Zaczarowany Park
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Zaczarowany Park
Przyjemny, spokojny park zajmujący dość spory teren za miasteczkiem, od strony zamku. Znajduje się w nim kilka marmurowych rzeźb, zawsze skłonnych do rozmów. Wszystkie mają jednak bardzo krótką pamięć, jeśli wrócić do nich kolejnego dnia, nie pamiętają poprzedniego spotkania - tym samym zaskoczeniem i zaciekawieniem zareagują na już usłyszane historie. Rzeźby przedstawiają młodzieńca z uniesioną różdżką, dwie panienki w trakcie pikniku oraz grupkę dzieci, które często śpiewają piosenki z początku lat czterdziestych. Przed mugolami rzeźby zastygają w bezruchu i całkowitym milczeniu czasem tylko mrugając do nieposłusznych dzieci. Ścieżki w parku są dość szerokie, latem można tu dostrzec wiewiórki, dookoła lata sporo ptaków i motyli.
20.05
Tak jak Jayden pisał w swoim liście - pogoda tego dnia była wyjątkowo przyjemna. Lunara nastawiała się więc na spotkanie raczej optymistycznie, jednocześnie wciąż miała jednak pewne obawy, w końcu słońce i szalejące wichury potrafiły ostatnio następować po sobie w przeciągu niemal kilku chwil - mrugnij i całkowicie przegapisz moment gdy czyste niebo zasnuje cię czarnymi jak atrament chmurzyskami. Stąd też, mimo iż póki co na niebie nie było ani jednego obłoczka, kobieta zaopatrzona była w cieplejszy płaszcz, a także niewielki, składany parasol - oba te elementy były jednak starannie ukryte głęboko w torebce, by nie przeszkadzały jej podczas spaceru oraz rozmowy z panem profesorem Jaydenem.
Na miejsce, wskazane przez mężczyznę w liście, przybyła odrobinę wcześniej. Nigdy nie lubiła się spóźniać, a miała do tego niestety tendencję, dlatego też zwykle próbowała zjawić się w umówionej miejscówce kilka chwil przed wyznaczonym czasem. Miało to też swoje dobre strony. Mogła na przykład rozejrzeć się po otoczeniu, co zwykle czyniła z ogromnym zainteresowaniem - szczególnie jeśli nigdy nie była w danym miejscu. A w tym parku zawitała właściwie po raz pierwszy. Ogółem dość słabo przecież znała Londyn, zwykle nie bywała tu częściej jeśli nie musiała. Nie przepadała za dużymi metropoliami, tu chyba brała górę jej druga, dziksza natura, która zdecydowanie wolała trzymać się z dala od ogromnych skupisk ludzkich. Nigdy nie mówiła tego Jaydenowi na głos, ale podejrzewała, że on to wiedział - dlatego wybrał takie miejsce. A może był to czysty przypadek, w sumie nie było się nad czym roztrząsać.
Kiedy spróbowała sobie przypomnieć, jak wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania, łatwo było się przestraszyć. Chociaż nie było w tym nic dziwnego, oboje należeli do zdecydowanie różnych światów i każde z nich zajęte było własnymi sprawami, a do tego ich znajomość zaczęła się w dość... niecodzienny sposób. I chociaż zwykle Lunara zrobiłaby wszystko, by nikt nie odkrył jej sekretu, musiała przyznać, że jej pierwsze spotkanie z Jaydenem było... dość zabawne. Na jej twarzy nadal pojawiał się uśmieszek, ilekroć je wspominała.
Tak jak Jayden pisał w swoim liście - pogoda tego dnia była wyjątkowo przyjemna. Lunara nastawiała się więc na spotkanie raczej optymistycznie, jednocześnie wciąż miała jednak pewne obawy, w końcu słońce i szalejące wichury potrafiły ostatnio następować po sobie w przeciągu niemal kilku chwil - mrugnij i całkowicie przegapisz moment gdy czyste niebo zasnuje cię czarnymi jak atrament chmurzyskami. Stąd też, mimo iż póki co na niebie nie było ani jednego obłoczka, kobieta zaopatrzona była w cieplejszy płaszcz, a także niewielki, składany parasol - oba te elementy były jednak starannie ukryte głęboko w torebce, by nie przeszkadzały jej podczas spaceru oraz rozmowy z panem profesorem Jaydenem.
Na miejsce, wskazane przez mężczyznę w liście, przybyła odrobinę wcześniej. Nigdy nie lubiła się spóźniać, a miała do tego niestety tendencję, dlatego też zwykle próbowała zjawić się w umówionej miejscówce kilka chwil przed wyznaczonym czasem. Miało to też swoje dobre strony. Mogła na przykład rozejrzeć się po otoczeniu, co zwykle czyniła z ogromnym zainteresowaniem - szczególnie jeśli nigdy nie była w danym miejscu. A w tym parku zawitała właściwie po raz pierwszy. Ogółem dość słabo przecież znała Londyn, zwykle nie bywała tu częściej jeśli nie musiała. Nie przepadała za dużymi metropoliami, tu chyba brała górę jej druga, dziksza natura, która zdecydowanie wolała trzymać się z dala od ogromnych skupisk ludzkich. Nigdy nie mówiła tego Jaydenowi na głos, ale podejrzewała, że on to wiedział - dlatego wybrał takie miejsce. A może był to czysty przypadek, w sumie nie było się nad czym roztrząsać.
Kiedy spróbowała sobie przypomnieć, jak wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania, łatwo było się przestraszyć. Chociaż nie było w tym nic dziwnego, oboje należeli do zdecydowanie różnych światów i każde z nich zajęte było własnymi sprawami, a do tego ich znajomość zaczęła się w dość... niecodzienny sposób. I chociaż zwykle Lunara zrobiłaby wszystko, by nikt nie odkrył jej sekretu, musiała przyznać, że jej pierwsze spotkanie z Jaydenem było... dość zabawne. Na jej twarzy nadal pojawiał się uśmieszek, ilekroć je wspominała.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Ostatnio zmieniony przez Lunara Greyback dnia 17.02.19 2:12, w całości zmieniany 1 raz
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie spodziewał się listu od niej. A na pewno nie teraz, gdy za cztery dni miała mieć miejsce pełnia, która tak atakowała i wpływała na osoby obarczone wilkołactwem. Od jakiegoś czasu wiedział o formule, mającej w swym działaniu powstrzymać brak kontroli nad swoim zwierzęcym wcieleniem i pomóc zachować trzeźwe, ludzkie zmysły podczas przemiany. Wciąż nie mógł wyjść ze zdumienia nad przełomowością tego wspaniałego wynalazku, ale i również blokowaniem go przez władze. Przecież powinno im zależeć, by dzieci księżyca potrafiły sobie odpowiednio poradzić i nie mordowały czy szkodziły innym czarodziejom, czarownicom, mugolom nie mając pełnej świadomości swoich czynów. Dlaczego więc jeszcze nikt o tym nie słyszał, a wszystkie badania były chowane w tak wielkiej tajemnicy? Gdy tylko przeczytał imię adresata ów listu, który do niego trafił, zaczął się zastanawiać czy nie powiedzieć tego wszystkiego Lunarze na następnym spotkaniu, ale równocześnie mógł jej narobić złudnych nadziei w wyniku, których jego chęć pomocy zostałaby przewrócona o sto osiemdziesiąt stopni. A nie tego chciał, dlatego też na ten moment postanowił milczeć, mając na uwadze dobro nie tylko Greyback, ale również innych, bliskich jej osób. Nie pytał wiele razy o jej podopiecznych, którzy z grubsza różnili się od tych, którymi zajmował się Jayden w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Pomimo odpowiedzialności, która na nich spadła to niewątpliwie właśnie Lunara nosiła na swoich barkach większy ciężar nie tylko kontroli, ale również i odpowiedzialności za to, co mogło potoczyć się nie tak jak zamierzała podczas nocy, gdy księżyc ukazywał się w całej swojej okazałości. Zdawał sobie sprawę z jakimi przeciwnościami losu musiały mierzyć się wilkołaki, a odkąd spotkał kobietę, która przybliżyła mu ten temat, zaczął go nagminnie śledzić. Jako astronom miał również szersze pojęcie na ten temat od strony czysto teoretycznej - mało kto potrafił wszak z taką precyzją i łatwością opowiedzieć, dlaczego zjawiska zachodzące w kosmosie miały tak silny wpływ na mieszkańców Ziemi.
Tego dnia potrzebował chwili oddechu, dlatego też skierował swoją towarzyszkę do Zaczarowanego Parku, gdzie mieli się spotkać. Jako członek jednego z grup naukowych zrzeszających czarodziejów i czarownice mające w swoim dorobku życiowym wiele wspaniałych odkryć, często bywał w stolicy Anglii, by zdać raport lub wysłuchać jakiejś prelekcji swojego szanownego kolegi lub koleżanki. Śmiało mógł powiedzieć, że był wśród astronomów najmłodszy, chociaż nie odstawał umiejętnościami czy zaangażowaniem. Zawsze lubił te spotkanie, ale ostatnio zgromadzenia w czterech ścianach bardzo go męczyły, a szczególnie te dłuższe. Wizja spokojnego, odgrodzonego od cywilizacji parku była niezwykle kojąca - szczególnie, że widoki były w nim zachwycające. Idąc przez jego szerokie alejki, minął kilka gadatliwych figur, przy których też się zatrzymał i z którymi zaczął wchodzić w dyskusje na temat ruchu komety, która jakieś kilka lat temu minęła Ziemię w bardzo bliskiej odległości. Najbardziej rozgadane były dwie panny, które urządzały sobie piknik i chichotały raz po raz, jednak marmurowy młodzieniec niedaleko wcale im nie ustępował w gadaninie.
- To niemożliwe, by istniało coś takiego - zaszczebiotała jedna z dziewczyn, zakrywając wyrzeźbione zgrabnie usta białą dłonią. Jej siostra jej zawtórowała, kręcąc głową i pozwalając, by splecione w warkocze włosy podskoczyły na zimnych ramionach.
- Ciemna masa. Miałoby coś takiego wypełniać niebo? - odparła, patrząc na Jaydena uważnie, by zaraz posłać siostrze wymowne spojrzenie, wspólnie wybuchnąć śmiechem i kryć się w swoich ramionach. Vane zastanawiał się czy przypadkiem, gdyby były prawdziwe na ich policzkach nie zobaczyłby rumieńców.
- Ciemna materia! Pan wybaczy, profesorze. Ta dwójka nie wie nic o nauce - huknął na nie młodzieniec, po czym zaczął mówić coś bez ładu i składu o śmiesznych teoriach wyssanych najwyraźniej przez niego z palca. Być może jego twórca, rzeźbiąc go, miał w głowie niepoprawnego romantyka, który myślał, że zgłębił tajniki świata. Obserwowanie tego wszystkiego było czymś w rodzaju zabawnego przedstawienia, w którym aktorzy przechodzili sami siebie, by ściągnąć uwagę przechodnia na swoją osobę.
Tego dnia potrzebował chwili oddechu, dlatego też skierował swoją towarzyszkę do Zaczarowanego Parku, gdzie mieli się spotkać. Jako członek jednego z grup naukowych zrzeszających czarodziejów i czarownice mające w swoim dorobku życiowym wiele wspaniałych odkryć, często bywał w stolicy Anglii, by zdać raport lub wysłuchać jakiejś prelekcji swojego szanownego kolegi lub koleżanki. Śmiało mógł powiedzieć, że był wśród astronomów najmłodszy, chociaż nie odstawał umiejętnościami czy zaangażowaniem. Zawsze lubił te spotkanie, ale ostatnio zgromadzenia w czterech ścianach bardzo go męczyły, a szczególnie te dłuższe. Wizja spokojnego, odgrodzonego od cywilizacji parku była niezwykle kojąca - szczególnie, że widoki były w nim zachwycające. Idąc przez jego szerokie alejki, minął kilka gadatliwych figur, przy których też się zatrzymał i z którymi zaczął wchodzić w dyskusje na temat ruchu komety, która jakieś kilka lat temu minęła Ziemię w bardzo bliskiej odległości. Najbardziej rozgadane były dwie panny, które urządzały sobie piknik i chichotały raz po raz, jednak marmurowy młodzieniec niedaleko wcale im nie ustępował w gadaninie.
- To niemożliwe, by istniało coś takiego - zaszczebiotała jedna z dziewczyn, zakrywając wyrzeźbione zgrabnie usta białą dłonią. Jej siostra jej zawtórowała, kręcąc głową i pozwalając, by splecione w warkocze włosy podskoczyły na zimnych ramionach.
- Ciemna masa. Miałoby coś takiego wypełniać niebo? - odparła, patrząc na Jaydena uważnie, by zaraz posłać siostrze wymowne spojrzenie, wspólnie wybuchnąć śmiechem i kryć się w swoich ramionach. Vane zastanawiał się czy przypadkiem, gdyby były prawdziwe na ich policzkach nie zobaczyłby rumieńców.
- Ciemna materia! Pan wybaczy, profesorze. Ta dwójka nie wie nic o nauce - huknął na nie młodzieniec, po czym zaczął mówić coś bez ładu i składu o śmiesznych teoriach wyssanych najwyraźniej przez niego z palca. Być może jego twórca, rzeźbiąc go, miał w głowie niepoprawnego romantyka, który myślał, że zgłębił tajniki świata. Obserwowanie tego wszystkiego było czymś w rodzaju zabawnego przedstawienia, w którym aktorzy przechodzili sami siebie, by ściągnąć uwagę przechodnia na swoją osobę.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła sobie odmówić. Spotkania z Jaydenem, rzecz jasna. Skoro już nadarzyła się okazja, grzechem byłoby jej nie wykorzystać. Oboje byli ludźmi bardzo zajętymi, on miał swoje badania, spotkania, nauczanie w szkole. Dodać do tego papierologię, wypady w dziwne rejony kraju w najmniej odpowiednich momentach i nie trzeba było geniusza, by domyślić się, że czasu wolnego w jego grafiku nie ma wiele. Natomiast przesunięcie spotkania chociaż o kilka dni w przód zupełnie wykluczało z życia towarzyskiego samą Lunarę - zbliżająca się pełnia była dużą nerwówką. Jak z resztą każda inna. Kobieta na szczęście miała już znaczącą wprawę w przeżywaniu tego okresu - dlatego też, mimo niewielkiego osłabienia, które już zaczynało ogarniać jej organizm, mogła bez większych przeszkód spotkać się z przyjacielem.
Tak, z przyjacielem. Chociaż ich kontakt był raczej sporadyczny, Lunara wolała traktować mężczyznę właśnie w ten sposób. W końcu należał do osób, które znały jej sekret. Dzielił się własną wiedzą, czasem nawet wsparciem i dobrym słowem. Mogła tylko ufać, że nie zdradzi nikomu tajemnicy, którą odkrył przecież zupełnym przypadkiem - i póki co się na tym zaufaniu na szczęście nie przejechała. Zdawała sobie sprawę z tego, że miała przeogromne szczęście. Póki co o jej przypadłości nie dowiedział się nikt, kto mógłby zaszkodzić jej lub jej stadu - a ci, którzy znali prawdę, trzymali ją dla siebie. Każda przyjazna twarz była niemal na wagę złota, dlatego kiedy Lunara finalnie dostrzegła Jaydena stojącego koło kilku gadatliwych figur, jej twarz rozjaśnił uśmiech. Zdawało się, że był tak zaaferowany dyskusją z ożywionymi posągami, że jej nie dostrzegł. Nie czekając aż oderwie się od rozmowy, ruszyła w jego kierunku, finalnie stając tuż obok niego.
- Ciemna materia? - powtórzyła, bo w sumie wyłapała tylko ułamek z ich konwersacji. - Panie Vane, robi pan wykłady nawet wtedy, kiedy ma pan wolne? Naukowcy i nauczyciele to chyba mają jakieś skrzywienie.- przywitała się tymi dość niecodziennymi słowami, by po chwili obdarzyć mężczyznę dość śmiałym acz krótkim uściskiem. Uśmiechnęła się, wskazując głową ścieżkę wiodącą ku południowym ścieżkom ogrodu. Dyskusję na temat ciemnej masy lepiej pozostawić tworom z kamienia, ona chętnie pogawędziłabym z Jayem na inne tematy.
