Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Zamknięta część portu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamknięta część portu
Ciężki zaduch mniej lub bardziej stojącej wody, to pierwsze co uderza przechodnia. Trzeszczące deski wysuniętych wgłąb wody kładek, spróchniałe beczki ustawione pod osmolonymi od kilu niegaszonych pożarów - ścianami magazynów i resztki unoszących się na wodzie łódek - niektóre wciąż zdatne, by unieść pasażera czy dwóch. Jeśli poszukujesz szybkiej przeprawy, czy też ukrycia - to miejsce wydaje się idealne. Przynajmniej dla najbardziej zdesperowanych. Kiedyś musiały tu cumować płytsze statki i rybackie łodzie, a pozostałości po dawnej świetności rysują pozostawione w nieładzie przedmioty, nadpalone fragmenty pływających przy brzegu desek.
Ta część portu jest oddzielona nie tylko od strony samych doków. Stojąca woda to efekt kilku krat zatopionych resztek statków, które stworzyły naturalną barykadę. A jednak, wciąż istnieją przejścia, które pozwalają dostać się w tę zapomnianą część doków. Oczywiście, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Albo musisz.
Ta część portu jest oddzielona nie tylko od strony samych doków. Stojąca woda to efekt kilku krat zatopionych resztek statków, które stworzyły naturalną barykadę. A jednak, wciąż istnieją przejścia, które pozwalają dostać się w tę zapomnianą część doków. Oczywiście, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Albo musisz.
Chciała warknąć coś pod nosem w stylu „No co ty kurwa nie powiesz, Mulciber” ale słysząc jego stwierdzenie, to w jaki sposób na niego spojrzała musiało oznaczać nawet więcej niż była w stanie przekazać swoimi słowami. Zdradził ją. To było pewne i ona była tego świadoma. I bolało cholernie, że zawiodła się właśnie na nim. Przecież go znała od szczeniaka, przecież gdyby było trzeba, to stanęła by za nim murem, bo był jej kundlem, z którym współpracowała. A ten ją wykiwał, wystawił, naraził na nieprzyjemności. Oczywiście, to nie była tylko jego wina. Sporo było w tym wszystkim jej błędów, jakby była kompletnie nie przygotowana do wykonywania takich zadań, jakby całkowicie zapomniała jak to się robi i z kim ma do czynienia. Zaćmienie umysłu, zbyt dużo wzięła na swoje barki, przerosła ją sytuacja, która miała miejsce aktualnie w Londynie? Trudno powiedzieć. Nie miała teraz żadnych skrupułów, skoro Keat ją wystawił, to ona nie będzie narażać dla niego swojego karku.
- Keaton Burroughs – odpowiedziała mu beznamiętnie.
Przełknęła ślinę słuchając o Percivalu, o Lordzie Voldemorcie. Jej dłonie same zacisnęły się w pięści. Sama myśl o tym, że Keat mógł przystać do takich ludzi sprawiała, że wręcz się w niej gotowało. Nie wzięła tego pod uwagę, nie mogła wiedzieć czy to prawda. Ale jego nagłe zniknięcie, rozpłynięcie się w powietrzu? Oczywiście, że czasami znikał, przez wiele miesięcy potrafili nie stykać się ze sobą zupełnie. Ale zawsze gdzieś jej mignął na ulicy, w pubie rozniósł się jego głos, Moss coś o nim wspomniała, albo słyszała o bójce w którą się wdał. A teraz? Nic.
- Kurwa – tylko na tyle ją było teraz stać.
Naprawdę grunt jej się zawalił pod nogami. Nigdy nie sądziła, że wpakuje się aż w takie gówno. O nie, dostała już nauczkę. Nigdy więcej nie pozwoli na to, żeby ktoś jej w czymkolwiek pomagał, w jakimkolwiek zleceniu bo jak widać – nawet najbliższy przyjaciel potrafi wystawić do wiatru. Ale Mulciberowi nie wystarczyła świadomość w jak wielką dziurę w tym momencie stoczyła się Rain. W jednej chwili jego różdżka została wycelowana w jej kierunku i jakiś cud sprawił, że zaklęcie wystrzelone z jego różdżki nie sięgnęło jej ciała.
- Mulciber! - krzyknęła.
I w sumie nie wiedziała co więcej powiedzieć. Zacząć przeklinać? A może wziąć nogi za pas i uciekać ile sił? Popatrzyła na niego jedynie ze wściekłością, rozumiała, że mógł być zły, ale żeby od razu atakować? Nawet nie znała inkantacji tego zaklęcia. Nawet nie wiedziała co mogło jej się stać. Odruchowo sięgnęła pod swoją różdżkę, którą również wycelowała w jego osobę. Nie pamiętała kiedy ostatni raz musiała się bronić, kiedy w jej stronę leciało zaklęcie i nie był to zaplanowany pojedynek. Unikała miejsc gdzie mogłaby natrafić na kontrole, nawet w Parszywym Pasażerze prędzej można było dostać w mordę niż zdążyło się wypowiedzieć Expelliarmus. A dzisiaj sama się tutaj stawiła. Być może powinna się tego spodziewać, w końcu bardzo dobrze wiedziała, że rozmowa z mężczyzną nie będzie miła i przyjemna, chociaż rozpoczęła się niepozornie. Na tyle nie pozornie, że Huxley nawet myślała, że może tak będzie do końca. Gdy Mulciber skierował w jej stronę różdżkę pozbawiło jej reszty złudzeń, że może ich spotkanie zakończy się tylko na rozmowie. Nie chciała, by ich znajomość skończyła się w taki sposób. Mogli się jeszcze sobie przydać.
- Nie atakuj mnie, Ramsey! Everte Stati! - machnęła różdżką. - Dotychczas dobrze nam się współpracowało, nie zapominaj o tym!
- Keaton Burroughs – odpowiedziała mu beznamiętnie.
Przełknęła ślinę słuchając o Percivalu, o Lordzie Voldemorcie. Jej dłonie same zacisnęły się w pięści. Sama myśl o tym, że Keat mógł przystać do takich ludzi sprawiała, że wręcz się w niej gotowało. Nie wzięła tego pod uwagę, nie mogła wiedzieć czy to prawda. Ale jego nagłe zniknięcie, rozpłynięcie się w powietrzu? Oczywiście, że czasami znikał, przez wiele miesięcy potrafili nie stykać się ze sobą zupełnie. Ale zawsze gdzieś jej mignął na ulicy, w pubie rozniósł się jego głos, Moss coś o nim wspomniała, albo słyszała o bójce w którą się wdał. A teraz? Nic.
- Kurwa – tylko na tyle ją było teraz stać.
Naprawdę grunt jej się zawalił pod nogami. Nigdy nie sądziła, że wpakuje się aż w takie gówno. O nie, dostała już nauczkę. Nigdy więcej nie pozwoli na to, żeby ktoś jej w czymkolwiek pomagał, w jakimkolwiek zleceniu bo jak widać – nawet najbliższy przyjaciel potrafi wystawić do wiatru. Ale Mulciberowi nie wystarczyła świadomość w jak wielką dziurę w tym momencie stoczyła się Rain. W jednej chwili jego różdżka została wycelowana w jej kierunku i jakiś cud sprawił, że zaklęcie wystrzelone z jego różdżki nie sięgnęło jej ciała.
- Mulciber! - krzyknęła.
I w sumie nie wiedziała co więcej powiedzieć. Zacząć przeklinać? A może wziąć nogi za pas i uciekać ile sił? Popatrzyła na niego jedynie ze wściekłością, rozumiała, że mógł być zły, ale żeby od razu atakować? Nawet nie znała inkantacji tego zaklęcia. Nawet nie wiedziała co mogło jej się stać. Odruchowo sięgnęła pod swoją różdżkę, którą również wycelowała w jego osobę. Nie pamiętała kiedy ostatni raz musiała się bronić, kiedy w jej stronę leciało zaklęcie i nie był to zaplanowany pojedynek. Unikała miejsc gdzie mogłaby natrafić na kontrole, nawet w Parszywym Pasażerze prędzej można było dostać w mordę niż zdążyło się wypowiedzieć Expelliarmus. A dzisiaj sama się tutaj stawiła. Być może powinna się tego spodziewać, w końcu bardzo dobrze wiedziała, że rozmowa z mężczyzną nie będzie miła i przyjemna, chociaż rozpoczęła się niepozornie. Na tyle nie pozornie, że Huxley nawet myślała, że może tak będzie do końca. Gdy Mulciber skierował w jej stronę różdżkę pozbawiło jej reszty złudzeń, że może ich spotkanie zakończy się tylko na rozmowie. Nie chciała, by ich znajomość skończyła się w taki sposób. Mogli się jeszcze sobie przydać.
- Nie atakuj mnie, Ramsey! Everte Stati! - machnęła różdżką. - Dotychczas dobrze nam się współpracowało, nie zapominaj o tym!
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Rain Huxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Keaton Burroughs. Nazwisko było mu kompletnie obce, był pewien, że nigdy nie spotkał się z nikim o tych personaliach, choć może mijał go na ulicach, nie wiedząc nawet, że to on. Zdradził Rain — takich kobiet, nie tyle atrakcyjnych, co przydatnych, się nie zdradza. Chyba, że miał ku temu większy powód. Nie miał jednak żadnych podstaw, by podejrzewać go o jakąkolwiek kolaborację z wrogiem. Mógł być po prostu parszywym typem, który wystawił ją do wiatru. I jeśli tak było, to właśnie ona miała go ukarać za to, że nie dotrzymała zawartej z Mulciberem umowy. Na samej złości nie mogło się dziś skończyć. Tylko ból mógł sprawić, że nienawiść i gniew urósłby w niej do takich rozmiarów, by zrodzić w sobie zemstę. Tylko tak negatywne i potężne emocje mogły dostatecznie zmobilizować ją, do wzięcia się w garść i zdobycia informacji, których potrzebował dawno temu.
Huxley, będziesz dziś cierpieć. Będziesz cierpieć tak, że zapragniesz śmierci tego, który cie wystawił. Będziesz cierpieć tak, że w końcu się dogadamy.
— Ten twój informator nie jest wart złamanego knuta — odpowiedział z pogardą, nie odrywając spojrzenia od Rain. — Kim jest on jest? Opowiesz mi o nim wszystko, co wiesz, a może wrócimy do dawnej współpracy. Ktoś musi ponieść konsekwencje, nieusatysfakcjonowany klient to zły klient. Albo to będziesz ty, albo on. Masz wybór.— Mógł okazać jej jeszcze odrobinę dobroci, przez wzgląd na dawne lata i dotychczasową współpracę, zgodnie z jej prośbą. Ale nie zamierzał sam wymierzać tej sprawiedliwości. Mogła mu przynieść jego głowę, jeśli sama chciała przeżyć.
— Protego!— machnął różdżką, wyczarowując przed sobą tarczę. Była wyjątkowo silna i w mgnieniu oka odbiła lecące ku niemu zaklęcie w stronę samej Huxley. Podnosząc na niego różdżkę popełniła błąd, który sama będzie musiała naprawić. Zaraz po tym wykonał jeszcze raz ten sam ruch nadgarstkiem. —Somniumante— powtórzył, celując w kobietę. Liczył, że tym razem różdżka go nie zawiedzie. Był silny, był potężny, a to zaklęcie znajdowało się w jego zasięgu. Ona chyba zapomniała, z kim miała do czynienia. Może nie wiedziała, może go nie doceniła. Zaraz to miało się zmienić. — Problem w tym, Huxley, że skończyła mi się cierpliwość. Kazałaś mi długo czekać. Londyn dziś jest oczyszczony ze wszystkich wrogów publicznych. Chyba nie chcesz stać się jednym z nich?— zadrwił, przechylając głowę. Cóż będzie robić z dala od stolicy, z dala od portu, który był jej domem, źródłem utrzymania, azylem? Miała szansę zreflektować się i współpracować, wydać swojego informatora, a może nawet wystawić mu go na tacy. Czekał na jej propozycje dotyczące rekompensaty, choć straconego czasu nie miała szans mu zwrócić.
| Rzut na obronę; rzucam tu na czarną magię.
Huxley, będziesz dziś cierpieć. Będziesz cierpieć tak, że zapragniesz śmierci tego, który cie wystawił. Będziesz cierpieć tak, że w końcu się dogadamy.
— Ten twój informator nie jest wart złamanego knuta — odpowiedział z pogardą, nie odrywając spojrzenia od Rain. — Kim jest on jest? Opowiesz mi o nim wszystko, co wiesz, a może wrócimy do dawnej współpracy. Ktoś musi ponieść konsekwencje, nieusatysfakcjonowany klient to zły klient. Albo to będziesz ty, albo on. Masz wybór.— Mógł okazać jej jeszcze odrobinę dobroci, przez wzgląd na dawne lata i dotychczasową współpracę, zgodnie z jej prośbą. Ale nie zamierzał sam wymierzać tej sprawiedliwości. Mogła mu przynieść jego głowę, jeśli sama chciała przeżyć.
— Protego!— machnął różdżką, wyczarowując przed sobą tarczę. Była wyjątkowo silna i w mgnieniu oka odbiła lecące ku niemu zaklęcie w stronę samej Huxley. Podnosząc na niego różdżkę popełniła błąd, który sama będzie musiała naprawić. Zaraz po tym wykonał jeszcze raz ten sam ruch nadgarstkiem. —Somniumante— powtórzył, celując w kobietę. Liczył, że tym razem różdżka go nie zawiedzie. Był silny, był potężny, a to zaklęcie znajdowało się w jego zasięgu. Ona chyba zapomniała, z kim miała do czynienia. Może nie wiedziała, może go nie doceniła. Zaraz to miało się zmienić. — Problem w tym, Huxley, że skończyła mi się cierpliwość. Kazałaś mi długo czekać. Londyn dziś jest oczyszczony ze wszystkich wrogów publicznych. Chyba nie chcesz stać się jednym z nich?— zadrwił, przechylając głowę. Cóż będzie robić z dala od stolicy, z dala od portu, który był jej domem, źródłem utrzymania, azylem? Miała szansę zreflektować się i współpracować, wydać swojego informatora, a może nawet wystawić mu go na tacy. Czekał na jej propozycje dotyczące rekompensaty, choć straconego czasu nie miała szans mu zwrócić.
| Rzut na obronę; rzucam tu na czarną magię.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Nie sądziła, że zostanie postawiona w takiej sytuacji. Wybierać pomiędzy sobą a nim. Gdzieś w głębi niej pojawiły się wyrzuty sumienia, czy na pewno dobrze zrobiła w złości wypowiadając jego imię i nazwisko. Ale skoro obiecał pomoc i tej obietnicy nie dotrzymał? Keat powinien doskonale wiedzieć, że skoro pojawił się na jej wezwanie, skoro od razu słysząc o co chodzi nie wycofał się, pozwolił się wtajemniczyć wiedząc doskonale, że jest to sprawa poważna – sam to zresztą zauważył – to nie mógł już później zrezygnować. Tak jak ona teraz przypominała Ramsey’owi ich dawne interesy, że nigdy wcześniej go nie zawiodła, tak powinna spojrzeć teraz na chłopaka, potraktować go łaskawiej. Ale to nie on teraz stał naprzeciwko poplecznika Lorda Voldemorta. I to nie w niego została skierowana różdżka. Już zapomniała, że zadzieranie z Mulciberem nie jest dobrym rozwiązaniem, a postawione przez niego ultimatum nie miało dobrego wyjścia. Za niedotrzymanie zalecenia miała słono zapłacić – ona lub Keat. I jak sam mężczyzna stwierdził, ten wybór należał do niej. W tym momencie wszystkie przyjaźnie, zażyłości odchodziły na bok, a sakiewka którą otrzymała od Keata w prezencie bardzo ciążyła jej u pasa. Odezwał się w niej jednak portowy instynkt, to coś dzięki czemu udało jej się tyle lat przerwać na ulicy – zaczęła myśleć tylko i wyłącznie o swojej dupie i nie chciała za to wszystko przypłacić życiem. Nie dla gówniarza, którego widocznie źle sobie wychowała.
Naprawdę nie rozumiała co się wydarzyło. Gdzie on się podziewał i dlaczego nie wysłał jej chociażby jednej sowy z krótkim listem wyjaśniającym co się stało. To by wystarczyło, by Rain nie poczuła się zdradzona. A to teraz właśnie czuła. Nie pamiętała kiedy ostatni raz ją ktoś tak wystawił i to jeszcze osoba, która dotychczas czuła się członkiem pewnej społeczności, którą wspólnie tworzyli. Parszywa rodzina. Nawet jeśli po prostu zwiał i ukrywał się gdzieś po drugiej stronie Anglii z powodu swoich własnych kłopotów miała to gdzieś.
- Pracuje w Peak Districk, dotychczas mieszkał w dokach, ale od dawna nikt go nie widział. Całkiem zaradny, umie sobie radzić z problemami – chociaż były to tak podstawowe informacje, to z dziwną trudnością było jej o nim opowiadać.
I może byłaby w stanie coś jeszcze wyjawić gdyby nie fakt, że w ruch poszły różdżki. Jej zaklęcie poszybowało w stronę mężczyzny, ale Mulciber wykazał się wyjątkową szybkością i siłą wyczarowując takie protego, które nie tyle ochroniło jego, co jeszcze odbiło zaklęcie, które leciało wprost na Huxley.
- Protego! - Krzyknęła wykonując odpowiedni ruch ręką.
I przede mną wyczarowała się tarcza, która tym razem pochłonęła zaklęcie. Nie takiego obrotu spraw się spodziewała. Liczyła na zwykłą rozmowę, spokojne wyjaśnienie swoich spraw, rozwiązanie problemu w sposób stosunkowo łagodny na tyle, na ile dało się to wykonać wraz z Mulciberem. A tu robiło się naprawdę nieprzyjemnie. Dawno nikomu w taki sposób nie zaszła za skórę, oj dawno.
Nie chciała tracić wszystkiego co miała. Doszła do tego sama, sama na to zapracowała by mieć swoje miejsce na tym świecie. Przez całe życie dbała o to, by nie musieć się nikogo i niczego bać, by port był miejscem, gdzie to ona będzie wykładać karty. Jednym słowem mogła wydać czarodzieja handlującego czarnomagicznymi artefaktami z zagranicy; drugim doprowadzić do rozpadu małżeństwa czarodzieja na co dzień pracującego w ministerstwie, który myślał, że jak przyjdzie się pieprzyć do doków, to nikt go tu nie rozpozna; a trzecim zakradnąć się do czyjegoś umysłu i pozmieniać wspomnienia na tyle, że własnej matki nie pozna. Nie mogła pozwolić na to, by to wszystko stracić. Może dla kogoś innego było to niewiele, gówno warte, ale to było jej na co sama zapracowała. Dla niej to było wszystko.
- Nie zrobisz tego ze mną. Protego maxima!
Tym razem jego zaklęcie poszybowało w stronę Huxley, a ona machnęła różdżką mając nadzieję, że i tym razem nie doświadczy efektów tego uroku.
| Tu rzuciłam na protego. W poście rzucam na protego maxima.
Naprawdę nie rozumiała co się wydarzyło. Gdzie on się podziewał i dlaczego nie wysłał jej chociażby jednej sowy z krótkim listem wyjaśniającym co się stało. To by wystarczyło, by Rain nie poczuła się zdradzona. A to teraz właśnie czuła. Nie pamiętała kiedy ostatni raz ją ktoś tak wystawił i to jeszcze osoba, która dotychczas czuła się członkiem pewnej społeczności, którą wspólnie tworzyli. Parszywa rodzina. Nawet jeśli po prostu zwiał i ukrywał się gdzieś po drugiej stronie Anglii z powodu swoich własnych kłopotów miała to gdzieś.
- Pracuje w Peak Districk, dotychczas mieszkał w dokach, ale od dawna nikt go nie widział. Całkiem zaradny, umie sobie radzić z problemami – chociaż były to tak podstawowe informacje, to z dziwną trudnością było jej o nim opowiadać.
I może byłaby w stanie coś jeszcze wyjawić gdyby nie fakt, że w ruch poszły różdżki. Jej zaklęcie poszybowało w stronę mężczyzny, ale Mulciber wykazał się wyjątkową szybkością i siłą wyczarowując takie protego, które nie tyle ochroniło jego, co jeszcze odbiło zaklęcie, które leciało wprost na Huxley.
- Protego! - Krzyknęła wykonując odpowiedni ruch ręką.
I przede mną wyczarowała się tarcza, która tym razem pochłonęła zaklęcie. Nie takiego obrotu spraw się spodziewała. Liczyła na zwykłą rozmowę, spokojne wyjaśnienie swoich spraw, rozwiązanie problemu w sposób stosunkowo łagodny na tyle, na ile dało się to wykonać wraz z Mulciberem. A tu robiło się naprawdę nieprzyjemnie. Dawno nikomu w taki sposób nie zaszła za skórę, oj dawno.
Nie chciała tracić wszystkiego co miała. Doszła do tego sama, sama na to zapracowała by mieć swoje miejsce na tym świecie. Przez całe życie dbała o to, by nie musieć się nikogo i niczego bać, by port był miejscem, gdzie to ona będzie wykładać karty. Jednym słowem mogła wydać czarodzieja handlującego czarnomagicznymi artefaktami z zagranicy; drugim doprowadzić do rozpadu małżeństwa czarodzieja na co dzień pracującego w ministerstwie, który myślał, że jak przyjdzie się pieprzyć do doków, to nikt go tu nie rozpozna; a trzecim zakradnąć się do czyjegoś umysłu i pozmieniać wspomnienia na tyle, że własnej matki nie pozna. Nie mogła pozwolić na to, by to wszystko stracić. Może dla kogoś innego było to niewiele, gówno warte, ale to było jej na co sama zapracowała. Dla niej to było wszystko.
- Nie zrobisz tego ze mną. Protego maxima!
Tym razem jego zaklęcie poszybowało w stronę Huxley, a ona machnęła różdżką mając nadzieję, że i tym razem nie doświadczy efektów tego uroku.
| Tu rzuciłam na protego. W poście rzucam na protego maxima.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Rain Huxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Nie musiał tego robić. Współpracował z Rain od dawna, dotąd rzeczywiście go nie zawiodła. Układało im się całkiem nieźle i gdyby tylko nie chodziło o wymianę informacji, skorzystałby z okazji, by przyjrzeć się lepiej jej kobiecym wdziękom. Nie musiał — ale chciał. Bo nie lubił, gdy ktoś, kto znał go dłużej go lekceważył. Zrozumiałby, że go nie docenia, gdyby robili to po raz pierwszy. Pozory mylą, a on też nie sprawiał szczególnego wrażenia, przy pierwszym spotkaniu. Zrozumiałby też, gdyby go uprzedziła. Zaradziliby temu wspólnie, winowajca odpowiedziałby za swój błąd, zarówno przed nią, jak i przed nim. Nauczyliby go sumienności w wykonywaniu zadań. Ale ona nie zrobiła kompletnie nic. Licząc, że zapomni o całej sprawie, zamiotła sprawę pod dywan, udając, że wystawiona do wiatru nie zawaliła sprawy. Zaprzeczała, że została zdradzona, że ktoś ją zawiódł, a ona sama pozwoliła, by jej dobre imię zostało nadszarpnięte. Imię w jej fachu było wszystkim. Opinia o niej napędzała klientów. Lgnęli do niej, bo potrafiła dać to, czego pragnęli, niezależnie czy miała to w ustach, czy między nogami. Kiedy zawodzisz, dajesz plamę; kiedy partaczysz robotę na wizerunku pojawia się szrama, a opinia o lekceważącym stosunku do klienta szybko się rozchodzi. Kompletnie nie dbał o jej reputację w porcie, ani o to, czy rozpowszechniwszy tą informację narobiłby jej kłopotu. Podzielenie się tym zawodem z kimś innym nie było mu na rękę. Bo nikt nie mógł wiedzieć, że ktoś tak go zbył. Dlatego musiała tego doświadczyć, zanim wrócą do rozmów o interesach.
— W Peak District? Rezerwacie smoków?— Zabawne i całkiem ironiczne. — Mam nadzieję, że z tym problemem sobie nie poradzi — wycedził, marszcząc brwi. Jego różdżka wciąż skierowana była w jej stronę; Obroniła się przed pierwszym zaklęciem, drugie zadanie ją przerosło. Czarnomagiczna klątwa przebiła błękitną mgłę i uderzyła w nią, ściągając do jej głowy najstraszniejsze wizje. Była bezbronna. Któż by pomyślał. Nie był pewien, czy jako legilimentka nie potrafiła też oklumencji — zaimponowałaby mu tym; liczył jednak dla samego siebie, że nie zadbała o własne bezpieczeństwo, ani to, że ktoś inny mógł dostać się do jej głowy innymi sposobami niż opanowana przez nią do perfekcji umiejętność.
— Imperio— szepnął, mierząc do niej różdżką wciąż, celując w sam środek jej piersi. Jeśli padła ofiarą klątwy, może nawet nie być w stanie pozwalającym na kontaktowanie się z otoczeniem, zachowanie świadomości. Może nawet nie będzie wiedzieć, że zwiąże swoją wolę z jej wolą i wszystko czego tym razem zapragnie stanie się rzeczywistością. Klątwa imperium nigdy go nie zawodziła. Potężne, arcytrudne zaklęcie wychodziło mu raz zarazem, wiedział więc, że i tym razem będzie tak samo.
— Zrobię z tobą, co tylko zechcę, Huxley — szepnął łagodnie, robiąc krok w jej stronę.
— W Peak District? Rezerwacie smoków?— Zabawne i całkiem ironiczne. — Mam nadzieję, że z tym problemem sobie nie poradzi — wycedził, marszcząc brwi. Jego różdżka wciąż skierowana była w jej stronę; Obroniła się przed pierwszym zaklęciem, drugie zadanie ją przerosło. Czarnomagiczna klątwa przebiła błękitną mgłę i uderzyła w nią, ściągając do jej głowy najstraszniejsze wizje. Była bezbronna. Któż by pomyślał. Nie był pewien, czy jako legilimentka nie potrafiła też oklumencji — zaimponowałaby mu tym; liczył jednak dla samego siebie, że nie zadbała o własne bezpieczeństwo, ani to, że ktoś inny mógł dostać się do jej głowy innymi sposobami niż opanowana przez nią do perfekcji umiejętność.
— Imperio— szepnął, mierząc do niej różdżką wciąż, celując w sam środek jej piersi. Jeśli padła ofiarą klątwy, może nawet nie być w stanie pozwalającym na kontaktowanie się z otoczeniem, zachowanie świadomości. Może nawet nie będzie wiedzieć, że zwiąże swoją wolę z jej wolą i wszystko czego tym razem zapragnie stanie się rzeczywistością. Klątwa imperium nigdy go nie zawodziła. Potężne, arcytrudne zaklęcie wychodziło mu raz zarazem, wiedział więc, że i tym razem będzie tak samo.
— Zrobię z tobą, co tylko zechcę, Huxley — szepnął łagodnie, robiąc krok w jej stronę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Nie mogła być nieomylna zawsze. Kiedyś musiał pojawić się błąd, kiedyś coś musiało się w końcu spartaczyć. Tylko dlaczego akurat teraz i dlaczego gdy jej zleceniodawcą był akurat Mulciber? Nie brała na siebie całej winy, nie uważała, że to ona popełniła błąd. Na tę chwilę nie była w stanie dopuścić do siebie myśli, że to w jakiej znalazła się sytuacji nie było winą Keata, a właśnie jej. Zwalała wszystko na chłopaka, bo tak było łatwiej. Później z pewnością to do niej dotrze, wyciągnie wnioski i więcej nie popełni tego samego błędu. O ile będzie miała okazję, aby go więcej nie popełnić. Tak dobrze współpracowało jej się z Mulciberem, że zapomniała jaki może być groźny. Ceniła go jako osobę, z którą współpracowała, ale przez to zaczęła się czuć przy nim zbyt komfortowo przestała traktować go jako potencjalne zagrożenie. I to może właśnie to było powodem jej problemów? Nie fakt, że zaufała nie tej osobie co powinna, nie to że Keat ją wystawił, a ona dała znać Ramsey’owi, że ma problem. Ale na takie rozmyślania przyjdzie, miejmy nadzieję, czas później.
Póki co port rozjaśniało światło bijące od rzucających zaklęć i wyczarowanych tarcz. Nie pamiętała kiedy ostatni raz musiała z kimś walczyć. Zazwyczaj stroniła od używania różdżki w innych celach niż legilimencja, w pubie łatwiej było dać komuś po mordzie i zawołać Hagrida by wywalił delikwenta za drzwi niż rzucać zaklęcia na pijanego w trzy dupy marynarza, który by własnym palcem do nosa sobie nie trafił, a co dopiero sięgnął po różdżkę. O dziwo nigdy nie miała większego powodu, by unosić ją na kogokolwiek w porcie. Aż przyszedł dzisiejszy dzień. Czuła, że tym razem jej tarcza nie wytrzyma naporu zaklęcia. Już od początku widziała, że jest potężne i nie pomyliła się w tej kwestii, tym bardziej gdy przeszło ono przez jej tarczę jak przez masło.
Momentalnie dopadł ją strach. Straciła z oczu Mulcibera, znalazła się w ciemności, z której zaczęli wyłaniać się mężczyźni z czarodziejskiej policji. Miała wrażenie, że idą w jej kierunku, a jedyne czego pragną to zamknąć ją w Tower, a potem zesłać do Azkabanu. Ale przecież ona była niewinna, nie zrobiła nic złego, tylko próbowała przetrwać na tym cholernym świecie. Leciały w nią zaklęcia, biegła i biegła ale ciągle w miejscu, a oni się zbliżali, a razem z nimi Tower, Azkaban i dementorzy. W pewnym momencie zniknęli. A Huxley stała pośrodku ciemności, z daleka obserwując swój ukochany port, swój dom i swój azyl, do którego nie mogła wrócić. Szła w jego kierunku, a Londyn się od niej oddalał, a za nią było morze i statek. Na statek też jej nie chcieli wpuścić, w końcu kobieta na pokładzie przynosi pecha. Woda pod jej nogami się rozstąpiła, wpadła pod powierzchnię. Myślała, że się utopi.
Nagle znowu stała w porcie, patrzyła na Ramsey’a z pewnego rodzaju pustką w oczach. Nie do końca, a może w ogóle, nie wiedziała co się dzieje. Było jej bardzo przyjemnie, odczuwała ogromny, niewytłumaczalny spokój, jakby wszystkie zmartwienia zniknęły. Nie czuła strachu, wszystkie emocje jakie przed chwilą kłębiły się w jej ciele, w jej umyśle, jakby odeszły. W tym momencie była tylko ona i mężczyzna naprzeciwko niej, który powoli się zbliżał. Mówił coś, że zrobi z nią co zechce. W normalnej sytuacji Huxley zagotowałaby się w sobie, warknęła coś pod nosem, przeklęła siarczyście. Ale teraz jakby nie była sobą. Nie czuła chęci sprzeciwu, a zgodę na jego działania.
| W opisie Somniumante jest napisane, że postać pod wpływem zaklęcia jest wyłączona z walki na dwie tury, dlatego nie rzucałam na obronę przed Imperiusem
Póki co port rozjaśniało światło bijące od rzucających zaklęć i wyczarowanych tarcz. Nie pamiętała kiedy ostatni raz musiała z kimś walczyć. Zazwyczaj stroniła od używania różdżki w innych celach niż legilimencja, w pubie łatwiej było dać komuś po mordzie i zawołać Hagrida by wywalił delikwenta za drzwi niż rzucać zaklęcia na pijanego w trzy dupy marynarza, który by własnym palcem do nosa sobie nie trafił, a co dopiero sięgnął po różdżkę. O dziwo nigdy nie miała większego powodu, by unosić ją na kogokolwiek w porcie. Aż przyszedł dzisiejszy dzień. Czuła, że tym razem jej tarcza nie wytrzyma naporu zaklęcia. Już od początku widziała, że jest potężne i nie pomyliła się w tej kwestii, tym bardziej gdy przeszło ono przez jej tarczę jak przez masło.
Momentalnie dopadł ją strach. Straciła z oczu Mulcibera, znalazła się w ciemności, z której zaczęli wyłaniać się mężczyźni z czarodziejskiej policji. Miała wrażenie, że idą w jej kierunku, a jedyne czego pragną to zamknąć ją w Tower, a potem zesłać do Azkabanu. Ale przecież ona była niewinna, nie zrobiła nic złego, tylko próbowała przetrwać na tym cholernym świecie. Leciały w nią zaklęcia, biegła i biegła ale ciągle w miejscu, a oni się zbliżali, a razem z nimi Tower, Azkaban i dementorzy. W pewnym momencie zniknęli. A Huxley stała pośrodku ciemności, z daleka obserwując swój ukochany port, swój dom i swój azyl, do którego nie mogła wrócić. Szła w jego kierunku, a Londyn się od niej oddalał, a za nią było morze i statek. Na statek też jej nie chcieli wpuścić, w końcu kobieta na pokładzie przynosi pecha. Woda pod jej nogami się rozstąpiła, wpadła pod powierzchnię. Myślała, że się utopi.
Nagle znowu stała w porcie, patrzyła na Ramsey’a z pewnego rodzaju pustką w oczach. Nie do końca, a może w ogóle, nie wiedziała co się dzieje. Było jej bardzo przyjemnie, odczuwała ogromny, niewytłumaczalny spokój, jakby wszystkie zmartwienia zniknęły. Nie czuła strachu, wszystkie emocje jakie przed chwilą kłębiły się w jej ciele, w jej umyśle, jakby odeszły. W tym momencie była tylko ona i mężczyzna naprzeciwko niej, który powoli się zbliżał. Mówił coś, że zrobi z nią co zechce. W normalnej sytuacji Huxley zagotowałaby się w sobie, warknęła coś pod nosem, przeklęła siarczyście. Ale teraz jakby nie była sobą. Nie czuła chęci sprzeciwu, a zgodę na jego działania.
| W opisie Somniumante jest napisane, że postać pod wpływem zaklęcia jest wyłączona z walki na dwie tury, dlatego nie rzucałam na obronę przed Imperiusem
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wszystko poszło gładko, ale nie mogło być przecież inaczej. To zaklęcie nigdy go jeszcze nie zawiodło. Magia przepłynęła przez jego dłoń i różdżkę i pomknęła w stronę Huxley, nierozerwalnie wiążąc jej wolę z jego własną. Odtąd będzie mu posłuszna, a wszystko czego zapragnie uzna jako swe własne pragnienia i potrzeby. Skupiona na bólu i cierpieniu, które jej przed tym stworzył odda się bez protestu. Dobrze, nie znosił nędznych sprzeciwów, tym bardziej, że musiała odpowiedzieć za swój błąd. Machnął różdżką, przerywając jednocześnie działanie własnego zaklęcia. Nie musiała już dłużej przeżywać męki i katuszy. Ruszył wolno w jej kierunku i opuścił różdżkę, a później ją schował, zatrzymując się dwa jardy przed nią. Patrzył na nią. Na jej twarz. Na rysy, które wyostrzyły się; na oczy, w którym odmalowane było cierpienie. I nie czuł względem tego nic. Nie powiedział też słowa, dopóki nie powróciła myślami tu, do portu.
— Dość już tego, Huxley — jego głos był zdecydowany, nie zamierzał pozwolić jej na jakikolwiek sprzeciw. — Schowaj różdżkę, nie mamy po co ze sobą walczyć. Zależy nam na kontynuowaniu tej współpracy, prawda?— Uśmiechnął się znów tak, jakby chwilę wcześniej nie zesłał na niej okropnych koszmarów na jawie. — Popełniłaś błąd, zawierzając temu czarodziejowi. A ja przypomniałem ci, że nie zamierzam pozwolić na to, by to się powtórzyło. Mam nadzieję, że zapamiętasz, jak bardzo ci było przyjemnie. Uznaj to jako wyraz litości. Wrócimy do naszych relacji, będzie prawie, jak dawniej— głos mu zmiękł, a wyraz twarzy złagodniał. — Ale musisz załatwić sprawę do końca. Dlatego spotkasz się z tym Keatem Burroughs i wykorzystując do tego legilimencję wydobędziesz z niego wszystkie informacje na temat Percivala. Masz jego wspomnienie, wiesz czego szukać. — Wiedziała, jak wyglądał, nie mógł się diametralnie zmienić. — I dopóki tego nie zrobisz, codziennie przed snem weźmiesz nóż i zranisz się w udo. Tak, by bolało, by została ci po tym blizna. A później to sobie opatrzysz i nigdy nikomu o tym nie wspomnisz. Zapamiętasz dzięki temu, ile dni zwłoki zajęło ci dokończenie tego zlecenia. — Wiedział, że nie będzie łatwo jej przełamać rzuconego zaklęcia i przez to każdej nocy będzie się okaleczać, o ile nie zrobi tego, o co ją poprosił.
— Jeszcze jedna sprawa — powiedział, i wyciągnął z kieszeni paczkę landrynek i poczęstował się, a potem zaproponował ją również kobiecie. — Od dziś będziesz aktywnie wspierać sojuszników Lorda Voldemorta. Będziesz zdobywać dla niego informacje o wszystkich buntownikach, rebeliantach, zdrajcach krwi, ucieczkach, przemytach, pomocy i Zakonie Feniksa. Wszystko, czego się dowiesz będziesz mi zgłaszać. Lord Voldemort od dzisiaj jest dla ciebie Czarnym Panem. Będziesz działać w jego imieniu. Dla niego. Ale nie chcę byś myślała, że to dla przykry obowiązek. Jeśli się sprawdzisz, zostaniesz prawdziwą królową portu. Czarny Pan może ofiarować ci co tylko zechcesz, jeśli będziesz wystarczająco dobra i lojalna. A będziesz.
Nie miał już nic do dodania, zamierzał odejść, zostawiając ją tu ze swoimi własnymi myślami na temat tego spotkania.
— Czy wszystko jest dla ciebie zrozumiałe, Huxley?
| przerywam Somniumante; rzucam na wielkość przezwyciężenia imperiusa: ST= sumaK8x2+15 i uznaje przy tym 55 punktów w statystyce, bo dokupiłam w trakcie wątku
— Dość już tego, Huxley — jego głos był zdecydowany, nie zamierzał pozwolić jej na jakikolwiek sprzeciw. — Schowaj różdżkę, nie mamy po co ze sobą walczyć. Zależy nam na kontynuowaniu tej współpracy, prawda?— Uśmiechnął się znów tak, jakby chwilę wcześniej nie zesłał na niej okropnych koszmarów na jawie. — Popełniłaś błąd, zawierzając temu czarodziejowi. A ja przypomniałem ci, że nie zamierzam pozwolić na to, by to się powtórzyło. Mam nadzieję, że zapamiętasz, jak bardzo ci było przyjemnie. Uznaj to jako wyraz litości. Wrócimy do naszych relacji, będzie prawie, jak dawniej— głos mu zmiękł, a wyraz twarzy złagodniał. — Ale musisz załatwić sprawę do końca. Dlatego spotkasz się z tym Keatem Burroughs i wykorzystując do tego legilimencję wydobędziesz z niego wszystkie informacje na temat Percivala. Masz jego wspomnienie, wiesz czego szukać. — Wiedziała, jak wyglądał, nie mógł się diametralnie zmienić. — I dopóki tego nie zrobisz, codziennie przed snem weźmiesz nóż i zranisz się w udo. Tak, by bolało, by została ci po tym blizna. A później to sobie opatrzysz i nigdy nikomu o tym nie wspomnisz. Zapamiętasz dzięki temu, ile dni zwłoki zajęło ci dokończenie tego zlecenia. — Wiedział, że nie będzie łatwo jej przełamać rzuconego zaklęcia i przez to każdej nocy będzie się okaleczać, o ile nie zrobi tego, o co ją poprosił.
— Jeszcze jedna sprawa — powiedział, i wyciągnął z kieszeni paczkę landrynek i poczęstował się, a potem zaproponował ją również kobiecie. — Od dziś będziesz aktywnie wspierać sojuszników Lorda Voldemorta. Będziesz zdobywać dla niego informacje o wszystkich buntownikach, rebeliantach, zdrajcach krwi, ucieczkach, przemytach, pomocy i Zakonie Feniksa. Wszystko, czego się dowiesz będziesz mi zgłaszać. Lord Voldemort od dzisiaj jest dla ciebie Czarnym Panem. Będziesz działać w jego imieniu. Dla niego. Ale nie chcę byś myślała, że to dla przykry obowiązek. Jeśli się sprawdzisz, zostaniesz prawdziwą królową portu. Czarny Pan może ofiarować ci co tylko zechcesz, jeśli będziesz wystarczająco dobra i lojalna. A będziesz.
Nie miał już nic do dodania, zamierzał odejść, zostawiając ją tu ze swoimi własnymi myślami na temat tego spotkania.
— Czy wszystko jest dla ciebie zrozumiałe, Huxley?
| przerywam Somniumante; rzucam na wielkość przezwyciężenia imperiusa: ST= sumaK8x2+15 i uznaje przy tym 55 punktów w statystyce, bo dokupiłam w trakcie wątku
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 2, 2, 5, 4, 5, 8, 4, 5, 8, 1, 1
'k8' : 2, 2, 5, 4, 5, 8, 4, 5, 8, 1, 1
Związani zostali czarnomagicznym zaklęciem. Klątwą. Dla jednego z nich było to coś pożądanego, dla drugiego – utrapieniem. Chociaż Huxley nie czuła tego w tym momencie. Patrząc na mężczyznę czuła dziwny spokój i zgodę z nim. Obserwowała jak do niej podchodzi. Staną niedaleko i nie unosił już na nią różdżki, nie był zły, a i ona się uspokoiła i nie czuła strachu. Przecież Ramsey nie chciał zrobić jej krzywdy. Wiedziała teraz, że to było potrzebne, że ich stosunki nie ulegną pogorszeniu. Swoje myśli poparła jego słowami. Nie chciał rezygnować z ich współpracy, nie chciał by znajomość została przerwana. W końcu dobrze im się współpracowało i najgorszym co teraz mogli zrobić, to zakończyć wspólną działalność.
Mieli jeszcze dużo do zrobienia. Zgodnie z poleceniem Mulcibera schowała różdżkę. Nie musieli już walczyć, nie było takiej potrzeby. Słuchała go za to uważnie i czuła dziwną jedność z jego słowami. Nie spodziewała się, że mieli w swoich poglądach tak dużo wspólnego. Nie można było tak od razu? Po prostu porozmawiać? Odpowiedziała mu uśmiechem. Nie czuła już bólu więc mogła.
Nie czuła sprzeciwu, gdy Mulciber zlecał jej zadania. Zgadzała się, że faktycznie popełniła błąd i była mu wdzięczna, za okazaną litość. Mógł przecież zmieść ją z powierzchni ziemi, a tego nie zrobił. Widocznie uważał, że Rain była dla niego cenna i nie chciał stracić jej umiejętności. Oczywistym było także, że będzie chciała dokończyć swoje zadanie, nie była w końcu osobą, która się poddawała. Najtrudniej będzie znaleźć Keata, dobrze o tym wiedziała, ale zmusi się do działania, a pokaleczone uda będą przypominać o tym, że jest to zadanie priorytetowe. I już miała mu przytaknąć, obiecać, że tym razem spisze się lepiej, już miała otwierać usta, gdy Ramsey zaczął mówić dalej. Tym razem o Lordzie Voldemorcie.
Dotychczas wiedziała, że jest, że istnieje, ale jego postać nie interesowała ją zbytnio. Mulciber dzisiaj uzmysłowił jej jednak, że jest to czarodziej, którego należy szanować i doceniać. Czarny Pan od dzisiaj był w jej centrum zainteresowania i zdecydowanie powinna dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Mulciber stał u jego boku i był zadziwiająco silnym czarodziejem. Może gdyby i Huxley do niego przystanęła, to by skorzystała na jego władzy. Zdobycie dodatkowej siły i rozwój zdecydowanie były odpowiednią nagrodą za dostarczenie informacji o Zakonie Feniksa. Port był jej, ona o tym wiedziała, ale zawsze znalazł się ktoś kto podważał jej autorytet. Kto uważał, że kobieta nie może dowodzić statkiem, nawet jeśli statkiem jest ulica, a morzem Tamiza. Pragnęła swojej pozycji, chciała by wszyscy uważali ją za kobietę silną, chciała trzymać port w garści i być tu osobą najważniejszą. Mulciber miał rację, to mogła osiągnąć tylko i wyłącznie u boku Czarnego Pana.
- Oczywiście, że tak – przytaknęła spokojnie. - Jak się tylko czegoś dowiem o Zakonie, to dam ci znać. Mam nadzieję, że będą to informacje ważne dla Czarnego Pana. Keatonem również się zajmę. Pożałuje, że mnie tak wystawił.
Opuszczała port w spokoju, z poczuciem misji do wykonania. A w głowie miała tylko zemstę na Keacie za to, że ją zdradził oraz wizję swojej władzy w porcie, jeśli Czarny Pan będzie zadowolony z jej pracy. Współpraca z takimi czarodziejami zdecydowanie popłaca.
zt x2
Mieli jeszcze dużo do zrobienia. Zgodnie z poleceniem Mulcibera schowała różdżkę. Nie musieli już walczyć, nie było takiej potrzeby. Słuchała go za to uważnie i czuła dziwną jedność z jego słowami. Nie spodziewała się, że mieli w swoich poglądach tak dużo wspólnego. Nie można było tak od razu? Po prostu porozmawiać? Odpowiedziała mu uśmiechem. Nie czuła już bólu więc mogła.
Nie czuła sprzeciwu, gdy Mulciber zlecał jej zadania. Zgadzała się, że faktycznie popełniła błąd i była mu wdzięczna, za okazaną litość. Mógł przecież zmieść ją z powierzchni ziemi, a tego nie zrobił. Widocznie uważał, że Rain była dla niego cenna i nie chciał stracić jej umiejętności. Oczywistym było także, że będzie chciała dokończyć swoje zadanie, nie była w końcu osobą, która się poddawała. Najtrudniej będzie znaleźć Keata, dobrze o tym wiedziała, ale zmusi się do działania, a pokaleczone uda będą przypominać o tym, że jest to zadanie priorytetowe. I już miała mu przytaknąć, obiecać, że tym razem spisze się lepiej, już miała otwierać usta, gdy Ramsey zaczął mówić dalej. Tym razem o Lordzie Voldemorcie.
Dotychczas wiedziała, że jest, że istnieje, ale jego postać nie interesowała ją zbytnio. Mulciber dzisiaj uzmysłowił jej jednak, że jest to czarodziej, którego należy szanować i doceniać. Czarny Pan od dzisiaj był w jej centrum zainteresowania i zdecydowanie powinna dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Mulciber stał u jego boku i był zadziwiająco silnym czarodziejem. Może gdyby i Huxley do niego przystanęła, to by skorzystała na jego władzy. Zdobycie dodatkowej siły i rozwój zdecydowanie były odpowiednią nagrodą za dostarczenie informacji o Zakonie Feniksa. Port był jej, ona o tym wiedziała, ale zawsze znalazł się ktoś kto podważał jej autorytet. Kto uważał, że kobieta nie może dowodzić statkiem, nawet jeśli statkiem jest ulica, a morzem Tamiza. Pragnęła swojej pozycji, chciała by wszyscy uważali ją za kobietę silną, chciała trzymać port w garści i być tu osobą najważniejszą. Mulciber miał rację, to mogła osiągnąć tylko i wyłącznie u boku Czarnego Pana.
- Oczywiście, że tak – przytaknęła spokojnie. - Jak się tylko czegoś dowiem o Zakonie, to dam ci znać. Mam nadzieję, że będą to informacje ważne dla Czarnego Pana. Keatonem również się zajmę. Pożałuje, że mnie tak wystawił.
Opuszczała port w spokoju, z poczuciem misji do wykonania. A w głowie miała tylko zemstę na Keacie za to, że ją zdradził oraz wizję swojej władzy w porcie, jeśli Czarny Pan będzie zadowolony z jej pracy. Współpraca z takimi czarodziejami zdecydowanie popłaca.
zt x2
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
7 Sierpnia 1957 roku
Nauka wymagała poświęceń.
Im bardziej panna Burroughs zgłębiała się w tajniki eliksirów oraz badań nad nimi, tym bardziej pojmowała te słowa. Poświęcała na to lwią część swojego czasu, niektóre znajomości, w pewnym stopniu również poświęcając swoją moralność. Tym razem musiała poświęcić kawałek swej dumy. Opuszczając port, Frances Burroughs przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie postawi nogi w tym paskudnym otoczeniu; że zerwie wszelkie kontakty z toksyczną rodziną i zapomni o piętnastu długich latach przepełnionych strachem. Uparcie omijała portowych uliczek, unikała wszelkiego kontaktu z rodziną... Przynajmniej do momentu, gdy paskudny charakter wuja nie okazał się potrzebny. Zacisnęła zęby, założyła ulubioną sukienkę i zjawiła się w starej kamienicy, w której niegdyś mieszkała. Wystarczyły dwie fiolki. Jedna pusta, z odpowiednią nazwą wypisaną na etykietce, druga zawierająca rozwodnione mleko oraz kilka, paskudnych dodatków mających zapewnić walory smakowe. Nie chciała tracić na niego cennych eliksirów, jedynie przekonać do pomocy w kolejnym przedsięwzięciu... Którego zapewne nie podjęłaby się jeszcze kilka tygodni temu. Potrzebowała wiedzy. Musiała rozwinąć odpowiednie umiejętności, by stawiać kolejne kroki w dziedzinie tworzenia własnych receptur. A Boyle, którego podeszła odpowiednim postępem, zgodził się udzielić jej pomocy, zapewne widząc w tym szansę na dodatkowy zarobek. Bez eliksirów jakie sprzedawał w jej imieniu, jego skrytka odrobinę uszczuplała.
Szczęśliwa, że udało jej się wszystko zorganizować, wydawała wujowi dokładnie instrukcje, po czym rozesłała listy do dziewcząt, umawiając konkretną datę spotkania.
Zmierzchało.
Słońce powoli chowało się za horyzont, ustępując miejsca nocy. Ubrała się odpowiednio do okazji, przynajmniej w swoim mniemaniu. Dekolt sukni subtelnie rozszerzał się na jasne ramiona, a sam jej krój subtelnie acz nienachalnie podkreślał figurę panny Burrroughs. Jednocześnie suknia nie była na tyle obcisła, by krępować ruchy. Dłonie Frances skryła pod ciemnymi rękawiczkami, a na jej ramionach dodatkowo spoczywała lekka, czarna peleryna z kapturem.
Ciepły uśmiech zagościł na jej ustach gdy zauważyła figurę uzdrowicielki. Chwilę później dołączyła do nich Wren. Szaroniebieskie spojrzenie zatrzymało się dłużej na tej drugiej.
- Dzień dobry! Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku. - Zaczęła ciepło oraz spokojnie. - Wren, to Elvira Multon, uzdrowicielka o której Ci opowiadałam. Elviro, to Wren Chang, moja przyjaciółka. - Jak wymagały tego konwenanse przedstawiła sobie obie panie, nie bojąc się określić Wren jako przyjaciółki. Tak było szybciej, bez wnikania w wiele szczegółów, powiązanych z ich znajomością.
- A skoro formalności mamy za sobą, zapraszam. Mamy kawałek do przejścia. - Poprowadziła dziewczęta znanymi uliczkami, które niegdyś przerażały. Skręciła w jeden z zaułków by przejść przez niewielką dziurę w murze, wprost w kierunku niewielkiego magazynu, który nie nie ucierpiał w żadnym pożarze. Przy wejściu czekało na nie dwóch rosłych mężczyzn, okrudnie do siebie podobnych. Panna Burroughs posłała im ciepłe uśmiechy i wyjęła z niewielkiej torby drewniane pudełeczko.
- Dziękuję, chłopcy za pomoc. To to, o czym rozmawialiśmy. Gdyby coś się działo, napiszcie mi list, a coś zaradzimy. - Wręczyła jednemu z dziękujących jej mężczyzn pudełeczko. Ludzie Boyle'a nie raz okazywali się bardziej honorowi od jej wuja. I na tyle, na ile pozwalała jej odwaga, panna Burroughs starała się utrzymywać z nimi dobre kontakty. Ci dwaj pomogli jej w przygotowaniach. I mieli informować o możliwych kłopotach, jeśli jakieś by się pojawiły.
Eteryczna alchemiczka wpuściła dziewczęta do środka. Świece delikatnym światłem rozświetlały mroki pomieszczenia pośrodku którego stał stół. A na stole, przykuty żelaznymi kajdanami leżał paskudny klient tawerny wuja.
- Drogie panie, to Willy. Parszywiec lubujący się w gwałtach i grabieżach. Zgodził się być naszą pomocą naukową. - Głos panny Burroughs zakrawał o przyjazne tony. Nie było jej szkoda Willego, który jeszcze kilka miesięcy temu próbował ją zhańbić oraz zamordować. Uratowała ją bratnia dusza, a teraz sama Frances miała odwdzięczyć się podłym bydlaku.
- Ostatnim razem jak rozmawiałam z Elvirą napomniała, iż anatomii najlepiej uczy się praktycznie. Możemy więc połączyć anatomiczną praktykę z lekcjami magii leczniczej. - Dodała wzruszając delikatnie ramieniem. Plan wydawał się być odpowiedni. Nauka była powiązaniem odpowiedniej ilości teorii oraz odpowiedniej ilości praktyki. Miała nadzieję, że pomysł okaże się dobry, a włożona w przygotowania energia nie pójdzie na marne. Przynajmniej Wren mogła zdawać sobie sprawę z tego, jak ciężko było jej ponownie kroczyć portowymi uliczkami, pełnymi nieprzyjemnych wspomnień. Czego jednak nie robi się by zdobywać wiedzę?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Ostatnio zmieniony przez Frances Burroughs dnia 03.10.20 15:39, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Liczyła na czystsze okoliczności. Magia lecznicza wymagała sterylności, tę mogły zapewnić sobie zaklęciem, jednak odgórnie spreparowane w odpowiedni sposób pomieszczenie jawiło się w jej myślach jako doskonalsze, mniej zwodnicze. W brudzie doków zbyt łatwo było o błąd. O zbłąkaną duszę z umysłem stępionym mocnym alkoholem, słaniającą się na nogach prowadzących do przygotowanego przez Burroughs gniazdka. Dzielnicę przemierzała jednak bez strachu, również bez przesadnej ciekawości, po ostatnich doświadczeniach szczególnie wyczulona na wodzące za nią spojrzenia; ile z par tych nieznanych, świdrujących oczu należało do potencjalnych informatorów jej dobrego znajomego? Ile tylko czekało, by na nią donieść: na jej nierozwagę, kolejną samotną wędrówkę pod kurtyną zachodzącego słońca przeradzającego się w spowijającą wszechrzecz ciemność? Nie chciała o tym myśleć. Nie teraz, kiedy przyświecały jej zgoła odmienne motywacje; był to przecież wieczór nauki. Moment, który miała poświęcić tylko i wyłącznie na pielęgnację posiadanych umiejętności, zdobywanie nowych - oby pod czujnym okiem wprawnej uzdrowicielki, nie nieporadnej kobiety, która swoim brakiem profesjonalizmu doprowadziła do śmierci pacjenta. Cały ten czas miała nadzieję, że historia Elviry Multon okaże się inna. Że scenariusz w rzeczywistości był mroczniejszy, dużo bardziej tajemniczy, wierny pogłoskom; liczyła, że kobieta zabiła z wyboru.
Wyjątkowym dla siebie zwyczajem ubrana dziś była w spodnie. Czarne, letnie choć odrobinę cieplejsze niż zwykle, zważywszy na późną porę umówionego spotkania. Równie kruczej barwy koszula sięgała rękawami aż do nadgarstków, a włosy spoczywały za głową, spięte w luźny kok. Oczy również okalała czerń. Rozmazana, nieprecyzyjna, nałożona w ich okolice bez wypraktykowanej wprawy - czarownica zdecydowała się upodobnić do panien przesiadujących w dokach. A te nie były eleganckie. Były proste, zrodzone z morza, z piany i ciężkiej soli, jakimi pachniały ich pukle, ich skąpe odzienia; pragnęła zatem być zjawą, niedostrzeżoną i łatwą do zapomnienia.
- Frances - odezwała się na widok znajomej, skinęła jej głową, lecz jej spojrzenie nie osiadło na twarzy alchemiczki na dobre. Przesunęło się za to w kierunku nieznajomej towarzyszki, już obecnej na miejscu spędu, złotowłosej i uroczej, o ciężkim jednakże spojrzeniu. - Elviro - w jej stronę uczyniła to samo, nie oferowała dłoni do uściśnięcia, tym bardziej nie zamierzała, wzorem szlachetnych dam, pochylać się ku niej, by zakleszczyć ją w pierwszym uścisku. Broń Merlinie. Pomruk zgody opuścił jej usta na wygłoszone przez Burroughs hasło zwiastujące podróż; ruszyła za nią bez słowa, z dłońmi schowanymi w luźnych kieszeniach spodni. W jednej z nich tkwiła różdżka. W porównaniu do Frances - nie wiedziała o pannie Multon nic. Nie znała jej - a to zwiastowało naturalną podejrzliwość. Przez dłuższy moment przyglądała się jej w ciszy, kątem oka, niezbyt nachalnie; oceniała jej fizjonomię, siłę, podświadomie też urodę, niepewna wieku. Wyglądała młodo. - Co stało się z twoim pacjentem, Elviro? Tym, który doznał nieszczęśliwego końca z twoich dłoni - podjęła po chwili beznamiętnie, bezpośrednio. Chciała wiedzieć z kim ma do czynienia - poznać reakcję na niczym niezapowiedziane pytanie, tak okrutnie osobiste, na poruszenie być może dramatycznego, drastycznego tematu. I śledziła jej reakcję. Obserwowała ze szczerym zainteresowaniem, doszukując się oznak kłamstwa, w pełni przygotowana również na chłodną zgryźliwość; w końcu pozornie nie było to jej sprawą. Pozornie - bo uczeń musiał respektować autorytet nauczyciela, by spić z jego warg jakąkolwiek wiedzę. Słabość i nierozwaga przekreśliłaby słodkie plany snute przez ich wspólną towarzyszkę, wykluczyłaby Multon z udziału w ich prywatnych badaniach. A chyba o to również im chodziło.
Niebawem dotarły do magazynu wskazanego przez Frances jako serce całego przedsięwzięcia, rozświetlonego błyskiem kilkunastu świec ustawionych w strategicznych nerwach pomieszczenia. Było przestronne, jak na doki również dość czyste, choć Wren nie dowierzała wzrokowi; na wszelki wypadek wysunęła różdżkę z kieszeni i, podczas gdy Burroughs dziękowała dwóm niemal identycznym mężczyznom za pomoc, zaintonowała niewerbalne chłoszczyść, pozbywając się z otoczenia śladów wszelkiego pominiętego dotychczas brudu - jeśli istniał. Później nastąpiły wyjaśnienia; przedstawienie szczęśliwca mającego okazję dołączyć do ich małej kompanii, gwałciciela i grabieżcę. Coś drgnęło we Wren, coś nieprzyjemnego i uśpionego, zdusiła to jednak szybko. Błysnęły tylko oczy, na moment, na króciutką chwilę, zanim i ten ślad po ludzkiej emocji przeszedł w niepamięć.
- Domyślam się więc, że mi przyjdzie go poskładać - mruknęła, w myślach doceniając wysiłek, jaki kobieta włożyła w przygotowanie im praktyk. Zmieniała się - ze spotkania na spotkanie przeobrażała się z błękitnego kokonu otoczonego jedwabiem w kogoś, kogo Wren poznawała coraz mniej. I jednocześnie poznawała na nowo. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, wolną dłoń ułożyła na biodrze, nie podchodząc jednak do mężczyzny określonego mianem Willy. Obawiała się, że w bliskiej odległości mogłaby nie powstrzymać budzącego się w niej instynktu. Ponownie zwróciła się zatem do Elviry. - Znam podstawowe zaklęcia lecznicze, większość z nich, nawet te wymagające bieglejszej świadomości ludzkiego ciała. Na czym mi zależy to odświeżenie wiedzy. Przeanalizowanie czy w praktyce nie popełniam błędów - nakreśliła jej spokojnie swoje potrzeby, nie zważając na jęki sprzeciwu dochodzące ze strony stołu. - Oferuję swoją różdżkę do uleczenia go tak długo, jak nie będzie potrzebny wam martwy. I będę wdzięczna, jeśli przyjrzysz się, jak to robię - bo nauka anatomii często sięgała głębiej, niż wytrzymać mógłby to człowiek. Szczególnie przerażony, zapewne zmęczony wcześniejszą walką z dwoma osiłkami - śmieć, nie człowiek.
Wyjątkowym dla siebie zwyczajem ubrana dziś była w spodnie. Czarne, letnie choć odrobinę cieplejsze niż zwykle, zważywszy na późną porę umówionego spotkania. Równie kruczej barwy koszula sięgała rękawami aż do nadgarstków, a włosy spoczywały za głową, spięte w luźny kok. Oczy również okalała czerń. Rozmazana, nieprecyzyjna, nałożona w ich okolice bez wypraktykowanej wprawy - czarownica zdecydowała się upodobnić do panien przesiadujących w dokach. A te nie były eleganckie. Były proste, zrodzone z morza, z piany i ciężkiej soli, jakimi pachniały ich pukle, ich skąpe odzienia; pragnęła zatem być zjawą, niedostrzeżoną i łatwą do zapomnienia.
- Frances - odezwała się na widok znajomej, skinęła jej głową, lecz jej spojrzenie nie osiadło na twarzy alchemiczki na dobre. Przesunęło się za to w kierunku nieznajomej towarzyszki, już obecnej na miejscu spędu, złotowłosej i uroczej, o ciężkim jednakże spojrzeniu. - Elviro - w jej stronę uczyniła to samo, nie oferowała dłoni do uściśnięcia, tym bardziej nie zamierzała, wzorem szlachetnych dam, pochylać się ku niej, by zakleszczyć ją w pierwszym uścisku. Broń Merlinie. Pomruk zgody opuścił jej usta na wygłoszone przez Burroughs hasło zwiastujące podróż; ruszyła za nią bez słowa, z dłońmi schowanymi w luźnych kieszeniach spodni. W jednej z nich tkwiła różdżka. W porównaniu do Frances - nie wiedziała o pannie Multon nic. Nie znała jej - a to zwiastowało naturalną podejrzliwość. Przez dłuższy moment przyglądała się jej w ciszy, kątem oka, niezbyt nachalnie; oceniała jej fizjonomię, siłę, podświadomie też urodę, niepewna wieku. Wyglądała młodo. - Co stało się z twoim pacjentem, Elviro? Tym, który doznał nieszczęśliwego końca z twoich dłoni - podjęła po chwili beznamiętnie, bezpośrednio. Chciała wiedzieć z kim ma do czynienia - poznać reakcję na niczym niezapowiedziane pytanie, tak okrutnie osobiste, na poruszenie być może dramatycznego, drastycznego tematu. I śledziła jej reakcję. Obserwowała ze szczerym zainteresowaniem, doszukując się oznak kłamstwa, w pełni przygotowana również na chłodną zgryźliwość; w końcu pozornie nie było to jej sprawą. Pozornie - bo uczeń musiał respektować autorytet nauczyciela, by spić z jego warg jakąkolwiek wiedzę. Słabość i nierozwaga przekreśliłaby słodkie plany snute przez ich wspólną towarzyszkę, wykluczyłaby Multon z udziału w ich prywatnych badaniach. A chyba o to również im chodziło.
Niebawem dotarły do magazynu wskazanego przez Frances jako serce całego przedsięwzięcia, rozświetlonego błyskiem kilkunastu świec ustawionych w strategicznych nerwach pomieszczenia. Było przestronne, jak na doki również dość czyste, choć Wren nie dowierzała wzrokowi; na wszelki wypadek wysunęła różdżkę z kieszeni i, podczas gdy Burroughs dziękowała dwóm niemal identycznym mężczyznom za pomoc, zaintonowała niewerbalne chłoszczyść, pozbywając się z otoczenia śladów wszelkiego pominiętego dotychczas brudu - jeśli istniał. Później nastąpiły wyjaśnienia; przedstawienie szczęśliwca mającego okazję dołączyć do ich małej kompanii, gwałciciela i grabieżcę. Coś drgnęło we Wren, coś nieprzyjemnego i uśpionego, zdusiła to jednak szybko. Błysnęły tylko oczy, na moment, na króciutką chwilę, zanim i ten ślad po ludzkiej emocji przeszedł w niepamięć.
- Domyślam się więc, że mi przyjdzie go poskładać - mruknęła, w myślach doceniając wysiłek, jaki kobieta włożyła w przygotowanie im praktyk. Zmieniała się - ze spotkania na spotkanie przeobrażała się z błękitnego kokonu otoczonego jedwabiem w kogoś, kogo Wren poznawała coraz mniej. I jednocześnie poznawała na nowo. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, wolną dłoń ułożyła na biodrze, nie podchodząc jednak do mężczyzny określonego mianem Willy. Obawiała się, że w bliskiej odległości mogłaby nie powstrzymać budzącego się w niej instynktu. Ponownie zwróciła się zatem do Elviry. - Znam podstawowe zaklęcia lecznicze, większość z nich, nawet te wymagające bieglejszej świadomości ludzkiego ciała. Na czym mi zależy to odświeżenie wiedzy. Przeanalizowanie czy w praktyce nie popełniam błędów - nakreśliła jej spokojnie swoje potrzeby, nie zważając na jęki sprzeciwu dochodzące ze strony stołu. - Oferuję swoją różdżkę do uleczenia go tak długo, jak nie będzie potrzebny wam martwy. I będę wdzięczna, jeśli przyjrzysz się, jak to robię - bo nauka anatomii często sięgała głębiej, niż wytrzymać mógłby to człowiek. Szczególnie przerażony, zapewne zmęczony wcześniejszą walką z dwoma osiłkami - śmieć, nie człowiek.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Oczekiwała listu od Frances - rezerwa i obojętność, jaką okazała jej pod koniec ich ostatniego spotkania były wyłącznie iluzją, mającą zamaskować żądzę poznania prawdy o jej tajnych poczynaniach. Przychylność Elviry łatwo było pozyskać ofertą sekretów, uniesienia mrocznych zasłon, spowijających nocne rozrywki niejednego czarodzieja w tym mieście. Na tyle, na ile zdołała poznać Frances, z ich własnej rozmowy i z opinii innych ludzi (nie mogłaby przecież odmówić sobie przyjemności wyszukania informacji na jej temat), nie sądziła, by "mały projekt naukowy" mógł okazać się płytki lub rozczarowujący. Obdarzyła ją zaufaniem, szczątkowym co prawda, ale jednak. Liczyła na to, że się nie zawiedzie - nie ręczyła za własną reakcję, gdyby okazało się, że kobieta zajmowała jej wieczór z błahego powodu. Czas był inwestycją w przyszłość, zwłaszcza wtedy, gdy rozdysponowywało się go między różne dziedziny.
Elvira - choć mogło to zdawać się trudne do wyobrażenia, zrozumiałaby - nie była wszechwiedząca i wiele umiejętności nabywała dopiero dziś. Miała swoich nauczycieli i spotkania, na których zmuszona była przybierać pozycję posłusznego ucznia. Frances wkupiła się w ten intensywny dla Elviry okres nietuzinkowymi propozycjami i widoczną fascynacją. Anatomia była wszak wzniosła, piękna, trudna - nie dla każdego. Dobrze było poznać wreszcie kogoś, kto to doceniał.
W dokach pojawiła się pierwsza, miała w zwyczaju punktualność. Parszywy klimat najobrzydliwszej części stolicy nie był jej obcy, tak samo jak wszechobecny brud i fetor szczyn, zmieszany z ciągnącą od Tamizy wilgocią. Nie przeżyła tu może najlepszych chwil, ale w perspektywie czasu doceniała ich wagę, wpływ, jaki miały na jej życie obecnie. Liczyła na to, że doki i tym razem przyniosą jej interesujące doznania.
Ubrała się zwyczajnie, nie dbała o to, by podkreślać urodę - była śliczna sama przez się, wystarczyło rozczesać włosy, umyć twarz, śladową ilością korektora zakryć narastające pod oczami cienie. Odkąd zaczęła ćwiczyć czarną magię, słabo sypiała. Taka najwyraźniej musiała być cena. Żeby dopełnić profesjonalny wizerunek, spięła jasne pukle wysoko, by nie zachodziły na twarz ani ramiona (okiełznanie fryzury to była pierwsza zasada zajęć w prosektorium). Ubrała się elegancko, acz na tyle wygodnie, by nic nie krępowało jej ruchów. Najlepiej nadawała się do tego męska szata z tańszych sklepów - czarna, ponieważ na czarnym nie rzucały się w oczy plamy, szeroka, ponieważ mogła dowolnie rozstawić nogi i oczywiście bez usztywnionych rękawów, aby dało się je podwinąć po same łokcie i wyżej.
- Elvira Multon, uzdrowiciel - przywitała się suchym tonem z filigranową azjatką, która pojawiła się na miejscu przed Frances. Czyżby to właśnie była jej przyjaciółka? Wspólniczka? Najpewniej. Elvira nie kryła się z tym, że mierzyła ją oceniającym spojrzeniem, próbując doszukać się choćby minimalnego drżenia kolan, dłoni, czegokolwiek wskazującego na słabość. Z zadowoleniem uznała, że kobieta trzyma się prosto i dumnie. Od razu zresztą zasłużyła na poważne traktowanie; mało w Londynie było czarownic poważających się na noszenie spodni. Drobny szczegół, ale wskazywał na silny charakter.
Przybycie Frances skwitowała skinięciem głowy. Nie odpowiedziała na grzeczności, nie było potrzeby, ale uśmiechnęła się blado, by dać jej do zrozumienia, że jest zadowolona. Wren Chang. Do dzisiaj nic jej owe nazwisko nie mówiło, ale wkrótce miało się to zmienić.
Śladami alchemiczki ruszyła bez słowa, nie obawiała się spaceru po dokach i - musiała przyznać - była nieco zaskoczona, że ta młodziutka, drobna dama również nie okazywała lęku. Nie wskazywałaby na to kobieca sukienka, anielskie loczki... czyżby trafił swój na swego? Elvira również nie miała charakterem nic wspólnego ze swoimi sarnimi rzęsami i wąskimi ramionami laleczki.
Nie spodziewała się pytania. Na krótką sekundę wybiło ją z tropu, odwróciła się szybko i rzuciła Wren miażdżące, wrogie spojrzenie. Nie dlatego, że uznała je za ofensywne lub nieuprzejmie, takie rzeczy w ogóle jej nie poruszały. Przy wszystkim, co ostatnio działo się w jej życiu, zdołała jednak częściowo zapomnieć o upokorzeniu, jakiego doznała w marcu i wyciąganie tych trujących emocji na wierzch bez ostrzeżenia na krótki moment sprawiło, że źrenice zaszły jej czerwienią.
Opanowała się, prychnęła bezczelnie.
- Nikogo nie zamordowałam, jeżeli o to pytasz. Nie wyrzucono mnie za błąd medyczny, tylko za zaniechanie leczenia. Pacjentka, którą dostałam pod opiekę, była już i tak do niczego. Resztę życia spędziłaby niepełnosprawna, z własnej winy zresztą, bo przez lata unikała konsultacji uzdrowicielskiej. To, że zdecydowałam się jej nie ratować, gdy umarła, to była z mojej strony litość. Za głupotę się płaci, a ja ucięłam jej cenę z wielu lat męki na bezbolesną śmierć we śnie. - Uśmiechnęła się ostro, obnażając równe zęby. - Ordynator nie zgodził się z tym argumentem. Nie obchodzi mnie to już. Teraz mam lepszą pracę. - Położyła nacisk na ostatnie słowa, by dać kobiecie do zrozumienia, że uznaje temat za zamknięty.
Miały zresztą ciekawsze rzeczy do roboty, o czym wkrótce się przekonały. Niespodziankom, jak widać, nie było końca. Elvira nie okazała zmartwienia widokiem przywiązanego do stołu mężczyzny - poza lekkim uniesieniem brwi, ciężko byłoby też uznać, że jest zaskoczona. Choć była, wyjątkowo. Nie z powodu brutalności tego pomysłu, ale z faktu, że wpadła na to akurat Frances.
- Kto by pomyślał... - szepnęła z uśmiechem, a potem skrzyżowała ramiona za plecami i obeszła stół, przyglądając się mężczyźnie tak, jakby był wyjątkowo interesującym dziełem sztuki na ścianach Boreham. Fakt, że to ścierwo w ludzkiej skórze według Frances miało dodatkowo na sumieniu przemoc wobec kobiet, dodawał pikanterii i łączył przyjemne z pożytecznym. Gdyby jednak nawet alchemiczka kłamała, Elvira nie czułaby wyrzutów sumienia; w tym momencie najważniejsza była nauka, a uzdrowicielka nigdy jeszcze nie miała okazji przeprowadzać sekcji na żywym okazie. A skąd, w szpitalu prędzej by zamknęli cały oddział niż pozwolili na taki proceder.
- To czarodziej, czy mugol? - zapytała pozornie niedbałym tonem; w rzeczywistości była podekscytowana i już gmerała w kieszeniach w poszukiwaniu różdżki i rękawiczek. - Zwierząt nie wypada oporządzać czarami. Doceniam niespodziankę, ale gdybyś mnie uprzedziła, mogłabym się lepiej przygotować. - I zaopatrzyć w skalpel. Zamiast tego miała jednak rękawiczki: nie medyczne, jakich czasami używała na oddziale, ale zwykłe, czarne, z aksamitnego materiału. Musiały wystarczyć, po dzisiejszym spotkaniu się ich pozbędzie.
Zwróciła spojrzenie na Wren, w milczeniu wysłuchując jej oczekiwań. Cieszyła się, że dziewczyna wie, po co tu przyszła i nie musiała wyciągać z niej informacji dopytywaniem. W tym momencie wszystko, co potrzebowała, miała właściwie podane na tacy.
- Doskonale przemyślane, Frances. Podejdźcie tu obie. - Stanęła po jednej stronie stołu, zapraszając je gestem na drugą. - Trzeba zdecydować, od czego chcemy zacząć. W przypadku żywego preparatu łatwo o popełnienie błędu, którego nie będzie się dało naprawić, a szkoda kończyć przedwcześnie. Wren, na razie będę cię obserwować i formować uwagi. Zareaguję tylko, jeżeli będzie trzeba. Zobaczymy, co potrafisz: jeżeli nie zapomniałaś podstaw, być może będę w stanie nauczyć cię dziś więcej. Frances, skup się na obserwowaniu i słuchaniu. - Elvira powoli oblizała usta, łapiąc za własną, białą jak kość różdżkę. - Pamiętam, na czym ci najbardziej zależy, ale mózg zostawimy sobie na koniec. Pozwól, że najpierw sprawdzę Wren. Wierzę, że poradzisz sobie z prostą raną ciętą? - Zwróciła się bezpośrednio do Chang. - Ale po pierwsze, trzeba się pozbyć ubrań. Będą przeszkadzać. Diffindo - Bez śladów zawahania, czy wstydu rozcięła spodnie i koszulę, aby materiał sam opadł. Potem niedbale strzepnęła resztki tkanin na podłogę, pozostawiając mężczyznę nagiego. - Mam nadzieję, że jest pod Silencio - dodała jeszcze, rzucając Frances uważne spojrzenie.
Elvira - choć mogło to zdawać się trudne do wyobrażenia, zrozumiałaby - nie była wszechwiedząca i wiele umiejętności nabywała dopiero dziś. Miała swoich nauczycieli i spotkania, na których zmuszona była przybierać pozycję posłusznego ucznia. Frances wkupiła się w ten intensywny dla Elviry okres nietuzinkowymi propozycjami i widoczną fascynacją. Anatomia była wszak wzniosła, piękna, trudna - nie dla każdego. Dobrze było poznać wreszcie kogoś, kto to doceniał.
W dokach pojawiła się pierwsza, miała w zwyczaju punktualność. Parszywy klimat najobrzydliwszej części stolicy nie był jej obcy, tak samo jak wszechobecny brud i fetor szczyn, zmieszany z ciągnącą od Tamizy wilgocią. Nie przeżyła tu może najlepszych chwil, ale w perspektywie czasu doceniała ich wagę, wpływ, jaki miały na jej życie obecnie. Liczyła na to, że doki i tym razem przyniosą jej interesujące doznania.
Ubrała się zwyczajnie, nie dbała o to, by podkreślać urodę - była śliczna sama przez się, wystarczyło rozczesać włosy, umyć twarz, śladową ilością korektora zakryć narastające pod oczami cienie. Odkąd zaczęła ćwiczyć czarną magię, słabo sypiała. Taka najwyraźniej musiała być cena. Żeby dopełnić profesjonalny wizerunek, spięła jasne pukle wysoko, by nie zachodziły na twarz ani ramiona (okiełznanie fryzury to była pierwsza zasada zajęć w prosektorium). Ubrała się elegancko, acz na tyle wygodnie, by nic nie krępowało jej ruchów. Najlepiej nadawała się do tego męska szata z tańszych sklepów - czarna, ponieważ na czarnym nie rzucały się w oczy plamy, szeroka, ponieważ mogła dowolnie rozstawić nogi i oczywiście bez usztywnionych rękawów, aby dało się je podwinąć po same łokcie i wyżej.
- Elvira Multon, uzdrowiciel - przywitała się suchym tonem z filigranową azjatką, która pojawiła się na miejscu przed Frances. Czyżby to właśnie była jej przyjaciółka? Wspólniczka? Najpewniej. Elvira nie kryła się z tym, że mierzyła ją oceniającym spojrzeniem, próbując doszukać się choćby minimalnego drżenia kolan, dłoni, czegokolwiek wskazującego na słabość. Z zadowoleniem uznała, że kobieta trzyma się prosto i dumnie. Od razu zresztą zasłużyła na poważne traktowanie; mało w Londynie było czarownic poważających się na noszenie spodni. Drobny szczegół, ale wskazywał na silny charakter.
Przybycie Frances skwitowała skinięciem głowy. Nie odpowiedziała na grzeczności, nie było potrzeby, ale uśmiechnęła się blado, by dać jej do zrozumienia, że jest zadowolona. Wren Chang. Do dzisiaj nic jej owe nazwisko nie mówiło, ale wkrótce miało się to zmienić.
Śladami alchemiczki ruszyła bez słowa, nie obawiała się spaceru po dokach i - musiała przyznać - była nieco zaskoczona, że ta młodziutka, drobna dama również nie okazywała lęku. Nie wskazywałaby na to kobieca sukienka, anielskie loczki... czyżby trafił swój na swego? Elvira również nie miała charakterem nic wspólnego ze swoimi sarnimi rzęsami i wąskimi ramionami laleczki.
Nie spodziewała się pytania. Na krótką sekundę wybiło ją z tropu, odwróciła się szybko i rzuciła Wren miażdżące, wrogie spojrzenie. Nie dlatego, że uznała je za ofensywne lub nieuprzejmie, takie rzeczy w ogóle jej nie poruszały. Przy wszystkim, co ostatnio działo się w jej życiu, zdołała jednak częściowo zapomnieć o upokorzeniu, jakiego doznała w marcu i wyciąganie tych trujących emocji na wierzch bez ostrzeżenia na krótki moment sprawiło, że źrenice zaszły jej czerwienią.
Opanowała się, prychnęła bezczelnie.
- Nikogo nie zamordowałam, jeżeli o to pytasz. Nie wyrzucono mnie za błąd medyczny, tylko za zaniechanie leczenia. Pacjentka, którą dostałam pod opiekę, była już i tak do niczego. Resztę życia spędziłaby niepełnosprawna, z własnej winy zresztą, bo przez lata unikała konsultacji uzdrowicielskiej. To, że zdecydowałam się jej nie ratować, gdy umarła, to była z mojej strony litość. Za głupotę się płaci, a ja ucięłam jej cenę z wielu lat męki na bezbolesną śmierć we śnie. - Uśmiechnęła się ostro, obnażając równe zęby. - Ordynator nie zgodził się z tym argumentem. Nie obchodzi mnie to już. Teraz mam lepszą pracę. - Położyła nacisk na ostatnie słowa, by dać kobiecie do zrozumienia, że uznaje temat za zamknięty.
Miały zresztą ciekawsze rzeczy do roboty, o czym wkrótce się przekonały. Niespodziankom, jak widać, nie było końca. Elvira nie okazała zmartwienia widokiem przywiązanego do stołu mężczyzny - poza lekkim uniesieniem brwi, ciężko byłoby też uznać, że jest zaskoczona. Choć była, wyjątkowo. Nie z powodu brutalności tego pomysłu, ale z faktu, że wpadła na to akurat Frances.
- Kto by pomyślał... - szepnęła z uśmiechem, a potem skrzyżowała ramiona za plecami i obeszła stół, przyglądając się mężczyźnie tak, jakby był wyjątkowo interesującym dziełem sztuki na ścianach Boreham. Fakt, że to ścierwo w ludzkiej skórze według Frances miało dodatkowo na sumieniu przemoc wobec kobiet, dodawał pikanterii i łączył przyjemne z pożytecznym. Gdyby jednak nawet alchemiczka kłamała, Elvira nie czułaby wyrzutów sumienia; w tym momencie najważniejsza była nauka, a uzdrowicielka nigdy jeszcze nie miała okazji przeprowadzać sekcji na żywym okazie. A skąd, w szpitalu prędzej by zamknęli cały oddział niż pozwolili na taki proceder.
- To czarodziej, czy mugol? - zapytała pozornie niedbałym tonem; w rzeczywistości była podekscytowana i już gmerała w kieszeniach w poszukiwaniu różdżki i rękawiczek. - Zwierząt nie wypada oporządzać czarami. Doceniam niespodziankę, ale gdybyś mnie uprzedziła, mogłabym się lepiej przygotować. - I zaopatrzyć w skalpel. Zamiast tego miała jednak rękawiczki: nie medyczne, jakich czasami używała na oddziale, ale zwykłe, czarne, z aksamitnego materiału. Musiały wystarczyć, po dzisiejszym spotkaniu się ich pozbędzie.
Zwróciła spojrzenie na Wren, w milczeniu wysłuchując jej oczekiwań. Cieszyła się, że dziewczyna wie, po co tu przyszła i nie musiała wyciągać z niej informacji dopytywaniem. W tym momencie wszystko, co potrzebowała, miała właściwie podane na tacy.
- Doskonale przemyślane, Frances. Podejdźcie tu obie. - Stanęła po jednej stronie stołu, zapraszając je gestem na drugą. - Trzeba zdecydować, od czego chcemy zacząć. W przypadku żywego preparatu łatwo o popełnienie błędu, którego nie będzie się dało naprawić, a szkoda kończyć przedwcześnie. Wren, na razie będę cię obserwować i formować uwagi. Zareaguję tylko, jeżeli będzie trzeba. Zobaczymy, co potrafisz: jeżeli nie zapomniałaś podstaw, być może będę w stanie nauczyć cię dziś więcej. Frances, skup się na obserwowaniu i słuchaniu. - Elvira powoli oblizała usta, łapiąc za własną, białą jak kość różdżkę. - Pamiętam, na czym ci najbardziej zależy, ale mózg zostawimy sobie na koniec. Pozwól, że najpierw sprawdzę Wren. Wierzę, że poradzisz sobie z prostą raną ciętą? - Zwróciła się bezpośrednio do Chang. - Ale po pierwsze, trzeba się pozbyć ubrań. Będą przeszkadzać. Diffindo - Bez śladów zawahania, czy wstydu rozcięła spodnie i koszulę, aby materiał sam opadł. Potem niedbale strzepnęła resztki tkanin na podłogę, pozostawiając mężczyznę nagiego. - Mam nadzieję, że jest pod Silencio - dodała jeszcze, rzucając Frances uważne spojrzenie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zamknięta część portu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki