Chatka w lesie
Rzut kością k3:
1 - napada na ciebie smok. Musisz przed nim uciec i uratować swoich wszystkich towarzyszy oraz pustelnika. Po 3 kolejkach halucynacje ustąpią.
2 - nagle znajdujesz się pod wodą. Musisz jak najszybciej wypłynąć zanim się udusisz. Pustelnik i wszyscy twoi towarzysze gdzieś zniknęli. Pojawiły się za to rekiny, które chcą cię pożreć. Musisz im uciec i wypłynąć na powierzchnię zanim utoniesz. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
3 - świat zaczął wirować, a ty uległeś niekontrolowanemu słowotokowi. W dodatku lidzkie głowy pomału zaczynają przypominać łby słoni, panter i kóz. O dziwo wydaje ci się to zupełnie normalne. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
Fioletowo-czarny atłas falował przy jednym z ostatnich straganów. Materiał zasłaniający wejście drżał lekko pod wpływem podmuchów gorącego powietrza. U szczytu namiotu, tuż nad wejściem wisiała koźlęca czaszka z imponującym, bielejącym w ciemności porożem. I choć nikt nie stał przed wejściem, nikt nie zapraszał do środka, każdy zaznajomiony z obrzędami czarodziej wiedział, co może zastać wewnątrz. Wróżby Brón Trogain były jedyne w swoim rodzaju — mogły tak samo dawać nadzieję, jak i ją odbierać. Były w stanie kształtować rzeczywistość i fałszować przeszłość. Po przejściu przez opuszczone kotary wewnątrz znajdowała się ława, na niej różnego rozmiaru świece. W trzech kadziach tliły się kadzidła o popielnym aromacie. Nie każdy potrafił potrafił wyczuć dodatkowo bazylię, sosnę i kurkumę. Na samym blacie, każde czujne oko mogło dostrzec runy. I te, którymi posługiwano się dzisiaj, jak i te dawne, prawie zapomniane i wyparte z języka symbole. I choć początkowo wydawało się, że wewnątrz dusznego namiotu nikogo nie ma, za ławą, w półmroku tkwiły trzy wiedźmy, których twarze skrywały półprzezroczyste woalki. Ciemne, długie włosy przyozdobione były matowymi koralikami w ciemnych barwach, kawałkami kości, rzemieni, słomą i drewnem. Na piersiach, połyskiwały w blasku ognia wisiory z kryształami, zębami i wiklinowymi laleczkami. Żadna z nich się nie odzywała ani słowem, nie ruszała póki gość nie zdecydował się stanąć przed obliczem przeznaczenia, a by to uczynić należało uiścić drobną opłatę z knutów i zająć miejsce na drewnianym palu przed nim. Warunek był prosty — ceną prócz monet była krew, z której wiedźmy mogły odczytać wszystko, a o wróżbę Lughnasadh można było prosić tylko raz i należało ją przyjąć taką, jaką zesłał los.
Dopiero kiedy usiadłeś, zobaczyłeś fragmenty twarzy czarownic. Wąskie usta, wokół których gromadziły się już zmarszczki rozświetlał blask palących się między wami świec. Oczy połyskiwały w cieniu, skrząc się ledwie iskrą — nie byłeś w stanie się w nich zanurzyć ani im przyjrzeć. Sękata dłoń pierwszej z wiedźm wręczyła ci dymiące się liście haszu. Druga wiedźma, sięgnąwszy po czarny jak noc obsydian włożyła ci go w usta. Trzecia poprosiła o twoją dłoń, by z palca drobnym nożem upuścić kilka kropli krwi. Spadały pojedynczo na popękany blat z wyrytymi symbolami. Drewno piło ją prędko. W głowie usłyszałeś głos, choć nie rozpoznałeś w nim żadnych konkretnych słów. Mimo to, wiedziałeś, co musisz zrobić.
By uzyskać wróżbę Brón Trogain należy zadać wiedźmom trzy pytania — w myślach lub głośno. Usłyszą. Każdej wiedźmie inne — każda z nich odpowiada za inny czas w życiu każdego człowieka. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — i rzucić trzema kośćmi: WRÓŻBA PRZYSZŁOŚCI, TREAŹNIEJSZOŚCI, PRZYSZŁOŚCI. Wiedźmy nie tłumaczą się z kart, nie tłumaczą wróżb i ich nie interpretują. Uzyskaną odpowiedź należy się zadowolić i dopasować ją do zadanych przez siebie pytań samodzielnie, a po przebudzeniu jak najszybciej opuścić zadymiony namiot.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:21, w całości zmieniany 1 raz
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
– Podejrzewam, że możesz mieć rację, że to zasługa przeprowadzonego rytuału – przytaknęła miękko, nie odrywając wzroku od otrzymanej bransolety, teraz już swobodnie otulającej smukły, roztaczający wokół siebie charakterystyczną woń perfum nadgarstek. – Ale jeśli to prawda, ciekawe, czy jego magia skupiła się tylko i wyłącznie na składanej ofierze – mruknęła, bardziej do siebie niż do niego, a niewielka zmarszczka przecięła gładkie do tej pory czoło. Wspomniany rytuał zasnuła mgła tajemnicy; wciąż nie dotarły doń żadne plotki, które mogłyby przybliżyć charakter odprawionego na polanie spektaklu. Zupełnie jak gdyby został obwarowany przedziwnym, niezrozumiałym tabu.
Obietnica festiwalowej beztroski musiała stanowić dla Harlana niebywałą egzotykę. Przywykły do stale spoczywającego na barkach ciężaru obowiązku, do natłoku powinności, trosk i zajęć, nie potrafił ot tak odpuścić, oczyścić umysłu z majaczących na horyzoncie, po zakończeniu zawieszenia broni, planów. Wcale go za to nie winiła, wprost przeciwnie, rozumiała, iż oddanie się całkowitemu zapomnieniu byłoby niczym więcej jak przejawem braku rozsądku; zamierzała jednak dołożyć wszelkich starań, by ułatwić mu ten czas, osłodzić inność nadchodzących dni swą bliskością. Nie przewidziała jednak, że wizyta u skrytych za kurtyną ciężkiego atłasu wiedźm może przynieść więcej pytań niż odpowiedzi, zasiać w sercu ziarno zwątpienia.
Zachęciła męża, by jako pierwszy skorzystał z talentu staruch, oddał się ich przewodnictwu. Tylko i wyłącznie w jego towarzystwie nie myślała o tym, co wypadało, a co nie – kierowała się swymi pragnieniami, potrzebą przyjrzenia się temu tajemniczemu procesowi z boku, nim nadejdzie jej kolej. Wewnątrz namiotu panowała duszna, parna atmosfera, wwiercające się w nozdrza kadzidło tylko potęgowało ten efekt, zacierało granicę między tu i teraz, a niewyraźnym, zabarwionym wiekową, niezrozumiałą magią półśnem. Wróżby zwykły wzbudzać w niej pobłażanie, lubiła o sobie myśleć, że – podobnie do Harlana – twardo stąpa po ziemi, jednak w tej chwili, stojąc przed obliczem trzech milczących wiedź, chłonąc aurę obrządku, widok skapującej na drewniany stół krwi, jej wcześniejsze rozbawienie zbladło pod naporem niekłamanego zaintrygowania. Zupełnie jak gdyby coś dzikiego, skrytego na dnie szlacheckiego serca, odpowiadało na wezwanie.
Nie sądziła, że małżonek wypowie swe pytania na głos; i nie winiłaby go, gdyby postąpił inaczej. Podzielenie się z nią tymi myślami interpretowała jako oznakę zaufania i szacunku. Stosunkowo niedawna śmierć ojca wciąż musiała mącić spokój ducha, powracać doń w chwilach samotności. Chciałaby mu ulżyć, próbowała dokonać tego na swój sposób. Nie tylko dlatego, że zostali ze sobą związani przymusem, że od lat reprezentowali silny, zgodny sojusz, ale również wiedziona szczerym oddaniem. Mimo to oddech wstrzymała dopiero po usłyszeniu kolejnych spływających z jego ust słów; tych dotyczących Emerica, ich pierworodnego. A więc wciąż dręczyły go wątpliwości, wciąż obawiał się, że ten zamiast dumy przyniesie mu wstyd i hańbę. Przedmiotem trzeciej wróżby miało stać się oddanie sprawie, figurze Czarnego Pana. I choć temat ten nierzadko spędzał jej sen z powiek, tak rozumiała powagę sytuacji i fakt, iż Rycerze Walpurgii byli ich jedyną szansą na odniesienie zwycięstwa w tej wojnie.
Serce przyśpieszyło swój bieg, chciałaby usłyszeć, zobaczyć, to co i on. Na objaśnienia, albo chociaż próbę podzielenia się z nią niemalże narkotycznymi wizjami, musiała jednak cierpliwie poczekać.
Przelotnie podchwyciła spojrzenie zielonych, ciemniejszych niż zwykle oczu, gdy złowróżbnie milczący Harlan ustępował jej miejsca przy pokrytej runami ławie. Bez słowa odebrała odeń kilka knutów, po czym ostrożnie przesunęła monety w kierunku niewzruszonych wiedźm. Podziwiała opanowanie, z którym mąż zniósł opłatę z krwi; włożony w usta obsydian stłumił syknięcie, reakcję na spotkanie ostrego noża z bladością smukłego palca. Ukłucie było jednak niczym w obliczu konieczności zadania trzech pytań. Do tego na głos, by odpowiedzieć uznaniem na uznanie.
– Czy Marjorie nadal ma mi za złe, że nie została lady Avery? – Zupełnie jak gdyby była to jej wina; zupełnie jak gdyby to ona zesłała na kuzynkę śmiertelną bladość. – Czy to dobry czas na szukanie męża dla Lorelei? – Fakt, że nie ukończyła jeszcze nauki w Hogwarcie, niczego nie zmieniał. – Czy trwający konflikt zakończy się naszym zwycięstwem, zwycięstwem tradycji i czystej krwi?
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
Uniosłem wymownie brwi, po czym pokiwałem wolno głową, jakoby zgadzając się ze słowami kobiety. Dyskretnie rozejrzałem się dookoła, a następnie wykonując krok zmniejszyłem dzielącą nas odległość i nachyliłem się w kierunku jej ucha. -I po raz kolejny znikniemy za połami namiotu- szepnąłem wyginając wargi w ironicznym wyrazie. -Interesujące- dodałem obróciwszy nieznacznie twarz w stronę jej policzka i dopiero po chwili się wyprostowałem.
-Myślę, że ty również ją znasz, ale możemy to uznać za moją słodką tajemnicę- odparłem. Czy kiedyś zabrakło mi odwagi? Nie przypominałem sobie takiej sytuacji, a już na pewno nie w ciągu ostatnich lat. Być może kiedyś, za dziecka, poczułem strach lub otępiające zmysły przerażenie, lecz odkąd pamiętam starałem się ryzykowne tudzież wymagające sytuacje przełożyć na wyzwanie i czerpać z nich wyłącznie cenne doświadczenie. Lęk był złym doradcą, usypiał intuicję i spowalniał ciało, igrał z pewnością siebie. Zduszał ją, nierzadko doprowadzał do zupełnej bezradności, dlatego należało z nim walczyć – nawet jeśli pozornie miał ogromną przewagę.
-Trafne spostrzeżenie- zgodziłem się z kobietą. Faktycznie mogły okazać się wskazówką, jeśli tylko celnie udałoby się rozszyfrować ich znaczenie, bowiem przez swą zawiłość można było doszukiwać się wielu skrytych za słowami rozwiązań. Zwykle były niczym zagadka, którą każdy rozumiał na swój sposób, wszystek charakter doszukiwał się innego rozwiązania. Nierzadko dopasowywano ją do danej sytuacji – o dziwo przeważnie nieszczęśliwej – choć interpretacja zdawała się być na wyrost, wręcz abstrakcyjna. Właściwie było to całkiem ciekawe zjawisko, kiedy ludzie winą za swe błędy w pierwszej kolejności obarczali nieprzychylny los. Wygodne, ale czy pokrzepiające i noszące za sobą jakąkolwiek naukę? Wątpliwe, gotów jestem rzec, że nawet próżne. -Dla niektórych zapewne to wyłącznie wygoda- odparłem równie przyciszonym tonem, po czym odprowadziłem dziewczynę wzrokiem. Nie wchodziłem za nią do środka, reguły były jasne. Czy byłem ciekaw o co zapytała, a także co przyjdzie jej usłyszeć w odpowiedzi? Zapewne, acz sam nigdy bym nie rozpoczął tego tematu. Równie mocno ceniłem swoją prywatność, co innych.
Nie musiałem długo czekać, gdy ponownie przyszło nam się spotkać przy wejściu do namiotu. Nim sam przekroczyłem jego progi skupiłem na moment uwagę na jej twarzy starając się cokolwiek wyczytać z jej wyrazu. Złość? Niezrozumienie? Czy może radość i satysfakcja? Zdawała się jednak skryć wszelkie emocje i uczynić, jak twierdziła wcześniej – wskazówka, nie drogowskaz.
Moje nozdrza uderzył ostry zapach tlących się kadzideł. Zmrużyłem oczy starając się cokolwiek dostrzec w kłębach dymu oraz wszechobecnym półmroku. Wrzuciwszy kilka knutów do drewnianej misy, która znajdowała się tuż obok wyrytych na blacie run, ruszyłem w kierunku podłużnej ławy. Dopiero gdy rozsiadłem się tuż przed nią dostrzegłem oblicze trzech wiedźm, jakie bez słowa przeszły do rozpoczęcia rytuału. Dziwne liście i wetknięty w usta obsydian nie wzbudziły mojej uwagi – dopiero, gdy sękata dłoń sięgnęła po moją, a w drugiej ukazała się błyszcząca klinga ściągnąłem brwi. Wpatrywałem się w ostrze nie będąc przekonany do tego typu praktyk wszak krew i widniejące nieopodal wejścia runy były naprawdę złym połączeniem. Było już jednak zbyt późno, żeby się wycofać, więc pozostawszy w bezruchu obserwowałem, jak szkarłatne krople wsiąkają w popękany, drewniany blat.
Czy gdybym nie wyjechał na wschód, to dziś byłbym w tym samym miejscu?
Czy mogę ufać własnej rodzinie?
Czy stworzona przeze mnie klątwa przyniesie zamierzony efekt?
Głosy w głowie nie ustawały; ciche, zawiłe przepowiednie na moment zawładnęły moim umysłem. Poddałem się im.
Zmrużyłem oczy opuszczając namiot i wziąłem haust świeżego powietrza będąc jeszcze nieco otumanionym. Z letargu wyrwało mnie pytanie dziewczyny, na którą dopiero po chwili przeniosłem spojrzenie. -Brakowało wina i wygodnych poduszek- mruknąłem wyginając wargi w zawadiackim wyrazie. -A więc? Wskazówka, czy wytyczna?- spytałem, po czym wskazałem dłonią drogę prowadzącą na polanę, gdzie mogliśmy zasiąść przy ławach i napić się dobrego trunku. -Życzy sobie panienka popołudnia w moim towarzystwie, czy jednak te kilka minut były wystarczające?- uniosłem brew licząc, że jednak wybierze pierwszą z możliwości.
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
-Tym razem, inne kobiety będą towarzyszkami. - Odpowiedziała starając się zachować spokój w głosie. Ukryć tę zdradliwą, drżącą nutę. -Mogę jedynie zakładać, że znam. - Dodała od siebie, a potem po rozważaniach na temat przepowiedni, ich interpretacji oraz wartości jakie ze sobą niosły, zniknęła za połami namiotu, gdzie miała sprawdzić czy teoria pokrywa się z praktyką. Nie wiedziała jak długo tam była, czas nie miał znaczenia wśród oparów i wizji. Spotkała się z czarodziejem przed wejściem, dając mu możliwość wkroczenia w świat oparów i przedziwnych obrazów. Cieszyła się teraz świeżym powietrzem i słoneczną pogodą, chociaż czerwona kometa na niebie wciąż zapowiadała jakąś grozę, która miała zakłócić ten spokój.
Obrazy jakich doświadczyła nie mówiły jej za wiele. Ciężko było stwierdzić, że w jakimkolwiek stopniu mogły stanowić odpowiedź na zadane pytania. Możliwe, że źle je sformułowała, a możliwe, że było za wcześnie, aby zobaczyć coś w przyszłości. Istniała też szansa, że zwyczajnie nawdychała się zbyt dużej ilości kadzideł, poznała dziwne smaki, które zmieszane ze sobą dały narkotyczne wizje błędnie uznawane za wróżbę. Zresztą, czy wróżba to tylko przepowiednia? Spotkała się ze stwierdzeniem, że to małe okno w przeszłość i przyszłość, nie posiadające szerszego kontekstu.
Odwróciła się widząc wychodzącego Drew, a kiedy odpowiedział jej ze swoją zawadiacką miną zaśmiała się cicho. -Obawiam się, że wtedy mógłbyś nie wyjść już z namiotu.
Zadane pytanie sprawiło, że zmrużyła nieznacznie oczy. -Wskazówka. - Odpowiedziała ze śmiertelną powagą. -Wytyczne są dla tych, którzy chcą podążać za mapą. - W kąciku ust zadrżał uśmiech, który nieumiejętnie skrywała albo nawet nie chciała ukrywać. -Albo narkotyczne wizje, które nie mają absolutnie nic wspólnego z tym o co pytałam. - Nie była zawiedziona tym czego doświadczyła, traktowała to jako przygodę, jako doświadczenie czegoś innego, nie zaś jako prawdę absolutną. Zerkając z ukosa na towarzysza zastanawiała się przez chwilę czy właśnie znów ją testuje, sprawdza i prowokuje czy rzeczywiście sam miał chęć spędzenia czasu w jej obecności. Skoro dawał jej wybór, miała zamiar z niego skorzystać. -Zabierzesz ze sobą poduszki i dobry trunek? - Zapytała splatając dłonie za plecami i udając się w kierunku przez niego wskazanym. -A ty? Wskazówka czy wytyczna? - Była ciekawa odpowiedzi jaką usłyszy.
'cause I won't
Wróżby, ukazany mi skrawek każdego z czasów – przeszłego, teraźniejszego i przyszłego – nie napełnił mnie przesadnym optymizmem. Wizja dotycząca końca losów mego ojca była dziwna, nie potrafiłem dostrzec w niej niczego, co byłoby choćby wskazówką do właściwej odpowiedzi, ale z całej tej sytuacji i tak wydawało mi się to najmniej istotne. To ta druga wróżba, drugie pytanie i zesłane mi obrazy sprawiły, że bezwiednie zwinąłem dłoń w pięść, a w zarys szczęki wkradło się pełne irytacji napięcie. Idun musiała to dostrzec, bo choć nie odezwała się słowem, czułem bijące od niej emocje i milczące pytania. Niepokoiła się o syna, tak jak i ja się niepokoiłem, z tą jedną różnicą, że moją rolą było dopilnować, by nie skalał imienia rodu, by nie przyniósł nam wszystkim hańby. Ona, z pozycji matki, zapewne spoglądała na to inaczej, łaskawiej.
Czy ta istota pozbawiona twarzy była uosobieniem najbliższych wyborów Emerica? Czy miał – na wzór młodych Selwynów – wybrać życie włóczęgi, banity, by opowiedzieć się za niesłusznymi ideałami? Nie tak go wychowywałem, nie to tłoczyłem mu do głowy. Miałem ochotę sięgnąć po różdżkę i zadać wiedźmom ból, wyżyć się na nich za tę wizję, ale miałem w sobie dość poszanowania do tradycji i opanowania, by nie wykonać najmniejszego ruchu w tym kierunku. Powoli rozluźniłem palce, rozprostowałem je i podniosłem się z zajmowanego miejsca. W milczeniu przekazałem Idun parę monet na ofiarę, wymieniliśmy nawet spojrzenia i wtedy byłem już absolutnie pewien tego, że mnie rozczytała. Że wiedziała co musiałem zobaczyć, choć przecież nie było sposobu by dzielić jedną wizję.
Stanąłem z boku, wciąż rozdrażniony własnymi wizjami i w absolutnej ciszy wysłuchałem pytań Idun; przez karmazynową zasłonę gniewu przedarło się lekkie zaskoczenie, gdy padło pierwsze z nich. Od dawien dawna nie poświęciłem Marjorie choćby skrawka moich myśli i wydawało mi się, że kuzynka Idun nie poświęca nam zbytniej uwagi. Widywaliśmy się w stosownych miejscach i równie stosownych okazjach, mieliśmy sobie do powiedzenia równie stosowne rzeczy wymagane etykietą, ale… to by było na tyle. Nie przeszło mi przez myśl, że mogłaby wciąż – po tylu latach – zazdrościć własnej kuzynce.
Pozostałe dwa pytania wpisywały się w moje przewidywania, a fakt, że Idun myślała podobnie do mnie rozlał się miłym, ciepłym uczuciem tuż pod mostkiem, które nieprzyjemnie kontrastowało z rozbudzonym chwilę temu gniewem i rozczarowaniem.
Trwałem w miejscu jak posąg i obserwowałem Idun spod oka, nie chcąc zakłócać jej spokoju w tej dziwnej, wyjątkowo osobliwej chwili jaką było ukazanie się pełni wizji. Kiedy jednak czarownica podniosła się z właściwą jej niewymuszoną gracją i lekkością – od razu wyciągnąłem ku niej dłoń, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce, zaczerpnąć świeżego powietrza. Nawet jeśli to było tak gorące i parne, że miałem wrażenie jakby oblepiało mi płuca.
– Co zobaczyłaś? – spytałem miło, zręcznie oddzielając emocje sprzed chwili od tego, co tu i teraz. Idun nie była źródłem gniewu, nie była przyczyną rozczarowania, zatem nie zasłużyła na żadną z ciążących mi emocji. – Nie sądziłem, że wciąż cię to dręczy – dodałem tonem pełnym zadumy i ponownie zaoferowałem żonie ramię. Ścieżkę pozwoliłem wybrać sobie samodzielnie, ruszyliśmy więc przed siebie, bez większego celu i bez większych planów. I choć pragnąłem poznać kształt jej wizji w pierwszej kolejności, tak wiedziałem, że Idun odbije pytanie. Że spyta o Emerica. Prędzej czy później.
I Merlin mi świadkiem – nie miałem pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć.
I know there will come a day
When red runs the river
Trzy pytania, trzy wizje – tak różne, miotające nią, niby szmacianą laleczką, od jednej skrajnej emocji do drugiej.
Przeszłość, choć na pozór zamknięta, zostawiona daleko w tyle, ofiarowała jej wróżbę, która schwyciła ją za gardło falą niezrozumiałego wzruszenia. Most został spalony, dawniej zażyła relacja z Marjorie już nigdy nie miała wrócić na właściwe tory, a mimo to widok małej, wybiedzonej dziewczynki – w jakimś stopniu przypominającą okrytą hańbą lady – wybił ją z rytmu. Kuzynka, swego czasu traktowana niemalże jak siostra, stanowiła słabość, wrażliwy punkt. Lecz Idun dawała sobie przyzwolenie na rozdrapywanie dawnych ran jedynie w skrytości serca; na salonach zachowywała kamienną twarz, traktując niegdyś bliską czarownicę ze stosownym, chłodnym dystansem.
Teraźniejszość otuliła kołaczące głośno serce welonem spokoju. Pozbawiona twarzy figura była eteryczna, emanowała trudnym do opisania pięknem i przywodziła na myśl kogoś znajomego, kogo jednak w tej akurat chwili nie mogła sobie przypomnieć. Lecz przecież pytała o Lorelei, o losy swej jedynej córki – czyżby ją właśnie symbolizowała tajemnicza postać...? Postać, która odganiała wszelki lęk, prostowała zmarszczki na wzburzonej powierzchni umysłu, przywołując na wargi rozmarzony uśmiech. Niosła zwój, na którym spisano prawdy o całym świecie. Przywoływała harmonię i niezachwianą pewność, że podejmowane przez nich decyzje są więcej niż właściwe.
Przyszłość zaś przyniosła chłód metalu, obraz martwej czarownicy. Swojej, czy pochodzącej z obozu wroga? Wiernej tradycji, czy ślepo podążającej za bełkotem lekkomyślnych głupców? Chciała wierzyć, że to znak nadchodzącej wielkimi krokami wygranej, lecz gdyby tak było, gdyby patrzyła na truchło nieprzyjaciela, czy składałaby na nim symboliczne galeony? Czy oddawałaby zmarłej jakąkolwiek cześć? Jeśli jednak miałby to być ktoś jej bliski, wyznawca tych samych idei, trudno byłoby odebrać ten obraz jako zwiastun pomyślnego rozwiązania konfliktu...
Dopiero po chwili, czując wyraźny swąd dopalającej się świecy, zdała sobie sprawę z faktu, że wizja minęła, a ona na powrót znajdowała się w namiocie wiedźm. Że siedziała tak, wwiercając niewidzący wzrok w pokrytą runami ławę, choć powinna już przecież wstać, odejść, zniknąć. Myśl ta sprawiła, że przez twarz lady przemknął cień niezadowolenia, prędko jednak zniknął on pod maską wystudiowanego spokoju; jeden głębszy oddech później podniosła się z zajmowanego do tej pory miejsca i – z podskórną ulgą, która nie znalazła drogi na usta – ujęła dłoń męża.
Kiedy opuścili przedziwne, przytłaczające mnogością aromatów miejsce, poczuła się lepiej; obcy gorąc, który pojawił się w trakcie transu, jął odchodzić w niepamięć. Pozwoliło jej to na powrót skupić się na tym, co ważne – rozbudzonych w Harlanie emocjach. Chciała sprawić mu niespodziankę, owszem, lecz nie taką. W ramach niemych przeprosin musnęła jego nadgarstek opuszkami palców, czujnym, badawczym wzrokiem odnajdując profil męskiej twarzy. Nie sądziła, że słowa, które wypowie, będą wolne od niedawnego gniewu – z drugiej strony, nie powinna się dziwić. Wielbił kontrolę, również tę nad swoimi uczuciami.
Rozchyliła wargi, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz musiała minąć kolejna chwila, nim zdecydowała się przerwać towarzyszącą im ciszę.
– Nie jestem pewna. Te wizje... obrazy... były bardzo niekonkretne. Lecz przecież nie mogłam spodziewać się niczego innego, prawda? – Chciałaby wrócić do nastroju sprzed wizyty w królestwie trzech wiedźm, lecz jeszcze nie potrafiła; przytłaczające, tknięte niecodziennym mistycyzmem zdarzenie wytrąciło ją z równowagi. – Czasem o niej myślę – przyznała ostrożnie, niezbyt chętnie. Wiedziała jednak, że musi wyspowiadać się ze swych myśli, jeśli chciała liczyć na wzajemność. – Zwłaszcza, gdy znów dotrze do mych uszu jakaś niepochlebna plotka na mój temat – dodała, a kącik uszminkowanych ust drgnął w gorzkim uśmiechu. Nie zastanawiała się nawet, gdzie zmierzają. Pozwalała prowadzić się, gdzie tylko chciał, próbując nie zważać na wszechobecny gorąc, lejący się z nieba żar; na szczęście korony pochylających się nad nimi drzew zapewniały namiastkę cienia. – Nigdy nie chciałam, żeby tak się to skończyło. Była mi jak siostra. To jednak bez znaczenia. Nawet jeśli Marjorie wciąż żyje przeszłością, my już dawno zostawiliśmy ją za sobą. – Sentyment prędko zastąpił zdrowy rozsądek, pielęgnowany każdego dnia racjonalizm. – Wróżba nie przyniosła odpowiedzi na moje pytanie. Jednak ta druga, dotycząca Lorelei... była przyjemna. Bardzo. Przyniosła mi spokój ducha i pewność, że nasze działania są słuszne. – Nie potrafiła opisać tego, co zobaczyła, poczuła, istotniejsze wydawały się jednak wynikające z tego przeżycia wnioski. – Nie wiem, co miał oznaczać trzeci obraz. Martwa kobieta. Galeony. Dziwny obrządek. – Wzruszyła lekko ramieniem, próbując zignorować wspinający się w górę kręgosłupa dreszcz; zimny, kontrastujący z oblepiających ich zewsząd rozgrzanym powietrzem. – Ale to przecież nic nie znaczy. Wróżby, halucynacje, duszne opary... Przepraszam. Że tam poszliśmy. – Powoli odwróciła ku niemu wciąż blade lico, próbując podchwycić spojrzenie męża z nietypową dlań ostrożnością. Wiedziała, że Harlan był człowiekiem myślącym trzeźwo, który nie dawał wiary takim sztuczkom. Że nie zacznie nagle żyć tym, co zobaczył w trakcie swego transu. Wciąż jednak – mogli uniknąć poruszenia, czy tego dziwnego, ścierającego uśmiech z ust niepokoju. Spędzić ten czas milej.
– Muszę przyznać, że twoja niespodzianka okazała się wiele przyjemniejsza – dodała jeszcze, przelotnie spoglądając w kierunku obejmującej nadgarstek bransolety. Musiała więc zrobić coś, by zrekompensować mu tę niefrasobliwość. Później, pod osłoną nocy, kiedy zostaną już całkiem sami.
– Co zobaczyłeś? Że aż tak tobą wzburzyło – zagadnęła miękkim, kojącym szeptem, już samym tonem głosu obiecując zrozumienie i ulgę. Wystarczy, że jej powie. Że zwierzy się z tego, co ujrzał na temat Emerica. Zaspokoi matczyną ciekawość. [bylobrzydkobedzieladnie]
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Ostatnio zmieniony przez Idun Avery dnia 10.06.24 15:23, w całości zmieniany 1 raz
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
– W braku konkretów kryje się swoboda interpretacji – odparłem na wydechu, spojrzeniem błądząc po koronach drzew. W tej części lasu były pochylone ku sobie, do wewnątrz, tworząc nad ścieżką swego rodzaju zielony baldachim przetkany tu i ówdzie złotymi promieniami słońca.
Słowa o Marjorie przyjąłem bez komentarza, przynajmniej z początku. Gdy Idun wspomniała o niepochlebnych plotkach, uniosłem lekko brwi, szczerze zaintrygowany nowiną. Co też jej krewniaczka znowu wymyśliła? W przeszłości parę z tych plotek dotarło nawet do mnie, choć przecież do damskich spotkań przy herbacie było mi daleko. Sądziłem, że postawiłem sprawę jasno, że do Marjorie dotarł sens mojej wypowiedzi sprzed ledwie paru miesięcy; nie mogłem pozwolić by ktoś – a w szczególności moja była narzeczona – notorycznie oczerniała dobre imię mojej żony. Idun radziła sobie z tymi wybrykami dobrze, ale widziałem, że momentami odbija się to na niej zdecydowanie mocniej niż powinno. Musiałem coś zrobić, ale nie sądziłem, że moja interwencja odbije się kolejną czkawką.
Westchnąłem ciężko, cierpiętniczo. W przeszłości Marjorie mi nie przeszkadzała, ale po tylu latach żywienia urazy za coś, co nie było winą ani moją, ani Idun, uznałem, że chyba najlepiej by było, gdyby po prostu zabrała ją ta przeklęta choroba.
– Byłem u niej parę miesięcy temu – oznajmiłem cicho. Sam nie wiedziałem, czemu wywlekam ten sekret akurat teraz, w cieniu drzew, które zdawały się pachnieć dymem i szałwią z namiotu. – Zdawało mi się, że po tamtej rozmowie więcej nie poruszy twojego tematu w niepochlebny sposób, ale cóż – uśmiechnąłem się cierpko połową ust – jak widać, nie odniosłem upragnionego efektu. Co o tobie mówi? Bardzo szkodzi?
Ucieszyła mnie wieść o drugiej wróżbie; choć jedno nasze dziecko miało okazać się godne nazwiska i troski swej matki. Mimo ciekawości, nie wypytywałem o szczegóły. Sam miałem pewne trudności w ubraniu wizji w odpowiednie słowa, podejrzewałem, że Idun może mieć podobne wrażenie. Koniec końców i tak przecież liczyło się tylko to, jaki wróżba wywołała efekt.
– Pytałaś o zwycięstwo tradycji i czystej krwi – mruknąłem, bardziej sam do siebie, niż do Idun. – A zwycięstwo zawsze ma swoje ofiary – dodałem, tym razem kierując słowa do niej – być może widziałaś jedną z nich.
Zatrzymałem się, gdy padło ostrożne “przepraszam” i spojrzałem na towarzyszkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Uważałem wróżby za stratę czasu, nigdy za nimi nie przepadałem i choć jedna z nich wyraźnie podniosła mi ciśnienie i zmartwiła, tak potrafiłem odsunąć ją na bok, spojrzeć na to z chłodnym umysłem i w racjonalny sposób. Emeric sprawiał problemy, ale najwidoczniej taki był urok dzisiejszej młodzieży. Co zaś tyczy się zapowiadanej przez Idun niespodzianki…
– Nie miałaś złych zamiarów – odparłem miękko. Łagodnie ująłem żonę pod brodę i zajrzałem w jej oczy. Przyjemna szarość niezmiennie kojarzyła mi się z poranną mgłą otaczającą wzgórza wokół Ludlow; była gęsta i pełna tajemnic, nocnych historii ukrytych za całunem szarości. Czasem wydawało mi się, że Idun jest podobna do tego obrazu, że kryje w sobie o wiele więcej, niż była skłonna mi do tej pory ukazać.
Musnąłem jej czoło wargami; krótko i lekko, nie chciałem ściągać niepotrzebnej uwagi. Nie w miejscu publicznym.
– Nie kłopocz się tym – szepnąłem w jej włosy, a gdy wspomniała o mojej niespodziance, dodałem zaczepnym tonem: – Dzień jeszcze młody. Wciąż masz szansę na rewanż.
Podjąłem spacer po chwili, znów prowadząc Idun po ramię. Liściasty baldachim przerzedził się wyraźnie, z oddali sączyła się muzyka. Musieliśmy dotrzeć w okolice polany.
Skrzywiłem się wyraźnie, jakby wspomnienie wizji dotyczącej Emerica było kawałkiem cytryny i milczałem dłuższą chwilę. Nie zamierzałem jednak traktować Idun milczeniem; szczerość za szczerość, potrafiłem docenić wagę tej waluty.
– Nic, co mógłbym ubrać w szatę pozytywnych skojarzeń – mruknąłem w końcu. – Stałem nad przepaścią, a przede mną pojawił się młody człowiek bez twarzy ubrany jak pospolity włóczęga. W jednej ręce miał tobołek, w drugiej białą różę. Uciekał przed czymś, wiem to. Oglądał się, szukał pościgu… jak zaszczuty zając uciekający w panice do lasu. – Pokręciłem głową. – W kontekście pytania o naszego syna nie jest to najlepsza wróżba, sama przyznaj.
I know there will come a day
When red runs the river
Wzrok zdradzał zaintrygowanie, brew powędrowała ku górze, podobnie jak kąciki ust, w których zagościł kpiący uśmiech. -Zaprosisz koleżanki?- zacisnąłem usta starając się nie roześmiać, po czym odwróciłem wzrok starając się nawet nie dopuszczać podobnych obrazów do własnego umysłu. Brzmiało to równie absurdalnie, jak wyglądało, dlatego zaniechałem drążenia ciekawego, acz prawdopodobnie lawirującego na granicy dobrego smaku tematu. Wątpiłem, aby Primrose bawiły takie żarty, dlatego skupiłem się na drugiej z poruszonych kwestii. -Czyli masz wątpliwości- przesunąłem dłonią wzdłuż brody i wolno pokiwałem głową. -Pozostaje liczyć mi, że szybo się ich pozbędziesz- dodałem ponownie stawiając na czyn, nie słowo – te drugie wypowiedzieć można było łatwo, zaś działanie wymagało czegoś więcej jak opanowanej sztuki perswazji.
Trudno było mi zracjonalizować zmieniające się obrazy wypchane po brzegi dwuznacznościami oraz abstrakcyjną symboliką. Ukryte między wierszami znaczenie było dla mnie niemożliwe do odkrycia – nasuwały się jedynie pewne skojarzenia i idące za nimi podejrzenia, choć było to nic innego jak wróżenie z fusów. Coś, co potencjalnie mogłem zinterpretować jako czerwoną flagę prawdopodobnie było wyłącznie niewinnym elementem, który dodatkowo ubierał w czarne barwy płatające figle umysł. Zwykle o wiele prościej było o negatywne wrażenia, o doszukiwanie się w prozaizmie szczególnych znaków, być może nawet drogowskazów, choć po prawdzie miały tylko umocnić przekaz. Czy starzec z drewnianym kijem nawiązywał do tego, że jakiej decyzji bym nie podjął znalazłbym się w tym samym miejscu? Właśnie to było mi pisane na kartach losu, z którym nie mógł igrać nawet najpotężniejszy z czarodziejów? Błazen dawał mi jasny znak, że i klątwa okaże się wyłącznie nieudanym żartem? Igraniem ze sztuką wyższą niż jestem w stanie pojąć? Może zaś wyciągnięcie tych galeonów miało jedynie świadczyć o konieczności poniesienia przeze mnie wysokiej ceny? Ile osób tyle interpretacji, tyle kolejnych pytań i niespójnych, daleko idących wizji siejących za sobą kolejne pokłady niepewności. Być może dlatego tak stroniłem od wróżb, może właśnie to był powód, dla których nie zwykłem powierzać im swych tajemnic, nurtujących pytań.
Z trzech najbardziej zastanowiło mnie jedno – rodzina. Płynąca z nich metafora zdawała się być jasna i klarowna. Ktoś planował mnie oszukać? Wodzić za nos? Uciec lub co gorsza – zdradzić? Bezsprzecznie łączące nas relacje były jeszcze świeże i tym samym trudne do okiełznania, ale za wszelką cenę pragnąłem odrzucić od siebie sygnały ostrzegawcze. Czy miałem z tego tytułu ponieść kiedyś konsekwencje? Nawet jeśli, to byłem na to gotów. Ciężko było zdobyć moje zaufanie i nie zamierzałem nim szastać, aczkolwiek bez okazania choć śladowej jego ilości nie mogłem liczyć na oddanie i lojalność, a przecież o nic innego mi nie chodziło.
-To chyba najlepszy moment na odrobinę rozrywki- odparłem dziewczynie znajdując się już poza połami namiotu prowadzącego do wiedźm. Skinąłem głową na jej odpowiedź, która pokrywała się z moimi doświadczeniami – nie zamierzałem traktować wizji, jako wytyczne, bowiem na próżno było szukać w nich pewności co do własnych przemyśleń. -Bezpieczne, racjonalne podejście- odparłem wsuwając dłonie w kieszenie spodni.
-Wnioskuję, że czujesz się zawiedzona?- spytałem patrząc na rozmówczynię z ukosa. -Narkotyczne wizje nie nasuwają na myśl nic innego, jak obrazy przepełnione abstrakcją, być może nawet absurdem, w którym ciężko znaleźć jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistości- zasugerowałem będąc ciekaw czy pierwsze skrzypce grało rozczarowanie, czy niezrozumienie. W tym drugim nie było nic złego, wszak sam gotów byłem przyznać, że przeszłość i przyszłość pozostawiły po sobie niesmak.
-Czyli jednak namiot?- zaśmiałem się pod nosem i sięgnąłem dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie znajdowała się piersiówka. -Więcej nie mam, ale możemy ukraść coś lepszego ze stoisk lub zabrać po kryjomu jakiejś panience dzban wypełniony winem- zatrzymałem się w miejscu z uśmiechem sugerującym nic innego jak wyzwanie. Była gotów zrobić coś niemoralnego? Czy jednak okowy dobrego zachowania powróciły na jej nadgarstki? -Niech to będzie moja kolejna słodka tajemnica- odparłem. -Obiło mi się o uszy, że lubisz takie odkrywać.
Stojąc przed namiotem obserwowała ludzki pochód - tłum rozbawiony i beztroski, starający się zapomnieć o tym co zgotowała im wojna. Tęskniła za spokojem, za możliwościami jakie dawał pokój choć zdawała sobie sprawę, że dzięki wojnie światło dzienne ujrzały inne potrzeby. Okazało się, że świat musi się zmieniać inaczej nigdy nie sięgali by ku czemuś nowemu.
Obrazy, które przed chwilą widziały były wizjami jej umysłu nasączonego zapachem narkotycznym. Pragnieniami i lękami głęboko ukrytymi w niej samej, które otrzymały możliwość ujawnienia się. Co z tym zrobi zależało wyłącznie od niej.
-Rozczarowana, jednak sama nie wiem czego oczekiwałam. - Przecież wiedziała, że to nic znaczącego. Zabawa, zajęcie dla ludzi obecnych na festiwalu. Dla takich jak ona, szukających chwili wytchnienia od codziennych bolączek. -Narkotyczne wizje wyciągają też z umysłu to co w nim siedzi głęboko. - Nie raz zdarzało się jej podpalać opium, a wtedy pewne myśli przychodziły niechciane, trącając struny jakich nie chciała dotykać wiedząc, że wtedy się rozpadnie. Budowanie fasady dobrze jej szło, dzięki temu łatwiej było trwać w świecie, w którym pewne postawy były od niej oczekiwana. Choć coraz większa przyjemność znajdowała w ich łamaniu, lecz wtedy musiała liczyć się z konsekwencjami jakie ze sobą niosły rzeczone decyzje.
-Tym razem namiot rodu Burke jest zajęty. - Odpowiedziała dość swobodnie czując coraz mniej wstydu z wydarzeń jakie miały miejsce na początku miesiąca. Wręcz przepełniała ją pewna ekscytacja, czasami wieczorami przeobrażająca się w lęk. Rozejrzała się pomiędzy ludźmi jacy trwali wokół nich. Jedni siadali na kocach, inni na ławkach. Koszyki, pojemniki czy też tobołki z jedzeniem pojawiały się przed nimi. Byli przygotowani czy rzeczywiście pozwalali sobie na swobodę w pozyskiwaniu łakoci. Zmrużyła nieznacznie oczy kiedy wyciągnął piersiówkę rzucając jej wyzwanie. O dziwo, nie bała się go podjąć kiedy stał obok. Dostrzegła jedną z dziewcząt z dzbankiem pełnym wina. Nie zastanawiając się zbytnio podeszła do niej dziarskim krokiem. Ta zatrzymała się zaskoczona, a kiedy obydwie o czymś dyskutowały Primrose wskazała na Drew i posłała dziewczynie uśmiech, który sprawił, że zaraz w jej dłoniach znalazł się dzban. -Tam jest chyba cień. - Wskazała na wolne miejsce pod jednym z drzew, które jeszcze nie było zajęte i ruszyła w jego kierunku zadowolona sama z siebie. Chyba nawet niosła dumnie uniesiony podbródek w górze jakby właśnie zdobyła pół świata.
-Kolejne wyzwanie. - Odparła na rzuconą przez czarodzieja zaczepkę. -Zaczynam sądzić, że uwielbiasz się ze mną drażnić. - Dodała rozbawiona całą sytuacją. - A ja jak dziecko daje się podpuszczać. - Pokręciła głową niedowierzając własnemu zachowaniu; było przy tym tak bardzo wyzwalające.
'cause I won't
Choć zwykle kontrolowała swą mimikę w pełni – nawet i w chwilach wzburzenia – to niekiedy na masce opanowania pojawiała się mniejsza lub większa rysa, tak jak teraz, gdy Harlan uraczył ją nieoczekiwaną rewelacją dotyczącą Marjorie. Bezwiednie wzniosła brwi wyżej, obejmując profil męża wnikliwym, pochmurnym spojrzeniem. Widział się z nią – i wspominał o tym dopiero teraz. Dlaczego? Co skłoniło go, by zachować tamto spotkanie w sekrecie? Wspomnienie dawnej urazy zniknęło równie szybko co się pojawiło, a cień zazdrości stłumiony w zarodku. Nie miała powodów do zmartwień, przynajmniej nie takich, i choćby przez chwilę nie wątpiła w oddanie małżonka; kiedyś, owszem, nie ufała mu i nie potrafiła go rozszyfrować, wszak początek ich wspólnej drogi zaściełały ciernie, nie róże, poza tym pierwsze lata małżeństwa spędziła w przekonaniu, iż Harlan wiele chętniej związałby się z Marjorie właśnie. Nieco starszą, lepiej znaną, piękniejszą. Dopiero później oświecił ją, iż aranżowane przez nestorów spotkania wcale nie jawiły mu się jako przyjemność, a przykry obowiązek.
– Byłeś u niej – powtórzyła po nim cicho, bez większych emocji, nim zdołałaby ugryźć się w język. Wciąż czuła zapachy, które otulały ich w namiocie wiedźm; musiały przesiąknąć ich odzienie, włosy, a przez to stale przypominać o wytrącających z równowagi wróżbach. Zmarszczyła nos, ściągnęła usta w wąską kreskę, zaraz jednak rozluźniła się, gdy skutecznie skupiła na faktach. Zrobił to dla niej, kierowany troską – by kuzynka przestała rozsiewać oszczerstwa o niej, o nich. Czy martwił się, że tamta próba interwencji odniosła odwrotny skutek do oczekiwanego, tylko zachęciła zawistną lady do sięgania po coraz barwniejsze scenariusze? – Nic, w co uwierzyłby ktokolwiek wciąż pozostający przy zdrowych zmysłach. Nie może się zdecydować, czy jestem matką utopionego w rzece bękarta, czy raczej ukrywam późno zdiagnozowaną klątwę ondyny, która już niebawem zabierze mnie z tego świata – rozwinęła przesadnie lekkim, wolnym od gniewu tonem głosu, wzrokiem sięgając ku rozciągającemu się nad nimi baldachimowi drzew. Im bardziej szokujące plotki wymyślała, tym mniej osób miało upatrywać w nich ziarna prawdy. – Nie musisz się tym martwić, a już na pewno nie teraz – dodała jeszcze, powracając spojrzeniem do twarzy Harlana, przywołując na usta uspokajający uśmiech.
Wspomnienie kolejnej wróżby skutecznie przekierowało myśli Idun na zgoła odmienne tory; piękna, majestatyczna figura przyniosła ze sobą spokój, obietnicę satysfakcji. Tego zaś potrzebowała, by skutecznie zapanować nad podrażnionymi nerwami. Niestety, trzeci z ujrzanych w namiocie obrazów odzywał się w jej piersi obawą, tylko potęgowaną przez słowa męża. Zwycięstwo zawsze ma swoje ofiary, nie było jeszcze takiej wojny, którą udałoby się wygrać bez rozlewu krwi. Tylko czy jego oddanie sprawie, jego chęć przyczynienia się do odniesienia triumfu, nie sprowadzi na ich głowy podobnego nieszczęścia? Może i w ich żyłach płynęła krew o większym potencjale magicznym, lecz śmierć nie baczyła na takie względy. Nie unikała szlachetnie urodzonych. Przekonali się o tym nie tylko Blackowie, grzebiąc Alpharda, ale i Yaxleyowie, żegnając młodego nestora, a w końcu i sami Avery, opłakując zabitego przez terrorystów Doriana.
Nie chciała o tym mówić, zdradzać się ze swymi obawami, zwłaszcza teraz, gdy mieli odpoczywać, delektować się obchodami Brón Trogain. Zbagatelizowała więc wagę ujrzanych obrazów, przepraszając za swój chybiony pomysł. Nie sądziła, że Harlan zareaguje w ten sposób – przerywając spacer, przystając w pół kroku, obracając ją w swoją stronę. Bez choćby cienia oporu poddała się jego ruchom, zgodnie z subtelną zachętą dłoni zadzierając brodę wyżej, tak, by mogła odwzajemnić spojrzenie. Nie chciała unikać zieleni mężowskich oczu, nawet jeśli stawała się w ten sposób bezbronna, łatwiejsza do przejrzenia na wylot.
Żałowała, że przebywali w miejscu publicznym; że choć obecnie ścieżka była wolna od gapiów, tak sytuacja ta mogła zmienić się w każdej chwili, toteż musieli zważać na ten fakt, skrywać prawdziwe pragnienia za fasadą tego, co przyzwoite. Lecz może później ta sama dłoń odnajdzie drogę niżej, na smukłą szyję, na wyeksponowany obojczyk... Złożyła usta we wdzięcznym uśmiechu, gdy naznaczył jej czoło przelotnym pocałunkiem; niewinnym, czułym, takim, który niósł ulgę. A więc nie miał jej tego za złe, wizyty u trzech wiedźm. Wciąż jednak chciałaby mu to zadośćuczynić.
– W rzeczy samej. Mam nadzieję, że nie miałeś na ten wieczór planów innych niż podziwianie ofiarowanej mi bransolety w pełnej krasie – odparła cicho, miękko, sugestywnie; była pewna domyślności męża, nie dodawała więc, że błyskotka najlepiej zaprezentuje się na tle nagiego ciała.
I choć kolejne słowa – te dotyczące Emerica – wywołały na twarzy męża kwaśny grymas, tak nie zamierzała się wycofywać. Zrekompensuje mu to, później. Teraz jednak, póki jeszcze wciąż krążyli wokół wróżb, chciała pociągnąć go za język, wyczerpać ten temat, a później pogrzebać go milczeniem. – Sam jednak mówiłeś, że wizje te pozostawiały swobodę interpretacji. – Ta zaś dyktowana była wyraźnym rozczarowaniem, spodziewanym przez Harlana zawodem. – Równie dobrze obraz ten może symbolizować jego obawy przed wkroczeniem w dorosłość... Obowiązek dyszy mu w kark, wie, że to koniec pewnego etapu jego życia, swego rodzaju beztroski. – Choć przecież chowano ich surowo, od najmłodszych lat wymagano wytężonych wysiłków i posłuszeństwa. – Że musi sprostać naszym wymaganiom i udźwignąć na swych barkach ciężar bycia pierworodnym. Lub też zupełnie nic. To tylko wizja, dziwna, niezrozumiała, doprawiona mieszanką dusznych zapachów. – I choć mąż twierdził, że jest mniej podatny na moc kadzideł, tak Idun wiedziała swoje.
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
-Tak?- uniosłem brwi zainteresowany podjętym przez dziewczynę tematem. -Domyślam się, że wiesz to z autopsji? Opowiesz mi o tym coś więcej?- dopytywałem, bowiem ciekaw byłem czego doświadczyła i jak to wyglądało. Sen na jawie? Uczucie zbliżone do odbytego chwilę wcześniej seansu? Może zaś zupełnie coś innego, coś czego nie potrafiłem sobie wyobrazić bez [i]spróbowania[i]? Stroniąc od nielegalnych używek nie miałem wielu okazji do przekonania się o ich działaniu na własnej skórze, a nawet jeśli to zawodziła mnie pamięć. Ostatnia sytuacja, w której zażyłem narkotyku, miała miejsce na początku kwietnia i – na szczęście – reszta przyjęcia pozostawiła po sobie wyłącznie czarną plamę. Bolesny poranek tylko mnie w tym utwierdził, bo z pewnością czułbym do siebie złość.
-Oznacza to w panienki słowniku kulturalną odmowę, czy stanowi zachętę, abym zaprosił do własnego?- rzuciłem nie szczędząc sobie ironicznego tonu, na którym już zdążyła się poznać. Zwykłem żartować, lubiłem to robić i liczyłem, że czas spędzony w moim towarzystwie sprawił, iż nie brała wszystkiego na poważnie. Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że wychodzę z niemoralnymi propozycjami, a po prawdzie wcale tak nie było. Być może wypadało, ale nie zamierzałem zmieniać się nawet przez wzgląd na nową pozycję.
Przysnąłem w miejscu, gdy jej tęczówki rozbłysnęły, a postawa zdradzała, iż zamierzała przyjąć niewypowiedziane wprost wyzwanie. Wygiąłem wargi w leniwym uśmiechu i skrzyżowałem przedramiona na piersi obserwując, jak zatrzymuje się przy jednej z niewiast trzymających w dłoniach dzban wypełniony winem. Nie minęła chwila i powróciła ze zdobyczą, wyraźnie z siebie dumna. -Lady Burke- rzuciłem kiwając głową z uznaniem. -Obawiam się, że niebawem zakażą panience spotkań ze mną- zaśmiałem się pod nosem, po czym ruszyłem za dziewczyną w kierunku wskazanego drzewa.
-Każdy ma w sobie coś z dziecka- powiedziałem rozsiadając się wygodnie na trawie. -Wyzwania dobrze działają na kreatywność. Szybciej bym zwinął komuś bukłak, niżeli grzecznie poprosił- wtrąciłem, a następnie ściągnąłem brwi przypominając sobie przebieg całej sytuacji. -Grzecznie poprosił, czy zrzucił na rzekomą nieśmiałość towarzysza?- musiało coś znaczyć to wymowne spojrzenie wszak nie tylko Primrose mi je posłała, by zaraz po tym dostać od dziewki dzban.
/zt
Przyjąłem słowa Idun z zamyśloną miną. Faktycznie, przywołana przez nią treść plotek nie stanowiła czegoś, co mogłoby nam poważnie zaszkodzić – Marjorie brzmiała jakby jej umysł miał lata świetności za sobą – ale nawet taka drobnica stanowiła mi sól w oku. Sprawa ożenku i zamiany narzeczonych należała do dalekiej przeszłości; nie rozumiałem dlaczego czarownica odmawia przyjęcia tego faktu do wiadomości. Pozostawienie tej kwestii na kartach historii – tam gdzie jej miejsce – przyniosłoby jej więcej szczęścia, być może nawet spokój ducha.
Westchnąłem zatem; długo i bez przekonania co do wysnutych chwilę temu życzeń. Być może był to utajony koszt zamiany narzeczonych, który miałem ponosić już do końca życia, a Idun wraz ze mną. Nie podobała mi się ta wizja.
Niewesoły nastrój towarzyszył mi także przy omawianiu wróżb. Żadna nie brzmiała na prawdziwie optymistyczną, a ta, którą opisała mi Idun uderzała w wysokie prawdopodobieństwo spełnienia. Trwała wojna, a choć zazwyczaj moje obowiązki sprowadzały się do rozmów i kalkulacji, tak nigdy nie pozostawałem obojętny na wezwanie do walki, na front. Nie stroniłem od obrony granic własnych ziem przed terrorystami i wiedziałem, że któregoś feralnego dnia może trafić na mnie.
Nie chciałem jednak oficjalnie potwierdzić obaw Idun; czas Festiwalu powinien sprzyjać celebracji, radości i świętemu spokojowi. Nie potrzebowaliśmy widma śmierci kroczącego za plecami.
Przechyliłem lekko głowę rozważając słowa Idun; być może przedwcześnie założyłem najczarniejszy scenariusz mojej wizji. Być może bywałem dla Emerica zbyt surowy, być może przemawiała przez nią matczyna troska. W jednym jednak miała rację: wizje pozostawały jedynie wizjami, mętnym szeptem losu, który można było interpretować na setki różnych sposobów. Nie miałem takiego zamiaru – obrazy, których byłem świadkiem w dusznym namiocie wyparłem z pamięci siłą, odsunąłem je w niebyt, by skupić się na tym co tu i teraz.
Wizja prezentacji bransolety na odpowiednim tle tylko mi to ułatwiła. Uśmiechnąłem się kątem warg, jedynie po części zdradzając jak bardzo podoba mi się ten pomysł. Idun doskonale wiedziała jak poprawić mi humor w ledwie paru słowach.
- W istocie, nie miałem żadnych planów, choć po części dręczyła mnie myśl o zaległościach w dokumentach. Teraz jednak odeszła całkowicie - mruknąłem żartobliwie, jakby z niedowierzaniem - a zasługę należy przypisać tobie.
|zt?
I know there will come a day
When red runs the river