Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Fontanna Życia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Życia
Jej historia jest równie zawiła, co baśniowa - ciężko stwierdzić, ile w niej prawdy. Niektórzy nazywają ją bliźniaczką Fontanny Szczęśliwego Losu, inni mówią, że stworzył ją szarlatan, który chciał wzbogacić się na legendzie. Jedno jest pewne: od niepamiętnych czasów mówi się, że czarna woda Fontanny Życia posiada lecznicze właściwości. Postawiona jest ona na niewielkim, okrągłym placyku w Dolinie Godryka, który został ukryty przed wzrokiem mugoli. Cały skwer jest jasny, wyzbyty roślinności, wyłożony piaskowcem - z niego też zbudowana jest fontanna. Zawsze roi się tu od ptaków. Niektórzy uzdrowiciele wysyłają tu pacjentów cierpiących na choroby genetyczne, wierząc, że magiczna, ciemna woda złagodzi ich objawy. Często to działa, choć prawdopodobnie to tylko efekt placebo; woda jednak uspokaja, zatrzymuje ataki chorób. Mimo to nie jest w stanie ich wyleczyć. Na fontannę został rzucony urok - można pić z niej tylko tworząc koszyczek z dłoni, woda natychmiast wyparowuje bowiem ze wszystkich naczyń.
Sowiarnia u Macmillanów przechodziła remont i sowy trafiły do tymczasowego schronienia. Gwen jednak nie chciała, aby Varda – jakkolwiek nieprzyjemna względem niej bywała – tłoczyła się w ciasnym miejscu, toteż poprosiła o pomoc Lucindę. Być może nie znały się nadmiernie dobrze, ale niegdysiejsza lady Selwyn okazała jej wystarczająco serca i czasu, aby malarka była gotowa nazwać ją przyjaciółką. Nie chciała zaś obciążać opieką nad Vardą Kerry, wiedząc, że ten czas jest dla pielęgniarki szczególnie trudny. W swoim pokoju na dworze Macmillanów nie mogła trzymać sowy ze względów co najmniej oczywistych. Ptasie odchody nie były czymś, co byłoby dobrze widziane w tak bogatych ścianach. Na dodatek, Gwen nie chciała przyprawiać i tak umęczonym skrzatom większej ilości pracy. Wystarczająco im wszystkim pomagały i widzimisię panny Grey było absolutnie niepotrzebne. Nie była szlachcianką, aby nie zwracała na takie rzeczy uwagi.
Vardę miała odebrać popołudniu, tuż po tym, jak wróciła do Anglii z Walii, gdzie na targu w ruinach natrafiła na skąpaną w błocie lady Black. Odziana w płaszcz i szatę czarownicy Gwen wyglądała więc nieco inaczej, niż zwykle, szczególnie że i jej włosy były nieco mniej rude (zapomniała ściągnąć zaklęcie), ale dziewczyna nie miała raczej czasu, aby zajmować się takimi sprawami. Baczne oko zauważyłoby, że jej buty wciąż pokrywa warstwa błota, ale malarka nie zwracała na to większej uwagi. Nigdy nie bała się brudzić rąk, a ostatnio: w szczególności.
Przychodząc na umówione miejsce spotkania, dostrzegła jasnowłosą łamaczkę klątw już z oddali. Uniosła rękę na powitanie, uśmiechając się i absolutnie nie spodziewając się, że Vardy z Lucindą po prostu nie ma. Brak klatki z ptakiem jeszcze jej nie zaniepokoił. Hensley mogła mieć przecież ptaka w zaczarowanej torbie, albo po prostu: mogła przyjść z nią luzem. Puchacz mógł przecież siedzieć na jednym z okolicznych miejsc.
Gdy dzieliło ją ledwo kilka kroków do kobiety, odezwała się:
– Cześć. Jak Varda się sprawowała? – spytała na tyle głośno, aby jej głos przedarł się przez dosyć głośne dźwięki lecącej wody. – To ta zaczarowana fontanna, prawda? – spytała, przysiadając na murku. Ton głosu Gwen był dosyć swobodny, choć zmęczenie dzisiejszym dniem i bezustannym przepracowaniem oraz martwienie się sprawą Justine robiły swoje. Oczy dziewczyny były nieco podkrążone, a spojrzenie nie mogło wyzbyć się smutnych iskierek.
Poza tym, wciąż kuło ją to oko. Na Merlina, czy ten piasek mógłby w końcu wylecieć?
Vardę miała odebrać popołudniu, tuż po tym, jak wróciła do Anglii z Walii, gdzie na targu w ruinach natrafiła na skąpaną w błocie lady Black. Odziana w płaszcz i szatę czarownicy Gwen wyglądała więc nieco inaczej, niż zwykle, szczególnie że i jej włosy były nieco mniej rude (zapomniała ściągnąć zaklęcie), ale dziewczyna nie miała raczej czasu, aby zajmować się takimi sprawami. Baczne oko zauważyłoby, że jej buty wciąż pokrywa warstwa błota, ale malarka nie zwracała na to większej uwagi. Nigdy nie bała się brudzić rąk, a ostatnio: w szczególności.
Przychodząc na umówione miejsce spotkania, dostrzegła jasnowłosą łamaczkę klątw już z oddali. Uniosła rękę na powitanie, uśmiechając się i absolutnie nie spodziewając się, że Vardy z Lucindą po prostu nie ma. Brak klatki z ptakiem jeszcze jej nie zaniepokoił. Hensley mogła mieć przecież ptaka w zaczarowanej torbie, albo po prostu: mogła przyjść z nią luzem. Puchacz mógł przecież siedzieć na jednym z okolicznych miejsc.
Gdy dzieliło ją ledwo kilka kroków do kobiety, odezwała się:
– Cześć. Jak Varda się sprawowała? – spytała na tyle głośno, aby jej głos przedarł się przez dosyć głośne dźwięki lecącej wody. – To ta zaczarowana fontanna, prawda? – spytała, przysiadając na murku. Ton głosu Gwen był dosyć swobodny, choć zmęczenie dzisiejszym dniem i bezustannym przepracowaniem oraz martwienie się sprawą Justine robiły swoje. Oczy dziewczyny były nieco podkrążone, a spojrzenie nie mogło wyzbyć się smutnych iskierek.
Poza tym, wciąż kuło ją to oko. Na Merlina, czy ten piasek mógłby w końcu wylecieć?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Lucinda nie zastanawiała się nad wyborem miejsca spotkania. Była zbyt przejęta wiadomościami, które musi przekazać kobiecie. Fontanna Życia była tym co przyszło jej do głowy niemal od razu, chociaż Lucinda nigdy nie korzystała z jej zdrowotnych właściwości. Wiele o tym miejscu słuchała. Dawniej przychodziły tu tłumy ludzi i niektórzy z jej bliskich polecali jej zasięgnięcia wody ze źródła. Blondynka nie chciała jednak robić sobie nadziei. To, że żyli w świecie przepełnionym magią wcale nie znaczyło, że wszystko jest magiczne i prawdziwe. Wolała nie myśleć, że ta woda jest w stanie uzdrowić jej dolegliwości. Już niejeden uzdrowiciel postawił na niej krzyżyk mówiąc wprost, że genów nie da się zmienić, a ona temu akurat zawierzyła. Wbrew własnym uprzedzeniom, czarownica nie pomyślała, że to miejsce może spodobać się Gwen. Ta znała się na roślinach i eliksirach. Kto wie? Może ów źródło mogłoby stanowić jakąś inspiracje do jej pracy? Tego wiedzieć nie mogła. W głowie kołatała jej się jedynie myśl, że z jej ręki ucierpiała sowa.
Widząc zbliżającą się do niej Gwen odetchnęła. Uniosła wolno dłoń i odmachała. Nie chciała od razu zdradzać swojego nastroju, ale ten było jednak łatwo rozpoznać. Nie trzeba było jej znać by wiedzieć, że coś poszło nie tak. Z drugiej strony, w ostatnim czasie działo się tak wiele złego, że ten humor łatwo można było usprawiedliwić. To co stało się z Justine było dla niej trudne. Po pierwsze była jedną z nich, a po drugie wciąż pojawiały jej się w głowie pytania, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi.
Pierwsze zadane przez kobietę pytanie zignorowała. Nie chciała przechodzić do sedna od razu. Wraz z drugim pytaniem obróciła się delikatnie i spojrzała na zbierającą się w fontannie wodę. – Aż ciężko uwierzyć, że może być lecznicza, prawda? – zapytała wzruszając delikatnie ramionami. – Dawniej były tutaj kolejki. Ludzie chcieli wierzyć, że woda przyniesie im zdrowie i spokój. Teraz chyba już nie oddają temu wiary. – dodała wracając spojrzeniem do rudowłosej czarownicy.
Wiedziała, że nie może owijać dłużej w bawełnę. Gwen musiał dowiedzieć się prawdy. Przez myśl jej przeszło, że to kolejna tak krępująca dla niej sytuacja. Nigdy wcześniej takie rzeczy się nie zdarzały. Teraz było ich pełno. – Coś się wydarzyło pod twoją nieobecność i chyba… nawet nie jestem w stanie powiedzieć co dokładnie – zaczęła z westchnieniem. Bezradność przebijała się w jej głosie. – Kiedy byłam u niej ostatni raz to wszystko było w porządku. Kierowałam się twoimi zaleceniami. Kiedy poszłam je nakarmić zauważyłam, że twoja sowa… - nawet nie mogło jej to przejść przez gardło. – Przepraszam. Naprawdę nie wiem co się stało. Może była na coś chora? Albo uczulona? Na Merlina, bardzo mi przykro. –dodała wstając z murku. Co mogła innego powiedzieć? Nie znajdowała na to nawet słów.
Widząc zbliżającą się do niej Gwen odetchnęła. Uniosła wolno dłoń i odmachała. Nie chciała od razu zdradzać swojego nastroju, ale ten było jednak łatwo rozpoznać. Nie trzeba było jej znać by wiedzieć, że coś poszło nie tak. Z drugiej strony, w ostatnim czasie działo się tak wiele złego, że ten humor łatwo można było usprawiedliwić. To co stało się z Justine było dla niej trudne. Po pierwsze była jedną z nich, a po drugie wciąż pojawiały jej się w głowie pytania, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi.
Pierwsze zadane przez kobietę pytanie zignorowała. Nie chciała przechodzić do sedna od razu. Wraz z drugim pytaniem obróciła się delikatnie i spojrzała na zbierającą się w fontannie wodę. – Aż ciężko uwierzyć, że może być lecznicza, prawda? – zapytała wzruszając delikatnie ramionami. – Dawniej były tutaj kolejki. Ludzie chcieli wierzyć, że woda przyniesie im zdrowie i spokój. Teraz chyba już nie oddają temu wiary. – dodała wracając spojrzeniem do rudowłosej czarownicy.
Wiedziała, że nie może owijać dłużej w bawełnę. Gwen musiał dowiedzieć się prawdy. Przez myśl jej przeszło, że to kolejna tak krępująca dla niej sytuacja. Nigdy wcześniej takie rzeczy się nie zdarzały. Teraz było ich pełno. – Coś się wydarzyło pod twoją nieobecność i chyba… nawet nie jestem w stanie powiedzieć co dokładnie – zaczęła z westchnieniem. Bezradność przebijała się w jej głosie. – Kiedy byłam u niej ostatni raz to wszystko było w porządku. Kierowałam się twoimi zaleceniami. Kiedy poszłam je nakarmić zauważyłam, że twoja sowa… - nawet nie mogło jej to przejść przez gardło. – Przepraszam. Naprawdę nie wiem co się stało. Może była na coś chora? Albo uczulona? Na Merlina, bardzo mi przykro. –dodała wstając z murku. Co mogła innego powiedzieć? Nie znajdowała na to nawet słów.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Panna Grey nie wiedziała zbyt wiele o Dolinie Godryka. Właściwie bywała w tym miejscu w miarę regularnie od niedawna, a pomiędzy majem a grudniem 1956 roku odwiedziła to miejsce może ze dwa razy, tylko po to, by porozmawiać z klientami. Wcześniej nawet nie miała jak tu bywać. Najpierw był Hogwart, potem wyjechała do Francji, a jako mugolka z serca i duszy, jedynie obdarzona mocą większą, niż inni, nie znała tego miasta przed czasami szkoły.
Dlatego też o samej fontannie słyszała jedynie pewne pogłoski, drobne urywki zdań. Miała jakiś związek z życiem i leczeniem, ale nie miała pojęcia, w jaki dokładnie sposób. Nie planowała wiec też próbować szumiącej wody. Spojrzała jedynie krótki na taflę, nie dostrzegając niczego nadzwyczajnego. Może i była to całkiem ładna, miejska ozdoba, ale poza tym nie miała w sobie na pierwszy rzut oka niczego, co świadczyłoby o jej niezwykłości.
– Lecznicza? – spytała, chcąc usłyszeć więcej, choć powoli zaczynał się już w niej rodzić niepokój. W spojrzeniu Lucy było coś innego, niż zazwyczaj. Jej ruchy były bardziej nerwowe i wyglądała tak, jakby bardzo chciała cos z siebie wyrzucić, choć nie wiedziała, jak to zrobić.
Gwen już miała pytać się jasnowłosej o co chodzi i czy może jej w czymś pomóc, gdy niespodziewanie łamaczka klątw zmieniła temat i wyrzuciła z siebie potok słów, których malarka w żadnym razie się nie spodziewała. Oczy panny Grey otworzyły się szeroko, a ona sama próbowała jakoś poukładać ten chaos, który wypowiadała Lucinda.
– Lucy…? – spytała niepewnie, ostrożnie, mimowolnie nieco dystansując się od panny Hensley, jakby chciała z większej odległości zobaczyć jej większy obraz. – O czym ty do mnie mówisz? – spytała, czując, jak coś ściska jej gardło.
Do oczu Gwen napłynęły łzy, choć jeszcze nie zaczęły spływać po jej twarzy. Czekała na dalsze słowa kobiety, na konkretne potwierdzenie tego, co dotarło już być może do podświadomości malarki, ale jeszcze nie do końca trafiło do świadomego umysłu. Przecież Lucy nie mogła nic zrobić Vardzie, ufała jej na tyle! A sowa była zdrowa… No, przynajmniej na oko. Ostatnio nie miała dla niej zbyt wiele czasu, ale przecież mieszkała w sowiarni Macmillanów. Była pod najlepszą możliwą opieką. Nie mogło jej nic być.
Dlatego też o samej fontannie słyszała jedynie pewne pogłoski, drobne urywki zdań. Miała jakiś związek z życiem i leczeniem, ale nie miała pojęcia, w jaki dokładnie sposób. Nie planowała wiec też próbować szumiącej wody. Spojrzała jedynie krótki na taflę, nie dostrzegając niczego nadzwyczajnego. Może i była to całkiem ładna, miejska ozdoba, ale poza tym nie miała w sobie na pierwszy rzut oka niczego, co świadczyłoby o jej niezwykłości.
– Lecznicza? – spytała, chcąc usłyszeć więcej, choć powoli zaczynał się już w niej rodzić niepokój. W spojrzeniu Lucy było coś innego, niż zazwyczaj. Jej ruchy były bardziej nerwowe i wyglądała tak, jakby bardzo chciała cos z siebie wyrzucić, choć nie wiedziała, jak to zrobić.
Gwen już miała pytać się jasnowłosej o co chodzi i czy może jej w czymś pomóc, gdy niespodziewanie łamaczka klątw zmieniła temat i wyrzuciła z siebie potok słów, których malarka w żadnym razie się nie spodziewała. Oczy panny Grey otworzyły się szeroko, a ona sama próbowała jakoś poukładać ten chaos, który wypowiadała Lucinda.
– Lucy…? – spytała niepewnie, ostrożnie, mimowolnie nieco dystansując się od panny Hensley, jakby chciała z większej odległości zobaczyć jej większy obraz. – O czym ty do mnie mówisz? – spytała, czując, jak coś ściska jej gardło.
Do oczu Gwen napłynęły łzy, choć jeszcze nie zaczęły spływać po jej twarzy. Czekała na dalsze słowa kobiety, na konkretne potwierdzenie tego, co dotarło już być może do podświadomości malarki, ale jeszcze nie do końca trafiło do świadomego umysłu. Przecież Lucy nie mogła nic zrobić Vardzie, ufała jej na tyle! A sowa była zdrowa… No, przynajmniej na oko. Ostatnio nie miała dla niej zbyt wiele czasu, ale przecież mieszkała w sowiarni Macmillanów. Była pod najlepszą możliwą opieką. Nie mogło jej nic być.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Była szlachcianka dawniej wiele czasu poświęcała tego typu miejscom. Chodziło głównie o jej wewnętrzną ciekawość poszukiwacza. Wszystko co niezwykłe i obarczone cudem było dla niej fascynujące. Samej tajemnicy fontanny nigdy nie odkryła, ale o niej coś tam wiedziała. – Ponoć – zaczęła ze wzruszeniem ramion – Niestety nigdy tego nie sprawdziłam. – odparła nie chcąc wgłębiać się w zagadnienia, które tak naprawdę jej nie interesują. Nie w ty momencie. W innej sytuacji chętnie by jej o wszystkim opowiedziała. Może nawet zaangażowałaby się w jakieś badania na temat tego miejsca. Prawda była jednak bardziej okrutna. Przyszła tutaj dzisiaj by przekazać bardzo złe informacje i nie wiedziała jak kobieta to przyjmie. Nigdy nie lubiła takich sytuacji, zbyt wiele było złych informacji w ostatnim czasie.
Lucinda nie potrafiła wprost przekazać kobiecie informacji. Kręciła się wokół tematu nie chcąc by słowa, które znajdują się na końcu jej języka znalazły ujście. Słysząc jednak zdezorientowany głos swojej towarzyszki wiedziała, że nie może dłużej zwlekać. Ta prawdopodobnie już i tak domyślała się prawdy, a blondynka tylko przeciągała cierpienie niepewnościami i nadzieją, która akurat dziś nie mogła się nikomu przydać. Czarownica odetchnęła głośno i składając dłonie na karku przymknęła oczy. – Twoja sowa nie żyje, Gwen – zaczęła tym razem nie owijając w bawełnę. – Naprawdę bardzo mi przykro i przepraszam, że cię zawiodłam. Nie mam pojęcia co się stało. Wiem tylko, że wszystko było z nią w porządku, a po paru godzinach już nie żyła. – dodała opuszczając dłonie w geście rezygnacji.
Blondynka zdawała sobie sprawę z tego jak to brzmiało. W głowie układała sobie wiele wersji, ale jak widać żadna nie opuściła jej ust. Postawiła na prostotę, która mogła boleć i to niepotrzebnie. Wiedziała jednak, że nie da się powiedzieć tego inaczej. – Jeśli mogę coś zrobić… - zaczęła podchodząc do kobiety o krok bliżej. – Wiem, że nic nie zwróci ci sowy, ale musisz uwierzyć, że jest mi naprawdę żal. – dodała czekając na słowa kobiety. Nie znały się na tyle dobrze by Lucinda była w stanie przewidzieć to jak się kobieta zachowa. Czarownica była jednak gotowa by przyjąć to wszystko na siebie. Bez względu na to co kobieta będzie miała jej do zakomunikowania.
Lucinda nie potrafiła wprost przekazać kobiecie informacji. Kręciła się wokół tematu nie chcąc by słowa, które znajdują się na końcu jej języka znalazły ujście. Słysząc jednak zdezorientowany głos swojej towarzyszki wiedziała, że nie może dłużej zwlekać. Ta prawdopodobnie już i tak domyślała się prawdy, a blondynka tylko przeciągała cierpienie niepewnościami i nadzieją, która akurat dziś nie mogła się nikomu przydać. Czarownica odetchnęła głośno i składając dłonie na karku przymknęła oczy. – Twoja sowa nie żyje, Gwen – zaczęła tym razem nie owijając w bawełnę. – Naprawdę bardzo mi przykro i przepraszam, że cię zawiodłam. Nie mam pojęcia co się stało. Wiem tylko, że wszystko było z nią w porządku, a po paru godzinach już nie żyła. – dodała opuszczając dłonie w geście rezygnacji.
Blondynka zdawała sobie sprawę z tego jak to brzmiało. W głowie układała sobie wiele wersji, ale jak widać żadna nie opuściła jej ust. Postawiła na prostotę, która mogła boleć i to niepotrzebnie. Wiedziała jednak, że nie da się powiedzieć tego inaczej. – Jeśli mogę coś zrobić… - zaczęła podchodząc do kobiety o krok bliżej. – Wiem, że nic nie zwróci ci sowy, ale musisz uwierzyć, że jest mi naprawdę żal. – dodała czekając na słowa kobiety. Nie znały się na tyle dobrze by Lucinda była w stanie przewidzieć to jak się kobieta zachowa. Czarownica była jednak gotowa by przyjąć to wszystko na siebie. Bez względu na to co kobieta będzie miała jej do zakomunikowania.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Akcja jedzenie - tort dyniowy
Miał być ślub, więc musiała się przyszykować. Chciała sypać kwiatki! I chciała wszystko widzieć, a wiedziała, że prawdopodobnie nie będzie mogła, bo była mała. Ciocie pomogły jej zapleść włosy w warkocz i ozdobić je błękitnymi wstążkami. A ona założyła swoją ulubioną niebieską sukienkę, która przypominała jej letnie kwiaty, jeszcze kiedy mieszkała na przedmieściach Londynu z babcią.
Nie rozumiała co się stało, ale wszyscy nagle znaleźli się w dziwnym popłochu. Bawiła się akurat z panem Królikowskim, kiedy usłyszała że należało pomóc. To wystarczyło, żeby natychmiast podniosła rękę. Machała nią jak szalona, żeby ktokolwiek zauważył jej chęci. Trochę się wstydziła, bo w sumie wielu osób zwyczajnie nie znała, ale jednak jej natura nie pozwalała na to, żeby milczała. Może dlatego, że była mała starsi zwyczajnie jej nie widzieli? Musiała przełamać swoją nieśmiałość. Ona, ona, ona! Ona! I jej mały towarzysz, oczywiście! Pan Królikowski reprezentował się godnie, bo także ubrany w granatowy (choć trochę podarty) garnitur… a właściwie tylko marynarkę. Widząc, że jej machanie nie dawało efektów – zaczęła ciągnąć tatę za rękaw, żeby zgodził się na to, żeby i ona działała. I ku jej zaskoczeniu – zgodził się.
Miała pomóc w rozdaniu jedzenia. Nie rozumiała dlaczego nagle mieli je rozdawać, ale w sumie dorośli byli dziwni! Tata wskazał jej pana Becketta, choć nie wspomniał jego imienia. Kojarzyła mężczyznę jako dawnego sąsiada, ale właściwie jak przez mgłę. Ostatecznie stwierdziła, że starszy pan wyglądał zwyczajnie przyjaźnie. Ucałowała tatę w policzek, kiedy tylko się nachylił, bo chciała mu podziękować za to, że pozwolił jej działać. Ha! W końcu poza Oazą, w końcu w innym miejscu! Dygnęła przed panem Beckettem tak, jak nauczyła ją tego babcia. Był strasznie wysoki i przypominał nawet jej własnego dziadka od strony mamy! Właściwie to trochę ją zawstydzał! Nie wiedziała tylko jak się do niego zwrócić.
– Panie dziadku, panie dziadku, mogę panu pomóc! – zawołała, truchtając za nim, żeby tylko nadążyć za jego krokiem. Jej wstążki musiały śmiesznie wyglądać, trochę jak jakiś ogon albo papierowy błękitny smok. Pech chciał… że jej sznurówki się rozwiązały. Padła na kolana tuż za nim, ale szybko się pozbierała i otrzepała kurz. Nic jej nie było! Nic a nic! Jej sukienka wyglądała dobrze, rajstopki trochę się zabrudziły, a kolanka stłukły, ale mogła chodzić! – Co mamy zrobić, co mamy zrobić? Pan Królikowski nam pomoże! – Zaproponowała, pokazując swojego towarzysza. – Tata powiedział, że trzeba oddać jedzenie potrzebującym!
Staruszek wiedział co robić. Na pewno wiedział co robić. Śledziła go jak cień. Chętna do tego, żeby nosić wszystko. Dosłownie wszystko, choćby miało to być większe od niej. Nie spodziewała się jednak tego, że otrzymają tort dyniowy. Spojrzała z drobnym zakłopotaniem na pana dziadka, a potem na pana Królikowskiego.
– Damy radę! – Zakrzyknęła dziarsko. Wcisnęła pana Królikowskiego mężczyźnie. Natychmiast sięgnęła po nóż do tortu i zabrała się za to, żeby ostrożnie pokroić tort. Nic złego nie mogło się stać! Z tym, że mężczyzna natychmiast jej pomógł, a ona ostrożnie spakowała kawałki w kartonowy pojemnik. – Czy teraz możemy iść? – Zapytała i chwyciła karton z kilkunastoma kawałkami, który miała nieść aż do placyku.
MAGIA DZIECIĘCA
Miał być ślub, więc musiała się przyszykować. Chciała sypać kwiatki! I chciała wszystko widzieć, a wiedziała, że prawdopodobnie nie będzie mogła, bo była mała. Ciocie pomogły jej zapleść włosy w warkocz i ozdobić je błękitnymi wstążkami. A ona założyła swoją ulubioną niebieską sukienkę, która przypominała jej letnie kwiaty, jeszcze kiedy mieszkała na przedmieściach Londynu z babcią.
Nie rozumiała co się stało, ale wszyscy nagle znaleźli się w dziwnym popłochu. Bawiła się akurat z panem Królikowskim, kiedy usłyszała że należało pomóc. To wystarczyło, żeby natychmiast podniosła rękę. Machała nią jak szalona, żeby ktokolwiek zauważył jej chęci. Trochę się wstydziła, bo w sumie wielu osób zwyczajnie nie znała, ale jednak jej natura nie pozwalała na to, żeby milczała. Może dlatego, że była mała starsi zwyczajnie jej nie widzieli? Musiała przełamać swoją nieśmiałość. Ona, ona, ona! Ona! I jej mały towarzysz, oczywiście! Pan Królikowski reprezentował się godnie, bo także ubrany w granatowy (choć trochę podarty) garnitur… a właściwie tylko marynarkę. Widząc, że jej machanie nie dawało efektów – zaczęła ciągnąć tatę za rękaw, żeby zgodził się na to, żeby i ona działała. I ku jej zaskoczeniu – zgodził się.
Miała pomóc w rozdaniu jedzenia. Nie rozumiała dlaczego nagle mieli je rozdawać, ale w sumie dorośli byli dziwni! Tata wskazał jej pana Becketta, choć nie wspomniał jego imienia. Kojarzyła mężczyznę jako dawnego sąsiada, ale właściwie jak przez mgłę. Ostatecznie stwierdziła, że starszy pan wyglądał zwyczajnie przyjaźnie. Ucałowała tatę w policzek, kiedy tylko się nachylił, bo chciała mu podziękować za to, że pozwolił jej działać. Ha! W końcu poza Oazą, w końcu w innym miejscu! Dygnęła przed panem Beckettem tak, jak nauczyła ją tego babcia. Był strasznie wysoki i przypominał nawet jej własnego dziadka od strony mamy! Właściwie to trochę ją zawstydzał! Nie wiedziała tylko jak się do niego zwrócić.
– Panie dziadku, panie dziadku, mogę panu pomóc! – zawołała, truchtając za nim, żeby tylko nadążyć za jego krokiem. Jej wstążki musiały śmiesznie wyglądać, trochę jak jakiś ogon albo papierowy błękitny smok. Pech chciał… że jej sznurówki się rozwiązały. Padła na kolana tuż za nim, ale szybko się pozbierała i otrzepała kurz. Nic jej nie było! Nic a nic! Jej sukienka wyglądała dobrze, rajstopki trochę się zabrudziły, a kolanka stłukły, ale mogła chodzić! – Co mamy zrobić, co mamy zrobić? Pan Królikowski nam pomoże! – Zaproponowała, pokazując swojego towarzysza. – Tata powiedział, że trzeba oddać jedzenie potrzebującym!
Staruszek wiedział co robić. Na pewno wiedział co robić. Śledziła go jak cień. Chętna do tego, żeby nosić wszystko. Dosłownie wszystko, choćby miało to być większe od niej. Nie spodziewała się jednak tego, że otrzymają tort dyniowy. Spojrzała z drobnym zakłopotaniem na pana dziadka, a potem na pana Królikowskiego.
– Damy radę! – Zakrzyknęła dziarsko. Wcisnęła pana Królikowskiego mężczyźnie. Natychmiast sięgnęła po nóż do tortu i zabrała się za to, żeby ostrożnie pokroić tort. Nic złego nie mogło się stać! Z tym, że mężczyzna natychmiast jej pomógł, a ona ostrożnie spakowała kawałki w kartonowy pojemnik. – Czy teraz możemy iść? – Zapytała i chwyciła karton z kilkunastoma kawałkami, który miała nieść aż do placyku.
MAGIA DZIECIĘCA
The member 'Amelia Moore' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 6
'k10' : 6
Miał być ślub i wesele też. Beckett zadowolony, że w końcu trochę odpowiedzialności będzie mógł zdjąć ze swoich barków i po prostu, jak zwykły człowiek, pobawić się w towarzystwie sąsiadów. Alexander zresztą na wszystko co dobre po prostu zasługiwał. Jego służba ku lepszej przyszłości, całe oddanie w walce, wszystko to czyniło z niego człowieka, który zyskał u Steviego wyjątkowy szacunek, bez względu na młode lata chłopaka. Jaki smutek ogarnął serce, gdy okazało się, że ślub trzeba odwołać, bo nieplanowane zarażenie się panny młodej groszopryszczką, nie mogło się dalej rozprzestrzenić. Tu już nie chodziło o to czy sobie wieczorem potańczą czy nie, chociaż na to Beckett czekał od jakiegoś czasu. Całą imprezę trzeba było odwołać i to w momencie gdy wszystkie przygotowania właściwie dobiegły końca. Ludzie jednak mieli w sobie wyjątkowo dużo ciepła, a jedynie Zakon był w stanie tak szybko zebrać się i działać, ku dobru.
Stevie stał jeszcze przez chwile, obserwując jak zebrani goście wyruszają przed siebie by podzielić się jedzeniem z tymi najbardziej potrzebującymi. Nadziewane babeczki czy gruszki w miodowej glazurze, mogły komuś osłodzić ten listopadowy poranek. Zamyślił się tylko, że być może sam za dużo przejada (chociaż przez ostatnie miesiące schudł, co Trixie lubiła mu wypominać), że może trzeba bardziej oszczędzać, że może...
- Dzień dob- - zaczął, ale szybko musiał rzucić się na pomoc małej Amelce. Dziewczynka zaplątana we wstążki wiszące z warkoczyków, poleciała jak długa na kolana. Biedactwo! Stevie podniósł się z krzesła jak poparzony, podnosząc jeszcze małą pannę Moore. - Nic ci nie jest? Poczekaj - nie był medykiem, ale wolał jeszcze rzucić okiem na jej kolana, dla pewności, że nie będzie lecieć z nich krew. Wszystko wydawało się być jak najlepszym porządku, co najwyżej rajstopki trochę się pobrudziły, ale te wystarczyło otrzepać, co też zrobił. Ten mały wulkan energii teraz skakał obok, pokazując swojego towarzysza.
- O. Pan Królikowski na pewno nam pomoże. Moja córka kazała mi wziąć Duckie - z kieszeni jego marynarki łepek wysunęła mała kaczka. Tak bardzo bał się, że ją na tym weselu zgubi. - Myślisz Amelko, że powinni iść z nami? Trzeba zanieść trochę jedzenia do ludzi, którzy mają mniej niż my. Tylko... - znów nie dokończył, bo w jego rękach teraz znalazł się Pan Królikowski, a mała łapała za... ZA NÓŻ? - Daj mi - Duckie aż podskoczyła w jego kieszeni, gdy Beckett rzucił się w stronę dziecka trzymającego ogromny nóż. - Ty zajmij się zwierzętami, a ja zajmę się krojeniem, dobrze? - Pan Królikowski ponownie wylądował w rękach Amelki, a żeby przypadkiem nie było jej nudno, to na nosie pluszaka stała teraz mała kaczuszka, którą na co dzień opiekowała się Trixie. - Weź karton, trzeba będzie spakować te kawałki, zanim je rozdamy - uśmiechnął się do dziecka, gdy wszyscy już rozchodzili się w swoją stronę.
Sam już nie pamiętał niemal czasów gdy jego dzieci były tak młode i niewinne, nie pogrążone wojną, bez strachu o jutro. Beckett wiele by dał być powrócić do tamtych czasów, słodkiej naiwności. Oby Zakon wygrał tę wojnę, dla Amelki!
Karton okazał się o wiele większy niż na początku zakładał Beckett i teraz, chociaż trzymany w rękach przez Amelkę, nie wyglądał zbyt bezpiecznie ani stabilnie. Zdawało się zresztą, że ten był trzy razy większy od niej. Dziewczynka jednak radziła sobie, przynajmniej na razie, a Stevie nie miał serca odbierać jej zabawy. Gorzej jednak jakby wywróciła się i wszystko poleciało prosto na ziemie. Może lepiej było nie ryzykować?
- Tak, chodźmy na wschód od Kurnika, tam jest pare domów w których są dzieci w Twoim wieku - i starsi ludzie w moim wieku... - Rozdamy tam tort i może powiemy im coś miłego? - na wszelki wypadek asekurował dziewczynkę i karton pełen tortu, tak aby na pewno nie poleciał na ziemię. Mała zresztą nie widziała drogi zza niego. - Amelko, przytrzymaj Duckie, dobrze? Ja poniosę teraz tort - wymienili się. Prosty układ. Pluszak i kaczka za tort.
Drzwi pierwszego domu z czerwonej cegły otworzyły się gdy Beckett zawołał "Pani Whitaker", a stanęła w nich kobieta znacznie starsza od reszty ludzi w dolinie, a w tym wszystkim bardzo samotna.
- Mamy dla pani coś słodkiego... Amelko, czyń honory - otworzył przed dziewczynką karton, pozwalając jej nałożyć pani Whitaker kawałek.
Stevie stał jeszcze przez chwile, obserwując jak zebrani goście wyruszają przed siebie by podzielić się jedzeniem z tymi najbardziej potrzebującymi. Nadziewane babeczki czy gruszki w miodowej glazurze, mogły komuś osłodzić ten listopadowy poranek. Zamyślił się tylko, że być może sam za dużo przejada (chociaż przez ostatnie miesiące schudł, co Trixie lubiła mu wypominać), że może trzeba bardziej oszczędzać, że może...
- Dzień dob- - zaczął, ale szybko musiał rzucić się na pomoc małej Amelce. Dziewczynka zaplątana we wstążki wiszące z warkoczyków, poleciała jak długa na kolana. Biedactwo! Stevie podniósł się z krzesła jak poparzony, podnosząc jeszcze małą pannę Moore. - Nic ci nie jest? Poczekaj - nie był medykiem, ale wolał jeszcze rzucić okiem na jej kolana, dla pewności, że nie będzie lecieć z nich krew. Wszystko wydawało się być jak najlepszym porządku, co najwyżej rajstopki trochę się pobrudziły, ale te wystarczyło otrzepać, co też zrobił. Ten mały wulkan energii teraz skakał obok, pokazując swojego towarzysza.
- O. Pan Królikowski na pewno nam pomoże. Moja córka kazała mi wziąć Duckie - z kieszeni jego marynarki łepek wysunęła mała kaczka. Tak bardzo bał się, że ją na tym weselu zgubi. - Myślisz Amelko, że powinni iść z nami? Trzeba zanieść trochę jedzenia do ludzi, którzy mają mniej niż my. Tylko... - znów nie dokończył, bo w jego rękach teraz znalazł się Pan Królikowski, a mała łapała za... ZA NÓŻ? - Daj mi - Duckie aż podskoczyła w jego kieszeni, gdy Beckett rzucił się w stronę dziecka trzymającego ogromny nóż. - Ty zajmij się zwierzętami, a ja zajmę się krojeniem, dobrze? - Pan Królikowski ponownie wylądował w rękach Amelki, a żeby przypadkiem nie było jej nudno, to na nosie pluszaka stała teraz mała kaczuszka, którą na co dzień opiekowała się Trixie. - Weź karton, trzeba będzie spakować te kawałki, zanim je rozdamy - uśmiechnął się do dziecka, gdy wszyscy już rozchodzili się w swoją stronę.
Sam już nie pamiętał niemal czasów gdy jego dzieci były tak młode i niewinne, nie pogrążone wojną, bez strachu o jutro. Beckett wiele by dał być powrócić do tamtych czasów, słodkiej naiwności. Oby Zakon wygrał tę wojnę, dla Amelki!
Karton okazał się o wiele większy niż na początku zakładał Beckett i teraz, chociaż trzymany w rękach przez Amelkę, nie wyglądał zbyt bezpiecznie ani stabilnie. Zdawało się zresztą, że ten był trzy razy większy od niej. Dziewczynka jednak radziła sobie, przynajmniej na razie, a Stevie nie miał serca odbierać jej zabawy. Gorzej jednak jakby wywróciła się i wszystko poleciało prosto na ziemie. Może lepiej było nie ryzykować?
- Tak, chodźmy na wschód od Kurnika, tam jest pare domów w których są dzieci w Twoim wieku - i starsi ludzie w moim wieku... - Rozdamy tam tort i może powiemy im coś miłego? - na wszelki wypadek asekurował dziewczynkę i karton pełen tortu, tak aby na pewno nie poleciał na ziemię. Mała zresztą nie widziała drogi zza niego. - Amelko, przytrzymaj Duckie, dobrze? Ja poniosę teraz tort - wymienili się. Prosty układ. Pluszak i kaczka za tort.
Drzwi pierwszego domu z czerwonej cegły otworzyły się gdy Beckett zawołał "Pani Whitaker", a stanęła w nich kobieta znacznie starsza od reszty ludzi w dolinie, a w tym wszystkim bardzo samotna.
- Mamy dla pani coś słodkiego... Amelko, czyń honory - otworzył przed dziewczynką karton, pozwalając jej nałożyć pani Whitaker kawałek.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Sznurówki zawsze sprawiały jej kłopot. Tata mógł jej poświęcać godziny na nauczeniu tej jakże trudnej techniki… ale nawet kiedy robiła ładną pętelkę to była ona zbyt słaba! Ile razy padła w ostatnim czasie na twarz! Zbyt wiele! Nauczyła się jednak nie płakać tyle, co wcześniej. Musiała być dzielna! Musiała wytrzymać! Gdyby płakała co chwilę, to co by pomyślał jej tata albo Marcel? Powiedzieliby, że była zwykłą beksą! A nie była! Zaciskała dzielnie zęby i szła dalej! Tak jak w tym przypadku, kiedy poleciała na szczupaka w pobliżu pana Becketta! Ból za niedługo powinien minąć! Przytaknęła staruszkowi, że wszystko było w należytym porządku! Uśmiechnęła się szeroko, kiedy pomógł jej się podnieść. Był strasznie miły! I w dodatku nie miał nic przeciwko jej wełnianemu przyjacielowi i jego pomocy!
– Widzi Pan, Panie Królikowski! Możemy pomóc, będziemy jak tata! – Zawołała, a potem zobaczyła małą żółtą kaczuszkę i zupełnie zatraciła się w jej uwielbieniu! Jej oczy nagle przypomniały wielkie niebieskie guziki. Pióra małego stworzonka były tak urocze i przypominały kolor mleczy! Gdyby nie to, że wokół byli ludzie, to pewnie zaczęłaby piszczeć z wrażenia. Jej babcia także miała takie kaczuszki, jeszcze kiedy u niej mieszkała, a to było zanim poznała swojego tatę. – Tak! – odpowiedziała natychmiast na pytanie staruszka. Oczywiście, że musieli iść z nimi.
