Zachodni Port
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zachodni Port
Krzyki, wulgarne wyzwiska, przyśpiewki marynarzy, cumujące barki; zapach ciężkiej pracy, starych ryb i brudnej rzeki. Port na Tamizie jest olbrzymim, prężnie prosperującym ośrodkiem Londynu, największym portem rzecznym Anglii. Cumują przy nim statki przede wszystkim handlowe, rzadziej wycieczkowe i wojskowe, a także prywatne łodzie. Po brzegu biegają szczury, tęsknie wypatrujące nadpływających statków... W porcie zawsze znajdzie się robota dla krzepkiej, pracowitej osoby.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.01.19 16:56, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Na kolejny coraz to silniejszy atak gwardzista odpowiadał coraz to silniejszą tarczą. Każda kolejna była jaśniejsza, efektowniejsza. Budziło to frustrację i nie tylko - presja czasu i obaw z każdą chwilą podwajała swój ciężar. Głuchy na przekleństwa, obelgi Anthony skupiał się w między czasie na kombinowaniu co dalej. Musieli czym prędzej usunąć się z widoku. Pierwszą myślą Anthonego było to by spróbować zwabić byłego uzdrowiciela do pokrytej potężną magią ochronną kwatery w której to prócz schronienia przed wścibskimi oczami mógłby może trafić na jakąś duszę do pomocy. Może. Odsunął jednak ten pomysł. Alex zachowywał się jakby postradał zmysły, irracjonalnie, zawistnie - droga do tej przez miasto wydawała się karkołomna z kimś takim za plecami. Nie miał też pewności, że kogoś tam zastanie. Skierował kroki, a następnie różdżkę w stronę brukowanych, ciemnych uliczek - Ascendio - wypowiedział zaciskając dwubarwne drewno różdżki tak by ta pociągnęła go, zabrała stąd w stronę znajdującej się w dalszej części dzielnicy Opuszczonej tawerny. To tam po zejściu z desek pokładu zamierzał się kierować uciekając przed niepożądanymi spojrzeniami. Liczył na to, że Alexander w niewytłumaczalnej zawiści będzie go ścigał dalej.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Chociaż Anthony'emu udało się posłać w stronę Alexandra zaklęcie potężne i niezwykle trudne do uniknięcia, to Gwardzista po raz kolejny wzniósł przed sobą tarczę wystarczająco silną, by ochroniła go przed lecącymi w jego stronę ostrzami. Nie ulegało wątpliwości, że pojedynek nie miał należeć do łatwych: czarodzieje stanowili godnych sobie przeciwników, biegłych w urokach i białej magii. Anthony zdawał się zrozumieć to jako pierwszy, bo zamiast ponownie zaatakować Alexandra, zbiegł z pokładu - z powrotem na portową alejkę; ciemne uliczki majaczyły przed nim, ale zaklęcie, po które sięgnął, nie pociągnęło go w ich stronę; różdżka drgnęła jedynie pod jego palcami, ale zdecydowanie zbyt słabo. Na widok oddalającego się Zakonnika, głos w głowie Alexandra obudził się na nowo, odzywając się z większym uporem. Nie pozwól mu uciec, zażądał nagląco, tchórz, na pewno chce ostrzec swoich, że został zdemaskowany. Pomogą mu się ukryć i już nigdy go nie znajdziesz, będzie dalej zabijał i biegał bezkarny.
| Na odpis macie 48 godzin.
Żywotność Alexandra: 168/218 (-10) (50 - psychiczne)
| Na odpis macie 48 godzin.
Żywotność Alexandra: 168/218 (-10) (50 - psychiczne)
Tarcza błysnęła po raz kolejny. O nie, Farley nie zamierzał tanio sprzedać skóry ani swojej, ani reszty Zakonu. W tej chwili był jedynym bastionem oddzielającym Skamandera od kontynuowania jego krwawej krucjaty. Przeciwnik Alexandra też chyba to zrozumiał, a także pojął chyba ostatecznie fakt, że nie wygra z nim łatwo.
Tchórz zaczął uciekać. Śmierdzący, umykający od podjęcia odpowiedzialności i zapłacenie za własne zbrodnie tchórz. Gwardzista nie mógł pozwolić mu uciec, nie mógł pozwolić mu na dalsze zabijanie dobrych, prawych ludzi. Choć bardzo nie chciał to opuścił bok poległego przyjaciela i obiecując mu w myślach, że po niego wróci, rzucił się w pogoń za Skamanderem, unosząc różdżkę.
– Wracaj tu, tchórzu! Deserpes! – wymówił inkantację, a różdżka ze świstem przecięła powietrze, kiedy celował w plecy tej pozbawionej moralnego kręgosłupa szelmy.
Tchórz zaczął uciekać. Śmierdzący, umykający od podjęcia odpowiedzialności i zapłacenie za własne zbrodnie tchórz. Gwardzista nie mógł pozwolić mu uciec, nie mógł pozwolić mu na dalsze zabijanie dobrych, prawych ludzi. Choć bardzo nie chciał to opuścił bok poległego przyjaciela i obiecując mu w myślach, że po niego wróci, rzucił się w pogoń za Skamanderem, unosząc różdżkę.
– Wracaj tu, tchórzu! Deserpes! – wymówił inkantację, a różdżka ze świstem przecięła powietrze, kiedy celował w plecy tej pozbawionej moralnego kręgosłupa szelmy.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Korzystając z okazji zeskoczył z z łodzi na bruk. Zaczął biec dalej. Różdżka nie pociągnęła go jednak przed siebie. Zza pleców dochodziło go echo prowokacji. Biegł za za nim - dobrze. Jednocześnie atakował - nie dobrze. Skamander poruszył różdżką - Abesio... - wypowiedział chcąc przeteleportować się dalej, przed siebie w stronę opuszczonej tawerny unikając tym samym obszarowej inkantacji. Musiał zwiększyć dystans na tyle by Alexander nie miał na niego zasięgu, lecz nie na tyle by zejść mu z oczu. Musiał odciągnąć go w najbliższe bezludne miejsce i ściągnąć kogoś kto pomoże mu uporać się gwardzistą. Musiał jednak przede wszystkim nie dać się złapać, zabić...
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Anthony sprawnie zeskoczył z kładki łączącej pokład statku z portową alejką i biegł dalej, z Alexandrem drepczącym mu po piętach. Gwardzista bez trudu pokonał trap, zmniejszając nieco odległość pomiędzy sobą, a uciekającym aurorem: nie ulegało wątpliwości, że poruszał się nieco szybciej, sprawniej lawirując wśród dymiącego pobojowiska, stanowiącego pozostałości niedawnego starcia buntowników ze zwolennikami obecnej władzy. Nie przewidział jednak, że jego cel za moment zniknie mu sprzed oczu; chociaż zaklęcie rzucone przez Alexandra pomknęło w kierunku Anthony'ego, to nim zdążyło w niego ugodzić, ten deportował się z głośnym trzaskiem. Gwardzista, doskonale znając wypowiedzianą przez drugiego członka Zakonu inkantację, mógł być pewien, że ten nie znajdował się jednak daleko; zasięg zaklęcia ograniczał ewentualne kryjówki do barykady stworzonej przez porozbijane skrzynie, wznoszące się bezładnie na pustym placu, oraz starego, podniszczonego budynku opuszczonej tawerny, której zabite deskami okna nie zachęcały bynajmniej do wejścia do środka.
Anthony pojawił się dokładnie tam, gdzie zamierzał dotrzeć - czyli w cichym, pogrążonym w mroku wnętrzu opuszczonej tawerny. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że w środku nie było nikogo poza nim samym; w powietrzu intensywnie pachniało kurzem i wilgocią, a gdy stopy aurora opadły na drewnianą podłogę, w górę wzniósł się niewielki tuman szarego pyłu.
| Na odpis macie 48 godzin.
Żywotność Alexandra: 168/218 (-10) (50 - psychiczne)
Anthony, następny post piszesz już w nowej lokacji. Alexander - jeśli podejmiesz próbę dostania się do środka, to należy policzyć ją jako akcję; post, ze względów logistycznych, również możesz w takim wypadku dodać w tym temacie, zakładając oczywiście, że znajdujesz się na zewnątrz.
Anthony pojawił się dokładnie tam, gdzie zamierzał dotrzeć - czyli w cichym, pogrążonym w mroku wnętrzu opuszczonej tawerny. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że w środku nie było nikogo poza nim samym; w powietrzu intensywnie pachniało kurzem i wilgocią, a gdy stopy aurora opadły na drewnianą podłogę, w górę wzniósł się niewielki tuman szarego pyłu.
| Na odpis macie 48 godzin.
Żywotność Alexandra: 168/218 (-10) (50 - psychiczne)
Anthony, następny post piszesz już w nowej lokacji. Alexander - jeśli podejmiesz próbę dostania się do środka, to należy policzyć ją jako akcję; post, ze względów logistycznych, również możesz w takim wypadku dodać w tym temacie, zakładając oczywiście, że znajdujesz się na zewnątrz.
13 sierpnia 1957 r.
Zdarzało się już, że statki z załadunkiem znikały. Zdarzało się, że po tygodniach niedobitki marynarzy odnajdywały się gdzieś na samotnych wyspach albo w egzotycznych burdelach. Zdarzało się, że łajba tonęła, a wraz z nią całe tony galeonów pod postacią ładunków, na które ktoś czekał. Zdarzało się, że syreny oczarowały ich tak, że nie byli w stanie dopłynąć do londyńskiego portu. Najczęściej jednak przytrafiały się, spośród wszelkich możliwych morskich przygód, całkiem bezczelne oszustwa, na które nie było przyzwolenia. Nigdy w życiu. Pani Boyle nie ujrzała w kartach śmierci, ale intrygę. Choć Philippa niespecjalnie wierzyła w stosy kolorowych obrazków, tym razem istniały poszlaki poważniejsze od szeptów tarota. Dobrze wiedziała, gdzie pytać i kogo pytać, by poznać tajemnicę załadunku, który nigdy nie dotarł do tawerny. Choć paszcza kapitana nie uśmiechała się do niej od dawna, Moss dobrze wiedziała, że dotarł on do Londynu – w całości, z marynarzykami i beczkami. Znała te numery i tylko podnosiło jej się ciśnienie na myśl, że ktokolwiek jeszcze zgrywał chojraka przed Boyle’ami. Kilka szeptów i już wiedziała, że szemrana załoga nie zamierzała dostarczyć zamówienia. Niejasne były powody, ale mogła się domyślać, że wygodnie trzymało się pokaźną zaliczkę i jednocześnie towar, który można było opchnąć komuś innemu – w końcu alkohol zawsze w cenie. Wojna podsycała w ludziach zło i gówniane zagrywki, na które normalnie by się nie odważyli. Wiedziała, co należy z tym zrobić. Frywolna Betty, bo tak nazywała się owa łódź, pożałuje, że zakpiła z lokalu, który od lat z nią sympatyzował.
Do rozwiązania problemu potrzebowała tylko dwóch rzeczy. Przyzwolenia pani Boyle i całkiem groźnego olbrzyma Hagrida, świeżego parszywego towaru, który szybko usadził w stołkach wszystkich tych, którzy podskakiwali za wysoko. Odkąd się zjawił, ilość burd gwałtownie zmalała. Niewielu również miało na tyle odwagi, by okradać kogokolwiek pod jego okiem – lub pod okiem Filipy, która gotowa była zawołać strażnika na pomoc. Rubeus był prostym chłopem, ale ten szeroki biceps nie miał sobie w porcie równych. Choć swym bujnym lokiem co rusz zaczepiał o ledwo i tak już dyndające ponad ławami tanie żyrandole, to jednak roboty nagle zrobiło się zdecydowanie mniej. To, co Philippa mogła nawet wynieść z piwnicy za pomocą magii w czterech turach, on wynosił za jednym zamachem. Nie mówiąc już o wyrzucaniu przepitych awanturników z lokalu. Wojna nie ustawała, ale życie w Parszywym stało się prostsze. Nie narzekała. Imponująca sylwetka była jak as, choć może niemożliwy do ukrycia w rękawie. Skądkolwiek Dorothea chłopa wytrzasnęła, trudno się nie zgodzić, że trafił im się egzemplarz wyjątkowy. Phils w nosie miała, skąd się typ wziął i co tam buchało we krwi, że urósł taki wielki. Współpraca przebiegała dobrze, sprawy załatwiało się o wiele szybciej. Tym razem również tak miało być.
Z Parszywego wyruszyli jeszcze przed świtem, kiedy ruch w tawernie mniejszy, kiedy wczorajsze gęby kwadrans zbierały łapę do podniesienia łyżki, kiedy niedobitki kulały się nieprzytomne pod stołem, kiedy z kuchni dochodziła woń przypalonej jajecznicy. O tej godzinie zmordowane po balowaniu załogi raczej nie miały zbyt wiele energii na pyskówki. Szorstki kapitan spróbuje wymyślnych kłamstewek, ale powinien wiedzieć, że nie zadziera się z Hagridem. Ani z kimkolwiek z Parszywego Pasażera. Oszukano ich. Towar miał być dostarczony do lokalu w podskokach i żadna zafajdana morda nie zbije interesu na forsie Boyle’ów. Nawet sam Goyle.
Statek stał w porcie. Philippa wyłapywała lepiące się do nich spojrzenia, kiedy wkroczyli w mrowisko rozkołysanych łodzi. Robole zapewne dogorywali, może niektórzy odważni wzięli się za robotę, ale nie spodziewała się zadowolonych pracusiów. Nawoływanie ptaszysk zaczepiało ich uszy. Ciekawskie oczy nie próbowały się nawet już kryć. Philippę tu znali, ale jego jeszcze chyba nie. Trudny był do przeoczenia i mało kto chciał wpaść mu pod nogi. Choć lubiła, kiedy na nią patrzyli, tym razem czuła się inaczej. Ona miała mówić, a on lać po pyskach, jeśli zajdzie taka potrzeba. Interes nie mógł ucierpieć, a niektórzy najwyraźniej potrzebowali wstrząsu, by sobie przypomnieć o należnościach. – Nie wiem, co cuchnie bardziej. Ryby czy te trupy – mruknęła, przekręcając głowę w stronę porzuconych pod straganem zwłok. Osiadłe na nich ptaszyska miały prawdziwy bufet szwedzki. Wcale jej nie dziwiły te widoki. – To ważna sprawa, Rubeusie. Pani Boyle nie pozwoli sobie na takie numery. Pieprzeni marynarze, zachciało im się bawić. Pożałują tego – rzuciła ostro i zmrużyła oczy. Widziała już łajbę, która rzekomo nigdy nie dotarła do portu. Naprawdę byli aż tak głupi? Philippa nie była damulką z angielskiej elity, która nie rozróżniała statków. Ta dzielnica to jej dom. – Chodź, to będzie ta łódź.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Dzionek był piękny, chociaż nocne brudne chmury nad Londynem wcale go nie zapowiadały. Poranna pobudka w Parszywym Pasażerze, bo nocy pełnej pijackich wrażeń nie była dla Hagrida taka prosta i chociaż przywykł do wczesnego wstawania to robota w godzinach w których normalni ludzie spali powoli przestawiała mu tryb dnia. Gdy podnosił lewe oko przez chwilę nawet zakwestionował czy w ogóle mu się chce, ale robota była dobra i żal było zawieść zaufanie pani Boyle, która przecież już tyle serca mu dała przyjmując go do pracy. Tym razem miał się wybrać z jedną z barmanek na jakąś łajbę gdzieś. Żadne znaczenie miało gdzie i po co, miał w końcu robić za ochroniarza. Hagrid nie czuł się dobrze w jakiś poważnych dyskusjach, za to doskonale czuła się jego pięść w kontakcie w mordami złodziejów, zwłaszcza takich którzy okraść chcieli panią Boyle, a podobno o to się rozchodziło.
- A gdzie my w ogóle leziemy? - zapytał Philippki gdy ta ruszyła żywym krokiem spod Parszywego, a na uzyskaną odpowiedź jedynie pokiwał głową - niewiele to zmieniało.
Obraz Londynu był ponury, trupy na ulicach, krew w rynsztoku i ten parszywy smród szumowin pałętających się po ulicach, był niemal nie do zniesienia. Rubeus jednak siedział cicho, nie wychylał za bardzo łba z pracy, starając się unikać policji i podejrzanych typów na tyle na ile było to możliwe, tak zresztą polecił mu ten auror, Tonks. Wzrok porannych meneli snujących się przy ścianach kamienic dało się łatwo zbić jednym ostrym spojrzeniem i wystawieniem zębów. Gdzieś chodziły plotki, że tacy jak on jedzą ludzi. Były to najzwyklejsze w świecie głupoty... Chociaż...
- Ja tam wolę smród ryb niż tych trupów - podrapał się po brodzie. - Może by tak kwiatki posadzić to by ładniej waliło. Tatko kiedyś lewkonie hodował, cały ogródek, mówię Ci, to ładnie pachniało, ale czy ja wiem czy by trupa przegoniło.
Wstrzymał jeszcze oddech co by nie wąchać ani ryb ani trupów ani w sumie niczego, ale nawet z takimi płucami raz na jakiś czas haust powietrza trzeba wziąć. Może kiedyś się do zapachu przyzwyczai, chociaż Merlin jeden wiedział ile Hagrid w tym porcie rzeczywiście zagości.
- Ja w ryj dać mogę dać, ale Ty będziesz gadać - pokiwał głową na słowa Philippy. - Ale ja bym wolał w ryj nie dać, bo wie to kto co to za mordy tam znajdziemy? Powiesz co brać i idźmy stąd.
Ostatnie na co Rubeus miałby ochotę to spotkać niepożądany patrol albo jakiś innych typów co by wcale go przyjemnie potraktować nie chciały. Jak na zawołanie tuż zza rogu, zanim nawet zbliżyli się do wskazanej przez Moss łajby, wyskoczył na nich nieprzyjazny patrol, a na pierwszy rzut oka był to patrol policji. Hagrid zaciągnął się tylko powietrzem, czując chwilę potem na języku pieczenie wydające się smakiem trupa albo zepsutej ryby, nie był pewien.
- Cholibka - zaklął pod nosem gdy dwóch typów dostrzegło ich obecność.
Philippa pewno bezpieczna była, przynajmniej w opinii półolbrzyma nie należała ona do podejrzanych, za to taki on... Niby nie chciał rzucać się w oczy, ale jak szło to zrobić przy prawie trzech metrach wzrostu... i to w biały dzień? Stanął tuż obok swojej towarzyszki, w razie gdyby musiał ją własnym ciałem zasłonić to zasłoni.
szafka do pojedynku
- A gdzie my w ogóle leziemy? - zapytał Philippki gdy ta ruszyła żywym krokiem spod Parszywego, a na uzyskaną odpowiedź jedynie pokiwał głową - niewiele to zmieniało.
Obraz Londynu był ponury, trupy na ulicach, krew w rynsztoku i ten parszywy smród szumowin pałętających się po ulicach, był niemal nie do zniesienia. Rubeus jednak siedział cicho, nie wychylał za bardzo łba z pracy, starając się unikać policji i podejrzanych typów na tyle na ile było to możliwe, tak zresztą polecił mu ten auror, Tonks. Wzrok porannych meneli snujących się przy ścianach kamienic dało się łatwo zbić jednym ostrym spojrzeniem i wystawieniem zębów. Gdzieś chodziły plotki, że tacy jak on jedzą ludzi. Były to najzwyklejsze w świecie głupoty... Chociaż...
- Ja tam wolę smród ryb niż tych trupów - podrapał się po brodzie. - Może by tak kwiatki posadzić to by ładniej waliło. Tatko kiedyś lewkonie hodował, cały ogródek, mówię Ci, to ładnie pachniało, ale czy ja wiem czy by trupa przegoniło.
Wstrzymał jeszcze oddech co by nie wąchać ani ryb ani trupów ani w sumie niczego, ale nawet z takimi płucami raz na jakiś czas haust powietrza trzeba wziąć. Może kiedyś się do zapachu przyzwyczai, chociaż Merlin jeden wiedział ile Hagrid w tym porcie rzeczywiście zagości.
- Ja w ryj dać mogę dać, ale Ty będziesz gadać - pokiwał głową na słowa Philippy. - Ale ja bym wolał w ryj nie dać, bo wie to kto co to za mordy tam znajdziemy? Powiesz co brać i idźmy stąd.
Ostatnie na co Rubeus miałby ochotę to spotkać niepożądany patrol albo jakiś innych typów co by wcale go przyjemnie potraktować nie chciały. Jak na zawołanie tuż zza rogu, zanim nawet zbliżyli się do wskazanej przez Moss łajby, wyskoczył na nich nieprzyjazny patrol, a na pierwszy rzut oka był to patrol policji. Hagrid zaciągnął się tylko powietrzem, czując chwilę potem na języku pieczenie wydające się smakiem trupa albo zepsutej ryby, nie był pewien.
- Cholibka - zaklął pod nosem gdy dwóch typów dostrzegło ich obecność.
Philippa pewno bezpieczna była, przynajmniej w opinii półolbrzyma nie należała ona do podejrzanych, za to taki on... Niby nie chciał rzucać się w oczy, ale jak szło to zrobić przy prawie trzech metrach wzrostu... i to w biały dzień? Stanął tuż obok swojej towarzyszki, w razie gdyby musiał ją własnym ciałem zasłonić to zasłoni.
szafka do pojedynku
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Ostatnie wypowiedziane przez Hagrida słowo idealnie podsumowało sytuację, w której znalazł się po utracie przytomności.
Półolbrzym poleciał jak długi na bruk, a Tuentin Quarantino niestety nie znalazł się na linii lotu Hagrida, w ostatniej chwili uskakując na bok. Upadając, półolbrzym trafił czołem na jakąś zagubioną puszkę z mugolskiej przetwórni rybnej: roześmiany śledź w spodenkach na szelkach wytłoczony na denku puszki odbił się wyraźnym, czerwonym konturem na czole półolbrzyma, aż trysnęła krew. Odbicie śledzia miało pozostać na czole Hagrida przez kolejne cztery tygodnie.
Tę chwilę wybrał sobie czteroosobowy oddział policji aby wypaść zza rogu. Ocena wydarzeń nie zajęła posiłkom wiele czasu, a Philippa znalazła się w sytuacji pięciu przeciw jednej. Została prędko rozbrojona i zakuta w kajdanki. Wraz z Rubeusem przetransportowaną ją do Tower of London, gdzie panna Moss została poddana dogłębnemu przesłuchaniu, które trwało kilka długich godzin. Ostatecznie została zmuszona do zarejestrowania różdżki i nałożono na nią cztery tygodnie prac społecznych w porcie, pod nadzorem: miała zajmować się patroszeniem ryb dla ministerialnych oficjeli.
Hagrid nie miał tyle szczęścia. Wpierw spędził tydzień w brudnej celi w głębi Tower. Jako półolbrzym okazał się niezwykle interesujący dla wymiaru prawa, zwłaszcza w obliczu aktualnej sytuacji z olbrzymami, które znajdowały się na usługach kontrolujących Londyn czarodziejów. Na Rubeusa został nałożony namiar oraz zakaz opuszczania Londynu, bezterminowo. Od tej pory Hagrid miał pełnić służbę w porcie u Caelana Goyle'a, wykonywać wszelkie zlecone mu zadania, a w razie prób niesubordynacji miał trafiać na kolejne kilkudniowe, dyscyplinarne wizyty w Tower.
| Jest to interwencja Mistrza Gry związana z wyrzuceniem przez Rubeusa krytycznej porażki. Ze względu na konsekwencje waszych działań data wątku zostaje zmieniona na 13. września. Konsekwencje pojedynku z magiczną policją są wiążące i należy odgrywać je fabularnie. Philippa zobowiązana jest do rejestracji różdżki, może dokonać tego na ogólnych zasadach opisanych w odpowiednim temacie.
Półolbrzym poleciał jak długi na bruk, a Tuentin Quarantino niestety nie znalazł się na linii lotu Hagrida, w ostatniej chwili uskakując na bok. Upadając, półolbrzym trafił czołem na jakąś zagubioną puszkę z mugolskiej przetwórni rybnej: roześmiany śledź w spodenkach na szelkach wytłoczony na denku puszki odbił się wyraźnym, czerwonym konturem na czole półolbrzyma, aż trysnęła krew. Odbicie śledzia miało pozostać na czole Hagrida przez kolejne cztery tygodnie.
Tę chwilę wybrał sobie czteroosobowy oddział policji aby wypaść zza rogu. Ocena wydarzeń nie zajęła posiłkom wiele czasu, a Philippa znalazła się w sytuacji pięciu przeciw jednej. Została prędko rozbrojona i zakuta w kajdanki. Wraz z Rubeusem przetransportowaną ją do Tower of London, gdzie panna Moss została poddana dogłębnemu przesłuchaniu, które trwało kilka długich godzin. Ostatecznie została zmuszona do zarejestrowania różdżki i nałożono na nią cztery tygodnie prac społecznych w porcie, pod nadzorem: miała zajmować się patroszeniem ryb dla ministerialnych oficjeli.
Hagrid nie miał tyle szczęścia. Wpierw spędził tydzień w brudnej celi w głębi Tower. Jako półolbrzym okazał się niezwykle interesujący dla wymiaru prawa, zwłaszcza w obliczu aktualnej sytuacji z olbrzymami, które znajdowały się na usługach kontrolujących Londyn czarodziejów. Na Rubeusa został nałożony namiar oraz zakaz opuszczania Londynu, bezterminowo. Od tej pory Hagrid miał pełnić służbę w porcie u Caelana Goyle'a, wykonywać wszelkie zlecone mu zadania, a w razie prób niesubordynacji miał trafiać na kolejne kilkudniowe, dyscyplinarne wizyty w Tower.
| Jest to interwencja Mistrza Gry związana z wyrzuceniem przez Rubeusa krytycznej porażki. Ze względu na konsekwencje waszych działań data wątku zostaje zmieniona na 13. września. Konsekwencje pojedynku z magiczną policją są wiążące i należy odgrywać je fabularnie. Philippa zobowiązana jest do rejestracji różdżki, może dokonać tego na ogólnych zasadach opisanych w odpowiednim temacie.
zwialiśmy jak tchórzofretki
Czy pomysł z Abraxasem bardzo jej się podobał? Nie, właściwie w ogóle jej się nie podobał. Musiała jednak całkiem obiektywnie przyznać, że miał swoje plusy i minusy. Pierwszym minusem było to, że gdy tylko dostrzegła Foxa przy znanej sobie kładce wgłębi portu, prawie jej różdżka drgnęła. Prawie, gdyby nie to, że na chwilę wrócił do zwyczajnej postaci. I nadal nie zmienił się jego głos. Widać było jak z każdej komórki jej twarzy momentalnie uchodzi spięcie. Chociaż nie była do końca pewna czy wyglądali... Odpowiednio spójnie. Ona próbowała raczej upodobnić się do portu - ciężkie, ciemne ubranie, kaptur na głowie, zza którego tylko nieco łypała na ludzi wokół zza dużych okularów. Samotny pan Malfoy na portowej ulicy to również niecodzienny widok. Kilkoro ludzi łypnęło na nich wzrokiem, jednak właśnie plusem tego przebrania było to, że... On zwracał na siebie całą uwagę, a ona umykała kompletnie spojrzeniom wszystkich wokół. Nikt choćby na chwilę nie skupiał na niej wzroku, przez co mogła zaobserwować reakcje na obecność Malfoya. I nie łypali na niego tak przychylnie, jak można byłoby się spodziewać. Wręcz przeciwnie, spojrzenia były niechętne, nieprzyjemne, ale niepozbawione strachu, dlatego ludzie szybko odwracali wzrok.
Na chwilę zwróciła nos bardziej w stronę patrolu stojącego przy barierkach. Już na pierwszy rzut oka rozpoznała Fletchera - jednego z policjantów, z którym niegdyś pracowała, a który teraz nosił oficerską opaskę. Nigdy go nie lubiła, zapewne wszedł w tyłek komu trzeba, żeby awansować, kiedy przyszedł czas na kompletną renowację policji. Niestety to było duże wyzwanie, jej twarz kojarzyli właściwie wszyscy policjanci, którzy nie byli na nowo zrekrutowani, a zostali po stronie Ministerstwa. Jej dział nie był tak jednostronny jak biuro aurorów. Niektórzy popierali Malfoya. Niektórzy zaś po prostu nie chcieli ryzykować życiem swoich i swoich rodzin dla zakończenia wojny i chcieli ją przeżyć, po prostu, bez idei. - Znam jednego z nich. Lepiej zwijajmy się stąd, lepiej do innej części portu. - Nie sądziła, żeby jej były towarzysz był tak głupi, żeby nie rozpoznać jej tylko po zmianie koloru włosów. Mówiła więc bardzo cicho i uniosła podbródek, by wskazać kierunek, w którym powinni się udać. - A Ty... Ciekawie się ubrałeś, panie lordzie. - Wsunęła dłonie w kieszenie długiej, brązowej spódnicy z tkaniny przypominającej twardy len, przybierając twarz przynajmniej sceptyczną, choć z cieniem uśmiechu. Nie wiedziała do końca co o tym pomyśle myśleć, ale czuła, że balansował na granicy szaleństwa, głupoty i... geniuszu? Pewnego rodzaju?
To chyba jakaś cecha gatunkowa aurorów.
Choć bardzo dużo dowiedziała się już z samych spojrzeń okolicznych mieszkańców. Spodziewała się większego entuzjazmu, a spotkała się z całkowitym jego brakiem.
Czy pomysł z Abraxasem bardzo jej się podobał? Nie, właściwie w ogóle jej się nie podobał. Musiała jednak całkiem obiektywnie przyznać, że miał swoje plusy i minusy. Pierwszym minusem było to, że gdy tylko dostrzegła Foxa przy znanej sobie kładce wgłębi portu, prawie jej różdżka drgnęła. Prawie, gdyby nie to, że na chwilę wrócił do zwyczajnej postaci. I nadal nie zmienił się jego głos. Widać było jak z każdej komórki jej twarzy momentalnie uchodzi spięcie. Chociaż nie była do końca pewna czy wyglądali... Odpowiednio spójnie. Ona próbowała raczej upodobnić się do portu - ciężkie, ciemne ubranie, kaptur na głowie, zza którego tylko nieco łypała na ludzi wokół zza dużych okularów. Samotny pan Malfoy na portowej ulicy to również niecodzienny widok. Kilkoro ludzi łypnęło na nich wzrokiem, jednak właśnie plusem tego przebrania było to, że... On zwracał na siebie całą uwagę, a ona umykała kompletnie spojrzeniom wszystkich wokół. Nikt choćby na chwilę nie skupiał na niej wzroku, przez co mogła zaobserwować reakcje na obecność Malfoya. I nie łypali na niego tak przychylnie, jak można byłoby się spodziewać. Wręcz przeciwnie, spojrzenia były niechętne, nieprzyjemne, ale niepozbawione strachu, dlatego ludzie szybko odwracali wzrok.
Na chwilę zwróciła nos bardziej w stronę patrolu stojącego przy barierkach. Już na pierwszy rzut oka rozpoznała Fletchera - jednego z policjantów, z którym niegdyś pracowała, a który teraz nosił oficerską opaskę. Nigdy go nie lubiła, zapewne wszedł w tyłek komu trzeba, żeby awansować, kiedy przyszedł czas na kompletną renowację policji. Niestety to było duże wyzwanie, jej twarz kojarzyli właściwie wszyscy policjanci, którzy nie byli na nowo zrekrutowani, a zostali po stronie Ministerstwa. Jej dział nie był tak jednostronny jak biuro aurorów. Niektórzy popierali Malfoya. Niektórzy zaś po prostu nie chcieli ryzykować życiem swoich i swoich rodzin dla zakończenia wojny i chcieli ją przeżyć, po prostu, bez idei. - Znam jednego z nich. Lepiej zwijajmy się stąd, lepiej do innej części portu. - Nie sądziła, żeby jej były towarzysz był tak głupi, żeby nie rozpoznać jej tylko po zmianie koloru włosów. Mówiła więc bardzo cicho i uniosła podbródek, by wskazać kierunek, w którym powinni się udać. - A Ty... Ciekawie się ubrałeś, panie lordzie. - Wsunęła dłonie w kieszenie długiej, brązowej spódnicy z tkaniny przypominającej twardy len, przybierając twarz przynajmniej sceptyczną, choć z cieniem uśmiechu. Nie wiedziała do końca co o tym pomyśle myśleć, ale czuła, że balansował na granicy szaleństwa, głupoty i... geniuszu? Pewnego rodzaju?
To chyba jakaś cecha gatunkowa aurorów.
Choć bardzo dużo dowiedziała się już z samych spojrzeń okolicznych mieszkańców. Spodziewała się większego entuzjazmu, a spotkała się z całkowitym jego brakiem.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Ostatnio zmieniony przez Marcella Figg dnia 30.12.20 9:31, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Zachodni Port
Szybka odpowiedź