Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Fontanna Życia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Życia
Jej historia jest równie zawiła, co baśniowa - ciężko stwierdzić, ile w niej prawdy. Niektórzy nazywają ją bliźniaczką Fontanny Szczęśliwego Losu, inni mówią, że stworzył ją szarlatan, który chciał wzbogacić się na legendzie. Jedno jest pewne: od niepamiętnych czasów mówi się, że czarna woda Fontanny Życia posiada lecznicze właściwości. Postawiona jest ona na niewielkim, okrągłym placyku w Dolinie Godryka, który został ukryty przed wzrokiem mugoli. Cały skwer jest jasny, wyzbyty roślinności, wyłożony piaskowcem - z niego też zbudowana jest fontanna. Zawsze roi się tu od ptaków. Niektórzy uzdrowiciele wysyłają tu pacjentów cierpiących na choroby genetyczne, wierząc, że magiczna, ciemna woda złagodzi ich objawy. Często to działa, choć prawdopodobnie to tylko efekt placebo; woda jednak uspokaja, zatrzymuje ataki chorób. Mimo to nie jest w stanie ich wyleczyć. Na fontannę został rzucony urok - można pić z niej tylko tworząc koszyczek z dłoni, woda natychmiast wyparowuje bowiem ze wszystkich naczyń.
SUSANNE, JOSEPH
Joseph przystąpił do próby zdobycia klucza jako pierwszy: chociaż na pustym placu nie miał zbyt wiele miejsc do ukrycia się, to siedzący na brzegu fontanny wróbel zdawał się być bardziej zajęty czyszczeniem mokrych piórek, niż poszukiwaniem ewentualnego niebezpieczeństwa. Czarodziej zakradł się, by następnie skorzystać z wyrobionego na treningach refleksu, dzięki czemu udało mu się zamknąć ptaszka w dłoniach nim ten poderwał się do lotu. Stworzenie zatrzepotało gwałtownie skrzydełkami, desperacko starając się uwolnić, ale wtedy w powietrzu rozległo się ciche ćwierkanie. Susanne, posiadając szeroką wiedzę na temat magicznych zwierząt, była w stanie względnie wiarygodnie odwzorować ptasią mowę. Nie była zwierzęcousta, jej trele nie miały dla wróbla żadnego przekazu, ale rozproszyły i zaciekawiły go na tyle, że bez trudu zdołaliście ściągnąć z jego szyi sznureczek z kluczem. Gdy zacisnęliście wokół niego dłoń, pojawił się w niej również blankiet z kolejną wskazówką.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
Joseph przystąpił do próby zdobycia klucza jako pierwszy: chociaż na pustym placu nie miał zbyt wiele miejsc do ukrycia się, to siedzący na brzegu fontanny wróbel zdawał się być bardziej zajęty czyszczeniem mokrych piórek, niż poszukiwaniem ewentualnego niebezpieczeństwa. Czarodziej zakradł się, by następnie skorzystać z wyrobionego na treningach refleksu, dzięki czemu udało mu się zamknąć ptaszka w dłoniach nim ten poderwał się do lotu. Stworzenie zatrzepotało gwałtownie skrzydełkami, desperacko starając się uwolnić, ale wtedy w powietrzu rozległo się ciche ćwierkanie. Susanne, posiadając szeroką wiedzę na temat magicznych zwierząt, była w stanie względnie wiarygodnie odwzorować ptasią mowę. Nie była zwierzęcousta, jej trele nie miały dla wróbla żadnego przekazu, ale rozproszyły i zaciekawiły go na tyle, że bez trudu zdołaliście ściągnąć z jego szyi sznureczek z kluczem. Gdy zacisnęliście wokół niego dłoń, pojawił się w niej również blankiet z kolejną wskazówką.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
Stokrotka wciąż go zaskakiwała! Ot, na przykład kiedy wyjaśniła o co chodzi z kluczem i że w sumie to ma być ich aż trzy(!) żeby otworzyć skarb.
- To wystąpienie nie było zbyt porywające - odparł zaraz - coś mogło mi umknąć - przyznał. Tym lepiej, że trafili na siebie w parze: czyż nie uzupełniali się wprost w doskonały sposób? On nie słuchał, ona słuchała... to musiało być przeznaczenie, Joe był o tym merlińsko przekonany. O, albo z samym tym skarbem:
- Jeśli będzie tam materiał, to z chęcią ci go oddam - powiedział od razu, coby jej nawet przez myśl nie przeszło, że pokłóciliby się o tą część skarbu. A czego życzyłby sobie on...? Zamyślił się na moment, wbijając trochę nieobecne spojrzenie w nieokreślony punkt przed nimi.
- W zasadzie się nad tym nie zastanawiałem - przyznał zgodnie z prawdą. - Przyprowadziłem tu przyjaciółkę, żeby odciągnąć jej myśli od zmartwień. No i lubię takie zagadki... jak są ciekawe, to sama nagroda nie jest aż taka ważna - wyjaśnił. - Chociaż gdyby znalazło się tam jakieś dobre whiskey, to wcale bym nie pogardził - dodał po kolejnej chwili namysłu uśmiechając się pogodnie.
Nie musiała się martwić, wróbelkowi nie zrobił najmniejszej krzywdy, choć zwierzątko było przestraszone i trzepało desperacko skrzydełkami chcąc znów wyrwać się na wolność.
- Wiele osób mówi, że powinienem być - odpowiedział na jej pytanie dotyczące grania na pozycji szukającego. Schlebiło mu ono po złapaniu ptaszyny - świadczyło o tym, że Susie docenia jego refleks i zręczność.
- Ale szczerze mówiąc uważam, że to najnudniejsza pozycja w quidditchu... na boisku tyle się dzieje, akcja goni akcję, tłuczki śmigają, kafel trafia z rąk do rąk, trzeba przewidywać następny ruch przeciwników i swoich sprzymierzeńców, decydować czy rzucać już na obręcz czy może podać do kogoś, kto jest na lepszej pozycji, a może wyminąć obrońcę... a zadaniem szukającego jest tylko dostrzeżenie i złapanie złotej kulki... Mam wrażenie, że omija go cała gra - wzruszył ramionami. Pewnie gadałby jeszcze, bo o quidditchu, to mógł mówić i mówić, ale wtedy Stokrotka postanowiła uspokoić zwierzątko cichym naśladowaniem jego ćwierkania... i i Joe i ptaszyna, którą trzymał w dłoniach, zastygli na chwilę w bezruchu zasłuchani. Ta dziewczyna naprawdę zaskakiwała go na każdym kroku!
Susie bez trudu uwolniła wróbla od ciężaru kluczyka, a następnie Joe otworzył dłonie wypuszczając zwierzątko na wolność. Dzięki wskazówce, mogli ruszyć do kolejnego miejsca.
[zt x2]
- To wystąpienie nie było zbyt porywające - odparł zaraz - coś mogło mi umknąć - przyznał. Tym lepiej, że trafili na siebie w parze: czyż nie uzupełniali się wprost w doskonały sposób? On nie słuchał, ona słuchała... to musiało być przeznaczenie, Joe był o tym merlińsko przekonany. O, albo z samym tym skarbem:
- Jeśli będzie tam materiał, to z chęcią ci go oddam - powiedział od razu, coby jej nawet przez myśl nie przeszło, że pokłóciliby się o tą część skarbu. A czego życzyłby sobie on...? Zamyślił się na moment, wbijając trochę nieobecne spojrzenie w nieokreślony punkt przed nimi.
- W zasadzie się nad tym nie zastanawiałem - przyznał zgodnie z prawdą. - Przyprowadziłem tu przyjaciółkę, żeby odciągnąć jej myśli od zmartwień. No i lubię takie zagadki... jak są ciekawe, to sama nagroda nie jest aż taka ważna - wyjaśnił. - Chociaż gdyby znalazło się tam jakieś dobre whiskey, to wcale bym nie pogardził - dodał po kolejnej chwili namysłu uśmiechając się pogodnie.
Nie musiała się martwić, wróbelkowi nie zrobił najmniejszej krzywdy, choć zwierzątko było przestraszone i trzepało desperacko skrzydełkami chcąc znów wyrwać się na wolność.
- Wiele osób mówi, że powinienem być - odpowiedział na jej pytanie dotyczące grania na pozycji szukającego. Schlebiło mu ono po złapaniu ptaszyny - świadczyło o tym, że Susie docenia jego refleks i zręczność.
- Ale szczerze mówiąc uważam, że to najnudniejsza pozycja w quidditchu... na boisku tyle się dzieje, akcja goni akcję, tłuczki śmigają, kafel trafia z rąk do rąk, trzeba przewidywać następny ruch przeciwników i swoich sprzymierzeńców, decydować czy rzucać już na obręcz czy może podać do kogoś, kto jest na lepszej pozycji, a może wyminąć obrońcę... a zadaniem szukającego jest tylko dostrzeżenie i złapanie złotej kulki... Mam wrażenie, że omija go cała gra - wzruszył ramionami. Pewnie gadałby jeszcze, bo o quidditchu, to mógł mówić i mówić, ale wtedy Stokrotka postanowiła uspokoić zwierzątko cichym naśladowaniem jego ćwierkania... i i Joe i ptaszyna, którą trzymał w dłoniach, zastygli na chwilę w bezruchu zasłuchani. Ta dziewczyna naprawdę zaskakiwała go na każdym kroku!
Susie bez trudu uwolniła wróbla od ciężaru kluczyka, a następnie Joe otworzył dłonie wypuszczając zwierzątko na wolność. Dzięki wskazówce, mogli ruszyć do kolejnego miejsca.
[zt x2]
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poszukiwanie skarbu
Pogoń za Heathem była wyzwaniem. Dzięki swoim niewielkim rozmiarom faktycznie łatwiej mu było wtopić się w tłum - Florence miała problem, aby nadążyć za chłopcem, nawet pomimo faktu, że wyruszyła za nim w pogoń od razu. Nie chciała myśleć, jakie problemy miewał zwykle Coin. Może i było mu łatwiej wypatrzyć chłopca, dzięki swojemu ponadprzeciętnemu wzrostowi, ale wypatrzyć a złapać to zupełnie dwie różne rzeczy!
- Heath! Heath, poczekaj! - zawołała za nim, w którymś momencie niemal gubiąc go z oczu. Na szczęście w chwilę później znów go odszukała - więcej nawet, dogoniła. Nie była to jednak zasługa jej szybkości, a raczej tego, że chłopiec zwyczajnie się zatrzymał. Gdy się rozejrzała, nietrudno było dostrzec, dlaczego. Byli na miejscu.
- Heath, nie uciekaj tak szybko. - skarciła go lekko, poświęcając chwilę na złapanie oddechu. Potem rozejrzała się dookoła. Nie była jeszcze nigdy w tym miejscu i szczerze mówiąc - nie było tutaj nic zbyt ciekawego... poza samą fontanną oczywiście. Florence przyjrzała się jej uważniej, szczególnie głęboka czerń wody najmocniej przyciągała wzrok.
- Nie jest brudna - odezwała się jeszcze raz, wracając do pytania, które Heath zadał wcześniej, jeszcze w pubie. - Ludzie mówią że jest zaczarowana - wyjaśniła, podsadzając chłopca, by mógł trochę lepiej zobaczyć wypływającą z pomnika czarną ciecz - Ponoć leczy choroby, wiesz? Dlatego nazywa się ją Fontanną Życia. - wyjaśniła.
Rozejrzała się, czy ich śladem podąża może Coinneach - ale wielkoluda jakoś nie było widać. Został trochę z tyłu, a niby na długich nogach powinno się szybciej biegać! No nic, Florence liczyła na to, że zaraz do nich dołączy. Byli w końcu drużyną, i nawet jeśli Heath i Florence mogliby rozwiązać zagadki we dwójkę, to co to była za zabawa?
- Hej, Heath, słuchaj. Mam pomysł. Bardzo byłeś zawiedziony tym, że twój tata wygrał nie? Ale ty też zdobyłeś dużo punktów. I ja z resztą też. Więc może troszkę oszukamy, co? Jak dodamy moje punkty do swoich, to będziemy mieć razem więcej niż twój tata. I wtedy będzie musiał spełnić nasze życzenie. Co o tym myślisz? - poruszyła lekko zachęcająco brwiami.
Pogoń za Heathem była wyzwaniem. Dzięki swoim niewielkim rozmiarom faktycznie łatwiej mu było wtopić się w tłum - Florence miała problem, aby nadążyć za chłopcem, nawet pomimo faktu, że wyruszyła za nim w pogoń od razu. Nie chciała myśleć, jakie problemy miewał zwykle Coin. Może i było mu łatwiej wypatrzyć chłopca, dzięki swojemu ponadprzeciętnemu wzrostowi, ale wypatrzyć a złapać to zupełnie dwie różne rzeczy!
- Heath! Heath, poczekaj! - zawołała za nim, w którymś momencie niemal gubiąc go z oczu. Na szczęście w chwilę później znów go odszukała - więcej nawet, dogoniła. Nie była to jednak zasługa jej szybkości, a raczej tego, że chłopiec zwyczajnie się zatrzymał. Gdy się rozejrzała, nietrudno było dostrzec, dlaczego. Byli na miejscu.
- Heath, nie uciekaj tak szybko. - skarciła go lekko, poświęcając chwilę na złapanie oddechu. Potem rozejrzała się dookoła. Nie była jeszcze nigdy w tym miejscu i szczerze mówiąc - nie było tutaj nic zbyt ciekawego... poza samą fontanną oczywiście. Florence przyjrzała się jej uważniej, szczególnie głęboka czerń wody najmocniej przyciągała wzrok.
- Nie jest brudna - odezwała się jeszcze raz, wracając do pytania, które Heath zadał wcześniej, jeszcze w pubie. - Ludzie mówią że jest zaczarowana - wyjaśniła, podsadzając chłopca, by mógł trochę lepiej zobaczyć wypływającą z pomnika czarną ciecz - Ponoć leczy choroby, wiesz? Dlatego nazywa się ją Fontanną Życia. - wyjaśniła.
Rozejrzała się, czy ich śladem podąża może Coinneach - ale wielkoluda jakoś nie było widać. Został trochę z tyłu, a niby na długich nogach powinno się szybciej biegać! No nic, Florence liczyła na to, że zaraz do nich dołączy. Byli w końcu drużyną, i nawet jeśli Heath i Florence mogliby rozwiązać zagadki we dwójkę, to co to była za zabawa?
- Hej, Heath, słuchaj. Mam pomysł. Bardzo byłeś zawiedziony tym, że twój tata wygrał nie? Ale ty też zdobyłeś dużo punktów. I ja z resztą też. Więc może troszkę oszukamy, co? Jak dodamy moje punkty do swoich, to będziemy mieć razem więcej niż twój tata. I wtedy będzie musiał spełnić nasze życzenie. Co o tym myślisz? - poruszyła lekko zachęcająco brwiami.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Powiedzmy, że Heath często uciekał dorosłym i korzystał z tego, że te wielkoludy miały problemy z przeciskaniem się w tłumie. Niby już nie raz ktoś mu zwracał uwagę, że nie powinien tak robić, ale… chyba się nie oduczy. Ten typ tak miał.
-To wcale nie było szybko, to wy jesteście powolni! - oznajmił ze śmiechem. Nic sobie nie robiąc z uwagi czarownicy i wcale nie przejmując się tym, że mógłby się zgubić. Przecież wiedział, gdzie biegnie! Nie ważne, że jakby nie wiedział to też pewnie by pobiegł przed siebie co sił w nogach.
-Och…- mruknął tylko i wychylił się nieco mocniej by sięgnąć do wody ręką, korzystając z tego, że Florka go podsadziła nieco do góry. -Choroby? Czyli katar też leczy? - pytał dalej. Nie było to niezwykłe zachowanie jak na niego. Zazwyczaj zadawał ich dużo, dużo więcej, ale teraz trochę był przejęty tym całym skarbem.
-Ciociu? Nie powinniśmy się z niej napić? W końcu coś o tej wodzie było w tym całym wierszyku- zauważył jeszcze i nim Flo mogłaby zareagować, Heath ściągnął rękawiczki i naśladując innych ludzi, którzy kręcili się koło fontanny zrobił koszyczek z dłoni i nawet udało mu się jej trochę donieść do ust. Ciekawy był co takiego było niezwykłego w tej czarnej wodzie oprócz koloru, może różniła się smakiem? -Zimna!- wydał z siebie stłumiony okrzyk gdy udało mu się upić niewielki łyk. Reszta wody się rozlała, a mały Macmillan szybko założył z powrotem rękawiczki, które dobrze że były jednopalczaste to nie miał problemu, a potem wcisnął ręce głęboko do kieszeni. Trochę mu zmarzły.
-Ooo, super pomysł! - ucieszył się na propozycję Florence. Wiadomo, zawsze dobrze wydębić spełnienie życzenia od taty. -Chociaż wiesz… mam lepszy pomysł!- oznajmił nagle uśmiechając się szeroko - Nikt nie mówił, że trzeba mieć więcej punktów! A ty trafiłaś w środek, a ja tuż przy środku. To tak jakby wygraliśmy, prawda?- zastanawiał się czy jego propozycja spodoba się Florence. W ten sposób nie musieliby niczego dodawać tylko nieco nagiąć zasady gry w darta.
-Myślisz, że tak samo ktoś do nas podejdzie i powie co dalej?- rozejrzał się dookoła. -Gdzie jest ten tata? Znowu się zgubił?- mruknął trochę ciszej.
Poszukiwania skarbu!
____________________________________
To było naprawdę, cholera, nie fair. Ile można było uciekać Coinneachowi? I to tak skutecznie? Z resztą, nie dość, że Heat zniknął ich dwójce z oczu, to jeszcze Florence zostawiła go w tyle. Nawet nie zdążył ponapawać się wygraną w darta! Chociaż jego dziecięca radość ze zwycięstwa właściwie wyparowała w moment, kiedy Macmillan zobaczył to niepocieszenie na twarzy swojego pierworodnego. W końcu który rodzic lubił wygrywać ze swoim dzieckiem...? No dobra, każdy, ale nie o to chodziło. On już się w życiu nawygrywał - chociaż akurat co do tej rundy w darta miał wątpliwości, bo zupełnie nie rozumiał jakim cudem akurat on zdobył najwięcej punktów...
— Florence, poczekaj! — znów zapiszczał, choć teraz miał ochotę przekląć tego cholernego szampana. Więcej nie pije, nie ma mowy. Każdy facet to podobno w połowie dzieciak, ale on wolał swojego wewnętrznego dziecka tak... nie uzewnętrzniać.
Pognał za swoją uciekającą drużyną, co skutecznie utrudniał mu tłum. Starał się nie używać swoich łokci w przepychankach, bo jeszcze komuś wybiłby zęby, więc tylko biadolił swoim cienkim głosikiem kilkulatka, przepraszając co chwila i prosząc o przejście. Dopiero kiedy tłum nieco się przerzedził mógł przejść z marszu do biegu - żeby nadrobić dzielącą go odległość od Heatha i Florence. Dobrze, że zdążył rzucić okiem na następną wskazówkę, bo w życiu by ich nie znalazł.
W końcu jednak dopadł ich przy Fontannie, nieco tylko zasapany, roztrzepany i ze zmarszczonymi brwiami, uwydatniającymi jego sławetną lwią zmarszczkę na czole.
— Możecie przestać mi już dzisiaj uciekać, proszę? — Usta ułożył w podkuwkę, podchodząc do swoich zgub i obojgu czochrając czupryny. Florence nie oszczędzał. W ogóle.
— Napiliście się już? — rzucił, sam podchodząc do Fontanny i biorąc łyk czarnej cieczy. Po cichu miał nadzieję, że przejdzie mu to cholerne działania szampana. Lekki ból przeszył mu wystawione na ciekłe zimno zęby, aż się skrzywił.
— Huuu... Mam nadzieję Heath, że nie wypiłeś za dużo. Prędzej ten ciekły lód przyprawi o ból gardła niż cokolwiek wyleczy... — mruknął, troskliwie przygarniając do siebie pięciolatka i sadzając na swoim kolanie. Rzucił zaczepne spojrzenie Pannie Fortescue, klepiąc swoje drugie - wolne - kolano. Uśmiech błądził mu po ustach. Tą drugą rękawicę też podejmie? Wolał jednak nic więcej nie dodawać tym swoim głosikiem. Zwyczajnie czekał, aż krtań znów zacznie go drapać i powróci jego naturalny ton głosu.
Widząc jednak ich... podejrzane miny, ściągnął usta w wąską linię.
— Huncwoty, co ustalaliście kiedy mnie nie było? Jakaś zmowa?
__________________
Głosik rodem z kreskówki 1/3
____________________________________
To było naprawdę, cholera, nie fair. Ile można było uciekać Coinneachowi? I to tak skutecznie? Z resztą, nie dość, że Heat zniknął ich dwójce z oczu, to jeszcze Florence zostawiła go w tyle. Nawet nie zdążył ponapawać się wygraną w darta! Chociaż jego dziecięca radość ze zwycięstwa właściwie wyparowała w moment, kiedy Macmillan zobaczył to niepocieszenie na twarzy swojego pierworodnego. W końcu który rodzic lubił wygrywać ze swoim dzieckiem...? No dobra, każdy, ale nie o to chodziło. On już się w życiu nawygrywał - chociaż akurat co do tej rundy w darta miał wątpliwości, bo zupełnie nie rozumiał jakim cudem akurat on zdobył najwięcej punktów...
— Florence, poczekaj! — znów zapiszczał, choć teraz miał ochotę przekląć tego cholernego szampana. Więcej nie pije, nie ma mowy. Każdy facet to podobno w połowie dzieciak, ale on wolał swojego wewnętrznego dziecka tak... nie uzewnętrzniać.
Pognał za swoją uciekającą drużyną, co skutecznie utrudniał mu tłum. Starał się nie używać swoich łokci w przepychankach, bo jeszcze komuś wybiłby zęby, więc tylko biadolił swoim cienkim głosikiem kilkulatka, przepraszając co chwila i prosząc o przejście. Dopiero kiedy tłum nieco się przerzedził mógł przejść z marszu do biegu - żeby nadrobić dzielącą go odległość od Heatha i Florence. Dobrze, że zdążył rzucić okiem na następną wskazówkę, bo w życiu by ich nie znalazł.
W końcu jednak dopadł ich przy Fontannie, nieco tylko zasapany, roztrzepany i ze zmarszczonymi brwiami, uwydatniającymi jego sławetną lwią zmarszczkę na czole.
— Możecie przestać mi już dzisiaj uciekać, proszę? — Usta ułożył w podkuwkę, podchodząc do swoich zgub i obojgu czochrając czupryny. Florence nie oszczędzał. W ogóle.
— Napiliście się już? — rzucił, sam podchodząc do Fontanny i biorąc łyk czarnej cieczy. Po cichu miał nadzieję, że przejdzie mu to cholerne działania szampana. Lekki ból przeszył mu wystawione na ciekłe zimno zęby, aż się skrzywił.
— Huuu... Mam nadzieję Heath, że nie wypiłeś za dużo. Prędzej ten ciekły lód przyprawi o ból gardła niż cokolwiek wyleczy... — mruknął, troskliwie przygarniając do siebie pięciolatka i sadzając na swoim kolanie. Rzucił zaczepne spojrzenie Pannie Fortescue, klepiąc swoje drugie - wolne - kolano. Uśmiech błądził mu po ustach. Tą drugą rękawicę też podejmie? Wolał jednak nic więcej nie dodawać tym swoim głosikiem. Zwyczajnie czekał, aż krtań znów zacznie go drapać i powróci jego naturalny ton głosu.
Widząc jednak ich... podejrzane miny, ściągnął usta w wąską linię.
— Huncwoty, co ustalaliście kiedy mnie nie było? Jakaś zmowa?
__________________
Głosik rodem z kreskówki 1/3
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
COINNEACH, FLORENCE, HEATH
Dotarliście na opustoszały, oddalony od głównego placu skwerek, na którym muzyka była cichsza, a światła – bardziej przygaszone, odbijające się słabo w zupełnie czarnej, szemrzącej w fontannie wodzie. To, co było jednak najbardziej osobliwe, to brzmiący pomimo później pory śpiew ptaków: mniejszych i większych, w niewyjaśniony sposób przyciąganych przez magię Fontanny Życia. Skrzydlate stworzenia można było dostrzec wszędzie, przysiadające na wyścielającym plac piaskowcu, zanurzające dzioby w samej fontannie, lub po prostu trzepoczące skrzydłami nad waszymi głowami. Gdy podeszliście bliżej środka, poderwały się do lotu, znikając na chwilę w ciemności, by po kilku sekundach zacząć nieśmiało wracać na swoje miejsce. Kiedy napiliście się czarnej wody – zimnej, niemal lodowatej, posiadającej jednak orzeźwiający smak – poczuliście ogarniający was spokój, a sekundę później tuż przed wami przysiadł wróbel, na którego szyi zamigotał maleńki kluczyk. Ptaszek poderwał się do lotu, szybciej, niż moglibyście go schwytać; jeżeli spojrzeliście w górę, dostrzegliście jednak, że podobne ozdoby nosiło więcej skrzydlatych stworzeń.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Dotarliście na opustoszały, oddalony od głównego placu skwerek, na którym muzyka była cichsza, a światła – bardziej przygaszone, odbijające się słabo w zupełnie czarnej, szemrzącej w fontannie wodzie. To, co było jednak najbardziej osobliwe, to brzmiący pomimo później pory śpiew ptaków: mniejszych i większych, w niewyjaśniony sposób przyciąganych przez magię Fontanny Życia. Skrzydlate stworzenia można było dostrzec wszędzie, przysiadające na wyścielającym plac piaskowcu, zanurzające dzioby w samej fontannie, lub po prostu trzepoczące skrzydłami nad waszymi głowami. Gdy podeszliście bliżej środka, poderwały się do lotu, znikając na chwilę w ciemności, by po kilku sekundach zacząć nieśmiało wracać na swoje miejsce. Kiedy napiliście się czarnej wody – zimnej, niemal lodowatej, posiadającej jednak orzeźwiający smak – poczuliście ogarniający was spokój, a sekundę później tuż przed wami przysiadł wróbel, na którego szyi zamigotał maleńki kluczyk. Ptaszek poderwał się do lotu, szybciej, niż moglibyście go schwytać; jeżeli spojrzeliście w górę, dostrzegliście jednak, że podobne ozdoby nosiło więcej skrzydlatych stworzeń.
- zadanie:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie schwytać jednego ze strzegących je ptaków (organizatorzy upraszają, by przy tych próbach nie uczynić zwierzętom krzywdy). Możecie w tym celu zastosować dowolną taktykę i wykorzystać dowolne zaklęcia, pamiętając o zasadach mechaniki. Zwabienie do siebie ptaka poprzez naśladowanie jego śpiewu ma ST równe 80, do rzutu dolicza się bonus przysługujący za biegłość ONMS; bezgłośnie zakradnięcie się do ptaka siedzącego na ziemi lub fontannie ma ST równe 60, do rzutu dolicza się bonus przysługujący za biegłość ukrywania się (nie musicie jednak wykorzystywać żadnej z tych metod). Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
- Kiedy ty się sam aż prosisz, żeby ci cały czas uciekać - Florence przechyliła lekko głowę, zerkając na Coinneacha. Zaraz jednak mina jej zrzedła, kiedy mężczyzna postanowił ją poczochrać - EJ! - zawołała oburzona, odpychając jego rękę. Próbowała podskoczyć i palnąć go w łeb, ale nie była pewna jak daleko sięgnie. Kto wie, może nawet walnęła mu lekkiego plaskacza. Ale trudno, sam sobie zasłużył! Nie będzie jej tutaj nikt czochrał! Próbowała jakoś wyglądać na sylwestra i to pomimo swojego przygnębienia, a on jej będzie rujnował fryzurę! Tu już chodziło też o kobiecą dumę, nie mogła być jakimś czupiradłem na takiej imprezie!
- Ja jeszcze nie - odpowiedziała, wciąż lekko naburmuszona, prostując się i poprawiając swoje włosy. Dopiero wtedy podeszła do fontanny, nabrała odrobinę wody w dłonie splecione w koszyczek i napiła się odrobiny. Miała z początku pewne opory przed piciem tak czarnej wody, która faktycznie wyglądała na brudną - ale wszystko to minęło, gdy wzięła pierwszy łyk. Poczuła się zdecydowanie bardziej orzeźwiona i spokojniejsza. Chyba powinna tutaj częściej przychodzić - bo w tym momencie zniknął na chwilę ten cień, ten sprawiający jej ból kolec, który próbowała przez cały czas ignorować, a który był świadomością, że jej dom i lodziarnia, są obecnie kupą gruzu. Wzięła głęboki, oczyszczający oddech, a gdy otworzyła oczy, dostrzegła jak na piaskowcu przysiadł niewielki wróbelek. Dość intrygujący wróbelek. Już wcześniej je oczywiście widziała, ale dopiero teraz zauważyła, że ptaszek miał coś na szyi. A więc tym razem musieli się wykazać zupełnie innym podejściem.
- Heath, Coin, shhh - nakazała im być cicho, zupełnie ignorując to wymowne spojrzenie Macmillana i rzuconą jej rękawicę. W tym momencie musieli się skupić na zdobyciu klucza. - Patrzcie - wskazała na wróbla. Ten pierwszy, u którego dostrzegła przedziwną ozdobę prędko odleciał, ale kiedy byli cicho, kilka kolejnych wylądowało na fontannie, aby dać odpocząć skrzydłom. I każdy z nich miał klucz na szyi - Musimy jednego złapać i zabrać mu kluczyk - wyjaśniła, jeśli jeszcze nie domyślili się, co trzeba zrobić. Bardzo ostrożnie wyciągnęła swoją różdżkę, celując w jednego z ptaków. Nie była co prawda najlepsza w tego typu zaklęciach, ale znała jedną inkantację, która nadawała się idealnie na tę okazję. Po cichu więc wyszeptała zaklęcie - mimo wszystko czując się jednak dość nieswojo, bo wciąż nie przywykła do tego, że anomalii już zwyczajnie nie było: - Animal Somni.
- Ja jeszcze nie - odpowiedziała, wciąż lekko naburmuszona, prostując się i poprawiając swoje włosy. Dopiero wtedy podeszła do fontanny, nabrała odrobinę wody w dłonie splecione w koszyczek i napiła się odrobiny. Miała z początku pewne opory przed piciem tak czarnej wody, która faktycznie wyglądała na brudną - ale wszystko to minęło, gdy wzięła pierwszy łyk. Poczuła się zdecydowanie bardziej orzeźwiona i spokojniejsza. Chyba powinna tutaj częściej przychodzić - bo w tym momencie zniknął na chwilę ten cień, ten sprawiający jej ból kolec, który próbowała przez cały czas ignorować, a który był świadomością, że jej dom i lodziarnia, są obecnie kupą gruzu. Wzięła głęboki, oczyszczający oddech, a gdy otworzyła oczy, dostrzegła jak na piaskowcu przysiadł niewielki wróbelek. Dość intrygujący wróbelek. Już wcześniej je oczywiście widziała, ale dopiero teraz zauważyła, że ptaszek miał coś na szyi. A więc tym razem musieli się wykazać zupełnie innym podejściem.
- Heath, Coin, shhh - nakazała im być cicho, zupełnie ignorując to wymowne spojrzenie Macmillana i rzuconą jej rękawicę. W tym momencie musieli się skupić na zdobyciu klucza. - Patrzcie - wskazała na wróbla. Ten pierwszy, u którego dostrzegła przedziwną ozdobę prędko odleciał, ale kiedy byli cicho, kilka kolejnych wylądowało na fontannie, aby dać odpocząć skrzydłom. I każdy z nich miał klucz na szyi - Musimy jednego złapać i zabrać mu kluczyk - wyjaśniła, jeśli jeszcze nie domyślili się, co trzeba zrobić. Bardzo ostrożnie wyciągnęła swoją różdżkę, celując w jednego z ptaków. Nie była co prawda najlepsza w tego typu zaklęciach, ale znała jedną inkantację, która nadawała się idealnie na tę okazję. Po cichu więc wyszeptała zaklęcie - mimo wszystko czując się jednak dość nieswojo, bo wciąż nie przywykła do tego, że anomalii już zwyczajnie nie było: - Animal Somni.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Zadziora z tej Florence, zupełnie tak jak ją zapamiętał ze szkolnych lat. Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy ta zamachała mu swoją rączką tuż przed nosem - no nie było opcji, żeby strzeliła mu plaskacza. Z jednego prostego powodu - ślepy nie był i doskonale widział jak się zamierzała do ataku na jego wysokość. Nie mógł oderwać od niej wzroku, kiedy aż się zagotowała. Gryfonka z krwi i kości.
— Dzieci się nie bije, Ciociu Flo — mruknął tylko, udając wyrzut i korzystając jeszcze z komizmu swojego cienkiego głosiku. Prócz niego, do dziecka było mu daleko.
Nie mógł powstrzymać się przed zmarszczeniem brwi, kiedy Flo postanowiła uciszyć jego i Heatha. Toż Macmillanów się nie wycisza! Mimo to, o dziwo - oboje posłuchali i zawrzeli jadaczki. Panna Fortescue widocznie miała wystarczający temperament i autorytet u obu lordów, żeby odpowiednio na nich wpłynąć. W każdym razie - Coinneach nie chciał znów narażać się na cios powyżej pasa od czarownicy. Zwłaszcza, kiedy idąc za jej przykładem, spuścił ją z oka i przyjrzał się ptactwu wszelakiemu, które wokół nich bawiło się w najlepsze. Większość z nich przystrojona w złote kluczyki - gdyby nie to, że jest środek zimy, Macmillan byłby skłonny pomyśleć, że zaczęły swoje toki. Normalnie sabat bogaczy wśród ćwierkaczy. Jeszcze tego brakowało.
W pierwszym odruchu, tuż po słowach Flo, miał zamiar zwyczajnie przyczaić się na jednego z wróbli i schwytać go w dłonie - ale czarownica przypomniała mu o fakcie, że sam też posiada różdżkę. Miał ochotę sam z siebie się zaśmiać, ale nie chciał też wystraszyć potencjalnych "ofiar", więc przemilczał swój magiczny tok myślenia.
— Wspaniały pomysł Flo! — pochwalił czarownicę za dobór zaklęcia, jednak kąciki jego ust zadrgały, a oczy puściły rozbawione iskry. — Ale wykonanie raczej kiepskie — skomentował, choć starał się nie brzmieć złośliwie. No, może trochę. Tak to już chyba było, że Gryfon Gryfonowi dogryzać uwielbiał. A Coin Florence zwłaszcza.
Sięgnął pod poły płaszcza wyjmując swoją różdżkę i mierząc w jednego z pierzastych towarzyszy. Jeszcze przed rzuceniem zaklęcia, zwrócił się do synka, ściskając pokrzepiająco jego ramię w swojej wielkiej dłoni.
— Jeśli i mi się nie uda, będziesz musiał ratować nasz honor, Kapitanie! — szepnął Heathowi do ucha, łaskocząc go swoim zarostem w policzek, by jeszcze za chwilę go cmoknąć w to samo miejsce.
Wrócił wzrokiem do wróbelka, mierząc w niego.
— Animal Somni! — Byleby jego głos nie wpłynął na jakość zaklęcia. Nie chciałby zrobić krzywdy jakiemuś stworzeniu i to przy Heathcie. Dlatego też starał się inkantować wyjątkowo wyraźnie.
____________________
Głos rodem z kreskówki 2/3
— Dzieci się nie bije, Ciociu Flo — mruknął tylko, udając wyrzut i korzystając jeszcze z komizmu swojego cienkiego głosiku. Prócz niego, do dziecka było mu daleko.
Nie mógł powstrzymać się przed zmarszczeniem brwi, kiedy Flo postanowiła uciszyć jego i Heatha. Toż Macmillanów się nie wycisza! Mimo to, o dziwo - oboje posłuchali i zawrzeli jadaczki. Panna Fortescue widocznie miała wystarczający temperament i autorytet u obu lordów, żeby odpowiednio na nich wpłynąć. W każdym razie - Coinneach nie chciał znów narażać się na cios powyżej pasa od czarownicy. Zwłaszcza, kiedy idąc za jej przykładem, spuścił ją z oka i przyjrzał się ptactwu wszelakiemu, które wokół nich bawiło się w najlepsze. Większość z nich przystrojona w złote kluczyki - gdyby nie to, że jest środek zimy, Macmillan byłby skłonny pomyśleć, że zaczęły swoje toki. Normalnie sabat bogaczy wśród ćwierkaczy. Jeszcze tego brakowało.
W pierwszym odruchu, tuż po słowach Flo, miał zamiar zwyczajnie przyczaić się na jednego z wróbli i schwytać go w dłonie - ale czarownica przypomniała mu o fakcie, że sam też posiada różdżkę. Miał ochotę sam z siebie się zaśmiać, ale nie chciał też wystraszyć potencjalnych "ofiar", więc przemilczał swój magiczny tok myślenia.
— Wspaniały pomysł Flo! — pochwalił czarownicę za dobór zaklęcia, jednak kąciki jego ust zadrgały, a oczy puściły rozbawione iskry. — Ale wykonanie raczej kiepskie — skomentował, choć starał się nie brzmieć złośliwie. No, może trochę. Tak to już chyba było, że Gryfon Gryfonowi dogryzać uwielbiał. A Coin Florence zwłaszcza.
Sięgnął pod poły płaszcza wyjmując swoją różdżkę i mierząc w jednego z pierzastych towarzyszy. Jeszcze przed rzuceniem zaklęcia, zwrócił się do synka, ściskając pokrzepiająco jego ramię w swojej wielkiej dłoni.
— Jeśli i mi się nie uda, będziesz musiał ratować nasz honor, Kapitanie! — szepnął Heathowi do ucha, łaskocząc go swoim zarostem w policzek, by jeszcze za chwilę go cmoknąć w to samo miejsce.
Wrócił wzrokiem do wróbelka, mierząc w niego.
— Animal Somni! — Byleby jego głos nie wpłynął na jakość zaklęcia. Nie chciałby zrobić krzywdy jakiemuś stworzeniu i to przy Heathcie. Dlatego też starał się inkantować wyjątkowo wyraźnie.
____________________
Głos rodem z kreskówki 2/3
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
The member 'Coinneach Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Ej, to nie tak, że Heath uciekał starszemu Macmillanowi jakoś specjalnie. Po prostu zawsze był dość ruchliwy, a do tego wszystkiego, był strasznie podekscytowany dzisiejszym dniem i zabawą w poszukiwanie skarbu. Nic dziwnego, że chciał się dostać w miejsca wskazane przez podpowiedzi jak najszybciej.
-Zobaczymy!- odpowiedział ze śmiechem swojemu tacie na prośbę, żeby już nie uciekał więcej i dał się mu zgarnąć i usadzić na kolanie. Pewnie zamierzał jeszcze coś dodać, nieco zaczepnie, gdy Florka zarządziła ciszę. Mały Lord nie wiedział za bardzo, dlaczego, ale podążył wzrokiem za punktem w który wpatrywał się jego tata i który pokazywała Flo. Kluczyki! Wszystkie ptaszki w okolicy miały na szyi kluczyk. Ciekawe czy dadzą radę je złapać.
W skupieniu obserwował zmagania dorosłych czarodziejów. Z wyraźnym zawodem przyjął porażkę Flo w czarowaniu.
-Jasne, postaraj się, dobrze? - kiwnął głową z poważną miną i odesłał Coinna na bezkrwawe łowy. Wszystko wskazywało, że powiodło mu się, ale mały Macmillan czuł pewien niedosyt. W końcu też chciał spróbować swoich sił w łapaniu pierzastych kulek. Nie potrafił czarować, ale mógł inne rzeczy!
Spojrzał z ukosa na miejsce, w którym kręciło się więcej latających zwierzaków. Trochę się bał, bo nadal pamiętał jak jedna z ciotek potraktowała swojego męża tym zaklęciem produkującym bandę wkurzonych ptaszków. A jak te się zezłoszczą i go podziobią?
Z drugiej strony chciał pokazać, że też potrafi. No i nie ma tak, że dorośli tylko się bawią. Blondynek wziął głębszy oddech i oznajmił – Ja też chcę spróbować!- stwierdził. Obszedł fontannę dookoła i gdy znalazł się po jej przeciwnej stronie zatrzymał się na moment. Nie potrafił się zupełnie skradać, ale przez chwilę mógł stać nieruchomo. Poczekał, aż zwierzątka przyzwyczają się do jego obecności i pojawią się z powrotem w pobliżu, a potem… wystarczyło sobie wybrać jakiegoś bardziej tłustego wróbla jako cel, wykonać sus do przodu i spróbować go złapać. Pewnie na niewiele ta próba się zda, ale przynajmniej mógł sobie powiedzieć, że spróbował. Zresztą chyba nikt się nie spodziewał, że mu się ta brawurowa akcja powiedzie.
| rzucam na emocję (odwaga) i na... nie wiem zwinność?
-Zobaczymy!- odpowiedział ze śmiechem swojemu tacie na prośbę, żeby już nie uciekał więcej i dał się mu zgarnąć i usadzić na kolanie. Pewnie zamierzał jeszcze coś dodać, nieco zaczepnie, gdy Florka zarządziła ciszę. Mały Lord nie wiedział za bardzo, dlaczego, ale podążył wzrokiem za punktem w który wpatrywał się jego tata i który pokazywała Flo. Kluczyki! Wszystkie ptaszki w okolicy miały na szyi kluczyk. Ciekawe czy dadzą radę je złapać.
W skupieniu obserwował zmagania dorosłych czarodziejów. Z wyraźnym zawodem przyjął porażkę Flo w czarowaniu.
-Jasne, postaraj się, dobrze? - kiwnął głową z poważną miną i odesłał Coinna na bezkrwawe łowy. Wszystko wskazywało, że powiodło mu się, ale mały Macmillan czuł pewien niedosyt. W końcu też chciał spróbować swoich sił w łapaniu pierzastych kulek. Nie potrafił czarować, ale mógł inne rzeczy!
Spojrzał z ukosa na miejsce, w którym kręciło się więcej latających zwierzaków. Trochę się bał, bo nadal pamiętał jak jedna z ciotek potraktowała swojego męża tym zaklęciem produkującym bandę wkurzonych ptaszków. A jak te się zezłoszczą i go podziobią?
Z drugiej strony chciał pokazać, że też potrafi. No i nie ma tak, że dorośli tylko się bawią. Blondynek wziął głębszy oddech i oznajmił – Ja też chcę spróbować!- stwierdził. Obszedł fontannę dookoła i gdy znalazł się po jej przeciwnej stronie zatrzymał się na moment. Nie potrafił się zupełnie skradać, ale przez chwilę mógł stać nieruchomo. Poczekał, aż zwierzątka przyzwyczają się do jego obecności i pojawią się z powrotem w pobliżu, a potem… wystarczyło sobie wybrać jakiegoś bardziej tłustego wróbla jako cel, wykonać sus do przodu i spróbować go złapać. Pewnie na niewiele ta próba się zda, ale przynajmniej mógł sobie powiedzieć, że spróbował. Zresztą chyba nikt się nie spodziewał, że mu się ta brawurowa akcja powiedzie.
| rzucam na emocję (odwaga) i na... nie wiem zwinność?
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 28.09.19 0:42, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 8
--------------------------------
#2 'k100' : 74
#1 'k10' : 8
--------------------------------
#2 'k100' : 74
HEATH, COINNEACH, FLORENCE
Zdecydowaliście się na użycie magii, sprytnie wybierając proste zaklęcie, które mogło pomóc wam zdobyć klucz. Florence spróbowała jako pierwsza, jednak wróbel, w którego celowała, zdążył odlecieć, nim doleciała do niego wiązka zaklęcia. Coinneach wykazał się większą celnością, jego zaklęcie uderzyło pijące z fontanny stworzonko, a ptaszek zachwiał się, natychmiast zasypiając – i wpadając w czarną wodę w zbiorniku. Wyciągnięcie go i odebranie kluczyka nie przysporzyło wam problemu, wciąż znajdowaliście się jednak w posiadaniu śpiącego wróbelka o przemoczonych piórkach; jasne było, że jeżeli zostawicie go nieprzytomnego na mrozie, bardzo szybko zamarznie.
Heath postanowił również spróbować swoich sił. Udało mu zbliżyć się do wróbli, a dzięki szybkiemu refleksowi, zdołał również zamknąć jednego z ptaszków w małych dłoniach. Nie miał na szyi klucza, a schwytany ptak zatrzepotał gwałtownie skrzydełkami – ale sam nie mógł wydostać się z pułapki.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Heath – pamiętaj, że zgodnie z zasadami, nie wolno edytować postów zawierających rzut kością (takie rzuty uznaje się za niebyłe). Mistrz Gry postanowił uznać rzut, bo nie ma on wpływu na zdobycie klucza, ale pragnie zwrócić na to uwagę na przyszłość.
Na odpis macie 48 godzin.
Zdecydowaliście się na użycie magii, sprytnie wybierając proste zaklęcie, które mogło pomóc wam zdobyć klucz. Florence spróbowała jako pierwsza, jednak wróbel, w którego celowała, zdążył odlecieć, nim doleciała do niego wiązka zaklęcia. Coinneach wykazał się większą celnością, jego zaklęcie uderzyło pijące z fontanny stworzonko, a ptaszek zachwiał się, natychmiast zasypiając – i wpadając w czarną wodę w zbiorniku. Wyciągnięcie go i odebranie kluczyka nie przysporzyło wam problemu, wciąż znajdowaliście się jednak w posiadaniu śpiącego wróbelka o przemoczonych piórkach; jasne było, że jeżeli zostawicie go nieprzytomnego na mrozie, bardzo szybko zamarznie.
Heath postanowił również spróbować swoich sił. Udało mu zbliżyć się do wróbli, a dzięki szybkiemu refleksowi, zdołał również zamknąć jednego z ptaszków w małych dłoniach. Nie miał na szyi klucza, a schwytany ptak zatrzepotał gwałtownie skrzydełkami – ale sam nie mógł wydostać się z pułapki.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Heath – pamiętaj, że zgodnie z zasadami, nie wolno edytować postów zawierających rzut kością (takie rzuty uznaje się za niebyłe). Mistrz Gry postanowił uznać rzut, bo nie ma on wpływu na zdobycie klucza, ale pragnie zwrócić na to uwagę na przyszłość.
Na odpis macie 48 godzin.
I bardzo dobrze, że obaj ucichli. Gdyby przepłoszyli znów całe stado, Florence nie powstrzymywałaby się przed tym, żeby ich obu wytargać za uszy. Z Heathem na pewno poszłoby zdecydowanie łatwiej. Coin przysporzyłby trochę problemów, ale jak już Florence zacisnęłaby palce na jego uchu, to za nic by się nie wyrwał. I by się biedak musiał kajać, zgięty w pół! Okrutna kara, ale na szczęście ominęła obu Macmillanów.
Być może ptaszysko, w które celowała, było zbyt czuje. A może to jednak ta niepewność w czarowaniu, którą odczuwała sama Florence - w każdym razie, jej się nie powiodło. Na szczęście Coin - jak to on, bo przecież inaczej być nie mogło - uratował honor ich drużyny. Widząc, że trafiony zaklęciem ptaszek usnął natychmiast i wpadł do wody, kobieta popędziła by go wyciągnąć. Delikatnie ujęła go w dłonie, przytulając do piersi. Zdjęła mu kluczyk z szyi, nie odłożyła jednak śpiącego wróbelka na fontannę. Nietrudno było zgadnąć, że jeśli by to uczyniła, bardzo prędko zwierzątko zwyczajnie by zamarzło. Florence umieściła więc ptaszka w zwojach noszonego przez siebie szalika - upewniając się kilkukrotnie, ze śpiący ćwierkacz nie wypadnie. Miała zamiar go tam nosić i ogrzewać, póki wróbelek się nie obudzi i nie wyschnie.
- Brawo Heath! Niezły refleks! - pochwaliła go. No, gdyby Coinowi się nie udało, chłopak z pewnością by ich honor uratował! Nie uszło jednak jej uwadze, że wróbelek w garści chłopca rozpaczliwie próbuje się uwolnić, trzepiąc skrzydełkami na wszystkie strony. - Ale wypuść go za chwilkę, dobrze? - pogłaskała chłopca po głowie. - Tu była jeszcze notka - odezwała się zaraz potem. Odczytała wskazówkę dopiero wtedy, gdy dodatkowy, śpiący pasażer był już właściwie ulokowany. - Wygląda na to, że chodzi o plac główny. Może tym razem pójdziemy tam wszyscy razem spacerkiem, hm? - zaproponowała lekko rozbawiona. Miała póki co dość biegania. Poza tym, przy kolejnej szaleńczej pogoni mogłaby zgubić swojego śpiącego, pierzastego pasażera, a tego chciała za wszelką cenę uniknąć.
zt Florka, Coin i Heath
Być może ptaszysko, w które celowała, było zbyt czuje. A może to jednak ta niepewność w czarowaniu, którą odczuwała sama Florence - w każdym razie, jej się nie powiodło. Na szczęście Coin - jak to on, bo przecież inaczej być nie mogło - uratował honor ich drużyny. Widząc, że trafiony zaklęciem ptaszek usnął natychmiast i wpadł do wody, kobieta popędziła by go wyciągnąć. Delikatnie ujęła go w dłonie, przytulając do piersi. Zdjęła mu kluczyk z szyi, nie odłożyła jednak śpiącego wróbelka na fontannę. Nietrudno było zgadnąć, że jeśli by to uczyniła, bardzo prędko zwierzątko zwyczajnie by zamarzło. Florence umieściła więc ptaszka w zwojach noszonego przez siebie szalika - upewniając się kilkukrotnie, ze śpiący ćwierkacz nie wypadnie. Miała zamiar go tam nosić i ogrzewać, póki wróbelek się nie obudzi i nie wyschnie.
- Brawo Heath! Niezły refleks! - pochwaliła go. No, gdyby Coinowi się nie udało, chłopak z pewnością by ich honor uratował! Nie uszło jednak jej uwadze, że wróbelek w garści chłopca rozpaczliwie próbuje się uwolnić, trzepiąc skrzydełkami na wszystkie strony. - Ale wypuść go za chwilkę, dobrze? - pogłaskała chłopca po głowie. - Tu była jeszcze notka - odezwała się zaraz potem. Odczytała wskazówkę dopiero wtedy, gdy dodatkowy, śpiący pasażer był już właściwie ulokowany. - Wygląda na to, że chodzi o plac główny. Może tym razem pójdziemy tam wszyscy razem spacerkiem, hm? - zaproponowała lekko rozbawiona. Miała póki co dość biegania. Poza tym, przy kolejnej szaleńczej pogoni mogłaby zgubić swojego śpiącego, pierzastego pasażera, a tego chciała za wszelką cenę uniknąć.
zt Florka, Coin i Heath
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Poszukiwanie skarbów
Widział rumieńce Clary, nie dało się ich nie widzieć. I chyba musiałby być całkowicie ślepym idiotą, by nie widzieć jej zachowania. Czy w takim razie jego własne zachowanie było na miejscu? Lubił trochę flirtować i robił to często, często bez znaczenia. Czy to jednak miało znaczenie? Czy powinno mieć znaczenie? Czy to bezpieczne, by je miało? Jeden głos kazał mu uciekać, drugi brnąć w to dalej, a on stał na rozdrożu i nie wiedział w którą stronę ruszyć.
A jednak czuł to miłe ciepło patrząc jak jej twarz czerwienieje i to ciepło zapewne odbijało się w jego spojrzeniu jako, że Bertie był beznadziejnym aktorem. Nie rozwijał już jednak tematu podobania, nie chciał by sytuacja zrobiła się nadmiernie nie na miejscu, zamiast tego skupił się w końcu na ich zadaniach, na tyle przynajmniej na ile był w stanie.
Kiedy mówił, elfy osiadły na nich, a dookoła pojawił się błyszczący pył. Było dobrze, to było oczywiste. Bott starał się nie ruszać zbyt gwałtownie, choć widać było że cała ta bajkowa sceneria bardzo mu odpowiada. Zakończył zaraz swoją opowieść, na jego twarzy jawił się uśmiech obejmujący nie tylko usta, a dosłownie całego Botta, który tylko poszerzył się kiedy przemawiała Tonks. Komplementy. Tak, to też jest dobry pomysł na dokładkę.
Zaraz zbliżył się znów do Just, by odczytać wskazówkę.
- Mówię wam, totalnie to wygramy. - zapewnił z zadowoleniem, kiedy kolejne miejsce chyba wszystkim wydawało się być jasne. - Będę miał smoka i cukierkowy ogród, Just knajpę a Clara zostanie jeszcze większym geniuszem.
Nie, nie wierzył że wygraną jest dosłowny skarb, lubił jednak marzyć, nawet tak bardzo nad wyraz. Marzenia w końcu są podstawą dobrej przyszłości, prawda? Chyba Bertie trochę w to wierzył.
Tak czy inaczej ruszyli dalej, ku fontannie. Zgodnie z opisem we wskazówce, zbliżyli się żeby napić się czarnej cieczy.
- Dziadek twierdzi, że ta woda mu pomogła na problemy z kolanami. Długo nie mógł się za bardzo ruszać, aż tu przyszedł i się napił i nagle problemy ustąpiły. Co prawda źle się czuł, kiedy w jego domu był remont i bardzo dużo pracy, a fontanna magicznie mu pomogła na chwilę po remoncie, a przed mistrzostwami quidditcha, ale kto wie. Może mistrzostwa quidditcha podbijają skuteczność działania tej wody. - zaśmiał się pod nosem. Doskonale pamiętał ostentacyjne cierpienie wcale nie tak sędziwego dziadka i jego nagłe ozdrowienie, kiedy bardzo chciał zobaczyć mecz, ale czy zawsze trzeba wykluczać magiczne wyjaśnienia?
Zaraz uformował z dłoni koszyczek, zdejmując z nich ówcześnie rękawiczki, by napić się cieczy.
Widział rumieńce Clary, nie dało się ich nie widzieć. I chyba musiałby być całkowicie ślepym idiotą, by nie widzieć jej zachowania. Czy w takim razie jego własne zachowanie było na miejscu? Lubił trochę flirtować i robił to często, często bez znaczenia. Czy to jednak miało znaczenie? Czy powinno mieć znaczenie? Czy to bezpieczne, by je miało? Jeden głos kazał mu uciekać, drugi brnąć w to dalej, a on stał na rozdrożu i nie wiedział w którą stronę ruszyć.
A jednak czuł to miłe ciepło patrząc jak jej twarz czerwienieje i to ciepło zapewne odbijało się w jego spojrzeniu jako, że Bertie był beznadziejnym aktorem. Nie rozwijał już jednak tematu podobania, nie chciał by sytuacja zrobiła się nadmiernie nie na miejscu, zamiast tego skupił się w końcu na ich zadaniach, na tyle przynajmniej na ile był w stanie.
Kiedy mówił, elfy osiadły na nich, a dookoła pojawił się błyszczący pył. Było dobrze, to było oczywiste. Bott starał się nie ruszać zbyt gwałtownie, choć widać było że cała ta bajkowa sceneria bardzo mu odpowiada. Zakończył zaraz swoją opowieść, na jego twarzy jawił się uśmiech obejmujący nie tylko usta, a dosłownie całego Botta, który tylko poszerzył się kiedy przemawiała Tonks. Komplementy. Tak, to też jest dobry pomysł na dokładkę.
Zaraz zbliżył się znów do Just, by odczytać wskazówkę.
- Mówię wam, totalnie to wygramy. - zapewnił z zadowoleniem, kiedy kolejne miejsce chyba wszystkim wydawało się być jasne. - Będę miał smoka i cukierkowy ogród, Just knajpę a Clara zostanie jeszcze większym geniuszem.
Nie, nie wierzył że wygraną jest dosłowny skarb, lubił jednak marzyć, nawet tak bardzo nad wyraz. Marzenia w końcu są podstawą dobrej przyszłości, prawda? Chyba Bertie trochę w to wierzył.
Tak czy inaczej ruszyli dalej, ku fontannie. Zgodnie z opisem we wskazówce, zbliżyli się żeby napić się czarnej cieczy.
- Dziadek twierdzi, że ta woda mu pomogła na problemy z kolanami. Długo nie mógł się za bardzo ruszać, aż tu przyszedł i się napił i nagle problemy ustąpiły. Co prawda źle się czuł, kiedy w jego domu był remont i bardzo dużo pracy, a fontanna magicznie mu pomogła na chwilę po remoncie, a przed mistrzostwami quidditcha, ale kto wie. Może mistrzostwa quidditcha podbijają skuteczność działania tej wody. - zaśmiał się pod nosem. Doskonale pamiętał ostentacyjne cierpienie wcale nie tak sędziwego dziadka i jego nagłe ozdrowienie, kiedy bardzo chciał zobaczyć mecz, ale czy zawsze trzeba wykluczać magiczne wyjaśnienia?
Zaraz uformował z dłoni koszyczek, zdejmując z nich ówcześnie rękawiczki, by napić się cieczy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Fontanna Życia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka