Polana
Miejsce to najpiękniej wygląda jasną nocą, oświetlone blaskiem bijącym od rozgwieżdżonego nieba. Jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnianym przez najstarszych ze zbirów, czasem - z rzadka, oczywiście - przebiegają tędy pojedyncze okazy dzikich jednorożców. Na nich zapewne też czyhają; świadomi ceny za ich krew, włosie, czy błyszczące, twarde jak skała rogi. Za ile lat te stworzenia staną się tylko legendą?
Melodia niosła się po całej polanie. I choć to cymbały i skrzypce było słychać najmocniej, nie dało się ukryć, że wyjątkowe brzmienie zawdzięczała także skrzypcom, harfie i irlandzkim bębnom. Celtycka muzyka splatała się z rytmem czarodziejom dobrze znanym, doskonałym do klasycznych podrygów i piruetów. I choć nie było nigdzie typowego parkietu, a muzycy nie przypominali orkiestr znanych z sabatów czy innych dostojnym wydarzeń, tańcom nie było końca odkąd tylko pierwsi czarodzieje znaleźli się na polanie. Muzycy ubrani w starodawne czarodziejskie stroje zajmowali miejsce przy jednym z mniejszych, trzaskających ognisk. Siedzieli na głazach i konarach, rozświetleni złotym blaskiem wznoszących się płomieni, przygrywali pod nóżkę, kłaniając się lekko nowym parom. Podczas miłosnego festiwalu Brón Trogain, nawet podczas tańców, czarodzieje składali hołd Matce Ziemi. Kobiety niezależnie od wieku i statusu zdejmowały pantofle na obcasie, które mogły wbijać się w miękką ziemię, zrzucały cienkie wierzchnie okrycia, tiary i kapelusze, by w samym środku polany ująć dłoń wybranka i zatańczyć. Pary wirowały na miękkiej, ugniecionej trawie w rzędach jak na sali balowej. Cienkie, przewiewne materiały sukni falowały na wietrze i przy obrotach, a kwiaty na głowach dziewcząt, które puściły na jeziorze splecione przez siebie wianki drżały przy każdym ruchu.
Umęczone tańcem pary mogły odpocząć przy drewnianych stołach; spocząć na ławach, na które dla komfortu gości narzucone tkane, miękkie, materiały. Stoły zastawione były syto. Pierwsze zebrane tego lata owoce i warzywa wymieszane ze sobą w misach, ziemniaki podawane na różne sposoby. Nie brakowało przede wszystkim chleba, który był symbolem pokarmu i poświęcenia Tailtiu, świeżego nabiału serwowanego na tradycyjnych paterach i przede wszystkim pieczonego na rożnie mięsa reema podawanego na drewnianych deskach — pokrojonego na porcje.
Między wiedźmami dbającymi o to, by goście festiwalu nie byli głodni spacerowały młode dziewczęta wielu kojarzone z pierwszej, dziękczynnej uczty. Jedne widziano z dzbanami pełnymi wody lub tradycyjnego, domowego bimbru, inne na drewnianych tacach proponowały gościom alkohole z różnych części świata — spłynęły statkami do Anglii specjalnie na święto Brón Trogain wraz z handlarzami z kontynentu.
Dziewczę podsuwa ci tacę z ręcznie malowanymi kielichami. Każdy z nich przedstawia coś innego, różnią się dominującym kolorem w swych malowidłach, lecz przede wszystkim — różnią się zawartością. W celu degustacji wina, postać rzuca kością k10 na jeden z kielichów.
- Wina:
1. Kielich przedstawiający Dagdę — mężczyznę trzymającego maczugę i kocioł. W środku Clos Mazeyres - francuskie czerwone wino z Pomerolu. Składają się na nie szczepy Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlot. Doskonałe do jagnięciny i dziczyzny. Posiada ciemno rubinowo-fioletowe odcienie. Bogaty bukiet czarnych i czerwonych owoców zachwyca i zadowala najbardziej wytrawne podniebienia. Niezwykłością jest nieco waniliowa końcówka, która w trakcie degustacji utrzymuje się na podniebieniu.
2. Kielich z czerwienią, przedstawia Morrigan w towarzystwie krew i kruków. Zawartość kielicha to Chateau Vray Canon Boyer 1954 - to doskonale starzejące się wytrawne wino z Canon-Fronsac. Łatwo wyczuwalny aromat suszonych jagód o bogatym smaku wzbogaca mocne taniny i wytrawne wykończenie. Posiada piękny burgundowy odcień. Winne wykończenie jest przyjemne i długie. Doskonałe Bordeaux.
3. Kielich z wizerunkiem Lugh — młodego mężczyzny z procą i włócznia. Chateau Marienlyst 1952 - wino wytrawne, o głębokiej rubinowo-fioletowej barwie i owocowych aromatach, w szczególności wiśniowych z delikatną nutą przypraw. W ustach stabilne, o dobrej owocowości i gładkich taninach z delikatnym akcentem przypraw na finiszu.
4. Kielich z Tailtiu, bogini Ziemi. Czarkę wypełnia Chateau Le Fournas Bernadotte - Bernadotte ma stałe cechy doskonałego wina o niepowtarzalnym smaku, który jest doceniany przez znawców. Bernadotte oferuje głęboki rubinowy kolor. Nos uwalnia aromaty czerwonych owoców z nutami przypraw; bukiet jest wyrazisty i trwały. Na podniebieniu jego hojność potwierdza się, jest świeże, o subtelnych taninach, a jego wykończenie długie i miękkie.
5. Kielich z Ogmą, przedstawia starszego mężczyznę trzymającego łańcuchy, a na nich, ludzkie głowy. Chateau Monbrison - Wytrawne wino w intensywnym rubinowym kolorze. Posiada intensywne i złożone aromaty, począwszy od kwiecistych aromatów fiołka i róży z nutami owocowymi z czarnej porzeczki aż po borówki, maliny i ciemne wiśnie, a następnie lekko miętową nutę balsamiczną. Smak dość zbudowany o miękkich i jedwabistych taninach które świetnie łączą się ze świeżością, czyniąc je doskonale zrównoważonym.
6. Kielich z Aongusem. Chateau Lyonnat 1954 - Czerwone, wytrawne wino z Saint-Émilion, Bordeaux. Charakteryzują je eleganckie wysoko skoncentrowane taniny owocowe, jędrne - pełne i gęste z mnóstwem aromatów owocowych i dużych tanin.
7. Kielich z podobizną Ecny — patronem mądrości. Mouton - Cadet - Mouton Cadet to wino stworzone przez legendarnego plantatora winorośli i poetę Barona Philippe de Rothschild w 1930 roku. Wino o głębokiej rubinowej barwie, intensywnym bukiecie dojrzałych czerwonych owoców, o łagodnych taninach. Powstaje z winogron szczepu Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc zbieranych ręcznie w parcelach z apelacji Bordeaux. Wino zrównoważone, znakomite do dań obiadowych na bazie czerwonego mięsa i warzyw w sosie, do twardych serów; cechuje się wysokim potencjałem starzenia.
8. Kielich przyozdobiony czernią, z podobizną boga śmierci — Arawnem. Rioja - białe hiszpańskie wino z prowincji La Rioja. Stworzone ze szczepów Chardonnay, Sauvignon Blanc i Verdejo. To wino wysokiej jakości, które leżakuje co najmniej cztery lata w dębowych beczkach. Posiada bladożółty odcień z zielonkawym akcentem. W nosie błyskawicznie wyczuć eksplozję egotycznych owoców z mieszanką ziół i kopru. Jest świeże, eleganckie z dobrą kwasowością, co zawdzięcza uprawom na dużej wysokości w atlantyckim klimacie.
9. Kielich z podobizną Cernunnosa, przedstawiający mężczyznę z upiornym, krwawym porożem. S'Emilion L'Angelus 1955 - wytrawne wino czerwone o lekko cierpkim smaku, które niezmiennie od dekady jest doceniane przez koneserów. Klasyczne Bordeaux pełne aromatów ciemnych owoców. W smaku jest łagodne i czyste, z lekkimi taninami. Idealnie pasuje do czerwonego mięsa.
10. Kielich przedstawiający druidów. W środku Senorio de los LLanos - czerwone hiszpańskie wytrawne wino i ciemnym i intensywnym kolorze z niuansami terakoty. Posiada złożony zapach, z lekkimi i dojrzałymi akcentami kawy i kakao. Struktura smaku jest klarowna i elegancka. Wyczuwalna jest za to obecność głębokich tanin. Pochodzi z regionu La Mancha.
Na polanie można było też spotkać około dziesięcioletnie dzieci z glinianymi dzbanami. Małe dziewczynki przemykały między dorosłymi w letnich sukienkach, z rozwianymi słowami, a ich małe główki zdobyły korony z suszonych ziół. Grzecznie oferowały napitek z dzbana, który dźwigały, ale nie pamiętały, co znajdowało się w środku. Były w stanie wspomnieć jedynie o alkoholu innym niż wino. Zawsze towarzyszyli im mali chłopcy w lnianych koszulach, którzy nosili rogi reema, służące za kielichy do tych szczególnych napojów. Rozkojarzeniu dzieci trudno się było dziwić, gdy wokół tak wiele się działo. Ludzie kosztowali potraw i win, głośno ze sobą rozmawiali, tańczyli. Same niecierpliwie przebierały nóżkami. By skorzystać z degustacji koktajlu należy odebrać róg reema od chłopca i rzucić kością k10 na zawartość jej dzbanka.
- Koktajle:
- 1. Nieśmiałek – koktajl z winem musującyn, wodą i słodkim likierem kokosowym jest idealną propozycją dla osób odnajdujących się w delikatnych i słodkich smakach. Niejednokrotnie jego smak zawstydza degustujących i to w sposób dosłowny. Już po pierwszym łyku czujesz jak ogarnia cię niesamowita nieśmiałość. Krępują cię spojrzenia innych, wstydzisz się zabierać głos i wyrażać opinie podczas konwersacji. Efekt ten minie, gdy sięgniesz po kolejnego drinka.
2. Wróżka - migoczący od samego początku kieliszek wypełniony jest skrzacim winem oraz lekkim, owocowym musem nadającym koktajlowi nieco gęstszej konsystencji. Już po pierwszym łyku dostrzegasz, jak otaczający cię z każdej strony brokat osiada na Twojej szacie, sprawiając, że mieni się jeszcze bardziej, a głos brzmi nieco piskliwie, jakby należał do maleńkiego skrzydlatego elfa.
3. Druzgotek – szczególnie dla wielbicieli ostrych i ciężkich alkoholi. Starzony rum z odrobiną wody i dużą ilością lodu sprawia, że twoje zachowanie zmienia się w iście demoniczne. Masz wrażenie jakby każdy spoglądał na ciebie w sposób oceniający, masz również większą tendencję do wszczynania awantur, ale za każdym razem, gdy chcesz wyprowadzić atak w czyimś kierunku masz wrażenie jakby ktoś wylał na ciebie kubeł zimnej wody. Twoje ubranie pozostaje suche, a emocje opadają.
4. Oddech smoka - tylko wprawny alchemik poczuje, że w tej kompozycji ciężkiej whiskey przesiąkniętej zapachem dębowej beczki znajdują się ogniste nasiona. Jeden łyk wystarcza, aby Twój głos zniżył swoją barwę do przytłaczającego słuch basu. W miarę opróżniania kielicha czujesz coraz mocniejszy, siarkowy zapach oraz dym wypuszczany przez nozdrza lub usta z każdym oddechem. Wypicie do ostatniej kropli prowadzi do zionięcia ogniem i tymczasowego osmolenia własnej szaty. Koktajl pozostawia po sobie palący posmak oraz pragnienie.
5. Dziki kwiatek – to nic innego jak potocznie zwana miodówka, czyli nalewka z miodu. Nazwa może jednak zmylić, niewielu wie, że to właśnie duszki nazywane Dzikimi Kwiatkami tłoczą i butelkują miód potrzebny do stworzenia właśnie tej nalewki. Nalewka jest mocna w smaku, ale na długo postawia w ustach słodki posmak. To właśnie dzięki tej słodyczy masz ochotę na wypowiadanie się w samych superlatywach o osobach znajdujących się najbliżej ciebie.
6. Creme de la creme - likier porzeczkowy pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie w połączeniu z gorzką czekoladą. Smak zostaje z Tobą na dłużej, podobnie jak zapach kakao. Czujesz lekkie otumanienie i to za sprawą już pierwszego drinka. Przyjemne uczucie lekkiej głowy i wolności towarzyszy Ci od pierwszego zamoczenia ust w napoju. Masz wrażenie, że wszystkie troski odchodzą w niepamięć i chcesz zatrzymać tę chwilę na dłuższy czas.
7. Wampir – propozycja dla osób, które nie boją się mocnych smaków i łakną niesamowitych wrażeń. Wyczuwalna whisky, starzony rum oraz wódka stanowią bazę dla tego koktajlu. Podawany z sokiem malinowym i dużą ilością kruszonego lodu. Nie bez powodu jego nazwa nawiązuje do krwiopijcy, ponieważ w szybkim tempie wysysa twoje siły witalne, mąci umysł, wpływa na percepcję. Intensywność smaku sprawia, że już po jednym łyku czujesz się pijany.
8. Królowa Śniegu - intensywność smaku imbiru doprawiona tonikiem i kruszonym lodem, serwowana z ćwiartką pomarańczy. Orzeźwiające, niezbyt słodkie połączenie niemal od razu wywołuje gęsią skórkę i ogarniające Cię zewsząd uczucie chłodu. Oddech zmienią się w typową dla chłodu parę, w której wesoło wirują płatki śniegu. Pomimo zimna ogarnia Cię rozluźnienie, przypominają Ci się dziecięce lata, kiedy bawiłeś się wśród śniegu, a samo wspomnienie wywołuje przyjemne uczucie dziecięcej radości.
9. Burleska - słynny francuski Calvados, którego jabłkowy bukiet przebija się w każdym łyku, doprawione cynamonem, wanilią i odrobiną gorzkiego amaretto przełamującego wyraźną słodycz. Także i Twój głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów.
10. Erato - kołyszący się w wysokim szkle alkohol ma ciemnoczerwony kolor. Po jego spróbowaniu czujesz rozpływający się na języku musujący smak granatu i cytryny, cierpkość ginu i delikatną nutę mięty. Masz wrażenie, jakby światło stało się nieco bardziej różowe, a twoja głowa nic nie ważyła, choć zdecydowanie nie jest to stan upojenia alkoholowego. Twoje myśli stają się niezwykle lotne, przez co ciężko jest ci dokończyć jeden wątek w konwersacji: nieustannie wpadają ci do głowy kolejne dygresje do wtrącenia.
Starowiny z wiklinowymi koszami spacerujące po polanie nienachalnie proponują odpoczywającym gościom skosztowanie specjalnego deseru z ciasta drożdżowego z masą migdałową. W jednym z kawałków ciasta jest ukryta srebrna moneta, która wedle przesądów ma zapewnić szczęśliwemu znalazcy obfitość i szczęście. W trakcie Brón Trogain, każdy gość może zamówić specjalne ciasto i rzucić kością k100.
1-99 - nic się nie dzieje
100 - znajdujesz szczęśliwą monetę! Możesz założyć, że oddałeś ją do przetopienia w jednym z lokali na Pokątnej i zgłosić ten fakt w temacie "Komponenty Magiczne" aby otrzymać komponent srebro. Jeśli nie przetopisz monety, jednorazowo ochroni Cię przed efektem pierwszej wyrzuconej przez ciebie po festiwalu krytycznej porażki, a potem rozpadnie się w pył.
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania srebrnej monety o 5 oczek (95 dla poziomu I, 90 dla poziomu II, 85 dla poziomu III).
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Protego – zawołałem dość donośnie, ruszyłem ręką tak, jak poradził mi Tonks. Nie byłem pewien czy to cokolwiek da, skoro ostatnio się nie sprawdzało, ale nadzieja ponoć umiera ostatnia. Musiałem walczyć do końca, bo grunt to się nie poddawać. Zakon potrzebował jednostek, które byłyby w stanie się poświęcić, a nie tchórzy. W myśl tej zasady właśnie walczyłem.
i'm a storm with skin
'k100' : 39
i'm a storm with skin
- To był bardzo dobry pojedynek - powiedział, uśmiechając się do swojego przeciwnika. Mógł przyznać, że Travers radził sobie nieźle. - Dziękuję. I gdybyś jeszcze kiedyś chciał spotkać się i poćwiczyć, napisz list, postaram się znaleźć jakiś wolny dzień.
Zapewne porozmawiali jeszcze chwilę, ale później pożegnali się; Michael wrócił do domu, gdzie spędzał weekend, przyjemnie podekscytowany dzisiejszym starciem.
| zt. x 2
Powietrze przeciął trzask aportacji. Gdy tylko opadła ciemność towarzysząca przenoszeniu się z jednego miejsca w drugie, Sophia mogła wyczuć charakterystyczny balsamiczny zapach drzew i szelest ściółki pod jej stopami w momencie zmaterializowania się w lesie. Spomiędzy koron drzew prześwitywał jeszcze wątły blask dnia; było późne popołudnie, za niewiele ponad godzinę słońce miało skryć się za horyzontem.
- Musimy się pospieszyć i znaleźć to miejsce, zanim oni tu wrócą – usłyszała męski głos. – O ile już nie wrócili i nie zniszczyli dowodów.
Odruchowo powiodła wzrokiem w tamtym kierunku, zauważając wysokiego aurora o szpakowatych włosach. Tobias Murray był niespełna czterdziestoletnim, doświadczonym w swoim fachu aurorem, któremu już kilka razy pomagała w trakcie śledztw. Tak było i dziś; Murray, oprócz swojej zwyczajowej partnerki, June Hall, zabrał na miejsce zdarzenia także ją, by dać jej okazję do nauki i wyrwania się zza biurka. Nie powiedzieli jej zbyt wiele poza tym, że poszukiwali jednej z kryjówek handlarzy czarnomagicznymi eliksirami, więc liczyła, że teraz, po pojawieniu się w lesie, dowie się czegoś więcej o sprawie.
Murray ruszył przodem, po czym skinął na nią ręką, zachęcając, żeby weszła z nim pomiędzy drzewa. Ich mały pochód zamykała Hall, około trzydziestoletnia aurorka, z którą mimo jej płci liczyło się wiele aurorów, bo w trakcie swojej pracy zdążyła już udowodnić swoją przydatność. Oboje starali się traktować ją jak pełnoprawnego aurora, ale z niektórych ich słów i spojrzeń nadal wyzierała pewna pobłażliwość, jaką doświadczeni pracownicy zwykle żywią wobec żółtodziobów.
Szli w ciszy może kilka minut, starając się poruszać w taki sposób, żeby nie robić hałasu swoją obecnością. Cała trójka trzymała w pogotowiu różdżki, chociaż do tej pory nie zobaczyli w pobliżu niczego groźniejszego od zająca, który na widok aurorów umknął spłoszony w zarośla.
Idący z przodu Murray mamrotał coś pod nosem, trzymając w dłoni różdżkę, której koniec leciutko się rozjarzył. Coś w powietrzu przed nimi zafalowało. Sophia już otworzyła usta, żeby ponowić pytanie o cel ich wyprawy, kiedy Hall uniosła rękę, nakazując jej zachować ciszę, po czym skinęła głową w stronę niewielkiego, drewnianego domku znajdującego się kilkadziesiąt metrów przed nimi. Ledwie było go widać spomiędzy drzew i zarastającego go ciemnozielonego pnącza. Jeszcze przed chwilą nie było go widać; Sophia domyśliła się, że Murray wykrył i zdjął zaklęcie, które ukrywało to miejsce przed wzrokiem.
Hall poinformowała ją lakonicznie, że to jedna z prawdopodobnych kryjówek pary czarodziejów zajmujących się rozpowszechnianiem czarnomagicznych eliksirów. Śledztwo prowadzone przez nią i Murraya na Nokturnie, gdzie znajdował się główny rynek zbytu mikstur, doprowadziło ich do złapania jednego z pomniejszych wspólników głównych poszukiwanych, który po odpowiedniej perswazji ze strony aurora wskazał kilka miejsc, które były używane jako kryjówki lub składziki poza obrębem Nokturnu. To miejsce było jednym z tych, które należało sprawdzić, tym bardziej, że nie dalej jak parę dni temu w tych okolicach było zgłoszenie o zaginięciu mugola, który wybrał się do lasu i zniknął.
- Myślisz, że możemy tam tak po prostu wejść? – zapytała, ale sama w to nie wierzyła, więc po chwili rzuciła kilka zaklęć sprawdzających. Żadne z nich nie wykryło niebezpiecznych klątw, które mogłyby ich zranić, a jedynie podstawowe zabezpieczenia w postaci zaklęć zamykających i ukrywających, ale zaklęcie wykrywające ludzką obecność wykazało nikły, prawie niezauważalny ślad.
- Ktoś może tam być – mruknęła. – Ale ślad jest bardzo słaby.
Wyglądało na to, że ktokolwiek to był, mieli przewagę. Chociaż, biorąc pod uwagę, że ktoś z grupy poszukiwanej przez Murraya był już w ich rękach i opisał to miejsce, było całkiem prawdopodobne, że inni mogli zdążyć opróżnić kryjówkę i znaleźć inną. Ale może przynajmniej znajdą jakieś pomocne wskazówki, które pomogą w dalszych poszukiwaniach.
Aurorzy powoli i ostrożnie ruszyli w stronę niepozornej, drewnianej chatki. Sophia wiedziała, że ten wygląd może być tylko ułudą stanowiącym dodatkowe zabezpieczenie tego miejsca przed niechcianym zainteresowaniem. Jej palce zaciskały się na trzonku różdżki, gdy w ślad za starszymi aurorami zbliżyła się do starych, odrapanych drzwi z zardzewiałą klamką.
Przez chwilę nasłuchiwali. Cisza, przerywana jedynie przez cichy szelest gałęzi pobliskich drzew i stłumione skrobanie dochodzące gdzieś ze ścian; Sophia uznała to za odgłosy wydawane przez mysz, ale wyobraźnia podsuwała obraz zamurowanych w ścianie zwłok, które nie tak dawno widziała, uczestnicząc w innej sprawie, w którą został wplątany również jej brat. Miała nadzieję, że tutaj nie znajdą niczego bardziej makabrycznego niż fiolki z zakazanymi eliksirami.
Murray zdjął zaklęcia zamykające z drzwi, które po chwili otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Cała trójka aurorów rozejrzała się po wnętrzu, które okazało się puste, jeśli nie liczyć ciężkiego, zabrudzonego stołu, kilku krzeseł i stosiku starych gazet rozrzuconych w pobliżu nieczynnego paleniska. Nikogo nie było. Chatka miała jedną izbę i wyglądała na zupełnie zwyczajne miejsce i jedynym, co świadczyło o jej możliwym wykorzystaniu przez czarodziejów, były zaklęcia ochronne o niezbyt wysokim stopniu komplikacji.
- Wygląda na to, że nas ubiegli, ale musimy przeszukać to miejsce, może znajdziemy coś, co przeoczyli – rzekł Murray.
Sophia przejrzała leżące na ziemi gazety, nie znajdując w nich nic interesującego. Jedynie w szparze między deskami wypatrzyła coś, co mogło wyglądać na resztki pokruszonej fiolki. Założyła rękawiczki i ostrożnie wyjęła jeden kawałek szkła ze szczeliny. Był na nim niebieskawy nalot, który mógł, ale nie musiał, być osadem po jakimś eliksirze.
- Może to miejsce wcale nie jest takie chybione. Moje zaklęcia sprawdzające wykrywają ślady po czarnej magii. Nikłe, ale są obecne – odezwał się ponownie auror, zanim Sophia zdążyła wspomnieć o fragmentach szkła.
- Więc ktoś z nich mógł używać tego miejsca? – zapytała, spoglądając w stronę mężczyzny.
- Niewykluczone – przytaknął. – Znalazłaś coś, Carter?
Sophia wstała, trzymając w dłoniach prawdopodobne szczątki fiolki, ale coś dużo ciekawszego wydarzyło się, gdy tylko przeszła kilka kroków i nagle jedna z desek nieopodal paleniska zaskrzypiała w zupełnie inny sposób niż pozostałe. Auror kazał jej się zatrzymać, po czym zaczął opukiwać to miejsce.
- Pod spodem jest pusta przestrzeń – odgadła Sophia, spoglądając w dół. Kilka desek miało nieco jaśniejszy odcień niż otaczające, ale gdyby nie to, że chwilę wcześniej zaświeciła swoją różdżkę, nie mogliby zauważyć tego szczegółu.
Zeszła z tego miejsca i stanęła jakiś metr dalej, po czym rzuciła zaklęcie otwierające zanim ubiegła ją Hall, która obszukiwała chatkę od zewnątrz, szukając śladów po ewentualnych przenosinach poszukiwanych czarodziejów, i chwilę temu znowu wróciła do pomieszczenia.
Przez chwilę nic się nie działo. Później jednak coś zaskrzypiało głośno i idealnie wpasowana klapa zaczęła się powoli unosić, odsłaniając ciemne wnętrze i prowadzące w głąb rozklekotane schodki. Z wnętrza buchnął nieprzyjemny zapach; mieszanina zgniłych roślin, stęchlizny i czegoś jeszcze, czegoś mdlącego, słodkawego i budzącego zdecydowanie nieprzyjemne skojarzenia.
- Pójdę pierwszy – rzekł Murray, najwyraźniej czując się w obowiązku wziąć na siebie ewentualne zagrożenie, które mogło czaić się w środku.
Wsunął między zęby zapaloną różdżkę i zaczął schodzić, ale Sophia, mimo że kucnęła nad otworem, nie widziała nic poza jego sylwetką i drabiną, którą pokonywał, aż w końcu zszedł na sam dół i zniknął jej z oczu. Słyszała tylko jego przytłumione kroki.
- Carter, do mnie! – usłyszała po chwili. – Hall, zostań na górze, osłaniaj nas... Na wszelki wypadek.
Nie będąc pewna, co zastanie na dole, także wsunęła zapaloną różdżkę w zęby, żeby mieć obie ręce wolne, i ruszyła w dół po drabinie w stronę czegoś, co prawdopodobnie było ukrytą piwniczką. Biorąc pod uwagę ton, jakim kazał Hall pozostać na górze, mogła dojść do wniosku, że w piwniczce znajdowało się coś znacznie bardziej interesującego z punktu widzenia ich pracy.
Zeszła na sam dół i chwyciła różdżkę w dłoń, marszcząc jednocześnie nos. Zapach był jeszcze silniejszy niż na górze, a Sophia szybko domyśliła się, co było jego źródłem. Na stole, wokół którego leżały szczątki potrzaskanych fiolek, spoczywało posiniałe ciało mężczyzny.
- Myślisz, że to może być ten mugol, o którego zaginięciu wspominała Hall? – zapytała Sophia. Przez moment rozglądała się po wnętrzu, ale jedyną pozostałością po prawdopodobnym składziku eliksirów był przewrócony, pusty kociołek leżący pod stołem, potrzaskane fiolki i trochę kolorowych plam na podłodze. Wszystko, co było wartościowe, zostało stąd zabrane, co tłumaczyło relatywnie małą ilość zabezpieczeń. Obecność martwego mężczyzny tłumaczyła natomiast, dlaczego ślad ludzkiej obecności wykryty przez zaklęcie był tak słaby.
- Niewykluczone. Z pewnością zostanie to sprawdzone – potwierdził Murray. – Ale wygląda na to, że się spóźniliśmy. Najwyraźniej tamci znaleźli sobie inną kryjówkę.
Spóźnili się. Tak jak wtedy, kiedy grupa Raidena przypadkiem odkryła budynek z ciałami ofiar innej grupy spod ciemnej gwiazdy, która zajmowała się testowaniem czarnomagicznych zaklęć na porwanych mugolach. Tam też dotarli za późno, nie zdążyli ani uratować ofiar, ani przyskrzynić sprawców.
Spojrzenie aurorki wróciło do martwego mężczyzny. Mugolskie ubrania mogły oznaczać, że to rzeczywiście był mugol. Może ten, który niedawno tu zaginął. Na szczęście nie nosił wyraźnych śladów po najbrutalniejszych klątwach, ale nie ulegało wątpliwości, że ktoś go zabił, a później ukrył tu jego ciało.
- Może stał się mimowolnym świadkiem czegoś, czego nie powinien zobaczyć? – zapytała głośno Sophia. Może pechowy amator leśnych spacerów zawędrował w tę okolicę i niechcący wpadł na uciekających handlarzy eliksirami, którzy chcieli pozbyć się świadka, lub po prostu nie mogli sobie darować okazji do pozbycia się bezbronnego mugola?
Murray pokiwał głową, nachylając się nad ciałem i dokonując pobieżnych oględzin.
- Jest martwy od co najmniej trzech dni. Wyczuwam nikłą aurę czarnomagicznych zaklęć, ale myślę, że najlepiej będzie zabrać go do ministerstwa i oddać w ręce specjalistów, którzy powiedzą dokładniej, co to za zaklęcia – rzekł po chwili. – Zajmę się nim, ty sprawdź resztę pomieszczenia, spróbuj znaleźć coś, co mogli przeoczyć. Ich pośpiech w opuszczaniu tego miejsca może zadziałać na naszą korzyść.
Pozwoliła bardziej doświadczonemu aurorowi zająć się tą mniej przyjemną częścią pracy. Sama o wiele bardziej wolała przeszukać pomieszczenie niż patrzeć na niewinną ofiarę, do której (znowu!) dotarto za późno.
Podniosła porzucony kociołek, w którym także znajdował się nikły osad po jakimś eliksirze. Zeskrobała go trochę do papierowej torebki, którą zamknęła i zabezpieczyła do analizy w ministerstwie. Znalazła też trochę potrzaskanych fiolek, kilka pustych pergaminów (potraktowanie ich zaklęciem ujawniającym niestety niczego nie wykazało) i trochę pokruszonych liści jakiejś rośliny, które także zabezpieczyła. Gdy jednak blask jej różdżki padł na deski obijające ściany podziemnego pomieszczenia, zauważyła wystający z jednej ze szpar kawałek pergaminu. Wyjęła go bardzo ostrożnie, po czym rozwinęła i odczytała biegnące w poprzek koślawe litery, nie układające się w żaden oczywisty ciąg wyrazów. Było to coś w rodzaju kodu. Może poszukiwani porozumiewali się w jakiś określony sposób na wypadek możliwości przechwycenia listu?
Pokazała to Murrayowi, który kazał jej zabezpieczyć liścik i włączyć do materiału dowodowego. Zdawała sobie sprawę, że gdy wrócą do ministerstwa, będzie się miała czym zajmować, zapewne czekało ją wypełnienie raportu i zadbanie, żeby zebrany materiał trafił w odpowiednie ręce, które odkryją, czy znalezione rośliny są użytkowane jako składnik szkodliwych wywarów albo czy osad zebrany z kociołka to pozostałość jakiejś trucizny. Sama miała też zamiar przysiąść nad liścikiem, bo ciekawiło ją, co mogło kryć się za tym ciągiem pozornie niepowiązanych ze sobą słów.
| zt.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Obserwowała go uważnie, dopasowując się do lakonicznego rozmówcy, który wymagał od niej wzmożonej czujności, by nie przegapiła najlżejszych śladów emocji - z jednej strony doprowadzało ją do to szału, bo nie potrafiła go wzbudzić do większej ekspresji i zdawał się na razie kompletnie odporny na jej prowokacje, niemalże z tryumfem pozostając w sferze poza jej zasięgiem, jakby nie mogła go dosięgnąć (absurd, który miała zamiar zażegnać), a z drugiej było to na tyle nowe doświadczenie, że nie mogła nic poradzić na uczucie zaintrygowana tym jakże innowacyjnym podejściem. Być może nieco przypominał jej Leonarda, ale nie dopuszczała to skojarzenie do świadomości - w innym przypadku zapewne już dawno pożarłaby go jak na harpię przystało, którą przez tak wielu była tytułowana, mimo że czuła absolutną animozję do tego określenia przez znienawidzone przeciwniczki na boisku.
Dyscyplinował ją milczeniem, choć ironia, która barwiła mu oczy mogła być zarówno rozbawieniem, cieniem sympatii jak i kompletną wzgardą. Lubiła kontrasty. Ale o wiele bardziej ceniła zdecydowane emocje, mając tendencję do przeciągania liny i testowania cierpliwości. Oszczędne stwierdzenie tylko przypieczętowało ten nastrój, ale dodało mu tej pieprznej bezczelności. Roześmiała się, nawet nie próbując grać w jego zabawę powściągliwości.
Schyłek osiemnastego wieku. Nie spodziewała się, by miała w rękach tak stary przedmiot. Oderwała od niego spojrzenie, raz jeszcze, uważniej, przesuwając je po różdżce, jakby próbowała dostrzec w niej wyjątkowość, którą naznaczył ją czas. Nie podnosiła wzroku, komentując jego docinek tylko nikłym uśmiechem. Sięgnęła po przedmiot bez wahania, przesuwając po niej staranniej palcami, jakby ta drobna informacja miała nadać jej całkiem nowy pryzmat.
-To, czego szukam w innych, panie Ollivander, niekoniecznie muszę odnajdować w sobie. I niezwykle lubię pojęcie względności.-skomentowała beznamiętnie, w końcu zamykając go w zimnym błękicie własnych tęczówek. Otwarcie przyznawała się do hipokryzji, wyrzucając słowa zbyt lekko, by miała czuć się tym faktem jakkolwiek zawstydzona.
Nie przejmowała się jego delikatnym zdegustowaniem, kiedy nie dała mu nawet czasu na dopicie kawy, nie widząc zresztą w tej czynności nic, na co warto byłoby poświęcać czas. Zresztą sam zdawał się skupiać na istocie sprawy, a definitywnie nie spotykali się w celu spożywania jakichkolwiek płynów w powolnym tempie - to wszystko były dodatki.
-Zbędne.-powtórzyła z niewypowiedzianą satysfakcją jego kwestię, nie zatrzymując się w Fideliusie dłużej niż musieli.
Dla czarodzieja znalezienie się w innej części Londynu było zaledwie drobnym wysiłkiem. Pojedyncze trzaski, by zamienić dzielnicę portową na gąszcz ciemnego lasu. O tej porze wszystko wyglądało inaczej niż pamiętała to z tamtej nocy. Waltham Forest był niemalże jej drugim domem - uciekała tu po każdym treningu, z ulgą wdychając powietrze, jakby zielone gałązki zrzucały z jej ramion ciężar, a głowa przenosiła się do innego wymiaru - miejsca, gdzie uszy otulał cichy szum, rzadkie szelesty, śpiew ptaków lub kompletna, martwa cisza, a zmysły kojone były przez niezaburzoną niczyją obecnością samotność. Tym razem jednak wstępowała wgłąb drzew z towarzyszem, przedzierając się pewnie przez kolejne haszcze.
-Niech się lord nie obawia, o tej porze nie grasują tu podejrzane persony.-rzuciła nieco kpiąco za siebie, kiedy wychodzili z linii drzew na sielską polanę, która wcale nie sugerowała niebezpieczeństwa, którego istnienie wspominała. Pozory - jak zwykle - bywały mylące. Przekonała się o tym na własnej skórze, choć nie spotkała ją tutaj napaść rabusiów, a o wiele bardziej nieprzyjemne doświadczenie, znaczone przez oślepiającą biel pełnego księżyca i wycie wilków w głuszy.-To było gdzieś...-zdawała się mówić bardziej do siebie, mamrocząc pod nosem niewyraźnie stałam tam... biegłam w tamtą stronę..., a sama obracała się dookoła, jakby szukała punktów odniesienia, które miały ją naprowadzić na trop. Obcasy zastukały o blachę i dopiero wtedy zatrzymała się.-Tutaj!-oświadczyła z dziecięcym zadowoleniem, ignorując reakcje mężczyzny na całe zajście.
Klapę od schronu można było swobodnie unieść, co uczyniła, schylając się.
-Ależ zapraszam lorda przodem.-wypowiedziała, wdzięcznym ruchem ręki oferując mu pierwszeństwo w schodzenia na dół tunelu. Wyciągnęła różdżkę.-Lumos.-wypowiedziała inkantację, rozświetlając drogę w dół - może i był dzień, ale pod ziemią nie mogli liczyć na promienie słoneczne.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
Miała rację, trzymając w dłoniach dzieło odznaczające się kunsztem i prawdziwą klasą - on dostrzegł ją bez problemu, choć nie miał jeszcze okazji przyjrzeć się drewnu z wystarczającą uwagą, aby ocenić jego wartość i swoje pierwsze podejrzenia. Był też świadomy, że nie powie jej o różdżce wszystkiego, pierwsze pytania zaczęły kiełkować szybko - przede wszystkim nie mógł wskazać właściciela. Ewentualne przekopywanie się przez zapiski rodowe, gdzie dokumentowali wszelkie zakupy, zamówienia i szczegóły, mogło być zadaniem karkołomnym i musiałby spędzić nad nim wiele godzin - chyba że szczęście miało spaść niespodziewanie. Nieoceniona byłaby jednak pomoc nestora, nie tylko w kwestii wskazania byłego posiadacza, ale i rozwiania wątpliwości, jakie miały się potwierdzić przy dokładniejszych oględzinach. Lecz nie wydawała się wyjątkowa - niosła za sobą więcej wartości sentymentalnych i to znamię czasu - z doświadczenia wiedział, że działało bardzo specyficznie, gromadząc zainteresowanie - trudno się dziwić. Stare, zapomniane, tajemnicze.
Nie dodawał nic więcej na jej słowa, zamykając temat własnym milczeniem - choć i tym razem jej beznamiętną wzmiankę przyjął z rozbawieniem. Mógł uzupełnić wtrąceniem, że czasem wymagania generują pewne warunki, ale nie było to potrzebne nikomu i niczemu - szczególnie ucinaniu tematów. Z zainteresowaniem przyjął za to wiadomość, że jest świadoma hipokryzji - już fakt, że nie starała się z nią walczyć nawet podczas załatwiania interesów, był dosyć istotną ciekawostką na temat Seliny Lovegood - rzucał na jej postać bardzo wyraźny cień.
Waltham Forest znał - nie tak dobrze, jak wiele innych lasów, ale potrafił poruszać się w nim wystarczająco swobodnie, co jakiś czas odświeżając pamięć o konkretnych częściach tej kniei, poznając także nowe - zdecydowanie dało się znaleźć tu elementy specyficzne, ale nie spodziewał się cudów. Podążał cierpliwie za swoją, tfu, przewodniczką.
- Nie? Panna wydawała mi się co najmniej podejrzana - odrzucił z prychnięciem, unosząc brew na jej komentarz, nie do końca mając pojęcie, skąd się wziął - nie wnikał jednak w zawiłości umysłu Seliny - założył odgórnie, że wcześniej miała nieszczęście trafić tu na podejrzane typy i właśnie wtedy odkopała różdżkę. Tylko w takiej wersji cokolwiek się kleiło. Czekał w miejscu, przypatrując się z większym zainteresowaniem drzewom, za tło mając mamrotanie kobiety, przebijające się ponad innymi dźwiękami. Usłyszał stukot, kiedy odnalazła blachę i odwrócił się w jej stronę, podchodząc zaraz. Uniósł brew, z lekkim politowaniem przypatrując się wyraźnemu zadowoleniu, zanim padła odpowiedź.
- Z przyjemnością utoruję drogę - lekko schylił głowę w czymś na kształt ukłonu, unosząc przy okazji kapelusz, zanim wyplątał z palców jej własną różdżkę, gramoląc się w odmęty ciemności zanim zdążyła zareagować na drobną kradzież. W ostatnim przebłysku dziennego światła zwrócił uwagę na drewno. Pistacjowe. Nie powinna narzekać - miała przecież drugą, osiemnastowieczną. Jej aktualna sprawność była wątpliwa, ale któż przejmował się takimi szczegółami?
Rozejrzał się, oświetlając kolejne fragmenty ciasnego pomieszczenia, nory, jakkolwiek by tego nie nazwał, nie potrafił podzielić jej entuzjazmu. Nie pustką.
- Mam rozumieć, że to część misternego planu? Uknuta intryga, porwanie, eliksiry wielosokowe - w sam raz na ciemną norę w środku lasu. Tylko czekać na szantaż - uniósł brwi, prowadząc jej różdżkę wyżej, ułatwiając światłu dotarcie do obydwu twarzy. Żądlibąk. Zaoferował jej sztampową wersję nudnych kryminałów, których nie czytał - nie musiał. - Tajemne przejścia? Ukryte pomieszczenia? - dopytał, mierząc ją znudzonym spojrzeniem.
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
-Och, w takim razie nie zna pan definicji tego słowa.-stwierdziła, uśmiechając się do niego przez ramię, nawet mrugnęła figlarnie, jakby ekscytowała ją myśl, że posiada wiedzę, do której on nie miał dostępu.-Nie wiem jak często zapuszcza się lord w las-ależ nie mogła wiedzieć o jego fascynacji!-...ale są one siedliskiem wielu ciekawych rzeczy, panie Ollivander. Wiele istot ma z nich pożytek. Nie tylko lisy kopią tu swoje nory.-pouczyła go lekkim tonem, który niejako miał sugerować coś na rodzaj żartu, bo nawet parsknęła krótkim śmiechem na wspomnienie posiadaczy rudych kit, ale nie rozwijała dalej tej myśli.
Przez długi czas była pochłonięta poszukiwaniem miejsca, z którego zdobyła to swoje znalezisko, poświęcając się tylko mamrotom i prawie zapomniała o obecności drugiej osoby - nie była zupełnie w tym momencie ważna.
Uniosła brwi, pozwalając drwinie zagrać na ustach, kiedy unosił kapelusz. Na pewno rejestracja utracenia różdżki nie była sprawą refleksu ani brakiem czucia w palcach, bo z obu tych rzeczy korzystała na co dzień w stopniu co najmniej wybitnym w swoim zawodowym życiu, toteż musiało to być coś na rodzaj niedowierzania, bo nie można jej było przypisać nigdy ani grama uległości.
-Ollivander, myślałam, że zajmujecie się wytwórstwem, nie kradzieżą różdżek.-syknęła za nim w wyłom, krzywiąc się i nawet nie udawała niezadowolenia. Wskoczyła za nim na drabinkę, nie zważając na to, czy podeszwami podepcze mu palce, gdy schodził na dół, oraz na ile jej kloszowana spódnica ujawnia jak bardzo kobieca bielizna się wyletniła wraz z nadejściem wiosny.
Szła za nim, pamiętając, że najpierw był tu wąski, długo korytarz i dopiero na końcu jawiło się okrągłe pomieszczenie. Od początku jej jednak coś nie grało - powietrze nie było już tak zatęchłe i nie musieli przedzierać się przez sieci pajęczyn. Czyżby od jej wizyty nie zdążyło to jeszcze wrócić do poprzedniego stanu? Jak długo to miejsce musiało trwać nieużywane? Od daty na gazecie? Doprawdy czy ten schron był porzucony przez te całe dwadzieścia pięć lat, oczekując na zbieg okoliczności, który pchnie dwie spłoszone kobiety w jego mury?
Była w szoku. Nie było śladu po kartonach, ani grama jakiegokolwiek dowodu na to, że kiedykolwiek mieściło się tu wszystko, co opisywała w swoim dzienniku. Przez moment myślała, że zaszła jakaś pomyłka - to nie mogło być to samo miejsce, może się pomyliła? Ściany wyglądały jednak tak samo, choć były puste. Na środku leżało rozwalone krzesło, nieco porozrzucanej makulatury, gdzieś w oddali zapiszczał szczur, a wokół leżały puste butelki.
-Niech to troll zniszczy!-warknęła, z impetem kopiąc puste szkło, którego trzask rozerwał ciszę, kiedy tylko zderzyło się ze ścianą. Szybkim marszem przeszła na koniec pokoju, by uderzyć płaską ręką w cegłę. Przeklęła siarczyście pod nosem, ignorując towarzysza. Oparła czoło o zimną fasadę, ze złością powtarzając ciosy dla czerwonego muru, jakby to była jego wina, że nie krył dłużej ukrytych tutaj skarbów.
Wciągnęła wolno powietrze, by wypuścić je podobnym tempem. Powtórzyła to kilka razy i w końcu pozwoliła ramionom luźno opaść wzdłuż ciała. Obróciła się, opierając o ścianę. Patrzyła na sufit i pracujące w ciszy pająki.
-Cóż, możliwe, że minęło nieco czasu, od kiedy ostatni raz tutaj byłam.-przyznała w końcu spokojnie, jakby próbowała racjonalizować to zajście i samą siebie uspokoić.-Kilka miesięcy.-wyrzuciła z siebie, choć zaraz syknęła i przymknęła oczy, dyscyplinując siebie. Przecież znała dokładny czas. Notowała wszystko dokładnie w dzienniku.-Osiem miesięcy i jeden dzień.-poprawiła się, otwierając oczy, jakby ten drobny fakt poprawił jej samopoczucie i był drogą do drobnej terapii. Jeszcze dziś czytała swoje myśli z tamtego dnia, więc pamiętała wszystko dokładnie.-Stały tu kartony. Wyglądało to na magazyn, choć zawierało nietuzinkowe rzeczy. Coś na rodzaj omnikularów, ale bez możliwości powtórzenia ujęcia. I narzędzie dające światło. To chyba mugolskie wynalazki.-rysowała przed nim wizje, ruchami dokładnie odtwarzając, gdzie stała, skąd podnosiła przedmiot oraz na jakiej wysokości stał.-Na górze był ogień, więc spędziłyśmy tu nieco czasu. Zmieniło się od tego czasu. Wygląda na to, że po pożarze łatwiej było tutaj dojść, zwłaszcza po złamaniu zamków.-mówiła obcym tonem - pozbawionym ironii, entuzjazmu i każdej emocji, której dała mu dotąd posmakować. Brzmiała nieco jakby była zaniepokojona, głęboko przejęta, a jednocześnie ciągle odległa i nieosiągalna, jakby jej oczy widziały przed sobą wciąż dawne wydarzenia i tylko relacjonowała nieobecnie ich przebieg.
Stanęła nareszcie w miejscu, naprzeciw mężczyzny. I nie musiała wypowiadać żalu.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
- Bardzo chętnie poznam definicję - bez żadnych zmian, wciąż zwięźle, ignorując połowę żartu, choć swoją kwestię wygłosił podobnie lekko, co Selina - jeśli pominąć samą ciężkość głosu i wiecznie chłodną prezencję. O lasach wiedział prawdopodobnie niewymiernie więcej od blondynki, jednocześnie nie czując się zobowiązanym do przechwałek takimi drobnostkami, celując raczej w uprzejme zaskoczenie, wymieszane z zainteresowaniem.
- Po stracie jednej zazwyczaj przychodzi się po kolejną - proste rozwiązanie - gdzie tam kradzież, jedynie dbanie o powodzenie rodzinnego interesu! Wypowiedziane słowa padły w tonie oczywistości, a ledwo wyczuwalne rozbawienie odbiło się raczej w echu zdania, kiedy zniżali się coraz bardziej na stopniach drabinki. Schodził wystarczająco szybko, by przydeptanych palców i przy okazji oszczędzić różdżce panny Lovegood niezbyt zaszczytnej śmierci pod jej własną podeszwą.
Zalążek ciekawości pojawił się u Ollivandera, lecz pozostawał wprawnie ukrywany pod maską niewzruszenia, kiedy przechodzili korytarzykiem - nie mógł zignorować stanu tego miejsca, niewskazującego na opustoszenie, nawet mimo umiejscowienia - pod ziemią, w środku lasu. Zmarszczył brwi, przypatrując się pojedynczemu pająkowi, wspinającemu się po ścianie, kiedy Selina rozglądała się po owalnym pomieszczeniu. Krzesło, papiery i butelki ogarnął krótkim spojrzeniem, nie uznając ich w żadnym stopniu za ciekawe. Wszystko prezentowało się jak zwykła pijacka nora, nieskalana żadną magią ani wyjątkowością. Przewrócił oczami, kręcąc głowa, kiedy szkło nie przetrwało gwałtownego zetknięcia ze ścianą; z zainteresowaniem śledził reakcję towarzyszki, słuchając w spokoju jej wdechów i wydechów, nie mówiąc nic więcej i nie pospieszając do wyjaśnień, będąc prawie pewnym, że sama się ich podejmie. Doczekał się i faktycznie zdołała go w tym momencie zaskoczyć, aż przymknął jedno oko, marszcząc brwi i przypatrując się jej obrócił lekko głowę, jakby dopytywał, czy mówi poważnie. Teraz nie miał wątpliwości, czemu znaleziona przez nią różdżka zdążyła się zaniedbać. Odczekał jeszcze moment, konfrontując się z jej niewypowiedzianym żalem, obecnym w cieniach na jej twarzy, malowanych światłem padającym z różdżki. Mogła być pogrążona w wydarzeniach, jakie rozgrywały się w schronie tamtego dnia, za to on widział tylko zbieg okoliczności, a wersje przychodzące do głowy, jako domniemane historie znalezionego przedmiotu, nie ukazywały się jako ponadprzeciętnie ciekawe.
- Osiem miesięcy i jeden dzień temu znalazła panna różdżkę wśród mugolskich przedmiotów, w środku lasu, pod ziemią, pod metalową klapą zabezpieczoną zamkami - powtórzył oswajając się z tą absurdalną informacją, a szczur zapiszczał znów w tle. Możliwe, że nadział się na jeden z odłamków szkła, bo zrobił to dziwnie rozpaczliwie. - Wystarczyło przekazać prostą informację - rzucił chłodno, nie okazując żadnej empatii dla straconej szansy rozwikłania zagadki, a przynajmniej dla utraty dużej ilości poszlak. - Osiem miesięcy temu różdżka powiedziałaby pewnie więcej niż dziś. Co sprawiło, że ciekawość tak nagle wykiełkowała? - naprawdę go zadziwiła. Może zbyt szybko przylegał do interesujących go spraw i tropów, by zrozumieć taką rozpiętość czasową. Może miał za dużo wolnego czasu. Pokręcił głową, krótko, z nutą politowania. - Proszę nie odpowiadać. Zakończymy rozmowę innym razem - uznał obojętnie, rzucając jej ostatnie, krótkie spojrzenie, i pozostawiając obydwie różdżki - jej własną oraz znalezioną, do dyspozycji Seliny, a sam wydostał się na zewnątrz i teleportował do bardziej, w jego mniemaniu, naglących spraw.
/ztx2
[bylobrzydkobedzieladnie]
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ostatnio zmieniony przez Ulysses Ollivander dnia 22.06.17 21:49, w całości zmieniany 1 raz
and somehow
the solitude just found me there
Awantury wywoływane przez rodziny ofiar lub poszukiwanych są częstym zjawiskiem śledztw. Ludzie są zdesperowani, a zarazem nie mogą nic zrobić, by rozwiązać daną sprawę. Muszą mieć kogo obwiniać za nieszczęścia jakie ich spotykają i często obwiniają tych, którzy są odpowiedzialni za rozwiązanie zagadki. Krzyk, płacz i oskarżenia nie są niczym nowym, każdy auror czy policjant musi sobie z tym radzić. Najczęściej trzeba wysłuchać tyrady, lepiej nie prowokować dalszych działań, gdyż osoby te nie zawsze zachowują się racjonalnie. Rozpacz i gniew nie opuszczają ich i chyba nikt tego nie zrozumie póki sam nie doświadczy takiej tragedii na własnej skórze. Mimo wszystko była zaskoczona, gdy Emila Diggory zaszczyciła ją wizyta. Wiedziała, że termin jej ślubu z zaginionym wypada na 22 kwietnia i właśnie chyba zbliżająca się data ślubu sprowokowała ją do działania. Była bardzo mała szansa na odnalezienie zaginionego do tego czasu, ale narzeczona uważała, że aurorzy nie robią wystarczająco. W swojej siedmiominutowej mowie wyłożyła Elizabeth wszelkie jej uczynki i zaniechania, które sprawiły, że Spancer Moon nadal jest zaginiony. Trzeba przyznać, że sama mowa była poruszająca i bardzo emocjonalna – gdyby nie to, że wykrzyczana to zrobiłaby bardzo duże wrażenie. Niestety, krzyk sprawił, że została ona potraktowana jak kolejna histeryczka, która nie daje pracować aurorom. Cywilom ciężko było zaakceptować fakt jak powolne potrafią być śledztwa, że ilość protokołów, reguł, którymi trzeba się kierować była przytłaczająca. Nie żeby Elizabeth dobrze czuła się z nierozwiązanymi sprawami i tragediami rodziny – po prostu nie mogła dla tej kobiety nic więcej zrobić. Aurorzy mieli bardzo dużo spraw w kwietniu, wiele z nich utknęło w martwych punktach albo tropy były dopiero sprawdzane. Można się starać, ale czasem po prostu się nie da i to może być frustrujące dla wszystkich. Do końca dnia słowa Diggory odbijały się w jej głowie jak echo. Zauważyła, że kobieta schudła i naprawdę martwi się o swojego narzeczonego, który możliwe, że już nigdy nie wróci. Jako że słowa nie dały jej wytchnienia skłoniły ją do małej wycieczki, choć słońca już zaszło. Teleportowała się kilka kroków od polany, skąd udała się do niej. Cały czas miała wyciągniętą różdżkę, gdyż zbyt dobrze wiedziała co kryje się w okolicznych lasach. O tej porze dnia nie było to najbardziej bezpieczne miejsce. Udała się na środek polany, gdzie pocieszająco świecił księżyc. Mniej więcej o tej godzinie Edgar Spancer Moon znikł i właśnie tutaj prowadził trop. Laska, którą nosił przy sobie znaleziona była właśnie tu. Usłyszała kroki i momentalnie wycelowała w tamtą stronę różdżką.
- Kim jesteś? – zapytała stanowczym głosem, wyuczonym na takie okazje. Wyuczonym, by nie okazywać strachu.
Po dotarciu na miejsce JJ zdjął marynarkę i położył ją na jednym z większych kamieni, by nie ograniczała jego ruchów. Pomimo kwietnia pogoda była całkiem przyjemna, a to oznaczało całkiem udany wieczór i noc. Podwinął rękawy koszuli i zaczął wyjmować z torby urządzenia. Do tego notatnik i był gotowy. Rozsiadł się pod jednym z drzew na granicach polany i zaczął czytać książkę, która już na samym początku zdradzała wiele ciekawych informacji. Lektura tak go pochłonęła, że nie usłyszał zbliżającego się człowieka. Dopiero po dłuższej chwili, gdy zorientował się, że nie jest sam, wstał i chciał sprawdzić kto to.
Kim jesteś?
- Spokojnie! Spokojnie! - rzucił Jay, podnosząc ręce na znak poddaństwa. A przynajmniej na tyle na ile pozwalała mu skórzana torba przerzucona przez ramię. Pewnie we włosach miał jeszcze liście przez co musiał wyglądać jakby się zagubił, ale tym razem nie było to związane ze zgubieniem drogi. - To ja! Znaczy Jayden. Prowadzę badania - mówił dalej, chcąc uspokoić postać, która wciąż nie opuściła różdżki i celowała czarodziejską bronią w jego klatkę piersiową. - Jestem tylko profesorem.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
A było to naprawdę piękne miejsce, Elizabeth była prawie gotowa uwierzyć, że widuje się tu jednorożce. Niestety były to niezwykle rzadkie stworzenia, które były zabijane dla bezwartościowych zysków w porównaniu do życia tej magicznej istoty. Równie dobrze mogła być to plotka, która miała zwabić zainteresowanych czarodziei, by następnie zostali okradzieni. Właśnie taka piękna sceneria miała związek z zaginięciem, tylko czy w ogóle Edgar kiedykolwiek dotarł tutaj czy może tylko jego laska, tak charakterystyczna była łupem dla mordercy. Tylko zarazem nigdy nie została ona zabrana, nie musiała mieć, więc wielkiego znaczenia. Tylko po co ktoś zostawiałaby taki trop w takim miejscu? Znowu przez nieuwagę czy może to wszystko była jedna wielka zabawa? To miejsce wywoływało w niej dreszcze, dlatego tym bardziej była uważna. Usłyszała znajomo brzmiący głos, który ją uspokoił.
- Nie spodziewałam się tutaj nikogo. – powiedziała opuszając różdżkę. Znaczy, spodziewała się, ale raczej zbirów i przestępców a nie twarz, którą rozpoznawała i na pewno nie należała ona do recydywisty. Rozczochrane włosy, chyba nawet znajdowały się w nich liście i jeszcze torba, która ograniczała ruchy – zdecydowanie nie przestępca.
- Jayden, jakie badania możesz tutaj przeprowadzać? Wskaźników przestępczości? – zapytała z niedowierzeniem, ale mimowolnie odetchnęła z ulgą. Mężczyznę poznała, gdy była jeszcze dzieckiem ale ich ostatnie spotkanie było już związane z Zakonem. Nie miała jednak szans porozmawiać z nim wtedy, ale jak widać miała szanse, by to nadrobić. – Naprawdę przeprowadzałeś tu badania? – dopytała ciszej i mimowolnie uśmiechnęła się. Jakby o tym pomyśleć to było to całkiem zabawne.
- Izzy? - Jayden nie mógł wyjść z zaskoczenia, gdy dane mu było w końcu rozpoznać znaną sobie twarz. Chyba tylko on ją jak dotąd tak nazywał, ale starych nawyków się nie zapomina. Szczególnie że parę razy mocno kopnęła go w kostkę, gdy byli młodsi. Przejechał dłonią we włosach, wciąż nie opuszczając drugiej ręki. Uśmiechnął się lekko, gdy już wszystko zostało wyjaśnione i nie zapowiadało się na jakieś niemiłe spotkanie. - Zaskoczyłaś mnie tak samo. Co? Jakiej przestępczości? - spytał, poważniejąc na chwilę, ale zaraz sobie przypomniał co robił i uśmiechnął z powrotem. - Wczoraj dostałem wspaniałą książkę. Pomaga mi uzupełniać dane w moich obliczeniach - zaczął, po czym ruszył w jej stronę, by pokazać zapiski w notatniku. - Przecież to niesamowite. Dzięki temu mogę z dokładnością do dziesiątek metrów, obliczyć jaka jest obecna średnia odległość Ziemi od Słońca. Do tego jakimś cudem wspominają niesamowitego mugolskiego astronoma Herberta Turnera, który wprowadził nową jednostkę odległości do astronomii. Nie wiedziałem, że coś takiego jak parsek w ogóle istnieje. Zabawna nazwa. Nie sądzisz? - mówił dalej, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu nad geniuszem tego, co czytał i odkrywał. W pewnym momencie jednak przerwał, przygryzł wargę i spojrzał na kobietę. - A ty co tutaj robisz?
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
- Tylko nie Izzy. – jęknęła głośno, gdyż nawet po tylu latach to zdrobnienie wywoływało u niej dreszcze. Na szczęście tylko Jayden go używał, może nikt inny się nie odważył albo mieli oni podobne zdanie na temat „Izzy” co ona. Przywołało to momentalnie wspomnienia z dzieciństwa z ich wspólnych zabaw, choć było to tak dawno. Pamięta nawet w głowie jak wyglądał ogród w lecie czy muzykę graną przez jej niedoświadczone palce. Samego Jaydena ciężko zapomnieć, choć ich zabawy szybko się zakończyły wraz z pójściem do Hogwartu przez niego.
- Wiesz jakie niebezpieczne są to tereny? Aurorzy regularnie mają tu swoje akcje. – poinformowała oglądając się dookoła jakby zaraz coś mogło wyskoczyć. Może była trochę przewrażliwiona… Spojrzała na jego notatnik i wysłuchała fascynującego monologu na temat astronomii, parseków i jakiś obliczeń, ale trzeba przyznać, że z astronomii pamiętała tragicznie miało. – Bardzo zabawna, przyznaje. Czyli jesteś w swoim żywiole tutaj, słyszałam, że odnosisz pewne sukcesu w swoich badaniach. – zdradziła mając jednak nadzieje, że nie dostanie kolejnego, szczegółowego wykładu na temat astronomii, bo nie rozumiała z tego prawie nic. Chyba nikt nie lubi nie rozumieć.
- Ja? Musiałam pomyśleć, a tutaj prowadził trop jednej z spraw, którą prowadzę. Trochę nie wiem co z nią dalej zrobić, a rodzina zaginionego bardzo przeżywa te chwilę. – powiedziała mu i zamilkła patrząc przed siebie, ponad ramieniem Jaydena.
Naturalnym dla niego było to, że samotnie bywał w lesie o różnych godzinach. W końcu praca wiązała się z nocą, a najwyżej obliczenia mogły być wykonywane za dnia. Kim jednak jest astronom bez wpatrywania się w niebo zaraz po zachodzie słońca? Najpiękniejszą porą dnia była właśnie noc i dary, którymi obsypywała maleńkich ludzi. A oni tego nie doceniali... Mimo wszystko wiedział, że nie przekona wszystkich ludzi na świecie, by wychodzili na zewnątrz i wpatrywali się w ognie na czarnym sklepieniu. Ale... Nic nie było niemożliwe.
- Niebezpieczne? - spytał, słysząc słowa swojej nowej towarzyszki unosząc brwi, rozejrzał się dookoła. - Jak dotąd nikt nigdy mnie tutaj nie napadł, więc mam inne zdanie na ten temat - odparł, wzruszając lekko ramionami i czując jak uśmiech znowu wychodzi na jego twarzy. Cóż... Mało kto widział, żeby Jayden się nie uśmiechał. Szczególnie gdy spotkał kogoś znajomego, a z Elizabeth można było powiedzieć, że znali się naprawdę długo, chociaż nie najlepiej. - To żadne sukcesy - machnął ręką, wiedząc, że by być godnym zapamiętania astronoma czekała go jeszcze długa droga. - Mógłbym ci jeszcze opowiedzieć, ale pewnie nie chcesz tego słuchać. Nie wiem czy to takie rozsądne, żeby szlachcianka włóczyła się o tej porze sama w takim miejscu - mruknął, patrząc na nią pewnym nauczycielskim wzrokiem. Zaraz jednak zmarszczył brwi i pokiwał głową. - To straszne...
Jayden zrobił zasmuconą minę, wiedząc, że wielu aurorów jak i pracowników Ministerstwa Magii w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów miało teraz pełne ręce roboty, a spraw mnożyło się i nie nie zamierzało przestawać ubywać. Zerknął na Lizzie, jednak ona nie patrzyła na niego tylko gdzieś w las ponad jego ramieniem. Odwrócił się w tamtą stronę, poprawiając rękawy koszuli.
- Widzisz tam coś? - spytał, jednak po chwili ruszył w stronę drzewa, pod którym siedział i machnąwszy różdżką, schował wszystkie swoje rzeczy do torby. - Nie masz pomocy? - spytał Vane, odwracając się do kobiety. Może chciała się rozejrzeć, a może potrzebowała rozmowy? Fakt faktem nie zamierzał jej tutaj tak zostawiać.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.