Zapisane w Gwiazdach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia "Zapisane w gwiazdach"
Kawiarenka znajduje się nieopodal mugolskiej części Londynu, ale jest jak najbardziej magiczna - tylko czarodzieje są w stanie ją dostrzec. W środku panuje półmrok, ściany są ciemne, a na suficie - zupełnie jak w Hogwarcie - stworzono iluzję nocnego nieba, które zawsze jest gwieździste. Znawcy astronomii mogą wypatrywać na nim prawdziwych konstelacji. W kawiarni tej często można spotkać wróżbitów i wieszczki, którzy półdarmo przepowiedzą chętnym przyszłość. W menu króluje herbata pozostawiająca na dnie filiżanek fusy - każdy gość znający się na wróżbiarstwie może bez problemu wywróżyć sobie przyszłość. Dla tych, którzy nie mają pojęcia o tej sztuce, razem z zamówieniem przygotowana zostaje krótka lista zdradzająca, co mogą oznaczać otrzymane kształty - stety lub nie, zapisana jest ona z użyciem starożytnych run.
W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Lokacja zawiera kości.W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Z pewnym trudem wypatrzyła na niebie Gwiazdozbiór Kruka. Już dawno nie powtarzała detali związanych z mapą nieba. Skupiała się na innych zajęciach, ze swojej wiedzy korzystając tylko w przypadku warzeniu eliksirów, a i wtedy przecież zwykle przydawały jej się te najbardziej podstawowe informacje. Nie była astronomem, choć – będąc tutaj – poczuła ochotę, by stworzyć ozdobną mapę nieboskłonu. Nigdy się czymś takim nie zajmowała, ale wizja, która pojawiła się w jej głowie, wyglądała zachęcająco. Jednocześnie przypomniały jej się szkolne lekcje z astronomii. Nocą, przebywając na wierzy, wydawało jej się, że nie ma na świecie nic piękniejszego, niż usłane gwiazdami niebo.
Obecność Frances wyprowadziła ją jednak z równowagi na tyle, aby dziewczyna przestała myśleć o urokach natury oraz swoich przyszłych, artystycznych projektach. Odłożyła te myśli na potem, natychmiast skupiając się na przebywającej w kawiarni postaci.
– T… tak. Dawno – przytaknęła, siląc się na grzeczny uśmiech. Mimo tego na twarzy Gwen i tak jawiła się pewna nerwowość.
Nie wiedziała do końca, jak powinna się zachować. Lepiej być otwartą i cieszyć się ze spotkania po latach? Chłodną i obojętną? A może powinna traktować Frances jak zupełnie nową znajomość? Nie, na to chyba nie byłaby w stanie się zdobyć… Tak samo, jak była zbyt grzeczna, aby wykrzyczeć młodej kobiecie wszystkie skrywane w głębi duszy żale. Z części z nich Gwen nawet nie zdawała sobie sprawy, większość starała się wypchnąć z pamięci. Nie ze wszystkimi to się jednak udało.
Nie widząc logicznego powodu, aby odmówić Frances i wiedząc, że kłamstwo od razu wyszłoby na jaw, Gwen trochę wbrew sobie przytaknęła na propozycje panny Burroughs.
– Właściwie… czemu nie – powiedziała, starając się zapanować nad postawą i głosem.
Wzięła swoje rzeczy i ruszyła w stronę stolika Frances, w międzyczasie zaczepiając na moment kelnerkę i pokazując jej znajdującą się na niebie konstelacje. Trochę bardziej wyraźnie, niż chwilę wcześniej zrobiła to blondynka. Następnie powiesiła płaszcz na „swoim” nowym krześle, siadając przed Frances.
– To magiczne miejsce, nie sądzisz? – zaczęła miłym i delikatnym tonem. Typowe pytanie w nietypowym miejscu: powinno zapewnić przynajmniej chwilę rozmowy. Nie chciała dopuścić do nieprzyjemnej ciszy. Szczególnie, że jeszcze nie miały przed sobą kawy. – Ależ to przypadek, że na siebie wpadłyśmy! Chyba miałaś zamiar po szkole kontynuować szkolenie w alchemii? – kontynuowała zagadywanie, starając się panować nad tempem głosu. Nie do końca jej się to udawało. I tak cały czas próbowała przyśpieszać.
Obecność Frances wyprowadziła ją jednak z równowagi na tyle, aby dziewczyna przestała myśleć o urokach natury oraz swoich przyszłych, artystycznych projektach. Odłożyła te myśli na potem, natychmiast skupiając się na przebywającej w kawiarni postaci.
– T… tak. Dawno – przytaknęła, siląc się na grzeczny uśmiech. Mimo tego na twarzy Gwen i tak jawiła się pewna nerwowość.
Nie wiedziała do końca, jak powinna się zachować. Lepiej być otwartą i cieszyć się ze spotkania po latach? Chłodną i obojętną? A może powinna traktować Frances jak zupełnie nową znajomość? Nie, na to chyba nie byłaby w stanie się zdobyć… Tak samo, jak była zbyt grzeczna, aby wykrzyczeć młodej kobiecie wszystkie skrywane w głębi duszy żale. Z części z nich Gwen nawet nie zdawała sobie sprawy, większość starała się wypchnąć z pamięci. Nie ze wszystkimi to się jednak udało.
Nie widząc logicznego powodu, aby odmówić Frances i wiedząc, że kłamstwo od razu wyszłoby na jaw, Gwen trochę wbrew sobie przytaknęła na propozycje panny Burroughs.
– Właściwie… czemu nie – powiedziała, starając się zapanować nad postawą i głosem.
Wzięła swoje rzeczy i ruszyła w stronę stolika Frances, w międzyczasie zaczepiając na moment kelnerkę i pokazując jej znajdującą się na niebie konstelacje. Trochę bardziej wyraźnie, niż chwilę wcześniej zrobiła to blondynka. Następnie powiesiła płaszcz na „swoim” nowym krześle, siadając przed Frances.
– To magiczne miejsce, nie sądzisz? – zaczęła miłym i delikatnym tonem. Typowe pytanie w nietypowym miejscu: powinno zapewnić przynajmniej chwilę rozmowy. Nie chciała dopuścić do nieprzyjemnej ciszy. Szczególnie, że jeszcze nie miały przed sobą kawy. – Ależ to przypadek, że na siebie wpadłyśmy! Chyba miałaś zamiar po szkole kontynuować szkolenie w alchemii? – kontynuowała zagadywanie, starając się panować nad tempem głosu. Nie do końca jej się to udawało. I tak cały czas próbowała przyśpieszać.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Panna Burroughs przyglądała się rudowłosej. Miękko i nienachalnie wodziła spojrzeniem po buzi dziewczyny, jakby czegoś w niej szukała. Kiedyś, miała wrażenie, że całkiem łatwo czytało się w rudowłosej dziewczynce, jaką poznała w szkolnym pociągu. Była ciekawa, czy panna Grey nadal jest prosta do rozszyfrowania, czy może coś się zmieniło.
Ciężko było jej nie patrzeć na rudziela przez pryzmat czasu. Od ukończenia przez nie szkoły minęły trzy lata, nawet więcej minęło od czasu gdy ostatni raz normalnie rozmawiały. Blondynka podejrzewała, że dziewczyna się zmieniała. W końcu przyjaźniły się w czasie, gdy ludzkie charaktery dopiero się kształtują i naprawdę wątpiła, by Gwen nadal była tą samą osobą. W końcu ona zmieniła się w znacznym stopniu. Już wtedy była dość zamknięta w sobie i skrytą osobą, teraz jednak te cechy jednie się pogłębiły sprawiając, że rzadko kiedy ukazywała swoje właściwe emocje i uczucia, wiecznie grając w grę pozorów i idealnie dobranych masek.
Widziała pewną nerwowość w mimice twarzy rudzielca, udawała jednak, że umknęło to jej uwadze, zapewne głównie po to, by nie wprowadzać dziewczyny w jeszcze większe zakłopotanie… Które z resztą nie do końca rozumiała. Czy to zakłopotanie wywoływała ona, czy po prostu trochę niezręczne spotkanie po latach? W końcu, spotkania po latach zawsze pozostają odrobinę niezręczne.
- Wspaniale. - Skomentowała odpowiedź dawnej przyjaciółki, posyłając jej kolejny ciepły, doskonale wystudiowany uśmiech. Gra pozorów mocno weszła jej w krew, do tego stopnia, że Frances nie umiała wyplenić nawyku ukrywania się pod pozorami i wybudowaną, jakże piękną i idealną fasadą.
Spokojnie czekała aż dziewczyna dosiądzie się do niej, odrobinę poprawiając się na swoim krześle, założyła nogę na nogę i poprawiła materiał granatowej spódnicy, który nie schludnie zmarszczył się na jej udzie. A gdy Gwen zajęła miejsce na przeciwko, kolejne uprzejme wygięcie warg, rozświetliło bladą buzię blondynki.
- Tak, chyba jest magiczne. - Zaczęła, pozwalając spojrzeniu ponownie przesunąć po wystroju i jakże pięknym niebie, unoszącym się nad dziewczętami. - Jestem tu pierwszy raz. Koleżanka z pracy zachwycała się wystrojem i wróżbami, stwierdziłam więc, że mogę zobaczyć to miejsce. - Dodała, wyjaśniając czemu nie jest jeszcze w pełni przekonana, co do magiczności tego miejsca. Panna Burroughs potrzebowała czasu, przesiąknięcia atmosferą tego miejsca i konkretnych, logicznych argumentów by w pełni poprzeć tę teorię.
- Tak, to całkiem zaskakujący zbieg okoliczności. - Przytaknęła, a uśmiech na jej buzi poszerzył się, gdy temat powoli zaczynał zjeżdżać na jej ścieżkę kariery. - Tak. W zasadzie plan się udał, ukończyłam szkolenie Ministerstwa, nawet dostałam pracę w Świętym Mungu. Teraz całe dnie siedzę w ciemnych pracowniach alchemicznych. - Och, uwielbiała te ciemne pracownie! Nawet opary eliksirów zdawały się jej nie przeszkadzać, gdy chodziło o wykonywanie ukochanego zawodu. Co prawda była dopiero na początku ścieżki zawodowej, miała jednak nadzieję, że zajdzie w niej całkiem daleko.
- A Ty? Czym się zajmujesz? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. O ile jej ścieżka, jaką podążyła po szkole wydawała się jasna, tak nie miała pojęcia w którym kierunku poszła panienka Grey.
Ciężko było jej nie patrzeć na rudziela przez pryzmat czasu. Od ukończenia przez nie szkoły minęły trzy lata, nawet więcej minęło od czasu gdy ostatni raz normalnie rozmawiały. Blondynka podejrzewała, że dziewczyna się zmieniała. W końcu przyjaźniły się w czasie, gdy ludzkie charaktery dopiero się kształtują i naprawdę wątpiła, by Gwen nadal była tą samą osobą. W końcu ona zmieniła się w znacznym stopniu. Już wtedy była dość zamknięta w sobie i skrytą osobą, teraz jednak te cechy jednie się pogłębiły sprawiając, że rzadko kiedy ukazywała swoje właściwe emocje i uczucia, wiecznie grając w grę pozorów i idealnie dobranych masek.
Widziała pewną nerwowość w mimice twarzy rudzielca, udawała jednak, że umknęło to jej uwadze, zapewne głównie po to, by nie wprowadzać dziewczyny w jeszcze większe zakłopotanie… Które z resztą nie do końca rozumiała. Czy to zakłopotanie wywoływała ona, czy po prostu trochę niezręczne spotkanie po latach? W końcu, spotkania po latach zawsze pozostają odrobinę niezręczne.
- Wspaniale. - Skomentowała odpowiedź dawnej przyjaciółki, posyłając jej kolejny ciepły, doskonale wystudiowany uśmiech. Gra pozorów mocno weszła jej w krew, do tego stopnia, że Frances nie umiała wyplenić nawyku ukrywania się pod pozorami i wybudowaną, jakże piękną i idealną fasadą.
Spokojnie czekała aż dziewczyna dosiądzie się do niej, odrobinę poprawiając się na swoim krześle, założyła nogę na nogę i poprawiła materiał granatowej spódnicy, który nie schludnie zmarszczył się na jej udzie. A gdy Gwen zajęła miejsce na przeciwko, kolejne uprzejme wygięcie warg, rozświetliło bladą buzię blondynki.
- Tak, chyba jest magiczne. - Zaczęła, pozwalając spojrzeniu ponownie przesunąć po wystroju i jakże pięknym niebie, unoszącym się nad dziewczętami. - Jestem tu pierwszy raz. Koleżanka z pracy zachwycała się wystrojem i wróżbami, stwierdziłam więc, że mogę zobaczyć to miejsce. - Dodała, wyjaśniając czemu nie jest jeszcze w pełni przekonana, co do magiczności tego miejsca. Panna Burroughs potrzebowała czasu, przesiąknięcia atmosferą tego miejsca i konkretnych, logicznych argumentów by w pełni poprzeć tę teorię.
- Tak, to całkiem zaskakujący zbieg okoliczności. - Przytaknęła, a uśmiech na jej buzi poszerzył się, gdy temat powoli zaczynał zjeżdżać na jej ścieżkę kariery. - Tak. W zasadzie plan się udał, ukończyłam szkolenie Ministerstwa, nawet dostałam pracę w Świętym Mungu. Teraz całe dnie siedzę w ciemnych pracowniach alchemicznych. - Och, uwielbiała te ciemne pracownie! Nawet opary eliksirów zdawały się jej nie przeszkadzać, gdy chodziło o wykonywanie ukochanego zawodu. Co prawda była dopiero na początku ścieżki zawodowej, miała jednak nadzieję, że zajdzie w niej całkiem daleko.
- A Ty? Czym się zajmujesz? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. O ile jej ścieżka, jaką podążyła po szkole wydawała się jasna, tak nie miała pojęcia w którym kierunku poszła panienka Grey.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zachowanie Frances zadziałało na Gwen kojąco. Panna Burroughs sprawiała wrażenie – jak zawsze z resztą – grzecznej, spokojnej i dobrze wychowanej. A taka wewnętrzna harmonia często prędko zaczynała się udzielać otoczeniu. Malarka przyjęła z pewną wdzięcznością zachowanie dawnej znajomej, choć wciąż nie mogła się zdecydować, co powinna względem niej czuć. Z jednej strony chowanie w sobie nieprzyjemnych uczuć nigdy nie wychodziło na dobre, z drugiej, o niektórych zranieniach z przeszłości trudno było zapomnieć.
Nie musiały być jednak dobrymi przyjaciółkami, czyż nie? Wypicie kawy też nie zajmie kilku godzin. Bycie miłym przez kilkanaście minut niczego nie zmieni, a w razie czego po wyjściu z lokalu mogła przecież ponownie zapomnieć o istnieniu Frances.
– Naprawdę? – spytała, trochę zdziwiona. Wydawało jej się, że mimo wszystko lokal jest dość często odwiedzany i wielu czarodziejów raczej go lubi. Ale przecież ona sama do niedawna nie była w połowie lokali na Pokątnej. Kim była, by kogokolwiek oceniać? – I jesteś zadowolona? – spytała, unosząc brew. – Nie wiem, czy cokolwiek pamiętam z wróżbiarstwa… ale zobaczymy po kawie, może uda nam się przepowiedzieć przyszłość? – Zaśmiała się miękko.
Wysłuchała opowieści Frances na temat jej ścieżki zawodowej. Nie była zaskoczona. Dawna znajoma zawsze dobrze radziła sobie w alchemii. Gwen, choć lubiła eliksiry, była w tym co najwyżej przeciętna i praca w tym zawodzie raczej by nie satysfakcjonowała jej w pełni. Co innego warzenie od czasu do czasu – to potrafiło być całkiem zabawne, przynajmniej dopóki nie wysadzała własnego mieszkania. W każdym razie, życie panny Burroughs chyba układało się dokładnie tak, jak tego życzyłaby sobie blondynka. I dobrze; alchemików nigdy nie było zbyt wielu, a Gwen, nawet mimo pewnej wewnętrznej niechęci, w życiu nie życzyłaby Frances źle.
– Widzę, że realizujesz marzenia? Właściwie skoro pracujesz w Mungu… to chyba mamy wspólną znajomą! Znasz Charlie Leighton? Jest kilka lat starsza od nas… Ma blond włosy, trochę ciemniejsze od twoich. Ubiera się zwykle w dość długie spódnice. Pomagała mi ostatnio przy warzeniu eliksirów. Sprawdzałam, czy kuchenka elektryczna zadziała – wyjaśniła.
W końcu eksperymenty związane z eliksirami były znacznie ciekawsze niż samo warzenie według znanych wszystkim schematów.
– Maluję – powiedziała pokrótce, aby po chwili rozwinąć odpowiedź: – Głównie na zamówienie, ale ostatnio wykonuje też zlecenia dla „Czarownicy”.
Chwilę później kelnerka przyniosła do stolika zamówione kawy. Obydwie czarne jak noc i odpowiednio ciepłe. Gwen po chwili podniosła filiżankę do ust.
– Naprawdę dobra – przyznała.
Nie musiały być jednak dobrymi przyjaciółkami, czyż nie? Wypicie kawy też nie zajmie kilku godzin. Bycie miłym przez kilkanaście minut niczego nie zmieni, a w razie czego po wyjściu z lokalu mogła przecież ponownie zapomnieć o istnieniu Frances.
– Naprawdę? – spytała, trochę zdziwiona. Wydawało jej się, że mimo wszystko lokal jest dość często odwiedzany i wielu czarodziejów raczej go lubi. Ale przecież ona sama do niedawna nie była w połowie lokali na Pokątnej. Kim była, by kogokolwiek oceniać? – I jesteś zadowolona? – spytała, unosząc brew. – Nie wiem, czy cokolwiek pamiętam z wróżbiarstwa… ale zobaczymy po kawie, może uda nam się przepowiedzieć przyszłość? – Zaśmiała się miękko.
Wysłuchała opowieści Frances na temat jej ścieżki zawodowej. Nie była zaskoczona. Dawna znajoma zawsze dobrze radziła sobie w alchemii. Gwen, choć lubiła eliksiry, była w tym co najwyżej przeciętna i praca w tym zawodzie raczej by nie satysfakcjonowała jej w pełni. Co innego warzenie od czasu do czasu – to potrafiło być całkiem zabawne, przynajmniej dopóki nie wysadzała własnego mieszkania. W każdym razie, życie panny Burroughs chyba układało się dokładnie tak, jak tego życzyłaby sobie blondynka. I dobrze; alchemików nigdy nie było zbyt wielu, a Gwen, nawet mimo pewnej wewnętrznej niechęci, w życiu nie życzyłaby Frances źle.
– Widzę, że realizujesz marzenia? Właściwie skoro pracujesz w Mungu… to chyba mamy wspólną znajomą! Znasz Charlie Leighton? Jest kilka lat starsza od nas… Ma blond włosy, trochę ciemniejsze od twoich. Ubiera się zwykle w dość długie spódnice. Pomagała mi ostatnio przy warzeniu eliksirów. Sprawdzałam, czy kuchenka elektryczna zadziała – wyjaśniła.
W końcu eksperymenty związane z eliksirami były znacznie ciekawsze niż samo warzenie według znanych wszystkim schematów.
– Maluję – powiedziała pokrótce, aby po chwili rozwinąć odpowiedź: – Głównie na zamówienie, ale ostatnio wykonuje też zlecenia dla „Czarownicy”.
Chwilę później kelnerka przyniosła do stolika zamówione kawy. Obydwie czarne jak noc i odpowiednio ciepłe. Gwen po chwili podniosła filiżankę do ust.
– Naprawdę dobra – przyznała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nieznana jest natura tego przypadkowego spotkania, tak samo to, co z niego wyjdzie. Co prawda w tej niewielkiej kawiarni pewnie znalazłby się taki (bądź taka) który byłby w stanie przewidzieć prawdopodobny los dwóch młodych panien. Zapewne nawet gdyby ktoś przepowiedział im przyszłość, panna Burroughs byłaby nastawiona do tego dość sceptycznie. Wiedziała, że znaleźliby się wielcy wróżbici, ona jednak… Nie do końca wierzyła w przepowiednie. Wydawały jej się nielogiczne, bez żadnych, większych, konkretnych podstaw jednocześnie zdając się być dość… Manipulacyjnymi.
Frances kiwnęła głową, w potwierdzeniu swoich słów.
- Zwykle wybieram kawiarnie na Pokątnej albo w porcie, przecinają moją drogę z domu do pracy. - Wyjaśniła, wzruszając ramionami. W zasadzie nie pewna, czy dawna znajoma kojarzy miejsce, w którym mieszkała od wielu, długich lat. Jedyne co się zmieniło to piętro. Kolejne pytanie sprawiło, że dziewczyna rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu. - Nie jestem jeszcze pewna. - Och, potrzebowała więcej czasu, aby wydać sprawiedliwy osąd dotyczący tego miejsca. - Och, przepowiadanie przyszłości zostawię Tobie, ja nie chodziłam na wróżbiarstwo i nie mam o tym najmniejszego pojęcia. - Wyznała z nutą rozbawienia w głosie. Była niemal pewna, że nie przetrwałaby zajęć z takiego przedmiotu jak wróżbiarstwo. O wiele lepiej czuła się w przedmiotach, bazujących na logicznej wiedzy, takich gdzie wszystko da się pięknie i dokładnie wytłumaczyć.
Cóż, nawet jeśli w praktyce nie wszystko wyglądało tak pięknie, panna Burroughs nigdy by otwarcie o tym nie mówiła. Nie wiedział o tym brat, nie wiedziała matka i jedynie pewien animag potrafił wyciągnąć z niej dokładniejsze informacje.
- Staram się, a Charlie…- Blondynka zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie zasłyszane nazwisko. - Kojarzę ją, ale nie znam jej zbyt dobrze. Jeśli dobrze pamiętam, jest na pozaklęciówce, a ja nie mam przydzielonego oddziału. Rzucają mnie tam, gdzie jest potrzeba, podobno tak sprawdzają gdzie najlepiej działasz. - Króciutko wyjaśniła rudzielcowi, jak wygląda sytuacja. Cóż, Gwen chyba najlepiej wiedziała, jak czasem ciężko bywa przejść przez bariery, jakie ustawiała blondynka. - A ta kuchenka… zadziałała? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Od współpracownicy o wiele bardziej ciekawa wydawała jej się kwestia, związana z samymi eliksirami.
Usta panny Burroughs rozciągnęły się w uśmiechu.
-W takim razie mamy więcej wspólnych znajomych. Mój serdeczny przyjaciel Steffen współpracuje z “Czarownicą”. - Naprawdę wątpiła, aby Gwen nie znała ciekawskiego Cattermole. W zasadzie, ich przyjaźń mogła być sporym zaskoczeniem, zdawali się być niczym ogień i woda, zupełnie do siebie nie pasujący. Sama Frances nie rozumiała, w jaki sposób połączyła ich tak silna więź.
Blondynka podziękowała kelnerce, po czym uniosła filiżankę do ust, by ostrożnie upić kilka łyków gorącej, czarnej kawy.
- Tak, jest dobra. Nie jestem jednak w stanie nazwać tego smaku… - Zaczęła myśl,urywając ją, by zamyślić się nad smakami, jakie czuła na swoim języku.
Frances kiwnęła głową, w potwierdzeniu swoich słów.
- Zwykle wybieram kawiarnie na Pokątnej albo w porcie, przecinają moją drogę z domu do pracy. - Wyjaśniła, wzruszając ramionami. W zasadzie nie pewna, czy dawna znajoma kojarzy miejsce, w którym mieszkała od wielu, długich lat. Jedyne co się zmieniło to piętro. Kolejne pytanie sprawiło, że dziewczyna rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu. - Nie jestem jeszcze pewna. - Och, potrzebowała więcej czasu, aby wydać sprawiedliwy osąd dotyczący tego miejsca. - Och, przepowiadanie przyszłości zostawię Tobie, ja nie chodziłam na wróżbiarstwo i nie mam o tym najmniejszego pojęcia. - Wyznała z nutą rozbawienia w głosie. Była niemal pewna, że nie przetrwałaby zajęć z takiego przedmiotu jak wróżbiarstwo. O wiele lepiej czuła się w przedmiotach, bazujących na logicznej wiedzy, takich gdzie wszystko da się pięknie i dokładnie wytłumaczyć.
Cóż, nawet jeśli w praktyce nie wszystko wyglądało tak pięknie, panna Burroughs nigdy by otwarcie o tym nie mówiła. Nie wiedział o tym brat, nie wiedziała matka i jedynie pewien animag potrafił wyciągnąć z niej dokładniejsze informacje.
- Staram się, a Charlie…- Blondynka zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie zasłyszane nazwisko. - Kojarzę ją, ale nie znam jej zbyt dobrze. Jeśli dobrze pamiętam, jest na pozaklęciówce, a ja nie mam przydzielonego oddziału. Rzucają mnie tam, gdzie jest potrzeba, podobno tak sprawdzają gdzie najlepiej działasz. - Króciutko wyjaśniła rudzielcowi, jak wygląda sytuacja. Cóż, Gwen chyba najlepiej wiedziała, jak czasem ciężko bywa przejść przez bariery, jakie ustawiała blondynka. - A ta kuchenka… zadziałała? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Od współpracownicy o wiele bardziej ciekawa wydawała jej się kwestia, związana z samymi eliksirami.
Usta panny Burroughs rozciągnęły się w uśmiechu.
-W takim razie mamy więcej wspólnych znajomych. Mój serdeczny przyjaciel Steffen współpracuje z “Czarownicą”. - Naprawdę wątpiła, aby Gwen nie znała ciekawskiego Cattermole. W zasadzie, ich przyjaźń mogła być sporym zaskoczeniem, zdawali się być niczym ogień i woda, zupełnie do siebie nie pasujący. Sama Frances nie rozumiała, w jaki sposób połączyła ich tak silna więź.
Blondynka podziękowała kelnerce, po czym uniosła filiżankę do ust, by ostrożnie upić kilka łyków gorącej, czarnej kawy.
- Tak, jest dobra. Nie jestem jednak w stanie nazwać tego smaku… - Zaczęła myśl,urywając ją, by zamyślić się nad smakami, jakie czuła na swoim języku.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gwen też raczej nieczęsto bywała w tym rejonie Londynu, więc nie mogła powiedzieć, by była w tej kawiarni codziennie. Zdarzały jej się jednak wizyty w tym miejscu, szczególnie, że jej praca czasem wymagała podróży – mniejszych lub większych. Czasem w poszukiwaniu inspiracji, czasem w poszukiwaniu pleneru, częściej by odwiedzić klienta albo spotkać się z nim w innym miejscu, niż w jej własnym domu.
– Wciąż mieszkasz w porcie? – spytała, niby od niechcenia, ale odpowiedź naprawdę ją interesowała: – To chyba teraz dość niebezpieczne miejsce – stwierdziła, aby uzasadnić swoją ciekawość.
Zaśmiała się cicho. Ona, wbrew pozorom, również nie wybrała wróżbiarstwa. Co prawda to pasowało bardziej do niej, niż do Frances, ale ta dziedzina wśród wielu uczniów nie cieszyła się dobrą sławą i Gwen, wybierając przedmioty, poszła za głosem tłumu.
– Ja też przecież nie – przypomniała dziewczynie lekkim tonem. – Ale przecież możemy spróbować, to tylko zabawa – powiedziała, wzruszając ramionami i biorąc łyka kawy.
Znała podstawy starożytnych run. Może one by jej pomogły? Przecież symbole niekoniecznie ulegały zmianie. W każdym razie, na pewno nie miała zamiaru traktować własnego wróżenia poważnie. Mogła być marzycielką z głową w chmurach, ale, wychowana w chrześcijańskim wyznaniu, nawet nie chciała udawać, że czemuś takiemu daje wiarę.
– Tak, chyba tam pracuje. Ale rzadko spowiada mi się z pracy… właściwie… chyba i tak niewiele by mi to powiedziało – przyznała. – Zadziałała! – powiedziała z entuzjazmem. – Muszę jeszcze przetestować przygotowane na niej mikstury, ale wydają się wyglądać dobrze… wiesz, liczy się temperatura, nie ogień, jak się okazało. A to chyba bezpieczniejsze… Mam drewniany strych, wolałabym go nie spalić. Chociaż nie pogardziłabym porządną pracownią, ale na razie nie mogę sobie na nią pozwolić – wyjaśniła.
Uniosła brew. Frances znała Steffena? Nie do końca pasowała jej ta wizja. Chłopak był przecież bardzo prosty, chaotyczny, głośny. Frances zaś wydawała się doskonale ułożoną, młodą kobietą, która na takich panów nie zwracałaby większej uwagi. Kim jednak była, by tę relację oceniać? W końcu sama przyjaźniła się z Johnatanem, a o nim można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że jest odpowiednim towarzystwem dla młodej, niezamężnej dziewczyny.
– Naprawę? – spytała z zaskoczeniem. – Właściwie to on mnie wprowadził do redakcji – przyznała.
Gwen dopiła kawę do końca. Rzuciła Frances porozumiewawcze spojrzenie.
– No to… filiżanko, jaka będzie moja przyszłość? – spytała teatralnym tonem, po czym zajrzała do środka.
– Wciąż mieszkasz w porcie? – spytała, niby od niechcenia, ale odpowiedź naprawdę ją interesowała: – To chyba teraz dość niebezpieczne miejsce – stwierdziła, aby uzasadnić swoją ciekawość.
Zaśmiała się cicho. Ona, wbrew pozorom, również nie wybrała wróżbiarstwa. Co prawda to pasowało bardziej do niej, niż do Frances, ale ta dziedzina wśród wielu uczniów nie cieszyła się dobrą sławą i Gwen, wybierając przedmioty, poszła za głosem tłumu.
– Ja też przecież nie – przypomniała dziewczynie lekkim tonem. – Ale przecież możemy spróbować, to tylko zabawa – powiedziała, wzruszając ramionami i biorąc łyka kawy.
Znała podstawy starożytnych run. Może one by jej pomogły? Przecież symbole niekoniecznie ulegały zmianie. W każdym razie, na pewno nie miała zamiaru traktować własnego wróżenia poważnie. Mogła być marzycielką z głową w chmurach, ale, wychowana w chrześcijańskim wyznaniu, nawet nie chciała udawać, że czemuś takiemu daje wiarę.
– Tak, chyba tam pracuje. Ale rzadko spowiada mi się z pracy… właściwie… chyba i tak niewiele by mi to powiedziało – przyznała. – Zadziałała! – powiedziała z entuzjazmem. – Muszę jeszcze przetestować przygotowane na niej mikstury, ale wydają się wyglądać dobrze… wiesz, liczy się temperatura, nie ogień, jak się okazało. A to chyba bezpieczniejsze… Mam drewniany strych, wolałabym go nie spalić. Chociaż nie pogardziłabym porządną pracownią, ale na razie nie mogę sobie na nią pozwolić – wyjaśniła.
Uniosła brew. Frances znała Steffena? Nie do końca pasowała jej ta wizja. Chłopak był przecież bardzo prosty, chaotyczny, głośny. Frances zaś wydawała się doskonale ułożoną, młodą kobietą, która na takich panów nie zwracałaby większej uwagi. Kim jednak była, by tę relację oceniać? W końcu sama przyjaźniła się z Johnatanem, a o nim można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że jest odpowiednim towarzystwem dla młodej, niezamężnej dziewczyny.
– Naprawę? – spytała z zaskoczeniem. – Właściwie to on mnie wprowadził do redakcji – przyznała.
Gwen dopiła kawę do końca. Rzuciła Frances porozumiewawcze spojrzenie.
– No to… filiżanko, jaka będzie moja przyszłość? – spytała teatralnym tonem, po czym zajrzała do środka.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Blondynka kiwnęła głową w potwierdzeniu słów, jakie padły z ust panny Grey.
- Wynajmuję kawalerkę w kamienicy mojego wuja, prawie za darmo. A port nie jest taki zły, jeśli się go zna. - Stwierdziła, posyłając dziewczynie uśmiech. Och, nie przyzna się przecież, że jej wuj ma spore powiązania z półświadkiem i typami, których takie panny jak one z pewnościa nie chciałyby nigdy spotkać na swojej drodze. Sama również miała okazję pracować w Parszywym i co istotne, była ważna dla wuja głównie przez swoje umiejętności co zapewniało jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej narazie, póki nie odłoży odpowiedniej ilości pieniędzy musiała radzić sobie z tym, co miała.
Panna Burroughs posłała dziewczynie ciepły uśmiech.
- No tak, wybacz. Czasem mam wrażenie, że ostatnie lata szkoły były jednym, dziwnym ciągiem… - Rzuciła z rozbawieniem w głosie. Och, po czasie to wszystko wydawało się zabawne, nawet jeśli w tamtym czasie nie wiedziała, w co powinna włożyć ręce. Po za przedmiotami była prefektem, później prefektem naczelnym, członkiem Klubu Ślimaka, udzielała korepetycji innym Krukonom i prywatnych lekcji Steffowi, dzieląc z nim najróżniejsze sekrety. Do tego dochodziły długie godziny spędzone na siedzeniem z nosem w książkach, aby zdać jak najlepiej egzaminy. Teraz jednak, po długich latach ten specyficzny pęd wspominała z nostalgią, rozbawieniem i odrobiną tęsknoty.
-Ach, rozumiem. Niestety, mnie nigdy do niej nie przydzielili, a ja sama prawie nie wychodzę z pracowni, kiedyś jednak może będę miała okazję ją poznać. - Odpowiedziała, wzruszając ramionami. Nawet jeśli nie koniecznie zależało jej na poznawaniu współpracowników, nie musiała o tym mówić. Uważnie słuchała dalszych słów dawnej przyjaciółki. Mimo iż nie do końca wiedziała, jak wygląda bądź działa kuchenka elektryczna pominęła jednak pytania. Fakt, że wytwarza ciepło uznała za wystarczający.
- Nie wiedziałam, że interesujesz się eliksirami. - Zaczęła, unosząc z zaciekawieniem brew. Zawsze wydawało się jej, że Gwendolyn nie podziela jej pasji; że woli zajmować się przedmiotami magicznymi, niż zgłębiać tajniki magicznej wiedzy, zwłaszcza związanej z ukochanymi przez pannę Burroughs eliksirami. Czyżby pomyliła fakty? - Koniecznie daj mi znać, jak sprawdzisz ich działanie. Strasznie ciekawi mnie, czy odpowiednio wyszły przy użyciu tak… niecodziennej metody. - Dodała jeszcze, rzucając rudzielcowi zaciekawione spojrzenie. Takie odkrycia jak najbardziej ją interesowały, zwłaszcza, że kiedyś, jakiegoś dnia, ta informacja mogłaby się jej przydać.
Blondynka kiwnęła głową z entuzjazmem na wspomnienie przyjaciela. Ach, jak bardzo kiedyś ją irytował, tak bardzo teraz lubiła spędzać z nim czas i dzielić tajemnice. Na jej buzi pojawił się szeroki uśmiech, gdy Gwen wspomniała o tym, że załatwił jej pracę.
- Znamy się jeszcze ze szkoły, często pakował się w kłopoty, a że byłam prefektem dość często miałam z nim do czynienia. Najpierw działał mi na nerwy, później zaczęliśmy rozmawiać i jakoś tak to się wszystko potoczyło. - Wyjaśniła pokrótce uroczą historię ich znajomości. - Nie dziwi mnie, że wprowadził Cię do redakcji, ma bardzo dobre serce. - Dodała jeszcze, na chwilę przenosząc spojrzenie na swoją filiżankę i niewielką karteczkę, jaką wraz z nią przyniosła kelnerka zapisaną… runami.
- Chyba mamy instrukcję...Pamiętasz jeszcze runy? - Zapytała, przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Ona sama, zdążyła już zapomnieć o chwilowo niepotrzebnym jej przedmiocie. Sama dopiła kawę, nie zerkała jednak jeszcze w filiżankę, bardziej zaciekawiona instrukcjami.
- Wynajmuję kawalerkę w kamienicy mojego wuja, prawie za darmo. A port nie jest taki zły, jeśli się go zna. - Stwierdziła, posyłając dziewczynie uśmiech. Och, nie przyzna się przecież, że jej wuj ma spore powiązania z półświadkiem i typami, których takie panny jak one z pewnościa nie chciałyby nigdy spotkać na swojej drodze. Sama również miała okazję pracować w Parszywym i co istotne, była ważna dla wuja głównie przez swoje umiejętności co zapewniało jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej narazie, póki nie odłoży odpowiedniej ilości pieniędzy musiała radzić sobie z tym, co miała.
Panna Burroughs posłała dziewczynie ciepły uśmiech.
- No tak, wybacz. Czasem mam wrażenie, że ostatnie lata szkoły były jednym, dziwnym ciągiem… - Rzuciła z rozbawieniem w głosie. Och, po czasie to wszystko wydawało się zabawne, nawet jeśli w tamtym czasie nie wiedziała, w co powinna włożyć ręce. Po za przedmiotami była prefektem, później prefektem naczelnym, członkiem Klubu Ślimaka, udzielała korepetycji innym Krukonom i prywatnych lekcji Steffowi, dzieląc z nim najróżniejsze sekrety. Do tego dochodziły długie godziny spędzone na siedzeniem z nosem w książkach, aby zdać jak najlepiej egzaminy. Teraz jednak, po długich latach ten specyficzny pęd wspominała z nostalgią, rozbawieniem i odrobiną tęsknoty.
-Ach, rozumiem. Niestety, mnie nigdy do niej nie przydzielili, a ja sama prawie nie wychodzę z pracowni, kiedyś jednak może będę miała okazję ją poznać. - Odpowiedziała, wzruszając ramionami. Nawet jeśli nie koniecznie zależało jej na poznawaniu współpracowników, nie musiała o tym mówić. Uważnie słuchała dalszych słów dawnej przyjaciółki. Mimo iż nie do końca wiedziała, jak wygląda bądź działa kuchenka elektryczna pominęła jednak pytania. Fakt, że wytwarza ciepło uznała za wystarczający.
- Nie wiedziałam, że interesujesz się eliksirami. - Zaczęła, unosząc z zaciekawieniem brew. Zawsze wydawało się jej, że Gwendolyn nie podziela jej pasji; że woli zajmować się przedmiotami magicznymi, niż zgłębiać tajniki magicznej wiedzy, zwłaszcza związanej z ukochanymi przez pannę Burroughs eliksirami. Czyżby pomyliła fakty? - Koniecznie daj mi znać, jak sprawdzisz ich działanie. Strasznie ciekawi mnie, czy odpowiednio wyszły przy użyciu tak… niecodziennej metody. - Dodała jeszcze, rzucając rudzielcowi zaciekawione spojrzenie. Takie odkrycia jak najbardziej ją interesowały, zwłaszcza, że kiedyś, jakiegoś dnia, ta informacja mogłaby się jej przydać.
Blondynka kiwnęła głową z entuzjazmem na wspomnienie przyjaciela. Ach, jak bardzo kiedyś ją irytował, tak bardzo teraz lubiła spędzać z nim czas i dzielić tajemnice. Na jej buzi pojawił się szeroki uśmiech, gdy Gwen wspomniała o tym, że załatwił jej pracę.
- Znamy się jeszcze ze szkoły, często pakował się w kłopoty, a że byłam prefektem dość często miałam z nim do czynienia. Najpierw działał mi na nerwy, później zaczęliśmy rozmawiać i jakoś tak to się wszystko potoczyło. - Wyjaśniła pokrótce uroczą historię ich znajomości. - Nie dziwi mnie, że wprowadził Cię do redakcji, ma bardzo dobre serce. - Dodała jeszcze, na chwilę przenosząc spojrzenie na swoją filiżankę i niewielką karteczkę, jaką wraz z nią przyniosła kelnerka zapisaną… runami.
- Chyba mamy instrukcję...Pamiętasz jeszcze runy? - Zapytała, przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Ona sama, zdążyła już zapomnieć o chwilowo niepotrzebnym jej przedmiocie. Sama dopiła kawę, nie zerkała jednak jeszcze w filiżankę, bardziej zaciekawiona instrukcjami.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Ostatnio zmieniony przez Frances Burroughs dnia 31.01.20 16:32, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Zmarszczyła brwi.
– Jesteś pewna? To tam jest przecież najwięcej zbirów. – Nie była przekonana co do słów Frances. Sama rzadko tam bywała i raczej wolała nie zapuszczać się samotnie w te rejony. – Ale w takim razie masz szczęście, ceny mieszkań w Londynie są okropne. Gdyby nie mieszkanie po ojcu… nie wiem, co bym zrobiła.
Gdyby nie zostawił jej go w spadku, prawdopodobnie nie miałaby jak wyjechać z Francji i utknęłaby w niej na długie lata. Nie sądziła jednak, aby opowiadanie o przeszłości, o relacji z matką i śmierci ojca, było dobrym pomysłem. Nie każdy musiał o tym wiedzieć, a Gwen czuła się coraz bardziej oderwana od tamtych czasów. Tak samo, jak od szkoły. Musiała się zgodzić z Frances. Hogwart powoli stawał się tylko odległym wspomnieniem.
– Ja mam wrażenie, że zapomniałam większości twarzy uczniów – przyznała. – Wiesz, spotykam kogoś… w moim wieku… i nie pamiętam jego twarzy, mimo że tyle lat go spotykałam. Taki Steffen… wyobrażasz sobie, że on pamiętał, jak się nazywam i w ogóle, a ja nie miałam pojęcia, kim jest?
Spotkanie z chłopakiem po latach nie należało do najprzyjemniejszych, ale to przecież był fakt. Steffen doskonale wiedział, kim Gwen była, gdzie pracowała, czym się zajmowała… a ona do tamtego dnia nie miała pojęcia o jego istnieniu.
Skinęła głową. W Mungu na pewno pracowało wielu alchemików. To był w końcu naprawdę duży szpital. Frances nie musiała znać każdego współpracownika, tak jak Gwen nie znała wszystkich w muzeum. Różne zmiany i rotacja pracowników była utrudniająca.
– W szkole trochę warzyłam. A teraz… głównie dla siebie, by nie zapomnieć – wyjaśniła. – Kto wie, co mi się kiedyś przyda. Staram się być wszechstronna.
A raczej wszechstronnie zła we wszystkim po trochu. Chociaż w ostatnim czasie warzenie nawet jej wychodziło.
– Jeśli masz ochotę, możesz sama spróbować coś u mnie uwarzyć i sprawdzić. To chyba ciekawa alternatywa. Nie wszędzie da się rozpalić ogień – zaproponowała. Jeszcze chwilę temu nie była pewna, czy chce mieć cokolwiek wspólnego z Frances, ale jak na razie, dziewczyna wydawała się całkiem miła. Może to ona sobie coś ubzdurała? Może panna Burroughs wcale nie chciała jej skrzywdzić? Gwen, mimo wszystko, zdawała sobie sprawę z tego, że w szkole postrzegała rzeczywistość przez pryzmat swojej niepewności. A chowanie topora wojennego przez lata nie było raczej w jej stylu.
Zaśmiała się, na wspomnienie dobrego serca Steffena. A to ci szczur! To była raczej kwestia potrzeby, nie dobroci. Nie znali się na tyle dobrze, by chłopak był względem niej zupełnie altruistyczny, nawet jeśli po felernym pierwszym spotkaniu okazał się całkiem miły.
– Dobroci! Potrzebował ilustratorki. Po prostu. A ja mimo wszystko wolę na cały etat tworzyć, niż oprowadzać ludzi po muzeum. Chociaż to też była sympatyczna praca – zapewniła.
Ponownie cicho zachichotała, gdy zerknęła do wnętrza filiżanki.
– Ooo. Balon! Chyba czekają mnie zmartwienia! W tych czasach to zaprawdę wyśmienita wróżba. – Tylko osoba odcięta od świata nie martwiłaby się w obecnej sytuacji politycznej. – Tak, pamiętam podstawy, pokaż co tam masz, powiem ci.
Wyciągnęła rękę po filiżankę koleżanki, a gdy ją dostała, spojrzała na fusy.
– Też nie będziesz miała zbyt radośnie. To mi wygląda na runę góry. Mityczne problemy staną na twojej drodze! – Dziewczyna zaśmiała się perliście, nie potrafiąc traktować wróżb na poważnie.
– Jesteś pewna? To tam jest przecież najwięcej zbirów. – Nie była przekonana co do słów Frances. Sama rzadko tam bywała i raczej wolała nie zapuszczać się samotnie w te rejony. – Ale w takim razie masz szczęście, ceny mieszkań w Londynie są okropne. Gdyby nie mieszkanie po ojcu… nie wiem, co bym zrobiła.
Gdyby nie zostawił jej go w spadku, prawdopodobnie nie miałaby jak wyjechać z Francji i utknęłaby w niej na długie lata. Nie sądziła jednak, aby opowiadanie o przeszłości, o relacji z matką i śmierci ojca, było dobrym pomysłem. Nie każdy musiał o tym wiedzieć, a Gwen czuła się coraz bardziej oderwana od tamtych czasów. Tak samo, jak od szkoły. Musiała się zgodzić z Frances. Hogwart powoli stawał się tylko odległym wspomnieniem.
– Ja mam wrażenie, że zapomniałam większości twarzy uczniów – przyznała. – Wiesz, spotykam kogoś… w moim wieku… i nie pamiętam jego twarzy, mimo że tyle lat go spotykałam. Taki Steffen… wyobrażasz sobie, że on pamiętał, jak się nazywam i w ogóle, a ja nie miałam pojęcia, kim jest?
Spotkanie z chłopakiem po latach nie należało do najprzyjemniejszych, ale to przecież był fakt. Steffen doskonale wiedział, kim Gwen była, gdzie pracowała, czym się zajmowała… a ona do tamtego dnia nie miała pojęcia o jego istnieniu.
Skinęła głową. W Mungu na pewno pracowało wielu alchemików. To był w końcu naprawdę duży szpital. Frances nie musiała znać każdego współpracownika, tak jak Gwen nie znała wszystkich w muzeum. Różne zmiany i rotacja pracowników była utrudniająca.
– W szkole trochę warzyłam. A teraz… głównie dla siebie, by nie zapomnieć – wyjaśniła. – Kto wie, co mi się kiedyś przyda. Staram się być wszechstronna.
A raczej wszechstronnie zła we wszystkim po trochu. Chociaż w ostatnim czasie warzenie nawet jej wychodziło.
– Jeśli masz ochotę, możesz sama spróbować coś u mnie uwarzyć i sprawdzić. To chyba ciekawa alternatywa. Nie wszędzie da się rozpalić ogień – zaproponowała. Jeszcze chwilę temu nie była pewna, czy chce mieć cokolwiek wspólnego z Frances, ale jak na razie, dziewczyna wydawała się całkiem miła. Może to ona sobie coś ubzdurała? Może panna Burroughs wcale nie chciała jej skrzywdzić? Gwen, mimo wszystko, zdawała sobie sprawę z tego, że w szkole postrzegała rzeczywistość przez pryzmat swojej niepewności. A chowanie topora wojennego przez lata nie było raczej w jej stylu.
Zaśmiała się, na wspomnienie dobrego serca Steffena. A to ci szczur! To była raczej kwestia potrzeby, nie dobroci. Nie znali się na tyle dobrze, by chłopak był względem niej zupełnie altruistyczny, nawet jeśli po felernym pierwszym spotkaniu okazał się całkiem miły.
– Dobroci! Potrzebował ilustratorki. Po prostu. A ja mimo wszystko wolę na cały etat tworzyć, niż oprowadzać ludzi po muzeum. Chociaż to też była sympatyczna praca – zapewniła.
Ponownie cicho zachichotała, gdy zerknęła do wnętrza filiżanki.
– Ooo. Balon! Chyba czekają mnie zmartwienia! W tych czasach to zaprawdę wyśmienita wróżba. – Tylko osoba odcięta od świata nie martwiłaby się w obecnej sytuacji politycznej. – Tak, pamiętam podstawy, pokaż co tam masz, powiem ci.
Wyciągnęła rękę po filiżankę koleżanki, a gdy ją dostała, spojrzała na fusy.
– Też nie będziesz miała zbyt radośnie. To mi wygląda na runę góry. Mityczne problemy staną na twojej drodze! – Dziewczyna zaśmiała się perliście, nie potrafiąc traktować wróżb na poważnie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Panna Burroughs uśmiechnęła się delikatnie, słysząc wątpliwości dawnej przyjaciółki. Och, gdyby tylko mogła, przeniosłaby się do innej dzielnicy!
- Mój wuj zna większość stałych bywalców portu, no i mieszkam tam od dawna, wtedy trochę inaczej patrzy się na to miejsce. - Dość dyplomatyczna odopowiedź miała zamaskować fakt, że na dobrą sprawę panna Burroughs nie do końca wierzyła w swoje słowa. Nie raz najadła się naprawdę sporej ilości strachu (co w zasadzie nie powinno być dziwne) wracając wieczorem do domu. Na szczęście znała sporo osób, a i wuj zdawał się przejmować jej losem.
Blondynka przymrużyła na chwilę oczy, gdy Gwen wspomniała o mieszkaniu po ojcu, nie dopytywała jednak, uważając to za z pewnością nieodpowiednie, biorąc pod uwagę okoliczności.
Delikatny uśmiech pojawił się ponownie na bladej buzi.
- Ja całkiem dobrze pamiętam ludzi z Klubu Ślimaka, prefektów i krukonów z naszego rocznika, rocznika wyżej i rocznika wyżej, ale to chyba dlatego, że spędzałam z nimi dużo czasu. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. Wydawało jej się to całkiem logiczne, w końcu to zwykle właśnie twarze, które widywało się codziennie bądź i kilka razy dziennie zapadały nam w pamięć. Na wspomnienie o Steffie parsknęła dźwięcznym śmiechem. - Wierz mi, potrafię to sobie wyobrazić. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Och, Steff posiadał swoje specyficzne zdolności! W pojęciu panny Burroughs zdawał się jej być tym typem osoby, która wiedziała wszystko o wszystkich, będącym pewnego rodzaju mistrzem ploteczek.
Panna Burroughs ponownie skinęła głową, na przyjęte wiadomości. Cóż, rozumiała chęć bycia wszechstronnym, a umiejętność przyrządzania prostych, podstawowych eliksirów jak np. eliksir na kaszel, z pewnością było przydatne w codziennym życiu.
- Och, chętnie. To z pewnością będzie interesujące doświadczenie. - Nie powinno być dziwnym, że wszelkie sprawy związane z eliksirami z pewnością przyciągną jej zainteresowanie. Nie potrafiła odmówić na tę, jakże interesującą propozycję! Pomińmy fakt, że nigdy jeszcze nie miała okazji być w mieszkaniu które należało do kogoś, mugolskiego pochodzenia i naprawdę ciekawiło ją, jakie jeszcze ciekawostki sprezentuje jej panna Grey.
Frances uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust rudowłosej. - Jeśli w to wątpisz, najwidoczniej jeszcze nie poznałaś go wystarczająco dobrze. - Odpowiedziała miękko, dość ciepłym tonem głosu. - Ja uważam, że jest naprawdę cudowną osobą. - Dodała jeszcze, odruchowo uśmiechając się na wspomnienie przyjaciela. Czy można było to pomylić z zauroczeniem? Z pewnością! Mało kto był tak jej bliski jak Steff, który jako jedyny potrafił sprawić, że blondynka się otwierała.
Spokojnie czekała, aż dziewczyna przeczyta obie wróżby, oczywiście nie zwracając większej uwagi na wspomnienie o “tych czasach” jak zawsze usilnie ignorując wszelkie wspominki, które mogły dotyczyć tego tematu. Następnie wręczyła jej swoją filiżankę, ciekawa swojej “przyszłości”.
- Och, zapowiada się, że obie będziemy potrzebować w najbliższym czasie sporych ilości Wina Skrzatów. - Stwierdziła z rozbawieniem, wskazującym na to, że żartuje.
Obie panny posiedziały jeszcze chwilę w kawiarni, by w końcu rozstać się w dość przyjaznej, niemal pozytywnej atmosferze.
/2x zt.
- Mój wuj zna większość stałych bywalców portu, no i mieszkam tam od dawna, wtedy trochę inaczej patrzy się na to miejsce. - Dość dyplomatyczna odopowiedź miała zamaskować fakt, że na dobrą sprawę panna Burroughs nie do końca wierzyła w swoje słowa. Nie raz najadła się naprawdę sporej ilości strachu (co w zasadzie nie powinno być dziwne) wracając wieczorem do domu. Na szczęście znała sporo osób, a i wuj zdawał się przejmować jej losem.
Blondynka przymrużyła na chwilę oczy, gdy Gwen wspomniała o mieszkaniu po ojcu, nie dopytywała jednak, uważając to za z pewnością nieodpowiednie, biorąc pod uwagę okoliczności.
Delikatny uśmiech pojawił się ponownie na bladej buzi.
- Ja całkiem dobrze pamiętam ludzi z Klubu Ślimaka, prefektów i krukonów z naszego rocznika, rocznika wyżej i rocznika wyżej, ale to chyba dlatego, że spędzałam z nimi dużo czasu. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. Wydawało jej się to całkiem logiczne, w końcu to zwykle właśnie twarze, które widywało się codziennie bądź i kilka razy dziennie zapadały nam w pamięć. Na wspomnienie o Steffie parsknęła dźwięcznym śmiechem. - Wierz mi, potrafię to sobie wyobrazić. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Och, Steff posiadał swoje specyficzne zdolności! W pojęciu panny Burroughs zdawał się jej być tym typem osoby, która wiedziała wszystko o wszystkich, będącym pewnego rodzaju mistrzem ploteczek.
Panna Burroughs ponownie skinęła głową, na przyjęte wiadomości. Cóż, rozumiała chęć bycia wszechstronnym, a umiejętność przyrządzania prostych, podstawowych eliksirów jak np. eliksir na kaszel, z pewnością było przydatne w codziennym życiu.
- Och, chętnie. To z pewnością będzie interesujące doświadczenie. - Nie powinno być dziwnym, że wszelkie sprawy związane z eliksirami z pewnością przyciągną jej zainteresowanie. Nie potrafiła odmówić na tę, jakże interesującą propozycję! Pomińmy fakt, że nigdy jeszcze nie miała okazji być w mieszkaniu które należało do kogoś, mugolskiego pochodzenia i naprawdę ciekawiło ją, jakie jeszcze ciekawostki sprezentuje jej panna Grey.
Frances uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust rudowłosej. - Jeśli w to wątpisz, najwidoczniej jeszcze nie poznałaś go wystarczająco dobrze. - Odpowiedziała miękko, dość ciepłym tonem głosu. - Ja uważam, że jest naprawdę cudowną osobą. - Dodała jeszcze, odruchowo uśmiechając się na wspomnienie przyjaciela. Czy można było to pomylić z zauroczeniem? Z pewnością! Mało kto był tak jej bliski jak Steff, który jako jedyny potrafił sprawić, że blondynka się otwierała.
Spokojnie czekała, aż dziewczyna przeczyta obie wróżby, oczywiście nie zwracając większej uwagi na wspomnienie o “tych czasach” jak zawsze usilnie ignorując wszelkie wspominki, które mogły dotyczyć tego tematu. Następnie wręczyła jej swoją filiżankę, ciekawa swojej “przyszłości”.
- Och, zapowiada się, że obie będziemy potrzebować w najbliższym czasie sporych ilości Wina Skrzatów. - Stwierdziła z rozbawieniem, wskazującym na to, że żartuje.
Obie panny posiedziały jeszcze chwilę w kawiarni, by w końcu rozstać się w dość przyjaznej, niemal pozytywnej atmosferze.
/2x zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaczarowane niebo kawiarni zdawało się układać swoje gwiazdy w konstelacje, których Aquila Black nigdy nie widziała. Co prawda jej wiedza z astronomii była niemal żadna, a zajęcia w Hogwarcie w głównej mierze potrafiła nawet przespać, to jednak potrafiła rozpoznać gwiazdozbiór własnego imienia, tak samo zresztą jak inne swojej rodziny. Blackowie mieli tradycję nazywania dzieci imionami gwiazd, co czyniło ich potomków jeszcze bardziej wyjątkowymi we własnych oczach. Dziewczyna zajęła miejsce przy małym stoliku przy ścianie i wpatrzyła się jeszcze raz w niebo zawieszone nad jej głową, jednak dalej nie odnalazła na nim Gwiazdozbioru Orła. Spotkanie które miała odbyć w "Zapisanych w gwiazdach" było co najmniej dziwne, tak samo zresztą jak list który lady Black otrzymała niedługo wcześniej. Wynikało z niego, że tajemniczy wielbiciel zechciał przekazać jej podarek poprzez panią Francesce Borgie, jedną z bardziej kojarzonych jubilerek w Londynie. Aquila nie mogą zignorować takiej wiadomości. O ile sam podarek mógł być interesujący, to jednak ten tajemniczy wielbiciel fascynował ją o wiele bardziej i nie mogła się doczekać aż pozna jego nazwisko, w głębi duszy licząc jedynie, że będzie to dobre nazwisko. Nie utrzymywała romantycznych kontaktów z nikim, nie zapowiadało się również na to by takowe miały nastąpić. Ostatnie jej myśli na temat jakiegokolwiek mężczyzny skończyły się tym, że znów utracili kontakt i znów nie widziała go od prawie dwóch miesięcy. Zresztą, jeśli Craig Burke byłby rzeczywiście nią zainteresowany, za pewne nie znikałby z jej życia tak samo szybko jak się w nim pojawiał.
- Czarną herbatę - powiedziała do kelnera zanim ten zdążył jeszcze otworzyć usta.
Wszystko wskazywało na to, że ten podarek będzie prezentem od kogoś o niższym statusie niż dobrze urodzony mężczyzna, z jakiego innego powodu nie zostałby on wręczony osobiście? Przez chwilę w głowie Black pojawiła się nawet myśl czy to nie pułapka którą przyszykował na nią Wroński... Ciągle przecież czekał na jej list w sprawie zatrudnienia, a ostatnio tak silnie starał się udowodnić, że może się przydać. Odrzuciła jednak szybko tę myśl, jaki to miałoby sens? Była całkowicie bezpieczna w przyjemnej kawiarni, otoczona ludźmi którzy nie byli tak podejrzani jak Ci w kasynie w Norfolk.
Aquila starała się sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziała panią Francesce Borgie na własne oczy i liczyła na to, że ją rozpozna, w kawiarni w końcu nie było aż tak dużo ludzi.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zlecenie od lorda Burke było niezwykle zaskakujące, nie dlatego, że została wplątana najwyraźniej w miłosną intrygę – choć to też było ekscytujące, gdy rozmyślała o, w jej odczuciu, lekko nudnawym życiu arystokracji – a dlatego, że nie tak dawno Belvina podzieliła się z nią swoim sekretem, który nosił nazwisko aktualnego zleceniodawcy. Wprawdzie nie wiedziała na jakim etapie znajdowała się relacja jej przyjaciółki z lordem, ale niezależnie od tego, nie zamierzała dzielić się z nią faktem, że właśnie robiła za posłańca pomiędzy Craigiem a damą, którą kojarzyła, jednak nie na tyle dobrze, by móc przewidzieć jej reakcję i na prezent, i na wieść, że jest on tajemniczego wielbiciela, który zabronił zdradzać swoje nazwisko. Nie pojmowała zresztą takich podchodów i chociaż cała sytuacja wydawała się Włoszce nieco zabawna, jak w romantycznym piśmidle, zastanawiała się co dała lordowi owa anonimowość. Z arystokratycznego na swoje tłumaczyła to sobie jednak tak, że albo to był dopiero wstęp do niechcianego małżeństwa, który miał lekko zwieść czujność lady, albo naszyjnik był podarkiem nieszczęśliwego zauroczenia – nie znała się specjalnie ani na obyczajach szlacheckich rodów ani tym bardziej na relacjach damsko–męskich pomiędzy członkami błękitnej krwi, chociaż w swoim stereotypowym myśleniu uważała, że ich życie nie należało do najbardziej fascynujących i pomiędzy spętaniem rodzinną polityką, konwenansami i utwardzonymi w przeszłości połączeniami z innymi rodami w ten sposób radzili sobie z codzienną rutyną.
Gdy wszystko było gotowe, zjawiła się na miejscu spotkania punktualnie, z pewnością siebie pokonując odległość dzielącą ją od lady Black. Na szczęście ich obu, czasami przeglądała Czarownicę, więc rozpoznała damę bez problemu a kiedy znalazła się obok, powitała ją należycie. A przynajmniej taką miała nadzieję.
– Lady Black, dziękuję, że znalazła panna dla mnie czas – uśmiechnęła się, przez ledwie ułamek sekundy zastanawiając się co by zrobiła, gdyby Aquila pozostała niewzruszona jej listem – przyznam szczerze, że również i dla mnie są to dość zaskakujące okoliczności, ale wierzę, że nie będzie panna zawiedziona – zajęła miejsce naprzeciwko, wyjmując niemal natychmiastowo z torebki ozdobne pudełko. Szanowała zarówno swój czas, jak i rozmówczyni, w związku z czym wolała od razu przejść do konkretu niż kurtuazyjnej pogawędki o zdrowiu i pogodzie.
Gdy wszystko było gotowe, zjawiła się na miejscu spotkania punktualnie, z pewnością siebie pokonując odległość dzielącą ją od lady Black. Na szczęście ich obu, czasami przeglądała Czarownicę, więc rozpoznała damę bez problemu a kiedy znalazła się obok, powitała ją należycie. A przynajmniej taką miała nadzieję.
– Lady Black, dziękuję, że znalazła panna dla mnie czas – uśmiechnęła się, przez ledwie ułamek sekundy zastanawiając się co by zrobiła, gdyby Aquila pozostała niewzruszona jej listem – przyznam szczerze, że również i dla mnie są to dość zaskakujące okoliczności, ale wierzę, że nie będzie panna zawiedziona – zajęła miejsce naprzeciwko, wyjmując niemal natychmiastowo z torebki ozdobne pudełko. Szanowała zarówno swój czas, jak i rozmówczyni, w związku z czym wolała od razu przejść do konkretu niż kurtuazyjnej pogawędki o zdrowiu i pogodzie.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Zapisane w Gwiazdach na szczęście nie było wypełnione ludźmi w taki wtorek. Zapewne późnym wieczorem można byłoby znaleźć tam wiele romantycznych i oddanych sobie par albo tajemniczych jegomościów czytających poezję klasyczną przy blasku świecy w otoczeniu półszeptów innych. Teraz jednak, o trzeciej po południu, nie było tłoku. Tak było zresztą lepiej, gdyż rozmowa w trakcie spotkania z Panią Borgia miało dotyczyć tajemnicy. Nie była to zapewne tajemnica równie zawiła co te skrywane w najgłębszych zapomnianych już dawno przez los jaskiniach albo w najwyższych i dobrze zamkniętych wieżach wzniosłych zamków, ale Aquilę pociągała ona równie mocno. W końcu ta tajemnica miała dotyczyć właśnie jej i jeszcze kogoś, chociaż o jego nazwisku nie miała pojęcia.
- Pani Borgia - uśmiechnęła się na widok witającej się z nią kobiety. - Bardzo miło mi Panią spotkać, chociaż... Słusznie Pani zwróciła uwagę, że okoliczności są dość nietypowe - z wielkiego kubka upiła łyk czarnej herbaty by nawilżyć choć lekko gardło.
To zdawało się wysychać z tego stresu i niecierpliwości by w końcu poznać nazwisko wielbiciela, o ile taki w ogóle istniał. Oczywiście, że Black myślała na temat tego czy przypadkiem nie jest to jedynie głupi żart, być może dokonany przez jakiegoś wroga, chociaż ta nie posiadała wielu, o ile nie liczyć tych okropnych Gryfonów z czasów szkoły. Sama Borgia i panna Black nie miały zresztą wiele wspólnego. Kobieta była kilka lat starsza, chociaż jej styl imponował Aquili. Dobrze dopasowane ubrania i szyk który wręcz bił w jej blasku czynił z niej kobietę jaka bez problemu mogłaby znaleźć się w dobrym szlacheckim rodzie, gdyby oczywiście jakiś szlachcic wziął ją pod uwagę na swoją małżonkę. Kobietom z krwią zaledwie czystą było znacznie trudniej, chociaż cichy głos w głowie lady podpowiadał, że nie przeszkadzało im to szczególnie. Chociażby Forsythia Crabbe przecież, ukochana kuzynka, wcale nie okazywała zainteresowania dobrze urodzonymi mężczyznami. Ciekawe czy takie zainteresowanie wykazywała Borgia...?
- Dobrze, przejdźmy do rzeczy... - przygryzła policzki w oczekiwaniu na dalsze czyny kobiety. - Jak nazywa się czarodziej - no przecież nie mugol - który postanowił zrobić mi ten prezent. Czy to Rigel Black...? - niemal zaśmiała się.
Właściwie miałoby pełen sens, że mógłby być to jej własny brat, który od dawna wykazywał się niezwykłym jak dla mężczyzny wyczuciem stylu. Oczywiście mógł jej taki prezent po prostu wręczyć osobiście, ale czy tak nie było ciekawiej?
- Pani Borgia - uśmiechnęła się na widok witającej się z nią kobiety. - Bardzo miło mi Panią spotkać, chociaż... Słusznie Pani zwróciła uwagę, że okoliczności są dość nietypowe - z wielkiego kubka upiła łyk czarnej herbaty by nawilżyć choć lekko gardło.
To zdawało się wysychać z tego stresu i niecierpliwości by w końcu poznać nazwisko wielbiciela, o ile taki w ogóle istniał. Oczywiście, że Black myślała na temat tego czy przypadkiem nie jest to jedynie głupi żart, być może dokonany przez jakiegoś wroga, chociaż ta nie posiadała wielu, o ile nie liczyć tych okropnych Gryfonów z czasów szkoły. Sama Borgia i panna Black nie miały zresztą wiele wspólnego. Kobieta była kilka lat starsza, chociaż jej styl imponował Aquili. Dobrze dopasowane ubrania i szyk który wręcz bił w jej blasku czynił z niej kobietę jaka bez problemu mogłaby znaleźć się w dobrym szlacheckim rodzie, gdyby oczywiście jakiś szlachcic wziął ją pod uwagę na swoją małżonkę. Kobietom z krwią zaledwie czystą było znacznie trudniej, chociaż cichy głos w głowie lady podpowiadał, że nie przeszkadzało im to szczególnie. Chociażby Forsythia Crabbe przecież, ukochana kuzynka, wcale nie okazywała zainteresowania dobrze urodzonymi mężczyznami. Ciekawe czy takie zainteresowanie wykazywała Borgia...?
- Dobrze, przejdźmy do rzeczy... - przygryzła policzki w oczekiwaniu na dalsze czyny kobiety. - Jak nazywa się czarodziej - no przecież nie mugol - który postanowił zrobić mi ten prezent. Czy to Rigel Black...? - niemal zaśmiała się.
Właściwie miałoby pełen sens, że mógłby być to jej własny brat, który od dawna wykazywał się niezwykłym jak dla mężczyzny wyczuciem stylu. Oczywiście mógł jej taki prezent po prostu wręczyć osobiście, ale czy tak nie było ciekawiej?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Borgia nie sądziła, że w przeciwieństwie do niej lady Black nie odczuwa ekscytacji a stres i zaniepokojenie sytuacją, czemu w zasadzie wcale nie mogła się dziwić. Podejrzewała, że w klasie szlacheckiej podobne gesty nie zawsze spotykały się z przychylnością, zwłaszcza gdyby okazało się, że prezent nadszedł od człowieka z wrogiego rodu, czy człowieka, za którym ciągnęła się zła reputacja. W końcu dla arystokratycznych cór szukano najlepszego, bynajmniej nie z wyglądu i charakteru, mogącego zaproponować intratny kontrakt dla obu stron i nie pozwalano tu na samowolkę dam, czego wbrew pozorom miała świadomość zgadzając się na warunki lorda Burke. Ale wiedziała, że w ostateczności nie była niczemu winna – wykonywała jedynie swoją pracę.
– Mam nadzieję, że nasze spotkanie nie przysporzy lady problemów – ani mnie, dokończyła w myślach nadzwyczaj kurtuazyjnie, chociaż w rzeczywistości niespecjalnie przejmowała się problemami dziewczyny, którą widziała prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz na oczy. Sądziła jednak, że jako córa z dość konserwatywnej rodziny, Aquila wiedziała co robi. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie ulegało wątpliwości, że różniły się od siebie, nie tylko wyglądem, ale zachowaniem i pewną swobodą, której w rozmowie Włoszce nie brakowało, choć starała się nieco hamować podczas tego spotkania, tym jednak co je łączyło było niemal natychmiastowe przejście do sedna sprawy, czym dama zaskarbiła sobie jej sympatię. Lubiła bowiem ludzi konkretnych i rzeczowych.
– Mogę zapewnić, że to nikt z twojej rodziny, lecz z całą pewnością z rodu szlacheckiego, lady – powiedziała z pełną pewnością, chociaż przeczuwała, że w tym świecie mimo wszystko każdy był ze sobą w jakimś stopniu spokrewniony – niestety tutaj robi się problem, mój zleceniodawca zastrzegł, że powierzy mi to zadanie pod pewnym warunkiem... – zrobiła stosowną pauzę, czując, że nie musiała nawet kończyć zdania; wyraziła się całkiem jasno, jak na zagmatwane okoliczności – zastrzegł sobie anonimowość; najwyraźniej chce ujawnić się sam w odpowiednim momencie lub kto wie, może po prostu obawiał się reakcji panienki? To całkiem intrygujące posunięcie – z przekonującym uśmiechem wbiła zielonkawe tęczówki w jasną twarz towarzyszki, próbując odwrócić jej uwagę od dociekania kim był tajemniczy wielbiciel. Nie ukrywała, że transakcja biznesowa z rodem Burke byłaby niezwykle dlań korzystna a w ten sposób mogła się sprawdzić, pokazać od jak najlepszej strony.
– Mam nadzieję, że nasze spotkanie nie przysporzy lady problemów – ani mnie, dokończyła w myślach nadzwyczaj kurtuazyjnie, chociaż w rzeczywistości niespecjalnie przejmowała się problemami dziewczyny, którą widziała prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz na oczy. Sądziła jednak, że jako córa z dość konserwatywnej rodziny, Aquila wiedziała co robi. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie ulegało wątpliwości, że różniły się od siebie, nie tylko wyglądem, ale zachowaniem i pewną swobodą, której w rozmowie Włoszce nie brakowało, choć starała się nieco hamować podczas tego spotkania, tym jednak co je łączyło było niemal natychmiastowe przejście do sedna sprawy, czym dama zaskarbiła sobie jej sympatię. Lubiła bowiem ludzi konkretnych i rzeczowych.
– Mogę zapewnić, że to nikt z twojej rodziny, lecz z całą pewnością z rodu szlacheckiego, lady – powiedziała z pełną pewnością, chociaż przeczuwała, że w tym świecie mimo wszystko każdy był ze sobą w jakimś stopniu spokrewniony – niestety tutaj robi się problem, mój zleceniodawca zastrzegł, że powierzy mi to zadanie pod pewnym warunkiem... – zrobiła stosowną pauzę, czując, że nie musiała nawet kończyć zdania; wyraziła się całkiem jasno, jak na zagmatwane okoliczności – zastrzegł sobie anonimowość; najwyraźniej chce ujawnić się sam w odpowiednim momencie lub kto wie, może po prostu obawiał się reakcji panienki? To całkiem intrygujące posunięcie – z przekonującym uśmiechem wbiła zielonkawe tęczówki w jasną twarz towarzyszki, próbując odwrócić jej uwagę od dociekania kim był tajemniczy wielbiciel. Nie ukrywała, że transakcja biznesowa z rodem Burke byłaby niezwykle dlań korzystna a w ten sposób mogła się sprawdzić, pokazać od jak najlepszej strony.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Jak dziwnym było to spotkanie. Aquila zaczęła jednak o tym intensywnie myśleć dopiero gdy przed nią stanęła Francesca Borgia. Drobna włoszka nie wydawała się zbyt zestresowana, czemu też nie było potrzeby dziwienia się. Wykonywała swoją pracę, a osoba która ją zatrudniła musiała zdawać sobie sprawę z tego, że wykona ją należycie. Black nie wiedziała jednak ile trwało przygotowanie dla niej tej niespodzianki ani kto za tym stał, a wszystkie informacje leżały przecież w głowie kobiety, to też były na wyciągnięcie ręki, o ile zechce się nimi podzielić.
- Spokojnie, Pani Borgia... Nie widzę powodu dla którego to spotkanie miałoby mi przysporzyć problemów. Jeśli rzeczywiście ma Pani dla mnie prezent, to jestem ciekawa co i OD KOGO jest ten podarek - wykrzywiła twarz w lekkim uśmiechu.
Potrzeba poznania darczyńcy paliła wręcz od środka, zwłaszcza gdy kobieta zaprzeczyła jakoby w tę intrygę wplątał ją jej własny brat. Rigel był kochany i wsparcie które sobie dawali potrafiło kompletnie roztopić serce Aquili, miał również doskonały gust, więc prezent od niego z pewnością przypadłby jej do gustu. Tym czasem chodziło o kogoś innego. Mogła zgadywać, wymieniać nazwiska z listy potencjalnych narzeczonych, którą wcześniej podarował jej ojciec. Przez chwilę pomyślała nawet, że mógłby to być on. Dla nestora Blacków była przecież oczkiem w głowie, najmłodszą córką, której problemy potrafiły przysłaniać mu pół świata, gdy drugie pół przysłaniała praca w Ministerstwie. Borgia powiedziała jednak, że ten prezent nie ma nic wspólnego z jej rodziną, to też, o ile nie kłamała, nie mógł być podarkiem od Polluxa Blacka. Myśl, że jednak była to osoba ze szlacheckiego rodu odprężyła dziewczynę. Niewiele miała znajomości poza takimi rodami, ale kto mógł wiedzieć co mogło strzelić do głowy mężczyznom którzy próbowali pojąć na żonę tak dobrze urodzoną kobietę jak ona. Jeśli jednak szlachcic zdecydował się wysłać podarek, czemu nie zrobił tego osobiście, czemu uknuł taką niespodziankę?
- Naprawdę uważam, że powinna podać mi Pani nazwisko tej osoby - odparła jedynie i odchyliła się na krześle. - Tak... Przyznaję, że to intrygujące, ale również wolałabym poznać jego nazwisko wcześniej niż później. Jeśli niespodzianka się przedłuża to przestaje być miła - faktem było, ze Aquila nie była szczególnie cierpliwą osobą. - Dobrze... Proszę więc wręczyć mi ten prezent - odpowiedziała dumnie i na chwilę oczy jej się rozbłysły na myśl o tym co ciekawego dostanie.
Prezent mógł jej się w ogóle nie spodobać, ale tego nie należałoby okazywać. Dziewczyna na szczęście potrafiła zachować kamienną twarz i perfekcyjnie udawać każdy uśmiech, doświadczenie zdobyte na salonach popłacało w każdej sytuacji.
- Spokojnie, Pani Borgia... Nie widzę powodu dla którego to spotkanie miałoby mi przysporzyć problemów. Jeśli rzeczywiście ma Pani dla mnie prezent, to jestem ciekawa co i OD KOGO jest ten podarek - wykrzywiła twarz w lekkim uśmiechu.
Potrzeba poznania darczyńcy paliła wręcz od środka, zwłaszcza gdy kobieta zaprzeczyła jakoby w tę intrygę wplątał ją jej własny brat. Rigel był kochany i wsparcie które sobie dawali potrafiło kompletnie roztopić serce Aquili, miał również doskonały gust, więc prezent od niego z pewnością przypadłby jej do gustu. Tym czasem chodziło o kogoś innego. Mogła zgadywać, wymieniać nazwiska z listy potencjalnych narzeczonych, którą wcześniej podarował jej ojciec. Przez chwilę pomyślała nawet, że mógłby to być on. Dla nestora Blacków była przecież oczkiem w głowie, najmłodszą córką, której problemy potrafiły przysłaniać mu pół świata, gdy drugie pół przysłaniała praca w Ministerstwie. Borgia powiedziała jednak, że ten prezent nie ma nic wspólnego z jej rodziną, to też, o ile nie kłamała, nie mógł być podarkiem od Polluxa Blacka. Myśl, że jednak była to osoba ze szlacheckiego rodu odprężyła dziewczynę. Niewiele miała znajomości poza takimi rodami, ale kto mógł wiedzieć co mogło strzelić do głowy mężczyznom którzy próbowali pojąć na żonę tak dobrze urodzoną kobietę jak ona. Jeśli jednak szlachcic zdecydował się wysłać podarek, czemu nie zrobił tego osobiście, czemu uknuł taką niespodziankę?
- Naprawdę uważam, że powinna podać mi Pani nazwisko tej osoby - odparła jedynie i odchyliła się na krześle. - Tak... Przyznaję, że to intrygujące, ale również wolałabym poznać jego nazwisko wcześniej niż później. Jeśli niespodzianka się przedłuża to przestaje być miła - faktem było, ze Aquila nie była szczególnie cierpliwą osobą. - Dobrze... Proszę więc wręczyć mi ten prezent - odpowiedziała dumnie i na chwilę oczy jej się rozbłysły na myśl o tym co ciekawego dostanie.
Prezent mógł jej się w ogóle nie spodobać, ale tego nie należałoby okazywać. Dziewczyna na szczęście potrafiła zachować kamienną twarz i perfekcyjnie udawać każdy uśmiech, doświadczenie zdobyte na salonach popłacało w każdej sytuacji.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapisane w Gwiazdach
Szybka odpowiedź