Naprawdę chciała pokroić tort! W końcu w domu to ona trochę gotowała i pomagała w zarządzaniu domostwem! Była w tym nawet dobra jak na sześciolatkę! No dobra! Prawie siedmiolatkę! Ale nie była zbyt mała! Pan dziadek był jednak zbyt przestraszony jej poczynaniami i odebrał jej narzędzie. Przypominał trochę jej tatę takim zachowaniem! Nie rozumiała co takiego złego było w tym, że potrafiła posługiwać się kuchennymi instrumentami! Ale mimo wszystko – zgodziła się, starsi wiedzieli lepiej! Tata powtarzał, że powinna słuchać starszych… a w sumie nawet lepiej wyszło… bo mała i słodziutko żółta Duckie wylądowała w jej dłoniach.
– Duckie, Duckie – powtarzała jej imię, dopóki staruszek kroił tort i odważyła się nawet pogłaskać ją po złocistym łebku. – Jesteś bardzo piękna, Duckie! – Ale na te słowa najwyraźniej pan Królikowski się obraził i nie chciał już z nią rozmawiać, przynajmniej przez jakiś czas. Szkoda! Ostrożnie postawiła Duckie na swoim ramieniu, kiedy pomagała w pakowaniu tortu… chciała go nosić, ale znowu pan dziadek ją wyręczył! No nic! Strasznie się o nią martwił, zupełnie jak gdyby naprawdę był jej dziadkiem!
Układ zamiany tort na zwierzęta, choć z początku wydał jej się niesprawiedliwy, to po chwili okazał się aż nazbyt korzystny! Duckie wylądowała w jej dłoniach ponownie, razem z panem Królikowskim. Czy można było chcieć więcej?
– Na wschód? Co to znaczy na wschód? – zapytała, nie wiedząc co miał na myśli. Jeszcze nie znała stron świata. Przytaknęła jednak na przedstawiony plan. Łatwe! To znaczy… byłoby łatwo, gdyby wiedziała gdzie był wschód, ale to miał pewnie pokazać jej pan dziadek. – Pan Alexander śmiesznie nazwał swój domek! Nasz nazywa się Skamielina, choć jest cały z drewna! – dodała, uznając że jest to informacja ważna uwagi. – A wcześniej mieszkałam w domku u babci i mieliśmy dużo złotych forsycji i narcyzów! I takie drobne żółte kwiatki, których było dużo na jednej łodydze! I do tych kwiatków zawsze przylatywały pszczółki, które robiły bzzzzz, i babcia mówiła, że dzięki nim będziemy mogły kupić miodek!
Dotarli do pierwszego celu. Zamiast zwracać uwagę na dom, zwróciła uwagę na płot, który kolorem przypominał cytrynę! Takie połączenie strasznie się jej spodobało. Może powinna zaproponować coś takiego tacie? Ale jej opiekun szybko przypomniał jej po co tutaj przyszli i nie miała czasu na takie rozmyślania.
Zawstydziła się, kiedy pan stwierdził, że to ona powinna czynić honory, bo przecież nigdy nie przemawiała do ludzi. Czy tego od niej oczekiwał? Nawet jeżeli nie, to ona pomyślała, że tak. Spojrzała na pana dziadka z przerażeniem, potem na pana Królikowskiego i Duckie z miną oczekującą pomocy. Co miała powiedzieć, co miała powiedzieć? Nałożyła jeden kawałek ciasta dyniowego, rozmyślając od tym co powinna powiedzieć. Ale nic nie pojawiało się w jej głowie. Na jej twarzy nagle zabrakło koloru z przerażenia.
– P-p-proszę p-p-pani… pro-pro-proszę w-wziąć c-c-ciastko, p-ponieważ… t-t-tak – zaczęła, a na to postanowił pewnie wkroczyć Pan Królikowski jej głosem, żeby uratować sytuację: – Ponieważ dzisiaj jest specjalny dzień i należy sobie pomagać!
I choć kobieta wydawała się zaskoczona zarówno taką delegacją, jąkaniną i nagłym przypływem odwagi ze strony Amelki, to jednak wzięła ciasto i podziękowała. Ba! Nawet pogłaskała małą Moore po głowie.
– Do widzenia! – zawołała już bez zawstydzenia mała pomocnica i w podskokach ruszyła do kolejnego domu. – Panie dziadku, panie dziadku, idziemy dalej, prawda? O tam jest kolejny domek!
– Widzi Pan, Panie Królikowski! Możemy pomóc, będziemy jak tata! – Zawołała, a potem zobaczyła małą żółtą kaczuszkę i zupełnie zatraciła się w jej uwielbieniu! Jej oczy nagle przypomniały wielkie niebieskie guziki. Pióra małego stworzonka były tak urocze i przypominały kolor mleczy! Gdyby nie to, że wokół byli ludzie, to pewnie zaczęłaby piszczeć z wrażenia. Jej babcia także miała takie kaczuszki, jeszcze kiedy u niej mieszkała, a to było zanim poznała swojego tatę. – Tak! – odpowiedziała natychmiast na pytanie staruszka. Oczywiście, że musieli iść z nimi.
Naprawdę chciała pokroić tort! W końcu w domu to ona trochę gotowała i pomagała w zarządzaniu domostwem! Była w tym nawet dobra jak na sześciolatkę! No dobra! Prawie siedmiolatkę! Ale nie była zbyt mała! Pan dziadek był jednak zbyt przestraszony jej poczynaniami i odebrał jej narzędzie. Przypominał trochę jej tatę takim zachowaniem! Nie rozumiała co takiego złego było w tym, że potrafiła posługiwać się kuchennymi instrumentami! Ale mimo wszystko – zgodziła się, starsi wiedzieli lepiej! Tata powtarzał, że powinna słuchać starszych… a w sumie nawet lepiej wyszło… bo mała i słodziutko żółta Duckie wylądowała w jej dłoniach.
– Duckie, Duckie – powtarzała jej imię, dopóki staruszek kroił tort i odważyła się nawet pogłaskać ją po złocistym łebku. – Jesteś bardzo piękna, Duckie! – Ale na te słowa najwyraźniej pan Królikowski się obraził i nie chciał już z nią rozmawiać, przynajmniej przez jakiś czas. Szkoda! Ostrożnie postawiła Duckie na swoim ramieniu, kiedy pomagała w pakowaniu tortu… chciała go nosić, ale znowu pan dziadek ją wyręczył! No nic! Strasznie się o nią martwił, zupełnie jak gdyby naprawdę był jej dziadkiem!
Układ zamiany tort na zwierzęta, choć z początku wydał jej się niesprawiedliwy, to po chwili okazał się aż nazbyt korzystny! Duckie wylądowała w jej dłoniach ponownie, razem z panem Królikowskim. Czy można było chcieć więcej?
– Na wschód? Co to znaczy na wschód? – zapytała, nie wiedząc co miał na myśli. Jeszcze nie znała stron świata. Przytaknęła jednak na przedstawiony plan. Łatwe! To znaczy… byłoby łatwo, gdyby wiedziała gdzie był wschód, ale to miał pewnie pokazać jej pan dziadek. – Pan Alexander śmiesznie nazwał swój domek! Nasz nazywa się Skamielina, choć jest cały z drewna! – dodała, uznając że jest to informacja ważna uwagi. – A wcześniej mieszkałam w domku u babci i mieliśmy dużo złotych forsycji i narcyzów! I takie drobne żółte kwiatki, których było dużo na jednej łodydze! I do tych kwiatków zawsze przylatywały pszczółki, które robiły bzzzzz, i babcia mówiła, że dzięki nim będziemy mogły kupić miodek!
Dotarli do pierwszego celu. Zamiast zwracać uwagę na dom, zwróciła uwagę na płot, który kolorem przypominał cytrynę! Takie połączenie strasznie się jej spodobało. Może powinna zaproponować coś takiego tacie? Ale jej opiekun szybko przypomniał jej po co tutaj przyszli i nie miała czasu na takie rozmyślania.
Zawstydziła się, kiedy pan stwierdził, że to ona powinna czynić honory, bo przecież nigdy nie przemawiała do ludzi. Czy tego od niej oczekiwał? Nawet jeżeli nie, to ona pomyślała, że tak. Spojrzała na pana dziadka z przerażeniem, potem na pana Królikowskiego i Duckie z miną oczekującą pomocy. Co miała powiedzieć, co miała powiedzieć? Nałożyła jeden kawałek ciasta dyniowego, rozmyślając od tym co powinna powiedzieć. Ale nic nie pojawiało się w jej głowie. Na jej twarzy nagle zabrakło koloru z przerażenia.
– P-p-proszę p-p-pani… pro-pro-proszę w-wziąć c-c-ciastko, p-ponieważ… t-t-tak – zaczęła, a na to postanowił pewnie wkroczyć Pan Królikowski jej głosem, żeby uratować sytuację: – Ponieważ dzisiaj jest specjalny dzień i należy sobie pomagać!
I choć kobieta wydawała się zaskoczona zarówno taką delegacją, jąkaniną i nagłym przypływem odwagi ze strony Amelki, to jednak wzięła ciasto i podziękowała. Ba! Nawet pogłaskała małą Moore po głowie.
– Do widzenia! – zawołała już bez zawstydzenia mała pomocnica i w podskokach ruszyła do kolejnego domu. – Panie dziadku, panie dziadku, idziemy dalej, prawda? O tam jest kolejny domek!
Może i nie był najlepszym ojcem. Absolutnie sam siebie za takiego nie uważał. Trixie... Nie, wolał o tym nie myśleć. Nie teraz. Jej starsza siostra zaginęła lata temu, chociaż poświęcił się cały, by ją odnaleźć, to jednak nigdy się to nie udało. Beckett pogodził się już zresztą z myślą, ze mała po prostu zginęła razem z matką. A córka Pearl... Ta, o której jeszcze do niedawna nic nie wiedział. Przecież nie był najlepszym ojcem, ale wszystko by oddałby cofnąć się do momentu, gdy mógł wszystko jeszcze naprawić. Taka Amelia miała przed sobą całe życie i oby przyszło jej dorastać w świecie o wiele lepszym niż ten, który została. Ale teraz zarówno mała dziewczynka, jak i starzec tkwili razem w tej samej rzeczywistości i, dziękować Merlinowi, obydwoje żyli.
- Twój tata jest bardzo dzielny - skomentował szybko na wspomnienie o Williamie, chociaż ten zapewne nie chciałby, żeby jego własna córka angażowała się w wojnę. Beckett zresztą też nigdy nie puściłby Trixie do walki, chociaż była już dorosłą kobietą. - Jeśli rozdamy ten tort to na pewno osłodzi ludziom czas - a to podniesie morale w Dolinie Godryka. Tego ostatniego już nie powiedział głośno, niech Amelka skupi się na uśmiechu ludzi, a nie długofalowych skutkach. Na szczęście dziewczynce spodobała się kaczuszka. Stevie rozejrzał się jeszcze, aby sprawdzić czy gdzieś w pobliżu znajdywała się Trixie, ale tej nigdzie nie było. Zapewne poszła już rozdawać jedzenie. Dobra dziewczyna.
Amelia była na pewno ambitna, ciekawa świata i... zadawała wyjątkowo trudne pytania. Co to jest wschód? Beckett nie byłby dobrym nauczycielem.
- Wschód to strona świata. Spójrz... - wyciągnął różdżkę i wymierzył nią nieco wyżej. - Flagrate - zimny ogień uformował w powietrzu prostą różę wiatrów, wraz z oznaczeniami kierunków świata. - U góry mamy północ, po prawej zachód, na dole południe, a po lewej wschód - uśmiechnął się do dziewczynki. - Ale ta sama zasada obowiązuje cały świat, niezależnie od tego czy jesteś czarodziejką czy kaczuszką - a na sprawdzenie tego był przecież prosty sposób. - Wskaż mi - wypowiedział inkantację, a różdżka wskazała północ. - Pamiętasz gdzie jest wschód? - liczył na to, że w tak prosty sposób wytłumaczy to ciekawe zjawisko, jakim były strony świata.
Pani Whitaker przyjęła tort z ogromnym uśmiechem, zachwalając jeszcze tak miły prezent. Beckett zamienił z nią kilka słów, tłumacząc się jeszcze, że to nie jego wnuczka.
- Panie dziadku? - roześmiał się na to stwierdzenie. Czy naprawdę był już tak stary? Przecież miał dopiero... Dopiero 57 lat. Tak, był już tak stary. - Możesz mi mówić po prostu dziadku - uśmiechnął się do dziewczynki. - Tata pozwala ci jeść tort?
Przez chwilę Beckett zaczął zastanawiać się czy to nie moment dla niego by rzeczywiście mieć wnuki. Jednak sytuacja nie do końca temu sprzyjała... Chyba. Trixie zresztą nie powinna teraz spotykać się z nikim, a on przecież nie mógłby... Zresztą, sprowadzanie kolejnego dziecka na ten pochłonięty wojną świat wydawało się najgorszym z możliwych pomysłów, ale za to jak miłym.
Czuł jak ciężar tortu powoli zaczyna działać na jego kręgosłup. Wolał jednak nie używać magii na ulicach Doliny Godryka, jedynie na wszelki wypadek. Niósł więc te kilogramy tortu, bacznie obserwując jeszcze czy Duckie dobrze czuje się w dłoniach małej Amelki. Wydawała się dogadywać z pluszowym Panem Królikowskim. Zbliżyli się do domu, który cały pokryty był czymś na rodzaj zielonego bluszczu. Miejsca na pierwszy rzut oka było wiadomym, że należało do czarodzieja. Mieszkając w Dolinie Godryka od niemal 40 lat, Beckett kojarzył każdego, przynajmniej z widzenia. Dom należał do młodego małżeństwa, które przeniosło się tu z Londynu, po tym gdy ich dziecko po prostu zniknęło. Stevie nie był plotkarzem, ale takie rzeczy po prostu się wie. Zwłaszcza, że znał to uczucie.
- Twój tata jest bardzo dzielny - skomentował szybko na wspomnienie o Williamie, chociaż ten zapewne nie chciałby, żeby jego własna córka angażowała się w wojnę. Beckett zresztą też nigdy nie puściłby Trixie do walki, chociaż była już dorosłą kobietą. - Jeśli rozdamy ten tort to na pewno osłodzi ludziom czas - a to podniesie morale w Dolinie Godryka. Tego ostatniego już nie powiedział głośno, niech Amelka skupi się na uśmiechu ludzi, a nie długofalowych skutkach. Na szczęście dziewczynce spodobała się kaczuszka. Stevie rozejrzał się jeszcze, aby sprawdzić czy gdzieś w pobliżu znajdywała się Trixie, ale tej nigdzie nie było. Zapewne poszła już rozdawać jedzenie. Dobra dziewczyna.
Amelia była na pewno ambitna, ciekawa świata i... zadawała wyjątkowo trudne pytania. Co to jest wschód? Beckett nie byłby dobrym nauczycielem.
- Wschód to strona świata. Spójrz... - wyciągnął różdżkę i wymierzył nią nieco wyżej. - Flagrate - zimny ogień uformował w powietrzu prostą różę wiatrów, wraz z oznaczeniami kierunków świata. - U góry mamy północ, po prawej zachód, na dole południe, a po lewej wschód - uśmiechnął się do dziewczynki. - Ale ta sama zasada obowiązuje cały świat, niezależnie od tego czy jesteś czarodziejką czy kaczuszką - a na sprawdzenie tego był przecież prosty sposób. - Wskaż mi - wypowiedział inkantację, a różdżka wskazała północ. - Pamiętasz gdzie jest wschód? - liczył na to, że w tak prosty sposób wytłumaczy to ciekawe zjawisko, jakim były strony świata.
Pani Whitaker przyjęła tort z ogromnym uśmiechem, zachwalając jeszcze tak miły prezent. Beckett zamienił z nią kilka słów, tłumacząc się jeszcze, że to nie jego wnuczka.
- Panie dziadku? - roześmiał się na to stwierdzenie. Czy naprawdę był już tak stary? Przecież miał dopiero... Dopiero 57 lat. Tak, był już tak stary. - Możesz mi mówić po prostu dziadku - uśmiechnął się do dziewczynki. - Tata pozwala ci jeść tort?
Przez chwilę Beckett zaczął zastanawiać się czy to nie moment dla niego by rzeczywiście mieć wnuki. Jednak sytuacja nie do końca temu sprzyjała... Chyba. Trixie zresztą nie powinna teraz spotykać się z nikim, a on przecież nie mógłby... Zresztą, sprowadzanie kolejnego dziecka na ten pochłonięty wojną świat wydawało się najgorszym z możliwych pomysłów, ale za to jak miłym.
Czuł jak ciężar tortu powoli zaczyna działać na jego kręgosłup. Wolał jednak nie używać magii na ulicach Doliny Godryka, jedynie na wszelki wypadek. Niósł więc te kilogramy tortu, bacznie obserwując jeszcze czy Duckie dobrze czuje się w dłoniach małej Amelki. Wydawała się dogadywać z pluszowym Panem Królikowskim. Zbliżyli się do domu, który cały pokryty był czymś na rodzaj zielonego bluszczu. Miejsca na pierwszy rzut oka było wiadomym, że należało do czarodzieja. Mieszkając w Dolinie Godryka od niemal 40 lat, Beckett kojarzył każdego, przynajmniej z widzenia. Dom należał do młodego małżeństwa, które przeniosło się tu z Londynu, po tym gdy ich dziecko po prostu zniknęło. Stevie nie był plotkarzem, ale takie rzeczy po prostu się wie. Zwłaszcza, że znał to uczucie.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Uśmiechnęła się, całkiem szeroko i dumnie, kiedy pan dziadek powiedział, że jej tata był dzielny. Czuła się zupełnie tak, jakby chwalił ją, a nie jej rodzica. Wiedziała, że tata był odważny. Opowiadał jej o tym jak latał na miotle i robił różne wywijasy, więc na pewno nie należał do tchórzy. Poza tym ciężko pracował, żeby ją utrzymać. Nie wiedziała co dokładnie robił poza swoją pracą (a i nie wiedział, gdzie dokładnie pracował, bo chwytał się wszystkiego), ale na pewno działał w jakiejś dobrej sprawie i walczył ze złymi. Zresztą, sam Marcel powiedział, że tata pomógł mu walczyć z kimś, kto chciał mu zrobić krzywdę! A widziała jak śmiesznie wyglądał z bandażami, kiedy pierwszy raz go zobaczyła!
Radosnym krokiem szła naprzód, dumna z otrzymanej pochwały dla własnego taty. Spoglądała co chwilę na szarą kostkę, która tworzyła chodnik i liczyła swoje kroki do pięciu. Oderwała się na chwilę od swojej tymczasowej zabawy, kiedy pan dziadek przypomniał jej o celu ich przechadzki. Pokiwała ochoczo głową. Oczywiście! Lubiła sprawiać ludziom przyjemność, więc została jeszcze bardziej zachęcona do rozdania tortu niż dotychczas! Tylko… spojrzała na swoje siwe sznurówki, które znowu się rozwiązały. Przykucnęła na chwilę, upewniając się, że Duckie nie miała jak spaść z jej ramienia. Zawiązała swoje sznurówki, ale tym razem zrobiła to tak, że ani jej nie ściskały, ani nie zamierzały się ponownie rozwiązać. Na pewno nie mogły się rozwiązać!
– Panie dziadku, panie dziadku! Udało mi się dobrze zawiązać buty! – pochwaliła się, bo był to dla niej niemały wyczyn! Sznurowanie było dla niej zawsze problematyczne i nie jeden raz przewróciła się z powodu swoich bucików! Miała cichą nadzieję, że jej opiekun miał zamiar przekazać tę wieść tacie… ten na pewno by się ucieszył!
Kiedy zadała pytanie, myślała że odpowiedź będzie prosta; że pan dziadek wskaże jej dłonią co to wschód i tyle. Ale pan Beckett włożył w swoje wytłumaczenie wszystkie siły. Na widok różdżki i magii podskoczyła oczarowana. Gdyby tylko sama mogła tak robić! Przyglądała się temu, co pojawiło się przed nią. Pokiwała głową, kiedy objaśnił jej co jest do góry, co na dole, a co po bokach. Kiedy wspomniał o kaczuszce, machinalnie spojrzała na Duckie, którą ucałowała w czółko, żeby się uspokoiła, bo zaczęła wierzgać ogonkiem. Kolejne zaklęcie sprawiło, że uważnie spojrzała na magiczny patyk, który poruszył się w odpowiednim kierunku. Aha! Ciekawe!
– To jest wschód! – wskazała tam, gdzie pokazała różdżka, bo nie wiedziała jak działa zaklęcie i że pokazuje ono północ.
Pani Whitaker była bardzo miła. Była chudsza od jej babci, ale trochę ją przypominała. Babcia Bell też ją tak głaskała po głowie i była strasznie cierpliwa! Ciekawe gdzie teraz była… Dawno jej nie widziała…
Choć pan Beckett nie był jej dziadkiem i nie wyglądał tak bardzo staro, to mimo wszystko trochę go tak traktowała. W końcu był na pewno starszy od jej taty i wiedział wiele rzeczy, zupełnie jak jej dziadek! Na pewno mógłby nim być, gdyby poprosiła o to tatę! Prawda? Przecież w dziecięcej głowie wszystko jest możliwe!
– Dobrze! Dziadku! – uśmiechnęła się na jego propozycję. Miała nadzieję, że nie obraził się za nazywanie go „panem”, robiła to przecież z szacunku! – Tata mówi, że nie powinnam jeść słodyczy! Pozwala mi tylko na ciasto porzeczkowe i tylko wtedy jak zrobi je ktoś inny!
Potem znowu dzielnie kroczyli po Dolinie Godryka, którą Amelka opacznie nazywała Doliną Królika. Miała prawo się przesłyszeć, była poza tym mała! No i uwielbiała króliki! Najbardziej te szare lub białe! Ale szare jednak bardziej, bo takiego koloru był pan Królikowski, którego dzielnie tuliła razem z Duckie. Gdyby wiedziała, że Pan Dziadek męczył się z tortem, pewnie by mu pomogła!
Kolejny dom był inny niż pozostałe! Bardziej roślinny! Tylko między liśćmi bluszczu mogła dostrzec, że był koloru pana Królikowskiego. Nie wiedziała kto w nim mieszkał. Nie przejmowała się tym zresztą. Miała zadanie do wykonania, a pierwsza próba sprawiła, że dostała skrzydeł i była pewniejsza siebie. Natychmiast przebiegła przez dróżkę do drzwi i zapukała kilkanaście razy, czekając aż ktoś wyjdzie. W nich po chwili zjawiła się młoda kobieta, trochę wychudzona i jakby załamana życiem. W tyle usłyszała głos mężczyzny, który pytał kto to.
– Dzień dobry! Mamy dla Pani niespodziankę! Przynieśliśmy tort do spróbowania! Dziadek mówi, że trzeba się z nim podzielić! – najpierw dygnęła, a potem zaczęła radośnie wymachiwać rękoma. Na samym końcu spojrzała słodko w stronę kobiety, chcąc ją przekonać do spróbowania ciasta, które trzymał pan Beckett.
Kiedy mężczyzna (zapewne mąż kobiety) pojawił się za jej plecami, Amelia radośnie mu pomachała i także zaproponowała kawałek.
Wykorzystałam kość na perfekcyjne zawiązanie butów!
Radosnym krokiem szła naprzód, dumna z otrzymanej pochwały dla własnego taty. Spoglądała co chwilę na szarą kostkę, która tworzyła chodnik i liczyła swoje kroki do pięciu. Oderwała się na chwilę od swojej tymczasowej zabawy, kiedy pan dziadek przypomniał jej o celu ich przechadzki. Pokiwała ochoczo głową. Oczywiście! Lubiła sprawiać ludziom przyjemność, więc została jeszcze bardziej zachęcona do rozdania tortu niż dotychczas! Tylko… spojrzała na swoje siwe sznurówki, które znowu się rozwiązały. Przykucnęła na chwilę, upewniając się, że Duckie nie miała jak spaść z jej ramienia. Zawiązała swoje sznurówki, ale tym razem zrobiła to tak, że ani jej nie ściskały, ani nie zamierzały się ponownie rozwiązać. Na pewno nie mogły się rozwiązać!
– Panie dziadku, panie dziadku! Udało mi się dobrze zawiązać buty! – pochwaliła się, bo był to dla niej niemały wyczyn! Sznurowanie było dla niej zawsze problematyczne i nie jeden raz przewróciła się z powodu swoich bucików! Miała cichą nadzieję, że jej opiekun miał zamiar przekazać tę wieść tacie… ten na pewno by się ucieszył!
Kiedy zadała pytanie, myślała że odpowiedź będzie prosta; że pan dziadek wskaże jej dłonią co to wschód i tyle. Ale pan Beckett włożył w swoje wytłumaczenie wszystkie siły. Na widok różdżki i magii podskoczyła oczarowana. Gdyby tylko sama mogła tak robić! Przyglądała się temu, co pojawiło się przed nią. Pokiwała głową, kiedy objaśnił jej co jest do góry, co na dole, a co po bokach. Kiedy wspomniał o kaczuszce, machinalnie spojrzała na Duckie, którą ucałowała w czółko, żeby się uspokoiła, bo zaczęła wierzgać ogonkiem. Kolejne zaklęcie sprawiło, że uważnie spojrzała na magiczny patyk, który poruszył się w odpowiednim kierunku. Aha! Ciekawe!
– To jest wschód! – wskazała tam, gdzie pokazała różdżka, bo nie wiedziała jak działa zaklęcie i że pokazuje ono północ.
Pani Whitaker była bardzo miła. Była chudsza od jej babci, ale trochę ją przypominała. Babcia Bell też ją tak głaskała po głowie i była strasznie cierpliwa! Ciekawe gdzie teraz była… Dawno jej nie widziała…
Choć pan Beckett nie był jej dziadkiem i nie wyglądał tak bardzo staro, to mimo wszystko trochę go tak traktowała. W końcu był na pewno starszy od jej taty i wiedział wiele rzeczy, zupełnie jak jej dziadek! Na pewno mógłby nim być, gdyby poprosiła o to tatę! Prawda? Przecież w dziecięcej głowie wszystko jest możliwe!
– Dobrze! Dziadku! – uśmiechnęła się na jego propozycję. Miała nadzieję, że nie obraził się za nazywanie go „panem”, robiła to przecież z szacunku! – Tata mówi, że nie powinnam jeść słodyczy! Pozwala mi tylko na ciasto porzeczkowe i tylko wtedy jak zrobi je ktoś inny!
Potem znowu dzielnie kroczyli po Dolinie Godryka, którą Amelka opacznie nazywała Doliną Królika. Miała prawo się przesłyszeć, była poza tym mała! No i uwielbiała króliki! Najbardziej te szare lub białe! Ale szare jednak bardziej, bo takiego koloru był pan Królikowski, którego dzielnie tuliła razem z Duckie. Gdyby wiedziała, że Pan Dziadek męczył się z tortem, pewnie by mu pomogła!
Kolejny dom był inny niż pozostałe! Bardziej roślinny! Tylko między liśćmi bluszczu mogła dostrzec, że był koloru pana Królikowskiego. Nie wiedziała kto w nim mieszkał. Nie przejmowała się tym zresztą. Miała zadanie do wykonania, a pierwsza próba sprawiła, że dostała skrzydeł i była pewniejsza siebie. Natychmiast przebiegła przez dróżkę do drzwi i zapukała kilkanaście razy, czekając aż ktoś wyjdzie. W nich po chwili zjawiła się młoda kobieta, trochę wychudzona i jakby załamana życiem. W tyle usłyszała głos mężczyzny, który pytał kto to.
– Dzień dobry! Mamy dla Pani niespodziankę! Przynieśliśmy tort do spróbowania! Dziadek mówi, że trzeba się z nim podzielić! – najpierw dygnęła, a potem zaczęła radośnie wymachiwać rękoma. Na samym końcu spojrzała słodko w stronę kobiety, chcąc ją przekonać do spróbowania ciasta, które trzymał pan Beckett.
Kiedy mężczyzna (zapewne mąż kobiety) pojawił się za jej plecami, Amelia radośnie mu pomachała i także zaproponowała kawałek.
Wykorzystałam kość na perfekcyjne zawiązanie butów!
Beckett stanął pełen podziwu, patrząc jak to ledwo 5? 6? letnie dziecko idealnie wiąże buty. Nawet przez chwile miał wrażenie, że on sam własnych mokasyn nie potrafił tak dobrze zawiązać, jak Amelka wiązała trzewiki. Oparł jeszcze ręce na biodrach i pokręcił lekko głową. Z tego dzieciaka wyrośnie wspaniała czarodziejka, z tego jej ojciec mógłby być dumny. Siwe sznurki zawiązane w idealne kokardki niemal błyszczały na jej bucikach, prezentując się tak godnie jakby były na najpiękniejszej wystawie sklepowej.
- Amelio... - spojrzał uważnym wzrokiem na dziewczynkę. - Przepięknie zawiązałaś buciki. Kto Cię tak nauczył? Musisz mu koniecznie podziękować - uśmiechnął się do dziecka, zdecydowanie należała jej się pochwała. Może nawet powinien przekazać jej tacie, gdy ten odbierze córkę? Bądź co bądź, dla kilkulatki to nie lada wyzwanie. - Oj, no tak - roześmiał się sam do siebie, zapominając o tym, że brzdąc przecież nie zna inkantacji i nie wie, że różdżka wskazuje północ. - Różdżka wskazuje północ. Tak się przyjęło... Jak będziesz kiedyś na spacerze i zobaczysz na drzewach mech, to tam, gdzie jest go najwięcej - tam będzie północ - wolał na razie nie wchodzić w dywagacje nad tym dlaczego akurat tak się dzieje, to zrobi gdy dziewczynka zrozumie sam zamysł kierunków świata. - Więc skoro różdżka wskazuje północ, to wschód jest...?
Krótka wymiana zdań z Panią Whitaker i musieli iść dalej. Musieli i chcieli, przecież chodziło, żeby ludziom nieść radość. Amelia wydawała się być zresztą bardzo podekscytowana, a to tylko radowało serce Becketta. Trochę uśmiechu w życiu było konieczne, zwłaszcza w takich czasach jak te, a kto lepiej niż dzieci potrafił go dawać? Jeszcze niesplamione wojną i wszechobecnym głodem, jeszcze niewinne i beztroskie. Oby jak najdłużej. Przez chwilę chciał dać Amelce kawałek tortu, gdy już skończą go rozdawać, ale jeśli tata zabraniał jej jeść słodyczy (co sam Stevie uważał za rozsądne, ale zbyt rygorystyczne), to nie miał zamiaru ingerować w wychowanie dziecka.
- Ty nie robisz ciast? To, kto Ci piecze ciasta porzeczkowe? - zamyślił się.
Szli od domu do domu, a gdy stanęli przed tym porośniętym zielonym bluszczem, Beckett przystanął na chwilę, biorąc głębszy oddech. Strata dziecka musiała byś dla nich niewyobrażalna, a on przecież dobrze znał to uczucie. Mała Amelka naskoczyła jednak na małżeństwo z całym swoim entuzjazmem, chociaż Ci nie pałali tym samym.
- Chcieliśmy podzielić się tortem - powiedział spokojnie wręczając dwa kawałki ciasta. - Może chociaż odrobinę odciągnie Was od smutku - spuścił głowę nieco niżej. - Jesteście obydwoje silni, bardzo silni. Proszę, nie zapomnijcie o tym. Jeśli potrzebujecie wsparcia, znajdziecie go w nas. Oni za to zapłacą... Za te wszystkie krzywdy, które Wam wyrządzili - gdy odchodzili, bał spojrzeć się im w oczy.
Kiedyś zrobi wehikuł czasu i ich dziecko też uratuje. Dom naprzeciwko był mały i bardzo skromny, cały pokryty strzechą, a gdy podeszli do niego, drzwi otworzyła im młoda czarownica w fioletowych włosach. Przez chwilę stanął jak wryty, bo tego to się nie spodziewał.
- Pani...panno... Eee... Amelko? - zwrócił się nieco desperacko w stronę dziewczynki, może młodsze pokolenie lepiej poradzi sobie w rozmowie?
Tort był dość ciężki, a Becketta powoli zaczynały boleć od tego plecy. Może powinni dawać im większe kawałki, co by szybciej ciężar zszedł?
- Amelio... - spojrzał uważnym wzrokiem na dziewczynkę. - Przepięknie zawiązałaś buciki. Kto Cię tak nauczył? Musisz mu koniecznie podziękować - uśmiechnął się do dziecka, zdecydowanie należała jej się pochwała. Może nawet powinien przekazać jej tacie, gdy ten odbierze córkę? Bądź co bądź, dla kilkulatki to nie lada wyzwanie. - Oj, no tak - roześmiał się sam do siebie, zapominając o tym, że brzdąc przecież nie zna inkantacji i nie wie, że różdżka wskazuje północ. - Różdżka wskazuje północ. Tak się przyjęło... Jak będziesz kiedyś na spacerze i zobaczysz na drzewach mech, to tam, gdzie jest go najwięcej - tam będzie północ - wolał na razie nie wchodzić w dywagacje nad tym dlaczego akurat tak się dzieje, to zrobi gdy dziewczynka zrozumie sam zamysł kierunków świata. - Więc skoro różdżka wskazuje północ, to wschód jest...?
Krótka wymiana zdań z Panią Whitaker i musieli iść dalej. Musieli i chcieli, przecież chodziło, żeby ludziom nieść radość. Amelia wydawała się być zresztą bardzo podekscytowana, a to tylko radowało serce Becketta. Trochę uśmiechu w życiu było konieczne, zwłaszcza w takich czasach jak te, a kto lepiej niż dzieci potrafił go dawać? Jeszcze niesplamione wojną i wszechobecnym głodem, jeszcze niewinne i beztroskie. Oby jak najdłużej. Przez chwilę chciał dać Amelce kawałek tortu, gdy już skończą go rozdawać, ale jeśli tata zabraniał jej jeść słodyczy (co sam Stevie uważał za rozsądne, ale zbyt rygorystyczne), to nie miał zamiaru ingerować w wychowanie dziecka.
- Ty nie robisz ciast? To, kto Ci piecze ciasta porzeczkowe? - zamyślił się.
Szli od domu do domu, a gdy stanęli przed tym porośniętym zielonym bluszczem, Beckett przystanął na chwilę, biorąc głębszy oddech. Strata dziecka musiała byś dla nich niewyobrażalna, a on przecież dobrze znał to uczucie. Mała Amelka naskoczyła jednak na małżeństwo z całym swoim entuzjazmem, chociaż Ci nie pałali tym samym.
- Chcieliśmy podzielić się tortem - powiedział spokojnie wręczając dwa kawałki ciasta. - Może chociaż odrobinę odciągnie Was od smutku - spuścił głowę nieco niżej. - Jesteście obydwoje silni, bardzo silni. Proszę, nie zapomnijcie o tym. Jeśli potrzebujecie wsparcia, znajdziecie go w nas. Oni za to zapłacą... Za te wszystkie krzywdy, które Wam wyrządzili - gdy odchodzili, bał spojrzeć się im w oczy.
Kiedyś zrobi wehikuł czasu i ich dziecko też uratuje. Dom naprzeciwko był mały i bardzo skromny, cały pokryty strzechą, a gdy podeszli do niego, drzwi otworzyła im młoda czarownica w fioletowych włosach. Przez chwilę stanął jak wryty, bo tego to się nie spodziewał.
- Pani...panno... Eee... Amelko? - zwrócił się nieco desperacko w stronę dziewczynki, może młodsze pokolenie lepiej poradzi sobie w rozmowie?
Tort był dość ciężki, a Becketta powoli zaczynały boleć od tego plecy. Może powinni dawać im większe kawałki, co by szybciej ciężar zszedł?
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 14.03.21 0:51, w całości zmieniany 1 raz
Pochwały pana Becketta sprawiły, że spuściła głowę, żeby ukryć rumiane poliki. Komplementy zawsze ją zawstydzały. Jej uśmiech zdradzał jednak, że oczekiwała tego typu odpowiedzi, a właściwie, że chciała go usłyszeć. Poprawiła swoją sukienkę, zauważając że odrobinę się pogniotła. Wciąż bezpiecznie trzymała Duckie w jednej z dłoni.
– Tata – odpowiedziała dumnie, co niezbyt zgrywało się z jej rumieńcem na jej młodziutkiej twarzy. Tata zawsze cierpliwie powtarzał jej jak powinna zawiązywać buty. Chyba też często się irytował, bo wielokrotnie sznurówki sprawiały, że wybierała się lot prosto na ziemię.
Zaśmiała się, kiedy usłyszała, że pan Dziadek nie wytłumaczył jej wszystkiego, jeżeli chodzi o urok, który rzucił! Śmieszny był! Jej tata czasem też zapominał jej czegoś wyjaśnić i potem myślał, że nadążała, a było odwrotnie! Najlepiej za to tłumaczył Marcel! Może dlatego, że był znacznie młodszy od taty?
– Mech… a co to mech? – Zapytała, nie będąc pewna czy kiedyś słyszała to słowo. Wydawało jej się, że tak. Tata coś o tym wspominał… albo dziadek? Ale ten prawdziwy dziadek. Szybko jednak zajęła się tym, żeby odpowiedzieć na jego pytanie. Przymrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć co mówił i pokazywał na przykładzie róży wiatrów. Jeżeli północ była tam, gdzie wskazywała różdżka… to wschód był… na prawo. Natychmiast wskazała odpowiedni kierunek przy pomocy pana Królikowskiego, który pomógł jej rozwiązać zagadkę. Nie chciała jednak przyznać tego, że pluszak jej pomógł. – Tam!
Radośnie podskakiwała dalej. Podobało jej się takie pomaganie. Chciała się poczuć jak tata. Gdyby tylko mogła stawać w obronie innych jak to on robił… a na pewno tak robił, choć niewiele o tym mówił. Znikał całymi dniami, a czasem i nocami! Marcel sam powiedział, że tata go uratował! Gdyby tylko miała różdżkę i mogła rzucać super zaklęciami! Ale „braciszek” powiedział jej, że musiała jeszcze poczekać… Nie chciała czekać! Ale co jeżeli musiała? Może dlatego też z radością pomagała przy rozdawaniu tortu.
– Pomagałam babci, jak jeszcze u niej mieszkałam! – Odpowiedziała na pytanie pana Becketta. – Potem babcia powiedziała, że lepiej będzie jak tata się mną zajmie. Tata nie potrafi robić ciasta porzeczkowego! Ciocia Hania obiecała, że mi takie kiedyś zrobi! Ale umiem mieszać ciasto! – Chwaliła się i opowiadała o osobach, które uważała za najbliższe. – Czasem pomagam cioci Elizabeth! I cioci Lydii! Ale teraz nie ma już tylu porzeczek…
Kiedy Dziadek próbował pocieszyć dwójkę czarodziei, ona uśmiechała się szeroko.
– Tata mówi, że trzeba walczyć! – Zawtórowała za panem Beckettem, nie wiedząc jak mogli zareagować na jej słowa. Chciała ich jednak podnieść na duchu.
Kiedy odchodzili, pomachała im energicznie dłonią i pobiegła za staruszkiem.
– Bardzo ładnie mówisz, Dziadku! – zauważyła, ponownie próbując ponownie dotrzymać mu kroku.
Nowy dom przynosił nowe wyzwania. Dach obok był czarny jak smoła i trochę wzbudzał strach w Amelce. Przypominał trochę kolor wody fontanny życia, która była w pobliżu. A i strzecha nie budziła zbytnio jej sympatii. Ale nie mogła tak po prostu się przestraszyć! Co by powiedział jej tata? Wstyd! Szybko pokonała swoje obawy.
Dziewczyna o fioletowych włosach wydawała jej się sympatyczna, nawet jeżeli była dość ponura.
– Cześć! – Zaczęła, zyskując jeszcze chwilę na ułożenie dalszych słów. – Chciałabyś... Chciałabyś spróbować naszego dobrego tortu? Pan Alexander powiedział, że, że, że mamy go rozdać, żeby i inni mogli się cieszyć dzisiejszym dniem! Mieszkasz sama czy z rodzicami? – Proponowała i dopytywała. – Może chciałabyś wziąć dla nich po kawałku! Jest naprawdę pyszny!
– Tata – odpowiedziała dumnie, co niezbyt zgrywało się z jej rumieńcem na jej młodziutkiej twarzy. Tata zawsze cierpliwie powtarzał jej jak powinna zawiązywać buty. Chyba też często się irytował, bo wielokrotnie sznurówki sprawiały, że wybierała się lot prosto na ziemię.
Zaśmiała się, kiedy usłyszała, że pan Dziadek nie wytłumaczył jej wszystkiego, jeżeli chodzi o urok, który rzucił! Śmieszny był! Jej tata czasem też zapominał jej czegoś wyjaśnić i potem myślał, że nadążała, a było odwrotnie! Najlepiej za to tłumaczył Marcel! Może dlatego, że był znacznie młodszy od taty?
– Mech… a co to mech? – Zapytała, nie będąc pewna czy kiedyś słyszała to słowo. Wydawało jej się, że tak. Tata coś o tym wspominał… albo dziadek? Ale ten prawdziwy dziadek. Szybko jednak zajęła się tym, żeby odpowiedzieć na jego pytanie. Przymrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć co mówił i pokazywał na przykładzie róży wiatrów. Jeżeli północ była tam, gdzie wskazywała różdżka… to wschód był… na prawo. Natychmiast wskazała odpowiedni kierunek przy pomocy pana Królikowskiego, który pomógł jej rozwiązać zagadkę. Nie chciała jednak przyznać tego, że pluszak jej pomógł. – Tam!
Radośnie podskakiwała dalej. Podobało jej się takie pomaganie. Chciała się poczuć jak tata. Gdyby tylko mogła stawać w obronie innych jak to on robił… a na pewno tak robił, choć niewiele o tym mówił. Znikał całymi dniami, a czasem i nocami! Marcel sam powiedział, że tata go uratował! Gdyby tylko miała różdżkę i mogła rzucać super zaklęciami! Ale „braciszek” powiedział jej, że musiała jeszcze poczekać… Nie chciała czekać! Ale co jeżeli musiała? Może dlatego też z radością pomagała przy rozdawaniu tortu.
– Pomagałam babci, jak jeszcze u niej mieszkałam! – Odpowiedziała na pytanie pana Becketta. – Potem babcia powiedziała, że lepiej będzie jak tata się mną zajmie. Tata nie potrafi robić ciasta porzeczkowego! Ciocia Hania obiecała, że mi takie kiedyś zrobi! Ale umiem mieszać ciasto! – Chwaliła się i opowiadała o osobach, które uważała za najbliższe. – Czasem pomagam cioci Elizabeth! I cioci Lydii! Ale teraz nie ma już tylu porzeczek…
Kiedy Dziadek próbował pocieszyć dwójkę czarodziei, ona uśmiechała się szeroko.
– Tata mówi, że trzeba walczyć! – Zawtórowała za panem Beckettem, nie wiedząc jak mogli zareagować na jej słowa. Chciała ich jednak podnieść na duchu.
Kiedy odchodzili, pomachała im energicznie dłonią i pobiegła za staruszkiem.
– Bardzo ładnie mówisz, Dziadku! – zauważyła, ponownie próbując ponownie dotrzymać mu kroku.
Nowy dom przynosił nowe wyzwania. Dach obok był czarny jak smoła i trochę wzbudzał strach w Amelce. Przypominał trochę kolor wody fontanny życia, która była w pobliżu. A i strzecha nie budziła zbytnio jej sympatii. Ale nie mogła tak po prostu się przestraszyć! Co by powiedział jej tata? Wstyd! Szybko pokonała swoje obawy.
Dziewczyna o fioletowych włosach wydawała jej się sympatyczna, nawet jeżeli była dość ponura.
– Cześć! – Zaczęła, zyskując jeszcze chwilę na ułożenie dalszych słów. – Chciałabyś... Chciałabyś spróbować naszego dobrego tortu? Pan Alexander powiedział, że, że, że mamy go rozdać, żeby i inni mogli się cieszyć dzisiejszym dniem! Mieszkasz sama czy z rodzicami? – Proponowała i dopytywała. – Może chciałabyś wziąć dla nich po kawałku! Jest naprawdę pyszny!
Być może własnej córki nie chwalił wystarczająco często, chociaż na pewno robił to znacznie częściej gdy była w wieku Amelki. Wtedy jednak pochłonięty był śmiercią Mary Jo, nie mógł dopuścić by Trixie stało się cokolwiek złego. Jako ojciec więc skupiał się na jej bezpieczeństwie, nie pochwałach. Teraz mógł jednak odkupić odrobinę te wyrzuty sumienia, zachwycając się pięknie zawiązanymi sznurówkami Amelki.
- Twój tata jest bardzo mądry, skoro tak ładnie nauczył Cię wiązać sznurówki - powiedział z dumną miną, kiwając jeszcze głową w uśmiechu. - Czego teraz się uczycie?
Była niezwykle pojętna, same strony świata łapała niczym prawdziwa dorosła, a jeszcze domagała się wiedzy z tego czym jest mech. No dobrze.
- Mech to taka roślinka... Rośnie na drzewach. Jest zielona i bardzo miękka. Widziałaś kiedyś taką? - zastanowił się jeszcze, obiecując sobie, że pokaże jej to ciekawe zjawisko, jeśli tylko miną jakiś mech w pobliżu. Amelka po raz kolejny pozytywnie go zaskoczyła, pokazując dokładnie, gdzie znajduje się północ. Skoro potrafiła rozwiązać zagadkę za pomocą różdżki to na pewno poradzi sobie gdy zobaczy mech. Jeszcze to przetestują.
Szli po Dolinie Godryka, a Beckett czuł coraz większy ciężar na plecach. Ani w myśl mu jednak było, by okazać przy dziewczynce swoją słabość w postaci słabszych niż jeszcze 20 lat temu stawów. Był przecież panem dziadkiem, co było wyjątkowo miłe. Naprawdę chciał mieć wnuki... Dochodziło to do niego z każdą minutą spędzoną z tym dzieciakiem. Mógłby uczyć je kierunków świata, numerologii i wszystkiego tego co przyda im się w życiu. Może zająłby się nimi lepiej niż zrobił to z Trixie... Może... Nie było jednak ku temu szans. Nie zanosiło się, by wydał swoją córkę za mąż. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie.
- A co potrafi twój tata? - postanowił skupić się na pozytywach. - Jeśli nie potrafi piec ciasta, to może Ty go nauczysz? Jestem pewien, że taką wiedzę przyjąłby z ogromną radością - wolał nie mieszać się bardziej w kwestie wychowania małej Amelki przez Williama, to było jego dziecko. Jednak niewinna uwaga na temat ciasta z pewnością nie zaszkodzi ich relacji. Moore na pewno zdawał sobie sprawę z tego jak ważny jest kontakt z własną córką.
Chodzili od domu do domu, wciąż wręczając kawałki tortu, co oprócz uśmiechów na twarzach mieszkańców Doliny Godryka, odbierało także Steviemu ciężar tortu z barków. Wtedy jednak dostrzegł jedno ze starszych drzew rosnących w małym zagajniku przy drodze. Było tam sporo cienia, ze względu na wysoki spichlerz, tam mógł być mech. Lekko zboczył z trasy i gdy znaleźli się przy drzewie, wskazał dziewczynce roślinę.
- Widzisz? To jest mech. Pamiętasz, czego Cię uczyłem? Jeśli mech jest na północ, to wschód jest gdzie...? I gdzie jest zachód? - dla przypomnienia wolał wyjaśnić raz jeszcze. - Zachód na lewo od północy, na południe po drugiej stronie od północy. A wschód to sama wiesz... Pokażesz mi?
Gdy rozwiązali zagadkę kierunków świata i zmierzali dalej do fioletowo włosej kobiety, Beckett patrzył jeszcze na słońce, które powoli uciekało dalej za horyzont. - Jest pyszny - zawahał się. - Pamiętaj, by wspierać innych, młoda damo, zwłaszcza wtedy kiedy jest im źle. Wtedy będziesz dobrym człowiekiem - pouczył młodą dziewczynę, licząc, że zapamięta tę słowa i w przyszłości może stanie po ich stronie. Gdy ta potwierdziła skinieniem głowy i odebrała ciasto, uśmiechając się szeroko - wtedy dało się wyczuć, jak dobrze jest pomagać ludziom. Zawrócili, by wrócić do Kurnika inną trasą, tak aby jeszcze zahaczyć o domy po drugiej stronie drogi. Tym razem znaleźli się przy takim karmazynowym, wyjątkowo pięknym, na pewno bardzo zadbanym. Beckett zapukał do drzwi. - Mamy dla Ciebie tort - zwrócił się do na oko 13-letniej dziewczynki. Chyba nie pojechała do Hogwartu, pewnie ze strachu... Co za świat... - Są w domu Twoi rodzice? Może oni też wezmą po kawałku?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Twój tata jest bardzo mądry, skoro tak ładnie nauczył Cię wiązać sznurówki - powiedział z dumną miną, kiwając jeszcze głową w uśmiechu. - Czego teraz się uczycie?
Była niezwykle pojętna, same strony świata łapała niczym prawdziwa dorosła, a jeszcze domagała się wiedzy z tego czym jest mech. No dobrze.
- Mech to taka roślinka... Rośnie na drzewach. Jest zielona i bardzo miękka. Widziałaś kiedyś taką? - zastanowił się jeszcze, obiecując sobie, że pokaże jej to ciekawe zjawisko, jeśli tylko miną jakiś mech w pobliżu. Amelka po raz kolejny pozytywnie go zaskoczyła, pokazując dokładnie, gdzie znajduje się północ. Skoro potrafiła rozwiązać zagadkę za pomocą różdżki to na pewno poradzi sobie gdy zobaczy mech. Jeszcze to przetestują.
Szli po Dolinie Godryka, a Beckett czuł coraz większy ciężar na plecach. Ani w myśl mu jednak było, by okazać przy dziewczynce swoją słabość w postaci słabszych niż jeszcze 20 lat temu stawów. Był przecież panem dziadkiem, co było wyjątkowo miłe. Naprawdę chciał mieć wnuki... Dochodziło to do niego z każdą minutą spędzoną z tym dzieciakiem. Mógłby uczyć je kierunków świata, numerologii i wszystkiego tego co przyda im się w życiu. Może zająłby się nimi lepiej niż zrobił to z Trixie... Może... Nie było jednak ku temu szans. Nie zanosiło się, by wydał swoją córkę za mąż. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie.
- A co potrafi twój tata? - postanowił skupić się na pozytywach. - Jeśli nie potrafi piec ciasta, to może Ty go nauczysz? Jestem pewien, że taką wiedzę przyjąłby z ogromną radością - wolał nie mieszać się bardziej w kwestie wychowania małej Amelki przez Williama, to było jego dziecko. Jednak niewinna uwaga na temat ciasta z pewnością nie zaszkodzi ich relacji. Moore na pewno zdawał sobie sprawę z tego jak ważny jest kontakt z własną córką.
Chodzili od domu do domu, wciąż wręczając kawałki tortu, co oprócz uśmiechów na twarzach mieszkańców Doliny Godryka, odbierało także Steviemu ciężar tortu z barków. Wtedy jednak dostrzegł jedno ze starszych drzew rosnących w małym zagajniku przy drodze. Było tam sporo cienia, ze względu na wysoki spichlerz, tam mógł być mech. Lekko zboczył z trasy i gdy znaleźli się przy drzewie, wskazał dziewczynce roślinę.
- Widzisz? To jest mech. Pamiętasz, czego Cię uczyłem? Jeśli mech jest na północ, to wschód jest gdzie...? I gdzie jest zachód? - dla przypomnienia wolał wyjaśnić raz jeszcze. - Zachód na lewo od północy, na południe po drugiej stronie od północy. A wschód to sama wiesz... Pokażesz mi?
Gdy rozwiązali zagadkę kierunków świata i zmierzali dalej do fioletowo włosej kobiety, Beckett patrzył jeszcze na słońce, które powoli uciekało dalej za horyzont. - Jest pyszny - zawahał się. - Pamiętaj, by wspierać innych, młoda damo, zwłaszcza wtedy kiedy jest im źle. Wtedy będziesz dobrym człowiekiem - pouczył młodą dziewczynę, licząc, że zapamięta tę słowa i w przyszłości może stanie po ich stronie. Gdy ta potwierdziła skinieniem głowy i odebrała ciasto, uśmiechając się szeroko - wtedy dało się wyczuć, jak dobrze jest pomagać ludziom. Zawrócili, by wrócić do Kurnika inną trasą, tak aby jeszcze zahaczyć o domy po drugiej stronie drogi. Tym razem znaleźli się przy takim karmazynowym, wyjątkowo pięknym, na pewno bardzo zadbanym. Beckett zapukał do drzwi. - Mamy dla Ciebie tort - zwrócił się do na oko 13-letniej dziewczynki. Chyba nie pojechała do Hogwartu, pewnie ze strachu... Co za świat... - Są w domu Twoi rodzice? Może oni też wezmą po kawałku?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 14.03.21 0:50, w całości zmieniany 2 razy
Oczywiście, że jej tata był mądry! Był przecież wspaniałym czarodziejem, bohaterem i latał na miotle najlepiej ze wszystkich, których znała! I wiele wiedział, nie wiedziała jak, ale była tego pewna! Dumnie zadarła nos i uśmiechnęła się szeroko.
– Liczenia! – odpowiedziała radośnie. Znała trochę liczb. Ho! Potrafiła liczyć do dziesięciu, a gdyby się wysiliła to nawet do dwudziestu! Wiedziała ile jest dwa odjąć jeden! Albo pięć odjąć trzy! Ale na palcach! Co jak co, ale trochę już wiedziała! Była prawą mądralą! A przynajmniej próbowała nią być. Szło jej dobrze! Komu by nie szło przy tak cierpliwym rodzicu i tak miłych sąsiadach z Oazy?
Pokręciła głową na zadane pytanie o mech. Może i widziała (a na pewno widziała), ale nigdy nie potrafiła powiązać słowa z obrazem. Szli dalej, a ona dalej podskakiwała i nawet zaczęła śpiewać coś dziecinnego do Duckie. Była to jakaś piosenka o pszczółkach, na pewno. Przy okazji rozglądała się po kilku białych domach, które mijali. Były tak dziwne czyste! Ciekawe jak mieszkańcy zachowywali tam porządek? Kolejne pytanie sprawiło, że przystanęła na chwilę i zaczęła się zastanawiać.
– Chcę go nauczyć, ale często nie ma czasu! – Odpowiedziała, wypuszczając z siebie dźwięki niezadowolonego dziecka. Rozumiała jednak, że tata starał się o ich byt i bezpieczeństwo. – Mój tata wie jak zrobić najlepszą herbatę na świecie! I robi najlepsze kanapki na świecie! – Dodała po chwili już z uśmiechem na twarzy. Nie mogła przedstawić taty jako kompletnego kulinarnego nieuka!
Krążyli od domu do domu. Przedstawianie się i ponawianie tej samej formułki w innych słowach trochę ją męczyło. Wiedziała jednak, że jej zadanie było ważne i musiała za każdym razem wykonać je jak najlepiej. Jej uśmiech nie schodził z twarzy. Chciała być jak najmilsza, żeby i drudzy dobrze się czuli.
Spojrzała na mech, który pokazał jej w trakcie drogi pan Beckett. Właściwie, przykucnęła przy nim i dotknęła go palcem. Był dziwnie mięciutki!
– Wschód… jest… – zamyśliła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie, gdzie się znajdował. Stała twarzą zwróconą na północ. Najpierw wskazała swoją lewą stronę… ale potem natychmiast się zaczerwieniła i wskazała prawą. – Tam! A po… a tam jest zachód! – Wskazała lewą dłoń.
Tak jej się przynajmniej wydawało! Starała się, naprawdę starała!
Potem ochoczo przytakiwała słowom swojego opiekuna, kiedy znaleźli się przed fioletowowłosą dziewczyną. Pan Dziadek mówił lepiej od niej, ale pewnie dlatego, że był starszy i mądrzejszy! I ona by tak potrafiła, gdyby tylko trochę urosła, dostałaby różdżkę i zakończyłaby szkołę, do której uczęszczał jej tata! Ile marzyła, żeby móc pisać bialusieńką kredą po tablicy i wywijać magicznym patykiem!
Wracali powoli do Kurnika, ale jeszcze trzeba było rozdać kilka kawałków. Ciemnoczerwony dom wydawał jej się dziwnie interesujący. Tym bardziej, kiedy wyszła z niej o trochę starsza i wyższa od niej dziewczynka. Natychmiast jej pomachała.
– Weź od nas ciasto! – Zawołała ochoczo za panem Beckettem. – Jest pyszne!! Naprawdę! – To znaczy, nie wiedziała czy było pyszne, bo go nie tknęła. Nie lubiła słodyczy (poza ciastem porzeczkowym), ale wiedziała, że inne dzieci lubiły! – I za rodziców! Powiedz, że to od wujka Alexandra! – Uśmiechnęła się radośnie. Duckie też była chyba wesoła.
– Liczenia! – odpowiedziała radośnie. Znała trochę liczb. Ho! Potrafiła liczyć do dziesięciu, a gdyby się wysiliła to nawet do dwudziestu! Wiedziała ile jest dwa odjąć jeden! Albo pięć odjąć trzy! Ale na palcach! Co jak co, ale trochę już wiedziała! Była prawą mądralą! A przynajmniej próbowała nią być. Szło jej dobrze! Komu by nie szło przy tak cierpliwym rodzicu i tak miłych sąsiadach z Oazy?
Pokręciła głową na zadane pytanie o mech. Może i widziała (a na pewno widziała), ale nigdy nie potrafiła powiązać słowa z obrazem. Szli dalej, a ona dalej podskakiwała i nawet zaczęła śpiewać coś dziecinnego do Duckie. Była to jakaś piosenka o pszczółkach, na pewno. Przy okazji rozglądała się po kilku białych domach, które mijali. Były tak dziwne czyste! Ciekawe jak mieszkańcy zachowywali tam porządek? Kolejne pytanie sprawiło, że przystanęła na chwilę i zaczęła się zastanawiać.
– Chcę go nauczyć, ale często nie ma czasu! – Odpowiedziała, wypuszczając z siebie dźwięki niezadowolonego dziecka. Rozumiała jednak, że tata starał się o ich byt i bezpieczeństwo. – Mój tata wie jak zrobić najlepszą herbatę na świecie! I robi najlepsze kanapki na świecie! – Dodała po chwili już z uśmiechem na twarzy. Nie mogła przedstawić taty jako kompletnego kulinarnego nieuka!
Krążyli od domu do domu. Przedstawianie się i ponawianie tej samej formułki w innych słowach trochę ją męczyło. Wiedziała jednak, że jej zadanie było ważne i musiała za każdym razem wykonać je jak najlepiej. Jej uśmiech nie schodził z twarzy. Chciała być jak najmilsza, żeby i drudzy dobrze się czuli.
Spojrzała na mech, który pokazał jej w trakcie drogi pan Beckett. Właściwie, przykucnęła przy nim i dotknęła go palcem. Był dziwnie mięciutki!
– Wschód… jest… – zamyśliła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie, gdzie się znajdował. Stała twarzą zwróconą na północ. Najpierw wskazała swoją lewą stronę… ale potem natychmiast się zaczerwieniła i wskazała prawą. – Tam! A po… a tam jest zachód! – Wskazała lewą dłoń.
Tak jej się przynajmniej wydawało! Starała się, naprawdę starała!
Potem ochoczo przytakiwała słowom swojego opiekuna, kiedy znaleźli się przed fioletowowłosą dziewczyną. Pan Dziadek mówił lepiej od niej, ale pewnie dlatego, że był starszy i mądrzejszy! I ona by tak potrafiła, gdyby tylko trochę urosła, dostałaby różdżkę i zakończyłaby szkołę, do której uczęszczał jej tata! Ile marzyła, żeby móc pisać bialusieńką kredą po tablicy i wywijać magicznym patykiem!
Wracali powoli do Kurnika, ale jeszcze trzeba było rozdać kilka kawałków. Ciemnoczerwony dom wydawał jej się dziwnie interesujący. Tym bardziej, kiedy wyszła z niej o trochę starsza i wyższa od niej dziewczynka. Natychmiast jej pomachała.
– Weź od nas ciasto! – Zawołała ochoczo za panem Beckettem. – Jest pyszne!! Naprawdę! – To znaczy, nie wiedziała czy było pyszne, bo go nie tknęła. Nie lubiła słodyczy (poza ciastem porzeczkowym), ale wiedziała, że inne dzieci lubiły! – I za rodziców! Powiedz, że to od wujka Alexandra! – Uśmiechnęła się radośnie. Duckie też była chyba wesoła.
Na radośnie wykrzyczane przez Amelią słowo "liczenia" zareagował dość entuzjastycznie. Przecież dokładnie na tym polegała jego praca. Numerologia była znacznie bardziej pociągająca od mugolskiej matematyki, której przyszło mu się uczyć w wiejskiej szkółce, zanim jeszcze dostał list z Hogwartu. W numerologii te wszystkie liczby miały znaczenie, a jeśli ktoś potrafił zrobić z nich użytek, to mógł śmiało piąć się dalej w karierze naukowca. Beckett nie do końca traktował tak sam siebie. Oczywiście, świstokliki były jego konikiem, z własnymi wynalazkami też radził sobie dość dobrze. Nigdy jednak nie dbał o własne ego w tym wszystkim, o wiele bardziej troszczył się o efekty pracy. Nie mniej, fakt, że już kilkuletnia dziewczynka uczyła się od swojego ojca liczenia, radował go. Tak samo on uczył tego Trixie i tak samo na pewno nauczy tego swoje wnuki.
- Tak? No to proszę, policz drzewa przy drodze - uśmiechnął się, licząc, że sobie poradzi.
Jaką radością było widzieć dziecko, które kompletnie nie przejmuje się wojną i głodem dookoła. Nie musiała, przyjdzie jeszcze na to czas, by wstąpiła w dorosłe życie. Póki co niech bawi się liczeniem drzew, Panem Królikowskim i Duckie. - Jeśli twój tata robi takie klawe kanapki, to musisz mu za to bardzo podziękować! Ty sama robisz kanapki? No i jakie najbardziej lubisz? Dla mnie najważniejsze by miały korzonki - powiedział szybko, nie zastanawiając się nawet czy Amelka wie, czym tak właściwie są korzonki. Z zadaniem na rozpoznanie kierunków świata i mchem poradziła sobie prawie doskonale. - Wschód na prawo, zachód na lewo, a południe po drugiej stronie. Na pewno zapamiętasz. No i teraz wiesz jak wygląda mech - musieli ruszać dalej, więc podnosząc się, tak by nie upuścić wielkiego tortu, rozpoczął spacer w drugą stornę Doliny Godryka, tak by w porę odprowadzić Amelkę do Kurnika, by mógł odebrać ją tata.
Do małej dziewczynki z karmazynowego domu dołączyli rodzice, a Beckett przywitał się z nimi pogodnym uśmiechem. Ludzie, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, często też zresztą zdarzało im się urządzać pogawędki niedaleko targu, na temat wojny i jej skutków na normalnych ludzi. - Weźcie tortu. Olgo, Simonie. Pamiętajcie, że macie w nas wsparcie. Jeśli kiedykolwiek przydarzyłoby się Wam cokolwiek złego, możecie mnie poinformować. Zadbamy o Was - mówił spokojnie, wierząc, że doskonale wiedzieli, o kogo chodzi. W końcu nie mieszkali w Dolinie Godryka od wczoraj. Wracając do Kurnika, minęli jeszcze kilka osób, ale w wielkim pudełku po torcie nie zostało już prawie nic, oprócz dwóch największych kawałków. Te zostawi dla Alexandra i jego pięknej narzeczonej. Należy im się. A wesele jeszcze będzie, jeszcze będzie wspaniale. Plecy odpoczęły w momencie, w którym Stevie odstawił karton, przejmując jeszcze od Amelki kaczuszkę Duckie. Trixie zabiłaby go przecież gdyby ją zgubił, nawet na rzecz takiego uroczego dziecka.
- Ucz się pilnie, Amelko - uśmiechnął się jeszcze do dziecka. - I dbaj o tatę, to bardzo ważne.
zt x2
- Tak? No to proszę, policz drzewa przy drodze - uśmiechnął się, licząc, że sobie poradzi.
Jaką radością było widzieć dziecko, które kompletnie nie przejmuje się wojną i głodem dookoła. Nie musiała, przyjdzie jeszcze na to czas, by wstąpiła w dorosłe życie. Póki co niech bawi się liczeniem drzew, Panem Królikowskim i Duckie. - Jeśli twój tata robi takie klawe kanapki, to musisz mu za to bardzo podziękować! Ty sama robisz kanapki? No i jakie najbardziej lubisz? Dla mnie najważniejsze by miały korzonki - powiedział szybko, nie zastanawiając się nawet czy Amelka wie, czym tak właściwie są korzonki. Z zadaniem na rozpoznanie kierunków świata i mchem poradziła sobie prawie doskonale. - Wschód na prawo, zachód na lewo, a południe po drugiej stronie. Na pewno zapamiętasz. No i teraz wiesz jak wygląda mech - musieli ruszać dalej, więc podnosząc się, tak by nie upuścić wielkiego tortu, rozpoczął spacer w drugą stornę Doliny Godryka, tak by w porę odprowadzić Amelkę do Kurnika, by mógł odebrać ją tata.
Do małej dziewczynki z karmazynowego domu dołączyli rodzice, a Beckett przywitał się z nimi pogodnym uśmiechem. Ludzie, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, często też zresztą zdarzało im się urządzać pogawędki niedaleko targu, na temat wojny i jej skutków na normalnych ludzi. - Weźcie tortu. Olgo, Simonie. Pamiętajcie, że macie w nas wsparcie. Jeśli kiedykolwiek przydarzyłoby się Wam cokolwiek złego, możecie mnie poinformować. Zadbamy o Was - mówił spokojnie, wierząc, że doskonale wiedzieli, o kogo chodzi. W końcu nie mieszkali w Dolinie Godryka od wczoraj. Wracając do Kurnika, minęli jeszcze kilka osób, ale w wielkim pudełku po torcie nie zostało już prawie nic, oprócz dwóch największych kawałków. Te zostawi dla Alexandra i jego pięknej narzeczonej. Należy im się. A wesele jeszcze będzie, jeszcze będzie wspaniale. Plecy odpoczęły w momencie, w którym Stevie odstawił karton, przejmując jeszcze od Amelki kaczuszkę Duckie. Trixie zabiłaby go przecież gdyby ją zgubił, nawet na rzecz takiego uroczego dziecka.
- Ucz się pilnie, Amelko - uśmiechnął się jeszcze do dziecka. - I dbaj o tatę, to bardzo ważne.
zt x2
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Fontanna Życia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka