Spalony sierociniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Spalony sierociniec
Słowa czasem bywają zbyt trywialne, by wyrazić całość, skumulowanej treści. A ponury widok dawnego, spalonego dziś sierocińca rodzi więcej emocji i pytań, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ktoś, kto nieświadomy przechodzi alejką, w której wciąż stoi budynek o sczerniałych, pustych okiennicach, wypalonych niemal do popiołu, drewnianych fragmentach, wyczuwa wciąż unoszący się mdły zapach spalenizny.
Niezależnie od ilości mijających lat, zdaje się, że stary budynek chroni w swych murach nieskończoną, powtarzającą się tragedię. Po wielkim pożarze ostały się jedyne kamienne ściany i dach, pozostawiając jednak w środku dziwne, czasem losowo prezentujące się, niezniszczone elementy. Zginęła wtedy przeszło pięćdziesiątka dzieci i kilkoro opiekunów, a tajemnica wielkiego pożaru wciąż pozostaje nierozwiązana. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że brała w tym udział magia, ciemniejsza niż chciałoby uwierzyć.
Mówi się o klątwie, która wisi na niezbadanej ziemi, o zakopanym pod ziemią, przeklętym skarbie, czy zwykłej, ludzkiej nienawiści, która wciąż wołała o zemstę. Są także głosy, dużo cichsze niż większość głoszących, że dawny sierociniec był miejscem tak okrutnym i przesiąkniętym cierpieniem, że same dzieci doprowadziły do rozprzestrzenienia żywiołu, pozbawiając możliwości odprawiania w tajemnicy eksperymentów. To jednak głosy jednostkowe, milknące tak szybko, jak wiatr hulający w murach spalonego sierocińca.
Niezależnie od ilości mijających lat, zdaje się, że stary budynek chroni w swych murach nieskończoną, powtarzającą się tragedię. Po wielkim pożarze ostały się jedyne kamienne ściany i dach, pozostawiając jednak w środku dziwne, czasem losowo prezentujące się, niezniszczone elementy. Zginęła wtedy przeszło pięćdziesiątka dzieci i kilkoro opiekunów, a tajemnica wielkiego pożaru wciąż pozostaje nierozwiązana. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że brała w tym udział magia, ciemniejsza niż chciałoby uwierzyć.
Mówi się o klątwie, która wisi na niezbadanej ziemi, o zakopanym pod ziemią, przeklętym skarbie, czy zwykłej, ludzkiej nienawiści, która wciąż wołała o zemstę. Są także głosy, dużo cichsze niż większość głoszących, że dawny sierociniec był miejscem tak okrutnym i przesiąkniętym cierpieniem, że same dzieci doprowadziły do rozprzestrzenienia żywiołu, pozbawiając możliwości odprawiania w tajemnicy eksperymentów. To jednak głosy jednostkowe, milknące tak szybko, jak wiatr hulający w murach spalonego sierocińca.
Zawsze wychodziłam z założenia, że rzeczy nie powinny się marnować. Dlatego też przerabiam mleko na sery, a suchary na kwas chlebowy. Czasy są ciężkie i chujowe, a wyrzucanie czegokolwiek, co może zapełnić żołądek, to chyba najgorsze na świecie przestępstwo.
To samo podejście mam do każdej roboty, która może przynieść mi dodatkowy knut.
Tak więc chuja, którego po tygodniach obserwacji w końcu udało mi się ubić, miałam zamiar puścić na części dla klątw i innych specyfików, należących do... szarej strefy. To zabawne, że każdy w tym pierdolonym mieście wie, jacy ludzie i z jakimi umiejętnościami są obecnie u władzy, a mimo to próbują wszyscy tu udawać, że czarna magia oraz wszelkie jej pochodne, to zakazane gówno, przez które można trafić do pierdla. Co za debilizm. Nic dziwnego, prawie wszyscy Anglicy są aż tak srogo pierdolnięci. Ale… ja już to tyle razy widziałam, więc dlaczego nadal mnie to dziwi? Równi i równiejsi. Historia stara, jak świat, góry i oceany.
Na oprawianie ciała wybrałam sobie spokojne miejsce, z dala od ciekawskich oczu londyńczyków i szczególnie nokturnowych szumowin. Wolę nie ryzykować, że ktoś kolesia rozpozna… rozpozna i zacznie zadawać pytania, dlaczego w podobno bezpiecznej stolicy kraju, kosę pod żebra dostają również szmalcownicy.
Osobiście mam na to wyjebane. Zlecenie to zlecenie… chociaż przyznam, że poznając życie tego parszywego skurwysyna, z niesamowitą radością wykonałam pierwszy ruch różdżką, żeby otworzyć mu bebech i przyglądać się, jak błyszczące w półmroku jelita wypadają na brudną, zakurzoną i upierdoloną Merlin wie czym podłogę. Ktoś może powiedzieć, że to wszystko przez wojnę. Że zanurzywszy ręce w szlamowatej mugolskiej krwi, coś mu się stało. I wszyscy będą twierdzić, że to w głębi serca taki dobry chłopak, walczy z wrogiem, mówi dzień dobry na ulicy… Tylko co z tego, kiedy w zaciszu domu, katuje własną rodzinę i terroryzuje sąsiadów, a przez pozycję nikt nie jest mu nic zrobić?
No właśnie.
Na szczęście… to już przeszłość. Może jego żona będzie wyła po nocach, tęskniąc za skurwielem, który zamienił jej życie w piekło. Jak Wjera. Pewnie tak będzie, ale z czasem jej przejdzie i może podziękuje tym, którzy napisali mi sowę i wysłali garść monet. O ile kiedykolwiek się o wszystkim dowie.
I kiedy tak się zastanawiałam nad przewrotnym losem, szykując kolejne pakunki i słoiki, w których zamierzałam umieścić poszczególne części ciała kolesia, coś trzasnęło i tuż przede mną zmaterializowała się kobieta.
-Какого хуя...* - zdążyłam wysyczeć, a wtedy ona zawołała mnie po nazwisku. W półmroku trudno było mi w pierwszej chwili zorientować się, z kim właściwie miałam do czynienia, ale po krótkiej analizie w końcu udało mi się dopasować głos i rysy twarzy do znanej już mi osoby.
-O. Panienka lady Burke. A to niespodzianka. - zmusiłam się do uśmiechu. Sytuacja była taka sobie, tym bardziej że w dłoni trzymałam coś, co było chyba kawałkiem płuca typeczka - na szczęście mam ściągawkę, co się gdzie znajduje, żeby wiedzieć, jak to wycinać. Krew ściekała mi po dłoni i kapała na podłogę. Widok nienależący do tych najprzyjemniejszych.
Nie miałam pojęcia, czy kobieta wiedziała, jak pozyskuje się organy, które można było znaleźć w gablotach jej rodzinnego sklepu. W końcu te damulki to rzadko się pokazują. Tylko żeby ochłapem rzucić w głodnych ludzi albo sobie tyłki odsiadywać na tych drogich meblach na przyjęciach towarzyskich.
-Panienka tu się zgubiła czy co? - przekrzywiłam głowę. - Niedobre to miejsce, żeby się tak samemu włóczyć. Oj, niedobre… Chodzą tu łajzy takie różne, to i krzywdę Panience zrobić mogą.
I mówiąc to, wrzuciłam krwawy ochłap do słoika.
-Ale Panienka się nie przejmuje. Teraz to o jednego parszywca mniej. - postarałam się ją uspokoić, bo mimo że to szlachciura, to jednak rodziny nasze się dogadywały, i byłoby głupotą z mojej strony tak w paru zdaniach zaorać wielowiekową przyjaźń. - Proszę tam później powiedzieć w sklepie, że będzie jutro nowa dostawa komponentów. To się tam pan lord Edgar ucieszy.
*Co do chuja
To samo podejście mam do każdej roboty, która może przynieść mi dodatkowy knut.
Tak więc chuja, którego po tygodniach obserwacji w końcu udało mi się ubić, miałam zamiar puścić na części dla klątw i innych specyfików, należących do... szarej strefy. To zabawne, że każdy w tym pierdolonym mieście wie, jacy ludzie i z jakimi umiejętnościami są obecnie u władzy, a mimo to próbują wszyscy tu udawać, że czarna magia oraz wszelkie jej pochodne, to zakazane gówno, przez które można trafić do pierdla. Co za debilizm. Nic dziwnego, prawie wszyscy Anglicy są aż tak srogo pierdolnięci. Ale… ja już to tyle razy widziałam, więc dlaczego nadal mnie to dziwi? Równi i równiejsi. Historia stara, jak świat, góry i oceany.
Na oprawianie ciała wybrałam sobie spokojne miejsce, z dala od ciekawskich oczu londyńczyków i szczególnie nokturnowych szumowin. Wolę nie ryzykować, że ktoś kolesia rozpozna… rozpozna i zacznie zadawać pytania, dlaczego w podobno bezpiecznej stolicy kraju, kosę pod żebra dostają również szmalcownicy.
Osobiście mam na to wyjebane. Zlecenie to zlecenie… chociaż przyznam, że poznając życie tego parszywego skurwysyna, z niesamowitą radością wykonałam pierwszy ruch różdżką, żeby otworzyć mu bebech i przyglądać się, jak błyszczące w półmroku jelita wypadają na brudną, zakurzoną i upierdoloną Merlin wie czym podłogę. Ktoś może powiedzieć, że to wszystko przez wojnę. Że zanurzywszy ręce w szlamowatej mugolskiej krwi, coś mu się stało. I wszyscy będą twierdzić, że to w głębi serca taki dobry chłopak, walczy z wrogiem, mówi dzień dobry na ulicy… Tylko co z tego, kiedy w zaciszu domu, katuje własną rodzinę i terroryzuje sąsiadów, a przez pozycję nikt nie jest mu nic zrobić?
No właśnie.
Na szczęście… to już przeszłość. Może jego żona będzie wyła po nocach, tęskniąc za skurwielem, który zamienił jej życie w piekło. Jak Wjera. Pewnie tak będzie, ale z czasem jej przejdzie i może podziękuje tym, którzy napisali mi sowę i wysłali garść monet. O ile kiedykolwiek się o wszystkim dowie.
I kiedy tak się zastanawiałam nad przewrotnym losem, szykując kolejne pakunki i słoiki, w których zamierzałam umieścić poszczególne części ciała kolesia, coś trzasnęło i tuż przede mną zmaterializowała się kobieta.
-Какого хуя...* - zdążyłam wysyczeć, a wtedy ona zawołała mnie po nazwisku. W półmroku trudno było mi w pierwszej chwili zorientować się, z kim właściwie miałam do czynienia, ale po krótkiej analizie w końcu udało mi się dopasować głos i rysy twarzy do znanej już mi osoby.
-O. Panienka lady Burke. A to niespodzianka. - zmusiłam się do uśmiechu. Sytuacja była taka sobie, tym bardziej że w dłoni trzymałam coś, co było chyba kawałkiem płuca typeczka - na szczęście mam ściągawkę, co się gdzie znajduje, żeby wiedzieć, jak to wycinać. Krew ściekała mi po dłoni i kapała na podłogę. Widok nienależący do tych najprzyjemniejszych.
Nie miałam pojęcia, czy kobieta wiedziała, jak pozyskuje się organy, które można było znaleźć w gablotach jej rodzinnego sklepu. W końcu te damulki to rzadko się pokazują. Tylko żeby ochłapem rzucić w głodnych ludzi albo sobie tyłki odsiadywać na tych drogich meblach na przyjęciach towarzyskich.
-Panienka tu się zgubiła czy co? - przekrzywiłam głowę. - Niedobre to miejsce, żeby się tak samemu włóczyć. Oj, niedobre… Chodzą tu łajzy takie różne, to i krzywdę Panience zrobić mogą.
I mówiąc to, wrzuciłam krwawy ochłap do słoika.
-Ale Panienka się nie przejmuje. Teraz to o jednego parszywca mniej. - postarałam się ją uspokoić, bo mimo że to szlachciura, to jednak rodziny nasze się dogadywały, i byłoby głupotą z mojej strony tak w paru zdaniach zaorać wielowiekową przyjaźń. - Proszę tam później powiedzieć w sklepie, że będzie jutro nowa dostawa komponentów. To się tam pan lord Edgar ucieszy.
*Co do chuja
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Widok jaki ukazał się oczom Primrose nie należał do tych, których była przyzwyczajona. I nawet jeżeli należała do Burke to ona miała swoje limity i możliwości. Żołądek się zbuntował, a połączenie zapachowo wizualne sprawiło, że odwróciła się gwałtownie i zwróciła resztki posiłku z samego rana.
Nie tak miał wyglądać ten dzień.
Wszystko szło źle, jakby rzeczywistość chciała uświadomić lady Burke, że życie wygląda inaczej niż myślała do tej pory.
Żołądek bolał i zwijał się w skurczach, gorzki posmak w ustach był niczym opis tego czego właśnie doświadczyła. Jeżeli tak działają emocje, to musi je wyłączyć, pozbyć się ich. Mathieu Rosier nie była świadom co jego słowa wywołały. Miała nadzieję, że nigdy się nie dowie.
-Zgubienie to dobre słowo. - Wydusiła z siebie kiedy mogła już mówić. Kaszlnęła i poprawiła opadające na twarz ciemne włosy. Uniosłą spojrzenie na półgoblinkę. -Czkawka teleportacyjna. - Dopowiedziała jeszcze starając się nie patrzeć na zwłoki u jej stóp. Krew brudziła buty, ale cały jej wygląd świadczył o tym, że przeszła przez prawdziwe piekło. A przynajmniej miała styczność z ludźmi i zdarzeniami, które nie można było wpisać w typowy dzień lady Burke.
Mieć świadomość jak pozyskiwane są składniki, a realnie to zobaczyć były dwiema odrębnymi kwestiami. Metaliczny zapach krwi był jej znany, ale leżące wnętrzności na ziemi, nie były codziennym widokiem.
Zlata umazana we krwi wyglądała niczym prastary demon ze starych manuskryptów w bibliotece i na Nokturnie. Zaś jej głos i krzywy uśmiech pogłębiały to wrażenie. -Przekażę bratu. Na pewno będzie zadowolony ich… jakością. - W to nie mogła wątpić, że Zlata zapewni im dobry towar. Szkoda, że musiała na niego patrzeć w trakcie obróbki. Oparła się o ścianę czując jak słabnie coraz bardziej. Wszystkiego było za dużo i za bardzo. Przymknęła oczy i wzięła parę głębszych oddechów aby się uspokoić. Czy cała ta męczarnia wreszcie się skończy? Czy to ostatni raz kiedy czkawka rzuca nią jak szmacianą lalką?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Odczekałam, aż panna arystokratka dość malowniczo zrzyga się na zakurzoną, czarną od sadzy i uwaloną również innymi bliżej nieokreślonymi rzeczami podłogę. Nie wiedziałam, czy reakcja ta była odpowiedzią na chorobę, czy też na krwawe widoki, jakie malowały się tuż przed nią - a dokładnie u jej stóp.
-Aha. Czkawka… - pokiwałam głową z pewnym zrozumieniem, chociaż ostatni raz coś takiego mnie dopadło, jak się jeszcze uczyłam w szkole i to do tego tuż przed tym chujowym sprawdzianem z astronomii. - Panienka lady se usiądzie, pooddycha…
Z tymi słowami wyciągnęłam kawałek brudnej ścierki, która dotychczas smętnie zwisała z bocznej kieszeni moich spodni, żeby jakkolwiek wytrzeć w nią ręce, po czym sięgnęłam do wewnętrznej kieszeni skórzanej, przetartej na łokciach kurtki. Tam trzymałam mój prawdziwy skarb.
-I wypije sobie. - to mówiąc, podałam jej piersiówkę.
Nie miałam bladego pojęcia czy pannice tego typu piją rozcieńczony spirytus, ale na własnej skórze przekonałam się już wielokrotnie, że jak jest ciężko i chujowo, to trzeba sobie golnąć. A tym bardziej, jak się ma czkawkę - czy to zwykłą, czy też magiczną.
-No ja myślę. W końcu nasze rodziny od tak dawna współpracują, że nie mógłbym wam dostarczać jakiegoś szajsu. - uśmiechnęłam się chyba pogodnie, a przynajmniej taki miałam zamiar. Wyszło chujowo. Zresztą jak zawsze. - Nie wiem, czy panienka lady też się tym interesuje, ale podobno mówi się, że do klątw, to się nadają części ludzi, którzy sobie żyli spokojnie i nikomu specjalnie nie wadzili… Żeby sobie je splugawić odpowiednio podczas rytuału.
Kucnęłam sobie koło zwłok, bo jednak miałam tu robotę do wykonania.
-Ale ja to powiem panience lady jedno - to bujda. Najlepsi są ci, którzy popełniali najgorsze, najbardziej nieludzkie rzeczy. To wtedy lepiej współgra z magią, którą się robi.
Bez większego pierdolenia się, otworzyłam umarlakowi usta, żeby spróbować wyciągnąć jeszcze śliski język. Niestety, trudno było go chwycić i jednocześnie blokować powoli sztywniejące szczęki.
-Może mi tu panienka lady potrzymać o tu? - postukałam palcem w na wpół rozchylone usta martwego mężczyzny. - Nie mogę tam sięgnąć głębiej, a małego kawałka języka to raczej nikt nie kupi.
Jak już panna Burke siedzi tak bez celu, to może się do czegoś przydać. Nie znoszę pracować, kiedy ktoś gapi mi się na ręce i nie pomaga. To nie pierdolony teatr.
|zużywam 100ml spirytusu
-Aha. Czkawka… - pokiwałam głową z pewnym zrozumieniem, chociaż ostatni raz coś takiego mnie dopadło, jak się jeszcze uczyłam w szkole i to do tego tuż przed tym chujowym sprawdzianem z astronomii. - Panienka lady se usiądzie, pooddycha…
Z tymi słowami wyciągnęłam kawałek brudnej ścierki, która dotychczas smętnie zwisała z bocznej kieszeni moich spodni, żeby jakkolwiek wytrzeć w nią ręce, po czym sięgnęłam do wewnętrznej kieszeni skórzanej, przetartej na łokciach kurtki. Tam trzymałam mój prawdziwy skarb.
-I wypije sobie. - to mówiąc, podałam jej piersiówkę.
Nie miałam bladego pojęcia czy pannice tego typu piją rozcieńczony spirytus, ale na własnej skórze przekonałam się już wielokrotnie, że jak jest ciężko i chujowo, to trzeba sobie golnąć. A tym bardziej, jak się ma czkawkę - czy to zwykłą, czy też magiczną.
-No ja myślę. W końcu nasze rodziny od tak dawna współpracują, że nie mógłbym wam dostarczać jakiegoś szajsu. - uśmiechnęłam się chyba pogodnie, a przynajmniej taki miałam zamiar. Wyszło chujowo. Zresztą jak zawsze. - Nie wiem, czy panienka lady też się tym interesuje, ale podobno mówi się, że do klątw, to się nadają części ludzi, którzy sobie żyli spokojnie i nikomu specjalnie nie wadzili… Żeby sobie je splugawić odpowiednio podczas rytuału.
Kucnęłam sobie koło zwłok, bo jednak miałam tu robotę do wykonania.
-Ale ja to powiem panience lady jedno - to bujda. Najlepsi są ci, którzy popełniali najgorsze, najbardziej nieludzkie rzeczy. To wtedy lepiej współgra z magią, którą się robi.
Bez większego pierdolenia się, otworzyłam umarlakowi usta, żeby spróbować wyciągnąć jeszcze śliski język. Niestety, trudno było go chwycić i jednocześnie blokować powoli sztywniejące szczęki.
-Może mi tu panienka lady potrzymać o tu? - postukałam palcem w na wpół rozchylone usta martwego mężczyzny. - Nie mogę tam sięgnąć głębiej, a małego kawałka języka to raczej nikt nie kupi.
Jak już panna Burke siedzi tak bez celu, to może się do czegoś przydać. Nie znoszę pracować, kiedy ktoś gapi mi się na ręce i nie pomaga. To nie pierdolony teatr.
|zużywam 100ml spirytusu
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Nie zastanawiała się kiedy Zlata podała jej swoją piersiówkę. Po pierwsze, kobieta chciała jej jakoś pomóc więc grubiaństwem byłoby odmówić, a po drugie była przekonana, że cokolwiek było w naczyniu może pomóc jej uspokoić żołądek.
Przechyliła piersiówkę, a parę kropel ostrego alkoholu wpadło do gardła wywołując atak kaszlu u arystokratki.
-Dziękuję. - Wydusiła z siebie czując jak pod powiekami pieką łzy. Pokręciła też zaraz głową. -Nie słyszałam o tej teorii, choć bardziej sensowne wydaje się, że im porządny tym lepszy do klątw.
Swoją przygodę z nimi rozpoczęła dość niedawno pogłębiając swoją wiedzę już nie tylko na poziomie teoretycznym, ale również praktycznym. Będąc członkiem rodziny Burke było pewne, że w końcu najmłodsza siostra nestora rodu również skieruje swoje spojrzenie ku tej dziedzinie magii. Nie było w tym niczego dziwnego skoro on sam był łamaczem klątw, a sklep na Nokturnie pełen był przedziwnych artefaktów.
Zacisnęła mocniej szczęki kiedy Raskolnikov zaczęła przy niej grzebać w jamie ustnej trupa. Co innego widzieć ryciny, a co innego mieć bezpośredni kontakt z całą gamą zapachów jaka temu towarzyszyła.
Prośba półgoblinki sprawiła, że wybałuszyła na nią oczy zaskoczona. Tego się nie spodziewała, ale jak w transie wstała ze swojego miejsca na drżących nogach czując, że powoli zbliża się na skraj swoich możliwości. Czuła się jak zagubiona mała dziewczynka, która pragnie wrócić do domu i zaszyć się we własnym pokoju wśród znanych sobie rzeczy. Zapomniała już całkowicie o kłótni z lordem Rosierem, zupełnie inne rzeczy zaprzątały jej głowę. Miała problemy, z którymi nie sądziła że przyjdzie się jej zmierzyć.
Podeszła do trupa i nie myśląc nad tym co robi przytrzymała we wskazanym miejscu. Niestety żołądek nie wytrzymał takich widoków i lady Burke odwróciła się czując jak ten podchodzi jej pod same gardło. Ból mięśni był nieznośny, a sama kobieta musiała wziąć parę głębszych oddechów. Nie chciała patrzeć na działania Zlaty. Lady Burke należała do silnych kobiet, tak zawsze o sobie myślała, ale dzisiejszy dzień brutalnie zweryfikował wszystko co o sobie myślała.
Przechyliła piersiówkę, a parę kropel ostrego alkoholu wpadło do gardła wywołując atak kaszlu u arystokratki.
-Dziękuję. - Wydusiła z siebie czując jak pod powiekami pieką łzy. Pokręciła też zaraz głową. -Nie słyszałam o tej teorii, choć bardziej sensowne wydaje się, że im porządny tym lepszy do klątw.
Swoją przygodę z nimi rozpoczęła dość niedawno pogłębiając swoją wiedzę już nie tylko na poziomie teoretycznym, ale również praktycznym. Będąc członkiem rodziny Burke było pewne, że w końcu najmłodsza siostra nestora rodu również skieruje swoje spojrzenie ku tej dziedzinie magii. Nie było w tym niczego dziwnego skoro on sam był łamaczem klątw, a sklep na Nokturnie pełen był przedziwnych artefaktów.
Zacisnęła mocniej szczęki kiedy Raskolnikov zaczęła przy niej grzebać w jamie ustnej trupa. Co innego widzieć ryciny, a co innego mieć bezpośredni kontakt z całą gamą zapachów jaka temu towarzyszyła.
Prośba półgoblinki sprawiła, że wybałuszyła na nią oczy zaskoczona. Tego się nie spodziewała, ale jak w transie wstała ze swojego miejsca na drżących nogach czując, że powoli zbliża się na skraj swoich możliwości. Czuła się jak zagubiona mała dziewczynka, która pragnie wrócić do domu i zaszyć się we własnym pokoju wśród znanych sobie rzeczy. Zapomniała już całkowicie o kłótni z lordem Rosierem, zupełnie inne rzeczy zaprzątały jej głowę. Miała problemy, z którymi nie sądziła że przyjdzie się jej zmierzyć.
Podeszła do trupa i nie myśląc nad tym co robi przytrzymała we wskazanym miejscu. Niestety żołądek nie wytrzymał takich widoków i lady Burke odwróciła się czując jak ten podchodzi jej pod same gardło. Ból mięśni był nieznośny, a sama kobieta musiała wziąć parę głębszych oddechów. Nie chciała patrzeć na działania Zlaty. Lady Burke należała do silnych kobiet, tak zawsze o sobie myślała, ale dzisiejszy dzień brutalnie zweryfikował wszystko co o sobie myślała.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie uważam się za empatyczną osobę, chociaż zauważanie i prawidłowa identyfikacja cudzych emocji bardzo pomaga mi w pracy – przecież muszę wiedzieć, czy moje słowa wywierają odpowiedni efekt na delikwencie. Czy w zadowalający mnie sposób się boi. Tutaj, w tej sytuacji z lady z dobrego domu dławiącej się chujowym rozcieńczonym spirytusem, wymiotami i chyba łzami byłam w pewien sposób bezradna. Nie do końca wiedziałam jak reagować – byłaby to jakaś inna osoba, to wyjebane. Niech se siedzi i nie przeszkadza, a najlepiej spierdala, gdzie ogniokraby zimują. Tutaj teraz sytuacja była inna – miałam tu przed sobą, w pewnym sensie, partnera biznesowego a takich to się nie wystawia. Byle niech nie wkurwiają i pomagają przy robocie, jak i tak to potem mają opchnąć w tym swoim zakurzonym sklepie na Nokturnie.
Nie skomentowałam kwestii porządności, bo jednak większość towaru pochodziła albo od ludzkich szumowin najgorszego typu, albo od nieznanych zdechlaków, których teraz wszędzie było pełno. Ostry mróz pięknie konserwował ciała, a to tylko na plus.
Panna Lady Burke niestety musiała się jeszcze sporo nauczyć, jeśli chodzi o ludzkie flaki. Uznałam, że trochę jej pomogę, jak już tu wpadła. No bo co tak ma siedzieć bez sensu? Ja tu potrzebuje rąk do pracy, a nie widowni. Zresztą, nie ukrywam, że czerpałam niesamowitą satysfakcję z tego spotkania. Chciałam pokazać jej, jak wygląda ten brud, ten syf, te flaki i ta krew, której pewnie nie widuje poza murami swojego, prawdopodobnie ociekającego złotem lokum. A i sam towar widuje na półkach, kiedy już jest umyty, oprawiony i wsadzony w słoik, żeby nie kurwił trupem na całą okolicę.
-Eh, Panienko... Tak to nie pójdzie – westchnęłam ciężko. Strasznie nie chciałam, żeby dziewucha mi tu zwłoki zarzygała, bo za chuj nigdy tego nie odmyje. Musiałam wymyślić sprytniejszy sposób, jak zapanować nad sytuacją. – To zrobimy tak. Ja potrzymam, a Panienka utnie ten jęzor o tu o głęboko. To bardzo proste. Jak dopiero zaczynałam pracę w tym interesie, to wyobrażałam sobie na miejscu zwłok tego, kogo nie znoszę i komu to ja bym z chęcią oderżnęła język. Ma Panienka lady kogoś takiego?
Nie skomentowałam kwestii porządności, bo jednak większość towaru pochodziła albo od ludzkich szumowin najgorszego typu, albo od nieznanych zdechlaków, których teraz wszędzie było pełno. Ostry mróz pięknie konserwował ciała, a to tylko na plus.
Panna Lady Burke niestety musiała się jeszcze sporo nauczyć, jeśli chodzi o ludzkie flaki. Uznałam, że trochę jej pomogę, jak już tu wpadła. No bo co tak ma siedzieć bez sensu? Ja tu potrzebuje rąk do pracy, a nie widowni. Zresztą, nie ukrywam, że czerpałam niesamowitą satysfakcję z tego spotkania. Chciałam pokazać jej, jak wygląda ten brud, ten syf, te flaki i ta krew, której pewnie nie widuje poza murami swojego, prawdopodobnie ociekającego złotem lokum. A i sam towar widuje na półkach, kiedy już jest umyty, oprawiony i wsadzony w słoik, żeby nie kurwił trupem na całą okolicę.
-Eh, Panienko... Tak to nie pójdzie – westchnęłam ciężko. Strasznie nie chciałam, żeby dziewucha mi tu zwłoki zarzygała, bo za chuj nigdy tego nie odmyje. Musiałam wymyślić sprytniejszy sposób, jak zapanować nad sytuacją. – To zrobimy tak. Ja potrzymam, a Panienka utnie ten jęzor o tu o głęboko. To bardzo proste. Jak dopiero zaczynałam pracę w tym interesie, to wyobrażałam sobie na miejscu zwłok tego, kogo nie znoszę i komu to ja bym z chęcią oderżnęła język. Ma Panienka lady kogoś takiego?
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Nie chciała zniechęcić do siebie Zlaty, ale wyglądała niczym całe nieszczęście zebrane w okolicy i skumulowane na jednej osobie. Chciała trzymać dumnie uniesioną głowę ale nie była w stanie kiedy cała godność została dawno temu utopiona w bagnie przy szpitalu polowym. Wiedziała jak pozyskuje się składniki, tajemnicą nigdy to nie było. Opowieść, a żywy i prawdziwy obraz to jedna dwie zupełnie odmienne rzeczy. Pani Raskolnikov miała rację, że przed szlachetnie urodzoną czarownicą jeszcze wiele lat doświadczeń tego jak ten świat jest splugawiony i brudy. Choć nie żyła w ociekających złotem murach tak żyła w dobrostanie o jakim inni mogli jedynie marzyć, a część nawet nie śmiała bojąc się zapeszać swoje życie.
Zerknęła na półgoblinkę kiedy ta rozmyślała jak inaczej poradzić sobie z patową sytuacją, aż w jej dłonie trafił nóż do odcinania języka. Zacisnęła na rękojeści drobną dłoń dziwiąc się jak broń dobrze leży i pasuje do smukłych palców. Było w tym coś dziwnie satysfakcjonującego. Przeniosła wzrok z lśniącego ostrza na trupa, któremu Zlata otwierała usta by wyciągnąć język.
Wyobrazić sobie, że to ktoś komu by chciała uciąć język. Nie wydawało się to aż tak trudne, parę osób zalazło jej za skórę, ale żeby aż tak by realnie rzeczoną osobę skrzywdzić?
Najczęściej były to osoby, które naraziły się w jakiś sposób jej bliskim. Zawsze chciała bronić tych, których kochała więc gotowała była bronić ich własną piersią. Starając się nie patrzeć na całe zwłoki sięgnęła dłonią ku organowi. Uczucie na dłoni było paraliżujące, chciała się wycofać, odrzucić nóż na bok i zanieść się płaczem godnym małego dziecka. Nie mogła tego zrobić, nie mogła pozwolić aby Zlata straciła swój zarobek. W końcu to miało trafić do sklepu, zniszczyłaby składniki do rzucania klątw. Sabotowanie pracy własnej rodziny nie leżało w dobrym zwyczaju. Walcząc z odruchem odrazy pociągnęła mocniej za zesztywniały język, który stawiał oporu, usłyszała przerażający dźwięk szarpanego z całej siły ciała. Zgodnie z instrukcją Zlaty ucięła mięsień we wskazanym miejscu zaskoczona jak gładko nóż przecina tkanki, musiał być bardzo ostry. Po niedługiej chwili trzymała w dłoni odcięty, ludzki język.
Zerknęła na półgoblinkę kiedy ta rozmyślała jak inaczej poradzić sobie z patową sytuacją, aż w jej dłonie trafił nóż do odcinania języka. Zacisnęła na rękojeści drobną dłoń dziwiąc się jak broń dobrze leży i pasuje do smukłych palców. Było w tym coś dziwnie satysfakcjonującego. Przeniosła wzrok z lśniącego ostrza na trupa, któremu Zlata otwierała usta by wyciągnąć język.
Wyobrazić sobie, że to ktoś komu by chciała uciąć język. Nie wydawało się to aż tak trudne, parę osób zalazło jej za skórę, ale żeby aż tak by realnie rzeczoną osobę skrzywdzić?
Najczęściej były to osoby, które naraziły się w jakiś sposób jej bliskim. Zawsze chciała bronić tych, których kochała więc gotowała była bronić ich własną piersią. Starając się nie patrzeć na całe zwłoki sięgnęła dłonią ku organowi. Uczucie na dłoni było paraliżujące, chciała się wycofać, odrzucić nóż na bok i zanieść się płaczem godnym małego dziecka. Nie mogła tego zrobić, nie mogła pozwolić aby Zlata straciła swój zarobek. W końcu to miało trafić do sklepu, zniszczyłaby składniki do rzucania klątw. Sabotowanie pracy własnej rodziny nie leżało w dobrym zwyczaju. Walcząc z odruchem odrazy pociągnęła mocniej za zesztywniały język, który stawiał oporu, usłyszała przerażający dźwięk szarpanego z całej siły ciała. Zgodnie z instrukcją Zlaty ucięła mięsień we wskazanym miejscu zaskoczona jak gładko nóż przecina tkanki, musiał być bardzo ostry. Po niedługiej chwili trzymała w dłoni odcięty, ludzki język.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Są takie rzeczy, które się widzi od razu. Jak na przykład ten ułamek sekundy, kiedy mój nóż znalazł się w dłoni młodej lady Burke. Mimo bladej, lekko zielonkawej cery, spuchniętych oczu i spierzchniętych ust, doskonale widziałam w jej oczach ten krótki błysk zadowolenia. Ciekawe, czy ona sama była tego świadoma? A może to po prostu była kwestia tego, że faktycznie chciała mi pomóc a tym samym i krwawym rodzinnym interesom? Tego, niestety, nie wiedziałam.
Kiedy bardzo wprawnie odcięty język znalazł się w jej dłoni, sięgnęłam po nasmarowaną woskiem szmatkę, żeby od razu przechwycić zdobycz i ją zabezpieczyć.
-No, proszę, proszę, jak Panience lady ładnie poszło – uśmiechnęłam się szeroko i wytarłam rękawem kurtki policzek, na który chlapnęła krew. – Chyba to musiał być ktoś, kto Panience lady mocno zaszedł za skórę, bo takie ładne cięcie było, że ho-ho!
Zawiązałam ładny supełek na ściereczce, aby towar prezentował się profesjonalnie, a nie jak pieprzony ochłap ze sklepu mięsnego.
-No to co? Teraz oczka-oczęta tniemy? Z tym to zawsze jest problem, żeby to wydłubać porządnie, a nie uszkodzić. Ale to kwestia praktyki – odpowiedziałam całkiem pogodnie, sięgając po słoik z zielonkawym, konserwującym eliksirem i przysuwając go bliżej. W sumie dobrze by było mieć takiego współpracownika, z którym można by działać w parze w terenie. Jedno tnie, drugie pakuje. Jedno trzyma – drugie wycina. Muszę to rozważyć na przyszłość, ale młodej Burke tego chyba nie zaproponuje, bo ci ograniczeni faceci, którzy nas otaczają, mogliby robić problemy. Wiadomo, przecież nasza niezależność, szczególnie ta finansowa, to tych kutasów boli najbardziej.
-Panienka lady się rozchmurzy. Napije się jeszcze – to mówiąc, ponownie wcisnęłam jej do rąk piersiówkę, nawet nie patrząc, czy uwali mi ją krwią. Przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz. – Nie ma co się smucić. Czkawka w końcu przejdzie, a kto umarł – ten nie żyje. Nie ma co żałować gnoja.
Machnęłam ręką.
-To tak. Bierze Panienka lady nożyk – chwyciłam ja za rękę i nakierowałam na oko, drugą ręką unosząc powiekę umarlaka. – I powoli wsuwamy o tak o...
Ostry nóż wszedł w miękką tkankę jak w ciepłe masło.
Kiedy bardzo wprawnie odcięty język znalazł się w jej dłoni, sięgnęłam po nasmarowaną woskiem szmatkę, żeby od razu przechwycić zdobycz i ją zabezpieczyć.
-No, proszę, proszę, jak Panience lady ładnie poszło – uśmiechnęłam się szeroko i wytarłam rękawem kurtki policzek, na który chlapnęła krew. – Chyba to musiał być ktoś, kto Panience lady mocno zaszedł za skórę, bo takie ładne cięcie było, że ho-ho!
Zawiązałam ładny supełek na ściereczce, aby towar prezentował się profesjonalnie, a nie jak pieprzony ochłap ze sklepu mięsnego.
-No to co? Teraz oczka-oczęta tniemy? Z tym to zawsze jest problem, żeby to wydłubać porządnie, a nie uszkodzić. Ale to kwestia praktyki – odpowiedziałam całkiem pogodnie, sięgając po słoik z zielonkawym, konserwującym eliksirem i przysuwając go bliżej. W sumie dobrze by było mieć takiego współpracownika, z którym można by działać w parze w terenie. Jedno tnie, drugie pakuje. Jedno trzyma – drugie wycina. Muszę to rozważyć na przyszłość, ale młodej Burke tego chyba nie zaproponuje, bo ci ograniczeni faceci, którzy nas otaczają, mogliby robić problemy. Wiadomo, przecież nasza niezależność, szczególnie ta finansowa, to tych kutasów boli najbardziej.
-Panienka lady się rozchmurzy. Napije się jeszcze – to mówiąc, ponownie wcisnęłam jej do rąk piersiówkę, nawet nie patrząc, czy uwali mi ją krwią. Przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz. – Nie ma co się smucić. Czkawka w końcu przejdzie, a kto umarł – ten nie żyje. Nie ma co żałować gnoja.
Machnęłam ręką.
-To tak. Bierze Panienka lady nożyk – chwyciłam ja za rękę i nakierowałam na oko, drugą ręką unosząc powiekę umarlaka. – I powoli wsuwamy o tak o...
Ostry nóż wszedł w miękką tkankę jak w ciepłe masło.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Primrose czuła się jakby była poza swoim ciałem kiedy odcinała język, podawała go Zlacie, a następnie patrzyła jak ta robi elegancki tobołek, który trafi do lorda Burke na Nokturnie. Sama była zaskoczona tym z jaką łatwością przyszło jej odcinacie oragnów nieboszczyka. Nóż pasował idealnie do dłoni, tak samo piersiówka, z której pociągnęła solidny łyk, a alkohol palił znacznie mniej niż ostatnio. Nie skrzywiła się jednak, żołądek się uspokoił, a może to ona przestała myśleć o tym wszystkim? W każdym razie młoda czarownica trzymała ośmieliła się spojrzeć bardziej na trupa, który już nie wydawał się taki straszy kiedy odcięła mu język.
-Chyba każdy ma taką osobę, której chciałby uciąć język. - Mruknęła uświadamiając sobie, że posiada wewnątrz wiele negatywnych emocji, które teraz z niej uchodziły. Czyżby Zlata poruszyła w lady Burke mały kamyczek uruchamiając wielką lawinę. Nie spodziewała się jednak, że półgoblice tak spodoba się nauczanie czarownicy, że zaproponuje dalsze sztukowanie trupa. -Oczy... - Powtórzyła za nią głucho. Nie stawiała już oporu, nie zastanawiała się czy to lady przystoi. Nawet nie zapytała jej gdzie jest, bo czy to ważne skoro zaraz znów ją czkawka gdzieś przeniesie? Primrose czuła, że to nie jest jej ostatnie lądowanie i za chwilę ponownie znajdzie się w nieznanym jej miejscu. A czy to przeżyje? Oby.
Poczuła chłodne palce Raskolnikov na swoim nadgarstku i nie stawiając oporu pochyliła się nad trupem. Ciemne, teraz brudne i potargane włosy opadły na jasną twarz przysłaniając oblicze kobiety. Wyglądała niczym śmierć nachylająca się nad umierającym oceniając jego życie i czy zasługuje aby trwać między światami. Nóż sprawnie wsunął się pod powiekę wypychając gałkę oczną na wierzch. Wykonywała posłusznie wszystkie polecenia Zlaty, nie zadawała zbędnych pytań, bo i po co? Może to koszmary sen, z którego za chwilę się wybudzi? Kłamstwo, które teraz przychodziło jej łatwo kiedy umysł postanowił odciąć się od całej tej sytuacji.
-O nie... - Jęknęła po chwili Primrose czując jak znów ściska jej żołądek i to nie na wymioty. Czkawka się zbliżała, doskonale to wiedziała.
Po chwili z na ziemię upadł nożyk, a zaraz za nim delikatna bransoleta, która wcześniej zdobiła przegub lady Burke. Cichy trzask i czarnowłosej już nie było.
Hep!
-Chyba każdy ma taką osobę, której chciałby uciąć język. - Mruknęła uświadamiając sobie, że posiada wewnątrz wiele negatywnych emocji, które teraz z niej uchodziły. Czyżby Zlata poruszyła w lady Burke mały kamyczek uruchamiając wielką lawinę. Nie spodziewała się jednak, że półgoblice tak spodoba się nauczanie czarownicy, że zaproponuje dalsze sztukowanie trupa. -Oczy... - Powtórzyła za nią głucho. Nie stawiała już oporu, nie zastanawiała się czy to lady przystoi. Nawet nie zapytała jej gdzie jest, bo czy to ważne skoro zaraz znów ją czkawka gdzieś przeniesie? Primrose czuła, że to nie jest jej ostatnie lądowanie i za chwilę ponownie znajdzie się w nieznanym jej miejscu. A czy to przeżyje? Oby.
Poczuła chłodne palce Raskolnikov na swoim nadgarstku i nie stawiając oporu pochyliła się nad trupem. Ciemne, teraz brudne i potargane włosy opadły na jasną twarz przysłaniając oblicze kobiety. Wyglądała niczym śmierć nachylająca się nad umierającym oceniając jego życie i czy zasługuje aby trwać między światami. Nóż sprawnie wsunął się pod powiekę wypychając gałkę oczną na wierzch. Wykonywała posłusznie wszystkie polecenia Zlaty, nie zadawała zbędnych pytań, bo i po co? Może to koszmary sen, z którego za chwilę się wybudzi? Kłamstwo, które teraz przychodziło jej łatwo kiedy umysł postanowił odciąć się od całej tej sytuacji.
-O nie... - Jęknęła po chwili Primrose czując jak znów ściska jej żołądek i to nie na wymioty. Czkawka się zbliżała, doskonale to wiedziała.
Po chwili z na ziemię upadł nożyk, a zaraz za nim delikatna bransoleta, która wcześniej zdobiła przegub lady Burke. Cichy trzask i czarnowłosej już nie było.
Hep!
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Musiałam przyznać, że pomoc przy aż takiej brudnej robocie była miłą odmianą. Ot można było sobie pogadać, a i robota szła sprawniej - przydaje się ten drugi ktoś, kto potrzyma, pociągnie i przetnie, co trzeba i gdzie trzeba. Pewnie, gdyby Pani Lady nie była Panią Lady, to bym jej zaproponowała, żeby częściej wybierała się ze mną w teren. No ale, niestety, tacy jak ona - nawet Burki - rządzili się swoimi zasadami, gdzie nie ma miejsca na flaki, krew, brud i inne gówna. Ci to muszą mieć nudne życie...
Ale co mi tam szkodzi spróbować. Szczególnie że widać było, że coś w dzieweczce się ruszyło, kiedy tak ściskała w ręce nożyk.
-Panienka Lady, jeśli będzie chciała sobie jeszcze powyobrażać, że kroi jakiegoś złamasa, co Panience Lady krew psuje, to ja się polecam. - wyszczerzyłam usta w szerokim uśmiechu. - Mimo że czasy chujowe… bo co tu dużo mówić, to takiej jak ta pracy to się więcej zrobiło.
Dziewczyna w ogóle nie stawiała oporu i nawet w pewnej chwili poczułam, że to ona wbiła ostrze w głowę trupa. Ciekawe, czy też to zauważyła, czy nadal myślała, że to ja pokierowałam jej dłonią?
Gałka oczna zawisła na kawałku mięsa i żył. Śmieszny widok. Człowiek w takim stanie zawsze przypomina jakiegoś pojebanego, przerośniętego ślimaka.
-No po wie Panienka Lady, jak to jest. Wzrosło zapotrzebowanie mocno na taki towar - kontynuowałam jak gdyby nigdy nic. - No bo niby wszyscy udają i trąbią na każdym kroku, że czarna magia jest zabroniona, ale sama Panienka Lady doskonale wie, jak to jest w rzeczywistości. Co tu dużo mówić.
Pozwoliłam sobie na ten drobny komentarz. Niech oni wiedzą, że nie dam kupić na tę debilną propagandę, którą próbują wciskać tym wszystkim łatwowiernym debilom. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, jaka jest prawda. Bo kto przeżył połowę życia w Soweickom Sojuzie, ten zna prawdziwe życie.
-No to teraz drugie… - ale zanim zdążyłam skończyć zdanie, dziewczyna cicho jęknęła, po czym czknęła, znikając z charakterystycznym pyknięciem… a ja zostałam sama.
Tylko ja i truposz - jak prawie każdego pieprzonego dnia.
Wzruszyłam jedynie ramionami do tych myśli, następnie chwyciłam za upuszczony przez Primrose nóż.
-Praca w końcu sama się nie zrobi… - mruknęłam i pogwizdując skoczną melodyjkę, którą niedawno podczas nocnego spaceru w dzielnicy portowej, powróciłam do oprawiania zdobyczy.
/zt
Ale co mi tam szkodzi spróbować. Szczególnie że widać było, że coś w dzieweczce się ruszyło, kiedy tak ściskała w ręce nożyk.
-Panienka Lady, jeśli będzie chciała sobie jeszcze powyobrażać, że kroi jakiegoś złamasa, co Panience Lady krew psuje, to ja się polecam. - wyszczerzyłam usta w szerokim uśmiechu. - Mimo że czasy chujowe… bo co tu dużo mówić, to takiej jak ta pracy to się więcej zrobiło.
Dziewczyna w ogóle nie stawiała oporu i nawet w pewnej chwili poczułam, że to ona wbiła ostrze w głowę trupa. Ciekawe, czy też to zauważyła, czy nadal myślała, że to ja pokierowałam jej dłonią?
Gałka oczna zawisła na kawałku mięsa i żył. Śmieszny widok. Człowiek w takim stanie zawsze przypomina jakiegoś pojebanego, przerośniętego ślimaka.
-No po wie Panienka Lady, jak to jest. Wzrosło zapotrzebowanie mocno na taki towar - kontynuowałam jak gdyby nigdy nic. - No bo niby wszyscy udają i trąbią na każdym kroku, że czarna magia jest zabroniona, ale sama Panienka Lady doskonale wie, jak to jest w rzeczywistości. Co tu dużo mówić.
Pozwoliłam sobie na ten drobny komentarz. Niech oni wiedzą, że nie dam kupić na tę debilną propagandę, którą próbują wciskać tym wszystkim łatwowiernym debilom. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, jaka jest prawda. Bo kto przeżył połowę życia w Soweickom Sojuzie, ten zna prawdziwe życie.
-No to teraz drugie… - ale zanim zdążyłam skończyć zdanie, dziewczyna cicho jęknęła, po czym czknęła, znikając z charakterystycznym pyknięciem… a ja zostałam sama.
Tylko ja i truposz - jak prawie każdego pieprzonego dnia.
Wzruszyłam jedynie ramionami do tych myśli, następnie chwyciłam za upuszczony przez Primrose nóż.
-Praca w końcu sama się nie zrobi… - mruknęłam i pogwizdując skoczną melodyjkę, którą niedawno podczas nocnego spaceru w dzielnicy portowej, powróciłam do oprawiania zdobyczy.
/zt
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
9 czerwca 1958
Bezsilność żarłocznie pożerała wszystko co zgromadzone wokół.
Nie było już ani początku, ani końca – pozbawiona sensu sentencja dnia i nocy, dnia poprzedniego i kolejnego, składającego się z tych samych, nic nie wartych zlepków codzienności. Muśnięcia kołdry, pozbawione woni zapachy, jałowe jedzenie i zmęczone spojrzenie osiadające na nicości, zupełnie jakby straciło horyzont; do tej pory nie pamiętała w jaki sposób dotarła z klifów do Makówki, w jaki sposób zaszyła się w domostwie na kilka tygodni, nie wyciągając szyi zza domostwa.
Skóra szczelniej oplotła kości, ciało odżywiane tym samym – kaszą i chlebem – fizycznie tęskniło za ruchem i pożywieniem, nawet jeśli tego nie odczuwała, przestając odróżniać głód od uczucia sytości, strach od radości, a dzień od nocy.
Dolina Godryka rozmyła się w świadomości podobnie jak domostwo, w którym tymczasowo mieszkała – zaczynała przyłapywać się na tym, że chwilami zapominała własnego nazwiska, i pojawiało się dopiero wtedy kiedy wspomnienie brata jaśniało boleśnie pomiędzy przewracanymi wspomnieniami i taflą łez.
Po kilkunastu dniach nie potrafiła też płakać.
Nie potrafiła także wykrzesać dla samej siebie odpowiedniego kłamstwa, lichego zapewnienia o rzeczywistości, ułudnej chwili, której mogłaby się trzymać nim popadnie w obłęd lub całkowicie straci czucie. Fizyczne i duchowe; po utracie łez przyszedł brak modlitw, zwykle powtarzanych pieczołowicie co wieczór, z nadzieją i prośbą.
Pierw miała Bogu za złe, teraz przestał ją obchodzić.
Peter Beddow zniknął; zmyło go z powierzchni ziemi, tak jakby nigdy nie istniał, a ona miała nie szukać jego ciała, bo zwyczajnie go nie było. Zupełnie jak gdyby nigdy się nie narodził, nie trzymał jej za rękę i był tylko wytworem wyobraźni; jedynym punktem palącej złości był fakt, że nie posiadała nawet jego zdjęcia; album przepadł wraz z innymi reliktami nijakiej przeszłości w gruzach zawalonego sierocińca, zupełnie jak ich życie. Jego życie.
Londyn stracił swój smak.
Stracił smak, zapach i duszące poczucie strachu; krocząc ulicą nie miała w sobie ostrożności i przerażenia oplatającego kręgi kręgosłupa – stawiała kroki niczym duch, ciche i bezszelestne, stworzona z szarości i zimnego beżu, jak wyblakły pergamin albo brudny piach na opuszczonej plaży.
Szukała – przedmiotów, elementów, samej siebie; nie była już pewna. Skrawka celu, powodu lub źródła.
To nie było już istotne, kiedy wzrok napotkał zgliszcza, a postać, mimo widocznej tabliczki o zakazie wejścia, przekroczyła na wpół zniszczone ogrodzenie sierocińca, krocząc w tak dobrze niegdyś znanym kierunku.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Już tu kiedyś był. Dawno temu, w towarzystwie znajomej barmanki i jej sprytnego krecika. Zabrała go tu na łowy, w istocie jednak potrzebowała swoistego oczyszczenia. Dobrze było zaciągnąć go na poszukiwanie skarbów, bo przywłaszczanie miał we krwi, a przy tym nie zadawał niewygodnych pytań. Ona powspominała trudne dzieciństwo, przy okazji zdejmując chociaż część żalu z obciążonych traumami barków. On w tym samym czasie szczerzył się na widok połyskującej błyskotki, znalezionej gdzieś pośród spopielonych gruzów. Dziwne to było doświadczenie, równie dziwaczna bywała ich relacja, teraz gdzieś już zwietrzała, bo o jej duszy słuch zaginął. Ostatni raz widzieli się chyba nad śmierdzącą Tamizą, skrywającą na dnie niewinnych topielcy i wizje postępującej wojny. Gorzkie to było spotkanie, jakoś nienormalnie patetyczne i przepełnione obietnicami, których oboje nie potrafili dotrzymać. Ale nie przylazł tu po sentymenty, bez widoku spalonego sierocińca nadal przecież o niej pamiętał. Ciężko byłoby zapomnieć, zwłaszcza że niejednokrotnie truła mu o to czy tamto. Wtedy złościli się na siebie w uzasadnionej beztrosce; ta jednak dawno już minęła, a każdy kolejny dzień stawał się walką o przetrwanie. Zdaje się, że właśnie po to tu był. By przetrwać. Wprawdzie nie miał ze sobą niuchacza, ale wierzył w własne, złodziejskie instynkty. Znalazł tu coś raz, znajdzie jakieś śmieci i teraz. Snucie się po cudzych mieszkaniach było ostatecznością, przy hazardowym stole nie miał na co liczyć, na ulicy nie widywał żywej duszy. Wszyscy dogorywali we własnych norach, za parę udanych rund w pokera zamówić mógł co najwyżej paskudną polewkę w podrzędnej spelunie, takie to było parszywe życie. Szkoda, że nikt nie zaciągnął go siłą do woja. Tam może nie umierało się z głodu.
Rzucił bezwstydne spojrzenie na zgoła skrzywiony znak zakazu; zaraz już stąpał po skrzypiącej, sczerniałej od sadzy podłodze. Gdzie zacząć? Chciwy łeb zaprowadził go wystawnego pokoju, co to przypominał fikuśny gabinet dyrektora tego bidula. Tak właśnie wyobrażał sobie wnętrza willi czy innych zamczysk bogatych skurwysynów. Nic tylko przepych, wykwint i rokoko. Trudno było dostać się do środka, wejście zawalone było pozostałościami niegdyś sąsiadującej ściany. Trochę pogrzebał w tej ruinie i jakoś się przecisnął. Miał w tym doświadczenie, niejedną intencjonalną dziurę w murze już w życiu zrobił. Jedna nawet prowadziła do odizolowanego od mieszkania stryszku. Na Crimson Street nie doświadczał takich przygód, tam tylko wsłuchiwać się mógł w ekscesy patologicznych, znanych mu z widzenia mord. Na samym środku stało duże biurko, porządne, ciężkie, nie z byle sklejki. Naiwnie zajrzał do szuflad, ale poza nic już nieznaczącą dokumentacją nie uświadczył niczego wartościowego. Okiem sięgnął jeszcze do rozwalonej szafy; w pozostawionej na wieszaku marynarce znalazł parę zaplutych knutów, ale żadnej bajońskiej sumy. W podobnej chciwym kretom pozie pomacał w zakamarkach, ale palce odkryły jedynie kurz i popiół. Miernie to były znaleziska, ale był na to gotowy. Wygrzebawszy się z pomieszczenia zasłyszał dziwny hałas z góry, ale to go nie zniechęciło. Spodziewał się tam co najwyżej myszy czy bezdomnej moczymordy. Z jednym i drugim dałby radę. Tak też spokojnym, cichym krokiem wszedł po schodach; wąski korytarzyk zaprowadził go do pokoiku. Osmalona tapeta i rozpadające się tapczany przywiodły mu na myśl ponury widok dzieci. Poza zniszczonymi zabawkami i doszczętnie zjaranymi materacami nic nie znalazł. Do czasu, gdy przed twarzą wyrosła mu sylwetka jakiejś dziewczyny. Młodej, pewnie dorosłej, ale niewyglądającej na zbłąkaną.
- Czego tu szukasz? - spytał bez ogródek, chociaż spokojnym tonem. Rozglądała się za fantami, tak jak on? Nie miała na co liczyć.
Rzucił bezwstydne spojrzenie na zgoła skrzywiony znak zakazu; zaraz już stąpał po skrzypiącej, sczerniałej od sadzy podłodze. Gdzie zacząć? Chciwy łeb zaprowadził go wystawnego pokoju, co to przypominał fikuśny gabinet dyrektora tego bidula. Tak właśnie wyobrażał sobie wnętrza willi czy innych zamczysk bogatych skurwysynów. Nic tylko przepych, wykwint i rokoko. Trudno było dostać się do środka, wejście zawalone było pozostałościami niegdyś sąsiadującej ściany. Trochę pogrzebał w tej ruinie i jakoś się przecisnął. Miał w tym doświadczenie, niejedną intencjonalną dziurę w murze już w życiu zrobił. Jedna nawet prowadziła do odizolowanego od mieszkania stryszku. Na Crimson Street nie doświadczał takich przygód, tam tylko wsłuchiwać się mógł w ekscesy patologicznych, znanych mu z widzenia mord. Na samym środku stało duże biurko, porządne, ciężkie, nie z byle sklejki. Naiwnie zajrzał do szuflad, ale poza nic już nieznaczącą dokumentacją nie uświadczył niczego wartościowego. Okiem sięgnął jeszcze do rozwalonej szafy; w pozostawionej na wieszaku marynarce znalazł parę zaplutych knutów, ale żadnej bajońskiej sumy. W podobnej chciwym kretom pozie pomacał w zakamarkach, ale palce odkryły jedynie kurz i popiół. Miernie to były znaleziska, ale był na to gotowy. Wygrzebawszy się z pomieszczenia zasłyszał dziwny hałas z góry, ale to go nie zniechęciło. Spodziewał się tam co najwyżej myszy czy bezdomnej moczymordy. Z jednym i drugim dałby radę. Tak też spokojnym, cichym krokiem wszedł po schodach; wąski korytarzyk zaprowadził go do pokoiku. Osmalona tapeta i rozpadające się tapczany przywiodły mu na myśl ponury widok dzieci. Poza zniszczonymi zabawkami i doszczętnie zjaranymi materacami nic nie znalazł. Do czasu, gdy przed twarzą wyrosła mu sylwetka jakiejś dziewczyny. Młodej, pewnie dorosłej, ale niewyglądającej na zbłąkaną.
- Czego tu szukasz? - spytał bez ogródek, chociaż spokojnym tonem. Rozglądała się za fantami, tak jak on? Nie miała na co liczyć.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gruchoczące pod stopami gruzy miały być ostatnią przestrogą, donośną i potencjalnie bolesną, nastawioną na skaleczenie i donośnie informujące o tym, że nie miała czego tu szukać. Finalnie całkowicie zignorowane; kroki ruszyły przed siebie, stopy prześlizgiwały się pomiędzy zawalonym tynkiem, czarną ziemią a zgliszczami uszkodzonych przedmiotów, a raczej tego, co z nich zostało.
Wejście do budynku było na wpół zawalone, podobnie jak klatka schodowa, jedynie imitująca to, czym była kiedyś; dostanie się na wyższe piętra nie było najlepszym pomysłem, stopnie zdawały się jakby drżeć pod ciężarem jej ciała, choć sama nie czuła chociażby kilograma obciążenia.
Zupełnie jakby snuła się bez niego, była jedynie duchem, albo nawet jego namiastką, stworzoną z szarości i wyblakłej faktury marą, witającą się na nowo z miejscem odległych wspomnień.
W innym momencie nie byłaby w stanie tak obojętnie przechodzić od pomieszczenia do pomieszczenia; w innym życiu bałaby się tutaj wrócić.
Pokryte sadzą ściany zdawały się wciąż nosić zapach sadzy; popiół osadzał się na butach, dostatecznie je brudząc, kurz dryfujący w powietrzu potrzebował chwili, by opaść – lub ona sama potrzebowała momentu, by przyzwyczaić płuca do dziwnego, dusznego miejsca, jednocześnie skutego echem zimnego zapomnienia.
Początkowo zwracała uwagi na miejsca, które powoli naznaczała swoją obecnością; na szyldy nad drzwiami, rozpoznawalne elementy na ścianach i podłodze, w końcu to, co zostało po sprzętach w poszczególnych pokojach. Finalnie przestała patrzeć nawet na rozrzucone zabawki na ziemi, snując się jakby bardziej w hipnozie, niźli wytyczonym celu.
Pamiętała piętro, pamiętała też pokoje, które niegdyś należały do nich.
Dostanie się na wyższe piętra było trudniejsze; część drewnianych konstrukcji uległa zniszczeniu, dostatecznie odgradzając możliwość dotarcia wyżej. Wybierając drogę przez wpół zawalone, spiralne schody, otarła dłonią o jeden ze stopni, wypuszczając z ust cichy syk, dopiero później dostrzegając nieprzyjemny szkarłat i odłamki betonu osiadające na wnętrzu dłoni.
Zupełnie jakby metaliczny, ledwo wyczuwalny zapach krwi miał ją obudzić, otworzyła szerzej oczy, docierając w końcu do celu – sali, która kiedyś była czymś w rodzaju świetlicy. Stara szafa i komoda z dostawką wciąż tam stały, choć zdecydowanie osmolone. Fotel, w którym niegdyś siedziało najgrzeczniejsze dziecko był już tylko zwęgloną kupą śmieci. Tapczany były zniszczone, choć tam nie mogło kryć się nic wartościowego. Podeszła więc do drewnianych mebli, powoli przeszukując szuflady.
Głos, który do niej dotarł początkowo zrzuciła na wytwór własnej wyobraźni; dopiero kiedy w szkle osmolonej szyby gabloty zobaczyła sylwetkę, gwałtownie odwróciła się przez ramię, opierając własne ciało o meble.
Oddech przyspieszył, dłoń instynktownie sięgnęła różdżki; nie wyglądał jak ktoś z patrolu, nie wyglądał też jak zagrożenie – pozornie, dlatego palce prędko zacisnęły się na drewnie.
– Czegoś – burknęła krótko, marszcząc brwi – Coś tu... zostawiłam – dodała, równie mrukliwie, nie przestając krzyżować spojrzenia z nieznajomym. Nie wiedziała ile mógł mieć lat, choć raczej niezbyt dużo; po ubraniu nie wyglądał też jak ktoś, kogo powinna się bać, bardziej przypominał mieszkańców Doliny lub londyńskiego portu; po co tu był?
– Myślałam, że nikogo tutaj nie ma – dodała, zadzierając odrobinę podbródek, jakby chciała samej sobie stworzyć iluzję odwagi.
Wejście do budynku było na wpół zawalone, podobnie jak klatka schodowa, jedynie imitująca to, czym była kiedyś; dostanie się na wyższe piętra nie było najlepszym pomysłem, stopnie zdawały się jakby drżeć pod ciężarem jej ciała, choć sama nie czuła chociażby kilograma obciążenia.
Zupełnie jakby snuła się bez niego, była jedynie duchem, albo nawet jego namiastką, stworzoną z szarości i wyblakłej faktury marą, witającą się na nowo z miejscem odległych wspomnień.
W innym momencie nie byłaby w stanie tak obojętnie przechodzić od pomieszczenia do pomieszczenia; w innym życiu bałaby się tutaj wrócić.
Pokryte sadzą ściany zdawały się wciąż nosić zapach sadzy; popiół osadzał się na butach, dostatecznie je brudząc, kurz dryfujący w powietrzu potrzebował chwili, by opaść – lub ona sama potrzebowała momentu, by przyzwyczaić płuca do dziwnego, dusznego miejsca, jednocześnie skutego echem zimnego zapomnienia.
Początkowo zwracała uwagi na miejsca, które powoli naznaczała swoją obecnością; na szyldy nad drzwiami, rozpoznawalne elementy na ścianach i podłodze, w końcu to, co zostało po sprzętach w poszczególnych pokojach. Finalnie przestała patrzeć nawet na rozrzucone zabawki na ziemi, snując się jakby bardziej w hipnozie, niźli wytyczonym celu.
Pamiętała piętro, pamiętała też pokoje, które niegdyś należały do nich.
Dostanie się na wyższe piętra było trudniejsze; część drewnianych konstrukcji uległa zniszczeniu, dostatecznie odgradzając możliwość dotarcia wyżej. Wybierając drogę przez wpół zawalone, spiralne schody, otarła dłonią o jeden ze stopni, wypuszczając z ust cichy syk, dopiero później dostrzegając nieprzyjemny szkarłat i odłamki betonu osiadające na wnętrzu dłoni.
Zupełnie jakby metaliczny, ledwo wyczuwalny zapach krwi miał ją obudzić, otworzyła szerzej oczy, docierając w końcu do celu – sali, która kiedyś była czymś w rodzaju świetlicy. Stara szafa i komoda z dostawką wciąż tam stały, choć zdecydowanie osmolone. Fotel, w którym niegdyś siedziało najgrzeczniejsze dziecko był już tylko zwęgloną kupą śmieci. Tapczany były zniszczone, choć tam nie mogło kryć się nic wartościowego. Podeszła więc do drewnianych mebli, powoli przeszukując szuflady.
Głos, który do niej dotarł początkowo zrzuciła na wytwór własnej wyobraźni; dopiero kiedy w szkle osmolonej szyby gabloty zobaczyła sylwetkę, gwałtownie odwróciła się przez ramię, opierając własne ciało o meble.
Oddech przyspieszył, dłoń instynktownie sięgnęła różdżki; nie wyglądał jak ktoś z patrolu, nie wyglądał też jak zagrożenie – pozornie, dlatego palce prędko zacisnęły się na drewnie.
– Czegoś – burknęła krótko, marszcząc brwi – Coś tu... zostawiłam – dodała, równie mrukliwie, nie przestając krzyżować spojrzenia z nieznajomym. Nie wiedziała ile mógł mieć lat, choć raczej niezbyt dużo; po ubraniu nie wyglądał też jak ktoś, kogo powinna się bać, bardziej przypominał mieszkańców Doliny lub londyńskiego portu; po co tu był?
– Myślałam, że nikogo tutaj nie ma – dodała, zadzierając odrobinę podbródek, jakby chciała samej sobie stworzyć iluzję odwagi.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powietrze przepełnione było kurzem i resztkami tutejszego żalu. We wszechogarniającej ciszy dało się dosłyszeć stłumione głosy mieszkających tu dawniej sierot; w niestrawionych przez ogień pozostałościach można było dojrzeć szczegóły dziecięcych historii. Być może ordynarnym było przychodzić tutaj w poszukiwaniu potencjalnych skarbów, grzebiąc w ostatkach popiołu i wizjach młodych, zagubionych dusz, gotowym na to, by przywłaszczyć wszystko, co uznać można za cenne. Być może jednak nie było to gorszym od przetrzepywania cudzych mieszkań, gdzie do własnych kieszeni pchał nawet paczki zwietrzałych sucharów. Od zawsze był przecież egoistą i chyba nawet się z tym nie krył. Bynajmniej nie teraz, gdy wojna bezlitośnie pożerała mu podobnych. Sam dziwował często nad tym, że nie zaciągnęli go jeszcze do przymusowej służby, albo całkiem odwrotnie, nie wtrącili wciąż do więzienia za korzenie, przez które uznać go można było za półszlamę. Najwyraźniej dobrze wychodziło mu zgrywanie anonimowego cwaniaka, bo poza głodem i zimnem nie doznał jeszcze większych krzywd. Najwyraźniej słusznie ocenił, że to nie jest jego bitwa. Ani myślał przecież wyściubiać nos poza ściany niewielkiej kawalerki, coby to walczyć w obronie słabych i uciśnionych. Nie było w nim niczego szlachetnego - ani duszy, ani postaw, ani krwi. Przeszukiwanie kątów spalonego sierocińca nie robiło w tej kwestii większej różnicy. Zwłaszcza że wizja znacznie większego bogactwa, niczyjego i czającego się gdzieś w północnej części kraju, stała bardziej namacalna. Za tutejszy złom planował kupić ledwie parę fajek, nie ustawić sobie na nowo życie, chociaż i to mogło być możliwym, o ile niepewne hipotezy okazałyby się prawdą. Był tego całkiem świadomy, pewnie dlatego bez większego zaangażowania łypał czujnie na pokryte sadzą rupiecie. Pewnie dlatego też bez większego wzruszenia zareagował na cień żywej sylwetki, niepodobnej portowym moczymordom czy tutejszym gryzoniom. Oprzytomniał nieco, gdy chude palce dziewczyny dobyły różdżki. Zupełnie jakby gotów byłby ją atakować.
- Spokojnie, nie mam złych zamiarów - powiedział od razu, jakby w geście obrony, albo dziwacznego tłumaczenia. Czy w ogóle miał wobec niej jakiekolwiek intencje? - Niczego tu nie znajdziesz - odparł bez zawahania, biorąc ją za podobną sobie desperatkę, co to rozglądała się raczej za tanią podróbką naszyjnika, aniżeli za duchowym katharsis. - Niczego wartościowego - poprawił się za chwilę, krzyżując spojrzenia z nieznajomą. Bo przecież tego tu szukasz? Naiwnym było tu przyłazić, wyprawa zdawała się z góry skazana na porażkę. A jednak los chciał zaciągnąć tę dwójkę do opuszczonej ruiny w tym samym czasie. - Tak, ja też. Nie ma co tracić czasu. Znam lepsze miejsca na szybki zarobek - powiedział jeszcze jakby na odchodne, odwróciwszy się do niej plecami.
Pieprzyć to, łatwiej będzie przy pokerze.
- Spokojnie, nie mam złych zamiarów - powiedział od razu, jakby w geście obrony, albo dziwacznego tłumaczenia. Czy w ogóle miał wobec niej jakiekolwiek intencje? - Niczego tu nie znajdziesz - odparł bez zawahania, biorąc ją za podobną sobie desperatkę, co to rozglądała się raczej za tanią podróbką naszyjnika, aniżeli za duchowym katharsis. - Niczego wartościowego - poprawił się za chwilę, krzyżując spojrzenia z nieznajomą. Bo przecież tego tu szukasz? Naiwnym było tu przyłazić, wyprawa zdawała się z góry skazana na porażkę. A jednak los chciał zaciągnąć tę dwójkę do opuszczonej ruiny w tym samym czasie. - Tak, ja też. Nie ma co tracić czasu. Znam lepsze miejsca na szybki zarobek - powiedział jeszcze jakby na odchodne, odwróciwszy się do niej plecami.
Pieprzyć to, łatwiej będzie przy pokerze.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie sądziła, że ktoś mógłby się tu szwendać, żeby kraść. Przez myśl nie przeszłoby jej, że w sierocińcu mogłoby być coś – cokolwiek – wartościowego. Pamiętała gabinet lekarza, pamiętała złote kurki kranów, pamiętała też wysoką gablotę ze szkłem, a za nim porcelanową zastawę, której używano, gdy do bidula przyjeżdżał ktoś ważny, ktoś z zewnątrz.
Ale żaden z tych przedmiotów nie klasyfikował się w jej głowie jako coś cennego; bardziej jak relikty przeszłości, kilka elementów tworzących specyficzne sytuacje w dawnym życiu. Teraz spopielone, ukryte gdzieś pod gruzami lub faktycznie dawno zrabowane – dziwnie było wrócić tutaj po takim czasie, nawet jeśli wcale nie potrafiła poczuć żalu.
Nie skupiała się na tym, jak wyglądało życie w świetlicy, nie wyobrażała sobie, że mogła się tu dziać tragedia, że dzieci zginęły – nie wiedziała, nie miała zielonego pojęcia, że pożar pojawił się, gdy ktokolwiek był w środku.
W głowie Anne to ktoś zły zburzył ten budynek, podłożył ogień i zrównał z ziemią dawne życie – i ta myśl była nad wyraz łagodna w porównaniu z brudną prawdą.
Palce oplotły drewno różdżki prędko, choć wciąż jej nie uniosła; spojrzenie natomiast prędko odnalazło drogę w górę, wzdłuż ciała nieznajomego, jakby chciała ocenić jego siłę, zamiary, własną możliwość ucieczki. Był dość młody, stał miękko na spopielonej podłodze, a jego rysy twarzy wcale nie zdradzały zdenerwowania, w przeciwieństwie do tych malujących jej buzię.
– Nie szukam niczego wartościowego... – wymamrotała, marszcząc brwi i delikatnie, ledwo co luzując uchwyt palców na różdżce. O czym mówił? O kosztownościach, resztkach, które czaiły się gdzieś pod gruzami, skarbami do odkrycia? Patrzyła z niezrozumieniem, stojąc w miejscu i obserwując jego potencjalne ruchy.
Nie mogli znaleźć tu jedzenia, nie zdatnego do spożycia; nie było też pieniędzy, co najwyżej dziecięce ubrania i zniszczone zabawki, kilka spalonych książek – to właśnie te miała nadzieję odratować, przy okazji zajrzeć wyżej, na poddasze, gdzie niegdyś była sypialnia. Pamiętała żeliwne łóżka, okrutnie skrzypiące i niedużą szkatułkę pod jej własnym, tekturową.
To, czego szukała, nie miało jednej nazwy. Nie rozglądała się za konkretnym przedmiotem, bardziej wodząc wzrokiem za elementami, które mogłyby połączyć się z punktem w zszarzałej pamięci. Zdjęcie, kawałek ubrania, porcelanowa głowa lalki z zardzewiałym okiem, mały rzemyk wciśnięty do szklanego słoika razem z trzema kartami do gry – łudziła się, zupełnie infantylnie, że znajdzie którąkolwiek z rzeczy, która kiedyś należała do brata.
– Nie jestem zainteresowana... – wspomniał o jakimś miejscu, zaczepiając ją, proponując? Nie była pewna o co mu chodzi, kim jest, dlaczego mówi w taki sposób. Odwróciła się prędko, plecami do niego, ściskając poziomo ułożoną różdżkę w obydwu dłoniach.
Kończyło jej się jedzenie.
– Jakie miejsce? – rzuciła w końcu, donośniej, słysząc jak jego kroki się oddalają. Jego – kimkolwiek był.
Ale żaden z tych przedmiotów nie klasyfikował się w jej głowie jako coś cennego; bardziej jak relikty przeszłości, kilka elementów tworzących specyficzne sytuacje w dawnym życiu. Teraz spopielone, ukryte gdzieś pod gruzami lub faktycznie dawno zrabowane – dziwnie było wrócić tutaj po takim czasie, nawet jeśli wcale nie potrafiła poczuć żalu.
Nie skupiała się na tym, jak wyglądało życie w świetlicy, nie wyobrażała sobie, że mogła się tu dziać tragedia, że dzieci zginęły – nie wiedziała, nie miała zielonego pojęcia, że pożar pojawił się, gdy ktokolwiek był w środku.
W głowie Anne to ktoś zły zburzył ten budynek, podłożył ogień i zrównał z ziemią dawne życie – i ta myśl była nad wyraz łagodna w porównaniu z brudną prawdą.
Palce oplotły drewno różdżki prędko, choć wciąż jej nie uniosła; spojrzenie natomiast prędko odnalazło drogę w górę, wzdłuż ciała nieznajomego, jakby chciała ocenić jego siłę, zamiary, własną możliwość ucieczki. Był dość młody, stał miękko na spopielonej podłodze, a jego rysy twarzy wcale nie zdradzały zdenerwowania, w przeciwieństwie do tych malujących jej buzię.
– Nie szukam niczego wartościowego... – wymamrotała, marszcząc brwi i delikatnie, ledwo co luzując uchwyt palców na różdżce. O czym mówił? O kosztownościach, resztkach, które czaiły się gdzieś pod gruzami, skarbami do odkrycia? Patrzyła z niezrozumieniem, stojąc w miejscu i obserwując jego potencjalne ruchy.
Nie mogli znaleźć tu jedzenia, nie zdatnego do spożycia; nie było też pieniędzy, co najwyżej dziecięce ubrania i zniszczone zabawki, kilka spalonych książek – to właśnie te miała nadzieję odratować, przy okazji zajrzeć wyżej, na poddasze, gdzie niegdyś była sypialnia. Pamiętała żeliwne łóżka, okrutnie skrzypiące i niedużą szkatułkę pod jej własnym, tekturową.
To, czego szukała, nie miało jednej nazwy. Nie rozglądała się za konkretnym przedmiotem, bardziej wodząc wzrokiem za elementami, które mogłyby połączyć się z punktem w zszarzałej pamięci. Zdjęcie, kawałek ubrania, porcelanowa głowa lalki z zardzewiałym okiem, mały rzemyk wciśnięty do szklanego słoika razem z trzema kartami do gry – łudziła się, zupełnie infantylnie, że znajdzie którąkolwiek z rzeczy, która kiedyś należała do brata.
– Nie jestem zainteresowana... – wspomniał o jakimś miejscu, zaczepiając ją, proponując? Nie była pewna o co mu chodzi, kim jest, dlaczego mówi w taki sposób. Odwróciła się prędko, plecami do niego, ściskając poziomo ułożoną różdżkę w obydwu dłoniach.
Kończyło jej się jedzenie.
– Jakie miejsce? – rzuciła w końcu, donośniej, słysząc jak jego kroki się oddalają. Jego – kimkolwiek był.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czarne od wspomnień płomieni ściany krzyczały głośnym żalem tutejszych sierot. Niegodziwym było pewnie zapuszczać się tutaj, wyciągając przy tym łapy w stronę cudzych pozostałości. Ale wojna bywała okrutna, zwłaszcza gdy ledwie parę miesięcy temu marzł w mieszkaniu, podlegając bezlitosnej zimie i dokładając do piecyka ostatki drewna. Zwłaszcza, gdy dzień w dzień głód ściskał żołądek, błagając o kęs choćby zwietrzałego suchara. Walcząc o przetrwanie nie dbał o ckliwe sentymenty. Nie podejrzewałby zresztą nikogo o zainteresowanie tą ruderą. Sam nie do końca rozumiał, skąd pomysł, że dałby radę coś tu znaleźć. Podobni mu przetrzepali tę ruinę już dawno temu; odnaleziona tu w towarzystwie Philippy biżuteria była skrzętnie skrytą błyskotką, ale w ostateczności niewiele wartą. Teraz nie pogardziłby taką podróbką, nawet jeśli znajomy paser gotów byłby dać mu za to byle zaplutego knuta. Dziwacznie łudził się chyba, że bez chciwego kreta też da radę zgarnąć coś spośród gruzów. Naiwniak. Zwykła strata czasu. Nie mówiąc już o tym, że w swojej nieostrożności dał się przyuważyć jakiejś małolacie. Nie widział w niej zagrożenia, ale czuł, że zbyt wcześnie ujawnił się ze swoimi zamiarami. A przy tym gadał z jakąś nienormalną empatią. Zupełnie jakby chciał jej pomóc. Zupełnie jakby dostrzegł w niej siebie sprzed paru lat. Nie do końca zdecydowana, ale w potrzebie. Trochę zdesperowana i potrzebująca. Pewnie też głodna i bez grosza przy duszy, całkiem jak on. Z tym że on miał swoje sposoby na kryzysy, dobrze wiedząc, kiedy należy zacisnąć zęby i robić swoje, zapominając przy tym o wielkich cnotach i wspaniałomyślności. Ona potrafiła tak o siebie zadbać? Zdawała się jedynie stwarzać pozory. Na jego widok dobyła różdżki, choć w zrozumiałym geście lęku i nieufności. Byłaby gotowa jej użyć, gdyby zaszła taka konieczność? Nie spanikowałaby w obliczu zagrożenia? Nie potrafił tego ocenić, ale sprawiała wrażenie niegotowej. Na takie okoliczności, wojnę, ciągłe życie w strachu i nędzy. Nie miał rodzeństwa, ale być może obudził się w nim instynkt starszego brata. Takiego, który powinien chociaż wskazać jej drogę do rzeczywistości, w której byłoby jej lepiej. W zupełności nie powinno go to obchodzić, niewskazane było się mieszać, ani zbytnio spoufalać. A jednak w jakiejś pojebanej manierze napomknął na głos o lepszych miejscach. Takich, gdzie faktycznie dało się znaleźć parę groszy, trochę żywności albo rupieci na sprzedaż. Z początku wyraziła brak zainteresowania, i już wolnym krokiem złaził na dół, manewrując ciałem na częściowo zawalonych stopniach schodów, gdy jednak zadała pytanie. Co właściwie miał jej powiedzieć? Czego tak naprawdę chciała?
- Jest parę miejscówek, gdzie łatwo można znaleźć trochę jedzenia albo kasy. Ale nie do ogarnięcia w pojedynkę - stwierdził zgoła od niechcenia, choć wiedział, że zasiał już ziarno tajemnicy. Kierował się dalej ku dołowi, choć znacząco wolniej, jakby dawał jej czas do namysłu nad potencjalną współpracą. - Jedna osoba pilnuje, czy nie ma nikogo w pobliżu, a druga odwala całą brudną robotę... - dodał jeszcze, z góry nakreślając podział prac w takim zespole.
To jak? Wchodzisz w to?
- Jest parę miejscówek, gdzie łatwo można znaleźć trochę jedzenia albo kasy. Ale nie do ogarnięcia w pojedynkę - stwierdził zgoła od niechcenia, choć wiedział, że zasiał już ziarno tajemnicy. Kierował się dalej ku dołowi, choć znacząco wolniej, jakby dawał jej czas do namysłu nad potencjalną współpracą. - Jedna osoba pilnuje, czy nie ma nikogo w pobliżu, a druga odwala całą brudną robotę... - dodał jeszcze, z góry nakreślając podział prac w takim zespole.
To jak? Wchodzisz w to?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Spalony sierociniec
Szybka odpowiedź