Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Zamknięta część portu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamknięta część portu
Ciężki zaduch mniej lub bardziej stojącej wody, to pierwsze co uderza przechodnia. Trzeszczące deski wysuniętych wgłąb wody kładek, spróchniałe beczki ustawione pod osmolonymi od kilu niegaszonych pożarów - ścianami magazynów i resztki unoszących się na wodzie łódek - niektóre wciąż zdatne, by unieść pasażera czy dwóch. Jeśli poszukujesz szybkiej przeprawy, czy też ukrycia - to miejsce wydaje się idealne. Przynajmniej dla najbardziej zdesperowanych. Kiedyś musiały tu cumować płytsze statki i rybackie łodzie, a pozostałości po dawnej świetności rysują pozostawione w nieładzie przedmioty, nadpalone fragmenty pływających przy brzegu desek.
Ta część portu jest oddzielona nie tylko od strony samych doków. Stojąca woda to efekt kilku krat zatopionych resztek statków, które stworzyły naturalną barykadę. A jednak, wciąż istnieją przejścia, które pozwalają dostać się w tę zapomnianą część doków. Oczywiście, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Albo musisz.
Ta część portu jest oddzielona nie tylko od strony samych doków. Stojąca woda to efekt kilku krat zatopionych resztek statków, które stworzyły naturalną barykadę. A jednak, wciąż istnieją przejścia, które pozwalają dostać się w tę zapomnianą część doków. Oczywiście, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Albo musisz.
Spojrzenie panny Burroughs z zainteresowaniem powędrowało w kierunku Eliviry, gdy pytanie opuściło usta Wren. Spodziewała się podobnego pytania prędzej, niż później. Kwestia zakońćzenia pracy w szpitalu wydawała się dla nich istotna - musiały wiedzieć, co doprowadziło do śmierci, jeśli miały rozważyć jej kandydaturę na towarzysza ich małych, naukowych eksperymentów. Kroczyła przez doki spokojnym krokiem, mimo iż w jej mięśniach dało się zauważyć napięcie. Odkąd wyniosła się z tych stron, nie postawiła swoich stóp w porcie. Uliczki były znajome, przechadzała się nimi przecież przez piętnaście długich lat, zwykle ściśnięta strachem. Teraz jednak, najgorsze zdawało się poczucie cholernego deja vu. Nie chciała wracać w te okolice, nie chciała znów codziennie wracać w te zakątki Londynu i mimo iż wiedziała, że decyzja zależy jedynie od niej, cień obawy pojawił się gdzieś z tyłu jej głowy.
Historia, jaką opowiedziała panna Multon, jedynie w pewnym stopniu łączyła się z zasłyszanymi przez Frances plotkami na szpitalnych korytarzach. Nie oznaczało to jednak, że nie potrafiła zrozumieć podejścia uzdrowicielki.
Oszczędzenie cierpienia oraz powolnej śmierci zdawało jej się czynem, nad wyraz humanitarnym. Łaskawym i logicznym jednocześnie, zwłaszcza z punktu widzenia szpitalnego alchemika. Ingrediencje kosztowały, a w niektórych z pracowni znajdowało się coraz więcej braków. Skoro śmierć miała nastąpić, a życie do tego czasu miało przypominać zwykłą, wegetację… Cóż, zapewne poparłaby podobną decyzję jako ordynator.
- Bardziej podobała mi się historia opowiedziana przez panią ze stołówki. - Stwierdziła jedynie, wzruszając jedynie ramionami, swymi słowami chcąc rozładować odrobinę napiętą atmosferę. Nie chciała, by dziewczęta skoczyły sobie do gardeł, nim lekcja dobiegnie końca. Obie posiadały silne charaktery, zapewne o wiele silniejsze od charakteru eterycznej alchemiczki, a to mogło zawsze zakończyć się w dwojaki sposób. Zbyt wiele sił kosztowało ją zorganizowanie tego całego przedsięwzięcia, by sprawa nie doszła do skutku. Potrzebowała wiedzy, jaką miała przekazać jej panna Multon.
Tajemniczy uśmiech na chwilę zamajaczył na malinowych ustach złotowłosego dziewczęcia, gdy do jej uszu dobiegły ściszone słowa uzdrowicielki. Nauka wymagała odpowiednich poświęceń i panna Burroughs doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I jak nienawidziła doków oraz paskudnie toksycznej rodziny, tak pracownicy wuja Boyle zwykli ją lubić. Zawsze się z nimi witała, zawsze służyła alchemiczną pomocą… A takie posunięcia były trudne do zapomnienia.
- Czarodziej. - Odpowiedziała, spojrzeniem unikając twarzy mężczyzny. Pamiętała, jak jego plugawe ręce zaciskały się na jej szyi, a z ust wypadały najobrzydliwsze groźby. Pamiętała strach jaki w niej wywołał i pamiętała bohaterską obronę z rąk tego, którego teraz określała mianem swojej bratniej duszy. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, a panna Burroughs przeszła wokół stołu, by otworzyć jedną z dwóch, niewielkich szufladek. - Więcej nie udało nam się zorganizować. - Stwierdziła, pozwalając pannie Multon zajrzeć do środka. Obcęgi, trzy cieniutkie i piekielnie ostre nożyki oraz kilka par medycznych rękawiczek. Umysł panny Burroughs był bystry, zwykła dokładnie analizować wszystkie plany, jakich miała się podjąć. - Nie byłam pewna, że uda się wszystko zorganizować. - Dodała jeszcze, wyjaśniając czemu nie uprzedziła ich wcześniej o planach dotyczących lekcji. Wuj Boyle był dwulicowym, śliskim padalcem. Nigdy nie można było mieć pewności, że dotrzyma słowa.
Kiwnęła głową na pochwałę, pozwalając pannie Multon przejąć stery. Z niewielkiej torby przewieszonej przez ramię eteryczna alchemiczka wyjęła niewielki zeszyt, aby móc notować co ważniejsze informacje jakie miała przekazać im uzdrowicielka. Nie nalegała, by rozpocząć od interesujących ją kwestii, doskonale wiedząc, że wtedy Wren mogłaby nie mieć na czym się uczyć.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w buzi uzdrowicielki, skrupulatnie unikając wędrowania w kierunku tych, najintymniejszych części męskiego ciała. Na szczęście, za sprawą Bojczuka oraz Cilliana, powoli oswajała się z podobnymi… widokami.
- Jest pod wpływem Silencio oraz Petryfikusa. - Odpowiedziała, jakby rozmawiały o najprostszych oczywistościach. Nie była głupia. Doskonale wiedziała, że obiekt naukowy należało potraktować odpowiednimi zaklęciami i te instrukcje przekazała dalej.
Historia, jaką opowiedziała panna Multon, jedynie w pewnym stopniu łączyła się z zasłyszanymi przez Frances plotkami na szpitalnych korytarzach. Nie oznaczało to jednak, że nie potrafiła zrozumieć podejścia uzdrowicielki.
Oszczędzenie cierpienia oraz powolnej śmierci zdawało jej się czynem, nad wyraz humanitarnym. Łaskawym i logicznym jednocześnie, zwłaszcza z punktu widzenia szpitalnego alchemika. Ingrediencje kosztowały, a w niektórych z pracowni znajdowało się coraz więcej braków. Skoro śmierć miała nastąpić, a życie do tego czasu miało przypominać zwykłą, wegetację… Cóż, zapewne poparłaby podobną decyzję jako ordynator.
- Bardziej podobała mi się historia opowiedziana przez panią ze stołówki. - Stwierdziła jedynie, wzruszając jedynie ramionami, swymi słowami chcąc rozładować odrobinę napiętą atmosferę. Nie chciała, by dziewczęta skoczyły sobie do gardeł, nim lekcja dobiegnie końca. Obie posiadały silne charaktery, zapewne o wiele silniejsze od charakteru eterycznej alchemiczki, a to mogło zawsze zakończyć się w dwojaki sposób. Zbyt wiele sił kosztowało ją zorganizowanie tego całego przedsięwzięcia, by sprawa nie doszła do skutku. Potrzebowała wiedzy, jaką miała przekazać jej panna Multon.
Tajemniczy uśmiech na chwilę zamajaczył na malinowych ustach złotowłosego dziewczęcia, gdy do jej uszu dobiegły ściszone słowa uzdrowicielki. Nauka wymagała odpowiednich poświęceń i panna Burroughs doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I jak nienawidziła doków oraz paskudnie toksycznej rodziny, tak pracownicy wuja Boyle zwykli ją lubić. Zawsze się z nimi witała, zawsze służyła alchemiczną pomocą… A takie posunięcia były trudne do zapomnienia.
- Czarodziej. - Odpowiedziała, spojrzeniem unikając twarzy mężczyzny. Pamiętała, jak jego plugawe ręce zaciskały się na jej szyi, a z ust wypadały najobrzydliwsze groźby. Pamiętała strach jaki w niej wywołał i pamiętała bohaterską obronę z rąk tego, którego teraz określała mianem swojej bratniej duszy. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, a panna Burroughs przeszła wokół stołu, by otworzyć jedną z dwóch, niewielkich szufladek. - Więcej nie udało nam się zorganizować. - Stwierdziła, pozwalając pannie Multon zajrzeć do środka. Obcęgi, trzy cieniutkie i piekielnie ostre nożyki oraz kilka par medycznych rękawiczek. Umysł panny Burroughs był bystry, zwykła dokładnie analizować wszystkie plany, jakich miała się podjąć. - Nie byłam pewna, że uda się wszystko zorganizować. - Dodała jeszcze, wyjaśniając czemu nie uprzedziła ich wcześniej o planach dotyczących lekcji. Wuj Boyle był dwulicowym, śliskim padalcem. Nigdy nie można było mieć pewności, że dotrzyma słowa.
Kiwnęła głową na pochwałę, pozwalając pannie Multon przejąć stery. Z niewielkiej torby przewieszonej przez ramię eteryczna alchemiczka wyjęła niewielki zeszyt, aby móc notować co ważniejsze informacje jakie miała przekazać im uzdrowicielka. Nie nalegała, by rozpocząć od interesujących ją kwestii, doskonale wiedząc, że wtedy Wren mogłaby nie mieć na czym się uczyć.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w buzi uzdrowicielki, skrupulatnie unikając wędrowania w kierunku tych, najintymniejszych części męskiego ciała. Na szczęście, za sprawą Bojczuka oraz Cilliana, powoli oswajała się z podobnymi… widokami.
- Jest pod wpływem Silencio oraz Petryfikusa. - Odpowiedziała, jakby rozmawiały o najprostszych oczywistościach. Nie była głupia. Doskonale wiedziała, że obiekt naukowy należało potraktować odpowiednimi zaklęciami i te instrukcje przekazała dalej.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Litość. Nie lubiła smaku tego słowa, wydawało się przesadnie słodkie, fałszywe, obce - było grą pozorów, cieniem tańczącym na kotarze po zakończeniu dramatycznego przedstawienia. Miało pobudzić widza i wydrzeć z niego kolejne łzy wzruszenia, uświadczyć w przekonaniu, że świat oferował jeszcze dobre zakończenia. Że nie wszystko było stracone. Ale jej nikt nigdy nie okazał litości - ten nastoletni młodzieniec porzucający ją w momencie zdarcia z niej dziewiczej czystości, matka, która zatruła jadem całe życie, nawet ojciec, który zgodził się wspomagać ją finansowo jedynie przez pierwszy miesiąc, kilka tygodni od czasu opuszczenia bram szkoły magii i rozpoczęcia życia na własny rachunek. Nie otrzymała jej w pracy, pamiętając bezlitosne wytykanie braków i każdy przypadek pomylenia nazwy alchemicznej ingrediencji, kłody rzucane pod nogi przez los gdy ukierunkowała swą wschodzącą karierę na inny, krwawszy tor. Miała wszelkie powody, by pogardzać tym zjawiskiem - bo sama nie doświadczyła jego ciepła, skazana na mierzenie się oko w oko z trudnością. Na przezwyciężanie jej o własnych siłach. Dlatego dziś stała w tym miejscu, dumna i konkretna, jak zauważyła Elvira. Wysłuchała historii blondwłosej uzdrowicielki, przeanalizowała ją krótko w głowie, rozważając.
- Hm - w końcu odparła jedynie pomrukiem, ni to zadowolona, ni rozczarowana. Okazanie litości umierającej kobiecie i ukrócenie jej cierpienia nie szło w parze z obserwowaniem, jak w objęcia nicości pchały mugolskie dziewczęta. Elvira zasiała w niej niepewność. Niepewność tego, czy pewnego dnia, jeśli zdecydują się wcielić ją do niewielkiego zespołu badań, nie zachce tej empatii ponownie w sobie rozbudzić; mogła uciąć przedsięwzięcie w zarodku i dobić cierpiącą młódkę zanim wynik eksperymentu okazałby się zadowalający. Obrócić wszystko w ruinę. Albo wspomóc je wręcz niepomiernie - nie wiedziała. Cóż, tak czy inaczej na dogłębniejszą jej ocenę przyjdzie jeszcze czas, zdecydowała finalnie, wszak szczytem głupoty byłoby skreślić ją już teraz tylko dlatego, że nie okazała się zimnokrwistym mordercą. Ponad wszystko liczyły się jej umiejętności. Jej dyskrecja. Jej zaangażowanie i brak bijącego ze ślicznego lica zagrożenia; mogłaby je wydać, donieść, obnażyć obrzydliwy sekret w oczach prawa i restrykcyjnej w swej akceptacji społeczności. A na to nie mogły sobie pozwolić.
W ciszy obserwowała wymianę słów między panną Multon a panną Burroughs, patrzyła, jak łączą się w wspólnym zadowoleniu i zachwycie, po czym przyjęła zaproszenie na drugą stronę stołu. Chirurgicznego, chciałoby się rzec, choć z takim nie miał nic wspólnego. Drewno kasztanowca już znajdowało się w jej dłoni, gotowe do działania. Czarownica zastygła w bezruchu, skinęła tylko kiedy Elvira zwróciła się bezpośrednio do niej i zapewniła, że roztoczy nad nią obserwujące spojrzenie; zaraz potem zaklęcie rozcięło materiał brudnych ubrań mężczyzny i strzępy opadły na podłogę, zapomniane, pozostawiając go nagiego, niechybnie odczuwającego wieczorny chłód wypełniający magazyn. Beznadziejnym położeniem przypominał jej dziewczęta upolowane razem z Lyanną. Spetryfikowały je wówczas, rozebrały, spuściły z nich krew, a potem zakopały w zimnej ziemi, w nieoznaczonej, wspólnej mogile; Wren przechyliła głowę, przez moment przyglądając się jego twarzy. Prócz bezbronności i konieczności przeżywania bólu w ciszy nie łączyło go z nimi nic - nie był piękny, nie był dobry, nie był też czystą mugolską dziewicą. Był za to mężczyzną. Zdradliwym i brutalnym, łasym na niezdolne do obrony dziewczęta, na bogactwa nienależące do niego. Nie było czego żałować.
- Poradzę - zapewniła beznamiętnie, inkantacja mająca zasklepić płytkie rany cięte była jej dobrze znana; pamiętała, jak na początku swojej zawodowej wędrówki optowała za nacinaniem dziewcząt zamiast pobierania ich krwi strzykawką, a to wymogło na niej umiejętność zacierania wszelkich śladów. Czarownica sięgnęła po jedną parę medycznych rękawiczek zaprezentowanych wśród dobrodziejstwa zgromadzonego przez Frances i wsunęła je ostrożnie na własne dłonie, na wszelki wypadek, gotowa do działania. - Spróbuję wzmocnić siłę jego organizmu, by nie padł zbyt szybko. Do tej pory robiłam to tylko raz - zapowiedziała, chcąc płynnie przejść do rzeczy i nie marnować czasu. Wbrew pozorom noc wcale nie była taka długa na intensywne nauki, musiały również po nich posprzątać. - Immunitaris - nazwę zaklęcia wypowiedziała cicho, kraniec różdżki przytrzymując tuż nad lewą piersią mężczyzny; próbowała skupić myśli i pozwolić przepływającej przez nią magii rozbudzić się na dobre, usłuchać. Ale ta była kapryśna - drewno kasztanowca nie wydało z siebie ani jednego tchnienia, zmuszając ją do zmarszczenia brwi w niezadowoleniu. - Immunitaris - powtórzyła uparcie, ale i tym razem nie wydarzyło się nic spektakularnego; ciemne tęczówki przesunęły się w stronę twarzy Elviry, pytająco, domagając się wytłumaczenia, dlaczego zaklęcie zawiodło ją aż dwa razy. Było trudne - wiedziała o tym, ale z pewnością sprawę komplikował techniczny szkopuł, o którego istnieniu nie miała pojęcia.
- Hm - w końcu odparła jedynie pomrukiem, ni to zadowolona, ni rozczarowana. Okazanie litości umierającej kobiecie i ukrócenie jej cierpienia nie szło w parze z obserwowaniem, jak w objęcia nicości pchały mugolskie dziewczęta. Elvira zasiała w niej niepewność. Niepewność tego, czy pewnego dnia, jeśli zdecydują się wcielić ją do niewielkiego zespołu badań, nie zachce tej empatii ponownie w sobie rozbudzić; mogła uciąć przedsięwzięcie w zarodku i dobić cierpiącą młódkę zanim wynik eksperymentu okazałby się zadowalający. Obrócić wszystko w ruinę. Albo wspomóc je wręcz niepomiernie - nie wiedziała. Cóż, tak czy inaczej na dogłębniejszą jej ocenę przyjdzie jeszcze czas, zdecydowała finalnie, wszak szczytem głupoty byłoby skreślić ją już teraz tylko dlatego, że nie okazała się zimnokrwistym mordercą. Ponad wszystko liczyły się jej umiejętności. Jej dyskrecja. Jej zaangażowanie i brak bijącego ze ślicznego lica zagrożenia; mogłaby je wydać, donieść, obnażyć obrzydliwy sekret w oczach prawa i restrykcyjnej w swej akceptacji społeczności. A na to nie mogły sobie pozwolić.
W ciszy obserwowała wymianę słów między panną Multon a panną Burroughs, patrzyła, jak łączą się w wspólnym zadowoleniu i zachwycie, po czym przyjęła zaproszenie na drugą stronę stołu. Chirurgicznego, chciałoby się rzec, choć z takim nie miał nic wspólnego. Drewno kasztanowca już znajdowało się w jej dłoni, gotowe do działania. Czarownica zastygła w bezruchu, skinęła tylko kiedy Elvira zwróciła się bezpośrednio do niej i zapewniła, że roztoczy nad nią obserwujące spojrzenie; zaraz potem zaklęcie rozcięło materiał brudnych ubrań mężczyzny i strzępy opadły na podłogę, zapomniane, pozostawiając go nagiego, niechybnie odczuwającego wieczorny chłód wypełniający magazyn. Beznadziejnym położeniem przypominał jej dziewczęta upolowane razem z Lyanną. Spetryfikowały je wówczas, rozebrały, spuściły z nich krew, a potem zakopały w zimnej ziemi, w nieoznaczonej, wspólnej mogile; Wren przechyliła głowę, przez moment przyglądając się jego twarzy. Prócz bezbronności i konieczności przeżywania bólu w ciszy nie łączyło go z nimi nic - nie był piękny, nie był dobry, nie był też czystą mugolską dziewicą. Był za to mężczyzną. Zdradliwym i brutalnym, łasym na niezdolne do obrony dziewczęta, na bogactwa nienależące do niego. Nie było czego żałować.
- Poradzę - zapewniła beznamiętnie, inkantacja mająca zasklepić płytkie rany cięte była jej dobrze znana; pamiętała, jak na początku swojej zawodowej wędrówki optowała za nacinaniem dziewcząt zamiast pobierania ich krwi strzykawką, a to wymogło na niej umiejętność zacierania wszelkich śladów. Czarownica sięgnęła po jedną parę medycznych rękawiczek zaprezentowanych wśród dobrodziejstwa zgromadzonego przez Frances i wsunęła je ostrożnie na własne dłonie, na wszelki wypadek, gotowa do działania. - Spróbuję wzmocnić siłę jego organizmu, by nie padł zbyt szybko. Do tej pory robiłam to tylko raz - zapowiedziała, chcąc płynnie przejść do rzeczy i nie marnować czasu. Wbrew pozorom noc wcale nie była taka długa na intensywne nauki, musiały również po nich posprzątać. - Immunitaris - nazwę zaklęcia wypowiedziała cicho, kraniec różdżki przytrzymując tuż nad lewą piersią mężczyzny; próbowała skupić myśli i pozwolić przepływającej przez nią magii rozbudzić się na dobre, usłuchać. Ale ta była kapryśna - drewno kasztanowca nie wydało z siebie ani jednego tchnienia, zmuszając ją do zmarszczenia brwi w niezadowoleniu. - Immunitaris - powtórzyła uparcie, ale i tym razem nie wydarzyło się nic spektakularnego; ciemne tęczówki przesunęły się w stronę twarzy Elviry, pytająco, domagając się wytłumaczenia, dlaczego zaklęcie zawiodło ją aż dwa razy. Było trudne - wiedziała o tym, ale z pewnością sprawę komplikował techniczny szkopuł, o którego istnieniu nie miała pojęcia.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
W przypadku Elviry wiele było słów, które - choć wypowiadane często; szeptem, krzykiem, z emocją, niechętnie - nie posiadało większego znaczenia. Frazesy rzucane na wiatr weszły do ich języka na tyle skutecznie, że prawdopodobnie nie potrafiłaby sobie nawet wyobrazić podejmowania ich z powagą, a nie jako mowę-trawę, skrót myślowy, który wszystkim powinien być znany. Czym właściwie była litość, jeżeli pojawiała się jedynie czasem, w specjalnych przypadkach, przy nałożeniu licznych czynników? Jak nazywało się współczucie, odczuwane nie wobec człowieczego bólu, ale jego ignorancji, niewiedzy, naiwności - i gdy uzupełniało się je litością w postaci najbardziej surowej próby charakteru? Elvira nie zastanawiała się zbytnio nad tym, w jaki sposób mogą zostać odebrane jej słowa. Nie robiła tego niemal nigdy, mówiła to, co przyszło jej na myśl i zostawiała rozmówcy dowolne pole do interpretacji. Nie przejmowała się tym, jak o niej sądzono. Nie potrafiła. Czy to byłyby opinie przychylne, czy wręcz przeciwnie - i tak nie zdołałyby naruszyć murów jej samouwielbienia.
- Nie wątpię, że wiele o mnie mówiono - odpowiedziała na komentarz Frances, odwracając głowę w innym kierunku.
Już kiedy pracowała w Mungu w szpitalu mnożyły się plotki na jej temat; była specyficznym uzdrowicielem, surowym i oschłym, bezpośrednim, złośliwym - niechętnie podejmowała się współpracy z innymi czarodziejami, zdarzało się, że pacjenci się na nią skarżyli. Zwłaszcza szlamy, dla których chyba nie do pojęcia było, że uzdrowiciel szpitalny to nie ich kolega, do którego mogą zwracać się tak, jak do swoich mugolskich znajomych w chlewie. W domu. Cokolwiek.
Do lepkiej jak miód uprzejmości Frances zdążyła się przyzwyczaić, z podobnymi zachowaniami miała do czynienia u Selwynów. Swoboda i dziewczęcość mogły wprawiać ją w zakłopotanie podczas gorącego południa w parku, ale tutaj, w zatęchłym magazynie i na oczach spetryfikowanego, przywiązanego brutalnie do stołu człowieka, zdawały się bardziej złowieszcze, intrygujące. Pociągające. Elvirze przypadała do gustu taka gra pozorów, ta fałszywa niewinność. Z najwyższą ochotą dałaby Frances skalpel do gładkiej dłoni, przyciągnęła ją do siebie, objęła mocno w pasie i pozwoliła zakosztować grzesznej przyjemności płynącej z poczucia kontroli nad życiem i śmiercią. Obawiała się jednak, że to jeszcze zbyt wcześnie, że zbyt mało o niej wie. Mogłaby się zawieść, odstraszyć kobietę od siebie, a szkoda byłoby zaprzepaścić tak cenną relację.
Nie będzie na nią naciskać - na ten moment wystarczyła jej pewność, że sama nie musi udawać kogoś, kim nie jest. To Frances zorganizowała to spotkanie, tę ofiarę. Gdyby zechciała donieść na Elvirę, musiałaby również donieść na samą siebie. Zresztą, od jakiegoś czasu Elvira czuła, że znajduje się ponad zwykłym prawem.
Wren zainteresowała ją z innego powodu. Nie była tak rozkosznie fałszywa, by miało się chęć opleść ją ramionami i wycisnąć z niej resztki niewinności, ale zdawała się należeć do tego sortu kobiet, które Elvira chętnie zatrzymałaby przy sobie na dłużej. Jako towarzyszkę. Nie gadała zbyt dużo, nie stroiła fochów, nie histeryzowała - nie bawiła się też w zdobywanie sympatii, od razu przechodziła do rzeczy. Ceniła to; próby nawiązywania relacji z blond uzdrowicielką zazwyczaj osiągały efekt odwrotny od zamierzonego. Nie lubiła ludzi nachalnych.
Przejęła od Frances zaoferowane narzędzia i rozłożyła je sobie na krawędzi stołu. Czarne rękawiczki wymieniła na medyczne, szkoda byłoby marnować dobrej jakości materiał, jeżeli miała do wyboru inne. Podziękowania sobie odpuściła, w końcu to im zależało na nauce, skinęła jednak głową z uznaniem, doceniając przygotowanie.
Wren okazała się być niecierpliwa i palić się do pracy. Wyszła z inicjatywą przed czasem, nie pytając o zgodę i nie dając Elvirze samodzielnie rozpocząć wykładu. Z początku blondynka spojrzała na nią krytycznie, unosząc ironicznie jedną brew, więcej w tym jednak było zastanowienia niż złości - och, skąd ona znała tę potrzebę bycia pierwszą we wszystkim.
- Proszę bardzo - stwierdziła więc, strzepując przy tym ostatnie fragmenty porwanych spodni. Nie zebrała ich z ziemi, jeżeli będzie trzeba, posłużą za szmaty wciągające spływającą ze stołu krew. Na pewno tak będzie.
Dziewczyna okazywała skupienie, zapewne też wolę, dobrze zapamiętała inkantację. Zaklęcie powinno się udać, ale tak nie było. Elvira przyłożyła z zastanowieniem dłoń do ust i po chwili znała już przyczynę. Wyciągnęła rękę i przyłożyła własną różdżkę do piersi mężczyzny, bardzo blisko różdżki Wren, tak że zetknęły się kostkami palców.
- Wybrałaś złe miejsce, choć minimalnie. Immunitaris - powiedziała Elvira bez emocji, ale i bez przygany, a kiedy jej różdżka posłusznie zabłysła, spojrzała na dziewczynę z cieniem uśmiechu. - Dobrze zapamiętałaś zaklęcie i jego miejsce, nie bierzesz jedynie pod uwagę zmiennych anatomicznych. Nie bez powodu magia w tej dziedzinie wymaga dobrej znajomości ludzkiego ciała. - Zabrała różdżkę i skrzyżowała ramiona na piersi. Pewne kwestie należało wyjaśnić już na początku. - Istnieje wiele różnych szkół, które mówią, w jaki sposób najlepiej jest korzystać z magii leczniczej. Wszystkie zgadzają się co do jednego; choć każda magia w jakimś stopniu wymaga skupienia i celowości, uzdrowicielstwo wznosi tę konieczność na wyższy poziom. Podstawą w czarach leczniczych jest... wyobraźnia - przechyliła głowę. - To, co teraz powiem, to tylko jeden ze sposobów, sama jednak stosuję go od lat i działa. Moc czerpie kierunek z wiedzy. Z umysłu. Trzeba rozumieć, co robi dane zaklęcie w kontekście reakcji organizmu, aby się ono powiodło. Ja wizualizuję sobie wpierw organ, tkankę, przestrzeń, na którą chcę zadziałać. Widzę oczami wyobraźni wszystkie pulsujące naczynia, złamane kości, naderwane ścięgna; widzę je przed i po zaklęciu, żądam tej przemiany, a moja magia podłapuje tę żądzę. Oczywiście, że jest to trudne. Oczywiście, że wymaga pełnej koncentracji. - Podparła dłonie na biodrach i obrzuciła tłuste, nagie ciało obojętnym spojrzeniem. - W szpitalu nie ma tak lekkich warunków jak tutaj. Tam poza skupieniem, liczy się też czas. To duża presja. Najgorzej leczyć samego siebie, gdy trzeba wznieść się ponad ból i zmusić wyobraźnię do pracy. Dlatego uzdrowiciele uczą się najpierw w spokoju, na małych ranach, żeby wytrenować umysł i zmusić go do dyscypliny. - Uniosła błękitne spojrzenie na Wren. - Mówisz, że znasz anatomię, więc jesteś sobie w stanie z tym świetnie poradzić. Musisz tylko zachować wyobraźnię, celowość i żądzę. Zapamiętaj te trzy słowa. - Machnęła dłonią, jakby zapraszała je obie na spektakl. - Wyjaśniając prosto - Immunitaris działa na wszystkie układy, ale, owszem, przede wszystkim na serce, bo to ono utlenia pozostałe narządy. Dokładniej, zaklęcia wpływa na układ bodźco-przewodzący, wzmacniając go i stabilizując. Najlepiej rzucać go, wyobrażając sobie węzeł zatokowy-przedsionkowy. - Rzuciła Wren wymowne spojrzenie, spodziewając się, że tego nie zrobiła - Na wzorowej klatce piersiowej to byłyby okolice drugiego międzyżebrza po stronie prawej. Tu mamy jednak do czynienia z typowym przykładem tłustej świni, należy się więc spodziewać, że serce będzie większe i usytuowane niżej - powiodła krańcem różdżki na miejsce, które zaczarowała wcześniej. - Ale przechodząc do meritum...
Schowała różdżkę do obszernej kieszeni i powiodła okutaną w rękawiczkę dłonią po grubym udzie mężczyzny w okolicy pachwiny. Nie była delikatna ani subtelna, wbijała paznokcie w obrzydliwe ciało, aby wyczuć puls i wyobrazić sobie biegnącą tędy tętnicę biodrową. Nie mogła jej rozciąć, taki krwotok byłby zbyt obszerny.
- Mam nadzieję, że nie szkoda wam butów - wyznała enigmatycznie, a potem sięgnęła po skalpel. - Nerw kulszowy jest najlepiej widoczny od strony grzbietowej, ale i tutaj mogę się do jakiegoś dostać, żeby pokazać ci, Frances, jak duże nerwy wyglądają w rzeczywistości. Przeźrocza w atlasach nie zawsze odpowiednio oddają ich interesującą charakterystykę. Wren, czy jesteś zaznajomiona z zaklęciem Fosilio? - Jeżeli nawet ominie kluczowe tętnice, krwotok nadal będzie obszerny. Nie interesowało ją, jak wiele posoki upuszczą z tej świni, do pewnego momentu wszystko było do odratowania, ale nadmiar krwi zanieczyści widok i utrudni odnalezienie nerwu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie wątpię, że wiele o mnie mówiono - odpowiedziała na komentarz Frances, odwracając głowę w innym kierunku.
Już kiedy pracowała w Mungu w szpitalu mnożyły się plotki na jej temat; była specyficznym uzdrowicielem, surowym i oschłym, bezpośrednim, złośliwym - niechętnie podejmowała się współpracy z innymi czarodziejami, zdarzało się, że pacjenci się na nią skarżyli. Zwłaszcza szlamy, dla których chyba nie do pojęcia było, że uzdrowiciel szpitalny to nie ich kolega, do którego mogą zwracać się tak, jak do swoich mugolskich znajomych w chlewie. W domu. Cokolwiek.
Do lepkiej jak miód uprzejmości Frances zdążyła się przyzwyczaić, z podobnymi zachowaniami miała do czynienia u Selwynów. Swoboda i dziewczęcość mogły wprawiać ją w zakłopotanie podczas gorącego południa w parku, ale tutaj, w zatęchłym magazynie i na oczach spetryfikowanego, przywiązanego brutalnie do stołu człowieka, zdawały się bardziej złowieszcze, intrygujące. Pociągające. Elvirze przypadała do gustu taka gra pozorów, ta fałszywa niewinność. Z najwyższą ochotą dałaby Frances skalpel do gładkiej dłoni, przyciągnęła ją do siebie, objęła mocno w pasie i pozwoliła zakosztować grzesznej przyjemności płynącej z poczucia kontroli nad życiem i śmiercią. Obawiała się jednak, że to jeszcze zbyt wcześnie, że zbyt mało o niej wie. Mogłaby się zawieść, odstraszyć kobietę od siebie, a szkoda byłoby zaprzepaścić tak cenną relację.
Nie będzie na nią naciskać - na ten moment wystarczyła jej pewność, że sama nie musi udawać kogoś, kim nie jest. To Frances zorganizowała to spotkanie, tę ofiarę. Gdyby zechciała donieść na Elvirę, musiałaby również donieść na samą siebie. Zresztą, od jakiegoś czasu Elvira czuła, że znajduje się ponad zwykłym prawem.
Wren zainteresowała ją z innego powodu. Nie była tak rozkosznie fałszywa, by miało się chęć opleść ją ramionami i wycisnąć z niej resztki niewinności, ale zdawała się należeć do tego sortu kobiet, które Elvira chętnie zatrzymałaby przy sobie na dłużej. Jako towarzyszkę. Nie gadała zbyt dużo, nie stroiła fochów, nie histeryzowała - nie bawiła się też w zdobywanie sympatii, od razu przechodziła do rzeczy. Ceniła to; próby nawiązywania relacji z blond uzdrowicielką zazwyczaj osiągały efekt odwrotny od zamierzonego. Nie lubiła ludzi nachalnych.
Przejęła od Frances zaoferowane narzędzia i rozłożyła je sobie na krawędzi stołu. Czarne rękawiczki wymieniła na medyczne, szkoda byłoby marnować dobrej jakości materiał, jeżeli miała do wyboru inne. Podziękowania sobie odpuściła, w końcu to im zależało na nauce, skinęła jednak głową z uznaniem, doceniając przygotowanie.
Wren okazała się być niecierpliwa i palić się do pracy. Wyszła z inicjatywą przed czasem, nie pytając o zgodę i nie dając Elvirze samodzielnie rozpocząć wykładu. Z początku blondynka spojrzała na nią krytycznie, unosząc ironicznie jedną brew, więcej w tym jednak było zastanowienia niż złości - och, skąd ona znała tę potrzebę bycia pierwszą we wszystkim.
- Proszę bardzo - stwierdziła więc, strzepując przy tym ostatnie fragmenty porwanych spodni. Nie zebrała ich z ziemi, jeżeli będzie trzeba, posłużą za szmaty wciągające spływającą ze stołu krew. Na pewno tak będzie.
Dziewczyna okazywała skupienie, zapewne też wolę, dobrze zapamiętała inkantację. Zaklęcie powinno się udać, ale tak nie było. Elvira przyłożyła z zastanowieniem dłoń do ust i po chwili znała już przyczynę. Wyciągnęła rękę i przyłożyła własną różdżkę do piersi mężczyzny, bardzo blisko różdżki Wren, tak że zetknęły się kostkami palców.
- Wybrałaś złe miejsce, choć minimalnie. Immunitaris - powiedziała Elvira bez emocji, ale i bez przygany, a kiedy jej różdżka posłusznie zabłysła, spojrzała na dziewczynę z cieniem uśmiechu. - Dobrze zapamiętałaś zaklęcie i jego miejsce, nie bierzesz jedynie pod uwagę zmiennych anatomicznych. Nie bez powodu magia w tej dziedzinie wymaga dobrej znajomości ludzkiego ciała. - Zabrała różdżkę i skrzyżowała ramiona na piersi. Pewne kwestie należało wyjaśnić już na początku. - Istnieje wiele różnych szkół, które mówią, w jaki sposób najlepiej jest korzystać z magii leczniczej. Wszystkie zgadzają się co do jednego; choć każda magia w jakimś stopniu wymaga skupienia i celowości, uzdrowicielstwo wznosi tę konieczność na wyższy poziom. Podstawą w czarach leczniczych jest... wyobraźnia - przechyliła głowę. - To, co teraz powiem, to tylko jeden ze sposobów, sama jednak stosuję go od lat i działa. Moc czerpie kierunek z wiedzy. Z umysłu. Trzeba rozumieć, co robi dane zaklęcie w kontekście reakcji organizmu, aby się ono powiodło. Ja wizualizuję sobie wpierw organ, tkankę, przestrzeń, na którą chcę zadziałać. Widzę oczami wyobraźni wszystkie pulsujące naczynia, złamane kości, naderwane ścięgna; widzę je przed i po zaklęciu, żądam tej przemiany, a moja magia podłapuje tę żądzę. Oczywiście, że jest to trudne. Oczywiście, że wymaga pełnej koncentracji. - Podparła dłonie na biodrach i obrzuciła tłuste, nagie ciało obojętnym spojrzeniem. - W szpitalu nie ma tak lekkich warunków jak tutaj. Tam poza skupieniem, liczy się też czas. To duża presja. Najgorzej leczyć samego siebie, gdy trzeba wznieść się ponad ból i zmusić wyobraźnię do pracy. Dlatego uzdrowiciele uczą się najpierw w spokoju, na małych ranach, żeby wytrenować umysł i zmusić go do dyscypliny. - Uniosła błękitne spojrzenie na Wren. - Mówisz, że znasz anatomię, więc jesteś sobie w stanie z tym świetnie poradzić. Musisz tylko zachować wyobraźnię, celowość i żądzę. Zapamiętaj te trzy słowa. - Machnęła dłonią, jakby zapraszała je obie na spektakl. - Wyjaśniając prosto - Immunitaris działa na wszystkie układy, ale, owszem, przede wszystkim na serce, bo to ono utlenia pozostałe narządy. Dokładniej, zaklęcia wpływa na układ bodźco-przewodzący, wzmacniając go i stabilizując. Najlepiej rzucać go, wyobrażając sobie węzeł zatokowy-przedsionkowy. - Rzuciła Wren wymowne spojrzenie, spodziewając się, że tego nie zrobiła - Na wzorowej klatce piersiowej to byłyby okolice drugiego międzyżebrza po stronie prawej. Tu mamy jednak do czynienia z typowym przykładem tłustej świni, należy się więc spodziewać, że serce będzie większe i usytuowane niżej - powiodła krańcem różdżki na miejsce, które zaczarowała wcześniej. - Ale przechodząc do meritum...
Schowała różdżkę do obszernej kieszeni i powiodła okutaną w rękawiczkę dłonią po grubym udzie mężczyzny w okolicy pachwiny. Nie była delikatna ani subtelna, wbijała paznokcie w obrzydliwe ciało, aby wyczuć puls i wyobrazić sobie biegnącą tędy tętnicę biodrową. Nie mogła jej rozciąć, taki krwotok byłby zbyt obszerny.
- Mam nadzieję, że nie szkoda wam butów - wyznała enigmatycznie, a potem sięgnęła po skalpel. - Nerw kulszowy jest najlepiej widoczny od strony grzbietowej, ale i tutaj mogę się do jakiegoś dostać, żeby pokazać ci, Frances, jak duże nerwy wyglądają w rzeczywistości. Przeźrocza w atlasach nie zawsze odpowiednio oddają ich interesującą charakterystykę. Wren, czy jesteś zaznajomiona z zaklęciem Fosilio? - Jeżeli nawet ominie kluczowe tętnice, krwotok nadal będzie obszerny. Nie interesowało ją, jak wiele posoki upuszczą z tej świni, do pewnego momentu wszystko było do odratowania, ale nadmiar krwi zanieczyści widok i utrudni odnalezienie nerwu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zdawać by się mogło, że panna Burroughs była tą, która najlepiej odnajdywała się w konwersacjach. Wybierała odpowiednie słowa by składać je w kwieciste zdania z odpowiednią uprzejmością oraz, w większości wypadków, zachowaniem społecznych konwenansów. Lawirowała między nimi zgrabnie, z odpowiednią dla siebie gracją oraz płynnością ruchów. Maska perfekcjonizmu za którą zwykła się kryć tego wymagała. Fasada jaką przyjęła z pewnością nie byłaby kompletna gdyby nie odpowiednie maniery oraz słowa, opuszczające jej usta. A przecież tak zdawało się być prościej i łatwiej, zwłaszcza gdy dorastało się w tak paskudnym otoczeniu jak portowe doki. Frances nigdy tu nie pasowała. Zbyt delikatna i elegancka, niczym nie przypominająca portowych dziewcząt. Nie pasowała tu i teraz gdy w eleganckiej sukience i pantofelkach na obcasie prowadziła towarzyszki na przygotowaną wcześniej rzeź. Nauka wymagała poświęceń, czyż nie? Im więcej wiedzy zdobywała, tym więcej granic była w stanie naruszyć, aby dotrzeć do osiągnięcia przez siebie odpowiedniego celu.
Nie odpowiedziała na słowa Eliviry, posyłając w jej kierunku jedynie ciepły uśmiech. Istotą człowieczeństwa były rozmowy. Długie bądź krótkie, których tematem zwykle byli inni ludzie. Im bardziej kontrowersyjnych czynów dokonywali, tym częściej o nich mówiono. Proste prawdy, które zdawały się być znane całkiem szerokiemu gronu.
W oczach panny Burroughs, Elvira z pewnością zawierała się w tym gronie, odbiegając od standardowego pojęcia uzdrowiciela. Chłodną, pozbawioną ciepła oraz odpowiedniej dawki empatii i słodkich słówek. Inną. Wyróżniającą się na tle innych czarodziejów w limonkowych kitlach. A plotki krążące na jej temat wydawały się alchemiczce zabawne, głównie przez fakt, iż miała okazję zamienić z nią więcej słów, szybko zauważając, które z nich były prawdziwe, a które nie.
Nie przerywała im lekcji. Gdy Wren próbowała rzucić zaklęcie, panna Burroughs ostrożnie ściągnęła wysokie rękawiczki zdobiące jej ręce oraz skrywające kilka pobladłych siniaków. Pamiątka po spotkaniu z wujem, która mimo grubej warstwy maści żywokostowej nie zdążyły jeszcze zniknąć z jej ramion. Nie zerkając w kierunku dwóch czarownic, Frances założyła medyczne rękawiczki, nie mając ochoty ponownie zmywać niezmierzonej ilości krwi ze swojego ciała. I o ile w przypadku krwi młodych, gładkich mugolek mogła wyciągnąć z tego pewne profity, tak nie sądziła aby krew podłego, grubego wieprza posiadała jakieś zbawienne składniki.
Słuchała uważnie słów, jakie padały z ust panny Multon sporządzając odpowiednie notatki. Tą sztukę, eteryczna alchemiczka zdawała się opanować do perfekcji. Na jednej stronie zapisywała najważniejsze słowa dotyczące magii leczniczej (by później wręczyć spisane informacje Wren, na wszelki wypadek). Drugą stronę zapisywała wiadomościami anatomicznymi, przemycanymi przez Elvirę gdzieś, między zdaniami. Nie wiedziała, co może okazać się przydatne, wolała więc przezornie zapisać eleganckim pismem wszystko, co mogłoby jej pomóc w późniejszych etapach. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Żądna wiedzy alchemiczka nie chciała przegapić choćby jednego ogniwa, które mogłoby posiadać jakąś wartość.
Szaroniebieskie tęczówki skupiały się na trzymanym w dłoniach notesie oraz zapisywanych przez nią słowach, jedynie co jakiś czas wędrując do towarzyszących jej czarownic. Nie chciała przerywać. Nie chciała przeszkadzać pannie Chang w zdobywaniu wiedzy, która mogła okazać się przydatna. Nie miały wszak jeszcze pewności, że Elvira dołączy do ich małej, naukowej przygody. Dopiero po kilku spotkaniach oraz rozmowach sam na sam z Wren zapewne będą w stanie podjąć odpowiednią decyzję. Nic na siłę, nic pochopnie. Ostatnia porażka wskazywała, że potrzebują innego przygotowania oraz dokładniejszych planów, które wymagały czasu.
- Nie mam zamiaru wyrzucać kolejnej pary pantofelków z jego powodu. - Odpowiedziała cicho, wzruszając ramionami. Nie był jej obcy. Za czasów pracy w Parszywym podły Willy był jednym z tych, których regularnie truła, mając zapewnić sobie odpowiednie bezpieczeństwo zaniedbane przez wuja. Z tego powodu raz próbował się jej pozbyć, na szczęście pospieszył jej na pomoc cudowny czarodziej, bratnia dusza teraz tak bliska sercu. Nie wchodziła jednak w szczegóły opowieści. Jedynie przezornie zrobiła pół kroku w tył, gdy Elvira przyłożyła skalpel do tłustej skóry. - Czy dobrze kojarzę, że wpływając na ten nerw, dałoby się wpłynąć i na inne, powiązane z nim nerwy? - Spytała odrobinę nieśmiało. Nie chciała wtrącać się w ich lekcję, ta kwestia wydawała jej się jednak niebywale interesująca. Chciała tworzyć mikstury manipulujące układem nerwowym oraz mózgiem, próbując przesunąć granice tego co bywało możliwe w alchemii.
Nie odpowiedziała na słowa Eliviry, posyłając w jej kierunku jedynie ciepły uśmiech. Istotą człowieczeństwa były rozmowy. Długie bądź krótkie, których tematem zwykle byli inni ludzie. Im bardziej kontrowersyjnych czynów dokonywali, tym częściej o nich mówiono. Proste prawdy, które zdawały się być znane całkiem szerokiemu gronu.
W oczach panny Burroughs, Elvira z pewnością zawierała się w tym gronie, odbiegając od standardowego pojęcia uzdrowiciela. Chłodną, pozbawioną ciepła oraz odpowiedniej dawki empatii i słodkich słówek. Inną. Wyróżniającą się na tle innych czarodziejów w limonkowych kitlach. A plotki krążące na jej temat wydawały się alchemiczce zabawne, głównie przez fakt, iż miała okazję zamienić z nią więcej słów, szybko zauważając, które z nich były prawdziwe, a które nie.
Nie przerywała im lekcji. Gdy Wren próbowała rzucić zaklęcie, panna Burroughs ostrożnie ściągnęła wysokie rękawiczki zdobiące jej ręce oraz skrywające kilka pobladłych siniaków. Pamiątka po spotkaniu z wujem, która mimo grubej warstwy maści żywokostowej nie zdążyły jeszcze zniknąć z jej ramion. Nie zerkając w kierunku dwóch czarownic, Frances założyła medyczne rękawiczki, nie mając ochoty ponownie zmywać niezmierzonej ilości krwi ze swojego ciała. I o ile w przypadku krwi młodych, gładkich mugolek mogła wyciągnąć z tego pewne profity, tak nie sądziła aby krew podłego, grubego wieprza posiadała jakieś zbawienne składniki.
Słuchała uważnie słów, jakie padały z ust panny Multon sporządzając odpowiednie notatki. Tą sztukę, eteryczna alchemiczka zdawała się opanować do perfekcji. Na jednej stronie zapisywała najważniejsze słowa dotyczące magii leczniczej (by później wręczyć spisane informacje Wren, na wszelki wypadek). Drugą stronę zapisywała wiadomościami anatomicznymi, przemycanymi przez Elvirę gdzieś, między zdaniami. Nie wiedziała, co może okazać się przydatne, wolała więc przezornie zapisać eleganckim pismem wszystko, co mogłoby jej pomóc w późniejszych etapach. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Żądna wiedzy alchemiczka nie chciała przegapić choćby jednego ogniwa, które mogłoby posiadać jakąś wartość.
Szaroniebieskie tęczówki skupiały się na trzymanym w dłoniach notesie oraz zapisywanych przez nią słowach, jedynie co jakiś czas wędrując do towarzyszących jej czarownic. Nie chciała przerywać. Nie chciała przeszkadzać pannie Chang w zdobywaniu wiedzy, która mogła okazać się przydatna. Nie miały wszak jeszcze pewności, że Elvira dołączy do ich małej, naukowej przygody. Dopiero po kilku spotkaniach oraz rozmowach sam na sam z Wren zapewne będą w stanie podjąć odpowiednią decyzję. Nic na siłę, nic pochopnie. Ostatnia porażka wskazywała, że potrzebują innego przygotowania oraz dokładniejszych planów, które wymagały czasu.
- Nie mam zamiaru wyrzucać kolejnej pary pantofelków z jego powodu. - Odpowiedziała cicho, wzruszając ramionami. Nie był jej obcy. Za czasów pracy w Parszywym podły Willy był jednym z tych, których regularnie truła, mając zapewnić sobie odpowiednie bezpieczeństwo zaniedbane przez wuja. Z tego powodu raz próbował się jej pozbyć, na szczęście pospieszył jej na pomoc cudowny czarodziej, bratnia dusza teraz tak bliska sercu. Nie wchodziła jednak w szczegóły opowieści. Jedynie przezornie zrobiła pół kroku w tył, gdy Elvira przyłożyła skalpel do tłustej skóry. - Czy dobrze kojarzę, że wpływając na ten nerw, dałoby się wpłynąć i na inne, powiązane z nim nerwy? - Spytała odrobinę nieśmiało. Nie chciała wtrącać się w ich lekcję, ta kwestia wydawała jej się jednak niebywale interesująca. Chciała tworzyć mikstury manipulujące układem nerwowym oraz mózgiem, próbując przesunąć granice tego co bywało możliwe w alchemii.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wolałaby, gdyby zapłakał. Żałosny, pełen bólu dźwięk wpiłby się w te szare, zapomniane ściany, a w głowie narodziłoby się pewne poczucie sprawiedliwości. Wymierzonej własnoręcznie, w imię większego dobra, którego ich obiekt badawczy nie mógł pojąć, ale również nie musiał - historia znała podobne przypadki, gdy rzeczy wielkie spływały krwią, bo w niej musiały się narodzić. Tym razem nie miały przed sobą milionów niewinnych. Jedynie jednego złodzieja, jedno marne życie, społecznie warte niewiele - lub po prostu nic; Wren przez dłuższy moment wpatrzyła się w jego przerażone oczy. Wydawały się czerwone, w jednym z nich pękła żyłka i przeobraziła gałkę w widok potworny, tak pasujący do człowieczeństwa, którego tej nocy mu odmawiały. Dobrze.
Czas mijał jednak nieubłaganie, godzin do poranka miały niewiele, toteż prędko przeszły do rzeczy. Magia Chang zawiodła, rozmyła się w nicość, odmówiła posłuszeństwa; odpowiedź na zagwozdkę czarownica odnalazła dopiero w obszernym wytłumaczeniu Elviry. Zawiodła technika - jak się spodziewała. Zaklęcie nie należało do prostych, wymagało nie tyle wiedzy anatomicznej, co i diabelnej precyzji, wystartowała zatem z kopyta i trochę odbiła się od ściany, ale przynajmniej ten jeden, jedyny raz nie poczuła, by ugodziło to jej dumę. Zamiast tego po prostu słuchała. Słuchała snutej opowieści o uruchomionej wyobraźni przywołującej przed oczy połączenia nerwów i mięśni; z początku zmarszczyła brwi w wyrazie pewnego buntu, nieprzekonana, czy Multon nie robiła sobie z niej dziecinnych żartów, ale gdy zaklęcie usłuchało jej bez cienia problemu, te podejrzenia odeszły gdzieś na dalszy tor. Przyjrzała się uważnie gdzie ląduje różdżka Elviry, jaki ruch wykonuje jej nadgarstek, zawierzała słowom przedstawiającym niejako nowe spojrzenie. Uzdrowiciel, który dotychczas odpowiadał za jej małe szkolenie, był zdecydowanie mniej fantazyjny. Mniej też nauczycielski, jak mogła teraz zauważyć.
- Rozumiem - wymruczała po chwili, skośne oczy kierując już tylko i wyłącznie na Elvirę, na jej wciąż młodą, chciałoby się rzec anielską twarz. Głowa odrobinę teatralnie pochyliła się do boku, niewinnie, gdy kobieta wspomniała o węźle zatokowo-przedsionkowym; właściwie to nie wyobrażała sobie nic. - To dla mnie nowe, co mówisz. Ale spróbuję zasymilować tę metodę, jeśli jest tak pomocna - zapewniła, nie istniała bowiem żadna ku temu przeszkoda, a i sama Wren była uczniem dobrym; pojętnym i chętnym do próbowania nowych rozwiązań, jeśli te miały wyostrzyć jej warsztat i poprawić umiejętności. Nie próbowała jednak czaru powtórzyć: perfekcyjnie rzucone immunitaris przez Elvirę zapewniło im wystarczająco dłuższą zabawę, a ona będzie mogła w spokoju skupić się na czarach prostszych, by niezbyt spiesznym krokiem odkryć nieznane dotąd obszary czarów leczniczych. Sam ten fakt świadczył już dobrze o Multon - udało się jej ją zaskoczyć, być może - bo nie miała jeszcze pewności - nauczyć, a takich ludzi winno się nigdy nie wypuszczać z metaforycznych objęć, jeśli nie oferowali ów dobrego wrażenia jako pierwsze i ostatnie.
Z uwagą obserwowała jak Elvira obraca bezwładną nogę mężczyzny do odpowiedniej pozycji, radzi sobie z pulchnym ciałem, które zaraz wypluje z siebie życiodajny szkarłat; przysłuchała się również krótkiej wymianie słów między nią a Frances, a następnie skinęła na zadane sobie pytanie.
- Jest zdecydowanie mniej wymagające od immunitaris. Miałam okazję rzucać je wcześniej - wiele razy, ale to fosilio wesprę wykorzystaniem wyobraźni - zapewniła beznamiętnie, niepewna, czy nie zbłaźni się tym sposobem raz jeszcze, ale każda nowa wiedza wymagała odpowiedniej praktyki. Dlaczego miałaby odkładać ją na później, skoro już dziś nadarzała się okazja? Drewno kasztanowca oczekiwało w gotowości, Wren natomiast przesunęła się po drugiej stronie stołu tak, by móc zareagować bez konieczności pokładania się na pacjencie. Ta demonstracja należała głównie do Frances - to jej chciała również najbardziej uwidocznić spektakl zapowiedziany błyśnięciem ostrza skalpela w dłoni kobiety, to ważne, by nauczyła się dziś ile tylko mogła. By uczyniły to obie, spiły to wszystko z warg Elviry - a być może już niebawem wspólnie, we trzy, pochylą się nad ciałem piękniejszym, młodszym, szczuplejszym i doskonalszym w każdym najmniejszym szczególe, upolowanym przez wilka swobodnie poruszającego się między pozbawionymi magii owcami.
Czas mijał jednak nieubłaganie, godzin do poranka miały niewiele, toteż prędko przeszły do rzeczy. Magia Chang zawiodła, rozmyła się w nicość, odmówiła posłuszeństwa; odpowiedź na zagwozdkę czarownica odnalazła dopiero w obszernym wytłumaczeniu Elviry. Zawiodła technika - jak się spodziewała. Zaklęcie nie należało do prostych, wymagało nie tyle wiedzy anatomicznej, co i diabelnej precyzji, wystartowała zatem z kopyta i trochę odbiła się od ściany, ale przynajmniej ten jeden, jedyny raz nie poczuła, by ugodziło to jej dumę. Zamiast tego po prostu słuchała. Słuchała snutej opowieści o uruchomionej wyobraźni przywołującej przed oczy połączenia nerwów i mięśni; z początku zmarszczyła brwi w wyrazie pewnego buntu, nieprzekonana, czy Multon nie robiła sobie z niej dziecinnych żartów, ale gdy zaklęcie usłuchało jej bez cienia problemu, te podejrzenia odeszły gdzieś na dalszy tor. Przyjrzała się uważnie gdzie ląduje różdżka Elviry, jaki ruch wykonuje jej nadgarstek, zawierzała słowom przedstawiającym niejako nowe spojrzenie. Uzdrowiciel, który dotychczas odpowiadał za jej małe szkolenie, był zdecydowanie mniej fantazyjny. Mniej też nauczycielski, jak mogła teraz zauważyć.
- Rozumiem - wymruczała po chwili, skośne oczy kierując już tylko i wyłącznie na Elvirę, na jej wciąż młodą, chciałoby się rzec anielską twarz. Głowa odrobinę teatralnie pochyliła się do boku, niewinnie, gdy kobieta wspomniała o węźle zatokowo-przedsionkowym; właściwie to nie wyobrażała sobie nic. - To dla mnie nowe, co mówisz. Ale spróbuję zasymilować tę metodę, jeśli jest tak pomocna - zapewniła, nie istniała bowiem żadna ku temu przeszkoda, a i sama Wren była uczniem dobrym; pojętnym i chętnym do próbowania nowych rozwiązań, jeśli te miały wyostrzyć jej warsztat i poprawić umiejętności. Nie próbowała jednak czaru powtórzyć: perfekcyjnie rzucone immunitaris przez Elvirę zapewniło im wystarczająco dłuższą zabawę, a ona będzie mogła w spokoju skupić się na czarach prostszych, by niezbyt spiesznym krokiem odkryć nieznane dotąd obszary czarów leczniczych. Sam ten fakt świadczył już dobrze o Multon - udało się jej ją zaskoczyć, być może - bo nie miała jeszcze pewności - nauczyć, a takich ludzi winno się nigdy nie wypuszczać z metaforycznych objęć, jeśli nie oferowali ów dobrego wrażenia jako pierwsze i ostatnie.
Z uwagą obserwowała jak Elvira obraca bezwładną nogę mężczyzny do odpowiedniej pozycji, radzi sobie z pulchnym ciałem, które zaraz wypluje z siebie życiodajny szkarłat; przysłuchała się również krótkiej wymianie słów między nią a Frances, a następnie skinęła na zadane sobie pytanie.
- Jest zdecydowanie mniej wymagające od immunitaris. Miałam okazję rzucać je wcześniej - wiele razy, ale to fosilio wesprę wykorzystaniem wyobraźni - zapewniła beznamiętnie, niepewna, czy nie zbłaźni się tym sposobem raz jeszcze, ale każda nowa wiedza wymagała odpowiedniej praktyki. Dlaczego miałaby odkładać ją na później, skoro już dziś nadarzała się okazja? Drewno kasztanowca oczekiwało w gotowości, Wren natomiast przesunęła się po drugiej stronie stołu tak, by móc zareagować bez konieczności pokładania się na pacjencie. Ta demonstracja należała głównie do Frances - to jej chciała również najbardziej uwidocznić spektakl zapowiedziany błyśnięciem ostrza skalpela w dłoni kobiety, to ważne, by nauczyła się dziś ile tylko mogła. By uczyniły to obie, spiły to wszystko z warg Elviry - a być może już niebawem wspólnie, we trzy, pochylą się nad ciałem piękniejszym, młodszym, szczuplejszym i doskonalszym w każdym najmniejszym szczególe, upolowanym przez wilka swobodnie poruszającego się między pozbawionymi magii owcami.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Początek lekcji poświęcała przede wszystkim Wren - musiała mieć pewność, że dziewczyna nie spanikuje, nie upuści z wrażenia różdżki, nie zrezygnuje z ćwiczeń w kluczowym momencie. O formie ich zajęć Elvira dowiedziała się w ostatnim możliwym momencie, lecz skoro to Frances je przygotowała, z góry uznała, że dla alchemiczki brutalność nie powinna być problemem. Nie zaszłaby wtedy tak daleko z przygotowaniami, nie zadbała o opuszczone miejsce w porcie, nie patrzyła w oczy tej żałosnej imitacji człowieka, tak przerażonej i bezwolnej. Wren od samego początku była więcej niż opanowana, czym innym jednak było stać z boku, obserwować z zaciśniętymi zębami i spoconym czołem, niż aktywnie podjąć się wyzwania. Elvira nie skreślała jej za źle rzucone zaklęcie, wierzyła, że skoro tak chętnie się przysłuchuje, kiwa głową i przyznaje rację, to nie brak jej determinacji. Żeby jednak się udało, Elvirze potrzebne było nie tylko jej zainteresowanie, ale i stuprocentowy brak zawahania. Nie da rady skupiać się równocześnie na grzebaniu w ciele mężczyzny i opisywaniu tego, co widzą oraz na pilnowaniu, by nie ustały jego funkcje życiowe. Siłą rzeczy do którejś z tych dwóch składowych będzie musiała przyłożyć się mocniej. Dlatego poświęciła tak wiele czasu na wykład dla Wren, patrząc jej natarczywie prosto w oczy, chłodnym spojrzeniem przesyłając niewypowiedzianą mantrę. Dasz sobie radę. Musisz dać sobie radę.
- Jeżeli coś pójdzie nie tak, zareaguję - przyznała ostrożnie, chociaż i po tonie i po minie Elviry dało się wyczuć, że wolałaby, gdyby wszystko poszło gładko.
Z trupami pracowało się znacznie łatwiej, ale ciało trupa ledwie co przypominało ciało żywego czarodzieja. Naczynia robiły się białe, mięśnie szare, płuca zapadały. Można było na tym ćwiczyć, ale po co, skoro po świecie chodziło wciąż tylu skurwysynów.
Obserwując Wren, dawała sobie też czas, by zaglądać na Frances. Czy nie jest znudzona, czy nie chwytają ją wątpliwości. Młoda, rumiana twarz pozostawała jednak pełna entuzjazmu, w szczupłych dłoniach raz jeszcze pojawił się notes. Elvira uśmiechnęła się blado, choć spostrzegawczość umożliwiła jej dostrzeżenie drobnych siniaków na kostkach palców alchemiczki, w momencie, gdy ta zmieniała rękawiczki. No proszę, kto ją tak poturbował? Elvira przechyliła głowę i przygryzła usta. Bez wątpienia mężczyzna. Ciekawe ile jeszcze takich sińców Frances będzie w stanie znieść, nim straci cierpliwość i we śnie zadusi oprawcę paskiem albo dosypie mu trucizny do piwa? Była alchemiczką, nie mogła być bezbronna. Jeżeli nie potrafiła wykorzystać własnego potencjału, to sama była sobie winna.
- Kolejnej? - zapytała retorycznie, nie oczekując odpowiedzi i przechodząc dalej. - Słuszne pytanie. Nerwy cechują się pobudliwością. To znaczy, że generują pewien magiczny potencjał, który rozprzestrzenia się następnie na długość nerwu i może być przekazywany na inne przez struktury zwane synapsami. Jest więc możliwe wpływanie na kilka nerwów połączonych synapsami, ale tylko jeżeli utrzyma się ich potencjał magiczny. Co wcale nie jest trudne, ponieważ na jednym nerwie potencjał pozostaje stały. - Podwinęła rękawy szaty ponad łokcie i zwinęła je tam, by nie przeszkadzały. Rękawiczki sięgały jej mniej więcej za nadgarstki. Możliwe, że się pobrudzi. Trudno. - Działanie to widać, gdy jad z zakażonej rany wywołuje uogólniony skurcz tężcowy. Zwykle radzi sobie z nim eliksir oczyszczający z toksyn, na pewno jest ci on znany.
Znalazła wreszcie odpowiednie miejsce do czystego cięcia i napięła tłustą skórę palcami lewej dłoni. W normalnym wypadku rzuciłaby Purus dla pewności, ale preparatów się nie odkażało, a ten mężczyzna nie był niczym więcej. Zapewne i tak tego spotkania nie przeżyje. Elvira nie potrafiła rzucać skutecznego Obliviate i nie widziała potrzeby, by w ten sposób sprawy komplikować.
- Wren, rzucisz Fosilio, gdy skończę nacięcie i rozsunę tkanki. Dam ci sygnał. - Przyłożyła chłodny nożyk do uda mężczyzny, mając wrażenie, że ciało pod jej rękami drży. Niemożliwe, ofiara została spetryfikowana, więc zapewne sobie to wyobraziła. Owo wrażenie wzmagało jednak złowrogie uczucie oczekiwania. - Spodziewam się grubej warstwy tłuszczu - dodała z przekąsem, a potem wzięła się do pracy.
Ciało było plastyczne, łatwo poddawało się ostrzu. Krew trysnęła obficie i spłynęła po stole, ale kontrolowanie; wciąż uciskała kciukiem miejsce pulsu, by przypadkiem nie zadrasnąć największej w tym miejscu tętnicy. Cięła głęboko, aż do mięśni, ból musiał być horrendalny. Lecz żaden krzyk nie odbił się echem od ścian. Skończyła nacięcie, z brzdękiem odstawiła skalpel i zamiast sięgnąć po wystającą z kieszeni różdżkę, włożyła ręce w ranę i rozwarła ją siłą na boki, by uwidocznić odsłonięty mięsień i przebiegające na nim i wokół niego naczynia, nerwy, cieniutkie warstwy powięzi. Ciężko jednak było dostrzec szczegóły, gdyż krwi napływało coraz więcej, zalała Elvirze rękawiczki, przelała się przez ranę, zatkała im nosy metalicznym swądem. Tętno przyspieszyło gwałtownie, a Elvira wiedziała, że przy ciągłym krwawieniu zacznie potem równie gwałtownie spadać.
- Wren - rzuciła więc ostro, robiąc jej miejsce, odsłaniając pole do działania. Od Fosilio rana się nie zasklepi, ale spadnie ryzyko zbyt szybkiego wykrwawienia.
Obiekt badawczy: 200/250 (-50 cięte) (początkowe +50 za Immunitaris 1/5)
- Jeżeli coś pójdzie nie tak, zareaguję - przyznała ostrożnie, chociaż i po tonie i po minie Elviry dało się wyczuć, że wolałaby, gdyby wszystko poszło gładko.
Z trupami pracowało się znacznie łatwiej, ale ciało trupa ledwie co przypominało ciało żywego czarodzieja. Naczynia robiły się białe, mięśnie szare, płuca zapadały. Można było na tym ćwiczyć, ale po co, skoro po świecie chodziło wciąż tylu skurwysynów.
Obserwując Wren, dawała sobie też czas, by zaglądać na Frances. Czy nie jest znudzona, czy nie chwytają ją wątpliwości. Młoda, rumiana twarz pozostawała jednak pełna entuzjazmu, w szczupłych dłoniach raz jeszcze pojawił się notes. Elvira uśmiechnęła się blado, choć spostrzegawczość umożliwiła jej dostrzeżenie drobnych siniaków na kostkach palców alchemiczki, w momencie, gdy ta zmieniała rękawiczki. No proszę, kto ją tak poturbował? Elvira przechyliła głowę i przygryzła usta. Bez wątpienia mężczyzna. Ciekawe ile jeszcze takich sińców Frances będzie w stanie znieść, nim straci cierpliwość i we śnie zadusi oprawcę paskiem albo dosypie mu trucizny do piwa? Była alchemiczką, nie mogła być bezbronna. Jeżeli nie potrafiła wykorzystać własnego potencjału, to sama była sobie winna.
- Kolejnej? - zapytała retorycznie, nie oczekując odpowiedzi i przechodząc dalej. - Słuszne pytanie. Nerwy cechują się pobudliwością. To znaczy, że generują pewien magiczny potencjał, który rozprzestrzenia się następnie na długość nerwu i może być przekazywany na inne przez struktury zwane synapsami. Jest więc możliwe wpływanie na kilka nerwów połączonych synapsami, ale tylko jeżeli utrzyma się ich potencjał magiczny. Co wcale nie jest trudne, ponieważ na jednym nerwie potencjał pozostaje stały. - Podwinęła rękawy szaty ponad łokcie i zwinęła je tam, by nie przeszkadzały. Rękawiczki sięgały jej mniej więcej za nadgarstki. Możliwe, że się pobrudzi. Trudno. - Działanie to widać, gdy jad z zakażonej rany wywołuje uogólniony skurcz tężcowy. Zwykle radzi sobie z nim eliksir oczyszczający z toksyn, na pewno jest ci on znany.
Znalazła wreszcie odpowiednie miejsce do czystego cięcia i napięła tłustą skórę palcami lewej dłoni. W normalnym wypadku rzuciłaby Purus dla pewności, ale preparatów się nie odkażało, a ten mężczyzna nie był niczym więcej. Zapewne i tak tego spotkania nie przeżyje. Elvira nie potrafiła rzucać skutecznego Obliviate i nie widziała potrzeby, by w ten sposób sprawy komplikować.
- Wren, rzucisz Fosilio, gdy skończę nacięcie i rozsunę tkanki. Dam ci sygnał. - Przyłożyła chłodny nożyk do uda mężczyzny, mając wrażenie, że ciało pod jej rękami drży. Niemożliwe, ofiara została spetryfikowana, więc zapewne sobie to wyobraziła. Owo wrażenie wzmagało jednak złowrogie uczucie oczekiwania. - Spodziewam się grubej warstwy tłuszczu - dodała z przekąsem, a potem wzięła się do pracy.
Ciało było plastyczne, łatwo poddawało się ostrzu. Krew trysnęła obficie i spłynęła po stole, ale kontrolowanie; wciąż uciskała kciukiem miejsce pulsu, by przypadkiem nie zadrasnąć największej w tym miejscu tętnicy. Cięła głęboko, aż do mięśni, ból musiał być horrendalny. Lecz żaden krzyk nie odbił się echem od ścian. Skończyła nacięcie, z brzdękiem odstawiła skalpel i zamiast sięgnąć po wystającą z kieszeni różdżkę, włożyła ręce w ranę i rozwarła ją siłą na boki, by uwidocznić odsłonięty mięsień i przebiegające na nim i wokół niego naczynia, nerwy, cieniutkie warstwy powięzi. Ciężko jednak było dostrzec szczegóły, gdyż krwi napływało coraz więcej, zalała Elvirze rękawiczki, przelała się przez ranę, zatkała im nosy metalicznym swądem. Tętno przyspieszyło gwałtownie, a Elvira wiedziała, że przy ciągłym krwawieniu zacznie potem równie gwałtownie spadać.
- Wren - rzuciła więc ostro, robiąc jej miejsce, odsłaniając pole do działania. Od Fosilio rana się nie zasklepi, ale spadnie ryzyko zbyt szybkiego wykrwawienia.
Obiekt badawczy: 200/250 (-50 cięte) (początkowe +50 za Immunitaris 1/5)
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Brutalność przybierała różne formy, a ich ocenianie zależało od sytuacji. W tym przypadku, gdy na szali stało powiększanie wiedzy oraz powodzenie przyszłych eksperymentów, eteryczna alchemiczka podchodziła do sprawy odrobinę inaczej, odbierając ją jako powinność. Nie było lepszego sposobu, by posiąść pożądaną wiedzę, a Frances posiadała świadomość, iż bez niej nie poczyni kolejnych, odpowiednich kroków z dziedzinie kolejnych odkryć eliksilarnych. A niechęć do podłego wieprza jaki przed nimi leżał, jedynie działała na korzyć. Nie kroiły przecież byle kogo, lecz mężczyznę, który niegdyś próbował ją udusić.
Nie przerywała, uważnie słuchać padających słów oraz robiąc dokładne notatki. Lata przykładania się do nauki oraz rozpoczęcie własnych kroków na ścieżce odkryć naukowych sprawiały, że ich sporządzanie Frances opanowała niemal do perfekcji. Każda uwaga wypowiedziana z ust Elviry odnajdywała swoje miejsce na papierze, spisana zgrabnym, eleganckim pismem.
Kiwnęła jedynie głową na retoryczne pytanie Elviry, nie wdając się teraz w opowieść o dziesiątkach fiolek podlanych Willemu oraz jego próbie odebrania jej krótkiego życia. Może kiedyś, innego dnia, o innej porze oraz innym czasie. Miast tego wsłuchała się w słowa uzdrowicielki, prędko sporządzając skrupulatne notatki. Skupienie pojawiło się na delikatnej twarzyczce, gdy kobieta wypowiadała coraz to kolejne słowa. Taką wiadomość była w stanie wykorzystać w dobry sposób, a przynajmniej w jej głowie pojawiło się kilka pomysłów, w jaki sposób możnaby tę informację użyć.
- Czy tym magicznym potencjałem również da się manipulować? - Spytała, ponownie unosząc brew ku górze. Wyobraźnia młodej kobiety podsuwała coraz to kolejne pomysły oraz możliwości wykorzystania podobnej wiedzy.
A panna Burroughs uwielbiała wykorzystywać wiedzę, czasem w niekonwencjonalny sposób.
Zainteresowanie błysnęło w szaroniebieskich tęczówkach gdy jasnowłosa wspomniała o jadzie. Ich działanie było jej doskonale znane, tak samo wszelkie możliwe sposoby manipulowania nimi czynnikiem magicznym, co wykorzystała w jednym, ze stworzonych przez siebie eliksirów. Frances przygryzła delikatnie dolną wargę malinowych ust, zastanawiając się czy powinna wtrącić swoje grosze, wszak dzisiaj była jedynie w butach ucznia, spijającego wiedzę z ust uzdrowicielki.
- Istnieje subtelna różnica między jadem, którym można manipulować czynnikiem magicznym, a trucizną. Przy jadzie manipulowanym czynnikiem magicznym sam eliksir oczyszczający z toksyn może nie wystarczyć… Taka alchemiczna ciekawostka. - Pozwoliła sobie wtrącić, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Nie była uzdrowicielką, miała jednak okazję trochę poeksperymentować z toksynami pochodzenia zwierzęcego zauważając pewne zależności, zwłaszcza gdy łączyło się je z innymi eliksirami.
Szaroniebieskie spojrzenie wodziło między dłońmi Elviry, a sporządzanymi notatkami w momencie, gdy uzdrowicielka rozcinała paskudną skórę jeszcze paskudniejszego typka. - Nie zdziwiłoby mnie to, wolę nie myśleć gdzie się stołuje. - Odpowiedziała wykrzywiając delikatnie usta. Doskonale znała kuchnię Parszywego. Paskudną, tłustą i co najmniej kiepską w smaku. Za czasów pracy w tamtym okropnym przybytku Frances nigdy nie próbowała się tam stołować. W przeciwieństwie do leżącego na stole Willego.
Przez chwilę dało się zauważyć kawałek mięśnia, szybko jednak krew zaczęła nabiegać, przysłaniając widok. Panna Burroughs zmarszczyła nosek, gdy do je nozdrzy dotarł metaliczny jej zapach. Znany, lecz niezwykle nieprzyjemny. Niestety, nie wszystko mogło pachnieć świeżymi kwiatami.
- Czy miejsce w którym zrobiłaś nacięcie ma znaczenie? - Spytała w międzyczasie, oczekując aż Wren rzuci odpowiednie zaklęcie.
Nie przerywała, uważnie słuchać padających słów oraz robiąc dokładne notatki. Lata przykładania się do nauki oraz rozpoczęcie własnych kroków na ścieżce odkryć naukowych sprawiały, że ich sporządzanie Frances opanowała niemal do perfekcji. Każda uwaga wypowiedziana z ust Elviry odnajdywała swoje miejsce na papierze, spisana zgrabnym, eleganckim pismem.
Kiwnęła jedynie głową na retoryczne pytanie Elviry, nie wdając się teraz w opowieść o dziesiątkach fiolek podlanych Willemu oraz jego próbie odebrania jej krótkiego życia. Może kiedyś, innego dnia, o innej porze oraz innym czasie. Miast tego wsłuchała się w słowa uzdrowicielki, prędko sporządzając skrupulatne notatki. Skupienie pojawiło się na delikatnej twarzyczce, gdy kobieta wypowiadała coraz to kolejne słowa. Taką wiadomość była w stanie wykorzystać w dobry sposób, a przynajmniej w jej głowie pojawiło się kilka pomysłów, w jaki sposób możnaby tę informację użyć.
- Czy tym magicznym potencjałem również da się manipulować? - Spytała, ponownie unosząc brew ku górze. Wyobraźnia młodej kobiety podsuwała coraz to kolejne pomysły oraz możliwości wykorzystania podobnej wiedzy.
A panna Burroughs uwielbiała wykorzystywać wiedzę, czasem w niekonwencjonalny sposób.
Zainteresowanie błysnęło w szaroniebieskich tęczówkach gdy jasnowłosa wspomniała o jadzie. Ich działanie było jej doskonale znane, tak samo wszelkie możliwe sposoby manipulowania nimi czynnikiem magicznym, co wykorzystała w jednym, ze stworzonych przez siebie eliksirów. Frances przygryzła delikatnie dolną wargę malinowych ust, zastanawiając się czy powinna wtrącić swoje grosze, wszak dzisiaj była jedynie w butach ucznia, spijającego wiedzę z ust uzdrowicielki.
- Istnieje subtelna różnica między jadem, którym można manipulować czynnikiem magicznym, a trucizną. Przy jadzie manipulowanym czynnikiem magicznym sam eliksir oczyszczający z toksyn może nie wystarczyć… Taka alchemiczna ciekawostka. - Pozwoliła sobie wtrącić, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Nie była uzdrowicielką, miała jednak okazję trochę poeksperymentować z toksynami pochodzenia zwierzęcego zauważając pewne zależności, zwłaszcza gdy łączyło się je z innymi eliksirami.
Szaroniebieskie spojrzenie wodziło między dłońmi Elviry, a sporządzanymi notatkami w momencie, gdy uzdrowicielka rozcinała paskudną skórę jeszcze paskudniejszego typka. - Nie zdziwiłoby mnie to, wolę nie myśleć gdzie się stołuje. - Odpowiedziała wykrzywiając delikatnie usta. Doskonale znała kuchnię Parszywego. Paskudną, tłustą i co najmniej kiepską w smaku. Za czasów pracy w tamtym okropnym przybytku Frances nigdy nie próbowała się tam stołować. W przeciwieństwie do leżącego na stole Willego.
Przez chwilę dało się zauważyć kawałek mięśnia, szybko jednak krew zaczęła nabiegać, przysłaniając widok. Panna Burroughs zmarszczyła nosek, gdy do je nozdrzy dotarł metaliczny jej zapach. Znany, lecz niezwykle nieprzyjemny. Niestety, nie wszystko mogło pachnieć świeżymi kwiatami.
- Czy miejsce w którym zrobiłaś nacięcie ma znaczenie? - Spytała w międzyczasie, oczekując aż Wren rzuci odpowiednie zaklęcie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dłonie Elviry pracowały zachwycająco. Mechanicznie, precyzyjnie, jakby mięśniami nimi poruszającymi wcale nie sterował człowiek; Wren przyglądała się jej prezentacji z nieukrywaną przyjemnością. Skalpel przeciął pokrytą męskim owłosieniem skórę i odsłonił skrywane w szkarłacie dobroci, do których uzdrowicielka dostawała się bez wyraźnego problemu. Trwało to chwilę - mocowała się z jego wnętrznościami, rozrywała je za pomocą własnej siły, pozwalając by metaliczny, obezwładniający swąd posoki uderzył nozdrza wszystkich trzech zgromadzonych tu dziś kobiet bardzo wyraźnie. To najczęściej właśnie on powodował, że przygotowani na brutalne widoki śmiałkowie ulegali reakcjom własnego organizmu, nie potrafili powstrzymać wymiotów; kałuża czerwieni była czymś innym niż towarzyszący jej zapach, tak specyficzny, na co uprzedzić nie mogło nic. Wren z obcowaniem w jej towarzystwie miała już doświadczenie. Większe niż mniejsze, zbawiennie, dlatego żaden mięsień jej twarzy nie poruszył się w obrzydzeniu, gdy Elvira torowała sobie drogę do wybranego splotu nerwów, chcąc pokazać go Frances. Jedynie w trakcie owej czynności coś ubodło myśli Chang, sprawiło, że ciche westchnienie wyrwało się spomiędzy bladych warg, nie do końca zadowolone.
- Wiemy już, że jest obrzydliwy. Nie traćmy energii na wytykanie tego na każdym kroku, moje drogie - upomniała je, gdy z pewną swobodą wdawały się w zdawkowe dyskusje odnośnie aparycji nieszczęśnika zalegającego na stole. Fakt wytknięcia oczywistej tkanki tłuszczowej czy wspomnienie stołówki, na jakiej zwykł jadać, w jej mniemaniu odbierały urok chwili, którą zdecydowały się razem spędzić. Po tych słowach spojrzała na Elvirę w oczekiwaniu, różdżkę z drewna kasztanowca dzierżąc w gotowości, oczekiwała na zapowiedziany przez nią sygnał. Musiał być niedaleko. Poruszony organizm wypluwał krew na powierzchnię, zalewał nią część blatu i odziane w rękawiczki dłonie uzdrowicielki; gdy Elvira wypowiedziała jej imię, nie zawahała się. Jedynie pochyliła się bliżej nad rozoranym udem, skupiła myśli, wpajając doń spokój. Musiała się skoncentrować. Wyobraźnia, celowość i żądza - o tym mówiła jej panna Multon, czarownica przypomniała sobie zatem jak rana wyglądała zanim posoka jęła zalewać wszystko na swojej drodze, zmusiła przepływającą przez siebie magię do usłuchania jej życzenia. Urzeczywistnienia obrazu widocznego w myślach.
- Fosilio - wypowiedziała spokojnie, pewnie, nie prosząc, lecz domagając się kooperacji od kasztanowego drewna. A ono usłuchało. Wydarta z niego krew nie powróciła na swoje miejsce, jednak krwotok ustał, ciało przestało wypluwać kolejne jej fale; zaklęcie okazało się udane, rzucone poprawnie i sprawnie, toteż Wren odchyliła się ponownie, prostując plecy i raz jeszcze kierując spojrzenie skośnych oczu na przewodzącą im tej nocy anielicę. - Zgodnie z twoją instrukcją - podkreśliła, zwróciwszy się do Elviry. Może był to łut szczęścia, może nad techniką rzeczywiście zapanowała bardziej niż wcześniej, eliminując pewien czynnik przypadkowości - nieważne, rezultat pozostawał rezultatem. - Na co powinnam przygotować się teraz? - dopytała, poza tym będąc raczej cicho. Dla niej największą wartością ze spotkania była możliwość polerowania umiejętności z dziedziny magii leczniczej pod czujnym okiem o wiele bardziej doświadczonej persony, nie stricte anatomiczne zagadnienia, które Multon prezentowała głównie Frances. Tym bardziej, że do ich dyskusji wkradł się element, który nie do końca był dla niej łatwym do pojęcia; czynnik magiczny w truciznach wszelkiego rodzaju brzmiał niczym okropnie nudna lekcja numerologii w Hogwarcie, na której przysypiała niemal przy każdej możliwej okazji. Pozwoliła zatem kobietom dywagować w spokoju, bez własnych, nic nieznaczących wtrąceń; w tym samym czasie przeszła bliżej koronnej strony stołu, wzrok lokując w przerażonych tęczówkach mężczyzny. Wydawał się błagać. O litość, o pomoc, o cokolwiek; ból palił go od środka, jednak spetryfikowane ciało nie było w stanie wydać z siebie żadnego dowodu tortury. Powolnym, leniwym ruchem powiodła kraniec różdżki do jego lewej piersi, ułożyła go na skórze, tuż nad sercem, którego położenie zaprezentowała wcześniej uzdrowicielka; chciała usłyszeć jego bicie. Dudnienie rozwścieczonego przez huragan dzwonu, który za moment miał zerwać się ze swych żelaznych kajdan i spaść z wieży - domagała się od jego organizmu, by ujawniło jej tę melodię. Słyszała ją zmysłem wyobraźni, była nań gotowa, dziwnie zmysłowym półszeptem wypowiadając odpowiednią inkantację. - Diagno coro. - Na efekty nie musiała czekać długo. W jej umyśle echem poniosły się gwałtowne uderzenia przerażonego, spętanego cierpieniem serca, wypełniły ją całą, od czubka głowy po same krańce palców u stóp. Wren przymknęła oczy. Delektowała się tą życiodajną orkiestrą. Była niemal obezwładniająca, brutalna, piękna.
- Wiemy już, że jest obrzydliwy. Nie traćmy energii na wytykanie tego na każdym kroku, moje drogie - upomniała je, gdy z pewną swobodą wdawały się w zdawkowe dyskusje odnośnie aparycji nieszczęśnika zalegającego na stole. Fakt wytknięcia oczywistej tkanki tłuszczowej czy wspomnienie stołówki, na jakiej zwykł jadać, w jej mniemaniu odbierały urok chwili, którą zdecydowały się razem spędzić. Po tych słowach spojrzała na Elvirę w oczekiwaniu, różdżkę z drewna kasztanowca dzierżąc w gotowości, oczekiwała na zapowiedziany przez nią sygnał. Musiał być niedaleko. Poruszony organizm wypluwał krew na powierzchnię, zalewał nią część blatu i odziane w rękawiczki dłonie uzdrowicielki; gdy Elvira wypowiedziała jej imię, nie zawahała się. Jedynie pochyliła się bliżej nad rozoranym udem, skupiła myśli, wpajając doń spokój. Musiała się skoncentrować. Wyobraźnia, celowość i żądza - o tym mówiła jej panna Multon, czarownica przypomniała sobie zatem jak rana wyglądała zanim posoka jęła zalewać wszystko na swojej drodze, zmusiła przepływającą przez siebie magię do usłuchania jej życzenia. Urzeczywistnienia obrazu widocznego w myślach.
- Fosilio - wypowiedziała spokojnie, pewnie, nie prosząc, lecz domagając się kooperacji od kasztanowego drewna. A ono usłuchało. Wydarta z niego krew nie powróciła na swoje miejsce, jednak krwotok ustał, ciało przestało wypluwać kolejne jej fale; zaklęcie okazało się udane, rzucone poprawnie i sprawnie, toteż Wren odchyliła się ponownie, prostując plecy i raz jeszcze kierując spojrzenie skośnych oczu na przewodzącą im tej nocy anielicę. - Zgodnie z twoją instrukcją - podkreśliła, zwróciwszy się do Elviry. Może był to łut szczęścia, może nad techniką rzeczywiście zapanowała bardziej niż wcześniej, eliminując pewien czynnik przypadkowości - nieważne, rezultat pozostawał rezultatem. - Na co powinnam przygotować się teraz? - dopytała, poza tym będąc raczej cicho. Dla niej największą wartością ze spotkania była możliwość polerowania umiejętności z dziedziny magii leczniczej pod czujnym okiem o wiele bardziej doświadczonej persony, nie stricte anatomiczne zagadnienia, które Multon prezentowała głównie Frances. Tym bardziej, że do ich dyskusji wkradł się element, który nie do końca był dla niej łatwym do pojęcia; czynnik magiczny w truciznach wszelkiego rodzaju brzmiał niczym okropnie nudna lekcja numerologii w Hogwarcie, na której przysypiała niemal przy każdej możliwej okazji. Pozwoliła zatem kobietom dywagować w spokoju, bez własnych, nic nieznaczących wtrąceń; w tym samym czasie przeszła bliżej koronnej strony stołu, wzrok lokując w przerażonych tęczówkach mężczyzny. Wydawał się błagać. O litość, o pomoc, o cokolwiek; ból palił go od środka, jednak spetryfikowane ciało nie było w stanie wydać z siebie żadnego dowodu tortury. Powolnym, leniwym ruchem powiodła kraniec różdżki do jego lewej piersi, ułożyła go na skórze, tuż nad sercem, którego położenie zaprezentowała wcześniej uzdrowicielka; chciała usłyszeć jego bicie. Dudnienie rozwścieczonego przez huragan dzwonu, który za moment miał zerwać się ze swych żelaznych kajdan i spaść z wieży - domagała się od jego organizmu, by ujawniło jej tę melodię. Słyszała ją zmysłem wyobraźni, była nań gotowa, dziwnie zmysłowym półszeptem wypowiadając odpowiednią inkantację. - Diagno coro. - Na efekty nie musiała czekać długo. W jej umyśle echem poniosły się gwałtowne uderzenia przerażonego, spętanego cierpieniem serca, wypełniły ją całą, od czubka głowy po same krańce palców u stóp. Wren przymknęła oczy. Delektowała się tą życiodajną orkiestrą. Była niemal obezwładniająca, brutalna, piękna.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Elvira czuła, że z każdą pintą spływającej ze stołu krwi w jej własnych żyłach przybywa euforii. Tak dawno już nie miała okazji napatrzeć się na piękno rozerwanego ciała, doświadczyć usztywniającej kręgosłup potęgi decydowania - to od jej niepozornych, niewinnych dłoni zależało wszak, kiedy i jak umrze ten człowiek. Jej ostry umysł i uzdrowicielska wola były wszystkim, co mu pozostało. Mogła wydawać rozkazy nie tylko Wren oraz Frances, ale też samej śmierci, doprowadzając mężczyznę na skraj, a potem siłą sprowadzając go z powrotem. Jak anielica. Demonica. Zabójczy posłannik i złotousty zbawiciel w jednym. Zastanawiała się, czy do jej dwóch przeuroczych uczennic dociera powaga przeprowadzanej sekcji. Czy dostrzegają w niej coś więcej niż naukowe konsylium lub spływające szkarłatem widowisko.
Zaklęcie Wren zadziałało perfekcyjnie, krew przestała tryskać Elvirze spomiędzy wilgotnych palców. Zamiast sięgać po magię (co wymagałoby od niej ściągnięcia rękawiczek, gdyż nie zamierzała plamić swojej szlachetnej różdżki posoką jakiegoś wieprza), szarpnęła koszulką torturowanego mężczyzny i starła tyle czerwieni ile mogła. Rana wciąż zdawała się brudna i pulsująca, ale tego nie chciała zmieniać. Czarodzieje nie byli wewnątrz piękni ani pachnący. Tak wyglądały mięśnie, włókna nerwowe, krwiste powięzi i naczynia - nieco jaśniejsze tętnice i ciemne, bulwiaste przez miażdżycę żyły. I tłuszcz, tak dużo tłuszczu, który upchała po bokach, żeby nie zasłaniał tego, co ważne. Żółta tkanka nikogo wszak nie interesowała.
- Doskonale, Wren - powiedziała przeciągle, łypiąc na nią nad otwartym udem. Ręce wciąż miała włożone do wewnątrz rany, czerwień plamiła białą skórę wystającą nad brzegiem rękawiczek. - Nie odmawiaj kobietom drobnych przyjemności. Każdy potrzebuje się czasami wyżyć. A energii mam aż nadto - zapewniła, unosząc ironicznie brwi.
Na krótki moment zignorowała błąkającą się przy stole Chang, aby poświęcić pełną uwagę Frances. Cieszyło ją, że alchemiczka zadaje pytania, sama wybiera kierunek ich lekcji. Mówienie o wszystkim było niepotrzebne, nie miały zresztą na to czasu - nie, gdy ich preparat był żywy i gorący. Przyszła Elvirze do głowy irracjonalna myśl, że chętnie zmusiłaby kobiety do włożenia w niego rąk, by same poczuły jak naprawdę tętni życie. Piekące i ulotne niczym dym po ognisku.
- Z pewnością się da - odpowiedziała powoli, chwytając małym palcem za widoczny nerw i lekko go napinając. Spojrzała przy tym na twarz skurwiela, ciekawa reakcji. Ruszyć się nie mógł, była jednak rozbawiona myślą, że wkrótce zacznie topić się we własnych łzach. - Ale próbując kontrolować potencjał z pozycji nerwu niewiele osiągniesz. Prawdziwym centrum dowodzenia będą zwoje w części obwodowej i ośrodki funkcjonalne w ośrodkowej. Co oczywiste, prawdziwa manipulacja zachodzi z pozycji mózgu i rdzenia kręgowego. - Elvira przesunęła językiem po górnych zębach i posłała Frances zaczepne spojrzenie. - Co ty kombinujesz, kobieto?
Przysłuchiwała się temu, co alchemiczka miała do powiedzeni na temat jadu, bo choć przejęcie kontroli nad tematem przez kogoś innego na krótką chwilę wprawiło ją w irytację, sama również doceniała możliwość nabycia wiedzy przydatnej.
- Interesujące - wyznała krótko, enigmatycznie. - A potrafisz uwarzyć antidotum na jad manipulowany czynnikiem magicznym? - zapytała. - Co do miejsca; jest po prostu wystarczająco bezpieczne, by nie uszkodzić ważnych narządów przy odsłanianiu nerwów. Na początek. Potem chciałabym pokazać wam również rdzeń kręgowy i mózg. Ale gdy nacinasz nogi lub ręce musisz pamiętać o umiejscowieniu dużych tętnic, przypadkowy krwotok tętniczy mógłby szybko doprowadzić do śmierci. - Udało jej się odsłonić odpowiednio dużo nerwu bez dalszego rozrywania mięśni, przyzwała więc Frances bliżej. - Spójrz. Nerwy nie są w niczym podobne do naczyń. Zwykle nie jest to jedna linia, zwłaszcza duże nerwy dzielą się na setki, tysiące nachodzących na siebie włókien - powiodła palcem po nerwie, nie zwracając uwagi na ból, który musiała tym sposobem zadać. - Często w jednym nerwie znajdują się zarówno włókna czuciowe jak i ruchowe, dośrodkowe i odśrodkowe, dzięki czemu... - urwała, gwałtownie odwracając głowę w stronę Wren.
Nie wiedziała, co dziewczyna robi, kontemplując twarz ofiary, ale dostrzegła ruch różdżki na szerokiej klatce piersiowej. Liczyła na to, że Chang nie wzięło się teraz na eksperymenty bez jej zgody i kontroli; złagodniała dopiero, gdy usłyszała szeptane zaklęcie. A więc to tak?
Wiedząc dobrze, że głowa dziewczyny jest w tym momencie zaprzątana efektem zaklęcia - wywnioskowała jego właściwy efekt po tym jak Wren przymknęła powieki i ledwie dostrzegalnie wykrzywiła brwi w wyrazie skupienia, typowego dla diagnostów (oraz pasjonatów) - Elvira wyciągnęła dłonie z miękkiej, wilgotnej masy i w milczeniu okrążyła stół.
Zbliżyła się do Wren od tyłu, blisko, na tyle blisko, na ile mogła, aby jej momentalnie nie zaalarmować. Brudne od krwi ręce skrzyżowała za plecami, a potem nachyliła się i musnęła ucho dziewczyny ciepłym oddechem.
- I co usłyszałaś? Pochwal się - Odchodząc, musnęła nosem skórę dziewczyny; zatrzymując się tam na moment, jakby miała zamiar pocałować ją w szyję. Ale nie, sekundę później stała już tuż przed nią, patrząc prosto w ciemne oczy. - Bije szybko? Chybotliwie? Nieregularnie? - Oblizała usta. - A twoje? - Zsunęła rękawiczkę z jednej dłoni, pozwalając, by z mokrym plaśnięciem opadła między ich nogami. Sięgnęła po różdżkę, powoli i bez złości przysunęła ją do piersi Wren, ciekawa, czy dziewczyna się uchyli, zdenerwuje. Zachwieje. - Diagno Coro. - Zmrużyła powieki i z zadowoleniem odchyliła głowę. Różdżka w jej dłoni zdawała się po użyciu skalpela niegrzecznie nieporęczna, ciężka, ale zaklęcie zadziałało. Obserwowała źrenice Wren, słysząc jej serce w sobie. - To stres? Strach? Podniecenie? - zapytała z cieniem uśmiechu, a potem odwróciła się do Frances. - Weź drugi skalpel, Frances. Pokażę ci coś.
Obiekt badawczy: 150/250 (-50 cięte, -50 psychiczne) (początkowe +50 za Immunitaris 2/5)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zaklęcie Wren zadziałało perfekcyjnie, krew przestała tryskać Elvirze spomiędzy wilgotnych palców. Zamiast sięgać po magię (co wymagałoby od niej ściągnięcia rękawiczek, gdyż nie zamierzała plamić swojej szlachetnej różdżki posoką jakiegoś wieprza), szarpnęła koszulką torturowanego mężczyzny i starła tyle czerwieni ile mogła. Rana wciąż zdawała się brudna i pulsująca, ale tego nie chciała zmieniać. Czarodzieje nie byli wewnątrz piękni ani pachnący. Tak wyglądały mięśnie, włókna nerwowe, krwiste powięzi i naczynia - nieco jaśniejsze tętnice i ciemne, bulwiaste przez miażdżycę żyły. I tłuszcz, tak dużo tłuszczu, który upchała po bokach, żeby nie zasłaniał tego, co ważne. Żółta tkanka nikogo wszak nie interesowała.
- Doskonale, Wren - powiedziała przeciągle, łypiąc na nią nad otwartym udem. Ręce wciąż miała włożone do wewnątrz rany, czerwień plamiła białą skórę wystającą nad brzegiem rękawiczek. - Nie odmawiaj kobietom drobnych przyjemności. Każdy potrzebuje się czasami wyżyć. A energii mam aż nadto - zapewniła, unosząc ironicznie brwi.
Na krótki moment zignorowała błąkającą się przy stole Chang, aby poświęcić pełną uwagę Frances. Cieszyło ją, że alchemiczka zadaje pytania, sama wybiera kierunek ich lekcji. Mówienie o wszystkim było niepotrzebne, nie miały zresztą na to czasu - nie, gdy ich preparat był żywy i gorący. Przyszła Elvirze do głowy irracjonalna myśl, że chętnie zmusiłaby kobiety do włożenia w niego rąk, by same poczuły jak naprawdę tętni życie. Piekące i ulotne niczym dym po ognisku.
- Z pewnością się da - odpowiedziała powoli, chwytając małym palcem za widoczny nerw i lekko go napinając. Spojrzała przy tym na twarz skurwiela, ciekawa reakcji. Ruszyć się nie mógł, była jednak rozbawiona myślą, że wkrótce zacznie topić się we własnych łzach. - Ale próbując kontrolować potencjał z pozycji nerwu niewiele osiągniesz. Prawdziwym centrum dowodzenia będą zwoje w części obwodowej i ośrodki funkcjonalne w ośrodkowej. Co oczywiste, prawdziwa manipulacja zachodzi z pozycji mózgu i rdzenia kręgowego. - Elvira przesunęła językiem po górnych zębach i posłała Frances zaczepne spojrzenie. - Co ty kombinujesz, kobieto?
Przysłuchiwała się temu, co alchemiczka miała do powiedzeni na temat jadu, bo choć przejęcie kontroli nad tematem przez kogoś innego na krótką chwilę wprawiło ją w irytację, sama również doceniała możliwość nabycia wiedzy przydatnej.
- Interesujące - wyznała krótko, enigmatycznie. - A potrafisz uwarzyć antidotum na jad manipulowany czynnikiem magicznym? - zapytała. - Co do miejsca; jest po prostu wystarczająco bezpieczne, by nie uszkodzić ważnych narządów przy odsłanianiu nerwów. Na początek. Potem chciałabym pokazać wam również rdzeń kręgowy i mózg. Ale gdy nacinasz nogi lub ręce musisz pamiętać o umiejscowieniu dużych tętnic, przypadkowy krwotok tętniczy mógłby szybko doprowadzić do śmierci. - Udało jej się odsłonić odpowiednio dużo nerwu bez dalszego rozrywania mięśni, przyzwała więc Frances bliżej. - Spójrz. Nerwy nie są w niczym podobne do naczyń. Zwykle nie jest to jedna linia, zwłaszcza duże nerwy dzielą się na setki, tysiące nachodzących na siebie włókien - powiodła palcem po nerwie, nie zwracając uwagi na ból, który musiała tym sposobem zadać. - Często w jednym nerwie znajdują się zarówno włókna czuciowe jak i ruchowe, dośrodkowe i odśrodkowe, dzięki czemu... - urwała, gwałtownie odwracając głowę w stronę Wren.
Nie wiedziała, co dziewczyna robi, kontemplując twarz ofiary, ale dostrzegła ruch różdżki na szerokiej klatce piersiowej. Liczyła na to, że Chang nie wzięło się teraz na eksperymenty bez jej zgody i kontroli; złagodniała dopiero, gdy usłyszała szeptane zaklęcie. A więc to tak?
Wiedząc dobrze, że głowa dziewczyny jest w tym momencie zaprzątana efektem zaklęcia - wywnioskowała jego właściwy efekt po tym jak Wren przymknęła powieki i ledwie dostrzegalnie wykrzywiła brwi w wyrazie skupienia, typowego dla diagnostów (oraz pasjonatów) - Elvira wyciągnęła dłonie z miękkiej, wilgotnej masy i w milczeniu okrążyła stół.
Zbliżyła się do Wren od tyłu, blisko, na tyle blisko, na ile mogła, aby jej momentalnie nie zaalarmować. Brudne od krwi ręce skrzyżowała za plecami, a potem nachyliła się i musnęła ucho dziewczyny ciepłym oddechem.
- I co usłyszałaś? Pochwal się - Odchodząc, musnęła nosem skórę dziewczyny; zatrzymując się tam na moment, jakby miała zamiar pocałować ją w szyję. Ale nie, sekundę później stała już tuż przed nią, patrząc prosto w ciemne oczy. - Bije szybko? Chybotliwie? Nieregularnie? - Oblizała usta. - A twoje? - Zsunęła rękawiczkę z jednej dłoni, pozwalając, by z mokrym plaśnięciem opadła między ich nogami. Sięgnęła po różdżkę, powoli i bez złości przysunęła ją do piersi Wren, ciekawa, czy dziewczyna się uchyli, zdenerwuje. Zachwieje. - Diagno Coro. - Zmrużyła powieki i z zadowoleniem odchyliła głowę. Różdżka w jej dłoni zdawała się po użyciu skalpela niegrzecznie nieporęczna, ciężka, ale zaklęcie zadziałało. Obserwowała źrenice Wren, słysząc jej serce w sobie. - To stres? Strach? Podniecenie? - zapytała z cieniem uśmiechu, a potem odwróciła się do Frances. - Weź drugi skalpel, Frances. Pokażę ci coś.
Obiekt badawczy: 150/250 (-50 cięte, -50 psychiczne) (początkowe +50 za Immunitaris 2/5)
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Usta panny Burroughs wykrzywiły się w delikatnym niezadowoleniu, gdy słowa Wren dotarły do jej uszu. Nie domyślała się, nie rozumiała czemu akurat ten konkretny typ znajdował się na stole. Azjatka znała pannę Burroughs na tyle dobrze, iż powinna domyślać się, że dzisiejszy obiekt badań nie został wybrany na zasadzie przypadku. Lubująca się w perfekcji czarownica nie zwykła pozostawiać wielu kwestii przypadkowi, woląc dokładnie wszystko zaplanować. Zapanowanie nad wszystkim, co tylko mogło przyjść jej do głowy wydawało się posunięciem rozsądnym, uspokajającym nerwy nadszarpnięte powrotem w strony, których nie chciała pamiętać.
- Ten tu próbował mnie kiedyś zgwałcić i zadusić niczym zwykłe kurczę, Wren. Nie mów mi więc, co mogę bądź nie mogę mówić na jego temat. - Wypowiedziała głosem okrutnie obojętnym, z błyskiem w szaroniebieskim spojrzeniu. I o ile Willy za swoje występki otrzymał nauczę z rąk jej serdecznego przyjaciela, tak Chang nie mogła jej odbierać przyjemności kierowania w jego stronę słów podszytych jadem.
Smukłe palce sprawnie zapisywały kolejne notatki, gdzieś z boku dodając kilka haseł, jakie pojawiły się w jej głowie. Nawet w prostych nerwach widziała skryty potencjał, jaki pewnego dnia mogła wykorzystać. W umyśle pojawiały coraz to kolejne pomysły i potrzebowała wyjątkowego skupienia, aby nie odpłynąć w alchemiczne fantazje. Kreśliła kolejne znaki, zatrzymując się, gdy pytanie dotyczące jej planów opuściło usta uzdrowicielki. - Jeszcze nie zasłużyłaś na rozwiązanie tej tajemnicy, Elviro. - Odpowiedziała z odrobiną przekąsu w głosie. Widziały się ledwie kilka razy, panna Burroughs nie nabrała jeszcze odpowiedniego zaufania do panny Multon. Lekcje miały swoją cenę, za każdą winna była miksturę, jeśli więc Elvira chciała poznać jej plany, rozwiać tajemnice jakimi alchemiczka osnuła swoją osobę, również musiała coś z siebie dać. Uiścić metaforyczną zapłatę, zdobyć zaufanie oraz zadać odpowiednie pytania w odpowiednim czasie. Nie było innego sposobu, by Frances zdradziła swoje plany dotyczące tworzenia kolejnych receptur.
Chwilę później uraza przemknęła przez twarz eterycznej młodej kobiety. - Nie istnieje na nie jednoznaczne antidotum, każdy przypadek należy rozpatrywać osobno, rozłożyć na czynniki pierwsze by dobrać odpowiednią odpowiedź. - Stwierdziła, uważnie przyglądając się uzdrowicielce. Nie znała specyfików, jakie przyszło stworzyć pannie Burroughs, nie mogła więc mieć styczności z tą techniką. - Oczywiście gdyby była potrzeba, byłabym w stanie stworzyć odpowiednią recepturę. Nie jestem byle amatorem. - Dodała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Posiadała wiedzę w dziedzinie eliksirów. Wiedzę o wiele większą, niż zapewne panna Multon przypuszczała. Frances nie była jednak pewna, czy jej słowa będą w stanie ją przekonać. Szkoda, wielka szkoda.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zainteresowaniem, gdy uzdrowicielka wspomniała o mózgu. Ten, jako główny sterujący całym organizmem interesował ją najmocniej. Była ciekawa, jak dało się nim manipulować; jak wpływać na niego za pomocą substancji, aby uzyskać pożądane działania. Pierwsze kroki w tej dziedzinie poczęła już stawiać, wiedziała jednak, że potrzebuje znacznie więcej wiedzy, aby stawiać w tej kwestii kolejne kroki.
Podeszła dwa kroki bliżej, w kierunku mężczyzny, uważnie przyglądając się pokazywanemu przez Elvirę nerwowi. Pospiesznie spisywała jej słowa opatrzone koślawym rysunkiem, wodząc spojrzeniem od nerwu do swoich notatek. Nie dotknęła jednak nerwu, mimo iż jej dłonie skryte były medycznymi rękawiczkami. Może gdyby nacięcie było w innym miejscu, nie kojarzonym przez nią w ten specyficzny sposób wyciągnęłaby dłoń by sprawdzić palcami fakturę nerwu. Jej palce jednak nadal pamiętały fakturę podobnych miejsc innej skóry. Przyjemniejszej, powiązanej z sensualnymi wspomnieniami… Których nie chciała utrać na rzecz tłustego wieprza.
I już miała otworzyć usta, zadać pytania powiązane ze słowami, jakie przed chwilą padły z ust uzdrowicielki… Gdy ta straciła zainteresowanie lekcją. A przynajmniej tak zdawało się pannie Burroughs. Krytyczne, wręcz karcące spojrzenie powędrowało w ich kierunku, a malinowe usta zacisnęły się w wąską linię.
- Skupcie się, marnujecie mój czas. - Rzuciła wyraźnie niezadowolonym oraz urażonym tonem. Nie miały wiele czasu, aby poruszyć wszystkie kwestie. Noc nie była tak długa, jak mogłoby się wydawać. Godziny miały skłonności do unikania bez zwracania na siebie większej uwagi. Nie doceniły jej. Nie zauważyły długich godzin oraz poświęceń, jakich kosztowało ją przygotowanie całego przedsięwzięcia. Powrócenie do podłego otoczenia, spotkanie się z tymi, którzy w życiu skrzywdzili ją najmocniej... Rozpraszały się zmieniając temat po, zdawać by się mogło, ledwie kilku chwilach spędzonych na faktycznej nauce. A panna Burroughs niezwykle nie lubiła takich przerw podczas nauki. Wiedzę należało zdobywać ze świeżą głową, skupiając na niej swoją uwagę by nie pominąć żadnej, istotnej kwestii. W tym wszystkim większe rozczarowanie czuła względem Wren, gdyż przyszło jej znać ją dłużej.
Niechętnie odłożyła swój notes w takie miejsce, by przypadkiem nie został zlany krwią co zniszczyłoby skrupulatnie spisywane notatki. Równie niechętnie podeszła do szufladki, by smukłymi palcami ująć jeden ze skalpeli. Metalowy przyrząd nie był jej dokładnie znany. Czasem widywała go gdzieś w szpitalu, do krojenia ingrediencji używała jednak innych przyrządów. Nigdy wcześniej nie miała okazji uszkodzić membrany czyjejś skóry, delikatna kobieta nigdy nie była zainteresowana przemocą z pierwszej ręki. Zniechęcona zachowaniem towarzyszek, z poczuciem utracenia kilku istotnych informacji; twarzą nieprzedstawiającą większych emocji oraz srebrnym skalpelem w dłoni podeszła do Elviry, nie wypowiadając już żadnego słowa.
- Ten tu próbował mnie kiedyś zgwałcić i zadusić niczym zwykłe kurczę, Wren. Nie mów mi więc, co mogę bądź nie mogę mówić na jego temat. - Wypowiedziała głosem okrutnie obojętnym, z błyskiem w szaroniebieskim spojrzeniu. I o ile Willy za swoje występki otrzymał nauczę z rąk jej serdecznego przyjaciela, tak Chang nie mogła jej odbierać przyjemności kierowania w jego stronę słów podszytych jadem.
Smukłe palce sprawnie zapisywały kolejne notatki, gdzieś z boku dodając kilka haseł, jakie pojawiły się w jej głowie. Nawet w prostych nerwach widziała skryty potencjał, jaki pewnego dnia mogła wykorzystać. W umyśle pojawiały coraz to kolejne pomysły i potrzebowała wyjątkowego skupienia, aby nie odpłynąć w alchemiczne fantazje. Kreśliła kolejne znaki, zatrzymując się, gdy pytanie dotyczące jej planów opuściło usta uzdrowicielki. - Jeszcze nie zasłużyłaś na rozwiązanie tej tajemnicy, Elviro. - Odpowiedziała z odrobiną przekąsu w głosie. Widziały się ledwie kilka razy, panna Burroughs nie nabrała jeszcze odpowiedniego zaufania do panny Multon. Lekcje miały swoją cenę, za każdą winna była miksturę, jeśli więc Elvira chciała poznać jej plany, rozwiać tajemnice jakimi alchemiczka osnuła swoją osobę, również musiała coś z siebie dać. Uiścić metaforyczną zapłatę, zdobyć zaufanie oraz zadać odpowiednie pytania w odpowiednim czasie. Nie było innego sposobu, by Frances zdradziła swoje plany dotyczące tworzenia kolejnych receptur.
Chwilę później uraza przemknęła przez twarz eterycznej młodej kobiety. - Nie istnieje na nie jednoznaczne antidotum, każdy przypadek należy rozpatrywać osobno, rozłożyć na czynniki pierwsze by dobrać odpowiednią odpowiedź. - Stwierdziła, uważnie przyglądając się uzdrowicielce. Nie znała specyfików, jakie przyszło stworzyć pannie Burroughs, nie mogła więc mieć styczności z tą techniką. - Oczywiście gdyby była potrzeba, byłabym w stanie stworzyć odpowiednią recepturę. Nie jestem byle amatorem. - Dodała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Posiadała wiedzę w dziedzinie eliksirów. Wiedzę o wiele większą, niż zapewne panna Multon przypuszczała. Frances nie była jednak pewna, czy jej słowa będą w stanie ją przekonać. Szkoda, wielka szkoda.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zainteresowaniem, gdy uzdrowicielka wspomniała o mózgu. Ten, jako główny sterujący całym organizmem interesował ją najmocniej. Była ciekawa, jak dało się nim manipulować; jak wpływać na niego za pomocą substancji, aby uzyskać pożądane działania. Pierwsze kroki w tej dziedzinie poczęła już stawiać, wiedziała jednak, że potrzebuje znacznie więcej wiedzy, aby stawiać w tej kwestii kolejne kroki.
Podeszła dwa kroki bliżej, w kierunku mężczyzny, uważnie przyglądając się pokazywanemu przez Elvirę nerwowi. Pospiesznie spisywała jej słowa opatrzone koślawym rysunkiem, wodząc spojrzeniem od nerwu do swoich notatek. Nie dotknęła jednak nerwu, mimo iż jej dłonie skryte były medycznymi rękawiczkami. Może gdyby nacięcie było w innym miejscu, nie kojarzonym przez nią w ten specyficzny sposób wyciągnęłaby dłoń by sprawdzić palcami fakturę nerwu. Jej palce jednak nadal pamiętały fakturę podobnych miejsc innej skóry. Przyjemniejszej, powiązanej z sensualnymi wspomnieniami… Których nie chciała utrać na rzecz tłustego wieprza.
I już miała otworzyć usta, zadać pytania powiązane ze słowami, jakie przed chwilą padły z ust uzdrowicielki… Gdy ta straciła zainteresowanie lekcją. A przynajmniej tak zdawało się pannie Burroughs. Krytyczne, wręcz karcące spojrzenie powędrowało w ich kierunku, a malinowe usta zacisnęły się w wąską linię.
- Skupcie się, marnujecie mój czas. - Rzuciła wyraźnie niezadowolonym oraz urażonym tonem. Nie miały wiele czasu, aby poruszyć wszystkie kwestie. Noc nie była tak długa, jak mogłoby się wydawać. Godziny miały skłonności do unikania bez zwracania na siebie większej uwagi. Nie doceniły jej. Nie zauważyły długich godzin oraz poświęceń, jakich kosztowało ją przygotowanie całego przedsięwzięcia. Powrócenie do podłego otoczenia, spotkanie się z tymi, którzy w życiu skrzywdzili ją najmocniej... Rozpraszały się zmieniając temat po, zdawać by się mogło, ledwie kilku chwilach spędzonych na faktycznej nauce. A panna Burroughs niezwykle nie lubiła takich przerw podczas nauki. Wiedzę należało zdobywać ze świeżą głową, skupiając na niej swoją uwagę by nie pominąć żadnej, istotnej kwestii. W tym wszystkim większe rozczarowanie czuła względem Wren, gdyż przyszło jej znać ją dłużej.
Niechętnie odłożyła swój notes w takie miejsce, by przypadkiem nie został zlany krwią co zniszczyłoby skrupulatnie spisywane notatki. Równie niechętnie podeszła do szufladki, by smukłymi palcami ująć jeden ze skalpeli. Metalowy przyrząd nie był jej dokładnie znany. Czasem widywała go gdzieś w szpitalu, do krojenia ingrediencji używała jednak innych przyrządów. Nigdy wcześniej nie miała okazji uszkodzić membrany czyjejś skóry, delikatna kobieta nigdy nie była zainteresowana przemocą z pierwszej ręki. Zniechęcona zachowaniem towarzyszek, z poczuciem utracenia kilku istotnych informacji; twarzą nieprzedstawiającą większych emocji oraz srebrnym skalpelem w dłoni podeszła do Elviry, nie wypowiadając już żadnego słowa.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obie niczym lwice stanęły w obronie swego prawa do komentarzy, do powiedzenia uwagi w kierunku odmiennym od nauki - a Wren nie zakwestionowała już żadnej z nich. Ani Elviry, która domagała się od wspólnie spędzonego wieczoru odrobiny przyjemności, ani tym bardziej Frances, która nagle obnażyła kły i ujawniła przed nimi powód wyboru akurat tej konkretnej ofiary. Współczuła jej, współczuła naruszonej męską dłonią niewinności, która nietkniętą i czystą winna pozostać na zawsze, ale tacy właśnie byli mężczyźni. Nieprzewidywalni, terytorialni, upatrujący w słabszych od siebie dziewczętach łatwego celu. Ta noc pokazywała mu, Williemu, że się pomylił. I miał przypłacić to życiem. Nie odejdzie stąd - bo Wren nie wyczyści mu pamięci, a podejrzewała, że żadna z pozostałych kobiet nie byłaby w stanie rzucić udanego obliviate. Niech zapamięta. Niech zapamięta albo umrze, podda się w końcu skalpelowi przecinającemu jego wnętrzności, odsłaniającemu je parze błękitnych, ciekawych oczu. Czarownica nie skomentowała także chwilowej wrogości bijącej od zwykle spokojnej, ułożonej alchemiczki; dotąd nie starły się ani razu, uczynienie tego po raz pierwszy tylko po to, by skupić się na rzeczywistej nauce wydawało się zatem powodem wręcz trywialnym. Ale jak wolisz, Frances.
Jej uwaga powędrowała więc do innego celu. Do dudniącego w piersi serca palonego bolesnym przerażeniem, którego melodia wypełniała ją całą. Czuła jego drżenie - czuła reakcje ciała, serca, gdy palce Elviry skrupulatnie odsłaniały i dotykały wybranego nerwu, który Burroughs przenosiła na papier w prędkim rysunku. Nie przeszkadzała im, pozwoliła po prostu skupić się na płynnym przepływie informacji okraszonym komentarzami wszelkiego rodzaju, na jakie tylko miały życzenie i czas; hymn wygrywany przez najważniejszy w ciele organ wydawał się jej kojący. Pozwalał nie unosić się dumą. Uspokajał. Aż do momentu, w którym w jej plecy buchnęło niespodziewane, nieproszone ciepło, a do uszu dotarł dźwięk gorących słów. Głowa przechyliła się niemal automatycznie, odwróciła lekko w kierunku twarzy Multon, tak nagle bliskiej, usta wygięły zaś w ledwo dostrzegalnym, zimnym uśmiechu.
- Bije bólem. Strachem. Błaganiem o litość, którego dziś nie uświadczy - i wie o tym, słyszę, jak z serca ulatuje nadzieja. Bije szybko, jakby liczył, że w końcu pęknie i zazna spokoju - wymruczała cicho, czarnym spojrzeniem wodząc za pozbawioną rękawiczki dłonią. Za krańcem różdżki przyłożonym do jej własnej piersi, gdy Elvira zdecydowała się ją okrążyć, wślizgnąć między Azjatkę a krawędź blatu. Nie drgnęła. Nie uchyliła się, nie zarumieniła, oczy błysnęły jedynie pochwyconą ciekawością i rejestrowały z uwagą grymas zmieniający się na twarzy blondynki. Stres. Strach. Podniecenie. Kąciki ust rozciągnęły się odrobinę szerzej i odsunęła drewno kasztanowca od torsu spetryfikowanego mężczyzny; uniosła wolną dłoń, obtoczoną czystą rękawiczką, do polika kobiety, ujmując go niemal nieistniejącym dotykiem. Ulotnym, jak ulotną potrafiła być otulająca je noc.
A potem ją pocałowała. Bez dziewiczego wstydu, bez zachowawczej delikatności - krótko lecz intensywnie, na tyle, by pieśń jej serca zagrała donośniej. Bo zagrać tak musiała. Elvira smakowała dobrze, dokładnie tak, jak jej smak Wren mogła sobie dotychczas wyobrażać; Azjatka odsunęła się jednak tak samo gwałtownie, wargi znikły z warg, pozostał po nich jedynie zaczerwieniony, głodny chłód tchnienia nocnego powietrza, a Chang poczyniła kilka kroków w tył i splotła dłonie za swoimi plecami.
- Ty mi powiedz - rzuciła wyzywająco, zaraz po tym przenosząc spojrzenie na Frances. Alchemiczka była rozczarowana, rozdrażniona, nie tego spodziewała się po zaaranżowanej przez siebie lekcji; trudno, życie nie zawsze odpowiadało satysfakcją na daną potrzebę, a Wren w najśmielszych snach nie zamierzała urazić jej własną intencją. Ciemna brew uniosła się lekko do góry, pytająco, ostatkiem sił zdusiła w sobie spienioną dumę. - Zazdrosna? - mruknęła kwaśno, po czym odsunęła się jeszcze dalej. Elvirę rozproszyła jej obecność na te kilka krótkich chwil, które nie spodobały się Burroughs, toteż profilaktycznie Wren cofnęła się aż pod samą ścianę, opierając o nią plecy i izolując się tym samym od sceny, która nagle zdawała się odrzucać jej rolę. Najwyraźniej nadzieja na zgodny taniec charakterów była zbyt płonna, na końcu ścieżki ponownie, jak niemal zawsze, oczekiwało rozczarowanie. Co za szkoda.
Jej uwaga powędrowała więc do innego celu. Do dudniącego w piersi serca palonego bolesnym przerażeniem, którego melodia wypełniała ją całą. Czuła jego drżenie - czuła reakcje ciała, serca, gdy palce Elviry skrupulatnie odsłaniały i dotykały wybranego nerwu, który Burroughs przenosiła na papier w prędkim rysunku. Nie przeszkadzała im, pozwoliła po prostu skupić się na płynnym przepływie informacji okraszonym komentarzami wszelkiego rodzaju, na jakie tylko miały życzenie i czas; hymn wygrywany przez najważniejszy w ciele organ wydawał się jej kojący. Pozwalał nie unosić się dumą. Uspokajał. Aż do momentu, w którym w jej plecy buchnęło niespodziewane, nieproszone ciepło, a do uszu dotarł dźwięk gorących słów. Głowa przechyliła się niemal automatycznie, odwróciła lekko w kierunku twarzy Multon, tak nagle bliskiej, usta wygięły zaś w ledwo dostrzegalnym, zimnym uśmiechu.
- Bije bólem. Strachem. Błaganiem o litość, którego dziś nie uświadczy - i wie o tym, słyszę, jak z serca ulatuje nadzieja. Bije szybko, jakby liczył, że w końcu pęknie i zazna spokoju - wymruczała cicho, czarnym spojrzeniem wodząc za pozbawioną rękawiczki dłonią. Za krańcem różdżki przyłożonym do jej własnej piersi, gdy Elvira zdecydowała się ją okrążyć, wślizgnąć między Azjatkę a krawędź blatu. Nie drgnęła. Nie uchyliła się, nie zarumieniła, oczy błysnęły jedynie pochwyconą ciekawością i rejestrowały z uwagą grymas zmieniający się na twarzy blondynki. Stres. Strach. Podniecenie. Kąciki ust rozciągnęły się odrobinę szerzej i odsunęła drewno kasztanowca od torsu spetryfikowanego mężczyzny; uniosła wolną dłoń, obtoczoną czystą rękawiczką, do polika kobiety, ujmując go niemal nieistniejącym dotykiem. Ulotnym, jak ulotną potrafiła być otulająca je noc.
A potem ją pocałowała. Bez dziewiczego wstydu, bez zachowawczej delikatności - krótko lecz intensywnie, na tyle, by pieśń jej serca zagrała donośniej. Bo zagrać tak musiała. Elvira smakowała dobrze, dokładnie tak, jak jej smak Wren mogła sobie dotychczas wyobrażać; Azjatka odsunęła się jednak tak samo gwałtownie, wargi znikły z warg, pozostał po nich jedynie zaczerwieniony, głodny chłód tchnienia nocnego powietrza, a Chang poczyniła kilka kroków w tył i splotła dłonie za swoimi plecami.
- Ty mi powiedz - rzuciła wyzywająco, zaraz po tym przenosząc spojrzenie na Frances. Alchemiczka była rozczarowana, rozdrażniona, nie tego spodziewała się po zaaranżowanej przez siebie lekcji; trudno, życie nie zawsze odpowiadało satysfakcją na daną potrzebę, a Wren w najśmielszych snach nie zamierzała urazić jej własną intencją. Ciemna brew uniosła się lekko do góry, pytająco, ostatkiem sił zdusiła w sobie spienioną dumę. - Zazdrosna? - mruknęła kwaśno, po czym odsunęła się jeszcze dalej. Elvirę rozproszyła jej obecność na te kilka krótkich chwil, które nie spodobały się Burroughs, toteż profilaktycznie Wren cofnęła się aż pod samą ścianę, opierając o nią plecy i izolując się tym samym od sceny, która nagle zdawała się odrzucać jej rolę. Najwyraźniej nadzieja na zgodny taniec charakterów była zbyt płonna, na końcu ścieżki ponownie, jak niemal zawsze, oczekiwało rozczarowanie. Co za szkoda.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Elvira lubiła się czasem pobawić, prawda - i nie zwykła odmawiać sobie, gdy naszła ją ochota zagrać na czyimś nosie lub urozmaicić rozmowę złośliwymi przytykami. Swojego zachowania wobec Frances i Wren nie odbierała w kategoriach flirtu. Tak, obie były na swój unikalny sposób pociągające, soczyste, ale kobieta pokroju Elviry, taka, która niemalże trzydzieści lat spędziła w bańce samotności oraz wstrzemięźliwości, nie zwykła poddawać się tego typu pragnieniom. Drew był wyjątkiem, dziką kartą, do której nie zamierzała w tym momencie powracać myślami. Zmrużyła oczy, zacisnęła zęby i parsknęła pod nosem, zauważając pogłębiającą się frustrację uczennic. Och, obie były niezadowolone, choć jedna tylko przez niezaspokojoną ciekawość, a druga... nie była pewna. Być może nie przywykła do rzeczywistości, w której inni ludzie poważają się ją szczerze krytykować. Blondynka to rozumiała. Nawet szanowała. Sama nie przyjmowała, nie brała do serca żadnych krzywych spojrzeń. Była w każdym calu perfekcyjna, nauczyła się też odgradzać grubym murem od paplania głupców. Tyle lat pracy w szpitalu ją wyrobiło. Trafienie pod opiekuńcze skrzydła czarodziejów o nieznanej jej dotychczas potędze nauczyło milczenia. A te co czyniły? Co sobą reprezentowały? Frances mogła jeszcze wybaczyć, młoda była i niecierpliwa, Wren jednak zdawała się być starsza, tym większy też wzbudziła w Elvirze zawód.
- Nigdy nie posądziłam cię o bycie amatorem, Burroughs. Gdybym nie miała do ciebie szacunku, to bym tu dziś nie przyszła. - ucięła, posyłając jej chłodne spojrzenie. Użycie nazwiska miało cel. Niech się przebudzi, nie znalazła się tutaj dzisiaj z aniołkiem. Sięgnęła po świeże rękawiczki, wymieniając te, na których krzepła krew. - Zatrzymaj sobie swoje tajemnice - dodała z przekąsem. - A ja zatrzymam własne. - Nie miała na myśli nauki, do tej się zaoferowała i zamierzała, jak niezwykle, słowa dotrzymać.
Igraszka z Wren to był impuls, niepohamowana żądza wykorzystania dziewczyny w jej wrażliwszym momencie, przyjrzenia się temu, co może zdradzić. A zdradziła wiele. Elvira obserwowała ją z bliska wielkimi oczami, pożądliwie i dumnie.
- Do niewinnych nie należysz, co? - przyznała z niewielkim uśmiechem, mając zamiar odsunąć się, zająć panem, któremu musiało już być chłodno, lecz Wren na to nie pozwoliła. Do bólu bezpośrednia, pozbawiona lęku zdecydowała się naruszyć najbardziej intymną barierę bez pozwolenia.
Elvira była w szoku - nie spodziewała się takiej odwagi, nie po tym, gdy dopiero pokazała własny brak litości na tym przerośniętym wieprzu. Pozwoliła jej na to przez chwilę, muskając miękką wargę językiem w wyzywającej pieszczocie, wsłuchując w szaleńczy rytm serca. Potem jednak, gdy Wren się odsunęła, próbowała odejść w cień, Elvira złapała ją agresywnie za kołnierz, bez pytania, bez skrupułów, przygarnęła bliżej i ugryzła w usta. Pragnąc posmakować krwi, zadusić dziewczynę ciemną dominacją. Może i nie potrafiła całować najlepiej, może nie robiła tego przez większość życia, ale nie była bezwolną laleczką, którą można prowokować.
Potem odeszła, powiewając dramatycznie przydużą szatą, wróciła na swoje miejsce przy stole, czekała aż Frances spełni polecenie i wezmą się do roboty na serio. To był jednie incydent. Przyjemny, interesujący. Niewiele znaczący.
Z rozkoszą zlizała krew z ust.
A potem zamarła i uniosła brwi z niedowierzaniem, zauważając rosnące między kobietami napięcie. Zazdrosna? O co? Elvira miała świadomość własnej doskonałości, nigdy jednak nie zdarzyło jej się obserwować tego typu histerycznego teatrzyku. Nie miała cierpliwości do damskich uniesień, podjęła więc próbę przerwania ich w zarodku.
- Mam wolne terminy w kalendarzu, znajdę godzinkę dla wszystkich. - powiedziała wpierw, nie kryjąc pogardy, a potem spoważniała. - Co to jest? Wasz pierwszy rok w Hogwarcie? Wren, wróć tutaj i patrz, co robię, bądź wyjdź. Nikogo nie zmuszam do nauki siłą. - Wychyliła się ponad rozoranym ciałem, opierając ciężar ciała na dłoniach; przysunęła twarz do alchemiczki, czekającej w pogotowiu, zdenerwowanej. - To dotyczy również ciebie, Frances. - Tchnęła jej w nos gorącym oddechem. Pachnącym krwią i miętą. - Daj rękę. Wiem, że chcesz. - dodała głębszym głosem. Machnęła różdżką, a ofiara na krótki moment uniosła się w powietrze, obróciła i runęła na brzuch. Nie interesowała ją otwarta rana, teraz zmiażdżona jego własną tuszą. Nie interesowało roztrzaskane czoło ani rozchlapująca się wokół stołu posoka. Była wściekła. - No daj - powtórzyła ze zwodniczą łagodnością, a potem, nie czekając, lekko schwyciła drobne kostki kobiety i pociągnęła skalpel nad kręgosłup. - Rozetniemy go razem, odsłonimy rdzeń. Chcesz je zobaczyć, prawda? Zwoje nerwowe? Pień współczulny? - Zacisnęła zęby, odetchnęła przez nos jak rozjuszone zwierzę. - A ty Wren? - zapytała głośniej, prawie krzykiem, aż głos poniósł się echem po magazynie. Nie wiedziała, czy kobieta została, czy wyszła. - Będziesz ratować, czy mordować? Zdecyduj!
Nie miała dłużej cierpliwości na podchody.
Obiekt badawczy: 100/250 (-50 cięte, -70 psychiczne, -30 tłuczone) (dodatkowe +50 za Immunitaris 3/5)
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nigdy nie posądziłam cię o bycie amatorem, Burroughs. Gdybym nie miała do ciebie szacunku, to bym tu dziś nie przyszła. - ucięła, posyłając jej chłodne spojrzenie. Użycie nazwiska miało cel. Niech się przebudzi, nie znalazła się tutaj dzisiaj z aniołkiem. Sięgnęła po świeże rękawiczki, wymieniając te, na których krzepła krew. - Zatrzymaj sobie swoje tajemnice - dodała z przekąsem. - A ja zatrzymam własne. - Nie miała na myśli nauki, do tej się zaoferowała i zamierzała, jak niezwykle, słowa dotrzymać.
Igraszka z Wren to był impuls, niepohamowana żądza wykorzystania dziewczyny w jej wrażliwszym momencie, przyjrzenia się temu, co może zdradzić. A zdradziła wiele. Elvira obserwowała ją z bliska wielkimi oczami, pożądliwie i dumnie.
- Do niewinnych nie należysz, co? - przyznała z niewielkim uśmiechem, mając zamiar odsunąć się, zająć panem, któremu musiało już być chłodno, lecz Wren na to nie pozwoliła. Do bólu bezpośrednia, pozbawiona lęku zdecydowała się naruszyć najbardziej intymną barierę bez pozwolenia.
Elvira była w szoku - nie spodziewała się takiej odwagi, nie po tym, gdy dopiero pokazała własny brak litości na tym przerośniętym wieprzu. Pozwoliła jej na to przez chwilę, muskając miękką wargę językiem w wyzywającej pieszczocie, wsłuchując w szaleńczy rytm serca. Potem jednak, gdy Wren się odsunęła, próbowała odejść w cień, Elvira złapała ją agresywnie za kołnierz, bez pytania, bez skrupułów, przygarnęła bliżej i ugryzła w usta. Pragnąc posmakować krwi, zadusić dziewczynę ciemną dominacją. Może i nie potrafiła całować najlepiej, może nie robiła tego przez większość życia, ale nie była bezwolną laleczką, którą można prowokować.
Potem odeszła, powiewając dramatycznie przydużą szatą, wróciła na swoje miejsce przy stole, czekała aż Frances spełni polecenie i wezmą się do roboty na serio. To był jednie incydent. Przyjemny, interesujący. Niewiele znaczący.
Z rozkoszą zlizała krew z ust.
A potem zamarła i uniosła brwi z niedowierzaniem, zauważając rosnące między kobietami napięcie. Zazdrosna? O co? Elvira miała świadomość własnej doskonałości, nigdy jednak nie zdarzyło jej się obserwować tego typu histerycznego teatrzyku. Nie miała cierpliwości do damskich uniesień, podjęła więc próbę przerwania ich w zarodku.
- Mam wolne terminy w kalendarzu, znajdę godzinkę dla wszystkich. - powiedziała wpierw, nie kryjąc pogardy, a potem spoważniała. - Co to jest? Wasz pierwszy rok w Hogwarcie? Wren, wróć tutaj i patrz, co robię, bądź wyjdź. Nikogo nie zmuszam do nauki siłą. - Wychyliła się ponad rozoranym ciałem, opierając ciężar ciała na dłoniach; przysunęła twarz do alchemiczki, czekającej w pogotowiu, zdenerwowanej. - To dotyczy również ciebie, Frances. - Tchnęła jej w nos gorącym oddechem. Pachnącym krwią i miętą. - Daj rękę. Wiem, że chcesz. - dodała głębszym głosem. Machnęła różdżką, a ofiara na krótki moment uniosła się w powietrze, obróciła i runęła na brzuch. Nie interesowała ją otwarta rana, teraz zmiażdżona jego własną tuszą. Nie interesowało roztrzaskane czoło ani rozchlapująca się wokół stołu posoka. Była wściekła. - No daj - powtórzyła ze zwodniczą łagodnością, a potem, nie czekając, lekko schwyciła drobne kostki kobiety i pociągnęła skalpel nad kręgosłup. - Rozetniemy go razem, odsłonimy rdzeń. Chcesz je zobaczyć, prawda? Zwoje nerwowe? Pień współczulny? - Zacisnęła zęby, odetchnęła przez nos jak rozjuszone zwierzę. - A ty Wren? - zapytała głośniej, prawie krzykiem, aż głos poniósł się echem po magazynie. Nie wiedziała, czy kobieta została, czy wyszła. - Będziesz ratować, czy mordować? Zdecyduj!
Nie miała dłużej cierpliwości na podchody.
Obiekt badawczy: 100/250 (-50 cięte, -70 psychiczne, -30 tłuczone) (dodatkowe +50 za Immunitaris 3/5)
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Panna Burroughs uniosła jedynie z zainteresowaniem brew ku górze, gdy uzdrowicielka odpowiedziała na jej słowa. Stres związany z przedsięwzięciem, nieprzyjemne wspomnienia wkradające się do dziewczęcego umysłu oraz otoczenie, którego nienawidziła robiło swoje. Frances miała ochotę jak najszybciej skończyć lekcję. Wycisnąć z niej to, co było najważniejsze, pozbyć się podłego wieprza i wrócić w przyjemne otoczenie Szafirowego Wzgórza. Nie odzywała się dalej, mając nadzieję, że uda im się załatwić sprawę sprawnie. Obserwowała, sporządzała odpowiednie notatki, mając nadzieję, że wszystko pójdzie gładko.
Jej towarzyszki zdawały się jednak mieć inne zdanie. Zaskoczenie oraz rumieniec pojawiły się na twarzy panny Burroughs, gdy usta Wren złączyły się z ustami panny Multon. Nie spodziewała się podobnego obrotu sytuacji, przez chwilę jedynie przyglądając się im z wyraźnym zawodem w spojrzeniu, które zaraz uciekło gdzieś, na jedną ze ścian. Czuła się niepotrzebna. Zapomniana w przygotowanym przez siebie przedsięwzięciu, sprowadzona do roli niechcianego elementu oraz piątego koła u wozu. Nie były same, lekcja nie była wstępem do ich przyjemności lecz i jej szansą na zdobycie wiedzy, jaką potrzebowała do prowadzenia wspólnego eksperymentu z Wren. O ile jeszcze będzie mogła nazwać ich eksperyment wspólnym pewna, że odważna uzdrowicielka będzie jawiła się jako lepsze towarzystwo. Momentalnie dziewczęciu zrobiło się zwyczajnie przykro. Przez ten czas zdążyła zbliżyć się do panny Chang, zaczynając ją postrzegać w kategorii specyficznej przyjaciółki, przy której nie musiała ukrywać naukowych zapędów, miała jednak wrażenie, że wspólne eksperymenty niedługo się zakończą. Nie należała do odważnych, nie należała do śmiałych czy pewnych siebie, za jedyną swoją zaletę uważając ogrom wiedzy z zakresu eliksirotwórstwa. Brak pewności siebie, ponownie uderzył szkląc szaroniebieskie spojrzenie, zmuszając ją do odwrócenia się na chwilę i przetarcia oczu dłonią okrytą medyczną rękawiczką. Wzięła głęboki wdech, by ruszyć w kierunku stołu, uparcie unikając spojrzenia ciemnych oczu.
Chowanie się za odpowiednimi maskami było jej specjalnością. Praktykowała to przez piętnaście długich lat życia w tym podłym otoczeniu. I teraz nie było dla niej problemem przybranie odpowiedniej maski obojętności, sięgającej również szaroniebieskiego spojrzenia.
Była niższa od uzdrowicielki nawet na niewielkim obcasie swoich pantofelków, gdy więc Elvira przybliżyła do niej swoją twarz panna Burroughs wyprostowała się. Ich twarze dzieliło ledwie kilka, niewielkich centymetrów. Nie powtórzyła jednak ruchu Wren.
- Jeszcze chwila i wyleję na was płomień. - Odparła jedynie cicho, z wyzywającym spojrzeniem utkwionym w tęczówkach uzdrowicielki. Znaczenie jej słów pozostawiła do wolnej interpretacji. Rezygnacja oraz odrobina wyrzutów sumienia napłynęły do jej organizmu. Zapewne nie powinna być tak oschła w kierunku przyjaciółki, obecne okoliczności jednak nie należały do tych, które mogłyby jej sprzyjać.
A gdy Elvira zajęła się wieprzem, panna Burroughs wykorzystała chwilę. W dwóch szybkich krokach znalazła się przy Wren, by ciasno owinąć się wątłymi ramionami wokół jej szyi. Wiedziała, że mogła. Tę barierę przekroczyła już dawno temu, podczas którejś z długich rozmów.
- Zraniona. Widziałam się z nimi, nie chcę być w dokach dłużej niż musimy. Skończmy to sprawnie, a później… Możesz robić co chcesz, z kim chcesz… - Wyszeptała do jej ucha, owiewając skórę ciepłym oddechem. Powinna wiedzieć. Powinna zrozumieć skąd brało się poddenerwowanie w dziewczęcych żyłach. Nie dość, że musiała spotkać się z rodziną, to jeszcze patrzyła na niedoszłego oprawcę. Nie chciała by jej słowa doleciały do uszu uzdrowicielki, Wren znała dłużej, powiedziała jej więcej. Smukłe palce ostrożnie odsunęły kosmyk czarnych włosów z jej twarzy, by na chwilę utkwić smutnawe spojrzenie w ciemnych oczach.
Eteryczna alchemiczka powróciła do stołu równie szybko, jak od niego odeszła. Stanęła tuż przy pannie Multon, z zaciekawieniem zerkając na nią szaroniebieskim spojrzeniem. Drgnęła, gdy ta ułożyła dłoń na jej dłoni, nie zwykła do częstego dotyku. - Chcę… Jednak po za materiałem i ingrediencjami, niczego nie rozcinałam. - Delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy, nie wiedząc czemu czując się zakłopotaną brakiem podobnych doświadczeń. Nic z resztą jednak dziwnego, delikatna postawa nie przywodziła do głowy chęci podobnych przedsięwzięć. Dzisiejsza okazja była wyjątkiem, poświęceniem jakiego wymagała od niej nauka. Dłoń panny Burroughs drżała delikatnie, uścisk Elviry nie pozwalał jej jednak się cofnąć.
Jej towarzyszki zdawały się jednak mieć inne zdanie. Zaskoczenie oraz rumieniec pojawiły się na twarzy panny Burroughs, gdy usta Wren złączyły się z ustami panny Multon. Nie spodziewała się podobnego obrotu sytuacji, przez chwilę jedynie przyglądając się im z wyraźnym zawodem w spojrzeniu, które zaraz uciekło gdzieś, na jedną ze ścian. Czuła się niepotrzebna. Zapomniana w przygotowanym przez siebie przedsięwzięciu, sprowadzona do roli niechcianego elementu oraz piątego koła u wozu. Nie były same, lekcja nie była wstępem do ich przyjemności lecz i jej szansą na zdobycie wiedzy, jaką potrzebowała do prowadzenia wspólnego eksperymentu z Wren. O ile jeszcze będzie mogła nazwać ich eksperyment wspólnym pewna, że odważna uzdrowicielka będzie jawiła się jako lepsze towarzystwo. Momentalnie dziewczęciu zrobiło się zwyczajnie przykro. Przez ten czas zdążyła zbliżyć się do panny Chang, zaczynając ją postrzegać w kategorii specyficznej przyjaciółki, przy której nie musiała ukrywać naukowych zapędów, miała jednak wrażenie, że wspólne eksperymenty niedługo się zakończą. Nie należała do odważnych, nie należała do śmiałych czy pewnych siebie, za jedyną swoją zaletę uważając ogrom wiedzy z zakresu eliksirotwórstwa. Brak pewności siebie, ponownie uderzył szkląc szaroniebieskie spojrzenie, zmuszając ją do odwrócenia się na chwilę i przetarcia oczu dłonią okrytą medyczną rękawiczką. Wzięła głęboki wdech, by ruszyć w kierunku stołu, uparcie unikając spojrzenia ciemnych oczu.
Chowanie się za odpowiednimi maskami było jej specjalnością. Praktykowała to przez piętnaście długich lat życia w tym podłym otoczeniu. I teraz nie było dla niej problemem przybranie odpowiedniej maski obojętności, sięgającej również szaroniebieskiego spojrzenia.
Była niższa od uzdrowicielki nawet na niewielkim obcasie swoich pantofelków, gdy więc Elvira przybliżyła do niej swoją twarz panna Burroughs wyprostowała się. Ich twarze dzieliło ledwie kilka, niewielkich centymetrów. Nie powtórzyła jednak ruchu Wren.
- Jeszcze chwila i wyleję na was płomień. - Odparła jedynie cicho, z wyzywającym spojrzeniem utkwionym w tęczówkach uzdrowicielki. Znaczenie jej słów pozostawiła do wolnej interpretacji. Rezygnacja oraz odrobina wyrzutów sumienia napłynęły do jej organizmu. Zapewne nie powinna być tak oschła w kierunku przyjaciółki, obecne okoliczności jednak nie należały do tych, które mogłyby jej sprzyjać.
A gdy Elvira zajęła się wieprzem, panna Burroughs wykorzystała chwilę. W dwóch szybkich krokach znalazła się przy Wren, by ciasno owinąć się wątłymi ramionami wokół jej szyi. Wiedziała, że mogła. Tę barierę przekroczyła już dawno temu, podczas którejś z długich rozmów.
- Zraniona. Widziałam się z nimi, nie chcę być w dokach dłużej niż musimy. Skończmy to sprawnie, a później… Możesz robić co chcesz, z kim chcesz… - Wyszeptała do jej ucha, owiewając skórę ciepłym oddechem. Powinna wiedzieć. Powinna zrozumieć skąd brało się poddenerwowanie w dziewczęcych żyłach. Nie dość, że musiała spotkać się z rodziną, to jeszcze patrzyła na niedoszłego oprawcę. Nie chciała by jej słowa doleciały do uszu uzdrowicielki, Wren znała dłużej, powiedziała jej więcej. Smukłe palce ostrożnie odsunęły kosmyk czarnych włosów z jej twarzy, by na chwilę utkwić smutnawe spojrzenie w ciemnych oczach.
Eteryczna alchemiczka powróciła do stołu równie szybko, jak od niego odeszła. Stanęła tuż przy pannie Multon, z zaciekawieniem zerkając na nią szaroniebieskim spojrzeniem. Drgnęła, gdy ta ułożyła dłoń na jej dłoni, nie zwykła do częstego dotyku. - Chcę… Jednak po za materiałem i ingrediencjami, niczego nie rozcinałam. - Delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy, nie wiedząc czemu czując się zakłopotaną brakiem podobnych doświadczeń. Nic z resztą jednak dziwnego, delikatna postawa nie przywodziła do głowy chęci podobnych przedsięwzięć. Dzisiejsza okazja była wyjątkiem, poświęceniem jakiego wymagała od niej nauka. Dłoń panny Burroughs drżała delikatnie, uścisk Elviry nie pozwalał jej jednak się cofnąć.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Zęby wbiły się w wargę, przegryzły delikatną skórę i nawet głodny ruch języka nie był w stanie uśmierzyć zbawiennego ukłucia bólu; Willy nie będzie tej nocy jedynym, który doznał tortur - ale jej własne, krótkie, ulotne, były przyjemne. Zduszone jęknięcie zanikło gdzieś w ustach Elviry, gorące i zachwycone, zanim złotowłosa ponownie odsunęła się od niej i jak gdyby nigdy nic powróciła do udzielanej Burroughs lekcji. Do niewinności im obu było dziś daleko. We trójkę dopuszczały się ponętnego grzechu ukrócenia życia, splatały się kajdanami podobnej więzi do tej, która łączyła ją już z Lyanną Zabini; wtedy wspólnymi siłami, dłoń w dłoń, przecinały żyły i aorty zawieszonych do góry nogami mugolek. Splamiły Horseshoe Green brudną lecz piękną krwią, a ich ofiary - gniły pod warstwą zimnej ziemi, w nieoznakowanej żadnym symbolem mogile, wspólnej i czarnej. Wren poczuła dziś to samo. To samo tchnienie czystej ekstazy gdy jej usta złączyły się z tymi należącymi do Elviry, gdy języki przez krótki moment zatańczyły wspólny taniec okrutnego szaleństwa; jej oczy błysnęły podczas obserwacji powrotu uzdrowicielki do stołu. Nie powiedziała nic. Jeszcze nie - uniosła tylko jasną dłoń do rozciętej wargi i starła zeń krew, ni to celowo, ni przypadkowo - barwiąc jej szkarłatnym śladem podbródek. Jakby rozmazały szminkę.
Potem wszystko zadziało się szybko. Zbyt szybko. Pełna niezadowolenia, kąśliwa uwaga Elviry znad cielska ich badawczego obiektu, smutek przemykający po ślicznej twarzy Frances, jej ręce oplatające szyję czarownicy, ciepło przyciśniętego ciała. Oddech na moment zamarł w jej piersi, dopóki Wren nie odpowiedziała jej gestem; własne ręce owinęła łagodnie wokół talii alchemiczki i zamknęła ją w bezpiecznym, wręcz pojednawczym uścisku, nagle obdarzona wizją zrozumienia. Powrót do portowego brudu był dla Frances trudniejszy, niż przewidywała. Stanięcie twarzą w twarz ze swym niedoszłym oprawcą - podobnie. Czy w tym wszystkim, w kalejdoskopie naukowych doświadczeń, zapomniała spojrzeć na nią jak na młodego człowieka? Życie doświadczyło ją bogato, a z tym wszystkim zmagała się będąc pięć lat młodszą od Wren; miała czas. Czas na dorośnięcie. Czas na obrócenie skóry w zbroję.
- Jesteś silna, pamiętaj - stwierdziła pewnie, zdecydowanie, słowa wypowiadając jednak cicho, wprost do ucha Frances. Powtarzała jej to wielokrotnie. Nawet na wyspie Achill, gdzie przyszło im wspólnie skoczyć z klifu do nieprzewidywalnej tafli skąpanej w słońcu wody. - Skończymy to szybko, a potem spędzę czas z tobą - dodała półszeptem z kapryśnym uśmiechem, odsuwając nieco twarz i dłonią wodząc do policzka Burroughs. Pogłaskała ją. Pokrzepiająco, pochwalająco - bo do tej pory radziła sobie doskonale. Z niebieskich oczu pałała błyskotliwa chęć nauki, bez cienia ludzkiej słabości pozwalała sobie eksplorować tajniki ludzkiego ciała, te najbardziej niedostępne, skryte pomiędzy mięśniem i kością. Wren była dumna. Tym krótkim, łagodnym gestem pragnęła to okazać - bo słowa zawodziły, w jej ustach często nasączone były koniecznym kłamstwem. Nie to co dłonie. Dotyk rezerwowała dla osób ważnych - Elvirę mogła wcześniej całować, ale nie tknęła jej dłonią. Nie to co Frances.
Niedługo później wypuściła ją z objęć i bez następnego słowa pragnęła wycofać się pod ścianę, lecz Multon, oczywiście, zdecydowała inaczej. Gdy Willy z głośnym dudnieniem wylądował na brzuchu a skalpel zalśnił w ich złączonych dłoniach, zawołała do Wren - jednak nie otrzymała odpowiedzi. Nie tak prędko. Nie w momencie, gdy czarownica zrozumiała, co zamierzają zrobić. Otworzyć plecy, dostać się do kręgów, obnażyć je w blasku ustawionych w sali świec, poznać ich skąpaną w krwi fakturę. Coś przewróciło się w jej żołądku. Coś sparaliżowało szczupłe ciało. Czy tak kiedyś potną ją uzdrowiciele w imię nauki, rozwoju magicznej medycyny, by dogłębniej zbadać przebieg rozrostu albioni? Czy pewnego dnia również obrócą ją w testowy obiekt obdarzony genetyczną klątwą? Gdzieniegdzie umazana własną posoką twarz pobladła gwałtownie a czy rozwarły się w nieodgadnionym wyrazie - i trwała tak dopóki nie pojęła, że ulatująca z niej cisza mogła rozproszyć je w zadaniu. Zwrócić na nią uwagę. Tą, której teraz nie chciała. Wren musiała wziąć się w garść. Jak zawsze, jak zwykle - kilka głębokich wdechów i powolnych wydechów pozwoliło jej zbliżyć się ponownie do stołu, a dłoń zamknięta na drewnie kasztanowca zadrżała niewidocznie. Będziesz ratować czy mordować?
- Paxo maxima - wypowiedziała odruchowo, kierując kraniec różdżki w stronę głowy mężczyzny. Leżał twarzą w dół, widziała zbierającą się wokół niej krew niczym anatomiczny nimb podupadłego świętego; stres paraliżował ją jednak zbyt mocno, by magia usłuchała bardziej wymagającego zaklęcia. Zaschło jej w gardle. Czarne oczy wpatrywały się w tył jego ciemnych włosów uparcie, byle tylko nie zwrócić się w stronę powoli otwieranego ciała, z którego wypełznąć mogły jej najgorsze demony. - Paxo maxima - powtórzyła Wren cicho, lecz głos załamał się na ostatniej zgłosce. Kurwa. Przecież potrafiła to zrobić - robiła to wcześniej. Co mówiła Elvira? Wyobraźnia, celowość, żądza. Kolejny głęboki oddech - Azjatka przymknęła oczy i pozwoliła umysłowi zaprojektować obraz spokoju ogarniającego kąsane cierpieniem, wciąż żywe truchło, obraz spokoju, w którym musiałby wytrwać oferowaną torturę. Końcówka kasztanowego drewna przesunęła się powoli na jego skroń. - Posłuchasz mnie. Paxo maxima - nakazała i zaklęcie w końcu uleciało z jej ręki, przez nośnik, którym była różdżka - zatruło jego naturalną, paniczną reakcję i odebrało mu możliwość poddania się adrenalinie. Przypominające żelazo mięśnie odpuściły, stały się wiotkie, podatne, skóra nie stawiała przed ostrzem żadnego oporu. Musiał to znieść, bo taką była jej wola. Azjatka uniosła powieki, świadoma, że tym razem odniosła sukces, i pochyliła się do przodu. Jej gorący oddech otulił ucho mężczyzny, pozornie kojący. - Tnie cię Frances Burroughs. Myśl o niej, gdy będziesz konał - wyszeptała zmysłowo i z odrobinę otumanionym własną emocją uśmiechem raz jeszcze wyprostowała plecy; musiała zmierzyć się z lękiem. Nie podda mu się. Nie okaże się od niego słabsza, od trucizny towarzyszącej jej przez tyle ostatnich lat, nie mogła - przystanęła zatem kilka kroków w bok i ponownie uniosła różdżkę, lokując ją blisko sporządzanych przez uzdrowicielkę i alchemiczkę rozcięć. Gdzieś pomiędzy wypluwaną czerwienią dostrzegała biel kości. - Fosilio - zaintonowała, chcąc ułatwić im obraz. Oczyścić go. Widok pochłoniętej anatomiczną praktyką Frances był dla niej kojący. Biło od niej dziwne szczęście, jakby kąpała się w swym żywiole. W świecie znajdującym się tak daleko od doków, które próbowały odbierać jej niewinność. Przechyliła głowę, obserwując ją, zamiast odsłonięte, rozcinane kręgi. Obserwując je obie. W pewnym świetle były podobne, równie piękne i aparycyjnie niewinne, a jednak pod misternie uplecioną fasadą delikatności kryło się coś czarniejszego. - Napijmy się, gdy skończycie - odezwała się Wren po chwili. Nie prosiła. Zapraszała - lecz głosem, który z zaproszeniem niewiele miał wspólnego.
Potem wszystko zadziało się szybko. Zbyt szybko. Pełna niezadowolenia, kąśliwa uwaga Elviry znad cielska ich badawczego obiektu, smutek przemykający po ślicznej twarzy Frances, jej ręce oplatające szyję czarownicy, ciepło przyciśniętego ciała. Oddech na moment zamarł w jej piersi, dopóki Wren nie odpowiedziała jej gestem; własne ręce owinęła łagodnie wokół talii alchemiczki i zamknęła ją w bezpiecznym, wręcz pojednawczym uścisku, nagle obdarzona wizją zrozumienia. Powrót do portowego brudu był dla Frances trudniejszy, niż przewidywała. Stanięcie twarzą w twarz ze swym niedoszłym oprawcą - podobnie. Czy w tym wszystkim, w kalejdoskopie naukowych doświadczeń, zapomniała spojrzeć na nią jak na młodego człowieka? Życie doświadczyło ją bogato, a z tym wszystkim zmagała się będąc pięć lat młodszą od Wren; miała czas. Czas na dorośnięcie. Czas na obrócenie skóry w zbroję.
- Jesteś silna, pamiętaj - stwierdziła pewnie, zdecydowanie, słowa wypowiadając jednak cicho, wprost do ucha Frances. Powtarzała jej to wielokrotnie. Nawet na wyspie Achill, gdzie przyszło im wspólnie skoczyć z klifu do nieprzewidywalnej tafli skąpanej w słońcu wody. - Skończymy to szybko, a potem spędzę czas z tobą - dodała półszeptem z kapryśnym uśmiechem, odsuwając nieco twarz i dłonią wodząc do policzka Burroughs. Pogłaskała ją. Pokrzepiająco, pochwalająco - bo do tej pory radziła sobie doskonale. Z niebieskich oczu pałała błyskotliwa chęć nauki, bez cienia ludzkiej słabości pozwalała sobie eksplorować tajniki ludzkiego ciała, te najbardziej niedostępne, skryte pomiędzy mięśniem i kością. Wren była dumna. Tym krótkim, łagodnym gestem pragnęła to okazać - bo słowa zawodziły, w jej ustach często nasączone były koniecznym kłamstwem. Nie to co dłonie. Dotyk rezerwowała dla osób ważnych - Elvirę mogła wcześniej całować, ale nie tknęła jej dłonią. Nie to co Frances.
Niedługo później wypuściła ją z objęć i bez następnego słowa pragnęła wycofać się pod ścianę, lecz Multon, oczywiście, zdecydowała inaczej. Gdy Willy z głośnym dudnieniem wylądował na brzuchu a skalpel zalśnił w ich złączonych dłoniach, zawołała do Wren - jednak nie otrzymała odpowiedzi. Nie tak prędko. Nie w momencie, gdy czarownica zrozumiała, co zamierzają zrobić. Otworzyć plecy, dostać się do kręgów, obnażyć je w blasku ustawionych w sali świec, poznać ich skąpaną w krwi fakturę. Coś przewróciło się w jej żołądku. Coś sparaliżowało szczupłe ciało. Czy tak kiedyś potną ją uzdrowiciele w imię nauki, rozwoju magicznej medycyny, by dogłębniej zbadać przebieg rozrostu albioni? Czy pewnego dnia również obrócą ją w testowy obiekt obdarzony genetyczną klątwą? Gdzieniegdzie umazana własną posoką twarz pobladła gwałtownie a czy rozwarły się w nieodgadnionym wyrazie - i trwała tak dopóki nie pojęła, że ulatująca z niej cisza mogła rozproszyć je w zadaniu. Zwrócić na nią uwagę. Tą, której teraz nie chciała. Wren musiała wziąć się w garść. Jak zawsze, jak zwykle - kilka głębokich wdechów i powolnych wydechów pozwoliło jej zbliżyć się ponownie do stołu, a dłoń zamknięta na drewnie kasztanowca zadrżała niewidocznie. Będziesz ratować czy mordować?
- Paxo maxima - wypowiedziała odruchowo, kierując kraniec różdżki w stronę głowy mężczyzny. Leżał twarzą w dół, widziała zbierającą się wokół niej krew niczym anatomiczny nimb podupadłego świętego; stres paraliżował ją jednak zbyt mocno, by magia usłuchała bardziej wymagającego zaklęcia. Zaschło jej w gardle. Czarne oczy wpatrywały się w tył jego ciemnych włosów uparcie, byle tylko nie zwrócić się w stronę powoli otwieranego ciała, z którego wypełznąć mogły jej najgorsze demony. - Paxo maxima - powtórzyła Wren cicho, lecz głos załamał się na ostatniej zgłosce. Kurwa. Przecież potrafiła to zrobić - robiła to wcześniej. Co mówiła Elvira? Wyobraźnia, celowość, żądza. Kolejny głęboki oddech - Azjatka przymknęła oczy i pozwoliła umysłowi zaprojektować obraz spokoju ogarniającego kąsane cierpieniem, wciąż żywe truchło, obraz spokoju, w którym musiałby wytrwać oferowaną torturę. Końcówka kasztanowego drewna przesunęła się powoli na jego skroń. - Posłuchasz mnie. Paxo maxima - nakazała i zaklęcie w końcu uleciało z jej ręki, przez nośnik, którym była różdżka - zatruło jego naturalną, paniczną reakcję i odebrało mu możliwość poddania się adrenalinie. Przypominające żelazo mięśnie odpuściły, stały się wiotkie, podatne, skóra nie stawiała przed ostrzem żadnego oporu. Musiał to znieść, bo taką była jej wola. Azjatka uniosła powieki, świadoma, że tym razem odniosła sukces, i pochyliła się do przodu. Jej gorący oddech otulił ucho mężczyzny, pozornie kojący. - Tnie cię Frances Burroughs. Myśl o niej, gdy będziesz konał - wyszeptała zmysłowo i z odrobinę otumanionym własną emocją uśmiechem raz jeszcze wyprostowała plecy; musiała zmierzyć się z lękiem. Nie podda mu się. Nie okaże się od niego słabsza, od trucizny towarzyszącej jej przez tyle ostatnich lat, nie mogła - przystanęła zatem kilka kroków w bok i ponownie uniosła różdżkę, lokując ją blisko sporządzanych przez uzdrowicielkę i alchemiczkę rozcięć. Gdzieś pomiędzy wypluwaną czerwienią dostrzegała biel kości. - Fosilio - zaintonowała, chcąc ułatwić im obraz. Oczyścić go. Widok pochłoniętej anatomiczną praktyką Frances był dla niej kojący. Biło od niej dziwne szczęście, jakby kąpała się w swym żywiole. W świecie znajdującym się tak daleko od doków, które próbowały odbierać jej niewinność. Przechyliła głowę, obserwując ją, zamiast odsłonięte, rozcinane kręgi. Obserwując je obie. W pewnym świetle były podobne, równie piękne i aparycyjnie niewinne, a jednak pod misternie uplecioną fasadą delikatności kryło się coś czarniejszego. - Napijmy się, gdy skończycie - odezwała się Wren po chwili. Nie prosiła. Zapraszała - lecz głosem, który z zaproszeniem niewiele miał wspólnego.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Elvirze ciężko było rozgryźć, dlaczego towarzystwem wstrząsnęło nagle tak wiele niewypowiedzianych pretensji, dlaczego powietrze zdawało się zgęstnieć w metalowym odorze krwi, a obie kobiety zamiast zachować profesjonalizm, zaczęły skakać sobie nawzajem do oczu. Według niej, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Odrobina rozluźnienia tu i tam, parę bezmyślnie rzuconych słów bez celu większego niż zapewnienie sobie kilkusekundowej rozrywki. To było potrzebne, zwłaszcza w sytuacji, gdy pochylały się nad fizycznie wyczerpującym projektem. O pocałunku wiele nie myślała. Wren miała miękkie, słodkie usta, które najlepiej smakowały z domieszką prawdziwej krwi - i Elvira musiała przyznać, że poczuła dreszcz w podbrzuszu, gdy zamiast pisnąć z bólu, młoda kobieta wydała z siebie ten rozkoszny dźwięk na granicy jęku. Nie widziała w tym jednak gestu oddania ani przesadnej fascynacji. Lekcja się nie zakończyła, przedstawienie trwało, nie miała więc pojęcia, dlaczego Frances zachowywała się, jakby miała zaraz złapać tę filigranową azjatkę i wynieść ją z doków na rękach ani dlaczego sama Wren poddała się zaczepkom i próbowała uciec.
Z westchnieniem rezygnacji, pozwoliła im załatwić to samodzielnie. Nie słyszała, o czym rozmawiają, mogła jedynie obserwować jak tulą się do siebie niczym zbłąkane myszki. W kąciku ust Elviry zaigrał niewielki uśmiech. Może to jednak naprawdę była zazdrość? Cokolwiek by nie było na rzeczy, Elvira nie zamierzała ani rozdrabniać się na sztuki ani obiecywać nikomu bezgranicznego oddania. To nie leżało w jej naturze. Dając kobietom moment intymności, przyjrzała się ich ofierze, by ocenić dotychczasowe obrażenia. Na ile im jeszcze wystarczy?
- Diagno haemo - wymamrotała, lecz coś poszło nie tak. Magia zadziałała, ale nie była w stanie w pełni zidentyfikować wyniku zaklęcia, połyskujące linie na ciele mężczyzny, które winny się pojawić, były blade i ledwie dostrzegalne. Nie miała w tym momencie cierpliwości, kierowana instynktem warknęła więc, a potem splunęła spetryfikowanemu mężczyźnie w twarz. Prostacka forma wyładowania emocji zdołała ją nieco otrzeźwić - Diagno haemo - powtórzyła spokojniej i tym razem wszystko poszło doskonale. Obejrzała tłuste cielsko, a potem parsknęła. - Wątroba nie pierwszej świeżości, co? - zapytała retorycznie, bo przecież nie mógł jej odpowiedzieć. Powiodła wzrokiem po jego klatce piersiowej, brzuchu, zatrzymała spojrzenie na kroczu, blisko rozerwanej nogi, lecz wyżej. - I nie tylko wątroba - dodała głośniej, a potem uniosła głowę i uśmiechnęła się złośliwie do zbliżających się na powrót kobiet.
Czas upływał, organizm mężczyzny ulegał wyziębieniu i stawał... nieświeży, nieciekawy. Narzekania dziewcząt mocno nadszarpnęły cierpliwość Elviry - zaczynała coraz intensywniej odczuwać chłód i smród w magazynie, ponadto gardło paliło ją do picia. Była pobudzona przemocą, nabuzowana adrenaliną, potrzebowała czegoś, co nieco ją zagasi.
Przerzuciła ciało i przywołała Frances do siebie, aby ofiarować jej to, na czym zależało jej najbardziej. Kobieta usłuchała, choć zdawała się lekko niepewna. Nic dziwnego. Elvira wierzyła jej na słowo, gdy powiedziała, że nigdy dotąd nie robiła niczego podobnego.
- Nie bój się - wymamrotała, mylnie interpretując drżenie rąk alchemiczki. Stanęła blisko za jej plecami, wystarczająco blisko, by dać przestrzeń do działania, ale mieć też kontrolę nad możliwym atakiem paniki lub przesadnego entuzjazmu. - Zobacz, to się bardzo nie różni. Pomogę ci. Położymy skalpel tutaj - Pomogła kobiecie zawiesić ostrze na wysokości wyrostków kolczystych piątego lub szóstego kręgu szyjnego. Wciąż ściskała ją za dłoń, nie mocno, łagodnie, nie zamierzając wykonywać cięcia za nią, a jedynie przypilnować, by nóż nie zsunął się niebezpiecznie blisko tętnic kręgowych. Owinęła rękę z drugiej strony, prawie obejmując Frances w pasie. W rzeczywistości sięgnęła jedynie po jej drugą dłoń i powoli, jakby uczyła dziecko korzystać ze sztućców, ułożyła ją na rączce skalpela. Taka drobna czarownica jak Frances mogła potrzebować większej siły. - Tnij. - Tchnęła jej w ucho, opierając podbródek na barku. - Pomyśl o tym, co zrobił. Na co zasłużył. To ostatnia rzecz, do jakiej się może jeszcze przydać. - Oblizała usta, czując pierwsze krople potu na czole i własny przyspieszony oddech. A może to był oddech Frances? - Mocniej. Głębiej. Mięśnie grzbietu są twarde. - Pozwoliła jej kontrolować wszystko poza kierunkiem cięcia. Na to nie miała wciąż odpowiedniej wiedzy.
Zamrugała i uniosła wzrok, gdy nagle opór stał się znacznie słabszy, ciało zwiotczało pod ich dłońmi. Słyszała jednym uchem mamrotanie Wren, była z niej dumna, że zdecydowała się zostać, ale gdzieś w sobie uznała chyba, że nowicjuszka nie poradzi sobie z wyższymi poziomami zaklęć leczniczych. Posłała jej niewielki uśmiech nad ramieniem Frances. Może być.
Krew tryskała coraz obficiej, w pewnym momencie zaklinowane na wyrostku ostrze doprowadziło do niespodziewanego wytryśnięcia posoki wyżej, w stronę ich ubrań. Elvira zareagowała instynktownie i pociągnęła Frances bliżej, obejmując ją wolnym ramieniem, tak by jak najwięcej kropli zatrzymało się na jej własnej, odsłoniętej ręce. Multon nie obawiała się brudu. Nigdy nie zapomni, że już pierwszego tygodnia pracy miała do czynienia z dzieckiem dotkniętym parszywym urokiem; dzieckiem, które zwymiotowało na nią krwią, gdy tylko się przy nim nachyliła.
Czary czyszczące były nadzwyczaj skuteczne i przydatne.
Gdy cięcie zakończyło się w okolicach lędźwi, Elvira obeszła Frances i stanęła przy jej boku, a potem wzięła drugi skalpel i wykonała kilka szybkich, płaskich nacięć podskórnych. Dzięki uprzejmości Wren większość naczyń się zasklepiła, miały moment na to, aby przyjrzeć się nerwom. Najpierw jednak uzdrowicielka musiała włożyć ręce w ciało i rozgarnąć część krwawej masy, aby uwidocznić zwoje.
- Popatrz, jak ich wiele. Jakie są piękne - powiedziała cicho. - Te najbliższe rdzenia nazywamy pniem. A to jest korzeń. Część grzbietowa zawiera głównie włókna czuciowa, a brzuszna ruchowe... - mówiła tak jeszcze przez moment, przesuwając na wskroś przemoczonymi rękawiczkami po gołych kościach. Robiła to już kiedyś z trupami; martwe ciała były jednak zimne, a mężczyzna bezsprzecznie gorący. Przynajmniej w bebechach, pomyślała z przekąsem. Wnętrzności parowały w chłodnym magazynie, a czas uciekał. Wyziębienie, ból, utrata krwi, to zbyt dużo. Czuła palcami jak duże naczynia i worek osierdziowy pulsują w rytm coraz wolniejszych uderzeń serca. Pokazała Frances, że jeżeli chce, może również włożyć rękę do środka. Doświadczyć uciekającego życia. To była kwestia minut, może kwadransa, jeżeli Wren zdecyduje się jednak ratować. Po prawdzie Elvira wolałaby, gdyby uznała inaczej. Niemal niedostrzegalnym ruchem skinęła głową w stronę szafki, gdzie znajdowała się ostatnia para rękawiczek oraz ostatni, mniejszy nożyk. Jeżeli chcesz.
- Z najwyższą chęcią - odpowiedziała nisko, słysząc zaproszenie. W tym momencie nic nie brzmiało lepiej niż alkohol i gorąca kąpiel.
Obiekt badawczy: 10/250 (-150 cięte, -60 psychiczne (+10 za Paxo Maxima), -30 tłuczone) (dodatkowe +50 za Immunitaris 4/5). Mężczyzna umrze i tak, bo w następnej turze skończyłby się Immunitaris, jeżeli ktoś chce, może go dobić szybciej
Z westchnieniem rezygnacji, pozwoliła im załatwić to samodzielnie. Nie słyszała, o czym rozmawiają, mogła jedynie obserwować jak tulą się do siebie niczym zbłąkane myszki. W kąciku ust Elviry zaigrał niewielki uśmiech. Może to jednak naprawdę była zazdrość? Cokolwiek by nie było na rzeczy, Elvira nie zamierzała ani rozdrabniać się na sztuki ani obiecywać nikomu bezgranicznego oddania. To nie leżało w jej naturze. Dając kobietom moment intymności, przyjrzała się ich ofierze, by ocenić dotychczasowe obrażenia. Na ile im jeszcze wystarczy?
- Diagno haemo - wymamrotała, lecz coś poszło nie tak. Magia zadziałała, ale nie była w stanie w pełni zidentyfikować wyniku zaklęcia, połyskujące linie na ciele mężczyzny, które winny się pojawić, były blade i ledwie dostrzegalne. Nie miała w tym momencie cierpliwości, kierowana instynktem warknęła więc, a potem splunęła spetryfikowanemu mężczyźnie w twarz. Prostacka forma wyładowania emocji zdołała ją nieco otrzeźwić - Diagno haemo - powtórzyła spokojniej i tym razem wszystko poszło doskonale. Obejrzała tłuste cielsko, a potem parsknęła. - Wątroba nie pierwszej świeżości, co? - zapytała retorycznie, bo przecież nie mógł jej odpowiedzieć. Powiodła wzrokiem po jego klatce piersiowej, brzuchu, zatrzymała spojrzenie na kroczu, blisko rozerwanej nogi, lecz wyżej. - I nie tylko wątroba - dodała głośniej, a potem uniosła głowę i uśmiechnęła się złośliwie do zbliżających się na powrót kobiet.
Czas upływał, organizm mężczyzny ulegał wyziębieniu i stawał... nieświeży, nieciekawy. Narzekania dziewcząt mocno nadszarpnęły cierpliwość Elviry - zaczynała coraz intensywniej odczuwać chłód i smród w magazynie, ponadto gardło paliło ją do picia. Była pobudzona przemocą, nabuzowana adrenaliną, potrzebowała czegoś, co nieco ją zagasi.
Przerzuciła ciało i przywołała Frances do siebie, aby ofiarować jej to, na czym zależało jej najbardziej. Kobieta usłuchała, choć zdawała się lekko niepewna. Nic dziwnego. Elvira wierzyła jej na słowo, gdy powiedziała, że nigdy dotąd nie robiła niczego podobnego.
- Nie bój się - wymamrotała, mylnie interpretując drżenie rąk alchemiczki. Stanęła blisko za jej plecami, wystarczająco blisko, by dać przestrzeń do działania, ale mieć też kontrolę nad możliwym atakiem paniki lub przesadnego entuzjazmu. - Zobacz, to się bardzo nie różni. Pomogę ci. Położymy skalpel tutaj - Pomogła kobiecie zawiesić ostrze na wysokości wyrostków kolczystych piątego lub szóstego kręgu szyjnego. Wciąż ściskała ją za dłoń, nie mocno, łagodnie, nie zamierzając wykonywać cięcia za nią, a jedynie przypilnować, by nóż nie zsunął się niebezpiecznie blisko tętnic kręgowych. Owinęła rękę z drugiej strony, prawie obejmując Frances w pasie. W rzeczywistości sięgnęła jedynie po jej drugą dłoń i powoli, jakby uczyła dziecko korzystać ze sztućców, ułożyła ją na rączce skalpela. Taka drobna czarownica jak Frances mogła potrzebować większej siły. - Tnij. - Tchnęła jej w ucho, opierając podbródek na barku. - Pomyśl o tym, co zrobił. Na co zasłużył. To ostatnia rzecz, do jakiej się może jeszcze przydać. - Oblizała usta, czując pierwsze krople potu na czole i własny przyspieszony oddech. A może to był oddech Frances? - Mocniej. Głębiej. Mięśnie grzbietu są twarde. - Pozwoliła jej kontrolować wszystko poza kierunkiem cięcia. Na to nie miała wciąż odpowiedniej wiedzy.
Zamrugała i uniosła wzrok, gdy nagle opór stał się znacznie słabszy, ciało zwiotczało pod ich dłońmi. Słyszała jednym uchem mamrotanie Wren, była z niej dumna, że zdecydowała się zostać, ale gdzieś w sobie uznała chyba, że nowicjuszka nie poradzi sobie z wyższymi poziomami zaklęć leczniczych. Posłała jej niewielki uśmiech nad ramieniem Frances. Może być.
Krew tryskała coraz obficiej, w pewnym momencie zaklinowane na wyrostku ostrze doprowadziło do niespodziewanego wytryśnięcia posoki wyżej, w stronę ich ubrań. Elvira zareagowała instynktownie i pociągnęła Frances bliżej, obejmując ją wolnym ramieniem, tak by jak najwięcej kropli zatrzymało się na jej własnej, odsłoniętej ręce. Multon nie obawiała się brudu. Nigdy nie zapomni, że już pierwszego tygodnia pracy miała do czynienia z dzieckiem dotkniętym parszywym urokiem; dzieckiem, które zwymiotowało na nią krwią, gdy tylko się przy nim nachyliła.
Czary czyszczące były nadzwyczaj skuteczne i przydatne.
Gdy cięcie zakończyło się w okolicach lędźwi, Elvira obeszła Frances i stanęła przy jej boku, a potem wzięła drugi skalpel i wykonała kilka szybkich, płaskich nacięć podskórnych. Dzięki uprzejmości Wren większość naczyń się zasklepiła, miały moment na to, aby przyjrzeć się nerwom. Najpierw jednak uzdrowicielka musiała włożyć ręce w ciało i rozgarnąć część krwawej masy, aby uwidocznić zwoje.
- Popatrz, jak ich wiele. Jakie są piękne - powiedziała cicho. - Te najbliższe rdzenia nazywamy pniem. A to jest korzeń. Część grzbietowa zawiera głównie włókna czuciowa, a brzuszna ruchowe... - mówiła tak jeszcze przez moment, przesuwając na wskroś przemoczonymi rękawiczkami po gołych kościach. Robiła to już kiedyś z trupami; martwe ciała były jednak zimne, a mężczyzna bezsprzecznie gorący. Przynajmniej w bebechach, pomyślała z przekąsem. Wnętrzności parowały w chłodnym magazynie, a czas uciekał. Wyziębienie, ból, utrata krwi, to zbyt dużo. Czuła palcami jak duże naczynia i worek osierdziowy pulsują w rytm coraz wolniejszych uderzeń serca. Pokazała Frances, że jeżeli chce, może również włożyć rękę do środka. Doświadczyć uciekającego życia. To była kwestia minut, może kwadransa, jeżeli Wren zdecyduje się jednak ratować. Po prawdzie Elvira wolałaby, gdyby uznała inaczej. Niemal niedostrzegalnym ruchem skinęła głową w stronę szafki, gdzie znajdowała się ostatnia para rękawiczek oraz ostatni, mniejszy nożyk. Jeżeli chcesz.
- Z najwyższą chęcią - odpowiedziała nisko, słysząc zaproszenie. W tym momencie nic nie brzmiało lepiej niż alkohol i gorąca kąpiel.
Obiekt badawczy: 10/250 (-150 cięte, -60 psychiczne (+10 za Paxo Maxima), -30 tłuczone) (dodatkowe +50 za Immunitaris 4/5). Mężczyzna umrze i tak, bo w następnej turze skończyłby się Immunitaris, jeżeli ktoś chce, może go dobić szybciej
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zamknięta część portu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki