Spalony sierociniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Spalony sierociniec
Słowa czasem bywają zbyt trywialne, by wyrazić całość, skumulowanej treści. A ponury widok dawnego, spalonego dziś sierocińca rodzi więcej emocji i pytań, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ktoś, kto nieświadomy przechodzi alejką, w której wciąż stoi budynek o sczerniałych, pustych okiennicach, wypalonych niemal do popiołu, drewnianych fragmentach, wyczuwa wciąż unoszący się mdły zapach spalenizny.
Niezależnie od ilości mijających lat, zdaje się, że stary budynek chroni w swych murach nieskończoną, powtarzającą się tragedię. Po wielkim pożarze ostały się jedyne kamienne ściany i dach, pozostawiając jednak w środku dziwne, czasem losowo prezentujące się, niezniszczone elementy. Zginęła wtedy przeszło pięćdziesiątka dzieci i kilkoro opiekunów, a tajemnica wielkiego pożaru wciąż pozostaje nierozwiązana. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że brała w tym udział magia, ciemniejsza niż chciałoby uwierzyć.
Mówi się o klątwie, która wisi na niezbadanej ziemi, o zakopanym pod ziemią, przeklętym skarbie, czy zwykłej, ludzkiej nienawiści, która wciąż wołała o zemstę. Są także głosy, dużo cichsze niż większość głoszących, że dawny sierociniec był miejscem tak okrutnym i przesiąkniętym cierpieniem, że same dzieci doprowadziły do rozprzestrzenienia żywiołu, pozbawiając możliwości odprawiania w tajemnicy eksperymentów. To jednak głosy jednostkowe, milknące tak szybko, jak wiatr hulający w murach spalonego sierocińca.
Niezależnie od ilości mijających lat, zdaje się, że stary budynek chroni w swych murach nieskończoną, powtarzającą się tragedię. Po wielkim pożarze ostały się jedyne kamienne ściany i dach, pozostawiając jednak w środku dziwne, czasem losowo prezentujące się, niezniszczone elementy. Zginęła wtedy przeszło pięćdziesiątka dzieci i kilkoro opiekunów, a tajemnica wielkiego pożaru wciąż pozostaje nierozwiązana. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że brała w tym udział magia, ciemniejsza niż chciałoby uwierzyć.
Mówi się o klątwie, która wisi na niezbadanej ziemi, o zakopanym pod ziemią, przeklętym skarbie, czy zwykłej, ludzkiej nienawiści, która wciąż wołała o zemstę. Są także głosy, dużo cichsze niż większość głoszących, że dawny sierociniec był miejscem tak okrutnym i przesiąkniętym cierpieniem, że same dzieci doprowadziły do rozprzestrzenienia żywiołu, pozbawiając możliwości odprawiania w tajemnicy eksperymentów. To jednak głosy jednostkowe, milknące tak szybko, jak wiatr hulający w murach spalonego sierocińca.
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ciało należało do dorosłego mężczyzny, wydawało się w dość dobrym stanie, choć dym, jego temperatura i smród przynosiły na myśl doszczętnie spalonego człowieka. Miało zamknięte oczy, nie poruszało się, nic nie wskazywało na to, by żył. Zaklęcie Cassandry zadziałało, truchło zmniejszyło się dwukrotnie.
W spalonym sierocińcu z każdą chwilą zapadała coraz większa ciemność. Było już późno. Lupus poczuł na swoich barkach pewien ciężar, który go osłabiał, Valerijowi zamykały się powieki, Quentin zaczął momentalnie ziewać, a Cassandra poczuła jak jej ciało odmawia dalszej współpracy. Zmęczenie pogłębiało się z każdą chwilą, potrzebowaliście snu.
| Na odpis macie 24h.
W spalonym sierocińcu z każdą chwilą zapadała coraz większa ciemność. Było już późno. Lupus poczuł na swoich barkach pewien ciężar, który go osłabiał, Valerijowi zamykały się powieki, Quentin zaczął momentalnie ziewać, a Cassandra poczuła jak jej ciało odmawia dalszej współpracy. Zmęczenie pogłębiało się z każdą chwilą, potrzebowaliście snu.
| Na odpis macie 24h.
Byli przemęczeni. Co do tego nie było wątpliwości. Konfrontacja z anomalią musiała być dla nich bardziej forsująca niż im się wydawało i dopiero teraz, kiedy adrenalina oraz wrażenia opadały to odczuwali. Wymiana opinii oraz dyskusja nie zaprowadzi ich w tym momencie donikąd. Powinni wszystko omówić na świeżo, po tym jak odpoczną. Wszyscy na pewno zdawali sobie z tego sprawę. Kiedy więc Cassandra pomniejszyła ciało, Valerij ściągnął z siebie wierzch szaty zawijając w nie już teraz, wyglądające jak dziecięce truchło ciało. Będą przemieszczali się Nokturnem, to prawda, jednak wciąż lepiej było nie wzbudzać sensacji tym bardziej, że do tego musieli się najpierw udać. Ruszyli zatem póki mieli na to siły - do domów by odpocząć przed kolejną wyprawą - zabierając do pracowni Vatablasky dziwne ciało.
zt wszyscy... ? :x
zt wszyscy... ? :x
12 lipca
Jak dobrze ją znał? Czy potrafił rozpoznać ten ogień, który ją popychał do działania, który kazał jej gnać ulicami Londynu, prowadzić daleko od portu i nie odwracać się za siebie? Tak właśnie się zdarzyło. Ani razu na niego nie spojrzała od chwili tajemniczego powitania. Nadawał się do pewnego zadania, mógł pomóc jej pogodzić się z ewentualną porażką teorii lub przyczynić się do sukcesu. Philippa zamierzała podejść do tego profesjonalnie, więc przyprowadziła ze sobą eksperta. Właściwie to dwóch, bo ten mniejszy, bardziej kudłaty tulił się do wnętrza jej torebki, kiedy zmierzali do celu. I tylko przy gwałtowniejszym ruchu ze skórzanej kieszonki wydobywał się dość charakterystyczny dźwięk niezadowolenia. Pozostawione jednak na wyściełanym ciemnym materiałem dnie drobniaki mogły uprzyjemnić, mimo wszystko, gagatkowi niewygodę tej londyńskiej podróży.
Przeczuwała, że gdyby powiedziała mu najpierw, kręciłby nosem. W zasadzie kręcił nosem na każdy jej pomysł i każdą zagrywkę. Minęło jednak wiele miesięcy od akcji z dziurą w ścianie i Moss zdawało się, że wreszcie go rozszyfrowała, że wydobywała instrukcję obsługi i mogła teraz działać z powodzeniem. Choć nie umiała do końca sprecyzować roli Michaela w całym tym tajemniczym przedsięwzięciu, była pewna, że musiał stać u jej boku, że bez niego nie dałaby rady się tam dostać.
Tam. Tam było sierocińcem. Spopielonymi resztkami dziecięcego dramatu. Jej dramatu, do którego nie ośmieliła się zbliżyć od prawie dziesięciu lat. Może właśnie dlatego nie odważyła się podejść tu sama, choć nigdy nie przyznałaby się do czegoś takiego. Stali w bramie zwęglonego gruzowiska. Choć dom stał prawie w całości, śladów pożaru wijących się po ścianach, przez dziurawe okna, wymęczone dachy i zrujnowane obejście nie dało się przeoczyć.
– To tutaj – oświadczyła, dotykając metalowej klamki, która otwierała bramy piekła. – Tak, to tu – powtórzyła dziwacznie, kiedy tylko poczuła prąd nawiedzający ciało w chwili koniecznego dotyku. Obrazy uderzyły w nią z wielką siłą, obrazy zmaltretowały natychmiast jej wyobraźnię. Duchy tego miejsca spały, ale dla Philippy zbudziły się nagle. Tu spędziła siedem lat życia, a potem jeszcze wakacje, wstrętny przerywnik między jedną i drugą klasą magicznej szkoły. – Byłeś tu kiedyś? – podpytała, zerkając na niego kątem oka. Ewentualne potwierdzenie niczego jednak nie mogło zmienić. Znaleźli się w skrzypiącym przedsionku, przed częściowo zagruzowanymi schodami. W powietrzu unosił się gęsty zamach, duszący od zatrzaśniętego wewnątrz wiru kurzu. Gorzki posmak zatrzymał się na ich wargach, pod stopami łamały się resztki dziecięcego jestestwa. Śmierć zastygła w ścianach ociężałych od tragedii z przeszłości. Krok w przód wystarczył, by poczuła zawirowanie, by w mimowolnym wdechu połknęła skrawki dawno zapomnianego bólu. Bólu Annie, bólu, który nigdy nie istniał w życiu Philippy Moss.
– Tędy – odparła krótko, konkretnie, pociągając go na górę. To dam spały dzieci, tam się bawiły, tam wycierały w ściany swoje nieprzełknięte łzy, tam obserwowały wędrujące po podłogach robaki – jako jedną, jedyną rozrywkę. Tam, na strychu, bliżej gwiazd, obmyślały, kim mogły kiedyś być i w kogo los pozwoli im się przeobrazić. Pod naciskiem butów każdy schodek, jak klawisz na fortepianie, odpowiadał krótkim, straszliwym dźwiękiem. Przelotnie popatrzyła na swojego towarzysza, jakby nawiedziła ją obawa, że on wie. Nie, nie mógł wiedzieć. Schowane w torebce stworzenie znów dało o sobie znać, ale Moss przyłożyła do niej dłoń, jakby to miało tego kudłatego stwora uspokoić. Tutaj znała każdy najmniejszy korytarz, tutaj truła się każdym oddechem. Mimo to nie przestawała iść. Poprowadziła mężczyznę do większego pomieszczenia, ledwie oparła się o ramę w drzwiach, a już słabość spróbowała powstrzymać jej krok. Nie, musiała iść dalej. Nie poszła. Zamiast tego obróciła się do swojego towarzysza, który przecież wciąż niczego nie wiedział. – Okradałeś kiedyś dom sierot? Istnieją skrytki, których nawet szatańska pożoga nie zniszczy – oznajmiła wreszcie, a w jej oczach coś niepokojąco błysnęło.
Jesteś gotowy?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ciasny kołnierzyk drapał w szyję, letni zaduch męczył umysł, a niewiedza wzbudzała ciekawość, jednocześnie budowała w nim dystans. Jak dobrze ona znała jego, jak dobrze rozpoznawała te grymasy niechęci i naturalnej intrygi? Nijak, obdarzyła go dotychczas zaledwie jednym, łaskawym spojrzeniem, burknęła coś na powitanie, potem już tylko gnała w ekscytacji przed siebie, bez słowa i nieufnych upewnień, czy kręci się gdzieś z tyłu, tak jakby czuła, że grzecznie podąża jej ścieżką. Coś było nie tak, wyczuwał dozę stresu, albo obecność jakiegoś ogólnego rozstroju; nie potrafił znaleźć uzasadnienia innego niż gorączkowe podekscytowanie, choć długie milczenie i szybki krok podsuwały mu inne sugestie. Zresztą co on tam wie, był z niego emocjonalny niewrażliwiec, co to nie pojmował prostych zależności. Dlatego snuł się za nią, z definitywną pozą posępności i gorszącego wyjebania, bo co innego mu pozostało? Nie przerwał ciszy, ona też nie; to uliczki bezwstydnie hałasowały, dziwne odgłosy przywodziły na myśl fatalną wojnę, Moss zdawała się być chyba gotową rozpętać jakąś kolejną. W połowie drogi wypalił w biegu nieco stratowanego papierosa, ta zresztą ciągnęła się aż do spokojniejszych, acz równie śmierdzących okolic stolicy. W końcu przystanęła, jakby zgorszona, lecz również zdeterminowana, przed spopielonym budynkiem, ponuro wyłonionym spośród tragicznych wspomnień szalejącego pożaru. Początkowo zwykła kupa gruzu, po chwili bardziej namacalny, przygnębiający mur, naznaczony rodzinną beznadzieją i mdłą zagładą żywiołu. Zgasił dogasającego kiepa, obserwował chwilę fatalną zabudowę, zerknął na Phils. Była poruszona, ale to chyba w jej stylu, wyglądała mu na twardą babkę, co paskudny widok potrafił złamać wpół. Bynajmniej jednak nie padła rozedrgana, a zaczęła nawet podobną sobie gadkę. Nie żeby się niepokoił, po prostu zachowywała się dziwnie, aż do poziomu nieswojego dziewuszyska. Nie miał zamiaru wnikać, może jej się życie stopniowo waliło, albo po prostu ruina dawnego sierocińca zaszkliła oczy. Nie miał prawa się domyślać, tym bardziej nie pojąłby powagi tej sytuacji, no po prostu cholerny był z niego dureń. Ale jej to chyba odpowiadało, tak samo jak jemu to wygodne ustalenie, w którym daleki był złodziejskim grzeszkom. Ona go rozszyfrowała, on jej zapewne nigdy, bo cierpiał na deficyt umiejętności sprytnego domysłu. Pod tym względem miała przewagę.
- Nie - odparł krótko na nieistotne teraz pytanie, przemierzając korytarzyk zagęszczonego kataklizmu, cierpkiej śmierci, zagłuszonych krzyków. Prowadziła pewnie, jak gdyby bezbłędnie znała te kąty, bynajmniej jednak o nic jej nie posądzał; podejrzewał, że znała ten kurz, te zawalone schody, spalone zabawki i osmalone tapety, bo czegoś tu uprzednio szukała. Nie przypuszczał, że kojarzyła pierwotny kolor ścian, nie sądził, by mogła tupać nogami po stabilnych stopniach, bez zapachu stęchlizny i dojrzałej mimiki. Aż w końcu zatrzymała się, odwróciła, w końcu nie musiał oglądać wzniosłych ramion, niczyich pleców, w końcu czuł, że wie, z kim jest, z kim rozmawia.
Zaatakowała dosadnym pytaniem, rozumiał, że już wie, że nie ma sensu się kryć. Wciąż nie wiedział jak, wciąż nie rozumiał skąd, był przecież dyskretny, anonimowy jak zawsze, beznamiętny i daleki sugestiom. A ona mimo wszystko go wyczuła, wcześniej wmawiał jej głupawo, że się myli i nie ma racji, teraz przyjdzie mu zaprzeczyć własnym słowom. Podda się bez słowa, kapituluje, żałośnie z nią przegra, ale to nic, ego ucierpi, ale inne wartości nie powinny. Ostatnia sprzeczka dała mu do myślenia, wstąpił z nią w pierwotny etap wzajemnego zaufania, nie obawiał się, jej cwaniactwa ani paradoksalnej niemoralności. Kiedyś sądził, że mogłaby go niefortunnie wydać, teraz bezwstydnie powątpiewał. Czy słusznie?
- Nie wiem, czy w tych okolicznościach to wciąż kradzież - mruknął, rozglądając się wymownie. Zjarana klitka to już nie sierociniec, przywłaszczenie sobie zawartości tychże skrytek to już nie łajdackie doliniarstwo. Tak naprawdę jak zwykle szukał usprawiedliwienia, jak zwykle pragmatycznym wzrokiem spoglądał na własne występki, coby to nie zadręczać się niepotrzebnie dręczącym wyrzutem. Nie wiedział, czy w zręcznych łapach kryła się siła większa od szatańskiej pożogi, nawet jeśli miała go za speca i przyprowadziła tu w ramach znawcy tematu. Zostało jej tylko mieć nadzieję i wskazać cholerne zakamarki, póki to jeszcze gotował się do roboty i nie kręcił przesadnie nosem.
- Nie - odparł krótko na nieistotne teraz pytanie, przemierzając korytarzyk zagęszczonego kataklizmu, cierpkiej śmierci, zagłuszonych krzyków. Prowadziła pewnie, jak gdyby bezbłędnie znała te kąty, bynajmniej jednak o nic jej nie posądzał; podejrzewał, że znała ten kurz, te zawalone schody, spalone zabawki i osmalone tapety, bo czegoś tu uprzednio szukała. Nie przypuszczał, że kojarzyła pierwotny kolor ścian, nie sądził, by mogła tupać nogami po stabilnych stopniach, bez zapachu stęchlizny i dojrzałej mimiki. Aż w końcu zatrzymała się, odwróciła, w końcu nie musiał oglądać wzniosłych ramion, niczyich pleców, w końcu czuł, że wie, z kim jest, z kim rozmawia.
Zaatakowała dosadnym pytaniem, rozumiał, że już wie, że nie ma sensu się kryć. Wciąż nie wiedział jak, wciąż nie rozumiał skąd, był przecież dyskretny, anonimowy jak zawsze, beznamiętny i daleki sugestiom. A ona mimo wszystko go wyczuła, wcześniej wmawiał jej głupawo, że się myli i nie ma racji, teraz przyjdzie mu zaprzeczyć własnym słowom. Podda się bez słowa, kapituluje, żałośnie z nią przegra, ale to nic, ego ucierpi, ale inne wartości nie powinny. Ostatnia sprzeczka dała mu do myślenia, wstąpił z nią w pierwotny etap wzajemnego zaufania, nie obawiał się, jej cwaniactwa ani paradoksalnej niemoralności. Kiedyś sądził, że mogłaby go niefortunnie wydać, teraz bezwstydnie powątpiewał. Czy słusznie?
- Nie wiem, czy w tych okolicznościach to wciąż kradzież - mruknął, rozglądając się wymownie. Zjarana klitka to już nie sierociniec, przywłaszczenie sobie zawartości tychże skrytek to już nie łajdackie doliniarstwo. Tak naprawdę jak zwykle szukał usprawiedliwienia, jak zwykle pragmatycznym wzrokiem spoglądał na własne występki, coby to nie zadręczać się niepotrzebnie dręczącym wyrzutem. Nie wiedział, czy w zręcznych łapach kryła się siła większa od szatańskiej pożogi, nawet jeśli miała go za speca i przyprowadziła tu w ramach znawcy tematu. Zostało jej tylko mieć nadzieję i wskazać cholerne zakamarki, póki to jeszcze gotował się do roboty i nie kręcił przesadnie nosem.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jego zdziwienie, jego zakamuflowana w papierosowym dymie mimika, pomruki lub odsłaniane powoli gesty niezadowolenia nie miały żadnego znaczenia. Były czy nie – i tak niczego nie widziała. Miała cel i drogę, którą należało przejść, by do niego dotrzeć. On szedł obok, on patrzył i próbował połączyć kropki, ale wiedziała, że rzucała wyzwanie, któremu nie podoła bez podpowiedzi, objaśnienia głębi tej historii. Nie zamierzała doprowadzać się do beznadziejnego płaczu i ckliwie rozprawiać o przeszłości. Nie zamierzała wywlekać głośno niepotrzebnych historii, choć właściwie teraz to robiła. Robiła to, gnając do miejsca rzezi, do jedynego domu, do śladów po pierwszych zapamiętanych oczach i pierwszym uśmiechu. Docierała przed bramy widm, które zepchnięte gdzieś na dno jej duszy stały się, poza jej kontrolą, fundamentami budującymi moc portowej dziewczyny. Czuła się wzywana, choć wolała oszukiwać nawet siebie, oddawać się wygodnej wierze, że robi to dla pogwałcenia pewnych spraw, a nie ich upamiętnienia, nie z patologicznej tęsknoty, którą przecież dawno wyżarła. Scaletta mógł sobie myśleć, co chciał, chociaż wcale nie zakładała, że jest na tyle tępy, że nie pomyśli nic, że uzna to za byle wybryk. Oczywiście przyjęłaby to za wygodną kartę. Chyba nie zniosłaby teraz zadawania miliona pytań i natarczywego pociągania za język. Dlatego tutaj był. Wiedziała, że nie tylko przysłuży się całej sprawie, ale i pozwoli jej to po prostu zrobić. Nie chciała iść sama, nie chciała też tłumaczyć się z tego bez wątpienia kuriozalnego występku. Zawierzyła swojej sile, dobrze wiedząc, że jeszcze kilka lat temu nie potrafiłaby wejść do środka, nie potrafiłaby nadepnąć na spopielone zgliszcza i zaciągnąć się zapachem wyżartej przez płomienie historii o dzieciach i o koszmarach skrytych w najmniejszej szczelnie starego sierocińca.
– Bardzo dobrze – oznajmiła, tłumiąc jednak dopowiedzenie: nie chciałbyś tu być. Jeśli tego złodzieja nie skusiły resztki budynku, to może i inni uznali, że nie warto tutaj zaglądać. Zachowywała się tajemniczo, wiedziała, że nie daje mu odpowiedzi, które być może ukoiłyby rozmyślenia, do których głośno się nie przyznał. Mogła mu tylko przedstawić plan, bez zbędnego gadania i wykładania dawnych opowiastek. Tym razem nie atakowała go słowami, nie zaczynała od pułapki pełnej zarzutów i prowokacji. Tajemnicza peleryna spoczywała na plecach, w które tak nieprzerwanie się wpatrywał. O tak, znała dobrze melodie starych desek na schodach, potrafiła wygrywać na nich własne cierpienie. Potrafiła wydrapywać na ścianach marzenia i lęki, ale te pewnie stopiły się w ognistej duchocie. Nie dla nich jednak tu była, nie je zamierzała znaleźć. A może jednak kłamała i prawdziwa motywacja pozostawała wciąż ukryta? Duch Annie Scott obserwował ich, wyglądał zza poniszczonych barierek, ze szczytu schodów, a później stał na drugim końcu pomieszczenia, rzucając wyzwanie lub jedynie otulając ich przenikliwymi spojrzeniami. Niewidzialne były jej słowa, niewidzialny był dotyk i cień poprutego misia ściskanego mocno za łapę, zwisającego ledwie milimetry od czarnej podłogi. Widziała ją. Wciąż ją widziała, ale nie patrzyła. Skupiła się za to na towarzyszu. Jednego i drugiego dziś bardzo potrzebowała. Złodziejom dała dom, czyniąc z nich swoich kompanów, ze złodziejem od jakiegoś czasu pozostawała w dość zawiłej relacji. A on wciąż o tym myślał? Zupełnie niepotrzebnie. Nie czyniła z jego profesji zła. Wręcz przeciwnie. Przecież swego czasu była złodziejem, mniej finezyjnym, mniej doświadczonym, głodnym i bezdomnym złodziejem. Sierotą, która wykradała ludziom ciepło, sen i chleb, bo bez tego nie przetrwałaby. Podejrzewała, że on zajmował się raczej błyszczącymi marzeniami. I może właśnie te mieli odnaleźć w tej ruderze.
– Okradamy resztki przeszłości, której nikt nie chce. Szukamy skarbu. Pomyśl o tym tak, odkrywcy – oświadczyła, wyciągając z torby niuchacza. Ten ziewnął i popatrzył to na Moss, to na jej towarzysza. Dopiero potem zorientował się, że wcale nie są w domku i że to całkiem obce miejsce. – Jesteś ty i jest on. Chcę go wypuścić i zobaczyć, czy coś znajdzie. Próbuję je nauczyć powrotów. Nie są zbyt przywiązane do czarodzieja, wolą wędrować swoimi ścieżkami, choć… chyba im jednak ze mną nie jest tak źle – mruknęła, drapiąc kreta za uchem. Odrobina przyjemnej pieszczoty i każdy łasy na mizianie futrzak kapitulował. – A niuchacze są piekielnie zdolne, wiesz? Ktoś taki jak ty mógłby sprawić sobie takiego towarzysza. Co sądzisz, Scaletta? Razem moglibyście dokonywać wielkich kra… czynów – zakończyła miękko i puściła mu oko. – Jesteś gotowy? Trochę się tu pokręcimy. Musimy mieć na niego oko, jest szybki, bardzo – wyjaśniła jeszcze i postawiła kreta na ziemi. Nie musiała mówić wiele. Niuchacz wiedział, co pociągało go najbardziej. Nie spodziewała się znaleźć tu złota, ale jeśli ono tu jednak było, to nie mogło się skryć przed tak czułym nosem.
1 – wolimy nie wiedzieć
2-20 – niuchacz jest rozleniwiony i nie ma ochoty na zabawę
21-40 – niuchacz podjarał się Scalettą i postanowił go okraść
41-60 – niuchacz popędził na koniec pomieszczenia i wlazł w jakaś szparę w ścianie
61-80 – niuchacz znalazł trop i narobił hałasu gdzieś w drugim skrzydle sierocińca
81-99 – niuchacz jak oszalały popędził na parter i znalazł tajną skrytkę dyrektora sierocińca
100 – to przecież niemożliwe
– Bardzo dobrze – oznajmiła, tłumiąc jednak dopowiedzenie: nie chciałbyś tu być. Jeśli tego złodzieja nie skusiły resztki budynku, to może i inni uznali, że nie warto tutaj zaglądać. Zachowywała się tajemniczo, wiedziała, że nie daje mu odpowiedzi, które być może ukoiłyby rozmyślenia, do których głośno się nie przyznał. Mogła mu tylko przedstawić plan, bez zbędnego gadania i wykładania dawnych opowiastek. Tym razem nie atakowała go słowami, nie zaczynała od pułapki pełnej zarzutów i prowokacji. Tajemnicza peleryna spoczywała na plecach, w które tak nieprzerwanie się wpatrywał. O tak, znała dobrze melodie starych desek na schodach, potrafiła wygrywać na nich własne cierpienie. Potrafiła wydrapywać na ścianach marzenia i lęki, ale te pewnie stopiły się w ognistej duchocie. Nie dla nich jednak tu była, nie je zamierzała znaleźć. A może jednak kłamała i prawdziwa motywacja pozostawała wciąż ukryta? Duch Annie Scott obserwował ich, wyglądał zza poniszczonych barierek, ze szczytu schodów, a później stał na drugim końcu pomieszczenia, rzucając wyzwanie lub jedynie otulając ich przenikliwymi spojrzeniami. Niewidzialne były jej słowa, niewidzialny był dotyk i cień poprutego misia ściskanego mocno za łapę, zwisającego ledwie milimetry od czarnej podłogi. Widziała ją. Wciąż ją widziała, ale nie patrzyła. Skupiła się za to na towarzyszu. Jednego i drugiego dziś bardzo potrzebowała. Złodziejom dała dom, czyniąc z nich swoich kompanów, ze złodziejem od jakiegoś czasu pozostawała w dość zawiłej relacji. A on wciąż o tym myślał? Zupełnie niepotrzebnie. Nie czyniła z jego profesji zła. Wręcz przeciwnie. Przecież swego czasu była złodziejem, mniej finezyjnym, mniej doświadczonym, głodnym i bezdomnym złodziejem. Sierotą, która wykradała ludziom ciepło, sen i chleb, bo bez tego nie przetrwałaby. Podejrzewała, że on zajmował się raczej błyszczącymi marzeniami. I może właśnie te mieli odnaleźć w tej ruderze.
– Okradamy resztki przeszłości, której nikt nie chce. Szukamy skarbu. Pomyśl o tym tak, odkrywcy – oświadczyła, wyciągając z torby niuchacza. Ten ziewnął i popatrzył to na Moss, to na jej towarzysza. Dopiero potem zorientował się, że wcale nie są w domku i że to całkiem obce miejsce. – Jesteś ty i jest on. Chcę go wypuścić i zobaczyć, czy coś znajdzie. Próbuję je nauczyć powrotów. Nie są zbyt przywiązane do czarodzieja, wolą wędrować swoimi ścieżkami, choć… chyba im jednak ze mną nie jest tak źle – mruknęła, drapiąc kreta za uchem. Odrobina przyjemnej pieszczoty i każdy łasy na mizianie futrzak kapitulował. – A niuchacze są piekielnie zdolne, wiesz? Ktoś taki jak ty mógłby sprawić sobie takiego towarzysza. Co sądzisz, Scaletta? Razem moglibyście dokonywać wielkich kra… czynów – zakończyła miękko i puściła mu oko. – Jesteś gotowy? Trochę się tu pokręcimy. Musimy mieć na niego oko, jest szybki, bardzo – wyjaśniła jeszcze i postawiła kreta na ziemi. Nie musiała mówić wiele. Niuchacz wiedział, co pociągało go najbardziej. Nie spodziewała się znaleźć tu złota, ale jeśli ono tu jednak było, to nie mogło się skryć przed tak czułym nosem.
1 – wolimy nie wiedzieć
2-20 – niuchacz jest rozleniwiony i nie ma ochoty na zabawę
21-40 – niuchacz podjarał się Scalettą i postanowił go okraść
41-60 – niuchacz popędził na koniec pomieszczenia i wlazł w jakaś szparę w ścianie
61-80 – niuchacz znalazł trop i narobił hałasu gdzieś w drugim skrzydle sierocińca
81-99 – niuchacz jak oszalały popędził na parter i znalazł tajną skrytkę dyrektora sierocińca
100 – to przecież niemożliwe
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Wybrała z wyjątkową samoświadomością - łapy zręczne, a łeb niespecjalnie dociekliwy. Zgarnie łup bez zbędnych pytań, bez nerwowych retrospekcji nawiedzających umysł, nawet jeśli spopielony obraz przeszłości był teraz maksymalnie namacalny. Z pomocą łasego na kasę kreta odnajdą to i owo, albo i nie, wrócą z polowania z pustymi rękoma, choć również połowicznym poczuciem spełnienia, bo przynajmniej próbowali dopełnić celu. Tępy i niezainteresowany Scaletta nie będzie gromadził przy tym drażniących plotek; nie będzie też zabawiał się w domyślnego detektywa, o ile nie rozchodziło się o te pełne złota skrytki. Wygodny układ, rozkoszna wręcz współpraca, w idealnym wyobrażeniu udana i skąpana w grzechu wartościowych fantów. Rzeczywistość mogła być jednak różna, stąpał po ziemi z ostrożnym pragmatyzmem, wszak daleki był przedwczesnemu optymizmowi. Pozostawała im tylko złudna wiara i doza entuzjazmu, wynik dzisiejszego wypadu w znacznej mierze zależał chyba od przypadku, nawet jeśli przyprowadziła tego, co to niechlubnie nosił tytuł speca w tejże dziedzinie. Początkowo miał zresztą naturalne obiekcje, mało kto kojarzył go ze złodziejskich występków, bo bynajmniej nie pragnął takiej sławy; wykreowana sztucznie persona miała służyć za niezłą przykrywkę, nadać anonimowości, a natrętnych interesantów zbić z bezwstydnej ścieżki ciekawości. Zwykle się udawało, w jej przypadku chyba niespecjalnie, bo z jakiegoś powodu dręczyła go długo faktem własnego przekonania. Już nie miał obaw, nawet jeśli z tyłu głowy nadal krążyło powątpiewające gdyby. Znał przecież obowiązujące realia, nie wierzył głupio w sympatię, bo portowe jestestwo dawało w kość, niekiedy zapewne zmuszało do podejmowania gównianych decyzji. W tych okolicznościach nieważne były już wspólnie wypite wina, mniej lub bardziej szczere bajdurzenia, wypalone szlugi czy obejrzane komedyjki. Staż relacji szedł w zapomnienie w obliczu nieuniknionych wyborów, Scaletta nie tkwił w bańce iluzyjnych wartości, nie sądził też, by i ona była w niej zamknięta. W ostateczności pewnie nie miałby wyrzutów, prędzej wkurwiałby się na siebie, własną nieostrożność czy zapomnienie o nieludzkiej alienacji. Teraz nie pozostało mu nic innego, jak pokornie poddać się prawdzie; nonsensowna była ucieczka przed istotną racją, zbyteczne były też kłamstwa.
- Sprytne usprawiedliwienie, Moss. Z rodzaju takich, gdzie to morderca nazywa się czyścicielem wśród grzeszników - stwierdził, bynajmniej bez refleksyjnej zadumy, a właściwie z lekceważącym uśmieszkiem cwaniaka. Naczytał się tych wzniosłych filozofii, to i gadał z pozą moralizatora, jakby faktycznie dręczyły go wyrzuty sumienia. Co za ironia. - Czynów? - powtórzył za nią, trochę w niedowierzaniu, trochę z dziwacznym rozweseleniem. Tak ładnie o tym wszystkim mówiła, pokrętnie, z użyciem bukietu eufemizmów, z gloryfikacyjną tonacją. Żył w przekonaniu potępienia, nie spodziewał się od niej zrozumienia czy pochwał, gotów był na należytą krytykę; tymczasem zaciągnęła go tu, niegodziwą kradzież nazywała szczytnym poszukiwaniem, jego umiejętności oszusta traktując z niezrozumiałym szacunkiem. Zgadywał, iż sama parała się tym niegdyś, albo i do tej pory, kiedy to skąpi marynarze nie rzucili dobrowolnie grosika napiwku. Na pytanie o gotowość kiwnął twierdząco głową, do ust wpychając kolejnego papierosa, innym częstując Filipę. Obserwował uważnie ruchy niuchacza, który to leniwie pałętał się pośród spalonych tragedii unoszących się w powietrzu; tych, co to mieszały się razem z wilgocią, zapachem tanich perfum Scaletty, smrodem odpalonych fajeczek.
- Chyba ma w to wszystko wyjebane... - mruknął, gdzieś pomiędzy szybkimi wdechami dymu. Kucnął, prawą dłoń wyciągnął w jego kierunku, niczym właścicielka podrapał go pieszczotliwie, wymamrotał zlepek zachęcających sentencji. - No dawaj, stary, wyniuchaj coś fajnego. - Cel uświęca środki, a on łasił się coraz bardziej na potencjalną zdobycz. Na razie mógł zrobić tylko tyle, w międzyczasie zaciągnąć się jeszcze ostatkiem peta, albo zerknąć na ładną buzię towarzyszki. Reszta zależała od zmiennego sierściucha.
- Sprytne usprawiedliwienie, Moss. Z rodzaju takich, gdzie to morderca nazywa się czyścicielem wśród grzeszników - stwierdził, bynajmniej bez refleksyjnej zadumy, a właściwie z lekceważącym uśmieszkiem cwaniaka. Naczytał się tych wzniosłych filozofii, to i gadał z pozą moralizatora, jakby faktycznie dręczyły go wyrzuty sumienia. Co za ironia. - Czynów? - powtórzył za nią, trochę w niedowierzaniu, trochę z dziwacznym rozweseleniem. Tak ładnie o tym wszystkim mówiła, pokrętnie, z użyciem bukietu eufemizmów, z gloryfikacyjną tonacją. Żył w przekonaniu potępienia, nie spodziewał się od niej zrozumienia czy pochwał, gotów był na należytą krytykę; tymczasem zaciągnęła go tu, niegodziwą kradzież nazywała szczytnym poszukiwaniem, jego umiejętności oszusta traktując z niezrozumiałym szacunkiem. Zgadywał, iż sama parała się tym niegdyś, albo i do tej pory, kiedy to skąpi marynarze nie rzucili dobrowolnie grosika napiwku. Na pytanie o gotowość kiwnął twierdząco głową, do ust wpychając kolejnego papierosa, innym częstując Filipę. Obserwował uważnie ruchy niuchacza, który to leniwie pałętał się pośród spalonych tragedii unoszących się w powietrzu; tych, co to mieszały się razem z wilgocią, zapachem tanich perfum Scaletty, smrodem odpalonych fajeczek.
- Chyba ma w to wszystko wyjebane... - mruknął, gdzieś pomiędzy szybkimi wdechami dymu. Kucnął, prawą dłoń wyciągnął w jego kierunku, niczym właścicielka podrapał go pieszczotliwie, wymamrotał zlepek zachęcających sentencji. - No dawaj, stary, wyniuchaj coś fajnego. - Cel uświęca środki, a on łasił się coraz bardziej na potencjalną zdobycz. Na razie mógł zrobić tylko tyle, w międzyczasie zaciągnąć się jeszcze ostatkiem peta, albo zerknąć na ładną buzię towarzyszki. Reszta zależała od zmiennego sierściucha.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Oczywiście, że miała pełną kontrolę nad tym planem, tymi decyzjami i tym, zdawałoby się, nietrudnym w popchnięciu do działania złodziejaszku. Nie chodziło jej nawet o rzekę galeonów, cenne portrety czy tajemnicze mapy skarbów. Tutaj? Tutaj mogli najwyżej natrafić na cmentarzysko spopielonej dziecięcej wyobraźni. I tylko ono, nic ponad to. Bardziej była to dla niej swoista forma rozrachunku z przeszłością, potrzeba wzgardzenia, pogwałcenia odmętami cierpienia i samotności. Rozliczała się, choć nie wiedziała dokładnie, czy cokolwiek jej to da. Chciała jednak te zgliszcza zadeptać, uczynić z nich przyjemność i zagadkę dla niuchacza. I dać możliwość ujrzenia Scaletty w roli tropiciela, poszukiwacza tajemnych skrytek, mistrza wynajdywania kosztowności, rozłupywania tajemnic. Chociaż ta rola nie brzmiała jak coś, co może do niego pasować, ta rola kolorowała jego pewnie finalnie niedostatecznie zachwycające zdolności, Moss i tak chciała go podejrzeć, sprawdzić, zachwycić się lub rozczarować. Mimo wszystko wiedziała, że miał bardzo wprawne palce i znał się na dość haniebnej profesji. Pod gruzowiskiem, pod zawalonymi belkami na pewno dało się coś jeszcze odnaleźć. Tryskała więc pewnością siebie, łamiąc z rozkoszą kruszące się filary klatki, która kiedyś nie pozwalała jej ujrzeć świata. Michael gówno wiedział o tym, co przeżyła, ale chyba nie zamierzał dociekać i jej to wielce odpowiadało. Domyślał się czy nie – wszystko jedno, zaufał jej i dał się tu zaciągnąć. Mogli uczynić z tej niby banalnej wyprawy próbę wymazania niesmaków z ostatnich raczej marnych prób nawiązywania przyjacielskiej więzi.
– Może dokładnie tym jestem. Mordercą, czyścicielem, demonem. A ty mi pomagasz, wiec obydwoje skończymy jak zakały społeczeństwa. Już nimi jesteśmy. Nie mów, że ci to przeszkadza… - odparła, dobrze wiedząc, ze to raczej nie było irytujące wytknięcie z jego strony. Rozumiała to bardziej jako złowieszcze podsumowanie. Obydwoje przecież mieli światu wiele do zaoferowania. A teraz bawili się tylko w szczątkach budynku, o którym właściwie już zapomniano. Robili podłe rzeczy, ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby im w tym przeszkodzić. Nikogo, kto przejąłby się parą kochanków, którzy wybrali mroczny monument przeszłości na ekscytującą, romantyczną schadzkę. Istniało wiele cwanych rozwiązań, istniało też wiele pędzli, po które mogliby z zaufaniem sięgnąć, by nieco zakolorować ciemne plamy ich działania. Zacmokała więc, stojąc tak przed nim z błyszczącymi oczami i wyraźnie poruszoną duszą. Sięgnęła dłonią do jego ramienia i zdmuchnęła opuszkiem pyłek z jego ramienia. – Kradzieży, podłych, wstrętnych kradzieży – odparła ze smakiem. – Chcę poznać moc twoich zręcznych dłoni w ten nowy sposób. Wiem, że potrafią się dokopać do wielu skarbów. Ty i niuchacz jako zespół i ja łącząca was w całość. W tej czy innej roli, nieważne. Jestem gotowa zmierzyć się z tym miejscem. Cokolwiek tu na nas czeka… - rzuciła, nie rezygnując z patosu, choć ledwie chwilę wcześniej odważyła się nazwać całe przedsięwzięcie po imieniu. – Masz jeszcze jakieś pytania? – rzuciła już tonem zirytowanej pani profesor, która trafiła na jakiegoś nadpobudliwego uczniaka. Scaletta może i nie był gadatliwy ani przemądrzały, ale miał te swoje uwagi, które próbowały ją chyba pokąsać. Tym razem nie wyszło, ale spodziewała się, że złodziej zaraz spróbuje znów. I dobrze, przynajmniej nie będą się w tym syfie nudzić.
Kret miał zadbać o atrakcje i wyniuchać początek złotej drogi, ale coś poszło nie tak. Stał tylko i zerkał trochę na Fils, trochę na tego drugiego typka. Podrapał się po główce i wcale nie rzucił w morderczy pościg. Westchnęła rozczarowana. Naprawdę był aż tak leniwy? Trudno uwierzyć, że tu już naprawdę niczego nie było. – O nie, nie ma mowy – rzuciła zirytowana, ale nagle Michael wkroczył do akcji i sytuacja się zmieniła. Zachęcony dotykiem kolegi po fachu kwiknął z zadowoleniem, przez chwilę jeszcze nadstawiając się do pachnącej złotem dłoni. Wyraźnie spodobał mu się towarzysz. Trochę zdziwiona obserwowała całą scenkę, zupełnie jakby ta czułość kłóciła się z naturą – bardzo tajemniczą naturą Scaletty. Niemniej jednak zadziało. Popchnął stworzenie do działania. Niuchacz popędził na drugi koniec dużego pomieszczenia, wznosząc za sobą mgiełkę kurzu. Moss szybko podążyła za nim spojrzeniem, ale zdołała wyłapać tylko kuperek przeciskający się przez ciasną szparę w ścianie nieopodal zawalonego kominka. Uniosła brwi i popatrzyła na mężczyznę. – Masz na niego dobry wpływ. Te dłonie działają cuda. Może powinnam następnym razem poświęcić im więcej uwagi – mruknęła, chwytając jego palce i przez chwilę je oglądając. – Chodź – rzuciła nagle, pociągając go za rękę. – Ze ścianami i dziurami radzisz sobie całkiem nieźle. Będziemy w tym dłubać, czy może od razu strzelić bombardą? – zastanawiała się głośno, kiedy już stanęli przy kominku. – Tylko wtedy może się zawalić więcej, niż byśmy chcieli… - rzuciła, dobrze wiedząc, że uderzeniowa fala bombardy mogłaby pogrzebać resztki tej rudery. – Jak myślisz? Co on tam znalazł? Jakaś mała skrytka? Znów ukryte pomieszczenie? – zapytała, przykładając oko do tej wąskiej szczeliny, ale ujrzała tylko ciemność. Los lubił czynić z tej dwójki odkrywców.
– Może dokładnie tym jestem. Mordercą, czyścicielem, demonem. A ty mi pomagasz, wiec obydwoje skończymy jak zakały społeczeństwa. Już nimi jesteśmy. Nie mów, że ci to przeszkadza… - odparła, dobrze wiedząc, ze to raczej nie było irytujące wytknięcie z jego strony. Rozumiała to bardziej jako złowieszcze podsumowanie. Obydwoje przecież mieli światu wiele do zaoferowania. A teraz bawili się tylko w szczątkach budynku, o którym właściwie już zapomniano. Robili podłe rzeczy, ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby im w tym przeszkodzić. Nikogo, kto przejąłby się parą kochanków, którzy wybrali mroczny monument przeszłości na ekscytującą, romantyczną schadzkę. Istniało wiele cwanych rozwiązań, istniało też wiele pędzli, po które mogliby z zaufaniem sięgnąć, by nieco zakolorować ciemne plamy ich działania. Zacmokała więc, stojąc tak przed nim z błyszczącymi oczami i wyraźnie poruszoną duszą. Sięgnęła dłonią do jego ramienia i zdmuchnęła opuszkiem pyłek z jego ramienia. – Kradzieży, podłych, wstrętnych kradzieży – odparła ze smakiem. – Chcę poznać moc twoich zręcznych dłoni w ten nowy sposób. Wiem, że potrafią się dokopać do wielu skarbów. Ty i niuchacz jako zespół i ja łącząca was w całość. W tej czy innej roli, nieważne. Jestem gotowa zmierzyć się z tym miejscem. Cokolwiek tu na nas czeka… - rzuciła, nie rezygnując z patosu, choć ledwie chwilę wcześniej odważyła się nazwać całe przedsięwzięcie po imieniu. – Masz jeszcze jakieś pytania? – rzuciła już tonem zirytowanej pani profesor, która trafiła na jakiegoś nadpobudliwego uczniaka. Scaletta może i nie był gadatliwy ani przemądrzały, ale miał te swoje uwagi, które próbowały ją chyba pokąsać. Tym razem nie wyszło, ale spodziewała się, że złodziej zaraz spróbuje znów. I dobrze, przynajmniej nie będą się w tym syfie nudzić.
Kret miał zadbać o atrakcje i wyniuchać początek złotej drogi, ale coś poszło nie tak. Stał tylko i zerkał trochę na Fils, trochę na tego drugiego typka. Podrapał się po główce i wcale nie rzucił w morderczy pościg. Westchnęła rozczarowana. Naprawdę był aż tak leniwy? Trudno uwierzyć, że tu już naprawdę niczego nie było. – O nie, nie ma mowy – rzuciła zirytowana, ale nagle Michael wkroczył do akcji i sytuacja się zmieniła. Zachęcony dotykiem kolegi po fachu kwiknął z zadowoleniem, przez chwilę jeszcze nadstawiając się do pachnącej złotem dłoni. Wyraźnie spodobał mu się towarzysz. Trochę zdziwiona obserwowała całą scenkę, zupełnie jakby ta czułość kłóciła się z naturą – bardzo tajemniczą naturą Scaletty. Niemniej jednak zadziało. Popchnął stworzenie do działania. Niuchacz popędził na drugi koniec dużego pomieszczenia, wznosząc za sobą mgiełkę kurzu. Moss szybko podążyła za nim spojrzeniem, ale zdołała wyłapać tylko kuperek przeciskający się przez ciasną szparę w ścianie nieopodal zawalonego kominka. Uniosła brwi i popatrzyła na mężczyznę. – Masz na niego dobry wpływ. Te dłonie działają cuda. Może powinnam następnym razem poświęcić im więcej uwagi – mruknęła, chwytając jego palce i przez chwilę je oglądając. – Chodź – rzuciła nagle, pociągając go za rękę. – Ze ścianami i dziurami radzisz sobie całkiem nieźle. Będziemy w tym dłubać, czy może od razu strzelić bombardą? – zastanawiała się głośno, kiedy już stanęli przy kominku. – Tylko wtedy może się zawalić więcej, niż byśmy chcieli… - rzuciła, dobrze wiedząc, że uderzeniowa fala bombardy mogłaby pogrzebać resztki tej rudery. – Jak myślisz? Co on tam znalazł? Jakaś mała skrytka? Znów ukryte pomieszczenie? – zapytała, przykładając oko do tej wąskiej szczeliny, ale ujrzała tylko ciemność. Los lubił czynić z tej dwójki odkrywców.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Z pozoru spontaniczna eskapada, w istocie bynajmniej niepozbawiona porządku akcja; iluzyjny płaszczyk sugerował niegodziwą żądzę pieniądza, w rzeczywistości stanowił tylko nic nieznaczącą motywację. Przynajmniej dla niego, bo w innych okolicznościach zapewne nie dałby się tu zaciągnąć; ona natomiast liczyła na swoiste katharsis, terapeutyczne rozliczenie z dławiącą przeszłością, albo inny wzniosły wyraz pogardy dla tego, co już od dawna nieaktualne. Trudnym było dopatrzyć się wśród jej zachowań tych emocjonalnych uniesień (a raczej powiązać je z entuzjazmem o innej genezie), stąd też bezrefleksyjne przypuszczenia wirowały pomiędzy grzeszną ekscytacją i niespodzianką odkryć. Scaletta głupawo oczekiwał miodnych fantów, naiwnie szczerzył się w duszy do potencjalnych skarbów (albo humorek dopisywał, bo przy skręcaniu szlugów pośród tytoniu zawieruszyło się inne ziele), licząc na więcej, niźli powinien. Moss mogłaby nieco ukrócić jego zapał, coby to przygotować go na ewentualną porażkę; ale nie po to przecież tu była, rozchodziło się o bowiem o oczyszczenie. Dziwne, bo nieco spopielone, w towarzystwie niemądrych chciwców, ale w ostateczności dokonane. Pokonała własne słabości i wróciła do opuszczonych przed laty murów, wróciła tym samym do palących wspomnień; gdyby tylko wiedział, gdyby tylko był nieco bardziej domyślny, zapewne rzuciłby słowem ukrytego uznania, zapewne stąpałby przy jej boku jakoś bardziej po ludzku, z dozą aury wspierającego kumpla. Obraz, owszem, dość abstrakcyjny, choć prawdopodobny; nie bez powodu jednak wytoczyła właśnie taki schemat tejże wycieczki, nie bez powodu zaciągnęła właśnie tępego złodziejaszka. On wpadł już w materialistyczne wariactwo, zakasał rękawy i czuł obecność zarobku; bladą twarz rozpromienił cwaniacki uśmieszek, jak gdyby już zbliżył się znacząco do kulminacyjnego momentu sukcesu. Dalekie to było prawdy, bo Philippa rzucała nieustannie słowami chłodnymi od patosu, wdzięcznie nazwawszy przyszłe odkrycia, ich szajkę poszukiwaczy i całe to przedsięwzięcie.
- Mnie to chyba nawet odpowiada - przyznał bezwstydnie, kątem oka zerknąwszy na towarzyszkę. Miał wiele do zaoferowania, czy wcale nie, przyzwyczaił się do rzeczonego stanu. Ktoś w końcu musiał pracować na ten niechlubny półświatek, ktoś musiał pieprzyć pseudo-idealną, utopijną formację. Konformizm nigdy mu nie odpowiadał, jebanie zasad było atrakcyjną alternatywą, a podbieranie grosików snobom szlacheckich rodów nie plamiło mu sumienia. Zabierał tym, co mieli więcej od niego, bez durnej idei podobnej rewolucjonistom pokroju Robin Hooda, którzy zajmowali stronice legend albo historycznych ksiąg. Po prostu robił swoje, w osobliwy sposób dbając o własny interes; zwyczajna zaradność karana wyrokiem w Tower, ot co. Ujęta w tej formie brzmiała nawet jak fanaberia dzisiejszego świata, absurd obowiązującego prawa. Całkiem zabawna złożoność.
Przysłuchiwał się tym nikczemnym koncepcjom, nie przerywając szczytnego monologu; bajdurzyła, jak teatralne postacie, w przerysowanej pozie i z filozoficzną myślą, ale pewien był, że to zabieg celowy. Niczym reżyserka poprowadzi teraz ten banalny manewr, nie stroniąc przy tym od zdrowej ilości ironii; on także nie będzie szczędził złośliwości, ale wiedziała chyba, że to w imieniu niewypowiedzianej sympatii? - Masz jeszcze jakieś urojone komentarze? - odpowiedział pytaniem na pytanie, z podobną, acz mniej wiarygodną irytacją, bo jeszcze chwilę temu rozsiewał tę nietypową dla siebie wesołość. Potem już tylko skupiał uwagę na niuchaczu, początkowo na jego lenistwie, potem na czułych punktach, coby to rozruszać nieco ten niechętny pyszczek. Popieścił dobrze, albo przypomniał kretowi zapach złota, bo po chwili popędził gdzieś w stronę zawalonego kominka i przeciskał się tyłkiem przez szparę w sczerniałej ścianie. - Może faktycznie powinnaś... - zasugerował z rozbawieniem, kierując się w stronę mistycznego pomieszczenia. O cholera, czyżby Scaletta dał się związać cienką linią niewinnych słownych aktów nieodpowiedniości? Szepnęła milusińskie to i owo, a on podpadł; czy na pewno był dziś zupełnie trzeźwy?
Obiekt zainteresowań uraczył przelotnym spojrzeniem (o dziwo nie mowa tu o barmance...), dotknął częściowo skruszonych fragmentów ściany, wilgoć i pył uderzyły nozdrza, wystosował przypuszczające stwierdzenie: - Ledwo się trzyma. Rozebrać to ręcznie, czy rozpieprzyć zaklęciem, nie ma znaczenia, bo to już w takim stanie grozi zawaleniem. - Zatem najsłuszniej będzie pochwycić różdżkę i spróbować wspomnianej inkantacji, w najgorszym wypadku sufit zawali im się na głowę i padną tu nieprzytomnie, a jakiś menel pozbawi ich ostatku godności, albo wezwie pomoc. - Nie wiem, przekonajmy się - dodał po chwili, cofając się nieznacznie, jedną dłonią celując w mur, drugą odsuwając od siebie Phils, tak dla bezpieczeństwa. -Bombarda!
- Mnie to chyba nawet odpowiada - przyznał bezwstydnie, kątem oka zerknąwszy na towarzyszkę. Miał wiele do zaoferowania, czy wcale nie, przyzwyczaił się do rzeczonego stanu. Ktoś w końcu musiał pracować na ten niechlubny półświatek, ktoś musiał pieprzyć pseudo-idealną, utopijną formację. Konformizm nigdy mu nie odpowiadał, jebanie zasad było atrakcyjną alternatywą, a podbieranie grosików snobom szlacheckich rodów nie plamiło mu sumienia. Zabierał tym, co mieli więcej od niego, bez durnej idei podobnej rewolucjonistom pokroju Robin Hooda, którzy zajmowali stronice legend albo historycznych ksiąg. Po prostu robił swoje, w osobliwy sposób dbając o własny interes; zwyczajna zaradność karana wyrokiem w Tower, ot co. Ujęta w tej formie brzmiała nawet jak fanaberia dzisiejszego świata, absurd obowiązującego prawa. Całkiem zabawna złożoność.
Przysłuchiwał się tym nikczemnym koncepcjom, nie przerywając szczytnego monologu; bajdurzyła, jak teatralne postacie, w przerysowanej pozie i z filozoficzną myślą, ale pewien był, że to zabieg celowy. Niczym reżyserka poprowadzi teraz ten banalny manewr, nie stroniąc przy tym od zdrowej ilości ironii; on także nie będzie szczędził złośliwości, ale wiedziała chyba, że to w imieniu niewypowiedzianej sympatii? - Masz jeszcze jakieś urojone komentarze? - odpowiedział pytaniem na pytanie, z podobną, acz mniej wiarygodną irytacją, bo jeszcze chwilę temu rozsiewał tę nietypową dla siebie wesołość. Potem już tylko skupiał uwagę na niuchaczu, początkowo na jego lenistwie, potem na czułych punktach, coby to rozruszać nieco ten niechętny pyszczek. Popieścił dobrze, albo przypomniał kretowi zapach złota, bo po chwili popędził gdzieś w stronę zawalonego kominka i przeciskał się tyłkiem przez szparę w sczerniałej ścianie. - Może faktycznie powinnaś... - zasugerował z rozbawieniem, kierując się w stronę mistycznego pomieszczenia. O cholera, czyżby Scaletta dał się związać cienką linią niewinnych słownych aktów nieodpowiedniości? Szepnęła milusińskie to i owo, a on podpadł; czy na pewno był dziś zupełnie trzeźwy?
Obiekt zainteresowań uraczył przelotnym spojrzeniem (o dziwo nie mowa tu o barmance...), dotknął częściowo skruszonych fragmentów ściany, wilgoć i pył uderzyły nozdrza, wystosował przypuszczające stwierdzenie: - Ledwo się trzyma. Rozebrać to ręcznie, czy rozpieprzyć zaklęciem, nie ma znaczenia, bo to już w takim stanie grozi zawaleniem. - Zatem najsłuszniej będzie pochwycić różdżkę i spróbować wspomnianej inkantacji, w najgorszym wypadku sufit zawali im się na głowę i padną tu nieprzytomnie, a jakiś menel pozbawi ich ostatku godności, albo wezwie pomoc. - Nie wiem, przekonajmy się - dodał po chwili, cofając się nieznacznie, jedną dłonią celując w mur, drugą odsuwając od siebie Phils, tak dla bezpieczeństwa. -Bombarda!
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Cieszyło ją to, że mimo wszystko nie zapiął ciasno szeleczek i nie wszedł w rolę rozkapryszonego dzieciaka. Tak naprawdę po wcześniejszych burzach nie miała pewności co do tego, jaką formę przybiorą kolejne kroki misternego planu. Tylko głupiec wierzyłby, mając Scalettę za druha, że wszystko przeobrazi się w słodką idyllę. Bajkowy sierociniec, pluszowy niuchacz i biedny, pocieszny złodziej. Czasem wystarczyło zmienić myślenie, uplastycznić motywacje i zaraz obrazek stawał się przyjemniejszy dla oka. Moss jednak wcale nie tak zamierzała sprowokować zagracone kąty przeszłości. Po prostu szła, sięgała tylko po konkrety i nie zamierzała się spłoszyć jak pysz, która wyczuła kota. Cokolwiek ich tu czekało – była gotowa. Ostatni czas to fala druzgocących przełomów. Część z nich miło popychała ją ku wzmacnianiu swej postawy, ale niektóre niestety ciężko przyciągały do ziemi. Poddać się nie zamierzała. Poprzednie podejścia wypadały na tyle nędzne, że to już musiało być tym ostatnim. Dlatego czuła ulgę, do której by się głośno nie przyznała, że z Michaelem nagle szło jakoś tak gładko. Zupełnie jakby wynajęła go do mdłej roboty, obiecując górę galeonów. Cóż, tylko to pierwsze się zgadzało. Wyniki tej eskapady zadecydują, jak się sprawa będzie miała z kolejną kwestią. Phils czuła, że rozumieją się dziś i w tym temacie całkiem nieźle Przedstawiła mu już swoje pomysły, nie oczekując, że ten postanowi dodać coś od siebie, ale jednak podświadomie tego pragnęła.
– Liczyłam bardziej na twoje… uwagi, Michaelu – mruknęła, trochę przeciągając głoski. Popatrzyła na niego z tym pewnym, cwanym spojrzeniem. Jak bardzo zdołał już oswoić się ze wszystkimi jej zagrywkami? – Ale może nawet wolę, kiedy ich nie ma – stwierdziła, niby triumfując nad jego ciszą. Zwykle ja to irytowało, bo raczej należał do niezbyt rozgadanych, a Moss uwielbiała, kiedy konwersacja ciągnęła się płynnie. Tym razem chyba gdzieś podświadomie czuła lekką tremę, o której nigdy by mu nie powiedziała. Pod pokaźną dawką pewności i odwagi skryła się wątpliwość co do idei dzisiejszego przedsięwzięcia. No i profesja! To była jego profesja, wiedział więcej, więc mógł śmiało proponować skorygowanie planu – szczególnie że plan opierał na klasycznym: pójdziemy tam i zobaczymy, co się wydarzy. Nuta ironii nie zdołała jej drasnąć. Dzięki niej nawet poczuła się lepiej.
Kurtynę kurzu przeciął jej uśmiech, szeroki, mimowolny, rysujący się jak obietnica, której niekoniecznie mogła dotrzymać. Fantazji nie potrafiła jednak zabronić ani sobie ani tym bardziej jemu. Promienna, choć przez niewielką chwilę, twarz Scaletty przypadła jej do gustu. Może powinni pozwalać sobie na jeszcze więcej tajemniczych niedopowiedzeń i kuszących obietnic. A może powinna zejść na ziemię i się temu nastrojowi nie poddawać? Właśnie tak. Niuchacz.
– Musimy go znaleźć. Może odkrył jakiś korytarz między ścianami? Albo po prostu skrytkę wypchaną starymi śmieciami… - zastanawiała się z zaciekawieniem. Sięgała już właściwie po różdżkę, kiedy wybrzmiało wybuchowe zaklęcie Scaletty i tak szpara odsłoniła swój sekret. Moss zmrużyła oczy, czując, na sobie falę pyłów. Duszące, nieprzyjemne uczucie. Odruchowo cofnęła się do tyłu i pomachała dłonią przed twarzą, jakby próbowała odgonić chmurę kurzu. – Nieźle ci to wyszło. Nie wiedziałam, że bawisz się też w uroki – rzuciła, powoli otwierając oczy. – Widzisz tam niuchacza? Złoto? Cokolwiek? – zapytała, na razie wyłapując jedynie mgłę. Musieli poczekać, aż brudy opadną. – Czy mi się wydaje, czy ta podłoga drgnęła? – dodała przejęta i popatrzyła w dół. Możliwe, że zaklęcie naruszyło szkielet budynku. Tylko to nawet nie była bombarda z prawdziwego zdarzenia. Ledwie taka maleńka, niedojrzała, choć z pewnością głośna. Wyszła mu jednak idealnie. Wreszcie obrazy zrobiły się bardziej przejrzyste. Zrobiła krok w stronę tej wyrwy. Co znajdowało się wewnątrz?
1 – nie chcemy wiedzieć
21-40 – stos poupychanych między cegłami dziecięcych pamiątek
41-60 – kości człowieka!
61-80 – gniazdo niuchaczy
81-90 – woreczek z biżuterią, średniej wartości, ale jednak!
91-90 – tajny korytarz
100 – to przecież niemożliwe
– Liczyłam bardziej na twoje… uwagi, Michaelu – mruknęła, trochę przeciągając głoski. Popatrzyła na niego z tym pewnym, cwanym spojrzeniem. Jak bardzo zdołał już oswoić się ze wszystkimi jej zagrywkami? – Ale może nawet wolę, kiedy ich nie ma – stwierdziła, niby triumfując nad jego ciszą. Zwykle ja to irytowało, bo raczej należał do niezbyt rozgadanych, a Moss uwielbiała, kiedy konwersacja ciągnęła się płynnie. Tym razem chyba gdzieś podświadomie czuła lekką tremę, o której nigdy by mu nie powiedziała. Pod pokaźną dawką pewności i odwagi skryła się wątpliwość co do idei dzisiejszego przedsięwzięcia. No i profesja! To była jego profesja, wiedział więcej, więc mógł śmiało proponować skorygowanie planu – szczególnie że plan opierał na klasycznym: pójdziemy tam i zobaczymy, co się wydarzy. Nuta ironii nie zdołała jej drasnąć. Dzięki niej nawet poczuła się lepiej.
Kurtynę kurzu przeciął jej uśmiech, szeroki, mimowolny, rysujący się jak obietnica, której niekoniecznie mogła dotrzymać. Fantazji nie potrafiła jednak zabronić ani sobie ani tym bardziej jemu. Promienna, choć przez niewielką chwilę, twarz Scaletty przypadła jej do gustu. Może powinni pozwalać sobie na jeszcze więcej tajemniczych niedopowiedzeń i kuszących obietnic. A może powinna zejść na ziemię i się temu nastrojowi nie poddawać? Właśnie tak. Niuchacz.
– Musimy go znaleźć. Może odkrył jakiś korytarz między ścianami? Albo po prostu skrytkę wypchaną starymi śmieciami… - zastanawiała się z zaciekawieniem. Sięgała już właściwie po różdżkę, kiedy wybrzmiało wybuchowe zaklęcie Scaletty i tak szpara odsłoniła swój sekret. Moss zmrużyła oczy, czując, na sobie falę pyłów. Duszące, nieprzyjemne uczucie. Odruchowo cofnęła się do tyłu i pomachała dłonią przed twarzą, jakby próbowała odgonić chmurę kurzu. – Nieźle ci to wyszło. Nie wiedziałam, że bawisz się też w uroki – rzuciła, powoli otwierając oczy. – Widzisz tam niuchacza? Złoto? Cokolwiek? – zapytała, na razie wyłapując jedynie mgłę. Musieli poczekać, aż brudy opadną. – Czy mi się wydaje, czy ta podłoga drgnęła? – dodała przejęta i popatrzyła w dół. Możliwe, że zaklęcie naruszyło szkielet budynku. Tylko to nawet nie była bombarda z prawdziwego zdarzenia. Ledwie taka maleńka, niedojrzała, choć z pewnością głośna. Wyszła mu jednak idealnie. Wreszcie obrazy zrobiły się bardziej przejrzyste. Zrobiła krok w stronę tej wyrwy. Co znajdowało się wewnątrz?
1 – nie chcemy wiedzieć
21-40 – stos poupychanych między cegłami dziecięcych pamiątek
41-60 – kości człowieka!
61-80 – gniazdo niuchaczy
81-90 – woreczek z biżuterią, średniej wartości, ale jednak!
91-90 – tajny korytarz
100 – to przecież niemożliwe
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Nie zapiął ciasno szeleczek kapryśnego gówniarza, bo, niepotrzebny chyba entuzjazm, uderzył mu do głowy. A oprócz niego te niechlubne wspomnienie ostatniej konfrontacji, kiedy to bezwstydnie zarzucali sobie to i owo, zagorzale walcząc o własne prawdy. Bezkrytyczny Scaletta wówczas przyjął ten stek komentarzy bez refleksji, tłumacząc jej słowa dziwną potrzebą wzniosłego moralizowania, albo raczej chęcią przypierdolenia się o nieważne pierdółki. Jak już wojenne pyły opadły, herbatka zniknęła ze szklaneczek, a Moss z kanapy, dumał chwilę nad gorzkimi obserwacjami i z poczuciem nieodgadnionej porażki wewnętrznie przyznał jej rację. Część tego podniosłego bajdurzenia okazała się faktem, a on, z jakimś pokornym wstydem, otrząsnął się z dręczącego kryzysu, duszącego letargu. Głupio byłoby zgodzić się z nią głośno, przecież wybujałe ego nie zezwalało na taki akt upadku. Konwenans lub ludzka życzliwość sugerowałyby powinność podzięki, on jednak nie znał obu, bo ze skurwysyństwa nikt nie zdołał go wyleczyć, stąd też Filipka musiała żyć bez tej palącej satysfakcji zwycięstwa. Cholera, cały czas nad nim triumfowała, czy to w domysłach, czy karcących cierpkością sugestiach. Nie dość, że poznała się na tej gorszącej profesji, zaburzywszy tym samym jego bezpieczną anonimowość, to jeszcze dojebała mu wtedy porządnie objawioną rzeczywistością. Zapewne dlatego pokornie dał się tu zaciągnąć, nie zbierał się do przesadnego marudzenia czy znamiennego kręcenia nosem, nie panoszył się z ignorancją. Może było to swoistym odkupieniem win bądź niebezpośrednim uznaniem, a może dopiero zdał sobie sprawę, że faktycznie jej w swoim życiu potrzebuje. Kontrowersyjna opinia, przed którą chyba już nie uciekał. Zdaje się, że dorósł w końcu do łapania w te lepkie łapska dzisiejszości takiej, jaką była; w końcu czegoś istotniejszego od cudzych drobniaków. Z tą różnicą, że właśnie ich tutaj szukali, więc nie ma co się rozwodzić i słodzić sprytnej barmance, lepiej zakasać rękawy i zająć się spopieloną meliną, póki jeszcze stare mury nie waliły się im na głowy.
- Może weźmiesz ze mnie przykład? - zasugerował ciętym sarkazmem, spojrzawszy na nią wymownym wzrokiem. Wcale nie wkurwiało go jej gadanie, po prostu lubował się w tych niewielkich złośliwościach, zwłaszcza gdy trafiał na godnego sobie przeciwnika, ot co. Trochę rozrywki bynajmniej im nie zaszkodzi. Tak samo jak moment sugestywnych fantazji, gdzie półsłówkami i cwanymi uśmieszkami raczyli umysły. Nie dokonywali haniebnego skoku życia, zaledwie przetrzepywali kąty zapomnianej, dziecięcej przeszłości. Chwila wzajemnej uwagi i nieprzyzwoitego roztargnienia nie decydowała o powodzeniu misji, skupienie nie było konieczne, bo brudną robotę odwalił już chciwy krecik.
- Znajdziemy, cierpliwości - zapewnił, odsunąwszy się od ściany, z wycelowaną w nią różdżką. Potem był już tylko udany wybuch, ogrom fatalnego pyłu, co to osiadł na włosach i spiętych ramionach, Phils wzburzająca powstałą mgłę. - Mało jeszcze o mnie wiesz - rzucił, przestępując w niepotrzebnym pośpiechu gruzy i kurz. Właściwie to niewiele wiedział o magii, niczym zdezorientowany pierwszak rzucał zaklęciami, bez grama pewności czy samoświadomości. Szkolne lata traktował z niezdrową dozą lekceważenia, coby to prześlizgnąć się do następnej klasy, albo zaliczyć te koszmarne egzaminy, bez zaangażowania czy istotnej pasji. Raczej nie było czego podziwiać, inkantacja podziałała z przypadku, nie z racji posiadanych umiejętności. Nieskromny łeb nie zamierzał tego przyznawać. - Jest, Moss, chodź, zobacz. - Dostrzegł niuchacza w skrajnym punkcie zdewastowanego pokoiku, tulił się łapczywie do niedużej sakiewki. Nim podniósł skarb i zwierzaka z podłogi, otrzepał się niedokładnie z prochu; w czuprynie wciąż tkwił pokaźny kawałek tynku, fragmenty spodni poszarzały, koszula jakby wyblakła. Obcesowo zajrzał do woreczka, wygrzebał ze środka trochę świecidełek i nadszarpnięty zębem czasu list. Fanty przekazał w jej ręce, sam głaskał z uznaniem obrażonego znalazcę. - Spisał się. Dajże mu coś w nagrodę. - Dokładnie jeszcze nie obejrzał łupu, ale nie sądził, by okazał się kiepską podróbką. A nawet jeśli, to znajomy paser przyjąłby od niego choćby kupę bezwartościowych śmieci. Z dwojga złego dobre i to, ważne by w portfeliku zagościł ledwie zapluty knut.
- Może weźmiesz ze mnie przykład? - zasugerował ciętym sarkazmem, spojrzawszy na nią wymownym wzrokiem. Wcale nie wkurwiało go jej gadanie, po prostu lubował się w tych niewielkich złośliwościach, zwłaszcza gdy trafiał na godnego sobie przeciwnika, ot co. Trochę rozrywki bynajmniej im nie zaszkodzi. Tak samo jak moment sugestywnych fantazji, gdzie półsłówkami i cwanymi uśmieszkami raczyli umysły. Nie dokonywali haniebnego skoku życia, zaledwie przetrzepywali kąty zapomnianej, dziecięcej przeszłości. Chwila wzajemnej uwagi i nieprzyzwoitego roztargnienia nie decydowała o powodzeniu misji, skupienie nie było konieczne, bo brudną robotę odwalił już chciwy krecik.
- Znajdziemy, cierpliwości - zapewnił, odsunąwszy się od ściany, z wycelowaną w nią różdżką. Potem był już tylko udany wybuch, ogrom fatalnego pyłu, co to osiadł na włosach i spiętych ramionach, Phils wzburzająca powstałą mgłę. - Mało jeszcze o mnie wiesz - rzucił, przestępując w niepotrzebnym pośpiechu gruzy i kurz. Właściwie to niewiele wiedział o magii, niczym zdezorientowany pierwszak rzucał zaklęciami, bez grama pewności czy samoświadomości. Szkolne lata traktował z niezdrową dozą lekceważenia, coby to prześlizgnąć się do następnej klasy, albo zaliczyć te koszmarne egzaminy, bez zaangażowania czy istotnej pasji. Raczej nie było czego podziwiać, inkantacja podziałała z przypadku, nie z racji posiadanych umiejętności. Nieskromny łeb nie zamierzał tego przyznawać. - Jest, Moss, chodź, zobacz. - Dostrzegł niuchacza w skrajnym punkcie zdewastowanego pokoiku, tulił się łapczywie do niedużej sakiewki. Nim podniósł skarb i zwierzaka z podłogi, otrzepał się niedokładnie z prochu; w czuprynie wciąż tkwił pokaźny kawałek tynku, fragmenty spodni poszarzały, koszula jakby wyblakła. Obcesowo zajrzał do woreczka, wygrzebał ze środka trochę świecidełek i nadszarpnięty zębem czasu list. Fanty przekazał w jej ręce, sam głaskał z uznaniem obrażonego znalazcę. - Spisał się. Dajże mu coś w nagrodę. - Dokładnie jeszcze nie obejrzał łupu, ale nie sądził, by okazał się kiepską podróbką. A nawet jeśli, to znajomy paser przyjąłby od niego choćby kupę bezwartościowych śmieci. Z dwojga złego dobre i to, ważne by w portfeliku zagościł ledwie zapluty knut.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Spalony sierociniec
Szybka odpowiedź