Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Pałac zimowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pałac zimowy
Dawna rezydencja królewska, która wieki temu przejęta została przez czarodziejów. Dzięki zaklęciom nałożonym na pałac oraz okolicę, wszędzie panuje wieczna zima. Dzięki temu żyją tu magiczne stworzenia, dla których angielski klimat zwykle jest zbyt ciepły. Podziwiać można je przez okna restauracji lub hotelu, które powstały w pałacu. Wycieczki po ogrodach możliwe są tylko z przewodnikiem, który doskonale wie, którędy chodzić, by nie płoszyć zwierząt. Czasem jednak da się go przekonać, by pozwolił na chwilę swobody wśród zaśnieżonych drzew.
– Obstawiałbym to drugie. – Że jest po prostu zacofany. Odruchowo poszukałem wzrokiem sylwetki wspomnianego przez Jade Sallowa, próbując wychwycić te niepokojące sygnały, zrozumieć, czego mógł od niej chcieć – a może to tylko tiki nerwowe? – lecz wyglądało na to, że zainteresowałem się tematem zbyt późno. No nic, będę musiał mieć go na oku, wypatrywać kolejnych oznak jego zdziwaczenia. – Chyba nie będziesz z nim rozmawiać, co? – Uniosłem wyżej brwi, posyłając mojej jakże ciętej towarzyszce niby to rozbawione, ale badawcze spojrzenie; nie zamierzałem nawet ukrywać sceptycyzmu, który wyraźnie wybrzmiał w moim głosie. Nie widziałem większego sensu w próbie dogadania się z wariatem, nawet jeśli kiedyś ten wariat był jej szwagrem.
Wtedy jednak dotarliśmy do upatrzonego przez wuja Ethana stolika, a ja nie kontynuowałem już tej myśli, na wypadek, gdyby informacja ta była przeznaczona jedynie dla mych uszu; zakładałem, że Vane wziął na siebie ciężar kurtuazji, nie miałem więc zamiaru dopytywać, czy nasze towarzystwo nie było dla Lovegooda przeszkodą. Ale czy mógłby nam odmówić? Mnie – może i mógłby, lecz z moją siostrą najwidoczniej łączyły go bliższe więzi. Nie umknęły mojej uwadze słowne przepychanki, na które sobie pozwolili; pięć galeonów na Jade, że spuściłaby mu niezłe manto nawet w sukience. Pokiwałem z uznaniem głową, gdy usłyszałem, że Elric sam doskonale zdaje sobie z tego sprawę; nie tylko doświadczony znawca magicznych stworzeń, ale i po prostu rozsądny facet. Ciekawe. – Wzajemnie – odpowiedziałem krótko, przelotnie krzyżując z nim spojrzenia. Miło było go poznać, chociaż przez moment, ledwie mgnienie, miałem wrażenie, że robiliśmy to już kiedyś – przedstawialiśmy się sobie, wymienialiśmy uściskami dłoni. Tylko kiedy? Nie pamiętałem.
– Mogę odstąpić swoje miejsce cioteczce – zaoferowałem półgębkiem w stronę Ethana, gdy do Sali Tronowej, w samą porę, wlali się pozostali członkowie najbliższej rodziny Jaydena; zakładałem, że mógłby chcieć usiąść wraz z żoną, choć przecież co ja tam wiedziałem o małżeństwie i rządzącymi nim prawami. Wykorzystałem ostatnią chwilę gwaru, zamieszania, by przywitać się ze znajomymi twarzami, a w końcu spocząć na jednym z krzeseł nim jeszcze wiekowy, poczciwy czarodziej wdrapał się na mównicę i wzmocnionym zaklęciem głosem rozpoczął swą przemowę. Skończył mi się już alkohol, przynajmniej ten w kieliszku, toteż nie pogardziłem roznoszoną przez kelnerów herbatą – którą po kryjomu doprawiłem zawartością niewielkiej piersiówki. – Co to za duch? – mruknąłem niezbyt kulturalnie, jeszcze w trakcie wstępu Worme'a, brodą wskazując na jeden z dalszych stolików. Nigdy nie byłem orłem z historii magii, lektura podręczników usypiała mnie skuteczniej niż cokolwiek innego. Lecz może pozostali byli w stanie rozpoznać dostojną zjawę? Zaraz jednak umilkłem, choć trudno było mi usiedzieć na tyłku, z szacunku do pracy kuzyna i jego osiągnięć. Wraz z finalnymi słowami wydawcy zrobiłem ruch, jak gdybym chciał klasnąć w dłonie, rozpocząć aplauz, lecz powstrzymałem się – w ostatniej chwili. Zła pora?
– Ach, świecuszka – zachwyciłem się po cichu, z żartobliwą przesadą, wodząc wzrokiem za lawirującymi między stolikami czarownicami. Nie miałem oporów przed wsparciem wspomnianych przez Worme'a młodych badaczy, nawet jeśli nie był ze mnie żaden bogacz, bez ociągania sięgnąłem więc do sakiewki, by wnieść datek, a następnie wylosować jeden z oferowanych upominków.
Zdziwiłem się dopiero w chwili, gdy Sallow donośnym głosem zaczął dopytywać, czy postanowiono już, na co zostaną przekazane zebrane w ten sposób pieniądze. Wiedziałem, że ja miałem problemy ze skupieniem, ale on? Nie tylko dziwak, ale i o higienie zapominał, uszu nie mył? Wymieniłem z Jade porozumiewawcze spojrzenia, gdy doszedł do rebelii zdradzieckiego uzurpatora; cóż za piękne, wzniosłe słowa. Patetyczne. Egzaltowane i sztuczne. Wojna nie była moją sprawą, obchodził mnie tylko i wyłącznie dom, Lancashire, lecz nigdy nie rozumiałem takiej bufonady.
| przekazuję 10 PM i losuję pamiątkę
Wtedy jednak dotarliśmy do upatrzonego przez wuja Ethana stolika, a ja nie kontynuowałem już tej myśli, na wypadek, gdyby informacja ta była przeznaczona jedynie dla mych uszu; zakładałem, że Vane wziął na siebie ciężar kurtuazji, nie miałem więc zamiaru dopytywać, czy nasze towarzystwo nie było dla Lovegooda przeszkodą. Ale czy mógłby nam odmówić? Mnie – może i mógłby, lecz z moją siostrą najwidoczniej łączyły go bliższe więzi. Nie umknęły mojej uwadze słowne przepychanki, na które sobie pozwolili; pięć galeonów na Jade, że spuściłaby mu niezłe manto nawet w sukience. Pokiwałem z uznaniem głową, gdy usłyszałem, że Elric sam doskonale zdaje sobie z tego sprawę; nie tylko doświadczony znawca magicznych stworzeń, ale i po prostu rozsądny facet. Ciekawe. – Wzajemnie – odpowiedziałem krótko, przelotnie krzyżując z nim spojrzenia. Miło było go poznać, chociaż przez moment, ledwie mgnienie, miałem wrażenie, że robiliśmy to już kiedyś – przedstawialiśmy się sobie, wymienialiśmy uściskami dłoni. Tylko kiedy? Nie pamiętałem.
– Mogę odstąpić swoje miejsce cioteczce – zaoferowałem półgębkiem w stronę Ethana, gdy do Sali Tronowej, w samą porę, wlali się pozostali członkowie najbliższej rodziny Jaydena; zakładałem, że mógłby chcieć usiąść wraz z żoną, choć przecież co ja tam wiedziałem o małżeństwie i rządzącymi nim prawami. Wykorzystałem ostatnią chwilę gwaru, zamieszania, by przywitać się ze znajomymi twarzami, a w końcu spocząć na jednym z krzeseł nim jeszcze wiekowy, poczciwy czarodziej wdrapał się na mównicę i wzmocnionym zaklęciem głosem rozpoczął swą przemowę. Skończył mi się już alkohol, przynajmniej ten w kieliszku, toteż nie pogardziłem roznoszoną przez kelnerów herbatą – którą po kryjomu doprawiłem zawartością niewielkiej piersiówki. – Co to za duch? – mruknąłem niezbyt kulturalnie, jeszcze w trakcie wstępu Worme'a, brodą wskazując na jeden z dalszych stolików. Nigdy nie byłem orłem z historii magii, lektura podręczników usypiała mnie skuteczniej niż cokolwiek innego. Lecz może pozostali byli w stanie rozpoznać dostojną zjawę? Zaraz jednak umilkłem, choć trudno było mi usiedzieć na tyłku, z szacunku do pracy kuzyna i jego osiągnięć. Wraz z finalnymi słowami wydawcy zrobiłem ruch, jak gdybym chciał klasnąć w dłonie, rozpocząć aplauz, lecz powstrzymałem się – w ostatniej chwili. Zła pora?
– Ach, świecuszka – zachwyciłem się po cichu, z żartobliwą przesadą, wodząc wzrokiem za lawirującymi między stolikami czarownicami. Nie miałem oporów przed wsparciem wspomnianych przez Worme'a młodych badaczy, nawet jeśli nie był ze mnie żaden bogacz, bez ociągania sięgnąłem więc do sakiewki, by wnieść datek, a następnie wylosować jeden z oferowanych upominków.
Zdziwiłem się dopiero w chwili, gdy Sallow donośnym głosem zaczął dopytywać, czy postanowiono już, na co zostaną przekazane zebrane w ten sposób pieniądze. Wiedziałem, że ja miałem problemy ze skupieniem, ale on? Nie tylko dziwak, ale i o higienie zapominał, uszu nie mył? Wymieniłem z Jade porozumiewawcze spojrzenia, gdy doszedł do rebelii zdradzieckiego uzurpatora; cóż za piękne, wzniosłe słowa. Patetyczne. Egzaltowane i sztuczne. Wojna nie była moją sprawą, obchodził mnie tylko i wyłącznie dom, Lancashire, lecz nigdy nie rozumiałem takiej bufonady.
| przekazuję 10 PM i losuję pamiątkę
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Everett Sykes' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Lord Black uważnie słuchał słów Sallowa, zapamiętując miejsca, o których ten mówił. Miał nadzieje, że znajdzie czas, aby później przyjrzeć się mapie, którą ze sobą zabrał, i sprawdzić, czy któraś z podanych atrakcji znajduje się na tyle blisko, że uda mu się jeszcze przed jutrzejszym powrotem do Londynu coś pozwiedzać. Jednak na słowa o brygadzistach Black mimowolnie zmarszczył brwi. Nie była to informacja, którą chciał dostać. W ogóle nie chciał o tym myśleć. Na szczęście pytanie, jakie sam zadał, widocznie rozproszyło rozmówcę - wyczuł, że chyba uderzył w bolesny punkt, biorąc pod uwagę reakcję Corneliusa. A szczególnie to, że mówił o bracie w czasie przeszłym.
-Proszę wybaczyć, nie chciałem w żaden sposób Pana urazić. - odpowiedział szczerze, czując, że to będzie właściwe. W końcu sympozjum miało być przyjemnym wydarzeniem.
Nie mógł zgodzić się ze słowami Primrose, ale założył, że prawdopodobnie jej niechęć do występów jest związana z tym, że przyjaciółka od zawsze była perfekcjonistką, co rzutowało również na postrzeganie swojej wiedzy i gotowością dzielenia się swoim doświadczeniem. Black liczył na to, że nie będzie czekać wieczność na pierwsze naukowe wystąpienie lady Burke - bardzo chciałby móc dożyć tej chwili.
-Ale obiecaj, że jak się zdecydujesz, to dasz mi znać. Nie mogę przegapić tak ważnego wydarzenia. - zwrócił się do Primrose z uśmiechem.
Towarzystwo przy stoliku było naprawdę doborowe. Rigel bardzo się ucieszył również z obecności Belwiny Blythe, która bardzo pomaga ich rodzinie.
Usłyszawszy słowa Sallowa, skierował spojrzenie w stronę, którą ten wskazywał. Rzeczywiście, był tam duch, który prezentował się bardzo dostojnie.
-Cóż, zawsze można poprosić go, aby przedstawił swoją perspektywę tamtych wydarzeń. - przeniósł swój wzrok na Corneliusa - Kto wie, może i on stał się kolejną ofiarą mugoli? Takich, niestety, jest wielu.
Atmosfera sympozjum dodawała Rigelowi pewności siebie. Prawdopodobnie w innym wypadku, czasie i miejscu nie podjąłby się podobnych rozważań, gdyż po prostu nie cierpiał polityki. Niestety, ta miała w zwyczaju bardzo lubić lorda Blacka i non stop mu o tym przypominać. Jak i teraz kiedy siedział koło Sallowa, który wręcz polityką ociekał, jakby nic innego go w życiu nie interesowało. A przecież podczas Sabatu wydawało się zupełnie inaczej.
-Cóż mam nadzieję, że po wszystkim będę mógł otrzymać również od Pana parę rad. Chciałbym w przyszłości zrobić z tych badań publikację, jednak nie jestem mistrzem pióra. - uśmiechnął się pogodnie do polityka. Może jednak uda im się porozmawiać o czymś przyjemniejszym?
Pojawienie się profesora Vane’a przy ich stoliku niezmiernie ucieszyła młodego czarodzieja. Czuł dumę i radość, chociaż nie chciał zapeszyć. Nie mógł przewidzieć, jak inne uczone osoby odbiorą jego badania.
-Bardzo dziękuję, profesorze. - ożywił się bardziej, trochę jakby był uczniem, dostrzeżonym przez ulubionego wykładowcę. - To dla mnie zaszczyt stawiać pierwsze naukowe kroki w takim towarzystwie.
Bardzo liczył na wiele ciekawych rozmów, pomysłów i myśli, które pomogą mu ukierunkować dalsze badania. Nie bał się nawet krytyki, bo jak inaczej ma się naukowo rozwijać?
Kolejnym nieoczekiwanym gościem przy ich stoliku stał się właściciel wydawnictwa “Książnica Obskurus”. Na słowa mężczyzny Rigel, odrobinę zakłopotany, delikatnie potarł bladą pręgę, która szła pod oczami i w poprzek nosa - powoli zanikający ślad po goglach.
-Leciałem. Potrzebowałem “przewietrzyć” umysł, przed tak ważnym wydarzeniem naukowym.- odpowiedział z lekkim uśmiechem, odruchowo przeczesując palcami nieposłuszne kosmyki. Nie poczuł się urażony. Podobała mu się atmosfera na tym wydarzeniu, mimo iż była kompletnie inna niż ta, jaka gościła na szlacheckich przyjęciach - do której nawykł i w której się wychował. Tu ludzie sami podchodzili do niego, interesując się pasjami lorda, a nie tym, co myśli o pogodzie. No i nie zasypywali pytaniami o ożenek.
-Miło mi to słyszeć, Panie Worme.
Rigel czuł i radość i lekkie poddenerwowanie. Tyle osób mówi o jego wystąpieniu! Teraz tym bardziej nie mógł niczego popsuć. Czując, jak zdradliwe zdenerwowanie dosięga jego kolan, które zaczęły lekko drżeć, skupił swój wzrok na kobiecie, zbierającej datki. Kiedy podeszła, dał jej monety.
Potrzebował nie myśleć, zająć się czymś w oczekiwaniu na swoje wystąpienie... i jak na złość los wysłuchał jego próśb, kiedy jego przełożony zaczął zachowywać się bardzo dziwnie i niesamowicie niestosownie. Kiedy pochwycił dłoń Prim, Blacka aż zamurowało. To było surrealistycznie, nienormalne.
Co do…
Kiedy Mulciber z dziwnym komentarzem wstał od stołu, Rigel dotknął ramienia przyjaciółki - nie powinien był, gdyż gryzło się to z etykietą. Ale był zbyt przejęty tym, co właśnie zaszło.
-Wszystko w porządku? - po czym dodał ciszej. - Nic ci nie zrobił? Przepraszam, ja nie rozumiem, przecież to do niego niepodobne, on by nie...
Przygryzł dolną wargę, gdyż dotarło do niego, co się właśnie może dziać. I myśl ta sprawiła, że zrobiło mu się słabo.
-Szlag, Prim... - szeptał gorączkowo, wbijając spojrzenia w sylwetkę oddalającego się mężczyzny. - A co jeśli i on był w tym miejscu, co Alphard… ?
To było logiczne. Wiedział, że ci, co byli tamtej nocy z jego bratem, wrócili pokrzywdzeni w różnym stopniu. Musiał coś zrobić. Nie mógł przecież pozwolić, aby szanowany Niewymowny zrobił coś nieodpowiedniego na oczach tylu ludzi. Również wstał ze swojego miejsca, ale wzrokiem zaczął szukać pomocy. Najpierw spojrzał w stronę Elviry, która, zdaniem Rigela, mogłaby wiedzieć, co robić w tej sytuacji, później chciał dać znak Corneliusowi, jednak ten wyglądał na zajętego pracą.
-Panie Mulciber, - odezwał się do niego łagodnie i cicho, ostrożnie chwytając go za łokieć. - Proszę usiąść z nami, my na pewno Pana wysłuchamy. Oni są zajęci czymś innym.
Uznał, że zagra według jego zasad. Nie ma co się przepychać z kimś, kto chyba dostał chwilowego pomieszania zmysłów.
|10pm w ramach datku
-Proszę wybaczyć, nie chciałem w żaden sposób Pana urazić. - odpowiedział szczerze, czując, że to będzie właściwe. W końcu sympozjum miało być przyjemnym wydarzeniem.
Nie mógł zgodzić się ze słowami Primrose, ale założył, że prawdopodobnie jej niechęć do występów jest związana z tym, że przyjaciółka od zawsze była perfekcjonistką, co rzutowało również na postrzeganie swojej wiedzy i gotowością dzielenia się swoim doświadczeniem. Black liczył na to, że nie będzie czekać wieczność na pierwsze naukowe wystąpienie lady Burke - bardzo chciałby móc dożyć tej chwili.
-Ale obiecaj, że jak się zdecydujesz, to dasz mi znać. Nie mogę przegapić tak ważnego wydarzenia. - zwrócił się do Primrose z uśmiechem.
Towarzystwo przy stoliku było naprawdę doborowe. Rigel bardzo się ucieszył również z obecności Belwiny Blythe, która bardzo pomaga ich rodzinie.
Usłyszawszy słowa Sallowa, skierował spojrzenie w stronę, którą ten wskazywał. Rzeczywiście, był tam duch, który prezentował się bardzo dostojnie.
-Cóż, zawsze można poprosić go, aby przedstawił swoją perspektywę tamtych wydarzeń. - przeniósł swój wzrok na Corneliusa - Kto wie, może i on stał się kolejną ofiarą mugoli? Takich, niestety, jest wielu.
Atmosfera sympozjum dodawała Rigelowi pewności siebie. Prawdopodobnie w innym wypadku, czasie i miejscu nie podjąłby się podobnych rozważań, gdyż po prostu nie cierpiał polityki. Niestety, ta miała w zwyczaju bardzo lubić lorda Blacka i non stop mu o tym przypominać. Jak i teraz kiedy siedział koło Sallowa, który wręcz polityką ociekał, jakby nic innego go w życiu nie interesowało. A przecież podczas Sabatu wydawało się zupełnie inaczej.
-Cóż mam nadzieję, że po wszystkim będę mógł otrzymać również od Pana parę rad. Chciałbym w przyszłości zrobić z tych badań publikację, jednak nie jestem mistrzem pióra. - uśmiechnął się pogodnie do polityka. Może jednak uda im się porozmawiać o czymś przyjemniejszym?
Pojawienie się profesora Vane’a przy ich stoliku niezmiernie ucieszyła młodego czarodzieja. Czuł dumę i radość, chociaż nie chciał zapeszyć. Nie mógł przewidzieć, jak inne uczone osoby odbiorą jego badania.
-Bardzo dziękuję, profesorze. - ożywił się bardziej, trochę jakby był uczniem, dostrzeżonym przez ulubionego wykładowcę. - To dla mnie zaszczyt stawiać pierwsze naukowe kroki w takim towarzystwie.
Bardzo liczył na wiele ciekawych rozmów, pomysłów i myśli, które pomogą mu ukierunkować dalsze badania. Nie bał się nawet krytyki, bo jak inaczej ma się naukowo rozwijać?
Kolejnym nieoczekiwanym gościem przy ich stoliku stał się właściciel wydawnictwa “Książnica Obskurus”. Na słowa mężczyzny Rigel, odrobinę zakłopotany, delikatnie potarł bladą pręgę, która szła pod oczami i w poprzek nosa - powoli zanikający ślad po goglach.
-Leciałem. Potrzebowałem “przewietrzyć” umysł, przed tak ważnym wydarzeniem naukowym.- odpowiedział z lekkim uśmiechem, odruchowo przeczesując palcami nieposłuszne kosmyki. Nie poczuł się urażony. Podobała mu się atmosfera na tym wydarzeniu, mimo iż była kompletnie inna niż ta, jaka gościła na szlacheckich przyjęciach - do której nawykł i w której się wychował. Tu ludzie sami podchodzili do niego, interesując się pasjami lorda, a nie tym, co myśli o pogodzie. No i nie zasypywali pytaniami o ożenek.
-Miło mi to słyszeć, Panie Worme.
Rigel czuł i radość i lekkie poddenerwowanie. Tyle osób mówi o jego wystąpieniu! Teraz tym bardziej nie mógł niczego popsuć. Czując, jak zdradliwe zdenerwowanie dosięga jego kolan, które zaczęły lekko drżeć, skupił swój wzrok na kobiecie, zbierającej datki. Kiedy podeszła, dał jej monety.
Potrzebował nie myśleć, zająć się czymś w oczekiwaniu na swoje wystąpienie... i jak na złość los wysłuchał jego próśb, kiedy jego przełożony zaczął zachowywać się bardzo dziwnie i niesamowicie niestosownie. Kiedy pochwycił dłoń Prim, Blacka aż zamurowało. To było surrealistycznie, nienormalne.
Co do…
Kiedy Mulciber z dziwnym komentarzem wstał od stołu, Rigel dotknął ramienia przyjaciółki - nie powinien był, gdyż gryzło się to z etykietą. Ale był zbyt przejęty tym, co właśnie zaszło.
-Wszystko w porządku? - po czym dodał ciszej. - Nic ci nie zrobił? Przepraszam, ja nie rozumiem, przecież to do niego niepodobne, on by nie...
Przygryzł dolną wargę, gdyż dotarło do niego, co się właśnie może dziać. I myśl ta sprawiła, że zrobiło mu się słabo.
-Szlag, Prim... - szeptał gorączkowo, wbijając spojrzenia w sylwetkę oddalającego się mężczyzny. - A co jeśli i on był w tym miejscu, co Alphard… ?
To było logiczne. Wiedział, że ci, co byli tamtej nocy z jego bratem, wrócili pokrzywdzeni w różnym stopniu. Musiał coś zrobić. Nie mógł przecież pozwolić, aby szanowany Niewymowny zrobił coś nieodpowiedniego na oczach tylu ludzi. Również wstał ze swojego miejsca, ale wzrokiem zaczął szukać pomocy. Najpierw spojrzał w stronę Elviry, która, zdaniem Rigela, mogłaby wiedzieć, co robić w tej sytuacji, później chciał dać znak Corneliusowi, jednak ten wyglądał na zajętego pracą.
-Panie Mulciber, - odezwał się do niego łagodnie i cicho, ostrożnie chwytając go za łokieć. - Proszę usiąść z nami, my na pewno Pana wysłuchamy. Oni są zajęci czymś innym.
Uznał, że zagra według jego zasad. Nie ma co się przepychać z kimś, kto chyba dostał chwilowego pomieszania zmysłów.
|10pm w ramach datku
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Ostatnio zmieniony przez Rigel Black dnia 19.11.21 0:38, w całości zmieniany 1 raz
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Rigel Black' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Bezczelny komentarz przechodzącej obok czarownicy mógłby rozbawić Elvirę, gdyby nie ociekał głęboko zakorzenionym i być może nie w pełni uświadomionym seksizmem. Oczywiście, że jako kobiety nauki, które ciężko zapracowały sobie na swoją pozycję i tytuły, znajdowały się w lepszej pozycji od szlachcianek trzymanych pod kloszem - Elvira wiedziała już jednak, że tylko ślepiec nie dostrzegłby potencjału, kryjącego się w czarownicach, którym mimo złotego łańcucha naprawdę zależało na własnym sukcesie. Olbrzymie wrażenie zdążyła już na Elvirze zrobić Primrose Burke. Każdy mógł mieć coś do zaoferowania światu, jeżeli tylko odznaczał się wytrwałością. Oraz, rzecz jasna, posiadał czystą krew predysponującą do wielkości. Nie istniała większa potęga od magii; a czysta magia płynęła w nielicznych żyłach.
- Od kiedy biedotę wpuszcza się do pałacu? - zapytała ironicznie, zwracając się do Odetty, lecz podnosząc głos na tyle, aby jej słowa dobiegły do oddalającej się baby. Elvira nie czuła skrupułów przed przydeptaniem arogancji obcej wiedźmy. Sama nie plasowała się w granicach zamożności, ale nie była też uboga, reprezentując sobą perfekcyjną angielską klasę średnią. - Nie przejmuj się, Odetto - zwróciła się do kuzynki, muskając jej dłoń własną w subtelnym geście solidarności, który zdawał się w tym momencie na miejscu; nawet jeśli jej empatia była wyuczona i nieszczera. - Tylko skończony charłak podważałby prawo innej czarownicy do pozyskiwania wiedzy. - Uśmiechnęła się kątem ust, przesuwając paznokciem wzdłuż krawędzi kieliszka.
Kobieta, która się do nich wkrótce dosiadła, była Elvirze obca, ale po entuzjastycznej reakcji kuzynki mogła domyślić się, że jest przedstawicielką szlachty. Czyżby to właśnie był moment, w którym ma okazję naprawdę poszerzyć krąg swych znajomości? Dokonać tego, czego nie udało jej się dokonać na... Sabacie? Uległa wreszcie pokusie oparcia brody na dłoni, gdy z leniwym zainteresowaniem wodziła spojrzeniem po sylwetce lady Carrow.
- Elvira Multon. To przyjemność poznać, lady. Zwłaszcza przy tak dumnej okazji. - Nie wyciągnęła ręki, ale skinienie głowy wystarczało za przejaw domniemanego szacunku. - Hmm. Interesujące - powiedziała powoli, nieszczególnie zainteresowana uzdolnieniami plastycznymi, wkładając jednak wysiłek w to, aby sprawiać wrażenie uprzejmej fascynacji. - Proszę opowiedzieć więcej.
Nużyła się przemową wstępną, do momentu, w którym za plecami usłyszała uniesiony głos Corneliusa Sallowa. Z początku wzbudził on w niej odruchowy gniew, poskromiła jednak emocje, aby wsłuchać się w to, co miał do powiedzenia. Pieprzony polityk potrafił wykorzystać każdą sytuację. Na własne nieszczęście, Elvira nie miała teraz wyjścia innego niż wrzucenie przechodzącej między stolikami wiedźmie kilku groszy na zbiórkę. Przynajmniej oferowali coś w zamian. Elvira nie należała do altruistek.
10 PM dla czarownicy i upominek
- Od kiedy biedotę wpuszcza się do pałacu? - zapytała ironicznie, zwracając się do Odetty, lecz podnosząc głos na tyle, aby jej słowa dobiegły do oddalającej się baby. Elvira nie czuła skrupułów przed przydeptaniem arogancji obcej wiedźmy. Sama nie plasowała się w granicach zamożności, ale nie była też uboga, reprezentując sobą perfekcyjną angielską klasę średnią. - Nie przejmuj się, Odetto - zwróciła się do kuzynki, muskając jej dłoń własną w subtelnym geście solidarności, który zdawał się w tym momencie na miejscu; nawet jeśli jej empatia była wyuczona i nieszczera. - Tylko skończony charłak podważałby prawo innej czarownicy do pozyskiwania wiedzy. - Uśmiechnęła się kątem ust, przesuwając paznokciem wzdłuż krawędzi kieliszka.
Kobieta, która się do nich wkrótce dosiadła, była Elvirze obca, ale po entuzjastycznej reakcji kuzynki mogła domyślić się, że jest przedstawicielką szlachty. Czyżby to właśnie był moment, w którym ma okazję naprawdę poszerzyć krąg swych znajomości? Dokonać tego, czego nie udało jej się dokonać na... Sabacie? Uległa wreszcie pokusie oparcia brody na dłoni, gdy z leniwym zainteresowaniem wodziła spojrzeniem po sylwetce lady Carrow.
- Elvira Multon. To przyjemność poznać, lady. Zwłaszcza przy tak dumnej okazji. - Nie wyciągnęła ręki, ale skinienie głowy wystarczało za przejaw domniemanego szacunku. - Hmm. Interesujące - powiedziała powoli, nieszczególnie zainteresowana uzdolnieniami plastycznymi, wkładając jednak wysiłek w to, aby sprawiać wrażenie uprzejmej fascynacji. - Proszę opowiedzieć więcej.
Nużyła się przemową wstępną, do momentu, w którym za plecami usłyszała uniesiony głos Corneliusa Sallowa. Z początku wzbudził on w niej odruchowy gniew, poskromiła jednak emocje, aby wsłuchać się w to, co miał do powiedzenia. Pieprzony polityk potrafił wykorzystać każdą sytuację. Na własne nieszczęście, Elvira nie miała teraz wyjścia innego niż wrzucenie przechodzącej między stolikami wiedźmie kilku groszy na zbiórkę. Przynajmniej oferowali coś w zamian. Elvira nie należała do altruistek.
10 PM dla czarownicy i upominek
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Podążała wzrokiem na osoby, które wskazywał Sallow. Dostrzegła ducha króla Polski, który swobodnie przemieszczał się pomiędzy stolikami i przybyłymi gośćmi.
-Niektórzy naiwnie sądzą, że można znaleźć nić porozumienia. - Zwróciła się do Corneliusa jakby chciała wytłumaczyć ducha z jego błędów przeszłości. -Płacą za to ogromną cenę. Inni winni uczyć się na cudzych błędach. - Nachyliła się delikatnie w stronę Sallowa. -To, że przybyli autorzy tych artykułów bardzo mnie cieszy. Miałam nadzieję na parę ciekawych i inspirujących rozmów. - Posłała mężczyźnie odrobinę szerszy uśmiech niż ten, który zawitał wcześniej na jej twarzy. -Dziękuję za tą szczodrą ofertę, panie Sallow. - Przyjęła od czarownicy podarek i otworzyła kompas jaki wylosowała z koszyka pełnego niespodzianek. Zachwycała się nim przez chwilę po czym schowała, ponieważ nie wypadało ignorować swoich rozmówców ani osób, które podeszły do ich stolika celem przywitania się czy też wymienienia paru grzeczności. -Może być pan bardziej niż pewien, że chętnie skorzystam. Nie czuję się na siłach aby występować jeszcze publicznie, jednak o artykule myślę już od jakiegoś czasu. - Chciała zaistnieć w świecie naukowym i należało w końcu poczynić w tym kierunku kroki. Taki też miała zamiar, bowiem świat run i magii pierwotnej nadal miał wiele do zaoferowania, a nie każdy miał w sobie odpowiednią wytrwałość by zgłębiać ten temat. W tym momencie podszedł do ich stolika profesor więc uniosła głowę aby spojrzeć na niego szarozielonym spojrzeniem. Była jego uczennicą, a Evandra potrafiła godzinami ślęczeć nad astronomią. Primrose większe zamiłowanie miała do starożytnych run, ale nie ukrywała, że dziedzina profesora nie była jej całkowicie obca, ponieważ wykorzystywała ją przy produkcji talizmanów.
-Profesorze, miło pana widzieć, tym razem poza murami Hogwartu. Spodziewam się, że to naukowe wydarzenie odniesie wielki sukces. - Pozwoliła sobie na parę słów uprzejmości pozwalając aby to Rigel zbierał laury i pochwały. Należał w końcu do arystokracji i sam miał być dzisiaj prelegentem. -Będziesz jednym z pierwszych, którzy się dowiedzą. - Zwróciła się do przyjaciela, w którym zawsze miała oparcie. Dzielił się z nią wiedzą jak również troskami, od czasów szkolnych się wspierali i czuwali nad swoim spokojem. Był dla niej niczym kolejny, starszy brat, na którym mogła zawsze polegać. Zachęcał ją do nauki i zgłębiania wiedzy, nigdy niczego nie odradzał, a nawet pchał dalej. Niecierpliwie wyczekiwała jego wystąpienia. Widząc zdenerwowanie u Rigela, niewidoczne dla innych, ale jakże widoczne dla Primrose uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. -Będziesz wspaniały. - Zapewniła go, a po chwili doszedł ją głos Sallowa zaraz zagłuszony przez Ramseya Mulcibera, który zaczął głośno pytać co to za zebranie. Powoli odwróciła głowę w jego stronę zaskoczona taką zmianą zachowania. Widziała go po raz drugi w życiu, ale wcześniej nie wykazywał takiej nonszalancji czy też bezczelności.
Nagle poczuła stalowy uścisk na nadgarstku, który zmroził ją całkowicie, a czarownica posłała panu Mulciberowi pełne pogardy spojrzenie, mrożące na miejscu. On go jednak nie dostrzegł odpychając ją bezceremonialnie, że aż się zachwiała. Gdyby stała niechybnie upadłaby na ziemię. Drgnęła kiedy poczuła dotyk na ramieniu, odwróciła się do Rigela.
-Nie, nic mi nie jest. - Zapewniła go nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego zamieszania wokół własnej osoby. Zerknęła na Mulcibera, który właśnie wstał od stołu i zaraz zesztywniała słysząc słowa przyjaciela. -Byli tam też Edgar i Craig… - Szepnęła do lorda Blacka. -Sądzisz… o nie. - Wspomnienia z powrotu kuzyna i brata wróciły ze zdwojoną mocą. Następnie rozmowy, w których starali się jej wyjaśnić co zaszło. Zaniki pamięci Edgara i poroże Craiga, wszystko zaczynało mieć sens. Ramsey Mulciber musiał być pod tym samym wpływem co oni. Poszukała wzrokiem obsługi konferencji.
-Przynieście proszę miodu dla tego… dżentelmena. - Zwróciła się do nich półszeptem widząc, że Rigel stara się załagodzić sytuacji.
-Niektórzy naiwnie sądzą, że można znaleźć nić porozumienia. - Zwróciła się do Corneliusa jakby chciała wytłumaczyć ducha z jego błędów przeszłości. -Płacą za to ogromną cenę. Inni winni uczyć się na cudzych błędach. - Nachyliła się delikatnie w stronę Sallowa. -To, że przybyli autorzy tych artykułów bardzo mnie cieszy. Miałam nadzieję na parę ciekawych i inspirujących rozmów. - Posłała mężczyźnie odrobinę szerszy uśmiech niż ten, który zawitał wcześniej na jej twarzy. -Dziękuję za tą szczodrą ofertę, panie Sallow. - Przyjęła od czarownicy podarek i otworzyła kompas jaki wylosowała z koszyka pełnego niespodzianek. Zachwycała się nim przez chwilę po czym schowała, ponieważ nie wypadało ignorować swoich rozmówców ani osób, które podeszły do ich stolika celem przywitania się czy też wymienienia paru grzeczności. -Może być pan bardziej niż pewien, że chętnie skorzystam. Nie czuję się na siłach aby występować jeszcze publicznie, jednak o artykule myślę już od jakiegoś czasu. - Chciała zaistnieć w świecie naukowym i należało w końcu poczynić w tym kierunku kroki. Taki też miała zamiar, bowiem świat run i magii pierwotnej nadal miał wiele do zaoferowania, a nie każdy miał w sobie odpowiednią wytrwałość by zgłębiać ten temat. W tym momencie podszedł do ich stolika profesor więc uniosła głowę aby spojrzeć na niego szarozielonym spojrzeniem. Była jego uczennicą, a Evandra potrafiła godzinami ślęczeć nad astronomią. Primrose większe zamiłowanie miała do starożytnych run, ale nie ukrywała, że dziedzina profesora nie była jej całkowicie obca, ponieważ wykorzystywała ją przy produkcji talizmanów.
-Profesorze, miło pana widzieć, tym razem poza murami Hogwartu. Spodziewam się, że to naukowe wydarzenie odniesie wielki sukces. - Pozwoliła sobie na parę słów uprzejmości pozwalając aby to Rigel zbierał laury i pochwały. Należał w końcu do arystokracji i sam miał być dzisiaj prelegentem. -Będziesz jednym z pierwszych, którzy się dowiedzą. - Zwróciła się do przyjaciela, w którym zawsze miała oparcie. Dzielił się z nią wiedzą jak również troskami, od czasów szkolnych się wspierali i czuwali nad swoim spokojem. Był dla niej niczym kolejny, starszy brat, na którym mogła zawsze polegać. Zachęcał ją do nauki i zgłębiania wiedzy, nigdy niczego nie odradzał, a nawet pchał dalej. Niecierpliwie wyczekiwała jego wystąpienia. Widząc zdenerwowanie u Rigela, niewidoczne dla innych, ale jakże widoczne dla Primrose uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. -Będziesz wspaniały. - Zapewniła go, a po chwili doszedł ją głos Sallowa zaraz zagłuszony przez Ramseya Mulcibera, który zaczął głośno pytać co to za zebranie. Powoli odwróciła głowę w jego stronę zaskoczona taką zmianą zachowania. Widziała go po raz drugi w życiu, ale wcześniej nie wykazywał takiej nonszalancji czy też bezczelności.
Nagle poczuła stalowy uścisk na nadgarstku, który zmroził ją całkowicie, a czarownica posłała panu Mulciberowi pełne pogardy spojrzenie, mrożące na miejscu. On go jednak nie dostrzegł odpychając ją bezceremonialnie, że aż się zachwiała. Gdyby stała niechybnie upadłaby na ziemię. Drgnęła kiedy poczuła dotyk na ramieniu, odwróciła się do Rigela.
-Nie, nic mi nie jest. - Zapewniła go nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego zamieszania wokół własnej osoby. Zerknęła na Mulcibera, który właśnie wstał od stołu i zaraz zesztywniała słysząc słowa przyjaciela. -Byli tam też Edgar i Craig… - Szepnęła do lorda Blacka. -Sądzisz… o nie. - Wspomnienia z powrotu kuzyna i brata wróciły ze zdwojoną mocą. Następnie rozmowy, w których starali się jej wyjaśnić co zaszło. Zaniki pamięci Edgara i poroże Craiga, wszystko zaczynało mieć sens. Ramsey Mulciber musiał być pod tym samym wpływem co oni. Poszukała wzrokiem obsługi konferencji.
-Przynieście proszę miodu dla tego… dżentelmena. - Zwróciła się do nich półszeptem widząc, że Rigel stara się załagodzić sytuacji.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na wzmiankę o bracie Corneliusa, zerknął na niego z zainteresowaniem i uśmiechnął się lekko.
— To musiało być dla niego wyjątkowo przykre doświadczenie— odparł niemalże beztrosko, zatrzymując wciąż spojrzenie na Corneliusie. — Co się z nim stało? — spytał o brata, słysząc w późniejszych słowach Corneliusa czas przeszły. Nigdy nie dotarły o nim żadne historie, był nieznaną twarzą pośród miliona innych twarzy bez wyrazu. Enigmatycznym uśmiechem zaś skomentował pobożne życzenie zbliżenia dwóch rodów, kiwnął głową — nie wierzył, by to się stało wkrótce. Głowy szlachetnych rodzin, chociaż stały po jednej stronie i wyznawały te same wartości często nie mogły zapomnieć sobie dawnych waśni. — Które najbardziej pana zaintrygowały, panie Sallow?— spytał jeszcze tonem, który nie był płaski, beznamiętny i pozbawiony uczuć. Modulował nim łatwo; bez trudu wykorzystując to, co potrafił. Słysząc słowa Primrose spojrzał jej w oczy. Chwilę nic nie mówił, pozwalając sobie na krótki, bezpośredni kontakt wzrokowy, jakby w kilkusekundowej ciszy odbywał się dialog bez słów, po czym się naprawdę odezwał: — O to jestem całkowicie spokojny, lady Burke.
Uważnie i czujnie spojrzał na Rigela. Był młody, ambitny, ale wciąż naiwny. Jego wątpliwości nie były jednak alarmujące, nie wątpił w jego przekonania, wszak był wychowany przez wspaniały, konserwatywny ród, który z pewnością nie pozwolił mu na brak wiary w to, co się dziś działo. Musiała nim kierować zwykła, naukowa ciekawość.
— Miejmy taką nadzieję — podzielił jego marzenie i zajął miejsce przy stoliku, nie poświęcając już pracownikowi więcej uwagi. dobre wychowanie nie pozwalało mu pozostawić Belviny w odosobnionym stoliku, tuż po tym, jak zaproponowała mu dołączenie. Nie w smak były mu dziś podobne wybory i ciche eliminacje, dlatego zignorował pracownika i jego komentarz o ścisku.
Pergamin zmaterializował się przed nim, lecz zamiast chwycić pióro, uniósł wzrok na mężczyznę, w którym rozpoznał głównego prelegenta. Jego wizerunek widniał na tyłach woluminu, który przejrzał, nie był mu obcy. — Panie Vane — powitał go uprzejmie, skinając głową lekko, oszczędnie. Stalowe spojrzenie utknęło nieruchomo w czarodzieju na całą tą chwilę, którą spędził przy ich stoliku, a potem przy Belvinie, by zaraz zerknąć na kolejnego, który zjawił się, zwracając uwagę na jego własnego stażystę. Mozolnie przeniósł spojrzenie na młodego Blacka, powstrzymując się przed sugestywnym uniesieniem brwi. Zdawać by się mogło, że sylwetka Rigela, nie licząc bycia młodym lordem, była w naukowym świecie lepiej znana niż sądził.
Poskąpił datków, ignorując pochodzącą w jego kierunku kobietę, skupiony na kiełkującym w nim uczuciu. Brwi mu lekko drgnęły; wpatrzony przed siebie w blat stołu analizował to, co się działo — doskonale znał to uczucie. Potężny pasożytniczy byt w nim zapragnął świata intelektu, mądrych głów. Był doskonałym mówcą. Wiedział już, poznał jego historię, jednał w sobie ludzi, potrafił ich oczarować charyzmą, wiedzą. Ale wiedza, którą posiadał Ramsey nie była przeznaczona dla wszystkich wokół. Nosił w głowie tajemnice departamentu, tajemnice samej śmierci; a to, czym mógł się pochwalić było już dawną, spowszedniała wśród niewymownych wiedzą. Nie mógł sobie pozwolić na wpadki, na wykorzystanie dziś posiadanych informacji wśród zgromadzonych. Nie posiadał nerwowych tików, ale nie mogąc ochronić się przed tym, instynktownie zacisnął lewą dłoń w pięść. Odchodził. Metaforycznie tracił kontrolę nad własnym ciałem, stawał tuż obok, pozbawiony władzy nad sobą. Śledził niespokojnym wzrokiem to, co się działo, twarze najbliższego otoczenia, które zdezorientowane musiało ku niemu spoglądać, a w końcu na Primrose, którą potraktował jak mało rezolutną dziewczynkę, usługiwaczkę, choć ledwie przed chwilą ją skomplementował czymś całkiem odmiennym. Nie mógł do tego dopuścić — niezależnie od tego, co miał do powiedzenia im Ogma, jaką wiedzą chciał i mógł się podzielić, jaką potęgę i wielkość dziś zademonstrować. Nie mógł mu na to pozwolić. Koncetrował się więc na tym, by przepędzić go ze swojego ciała; odejdź, Ogmo. Wróć tam, gdzie twoje miejsce, uśnij znów. To on miał tu dziś był duchem i ciałem, nie celtycki bóg uczonych. Czuł, że miał wystarczająco dużo siły, aby go przepędzić, zepchnąć w przepaść i zmusić do odpuszczenia.
| próbuję ogarnąć Ogmę... (odporność magiczna)
— To musiało być dla niego wyjątkowo przykre doświadczenie— odparł niemalże beztrosko, zatrzymując wciąż spojrzenie na Corneliusie. — Co się z nim stało? — spytał o brata, słysząc w późniejszych słowach Corneliusa czas przeszły. Nigdy nie dotarły o nim żadne historie, był nieznaną twarzą pośród miliona innych twarzy bez wyrazu. Enigmatycznym uśmiechem zaś skomentował pobożne życzenie zbliżenia dwóch rodów, kiwnął głową — nie wierzył, by to się stało wkrótce. Głowy szlachetnych rodzin, chociaż stały po jednej stronie i wyznawały te same wartości często nie mogły zapomnieć sobie dawnych waśni. — Które najbardziej pana zaintrygowały, panie Sallow?— spytał jeszcze tonem, który nie był płaski, beznamiętny i pozbawiony uczuć. Modulował nim łatwo; bez trudu wykorzystując to, co potrafił. Słysząc słowa Primrose spojrzał jej w oczy. Chwilę nic nie mówił, pozwalając sobie na krótki, bezpośredni kontakt wzrokowy, jakby w kilkusekundowej ciszy odbywał się dialog bez słów, po czym się naprawdę odezwał: — O to jestem całkowicie spokojny, lady Burke.
Uważnie i czujnie spojrzał na Rigela. Był młody, ambitny, ale wciąż naiwny. Jego wątpliwości nie były jednak alarmujące, nie wątpił w jego przekonania, wszak był wychowany przez wspaniały, konserwatywny ród, który z pewnością nie pozwolił mu na brak wiary w to, co się dziś działo. Musiała nim kierować zwykła, naukowa ciekawość.
— Miejmy taką nadzieję — podzielił jego marzenie i zajął miejsce przy stoliku, nie poświęcając już pracownikowi więcej uwagi. dobre wychowanie nie pozwalało mu pozostawić Belviny w odosobnionym stoliku, tuż po tym, jak zaproponowała mu dołączenie. Nie w smak były mu dziś podobne wybory i ciche eliminacje, dlatego zignorował pracownika i jego komentarz o ścisku.
Pergamin zmaterializował się przed nim, lecz zamiast chwycić pióro, uniósł wzrok na mężczyznę, w którym rozpoznał głównego prelegenta. Jego wizerunek widniał na tyłach woluminu, który przejrzał, nie był mu obcy. — Panie Vane — powitał go uprzejmie, skinając głową lekko, oszczędnie. Stalowe spojrzenie utknęło nieruchomo w czarodzieju na całą tą chwilę, którą spędził przy ich stoliku, a potem przy Belvinie, by zaraz zerknąć na kolejnego, który zjawił się, zwracając uwagę na jego własnego stażystę. Mozolnie przeniósł spojrzenie na młodego Blacka, powstrzymując się przed sugestywnym uniesieniem brwi. Zdawać by się mogło, że sylwetka Rigela, nie licząc bycia młodym lordem, była w naukowym świecie lepiej znana niż sądził.
Poskąpił datków, ignorując pochodzącą w jego kierunku kobietę, skupiony na kiełkującym w nim uczuciu. Brwi mu lekko drgnęły; wpatrzony przed siebie w blat stołu analizował to, co się działo — doskonale znał to uczucie. Potężny pasożytniczy byt w nim zapragnął świata intelektu, mądrych głów. Był doskonałym mówcą. Wiedział już, poznał jego historię, jednał w sobie ludzi, potrafił ich oczarować charyzmą, wiedzą. Ale wiedza, którą posiadał Ramsey nie była przeznaczona dla wszystkich wokół. Nosił w głowie tajemnice departamentu, tajemnice samej śmierci; a to, czym mógł się pochwalić było już dawną, spowszedniała wśród niewymownych wiedzą. Nie mógł sobie pozwolić na wpadki, na wykorzystanie dziś posiadanych informacji wśród zgromadzonych. Nie posiadał nerwowych tików, ale nie mogąc ochronić się przed tym, instynktownie zacisnął lewą dłoń w pięść. Odchodził. Metaforycznie tracił kontrolę nad własnym ciałem, stawał tuż obok, pozbawiony władzy nad sobą. Śledził niespokojnym wzrokiem to, co się działo, twarze najbliższego otoczenia, które zdezorientowane musiało ku niemu spoglądać, a w końcu na Primrose, którą potraktował jak mało rezolutną dziewczynkę, usługiwaczkę, choć ledwie przed chwilą ją skomplementował czymś całkiem odmiennym. Nie mógł do tego dopuścić — niezależnie od tego, co miał do powiedzenia im Ogma, jaką wiedzą chciał i mógł się podzielić, jaką potęgę i wielkość dziś zademonstrować. Nie mógł mu na to pozwolić. Koncetrował się więc na tym, by przepędzić go ze swojego ciała; odejdź, Ogmo. Wróć tam, gdzie twoje miejsce, uśnij znów. To on miał tu dziś był duchem i ciałem, nie celtycki bóg uczonych. Czuł, że miał wystarczająco dużo siły, aby go przepędzić, zepchnąć w przepaść i zmusić do odpuszczenia.
| próbuję ogarnąć Ogmę... (odporność magiczna)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Nie miała pojęcia, gdzie nagle podział się jej brat. W jednej chwili siadał obok, a zaraz przeprosił i odszedł od kobiet. Nigdy nie mogła zrozumieć jego zachowania tak do końca. Był jej bratem i kochała go nad życie, ale będzie musiała z nim wyjaśnić kilka kwestii. Może wyszedł po lady Travers? No cóż, o tym przekona się, jak wróci. O ile wróci. W takim jednak razie mogła w pełni skupić się na towarzyszącym jej kobietach — w zasadzie to było nawet nieco swobodniejsze i mogła bez problemu rozmawiać swobodnie, żeby później nie słuchać o tym, że za mało lub za dużo powiedziała.
Calypso uśmiechnęła się i odpowiedziała skinieniem na skinienie. Nie oczekiwała wszak pokłonów, czy jakichś uniżonych gestów — nie było wiedzą powszechną, ale Calypso panicznie bała się jedynie mężczyzn z krwią mugolską i mugoli samych w sobie. Dorastała bowiem w przekonaniu, że każdy z nich był zdolny do czynów ohydnych i brukających imię dobrej Lady. Kobiet się nie obawiała, a i nowe znajomości wydawały jej się źródłem nieustannie płynącej wiedzy. Ot, chociażby Lady Odetta ze swoim doskonałym zmysłem, jeśli chodzi o modę, czy z tego, co się dowiedziała, pani Multon i jej zdolności do leczenia ciała. Calypso kilka razy w życiu jedynie musiała skorzystać z pomocy magomedyka i w dodatku zawsze byli to mężczyźni, więc błysk podekscytowania pojawił się w oczach Calypso na wieść, że pani Elvira była uzdrowicielem.
- Bardzo mi miło Pani Multon. Chyba jest pani pierwszą uzdrowicielką, jaką mam przyjemność poznać osobiście i zamienić kilka słów. - Ich rodowy lekarz był mężczyzną, jego asystent też, więc nawet przy kobiecych dolegliwościach musiała posiłkować się ich wiedzą, nie zawsze dokładną. Trochę też księgami, ale wiedza tam głównie była przestarzała. - Podziwiam doprawdy. Malarstwo w dużej mierze przyszło do mnie z krwią matki, która jest niezwykle uzdolniona. Lady Odetta sama wspaniale się spisywała, gdyż postanowiła zaufać mi w kwestii nauki i muszę powiedzieć, że z pewnością będziemy mogli podziwiać gdzieś jej prace. - Powiedziała z przekonaniem, zaraz jednak przeniosła wzrok ponownie na blondynkę. - Za to kariera uzdrowiciela brzmi fascynująco sama w sobie. Miałabym tak wiele pytań, ale nie chce pani zarzucać ogromną ich ilością. Czy podzieliłaby się pani jednak jakimś jednym z ciekawszych przypadków? - Calypso od zawsze miała ogromną ciekawość wszystkiego i stąd może wypadało nieco… niespokojniej na tle innych dobrze ułożonych dam.
- I przepraszam za brata. Najpewniej niedługo wróci. Czasem nie mogę dojść do tego, co takiego chodzi mu po głowie. - Powiedziała jeszcze na wszelki wypadek, gdy podeszła do ich stolika kobieta. Calypso z torebki wyjęła odpowiednią kwotę i sięgnęła do koszyka. I ona usłyszała głos pana Sallowa. Trochę wychodził przed szereg z tym wszystkim, ale może była w towarzystwie kobieta, której pragnął tym zaimponować? Ludzie w miłości zdolni byli do najdziwniejszych rzeczy.
datek na upominek;
przepraszam za opóźnienie. Kłopoty w życiu.
Calypso uśmiechnęła się i odpowiedziała skinieniem na skinienie. Nie oczekiwała wszak pokłonów, czy jakichś uniżonych gestów — nie było wiedzą powszechną, ale Calypso panicznie bała się jedynie mężczyzn z krwią mugolską i mugoli samych w sobie. Dorastała bowiem w przekonaniu, że każdy z nich był zdolny do czynów ohydnych i brukających imię dobrej Lady. Kobiet się nie obawiała, a i nowe znajomości wydawały jej się źródłem nieustannie płynącej wiedzy. Ot, chociażby Lady Odetta ze swoim doskonałym zmysłem, jeśli chodzi o modę, czy z tego, co się dowiedziała, pani Multon i jej zdolności do leczenia ciała. Calypso kilka razy w życiu jedynie musiała skorzystać z pomocy magomedyka i w dodatku zawsze byli to mężczyźni, więc błysk podekscytowania pojawił się w oczach Calypso na wieść, że pani Elvira była uzdrowicielem.
- Bardzo mi miło Pani Multon. Chyba jest pani pierwszą uzdrowicielką, jaką mam przyjemność poznać osobiście i zamienić kilka słów. - Ich rodowy lekarz był mężczyzną, jego asystent też, więc nawet przy kobiecych dolegliwościach musiała posiłkować się ich wiedzą, nie zawsze dokładną. Trochę też księgami, ale wiedza tam głównie była przestarzała. - Podziwiam doprawdy. Malarstwo w dużej mierze przyszło do mnie z krwią matki, która jest niezwykle uzdolniona. Lady Odetta sama wspaniale się spisywała, gdyż postanowiła zaufać mi w kwestii nauki i muszę powiedzieć, że z pewnością będziemy mogli podziwiać gdzieś jej prace. - Powiedziała z przekonaniem, zaraz jednak przeniosła wzrok ponownie na blondynkę. - Za to kariera uzdrowiciela brzmi fascynująco sama w sobie. Miałabym tak wiele pytań, ale nie chce pani zarzucać ogromną ich ilością. Czy podzieliłaby się pani jednak jakimś jednym z ciekawszych przypadków? - Calypso od zawsze miała ogromną ciekawość wszystkiego i stąd może wypadało nieco… niespokojniej na tle innych dobrze ułożonych dam.
- I przepraszam za brata. Najpewniej niedługo wróci. Czasem nie mogę dojść do tego, co takiego chodzi mu po głowie. - Powiedziała jeszcze na wszelki wypadek, gdy podeszła do ich stolika kobieta. Calypso z torebki wyjęła odpowiednią kwotę i sięgnęła do koszyka. I ona usłyszała głos pana Sallowa. Trochę wychodził przed szereg z tym wszystkim, ale może była w towarzystwie kobieta, której pragnął tym zaimponować? Ludzie w miłości zdolni byli do najdziwniejszych rzeczy.
datek na upominek;
przepraszam za opóźnienie. Kłopoty w życiu.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calypso Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Proponując mężczyźnie, aby dołączył do pustego jeszcze stolika, nie spodziewała się usłyszeć w kontrze podobnej propozycji. W sumie powinna przewidzieć coś podobnego, skoro miał towarzystwo. Milczała jednak przez dłuższy moment. Zauważyła, jak spojrzenie Ramseya przesunęło się, zatrzymując na moment na jej ustach. Wywołało to jedynie odrobinę wyraźniejszy uśmiech, zabarwiony zwykłym rozbawieniem. Mężczyźni byli dość przewidywalni, schematycznie powtarzając pewne zachowania, ale chyba już jej to nie przeszkadzało.- Bardzo chętnie. Ciężko byłoby odmówić takiego towarzystwa.- odparła, by na moment przesunąć wzrokiem po Rigelu, Primrose i Corneliusie.- Jest tylko jeden mały problem.- podjęła, ale zaraz okazało się, że wcale takowego nie było. Zawiesiła ponownie spojrzenie na Mulciberze.- Nie musiałeś, ale dziękuję.- szepnęła. Zawahała się jedynie na krótki moment, kiedy pracownik pałacu, wyraził wątpliwość. Miał rację, a ona nie zwykła pchać się tam, gdzie nie powinna. Mimo że była osobą towarzyską, czasami lepiej było oswoić się z samotnością, nawet jeśli na ledwie kilka chwil. Spojrzała na całą czwórkę, ale nie widząc sprzeciwu, postanowiła zostać i skorzystać z zaproszenia.
- Sądzi Pan, że to odpowiednie miejsce do omawiania szczegółów, panie Sallow? – spytała, zwracając swą uwagę na rzecznika Ministerstwa. Była pewna, że to będzie bardziej zajmująca rozmowa, a jednak dziś wszyscy zbierali się tutaj, aby posłuchać prelegentów. Przynajmniej mogła liczyć, że taki był cel, chociaż Cornelius chyba temu przeczył.
Nie podeszła od razu do stolika, dopiero po chwili ruszyła w jego kierunku, by zaraz zatrzymać się i unieść spojrzenie na Jaydena Vane. Zwalczyła dziwny odruch cofnięcia się o krok, jakby chciała zejść mu z drogi. Ostatnie spotkania nie należały do miłych, pierwsze okazało się gorzkie w słowach, a drugie... tym bardziej wolała wyprzeć z pamięci. Posłała mu niepewny uśmiech, kiedy odezwał się do niej.- Profesorze Vane.- odparła uprzejmie, by zaraz przytaknąć mu.- Oczywiście. Wiesz, że zawsze chętnie porozmawiam z tobą.- w tej kwestii nic się nie zmieniło, nawet jeśli spodziewała się, że wymiana zdań może mieć nieprzyjemny przebieg, uciekając na tematy, których nie chcieli poruszać.
Skinęła mu jeszcze lekko głową, zanim rozeszli się w swoje strony. Zdusiła w sobie chęć, aby podążyć za nim wzrokiem ku stolikowi, który chciała zająć wcześniej. Przypadek, że to właśnie tam chciała usiąść? Wyrwała się z chwili zamyślenia, podchodząc do tego w którym pozornie był komplet. Kącik jej ust drgnął z wyuczonej uprzejmości, kiedy Sallow zagadnął lady Burke o dzieleniu się swą wiedzą, a przy tym podłapał jej spojrzenie. Nie powiedziała nic, nie wtrącając się w tę rozmowę. Dopiero późniejsze pytanie, skłoniło ją do reakcji. Zerknęła raz jeszcze na rozpiskę prelegentów, którzy dziś mieli zabrać głos.
- Ma pan rację, panie Sallow. Wystąpienie profesora Vane, jak i lorda Black, są dzisiejszego wieczoru najbardziej interesujące.- zgodziła się z nim. Ciekawiło ją również jeszcze jedno, lecz zdecydowanie mniej. Uważne spojrzenie zatrzymało się na jednej z czarownic, które zbierały datki. Akurat w momencie kiedy Sallow rozpoczął swoje przemówienie, którego najpewniej nikt nie oczekiwał. Zastanawiała się, na ile była to zwyczajna zaczepka tego człowieka, ale nie zamierzała dociekać, nieco zaciekawiona, co powie dalej. Podała kilka monet i odebrała drobny upominek. Zaraz potem coś, a raczej ktoś przyciągnął jej uwagę o wiele bardziej. Nie znała najlepiej Mulcibera, ciężko było jej ocenić po dwóch spotkaniach, co leżało w podstawie jego zachowania, ale była praktycznie pewna, że to zdecydowanie nie.
Zerknęła na Primrose, kiedy zachwiała się po odepchnięciu.
- Nic się lady nie stało? – spytała, spoglądają krótko na jej rękę, gdzie zacisnął się najpewniej stanowczy chwyt. Ciężko było wyjść z uzdrowicielskich odruchów. Usłyszała odpowiedź, którą młoda lady udzieliła lordowi, dlatego nie dociekała bardziej. Przeniosła swą uwagę ponownie na wstającego właśnie mężczyznę. Chciała się odezwać, zagadnąć, aby został na miejscu, lecz zawahała się w ostatnim momencie. Chwilę wcześniej dopytywał, co robiły tu kobiety, żądał czegoś od lady Burke... wątpiła, żeby w tej sytuacji jej słowa odniosły jakiś skutek. Wszystko wydawało się w rękach Rigela.
| trochę zakrzywiła się czasoprzestrzeń, ale inaczej nie dało się
zajmuje nieprzewidziane piąte miejsce, stolik 3
przekazuję 10 pm i rzut na upominek
- Sądzi Pan, że to odpowiednie miejsce do omawiania szczegółów, panie Sallow? – spytała, zwracając swą uwagę na rzecznika Ministerstwa. Była pewna, że to będzie bardziej zajmująca rozmowa, a jednak dziś wszyscy zbierali się tutaj, aby posłuchać prelegentów. Przynajmniej mogła liczyć, że taki był cel, chociaż Cornelius chyba temu przeczył.
Nie podeszła od razu do stolika, dopiero po chwili ruszyła w jego kierunku, by zaraz zatrzymać się i unieść spojrzenie na Jaydena Vane. Zwalczyła dziwny odruch cofnięcia się o krok, jakby chciała zejść mu z drogi. Ostatnie spotkania nie należały do miłych, pierwsze okazało się gorzkie w słowach, a drugie... tym bardziej wolała wyprzeć z pamięci. Posłała mu niepewny uśmiech, kiedy odezwał się do niej.- Profesorze Vane.- odparła uprzejmie, by zaraz przytaknąć mu.- Oczywiście. Wiesz, że zawsze chętnie porozmawiam z tobą.- w tej kwestii nic się nie zmieniło, nawet jeśli spodziewała się, że wymiana zdań może mieć nieprzyjemny przebieg, uciekając na tematy, których nie chcieli poruszać.
Skinęła mu jeszcze lekko głową, zanim rozeszli się w swoje strony. Zdusiła w sobie chęć, aby podążyć za nim wzrokiem ku stolikowi, który chciała zająć wcześniej. Przypadek, że to właśnie tam chciała usiąść? Wyrwała się z chwili zamyślenia, podchodząc do tego w którym pozornie był komplet. Kącik jej ust drgnął z wyuczonej uprzejmości, kiedy Sallow zagadnął lady Burke o dzieleniu się swą wiedzą, a przy tym podłapał jej spojrzenie. Nie powiedziała nic, nie wtrącając się w tę rozmowę. Dopiero późniejsze pytanie, skłoniło ją do reakcji. Zerknęła raz jeszcze na rozpiskę prelegentów, którzy dziś mieli zabrać głos.
- Ma pan rację, panie Sallow. Wystąpienie profesora Vane, jak i lorda Black, są dzisiejszego wieczoru najbardziej interesujące.- zgodziła się z nim. Ciekawiło ją również jeszcze jedno, lecz zdecydowanie mniej. Uważne spojrzenie zatrzymało się na jednej z czarownic, które zbierały datki. Akurat w momencie kiedy Sallow rozpoczął swoje przemówienie, którego najpewniej nikt nie oczekiwał. Zastanawiała się, na ile była to zwyczajna zaczepka tego człowieka, ale nie zamierzała dociekać, nieco zaciekawiona, co powie dalej. Podała kilka monet i odebrała drobny upominek. Zaraz potem coś, a raczej ktoś przyciągnął jej uwagę o wiele bardziej. Nie znała najlepiej Mulcibera, ciężko było jej ocenić po dwóch spotkaniach, co leżało w podstawie jego zachowania, ale była praktycznie pewna, że to zdecydowanie nie.
Zerknęła na Primrose, kiedy zachwiała się po odepchnięciu.
- Nic się lady nie stało? – spytała, spoglądają krótko na jej rękę, gdzie zacisnął się najpewniej stanowczy chwyt. Ciężko było wyjść z uzdrowicielskich odruchów. Usłyszała odpowiedź, którą młoda lady udzieliła lordowi, dlatego nie dociekała bardziej. Przeniosła swą uwagę ponownie na wstającego właśnie mężczyznę. Chciała się odezwać, zagadnąć, aby został na miejscu, lecz zawahała się w ostatnim momencie. Chwilę wcześniej dopytywał, co robiły tu kobiety, żądał czegoś od lady Burke... wątpiła, żeby w tej sytuacji jej słowa odniosły jakiś skutek. Wszystko wydawało się w rękach Rigela.
| trochę zakrzywiła się czasoprzestrzeń, ale inaczej nie dało się
zajmuje nieprzewidziane piąte miejsce, stolik 3
przekazuję 10 pm i rzut na upominek
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Uniosłam wysoko brwi, teatralnie wybałuszając oczy i z powolną egzaltacją przytakując słowom brata. Cornelius był przeciwieństwem Sola, jednocześnie wymykał się przed jakimikolwiek próbami zaszufladkowania naszej znajomości. Nie był ani moim znajomym, ani nieznajomym, ani przyjacielem, ani wrogiem. Powiedzieć, że go lubię, byłoby eufemizmem, tak samo jak zepchnięcie go w otchłań nienawiści. Często wprawiał mnie w osobliwe poczucie zażenowania, co w zasadzie było zjawiskiem niespotykanym - wstyd rzadko obciążał moje barki. Najwyraźniej taka już była nierozerwalna rola szwagra, jak i wszystkich innych szwagrów od zarania dziejów ziemi. Już samo słowo w swoim brzmieniu było jak bulgoczące bagno, coś odstręczającego, co miało niezbyt ładny zapach, drażniło, ale czego trudno było się pozbyć.
Tylko, na Merlina, czemu tyczyło się to również byłych szwagrów?
- Nie powiem, że mam na to ochotę, ale znasz mnie. Ciekawość jest moim megaupiorem. - Wzruszyłam ramionami, czując, że wyścig już ruszył, choć to nie ja trzymałam w ryzach ten rydwan. Instynktownie ścisnęłam mankiet jego szaty, kiedy w naszym kierunku zaczęła zmierzać Urquart; nie ze strachu, ale najzwyczajniej po to, by nie sięgnąć po różdżkę. Złotousta Vanessa najwyraźniej jednak opamiętała się w porę, swoje wyrachowanie ogniskując na innej części sali. Nie inaczej jak mnie, otaczał ją wianuszek mężczyzn.
Ale taka już była rola kobiet na naukowych spędach, choć w ciągu kilku lat musiały zajść jakieś zmiany (być może nastąpiło odwrócenie koniunkcji sfer, albo zapadły się stare galaktyki - pewnie Jayden by wiedział) bo ich liczebność dzisiejszego wieczoru była wręcz zauważalna, co uznałam za dobry znak.
Spotykając wuja ponownie po niedługiej rozłące, posłałam mu szeroki, zaczepny uśmiech, kiedy tylko zjawiliśmy się z bratem przy stoliku. Ze zdziwieniem zareagowałam na szarmancki gest Elrica - musiał dostrzec osłupienie malujące się na moim obliczu, kiedy ujął moją dłoń; to nie tak, że nie lubiłam być traktowana z delikatnością - zwyczajnie do tego nie przywykłam, a już z pewnością nie ze strony dawnych kolegów ze szkolnej ławy. Starzy wujowie to była inna liga (oczywiście nie miałam na myśli tych, którzy nosili nazwisko Sykes - zakładałam, żaden z nich nie potrafił nawet poprawnie wymówić zwrotu savoir vivre), podobna przyjaciołom Solasa - ale ci drudzy już dawno się ode mnie odwrócili. Kiedy Lovegood w ostatniej chwili odpuścił, zaśmiałam się razem z nim, spontanicznie przytykając otwartą dłoń do jego czoła i w odwecie lekko odchylając jego głowę do tyłu - jakbyśmy dalej byli w Hogwarcie.
Nawet mi do głowy nie przyszło, że ktoś mógłby uznać to za wulgarny gest, choć w kraju, gdzie większość społeczeństwa rodziła się z wadą kija w dupie, pieczołowicie pielęgnowaną przez cłe życie, nawet zbyt głośne oddychanie uchodziło czasem za niestosowne.
Słodka Morvoren, jak dobrze, że u mnie wszyscy byli zdrowi.
- Widzę, że dowcip ci się wyostrzył - skwitowałam, zajmując miejsce naprzeciwko wuja Ethana, przyjmując, że pozostali członkowie rodziny zajmą sąsiedni, wolny stolik. Drugi kieliszek aperitifu skończył się szybciej, niż sobie tego życzyłam, a mając w pamięci wymowny gest brata bez zawahania poprosiłam o zaoferowaną herbatę, podsuwając filiżankę Everettowi. Wiedział, co należało zrobić. - Czy mi się wydawało, czy Vanessa Urquart właśnie zjadała cię wzrokiem? - Zwróciłam się do Elrica, wnikliwie wyczekując jego reakcji; posiadałam nieznośną manierę uwidaczniania wszystkiego, co umykało innym - lub co inni usilnie próbowali potraktować z ignorancją. Czasami przypadkowo, a czasami zupełnie nie, świadomie kierując blask reflektorów na swoje ofiary, by tylko poznać ich reakcję. Ja uważałam to za rozrywkę, ale równie dobrze można by posądzić mnie o towarzyski sadyzm. - Nie mam pojęcia, ale za jego życia kobiety musiały szaleć za tymi sterczącymi loczkami. - Kolejne słowa skierowałam do brata, który najwyraźniej był bardziej zainteresowany całą otoczką wydarzenia, niźli słowami Worme’a.
Należało rozgrzać publikę przed wystąpieniem gwiazdy wieczoru - słowa konferansjera były niewystarczające, na szczęście herbata doprawiona miodem pitnym spisywała się w tej roli znakomicie. Gdy czarownica zbierająca pieniądze podeszła do naszego stolika, bez wahania sięgnęłam po sakiewkę. Pieniędzy miałam dość - a paradoksalnie nie było ich gdzie wydawać, bo wojna i mrozy pochłonęły niezbędne do życia towary. Wylosowałam upominek całkowicie bezwiednie, wzrokiem podążając za sylwetą Sallowa, który zerwał się nagle od swojego stolika, dokładając wszelkich starań, by jego głos został usłyszany przez jak najszersze grono.
I wtedy to się stało. Poczułam jak krew napływa mi do policzków, zapewne barwiąc moją jasną cerę szkarłatem. Uderzenie gorąca ścisnęło gardło, a ja poczułam głęboką żenadę, że przez kilka lat swojego życia nosiłam to samo nazwisko, co ten człowiek.
- O Merlinie, gdyby Solas to słyszał… - skomentowałam cicho, swoje słowa kierując wyłącznie do Everetta i przykładając krawędź dłoni do skroni, jakby miało mnie to ukryć przed światem.
Nie ukryło.
Nie rozumiałam, czemu ten człowiek z taką siłą wpływa na mój stan emocjonalny - co więcej nie dawałam na to zgody. Źle się czułam nosząc na ciele znamię wstydu, to nie przystawało Sykesom, a jednak Sallow jakimś cudem posiadł tę tajemną wiedzę. Na Dagdę, oni naprawdę byli potomkami celtyckich druidów, którzy wiedzieli w s z y s t k o?
Mało rzeczy wywoływało we mnie niesmak, ale wprowadzanie polityki na wydarzenie, które polityczne nie było, zakrawało o desperacki ruch. Czyżby jego posada wisiała na włosku? Cokolwiek nim nie kierowało, nie podobało mi się, że próbował posłużyć się Jaydenem do własnych celów, grając na emocjach zgromadzonych osób i stawiając profesora w niewygodnej sytuacji. Frustracja pęczniała we mnie z każdą kolejną sekundą, a zew dzikich genów nie pozwalał na to, bym siedziała cicho jak mysz pod miotłą.
To nigdy nie byłam ja.
- Panie Corneliusie Sallow - powoli wstając od stolika zwróciłam się do szwagra, wystarczająco głośno, by usłyszał mnie nie tylko Cornel, ale i sąsiednie stoliki. Mój charakterystyczy, zachrypnięty głos brzmiał eterycznie, zawsze wybijał się swoim tembrem pośród innych. Przywołanie na język pełnego nazwiska Sallowa było może i nieco egzaltowane, ale zamierzone. Chyba nie pucował się po to, by pozostać bezimiennym głosem ludu? - Ma pan naprawdę wielkie serce - kontynuowałam przepełnionym empatią tonem, kiedy już zaskarbiłam jego uwagę. Tylko ci, którzy znali mnie wystarczająco dobrze, mogli wyczuć, że moje słowa nie były ani odrobinę szczere. Nic w moim zachowaniu nie wskazywało jednak na to, by postronni sądzili inaczej. - a dzisiejszego wieczoru przewodzą nam wielkie umysły. - kontynuowałam powoli, podkreślając charakter dzisiejszego sympozjum (oraz pewnych braków u Corneliusa) i kontrolnie przenosząc wzrok na Jaydena, próbując wybadać jego nastrój. Czułam, że wkraczam na cienki lód; nie chciałam, by moja zła sława odbiła się na kuzynie, ale jednocześnie odczuwałam niepohamowaną potrzebę wkroczenia Sallowowi w paradę, w swojej osobistej vendecie za wprawienie tej karuzeli żenady w ruch. Teraz przynajmniej kręciliśmy się tam oboje. Świetna zabawa, a wieczór jeszcze na dobre się nie zaczął. Podejrzewałam, że pałac zimowy wymownie podkreślał chłodne nastroje, jakimi darzyła mnie większość zebranych, ale z dumą nosiłam nazwisko Sykes i jak zwykle nie przejmowałam się tym, co na mój temat mówili inni. - Jestem przekonana, że mądrze rozdysponują zebraną kwotę. - Zakończyłam z uznaniem oraz pozornym spokojem, choć wewnątrz mnie wszystko się gotowało. Trudno było przemowę Corneliusa określić mianem mądrej; wedle słownika - mądry to świadczący o czyjejś erudycji, inteligencji, oczytaniu, mający rozumną treść; rozsądny, sensowny, logiczny, przemyślany. Znałam Sallowa wystarczająco dobrze, by wyczuć tę manipulację. A on wystarczająco dobrze znał mnie, by w spojrzeniu, którym go obdarzyłam, odszukać niewerbalnie zawieszone pytanie - co o tym wszystkim pomyślałby Solas?
Z pewnością nie przyklasnął by bratu za mieszanie politycznego gówna z wieczorem naukowym. Cornel bezczelnie wycierał sobie twarz historią o biednych sierotkach i płaczących matkach, pokazując w jak głębokim poważaniu miał dorobek umysłowy.
A niech mu do butów rogogon nasra!
przekazuję 10 pm, losuję upominek
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tylko, na Merlina, czemu tyczyło się to również byłych szwagrów?
- Nie powiem, że mam na to ochotę, ale znasz mnie. Ciekawość jest moim megaupiorem. - Wzruszyłam ramionami, czując, że wyścig już ruszył, choć to nie ja trzymałam w ryzach ten rydwan. Instynktownie ścisnęłam mankiet jego szaty, kiedy w naszym kierunku zaczęła zmierzać Urquart; nie ze strachu, ale najzwyczajniej po to, by nie sięgnąć po różdżkę. Złotousta Vanessa najwyraźniej jednak opamiętała się w porę, swoje wyrachowanie ogniskując na innej części sali. Nie inaczej jak mnie, otaczał ją wianuszek mężczyzn.
Ale taka już była rola kobiet na naukowych spędach, choć w ciągu kilku lat musiały zajść jakieś zmiany (być może nastąpiło odwrócenie koniunkcji sfer, albo zapadły się stare galaktyki - pewnie Jayden by wiedział) bo ich liczebność dzisiejszego wieczoru była wręcz zauważalna, co uznałam za dobry znak.
Spotykając wuja ponownie po niedługiej rozłące, posłałam mu szeroki, zaczepny uśmiech, kiedy tylko zjawiliśmy się z bratem przy stoliku. Ze zdziwieniem zareagowałam na szarmancki gest Elrica - musiał dostrzec osłupienie malujące się na moim obliczu, kiedy ujął moją dłoń; to nie tak, że nie lubiłam być traktowana z delikatnością - zwyczajnie do tego nie przywykłam, a już z pewnością nie ze strony dawnych kolegów ze szkolnej ławy. Starzy wujowie to była inna liga (oczywiście nie miałam na myśli tych, którzy nosili nazwisko Sykes - zakładałam, żaden z nich nie potrafił nawet poprawnie wymówić zwrotu savoir vivre), podobna przyjaciołom Solasa - ale ci drudzy już dawno się ode mnie odwrócili. Kiedy Lovegood w ostatniej chwili odpuścił, zaśmiałam się razem z nim, spontanicznie przytykając otwartą dłoń do jego czoła i w odwecie lekko odchylając jego głowę do tyłu - jakbyśmy dalej byli w Hogwarcie.
Nawet mi do głowy nie przyszło, że ktoś mógłby uznać to za wulgarny gest, choć w kraju, gdzie większość społeczeństwa rodziła się z wadą kija w dupie, pieczołowicie pielęgnowaną przez cłe życie, nawet zbyt głośne oddychanie uchodziło czasem za niestosowne.
Słodka Morvoren, jak dobrze, że u mnie wszyscy byli zdrowi.
- Widzę, że dowcip ci się wyostrzył - skwitowałam, zajmując miejsce naprzeciwko wuja Ethana, przyjmując, że pozostali członkowie rodziny zajmą sąsiedni, wolny stolik. Drugi kieliszek aperitifu skończył się szybciej, niż sobie tego życzyłam, a mając w pamięci wymowny gest brata bez zawahania poprosiłam o zaoferowaną herbatę, podsuwając filiżankę Everettowi. Wiedział, co należało zrobić. - Czy mi się wydawało, czy Vanessa Urquart właśnie zjadała cię wzrokiem? - Zwróciłam się do Elrica, wnikliwie wyczekując jego reakcji; posiadałam nieznośną manierę uwidaczniania wszystkiego, co umykało innym - lub co inni usilnie próbowali potraktować z ignorancją. Czasami przypadkowo, a czasami zupełnie nie, świadomie kierując blask reflektorów na swoje ofiary, by tylko poznać ich reakcję. Ja uważałam to za rozrywkę, ale równie dobrze można by posądzić mnie o towarzyski sadyzm. - Nie mam pojęcia, ale za jego życia kobiety musiały szaleć za tymi sterczącymi loczkami. - Kolejne słowa skierowałam do brata, który najwyraźniej był bardziej zainteresowany całą otoczką wydarzenia, niźli słowami Worme’a.
Należało rozgrzać publikę przed wystąpieniem gwiazdy wieczoru - słowa konferansjera były niewystarczające, na szczęście herbata doprawiona miodem pitnym spisywała się w tej roli znakomicie. Gdy czarownica zbierająca pieniądze podeszła do naszego stolika, bez wahania sięgnęłam po sakiewkę. Pieniędzy miałam dość - a paradoksalnie nie było ich gdzie wydawać, bo wojna i mrozy pochłonęły niezbędne do życia towary. Wylosowałam upominek całkowicie bezwiednie, wzrokiem podążając za sylwetą Sallowa, który zerwał się nagle od swojego stolika, dokładając wszelkich starań, by jego głos został usłyszany przez jak najszersze grono.
I wtedy to się stało. Poczułam jak krew napływa mi do policzków, zapewne barwiąc moją jasną cerę szkarłatem. Uderzenie gorąca ścisnęło gardło, a ja poczułam głęboką żenadę, że przez kilka lat swojego życia nosiłam to samo nazwisko, co ten człowiek.
- O Merlinie, gdyby Solas to słyszał… - skomentowałam cicho, swoje słowa kierując wyłącznie do Everetta i przykładając krawędź dłoni do skroni, jakby miało mnie to ukryć przed światem.
Nie ukryło.
Nie rozumiałam, czemu ten człowiek z taką siłą wpływa na mój stan emocjonalny - co więcej nie dawałam na to zgody. Źle się czułam nosząc na ciele znamię wstydu, to nie przystawało Sykesom, a jednak Sallow jakimś cudem posiadł tę tajemną wiedzę. Na Dagdę, oni naprawdę byli potomkami celtyckich druidów, którzy wiedzieli w s z y s t k o?
Mało rzeczy wywoływało we mnie niesmak, ale wprowadzanie polityki na wydarzenie, które polityczne nie było, zakrawało o desperacki ruch. Czyżby jego posada wisiała na włosku? Cokolwiek nim nie kierowało, nie podobało mi się, że próbował posłużyć się Jaydenem do własnych celów, grając na emocjach zgromadzonych osób i stawiając profesora w niewygodnej sytuacji. Frustracja pęczniała we mnie z każdą kolejną sekundą, a zew dzikich genów nie pozwalał na to, bym siedziała cicho jak mysz pod miotłą.
To nigdy nie byłam ja.
- Panie Corneliusie Sallow - powoli wstając od stolika zwróciłam się do szwagra, wystarczająco głośno, by usłyszał mnie nie tylko Cornel, ale i sąsiednie stoliki. Mój charakterystyczy, zachrypnięty głos brzmiał eterycznie, zawsze wybijał się swoim tembrem pośród innych. Przywołanie na język pełnego nazwiska Sallowa było może i nieco egzaltowane, ale zamierzone. Chyba nie pucował się po to, by pozostać bezimiennym głosem ludu? - Ma pan naprawdę wielkie serce - kontynuowałam przepełnionym empatią tonem, kiedy już zaskarbiłam jego uwagę. Tylko ci, którzy znali mnie wystarczająco dobrze, mogli wyczuć, że moje słowa nie były ani odrobinę szczere. Nic w moim zachowaniu nie wskazywało jednak na to, by postronni sądzili inaczej. - a dzisiejszego wieczoru przewodzą nam wielkie umysły. - kontynuowałam powoli, podkreślając charakter dzisiejszego sympozjum (oraz pewnych braków u Corneliusa) i kontrolnie przenosząc wzrok na Jaydena, próbując wybadać jego nastrój. Czułam, że wkraczam na cienki lód; nie chciałam, by moja zła sława odbiła się na kuzynie, ale jednocześnie odczuwałam niepohamowaną potrzebę wkroczenia Sallowowi w paradę, w swojej osobistej vendecie za wprawienie tej karuzeli żenady w ruch. Teraz przynajmniej kręciliśmy się tam oboje. Świetna zabawa, a wieczór jeszcze na dobre się nie zaczął. Podejrzewałam, że pałac zimowy wymownie podkreślał chłodne nastroje, jakimi darzyła mnie większość zebranych, ale z dumą nosiłam nazwisko Sykes i jak zwykle nie przejmowałam się tym, co na mój temat mówili inni. - Jestem przekonana, że mądrze rozdysponują zebraną kwotę. - Zakończyłam z uznaniem oraz pozornym spokojem, choć wewnątrz mnie wszystko się gotowało. Trudno było przemowę Corneliusa określić mianem mądrej; wedle słownika - mądry to świadczący o czyjejś erudycji, inteligencji, oczytaniu, mający rozumną treść; rozsądny, sensowny, logiczny, przemyślany. Znałam Sallowa wystarczająco dobrze, by wyczuć tę manipulację. A on wystarczająco dobrze znał mnie, by w spojrzeniu, którym go obdarzyłam, odszukać niewerbalnie zawieszone pytanie - co o tym wszystkim pomyślałby Solas?
Z pewnością nie przyklasnął by bratu za mieszanie politycznego gówna z wieczorem naukowym. Cornel bezczelnie wycierał sobie twarz historią o biednych sierotkach i płaczących matkach, pokazując w jak głębokim poważaniu miał dorobek umysłowy.
A niech mu do butów rogogon nasra!
przekazuję 10 pm, losuję upominek
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Jade Sykes dnia 20.11.21 7:41, w całości zmieniany 7 razy
The member 'Jade Sykes' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Pałac zimowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire