Wydarzenia


Ekipa forum
Alejka przy cmentarzu
AutorWiadomość
Alejka przy cmentarzu [odnośnik]17.07.17 2:11
First topic message reminder :

Alejka przy cmentarzu

Ścieżka na jeden ze starszych cmentarzy wiedzie długą alejką przez przerzedzony las, który zaścielała drogę stertą liści porywanych przez świszczący niekiedy wiatr. Najczęściej panuje tu jednak cisza, tak charakterystyczna dla cmentarnej aury. Niespotykane w okolicach ptactwo zdaje się omijać opustoszałą alejkę, jakby wyczuwając rozchodzącą się z wieczorną, gęstą mgłą - wizję śmierci.
Mimo zaklętej wręcz atmosfery ciszy od czasu do czasu ktoś pokonuje całą dróżkę, by przekroczyć ciężkie, kiedyś pięknie zdobione czernią - bramy prawie zapomnianego cmentarza. Pamięć widocznie nie umarła wraz z lokatorami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Alejka przy cmentarzu - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]18.02.19 23:31
♪♫♬
Potrafili się zrozumieć i zrównoważyć. Jego pełna energii osobowość z jej spokojem i zdystansowaniem uzupełniały się, a różnica wieku nie miała żadnego znaczenia. Niektórym mogłoby się wydawać, że te cztery lata robiły różnicę o wiele poważniejszą niż się mogło wydawać. Że pierwszoklasista z piątoklasistą nie mogli złapać wspólnego języka, bo skok był zbyt duży, by udało się zbudować nad przepaścią most. Jednak żadne z nich nie miało z tym problemu, ufając samym sobie i nie robią sobie specjalnie czegokolwiek z opinii innych ludzi. To prawda, że poznali się przez Caleba, jednak Jayden od zawsze wiedział, że z jego siostrą mieli coś odmiennego. Coś własnego i nienaciąganego. Coś co ich łączyło w dobrych wspomnieniach lat szkolnych. Początkowo nie podejrzewał, że cicha i spokojna Maeve mogłaby dostrzec w nim kogoś dla siebie. Kogoś odpowiedniego i kogoś przed kim się otworzy. Pomógł im fakt przebywania w jednym domu, gdzie tak często mijali się w pokoju wspólnym czy siadali obok siebie na Wielkiej Sali przy posiłkach. Caleb był jego dobrym przyjacielem, dlatego Vane chciał, żeby młodsza z rodzeństwa Clearwater czuła się dobrze w Hogwarcie. Musiało to wyglądać śmiesznie, gdy tak ciągle do niej mówił, a ona milczała. W końcu jednak i ona zaczęła się odzywać, a jego monologi przeradzały się w dialog. Rozmawiali jak równy z równym, nie mając żadnych barier, które w tamtych czasach potrafiły być stawiane z taką łatwością i bez żadnego większego umotywowania. Bo chłopcy nie mogli za bardzo zbliżać się do dziewczynek. Bo to nie wypadało. Bo to źle wyglądało. Pamiętał te zasady, które przetrwały do dnia dzisiejszego, chociaż aktualny, studencki reżim i tak różnił się od tego, co sam przeżywał. Delikatnie złagodzony miał się dostosowywać do aktualnego stanu rzeczy, mimo to Jaydenowi wydawało się, że młodzież pozostawała taka sama jak wcześniej - to dorośli ulegali zmianie. I to, co robili z tym światem, który został przekazany pod ich władanie.
Wyczuwając jej dłoń na swoim ramieniu, nie odezwał się. Jednocześnie jednak nie oponował i po chwili przykrył ją swoją ręką, zupełnie jakby chciał, żeby nie zostawiała go. Ona jako jedyna mogła go zrozumieć, pojąć co przeżywał i jak bardzo czuł się odrealniony od rzeczywistości w momencie wspomnień. Ona mówiła, on słuchał, nie chcąc nawet przerywać. Rozumiał i, tak jak kiedyś, nie potrzebowali słów, żeby sobie to przekazać. Być może minęło wiele lat, być może zdarzyło się wiele, być może doświadczyli tego, czego nie powinni. W środku wciąż jednak potrafili sięgnąć przeszłości i uczucia, które zrodziło się między nimi. Budujące się krok po kroku, wolno, spokojnie i nienachalnie oplotło ich serca, sprawiając, że nie byli dwójką oddzielnych, nieznanych sobie ludzi. Umieli się odnaleźć i odpowiedzieć na najtrudniejsze kwestie. A to, co działo się teraz... Tak miała rację. To nie powinno się wydarzyć ani na to nie zasługiwali w żadnym kontekście. Co miał powiedzieć? Zgadzał się i wiedział, że nie oczekiwała poklasku dla tych słów. Odetchnął głęboko po dłuższej chwili, podczas której hulał jedynie dokoła dziki wiatr. - Nie chciałabyś... - zaczął zbyt zagubiony, by tworzyć dłuższe zdania. - Nie chciałabyś się przejść? Wierz mi. Samotność to ostatnie, czego w tym momencie pragnę. - To zabawne, bo czy w podobnych słowach i ona nie wyznała mu swojego lęku wiele lat wcześniej? Nie zawierzyła trosk, gdy szukała wsparcia i zrozumienia? Czy wtedy nie ruszyli przez błonia w ciszy, idąc ramię w ramię i wspierając się po prostu przez swoją obecność? Czy to im nie wystarczyło do zebrania sił i dostrzeżenia, że pomimo wszystkich przeszkód, pomimo wszelkich smutków, pomimo cierpienia, zawsze miało się przyjaciela, który koił problemy, współdzieląc w ciszy brzemię i nie oczekując niczego w zamian?
– Maeve?
– Tak, Jay?
– Nic, tylko chciałem się upewnić, że jesteś.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]24.02.19 14:04
Wyglądał na pogrążonego w myślach, oderwanego od rzeczywistości - Maeve miała nadzieję, że nie zagnębia się już wizjami martwych kuzynek i znalazł w sobie choć odrobinę radości z tego nieoczekiwanego spotkania po latach. Były to jednak jedynie pobożne życzenia; doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak trudno było odrzucić nachalne, dołujące myśli... A już zwłaszcza te dotyczące przedwcześnie zmarłych bliskich. Jak wyglądałby ten rok, gdyby nie śmierć Caleba? Gdyby nie konieczność złożenia w gronach pustych trumien kuzynek Jaydena? Z pewnością ładniej, radośniej, a może raczej - mniej smutno. Nie wierzyła przecież, że jakikolwiek czarodziej mógł pozostać obojętny na to, co działo się z ich społecznością; więc nawet gdyby to szaleństwo nie odebrało jej brata... Wciąż drżałaby na myśl o Lordzie Voldemorcie czy płonącym Ministerstwie. Wciąż zastanawiałaby się, kiedy przyszłość przestała być obietnicą i stała się zagrożeniem.
Kącik ust dziewczyny drgnął lekko, gdy mężczyzna przykrył jej dłoń swoją. Odczuła niespodziewaną ulgę. Przez chwilę bała się, w jaki sposób zareaguje na ten gest i czy przyniesie on jakikolwiek rezultat. Wyglądało jednak na to, że nadal potrafili rozumieć się bez słów. Choć minęło tyle długich lat, w trakcie których zmieniło się tak wiele, przestały istnieć całe światy, wciąż była w stanie przywołać wspomnienia szkoły. Nieco wyblakłe, nie aż tak wyraźne, lecz niosące ze sobą ogrom niekiedy sprzecznych ze sobą emocji. Hogwart nauczył jej, czym jest przyjaźń, odpowiedzialność, ale też - że są na świecie ludzie bezwzględni, którzy czerpią przyjemność ze sprawiania przykrości innym. Pamiętała, jak na trzecim roku została ośmieszona przed całym tłumem, gdy ktoś postanowił wyśmiać efekty niekontrolowanej przemiany. Nie zdążyła ukryć się w wieży krukonów. Długo to przeżywała. Pamiętała też szczęśliwsze chwile - bitwy na poduszki z koleżankami z dormitorium, pierwsze zauroczenie, otrzymanie odznaki prefekta, kibicowanie grającym w quidditcha braciom... Myślała wtedy, że razem dadzą sobie radę ze wszystkim, co przyniesie im dorosłe życie. Że będą utrzymywać ze sobą stały kontakt, że nic nie pokrzyżuje ich planów. Była taka naiwna.
Żałowała swych rażących zaniedbań, jakich dopuściła się względem bliskich sobie osób. Żałowała mostów, które spłonęły przez brak czasu i fanatyczne oddanie szkoleniu. I mimo przejmującego smutku, który od śmierci Caleba nie odpuszczał jej na krok, dzięki temu spotkaniu w jej sercu pojawił się też spokój. Przypadkowe wpadnięcie na Jaydena uświadomiło Maeve, że może jeszcze nie wszystko stracone. Że może niektóre z zerwanych więzi dałoby się uratować.
- Nigdzie mi się nie śpieszy - odpowiedziała cicho, bez wysiłku, przywołując na usta blady cień uśmiechu. Również i ona nie chciała wracać do ziejącego pustką mieszkania; nie chciała spędzić tego dnia na malowaniu kolejnych depresyjnych obrazów, masochistycznym analizowaniu ubiegłych miesięcy, histerycznej próbie zrozumienia wszystkiego, co działo się teraz na świecie. - I doskonale to rozumiem. Dlatego prowadź, gdziekolwiek zechcesz. - Ścisnęła jego ramię po raz ostatni, po czym poprawiła szalik i upewniła się, że torebka i różdżka są na swoim miejscu. Poczekała aż towarzysz zadecyduje, że jest gotowy i wspólnie ruszyli w dalszą drogę, ku wyjściu z cmentarza. Mijały kolejne minuty, a ona milczała. Nie odczuwała potrzeby zalewania go potokiem słów, wypytywania o samopoczucie czy plany na najbliższą przyszłość - w ten sposób mogłaby zniszczyć nić porozumienia, którą udało im się na nowo stworzyć. U jego boku nie bała się ciszy.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]26.02.19 8:22
Czy zastanawiał się, tak jak ona, co by było, gdyby nic z tych rzeczy się nie wydarzyło? Gdyby wciąż pozostali w przeszłości, nie będąc świadomymi, co mogłoby przyjść? Czy to by ich zahartowało w ten sam sposób jak aktualna rzeczywistość? Czy znieśliby krzywdy, gdyby spadły na nich tak nagle? Vane nie chciał, żeby jego kuzynki umierały. Nie chciał, by życie stracił jego dawny przyjaciel. Nie chciał, by ktokolwiek został ogołocony z podstawowego prawa do życia. A jednak stało się i nikt nie mógł cofnąć czasu. Musieli nauczyć się funkcjonować w stanie rzeczy tu i teraz - to pchało natomiast do wielu przemyśleń i autorefleksji. Co to aktualnie oznaczało? Co miał z tym zrobić? Czy miał pozwolić, by śmierć najbliższych poszła na darmo? To pytanie stawiał sobie od jakiegoś czasu i dość dokładnie analizował, bo ostatnim, czego pragnął, to bezsensu. Poszukiwał odpowiedzi na to, co był winien nieżyjącym i jak miał zmienić swoje życie, by ich poświęcenie nabrało znaczenia. Bo musiało się coś wydarzyć. Coś, co mogłoby nadać mu nowy tor, którym winien był zmierzać, żeby odnaleźć odpowiedzi na nurtującego go pytania. Za tym wszystkim oczywiście szło nowe doświadczenie realności, które uderzyło w niego gwałtownie i boleśnie, odbierając dech. Chyba wcale nie chciał powrotu dawnego siebie. Tamten człowiek był dzieckiem. Jayden nie twierdził, że wszystkiego jego decyzje były złe, lecz podejście... Tak wiele rzeczy mu przez to umykało, tak wiele rzeczy mogło się potoczyć w inny sposób, gdyby był inny. Gdyby nie zasłona pozytywnych myśli i chęci ocalenia świata. Teraz powoli zaczynał rozumieć, że nie dało się go uratować. Zasługiwał na spalenie, jednak nie zamierzał zupełnie odpuszczać w patrzeniu na ostatnie bastiony wartości. Nie chciał wyciągać przed siebie żadnego dorosłego, nie chciał nawet o nich myśleć, bo to przecież oni sprowadzali rzeczywistość na kolana i niszczyli ją najbrutalniej jak tylko potrafili. To nie w nich był ciąg dalszy; nie oni powinni być pierwszymi do wyciągnięcia na powierzchnię. Za nimi nadchodziły młodsze pokolenia, które miały żyć w świecie, który im zostawili. Jak on miał wyglądać? Bo póki co Vane nie widział w nim niczego prócz zniszczenia i bólu. I śmierci. Dzieci na to nie zasługiwały. Czy nikt nie dostrzegał tej prawdy? Śmierć niewinnych nikogo nie nawracała. Nikt nie stawał się lepszy, bo tego pragnął. Ludzie mogli się zmienić, lecz nie mogli zmienić swoich serc. Jay był tego idealnym przykładem, bo mimo transformacji charakteru jego pragnienie ładu było identyczne jak niegdyś. Bardziej surowe, brutalne. Dokładnie takie, jakie zafundowała mu Jocelyn swoją wiadomością. Serce ochłodziło się, dawne znajomości straciły na ważności, pasja straciła na znaczeniu przy ogromie większego zła. Astronom zmieniał się, lecz był dopiero na początku swojej drogi. To, co miało znaleźć się na jej końcu, było nieznane i nieprzewidywalne. Nikt nie mógł powiedzieć, kim będzie człowiek stojący właśnie tam.
Spotkanie z Maeve na moment wytrąciło go z letargu własnej nienawiści i złości. Uświadomiła mu, że nie tylko on przeżywał podobny stan i że gdzieś tam leżała siła, żeby podnieść się z kolan. Jej słowa zgody przyjął z wdzięcznością i ruszyli przed siebie, nie znając celu ani trasy. Po prostu szli naprzód i nic więcej nie miało znaczenia. Wyciszenie, brak słów, jedynie obecność. Bo gdy jedna droga sie zamykała, otwierała następna.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]17.03.19 16:21
Ruszyli w dalszą drogę w ciszy, dla Maeve nie było w tym nic dziwnego czy krępującego; zarówno Jayden, jak i ona, mieli w głowach aż za dużo myśli. Spotkali się, po tylu długich latach, lecz byli już innymi ludźmi niż w Hogwarcie. Życie ich nie oszczędzało, czasy pełne niepokoju zebrały swe krwawe żniwa, wpędzając ich w niespodziewaną żałobę. Nie nie zapowiadało tych tragedii, nie byli gotowi na pożegnanie przedwcześnie zmarłych bliskich. I może właśnie z tego powodu nadal tak dobrze się rozumieli - przeżywali podobne dramaty, cierpieli w zbliżony sposób. Dlatego też nie czuła się źle z faktem, że jej towarzysz milczy. Sama dała pochłonąć się swym niezbyt radosnym przemyśleniom na temat rodziców, braci czy zmian, jakie zachodziły w ministerstwie. Bezwiednie poprawiła zsuwającą się z ramienia torbę czy rozplątującą się chustę, wciąż pozostając odciętą od świata, zajętą tylko i wyłącznie pogrążaniem się w smutku i rozpaczy. Mimo to, mimo wszystkich natrętnych myśli, nieoczekiwane spotkanie z Jaydenem dało jej odrobinę spokoju. Nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nie pamiętała już, gdy wysłała mu ostatni list, nie mówiąc o spotkaniu twarzą w twarz - to sprawiało, że bała się jego reakcji i ewentualnego dystansu. Niepotrzebnie. Dawny przyjaciel nie odepchnął, nie wzgardził, wprost przeciwnie, przywrócił jej nadzieję w to, że nie wszystko było stracone.
Chciała powiedzieć mu o tym, jak rodzice znosili śmierć swego pierworodnego, że drugi z braci zawiódł ją, zranił brakiem obecności zaś nowy minister, minister Malfoy, próbował zniszczyć wszystko to, co ceniła w ich departamencie - zamiast tego milczała. To nie był czas, to nie było miejsce. Wierzyła, że jeszcze będą mieli do tego okazję, za kilka dni, a może tygodni, gdy emocje związane z pierwszym spotkaniem po latach opadną. Chciała być mu wsparciem, wyrozumiałym słuchaczem, który zaoferuje mu coś więcej niż banalne słowa pocieszenia - niekłamane zrozumienie. Czy tego chciała, czy nie, mogła wyobrazić sobie to, jak bardzo cierpiał i jak bardzo miał dosyć niesprawiedliwości, która dosięgła jego młode, mające przed sobą jeszcze wiele lat życia kuzynki.
Nie wiedziała, ile już tak spacerują, ani gdzie idą; nogi same ich niosły, żadne z nich nie korygowało wybieranej bezrefleksyjnie trasy. Wszak w ich wędrówce nie chodziło o cel, ale o drogę.

| zt


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]07.09.19 18:48
23 stycznia

Trwała dłuższą chwilę przy nagrobku, na którego płycie wyryto prostym, eleganckim pismem nazwisko Borgin[. Imię Sven niewiele jej mówiło, data śmierci zresztą była wcześniejsza, niż narodziny. Czarodziej był jednak krewnym jej matki, zapewne go znała, najpewniej byli kuzynostwem. Bracia Gudrun, po mężu Rookwood, nosili inne imiona. Z ust ciotek i wujostwa nigdy nie padło to imię, a nawet jeśli zostało wspomniane, to nie wyróżnił się niczym szczególnym, nie zapadło Sigrun w pamięć. Sama matka opowiedzieć jej o nim nie mogła, zmarła przy narodzinach bliźniąt, wydała ostatnie tchnienie nie wziąwszy nawet jedynej córki w ramiona. Ojciec nigdy nie przestał Sigrun za to winić.
Nie szukała grobu matki. To nie w Londynie ją pogrzebano, a na niewielkim cmentarzu w Harrogate, jak wszystkich członków ich rodziny. Człowiek, którego śledziła rozmył się w powietrzu kilka minut wcześniej, co oznajmił wiedźmie głośny trzask towarzyszący teleportacji. Zorientował się, że nie jest sam? Czy po prostu zdecydował się szybciej powrócić w rodzinne strony? Tego nie mogła być pewna, z ciężkim westchnieniem wsunęła różdżkę do rękawa, bez celu wędrowała chwilę alejkami cmentarza, spoglądając na nazwiska i daty. Wiele z nich znała, pochowano tu nie jednego czarodzieja i czarownicę czystej krwi.
Zawróciła, nieśpiesznie krocząc pogrążoną w półmroku alejką wzdłuż cmentarza, nie teleportowała się od razu; słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, raz po raz znikając za gęstniejącymi na niebie chmurami, z których zaczął prószyć śnieg. Delikatnie, łagodnie, będąc przyjemną odmianą po gwałtownych zamieciach, którymi raczył ich za sprawą anomalii mroźny grudzień. Drobinki śniegu opadły na ramiona ciemnego płaszcza, podszytego futrem, na jasne włosy Sigrun, okalające miękko twarz. Rozkoszowała się ciszą, paląc papierosa, obserwując jak nad zaśnieżoną dróżką zaczyna kłębić się mgła - z wolna zapadał zmierzch i przy legendarnym cmentarzu gęstniała atmosfera.
Trzask.
Sigrun odwróciła się nagle, na pięcie, błyskawicznie wysuwając różdżkę z rękawa szaty; pozostała czujna, nikogo wcześniej tu nie dostrzegła, a hałas sugerujący cudzą obecność ją zaalarmował, zareagowała instynktownie. Niewerbalne Lumos sprawiło, że koniec cisowej różdżki rozbłysł, rozpraszając półmrok; w jego blasku dostrzegła wysoką, męską sylwetkę, twarz, która wydała się wiedźmie znajoma - ale nie rozpoznała jej od razu. Przez kilka chwil musiała wysilać pamięć, by wyłowić z niej nazwisko tego, do którego należała.
- To ty - wyrzekła w końcu, opuszczając lekko różdżkę, nie ukrywając zdziwienia tym spotkaniem; zamiast papierosowego dymu, z jej ust uleciała biaława para. - Co za spotkanie... - mruknęła, skupiając na przystojnej twarzy spojrzenie brązowych tęczówek. Nie spodziewała się, że jeszcze się spotkają - a przynajmniej nie tutaj, nie w Londynie.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]10.09.19 0:00
Cmentarze od zawsze w jakiś sposób go fascynowały. Niecodzienna, niepowtarzalna aura, pasowała do wyciszonego i spokojnego usposobienia. W żadnym z etapów swojego życia nie odczuwał przerażenia – lubił wypełniającą, tajemniczą sakralność, duchowość oraz wewnętrzną mistyczność. Wyczuwał ich obecność; tysiąca zbłąkanych jednostek, pochowanych wraz z niepoznanymi, fascynującymi przeżyciami; nieopowiedzianymi historiami. Zawsze błądził po wygłuszonych alejkach – wczytywał się w niewyraźne, wydrapane daty, wyszukując tych najbardziej odległych. Poznawał nietutejsze nazwiska, natrafiając na te, które brzmiały znajomo. Będąc ciekawskim dzieckiem, bardzo często wypytywał zabieganych rodziców, czy szczęśliwym, przypadkowym trafem znali personalia widniejące na marmurowym nagrobku. Może spotkali się niespodziewanie? Jakiś krewny pracował razem z ojcem? A może uczyli się w tym samym czasie, gdyż obskurna metryczka wskazywała zbliżoną datę urodzenia. Ta wiedza była mu niezbędna do zapełnienia szczeniackiej, nieodkrytej ciekawości. Smakował ponure wersy najsmutniejszych, pośmiertnych cytatów, które do dziś utkwiły na samym dnie chłonnej pamięci. Różnorodność, która go otaczała, powodowała wyraźne zdumienie, zafascynowanie i niedowierzanie. Anielskie, żałobne monumenty przerażały – napawały swoistą melancholią, która nasilała się podczas dni takich jak te. Zimnych, lodowatych, lekko zamglonych. Przy niebie przykrytym posępną szarością, nie pozwalającą właściwie określić panującej pory dnia. Przy lekkim, lecz niewygodnym wietrze, próbującym przesunąć ciężkie tabuny wilgotnego śniegu. Przy opadających, wirujących płatkach śniegu, zatrzymujących nieregularne kształty na ciemnym materiale grafitowego płaszcza. To miejsce było jedyną ucieczką, odskocznią, uspokojeniem. To tu zbierał skołatane myśli, zmieniając swe położenie ociężale, powolnie, nieznacznie. Było ciemno, bardzo ciemno.
Powrót w macierzyste tereny planował już od dawna. Pojawienie się w zapomnianych lokalizacjach, stanowiło pewnego rodzaju wyzwanie. Ciężko zawrócić i od nowa wpasować się w panujące, zmienione realia. Uczucie niedopasowania, przeplatało się z poczuciem odizolowania – niczym prawdziwy, niechciany intruz. Nie wiedział dlaczego zawędrował, aż tutaj – w las kamiennych, zaniedbanych nagrobków. Ukochana matka spoczywała samotnie w samym sercu zabieganego Londynu. Żadna, spokrewniona osoba nie pozostawiła po sobie śladu; nie wiedział kogo tak naprawdę szuka. Lecz, czy współtowarzysze niedoli, nie pojawiają się sami? Gwałtownie, tajemniczo, konkretnie?
Zagubiona łodyga jesiennego drzewa, roztrzaskała się pod twardą podeszwą. Niemrawy, tajemniczy ruch, wtrącił z chwilowej zadumy, kiedy to pogrążony w otchłani wspomnień, obserwował zlodowaciałe podłoże. Dłoń wciśnięta w głęboką kieszeń, natychmiastowo zacisnęła się na sztywnej różdżce czując charakterystyczne wyszczerbienie. Zapadał zmierzch; nieokiełznany mistycyzm wytwarzał atmosferę podobną do opowiadanych nocą, najczarniejszych horrorów. Wystarczyło kilka niepewnych kroków, aby oślepiające światło, obnażyło skrywaną tożsamość. Stała przed nim – w całkowitej gotowości. Czujna, drapieżna, niezwykle uważna. Lustrowała wzrokiem każdy, najdrobniejszy mankament, który przenikał najdrobniejsze, wewnętrzne kanaliki. Fenomenalnie wpasowała się w otoczenie; pojedyncze blond kosmyki pozwalały nadać jej osobie odrobinę człowieczeństwa. Nie zwalniał kroku, dziwnym trafem jego posągową twarz nawiedził blady uśmiech wykrzywionych kącików. Przecież się znamy, prawda? Dawna, zapominania, lecz intrygująca kompanka. Nietypowe miejsce spotkań, nieprawdaż? To tutaj los nakazał nam skonfrontować się ponownie? Witaj. Jeszcze nie wiem czy miło Cię widzieć. – Myślałem, że jesteś, przerażającą - zaakcentował udając dźwięk typowy dla złowieszczego ducha - cmentarną zjawą… – powiedział nad wyraz spokojnie, zmniejszając dystans między zziębniętymi sylwetkami. Zatrzymał się tuż obok niej, aby w tym samym czasie wyrównać i wyprostować postawę. Wolna, nieużywana dłoń, wyślizgnęła szarawego truciciela, który w bardzo szybkim tempie znalazł się w jego ustach. Niebieskawy dym utworzył nieprzekraczalną kotarę,  Niesamowite jak wdzierał się w mikroskopijne szczeliny, umożliwiając chwilę wytchnienia. Teatralnym gestem wypuścił podłużną stróżkę, kierując zmniejszony niedopałek w prawą stronę. Podczas osobistego aktu dodał krótkie stwierdzenie: - A to tylko Ty.a może, aż Ty? Pamiętał ją jak dziś – tajemniczą bohaterkę, która przewinęła się przez życie na odległej emigracji. Epizody z magicznej placówki, gdzie pochłonięci ciężką pracą zapominali o dzielących barierach. Rozmówczynię, kobietę z niespotykanym doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami. Interesującą kompankę, którą nie dane było mu poznać w całości. Co skrywasz i co Cię tu sprowadza zbłąkana duszo? – Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie za długo? Zbyt długo...  - niespotykane, lekko żartobliwe samopoczucie uderzyło w towarzyszącego mężczyznę. Jeszcze raz wypuścił resztki zalegającego dymu, aby za chwilę spleść dłonie przed sobą w geście natchnionego oddania. Nie myślał o konsekwencjach, oddając się niespotykanej chwili. Patrzył przed siebie wyczuwając emanujące, rozpływające ciepło. Lustrował niewielki nagrobek z przejmującym, pochyłym napisem: Bo jak śmierć potężna jest tylko miłość.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]13.10.19 16:09
Cmentarna cisza, ciężka od powagi i melancholii atmosfera, nie były dla czarownicy źródłem fascynacji; liczne nagrobki, na których wyryto nazwiska i wzruszające epitafia nie wzbudzały w niej ni smutku, ni wzruszenia. Nad zmarłymi nie zwykła ronić łez, nie wspominała ich, nawet na grobie własnej matki pojawiała się bardzo rzadko - i nigdy nie miała w rękach wieńca, który powinna na nim złożyć. Fascynowała ją śmierć. Ulotna chwila, gdy życie gasło w oczach, a serce przestawało bić. To, co było później, nie interesowało Sigrun aż tak. Wiedziała, że istnieje życie pozagrobowe, że jest coś dalej - wiedział o tym przecież każdy czarodziej i czarownica, którzy choć raz spędzili kilka chwil w towarzystwie ducha. Żaden z nich nie mówił nigdy o tym z czego zrezygnował na rzecz pustej egzystencji na ziemskim padole, może nie wiedział, może był zbyt przerażony, by o tym mówić. Nikt nie potrafił ich zmusić. Właściwie rzadko się nad tym zastanawiała - czasami wydawała się sądzić, że sama jest niezniszczalna i nieśmiertelna, że jej to nie dotyczy i dotyczyć nie będzie. Im głębiej brnęła w ciemność mrocznych sztuk czarnej magii, tym większego nabierała przekonania, że i śmierć można pokonać, jeśli człowiek miał w sobie wystarczająco wiele odwagi i zupełny brak skrupułów.
Obecność Sigrun na cmentarzu nie miała jednak żadnego związku z jego mistycyzmem, z rozważaniami o życiu i śmierci, pojawiła się tu zupełnym przypadkiem - a przynajmniej tak jej się wydawało, bo ujrzawszy znów twarz Vincenta Rineheart nie potrafiła ukryć szczerego zdziwienia. Przypadek?
- Tylko ja – powtórzyła za nim, pozwalając, by kącik ust uniósł się w uśmiechu. Tylko, czy ona? Czy mając świadomość o wszystkim, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania, wiedząc o plugawych uczynkach, których się dopuściła i jakie pragnęła powtarzać, posuwając się w swym szaleństwie coraz dalej, nadal twierdziłby, że to tylko ona i nie wolałby stanąć naprzeciwko cmentarnej zjawy? – Niewątpliwie minęło sporo czasu – odpowiedziała Sigrun, opuszczając dłoń, w której trzymała różdżkę. – Czy czekałam? Znów schlebiasz sobie, Vincencie, nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek cię spotkam  - przyznała szczerze. Kiedy to było? Rok wcześniej, może rok i dwa, trzy miesiące? Powtórzyła znów te same słowa, bo każde skrzyżowanie ich ścieżek przez los było niespodzianką. Ukończył Hogwart i zniknął, zapadł się pod powierzchnię ziemi, pomyślała wtedy, że może umarł, zginął gdzieś przypadkiem. Na pytanie co się z nim stało odpowiedzi nigdy nie szukała, wyrzuciła go z pamięci, pochłonięta przedzieraniem się przez własną, usłaną cierniami i kolcami ścieżkę. Aż nagle, niemal dekadę później, spotkali się w Rumunii, odnajdując na nowo dziwną nić porozumienia, która połączyła ich niespodziewanie przed laty. - Co tu robisz? - Nie na cmentarzu, nie w Londynie, a w tym kraju, gdzie ponoć nigdy miałeś już nie wracać. - Dlaczego wróciłeś? - Nigdy nie owijała w bawełnę, nie trwoniła czasu na zbędne uprzejmości, nie kluczyła wokół meritum. Pytała wprost o to, co wiedzieć chciała, brutalnie szczera, nietaktowna i czasami zbyt wścibska, nieczule uderzająca w zbolałe struny.
I kiedy, Vincencie? Kiedy wróciłeś do domu i czy naprawdę do domu? Opuścił przy niej ręce, zapatrzył się w nagrobek, podjął rozmowę jak przed laty, wydając się mile zaskoczonym tym spotkaniem - myśli Rookwood krążyły zaś wokół jego ojca i siostry, pojawiło się w nich pytanie, czy już z nimi rozmawiał i co wiedział?
- Bo jak śmierć potężna jest tylko miłość - odczytała, gdy powiodła wzrokiem za spojrzeniem Vincenta, a w głosie wiedźmy rozbrzmiało wyraźnie kpiące rozbawienie. - Uronię zaraz łzę wzruszenia - wyszeptała teatralnym, konspiracyjnym szeptem, nie robiąc sobie nic z powagi tego miejsca i intencji, z którą wygrawerowano te słowo na nagrobku. - Czy to miłość sprowadziła cię z powrotem?
Nie zdołałeś przezwyciężyć tej słabości, Vincencie?


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]24.10.19 13:07
Tylko jedną śmierć przeżył niezwykle intensywnie. Niespodziewaną, bolesną, okrutną. W szybkim, ulotnym momencie odebrała najważniejszą personę dziecięcego, sielankowego życia. W sekundę utracił wyjątkową powierniczkę, obrończynię, bezwzględne wsparcie. Podobno nic nie dało się zrobić, ale czy na pewno podjęli wszystkie możliwe działania uprawniające do przedłużenia życia? Dlaczego nic nie powiedziała? Dlaczego mimo walecznego usposobienia zaprzestała bezwzględnej i bezgranicznej walki? A może utraciła siły, chęci, pragnienia? Nie płakał. Pozostał w pewnej, statycznej pozie lustrując otaczającą rzeczywistość. Mimo młodego wieku rozumiał, odczuwał zbyt wiele. Doświadczał zmiennej atmosfery, chronił młodszą, nieświadomą latorośl. Akceptował dziwną krzątaninę rozbitego, zagubionego ojca, który od jakiegoś czasu całkowicie zaprzestał poświęcać jakąkolwiek uwagę. Tolerował przypadkowych przybyszów niezwykle wstrząśniętych tragedią, która napotkała jego rodzinę. Z poważnym, smutnym wyrazem twarzy przepuszczał rozżalone kondolencje, wymuszone troski, bezinteresowne uściski, mające ukoić ból rozdartego i złamanego serca. Odgradzał i wycofywał z najbliższej przestrzeni. Stał się wyciszony, zamglony, jeszcze bardziej indywidualny. Pogrążony we własnej boleści, przepracowywał zaistniałą sytuację. Nigdy nie pozwolił na jej całkowite odejście. Od momentu pogrzebu pojawiał się na smutnej mogile, tylko przy okazji kolejnej rocznicy. Dopiero po ponad dwudziestu, ciężkich i mozolnych latach, zdołał przebaczyć. Zatwierdzić fakt, że zostawiła go na pastwę okrutnego losu. A on mimo zatracenia, odnajdywał swoją drogę na nowo. Nigdy nie bał się śmierci. Przez większość czasu traktował ją jak bezwzględnego, niepokonalnego wroga. Czy naprawdę nie dało się zapobiec okrutnym działaniom? Czasami zastanawiał się nad wykonalnością ciemnych przemyśleń. Jak wiele musiałby poświęcić, aby zgłębić ów sztukę. Jak bardzo zatracić w przenikliwości. Kim musiałby się stać, aby pewnie objąć najważniejsze umiejętności. Kto mógłby wskazać właściwą drogę? Wiedział, że istnieje dziedzina, która umożliwiała podjęcie odpowiednich czynności. Okrutna, wyniszczająca, zakazana. Miał z nią styczność podczas wykonywanych czynności zawodowych. Miał sposobność zgłębić minimalne podstawy. Nigdy nie zastanawiał się, czy chciałby więcej. I kiedy myśli wkroczyły na niebezpieczny tor, ona znalazła się w niedalekiej przestrzeni. Była omenem. Musiał zadecydować czego zwiastunem mogła się stać. Dzisiaj, jutro w przyszłości.
Nie wiedziałby jak się zachować. Nie potrafiłby określić swojej reakcji, gdyby poznał wszystkie jej występki. Byłby przerażony, zniesmaczony, zdenerwowany – pragnął zemsty. A może w pewnym stopniu zafascynowany, wyrozumiały – utożsamiający swoją pozycję. Był rozdarty między dwoma rzeczywistościami; o żadnym z nich nie wiedział zbyt wiele. Błądził między pojedynczymi wypowiedziami nie domyślając się najważniejszego. Odczuwał skutki panującej wojny, lecz nigdy w niej nie uczestniczył. Wszystko wydawało się ukryte, zatajone, niedopowiedziane. Nie umiałby określić się po jednej stronie. Lecz czy strony pragnęłyby określić jego? Jeszcze raz zaciągnął się odurzającą substancją, wypuszczając dym w teatralnym, przerysowanym geście. Zatrzymał wzrok na zachmurzonym, przyciemnionym niebie pogłębiając uspokojenie i rozluźnienie mięśni. Dziwnym trafem nie był zdziwiony, że spotkał ją właśnie tutaj. Pasowała, wtapiała się w mistyczny i przejmujący obraz. Chyba się zmieniła, choć zamglone powietrze, odpowiednia odzież skrywała oblicze. Uśmiechnął się nieznacznie, podczas gdy powolnie opuszczał głowę, alby utkwić w niej roziskrzone spojrzenie. Na pierwsze stwierdzenie pokiwał głową potwierdzająco. Wyciągnął dłoń, aby oddać to co bezprawnie pożyczył i rzucił w nostalgicznej odpowiedzi: - A jednak... – nie przypuszczała i słusznie. On sam nie zakładał rychłego, niespodziewanego powrotu. Nie prosił o kontakt, odszukanie, atencje. Znalazł się tu przypadkowo, chwilowo, przelotnie. Nie miał planu na dalsze egzystowanie. Nie widział najbliższych, którym zawinił najwięcej. Może był tutaj tylko na chwilę; na godzinę, na dzień, na rok. – Podobno dobrze żywić nadzieje… - dodał nieco zaczepnie z dalszą nutą rozbawienia. Zdawał sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie istniał. Ich drogi rozłączyły się niezwykle dawno, choć pamięć wspólnych chwilach, przywoływała pozytywne doznania.
Mimo wyraźnych różnic odnaleźli odpowiednią, pasującą więź. Potrafili porozmawiać, wymienić spostrzeżenia, poddać fascynacjom zagnieżdżonym w podświadomości. Może wcale, aż tak bardzo się od siebie nie różnili? – Zmartwychwstałem.nie widać? Stoję tu przed Tobą, cały i zdrowy. Żyję. Postanowiłem działać i zamknąć to, co zostało rozgrzebane. Podczas kolejnego pytania, zmarszczył wymownie brwi ustalając odpowiednią odpowiedź. Powinien zdradzić prawidłowe intencje, przedstawić wersje, którą znali przypadkowi mieszkańcy, wyznać całkowitą prawdę? Wzrok błądził pomiędzy wystającymi elementami, zatrzymując się na pobliskiej, kamiennej figurze. – Mam sprawy do załatwienia. – zaczął. – Dużo spraw… - dokończył już nieco ciszej; głos zatracił się w przelotnym podmuchu. Zamyślił się, nie wyczuwał złych intencji. Nie wiedział do czego potrzebowała wybiórczych informacji. Kogo znała. Kim, lub czym się stała. Komu prawdziwie służyła. Gdy podłapała jego uwagę, natychmiastowo rozbudził się z chwilowego amoku. Wsłuchał się w kpiącą wypowiedź, pogłębiając nieco tajemniczy uśmiech. Nie chciałabyś tak wyniosłego cytatu droga Sigrun? Zastanawiałaś się kiedykolwiek, gdzie chciałabyś być pochowana? Zastanawiałaś się jak zakończy się Twój żywot? – Od ponad 11 lat nie znam tego uczucia. – odrzekł pewnie. – Wszystko to tylko zobowiązania. – nie przezwyciężył, lecz zamaskował. Nikt nie rozbudził w nim odpowiednich pragnień. Nic nie zbliżyło go do wibracji, emocji, niepowtarzalnych doznań. W tym momencie był zimny i statyczny – tak samo jak występująca pora roku. Prowokowała, a on pozostał nieustępliwy. Musiał wybadać intencje.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]01.12.19 17:44
Żadne dziecko nie powinno wychowywać się bez matki, bez ojca, bez któregokolwiek z nich. Do prawidłowego rozwoju niezbędni są oboje, by stworzyć całość. Ich dwojgu przyszło jednak żyć pośród roztrzaskanych odłamków rodziny, których ostre krawędzie raniły raz po raz. Oboje stracili matkę w bardzo wczesnym wieku. Właściwie trudno rzec, by Sigrun swoją straciła; serce Gudrun przestało bić w chwili, gdy wydała córkę na świat. Urodziła wcześniej troje synów, lecz gdy rodziły się bliźnięta jej była krucha. Magomedycy obarczali winą trudny poród i wątłe zdrowie, ale w oczach Normunda Rookwooda ona leżała po stronie córki, której nigdy nie pragnął. Nie potrzebował przecież słabej dziewczynki, a silnych synów; synów, którzy przedłużą linię rodziny, wzmocnią jej pozycję w czarodziejskim świecie, przyniosą dumę nazwisku. Córkę i tak trzeba było wydać za mąż. Odejdzie, nie da od siebie nic, poza ciężarem i kłopotem. Tak zawsze postrzegał Sigrun i nigdy tego nie ukrywał. Im starsza była, tym niechęć przybierała na sile. Dziewczynka okazała się wszak skórą zdjętą z matki. Te same oczy, te same rysy twarzy, jasne włosy. Uroda z północy, Gudrun wszak wywodziła się z Borginów, przybyłych do Anglii ze Skandynawii. Charakter miała jednak zdecydowanie po ojcu. Silny i twardy. Im mocniej w niego uderzał, tym odporniejszy się stawał. Ojcowska niechęć, surowe wychowanie ją zahartowało. Brak matczynej, kobiecej czułości nie nauczył jej empatii, współczucia, uczuć. A może po prostu tę zimną, płynną stal miała w żyłach zamiast krwi i obecność Gudrun w ich życiu niczego by nie zmieniło? Może niektórzy po prostu rodzą się z przegniłymi strunami duszy, rodzą się potworami, podczas gdy inni stają się nimi z czasem.
Ojciec Vincenta był chyba podobny. Taki wniosek wysnuła z opowieści szeptanych w opuszczanych klasach, gdy spotykali się w tajemnicy przed jej bliźniaczym bratem. Oboje chcieli, by ich dzieci byli kimś innym. Sigrun i Vincent nie spełniali ich oczekiwań, nie odpowiadali wyobrażeniom, zaprzeczali snutymi dlań planom. On miał przecież pójść w ślady ojca i zostać aurorem. Ona miała zostać posłuszną żoną i matką czarodzieja czystej krwi, bo jedynie do tego się nadawała przez rację płci. Odwaga była w nich jednak na tyle duża, by zdecydowali się podążyć własną ścieżką. Nie wyrośli z młodzieńczego buntu. Może wcale nie był młodzieńczy, a zwyczajnie słuszny?
Zaprowadził ich w różne miejsca. Sigrun wiedziała już dokładnie czego szuka. Miała przed sobą jasno wyznaczony cel, w którego stronę gnała uparcie, a ścieżkę tę gęsto sama usłała trupami, czyniła to z najdzikszą rozkoszą, nie dbając o to, co kto na ten temat pomyśli.
- Sądzisz, że miałam nadzieję? Tęskniłam? - odpowiedziała na zaczepkę, podchwytując jego rozbawiony ton; przechyliwszy głowę rzuciła mu wyzywające spojrzenie spod uniesionej brwi. To zawsze było dziwne. Łącząca ich nić porozumienia. Pojawiła się wbrew rozumowi i środowiskom, w których ich wychowano. A może to własnie Normund i Kieran nieświadomie pchnęli ich ku sobie. Rookwood nie widziała go tyle czasu, tamto jedno spotkanie na Bałkanach było zaledwie chwilą, wobec dekady, kiedy nie mieli żadnego kontaktu. Wtedy była już inna niż ją zapamiętał ze szkoły, ale teraz... Teraz znów była kimś innym.
Jeszcze większą pewność siebie mógł dostrzec w każdym ruchu, dumnie wyprostowanej sylwetce, swobodzie kroków, które stawiała tak jakby świat miał należeć do niej. Zdawała się niczego i nikogo nie obawiać. - Żywot nieboszczyka nie okazał się zbyt interesujący? Sądziłam, że będzie wprost przeciwnie. Żadnych zobowiązań, nakazów, pretensji. Wystarczy, by korzystać z życia - wyrzekła lekkim i niemal beztroskim tonem, nawiązując do tego, co wyjawił jej przed laty; nigdy nie należała do taktownych kobiet. - Zawodowych? - spytała zdawkowo, niby mimochodem; szczerze w to wątpiła, przypuszczała, że klątw do przełamania poszukiwał wszędzie, byle nie w Anglii, a podobnych specjalistów na rodzimych ziemiach nie brakowało. Sigrun podejrzewała, że sprowadziła go rodzina, skoro zmartwychwstał. A czyż dla nich nie był martwy? Dawał wiedźmie ku temu kolejny powód stwierdzeniem o nieznaniu miłości. Wyzbył się go na trwałe? Dobrze by było, gdyby okazało się to prawdą. Uczucia takie jak miłość równały się słabości. - Zobowiązania powiadasz. Znaleziono dla ciebie narzeczoną? - zaśmiała się perliście, odrzucając przy tym głowę, żartując jednako z instytucji małżeństwa - bo ta, którą znała nie miała nic wspólnego z miłością. Ani nawet z pożądaniem, pragnieniem drugiego ciała, fizyczną bliskością. To jedynie zobowiązanie. Umowa finansowa dla obu rodzin. Dla mężczyzny służąca, dla kobiety kajdany. Zakuto ją w nie raz. Przed laty. Normundowi udało się dopiąć swego, ale na krótko. Zerwała je okrutnie, lecz przebiegle. Nie nosiła więc na palcu ani obrączki, ani pierścionka, nie nosiła cudzego nazwiska, ale nie nazywano jej też panną. Status wdowy chyba od zawsze do niej pasował. Czarnej wdowy.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]06.12.19 13:29
Będąc dzieckiem, niejednokrotnie słyszał o bezprawnych, trudnych i rygorystycznych wymaganiach narzucanych przez członków poszczególnych rodzin. Wyznawali odmienną, staromodną filozofię popychającą do najbardziej okrutnych i absurdalnych czynów. Liczyły się pewne przesłanki: walory fizyczne, magiczne, umysłowe, wyróżniające na tle gromady zwykłych mieszkańców. Zdarzały się przypadki, w których najistotniejszą kwestią okazywało się pochodzenie, płeć, a przede wszystkim czystość i szlachetność krwi. Kilkanaście lat temu nie rozumiał wytycznych tej ideologii; przecież wszyscy jesteśmy tacy sami, a niespotęgowana moc potrafi uczynić niepokonanym każdego czarodzieja. Czyż nie najważniejsza jest pokora, cierpliwość i odpowiednie kształcenie umiejętności? Owszem, każda jednostka rodzi się z wyjątkowym talentem, lecz bez odpowiedniego rozwoju, pielęgnacji i przekraczania granic, unikatowe umiejętności zanikną na dobre. Dlaczego nie dawać równych szans i zaprzestać jawnej nietolerancji? Kompletnie nie popierał ów działań, dzieląc się swoim niezadowoleniem na forum publicznym. Przed nią też go nie ukrywał. Współdzielili skomplikowane historie rodzinne odnajdując nić porozumienia. I choć widoczne różnice, na pierwszy rzut oka wykluczały poprawne porozumienie, przezwyciężyli niesprawiedliwe stereotypy. Odnaleźli ogrom podobieństw; w przeszłości odczuwali te same emocje związane z wielowarstwowym odrzuceniem, niezrozumienie, utratą jedynego, prawdziwego powiernika. Nie bali się wyrazić poglądów, stawiać kompromisów, dobitnie tłumaczyć swoje racje. Mimo wielokrotnych starć, dyskusje wydawały się sensowne, dobrze uargumentowane i dopasowane do poszczególnej ideologii. Byli ambitni, chcieli coś udowodnić – wspiąć na wyżyny magicznych umiejętności. Byli przecież silni. Nic nie mogło stać się nieprzekraczalną przeszkodą. Nie wiedział jak wyglądałoby życie, gdyby ukochana matka nadal sprawowała pieczę nad niesforną rodziną. Był jednak pewien, że bez problemu realizowałby swoje pasje pozostając w macierzystym kraju. Mimo sprzeciwu zaborczego ojca, spełniałby swoje marzenia – byłby na miejscu. Pielęgnował relacje, które nie dopuściłyby do rozłamu rodziny. Ale czy na pewno los byłby tak bardzo łaskawy?
Podobieństwo wychowawców było widoczne podczas intensywnych opowieści. Gdy wspólnie nakreślali ich sylwetki, poszczególne cechy wydawały się niemal bliźniacze. Siedząc w opustoszałej, wyciszonej klasie; ukryci przed wścibską aparycją zgromadzonych uczniaków mogli na dobre wyrzucić z siebie piętno żalu, niespełnionych wymagań, pretensji przewijających się na każdym kroku młodzieńczej egzystencji. Sylwetki ojców wydawały się niemal demoniczne, a wydźwięk rozkazów, nakazów i żądań porównywalne do rozbrajającego krzyku. Im bardziej intensywne się stawały, tym bardziej dwójka cierpiętników oddalała się od bezwzględnej wizji. Mieli w swoich głowach plan, który raz na zawsze pokona nieprawdziwe wyobrażenia. W tym przypadku bunt okazał się właściwy. Czy wiedział czego szuka? Tak mu się wydawało, aż do momentu gdy jego stopa, ponownie przekroczyła teren smagany wojną i paraliżującą zimą. Do momentu, w którym dawne, znajome twarze zaczną stawać na przeciwko,  zalewając ogromem emocji, zobowiązań i współdzielonej odpowiedzialności. Cel zaczyna się gubić; staje się nieodpowiednio rozproszony.
Mróz zyskiwał na  intensywności gnębiąc wystające kończyny. Poszczególne części ciała szczypały złośliwie, lecz orzeźwiająca i otrzeźwiająca aura wydawała się odpowiednia wobec rozgrzewającego spotkania. Ostatnie strużki dymu wydobyły się na drgającą powierzchnię, a subtelny, lekko zawadiacki uśmiech nie potrafił zejść z bladych ust mężczyzny. Gdy wyrzuciła w jego stronę kolejne pytania, wzruszył jedynie ramionami, wyrzucając niedopałek gdzieś w okolicy lewego pomnika. Czy przejawiał tym gestem brak szacunku? – Sądzę, że niewiele osób miało cierpliwość, aby cię wysłuchać. – rzucił zaczepnie, żartobliwie nie potrafiąc wyzbyć się iskierki złośliwości. – Tak jak ja… dodał po chwili lokując intensywny, pewny wzrok błękitnych tęczówek wprost na zamgloną twarz. – I oto przybyłem. – właściwie niezwykła sposobność, która przyzwoliła na spotkanie w taki nietypowym miejscu zaskoczyła uciekiniera. Nastawiony na mistyczną samotność; rozmowę z zagubionymi duszami, nie spodziewał się jej obecności. Dość dziwna reakcja zaatakowała jego wnętrze, gdyż poziom rozbawienia wykraczał ponad codzienny standard. Zmienili się i było to widoczne przy pierwszym, bardziej skupionym spojrzeniu. Zmienili poglądy, postępowanie, patrzenie na otaczający świat. Zyskali nowe umiejętności, odwagę i śmiałość. On też był pewny siebie; nie przerażał się groźną, wyrafinowaną postawą – mógł być zdumiony, mógł być zafascynowany, mógł jej dorównać. Na jej słowa znów uśmiechnął się zawadiacko kręcąc głową z niedowierzaniem. Czyżby uważała, że będąc za granicą wiódł życie prawdziwego dostojnika? – A czy życie nieboszczyka może w ogóle okazać się interesujące? – złapał ją za słowo, odwracając głowę. Spojrzenie utkwił w kamiennym nagrobku; niewielkiej zaspie śnieżnej przykrywającej nachylony krzyż. – Przestałem lubić zimno.  – zatrzymał. – Życie lekkoducha też może się znudzić. – zapewnił, gdyby miała jeszcze jakieś wątpliwości. Nigdy nie nastawiał się na zbyt kolorowe egzystowanie. Dobrze wiedział, że aby wypracować pozycje należy pracować nadzwyczaj ciężko – i tak też się starał. Skonfrontowany z obcym terenem, za każdym razem dostosowywał się do panujących realiów. Z pokorą, zawziętością i wyznaczonym celem wykonywał obowiązki, za które później zostanie nagrodzony. Często dość bezpruderyjnie i samolubnie oferował siebie na dane stanowisko. Poświęcał niezwykle dużo czasu na zgłębianie wiedzy; aż w końcu został zauważony. – A ty droga Sigrun, co robiłaś przez ostatnie lata? – wystarczy wypytywania z jej strony, teraz przyszła kolej na niego. – Zawodowych. – powtórzył po niej, aby jeszcze intensywniej zapewnić w swojej wypowiedzi. Czemu tak bardzo się temu dziwiła? Skąd ta  pewność, że jedyne zobowiązanie stanowiły klątwy? Drugie przypuszczenie, było jak najbardziej trafne. To przede wszystkim rodzina jak i sytuacja w kraju ściągnęła go z drugiego krańca świata. Nie chciał wypowiadać na głos targających umysł przemyśleń, planów, spekulacji na temat najbliższych spotkań. Miał pozostać anonimowy, jak i anonimowe miały być jego działania. Wierzył w pomyślność misji, którą sam na siebie narzucił.  Nie zdradzał uczuć. Były zgubne – łatwo nimi manipulować. Zmartwychwstał dla niej, zmartwychwstanie i  dla nich. Dołączył do dźwięcznego śmiechu nie wierząc w to co właśnie wypowiedziała. – Widzę, że wyostrzył ci się humor. – rzucił na rozładowanie napięcia i odwrócenie uwagi. Czy przygnała go tutaj miłość? A czym tak naprawdę była miłość? Zobowiązaniem, chwilowym uniesieniem, rozproszeniem, którego nie potrzebował. Zgubną emocją wprowadzającą w stan dekoncentracji i uśpienia. – Pytasz, bo sama zmieniłaś podejście do instytucji małżeństwa? A może jest ktoś na horyzoncie? – znał jej historię, dlatego nie zawahał się pociągnąć i uderzyć w ten punkt. Była przecież wyzwolona, ale czy tak się czuła? Nie myślał o zakładaniu rodziny – aspekt wydawał się odległy i nieosiągalny. Niepotrzebny? Czasy, w którym przyszło im żyć nie sprzyjały warunkom do tworzenia domu. Dobrze o tym wiedział. Poruszył się lekko chcąc wprowadzić w kończyny zalążki ciepła. Dłonie powędrowały do kieszeni w poszukiwaniu zgniecionej paczki papierosów, a usta ułożyły w sformułowanie: – Nauczyłaś się czegoś ostatnio? – zaklęcie, dziedzina, myśl, pojedyncza umiejętność? Czy jesteś w stanie czymś zaskoczyć?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]01.03.20 15:13
- No wiesz! Ranisz moje uczucia - żachnęła się oburzona na słowa o cierpliwości. Pokręciła z niedowierzaniem głową jakby mówiła: jak możesz?, ale to wszystko tylko gra. Nie było w nich przecież nieprawdy. Mało kto miał na tyle cierpliwości, aby z nią wytrzymać. Bywała szorstka, gburowata, złośliwa i nieprzewidywalna. Przede wszystkim irracjonalna i czasami trudno było się w jej czynach dopatrywać logiki. Tyle, że teraz nie czuła potrzeby, aby się uzewnętrzniać przed kimkolwiek. Dawno wyrosła już z młodzieńczych pretensji o ból istnienia i niesprawiedliwość tego świata. Teraz wzięła sprawy w swoje ręce i nie potrzebowała magipsychiatry, by złagodził jej ból. - Czy to zaproszenie na kawę, herbatę, pogaduszki i zwierzenia? - spytała z rozbawieniem. Może to nie przypadek, że się tu spotkali. Może powinna to była wykorzystać. Właściwie - to miała pewność, że powinna to zrobić. - Dlaczego nie? Powiedzmy, że dla jednych byłbyś nieboszczykiem, a tak naprawdę to byłoby drugie, inne życie - stwierdziła zgodnie z prawdą. Czyż sama nie była tego dobrym przykładem? Czuła, że w jej przypadku tak było. Z chwilą zamordowała jednorożca, skazując swoją duszę na wieczne potępienie, kiedy Czarny Pan wypalił na jej przedramieniu Mroczny Znak narodziła się na nowo. Jako lepsza, silniejsza i potężniejsza wersja samej siebie. On podarował jej nowe życie. Zamierzała je dobrze wykorzystać. - Bywałam tu i tam - odparła wzruszając ramionami. - Wróciłam do kraju w maju - ciągnęła dalej, bo to nie była żadna tajemnica, z łatwością mógł się tego dowiedzieć, jeśli tylko chciał. Pytanie tylko - czy i wieści o utracie posady w Ministerstwie Magii do niego dotrą? - Upilnowałam w swoim życiu dość wilkołaków, pora na coś nowego - skłamała gładko, bez zająknięcia, czy mrugnięcia okiem. Nie zamierzała mu zdradzać, że wciąż polowała na wilkołaki, tyle że z rozkazu Avery.
- Nie tylko humor - odpowiedziała z niepozornym uśmiechem, zdradzając bardzo wiele i jednocześnie nie zdradzając jeszcze nic. To, co naprawdę uległo wyostrzeniu - jej umiejętności, apetyt na władzę i potęgę, krew szlam i zdrajców - miało pozostać wciąż w sferze przypuszczeń i niedopowiedzeń. Czuła ochotę, aby się roześmiać, kiedy Vincent postanowił uderzyć w rzekomy czuły punkt, jakim było małżeństwo w jej przypadku, zmusiła się jednak, by wygiąć usta i brwi w dość zmartwionym wyrazie. Zupełnie to do niej nie pasowało. - Ja? Skądże. Rana w sercu po moim drogim małżonku nigdy się nie zagoi. Obawiam się, że nie potrafiłabym poślubić innego mężczyzny - westchnęła ciężko, niby to z żalem, unosząc lewą dłoń do skroni w teatralnym geście smutku. Alpharda Montague też nie potrafiła poślubić. Zmuszono ją do tego i nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek jeszcze raz zakuł ją w podobne kajdany. Ojciec stracił już podobną możliwość. Nie miał nad nią żadnej władzy. Jedynym mężczyzną, któremu winna była posłuszeństw - przede wszystkim któremu chciała być posłuszna - był Czarny Pan. On jednak oczekiwał od niej czegoś zupełnie innego. Tego, czego sama gorąco pragnęła.
A miłość?
Podczas ich ostatniego spotkania, na Bałkanach, sądziła, że wie czym jest, choć zawsze wzbraniała się przed tym, by tak to nazywać. Miłość była wszak domeną słabych, a ona wypierała się słabości. To co łączyło ją z bliźniaczym bratem... Sądziła, że było wyjątkowe i nierozerwalne. Najsilniejsze. A jednak zniknęło i od ponad pół roku wcale nie istniało. Przekonała się jak bardzo była głupia wierząc w to. Istniało jedynie pożądanie, chemia pomiędzy jednym a drugim ciałem i przywiązanie. Nic więcej. Od miłości fizycznej nie stroniła, wyprzedzając swe czasy obyczajowo o dziesiątki lat, lecz nie miała zamiaru do nikogo więcej się przywiązać.
- Wielu ciekawych sztuczek, Vincencie - odpowiedziała zgodnie z prawdą, wzruszając przy tym nonszalancko ramieniem, jak gdyby mówiła o żonglowaniu płonącymi pochodniami, a nie czarach niosących zniszczenie, śmierć i cierpienie. Od czasu, kiedy widzieli się ostatnio poznała tak wiele sekretów czarnej i białej magii, że nawet o nich zapewne nie śnił. - Chciałbyś, abym ci je pokazała? - spytała lekko, wbijając w jego oczy przenikliwe spojrzenie. - Ostatnim razem byłeś nimi zainteresowany bardziej, niż mogłam przypuszczać... - dodała niewinnym tonem, bezwstydnie i z premedytacją nawiązując do cienia zainteresowania, które okazał wówczas czarnej magii.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]28.04.20 17:36
Zdawał sobie sprawę, że może pozwolić sobie na więcej. Towarzyszka nie należała do delikatnych, typowych przedstawicielek płci pięknej. Odkąd poznali się po raz pierwszy, zadziwiała, imponowała uporem, hardością ducha, determinacją, wyznawaniem twardych zasad. Emanowała silną energią, która dodawała pewności siebie oraz odwagi. Patrzył z podziwem na wyrazistą odmienność. Porównywał konfrontował, wybierał cechy, o które mógł być zazdrosny. Bo sam ujawniał o wiele więcej niepewności, niezdecydowania i wycofania. Zbyt często analizował, rozdrabniał, rozdzielał pewne aspekty, a one nie pozwalały pójść dalej. Dopiero silna osobowość o podobnych problemów, była w stanie zatrzymać rozpędzone myśli. Zakleszczyć w wyznaczonych ryzach, przedstawić rozwiązanie. Uświadomić, iż to co podpowiada podświadomość może okazać się zbawienne. W tamtym momencie, każda opinia wydawała się cenniejsza niż złoto. Udało się; uciekł.
Temperatura spadła, robiło się coraz zimniej. Dłonie mimo ukrycia w głębokich kieszeniach, wydawały się naznaczone wątłymi strużkami mrozu. Twarz piekła boleśnie, a oddech nieznacznie osłabł. Zapomniał już o nietypowej, angielskiej pogodzie. Przyzwyczajony do słonecznych terenów odległej obczyzny, nie wyobrażał sobie normalnego funkcjonowania w takich warunkach. Czy jest to w ogóle możliwe? Kątem oka zerknął na zachmurzony profil blondynki i uniósł kącik ust w wątłym półuśmiechu. Dobrze wiedział, że brnęli w słowną potyczkę, nie biorąc ich znaczenia całkowicie dosłownie. Objawiając pokłady dobrego humoru, potrafił czasami zbyt zaczepnie układać swe wypowiedzi. Przekraczać granice, badać cierpliwość. W tym przypadku nie miał wyrzutów sumienia.
– Tak mi przykro… – skomentował pospiesznie, zmieniając tębr głosu na nieprawdziwie skruszony. Zmienili się, nie znali nowych oblicz, ukształtowanych przez zmieniający świat. Mogli grać, prezentować jedynie ułamek prawdy. Zmienne poglądy, przynależność, środowisko, czy z biegiem czasu staną się obiektem poróżnienia, a może połączenia? I choć brązowe tęczówki współrozmówczyni były zmienione, dziksze, bardziej przenikliwe, on odbierał ją jak dawnej. Gdy błądząc po zielonych terenach szukali odpowiedzi.
– Nigdy nie odmówię dobrze zaparzonej herbaty. – skomentował zgodnie z rzeczywistością, kiwając głową w geście potwierdzenia. Jeżeli szukała nietypowych smaków, zapewne z ogromną chęcią zaproponuje ziołowe specyfiki. A może wolałaby coś nieco bardziej odurzającego? – Chcesz się zwierzyć? Coś cię trapi droga Sigrun? Czasu mamy wystarczająco dużo, noc jest długa i mroźna. – dopełnił wymownie, ostatnie słowa akcentując nieco mroczniejszym, lekko rozbawionym półszeptem. Świadomość spędzenia pozostałych godzin w akompaniamencie grobowej ciszy, była niezwykle nietypowa, szalona, a może trochę kusząca? Dwie, zakapturzone postaci, wyłonione z mlecznego półmroku. Idealna sceneria do opowiadania trudnych, życiowych perypetii. – Wierzysz w to drugie życie? – zapytał filozoficznie w odniesieniu do wypowiedzianych słów. Zmarszczył brwi w zastanowieniu, skupiając wzrok na kamiennym nagrobku. Pomyślał o matce; wątłym ciele przykrytym brunatną ziemią. Czy mogła odnaleźć w zaświatach odrobinę prawdziwego spokoju? Czy mimo nagłej śmierci, mogła być prawdziwie szczęśliwa? Czy faktycznie można odrodzić się na nowo?
Odgonił myśli, powracając do lodowatej doczesności. Odchrząknął gardłowo, czując, iż nałóg nawołuje o kolejną dawkę nikotyny. Postanowił przystopować i trwać w katorżniczym wyborze. Uniósł brew w zaciekawieniu, słuchając wypowiedzi. Pokiwał głową ze zrozumieniem. Gdyby ktoś zapytał go o dokładny szlak ostatnich podróży, zapewne zawarłby je w podobnym określeniu. Nic nadzwyczajnego, coś nader normalnego. Im więcej niespodziewanych zmian miejsc, przebywania w nowym otoczeniu, odmiennej kulturze, tym bardziej przyzwyczajał się do naturalnego obrotu sprawy. Nie był na bieżąco z polityczną sceną ów kraju. Nikłe strzępki niektórych informacji, docierały z opóźnieniem; niezupełne i niepełne obrazowały zaistniałe fakty. Powoli wdrażał się w nieznany świat. Miał plan, który musiał konsekwentnie realizować. – Coś nowego, hm… – uśmiechnął się zawadiacko, próbując przesunąć wyobrażenie na nową, dopasowaną profesję. – I co teraz planujesz? Gdzie się widzisz? Może jakieś hobby? – zaproponował nieśmiało, nie mając pojęcia, iż czarownica wcale nie próżnowała. Nie wyłapał w jej zachowaniu nutki bezwzględnego kłamstwa, tajemnicy, którą raczyła nietypowe spotkanie. Udawała, grała kogoś innego. Musiała powstrzymywać reakcje, których w zupełności nie podejrzewał. Nie domyślał się, iż jej życie związało się z niewyrażoną potęgą. Jednostką, która fascynowała, a jednocześnie zagrażała całemu, magicznemu społeczeństwu. Czy musiał dokonać wyboru? Przecież od zawsze taka była, lekko niedostępna, ulotna, odrobinę niebezpieczna. Westchnął ciężko, gdyż sam, nie do końca wiedział co robić dalej. Jak planować swój żywot. Szukać pracy, nowego mieszkania, tymczasowego lokum? Miał czekać na zlecenia, a może wziąć sprawy w swoje ręce? Czy uda mu się pozyskać klientów, zdobyć rozgłos oraz reputacje? Czy może ukazać swą zapomnianą, nieistniejącą tożsamość? Spojrzał w jej stronę ze zdumieniem, politowaniem? Teatralny akt oddania czci zmarłemu mężowi, był iście perfekcyjny. Potrafił wyłapać dobrze skrywane oszustwa. – Rozumiem tą wielką stratę. – wypalił z udawanym zmartwieniem, dołączając do gry, którą sama rozpoczęła. Wyciągnął dłonie z kieszeni i splótł przed sobą. Nabrał powietrza i poważnie, amortyzując rozbawienie, dodał: – Powinnaś się za niego pomodlić. – po chwili jednak nie wytrzymał, parskając niewdzięcznie. Miał nadzieję, że duch zmarłego mężczyzny wybaczy mu te niegodziwości. I to jeszcze na cmentarzu.
Czy wiedział czym jest miłość? Czy mimo tylu lat potrafił się do niej przyznać? Odnaleźć w pamięci sylwetki osób, które nią darzył? Tak prawdziwie, nierozerwalnie, całkowicie. Czując oddanie, przynależność, poświęcenie czegoś tak cennego jak życie. Czy zimne, połamane serce mogło zabić na nowo? Rozruszać wyniszczony, obcy organizm, powracający w pustą, przerażającą przestrzeń? Czy miał coś do zaoferowania? Wierzył w nią, choć już dawno nie zaznał. Pamiętał, iż ukazywała się na widok matki, siostry, bliskich członków rodziny. Przyjaciół, zauroczeń, niektórych znajomych. Uśpiona, przyćmiona, czekała na wybudzenie. Rozumiał też jej drugą naturę – porozumienie ciał, chemiczne koneksje, fizyczne pragnienie. Ją również poznał, dogłębnie.
Intensywne spojrzenie blondynki, napotkało grafitowe tęczówki. Te zaiskrzyły się gromką ciekawością, nieposkromionym pragnieniem. Wtłaczała między słowami coś, co wabiło go subtelnie, niewinnie. Namiastka wiedzy, którą mógłby poznać, posiąść, ujarzmić. Był ciekawy, naprawdę chętny. – Chyba nie mógłbym odmówić. – odpowiedział równie mistycznym, mrukliwym tonem. Nie odmawiał wiedzy - ambicje nie pozwalały na przystopowanie. – I nadal jestem. – i choć przerażała go niezmiernie, wracał myślami. Do tych kilku lekcji, które zdążył zażyć. Informacji tak odmiennych, okrutnych, jakże potężnych. I choć jedna strona broniła się przed pójściem dalej, druga wyrywała do poznania czegoś nietypowego. Czegoś co mogło paść z ust intrygującej towarzyszki. – Wiesz, że nie trzeba mnie zbyt długo namawiać. – zapewnił.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]10.05.20 15:59
Kącik ust Sigrun drgnął.
- Z pewnością - odparła tym samym, pełnym wyrzutu tonem, niby to mu wierząc, niby negując te uczucia, choć nie wprost. Nie zamierzała się w to teraz wgłębiać, bo ani nie mówiła prawdziwie, ani nie potrzebowała cudzego współczucia. - Twoja matka miała angielskie korzenie? Wychodzi z ciebie prawdziwy Anglik, Vincencie - zaśmiała się lekko. Rineheartowie wywodzili się ponoć z Irlandii, przynajmniej tak zapamiętała, rodzina jej ojca zaś od wieków zamieszkiwała ziemie północnej Anglii i filiżanka herbaty o piątej popołudniu była w ich domu ważnym rytuałem. Tak jak u każdej rodziny o konserwatywnych poglądach. - Oczywiście. Spytaj pierwszego lepszego ducha - odparła już bardziej neutralnym tonem, wzruszając przy tym ramionami, bo nie było w tej wierze nic ckliwego, nic patetycznego. Każdy czarodziej wiedział, że posiada duszę, a po śmierci jej odcisk może zostać i błąkać się po ziemi - albo ruszyć dalej. Tyle, że to, co było dalej, wciąż pozostawało tajemnicą dla wszystkich na tym padole łez. Sigrun nie chciała się o tym przekonywać. Dobrze jej tu było. O ironio - lubiła życie i chciała czerpać z niego pełnymi garściami.
- Może zacznę hodować psidwaki? - zastanowiła się głośno, strojąc przy tym teatralną minę i pocierając podbródek w tym zastanowieniu. Nie była daleka od prawdy. W listopadzie zajęła się przecież hodowlą zwierząt, tyle, że psów, dobermanów, które znacznie bardziej przypadały czarownicy do gustu. Psidwaki, choć magiczne, wydawały się jakieś takie... Ciapciaste.
W pewnej chwili złożyła ręce jak do modlitwy, spoglądając w górę i bezgłośnie poruszając wargami, jakby naprawdę składała modły w intencji zmarłego małżonka, z premedytacją i świadomie czyniąc to prześmiewczo. Po chwili opuściła dłonie i wzrok na twarz Vincenta.
W jego grafitowych oczach odnalazła ciekawość, którą chciała znów ujrzeć. Ciekawość niedozwoloną, zakazaną, niepoprawną - tak postrzegało to wielu, pewnie w tym także jego własna rodzina, lecz czyż zakazany owoc nie kusił najbardziej? Vincent łamał klątwy, miał okazję, by przyjrzeć się temu, z czym walczył jego ojciec. Wtedy, na Bałkanach, zrozumiała, że w pewien sposób go to zafascynowało - to dobrze. Był zatem znacznie ciekawszy i interesujący, mógł mieć w sobie siłę, która pozwoliłaby mu sięgnąć po tę moc bez strachu. Tchórze z nią walczyli. - A już wątpiłam w swój dar przekonywania - zaśmiała się lekko, pogodnie, bo zazwyczaj ludzi przeciągała na swoją stronę argumentem siły i czarnej magii, przymusem, bądź groźbą. Czarowanie słowem nie wychodziło Sigrun najlepiej. - To dobrze. Głód tej wiedzy nigdy nie zniknie, jeśli już raz go poczułeś - wyrzekła szczerze, podchodząc bliżej Vincenta i nie spuszczając z niego wzroku; pewnie nawet nie przypuszczał, że znów mówiła przy nim dużo prawdziwiej, niż przy większości tych, którymi się otaczała. - Ale to jeszcze nie czas i miejsce, pewnie masz wiele spraw do załatwienia po swoim powrocie, nie mylę się? - spytała z udawaną troską. Czy spotkał się już ze swoją rodziną? To pytanie ciągle chodziło jej po głowie, nie zamierzała go jednak zadać wprost, nie tak otwarcie, jeszcze nie teraz. - Bez obaw, Vincencie. Spotkamy się niebawem, co ty na to? Zaparzymy dobrej herbaty i porozmawiamy jak za starych dobrych czasów - obiecała z dziwnym, nieprzewrotnym uśmiechem, za którym kryło się wiele niedopowiedzeń. - Tymczasem muszę już znikać.
Na londyńskim cmentarzu Sigrun nie odnalazła tego, czego szukała, za to spotkała dziwną niespodziankę. Przypadek? Głęboko wątpliwie. Podobne karty, rzucane przez los, należało zagarnąć i dobrze wykorzystać w przyszłej rozgrywce. Oznajmiwszy, że musi znikać, uczyniła to naprawdę dosłownie. Głośny trzask oznajmił Vincentowi teleportację, zaś wysoka, smukła sylwetka czarownicy rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając go w pogrążonej we mgle cmentarnej alejce samego - jeśli nie liczyć martwych pod ziemią.

| zt


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]11.05.20 15:29
Wyczekiwał odpowiedzi wędrując spojrzeniem pomiędzy statycznym profilem blondynki, a szarymi, cmentarnymi nagrobkami. Zagubiony podmuch wiatru zawył między kamieniami – chłód coraz intensywniej wdzierał się pod wątłe szczeliny ubrania. Zaabsorbowany spotkaniem zapomniał, iż szata zdobiąca rosły profil pasowała do zdecydowanie łagodniejszych etapów zmiennych pór roku. Przyciemnione tęczówki zaiskrzyły w kotarze nocy, usta wykrzywił lekki grymas, wyczulony na zmienną intonację przeciwnej wypowiedzi. Była twarda, wytrzymała, opanowana, nie sądził, że tak łatwo zadrasnąłby stabilne wnętrze. Nie potrzebowała współczucia i dobrze o tym wiedział. Pokiwał głową na dźwięk zabawnego, odbiegającego pytania. Wspomnienie matki, wywołało nieprzyjemny uścisk żołądka. Niezwykle ciężki temat oraz specyficzne miejsce, spowodowało, iż odpowiedział markotnie, przyciszonym, nieobecnym głosem. Myśli zbłądziły w odległe, obce przestworza: – Tak. Chyba bliżej mi do poważnych, wyniosłych Anglików niż temperamentnych, zabawowych Irlandczyków. – stwierdził posępnie wypuszczając powietrze przez usta. Silny charakter ojca, nie zdołał przebić delikatnej skorupy. I choć uważał się za wyrazistą mieszankę, w chwili obecnej cechy i pochodzenie rodzicielki wychodziły na pierwszy plan. Były swobodne, wolne; nie musiał się już wstydzić. Naturalny uśmiech, ponownie wpełzał na spierzchnięte wargi. Spojrzał w jej stronę dłużej, bardziej ciągle – doszukiwał się jakiegoś niedopowiedzianego wyjaśnienia. Tematyka przezroczystych zjaw oraz tego co dzieje się z człowiekiem, po przekroczeniu wrót śmierci, wydawała się przewrotna, niepoznana, złożona. Nie było czasu, aby wgłębiać się w nią dosadnie, konfrontować argumenty. Zdobył się jedynie na krótkie: – Jak tylko go spotkam, spytam od razu. – tajemna wiedza wzburzała ludzką ciekawość. Myśli zatracały się w najdziwniejszych wizjach, próbach zrozumienia. Czyż nie każdy, poniekąd, dywaguje o wyglądzie innego świata? Jak tam jest? Jak wyglądają nasi najbliżsi? Czy na pewno tam są i żyją godnie?
– Dobry pomysł. – potwierdził z aprobatą, przyjmując minę typowego myśliciela. Znała się na rzeczy, mogła być troskliwą, ale i wymagającą instruktorką. Zainteresowania połączone z pieniężnym zawodem, wydawały się w tych czasach niezwykle pożądane. – Jak już się tu urządzę… – głowa zakręciła kółko, wskazując szeroki obszar macierzystej Anglii. – to na pewno zgłoszę się po jednego drania spod twojej ręki. – psidwak, lub inna hodowla zwierzęcych kompanów. Świadomość samotności w twardych murach rzeczywistości, prędzej czy później zacznie mu doskwierać. On również przyłączył się do demonstracyjnych modłów; zachowywał się inaczej, śmielej, bardziej szaleńczo. Kobiece towarzystwo dostarczało tych nieposkromionych pokładów  intrygi – wywoływała w nim coś, co drzemało głęboko, ukryte pod ciężką warstwą wnętrzności.
Zrobił w jej stronę niepewny krok. Obrócił się całkowicie, mogąc bezwstydnie zatopić się w miedzianych tęczówkach. Jego własne, bliźniacze wzburzonym oceanom, zajaśniały ukrytą ochotą, pragnieniem, ciekawością. Świadomość istnienia wiedzy tak potężnej, niestabilnej, niedosięgalnej, kusiła przyciągała, przeciągała na swoją stronę. Chciał dotknąć, liznąć tego co zakazane, ulokowane tak niedaleko. Wiedziała, że jest mamiony, wabiony w przeciwną stronę. Zmienił się, stał się silniejszy, twardszy. Przechodząc najróżniejsze, wymagające próby był gotowy, aby sięgnąć po więcej. Zapewne nie zdawał sobie sprawy z postaci konsekwencji, wyrzeczeń, wyboru, ale czy nie warto zaryzykować? On przestał walczyć gdy kilkanaście lat temu, śmiało wyswobodził się z ciasnych ryz tyrana. – A może wątpiłaś w moją determinację. – wyrzucił tajemniczo, jakby inna tożsamość owładnęła statycznym mężczyzną. Był bardziej groźny, pewniejszy siebie, mogła to ujrzeć w każdym milimetrze napiętych tkanek. Zimno nie było już przeszkodą. Zbliżyła się, czuł jej obecność, ołowiany zapach. Twarda konfrontacja ukazywała tak wiele. Nie poruszył się. Czekał na znak, sygnał, moment rozpoczęcia tego co przerwane. Jednakże szybko sprowadziła go na ziemię.
Umysł powrócił do pierwotnego stanu, zmarszczył czoło w niezadowoleniu. Słowa ugrzęzły w gardle, zmieniając wydźwięk. Westchnął: – Mam ich wiele. Nie jestem w stanie określić się w czasie. Ale skoro tak twierdzisz, poczekam. – zapewnił nie wyłapując żadnych, niecnych zamiarów. Cofnął się nieznacznie, odwrócił wzrok na żłobione litery. Nie lubił czekać. – W takim razie czekam na realizację… – zatrzymał, aby zaakcentować wypowiedź i wizję idealistycznego spotkania. – Z utęsknieniem. – zaśmiał się niepewnie z nutą cierpkiej goryczy. Nie patrzył gdy rozpłynęła się w ciemności. Typowy trzask rozniósł przestworza, wybudzając cmentarne istoty. Wkładając ręce do kieszeni, wyciągnął paczkę papierosów. Jeden z nich włożył między wargi, zapalając pstryknięciem palców. Niebieski dym zakrył zmęczoną twarz, uwydatnione troski. Zamyślony, udał się na resztki zaplanowanego spaceru. Minęła dodatkowa godzina, zanim rozdrobnił się w rozgwieżdżonych przestworzach. Do zobaczenia droga koleżanko.

| zt



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Alejka przy cmentarzu [odnośnik]29.12.22 14:22
12 VI 1958

Zaczęło do niej docierać, że chyba kończy się jej powietrze. Kurczy się i kruszy w środku ciała, bolącym odruchem dobijając do ściśniętych płuc i ust, choć rozchylonych, to wcale nie pochłaniających potrzebnego oddechu. Nie zarejestrowała momentu, w którym zwyczajnie zapomniała sięgać po tlen, zbyt pochłonięta paraliżującym uczuciem strachu by móc odczuwać smugę bólu brzucha, spiętych mięśni i zranionego przedramienia.
Kroki stawiane na oślep dudniły pod niedużym ciężarem, synchronizując się z krzykami i ponaglającym wołaniem, zupełnie ogłuszającym, jakby męski głos wypuszczał wrzask tuż przy jej uchu.
Bała się spojrzeć za siebie i zlokalizować jego sylwetkę; bała się zobaczyć, że jest tuż za nią.
On, obcy, magipolicjant, szmalcownik lub ktoś oddelegowany do patrolu – nie interesowało ją kim był człowiek, który gwałtownie zacisnął dłoń na jej nadgarstku i gwałtownie pociągnął w swoją stronę, gdy stała przy drzwiach starego budynku prowadzącego do pracowni malarskiej. Nie wiedziała czego tam szukał, skąd się tam wziął – czy widział tylko ją, czy też towarzyszącego jej mężczyznę, który przeszukiwał zapomniane pomieszczenia szukając czegoś wartego uwagi. Kradnąc – nie chciała dopuszczać do siebie tego słowa, nawet jeśli on faktycznie to robił.
Pierw upadła na kolana, później stawiając opór oparła o wyżłobioną ścianę zniszczonego budynku; ostry tynk rozorał skórę, promieniujące pieczenie było następstwem długiej rany, ale była zbyt zajęta napieraniem w drugą stronę, by krzyknąć z bólu.
Wyswobodzenie się z uścisku, przeraźliwych słów i posyłanych w jej stronę przekleństw zajęło zdecydowanie zbyt długo – na tyle, by zdążyła rozejrzeć się po okolicy i zdać sobie sprawę, że ten, który ją tutaj zaprowadził, zwyczajnie zniknął. Rozpłynął się w powietrzu, odszedł jakby nigdy go nie było, zostawił na pastwę losu w momencie, w którym pojawiło się niebezpieczeństwo.
Teraz biegło tuż za jej plecami; wąską uliczką wypełnioną strachem, gorącym powietrzem i bólem w łydkach – czuła go coraz wyraźniej i dobitniej, tak samo jak pchające się do oczu łzy, prędko wysychające wraz z wzrastającym tempem biegu.
On był szybki, wydawało jej się, że zbyt szybki, choć wciąż przyspieszała tempo. Wyglądała bardziej jak mały chłopiec w brudnych ubraniach uciekający od postawnego mężczyzny z brodą, bez krzyku i bez jakiegokolwiek dźwięku poza własnym oddechem. Ciemne spodnie i za duży sweter ukrywały dziewczęcą, w ostatnim czasie wyraźnie wyszczuploną sylwetkę. Krótkie, jasne włosy sięgające ledwo za ucho spięte były w niedbałą kitkę; obcięte krzywo kosmyki wydostawały się spod rzemyka pod wpływem jej biegu.
Była głupia.
Naiwna, głupia i nieodpowiedzialna – na nowo zapuszczając się do Londynu, ufając nieznajomemu, dając się skusić idiotycznym pomysłem i obietnicą czegoś, na czym wcale aż tak jej nie zależało. Nie wiedziała do tej pory kim był mężczyzna obiecujący jej łatwy zarobek i dostęp do źródła jedzenia czy potrzebnych rzeczy codziennego użytku – teraz zniknął, zostawiając ją samej sobie wobec rozwścieczonego mężczyzny, któremu nie uśmiechało się zwolnić.
Słyszała jego głos, rejestrowała obrzydliwe słowa, niemal czuła ciepły oddech na skórze swojego karku – jego oddech i przerażające myśli, które miał przekuć w czyny.
Zabrać ją do Tower, udusić i wyrzucić do wód Tamizy, rozłupać czaszkę o mur i wystawić Londyńczykom jako pokaz tego, co robiono z brudnymi szlamami – widziała to wszystko przed własnymi oczami, kiedy duża, brudna dłoń zacisnęła się na kawałku swetra i z impetem szarpnęła jej ciało w tył.
Dopiero wtedy pozwoliła samej sobie na krzyk.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Alejka przy cmentarzu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach