Zachodni Port
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.01.19 16:56, w całości zmieniany 1 raz
Jej życie trwało i płynęło do przodu. Jakby zatrzymywała się nad czymś na dłużej albo niepotrzebnie poświęcała czas kompletnie nieistotnym rzeczą nic nie układało by się tak dobrze. Dla niej dobrze. Zawirowania w czarodziejskim świecie jej nie dotyczyły, chyba że miały bezpośredni wpływ na jej pracę. Póki co się z tym jednak nie spotkała. Całkowicie zajęta zleceniami jakie do niej ostatnio wpadły nie miała nawet czasu, aby zastanowić się nad tymi wszystkimi zmianami jakie zaszły. Jakby ich w ogóle nie zauważyła. Może to i lepiej? Huxley uważała, że nie ma co się w to wszystko wtrącać. I tak nie ma to wpływu na toczące się tutaj życie, a porachunki, które można załatwić tylko i wyłącznie w dokach. A to co w dokach nie często ujawnia się po za nimi. Życie płynie tu inaczej niż gdzie indziej i biada tym, którzy nie potrafią się do tego dostosować.
Dzisiejszej nocy Rain skupiała się na odnalezieniu mężczyzny, którego to zlecił jej pewien bardzo przystojny pan o nazwisku Ollivander, jak to udało jej się ustalić. Udało jej się wytropić jak jej cel mógł mieć naprawdę na nazwisko, a dzisiaj miała spotkać się z członkiem jego rodziny w celu omówienia pewnej transakcji. Jak udało jej się dowiedzieć dalsza rodzina owego delikwenta zajmowała się sprowadzaniem alkoholi z kraju europy wschodniej. A dzisiejszego wieczora Huxley przybrała łatkę właścicieli lokum w dzielnicy portowej bardzo zainteresowanej współpracą. I nie tylko.
Ale jej kobiecy zmysł sprawił, że niemal od samego początku czuła, że dzisiejsze spotkanie nie przebiegnie tak jakby tego chciała.
Od pewnego czasu czuła, że jest obserwowana. Co jakiś czas idąc u boku swojego towarzysza oglądała się i nawet nie próbowała udawać, że nie jest zła za to szpiegowanie. Dostawca wystraszył się problemów, obiecał ponowne skontaktowanie i deportował się pozostawiając Rain w szykownej garsonce na środku ulicy samą.
Kurwa - zaklęła cicho pod nosem.
Odwróciła się w stronę przygarbionej postaci. Za dobrze tą postać znała by jej nie rozpoznać. Sam Goyle w swojej własnej postaci. Oparła dłonie na biodrach i poczekała, aż sam się do niej zbliży. Rozwalił jej dzisiejsze plany, dołożył dodatkowej roboty, aby mogła ponownie się spotkać z dostawcą. Nie była w najlepszym humorze.
- Jeśli chciałeś się spotkać, to trzeba było napisać. Moja rybka właśnie puściła haczyk. Wiesz ile zajęło mi dorwanie go? - warknęła.
Zniknął na tyle czasu wcześniej ją mocno upokarzając. A teraz zjawia się jak gdyby nigdy nic uważając, że jej uwaga się mu w pełni należy i nie zwracał uwagi na to co aktualnie robiła i z kim była. Powiedzieć, że była zła to było za mało. Dzisiejszej nocy Rain Huxley była wściekła.
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Jeśli był jakiś wyznacznik tego, że Burke uznał siebie samego za przynajmniej częściowo wyleczonego z traumy po niedawnym uwięzieniu, był nim zdecydowanie powrót do pracy. Było to nie lada wyzwanie dla umysłu, który jeszcze niedawno niemal drżał ze strachu na widok cienia poruszającego się na ścianie: wykazać się ponownie zdolnością panowania nad sytuacją, a także narzucania i egzekwowania swojej woli bezmyślnej hołocie. Musiał ponownie odważyć się i zacząć podejmować istotne, odpowiedzialne decyzje, których skutki zaważyć miały na jego dobrobycie, ale również na opinii sławnego sklepu prowadzonego przez jego rodzinę na Nokturnie - bo to przecież Craig sprowadzał co ciekawsze artefakty oraz nie do końca legalne składniki, które nabyć można było właśnie u Borgina i Burke'a. Każdy kolejny dzień jego nieobecności powodował, że dostawcy oraz wspólnicy zaczynali szaleć coraz bardziej. Sieć kontaktów, którą Burke tkał latami, zarówno na terenie Anglii jak i we Francji, zaczęła się rozpadać - wiele nitek urwało się kompletnie, aczkolwiek te, które zwisały luźno, dało się jeszcze pochwycić i ponownie zintegrować w całość. Brak jego pewnej, stanowczej ręki, twardo utrzymującej porządek oraz czujnych oczu, stale doszukujących się wszelakich prób oszustwa, sprawił, że znaczna część towaru zwyczajnie przepadła. W tym biznesie kradzieże były na porządku dziennym - kiedy tylko ludzie poczuli trochę luzu, znaczna część dóbr, których przewóz opłacił przed dniem swojego schwytania, zwyczajnie wyparowała. Lojalność w tym środowisku niestety należała do towarów deficytowych. Na szczęście nie ostał się zupełnie na lodzie - miał swoich zaufanych ludzi, którzy próbowali utrzymać jako taki porządek nad całą tą hołotą. Nie wszystko było stracone. Ponadto nie było więc tego złego, co by na dobre nie wyszło - Craig miał o tyle szczęście, że ci, którzy postanowili wypowiedzieć mu posłuszeństwo i zawłaszczyć sobie dobra należące do jego osoby, bardzo często byli zwyczajnie tępi. Każdy, kto posiadał chociaż trochę oleju w głowie, wiedział, że nie należało zadzierać z Burke'ami. Nawet jeśli brakowało Craiga, wgląd w jego dokumenty miało jego kuzynostwo - w końcu to oni zarządzali sklepem. Mieli dostęp do wykazu towarów i nie bali się odebrać tego, co do nich należało. Ci spośród handlowców, którzy mieli coś do stracenia, woleli nie ryzykować gniewu lordów Durham. Problem stanowiły raczej wszelakiej maści portowe moczymordy i obszczymurki - czyli odłam społeczności zwykle mogący się pochwalić co najwyżej w miarę imponującą muskulaturą, ale ich czaszki wypełniała jedynie kleista papka, konsystencją przypominająca zapewne obrzydliwy kleik ryżowy, który matki próbowały na siłę wciskać swoim dzieciom, ilekroć trawiła je choroba. Z nimi sprawa była prosta. Zawsze zostawiali za sobą ślad, który wprawione oko potrafiło odkryć. Jeśli wiedziało się, gdzie szukać, znalezienie ich nie nastręczało zbytniej trudności. Ta hołota nie potrafiła się odpowiednio zabezpieczać, ponadto często nie znali prawdziwej wartości towaru w obiegu, a to prowadziło do sytuacji, że próbowali opchnąć artefakty gdzie się tylko dało, komu tylko się dało i do tego po śmiesznie niskich cenach. Za grosz dyskrecji czy wyczucia. O próbach przeprowadzenia tego typu transakcji zawsze było głośno - i właśnie to działało na korzyść Craiga.
To była dobra noc na odzyskanie swojej własności. Kapitan krypy, na której znajdowały się artefakty, uznał najwyraźniej, że na statku towar będzie najbezpieczniejszy - w końcu kręciło się tam całkiem sporo członków jego załogi. Właściwie było to Burke'owi nawet na rękę. Po pierwsze - nie namęczył się z szukaniem swojej zguby. Po drugie - złodziei można było zapędzić na statku w kozi róg, odcinając drogę ucieczki... no chyba że skłonni byli skakać do wody. Po trzecie - w razie nieposłuszeństwa, zawsze można było zagrozić zatopieniem statku, który to dla wielu z nich był jedynym sensem życia oraz sposobem na zarobek. W końcu nawet najtańszy alkohol i dziwki z portowych barów nie są za darmo.
Craig chciałby móc powiedzieć, że miał nadzieję, iż kapitan posłucha głosu rozsądku i wyda mu jego własność. Jednak Burke doskonale zdawał sobie sprawę, że stary dziadyga już dawno uznał towar leżący pod pokładem za swoją własność. Bądź co bądź, spędził on tam prawie dwa miesiące a ze strony prawowitego właściciela mężczyzna nie doczekał nawet liściku z wyjaśnieniami lub informacją o opóźnieniu w terminie odbioru. Z takimi ludźmi ciężko było dojść do porozumienia - często jedynym zrozumiałym argumentem był argument siły. To dlatego, gdy Craig pojawił się na pokładzie statku - nieproszony, nie czekając na pozwolenie - nie był sam. Ludzie, których ze sobą zabrał, nie byli wiele lepsi niż stacjonujący na tym okręcie marynarze - ale przynajmniej miał pewność, że jeśli już dojdzie do bijatyki, to nie on osobiście będzie musiał się lać po mordach z tą hołotą. A w razie wypadku, zawsze miał przecież różdżkę - z doświadczenia Burke wiedział, że załoga tego statku z magią radzi sobie raczej bardzo średnio. Rzadko który w ogóle nosił przy sobie różdżkę, a ponadto załoga wolała nie ryzykować uszkodzenia struktury statku - anomalie potrafiły być w końcu bardzo nieprzewidywalne i zdecydowanie niebezpieczne.
- Dobrze wiesz, po co tu jestem - Burke nie zamierzał tracić czasu. Starszy jednooki mężczyzna z burzą siwych włosów i fajką między resztkami zębów chwycił na jego widok za różdżkę. Jego załoga od razu poszła w jego ślady, z tą różnicą, że większość złapała za różnej maści ostre narzędzia - głównie noże i sztylety. Craig tylko przekrzywił głowę, zupełnie niczym zaciekawiony pies. Jego wyraz twarzy się nie zmienił. Nie przyszedł tu dla zabawy, nie miał czasu na te durne gierki. - Dobrze się zastanów, zanim wykonasz kolejny ruch. - poradził kapitanowi uprzejmym szeptem. Jego własna różdżka również zalśniła na widoku - nowa, rwąca się do rzucania zaklęć i, dzięki rdzeniowi z jadem bazyliszka, jakże chętna do zadawania bólu. Gdy przedłużająca się walka na spojrzenia z kapitanem zaczęła się niemiłosiernie ciągnąć, Burke westchnął cicho, skierowując swoją różdżkę ku jednemu z marynarzy, mrucząc przy tym inkantację. Po pokładzie rozległ się krótki wrzask, gdy zaklęcie zerwało jego ścięgno i posłało na deski. Burke odwrócił się ponownie do kapitana, posyłając mu znaczące spojrzenie. Starzec w tym samym momencie albo wytrzeźwiał, albo być może od początku nie był aż tak pijany. Nie odważył się już dłużej zwlekać, a ponadto podjął decyzję. Jak się okazało - była to decyzja słuszna. Gardłowym warknięciem kazał dwójce swoich załogantów zająć się poszkodowanym. Reszta załogi natomiast ruszyła pod pokład, aby wywlec skrzynie z towarem. Craig doskonale rozpoznał znakowania na drewnie. Gdy już wszystkie trzy znalazły się pod gołym niebem, ostrożnie podważył wieko każdej z nich, sprawdzając ich zawartość. Musiał się upewnić, że towar nie uległ uszkodzeniu oraz... czy tym ćwierćmózgom udało się cokolwiek sprzedać. Jak się okazało, wszystko było w idealnym stanie, a ponadto... niczego nie brakowało. Mimo swoich wysiłków, przez dwa miesiące załodze statku nie udało im się opchnąć ani jednej sztuki. Burke nie był zdziwiony - czary goryczy oraz inna przeklęta porcelana nie była zbyt pożądanym towarem w środowisku takim jak port. Zadowolony Burke zamknął ponownie skrzynie i kazał znieść je na ląd, gdzie miały być przetransportowane do jednego z jego magazynów. Pozostawało mu jeszcze zastanowić się, co powinien zrobić z kapitanem... Próba zagarnięcia oraz sprzedania jego własności nie powinna ujść płazem, inaczej takie sytuacje mogłyby się zacząć zdarzać nagminnie - nawet teraz, gdy Craig znów był na posterunku. Postanowił wykazać się jednak odrobiną miłosierdzia. Stary grzyb zachował życie oraz statek i załogę, jednak zręcznie rzucone crepito pozbawiło go jednego z oczu. Zadowolony Burke opuścił pokład i prędko zapomniał o zapyziałej krypie zacumowanej w porcie. Czekały na niego kolejne zadania.
zt
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
Tylko jedna osoba mogła konkurować z nią o prawo do tych ulic, tylko jedna osoba gdy stawała na jej drodze przewyższała ją nie tylko o głowę i zawsze tak było mimo różnicy wieku, chociaż Rain nigdy nie pozwoliła po sobie poznać, że ta różnicę zauważa. Nigdy też tak naprawdę jej nie zaakceptowała. Huxley nie interesował świat, miała gdzieś to co działo się na Londyńskich ulicach, w Ministerstwie czy świecie mugolskim. Daleko było jej od pasjonowania się polityką czy przejmowania zachwianiami w arystokratycznym świecie. Póki mogła wykonywać swoją pracę w Parszywym Pasażerze i tam, w swoim mieszkaniu przy swojej myślodsiewni, miała wszystko gdzieś. Chyba, że chodziło o młodego Goyle’a. Ich relacje były jak wzburzone morze, wielkie fale uderzały o brzeg powodując trzęsienie ziemi. By po chwili zmieniły się w spokojną noc, oświetloną blaskiem księżyca i pachnącą zapachem Zielonej Wróżki. Sinusoida, która nigdy nie potrafiła się ustabilizować. I tak było od zawsze. Kobieta wiedziała, że gdy Cal ponownie stanie na jej drodze, tym bardziej po ostatnich wydarzeniach, tym bardziej nie uda jej się pohamować swoich emocji, które tylko czekały na wybuch.
- Mógłbyś uspokoić swojego rozpieszczonego kutasa - warknęła.
Mogła go minąć, pójść pełna złości w swoją stronę, ale tego nie zrobiła. Coś ich, albo ją?, pchało do siebie to odpychało. Przyciągało i jednocześnie powodowało mdłości. Czuła jak popada w mrok, jak za każdym spotkaniem mężczyzna stawał coraz bardziej w ciemni i znowu, jednocześnie ją to ekscytowało i ciekawiło, a z drugiej strony niezwykle niepokoiło. Miała do czynienia z wieloma mężczyznami, mniej lub bardziej uprzejmymi, Anglikami i przybyszami z innych krajów, ale żaden z nich nie był taki jak on. Tak interesujący. To jednak nie sprawiło, że przestała być na niego wkurwiona. W końcu rozwalił jej cały dzisiejszy wieczór, spłoszył przynętę, która miała być krokiem do mężczyzny, którego poszukiwał Ollivander. I całe jej starania poszły się pieprzyć, delikatnie mówiąc.
- Nie mam jeszcze dla ciebie żadnych informacji - stwierdziła patrząc na niego spode łba. - Czego chcesz?
Nie była taka jak on, chociaż ich przeszłość była wspólna pod wieloma względami. Nie rozumiała zmian jakie w nim zachodzą, chociaż od zawsze wiedziała, że mrok Goyle’ów przepełnia go i kiedyś się ujawni. Był szaleńcem od zawsze, a gdyby wiedziała kim był teraz… no właśnie. Co? Uciekłaby czy próbowałaby stawić strachu czoła?
Plugastwo tego miasta mało ją interesowało, było, jest i będzie zawsze. Stąpali po nim, Rain uważała się za królową tego miejsca więc i królową tego zła które ją otaczało. Żyła w swoim własnym świecie, miała swoje własne wartości i sposób postępowania. I znała starego Calhouna na tyle, by móc przewidzieć jego zachowania. Wiedzieć, że jest tu dzisiaj po to by się zabawić. Ale czy po to był tu dzisiaj nowy Goyle? Ten, który wrócił po długiej nieobecności? Ten, który po wyprawie za morze, na którą nie chciał jej zabrać, wrócił całkowicie odmieniony? Taki znajomy i tak bardzo obcy jednocześnie.
Nadal miała żal… tak długa nieobecność. Przecież to wszystko mogło wyglądać inaczej.
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Od początków maja zachodni port zdawał się być wolny od wpływu anomalii, statki mogły swobodnie cumować i odpływać w dalszą drogę, życie toczyło się tu swoim tempem. Niestety w okolicach września zauważono bardzo dziwną rzecz - w pobliżu statku, który przypłynął z Walii, zaczął podnosić się z rzeki i zbierać niedaleko barierek szlam, który w zaledwie jedną noc stał się żyjącą i połowicznie myślącą istotą. Szlamowata masa sięgała niemalże trzech metrów, a swoim olbrzymim ciężarem zdołała przykryć ważny ładunek przywieziony statkiem. Gdy ktoś podchodził zbyt blisko, rozwierała błotną paszczę i opluwała nieznajomych parzącą wydzieliną. Dopóki ona nie zostanie unieszkodliwiona, kapitan nie będzie mógł popłynąć swoim statkiem dalej.
Szlamowaty potwór nie był twardą strukturą, znajdował się w stanie półpłynnym, ale wciąż zachowywał jako taką świadomość i stanowił zagrożenie. Raz po raz odkrywał kawałek rzeźb, które emanowały dziwną energią i być może to one podtrzymywały anomalię przy życiu. Zaatakowanie szlamu nagłym strumieniem wody rozsadzi go na drobne grudki.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Fontesio przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Niepowodzenie skutkuje opluciem przez monstrum obu czarodziejów parzącą wydzieliną, która zabierze każdemu 30 pż.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 130, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Wpadające do Tamizy bryły błota rozbudziły drzemiącego w toni potwora - kelpie, która pod wpływem silnej, niestabilnej magii anomalii stała się wyjątkowo agresywna i nie była w stanie zmienić swojego kształtu. Gdy tylko tafla wody poruszyła się gwałtownie, wyskoczyła z wody tuż przed czarodziejami. Kopała kopytami po bruku i wściekle rozwierała nozdrza. W końcu zaszarżowała na was i wyglądało na to, że nie spocznie, póki poważnie was nie zrani.
Wymaganie: ST okiełznania i oswojenia kelpii wynosi 70, do rzutu wlicza się bonus z biegłości ONMS.
Nieudane oswajanie kończy się dla każdego 50 obrażeniami tłuczonymi z powodu ataku rozwścieczonej kelpii.
Nie nacieszyła się przynależnością do Zakonu Feniksa. Właściwie to życie Rhiannon upływało dotąd bez zakłóceń - prawie normalnie. Pomijając wiele przykrych wydarzeń jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich tygodni; jednak żadne z nich nie miało niczego wspólnego z organizacją, do której wcielił ją Bren. Najbliższe spotkanie miało odbyć się w listopadzie, dokładnie to zapamiętała. Odzew w postaci przyjaciółki, która wiedziała o wszystkim wcześniej i która dowiedziała się o nowym nabytku ugrupowania, wprawił Weasley w zdziwienie. Natomiast po zdziwieniu nadszedł czas na gorzki żal oraz rozczarowanie spowodowane zatajaniem tak ważnych informacji jaką bez wątpienia było istnienie grupy zrzeszającej dobrych, chętnych do pomocy ludzi. Ria nie omieszkała wyrazić dosadne niezadowolenie w przesyłanym do Susanne liście. Na zwymyślanie przyjdzie czas później - kiedy spotkają się twarzą w twarz, ot co.
Wymknęła się z Ottery St. Catchpole w nocy, upewniając się przy tym, że wszyscy domownicy zasnęli. Ubrana w ciemne, wygodne szaty, w spiętych włosach wyszła do ogrodu. W czym jak w czym, ale w ujarzmianiu miotły Harpia miała niebywałą wprawę; zaś niechlubny przypadek mający miejsce we wrześniu, kiedy niesforna miotła zaciągnęła rudowłosą aż do przylondyńskiego lasu, nadal pozostawał wyłącznie wyjątkiem. Od reguły. Dlatego nie zamierzała nigdy o tym wspominać - nigdy nikomu, w trosce o swą reputację.
Odchrząknęła, po czym uniosła się szybko nad ziemią. Gwieździste niebo prezentowało się zachwycająco. Rhiannon zadarła rudą głowę w celu dokładniejszej kontemplacji nieboskłonu i wtedy czarownica przypomniała sobie o eliksirze. Musiała stać się niewidzialna choć na chwilę, żeby nie wzbudzać paniki w ewentualnych mugolach spoglądających poza horyzont. Kobieta stała się widoczna dopiero po dotknięciu stopami brukowanej uliczki. Dzielnica portowa. Nie bywała tutaj prawie wcale, zapach ryb, szczyn oraz alkoholu mieszał się we wrażliwym nosie nakrapianym piegami. Skrzywiła się, starając przy tym zignorować piętrzące się w trzewach obrzydzenie. Znajdowała się w pobliżu anomalii i już czuła przyspieszone bicie serca. Adrenalina tłoczona w błękitnych żyłach pobudzała do działania sprawiając, że Weasley podrygiwała lekko w miejscu, nie mogąc się doczekać. Nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji jakie mogłoby przyjść zapłacić dwóm czarownicom, samozwańczym reparatorom załamania magii.
- Powinnam cię teraz zdzielić w twą piękną główkę - syknęła cicho do lądującej Lovegood. Już ona wiedziała za co. - Odłożę to na później - zadeklarowała wspaniałomyślnie, a bruzdy szpecące piegowate czoło wyprostowały się. Zresztą, ledwie odeszły kilka kroków w stronę przystani kiedy ich oczom ukazał się tutejszy problem. Zbierający się za barierkami szlam przybrał karykaturalnej, nieokreślonej formy - żyjącej. Atakującej parzącym czymś, czego Ria dotykać na pewno nie chciała. Wzdrygnęła się. - Może spróbujmy go rozsadzić - zaproponowała oglądając świecące rzeźby oraz starając się zebrać rozsypane fragmenty do kupy. - Fontesio - wyrzekła krótko po tym. Rudowłosa skierowała czerwoną różdżkę na pulsującego stwora, który nie cieszył się z wizyty dwóch kobiet. Zapewne przeczuwał swój rychły koniec, jak buntowniczo stwierdziła w myślach Harpia. Którejś z nich musiało się udać. Musiało.
Musiało.
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Z miotłą przerzuconą przez ramię oddaliła się od Rudery, wychodząc na tyle wcześnie, by o umówionym czasie zjawić się w londyńskiej dzielnicy portowej. Włosy, tym razem, schowała pod ogromną czapką, skrytą pod kapturem - dla pewności upięła kosmyki spinkami, nie chcąc by wydostawały się z ukrycia. Przez ramię przerzuciła pas torby, do której upchnęła sztylet i trzy fiolki eliksirów - dwie niezłomności oraz Garot, na wszelki wypadek. Fluoryt oraz koral zmiennokształtny towarzyszyły jej nawet we śnie - mimo tego upewniła się, że są na swoich miejscach, nim wzniosła się na miotle. Długa wyprawa nieco oczyściła myśli, choć smród nadmorskiej dzielnicy sprawiał, że lądowała z nietęgą miną. Może znalazłaby tu wiele ciekawych zakątków, lecz o tej porze wszystko wyglądało tak samo ponuro - zresztą, trudno było szukać uroków i historii, kiedy miało się przed sobą konkretny cel i nieco lęku. W przeciwieństwie do Rii próbowała już wcześniej okiełznać anomalie i żadna z czterech prób nie zakończyła się powodzeniem. Rzecz jasna przestrzegła pannę Weasley, sumiennie informując o ryzyku, konsekwencjach, możliwości ataku ze strony czarnoksiężników - z doświadczenia wiedziała jednak, że na pewne okoliczności ciężko było się przygotować. Przed oczami nadal miała otwarte złamania Frances, traumatyczne przejścia z pokątnego zaułku oraz patrol, z którym także zdążyła się spotkać.
- Na drodze do wybaczenia z dumą przyjmę kuksańce wstydu - poprzysięgła zawziętym szeptem, stając na baczność, marszcząc brwi i salutując - z różdżką między kciukiem a palcem wskazującym oraz miotłą w drugiej dłoni, musiała więc wyglądać nieco komicznie. Rozejrzała się przy okazji, trzymając dłoń przy brwiach, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. - O, to chyba tam.
Zdecydowanie - nie zdążyła nawet odpowiedzieć na propozycję rudowłosej, kiedy zjawiskowa fontanna rozdzieliła szlam na kawałeczki, rozbryzgując je wokół. Plask. Plask. Plum. Zamrugała, czując bruzdę na ramieniu.
- Ładnie - kiwnęła głową, szanując piękne Fontesio - sama pewnie nie ruszyłaby nawet kropli, ale co się miała przyznawać. Kiedyś ruszy. - Takiej fontanny ze świecą szukać. Chociaż uspokoić musimy te rzeźby, zostaw dla nich trochę energii - zerknęła na zdobienia statku - wywoływały niepokój. - Pamiętasz wszystko? - zapytała, mając nadzieję, że magia nie będzie dziś kaprysić i żadne towarzystwo nie wkroczy im w drogę.
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Żałowała, że nie wzięła niczego prócz różdżki oraz miotły, ale Ria nie była jeszcze do końca zaznajomiona ze specyfiką naprawiania anomalii. Dostała krótką instrukcję, niezawierającą podstawowych informacji jak walka z poplecznikami Voldemorta; że takie rzeczy w ogóle się zdarzały. To znaczy, gdzieś z tyłu rudej głowy nikła świadomość majaczyła, ale nigdy nie została zmaterializowana w konkretny, znajomy kształt. Szkoda, wielka szkoda - choć niebawem okaże się, że miały ogromne szczęście w tym, że nikt nie próbował przeszkodzić dwóm czarownicom w mocno nielegalnym procederze przywracania magii jej naturalnego kształtu.
Weasley była niesamowicie przejęta nową rolą. Tak bardzo, że rudowłosa obawiała się, że chybi. To byłby ogromny wstyd - przed Susie, oczywiście. Nie chciała już przy pierwszej próbie wyjść na taką, która nic nie umie; nawet jeśli zaklęcie leżało w przedziale dość przeciętnych jeśli chodziło o stopień jego trudności. Dlatego ręka lekko zadrżała, acz Rhiannon starała się mocno skoncentrować na inkantacji oraz jej dokładnej wizualizacji, żeby na pewno się udało. W razie czego Lovegood na pewno poprawiłaby niecelny urok, aczkolwiek dobrze, że stało się inaczej. Promień czaru trafił w sam środek szlamowego potwora, sprawiając, że ten wybuchł na drobne grudki. Mokry piasek zaatakował część nabrzeża oraz wody za barierkami, natomiast wrzątek przestał lać się strumieniami w przypadkowe miejsca. Harpia odetchnęła z ulgą.
- O mały włos. Już myślałam, że nic z tego nie wyjdzie - powiedziała do Susanne, lekko opuszczając różdżkę. Zerknęła ciemnymi oczami w stronę pulsującego źródła anomalii. Była przerażająca w swojej istocie i mimo wszystko Ria spotkała się z nią po raz pierwszy. Tak oko w oko. O ile można było mówić, że nieregularna masa energii mogła posiadać ludzkie atrybuty.
Słysząc pytanie jakie padło, Weasley zastanowiła się krótką chwilę. Na piegowatym czole pojawiła się podłużna bruzda. - Tak, tak sądzę - przytaknęła czarownicy z bladym uśmiechem; nie miała czasu na dokładne przećwiczenie kontroli nad anomalią i kobieta miała nadzieję, że zapamiętała instrukcje dobrze. Uniosła różdżkę ponownie, starając się skupić w sobie moc i okiełznać krnąbrne źródło zakrzywionej magii.
| Naprawiamy metodą Zakonu Feniksa.
'k100' : 71
I nie pomyliła się - umiejętności i szczęście stały murem za Rią, sprawiając, że wykonała lwią część zadania. W pełnej koncentracji Susanne pozwoliła sobie obserwować proces, czekając na odpowiedni moment, by do niego dołączyć i szczerze, bardzo szczerze wierzyła, że są na dobrej drodze, a szczęście stanie także po jej stronie. Była zestresowana, obawiając się, że zniweczy wysiłki oraz dotychczasowe powodzenie - w ostatnim czasie wyjątkowo łatwo bagatelizowała własne możliwości, czując się słabą i małą, gdy po świecie z zuchwałością rozpierzchli się czarnoksiężnicy. Mimo tego nie pozwalała umierać uporowi i determinacji, co dzień walcząc z wątpliwościami, podnosząc wiarę na nowo - między innymi dlatego tu była. By uwierzyć, że jest w stanie dołożyć własne cegiełki do twierdzy dobra i ciepła. Nabrała cicho powietrza, ignorując smród tego miejsca - każde zasługiwało na światło - i uniosła różdżkę, dołączając do zdolnej towarzyszki. Jej obecność także była budująca.
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
'k100' : 59
Mocno trzymała się rękojeści z czerwonego dębu kiedy nadszedł etap na stłumienie anomalii. Przełknęła głośno ślinę wpatrując się w załamanie powietrza jakie dudniło tuż przed nimi. Wkrótce dołączyła do niej Susie i razem udało im się okiełznać ogromną porcję żywiołu. Nie było to proste. Ria wstrzymała oddech, sądząc, że już po wszystkim. Nastała cisza przetykana jedynie subtelnym szumem wody. Zamrugała szybko, zerkając z ukosa na przyjaciółkę. Już otwierała buzię, żeby coś powiedzieć, gdy tafla wody chlupnęła donośnie. Rudy łeb obrócił się w tamtym kierunku, natomiast ciemne oczy dostrzegły wyłaniającą się z Tamizy sylwetkę. Konia? Weasley wytężyła umysł zastanawiając się nad tożsamością zwierzęcej formy.
- Susie, czy to nie jest… kelpie? - spytała z przerażeniem. Drgnął jej podbródek, oczy znów uciekł do zakapturzonej blondynki. Potem ponownie przeniosła wzrok na prychającą bestię. Tętent kopyt uderzył o bruk oraz świadomość nawołując przy tym do konkretne reakcji. - Mów, co mam robić - rzuciła hardo, zamierzają walczyć z potworem pomimo pętającego lęku.
- Kelpie - wypowiedziała gorączkowo, razem z Rią, potwierdzając jej przypuszczenia głosem pełnym podziwu, fascynacji i nawet iskrą radości. Na galopujące śledzie, na dryfujące testrale, k e l p i e! W całym tym przejęciu Lovegood nie zdążyła zauważyć własnego strachu, skupiając się na masywnym cielsku stworzenia oraz melodii, jaką kopyta wystukiwały na bruku. Czy ona chciała szarżować? Dopiero po chwili słowa rudowłosej dotarły do niej, odpowiedziała więc ze średnim zapłonem, ale jeszcze w czas, nim bestia ruszyła. - Och, trzeba założyć jej wędzidło - powiedziała spokojnie, nie odrywając spojrzenia od chrap kelpii, wściekle drżących. Dla bardziej przyziemnych umysłów zadanie mogło wydać się mocno przerażające, u Susanne wywołało głównie podekscytowanie, choć wizja niepowodzenia i poturbowania majaczyła gdzieś w świadomości. Adrenalina dawała o sobie znać. - Spróbuję, zastąp mnie dopiero, jeśli nie wyjdzie - poprosiła, lecz wizja samodzielnego okiełznania demona wydawała się tak piękna, że mogłaby próbować godzinami. Nawet jeśli nie miałaby tyle sił - umykanie przed stworzeniem nie było proste, a końcowy efekt w razie porażki... cóż, wolała nie uświadamiać Rii, co ze swoimi ofiarami robiły kelpie, lecz sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Uniosła różdżkę, chcąc podjąć się wyzwania i założyć magiczne wędzidło.
| ONMS III
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
'k100' : 23