Tak, z przyjacielem. Chociaż ich kontakt był raczej sporadyczny, Lunara wolała traktować mężczyznę właśnie w ten sposób. W końcu należał do osób, które znały jej sekret. Dzielił się własną wiedzą, czasem nawet wsparciem i dobrym słowem. Mogła tylko ufać, że nie zdradzi nikomu tajemnicy, którą odkrył przecież zupełnym przypadkiem - i póki co się na tym zaufaniu na szczęście nie przejechała. Zdawała sobie sprawę z tego, że miała przeogromne szczęście. Póki co o jej przypadłości nie dowiedział się nikt, kto mógłby zaszkodzić jej lub jej stadu - a ci, którzy znali prawdę, trzymali ją dla siebie. Każda przyjazna twarz była niemal na wagę złota, dlatego kiedy Lunara finalnie dostrzegła Jaydena stojącego koło kilku gadatliwych figur, jej twarz rozjaśnił uśmiech. Zdawało się, że był tak zaaferowany dyskusją z ożywionymi posągami, że jej nie dostrzegł. Nie czekając aż oderwie się od rozmowy, ruszyła w jego kierunku, finalnie stając tuż obok niego.
- Ciemna materia? - powtórzyła, bo w sumie wyłapała tylko ułamek z ich konwersacji. - Panie Vane, robi pan wykłady nawet wtedy, kiedy ma pan wolne? Naukowcy i nauczyciele to chyba mają jakieś skrzywienie.- przywitała się tymi dość niecodziennymi słowami, by po chwili obdarzyć mężczyznę dość śmiałym acz krótkim uściskiem. Uśmiechnęła się, wskazując głową ścieżkę wiodącą ku południowym ścieżkom ogrodu. Dyskusję na temat ciemnej masy lepiej pozostawić tworom z kamienia, ona chętnie pogawędziłabym z Jayem na inne tematy.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Był astronomem. Nie brygadzistą ani znawcą magicznych stworzeń. Jego wiedza o wilkołakach kończyła się jedynie trochę głębiej niż przeciętnego pana Smitha. W końcu nigdy nie interesował się tą tematyką pod względem naukowym - jedynie podczas lekcji w Szkole Magii i Czarodziejstwa temat tej strasznej klątwy został poruszony. Zaliczył ów wypracowanie, lecz nigdy później nie miał z nim styczności. Do czasu aż poznał Lunarę, a całkiem niedawno również kobietę, która zaintrygowała go możliwością badań na ten temat. Czy kiedykolwiek pomyślałby, że to możliwe? Że stanie się częścią tak wielkich odkryć? Oczywiście, że czuł powołanie i wszystko go ekscytowało, lecz to był jak wielki krok w nieznane. Poruszanie się w astronomii, nawet po obszarach nowych, nie było dla niego czymś niezwykłym pod względem pewnej wątpliwości. Uwielbiał gwiazdy, uwielbiał wszechświat i rozmowy o tym. O wilkołakach nie wiedział nic, dlatego byłoby to w pewnym sensie cofnięcie się do nauki w szkole. Ale nie przeszkadzało mu to. Jako naukowiec musiał ciągle czytać, uzupełniać braki i poszerzać horyzonty. Szczególnie że jego znajomość tych stworzeń okazała się o wiele bardziej praktyczna niż teoretyczna. Teraz miał je poznać od innej strony i to ciekawiło go najbardziej. Gdy usłyszał znajomy głos obok siebie, uśmiechnął się szeroko.
- Jakie tam skrzywienie. To po prostu natura. Przecież żyjemy w tym wspaniałym świecie i niedostrzeganie jego piękna byłoby błędem. A astronomia ma tu naprawdę wiele do powiedzenia. Dla przykładu weźmy przypływy i odpływy. Zależą od fazy, w jakiej znajduje się Księżyc. Albo skoro już jesteśmy w parku - popatrz na drzewa. Pory roku zmieniają się właśnie poprzez ruch obiegowy Ziemi wokół Słońca. Widzisz... Nachylenie osi ziemskiej do płaszczyzny orbity tego ruchu też jest niezwykle istotne. Bez tego nie przychodziła by wiosna, jesień, zima. Nigdy nie byłoby lata. To ruch obiegowy Ziemi przy stałym nachyleniu osi obrotu sprawia, że warunki oświetlenia Ziemi zmieniają się w naszym rytmie, który od dawien dawna wyznacza nam długość istnienia kalendarzowego roku. Pociąga to za sobą zmiany klimatyczne oraz wpływa na wegetację roślin i tryb życia zwierząt. Chociaż na tych dwóch ostatnich to akurat znam się... W sumie to w ogóle się nie znam - zaśmiał się na koniec swojego wywodu, zdając sobie sprawę, że nigdy nie był asem w dziedzinach zielarstwa czy opieki nad magicznymi stworzeniami. Po prawdzie uwielbiał poznawać wszystko, co było nowe i w Hogwarcie był całkiem dobry, lecz astronomia wygrała i w ciągu dorosłego życia zapomniał tak naprawdę połowę jak nie większość tego, czego się tam nauczył. O eliksirach wolał nie wspominać. Szły mu koszmarnie, a jedyną wiedzę jaką posiadał to czysto teoretyczna przez wzgląd na zagadnienia znajdujące się w jego publikacjach. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że nie stoi już przed figurami z kamienia, a idzie ramię w ramię z Lunarą. - No, więc - zaczął, wcześniej musząc odchrząknąć. - Pisałaś coś o centaurach? Dobrze pamiętam, prawda? - spytał, odnosząc się do jej listu, który był mu bardzo miły.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Jakie tam skrzywienie. To po prostu natura. Przecież żyjemy w tym wspaniałym świecie i niedostrzeganie jego piękna byłoby błędem. A astronomia ma tu naprawdę wiele do powiedzenia. Dla przykładu weźmy przypływy i odpływy. Zależą od fazy, w jakiej znajduje się Księżyc. Albo skoro już jesteśmy w parku - popatrz na drzewa. Pory roku zmieniają się właśnie poprzez ruch obiegowy Ziemi wokół Słońca. Widzisz... Nachylenie osi ziemskiej do płaszczyzny orbity tego ruchu też jest niezwykle istotne. Bez tego nie przychodziła by wiosna, jesień, zima. Nigdy nie byłoby lata. To ruch obiegowy Ziemi przy stałym nachyleniu osi obrotu sprawia, że warunki oświetlenia Ziemi zmieniają się w naszym rytmie, który od dawien dawna wyznacza nam długość istnienia kalendarzowego roku. Pociąga to za sobą zmiany klimatyczne oraz wpływa na wegetację roślin i tryb życia zwierząt. Chociaż na tych dwóch ostatnich to akurat znam się... W sumie to w ogóle się nie znam - zaśmiał się na koniec swojego wywodu, zdając sobie sprawę, że nigdy nie był asem w dziedzinach zielarstwa czy opieki nad magicznymi stworzeniami. Po prawdzie uwielbiał poznawać wszystko, co było nowe i w Hogwarcie był całkiem dobry, lecz astronomia wygrała i w ciągu dorosłego życia zapomniał tak naprawdę połowę jak nie większość tego, czego się tam nauczył. O eliksirach wolał nie wspominać. Szły mu koszmarnie, a jedyną wiedzę jaką posiadał to czysto teoretyczna przez wzgląd na zagadnienia znajdujące się w jego publikacjach. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że nie stoi już przed figurami z kamienia, a idzie ramię w ramię z Lunarą. - No, więc - zaczął, wcześniej musząc odchrząknąć. - Pisałaś coś o centaurach? Dobrze pamiętam, prawda? - spytał, odnosząc się do jej listu, który był mu bardzo miły.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 22.09.18 23:49, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zdecydowanie skrzywienie. - wygłosiła swoją opinię po tym, jak zakończył swój wykład. Uśmiechnęła się dobrotliwie, dając mu jednak do zrozumienia, że nie mówi tego złośliwie a jest to jedynie przyjacielski przytyk. Z resztą, znała go przecież nie od wczoraj, zdążyła się już przyzwyczaić że na każde jej słowo Jayden zaraz odpowiadał litanią informacji, zasypując ją szczegółami dotyczącymi tematów, na które ona posiadała zwykle podstawową wiedzę. Bardzo lubiła go z resztą słuchać - nigdy nie wiadomo, kiedy znajomość jakiegoś zagadnienia z zupełnie nieznanej dla niej dziedziny mogła się okazać użyteczna! Jedynym wyjątkiem, o którym nie lubiła, gdy opowiadał, był księżyc. Nie ważne jak by go wychwalać lub komplementować jego piękno czy też zbawienne wpływy na elementy w przyrodzie na Ziemi - nie lubiła tego tematu. Ale tak było już chyba w przypadku każdego wilkołaka. A przynajmniej każdego, którego Lunara miała okazję poznać. Dlatego też lekko skrzywiła się, gdy Jay wspomniał o tym konkretnym satelicie ziemskim. Nie można było jej za to winić, prawda?
Czy wierzyła w to, że kiedykolwiek zostanie wynaleziony lek na jej przypadłość? Prawdopodobnie. Chociaż zapewne już nie za jej życia. Chociaż kto to mógł wiedzieć? Magiczna medycyna rozwijała się przecież w zastraszającym tempie. Wiele z niegdyś morderczych chorób, dziś dało się wyleczyć kilkoma machnięciami różdżki i porcją eliksiru pitą trzy razy dziennie. Odnalezienie odpowiedniej receptury i przebiegu leczenia zawsze wymagało wiele pracy - w tym przypadku potrzebna zapewne będzie również osób pokroju Jaydena. Bo kto miałby dokładniej określić kąt padania oraz moc światła odbitego przez tę znienawidzoną przez wilkołaki wielką piłkę zawieszoną na nocnym niebie?
... Oczywiście zmyślała. Chociaż domyślała się, że istotnie, światło księżyca mogło mieć znaczący wpływ na leczenie likantropii! Miał on przecież znaczący wpływ na cykl. I prawdopodobnie tylko wtedy Lunara mogłaby spojrzeć na niego - oraz na gwiazdy - bez nienawiści.
- Tak, pisałam do ciebie w sprawie artykułu o nich. Jak na osobę nie znającą się na opiece nad magicznymi stworzeniami, o nich wiesz nad wyraz wiele - uśmiechnęła się. Wiedziała, że centaury są nieco inne niż typowe magiczne stworzenia, w pewnym sensie nie była nawet do końca pewna, czy mogła je określać właśnie takim mianem. Były w końcu rozumne, z tego co wiedziała, miały swoją własną kulturę, strukturę wewnątrzstadną, poczucie przynależności, a poza tym - i to wyróżniało je najbardziej -
studiowały astrologię... zupełnie jak pewien nieśmiały nauczyciel z Hogwartu. - Nigdy nie opowiedziałeś mi, jak udało ci się do nich zbliżyć. Jak je poznałeś?
Czy wierzyła w to, że kiedykolwiek zostanie wynaleziony lek na jej przypadłość? Prawdopodobnie. Chociaż zapewne już nie za jej życia. Chociaż kto to mógł wiedzieć? Magiczna medycyna rozwijała się przecież w zastraszającym tempie. Wiele z niegdyś morderczych chorób, dziś dało się wyleczyć kilkoma machnięciami różdżki i porcją eliksiru pitą trzy razy dziennie. Odnalezienie odpowiedniej receptury i przebiegu leczenia zawsze wymagało wiele pracy - w tym przypadku potrzebna zapewne będzie również osób pokroju Jaydena. Bo kto miałby dokładniej określić kąt padania oraz moc światła odbitego przez tę znienawidzoną przez wilkołaki wielką piłkę zawieszoną na nocnym niebie?
... Oczywiście zmyślała. Chociaż domyślała się, że istotnie, światło księżyca mogło mieć znaczący wpływ na leczenie likantropii! Miał on przecież znaczący wpływ na cykl. I prawdopodobnie tylko wtedy Lunara mogłaby spojrzeć na niego - oraz na gwiazdy - bez nienawiści.
- Tak, pisałam do ciebie w sprawie artykułu o nich. Jak na osobę nie znającą się na opiece nad magicznymi stworzeniami, o nich wiesz nad wyraz wiele - uśmiechnęła się. Wiedziała, że centaury są nieco inne niż typowe magiczne stworzenia, w pewnym sensie nie była nawet do końca pewna, czy mogła je określać właśnie takim mianem. Były w końcu rozumne, z tego co wiedziała, miały swoją własną kulturę, strukturę wewnątrzstadną, poczucie przynależności, a poza tym - i to wyróżniało je najbardziej -
studiowały astrologię... zupełnie jak pewien nieśmiały nauczyciel z Hogwartu. - Nigdy nie opowiedziałeś mi, jak udało ci się do nich zbliżyć. Jak je poznałeś?
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Uśmiechnął się, obserwując spekulujące figury, które przez brak możliwości jakiegokolwiek przejścia w jedną czy w drugą stronę, zaczepiały przechodniów, chcąc podzielić się z nimi jakimiś doświadczeniami. Ale tak naprawdę co one mogły wiedzieć? Były jedynie odbiciem swoich twórców, którzy nie wiedzieli wszystkiego, ale najwidoczniej przekazali ludzkie cechy dziełom. A te były naprawdę wspaniałe. Jayden mógłby patrzeć na nie bez przerwy i słuchać sprzeczek między nimi. Wydawały się w tym takie ludzkie. Gdyby ktoś faktycznie je ożywił, emocje byłoby czuć w powietrzu. Zdał sobie w tym momencie sprawę, że wytwory czyjejś wyobraźni posiadały więcej pojęcia o stanie umysłu niż niektórzy z przedstawicieli społeczeństwa. Dostrzegał to. W wojnie, w chorobach, w nienawiści toczących się między jednym człowiekiem, a drugim. W ich okrucieństwie, które pozbawione były ludzkiego pierwiastka i zasmucił się na chwilę. To było niczym melancholia, a jego myśli znów zaczęły się obracać dokoła przeżyć najbliższych mu osób, które doświadczyły bólu na własnej skórze. Nie wiedział, dlaczego akurat pomyślał o bracie Evey, który zginął na mugolskiej wojnie, gdy byli jeszcze w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Pamiętał go. Spotkał raz czy dwa, ale wydawał mu się dobrym człowiekiem. Opowieści Howell sprawiły, że w wyobraźni małego Jaydena powstał obraz bohatera. A czy bohaterowie na koniec nie poświęcali się dla wyższego dobra? Dlaczego ludzie nie potrafili tego zrozumieć? Dlaczego nie rozmawiali? Profesor Vane patrząc na martwe istoty myślał o wyrazie, którego ludzkość rzadko używała: poświęcenie. Staroświeckie, wymykające się teraźniejszości. Gdy ludzie słyszeli to słowo, bali się, że coś będzie im odebrane. Albo że będą musieli zrezygnować z czegoś ważnego. Poświęcenie oznaczało stratę w świecie, w którym można było mieć wszystko. Ale Jayden wierzył, że poświecenie było zwycięstwem. Bo wymagało woli poświęcenia kogoś lub czegoś, co się kochało dla kogoś lub czegoś, co kochało się bardziej od siebie. Nie oszukiwał się. Wiedział, że było to ryzyko. Poświęcenie wszak nie umniejszało bólu po stracie, nie miało wrócić dawnego szczęścia. Wiedział jednak że wygrywało wojnę z goryczą, która przyćmiewała światło pozostałych, prawdziwych wartości. Widział zniszczonych z żalu ludzi, nie umiejących się pogodzić z tym, że coś zostało im odebrane. Istnieli również i tacy, którzy szli naprzód zmieniając ten ból w siłę. Sam zaznał to, czując chłód martwego ciała chłopca, którego nauczał i miał nauczać jeszcze sześć długich lat. Lewis. Jego śmierć była niepotrzebna, lecz Jay nie zamierzał pozwolić na to by była bezcelowa. Poświęcenie brata Evey, małego Puchona i wielu innych musiało zostać upamiętnione i zapamiętane. Ich życia mogły pozostać nieznane tysiącom, ale wciąż wywierało wpływ na żyjących, na ich bliskich. Wracający obraz nieruchomego ciała, nie odszedł z myśli profesora i nie miał z nich uciec do końca. Mógłby je ukryć dzięki zaklęciu, lecz nie chciał. Nie zamierzał dać się ogłupić, chciał to pamiętać bez względu na to, ile zła i cierpienia mu zadało. Bez tej pamięci zgubiłby Lewisa, a na to nie mógł pozwolić.
Gdy dołączyła do niego Lunara, wzruszył ramionami, nie zamierzając się z nią kłócić o to, które z nich miało rację, bo prawda była taka, że oboje mieli argumenty i kontrargumenty po swojej stronie. Punkt patrzenia zależał od punktu siedzenia, nieprawdaż? Uśmiechnął się delikatnie na jej słowa, nie podejmując dalej tematu. Błąkał się między ich spotkaniem, a przeżyciami, które go nawiedziły. Dlaczego teraz? Dlaczego tutaj? Nie wiedział, ale nigdy nie było za późno na sprawienie, by świat był chociażby odrobinę lepszy, prawda? Każdy wysiłek był tego wart, by przechylić lekko szalę zwycięstwa na stronę nadziei. - Hm... Cóż. Nie było to takie specjalnie proste - zaczął, zostawiając na chwilę globalne rozmyślania, wracając wspomnieniami do czasu, gdy zaraz po Hogwarcie zajął się pracą w Wieży Astrologów. Co prawda był to staż, jednak wiele z niego wyciągnął i udało mu się nawiązać relacje trwające po dziś dzień. - Praca z nimi nigdy nie była prosta, dlatego wysyłano tam mnie - stażystę, który był od sprzątania, zamiatania i tak dalej. Co prawda upraszczam, ale wiesz o co mi chodzi. Przyznam się, że było trudno... Parę razy naprawdę bałem się, że mnie ustrzelą ze swoich wielkich łuków, ale potem... Potem się zrozumieliśmy, wiesz? Po prostu... Słuchałem ich czasem całymi godzinami, patrząc na to jak potrafiły mówić o niebie. Znałem to, bo z podobnym uwielbieniem mówił mój dziadek. To było wspaniałe, a później z każdym kolejnym dniem, każdą kolejną wizytą stawały się coraz bardziej otwarte, ja się nie bałem, one dzieliły się ze mną widzą. Musiały coś we mnie wyczuć, że mi zaufały i do teraz nie mam bladego pojęcia, co to było - odparł, patrząc na kobietę z uśmiechem i kręcąc głową z niedowierzania. Nie rozumiał. Ale to zmieniło jego życie nie tylko w sensie naukowym, ale również i światopoglądowym. Nikt tak nie postrzegał życia jak centaury.
Gdy dołączyła do niego Lunara, wzruszył ramionami, nie zamierzając się z nią kłócić o to, które z nich miało rację, bo prawda była taka, że oboje mieli argumenty i kontrargumenty po swojej stronie. Punkt patrzenia zależał od punktu siedzenia, nieprawdaż? Uśmiechnął się delikatnie na jej słowa, nie podejmując dalej tematu. Błąkał się między ich spotkaniem, a przeżyciami, które go nawiedziły. Dlaczego teraz? Dlaczego tutaj? Nie wiedział, ale nigdy nie było za późno na sprawienie, by świat był chociażby odrobinę lepszy, prawda? Każdy wysiłek był tego wart, by przechylić lekko szalę zwycięstwa na stronę nadziei. - Hm... Cóż. Nie było to takie specjalnie proste - zaczął, zostawiając na chwilę globalne rozmyślania, wracając wspomnieniami do czasu, gdy zaraz po Hogwarcie zajął się pracą w Wieży Astrologów. Co prawda był to staż, jednak wiele z niego wyciągnął i udało mu się nawiązać relacje trwające po dziś dzień. - Praca z nimi nigdy nie była prosta, dlatego wysyłano tam mnie - stażystę, który był od sprzątania, zamiatania i tak dalej. Co prawda upraszczam, ale wiesz o co mi chodzi. Przyznam się, że było trudno... Parę razy naprawdę bałem się, że mnie ustrzelą ze swoich wielkich łuków, ale potem... Potem się zrozumieliśmy, wiesz? Po prostu... Słuchałem ich czasem całymi godzinami, patrząc na to jak potrafiły mówić o niebie. Znałem to, bo z podobnym uwielbieniem mówił mój dziadek. To było wspaniałe, a później z każdym kolejnym dniem, każdą kolejną wizytą stawały się coraz bardziej otwarte, ja się nie bałem, one dzieliły się ze mną widzą. Musiały coś we mnie wyczuć, że mi zaufały i do teraz nie mam bladego pojęcia, co to było - odparł, patrząc na kobietę z uśmiechem i kręcąc głową z niedowierzania. Nie rozumiał. Ale to zmieniło jego życie nie tylko w sensie naukowym, ale również i światopoglądowym. Nikt tak nie postrzegał życia jak centaury.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wysłuchała jego słów z uwagą - ciężko było jej powstrzymać ciekawość. Miała oczywiście swoje ulubione gatunki, jak choćby hipogryfy czy aetoany, ale jednak jako miłośniczka magicznych zwierząt była zainteresowana każdym przedstawicielem czarodziejskiej fauny. Centaury budziły zaś szczególne zaciekawienie, należały bowiem do świata zwierząt, ale prezentowały przy tym inteligencję dorównującą, a niekiedy nawet przewyższającą przeciętnego człowieka. Ich wiedza była zaś tym, co czyniło je prawdziwie wybitnymi i zachwycającymi istotami. Lunara odrobinę zazdrościła im tej dwojakiej natury - bo chociaż nigdy nie mówiła tego głośno, samą siebie też uważała za zwierzę - przynajmniej w te szczególne dni. Ona jednak, w przeciwieństwie do centaurów, swoją dziką naturę musiała skrzętnie ukrywać i więzić. One nad sobą panowały - ona niestety nie. Zawsze, ilekroć na niebo wspinał się księżyc w pełni, Greyback dręczył strach. Wcale nie o siebie, Lunara była świadoma, że w swojej wilczej postaci potrafiła zadbać o swoje potrzeby i bezpieczeństwo. Najgorszy był strach o to, że mogłaby komuś coś zrobić, kogoś skrzywdzić.
To dlatego tak naturalnie weszła w skórę opiekunki swojego wilczego stada. Nie była świadoma ciężaru, jaki nosił na swoich barkach Jayden - to w sumie troszkę przykre, że widziała w nim głównie pogodnego astronoma, który wykłada w Hogwarcie i dzięki szczęśliwemu zbiegowi zdarzeń ma dobre kontakty z wspaniałymi istotami, jakimi były centaury. Nigdy jednak nie mieli okazji, by porozmawiać na poważniej o tym, co się dzieje na świecie. A szkoda, bo sama miała poglądy, które w wielu aspektach pokrywały się z tym, o czym rozmyślał profesor Vane. Na chwilę obecną poświęcenie było niemal całym życiem Lunary. Ona właściwie już poświęciła swoje życie - czas, siły i pieniądze - na to, aby inni mieli lepiej. Aby byli bezpieczni. Aby każdy z jej podopiecznych wiedział jak zadbać o siebie, gdzie się ukryć, kiedy nadejdzie pełnia. Była już też świadkiem ostatecznego poświęcenia - mężczyzna, będący poprzednim opiekunem watahy, dał się zabić łowcom, gdy ci wpadli na trop grupy. Wszystko to, aby odwrócić uwagę od jego podopiecznych - w tym również od samej Lunary. Przejęła po nim schedę i wiedziała, że gdyby ponownie zaszła taka potrzeba, nie zawahałaby się by pójść za jego przykładem. Miała jednak szczerą nadzieję, że nigdy nie zajdzie ku temu taka potrzeba.
Przegnała niewesołe myśli, kiedy towarzyszący jej mężczyzna rozpoczął swoją opowieść.
- Chyba potrafię zrozumieć, co nimi kierowało - odparła, odwzajemniając jego uśmiech. Lunara w końcu także mu zaufała, chociaż przypadek jej osoby i centaurów odrobinę się różnił. One same zdecydowały się mu zaufać, ona nie miała wyjścia - oczywiście w razie konieczności wiedziała, że mogłaby mu spróbować wymazać pamięć o ich spotkaniu w lesie, ale dziś cieszyła się, że tego nie zrobiła. Naprawdę dobrze było mieć przyjaciela, który wiedział o twojej tajemnicy i z którym można było porozmawiać bez obaw, że zdradzi on twój sekret komuś innemu - Naprawdę ci zazdroszczę. Sama chętnie bym je poznała. Nauczyła się od nich czegoś - wyznała mu.
To dlatego tak naturalnie weszła w skórę opiekunki swojego wilczego stada. Nie była świadoma ciężaru, jaki nosił na swoich barkach Jayden - to w sumie troszkę przykre, że widziała w nim głównie pogodnego astronoma, który wykłada w Hogwarcie i dzięki szczęśliwemu zbiegowi zdarzeń ma dobre kontakty z wspaniałymi istotami, jakimi były centaury. Nigdy jednak nie mieli okazji, by porozmawiać na poważniej o tym, co się dzieje na świecie. A szkoda, bo sama miała poglądy, które w wielu aspektach pokrywały się z tym, o czym rozmyślał profesor Vane. Na chwilę obecną poświęcenie było niemal całym życiem Lunary. Ona właściwie już poświęciła swoje życie - czas, siły i pieniądze - na to, aby inni mieli lepiej. Aby byli bezpieczni. Aby każdy z jej podopiecznych wiedział jak zadbać o siebie, gdzie się ukryć, kiedy nadejdzie pełnia. Była już też świadkiem ostatecznego poświęcenia - mężczyzna, będący poprzednim opiekunem watahy, dał się zabić łowcom, gdy ci wpadli na trop grupy. Wszystko to, aby odwrócić uwagę od jego podopiecznych - w tym również od samej Lunary. Przejęła po nim schedę i wiedziała, że gdyby ponownie zaszła taka potrzeba, nie zawahałaby się by pójść za jego przykładem. Miała jednak szczerą nadzieję, że nigdy nie zajdzie ku temu taka potrzeba.
Przegnała niewesołe myśli, kiedy towarzyszący jej mężczyzna rozpoczął swoją opowieść.
- Chyba potrafię zrozumieć, co nimi kierowało - odparła, odwzajemniając jego uśmiech. Lunara w końcu także mu zaufała, chociaż przypadek jej osoby i centaurów odrobinę się różnił. One same zdecydowały się mu zaufać, ona nie miała wyjścia - oczywiście w razie konieczności wiedziała, że mogłaby mu spróbować wymazać pamięć o ich spotkaniu w lesie, ale dziś cieszyła się, że tego nie zrobiła. Naprawdę dobrze było mieć przyjaciela, który wiedział o twojej tajemnicy i z którym można było porozmawiać bez obaw, że zdradzi on twój sekret komuś innemu - Naprawdę ci zazdroszczę. Sama chętnie bym je poznała. Nauczyła się od nich czegoś - wyznała mu.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Utrzymywanie dobrych znajomości było ważne bez względu na czasy, w których się żyło. Jayden patrzył na swoich przyjaciół i wiedział, że daleko było im od beztroskich dzieci cieszących się każdym dniem, lecz właśnie po to on istniał, by chociażby na moment zapomnieli o złu dokoła siebie. Chciał patrzeć na twarze najbliższych i widzieć uśmiechy nawet w najczarniejszej godzinie. Potrzebował tego niczym powietrza, chociaż wcale nie chodziło mu o fałszywą radość czy robienie coś wbrew sobie. Nie. Dopatrywał się tego i szczerość miała dla niego wyjątkową wartość. Wszystko dokoła się zmieniało, wyostrzało, stawało się bardziej niebezpieczne. Nawet Hogwart, Szkoła Magii i Czarodziejstwa, azyl dla uczniów nie potrafił zapewnić stuprocentowej tarczy, by nic się przez nią nie przedostało. Anomalie uderzyły zarówno w wychowanków i nauczycieli - sam boleśnie się o tym przekonał, przekładając dobro innych nad swoje. Świadomość, że niektórych z osób już nie zobaczy była nie do zniesienia. Lecz myśląc o nich, obiecywał, że to dla nich będzie się uśmiechał. Że wytrwa i nie będzie się gubił. Że będzie starał się chronić tych, którzy zostali.
Nawet teraz nie był w stanie kompletnie zapomnieć o tym co było. Stanowiło to nierozerwalną część jego osobowości i nie spodziewał się, że w przyszłości przyjdzie mu wymazać ów wspomnienia. Nie wszystkie, lecz część odpowiadającą za Zakon Feniksa, ich działania i członków grupy. Lunara nie była jedną z nich, dlatego miał ją pamiętać. - Ludzie powinni zostawić ich rodzaj w spokoju - odparł poważnie, wierząc w każde słowo. Centaury były dzikie z natury i ingerowanie w ich środowisko było błędem. Nikt nie lubił, gdy ktoś wchodził w jego przestrzeń bezpieczeństwa, lecz ludzkość była gatunkiem bardzo egoistycznym. - Tylko tego pragną, a nikt nie rozumie, że wtrącanie się w ich skomplikowaną kulturę w niczym nie pomoże. Cieszę się, że dopuściły mnie do siebie, lecz jeszcze bardziej cieszyłbym się, gdyby ludzie o nich zapomnieli - skwitował, równocześnie negując słowa swojej towarzyszki. Miała rację, że uczenie się od tego antycznego plemienia było fascynujące, ale każdy powinien był zajmować się sobą niż dominować nad innymi. Życie w symbiozie było możliwe, jednak Ministerstwo uznało, że posiada jakiekolwiek prawo decydowania za magiczne istoty jakby były niczym więcej nad garścią piasku.
Nawet teraz nie był w stanie kompletnie zapomnieć o tym co było. Stanowiło to nierozerwalną część jego osobowości i nie spodziewał się, że w przyszłości przyjdzie mu wymazać ów wspomnienia. Nie wszystkie, lecz część odpowiadającą za Zakon Feniksa, ich działania i członków grupy. Lunara nie była jedną z nich, dlatego miał ją pamiętać. - Ludzie powinni zostawić ich rodzaj w spokoju - odparł poważnie, wierząc w każde słowo. Centaury były dzikie z natury i ingerowanie w ich środowisko było błędem. Nikt nie lubił, gdy ktoś wchodził w jego przestrzeń bezpieczeństwa, lecz ludzkość była gatunkiem bardzo egoistycznym. - Tylko tego pragną, a nikt nie rozumie, że wtrącanie się w ich skomplikowaną kulturę w niczym nie pomoże. Cieszę się, że dopuściły mnie do siebie, lecz jeszcze bardziej cieszyłbym się, gdyby ludzie o nich zapomnieli - skwitował, równocześnie negując słowa swojej towarzyszki. Miała rację, że uczenie się od tego antycznego plemienia było fascynujące, ale każdy powinien był zajmować się sobą niż dominować nad innymi. Życie w symbiozie było możliwe, jednak Ministerstwo uznało, że posiada jakiekolwiek prawo decydowania za magiczne istoty jakby były niczym więcej nad garścią piasku.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pudrowe pantofelki wybijały ze snu drobne kamyczki, które za pozwoleniem rąk czasu spoczywały na jednej ze ścieżek w Zaczarowanym Parku. Poruszenie mikroświata mogłoby przejść niezauważone przez jakże poważne postacie strzegące zakątków tego miejsca, gdyby nie to, że butki przywdziewały rozbiegane stopy należące do pewnej młodej panienki. Ta, z zaciętym wyrazem twarzy, przemykała przez alejki, wyraźnie się za czymś rozglądając. A raczej - jakby to sama określiła, chwaląc się posłyszanym w salonie słowem - t r o p i ą c. Już ją widziała, już deptała jej po piętach, już wplątywała palce w jej miękkie futerko, gdy coś rozproszyło jej uwagę i jej cel czmychnął między drzewa.Na pewno gdzieś tu nadal był. Nie mogła przecież go tak łatwo zgubić! Ignorując zupełnie oburzone spojrzenia, bijące w jej stronę od wyjątkowo bladych rzeźb, poruszała się z niezdarną gracją, która w przyszłości miała zamienić się w subtelny urok, pilnując, by kapelusik nie spadł z jej jasnej główki podczas pościgu. Oddech miała przyśpieszony, lecz na ustach nadal pałętał się wesoły uśmiech.
Dostrzegłszy sylwetkę matki na rozdrożu ścieżek, skręciła gwałtownie, niemal wpadając na dwójkę rozmawiających dorosłych. Na szczęście w ostatnim momencie przyhamowała, zwracając jednak na siebie uwagę tym, że jej nakrycie głowy pofrunęło im pod nogi.
- Aj! - pisnęła bezwiednie, zaraz zakrywając usta dłońmi, by zamazać swój okrzyk; tak przecież nie wypadało damie. Dużymi, ciekawskimi oczami przyjrzała im się, oceniając, czy byli zdolni do ukrycia poszukiwanego przez nią puszka za plecami czy pod połami ubrań. - Przepraszam - dodała, pamiętając o dobrym wychowaniu i poprawiając rąbek spódnicy. - Czy pan i pani widzieli może małą panią Bell? Jestem na jej poszukiwaniach! - Ostatnie zdanie dodała z pewną dozą dziecięcej dumy.
Bea była bliska sięgnięcia po swoje marzenie i gdyby nie to, że gdzieś tam wołali za nią rodzice, nie miałaby wątpliwości, że zaraz się ono spełni.
Dostrzegłszy sylwetkę matki na rozdrożu ścieżek, skręciła gwałtownie, niemal wpadając na dwójkę rozmawiających dorosłych. Na szczęście w ostatnim momencie przyhamowała, zwracając jednak na siebie uwagę tym, że jej nakrycie głowy pofrunęło im pod nogi.
- Aj! - pisnęła bezwiednie, zaraz zakrywając usta dłońmi, by zamazać swój okrzyk; tak przecież nie wypadało damie. Dużymi, ciekawskimi oczami przyjrzała im się, oceniając, czy byli zdolni do ukrycia poszukiwanego przez nią puszka za plecami czy pod połami ubrań. - Przepraszam - dodała, pamiętając o dobrym wychowaniu i poprawiając rąbek spódnicy. - Czy pan i pani widzieli może małą panią Bell? Jestem na jej poszukiwaniach! - Ostatnie zdanie dodała z pewną dozą dziecięcej dumy.
Bea była bliska sięgnięcia po swoje marzenie i gdyby nie to, że gdzieś tam wołali za nią rodzice, nie miałaby wątpliwości, że zaraz się ono spełni.
I show not your face but your heart's desire
To było jedną z jego głównych cech - dopatrywał się w nich negatywnego wydźwięku, lecz wiele osób uważało to za pozytywny rysopis profesora. Roztrzepanie, którym się tak charakteryzował nie pozwalało mu się skupiać na jednym temacie zbyt długo, chociaż jedynym wyjątkiem od reguły była bezapelacyjnie astronomia, o której mógł rozmyślać godzinami, lecz czy każdy naukowiec nie miał podobnej smykałki do odlatywania duchem od świata realnego? Niewątpliwie spora część poświęconych nauce ludzi wykazywała podobne predyspozycje, ale nie wszyscy odrywali się od ziemi. Niektórzy trwali na niej wytrwale w przeciwieństwie do Jaydena. Nie mógł więc poświęcić się jedynie spacerowi, bo zakończenie roku również trwało w nim i nie chciało odejść. Ów zagwozdka nad przyszłością, którą mieli wybrać starsi z jego uczniów, zawsze kazała mu zagłębić się w poprzednie lata, które z nimi spędził. Zdolni i niebywale bystrzy wybierali drogi tak przeróżne, lecz równocześnie pasujące do ich charakterów, zdolności i upodobań. Jedna z jego podopiecznych opuściła również Hogwart z wiedzą wykraczającą poza niektóre kategorie, lecz Grindelwald odebrał jej i reszcie studentów dotarcia do ów zakątków obrony przed czarną magią, odgradzając ich od rozwoju intelektualnego jak i fizycznego. Bo człowiek potrafił się namęczyć nim poprawnie wyczarował swoją formę patronusa - nawet nieprzypominającego jeszcze określone stworzenie. Z głową w chmurach nawet nie zauważył nadciągającego dziecka. Na szczęście w ostatnim momencie wyciągnął szybko rękę, by uchronić dziewczynkę przed upadkiem i złapał ją za idealnie skrojone ubranko. Ostatniego czego chciał to tego, by się ubrudziła i potem wyjątkowo z tego powodu ubolewała. Przykucnął, gdy mówiła, przyglądając się mu uważnie i przenosząc spojrzenie z niego na Lunarę, a potem znów wracała uwagą do niego. Profesor poprawił jeszcze wygniecenia na materiale, którego był przyczyną, po czym sięgnął do leżącego na ziemi zadbanego kapelusika małej panny. Widział, że co chwila podskakiwał jakby skrywał pod sobą tajemnicę, której jego mała nowa towarzyszka jeszcze nie odkryła. - To pani Bell? - spytał, patrząc na dziewczynkę i uśmiechając się do niej szeroko, gdy po jej reakcji wywnioskował, że rudy puszek pigmejski należał właśnie do niej. Dla niego zwierzątko mogłoby być równocześnie wiewiórką lub małą, puchatą świnką morską, lecz nie zamierzał mówić tego na głos i skrzywdzić kogoś tą uwagą. Dopilnował za to, by stworzonko trafiło do rączek właścicielki, która pisnęła w podzięce i zachichotała szczęśliwa. Polowanie mogła uznać za zakończone. Jayden odprowadził spojrzeniem dziewuszkę i podniósł się dopiero wtedy, gdy zniknęła mu z oczy. Uśmiechnął się jeszcze do Lunary, z którą przez jakiś czas pospacerował po Zaczarowanym Parku, a następnie udał się do księgarni na Pokątnej, gdzie miał do odebrania ważną przesyłkę.
|zt
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ludzki rodzaj miał to do siebie, że zawsze próbował sięgnąć po więcej, nuż mu się należało. Lunara, jako osoba w dużej mierze związana z naturą, wychowana w wiosce na skraju lasu, opiekująca się na co dzień hipogryfami, już dawno doszła do wniosku, że ludzie byli tak naprawdę gatunkiem najbardziej ułomnym spośród wszystkich, z którymi miała do czynienia. A miała do czynienia z naprawdę wieloma. I mogłaby wymieniać tysiące przykładów, które potwierdzały jej tezę. Bo co tak naprawdę podążało za całym tym postępem, którym szczycili się ludzie? Co kryło się za fasadą wysokich fabryk, wspaniałych gmachów takich jak strzeliste katedry lub nawet rozpoznawany przez wszystkich Big Ben? Przykładów nie trzeba było szukać daleko: Nokturn, przepełniony złodziejami, mordercami i gwałcicielami. Rzesze sierot, których rodzice zginęli podczas próby kradzieży kilku monet, za które planowali kupić kolejne butelki parszywego, pędzonego w ciemnych, brudnych piwnicach alkoholu. Idąc dalej nie można było zapomnieć o burdelach, gdzie każdego dnia kobiety były poniżane i bite, zmuszane do sprzedawania swojego ciała, aby w ogóle mieć za co zjeść w miarę ciepły posiłek - a nawet gdy chciały zrezygnować z takiej formy zarobku, nie miały takiej możliwości. Ich właściciel na to nie pozwalał, bo przecież w ten sposób tracił. Otumanianie narkotykami, przywiązywanie do siebie ludzi obietnicą kolejnej działki było czymś powszechnie spotykanym. I gdzie w tym wszystkim była ta duma, którą ludzie się tak szczycili? Gdzie ludzka godność, gdzie inteligencja, gdzie rozwój i nauka? Czy określanie kogoś mianem zwierzęcia, było obelgą, czy może raczej pochlebstwem? Bo zwierzęta nie robiły takich rzeczy. Owszem, ich świat bywał okrutny. Bezlitosny. Najsłabszy osobnik w stadzie był pożerany przez drapieżniki, jeśli nie potrafił nadążyć za grupą - i nikt się na niego nie oglądał. Zwierzęta nie potrafiły leczyć chorób. A mimo to... ich świat był zdecydowanie mniej brutalny niż ten ludzki.
Kiedy nadszedł czas rozstania z Jaydenem, Lunara pożegnała się z nim ciepło, a następnie udała się w swoją stronę.
zt
Kiedy nadszedł czas rozstania z Jaydenem, Lunara pożegnała się z nim ciepło, a następnie udała się w swoją stronę.
zt
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
stąd
Noc w parku - uporządkowanym, z równymi, szerokimi ścieżkami, przyciętym trawnikiem, rzeźbami ożywionymi magią - nie przypomina w niczym nocy spędzanych w lesie, nawet szum liści brzmi tu inaczej, nie kojarzy się z beztroską. Ale koniec lata jeszcze nie ustąpił jesieni, to nadal piękna noc. Lepszego miejsca Vera nie potrafi wskazać. Zaczarowany park jest blisko celu, wystarczająco, by magia miała szansę się utrzymać do czasu, aż dotrą na miejsce. Zmienia plan, nagina część wcześniejszych ustaleń. Chwyta się myśli, pomysłu, improwizuje. Kilka minut zwłoki niewiele zmieni. Ma za sobą trzy nieudane podejścia do anomalii, tym razem pragnie zabrać się do tego inaczej. Zwiększyć szanse, na ile to możliwe. Zamiast bezcelowo przekrzykiwać wiatr, zdaje się na gesty i obniża lot, a później ląduje w jednej z alejek, wdzięczna za osłonę zapewnianą przez drzewa, choć przecież jest tu pusto, a rzeźby - oddalone, stąd niewidoczne - i tak nie nadają się na świadków, obdarzone nietrwałą pamięcią. Waży na szali użycie zaklęcia, nad którym kilka miesięcy wcześniej nawet przez chwilę by się nie zastanowiła, z konsekwencjami porażki, możliwą szkodą - i decyduje się na ryzyko, bo Magicus Extremos ma więcej zalet niż wad. Spogląda na Skamandera, wskazuje drogę między drzewa, trochę dalej od uczęszczanej ścieżki i zdobywa się na słowa wyjaśnień, pierwsze w czasie tego spotkania.
- Zamierzam rzucić zaklęcie wspomagające - to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale następuje po nim kilka sekund ciszy, bo przecież uprzedza aurora, daje czas na reakcję, nie unosi różdżki bez ostrzeżenia - lepiej spróbować tu, niż w bezpośrednim sąsiedztwie anomalii, nie mogę zagwarantować, że obędzie się bez komplikacji.
Uwzględnia możliwość różnic w ocenie sytuacji, wie, że zaklęcie wcale nie musi się udać - ostatnim, czego im teraz trzeba jest pulsująca nad głowami kula światła - i kiedy uzyskuje zgodę, wypowiada inkantację. Najlepiej, jak potrafi, dokładnie, nawet jeśli więcej, niż by chciała, zależy w tym przypadku od zwykłego szczęścia.
- Magicus Extremos.
Noc w parku - uporządkowanym, z równymi, szerokimi ścieżkami, przyciętym trawnikiem, rzeźbami ożywionymi magią - nie przypomina w niczym nocy spędzanych w lesie, nawet szum liści brzmi tu inaczej, nie kojarzy się z beztroską. Ale koniec lata jeszcze nie ustąpił jesieni, to nadal piękna noc. Lepszego miejsca Vera nie potrafi wskazać. Zaczarowany park jest blisko celu, wystarczająco, by magia miała szansę się utrzymać do czasu, aż dotrą na miejsce. Zmienia plan, nagina część wcześniejszych ustaleń. Chwyta się myśli, pomysłu, improwizuje. Kilka minut zwłoki niewiele zmieni. Ma za sobą trzy nieudane podejścia do anomalii, tym razem pragnie zabrać się do tego inaczej. Zwiększyć szanse, na ile to możliwe. Zamiast bezcelowo przekrzykiwać wiatr, zdaje się na gesty i obniża lot, a później ląduje w jednej z alejek, wdzięczna za osłonę zapewnianą przez drzewa, choć przecież jest tu pusto, a rzeźby - oddalone, stąd niewidoczne - i tak nie nadają się na świadków, obdarzone nietrwałą pamięcią. Waży na szali użycie zaklęcia, nad którym kilka miesięcy wcześniej nawet przez chwilę by się nie zastanowiła, z konsekwencjami porażki, możliwą szkodą - i decyduje się na ryzyko, bo Magicus Extremos ma więcej zalet niż wad. Spogląda na Skamandera, wskazuje drogę między drzewa, trochę dalej od uczęszczanej ścieżki i zdobywa się na słowa wyjaśnień, pierwsze w czasie tego spotkania.
- Zamierzam rzucić zaklęcie wspomagające - to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale następuje po nim kilka sekund ciszy, bo przecież uprzedza aurora, daje czas na reakcję, nie unosi różdżki bez ostrzeżenia - lepiej spróbować tu, niż w bezpośrednim sąsiedztwie anomalii, nie mogę zagwarantować, że obędzie się bez komplikacji.
Uwzględnia możliwość różnic w ocenie sytuacji, wie, że zaklęcie wcale nie musi się udać - ostatnim, czego im teraz trzeba jest pulsująca nad głowami kula światła - i kiedy uzyskuje zgodę, wypowiada inkantację. Najlepiej, jak potrafi, dokładnie, nawet jeśli więcej, niż by chciała, zależy w tym przypadku od zwykłego szczęścia.
- Magicus Extremos.
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Spiekota drażniła od wewnątrz pierś aurora przy każdym głębszym oddechu. Rześkie, nocne, letnie powietrze nieznacznie pogłębiały to uczucie malując na twarzy aurora zawzięcie w ignorowaniu tej drobnej niedogodności. W końcu nieraz znosił gorsze niedogodności. Inna sprawa, że obawiał się, czy ten nieznaczny uszczerbek nie wpłynie znacząco na ich plany. Nie miały w końcu zatrzymać się na próbie opanowania jednej anomalii. Zacisnął usta w wąską kreskę mocniej.
Dostrzegł ruch po swojej prawej dostrzegając milczący gest kobiecej dłoni zawisłej w powietrzu. Wyczytał w nim sugestię do wylądowania. Jeszcze nie znał powodu, lecz zmanipulował ciężarem swojego ciała na miotle kierując ją i siebie ku ziemi.
- Coś się stało...? - spytał, gdy stał już nogami na ziemi. Nie do końca rozumiał powodu postoju kiedy byli już tak blisko kolejnego celu. Nie od razu też spotkał się z wyjaśnieniami. Najpierw pojawił się kolejny gest. Pozwolił się mu prowadzić i choć nie potrafił odgadnąć jeszcze jego powodu tak obcowanie z czarownicą pozwoliło mu zrozumieć, że ten się za nim bez wątpienia krył. Tu nie było bezcelowych słów, ruchów. Wszystko miało potrzebę, powód. Zapuszczał się za wątłą sylwetką w nieodgadniony cień drzew parku. Odbiegali od głównej ścieżki. Tu światło gwiazd i oczu nie dochodził tak łatwo, a wypowiadane przez Leighton słowa nie potrzebowały mocy by dotrzeć do Skamandera. Suche stwierdzenie nie wywołały w nim trwogi, a poczucie, że kobieta wie co robi i on sam musiał przyznać, że takie rozwiązanie nawet jeżeli niosło za sobą ryzyko to mogło okazać się kluczowe. Tym razem to on skinął po prostu głową na znak zrozumienia podchodząc jednocześnie krok bliżej tak by kumulowana przez różdżkę magia nie straciła na gęstości przez wzgląd na odległość. Jasny błysk, a potem krzepiące drganie rozchodzące się po ciele było sygnałem, że się powiodło.
- Jesteśmy niedaleko celu. Niedaleko stąd jest koryto Tamizy, lecąc wzdłuż jej przy jej powierzchni powinniśmy mniej rzucać się w oczy - zaproponował i ruszyli dalej.
|zt x2
Dostrzegł ruch po swojej prawej dostrzegając milczący gest kobiecej dłoni zawisłej w powietrzu. Wyczytał w nim sugestię do wylądowania. Jeszcze nie znał powodu, lecz zmanipulował ciężarem swojego ciała na miotle kierując ją i siebie ku ziemi.
- Coś się stało...? - spytał, gdy stał już nogami na ziemi. Nie do końca rozumiał powodu postoju kiedy byli już tak blisko kolejnego celu. Nie od razu też spotkał się z wyjaśnieniami. Najpierw pojawił się kolejny gest. Pozwolił się mu prowadzić i choć nie potrafił odgadnąć jeszcze jego powodu tak obcowanie z czarownicą pozwoliło mu zrozumieć, że ten się za nim bez wątpienia krył. Tu nie było bezcelowych słów, ruchów. Wszystko miało potrzebę, powód. Zapuszczał się za wątłą sylwetką w nieodgadniony cień drzew parku. Odbiegali od głównej ścieżki. Tu światło gwiazd i oczu nie dochodził tak łatwo, a wypowiadane przez Leighton słowa nie potrzebowały mocy by dotrzeć do Skamandera. Suche stwierdzenie nie wywołały w nim trwogi, a poczucie, że kobieta wie co robi i on sam musiał przyznać, że takie rozwiązanie nawet jeżeli niosło za sobą ryzyko to mogło okazać się kluczowe. Tym razem to on skinął po prostu głową na znak zrozumienia podchodząc jednocześnie krok bliżej tak by kumulowana przez różdżkę magia nie straciła na gęstości przez wzgląd na odległość. Jasny błysk, a potem krzepiące drganie rozchodzące się po ciele było sygnałem, że się powiodło.
- Jesteśmy niedaleko celu. Niedaleko stąd jest koryto Tamizy, lecąc wzdłuż jej przy jej powierzchni powinniśmy mniej rzucać się w oczy - zaproponował i ruszyli dalej.
|zt x2
Find your wings
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zaczarowany Park
Szybka odpowiedź