Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Fontanna Życia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Życia
Jej historia jest równie zawiła, co baśniowa - ciężko stwierdzić, ile w niej prawdy. Niektórzy nazywają ją bliźniaczką Fontanny Szczęśliwego Losu, inni mówią, że stworzył ją szarlatan, który chciał wzbogacić się na legendzie. Jedno jest pewne: od niepamiętnych czasów mówi się, że czarna woda Fontanny Życia posiada lecznicze właściwości. Postawiona jest ona na niewielkim, okrągłym placyku w Dolinie Godryka, który został ukryty przed wzrokiem mugoli. Cały skwer jest jasny, wyzbyty roślinności, wyłożony piaskowcem - z niego też zbudowana jest fontanna. Zawsze roi się tu od ptaków. Niektórzy uzdrowiciele wysyłają tu pacjentów cierpiących na choroby genetyczne, wierząc, że magiczna, ciemna woda złagodzi ich objawy. Często to działa, choć prawdopodobnie to tylko efekt placebo; woda jednak uspokaja, zatrzymuje ataki chorób. Mimo to nie jest w stanie ich wyleczyć. Na fontannę został rzucony urok - można pić z niej tylko tworząc koszyczek z dłoni, woda natychmiast wyparowuje bowiem ze wszystkich naczyń.
| Poszukiwanie skarbów.
Nie brała tego na poważnie. Nie mogłaby, nie, znając Bertiego. To nic, że przez jakiś czas w Hogwarcie byli parą - choć od tamtego zdarzenia nie minęło wcale tak wiele czasu, to dla Clary tamte chwile sprawiały wrażenie niezwykle odległych. Jakby w innym życiu. Może dlatego, że oni byli inni, czasy też odmienne, sytuacja całkowicie inna. Zresztą, kiedy łapała się już na wierze, że może istniało między nimi coś więcej niż zwyczajne koleżeństwo, to później Bott powracał do zwyczajowych zachowań, niejako odsuwając w ten sposób jej osobę. Nie miała mu tego za złe - prawdopodobnie nie miał jej już nigdy zaufać po tym, jak zniknęła z jego życia na dwa długie lata. Przyzwyczaiła się więc, że tak wyglądała ich relacja - kolegów mieszkających w jednym budynku, spotykających się od czasu do czasu w różnych okolicznościach. Flirt natomiast to naturalne oręże tego konkretnego mężczyzny, cecha charakteru, nic poza tym. Pewnie dlatego przyznanie się do pozornie niewiele znaczących uczuć wywołała w Waffling takie zawstydzenie. Nie chciała zostać zamknięta w jakimś porąbanym układzie wzdychania do jego osoby, to nie miało najmniejszego sensu. Zresztą, pomimo szalonej, nierozsądnej natury to on odnosił sukces - ona w tym momencie pozostawała na granicy ubóstwa. Co prawda nie mieszkała w Ruderze za darmo, aczkolwiek też nie płaciła zbyt wysokich stawek, ponieważ nie byłaby w stanie utrzymać się z kelnerskiej pensji. Powinna pomyśleć o dodatkowym zarobku, ponieważ nie dało się żyć w taki sposób zbyt długo. Jednak co zrobić? Znalezienie skarbu nie wydawało się zbyt rozsądnym pomysłem na przyszłość - na pewno nie miał nim być worek galeonów. Tak po prawdzie Clarence spodziewała się usłyszeć na koniec jakieś równie kiczowate zdania jak waszym skarbem jest znaleziona po drodze przyjaźń oraz współpraca, bądź coś podobnie żenującego. Powinna posiadać w sobie więcej optymizmu, jak szalejący z zadaniami Bertie, ale podobne zachowanie nie przychodziło szatynce zbyt łatwo. Przyzwyczajona do nieustannego pasma udręk serwowanych przez los nie widziała możliwości na poprawę. Choć bez wątpienia i tak czuła się znacznie lepiej niż te kilka miesięcy temu po zakończeniu tułaczego życia. Wcześniej nie zaśmiałaby się tak szczerze na podsumowanie słów Botta - świetnie im szło uporanie się z kolejnymi zagadkami oraz zadaniami. Szkoda, że sama Clarence nie przyczyniła się do ani jednego zwycięstwa; może teraz? - Będę was dopingować - zapewniła oboje oraz ich cele do zrealizowania po wygraniu skarbu. Jednak dotarcie nad fontannę ani trochę nie uspokoiło Clary, tak samo jak niesamowita opowieść o dziadku cierpiącym na bolące kolana. - Nie wierzę w podobne historyjki - odpowiedziała wprost. Ścisły umysł naukowca i tak ledwie wierzył w magię, co dopiero w tajemnicze źródełka zapewniające zdrowie czy cokolwiek podobnego. - Czekaj… - mruknęła widząc, jak nieroztropny pan cukiernik sięgnął po czarną wodę, ale nie zdążyła. Westchnęła w odpowiedzi. - Żyjesz? - dopytała, nie wiedząc, czy powinna już wzywać pogotowie.
Nie brała tego na poważnie. Nie mogłaby, nie, znając Bertiego. To nic, że przez jakiś czas w Hogwarcie byli parą - choć od tamtego zdarzenia nie minęło wcale tak wiele czasu, to dla Clary tamte chwile sprawiały wrażenie niezwykle odległych. Jakby w innym życiu. Może dlatego, że oni byli inni, czasy też odmienne, sytuacja całkowicie inna. Zresztą, kiedy łapała się już na wierze, że może istniało między nimi coś więcej niż zwyczajne koleżeństwo, to później Bott powracał do zwyczajowych zachowań, niejako odsuwając w ten sposób jej osobę. Nie miała mu tego za złe - prawdopodobnie nie miał jej już nigdy zaufać po tym, jak zniknęła z jego życia na dwa długie lata. Przyzwyczaiła się więc, że tak wyglądała ich relacja - kolegów mieszkających w jednym budynku, spotykających się od czasu do czasu w różnych okolicznościach. Flirt natomiast to naturalne oręże tego konkretnego mężczyzny, cecha charakteru, nic poza tym. Pewnie dlatego przyznanie się do pozornie niewiele znaczących uczuć wywołała w Waffling takie zawstydzenie. Nie chciała zostać zamknięta w jakimś porąbanym układzie wzdychania do jego osoby, to nie miało najmniejszego sensu. Zresztą, pomimo szalonej, nierozsądnej natury to on odnosił sukces - ona w tym momencie pozostawała na granicy ubóstwa. Co prawda nie mieszkała w Ruderze za darmo, aczkolwiek też nie płaciła zbyt wysokich stawek, ponieważ nie byłaby w stanie utrzymać się z kelnerskiej pensji. Powinna pomyśleć o dodatkowym zarobku, ponieważ nie dało się żyć w taki sposób zbyt długo. Jednak co zrobić? Znalezienie skarbu nie wydawało się zbyt rozsądnym pomysłem na przyszłość - na pewno nie miał nim być worek galeonów. Tak po prawdzie Clarence spodziewała się usłyszeć na koniec jakieś równie kiczowate zdania jak waszym skarbem jest znaleziona po drodze przyjaźń oraz współpraca, bądź coś podobnie żenującego. Powinna posiadać w sobie więcej optymizmu, jak szalejący z zadaniami Bertie, ale podobne zachowanie nie przychodziło szatynce zbyt łatwo. Przyzwyczajona do nieustannego pasma udręk serwowanych przez los nie widziała możliwości na poprawę. Choć bez wątpienia i tak czuła się znacznie lepiej niż te kilka miesięcy temu po zakończeniu tułaczego życia. Wcześniej nie zaśmiałaby się tak szczerze na podsumowanie słów Botta - świetnie im szło uporanie się z kolejnymi zagadkami oraz zadaniami. Szkoda, że sama Clarence nie przyczyniła się do ani jednego zwycięstwa; może teraz? - Będę was dopingować - zapewniła oboje oraz ich cele do zrealizowania po wygraniu skarbu. Jednak dotarcie nad fontannę ani trochę nie uspokoiło Clary, tak samo jak niesamowita opowieść o dziadku cierpiącym na bolące kolana. - Nie wierzę w podobne historyjki - odpowiedziała wprost. Ścisły umysł naukowca i tak ledwie wierzył w magię, co dopiero w tajemnicze źródełka zapewniające zdrowie czy cokolwiek podobnego. - Czekaj… - mruknęła widząc, jak nieroztropny pan cukiernik sięgnął po czarną wodę, ale nie zdążyła. Westchnęła w odpowiedzi. - Żyjesz? - dopytała, nie wiedząc, czy powinna już wzywać pogotowie.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Powroty bywają najtrudniejsze. Ponowne dopasowanie się do rzeczywistości, która przestała być jej, wzbudzało w Eunice wiele sprzecznych emocji - jednak wśród nich nie znajdował się strach. Może delikatna obawa o rozciągający się po horyzont świat, ale nic więcej. W drobnym ciele szlachcianki dominowała ekscytacja poprzedzająca poznanie czegoś, za czym zdążyła się przez te lata stęsknić. Od tych niecałych trzech miesięcy zachwycała się na nowo absolutnie wszystkim - ulubionymi ścieżkami w ogrodowym labiryncie, znaną fakturą książkowych grzbietów, ponieważ przecież jeszcze pamiętała ich dotyk na opuszkach palców, ukochanym laboratorium w Peak District, pozostającym niezmiennym przez ten cały czas. Z lubością odkrywała, że wszystkie przedmioty znajdowały się w dosłownie tym samym miejscu, w jakim zostawiła je przed podróżami. Jakby na nią czekały, aż weźmie szkło w dłonie rozpoczynając przy tym analizę smoczych łusek. Najbardziej kochała poznawanie nowych okazów zamkniętych w rezerwacie - większość podziwiała z daleka za szybą, acz Greengrass udało się już dotknąć dwóch nowonarodzonych maluchów potrzebujące troskliwej opieki. Powróciła więc szczęśliwa na ojczyste ziemie, natomiast grzmienie nestorowego głosu na temat rychłego zamążpójścia nie zdołały wzbudzić w kobiecie trwogi. Praktycznie o tym nie myślała, pogrążona w eksploracji dobrze znanych miejsc, muskając też obecnością te jeszcze niewidziane - cieszyła się życiem póki mogła. Anomalie oraz ciężkie, ciemne chmury wiszące nad Wielką Brytanią nie napawały optymizmem, ale zamiast paniki, obudziły w czarownicy wdzięczność. Z namaszczeniem przeżywała każdy dzień, okazując wdzięczność z pozwolenia na utkanie swego gniazda od początku. Robiła to skrupulatnie, metodycznie, z zawziętością zaciśniętych ust, żeby wśród licznych obowiązków nie zagubić siebie. Właściwie powrót magii do normalności niewiele zdążył zmienić w poukładanej głowie Nice - nadal promieniowała szczęściem, dziwiąc tym całą rodzinę, ponieważ to raczej starsze siostry charakteryzowały się lekkością egzystencji. Ona także bujała w obłokach, ale w całkiem odmienny sposób. Teraz nietrudno było dostrzec swobodę w dotąd napiętych mięśniach; może to wpływ ostatecznego rozłamu wśród arystokracji? Nie musiała już uczęszczać na sabaty, trzymać się ściśle wytyczonych ram martwiąc się jak odbiorą ją inni. Mogła się zgarbić jeśli miała na to ochotę, zjeść coś niewłaściwym widelcem bądź przestać mówić o pogodzie jako najgorętszym temacie na salonach. Znajdował się w tym pewien ożywczy powiew wolności oraz swobody, pomimo przykrych nastrojów społeczeństwa.
Korzystała z niego całkowicie - w najprostszej sukni z możliwych, w równie nieinteresującym płaszczu, choć wszystko bez wątpienia wykonane z najdroższych materiałów, z rozpuszczonymi włosami usiłowała wtopić się w tłum Doliny Godryka. Zachwycona dosłownie wszystkim; światłami, muzyką, śmiechami niosącymi się echem po całym terenie. Gdyby nie minuta ciszy dla uczczenia zmarłych, nikt nie przypuszczałby, że dożyli tak potwornych czasów. Ciężko byłoby dostrzec czające się we wnętrzu ponure nastroje. To z kolei dawało nadzieję, że nowy rok nie musi być wcale takim ciężkim - byłoby wspaniale rozpocząć kolejny etap życia bez większych trosk.
- Już nie żyjesz, Lissie! - Wojowniczy krzyk rozległ się po placu zwiastując właśnie walkę o tę mającą nadejść beztroskę. Eunice nie wiedziała jakim cudem znalazły się w takim oddaleniu od placu głównego - mogłaby przysiąc, że biegły całą wieczność nim dotarły do oddalonej od centralnego zgiełku przestrzeni. Śnieg skrzypiał pod ciężarem szybko stawianych kroków, w płucach powoli brakowało powietrza, ale przecież nie przegra, nie ma mowy. Schyliła się, żeby na szybko uformować z białego puchu kulkę, po czym rzucić nią w starszą siostrę. Trafiła ledwie w nogę, niech to! Złowieszczy śmiech należący do Eloise przeciął mroźne powietrze nim wystosowała swój atak. Potwornie celny. Byłby taki, gdyby nie refleks młodszej Greengrass, instynktownie kucającej na widok lecącego w jej stronę pocisku. Bez wątpienia uniknęła ataku, dzięki czemu nie oberwała śniegiem w twarz, jednak ramię znajdującego się za nią mężczyzny nie mogło powiedzieć tego samego. Nie tylko dlatego, że ramiona nie potrafiły mówić. Winowajczyni otworzyła szeroko buzię z szoku i zdziwienia, Nice podążyła jej wzrokiem obracając głowę.
Spodziewała się dzisiaj wielu rzeczy, wielu znajomych osób spotkanych przypadkiem na ulicy, aczkolwiek na pewno nie jego. Sama także niezbyt elegancko rozchyliła usta, walcząc przy tym z mieszaniną szoku jak i zawstydzenia. Ile mogło minąć czasu odkąd widzieli się po raz ostatni? Czy w ogóle o niej pamiętał? Nagle zabrakło jej słów. Podstępna Lissie wykorzystała ten moment i z chichotem na ustach uciekła w stronę miejsca, z którego przybyły. Nim Eunice zdążyła zareagować, widziała ledwie niewielką sylwetkę biegnącą na plac. Wstała, gniewnie marszcząc przy tym brwi i zaciskając dłonie w pięści. - Zapłacisz mi za to, zdrajco! - krzyczała za nią, choć tamta prawdopodobnie jej nie słyszała. - Znajdę cię wszędzie! Nie myśl sobie, że schowasz się w dworku męża, wyciągnę cię stamtąd za włosy! - kontynuowała niesamowicie poważne groźby, w myślach rzeczywiście złorzecząc na siostrę. Ponoć były rodziną, co za pomówienia.
Odwróciła się do ofiary brutalnej przemocy bardzo swobodnie, choć nie stawiała kroków szybko, raczej się ociągała podczas zmniejszania między nimi dystansu; ręce schowała za siebie. - Bardzo przepraszam w imieniu mej krewnej za doznany uszczerbek na zdrowiu - odezwała się, gdy znaleźli się dość blisko siebie. - Niniejsze zachowanie należało do karygodnych i pragnę zapewnić, że winną spotka zasłużona kara, w ramach zadośćuczynienia tych krzywd - kontynuowała, odważnie zadzierając głowę i wpatrując się w oczy jakże znanego osobnika. Czy dostrzeże tam cień rozpoznania? Odgarnęła rozwiane włosy z zimnego czoła oraz zaczerwienionych od wysiłku i mrozu policzków nim na nowo splotła dłonie na plecach. - Czy skazanie na pożarcie przez smoka zdoła zmazać tę przewinę? - spytała, cały czas udając, że mówiła poważnie, choć nie skazałaby Eloise na tak okrutną śmierć. Wybrałaby jakąś łagodniejszą, eliksirem może? Nie, to też żart. Te pozwalały zachować spokój, gdy ciało odmawiało posłuszeństwa - czy to możliwe, że przez ten cały czas arystokratce brakowało nie tylko rodziny, przyjaciół, miejsc czy smoków, ale także jego? Toż to absurd.
Korzystała z niego całkowicie - w najprostszej sukni z możliwych, w równie nieinteresującym płaszczu, choć wszystko bez wątpienia wykonane z najdroższych materiałów, z rozpuszczonymi włosami usiłowała wtopić się w tłum Doliny Godryka. Zachwycona dosłownie wszystkim; światłami, muzyką, śmiechami niosącymi się echem po całym terenie. Gdyby nie minuta ciszy dla uczczenia zmarłych, nikt nie przypuszczałby, że dożyli tak potwornych czasów. Ciężko byłoby dostrzec czające się we wnętrzu ponure nastroje. To z kolei dawało nadzieję, że nowy rok nie musi być wcale takim ciężkim - byłoby wspaniale rozpocząć kolejny etap życia bez większych trosk.
- Już nie żyjesz, Lissie! - Wojowniczy krzyk rozległ się po placu zwiastując właśnie walkę o tę mającą nadejść beztroskę. Eunice nie wiedziała jakim cudem znalazły się w takim oddaleniu od placu głównego - mogłaby przysiąc, że biegły całą wieczność nim dotarły do oddalonej od centralnego zgiełku przestrzeni. Śnieg skrzypiał pod ciężarem szybko stawianych kroków, w płucach powoli brakowało powietrza, ale przecież nie przegra, nie ma mowy. Schyliła się, żeby na szybko uformować z białego puchu kulkę, po czym rzucić nią w starszą siostrę. Trafiła ledwie w nogę, niech to! Złowieszczy śmiech należący do Eloise przeciął mroźne powietrze nim wystosowała swój atak. Potwornie celny. Byłby taki, gdyby nie refleks młodszej Greengrass, instynktownie kucającej na widok lecącego w jej stronę pocisku. Bez wątpienia uniknęła ataku, dzięki czemu nie oberwała śniegiem w twarz, jednak ramię znajdującego się za nią mężczyzny nie mogło powiedzieć tego samego. Nie tylko dlatego, że ramiona nie potrafiły mówić. Winowajczyni otworzyła szeroko buzię z szoku i zdziwienia, Nice podążyła jej wzrokiem obracając głowę.
Spodziewała się dzisiaj wielu rzeczy, wielu znajomych osób spotkanych przypadkiem na ulicy, aczkolwiek na pewno nie jego. Sama także niezbyt elegancko rozchyliła usta, walcząc przy tym z mieszaniną szoku jak i zawstydzenia. Ile mogło minąć czasu odkąd widzieli się po raz ostatni? Czy w ogóle o niej pamiętał? Nagle zabrakło jej słów. Podstępna Lissie wykorzystała ten moment i z chichotem na ustach uciekła w stronę miejsca, z którego przybyły. Nim Eunice zdążyła zareagować, widziała ledwie niewielką sylwetkę biegnącą na plac. Wstała, gniewnie marszcząc przy tym brwi i zaciskając dłonie w pięści. - Zapłacisz mi za to, zdrajco! - krzyczała za nią, choć tamta prawdopodobnie jej nie słyszała. - Znajdę cię wszędzie! Nie myśl sobie, że schowasz się w dworku męża, wyciągnę cię stamtąd za włosy! - kontynuowała niesamowicie poważne groźby, w myślach rzeczywiście złorzecząc na siostrę. Ponoć były rodziną, co za pomówienia.
Odwróciła się do ofiary brutalnej przemocy bardzo swobodnie, choć nie stawiała kroków szybko, raczej się ociągała podczas zmniejszania między nimi dystansu; ręce schowała za siebie. - Bardzo przepraszam w imieniu mej krewnej za doznany uszczerbek na zdrowiu - odezwała się, gdy znaleźli się dość blisko siebie. - Niniejsze zachowanie należało do karygodnych i pragnę zapewnić, że winną spotka zasłużona kara, w ramach zadośćuczynienia tych krzywd - kontynuowała, odważnie zadzierając głowę i wpatrując się w oczy jakże znanego osobnika. Czy dostrzeże tam cień rozpoznania? Odgarnęła rozwiane włosy z zimnego czoła oraz zaczerwienionych od wysiłku i mrozu policzków nim na nowo splotła dłonie na plecach. - Czy skazanie na pożarcie przez smoka zdoła zmazać tę przewinę? - spytała, cały czas udając, że mówiła poważnie, choć nie skazałaby Eloise na tak okrutną śmierć. Wybrałaby jakąś łagodniejszą, eliksirem może? Nie, to też żart. Te pozwalały zachować spokój, gdy ciało odmawiało posłuszeństwa - czy to możliwe, że przez ten cały czas arystokratce brakowało nie tylko rodziny, przyjaciół, miejsc czy smoków, ale także jego? Toż to absurd.
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
poszukiwanie skarbu
Historia, którą zaczął snuć Bertie przyciągnęła do nich uwagę jeszcze bardziej. Elfy przyglądały się im z zainteresowaniem, a sama Just nie była dłużna, choć jej spojrzenie co jakiś czas wracało w kierunku kluczy, zawieszonych wysoko poza ich zasięgiem. W miarę jak historia się rozwijała, elfy zdawały sie coraz bardziej zainteresowane. A Just musiała oddać im urok. Chichot na jej słowa na kilka chwil ją skonsternował, jednak gdy te poleciały do kluczy i wróciły układając go na jej dłoni. Uśmiechnęła się do nich w podziękowaniu łagodnie. Rozwinęła karteczkę, pokazując pozostałej dwójce wskazówkę. Na słowa Botta wywróciła lekko oczami skupiając się na słowach zapisanych na kartce. Dopiero po ich przeczytaniu zerknęła na niego.
- Nie zapeszaj lepiej. - poradziła mu tylko, bo dobrze wiedziała, jakie szczęście potrafiło być - znikało w najmniej dogodnym momencie. Choć Just sama była zaskoczona tym, jak reagowały na nią zwierzęta. Przynajmniej dzisiaj. Przynajmniej te spotkane tutaj. Może całkowicie źle obrała swoją ścieżkę kariery i powinna pójść w stronę opieki nad magicznymi stworzeniami? Nie miała się tego dowiedzieć. Nie, kiedy obrała już swoją ścieżkę i wiedziała dokąd zmierza. Musiała jednak przyznać, że im dłużej poszukiwali skarbów tym jej nastrój się rozpogadzał. Nie czuła się już tak ponuro i ciężko. Może to kwestia przychylności zwierząt sprawiała, że czuła się w jakiś sposób lepiej. A może była to beztroska paplanina Botta, której sama jeszcze całkowicie nie umiała się poddać. Co do zagadki, rozwiązanie zdawało się dość istotne.
- Woda o magicznych właściwościach, hm? - zapytała po relacji Botta, spoglądając na ciemną ciecz, która lała się z piaskowej fontanny. Uniosła brwi obserwując jak ten nachyla się, by się jej napić, sama jednak nie spróbowała wykonać ponownej czynności. Stanęła bliżej, rozglądając się dokładnie próbując odnaleźć spojrzeniem kolejne klucze. Brakowało im jednego i miała nadzieję że i jego zdobywcie nie okaże się zbyt trudne i uda im się zebrać wszystkie trzy. Choć to wcale jeszcze nie znaczyło o zwycięstwie.
Historia, którą zaczął snuć Bertie przyciągnęła do nich uwagę jeszcze bardziej. Elfy przyglądały się im z zainteresowaniem, a sama Just nie była dłużna, choć jej spojrzenie co jakiś czas wracało w kierunku kluczy, zawieszonych wysoko poza ich zasięgiem. W miarę jak historia się rozwijała, elfy zdawały sie coraz bardziej zainteresowane. A Just musiała oddać im urok. Chichot na jej słowa na kilka chwil ją skonsternował, jednak gdy te poleciały do kluczy i wróciły układając go na jej dłoni. Uśmiechnęła się do nich w podziękowaniu łagodnie. Rozwinęła karteczkę, pokazując pozostałej dwójce wskazówkę. Na słowa Botta wywróciła lekko oczami skupiając się na słowach zapisanych na kartce. Dopiero po ich przeczytaniu zerknęła na niego.
- Nie zapeszaj lepiej. - poradziła mu tylko, bo dobrze wiedziała, jakie szczęście potrafiło być - znikało w najmniej dogodnym momencie. Choć Just sama była zaskoczona tym, jak reagowały na nią zwierzęta. Przynajmniej dzisiaj. Przynajmniej te spotkane tutaj. Może całkowicie źle obrała swoją ścieżkę kariery i powinna pójść w stronę opieki nad magicznymi stworzeniami? Nie miała się tego dowiedzieć. Nie, kiedy obrała już swoją ścieżkę i wiedziała dokąd zmierza. Musiała jednak przyznać, że im dłużej poszukiwali skarbów tym jej nastrój się rozpogadzał. Nie czuła się już tak ponuro i ciężko. Może to kwestia przychylności zwierząt sprawiała, że czuła się w jakiś sposób lepiej. A może była to beztroska paplanina Botta, której sama jeszcze całkowicie nie umiała się poddać. Co do zagadki, rozwiązanie zdawało się dość istotne.
- Woda o magicznych właściwościach, hm? - zapytała po relacji Botta, spoglądając na ciemną ciecz, która lała się z piaskowej fontanny. Uniosła brwi obserwując jak ten nachyla się, by się jej napić, sama jednak nie spróbowała wykonać ponownej czynności. Stanęła bliżej, rozglądając się dokładnie próbując odnaleźć spojrzeniem kolejne klucze. Brakowało im jednego i miała nadzieję że i jego zdobywcie nie okaże się zbyt trudne i uda im się zebrać wszystkie trzy. Choć to wcale jeszcze nie znaczyło o zwycięstwie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
JUSTINE, BERTIE, CLARENCE
Dotarliście na opustoszały, oddalony od głównego placu skwerek, na którym muzyka była cichsza, a światła – bardziej przygaszone, odbijające się słabo w zupełnie czarnej, szemrzącej w fontannie wodzie. To, co było jednak najbardziej osobliwe, to brzmiący pomimo później pory śpiew ptaków: mniejszych i większych, w niewyjaśniony sposób przyciąganych przez magię Fontanny Życia. Skrzydlate stworzenia można było dostrzec wszędzie, przysiadające na wyścielającym plac piaskowcu, zanurzające dzioby w samej fontannie, lub po prostu trzepoczące skrzydłami nad waszymi głowami. Gdy podeszliście bliżej środka, poderwały się do lotu, znikając na chwilę w ciemności, by po kilku sekundach zacząć nieśmiało wracać na swoje miejsce. Kiedy napiliście się czarnej wody – zimnej, niemal lodowatej, posiadającej jednak orzeźwiający smak – poczuliście ogarniający was spokój, a sekundę później tuż przed wami przysiadł wróbel, na którego szyi zamigotał maleńki kluczyk. Ptaszek poderwał się do lotu, szybciej, niż moglibyście go schwytać; jeżeli spojrzeliście w górę, dostrzegliście jednak, że podobne ozdoby nosiło więcej skrzydlatych stworzeń. Zdawały się nie spokojne, nerwowe – prawdopodobnie przed wami dotarli już inni, zmuszając ptaki do czujniejszego spoglądania w waszym kierunku.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Dotarliście na opustoszały, oddalony od głównego placu skwerek, na którym muzyka była cichsza, a światła – bardziej przygaszone, odbijające się słabo w zupełnie czarnej, szemrzącej w fontannie wodzie. To, co było jednak najbardziej osobliwe, to brzmiący pomimo później pory śpiew ptaków: mniejszych i większych, w niewyjaśniony sposób przyciąganych przez magię Fontanny Życia. Skrzydlate stworzenia można było dostrzec wszędzie, przysiadające na wyścielającym plac piaskowcu, zanurzające dzioby w samej fontannie, lub po prostu trzepoczące skrzydłami nad waszymi głowami. Gdy podeszliście bliżej środka, poderwały się do lotu, znikając na chwilę w ciemności, by po kilku sekundach zacząć nieśmiało wracać na swoje miejsce. Kiedy napiliście się czarnej wody – zimnej, niemal lodowatej, posiadającej jednak orzeźwiający smak – poczuliście ogarniający was spokój, a sekundę później tuż przed wami przysiadł wróbel, na którego szyi zamigotał maleńki kluczyk. Ptaszek poderwał się do lotu, szybciej, niż moglibyście go schwytać; jeżeli spojrzeliście w górę, dostrzegliście jednak, że podobne ozdoby nosiło więcej skrzydlatych stworzeń. Zdawały się nie spokojne, nerwowe – prawdopodobnie przed wami dotarli już inni, zmuszając ptaki do czujniejszego spoglądania w waszym kierunku.
- ”zadanie”:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie schwytać jednego ze strzegących je ptaków (organizatorzy upraszają, by przy tych próbach nie uczynić zwierzętom krzywdy). Możecie w tym celu zastosować dowolną taktykę i wykorzystać dowolne zaklęcia, pamiętając o zasadach mechaniki. Zwabienie do siebie ptaka poprzez naśladowanie jego śpiewu ma ST równe 90, do rzutu dolicza się bonus przysługujący za biegłość ONMS; bezgłośnie zakradnięcie się do ptaka siedzącego na ziemi lub fontannie ma ST równe 70, do rzutu dolicza się bonus przysługujący za biegłość ukrywania się (nie musicie jednak wykorzystywać żadnej z tych metod). Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
poszukiwanie skarbu
Weszli na skwerek, na którym muzyka zdawała się jakby cichsza, jednak nadal słyszalna. Ponad nią wybijał się śpiew ptaków, które mimo wszystko znajdowały się w pobliżu Fontanny. Ruszyła za Bertiem w przyciemnionym świetle, nie miała pojęcia, czy woda rzeczywiście miała jakieś magiczne właściwości. Zamiast tego rozejrzała się dookoła unosząc głowę, by spojrzeć na ptaki. Zmrużyła lekko oczy. Jednak to wróbel, który przysiadł przed nimi przyciągnął jej uwagę na dłużej. Wstrzymała oddech, jakby bojąc się, że go wystraszy. Już jej umysł zaczynał rozważać możliwe opcje, kiedy ten poderwał się do lotu i odleciał z ich kluczem zawieszonym na szyi. Zacisnęła wargi mknąc za nim spojrzeniem. Sięgnęła po różdżkę zaciskając ją mocniej. Lewa dłoń wylądowała na chwilę na karku, gdy mrużąc oczy i spoglądając w górę gorączkowo myślała. Były za daleko, opowieściami ich do siebie nie przyciągną. A jej umiejętność skradania się wołała o pomstę do nieba, o czym przypominali jej prowadzący zajęcia. Wydęła lekko wargi.
- Petryfikus, albo Drętowta. Tylko musimy go złapać, nie chcę, żeby coś mu się stało. - powiedziała do swoich towarzyszy spoglądając na nich poważnie. Nie to było ich celem, tylko klucz. - Przygotujcie się. - wydawała szybki, krótkie polecenia. Prawie mechaniczne. Właściwie nie wiedziała kiedy zaczęła funkcjonować właśnie w ten sposób. Ale zaszła w niej zmianą, którą dostrzegała ona sama. Różniła się bardzo od osoby, którą była kiedyś. Wojna wymagała poświęceń, zmieniała też duszę. Zmieniła ją całą, ale nie żałowała tego. Nie, jeśli istniała szansa dla świata. Dla osób, które nie były w stanie walczyć. Dla spokoju dla rodzin i dzieci. Ona jedna, nie znaczyła tak wiele jak mnogość istnień, którym zagrażali Rycerze. Wzięła wdech w płuca unosząc dłoń i celując w jednego z ptaków z kluczem wokół szyi. - Petrificus Totalus. - wypowiedziała płynnie, licząc na to, że magia jej tym razem nie zawiedzie. Tak niewiele dzieliło ich od zdobycia trzeciego klucza. Just przemknęło przez myśl, że może są w stanie to naprawdę wygrać. Na usta wemknął się cień uśmieszku.
Weszli na skwerek, na którym muzyka zdawała się jakby cichsza, jednak nadal słyszalna. Ponad nią wybijał się śpiew ptaków, które mimo wszystko znajdowały się w pobliżu Fontanny. Ruszyła za Bertiem w przyciemnionym świetle, nie miała pojęcia, czy woda rzeczywiście miała jakieś magiczne właściwości. Zamiast tego rozejrzała się dookoła unosząc głowę, by spojrzeć na ptaki. Zmrużyła lekko oczy. Jednak to wróbel, który przysiadł przed nimi przyciągnął jej uwagę na dłużej. Wstrzymała oddech, jakby bojąc się, że go wystraszy. Już jej umysł zaczynał rozważać możliwe opcje, kiedy ten poderwał się do lotu i odleciał z ich kluczem zawieszonym na szyi. Zacisnęła wargi mknąc za nim spojrzeniem. Sięgnęła po różdżkę zaciskając ją mocniej. Lewa dłoń wylądowała na chwilę na karku, gdy mrużąc oczy i spoglądając w górę gorączkowo myślała. Były za daleko, opowieściami ich do siebie nie przyciągną. A jej umiejętność skradania się wołała o pomstę do nieba, o czym przypominali jej prowadzący zajęcia. Wydęła lekko wargi.
- Petryfikus, albo Drętowta. Tylko musimy go złapać, nie chcę, żeby coś mu się stało. - powiedziała do swoich towarzyszy spoglądając na nich poważnie. Nie to było ich celem, tylko klucz. - Przygotujcie się. - wydawała szybki, krótkie polecenia. Prawie mechaniczne. Właściwie nie wiedziała kiedy zaczęła funkcjonować właśnie w ten sposób. Ale zaszła w niej zmianą, którą dostrzegała ona sama. Różniła się bardzo od osoby, którą była kiedyś. Wojna wymagała poświęceń, zmieniała też duszę. Zmieniła ją całą, ale nie żałowała tego. Nie, jeśli istniała szansa dla świata. Dla osób, które nie były w stanie walczyć. Dla spokoju dla rodzin i dzieci. Ona jedna, nie znaczyła tak wiele jak mnogość istnień, którym zagrażali Rycerze. Wzięła wdech w płuca unosząc dłoń i celując w jednego z ptaków z kluczem wokół szyi. - Petrificus Totalus. - wypowiedziała płynnie, licząc na to, że magia jej tym razem nie zawiedzie. Tak niewiele dzieliło ich od zdobycia trzeciego klucza. Just przemknęło przez myśl, że może są w stanie to naprawdę wygrać. Na usta wemknął się cień uśmieszku.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Choć Bertie zdecydowanie wolał tłumy, to zwiedzanie uboczy dolinowego wydarzenia w tej chwili także mu się podobało. Przez chwilę przyglądał się fontannie.
- Ja wierzę, że dobrze mieć dla siebie dobre wytłumaczenie.[b] - puścił jej oczko, po czym napił się tejże zdrowotnej wody. [b]- Podobno. W każdym razie zwykła i nie trująca.
Dodał, odpowiadając tym samym na pytanie zarówno Just jak i Clary. Swojego zadania nie musieli szukać zbyt długo, już chciał znów popaplać sobie od rzeczy, kiedy dostrzegł że coś się im znów kroi.
Ledwo zdążył się napić, kiedy dostrzegł wróbla na fontannie. To miejsce przyciągało ptaki i ten fakt zdawał mu się w jakiś sposób nawet logiczny, dlatego nie pomyślał o nich wcześniej. Dopiero kiedy wróbel z kluczem na szyi wzleciał w górę, Bott uniósł brew. Nawet nie próbował skakać za ptakami, bo coś czuł że tylko by im pióra powyrywał czy przez przypadek jakąś krzywdę wyrządził. Aż tak mu na tej skrzyni żelków ostatecznie nie zależało.
- No to czas na małe polowanie... - przyznał, tym samym zgadzając się z pomysłem Just który wydawał mu się całkiem sensowny. Unieruchomić i złapać. W jego wypadku w sumie lepiej magicznie niż przy pomocy sprawności, choć na szczęście jest ich trójka i jeśli on nie da rady, może liczyć na sprawność Clary. I na odwrót.
Nie było szans żeby jakimkolwiek niemagicznym sposobem złapali choć jednego w pełni żywotnego ptaszka, a i chyba nie było sensu aż tak denerwować stworzenia znanego w końcu z płochliwości.
Ledwo usłyszał brzmienie zaklęcia Justine, a sam uniósł różdżkę w tym samym kierunku żeby przyciągnąć (oby) spetryfikowane zwierzę do siebie, uchronić przed upadkiem i dostać klucz. Gdyby zaklęcie Tonks się nie powiodło, przy okazji miałby pewnie nieźle podziobane ręce i straumatyzowanego ptaka. Tak czy inaczej lekkim tonem wypowiedział formułkę zapamiętaną ze szkolnych lat, które w tej chwili wydawały mu się zadziwiająco wręcz odległe.
- Accio. - wykonał gest nadgarstkiem i czekał na efekty.
- Ja wierzę, że dobrze mieć dla siebie dobre wytłumaczenie.[b] - puścił jej oczko, po czym napił się tejże zdrowotnej wody. [b]- Podobno. W każdym razie zwykła i nie trująca.
Dodał, odpowiadając tym samym na pytanie zarówno Just jak i Clary. Swojego zadania nie musieli szukać zbyt długo, już chciał znów popaplać sobie od rzeczy, kiedy dostrzegł że coś się im znów kroi.
Ledwo zdążył się napić, kiedy dostrzegł wróbla na fontannie. To miejsce przyciągało ptaki i ten fakt zdawał mu się w jakiś sposób nawet logiczny, dlatego nie pomyślał o nich wcześniej. Dopiero kiedy wróbel z kluczem na szyi wzleciał w górę, Bott uniósł brew. Nawet nie próbował skakać za ptakami, bo coś czuł że tylko by im pióra powyrywał czy przez przypadek jakąś krzywdę wyrządził. Aż tak mu na tej skrzyni żelków ostatecznie nie zależało.
- No to czas na małe polowanie... - przyznał, tym samym zgadzając się z pomysłem Just który wydawał mu się całkiem sensowny. Unieruchomić i złapać. W jego wypadku w sumie lepiej magicznie niż przy pomocy sprawności, choć na szczęście jest ich trójka i jeśli on nie da rady, może liczyć na sprawność Clary. I na odwrót.
Nie było szans żeby jakimkolwiek niemagicznym sposobem złapali choć jednego w pełni żywotnego ptaszka, a i chyba nie było sensu aż tak denerwować stworzenia znanego w końcu z płochliwości.
Ledwo usłyszał brzmienie zaklęcia Justine, a sam uniósł różdżkę w tym samym kierunku żeby przyciągnąć (oby) spetryfikowane zwierzę do siebie, uchronić przed upadkiem i dostać klucz. Gdyby zaklęcie Tonks się nie powiodło, przy okazji miałby pewnie nieźle podziobane ręce i straumatyzowanego ptaka. Tak czy inaczej lekkim tonem wypowiedział formułkę zapamiętaną ze szkolnych lat, które w tej chwili wydawały mu się zadziwiająco wręcz odległe.
- Accio. - wykonał gest nadgarstkiem i czekał na efekty.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Czarodzieje boją się duchów. To znany fakt, Lana jednak zaczynała rozumieć, jak bardzo zepsuta musiała to być czarownica, skoro ośmieliła się jej pyskować w sposób tak karygodny, tak ciężki i tak smutny w jej oczach. Ciekawe jak wiele duchów musiała spotkać na swojej drodze, by nie bać się już ani jednego, całkiem upiornego swoją drogą. Nic nie wiedziała o tym, co mogło ją spotkać na tej ziemi. - Co za brak wychowania? Wśród świń spędziłaś ostatnie lata swojego życia, brudna czarownico? - Lana warknęła wściekle. Już trochę zaczynało ją ponosić, naprawdę nie lubiła pyskowania. - Nie jesteś tu mile widziana. Jeśli będzie trzeba, wskażę odpowiednią twarz, którą panowie tej ziemi chętnie stąd wygonią. I nie jestem nim ja, są tym ludzie żywi, których magia nie mija.
Lana już dawien dawna zawarła pakt z Abbottami - mogła przebywać na ich ziemi, rzucać się w wir wydarzeń, jeśli tylko chciała. Jeśli była świadkiem nieodpowiedniego zachowania, kto mógł być bardziej odważny od niej - bez ciała, bez ryzyka, bez możliwości śmierci, z którą już odeszła za rękę, pozostawiając swoje ciało i swoje życie, by być tutaj i sprawić, by już żadne plugastwo nie dotknęło ziemi Abbottów.
- No już. Uciekaj stąd zanim sprawię, że będziesz tego pragnęła. - Lana może nie mogła jej uderzyć, nie mogła sprawić jej bólu ani siłą zmusić jej do ruchu, jednak przez lata swojej duchowej postaci już wiedziała, jak uprzykrzyć ludziom życie. Była specjalistką w tej dziedzinie, nie ma ku temu żadnej wątpliwości. Wystarczała odrobina kreatywności, a czarownica mogła naprawdę pożałować, że kiedykolwiek usłyszała dochodzący z zaświatów głos martwej, białej istoty, której włosy unosiły się nieco z każdym ruchem jej ciała. Której oczy świdrowały postać niechętnie i niemiło, chcąc się pozbyć jej jak najszybciej - bo jeśli nie oddawała jej odpowiedniego honoru, Dolina Godryka nie miała jej nic do zaoferowania, a tajemnice tego miasta musiały pozostać tajemnicami na zawsze. Taka była zasada i każdy, kto wkracza w to miejsce chciany o tym wiedział. Blondynka najwyraźniej chciana tu nie była.
| Ja tylko na chwilę, dokończyć moje sprawy, nie przeszkadzajcie sobie!
Lana już dawien dawna zawarła pakt z Abbottami - mogła przebywać na ich ziemi, rzucać się w wir wydarzeń, jeśli tylko chciała. Jeśli była świadkiem nieodpowiedniego zachowania, kto mógł być bardziej odważny od niej - bez ciała, bez ryzyka, bez możliwości śmierci, z którą już odeszła za rękę, pozostawiając swoje ciało i swoje życie, by być tutaj i sprawić, by już żadne plugastwo nie dotknęło ziemi Abbottów.
- No już. Uciekaj stąd zanim sprawię, że będziesz tego pragnęła. - Lana może nie mogła jej uderzyć, nie mogła sprawić jej bólu ani siłą zmusić jej do ruchu, jednak przez lata swojej duchowej postaci już wiedziała, jak uprzykrzyć ludziom życie. Była specjalistką w tej dziedzinie, nie ma ku temu żadnej wątpliwości. Wystarczała odrobina kreatywności, a czarownica mogła naprawdę pożałować, że kiedykolwiek usłyszała dochodzący z zaświatów głos martwej, białej istoty, której włosy unosiły się nieco z każdym ruchem jej ciała. Której oczy świdrowały postać niechętnie i niemiło, chcąc się pozbyć jej jak najszybciej - bo jeśli nie oddawała jej odpowiedniego honoru, Dolina Godryka nie miała jej nic do zaoferowania, a tajemnice tego miasta musiały pozostać tajemnicami na zawsze. Taka była zasada i każdy, kto wkracza w to miejsce chciany o tym wiedział. Blondynka najwyraźniej chciana tu nie była.
| Ja tylko na chwilę, dokończyć moje sprawy, nie przeszkadzajcie sobie!
Lana Begmann
Zawód : Właścicielka Rudery
Wiek : 148
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I want to choke him,
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Duchy
Dookoła panował półmrok, dolina sprawiała wrażenie jeszcze bardziej magicznej niż dotychczas. Może to przez mniejsze nagromadzenie gości, może coś innego, ale Clarze spodobało się w okolicach fontanny. Pomimo ogromnego sceptycyzmu co do ciemnej cieczy spływającej w centrum kamiennej konstrukcji. Przyglądała się Bertiemu z zainteresowaniem oraz zaniepokojeniem jednocześnie - wolałaby, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Cóż, to naprawdę cud, że dotąd żadne zadanie nie oberwało mu żadnego organu; zaśmiałaby się pod nosem, gdyby nie gorycz tej myśli. Do pary z rzeczywistym odzwierciedleniem tego żartu. Pokręciła niedowierzająco głową, choć sama chwilę później zmniejszyła dystans między nią, a tajemniczą wodą. Napiła się z ręki, obawiając się, że napój będzie smakować ohydnie, ale… był normalny. Zamrugała, wkrótce czując rozchodzący się po organizmie spokój. Odetchnęła, gotowa do dalszych trudów podstępnych zadań, do których się właściwie nie przydawała. To nic, szatynka nadal bawiła się przednio.
- Miałeś rację, nie jest trująca - przytaknęła Bottowi, wzrok przeciągając na Tonks. Nie odpowiedziała nic, tylko skoncentrowała wzrok na latających nad nimi ptakach. W całkiem sporej ilości. Niektóre z nich miały zawiązane na sobie klucze, choć nie wyglądało, jakby miały im zaufać.
Najpierw śmignęło jedno z zaklęć, później drugie. Clarence nie była do końca przekonana jeśli chodziło o skuteczność tej metody, zwierzęta wydawały się dość płochliwe. Z drugiej strony uroki zostały rzucone z naprawdę świetną precyzją oraz dużą mocą, stąd wiara, że na pewno im się uda. Trzymała kciuki, ostrożnie przesuwając się w stronę wybranej przez współtowarzyszy ofiary. W razie, gdyby nie zadziałało na nie accio, chciała złapać ciało ptaka w wyciągnięte dłonie. Waffling nie miała pewności, czy ten czar działał także na zwierzęta, więc po prostu musieli być gotowi. I dobrze byłoby osłonić twarz Bertiego w razie, gdyby jednak udało się zbyt dobrze. Nie chciała przecież, żeby biedny oberwał swoją własną bronią. Stawiała kroki z uwagą, z jeszcze większą czujnością obserwując całą scenę, pełna prawdziwej wiary, że zdobyli ostatni element układanki.
- Miałeś rację, nie jest trująca - przytaknęła Bottowi, wzrok przeciągając na Tonks. Nie odpowiedziała nic, tylko skoncentrowała wzrok na latających nad nimi ptakach. W całkiem sporej ilości. Niektóre z nich miały zawiązane na sobie klucze, choć nie wyglądało, jakby miały im zaufać.
Najpierw śmignęło jedno z zaklęć, później drugie. Clarence nie była do końca przekonana jeśli chodziło o skuteczność tej metody, zwierzęta wydawały się dość płochliwe. Z drugiej strony uroki zostały rzucone z naprawdę świetną precyzją oraz dużą mocą, stąd wiara, że na pewno im się uda. Trzymała kciuki, ostrożnie przesuwając się w stronę wybranej przez współtowarzyszy ofiary. W razie, gdyby nie zadziałało na nie accio, chciała złapać ciało ptaka w wyciągnięte dłonie. Waffling nie miała pewności, czy ten czar działał także na zwierzęta, więc po prostu musieli być gotowi. I dobrze byłoby osłonić twarz Bertiego w razie, gdyby jednak udało się zbyt dobrze. Nie chciała przecież, żeby biedny oberwał swoją własną bronią. Stawiała kroki z uwagą, z jeszcze większą czujnością obserwując całą scenę, pełna prawdziwej wiary, że zdobyli ostatni element układanki.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
| kończymy z Laną swoje sprawki
Czy czarodzieje bali się duchów? Być może niektórzy owszem. Na pewno nie wszyscy, a ponad wszelką wątpliwość było pewne, że nie należała do nich Sigrun Rookwood. Wychowala się w starej, czarodziejskiej rodzinie, od zawsze miała świadomość istnienia magii i w jej domu wspominano o duchach. Odciskach duszy, które opuściły ciało, nie mając odwagi, by ruszyć dalej, które pozostały na ziemi bez ciała i krwi, by błąkać się po niej na wieki. Za życia w ich żyłach płynęła magia, po śmierci nie zniknęła całkiem, duchy były zdolne do kilku sztuczek - wpływania na żywioły, obniżenia w pomieszczeniu temperatury - ale nie stanowiły dla żywego człowieka prawdziwego zagrożenia. Co strachliwszych mogły przyprawić o zawał serca, ale Sigrun nie należała do lękliwych czarownic.
- Brudna? - wysyczała nagle, ciszej niż wcześniej, mrużąc przy tym oczy jak rozjuszony wąż.
Wiele obelg słyszała w swoim życiu - głupia kobieta, słaba, niewdzięczna, wariatka, dziwka - najgorszą spośród nich było jednak zasugerowanie jej bycie brudną, jednoznaczne w kręgach konserwatywnych z pokrewieństwem z mugolami. Większego wstydu wszak nie było. Szczyciła się swoją czystą krwią, między innymi dzięki niej uważała się za lepszą od innych, żaden byle duch nie będzie jej sugerował szlamu płynącego w żyłach.
- Uszy więdną od takich dyrdymałów - prychnęła kpiąco; cóż Lana miała zamiar przekazać mieszkańcom Doliny Godryka? Przy Fontannie Życia pali papierosa obca kobieta? Poważny występek, nie ma co. Groźby martwej kobiety nie robiły na Rookwood najmniejszego wrażenia.
- Posłuchaj mnie uważnie - odezwała się władczo, lodowatym tonem - pracuję w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, jeżeli nie chcesz mieć do czynienia z Wydziałem Duchów to spieprzaj stąd natychmiast.
Drobne kłamstwo, przejęzyczenie zaledwie, przeszło Sigrun gładko przez gardło, nawet przy tym nie mrugnęła. Rozstała się z Ministerstwem Magii kilka miesięcy wcześniej, ale wciąż znała tam wielu czarodziejów i czarownic. Wiedziała do kogo się zwrócić.
Rzuciła papierosa na ziemię, zgasł natychmiast w zaspie śniegu; wiatr zawył potępieńczo, a Sigrun obdarzyła Lanę pełnym zniecierpliwienia spojrzeniem.
- Śmiało. Spróbuj swego szczęścia - rzuciła wyzywająco, pełnym kpiny tonem; jak duch zamierzał sprawić, że będzie chciała stąd uciec? Wrzaśnie na nią? Obróci deszcz przeciwko niej? Rookwood na własne oczy widziała rzeczy tak upiorne, straszne i nieczyste, od lat brodziła w plugawych ciemnościach aż po szyję, że jedynym czego się naprawdę bała - był Czarny Pan.
Czy czarodzieje bali się duchów? Być może niektórzy owszem. Na pewno nie wszyscy, a ponad wszelką wątpliwość było pewne, że nie należała do nich Sigrun Rookwood. Wychowala się w starej, czarodziejskiej rodzinie, od zawsze miała świadomość istnienia magii i w jej domu wspominano o duchach. Odciskach duszy, które opuściły ciało, nie mając odwagi, by ruszyć dalej, które pozostały na ziemi bez ciała i krwi, by błąkać się po niej na wieki. Za życia w ich żyłach płynęła magia, po śmierci nie zniknęła całkiem, duchy były zdolne do kilku sztuczek - wpływania na żywioły, obniżenia w pomieszczeniu temperatury - ale nie stanowiły dla żywego człowieka prawdziwego zagrożenia. Co strachliwszych mogły przyprawić o zawał serca, ale Sigrun nie należała do lękliwych czarownic.
- Brudna? - wysyczała nagle, ciszej niż wcześniej, mrużąc przy tym oczy jak rozjuszony wąż.
Wiele obelg słyszała w swoim życiu - głupia kobieta, słaba, niewdzięczna, wariatka, dziwka - najgorszą spośród nich było jednak zasugerowanie jej bycie brudną, jednoznaczne w kręgach konserwatywnych z pokrewieństwem z mugolami. Większego wstydu wszak nie było. Szczyciła się swoją czystą krwią, między innymi dzięki niej uważała się za lepszą od innych, żaden byle duch nie będzie jej sugerował szlamu płynącego w żyłach.
- Uszy więdną od takich dyrdymałów - prychnęła kpiąco; cóż Lana miała zamiar przekazać mieszkańcom Doliny Godryka? Przy Fontannie Życia pali papierosa obca kobieta? Poważny występek, nie ma co. Groźby martwej kobiety nie robiły na Rookwood najmniejszego wrażenia.
- Posłuchaj mnie uważnie - odezwała się władczo, lodowatym tonem - pracuję w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, jeżeli nie chcesz mieć do czynienia z Wydziałem Duchów to spieprzaj stąd natychmiast.
Drobne kłamstwo, przejęzyczenie zaledwie, przeszło Sigrun gładko przez gardło, nawet przy tym nie mrugnęła. Rozstała się z Ministerstwem Magii kilka miesięcy wcześniej, ale wciąż znała tam wielu czarodziejów i czarownic. Wiedziała do kogo się zwrócić.
Rzuciła papierosa na ziemię, zgasł natychmiast w zaspie śniegu; wiatr zawył potępieńczo, a Sigrun obdarzyła Lanę pełnym zniecierpliwienia spojrzeniem.
- Śmiało. Spróbuj swego szczęścia - rzuciła wyzywająco, pełnym kpiny tonem; jak duch zamierzał sprawić, że będzie chciała stąd uciec? Wrzaśnie na nią? Obróci deszcz przeciwko niej? Rookwood na własne oczy widziała rzeczy tak upiorne, straszne i nieczyste, od lat brodziła w plugawych ciemnościach aż po szyję, że jedynym czego się naprawdę bała - był Czarny Pan.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mgliste rady rodzeństwa przecięły sylwestrowe plany wstęgą sceptycyzmu, mącąc w umyśle i wprowadzając Ulyssesa w konsternację - nie zamierzał przecież opuszczać Lancaster, nie czuł potrzeby świętowania w większym gronie, zwłaszcza arystokratycznym. Tegoroczny Sabat wyślizgnął się z kalendarza w naturalny sposób, linia podziału szlachetnych rodów od dłuższego czasu była zarysowana wyraźnie i choć owe wydarzenie nigdy nie wpisywało się w ulubione aktywności społeczne lorda Ollivandera, nie potrafiłby zaprzeczyć - przywykł do niego. Podobnie jak święta, grudniowy zapach pomarańczy, gałązki jemioły, jodłowych drzewek - Sabat zwyczajnie był w ich świecie od zawsze, razem z bogatymi strojami i mętną otoczką hipokryzji w swej najczystszej postaci. Po ciężkim roku, naznaczonym głównie kaprysami magii oraz pogody, myśl o spędzeniu sylwestrowej nocy w domu brzmiała może ciut podejrzanie, ale wciąż kojąco - przynajmniej do czasu, gdy duet młodszych Ollivanderów nie postanowił poddać wszystkiego w wątpliwość, z nieznanego powodu doznając synchronicznego (prawie) olśnienia. Ufał im, znał ich przerażający dar nie od dziś, wiele razy przekonując się o słuszności przeczuć tej dwójki. Możliwe, że gdyby tylko jedno z rodzeństwa rzuciło sugestią na temat wycieczki do Doliny Godryka, zbyłby dobrą radę krytycznym spojrzeniem i zatopił się w lekturze na pół nocy, pokpiwając z przeznaczenia. Sytuacja wyrżnęła zjawiskowo o posadzkę dopiero, gdy natknął się na brata przed kolacją. Zaskoczenie krótką wizją musiało być autentyczne, fałsz w głosie Constantine'a wyczułby przecież na całe mile. Wywabienie różdżkarza z domu nie mogło być sprytnym planem tej dwójki - zresztą, jaki mieliby w tym cel? Mimo tego, patrzył na brata nieprzekonany, nie dostając konkretów, tylko przeczucie, o którym słyszał dwa dni wcześniej od siostry. Nie ułatwiali mu życia.
Nie na długo - obiecał sobie, narzucając na ramiona czarny, ciepły i prosty płaszcz, przeszyty pojedynczą linią złotej nici, ułożonej w ledwo widoczne gałązki dębowych liści - ukazywały się jedynie w mocniejszym świetle, rozciągnięte od karku do łopatek, nieznacznie wychodząc na linię obojczyków. Z przenikliwym spojrzeniem, wędrującym po kolejnych elementach osobliwego krajobrazu, komponowały się doprawdy idealnie. Mężczyzna nie żałował galeonów na prowadzoną zbiórkę, odmówił jednak przyjęcia losu na loterię, niechętny do uczestnictwa w niej - poza tym, zamierzał opuścić Dolinę przed północą, zjawił się też sporo po oficjalnym otwarciu, poznając elementy imprezy za sprawą własnych obserwacji, nie zapowiedzi.
Spodziewał się hałasu, tłumu i natłoku bodźców - potrafił być na nie odporny i korzystał z owej umiejętności garściami, przechadzając się uliczkami, dzieląc uwagę między otoczenie a ponure rozmyślania. Zgromadzenia tego typu były na tle wojny skrajnie ryzykowne i choć na miejscu przebywały osoby dbające o bezpieczeństwo, wrodzona podejrzliwość nie pozwalała Ollivanderowi całkowicie ufać ich działaniom i wykluczyć ryzyka, którym przetykał wszechobecną radość i beztroskę. Na zmęczonej i czujnej twarzy nie było widać uśmiechu, zaś trasa prędko odbiła w zakątek mniej gwarny, względnie spokojny - fontanna życia była mu znana, podobnie jak cała okolica, pamiętana głównie z odwiedzin u Abbottów. Przy muzyce niosącej się z głównego placu, prezentowała się dziwnie nieswojo, ze spokojną taflą czarnej wody, niewzruszoną hucznym świętowaniem - jak on sam. Prawie uśmiechnął się na tę myśl, lecz drżący w powietrzu dźwięk w ułamku sekundy sprowokował przewrót. Brwi zbliżyły się do siebie w wyrazie najwyższej podejrzliwości, a jasne spojrzenie wystrzeliło w bok - czyżby przeszłość postanowiła dziś z niego kpić? Tylko echo, przesłyszenie - sprawa wyjaśniona, nie ma o czym myśleć. A jednak - było. Mimo tego nie odwrócił się od razu, analizując w bezruchu odgłosy i dopiero, gdy skrzypienie śniegu ustało, zerknął na dwie waleczne damy.
Rozpoznanie przyszło szybko, może nawet zbyt szybko. Z początku próbował wypchnąć ze świadomości to dziwne uczucie, podszyte resztkami wątpliwości, co do tożsamości kobiety - u licha, było ich tu tyle, przecież nawet nie było jej w kraju; próbował prześlizgnąć się sprytnie pod własnymi emocjami - przecież od dłuższego czasu ten sposób zalatywał pełną niezawodnością - lecz tym razem nadzieja zdruzgotała cały plan, wywołując przy okazji potworny niepokój. Chciał, by za burzą kasztanowych włosów kryła się ta konkretna zadziora - owa chęć była zbyt instynktowna, by mógł na nią wpłynąć, a równocześnie zbyt niewygodna i masochistyczna, by wprawić Ollivandera w całkowicie dobry nastrój. Zignorował łupnięcie śnieżki o ramię, ledwo drgnąwszy w miejscu - nie dostał zbyt wiele czasu na uniknięcie celnego ataku, a po prędkiej ucieczce napastniczki wnioskował, że nie wygląda na kogoś, kto w mig dołączy do zabawy. Cóż - nie wyglądał. Lekkie rozbawienie zabarwiło błękitne tęczówki na parę chwil - zwłaszcza na widok miny Eunice - mimowolnie nadając spojrzeniu trochę iskry i ciepła, lecz pozbył się tej słabości tak prędko, jak zaistniała. Wiódł wzrokiem za znajomą postacią, spoglądając na nią spod odrobinę zmrużonych powiek, dochodząc do opornego wniosku, że wraz ze wcześniejszą nadzieją pierwsze nuty grała czysta ulga. Była bezpieczna, nietknięta, była sobą - taką, jak zapamiętał i w jednej chwili poczuł, jak ciężki głaz osuwa się z serca w przepaść. Hermetycznie zamknął przemyślenia wewnątrz siebie, budując znów maskę opanowania, swoje największe uzależnienie. Powstrzymał się przed zmniejszeniem dystansu o kolejne pół kroku, lecz zdjął skórzaną rękawiczkę i odgarnął ostatni niesforny kosmyk, stojący na drodze odważnemu spojrzeniu, nim znów zakrył dłoń materiałem, na chwilę przenosząc na niego spojrzenie. Ugniatał w sobie emocje, jakby wyżywał się na Merlinowi winnej poduszce, zgrabnie amortyzującej gwałtowne uderzenia, a mimo tego, gdzieś na linii ich oczu, wciąż coś skrzyło, utrzymując napięcie. Nie chciał, czy nie próbował z tym walczyć?
- To przejaw najwyższego okrucieństwa, Eunice, prawdziwe tortury - powstrzymał się przed zapytaniem, czy to małżeństwo zmusiło ją do tak wymyślania tak drastycznych kar - w porę tłumiąc w sobie zwrot per lady Greengrass, będąc pewien, że obrączka wesoło ciąży na jej palcu. Na jego własnym nie ciążyło już, na szczęście, nic - wiedziała o tym? O krótkiej historii, o tym, że kapitulacja nadeszła i wypełnił wolę rodziny, by parę miesięcy później zrobić zjawiskowy odwrót, gdy nadarzyła się okazja? Wiedział przecież, że wyjeżdża, po Rosierze rodzina miała dla niej inne plany, dała mu to jasno do zrozumienia, gdy kąśliwie wymieniali ostatnie zdania. Prześladował go pech, czy tylko on sam? Klął w myślach - dlaczego go to obchodziło? Zazwyczaj wystarczało mu egoistyczne poczucie wolności, a reszta opinii gubiła znaczenie. Ach, przecież prościej było ukryć przed sobą własne uczucia, niż dać im dojść do słowa - oczywiste. - Idealnie. Będziesz potrzebowała pomocy? - zapytał, pozwalając sobie na cień sarkastycznego uśmiechu. Potrzebował jej blefów i gier, by oswoić się z obecnością. Mimo wszystko była odbiciem lepszych czasów.
Nie na długo - obiecał sobie, narzucając na ramiona czarny, ciepły i prosty płaszcz, przeszyty pojedynczą linią złotej nici, ułożonej w ledwo widoczne gałązki dębowych liści - ukazywały się jedynie w mocniejszym świetle, rozciągnięte od karku do łopatek, nieznacznie wychodząc na linię obojczyków. Z przenikliwym spojrzeniem, wędrującym po kolejnych elementach osobliwego krajobrazu, komponowały się doprawdy idealnie. Mężczyzna nie żałował galeonów na prowadzoną zbiórkę, odmówił jednak przyjęcia losu na loterię, niechętny do uczestnictwa w niej - poza tym, zamierzał opuścić Dolinę przed północą, zjawił się też sporo po oficjalnym otwarciu, poznając elementy imprezy za sprawą własnych obserwacji, nie zapowiedzi.
Spodziewał się hałasu, tłumu i natłoku bodźców - potrafił być na nie odporny i korzystał z owej umiejętności garściami, przechadzając się uliczkami, dzieląc uwagę między otoczenie a ponure rozmyślania. Zgromadzenia tego typu były na tle wojny skrajnie ryzykowne i choć na miejscu przebywały osoby dbające o bezpieczeństwo, wrodzona podejrzliwość nie pozwalała Ollivanderowi całkowicie ufać ich działaniom i wykluczyć ryzyka, którym przetykał wszechobecną radość i beztroskę. Na zmęczonej i czujnej twarzy nie było widać uśmiechu, zaś trasa prędko odbiła w zakątek mniej gwarny, względnie spokojny - fontanna życia była mu znana, podobnie jak cała okolica, pamiętana głównie z odwiedzin u Abbottów. Przy muzyce niosącej się z głównego placu, prezentowała się dziwnie nieswojo, ze spokojną taflą czarnej wody, niewzruszoną hucznym świętowaniem - jak on sam. Prawie uśmiechnął się na tę myśl, lecz drżący w powietrzu dźwięk w ułamku sekundy sprowokował przewrót. Brwi zbliżyły się do siebie w wyrazie najwyższej podejrzliwości, a jasne spojrzenie wystrzeliło w bok - czyżby przeszłość postanowiła dziś z niego kpić? Tylko echo, przesłyszenie - sprawa wyjaśniona, nie ma o czym myśleć. A jednak - było. Mimo tego nie odwrócił się od razu, analizując w bezruchu odgłosy i dopiero, gdy skrzypienie śniegu ustało, zerknął na dwie waleczne damy.
Rozpoznanie przyszło szybko, może nawet zbyt szybko. Z początku próbował wypchnąć ze świadomości to dziwne uczucie, podszyte resztkami wątpliwości, co do tożsamości kobiety - u licha, było ich tu tyle, przecież nawet nie było jej w kraju; próbował prześlizgnąć się sprytnie pod własnymi emocjami - przecież od dłuższego czasu ten sposób zalatywał pełną niezawodnością - lecz tym razem nadzieja zdruzgotała cały plan, wywołując przy okazji potworny niepokój. Chciał, by za burzą kasztanowych włosów kryła się ta konkretna zadziora - owa chęć była zbyt instynktowna, by mógł na nią wpłynąć, a równocześnie zbyt niewygodna i masochistyczna, by wprawić Ollivandera w całkowicie dobry nastrój. Zignorował łupnięcie śnieżki o ramię, ledwo drgnąwszy w miejscu - nie dostał zbyt wiele czasu na uniknięcie celnego ataku, a po prędkiej ucieczce napastniczki wnioskował, że nie wygląda na kogoś, kto w mig dołączy do zabawy. Cóż - nie wyglądał. Lekkie rozbawienie zabarwiło błękitne tęczówki na parę chwil - zwłaszcza na widok miny Eunice - mimowolnie nadając spojrzeniu trochę iskry i ciepła, lecz pozbył się tej słabości tak prędko, jak zaistniała. Wiódł wzrokiem za znajomą postacią, spoglądając na nią spod odrobinę zmrużonych powiek, dochodząc do opornego wniosku, że wraz ze wcześniejszą nadzieją pierwsze nuty grała czysta ulga. Była bezpieczna, nietknięta, była sobą - taką, jak zapamiętał i w jednej chwili poczuł, jak ciężki głaz osuwa się z serca w przepaść. Hermetycznie zamknął przemyślenia wewnątrz siebie, budując znów maskę opanowania, swoje największe uzależnienie. Powstrzymał się przed zmniejszeniem dystansu o kolejne pół kroku, lecz zdjął skórzaną rękawiczkę i odgarnął ostatni niesforny kosmyk, stojący na drodze odważnemu spojrzeniu, nim znów zakrył dłoń materiałem, na chwilę przenosząc na niego spojrzenie. Ugniatał w sobie emocje, jakby wyżywał się na Merlinowi winnej poduszce, zgrabnie amortyzującej gwałtowne uderzenia, a mimo tego, gdzieś na linii ich oczu, wciąż coś skrzyło, utrzymując napięcie. Nie chciał, czy nie próbował z tym walczyć?
- To przejaw najwyższego okrucieństwa, Eunice, prawdziwe tortury - powstrzymał się przed zapytaniem, czy to małżeństwo zmusiło ją do tak wymyślania tak drastycznych kar - w porę tłumiąc w sobie zwrot per lady Greengrass, będąc pewien, że obrączka wesoło ciąży na jej palcu. Na jego własnym nie ciążyło już, na szczęście, nic - wiedziała o tym? O krótkiej historii, o tym, że kapitulacja nadeszła i wypełnił wolę rodziny, by parę miesięcy później zrobić zjawiskowy odwrót, gdy nadarzyła się okazja? Wiedział przecież, że wyjeżdża, po Rosierze rodzina miała dla niej inne plany, dała mu to jasno do zrozumienia, gdy kąśliwie wymieniali ostatnie zdania. Prześladował go pech, czy tylko on sam? Klął w myślach - dlaczego go to obchodziło? Zazwyczaj wystarczało mu egoistyczne poczucie wolności, a reszta opinii gubiła znaczenie. Ach, przecież prościej było ukryć przed sobą własne uczucia, niż dać im dojść do słowa - oczywiste. - Idealnie. Będziesz potrzebowała pomocy? - zapytał, pozwalając sobie na cień sarkastycznego uśmiechu. Potrzebował jej blefów i gier, by oswoić się z obecnością. Mimo wszystko była odbiciem lepszych czasów.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
JUSTINE, BERTIE, CLARENCE
Schwytanie jednego z wystraszonych przez poprzednie drużyny wróbli nie było łatwe, ptaki latały wysoko nad waszymi głowami i nie przysiadały już tak chętnie na szemrzącej fontannie – ale Justine bez problemu udało się wykorzystać to, w czym była najlepsza: białą magię. Posłane przez nią zaklęcie trafiło celnie w jednego z wróbli, a dzięki szybkiej reakcji Bertiego, znieruchomiały ptaszek nie zleciał na ubity śnieg, a pomknął prosto w ręce Botta – razem z przyczepionym do nóżki kluczykiem.
Ktoś musiał obserwować wasze zmagania – a może nie tylko wasze? – bo gdy występujący na scenie Rick Charlie i Jego Zmiatacze skończyli wykonywać coraz popularniejsze już Wypędzić ghula, muzyka umilkła, a po Dolinie Godryka potoczyły się słowa wokalisty. – Ta piosenka została zadedykowana przez anonimowego czarodzieja, dla wszystkich, którym nie jest obce zmaganie się ze szkodnikami; oby w Nowym Roku było ich coraz mniej – powiedział, odczytując słowa z niewielkiego skrawka pergaminu. – Mamy też do przekazania prośbę od organizatorów trwającego właśnie poszukiwania skarbu, żeby wszyscy uczestnicy, oraz ci, którzy chcieliby obejrzeć rozstrzygnięcie, wyruszyli w tej chwili w kierunku namiotu przy kolejowym trakcie – wygląda na to, że niektórzy wykonali już swoje zadanie! – Zaraz po tych słowach wszystkie klucze, za wyjątkiem tych, które mieliście już ze sobą, rozpłynęły się w powietrzu. – Życzymy poszukiwaczom powodzenia, a w międzyczasie mamy kolejną dedykację. – Odchrząknął. – Rudowłosa Liljo! Zgłodniałem i zmarzłem na tyle, że bez ciebie żaden piernikowy tłuczek czy grzane wino nie da rady postawić mnie na nogi. Twoja, stęskniona, wyczekująca przy bufecie Najlepsza Kanapka z Serem – przeczytał; zaraz potem rozległy się pierwsze nuty zadedykowanego utworu, Uciekasz mi jak znicz.
Wszystkich – bez względu na to, ile udało wam się zdobyć kluczy – zapraszam do powrotu na trakt kolejowy, gdzie odbędzie się ostatnia część zabawy. Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
Schwytanie jednego z wystraszonych przez poprzednie drużyny wróbli nie było łatwe, ptaki latały wysoko nad waszymi głowami i nie przysiadały już tak chętnie na szemrzącej fontannie – ale Justine bez problemu udało się wykorzystać to, w czym była najlepsza: białą magię. Posłane przez nią zaklęcie trafiło celnie w jednego z wróbli, a dzięki szybkiej reakcji Bertiego, znieruchomiały ptaszek nie zleciał na ubity śnieg, a pomknął prosto w ręce Botta – razem z przyczepionym do nóżki kluczykiem.
Ktoś musiał obserwować wasze zmagania – a może nie tylko wasze? – bo gdy występujący na scenie Rick Charlie i Jego Zmiatacze skończyli wykonywać coraz popularniejsze już Wypędzić ghula, muzyka umilkła, a po Dolinie Godryka potoczyły się słowa wokalisty. – Ta piosenka została zadedykowana przez anonimowego czarodzieja, dla wszystkich, którym nie jest obce zmaganie się ze szkodnikami; oby w Nowym Roku było ich coraz mniej – powiedział, odczytując słowa z niewielkiego skrawka pergaminu. – Mamy też do przekazania prośbę od organizatorów trwającego właśnie poszukiwania skarbu, żeby wszyscy uczestnicy, oraz ci, którzy chcieliby obejrzeć rozstrzygnięcie, wyruszyli w tej chwili w kierunku namiotu przy kolejowym trakcie – wygląda na to, że niektórzy wykonali już swoje zadanie! – Zaraz po tych słowach wszystkie klucze, za wyjątkiem tych, które mieliście już ze sobą, rozpłynęły się w powietrzu. – Życzymy poszukiwaczom powodzenia, a w międzyczasie mamy kolejną dedykację. – Odchrząknął. – Rudowłosa Liljo! Zgłodniałem i zmarzłem na tyle, że bez ciebie żaden piernikowy tłuczek czy grzane wino nie da rady postawić mnie na nogi. Twoja, stęskniona, wyczekująca przy bufecie Najlepsza Kanapka z Serem – przeczytał; zaraz potem rozległy się pierwsze nuty zadedykowanego utworu, Uciekasz mi jak znicz.
Wszystkich – bez względu na to, ile udało wam się zdobyć kluczy – zapraszam do powrotu na trakt kolejowy, gdzie odbędzie się ostatnia część zabawy. Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
Przez całe życie uczono ją tłumienia emocji, podświadomych odruchów, baczenia na wyrzucane przez wygięte w uśmiechu usta słowa, na reakcje zaklęte w drobnym ciele. Hamowała się odkąd pamiętała, choć nie zawsze skutecznie, nie zawsze dostosowując się do tych wszystkich szlacheckich przykazów. Czasem z premedytacją niszczyła swój idealny obraz, który przed chwilą w pocie czoła wypracowała - niektóre zgłoski wymykały się spomiędzy warg jak psotne chochliki, za nic mając sobie prawieczne prawidła, godność prawdziwej damy na jaką została wychowana. Zdarzało się, że obdarowywała drugą osobą zbytecznymi gestami ukazując tym samym ich emocjonalność - pamiętała wtedy pełne zawodu spojrzenie idealnej matki oraz rozczarowaną minę ojca; o ile znajdował się akurat w kraju. Zdarzało jej się słuchać nagan nestora, gdy niespokojnie wierciła się na miękkim krześle, myślami będąc już daleko od jego gabinetu bądź jadalnianego stołu. To nie tak, że nie należała do posłusznych niewiast, to nie tak, że buntowała się przeciwko wszystkiemu, bez powodu, dla zasady może - po prostu miewała niespokojną duszę i niekiedy zwyczajnie musiała odpuścić. Pozwolić chichotowi wymknąć się na niesprzyjającą powierzchnię, nodze zatańczyć w rytm niesłyszalnej muzyki, choć wszyscy stali w równym rzędzie pogrążeni w zadumie. Eunice posiadała w sobie zbyt wiele energii, żeby móc stłumić ją o każdej porze dnia i nocy, w każdej sekundzie życia. To jak zamknięcie smoka w klatce, gdzie kraty nie pozwalają mu na całkowite rozpostarcie majestatycznych skrzydeł - choć ona znajdowała się takiej pokrytej złotem, to potrzebowała w niej przestrzeni. Nawet jeżeli miała stworzyć ją sobie sztucznie, za pomocą magii poszerzyć jej granice, to do tego właśnie zmierzała.
Ku zgrozie rodziny zagraniczne wojaże nie stłamsiły w kobiecie niespokojnego ducha, wręcz przeciwnie. Niejako oduczyła się tamtych zahamowań; coraz rzadziej sznurowała usta w obecności nieznajomych, coraz częściej uwalniała ciało, żeby reagowało zgodnie z własnymi przekonaniami. Czarownicy zdarzało się przyjazne poklepanie po plecach, choć o rozmówcy nie wiedziała nic ponad personalia; czasem tańczyła z euforii, w ogóle nie przejmując się tym, jak odbiorą ją inni ludzie, gdy zakręci się nieskoordynowanie w miejscu kilka razy. Tak smakowała wolność i Nice polubiła to uczucie zbyt mocno. Ostatnie tygodnie spędzone na rodzinnym dworze nieco przytemperowały zbyt lekkomyślny charakterek, aczkolwiek nie zmieniało to istoty istnienia łatwo ekscytującej się panny - nadal często zapominała o właściwej postawie czy stonowanych słowach kipiących jedynie uprzejmością, nie radością bądź smutkiem. Gdyby całkowicie wsiąknęła w dobrze znany, utarty schemat arystokratycznej rzeczywistości, nie ganiałyby się z Eloise po placu w wielkiej bitwie na śnieżki. Siostra nie musiała aż tak mocno dbać o wizerunek skoro nosiła już na palcu obrączkę; Eunice jako kobieta na wydaniu powinna prezentować się znacznie bardziej… reprezentatywnie? Nie, żeby miała odnaleźć przyszłego męża na potańcówce dla mas, ale pewnie powinna błyszczeć w każdych warunkach. Powinna. Zamiast tego była zgrzana, w prostej sukience i jeszcze prostszym płaszczu, z rozwianymi na wszystkie strony włosami oraz nietęgą miną.
Lady Greengrass przysięgła sobie w myślach, że później, jak emocje opadną i zostanie sama w swoich komnatach, zapyta przewrotny los dlaczego on. Dotąd wzajemne unikanie się, choć całkowicie niecelowe, wychodziło wręcz fenomenalnie. Dziś, tuż przed nowym rokiem miała dostrzec jego twarz ponownie - oprócz większego zmęczenia, może też poniekąd większego zrezygnowania? nie zmieniła się ani odrobinę. Beznamiętne spojrzenie skrzące się emocjami ledwie sekundy; czy tak je zapamiętała? Cała sylwetka sprawiała wrażenie znajomej, aczkolwiek nie do końca. Zawsze musiało być jakieś ale. Im intensywniej świdrowała go wzrokiem, im dłużej o nim myślała, odczuwała coraz większy chaos. Zauważała więcej detali pozwalających wysnuć zaskakujące wnioski, nierzadko przeczące tym stworzonym przed paroma sekundami - ile mogło minąć czasu nim rozmowa znów nabrała tempa?
Rozpoznał ją; usta wygięły się w zdecydowanie zbyt szerokim uśmiechu, gdy własne imię zatańczyło na ustach mężczyzny - jednak czy powinna się tym cieszyć? Pomimo zdobytych na podstawie obserwacji informacji rozmówca pozostawał dla szlachcianki twardym orzechem do zgryzienia. Trudny do zrozumienia oraz rozpracowania. Co za szczęście, że lubiła zagadki. - Skąd - zaprzeczyła w końcu, leniwie. Jakby skazywanie na śmierć to tylko nudna codzienność. - To jedynie adekwatna kara do popełnionej przewiny. - Lewy kącik ust drgnął w niemym rozbawieniu. Nice ponownie odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy, momentalnie żałując, że nie ubrała rękawiczek - lepienie bez nich śnieżek okazało się skrajnie nietrafionym pomysłem, dlatego zniecierpliwiona wyciągnęła je z kieszeni i założyła na dłonie. Cóż, podobno lepiej późno niż wcale. Choć pełne podekscytowania klaśnięcie dłoni straciło teraz na mocy. Wielka szkoda. - Wybornie! Będę potrzebować pomocy jeśli coś pójdzie nie tak - przyznała, nie patrząc na wstydliwość tego wyznania. Z góry zakładając przy tym, że to właśnie siebie miał na myśli oferując asystę podczas egzekucji. - Możesz też zrezygnować ze składania zażalenia - wyznała brnąc w rozpoczętą przez siebie grę. - W związku z czym kara nie zostanie wykonana - ciągnęła, po raz kolejny zakładając ręce za plecy. - Tylko stracimy wymówkę do następnego spotkania, prawda? - spytała odważnie. Prawdopodobnie zbyt odważnie. Kontrowersyjnie. Nietaktownie. Może naprawdę zdziczała za granicą.
Ku zgrozie rodziny zagraniczne wojaże nie stłamsiły w kobiecie niespokojnego ducha, wręcz przeciwnie. Niejako oduczyła się tamtych zahamowań; coraz rzadziej sznurowała usta w obecności nieznajomych, coraz częściej uwalniała ciało, żeby reagowało zgodnie z własnymi przekonaniami. Czarownicy zdarzało się przyjazne poklepanie po plecach, choć o rozmówcy nie wiedziała nic ponad personalia; czasem tańczyła z euforii, w ogóle nie przejmując się tym, jak odbiorą ją inni ludzie, gdy zakręci się nieskoordynowanie w miejscu kilka razy. Tak smakowała wolność i Nice polubiła to uczucie zbyt mocno. Ostatnie tygodnie spędzone na rodzinnym dworze nieco przytemperowały zbyt lekkomyślny charakterek, aczkolwiek nie zmieniało to istoty istnienia łatwo ekscytującej się panny - nadal często zapominała o właściwej postawie czy stonowanych słowach kipiących jedynie uprzejmością, nie radością bądź smutkiem. Gdyby całkowicie wsiąknęła w dobrze znany, utarty schemat arystokratycznej rzeczywistości, nie ganiałyby się z Eloise po placu w wielkiej bitwie na śnieżki. Siostra nie musiała aż tak mocno dbać o wizerunek skoro nosiła już na palcu obrączkę; Eunice jako kobieta na wydaniu powinna prezentować się znacznie bardziej… reprezentatywnie? Nie, żeby miała odnaleźć przyszłego męża na potańcówce dla mas, ale pewnie powinna błyszczeć w każdych warunkach. Powinna. Zamiast tego była zgrzana, w prostej sukience i jeszcze prostszym płaszczu, z rozwianymi na wszystkie strony włosami oraz nietęgą miną.
Lady Greengrass przysięgła sobie w myślach, że później, jak emocje opadną i zostanie sama w swoich komnatach, zapyta przewrotny los dlaczego on. Dotąd wzajemne unikanie się, choć całkowicie niecelowe, wychodziło wręcz fenomenalnie. Dziś, tuż przed nowym rokiem miała dostrzec jego twarz ponownie - oprócz większego zmęczenia, może też poniekąd większego zrezygnowania? nie zmieniła się ani odrobinę. Beznamiętne spojrzenie skrzące się emocjami ledwie sekundy; czy tak je zapamiętała? Cała sylwetka sprawiała wrażenie znajomej, aczkolwiek nie do końca. Zawsze musiało być jakieś ale. Im intensywniej świdrowała go wzrokiem, im dłużej o nim myślała, odczuwała coraz większy chaos. Zauważała więcej detali pozwalających wysnuć zaskakujące wnioski, nierzadko przeczące tym stworzonym przed paroma sekundami - ile mogło minąć czasu nim rozmowa znów nabrała tempa?
Rozpoznał ją; usta wygięły się w zdecydowanie zbyt szerokim uśmiechu, gdy własne imię zatańczyło na ustach mężczyzny - jednak czy powinna się tym cieszyć? Pomimo zdobytych na podstawie obserwacji informacji rozmówca pozostawał dla szlachcianki twardym orzechem do zgryzienia. Trudny do zrozumienia oraz rozpracowania. Co za szczęście, że lubiła zagadki. - Skąd - zaprzeczyła w końcu, leniwie. Jakby skazywanie na śmierć to tylko nudna codzienność. - To jedynie adekwatna kara do popełnionej przewiny. - Lewy kącik ust drgnął w niemym rozbawieniu. Nice ponownie odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy, momentalnie żałując, że nie ubrała rękawiczek - lepienie bez nich śnieżek okazało się skrajnie nietrafionym pomysłem, dlatego zniecierpliwiona wyciągnęła je z kieszeni i założyła na dłonie. Cóż, podobno lepiej późno niż wcale. Choć pełne podekscytowania klaśnięcie dłoni straciło teraz na mocy. Wielka szkoda. - Wybornie! Będę potrzebować pomocy jeśli coś pójdzie nie tak - przyznała, nie patrząc na wstydliwość tego wyznania. Z góry zakładając przy tym, że to właśnie siebie miał na myśli oferując asystę podczas egzekucji. - Możesz też zrezygnować ze składania zażalenia - wyznała brnąc w rozpoczętą przez siebie grę. - W związku z czym kara nie zostanie wykonana - ciągnęła, po raz kolejny zakładając ręce za plecy. - Tylko stracimy wymówkę do następnego spotkania, prawda? - spytała odważnie. Prawdopodobnie zbyt odważnie. Kontrowersyjnie. Nietaktownie. Może naprawdę zdziczała za granicą.
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lana nie kategoryzowała ludzi na rodziny, z jakich pochodzą, sama nosząc nazwisko mugolskie, jednak szybko dostrzegła jak kobieta zareagowała na to słowo. Jej chodziło o moralny brud, znacznie bardziej obrzydliwy niż ten magiczny. Nie wybieramy w jakiej rodzinie się rodzimy, jednak na pewno możemy wybrać jaką ścieżką pójdziemy i wtedy sami decydujemy, czy nasza dusza będzie obrzydliwa czy może będzie nieoszlifowanym diamentem. Ton blondynki się nie zmieniał, a Lana bardzo nie lubiła takiego tonu. Skrzyżowała ramiona na piersi z niezadowoleniem krzywiąc swój półprzezroczysty nos, ale wysłuchała jej w spokoju, by na koniec tylko prychnąć pogardliwie.
- Zgłaszaj, możesz się najwyżej dowiedzieć, że jestem tutaj legalnie. - Jakby pierwszy raz ktoś jej groził wykurzeniem stąd rozkazami i papierkami, jakoś zawsze udawało się tę sytuację uspokoić. Nawet w tych czasach powołanie się na słuchanie jednej z rodzin ze Skorowidzu zazwyczaj nieźle działało na całą głupią biurokrację, zwłaszcza, gdy ta rodzina to potwierdzała. - Myślisz, że jesteś pierwszą osobą, która grozi mi wygonieniem? Jestem dłużej na świecie niż Ty.
Głupia kobieta, naprawdę. Duchy musiały się borykać z takimi rzeczami niemal na co dzień, ale na szczęście jako istoty magiczne miały jeszcze cokolwiek do powiedzenia. Mieszkańcy Doliny nie narzekali na Lanę tak często, zaś znając choć trochę duchową naturę, można było łatwo domyślić się, że jest jak każda inna dusza. Po prostu broni swojego terenu, tak robią i robić będą niemal wszystkie duchy. - Nareszcie jakiś konkret. Naprawdę nie mogłaś powiedzieć jestem tutaj w pracy? - Aż prychnęła. To naprawdę było takie trudne. - Oczywiście, że nie mogłaś, bo masz za wysoko zadarty nos, żeby dogadać się z kimkolwiek. Brak wychowania, brak jakiejkolwiek ogłady. - Naprawdę nie lubiła takich ludzi i zapewne teraz zamęczy ją swoim narzekaniem. To było tak w pakiecie z przybyciem do Doliny Godryka, gdzie królowała. Ale przy jej reakcji na słowa, jakimi ją potraktowała, zaczęła się domyślać, jakie poglądy może mieć ta kobieta w czerni. W końcu zachowywała się tak twardo.
- Zgłaszaj, możesz się najwyżej dowiedzieć, że jestem tutaj legalnie. - Jakby pierwszy raz ktoś jej groził wykurzeniem stąd rozkazami i papierkami, jakoś zawsze udawało się tę sytuację uspokoić. Nawet w tych czasach powołanie się na słuchanie jednej z rodzin ze Skorowidzu zazwyczaj nieźle działało na całą głupią biurokrację, zwłaszcza, gdy ta rodzina to potwierdzała. - Myślisz, że jesteś pierwszą osobą, która grozi mi wygonieniem? Jestem dłużej na świecie niż Ty.
Głupia kobieta, naprawdę. Duchy musiały się borykać z takimi rzeczami niemal na co dzień, ale na szczęście jako istoty magiczne miały jeszcze cokolwiek do powiedzenia. Mieszkańcy Doliny nie narzekali na Lanę tak często, zaś znając choć trochę duchową naturę, można było łatwo domyślić się, że jest jak każda inna dusza. Po prostu broni swojego terenu, tak robią i robić będą niemal wszystkie duchy. - Nareszcie jakiś konkret. Naprawdę nie mogłaś powiedzieć jestem tutaj w pracy? - Aż prychnęła. To naprawdę było takie trudne. - Oczywiście, że nie mogłaś, bo masz za wysoko zadarty nos, żeby dogadać się z kimkolwiek. Brak wychowania, brak jakiejkolwiek ogłady. - Naprawdę nie lubiła takich ludzi i zapewne teraz zamęczy ją swoim narzekaniem. To było tak w pakiecie z przybyciem do Doliny Godryka, gdzie królowała. Ale przy jej reakcji na słowa, jakimi ją potraktowała, zaczęła się domyślać, jakie poglądy może mieć ta kobieta w czerni. W końcu zachowywała się tak twardo.
Lana Begmann
Zawód : Właścicielka Rudery
Wiek : 148
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I want to choke him,
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
want to maltreat him,
I want to squeeze him
and break his
neck, neck, neck, neck
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Duchy
Fontanna Życia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka