Foyer
AutorWiadomość
Foyer
Wejście do Fantasmagorii prowadzi przez hol, foyer jest obszernym, półokrągłym pustym pomieszczeniem, pod ścianami którego ustawiono białe ławy okryte miękkimi jedwabnymi poduszkami. Wysokie schody osłonięte barierkami kutymi w roślinne wzory prowadzące do wyższych kondygnacji rozgałęziają się na kilka stron, tworząc tylko pozornie trudny labirynt. Na każdym z półpięter ustawiono siedziska, na których goście mogą usiąść i odpocząć w trakcie przerw w spektaklach - i nie tylko. Całość, wysoko, zakrywa przeszklona kopuła lśniąca szmaragdem w odcieniu szmaragdu z szafirowymi przebłyskami. Eleganckie witraże przedstawiają sceny z najpiękniejszych czarodziejskich przedstawień. Nieopodal wejścia, w przyciemnionym korytarzu, znajduje się przejście, którego posadzka lekko pulsuje; jego wnętrze zdaje się żyć. Kiedy tam wejdziesz, ściana, którą się kończy, zaczyna pulsować mocniej i nieregularniej, aż w końcu przebija ją kolejne przejście - możesz sprawdzić, dokąd prowadzi.
Aby określić przejście, rzuć kością k6.
1: Wyprowadza cię na zakurzoną, pustą scenę, która nie jest używana. Stajesz naprzeciw zaciemnionej widowni, nie wiedząc, czy ktoś na niej zasiada. Za tobą zwisa ciężka błękitna kotara, jeśli ją miniesz, znajdziesz się z powrotem w korytarzu. W pierwszej chwili wydaje ci się, że jesteś na scenie całkiem sam, lecz po chwili wokół zaczynają się materializować duchy, który rozpoczynają odgrywać scenę z jednego z szekspirowskich przedstawień.
2: Wyprowadza cię do pomieszczenia, w którym jako pierwsze na twój widok wychodzi obszerne lustro zajmujące całą ścianę naprzeciwko. Ma niebieski odblask, widzisz w nim siebie smuklejszego i zgrabniejszego, a odbicie twojego ruchu wydaje się być spowolnione. Szybko orientujesz się, że to nie są moce lustra: rzeczywiście poruszasz się dwukrotnie wolniej, choć wcale tego nie odczuwasz. Drąg po drugiej stronie daje podstawy sądzić, że jest to sala przeznaczona do ćwiczenia tańca baletowego. Prawdopodobnie niewykorzystywana.
3: Zakurzone, nieduże pomieszczenie upchane kuframi w pierwszej chwili wydaje się gospodarcze. Dopiero, kiedy przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz, że jedno z wiek jest uchylone - w środku znajduje się berło, korona i sztuczne rude orle skrzydła. To stara rekwizytornia, znajdziesz tu wiele wyjątkowych skarbów. Na szerokich wieszakach znajdują się porozwieszane stroje, raczej należące do statystów; dobrze skrojone, wykonane z historyczną dokładnością, należące do różnych postaci. Lekko rozstrojone instrumenty i prawdopodobnie już nieużywane zbierają kurz; znajdują się wśród nich dwa fortepiany, puzon, trzy wiolonczele i kilka par skrzypiec, ale też cała kolekcja cymbałów i trójkątów. Jeśli się postarasz - być może znajdziesz tego więcej.
4-6: Tunel przedłuża się i schodzi pod ziemię, do podziemnej sadzawki; domyślasz się, że to miejsce jest domem syren, trzech muz tego miejsca, które tutaj odpoczywają w wolnych chwilach. Jaskinia wydaje się pusta, ale jeśli będziesz miał szczęście, usłyszysz plusk wody i skrzący w oddali ogon magicznej istoty. Jeśli będąc w środku po raz drugi rzucisz kością - masz szansę na interakcję z syreną; nie porozmawia z tobą, jeśli nie znasz języka trytońskiego, ale:
- jeśli wyrzucisz liczbę parzystą: może dać ci pamiątkę z morskiego dna, wianek wykonany z podwodnych roślin lub muszlę; syrena szybko zniknie, ale jeszcze długo będziesz słyszał jej śpiew;
- jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą: kapryśnie rozdrażniona wciągnie cię pod wodę - jeśli nie potrafisz pływać, będziesz miał problem!
Lokacja zawiera kości.Aby określić przejście, rzuć kością k6.
1: Wyprowadza cię na zakurzoną, pustą scenę, która nie jest używana. Stajesz naprzeciw zaciemnionej widowni, nie wiedząc, czy ktoś na niej zasiada. Za tobą zwisa ciężka błękitna kotara, jeśli ją miniesz, znajdziesz się z powrotem w korytarzu. W pierwszej chwili wydaje ci się, że jesteś na scenie całkiem sam, lecz po chwili wokół zaczynają się materializować duchy, który rozpoczynają odgrywać scenę z jednego z szekspirowskich przedstawień.
2: Wyprowadza cię do pomieszczenia, w którym jako pierwsze na twój widok wychodzi obszerne lustro zajmujące całą ścianę naprzeciwko. Ma niebieski odblask, widzisz w nim siebie smuklejszego i zgrabniejszego, a odbicie twojego ruchu wydaje się być spowolnione. Szybko orientujesz się, że to nie są moce lustra: rzeczywiście poruszasz się dwukrotnie wolniej, choć wcale tego nie odczuwasz. Drąg po drugiej stronie daje podstawy sądzić, że jest to sala przeznaczona do ćwiczenia tańca baletowego. Prawdopodobnie niewykorzystywana.
3: Zakurzone, nieduże pomieszczenie upchane kuframi w pierwszej chwili wydaje się gospodarcze. Dopiero, kiedy przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz, że jedno z wiek jest uchylone - w środku znajduje się berło, korona i sztuczne rude orle skrzydła. To stara rekwizytornia, znajdziesz tu wiele wyjątkowych skarbów. Na szerokich wieszakach znajdują się porozwieszane stroje, raczej należące do statystów; dobrze skrojone, wykonane z historyczną dokładnością, należące do różnych postaci. Lekko rozstrojone instrumenty i prawdopodobnie już nieużywane zbierają kurz; znajdują się wśród nich dwa fortepiany, puzon, trzy wiolonczele i kilka par skrzypiec, ale też cała kolekcja cymbałów i trójkątów. Jeśli się postarasz - być może znajdziesz tego więcej.
4-6: Tunel przedłuża się i schodzi pod ziemię, do podziemnej sadzawki; domyślasz się, że to miejsce jest domem syren, trzech muz tego miejsca, które tutaj odpoczywają w wolnych chwilach. Jaskinia wydaje się pusta, ale jeśli będziesz miał szczęście, usłyszysz plusk wody i skrzący w oddali ogon magicznej istoty. Jeśli będąc w środku po raz drugi rzucisz kością - masz szansę na interakcję z syreną; nie porozmawia z tobą, jeśli nie znasz języka trytońskiego, ale:
- jeśli wyrzucisz liczbę parzystą: może dać ci pamiątkę z morskiego dna, wianek wykonany z podwodnych roślin lub muszlę; syrena szybko zniknie, ale jeszcze długo będziesz słyszał jej śpiew;
- jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą: kapryśnie rozdrażniona wciągnie cię pod wodę - jeśli nie potrafisz pływać, będziesz miał problem!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:21, w całości zmieniany 1 raz
| 24 sierpnia
Siedziała wyprostowana, z dłońmi zaplecionymi na trzymanej na kolanach aktówki, czekając na swoją kolej. Czy podjęła dobrą decyzję? Czy na pewno powinna to robić? Wypuściła powoli powietrze, starając się nie rozglądać dookoła. Fantasmagoria przytłaczała pięknem, niezależnie, czy mijała reprezentatywne foyer czy też czekała na wygodnym fotelu tuż przed gabinetem właściciela baletu - wraz z innymi aplikującymi na świeżo zwolnioną posadę.
Drgnęła, słysząc cichy trzask zamykanych drzwi a zaraz później przyjemny dla ucha damski chichot. Stukot wysokich obcasów zapowiadał pojawienie się na korytarzu kolejnej rywalki do objęcia proponowanego stanowiska. Krągła blondynka o wyraźnie zarumienionym licu szybko podeszła do swej przyjaciółki, teatralnym szeptem relacjonując przebieg rozmowy kwalifikacyjnej. Deirdre wyłączyła się, przenosząc wzrok na złoty witraż - nawet podziwianie tego samego obrazu było ciekawsze od znoszenia w kółko przejętych komentarzy dotyczących Rosiera. Przystojniejszy niż na ostatnich zdjęciach w Czarownicy. Surowy, ale o c h , ta szczęka. Szkoda, że ma obrączkę. Nie wiedziałam, że jest aż tak wysoki! I ta wyniosła postura. Powoli zaczynało robić się jej niedobrze – mdłości powracały do niej coraz częściej, zaczynało ją to irytować, lecz nie na tyle, by mocniej zainteresowała się stanem własnego zdrowia. Anomalie, odbudowa Białej Wywerny, próby ułożenia sobie życia w nowej rzeczywistości, sygnowanej różą i krwią - to spędzało jej sen z powiek, wraz z chaotyczną szamotaniną z własnymi uczuciami. Obiecała sobie, że wypleni je do cna lub chociaż zminimalizuje ich wpływ na podejmowane decyzje. Popełniła błędy, straciła grunt pod nogami i musiała teraz podjąć odpowiednie kroki, by odzyskać choć część kontroli nad własnym losem. Podjęcie się godnej pracy zarobkowej było nieodłączną częścią tego planu. Większość dróg została zamknięta, istniał niezwykle wąski margines prób, które mogła podjąć. Zwalniająca się posada współpracowniczki lorda Rosiera kusiła: wiedziała, że wykonywałaby obowiązki skrupulatnie i bez większych problemów, znała się na negocjacjach a biurowe wyzwania oraz kontakty z przeróżnymi urzędami opanowała do perfekcji za czasów pracy w Ministerstwie. Pomijając skomplikowane relacje, łączące ją z Tristanem, nadawała się na to stanowisko niemalże idealnie. Długo wahała się, czy się tu pojawić, czy spróbować, czy podjąć to ryzyko. Zdecydowała się właściwie w ostatniej chwili, buntowniczo dochodząc do wniosku, że nie może prowadzić swojego życia w wiecznej zależności od kogokolwiek; że powinna kierować się obiektywnymi wskaźnikami a nie tym, co wypadało bądź nie. Chciała zawalczyć o siebie. Na tyle, na ile mogła, ograniczona zewsząd bolesną przeszłością.
I właśnie to robiła, przekraczając w końcu próg gabinetu Rosiera. Nie wiedział, że się tu zjawi, spodziewała się więc zaskoczonej reakcji, ale sama nie zdradziła się z żadnymi uczuciami. Cicho zamknęła za sobą drzwi i przeszła od razu do biurka, ściskając przed sobą popielatą teczkę z dokumentami. – Deirdre Tsagairt, sir – przedstawiła się spokojnym tonem, zajmując fotel po drugiej stronie zastawionego dokumentami blatu. Nieporządek działał jej na nerwy, ale była tak opanowana, jak nigdy. Śmiało, lecz z szacunkiem spoglądała na twarz Tristana, tylko przez sekundę zastanawiając się, czy jego wybitnie dobry humor ma związek ze spędzeniem poranka na flirtach z kolejnymi kandydatkami. Nie, nie o tym miała myśleć, była tu sobą. Wolną i obojętną, zdystansowaną i obcą. – Pozwoliłam sobie przedstawić swój życiorys oraz doświadczenie w rozbudowanej formie pisemnej – zaczęła od razu rzeczowo, nie chcąc dać Tristanowi czasu na zareagowanie w nieodpowiedni sposób. Podskórnie obawiała się kolejnego upokorzenia, wybuchu śmiechu i pełnego politowania spojrzenia. Otworzyła powoli teczkę, jeszcze raz wyrównując zebrane tam pergaminy. Perfekcja małych, zdecydowanych gestów pomagała się jej uspokoić, tak samo jak widok nienagannej kaligrafii. – Sądzę, że posiadam odpowiednie kwalifikacje, by objąć zwolnione niedawno stanowisko i rozpocząć z lordem owocną współpracę, gwarantującą obydwu stronom duże korzyści – kontynuowała, nawet nie orientując się, że może zabrzmieć dwuznacznie lub prowokująco. Jej ton pozostawał spokojny, mowa ciała zdystansowana, spojrzenie – oceanem obojętności, podbitej jedynie profesjonalizmem. Uniosła się nieco z krzesła, dbając o to, by suknia nie podjechała za wysoko, i położyła przed mężczyzną otwartą teczkę, od razu powracając do pozycji siedzącej. Ręce ułożyła równo na podłokietnikach. Czuła, że chcą drżeć, ale bez problemu opanowała tę słabość. – Przez kilka lat pracowałam w Ministerstwie Magii w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Ukończyłam staż z wybitnymi wynikami. Zajmowałam się zarówno negocjacjami oraz dyplomacją, jak i pracą biurową oraz obowiązkami administracyjnymi. Organizowałam spotkania oraz służyłam pomocą przełożonym – kontynuowała prezentację, podejrzewając, że Rosierowi nie będzie się chciało – lub nie będzie zainteresowany – przeglądaniem piętrzących się przed nim stron życiorysu. Zamilkła na chwilę, czując, że serce bije jej w piersi tak głośno, jak podczas procesu rekrutacji do Ministerstwa. Nie przeraziło jej to, wręcz przeciwnie, poczuła, że pierwszy raz od dawna zależy jej na czymś normalnym, ludzkim, prostym. – Z pewnych przyczyn osobistych sprowadzenie referencji okazało się niemożliwe – wyjaśniła nieco ciszej, szybko jednak powracając do pewniejszego tonu, by nie zagłębiać się w bolesne powody wyrzucenia z Ministerstwa. – Biegle posługuję się językiem francuskim, posiadam też podstawową wiedzę w zakresu sztuk pięknych. Cenię dobrą muzykę, znam też środowisko artystyczne, także to, które zachwyca swymi dziełami w Paryżu - dodała, milknąc w końcu na dłuższą chwilę. Zaczęła od najistotniejszych rzeczy, chcąc od razu nadać ton tej rozmowie – pokazać, że naprawdę jej zależy i że przyszła tutaj jako osoba obca, jedna z wielu kandydatek, choć – bez wątpienia – najlepsza. Nie podejmowałaby tej próby, gdyby nie była przekonana co do swoich możliwości.
Siedziała wyprostowana, z dłońmi zaplecionymi na trzymanej na kolanach aktówki, czekając na swoją kolej. Czy podjęła dobrą decyzję? Czy na pewno powinna to robić? Wypuściła powoli powietrze, starając się nie rozglądać dookoła. Fantasmagoria przytłaczała pięknem, niezależnie, czy mijała reprezentatywne foyer czy też czekała na wygodnym fotelu tuż przed gabinetem właściciela baletu - wraz z innymi aplikującymi na świeżo zwolnioną posadę.
Drgnęła, słysząc cichy trzask zamykanych drzwi a zaraz później przyjemny dla ucha damski chichot. Stukot wysokich obcasów zapowiadał pojawienie się na korytarzu kolejnej rywalki do objęcia proponowanego stanowiska. Krągła blondynka o wyraźnie zarumienionym licu szybko podeszła do swej przyjaciółki, teatralnym szeptem relacjonując przebieg rozmowy kwalifikacyjnej. Deirdre wyłączyła się, przenosząc wzrok na złoty witraż - nawet podziwianie tego samego obrazu było ciekawsze od znoszenia w kółko przejętych komentarzy dotyczących Rosiera. Przystojniejszy niż na ostatnich zdjęciach w Czarownicy. Surowy, ale o c h , ta szczęka. Szkoda, że ma obrączkę. Nie wiedziałam, że jest aż tak wysoki! I ta wyniosła postura. Powoli zaczynało robić się jej niedobrze – mdłości powracały do niej coraz częściej, zaczynało ją to irytować, lecz nie na tyle, by mocniej zainteresowała się stanem własnego zdrowia. Anomalie, odbudowa Białej Wywerny, próby ułożenia sobie życia w nowej rzeczywistości, sygnowanej różą i krwią - to spędzało jej sen z powiek, wraz z chaotyczną szamotaniną z własnymi uczuciami. Obiecała sobie, że wypleni je do cna lub chociaż zminimalizuje ich wpływ na podejmowane decyzje. Popełniła błędy, straciła grunt pod nogami i musiała teraz podjąć odpowiednie kroki, by odzyskać choć część kontroli nad własnym losem. Podjęcie się godnej pracy zarobkowej było nieodłączną częścią tego planu. Większość dróg została zamknięta, istniał niezwykle wąski margines prób, które mogła podjąć. Zwalniająca się posada współpracowniczki lorda Rosiera kusiła: wiedziała, że wykonywałaby obowiązki skrupulatnie i bez większych problemów, znała się na negocjacjach a biurowe wyzwania oraz kontakty z przeróżnymi urzędami opanowała do perfekcji za czasów pracy w Ministerstwie. Pomijając skomplikowane relacje, łączące ją z Tristanem, nadawała się na to stanowisko niemalże idealnie. Długo wahała się, czy się tu pojawić, czy spróbować, czy podjąć to ryzyko. Zdecydowała się właściwie w ostatniej chwili, buntowniczo dochodząc do wniosku, że nie może prowadzić swojego życia w wiecznej zależności od kogokolwiek; że powinna kierować się obiektywnymi wskaźnikami a nie tym, co wypadało bądź nie. Chciała zawalczyć o siebie. Na tyle, na ile mogła, ograniczona zewsząd bolesną przeszłością.
I właśnie to robiła, przekraczając w końcu próg gabinetu Rosiera. Nie wiedział, że się tu zjawi, spodziewała się więc zaskoczonej reakcji, ale sama nie zdradziła się z żadnymi uczuciami. Cicho zamknęła za sobą drzwi i przeszła od razu do biurka, ściskając przed sobą popielatą teczkę z dokumentami. – Deirdre Tsagairt, sir – przedstawiła się spokojnym tonem, zajmując fotel po drugiej stronie zastawionego dokumentami blatu. Nieporządek działał jej na nerwy, ale była tak opanowana, jak nigdy. Śmiało, lecz z szacunkiem spoglądała na twarz Tristana, tylko przez sekundę zastanawiając się, czy jego wybitnie dobry humor ma związek ze spędzeniem poranka na flirtach z kolejnymi kandydatkami. Nie, nie o tym miała myśleć, była tu sobą. Wolną i obojętną, zdystansowaną i obcą. – Pozwoliłam sobie przedstawić swój życiorys oraz doświadczenie w rozbudowanej formie pisemnej – zaczęła od razu rzeczowo, nie chcąc dać Tristanowi czasu na zareagowanie w nieodpowiedni sposób. Podskórnie obawiała się kolejnego upokorzenia, wybuchu śmiechu i pełnego politowania spojrzenia. Otworzyła powoli teczkę, jeszcze raz wyrównując zebrane tam pergaminy. Perfekcja małych, zdecydowanych gestów pomagała się jej uspokoić, tak samo jak widok nienagannej kaligrafii. – Sądzę, że posiadam odpowiednie kwalifikacje, by objąć zwolnione niedawno stanowisko i rozpocząć z lordem owocną współpracę, gwarantującą obydwu stronom duże korzyści – kontynuowała, nawet nie orientując się, że może zabrzmieć dwuznacznie lub prowokująco. Jej ton pozostawał spokojny, mowa ciała zdystansowana, spojrzenie – oceanem obojętności, podbitej jedynie profesjonalizmem. Uniosła się nieco z krzesła, dbając o to, by suknia nie podjechała za wysoko, i położyła przed mężczyzną otwartą teczkę, od razu powracając do pozycji siedzącej. Ręce ułożyła równo na podłokietnikach. Czuła, że chcą drżeć, ale bez problemu opanowała tę słabość. – Przez kilka lat pracowałam w Ministerstwie Magii w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Ukończyłam staż z wybitnymi wynikami. Zajmowałam się zarówno negocjacjami oraz dyplomacją, jak i pracą biurową oraz obowiązkami administracyjnymi. Organizowałam spotkania oraz służyłam pomocą przełożonym – kontynuowała prezentację, podejrzewając, że Rosierowi nie będzie się chciało – lub nie będzie zainteresowany – przeglądaniem piętrzących się przed nim stron życiorysu. Zamilkła na chwilę, czując, że serce bije jej w piersi tak głośno, jak podczas procesu rekrutacji do Ministerstwa. Nie przeraziło jej to, wręcz przeciwnie, poczuła, że pierwszy raz od dawna zależy jej na czymś normalnym, ludzkim, prostym. – Z pewnych przyczyn osobistych sprowadzenie referencji okazało się niemożliwe – wyjaśniła nieco ciszej, szybko jednak powracając do pewniejszego tonu, by nie zagłębiać się w bolesne powody wyrzucenia z Ministerstwa. – Biegle posługuję się językiem francuskim, posiadam też podstawową wiedzę w zakresu sztuk pięknych. Cenię dobrą muzykę, znam też środowisko artystyczne, także to, które zachwyca swymi dziełami w Paryżu - dodała, milknąc w końcu na dłuższą chwilę. Zaczęła od najistotniejszych rzeczy, chcąc od razu nadać ton tej rozmowie – pokazać, że naprawdę jej zależy i że przyszła tutaj jako osoba obca, jedna z wielu kandydatek, choć – bez wątpienia – najlepsza. Nie podejmowałaby tej próby, gdyby nie była przekonana co do swoich możliwości.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Miała ładną buzię – musiał przyznać – miała też całkiem ładne ciało; to jednak nie wszystko, tragicznie zmarła w pożarze Ministerstwa Magii Linda była niezastąpiona. Praca z kapryśnymi spełnionymi artystami była trudna, wymagała nie tylko sporej cierpliwości, ale również wysokich zdolności dyplomatycznych, których większość z tych ślicznych młodych dziewczątek nie posiadało. Pierwsza chętna wydawała się mieć dobre referencje, ale była brzydka: jakkolwiek pustym i powierzchownym bywał człowiekiem, kwestia aparycji miała ogromne znaczenie. Potrzebował kogoś, kto zostanie twarzą tego miejsca, będzie je prezentował całym – całą – sobą. Od początku wydawało mu się, że najwłaściwsza będzie dobrze wychowana młoda dama, która aparycją nie oddali się zanadto o ponętnych lic tańczących tu syren – ostatnia, która od niego wyszła, dobrze wpisywała się w ten koncept i nie była głupia, choć musiała się jeszcze wiele nauczyć. Wsłuchiwał się w stukot obcasów, znacząc na liście kolejne nazwisko, nie od razu patrząc na kolejną chętną, która przekroczyła już próg jego gabinetu. I dopiero, kiedy uniósł spojrzenie, zastanowił się, czy to wszystko było tylko dziwnym snem, czy jednak działo się naprawdę. Nie – nie spodziewał się tutaj akurat jej. Zastygł w bezruchu, z ustami zbitymi w wąską linię, wciąż trzymając w ręku pawie pióro, z którego spadł na jego dokumenty gdzieś w trakcie tej przedłużającej się chwili kleks, uważnie badając twarz Deirdre. Prędzej spodziewałby się jej w sypialni Evandry niż tutaj. Czekał jednak cierpliwie, w pierwszej chwili rozsądnie przyjmując, że może miała do omówienia sprawę nie cierpiącą zwłoki, że może przysłał ją tutaj Czarny Pan lub po prostu znudziła się łaszeniem się o meble i szukała pieszczoty, już otwierał usta, by zapewnić ją, że jest w tym momencie zajęty – ale była szybsza. Zająwszy stosowne miejsce, rozpoczęła recytację swojej przemowy. Powtórzonej przed momentem w myślach po tysiąckroć, był tego pewien, nigdy nie rozmawiała z nim w sposób tak uporządkowany.
Nie przerywał jej, w pierwszym odruchu – dość ostentacyjnie – unosząc spojrzenie na zegar tykający na ścianie naprzeciw siebie, w drugim nieco mniej ostentacyjnie sięgnął dłonią ku srebrnej papierośnicy, chwilę później otaczając się gryzącym nikotynowym dymem. Mówiła dalej, uniósł spojrzenie ku niej, kiedy położyła przed nim teczkę ze swoim życiorysem, ale bez referencji. Wziął ją – jednym uchem słuchając, wodząc przy tym wzrokiem po kaligrafowanych literach, które tak dobrze znał z otrzymywanych od niej listów. Kącik jego ust uniósł się znacząco, kiedy wspomniała o obopólnych korzyściach – w tym z pewnością miała rację.
- Nie wątpię… – wtrącił jej więc między słowa ironicznym pomrukiem. W reszcie argumentów – nie widział sensu. Niedbale przewracał kolejne kartki, ktoś z zewnątrz mógłby stwierdzić, że Tristan tak naprawdę niewiele o niej wiedział: po raz pierwszy napotkał spojrzeniem datę jej urodzenia – czy była prawdziwa? – lata, w których uczęszczała do Hogwartu, dom, do którego przyporządkowała ją tiara, odbytą prefekturę, przeszłość, która brzmiała śmiesznie w kontekście wszystkiego, co działo się z nią później. W rzeczywistości wiedział o niej znacznie więcej, niż wszyscy wystawiający jej dobre noty i wychwalający ambicję młodej, dobrze rokującej czarownicy. Nikt z nich nie wiedział, ze Deirdre potrzebowała silnego dłuta, które ociosa ją w konkretny kształt. Do roli, którą pełnić będzie równie doskonale, jak doskonale niegdyś pełniła rolę uczennicy.
Zagrajmy w tę grę na twoich zasadach, Deirdre, to zaczyna być nawet zabawne.
- Mademoiselle Tsagairt - zaczął, bez przekonania, przechodząc na płynny francuski; wspomniała o dobrej znajomości tego języka, ale czym innym był język kurew, który wystarczał do przeczytania tomiku francuskiej poezji, który jej przynosił swojego czasu, a czym innym rozmowa z poważnymi ludźmi na poważne tematy. Wyłapał w jej życiorysie kwestię pobytu w Paryżu, ale przecież od tego czasu minęły lata – pamiętała jeszcze język tak biegle? Czy mogła – przejść w niego płynnie? Akcent Tristana był doskonały, język salonów opanowany miał do perfekcji, zmuszony nie raz korzystać z niego w codziennych szlacheckich obowiązkach. – Zapewnia mnie panna o swoich wysokich kwalifikacjach, jednocześnie zastrzegając o niedostępności referencji. Zapewne zdaje sobie panna sprawę z tego, jak kuriozalnie to brzmi. Pod czyją znajdowała się panna protekcją? Dlaczego referencje okazały się niedostępne? – Nie znał szczegółów tej sprawy – i już dawno temu miał o nie zapytać, personalia tego mężczyzny interesowały go z wielu powodów. Mówił szybko, sięgał po słowa trudne, nie zamierzając ułatwiać jej posługiwania się obcym językiem. Zawiesił dłoń z papierosem nad popielniczką wykonaną z rozłożystej muszli, otrzepując spalony pył – w zamyśleniu.
- W życiorysie jest przerwa – zwrócił uwagę, unosząc spojrzenie prosto ku jej oczom. – Nie podjęła panna żadnej pracy przez ostatnie lata? Dlaczego? – Wypuścił w bok kłąb dymu. – I skąd ta nagła potrzeba zmiany? – Nie potrzebowała pracy, utrzymywał ją. Nie próbowała zerwać łańcucha, podejmując pracę u niego, bynajmniej nie uniezależni się od niego finansowo, ale nie potrafił zrozumieć jej motywacji: była znudzona? Mógł znaleźć jej zabawkę, nie musiała próbować odnaleźć się w poważniejszych sprawach. Wydawała się profesjonalna, to fakt, tak bardzo, że nie powstrzymał sarkastycznego uśmiechu, który bezlitośnie wtargnął na jego usta. Jej pewność siebie robiła wrażenie – a jego zastanawiało ile trzeba było, aby jej tę pewność odebrać. Wytrącić z równowagi, szturchnąć na linie, po której tańczyła, jak zawsze: odebrać spod stóp stabilny grunt.
Nie przerywał jej, w pierwszym odruchu – dość ostentacyjnie – unosząc spojrzenie na zegar tykający na ścianie naprzeciw siebie, w drugim nieco mniej ostentacyjnie sięgnął dłonią ku srebrnej papierośnicy, chwilę później otaczając się gryzącym nikotynowym dymem. Mówiła dalej, uniósł spojrzenie ku niej, kiedy położyła przed nim teczkę ze swoim życiorysem, ale bez referencji. Wziął ją – jednym uchem słuchając, wodząc przy tym wzrokiem po kaligrafowanych literach, które tak dobrze znał z otrzymywanych od niej listów. Kącik jego ust uniósł się znacząco, kiedy wspomniała o obopólnych korzyściach – w tym z pewnością miała rację.
- Nie wątpię… – wtrącił jej więc między słowa ironicznym pomrukiem. W reszcie argumentów – nie widział sensu. Niedbale przewracał kolejne kartki, ktoś z zewnątrz mógłby stwierdzić, że Tristan tak naprawdę niewiele o niej wiedział: po raz pierwszy napotkał spojrzeniem datę jej urodzenia – czy była prawdziwa? – lata, w których uczęszczała do Hogwartu, dom, do którego przyporządkowała ją tiara, odbytą prefekturę, przeszłość, która brzmiała śmiesznie w kontekście wszystkiego, co działo się z nią później. W rzeczywistości wiedział o niej znacznie więcej, niż wszyscy wystawiający jej dobre noty i wychwalający ambicję młodej, dobrze rokującej czarownicy. Nikt z nich nie wiedział, ze Deirdre potrzebowała silnego dłuta, które ociosa ją w konkretny kształt. Do roli, którą pełnić będzie równie doskonale, jak doskonale niegdyś pełniła rolę uczennicy.
Zagrajmy w tę grę na twoich zasadach, Deirdre, to zaczyna być nawet zabawne.
- Mademoiselle Tsagairt - zaczął, bez przekonania, przechodząc na płynny francuski; wspomniała o dobrej znajomości tego języka, ale czym innym był język kurew, który wystarczał do przeczytania tomiku francuskiej poezji, który jej przynosił swojego czasu, a czym innym rozmowa z poważnymi ludźmi na poważne tematy. Wyłapał w jej życiorysie kwestię pobytu w Paryżu, ale przecież od tego czasu minęły lata – pamiętała jeszcze język tak biegle? Czy mogła – przejść w niego płynnie? Akcent Tristana był doskonały, język salonów opanowany miał do perfekcji, zmuszony nie raz korzystać z niego w codziennych szlacheckich obowiązkach. – Zapewnia mnie panna o swoich wysokich kwalifikacjach, jednocześnie zastrzegając o niedostępności referencji. Zapewne zdaje sobie panna sprawę z tego, jak kuriozalnie to brzmi. Pod czyją znajdowała się panna protekcją? Dlaczego referencje okazały się niedostępne? – Nie znał szczegółów tej sprawy – i już dawno temu miał o nie zapytać, personalia tego mężczyzny interesowały go z wielu powodów. Mówił szybko, sięgał po słowa trudne, nie zamierzając ułatwiać jej posługiwania się obcym językiem. Zawiesił dłoń z papierosem nad popielniczką wykonaną z rozłożystej muszli, otrzepując spalony pył – w zamyśleniu.
- W życiorysie jest przerwa – zwrócił uwagę, unosząc spojrzenie prosto ku jej oczom. – Nie podjęła panna żadnej pracy przez ostatnie lata? Dlaczego? – Wypuścił w bok kłąb dymu. – I skąd ta nagła potrzeba zmiany? – Nie potrzebowała pracy, utrzymywał ją. Nie próbowała zerwać łańcucha, podejmując pracę u niego, bynajmniej nie uniezależni się od niego finansowo, ale nie potrafił zrozumieć jej motywacji: była znudzona? Mógł znaleźć jej zabawkę, nie musiała próbować odnaleźć się w poważniejszych sprawach. Wydawała się profesjonalna, to fakt, tak bardzo, że nie powstrzymał sarkastycznego uśmiechu, który bezlitośnie wtargnął na jego usta. Jej pewność siebie robiła wrażenie – a jego zastanawiało ile trzeba było, aby jej tę pewność odebrać. Wytrącić z równowagi, szturchnąć na linie, po której tańczyła, jak zawsze: odebrać spod stóp stabilny grunt.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zdziwienie, które odmalowało się na jego twarzy dało jej pewną satysfakcję, jak zwykle w jego towarzystwie przemieszaną ze strachem. Ten niepokój o reakcję Tristana wrastał powoli na stałe w ich relacje, pęczniał trującym kolcem tuż pod skórą, nie dając o sobie zapomnieć. Obawiała się, że wyrzuci ją za drzwi, że od progu wykpi lub sprowadzi do roli, z jakiej chciała się wydostać. Działała szybko i zdecydowanie, nie chcąc zostawić mu przestrzeni, którą bez problemu przejąłby – choć i tak znów znajdowała się na niższej pozycji, siedząca na mniej wygodnym fotelu, pojawiająca się tu w roli petentki, kandydatki, kobiety ocenianej i zależnej od decyzji siedzącego za biurkiem mężczyzny. Znajdowali się jednak, wbrew pozorom, w sytuacji znacznie bardziej dla niej komfortowej. W ramach, które znała i akceptowała. W roli, jaką nie raz już przyjmowała, godząc się z krytyką i stawianymi wymaganiami. Aura profesjonalizmu pozwalała jej zachować stoicki spokój, nawet gdy widziała wymowne spojrzenie Rosiera, skierowane na zegarek – zajmowała jego cenny czas, który mógł poświęcić kolejnej wdzięczącej się do niego blondyneczce? – oraz sarkastyczny uśmiech, nadający jego przystojnej twarzy tego frustrująco-fascynującego wyrazu, odbierającego rozum każdej kobiecie. Prawie każdej, pozostawała niewzruszona, nie dała się także wytrącić z równowagi dwuznacznym komentarzem, wtłoczonym pomiędzy zaplanowane elementy wypowiedzi. Przekazała wszystko, co chciała, tak jak chciała – w końcu musiała jednak pozwolić na zapadnięcie ciszy, przerywanej tylko szelestem przesuwanych od niechcenia pergaminów oraz specyficznym dźwiękiem tlącego się papierosa. Gdyby siedział przed nim mężczyzna, przesunąłby papierośnicę i w jego stronę – poczuła się zlekceważona, lecz przywykła do tego uczucia. Wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet o cal, usta nie drgnęły, powieki nie zatrzepotały, nawet pod jego sarkastycznym spojrzeniem, wzbudzającym w niej ogień, do którego nie zdołała przywyknąć przez te wszystkie miesiące.
Mademoiselle sprowadziło ją z powrotem na ziemię. A więc tak. Podjął rzuconą rękawicę, lecz zaczynał rozgrywkę na własnych zasadach, próbując wprowadzić zamęt płynną zmianą języka. Atak nieudany – ostatnio nie używała francuskiego tak często, lecz przez kilka lat posługiwała się nim na co dzień w rozmowach z Apollinare’m, bywało, że ciągle myślała w tym języku, nadal zaglądała do książek paryskich klasyków. Miała dobrą pamięć, a wyrafinowane słownictwo, którym posługiwał się Rosier, pozwoliło jej przypomnieć sobie idealny akcent, szybko odświeżając odrobinę przykurzoną dźwięczność. Forma nie sprawiała jej problemów, robiła to treść – ta uderzała celnie w niewygodne luki, naruszając prywatność w majestacie prawa. Sama zezwoliła na podobne pytania, próbując swych sił w tej pokrętnej rekrutacji. Sądziła, że jest na to gotowa, wątpliwości nasuwały się same, lecz coś zapiekło ją w przełyku, pozostając jednak skryte pod maską opanowania. – Referencje ze stażu oraz jednostkowe z wcześniejszych stanowisk znajdują się w teczce, sir - zaczęła płynnie i spokojnie; brakowało tylko tej ostatniej, najważniejszej, podsumowującej, wiedziała, że to o nią właśnie pyta, pragnęła jednak podkreślić, że posiada odpowiednie doświadczenie. – Ostatnich nie otrzymałam ze względów na nieporozumienie z ówczesnym dyrektorem Departamentu, lordem Blackiem. Rozstałam się z Ministerstwem w napiętych stosunkach, nie chciałam zaogniać konfliktu z przełożonym, dlatego zrezygnowałam z prób zdobycia referencji – kontynuowała zgodnie z prawdą, choć niezwykle eufemistycznie. Miała nadzieję, że podkreśli tym swoje doświadczenie z zakresu dbałości o dobre relacje oraz umiejętności łagodzenia konfliktów. – Rozumiem, że nie ufa mi lord na słowo, ale pozostałe kwestie z mojego życiorysu świadczą na moją korzyść– dodała po chwili, prawie niezauważalnie poprawiając się na fotelu. Ten temat był dla niej niewygodny i grząski; wyczuwała, że Rosier robi to specjalnie, chcąc sprawdzić, w którym momencie złamie jej profesjonalny dystans na pół. Nie mogła dać mu tej satysfakcji. – Z przyczyn osobistych – odpowiedziała krótko i nieustępliwie, nie chcąc wdawać się w szczegóły, które nie obchodziłyby normalnego pracodawcy. Doskonale wiedział, co robiła przez ostatnie dwa lata. Fortunnie, ostatnia poruszana kwestia pozwalała jej wypowiedzieć się bez wewnętrznego najeżenia. – Chcę wrócić do życia zawodowego – rozpoczęła od razu, szczerze; chciała wrócić do życia w ogóle, do rutyny, do ludzi, do obowiązków, które nie wiązały się z upokorzeniem i zacieśniającą się pętlą zależności. – Brakuje mi wyzwań oraz wymagających bodźców. Lubię zgłębiać nowe rejony, niezależnie, czy chodzi o sztukę czy o umiejętność zarządzania – ciągnęła spokojnie, z przekonaniem, głosem cichym i przyjemnym dla ucha. – Pragnę się rozwijać, a nie istnieje do tego lepsze miejsce niż odpowiedzialne stanowisko, na którym będę mogła wykorzystać wszystkie moje atuty, doświadczenie oraz talenty. Potrafię negocjować i zjednywać sobie ludzi, bywam pedantyczna, dbam o szczegóły, prowadzę satysfakcjonujące rozmowy z każdym oraz jestem w stanie łagodzić najtrudniejsze charaktery, a artyści zaliczają się do tego grona – zawiesiła głos, czując, jak zapach dymu miesza się z perfumami Tristana, co odrobinę ją dekoncentrowało. – Posada asystentki jej lordowskiej mości jest także wielką nobilitacją – niesie ze sobą wiele obowiązków, ale i daje równie dużo korzyści a Fantasmagoria cieszy się słuszną renomą. To zaszczyt pracować w takich warunkach – zakończyła, zostawiając komplement na niechciany finał; nie chciała sprawiać mu tym przyjemności, naprawdę tak sądziła, lecz to, co działo się poza toczoną przez nich grą wywoływało w niej rosnącą frustrację. W podobnym pochwalnym tonie zwracała się do niego jako Miu – i nie chciała wracać do tamtych wspomnień.
Mademoiselle sprowadziło ją z powrotem na ziemię. A więc tak. Podjął rzuconą rękawicę, lecz zaczynał rozgrywkę na własnych zasadach, próbując wprowadzić zamęt płynną zmianą języka. Atak nieudany – ostatnio nie używała francuskiego tak często, lecz przez kilka lat posługiwała się nim na co dzień w rozmowach z Apollinare’m, bywało, że ciągle myślała w tym języku, nadal zaglądała do książek paryskich klasyków. Miała dobrą pamięć, a wyrafinowane słownictwo, którym posługiwał się Rosier, pozwoliło jej przypomnieć sobie idealny akcent, szybko odświeżając odrobinę przykurzoną dźwięczność. Forma nie sprawiała jej problemów, robiła to treść – ta uderzała celnie w niewygodne luki, naruszając prywatność w majestacie prawa. Sama zezwoliła na podobne pytania, próbując swych sił w tej pokrętnej rekrutacji. Sądziła, że jest na to gotowa, wątpliwości nasuwały się same, lecz coś zapiekło ją w przełyku, pozostając jednak skryte pod maską opanowania. – Referencje ze stażu oraz jednostkowe z wcześniejszych stanowisk znajdują się w teczce, sir - zaczęła płynnie i spokojnie; brakowało tylko tej ostatniej, najważniejszej, podsumowującej, wiedziała, że to o nią właśnie pyta, pragnęła jednak podkreślić, że posiada odpowiednie doświadczenie. – Ostatnich nie otrzymałam ze względów na nieporozumienie z ówczesnym dyrektorem Departamentu, lordem Blackiem. Rozstałam się z Ministerstwem w napiętych stosunkach, nie chciałam zaogniać konfliktu z przełożonym, dlatego zrezygnowałam z prób zdobycia referencji – kontynuowała zgodnie z prawdą, choć niezwykle eufemistycznie. Miała nadzieję, że podkreśli tym swoje doświadczenie z zakresu dbałości o dobre relacje oraz umiejętności łagodzenia konfliktów. – Rozumiem, że nie ufa mi lord na słowo, ale pozostałe kwestie z mojego życiorysu świadczą na moją korzyść– dodała po chwili, prawie niezauważalnie poprawiając się na fotelu. Ten temat był dla niej niewygodny i grząski; wyczuwała, że Rosier robi to specjalnie, chcąc sprawdzić, w którym momencie złamie jej profesjonalny dystans na pół. Nie mogła dać mu tej satysfakcji. – Z przyczyn osobistych – odpowiedziała krótko i nieustępliwie, nie chcąc wdawać się w szczegóły, które nie obchodziłyby normalnego pracodawcy. Doskonale wiedział, co robiła przez ostatnie dwa lata. Fortunnie, ostatnia poruszana kwestia pozwalała jej wypowiedzieć się bez wewnętrznego najeżenia. – Chcę wrócić do życia zawodowego – rozpoczęła od razu, szczerze; chciała wrócić do życia w ogóle, do rutyny, do ludzi, do obowiązków, które nie wiązały się z upokorzeniem i zacieśniającą się pętlą zależności. – Brakuje mi wyzwań oraz wymagających bodźców. Lubię zgłębiać nowe rejony, niezależnie, czy chodzi o sztukę czy o umiejętność zarządzania – ciągnęła spokojnie, z przekonaniem, głosem cichym i przyjemnym dla ucha. – Pragnę się rozwijać, a nie istnieje do tego lepsze miejsce niż odpowiedzialne stanowisko, na którym będę mogła wykorzystać wszystkie moje atuty, doświadczenie oraz talenty. Potrafię negocjować i zjednywać sobie ludzi, bywam pedantyczna, dbam o szczegóły, prowadzę satysfakcjonujące rozmowy z każdym oraz jestem w stanie łagodzić najtrudniejsze charaktery, a artyści zaliczają się do tego grona – zawiesiła głos, czując, jak zapach dymu miesza się z perfumami Tristana, co odrobinę ją dekoncentrowało. – Posada asystentki jej lordowskiej mości jest także wielką nobilitacją – niesie ze sobą wiele obowiązków, ale i daje równie dużo korzyści a Fantasmagoria cieszy się słuszną renomą. To zaszczyt pracować w takich warunkach – zakończyła, zostawiając komplement na niechciany finał; nie chciała sprawiać mu tym przyjemności, naprawdę tak sądziła, lecz to, co działo się poza toczoną przez nich grą wywoływało w niej rosnącą frustrację. W podobnym pochwalnym tonie zwracała się do niego jako Miu – i nie chciała wracać do tamtych wspomnień.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Płynny język Deirdre rzeczywiście wydawał się mu zaskakujący, nie spodziewał się, że potrafi aż tyle. A szkoda, gdyby wiedział w przeszłości, być może prosiłby ją o używanie tego języka znacznie częściej, w jej ustach tym mocniej brzmiał jak język miłości - kącik jego ust uniósł się nieco wyżej, tym razem w drapieżnym zadowoleniu. Zignorował jej słowa odnoszące się do pozostałych referencji, nie o nie pytał i Deirdre doskonale zdawała sobie z tego sprawę - pytał o te, których nie otrzymała, a o których istnieniu zapewniała.
- Nieporozumienie - pociągnął temat, zatrzymując spojrzenie na petentce, na ślepo - odruchowo - przysunął papieros pod popielnicę, otrzepując go z pyłu po raz kolejny. - Interesujące - stwierdził, nie odejmując od niej wzroku - Co było przyczyną tego nieporozumienia, panno Tsagairt? Dlaczego skonfliktowała się panna z przełożonym? - Krnąbrna, nieposłuszna, ignorująca zakazy, nim trafiła pod jego opiekę wydawała się podejmować znacznie więcej złych decyzji. Wiedział o ich konflikcie - i wiedział, że Deirdre nie miała wtedy jeszcze jego, żeby pomyślał za nią. Obiektywnie, konflikt z przełożonym nie wydawał się być jej atutem. - Z przyczyn osobistych - powtórzył tonem, w którym przewijało się powątpiewanie; ostatecznie nie musiała o tym mówić, a on nie miał środków, by ją do tego zmusić - musiała jednak zdawać sobie sprawę z tego, ze tajemnice w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej nie były mile widziane. Zwłaszcza szemrane - choć jego awersja do rodziny Blacków nie była tajemnicą.
Znacznie bardziej interesujące wydały mu się jej kolejne słowa, chciała wrócić do życia osobistego - początkowo ten pomysł go śmieszył, początkowo mu nie dowierzał, początkowo nie rozumiał jej pobudek; dopiero teraz zaczynał się zastanawiać nad ich sensem. Zastukał krańcem papierosa o popielnicę wykonaną z rozłożystej muszli - w zamyśleniu - wysłuchując jej pochwalnej przemowy na temat swojej nieskromnej osoby. Miała przynajmniej część racji, jeśli tylko chciała, potrafiła popisać się srebrną mową, niekiedy traciła przytomność umysłu przy nim - ale ich łączyła szczególna więź i nie dało się tego porównać. Stwierdziła, że brakuje jej nowych bodźców - nie wątpił, że mówiła szczerze; była znudzona, a znudzona miewała głupie pomysły, z głupich pomysłów rodziły się problemy, a z tych nie miał czasu ani cierpliwości jej znowu wyciągać. Zakotwiczenie jej w Fantasmagorii miałoby swoje zalety, dostałaby swoją upragnioną niezależność, a raczej jej ułudę, ciągle na jego smyczy i pod jego okiem. - Niewątpliwie - mruknął w zamyśleniu, odpowiadając na jej wyrafinowane komplementy, mile łechtały jego ego, jednak znał ją i wachlarz jej masek wystarczająco dobrze, by poza drobną przyjemnością nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Przekartkował życiorys, znajdując referencje z Francji - bardziej zainteresowany datą, niż jego faktycznym przebiegiem. Ile lat minęło, odkąd ostatnio widziała Sauveterre'a? Ile lat minęło - że wciąż o nim pamięta?
- Satysfakcjonujące rozmowy z każdym - podjął, nie wytrącony z zamyślenia - raczej przeciągając chwilę skupienia, niż przechodząc do kolejnego wątku tej rozmowy. - Nie będę krył, panno Tsagairt, w moich kręgach była panna swojego czasu sławna. Rozumiem, że paryskie środowisko artystyczne również zaznało owych satysfakcjonujących rozmów - Byłaś kurwą, Deirdre, co jeśli ktoś cię pozna? - Ile osób będzie w stanie rozpoznać panny... twarz? nazwisko? - Nazywanie rzeczy po imieniu nie wpisywało się jednak w konwencję dzisiejszej rozmowy, choć gabinet był wyciszony, ściany miały uszy - za ścianą sekretarka wypełniała odpowiednie papiery, nie zamierzał kopać pod nią dołka, kiedy nie był jeszcze przekonany co do własnej decyzji. Jej orientalna uroda z jednej strony zwracała uwagę, z drugiej - sama w sobie była kamuflażem. - Wydaje mi się, że miała okazję panna spotkać również moją siostrę, lady Rosier. Dlaczego jej trudny charakter nie przeszedł tego testu? - W zasadzie Fantine też była artystką, Deirdre sprzecznie ze swoimi słowami nie załagodziła jej obyczajów; nie dziwił się temu, miały zatarg bardziej personalny rozbijający się o zazdrość młodszej siostry, szukał jednak w jej samochwalczych opowieściach luk, które mogłyby mu pomóc potrząsnąć gruntem, na którym stała. A stała na nim pewnie - co jedynie wzmagało wątpliwości odnośnie tego, czy jej dzisiejsza wizyta rzeczywiście była aż tak bezsensowna, jak wydawało się to początkowo.
- Proszę się pochwalić znajomościami - zaproponował, dopiero teraz przenosząc spojrzenie ku jej oczom - nie zdradzało wiele, choć kpiący wyraz został przysłonięty surowością. - Jakie dzieła miała panna okazję oglądać w Paryżu? Zaznaczam - w jego głosie pojawiła się ostrzejsza nuta - że amatorskie malarstwo mnie nie interesuje - Nie miał wątpliwości, w Paryżu zaznała tego świata za sprawą znajomości z Sauveterrem; niepotrzebnie przywoływała mu przed oczy jego obraz.
- Nieporozumienie - pociągnął temat, zatrzymując spojrzenie na petentce, na ślepo - odruchowo - przysunął papieros pod popielnicę, otrzepując go z pyłu po raz kolejny. - Interesujące - stwierdził, nie odejmując od niej wzroku - Co było przyczyną tego nieporozumienia, panno Tsagairt? Dlaczego skonfliktowała się panna z przełożonym? - Krnąbrna, nieposłuszna, ignorująca zakazy, nim trafiła pod jego opiekę wydawała się podejmować znacznie więcej złych decyzji. Wiedział o ich konflikcie - i wiedział, że Deirdre nie miała wtedy jeszcze jego, żeby pomyślał za nią. Obiektywnie, konflikt z przełożonym nie wydawał się być jej atutem. - Z przyczyn osobistych - powtórzył tonem, w którym przewijało się powątpiewanie; ostatecznie nie musiała o tym mówić, a on nie miał środków, by ją do tego zmusić - musiała jednak zdawać sobie sprawę z tego, ze tajemnice w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej nie były mile widziane. Zwłaszcza szemrane - choć jego awersja do rodziny Blacków nie była tajemnicą.
Znacznie bardziej interesujące wydały mu się jej kolejne słowa, chciała wrócić do życia osobistego - początkowo ten pomysł go śmieszył, początkowo mu nie dowierzał, początkowo nie rozumiał jej pobudek; dopiero teraz zaczynał się zastanawiać nad ich sensem. Zastukał krańcem papierosa o popielnicę wykonaną z rozłożystej muszli - w zamyśleniu - wysłuchując jej pochwalnej przemowy na temat swojej nieskromnej osoby. Miała przynajmniej część racji, jeśli tylko chciała, potrafiła popisać się srebrną mową, niekiedy traciła przytomność umysłu przy nim - ale ich łączyła szczególna więź i nie dało się tego porównać. Stwierdziła, że brakuje jej nowych bodźców - nie wątpił, że mówiła szczerze; była znudzona, a znudzona miewała głupie pomysły, z głupich pomysłów rodziły się problemy, a z tych nie miał czasu ani cierpliwości jej znowu wyciągać. Zakotwiczenie jej w Fantasmagorii miałoby swoje zalety, dostałaby swoją upragnioną niezależność, a raczej jej ułudę, ciągle na jego smyczy i pod jego okiem. - Niewątpliwie - mruknął w zamyśleniu, odpowiadając na jej wyrafinowane komplementy, mile łechtały jego ego, jednak znał ją i wachlarz jej masek wystarczająco dobrze, by poza drobną przyjemnością nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Przekartkował życiorys, znajdując referencje z Francji - bardziej zainteresowany datą, niż jego faktycznym przebiegiem. Ile lat minęło, odkąd ostatnio widziała Sauveterre'a? Ile lat minęło - że wciąż o nim pamięta?
- Satysfakcjonujące rozmowy z każdym - podjął, nie wytrącony z zamyślenia - raczej przeciągając chwilę skupienia, niż przechodząc do kolejnego wątku tej rozmowy. - Nie będę krył, panno Tsagairt, w moich kręgach była panna swojego czasu sławna. Rozumiem, że paryskie środowisko artystyczne również zaznało owych satysfakcjonujących rozmów - Byłaś kurwą, Deirdre, co jeśli ktoś cię pozna? - Ile osób będzie w stanie rozpoznać panny... twarz? nazwisko? - Nazywanie rzeczy po imieniu nie wpisywało się jednak w konwencję dzisiejszej rozmowy, choć gabinet był wyciszony, ściany miały uszy - za ścianą sekretarka wypełniała odpowiednie papiery, nie zamierzał kopać pod nią dołka, kiedy nie był jeszcze przekonany co do własnej decyzji. Jej orientalna uroda z jednej strony zwracała uwagę, z drugiej - sama w sobie była kamuflażem. - Wydaje mi się, że miała okazję panna spotkać również moją siostrę, lady Rosier. Dlaczego jej trudny charakter nie przeszedł tego testu? - W zasadzie Fantine też była artystką, Deirdre sprzecznie ze swoimi słowami nie załagodziła jej obyczajów; nie dziwił się temu, miały zatarg bardziej personalny rozbijający się o zazdrość młodszej siostry, szukał jednak w jej samochwalczych opowieściach luk, które mogłyby mu pomóc potrząsnąć gruntem, na którym stała. A stała na nim pewnie - co jedynie wzmagało wątpliwości odnośnie tego, czy jej dzisiejsza wizyta rzeczywiście była aż tak bezsensowna, jak wydawało się to początkowo.
- Proszę się pochwalić znajomościami - zaproponował, dopiero teraz przenosząc spojrzenie ku jej oczom - nie zdradzało wiele, choć kpiący wyraz został przysłonięty surowością. - Jakie dzieła miała panna okazję oglądać w Paryżu? Zaznaczam - w jego głosie pojawiła się ostrzejsza nuta - że amatorskie malarstwo mnie nie interesuje - Nie miał wątpliwości, w Paryżu zaznała tego świata za sprawą znajomości z Sauveterrem; niepotrzebnie przywoływała mu przed oczy jego obraz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kłęby dymu, przesłaniające nonszalanckiego Tristana, pomagały w skupieniu. Nie widziała wyraźnie rysów jego twarzy, kpiącego uśmiechu i nawet ostre spojrzenie zdawało się łagodzone przez szare opary, zawisające między nimi niczym zaklęcie obronne. Rozwiewane raz po raz drapieżnymi acz wyważonymi sztychami. – Nieporozumienie wiązało się z przekraczaniem przez lorda Blacka granic profesjonalizmu oraz prób przeniesienia naszej relacji na nieakceptowany przeze mnie poziom zażyłości. Nie zamierzałam komplikować życia szanowanego polityka, nie miałam też szans do sprawiedliwego rozwiązania tego problemu, stąd brak referencji – odpowiedź gładko spłynęła z jej ust, nie zawahała się, wytrzymując spojrzenie orzechowych oczu. Wiedział, a mimo to pytał, a właśnie dlatego pytał, sprawdzając, jak się zachowa. Rozumiała to, przygotowała się przecież na dużo gorsze przyjęcie. Mimo wszystko odczuwała wdzięczność, że, przynajmniej na razie, zdawał się traktować ją odpowiednio, nawet jeśli było to wywołane jedynie chęcią rozrywki jej kosztem. Potrafiła nawet najbardziej wyrafinowane gry zwyciężać na swoją korzyść, lecz tym razem natrafiła na wyjątkowo silnego przeciwnika. – Wierzę, że podobne nieeleganckie sytuacje nie zdarzają się w przybytku lorda Rosiera, więc nie mam obaw do zaistnienia podobnego konfliktu – dodała lekko, subtelnie zarysowując granicę. Wytyczała ją od razu, sugerując, że to, co działo się w zaciszu Białej Willi, nie mogło powtarzać się w stosunkach pomiędzy pracodawcą a pracownicą.
Wtrącane przez Rosiera półsłowka miały na celu wypchnięcie ją z rytmu, delikatniej niż potężne pchnięcia, zadawane ostrzem celnych pytań. Drobne nękanie niekiedy przynosiło równie dobre rezultaty co ciężki arsenał, doceniała to, przygotowując się na następny atak. Słusznie, uderzył we wrażliwą strunę – smukłe palce dłoni zadrgały na krawędzi podłokietników, ale opanowała je szybko. – Sławna? Jako kto? – zdziwiła się z teatralną uprzejmością: Miu zginęła z jego ręki, to on rzucił ostatnią grudę ziemi na jej pokiereszowane ciało. Wskrzeszał je teraz by ją przestraszyć, zagrać na emocjach, przerazić na tyle, by znów pochyliła głowę i wycofała się ze swych pragnień, by stłumiła ambicje. W pierwszym odruchu mu się to udało, serce przyśpieszyło rytm, miał rację – poniekąd – ale ostatnie doświadczenia nauczyły ją wytrwałości. Nie miała zbyt wiele do stracenia. – Nie należę do osób rozpoznawalnych, azjatyckie twarze zlewają się Brytyjczykom w jedno, zapewne doszło do pomyłki – wyjaśniła cierpliwie. – Czasem inny strój, makijaż, ton głosu czy charakter potrafią wprowadzić w błąd, to zrozumiałe – dodała aluzję do swej przenikalności; potrafiła być każdym, owszem, uważny obserwator odkryłby w jej rysach dawną Miu, ale zmieniała się coraz bardziej, a odpowiednio wykorzystana orientalna uroda działała na jej korzyść. Trudno było powiązać pewną siebie, odpowiedzialną i zachowawczą asystentkę, negocjującą w imieniu szanowanego baletu z półnagą gejszą, śmiejącą się piskliwie w burdelu. Pozostawała jednak kwestia nazwiska. W Wenus zyskała miano Czarnej Orchidei, stworzone przez Rosiera i podłapane przez innych gości; inni znali ją jako Miu, prawdziwe imię pozostawało tajemnicą. – Personalia nie powinny stanowić problemu, moje nazwisko jest znane głównie w Ministerstwie – kiedy jeszcze Ministerstwo istniało – powiedziała po może zbyt długiej chwili milczenia. Spopielenie dokumentacji dawało szansę na nowy start – ale czy istniała szansa, by z niej skorzystać? Nie zapędzała się aż tak daleko w swych aspiracjach, chciała tylko pracować, wypełniać dni obowiązkami. Miesiące odpoczynku pozwoliły jej wyzdrowieć, zniwelować zaniedbania z okresu Wenus. Czuła się, pod każdym względem, silniejsza i potrzebowała zajęcia. Bierne czekanie na Tristana w Białej Willi powoli doprowadzało ją do obłędu; i tak miała wiele wolnego czasu, by zgłębiać tajniki czarnej magii i dbać o swój rozwój. Nie chciała być utrzymanką, nie chciała przejść z jednego burdelu do drugiego, prywatnego.
Z zamyślenia i iskierek buntu, widocznych w spojrzeniu, wyrwało ją wspomnienie Fantine. Prawie uniosła brwi w zdziwieniu, pohamowała jednakże ten grymas. Wypominanie prywatnych niesnasek uważała za pewien nietakt, lecz to on był tutaj – i nie tylko – górą, musiała więc tańczyć do wygrywanej przez niego melodii, pilnując przy tym, by zwinne kroki doprowadzały mimo wszystko do wybranego przez nią celu. – Wydawało mi się, że zna lord przebieg naszej konwersacji oraz rozumie stopień udziału osób trzecich – powiedziała z mocą, starając się nie przemycać do swych słów nagany lub irytacji. – Konwersacje wśród członków rodziny są zazwyczaj wyjątkowo burzliwe, zwłaszcza, gdy dochodzi do czaroczynów – ujęła tę sytuację w niemalże prawnicze ramy; miotanie zaklęciami, nawet nieszkodliwymi acz upokarzającymi, nie pomagało w prowadzeniu negocjacji. – Wątpię, by wśród artystów, nawet kapryśnych oraz pełnych pasji, dochodziło podczas rozmów do podobnie skrajnych działań – kontynuowała ze spokojem. – Zaryzykowałabym też pogląd, że jeśli nie uda mi się porozumieć z jakimś reprezentantem bądź mecenasem, który zachowywałby się w podobnie chaotyczny i nieodpowiadający jego pochodzeniu sposób, nie jest on godny, by wystąpić na scenie Fantasmagorii – mówiła powoli, odnosząc się do ogólnych zasad rządzących tym światem. Gdyby Melisande nie potraktowała Fantine zaklęciem, Deirdre była prawie pewna, że udałoby się jej porozumieć także z kapryśną siostrą. – Nigdy też nie wchodzę w wewnętrzne spory rodów szlacheckich. To byłoby z mojej strony czymś niedopuszczalnym – dodała w gwoli wyjaśnienia, Rosier także cenił swoją rodzinę, nawet najwspanialsza tancerka nie mogłaby wystąpić w balecie, gdyby zabronił jej tego ojciec – a Deirdre nie zamierzała na siłę doprowadzać do podobnych kryzysów. Wierzyła, że i Tristan ma podobny pogląd na cenę zdobycia jakiegoś głośnego nazwiska. Pokazała się ze strony zdecydowanej i ambitnej, pewnej siebie: zapomniała już, że potrafiła taka być, poniekąd bardziej udawała to, co reprezentowała sobą przed laty, ale dzięki temu czuła, że jakaś zapomniana część Deirdre powoli odżywa, napełniając ją większą siłą.
Zwłaszcza, gdy w końcu padło konkretne pytanie. Podszyte aluzją, jakiej – w ferworze rozmowy – nie zrozumiała. Nie myślała o Sauveterre, myślała o tym, co mogłoby pomóc zaimponować Tristanowi i przekonać go do tego, że nadaje się na to stanowisko. – Baugé, Rossi, Calvi należą do moich ulubionych twórców, z którymi miałam przyjemność rozmawiać – wymieniła od razu, przez chwilę powracając wspomnieniami do pobytu w Paryżu. – Poza tym głównie artyści związani z teatrem Châtelet oraz galeriami sztuki powiązanymi nazwiskiem mecenasa Tillona. Zbierał on w swoim ręku najgłośniejsze nazwiska ostatnich lat. Inwestował zwłaszcza w debiutantów – w 1952 roku nikt o nich nie słyszał, obecnie są rozchwytywani – kontynuowała płynnie, wyraźnie się rozluźniając. Gdy nie musiała bronić się przed atakami, skupiała się na tym, co było naprawdę istotne przy sprawdzaniu kwalifikacji. – Na pewno kojarzy lord także wyjątkową śpiewaczkę, Belle. Oczywiście nie mam bezpośredniego kontaktu z tą zachwycającą kobietą, ale jej były mecenas, pomagający w początkach kariery, należał do grona moich przyjaciół – ten aspekt znajomości z Georges’em często otwierał wiele drzwi, także na dyplomatycznych salonach. Wystarczyło zagrać imieniem rozchwytywanej gwiazdki, by poważani ambasadorowie rozluźniali się. Rozmowa o muzyce łagodziła obyczaje, zwłaszcza, gdy dotyczyła pięknej kobiety.
– Znali mnie jako obiecującą stażystkę i przyszłą dyplomatkę, posiadamy kontakt listowny – zakończyła, powracając nieco do wcześniejszego pytania Tristana. Chciała podkreślić, że w Paryżu wypełniała swoje obowiązki, nie pojawiając się tam w roli Miu.
Wtrącane przez Rosiera półsłowka miały na celu wypchnięcie ją z rytmu, delikatniej niż potężne pchnięcia, zadawane ostrzem celnych pytań. Drobne nękanie niekiedy przynosiło równie dobre rezultaty co ciężki arsenał, doceniała to, przygotowując się na następny atak. Słusznie, uderzył we wrażliwą strunę – smukłe palce dłoni zadrgały na krawędzi podłokietników, ale opanowała je szybko. – Sławna? Jako kto? – zdziwiła się z teatralną uprzejmością: Miu zginęła z jego ręki, to on rzucił ostatnią grudę ziemi na jej pokiereszowane ciało. Wskrzeszał je teraz by ją przestraszyć, zagrać na emocjach, przerazić na tyle, by znów pochyliła głowę i wycofała się ze swych pragnień, by stłumiła ambicje. W pierwszym odruchu mu się to udało, serce przyśpieszyło rytm, miał rację – poniekąd – ale ostatnie doświadczenia nauczyły ją wytrwałości. Nie miała zbyt wiele do stracenia. – Nie należę do osób rozpoznawalnych, azjatyckie twarze zlewają się Brytyjczykom w jedno, zapewne doszło do pomyłki – wyjaśniła cierpliwie. – Czasem inny strój, makijaż, ton głosu czy charakter potrafią wprowadzić w błąd, to zrozumiałe – dodała aluzję do swej przenikalności; potrafiła być każdym, owszem, uważny obserwator odkryłby w jej rysach dawną Miu, ale zmieniała się coraz bardziej, a odpowiednio wykorzystana orientalna uroda działała na jej korzyść. Trudno było powiązać pewną siebie, odpowiedzialną i zachowawczą asystentkę, negocjującą w imieniu szanowanego baletu z półnagą gejszą, śmiejącą się piskliwie w burdelu. Pozostawała jednak kwestia nazwiska. W Wenus zyskała miano Czarnej Orchidei, stworzone przez Rosiera i podłapane przez innych gości; inni znali ją jako Miu, prawdziwe imię pozostawało tajemnicą. – Personalia nie powinny stanowić problemu, moje nazwisko jest znane głównie w Ministerstwie – kiedy jeszcze Ministerstwo istniało – powiedziała po może zbyt długiej chwili milczenia. Spopielenie dokumentacji dawało szansę na nowy start – ale czy istniała szansa, by z niej skorzystać? Nie zapędzała się aż tak daleko w swych aspiracjach, chciała tylko pracować, wypełniać dni obowiązkami. Miesiące odpoczynku pozwoliły jej wyzdrowieć, zniwelować zaniedbania z okresu Wenus. Czuła się, pod każdym względem, silniejsza i potrzebowała zajęcia. Bierne czekanie na Tristana w Białej Willi powoli doprowadzało ją do obłędu; i tak miała wiele wolnego czasu, by zgłębiać tajniki czarnej magii i dbać o swój rozwój. Nie chciała być utrzymanką, nie chciała przejść z jednego burdelu do drugiego, prywatnego.
Z zamyślenia i iskierek buntu, widocznych w spojrzeniu, wyrwało ją wspomnienie Fantine. Prawie uniosła brwi w zdziwieniu, pohamowała jednakże ten grymas. Wypominanie prywatnych niesnasek uważała za pewien nietakt, lecz to on był tutaj – i nie tylko – górą, musiała więc tańczyć do wygrywanej przez niego melodii, pilnując przy tym, by zwinne kroki doprowadzały mimo wszystko do wybranego przez nią celu. – Wydawało mi się, że zna lord przebieg naszej konwersacji oraz rozumie stopień udziału osób trzecich – powiedziała z mocą, starając się nie przemycać do swych słów nagany lub irytacji. – Konwersacje wśród członków rodziny są zazwyczaj wyjątkowo burzliwe, zwłaszcza, gdy dochodzi do czaroczynów – ujęła tę sytuację w niemalże prawnicze ramy; miotanie zaklęciami, nawet nieszkodliwymi acz upokarzającymi, nie pomagało w prowadzeniu negocjacji. – Wątpię, by wśród artystów, nawet kapryśnych oraz pełnych pasji, dochodziło podczas rozmów do podobnie skrajnych działań – kontynuowała ze spokojem. – Zaryzykowałabym też pogląd, że jeśli nie uda mi się porozumieć z jakimś reprezentantem bądź mecenasem, który zachowywałby się w podobnie chaotyczny i nieodpowiadający jego pochodzeniu sposób, nie jest on godny, by wystąpić na scenie Fantasmagorii – mówiła powoli, odnosząc się do ogólnych zasad rządzących tym światem. Gdyby Melisande nie potraktowała Fantine zaklęciem, Deirdre była prawie pewna, że udałoby się jej porozumieć także z kapryśną siostrą. – Nigdy też nie wchodzę w wewnętrzne spory rodów szlacheckich. To byłoby z mojej strony czymś niedopuszczalnym – dodała w gwoli wyjaśnienia, Rosier także cenił swoją rodzinę, nawet najwspanialsza tancerka nie mogłaby wystąpić w balecie, gdyby zabronił jej tego ojciec – a Deirdre nie zamierzała na siłę doprowadzać do podobnych kryzysów. Wierzyła, że i Tristan ma podobny pogląd na cenę zdobycia jakiegoś głośnego nazwiska. Pokazała się ze strony zdecydowanej i ambitnej, pewnej siebie: zapomniała już, że potrafiła taka być, poniekąd bardziej udawała to, co reprezentowała sobą przed laty, ale dzięki temu czuła, że jakaś zapomniana część Deirdre powoli odżywa, napełniając ją większą siłą.
Zwłaszcza, gdy w końcu padło konkretne pytanie. Podszyte aluzją, jakiej – w ferworze rozmowy – nie zrozumiała. Nie myślała o Sauveterre, myślała o tym, co mogłoby pomóc zaimponować Tristanowi i przekonać go do tego, że nadaje się na to stanowisko. – Baugé, Rossi, Calvi należą do moich ulubionych twórców, z którymi miałam przyjemność rozmawiać – wymieniła od razu, przez chwilę powracając wspomnieniami do pobytu w Paryżu. – Poza tym głównie artyści związani z teatrem Châtelet oraz galeriami sztuki powiązanymi nazwiskiem mecenasa Tillona. Zbierał on w swoim ręku najgłośniejsze nazwiska ostatnich lat. Inwestował zwłaszcza w debiutantów – w 1952 roku nikt o nich nie słyszał, obecnie są rozchwytywani – kontynuowała płynnie, wyraźnie się rozluźniając. Gdy nie musiała bronić się przed atakami, skupiała się na tym, co było naprawdę istotne przy sprawdzaniu kwalifikacji. – Na pewno kojarzy lord także wyjątkową śpiewaczkę, Belle. Oczywiście nie mam bezpośredniego kontaktu z tą zachwycającą kobietą, ale jej były mecenas, pomagający w początkach kariery, należał do grona moich przyjaciół – ten aspekt znajomości z Georges’em często otwierał wiele drzwi, także na dyplomatycznych salonach. Wystarczyło zagrać imieniem rozchwytywanej gwiazdki, by poważani ambasadorowie rozluźniali się. Rozmowa o muzyce łagodziła obyczaje, zwłaszcza, gdy dotyczyła pięknej kobiety.
– Znali mnie jako obiecującą stażystkę i przyszłą dyplomatkę, posiadamy kontakt listowny – zakończyła, powracając nieco do wcześniejszego pytania Tristana. Chciała podkreślić, że w Paryżu wypełniała swoje obowiązki, nie pojawiając się tam w roli Miu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zaśmiał się - bezgłośnie - słysząc kolejne rewelacje, krótko, nieśmiesznie, drapieżnie wyżej unosząc w górę kącik ust i z równie nieśmiesznym rozbawieniem zaciągając się dymem rozżarzonego papierosa. Jej słów nie wziął na poważnie - nie za rzeczywistą próbę wytyczenia granic, które zostały przełamanie zanim ktokolwiek je wzniósł - sądził raczej, że Deirdre usiłuje elokwentnie wybrnąć ze ślepej uliczki, w którą sama się zapędziła. Skutecznie, jej piękne słowa chroniły jego reputację i reputację tego miejsca, kryjąc za piękną kurtyną wszystkie niedopowiedziane kuluary ich znajomości. Nie uczyła się na błędach, jak ćma po raz drugi dążyła od tego, co już przechodziła - nie zamierzał jednak wskazywać jej tego błędu, pragnął jej, pragnął jej zależności, pragnął jej oddania; i w narcystycznym przekonaniu wierzył, wierzył szczerze, że jest sobie w stanie z nią poradzić lepiej niż wspomniany Black. Nigdy nie miał o tej rodzinie dobrego zdania - nie sądził też, by ten człowiek był w stanie dać jej kiedykolwiek choć małą część z tego, co Deirdre otrzymała od niego - i bynajmniej nie miał na myśli tylko pieniędzy. Nie sądził też, by był w stanie zgotować jej piekło tak wielkie, jakie zgotowałby jej on. Poznał ją zniszczoną, uległą, rzuconą na kolana, w burdelu, w którym sprzedawała samą siebie - gdyby zawiodła jego, skończyłaby znacznie gorzej.
- Pochlebstwo goni pochlebstwo - odparł w końcu na jej słowa, wciąż z rozbawionym zadowoleniem. - Jestem przekonany, że jakiekolwiek obawy byłyby dalece nieuzasadnione i bardzo krzywdzące - dodał, zamykając teczkę z jej referencjami - i odłożył ją na blat biurka, nie odejmując spojrzenia od oczu Deirdre. - Ma panna srebrne usta - pochwalił ją, bo na to zasługiwała; doskonale kryła się za wachlarzem profesjonalizmu, nie dawała wytrącić z równowagi i świetnie odnajdywała się, kiedy usiłował zrobić to siłą. Mimo to - na jego twarzy wciąż tkwił wilczy uśmiech, który nawet nie drgnął, kiedy Tristan usłyszał jej uprzejme pytanie dotyczące tożsamości Miu. Ściany mają uszy, Deirdre.
- Naprawdę chce panna usłyszeć odpowiedź, panno Tsagairt? - upewnił się spokojnie, bez wymuszonej teatralności. Ten ruch nie był rozsądny, Deirdre, wiedział, że mógłby ją pogrążyć odpowiedzią - pochwyconą przez uszy czarodziejów za ścianą - ale tego nie zrobił. To byłoby proste - zbyt banalne. Mało zaskakujące i zbyt prozaiczne, a on lubił uderzać z wyrafinowaniem i poetycką zadrą. Zastanawiał się, czy potrafił przyznać rację jej słowom - czy postawiona w szeregu kobiet o podobnym pochodzeniu nie zostałaby przez niego rozpoznana? Wierzył, że potrafiłby odnaleźć jej oczy, jej usta i rysy twarzy, kości policzkowe, jej krucze włosy, nawet przyozdobione innym strojem, makijażem i manierą. Ilu było mężczyzn takich jak on - odwiedzających komnaty Miu równie często? I ile minęło czasu, odkąd Miu przyjęła ich po raz ostatni - by w tajemniczych okolicznościach pojawić się tutaj, u arystokraty znanego ze skłonności do romansu, cielesnej rozkoszy i miłości? Nie wypowiedział swoich obaw na głos - zachował je dla siebie, nie będąc pewnym, co o nich sądzi. Zatajenie nazwiska było dobrą wiadomością.
Słysząc jej kolejne słowa milczał, a w tym milczeniu był wyjątkowo głośny, głosny, kiedy unosił kącik ust w górę i głośny, kiedy powoli wypuszczał z ust kłąb gęstego nikotynowego dymu - lekceważąco.
- Więc twierdzi panna - ton jego głos przebrzmiewał teatralnym niedowierzaniem, brzmiał jak nauczyciel zwracający się do wyjątkowo źle przygotowanego ucznia - ]że moja siostra zachowała w sposób... chaotyczny i nieadekwatny do urodzenia? - powtórzył za nią, zatrzymując spojrzenie na jej oczach - stalowe i nieprzeniknione; oczywiście, że się tak zachowała, jeśli jednak członkowie jego rodziny nie zamierzali dbać o swój honor samodzielnie, musiał to zrobić za nich. Nie mógł pozwolić na poniekąd publiczne obrażanie jego młodszej siostry, nawet, jeśli w pełni sobie na to zasłużyła. Poniekąd to również był test - faux pas w rozmowie się zdarzały, zwłaszcza z artystami będącymi niemal zawsze ludźmi trudnymi, kapryśnymi i zbyt wrażliwymi. Umiejętność wybrnięcia z podobnej sytuacji - również było sztuką. - Naturalnie, że niedopuszczalne - przytaknął już z nieco mniejszym entuzjazmem - jakie szczęście, że nie miała panna w tym konflikcie swojego wkładu - W zasadzie była głównym źródłem konfliktu - ale to akurat nie było istotne, nieszczególnie go obchodziło, co jego najmłodsza siostra uważała o jego zachowaniu i jego decyzjach.
Wsłuchiwał się w rzucane przez nią nazwiska, znał je, znał również Tillona, bywał w jego galerii podczas pobytów w Paryżu. Teatr Chatelet odwiedzał niejeden raz - darząc głębokim szacunkiem jego artystów. Podobne kontakty były - o dziwo - mocnym atutem Deirdre. Kiedy się tutaj zjawiła nie spodziewał się, że ta rozmowa zacznie zmierzać dokądkolwiek, a im dłużej jej słuchał tym bardziej ona wydawała się przekonująca. Słusznie uczyniła, szukając zajęcia u niego, nie - znów - z obcej ręki, jeśli pragnęła rozrywki tego typu, w zasadzie mógł jej ją dać. Ale najpierw - zamierzał zabawić się samemu.
- Mniemam, że przygotowała się panna do tej rozmowy, panno Tsagairt, nie tylko... biurokratycznie, ale również merytorycznie.- Owszem, wyrafinowany atak był jego mocną stroną; wilczy uśmiech zniknął z jego twarzy, ogarek papierosa zgasł, brutalnie zgnieciony o ściankę muszlowej popielnicy, spojrzenia - Tristan wciąż nie odejmował od jej twarzy, od oczu, czarnych jak otchłań. Zamknął jej teczkę, ostatecznie, niedbale odkładając na biurko, na stos innych. Przeszedł też na język angielski - niejako obwieszczając koniec tej rozmowy. - Że wie panna o tym miejscu cokolwiek - kontynuował - jakiego typu repertuar jest tutaj wystawiany, jakimi ostatnimi premierami możemy się poszczycić, a także jaka jest historia tego miejsca: w jakim celu i dla kogo zostało stworzone? - Kupił je, ale przebudował, tworząc od nowa - w darze dla Evandry, swojej żony, dla której obrazą była bliskość Deirdre. Patrzył na nią pytająco, wyczekując reakcji. Tak naprawdę go to nie obchodziło - to była tylko ostateczna próba zburzenia jej pewności siebie i zachwiania gruntu, na którym Deirdre stanęła tak pewnie - dla zabawy, bo z chwili na chwilę, wbrew temu co okazywał, ta zabawa wydawała mu się coraz bardziej interesująca.
- Pochlebstwo goni pochlebstwo - odparł w końcu na jej słowa, wciąż z rozbawionym zadowoleniem. - Jestem przekonany, że jakiekolwiek obawy byłyby dalece nieuzasadnione i bardzo krzywdzące - dodał, zamykając teczkę z jej referencjami - i odłożył ją na blat biurka, nie odejmując spojrzenia od oczu Deirdre. - Ma panna srebrne usta - pochwalił ją, bo na to zasługiwała; doskonale kryła się za wachlarzem profesjonalizmu, nie dawała wytrącić z równowagi i świetnie odnajdywała się, kiedy usiłował zrobić to siłą. Mimo to - na jego twarzy wciąż tkwił wilczy uśmiech, który nawet nie drgnął, kiedy Tristan usłyszał jej uprzejme pytanie dotyczące tożsamości Miu. Ściany mają uszy, Deirdre.
- Naprawdę chce panna usłyszeć odpowiedź, panno Tsagairt? - upewnił się spokojnie, bez wymuszonej teatralności. Ten ruch nie był rozsądny, Deirdre, wiedział, że mógłby ją pogrążyć odpowiedzią - pochwyconą przez uszy czarodziejów za ścianą - ale tego nie zrobił. To byłoby proste - zbyt banalne. Mało zaskakujące i zbyt prozaiczne, a on lubił uderzać z wyrafinowaniem i poetycką zadrą. Zastanawiał się, czy potrafił przyznać rację jej słowom - czy postawiona w szeregu kobiet o podobnym pochodzeniu nie zostałaby przez niego rozpoznana? Wierzył, że potrafiłby odnaleźć jej oczy, jej usta i rysy twarzy, kości policzkowe, jej krucze włosy, nawet przyozdobione innym strojem, makijażem i manierą. Ilu było mężczyzn takich jak on - odwiedzających komnaty Miu równie często? I ile minęło czasu, odkąd Miu przyjęła ich po raz ostatni - by w tajemniczych okolicznościach pojawić się tutaj, u arystokraty znanego ze skłonności do romansu, cielesnej rozkoszy i miłości? Nie wypowiedział swoich obaw na głos - zachował je dla siebie, nie będąc pewnym, co o nich sądzi. Zatajenie nazwiska było dobrą wiadomością.
Słysząc jej kolejne słowa milczał, a w tym milczeniu był wyjątkowo głośny, głosny, kiedy unosił kącik ust w górę i głośny, kiedy powoli wypuszczał z ust kłąb gęstego nikotynowego dymu - lekceważąco.
- Więc twierdzi panna - ton jego głos przebrzmiewał teatralnym niedowierzaniem, brzmiał jak nauczyciel zwracający się do wyjątkowo źle przygotowanego ucznia - ]że moja siostra zachowała w sposób... chaotyczny i nieadekwatny do urodzenia? - powtórzył za nią, zatrzymując spojrzenie na jej oczach - stalowe i nieprzeniknione; oczywiście, że się tak zachowała, jeśli jednak członkowie jego rodziny nie zamierzali dbać o swój honor samodzielnie, musiał to zrobić za nich. Nie mógł pozwolić na poniekąd publiczne obrażanie jego młodszej siostry, nawet, jeśli w pełni sobie na to zasłużyła. Poniekąd to również był test - faux pas w rozmowie się zdarzały, zwłaszcza z artystami będącymi niemal zawsze ludźmi trudnymi, kapryśnymi i zbyt wrażliwymi. Umiejętność wybrnięcia z podobnej sytuacji - również było sztuką. - Naturalnie, że niedopuszczalne - przytaknął już z nieco mniejszym entuzjazmem - jakie szczęście, że nie miała panna w tym konflikcie swojego wkładu - W zasadzie była głównym źródłem konfliktu - ale to akurat nie było istotne, nieszczególnie go obchodziło, co jego najmłodsza siostra uważała o jego zachowaniu i jego decyzjach.
Wsłuchiwał się w rzucane przez nią nazwiska, znał je, znał również Tillona, bywał w jego galerii podczas pobytów w Paryżu. Teatr Chatelet odwiedzał niejeden raz - darząc głębokim szacunkiem jego artystów. Podobne kontakty były - o dziwo - mocnym atutem Deirdre. Kiedy się tutaj zjawiła nie spodziewał się, że ta rozmowa zacznie zmierzać dokądkolwiek, a im dłużej jej słuchał tym bardziej ona wydawała się przekonująca. Słusznie uczyniła, szukając zajęcia u niego, nie - znów - z obcej ręki, jeśli pragnęła rozrywki tego typu, w zasadzie mógł jej ją dać. Ale najpierw - zamierzał zabawić się samemu.
- Mniemam, że przygotowała się panna do tej rozmowy, panno Tsagairt, nie tylko... biurokratycznie, ale również merytorycznie.- Owszem, wyrafinowany atak był jego mocną stroną; wilczy uśmiech zniknął z jego twarzy, ogarek papierosa zgasł, brutalnie zgnieciony o ściankę muszlowej popielnicy, spojrzenia - Tristan wciąż nie odejmował od jej twarzy, od oczu, czarnych jak otchłań. Zamknął jej teczkę, ostatecznie, niedbale odkładając na biurko, na stos innych. Przeszedł też na język angielski - niejako obwieszczając koniec tej rozmowy. - Że wie panna o tym miejscu cokolwiek - kontynuował - jakiego typu repertuar jest tutaj wystawiany, jakimi ostatnimi premierami możemy się poszczycić, a także jaka jest historia tego miejsca: w jakim celu i dla kogo zostało stworzone? - Kupił je, ale przebudował, tworząc od nowa - w darze dla Evandry, swojej żony, dla której obrazą była bliskość Deirdre. Patrzył na nią pytająco, wyczekując reakcji. Tak naprawdę go to nie obchodziło - to była tylko ostateczna próba zburzenia jej pewności siebie i zachwiania gruntu, na którym Deirdre stanęła tak pewnie - dla zabawy, bo z chwili na chwilę, wbrew temu co okazywał, ta zabawa wydawała mu się coraz bardziej interesująca.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zaschło jej w gardle. Żałowała, że Tristan nie zaproponował ugoszczenia jej chociażby wodą, ale musiała radzić sobie z tym dyskomfortem. Nigdy wcześniej nie mówiła przy nim tak wiele i w tym stylu; szczerym, niedotyczącym okrucieństwa i namiętności, dalekim od obowiązków związanych ze służbą Czarnemu Panu i werbalnych szarpanin o dominację. Przedstawiała rzeczowo swe dobre strony, prezentując doświadczenie, by w zamian otrzymać jedynie gorzki, bezgłośny śmiech. Ani drgnęła, wysłuchując wybuchu sarkastycznej wesołości. Nie zamierzała komentować dwuznacznych słów, mógł myśleć, co chciał, ona wyznaczyła sobie nieprzekraczalną granicę i nie zamierzała ponownie pozwolić mu na jej przekroczenie. Potrzebowała pracy, zajęcia niezwiązanego z usługiwaniem Rosierowi; zadań wymagających i trudnych, obarczających ją odpowiedzialnością. Stanowisko asystentki spełniało prawie wszystkie kryteria, pozwalając jej odzyskać choć odrobinę kontroli nad własnym życiem. Regularna wypłata, jasno wyartykułowane zadania, zero lubieżnych tajemnic oraz warunkowania pękatego woreczka galeonów od częstotliwości spotkań. Rozpaczliwie wyczekiwała stałości i przewidywalności, upatrując ją właśnie w karierze zawodowej. Znała Tristana na tyle dobrze, by być przekonaną, że rezerwat oraz biznesowe plany znaczą dla niego naprawdę wiele – nie zaryzykowałby niczym, co mogłoby im zaszkodzić, nawet swoją reputacją, sądziła więc, że rozumie powagę wyznaczenia granic moralności.
- Dziękuję sir, pańska opinia wiele dla mnie znaczy – odpowiedziała tylko miękko, lecz zarazem sztywno, na komplement, artykułując głoski tak, by nie uznał, że wchodzi z nim w dwuznaczną polemikę na temat jej oralnych umiejętności.
- Tak, chcę – odparła odważnie, unosząc lekko brodę – cokolwiek chciał jej powiedzieć, jakkolwiek sprowokować, była na to gotowa. Nie potrzebował zahukanej panienki, uciekającej od problemów – bez wątpienia na tym stanowisku spadną na jej barki większe trudności niż prowadzenie dyskusji na temat swojej przeszłości. Gdyby wycofała się na pozycję ofiary, nie zasługiwałaby na obdarzenie zaufaniem. Była pewna, że zdoła przyjąć z kamienną twarzą każdy cios i każdą szpilę, wbitą umiejętnie w najwrażliwsze miejsce. Tristan osiągnął w tym mistrzostwo, rozbierał ją na kawałki niczym skomplikowany mechanizm mechanicznego zegara, wsypując drzazgi w koła zębate wrażliwego instrumentu, obserwując jej cierpienie z rozkoszą dziecka torturującego po raz pierwszy drobne zwierzę. Wsparła plecy mocniej o oparcie fotela, poszukując fizycznego wzmocnienia – nic więcej, czekała na wytoczenie groźniejszych dział. Jak do tej pory trafiał celnie w jej słabości, lecz nie poddawała się, dalej tocząc z nim rozmowę i dbając o to, by nie stoczyła się na nieprzyjazny grunt prywatnych animozji. Także tych nie dotyczących ich dwójki bezpośrednio, a zahaczających o najbliższą rodzinę.
- Tak, sir – odpowiedziała grzecznie, nie chyląc czoła ani nie wycofując się chyłkiem z obranego stanowiska. Chciała udowodnić swoją niezłomność, pokazać, że w przyszłych negocjacjach nie zamierza opuszczać gardy i chodzić na ustępstwa, mogące zaszkodzić interesom baletu lub rezerwatu. Czym innym była współpraca, negocjacje i odnajdywanie wspólnych płaszczyzn, a czym innym zaprzeczanie samej sobie i tchórzliwe zmiany stawek lub repertuarów, w celu zadowolenia rozmówcy. Miała w sobie wiele dumy, pasującej zresztą do renomy Fantasmagorii. – To młodziutka dama, więc można zrozumieć takie zachowanie, które z pewnością się już nie powtórzy – doprecyzowała łagodnie: obstawanie przy swoim nie oznaczało braku szacunku dla rozmówcy lub tematu dyskusji; potrafiła odnaleźć złoty środek, nie chowając się przed odpowiedzialnością, ale też nie wychodząc na krnąbrną i nieoddającą należytego szacunku wyższym sferom. Ponownie splotła blade dłonie na podołku w cnotliwym geście, nie uciekając spojrzeniem od przewiercającego ją wzrokiem Tristana. Czuła się naga, rozbierana na kawałki; miała wrażenie, że wyobraża ją sobie na kolanach, pozbawioną ubrań, rozczochraną, ze śliną spływającą z kącików pełnych ust. Znała już jego pogardę i władczość, chęć dominacji i zaskakującą umiejętność sprowadzania do parteru przy użyciu dowolnych środków. Dziś nie zamierzała się temu poddać. Nie czuła także potrzeby, by dopowiadać cokolwiek do konfliktu, z którego obydwoje zdawali sobie sprawę. W milczeniu oczekiwała na reakcję na swe znajomości oraz obycie w świecie sztuki – może się jej tylko wydawało, ale widziała w oczach Tristana odrobinę uznania, podbitego zaskoczeniem. Uśmiechnęła się wyrozumiale, uroczo, nie mogąc się powstrzymać: uwielbiała widzieć w jego oczach zadowolenie, nawet jeśli podszyte było niedowierzaniem lub kpiną. Zrobiła na nim wrażenie, wyczuwała to, ale nie próbowała ugrać na tym więcej – złoty środek oraz umiar gwarantowały więcej niż narcyzm i miłość własna.
- Oczywiście, że tak – odparła na kwestię przygotowania, czekając jaką prowokację Tristan wybierze jako następną. Wykorzystał prawie wszystkie asy, skryte w rękawach eleganckiej szaty. Również powróciła na język angielski, wpatrując się w niego wyczekująco – i w żaden sposób nie reagując na dość jasne przywołanie postaci Evandry. Ukochanej żony, wybranki, kobiety, której oddał swe życie – zabolało. Żołądek skręcił się w supeł, serce zgubiło rytm na kilka chwiejnych uderzeń, ale była przecież ponad to. Ponad słabość ciała i duszy, ponad uzależnienie; powracała do Deirdre pozbawionej tych żałosnych przebłysków człowieczeństwa, szukającej satysfakcji w ciężkiej pracy. Jeśli Rosier chciał dojrzeć na jej twarzy zazdrość, niepokój lub dyskomfort, zawiodła go. Uśmiechała się łagodnie, pełna uprzejmej obojętności. – Podwodny Balet należał uprzednio do braci Wiggs, przez lata, zwłaszcza w trzeciej dekadzie obecnego wieku, cieszył się wielką renomą, lecz wraz z wojną czarodziejów nieco podupadł. W ostatnich latach powoli powracał do pełni chwały – a od maja tego roku, gdy został wykupiony przez lorda Rosiera, może poszczycić się całkowitą wyprzedażą biletów oraz rosnącym zainteresowaniem wśród wyższych sfer - odparła płynnie, zakładając nogę na nogę. Przez sekundę w rozcięciu spódnicy błysnęła naga łydka, obciążona złotą bransoletą, ale Deirdre nonszalanckim gestem zakryła ją materiałem. – Kupił ją lord, sir, w celu uhonorowania zaślubin oraz obdarzenia małżonki prezentem. Doskonały wybór: dla dziedziczki Lestrange nie istnieje chyba piękniejszy podarek, nawiązujący do tradycji rodu, od miejsca, w którym miłowane jest piękno i muzyka – pochwaliła delikatnie, wewnętrznie dumna z tego, jak brzmi. Nieustraszenie, bez drżenia, bez zazdrości, bez rozpaczy, jakie odczuwała w środku. – Ostatnia, najgłośniejsza premiera, to Czarownica kameliowa z doskonałą Francine Bescond w roli Małgorzaty. Wzbogacona o śpiew i choreografię syren zrobiła doskonałe wrażenie, otrzymując pozytywne recenzje nawet w zagranicznych periodykach o tematyce opery i baletu – kontynuowała płynnie, a skupienie na szczegółach i detalach, które przyswajała od kilku dni, pozwalało jej lepiej wejść w rolę, nie pokazując nawet drobnego zawahania. Zerknęła na zgaszonego papierosa, zapaliłaby i napiłaby się dobrego wina; musiała jednak poczekać, oczekując werdyktu lub dalszych pytań.
- Dziękuję sir, pańska opinia wiele dla mnie znaczy – odpowiedziała tylko miękko, lecz zarazem sztywno, na komplement, artykułując głoski tak, by nie uznał, że wchodzi z nim w dwuznaczną polemikę na temat jej oralnych umiejętności.
- Tak, chcę – odparła odważnie, unosząc lekko brodę – cokolwiek chciał jej powiedzieć, jakkolwiek sprowokować, była na to gotowa. Nie potrzebował zahukanej panienki, uciekającej od problemów – bez wątpienia na tym stanowisku spadną na jej barki większe trudności niż prowadzenie dyskusji na temat swojej przeszłości. Gdyby wycofała się na pozycję ofiary, nie zasługiwałaby na obdarzenie zaufaniem. Była pewna, że zdoła przyjąć z kamienną twarzą każdy cios i każdą szpilę, wbitą umiejętnie w najwrażliwsze miejsce. Tristan osiągnął w tym mistrzostwo, rozbierał ją na kawałki niczym skomplikowany mechanizm mechanicznego zegara, wsypując drzazgi w koła zębate wrażliwego instrumentu, obserwując jej cierpienie z rozkoszą dziecka torturującego po raz pierwszy drobne zwierzę. Wsparła plecy mocniej o oparcie fotela, poszukując fizycznego wzmocnienia – nic więcej, czekała na wytoczenie groźniejszych dział. Jak do tej pory trafiał celnie w jej słabości, lecz nie poddawała się, dalej tocząc z nim rozmowę i dbając o to, by nie stoczyła się na nieprzyjazny grunt prywatnych animozji. Także tych nie dotyczących ich dwójki bezpośrednio, a zahaczających o najbliższą rodzinę.
- Tak, sir – odpowiedziała grzecznie, nie chyląc czoła ani nie wycofując się chyłkiem z obranego stanowiska. Chciała udowodnić swoją niezłomność, pokazać, że w przyszłych negocjacjach nie zamierza opuszczać gardy i chodzić na ustępstwa, mogące zaszkodzić interesom baletu lub rezerwatu. Czym innym była współpraca, negocjacje i odnajdywanie wspólnych płaszczyzn, a czym innym zaprzeczanie samej sobie i tchórzliwe zmiany stawek lub repertuarów, w celu zadowolenia rozmówcy. Miała w sobie wiele dumy, pasującej zresztą do renomy Fantasmagorii. – To młodziutka dama, więc można zrozumieć takie zachowanie, które z pewnością się już nie powtórzy – doprecyzowała łagodnie: obstawanie przy swoim nie oznaczało braku szacunku dla rozmówcy lub tematu dyskusji; potrafiła odnaleźć złoty środek, nie chowając się przed odpowiedzialnością, ale też nie wychodząc na krnąbrną i nieoddającą należytego szacunku wyższym sferom. Ponownie splotła blade dłonie na podołku w cnotliwym geście, nie uciekając spojrzeniem od przewiercającego ją wzrokiem Tristana. Czuła się naga, rozbierana na kawałki; miała wrażenie, że wyobraża ją sobie na kolanach, pozbawioną ubrań, rozczochraną, ze śliną spływającą z kącików pełnych ust. Znała już jego pogardę i władczość, chęć dominacji i zaskakującą umiejętność sprowadzania do parteru przy użyciu dowolnych środków. Dziś nie zamierzała się temu poddać. Nie czuła także potrzeby, by dopowiadać cokolwiek do konfliktu, z którego obydwoje zdawali sobie sprawę. W milczeniu oczekiwała na reakcję na swe znajomości oraz obycie w świecie sztuki – może się jej tylko wydawało, ale widziała w oczach Tristana odrobinę uznania, podbitego zaskoczeniem. Uśmiechnęła się wyrozumiale, uroczo, nie mogąc się powstrzymać: uwielbiała widzieć w jego oczach zadowolenie, nawet jeśli podszyte było niedowierzaniem lub kpiną. Zrobiła na nim wrażenie, wyczuwała to, ale nie próbowała ugrać na tym więcej – złoty środek oraz umiar gwarantowały więcej niż narcyzm i miłość własna.
- Oczywiście, że tak – odparła na kwestię przygotowania, czekając jaką prowokację Tristan wybierze jako następną. Wykorzystał prawie wszystkie asy, skryte w rękawach eleganckiej szaty. Również powróciła na język angielski, wpatrując się w niego wyczekująco – i w żaden sposób nie reagując na dość jasne przywołanie postaci Evandry. Ukochanej żony, wybranki, kobiety, której oddał swe życie – zabolało. Żołądek skręcił się w supeł, serce zgubiło rytm na kilka chwiejnych uderzeń, ale była przecież ponad to. Ponad słabość ciała i duszy, ponad uzależnienie; powracała do Deirdre pozbawionej tych żałosnych przebłysków człowieczeństwa, szukającej satysfakcji w ciężkiej pracy. Jeśli Rosier chciał dojrzeć na jej twarzy zazdrość, niepokój lub dyskomfort, zawiodła go. Uśmiechała się łagodnie, pełna uprzejmej obojętności. – Podwodny Balet należał uprzednio do braci Wiggs, przez lata, zwłaszcza w trzeciej dekadzie obecnego wieku, cieszył się wielką renomą, lecz wraz z wojną czarodziejów nieco podupadł. W ostatnich latach powoli powracał do pełni chwały – a od maja tego roku, gdy został wykupiony przez lorda Rosiera, może poszczycić się całkowitą wyprzedażą biletów oraz rosnącym zainteresowaniem wśród wyższych sfer - odparła płynnie, zakładając nogę na nogę. Przez sekundę w rozcięciu spódnicy błysnęła naga łydka, obciążona złotą bransoletą, ale Deirdre nonszalanckim gestem zakryła ją materiałem. – Kupił ją lord, sir, w celu uhonorowania zaślubin oraz obdarzenia małżonki prezentem. Doskonały wybór: dla dziedziczki Lestrange nie istnieje chyba piękniejszy podarek, nawiązujący do tradycji rodu, od miejsca, w którym miłowane jest piękno i muzyka – pochwaliła delikatnie, wewnętrznie dumna z tego, jak brzmi. Nieustraszenie, bez drżenia, bez zazdrości, bez rozpaczy, jakie odczuwała w środku. – Ostatnia, najgłośniejsza premiera, to Czarownica kameliowa z doskonałą Francine Bescond w roli Małgorzaty. Wzbogacona o śpiew i choreografię syren zrobiła doskonałe wrażenie, otrzymując pozytywne recenzje nawet w zagranicznych periodykach o tematyce opery i baletu – kontynuowała płynnie, a skupienie na szczegółach i detalach, które przyswajała od kilku dni, pozwalało jej lepiej wejść w rolę, nie pokazując nawet drobnego zawahania. Zerknęła na zgaszonego papierosa, zapaliłaby i napiłaby się dobrego wina; musiała jednak poczekać, oczekując werdyktu lub dalszych pytań.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Rozsiadł się w fotelu wygodniej, opierając plecy o miękkie oparcie, składając dłonie razem, wsparte na podłokietnikach. Wpatrywał się w nią z mieszaniną rozbawienia, zaintrygowania i łagodnego zdziwienia, nie będąc pewnym, które z tych uczuć jest w tym momencie najsilniejsze. Nie spodziewał jej się tutaj, z całą pewnością nie spodziewał się jej tutaj takiej - przepełnionej pewnością siebie, która co było jeszcze dziwniejsze, znajdowała uzasadnienie w wypowiadanych przez nią słowa. Wiedział, że prawdziwych. Była rzeczowa, potrafiła wdać się w sensowną dyskusję, przeprowadzić ją asertywnie i osiągając przy tym swój cel. Miała znajomości, które mogły pomóc dotrzeć i skontaktować się z szeroką gamą paryskich artystów, wiedziała też, że przyjmując ich pod opiekę - nie zanudzi ich, doświadczenie wyniesione z Wenus pozwalało jej zabawić nawet najbardziej wymagające charaktery. Potrafiła też zachować stalowe nerwy i zimną krew - co właśnie okazywała. Był pod wrażeniem - choć nie miał zamiaru jej o tym mówić, nie chciał, żeby czuła się naprawdę potrzebna: zbytnia pewność siebie mogłaby jej tylko zaszkodzić. Przede wszystkim - powinna czuć, że potrzebuje jego. Ofiarowanie jej skrawka niezależności mogłoby tę relację zerwać, dlatego wiedział, że do tematu musi podejść ostrożnie.
- Nie, nie chce panna - odparł ze znudzeniem, irytacją, niezadowoleniem; poprawił ją tak, jak poprawia się uczennicę popełniającą karygodny błąd. - W miejscu takim jak to podobne słowa nie powinny nigdy paść, panno Tsagairt. Czarodzieje skłonni są uwierzyć, że w plotkach tkwi ziarno prawdy, mają skłonności do doszukiwania się faktów w kłamstwach, które usłyszą nie pierwszy raz. Nie powinna panna dążyć do takiej konfrontacji. Ani dziś ani nigdy. Nie chce panna zostać oceniona pochopnie. Odwaga jest w cenie, ale nie należy mylić jej z brawurą - To dobrze, że nie bała się dyskusji, to dobrze, że była na tę konfrontację gotowa, to dobrze, że zdołała się uodpornić na jego wyzwiska, ale dziś nie chodziło o to, kim faktycznie była - a o to, jak postrzegać ją będą ludzie z zewnątrz. Jej wizerunek nie mógł nosić skazy. Choć skazę nosiła jej krew - i tu istotny okazał się kolejny punkt:
- Nie - powtórzył jak echo - To panna, panno Tsagairt, popełniła błąd; środowisko arystokratyczne nigdy pannie nie wybaczy nagany wystosowanej pod adresem członka swojej rodziny. Podobne konflikty należy znieść z pokorą i godnością. - Prawda nie miała znaczenia, nie strofował jej, broniąc Fantine, udzielał jedynie wskazówki - znał swoje środowisko znacznie lepiej od niej, choć obracała się w nim długimi miesiącami jako prostytutka, to w owej roli była znacznie bardziej ograniczona - służalczość została wpisana w ramy jej dawnej profesji. Być może nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że w niektórych kontaktach z wysokimi sferami - musiała to czynić w każdej roli. Deirdre nie miała prawa do oceny wyżej urodzonych - choć jemu przychodziło to z łatwością.
Nie był pewien, jakie uczucie wzbudziło w nim brak reakcji na przywołanie sylwetki Evandry. Duma? Zadowolenie? Zawód? Być może wszystko po trochu, nie dała mu się wytrącić z równowagi nawet najsilniejszym ciosem - był, był z niej bardzo dumny. Zahartował ją, czyniąc ją twardszą od stali - był pewien, że miał w tym swoją zasługę. Właściwie, poniekąd nawet zadowalało go, że nie przeszkadza jej przebywanie w miejscu tak bliskim Evandrze - obawiał się, że Deirdre z czasem nie powstrzyma swojej kobiecej natury i zawładnie nią zazdrość. Jego usta zadrżały, kącik ust uniósł się lekko w górę, nie przerywał jej jednak - wysłuchując jej wypowiedzi do końca. Była naprawdę przygotowała - i naprawdę chciała dostać tę pracę. Przygotowała się nawet z historii - jak udało jej się dotrzeć do tych informacji? Na początku był zdezorientowany, nie rozumiał, dlaczego poczyniła swoje przygotowania w tajemnicy przed nim, zamiast zapytać od razu - powoli zaczynał rozumieć, przekonując go w ten sposób - zaskakując - robiła to znacznie skuteczniej. To nie on zatrząsł dziś jej gruntem, to ona - zatrzęsła jego. Nie lubił nudy i monotonni, mała odmiana była intrygująca; jego wzrok uciekł za odsłoniętą łydkę, nie dostrzegając jednak ponad wysokością biurka niedbale zakrytej złotej ozdoby błyszczącej na kostce. Skinął łagodnie głową w udawanej skromności przyjmując pochwałę podarku dla małżonki, w milczeniu zatrzymując wzrok na jej twarzy - badając czarne oczy, blade usta i wszystkie grymasy ciała, chcąc dostrzec w nich coś innego, niż widział.
- Widziała ją panna? - zapytał, zamiast skwitować wszystkie wygłoszone przez nią rewelacje choćby subtelną pochwałą. - Sztukę - sprecyzował, unosząc prawą dłoń, by przeciągnąć nią wzdłuż brody. - Nazywa panna moją primabalerinę Francine doskonałą na podstawie recenzji czy własnej obserwacji? - Wpatrywał się w nią wciąż, jak przyczajony do łowu drapieżnik; być może mógłby ją - kiedyś - wziąć, nigdy nie sądził, że jej artystyczne zapędy mają inne podłoże niż przymus zapoznania się z nimi po to, by nadążać za rozmowami czarodziejów wysokiego stanu w Wenus. To zaskakujące, jak wiele dowiedział się o niej w trakcie tej jednej rozmowy. - Właściwie, była panna tutaj kiedykolwiek wcześniej? - rozszerzył pytanie, zastanawiając się, czy od jej upadku i utracie protekcji Blacka w ogóle miała czas i - a może nawet przede wszystkim - pieniądze na podobne rozrywki. Czy utraciła wtedy życie, jakie naprawdę kochała? Ton jego głosu mógł się wydawać znudzony lub zniecierpliwiony - ale te pytania nie były już częścią testu. Zdała go.
- Nie, nie chce panna - odparł ze znudzeniem, irytacją, niezadowoleniem; poprawił ją tak, jak poprawia się uczennicę popełniającą karygodny błąd. - W miejscu takim jak to podobne słowa nie powinny nigdy paść, panno Tsagairt. Czarodzieje skłonni są uwierzyć, że w plotkach tkwi ziarno prawdy, mają skłonności do doszukiwania się faktów w kłamstwach, które usłyszą nie pierwszy raz. Nie powinna panna dążyć do takiej konfrontacji. Ani dziś ani nigdy. Nie chce panna zostać oceniona pochopnie. Odwaga jest w cenie, ale nie należy mylić jej z brawurą - To dobrze, że nie bała się dyskusji, to dobrze, że była na tę konfrontację gotowa, to dobrze, że zdołała się uodpornić na jego wyzwiska, ale dziś nie chodziło o to, kim faktycznie była - a o to, jak postrzegać ją będą ludzie z zewnątrz. Jej wizerunek nie mógł nosić skazy. Choć skazę nosiła jej krew - i tu istotny okazał się kolejny punkt:
- Nie - powtórzył jak echo - To panna, panno Tsagairt, popełniła błąd; środowisko arystokratyczne nigdy pannie nie wybaczy nagany wystosowanej pod adresem członka swojej rodziny. Podobne konflikty należy znieść z pokorą i godnością. - Prawda nie miała znaczenia, nie strofował jej, broniąc Fantine, udzielał jedynie wskazówki - znał swoje środowisko znacznie lepiej od niej, choć obracała się w nim długimi miesiącami jako prostytutka, to w owej roli była znacznie bardziej ograniczona - służalczość została wpisana w ramy jej dawnej profesji. Być może nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że w niektórych kontaktach z wysokimi sferami - musiała to czynić w każdej roli. Deirdre nie miała prawa do oceny wyżej urodzonych - choć jemu przychodziło to z łatwością.
Nie był pewien, jakie uczucie wzbudziło w nim brak reakcji na przywołanie sylwetki Evandry. Duma? Zadowolenie? Zawód? Być może wszystko po trochu, nie dała mu się wytrącić z równowagi nawet najsilniejszym ciosem - był, był z niej bardzo dumny. Zahartował ją, czyniąc ją twardszą od stali - był pewien, że miał w tym swoją zasługę. Właściwie, poniekąd nawet zadowalało go, że nie przeszkadza jej przebywanie w miejscu tak bliskim Evandrze - obawiał się, że Deirdre z czasem nie powstrzyma swojej kobiecej natury i zawładnie nią zazdrość. Jego usta zadrżały, kącik ust uniósł się lekko w górę, nie przerywał jej jednak - wysłuchując jej wypowiedzi do końca. Była naprawdę przygotowała - i naprawdę chciała dostać tę pracę. Przygotowała się nawet z historii - jak udało jej się dotrzeć do tych informacji? Na początku był zdezorientowany, nie rozumiał, dlaczego poczyniła swoje przygotowania w tajemnicy przed nim, zamiast zapytać od razu - powoli zaczynał rozumieć, przekonując go w ten sposób - zaskakując - robiła to znacznie skuteczniej. To nie on zatrząsł dziś jej gruntem, to ona - zatrzęsła jego. Nie lubił nudy i monotonni, mała odmiana była intrygująca; jego wzrok uciekł za odsłoniętą łydkę, nie dostrzegając jednak ponad wysokością biurka niedbale zakrytej złotej ozdoby błyszczącej na kostce. Skinął łagodnie głową w udawanej skromności przyjmując pochwałę podarku dla małżonki, w milczeniu zatrzymując wzrok na jej twarzy - badając czarne oczy, blade usta i wszystkie grymasy ciała, chcąc dostrzec w nich coś innego, niż widział.
- Widziała ją panna? - zapytał, zamiast skwitować wszystkie wygłoszone przez nią rewelacje choćby subtelną pochwałą. - Sztukę - sprecyzował, unosząc prawą dłoń, by przeciągnąć nią wzdłuż brody. - Nazywa panna moją primabalerinę Francine doskonałą na podstawie recenzji czy własnej obserwacji? - Wpatrywał się w nią wciąż, jak przyczajony do łowu drapieżnik; być może mógłby ją - kiedyś - wziąć, nigdy nie sądził, że jej artystyczne zapędy mają inne podłoże niż przymus zapoznania się z nimi po to, by nadążać za rozmowami czarodziejów wysokiego stanu w Wenus. To zaskakujące, jak wiele dowiedział się o niej w trakcie tej jednej rozmowy. - Właściwie, była panna tutaj kiedykolwiek wcześniej? - rozszerzył pytanie, zastanawiając się, czy od jej upadku i utracie protekcji Blacka w ogóle miała czas i - a może nawet przede wszystkim - pieniądze na podobne rozrywki. Czy utraciła wtedy życie, jakie naprawdę kochała? Ton jego głosu mógł się wydawać znudzony lub zniecierpliwiony - ale te pytania nie były już częścią testu. Zdała go.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Była zaskoczona, z jaką łatwością przychodzi jej odgrywanie pewnej siebie w konfrontacji z Tristanem. Dzielące ich dębowe biurko oraz atmosfera profesjonalizmu wyzwalały w niej poczucie bezpieczeństwa, przypominając lata ciężkiej pracy, w której czuła się naprawdę sobą. Rzeczowa, obowiązkowa, wiecznie zajęta, ambitna – spełniała się w nawet najmniej skomplikowanych zadaniach, odnajdując w metodycznych działaniach spokój. Z perspektywy czasu doskonale wiedziała, że to poukładanie miało uchronić ją od wewnętrznych demonów, zatrzasnąć je na łańcuchu zobowiązań, zabezpieczyć przed wyszarpnięciem się na wolność. Gładka skóra nudnej urzędniczki nie mieściła skrytych pragnień i fantazji, a uciszenie domagającej się krwi bestii perspektywą potęgi, jaką zyska za kilkadziesiąt lat, gdy zgodnie z prawem, krok po kroku, wespnie się na najwyższe stanowisko, nie działało na dłuższą metę. Okłamywała samą siebie, rozpaczliwie starając się powstrzymać rozlewającą się pod skórą żądzę, bojąc się nieznanego.
Stało się najgorsze, powłoka pękła a raczej została rozdarta, uwalniając prawdziwą Deirdre. Nie musiała marnować pół wieku, by zasiąść na fotelu dyrektorki departamentu, która nie miałaby nawet połowy mocy, jaką posiadała teraz. Nie musiała grzecznie czekać na swoją kolej w drodze ku potędze i władzy. Nie musiała się ograniczać, mogła się wyzwolić, odetchnąć, zlizać gorącą krew z policzka mężczyzny, który wzbudzał w niej nieokiełznany głód. Korzystanie z przyjemności nie przekreślało ciężkiej pracy, mogła być pilna i niemoralna, rzeczowa i rozkoszująca się szałem cierpienia, obowiązkowa i łamiąca wszelkie prawa, by osiągnąć to, w co wierzyła. Spokój Białej Willi pomógł jej zrzucić z siebie ostatni ciężar koszmarnych wspomnień z Wenus, lecz łaska Rosiera, zabierającego ją z burdelu, nie była końcem męczącej życiowej drogi – a jej nowym początkiem. Nigdy nie rozmawiała z nim o swoich ambicjach, czekając na odpowiedni moment, i wierzyła, że taki właśnie nadszedł. Nawet jeśli każde kolejne sarkastyczne spojrzenie Tristiana zdawało się przeczyć tym przypuszczeniom.
- Owszem, plotkujący czarodzieje, a nie lord, sir – sprostowała gładko, znów się nie zgadzając, chociaż czyniła to w tak pokorny i miękki sposób, że gdyby nie treść słów, można by uznać, że zgadza się z Tristanem. –Nie zamierzam prowokować dyskusji na temat niedorzecznego podobieństwa do kogoś innego, a jeśli już podobny temat się pojawi, będę potrafiła gładko naprostować to nieporozumienie. Od lorda przyjmę jednak każde słowo, stąd moje przekonanie o tym, że chcę wiedzieć – wyjaśniła cierpliwie, nie spuszczając wzroku z twarzy rozmówcy. - Owocna współpraca opiera się na szczerości, a komentarze lorda dotyczące mojej etyki pracy, wykonywania obowiązków; wszelkie pochwały oraz sugestie poprawy zachowania, będą dla mnie niezwykle cenne. Każda drobna informacja jest na wagę złota – dodała gładko, niczym potulna uczennica, nawiązując zarówno do ich nauk pobieranych na zupełnie innym, grząskim od krwi ofiar gruncie, jak i do nieprzyjemnego pytania, które zadał. Jeśli znał plotki na jej temat – chciała być gotowa na to, co może ją spotkać; na kogo powinna uważać, kto mógł ją rozpoznać, jakie drugie życie zaczynał wieść duch Miu. A wszystko to po to, by zawczasu uniknąć niepotrzebnej konfrontacji, mogącej zaszkodzić dobremu imieniu Fantasmagorii. Wiedziała, że Tristan rozumie niewerbalne odpowiedzi, zdawał się czytać w niej jak w otwartej księdze – znał ją tak dobrze.
- Zgadzam się, sir – odpowiedziała spokojnie na obronę Fantine. Nie spodziewała się tego, ale nie dała po sobie poznać drobnej irytacji. – Lecz znów, przekazałam swoją ocenę lordowi, sir, nikomu innemu – zastrzegła, unosząc nieco brodę, by dodać sobie pewności siebie, jaka uciekała z niej coraz szybciej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę ze spiętych mięśni i ciągłego podenerwowania, skutecznie ukrywanego pod maską stoickiego spokoju. – Nie zamierzam ukrywać przed lordem niemądrych bądź szkodliwych działań reprezentantów szlachty, z którymi może przyjść mi pracować. Wobec nich zachowam pełną klasę i szacunek, tak, jak stało się to podczas rozmowy z lady Fantine, ale jeśli jakieś działanie będzie miało wpływ na działalność baletu, proces negocjacji lub wypełnianie lorda obowiązków, oczywiście przekaże te informacje przy zachowaniu dyskrecji, nawet jeśli miałyby być niepochlebne. Powinien mieć sir pełen obraz sytuacji – mówiła pewnie, lecz bez buty: bardzo chciała, by ją zrozumiał. Potrafiła zachować umiar i ogładę, nie była dzikuską, krytykującą wyższy stan – a jej słowa stanowiły jedynie dowód lojalności wobec pracodawcy.
Poruszenie tematu Evandry udowadniało manipulacyjne obycie Tristana; prawie mu przyklasnęła, doceniając kunszt zadanego ciosu. Znosiła krwawiącą ranę w milczeniu, w pierwszej chwili przekonana, że Rosier pyta o spotkanie z jego nadobną małżonką. Szybkie doprecyzowanie wcale jednak nie ułatwiło dokończeni rozmowy. Wciągał ją na niepewny grunt słabości niezależnych od niej; utraty kontroli nad własnym życiem i zaprzepaszczenia tego, co kiedyś sprawiało jej przyjemność. Powstrzymała chęć ponownego, nerwowego, poprawienia się na fotelu. – Niestety, nie miałam przyjemności obejrzeć Francine na żywo ani zasiąść na widowni tego wspaniałego przybytku – odparła szczerze po – o sekundę zbyt długiej, by mogło to umknąć uwadze Tristana – chwili ciszy, mogącej zostać odebraną jako oznaka zawstydzenia i zażenowania. – Czytałam wiele recenzji oraz esejów na temat premier oraz repertuaru Fantasmagorii, starałam się posiąść wiedzę, będącą w moim zasięgu – dokończyła, uśmiechając się pewnie, by ukryć rosnący w niej wstyd. Za czasów Wenus nie było jej stać na drogie bilety, odpowiednie suknie i przygotowanie do premier, wszystkie pieniądze przekazywała rodzinie lub na spłatę piętrzących się długów – a aktualnie była zbyt dumna, by prosić Rosiera o więcej galeonów, by wydawać je na zbędne przyjemności. Odkładała każdy otrzymany grosz, źle czując się z materialnym uwiązaniem u jego boku. Była zależna od drobnego kieszonkowego, które do niedawna zostawiał na gzymsie kominka w pokoju dziennym, oraz od Prymulki, mającej kontrolę nad każdym zakupem. Ciągle patrzono jej na ręce, nienawidziła tego uczucia: nie potrzebowała morza gale, ale im lepiej i silniej czuła się psychicznie, tym bardziej łaknęła za poczuciem finansowego bezpieczeństwa. Potrzeba ta zintensyfikowała się podczas ostatnich dwóch miesięcy, gdy Tristan zdawał się nią wzgardzić. Nie mogła dopuścić do tego, by stało się to ponownie, by była bezradna i ubezwłasnowolniona. Obiektywnie poszukiwanie pracy u Rosiera wydawało się głupotą – ale Deirdre doskonale zdawała sobie sprawę, że nie pozwoliłby na podjęcie się obowiązków gdziekolwiek indziej. Zniszczyłby to, uznając za zdradę i fanaberię. Jedyną szansą była więc praca obok niego, przynajmniej na razie; znała swoje miejsce i możliwości, dlatego też znajdywała się właśnie tutaj, licząc na szansę na powrót do normalnego życia i uszczknięcia odrobiny wolności. Nawet jeśli miała nią oddychać dzięki Tristanowi, zawdzięczając mu coraz więcej.
Stało się najgorsze, powłoka pękła a raczej została rozdarta, uwalniając prawdziwą Deirdre. Nie musiała marnować pół wieku, by zasiąść na fotelu dyrektorki departamentu, która nie miałaby nawet połowy mocy, jaką posiadała teraz. Nie musiała grzecznie czekać na swoją kolej w drodze ku potędze i władzy. Nie musiała się ograniczać, mogła się wyzwolić, odetchnąć, zlizać gorącą krew z policzka mężczyzny, który wzbudzał w niej nieokiełznany głód. Korzystanie z przyjemności nie przekreślało ciężkiej pracy, mogła być pilna i niemoralna, rzeczowa i rozkoszująca się szałem cierpienia, obowiązkowa i łamiąca wszelkie prawa, by osiągnąć to, w co wierzyła. Spokój Białej Willi pomógł jej zrzucić z siebie ostatni ciężar koszmarnych wspomnień z Wenus, lecz łaska Rosiera, zabierającego ją z burdelu, nie była końcem męczącej życiowej drogi – a jej nowym początkiem. Nigdy nie rozmawiała z nim o swoich ambicjach, czekając na odpowiedni moment, i wierzyła, że taki właśnie nadszedł. Nawet jeśli każde kolejne sarkastyczne spojrzenie Tristiana zdawało się przeczyć tym przypuszczeniom.
- Owszem, plotkujący czarodzieje, a nie lord, sir – sprostowała gładko, znów się nie zgadzając, chociaż czyniła to w tak pokorny i miękki sposób, że gdyby nie treść słów, można by uznać, że zgadza się z Tristanem. –Nie zamierzam prowokować dyskusji na temat niedorzecznego podobieństwa do kogoś innego, a jeśli już podobny temat się pojawi, będę potrafiła gładko naprostować to nieporozumienie. Od lorda przyjmę jednak każde słowo, stąd moje przekonanie o tym, że chcę wiedzieć – wyjaśniła cierpliwie, nie spuszczając wzroku z twarzy rozmówcy. - Owocna współpraca opiera się na szczerości, a komentarze lorda dotyczące mojej etyki pracy, wykonywania obowiązków; wszelkie pochwały oraz sugestie poprawy zachowania, będą dla mnie niezwykle cenne. Każda drobna informacja jest na wagę złota – dodała gładko, niczym potulna uczennica, nawiązując zarówno do ich nauk pobieranych na zupełnie innym, grząskim od krwi ofiar gruncie, jak i do nieprzyjemnego pytania, które zadał. Jeśli znał plotki na jej temat – chciała być gotowa na to, co może ją spotkać; na kogo powinna uważać, kto mógł ją rozpoznać, jakie drugie życie zaczynał wieść duch Miu. A wszystko to po to, by zawczasu uniknąć niepotrzebnej konfrontacji, mogącej zaszkodzić dobremu imieniu Fantasmagorii. Wiedziała, że Tristan rozumie niewerbalne odpowiedzi, zdawał się czytać w niej jak w otwartej księdze – znał ją tak dobrze.
- Zgadzam się, sir – odpowiedziała spokojnie na obronę Fantine. Nie spodziewała się tego, ale nie dała po sobie poznać drobnej irytacji. – Lecz znów, przekazałam swoją ocenę lordowi, sir, nikomu innemu – zastrzegła, unosząc nieco brodę, by dodać sobie pewności siebie, jaka uciekała z niej coraz szybciej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę ze spiętych mięśni i ciągłego podenerwowania, skutecznie ukrywanego pod maską stoickiego spokoju. – Nie zamierzam ukrywać przed lordem niemądrych bądź szkodliwych działań reprezentantów szlachty, z którymi może przyjść mi pracować. Wobec nich zachowam pełną klasę i szacunek, tak, jak stało się to podczas rozmowy z lady Fantine, ale jeśli jakieś działanie będzie miało wpływ na działalność baletu, proces negocjacji lub wypełnianie lorda obowiązków, oczywiście przekaże te informacje przy zachowaniu dyskrecji, nawet jeśli miałyby być niepochlebne. Powinien mieć sir pełen obraz sytuacji – mówiła pewnie, lecz bez buty: bardzo chciała, by ją zrozumiał. Potrafiła zachować umiar i ogładę, nie była dzikuską, krytykującą wyższy stan – a jej słowa stanowiły jedynie dowód lojalności wobec pracodawcy.
Poruszenie tematu Evandry udowadniało manipulacyjne obycie Tristana; prawie mu przyklasnęła, doceniając kunszt zadanego ciosu. Znosiła krwawiącą ranę w milczeniu, w pierwszej chwili przekonana, że Rosier pyta o spotkanie z jego nadobną małżonką. Szybkie doprecyzowanie wcale jednak nie ułatwiło dokończeni rozmowy. Wciągał ją na niepewny grunt słabości niezależnych od niej; utraty kontroli nad własnym życiem i zaprzepaszczenia tego, co kiedyś sprawiało jej przyjemność. Powstrzymała chęć ponownego, nerwowego, poprawienia się na fotelu. – Niestety, nie miałam przyjemności obejrzeć Francine na żywo ani zasiąść na widowni tego wspaniałego przybytku – odparła szczerze po – o sekundę zbyt długiej, by mogło to umknąć uwadze Tristana – chwili ciszy, mogącej zostać odebraną jako oznaka zawstydzenia i zażenowania. – Czytałam wiele recenzji oraz esejów na temat premier oraz repertuaru Fantasmagorii, starałam się posiąść wiedzę, będącą w moim zasięgu – dokończyła, uśmiechając się pewnie, by ukryć rosnący w niej wstyd. Za czasów Wenus nie było jej stać na drogie bilety, odpowiednie suknie i przygotowanie do premier, wszystkie pieniądze przekazywała rodzinie lub na spłatę piętrzących się długów – a aktualnie była zbyt dumna, by prosić Rosiera o więcej galeonów, by wydawać je na zbędne przyjemności. Odkładała każdy otrzymany grosz, źle czując się z materialnym uwiązaniem u jego boku. Była zależna od drobnego kieszonkowego, które do niedawna zostawiał na gzymsie kominka w pokoju dziennym, oraz od Prymulki, mającej kontrolę nad każdym zakupem. Ciągle patrzono jej na ręce, nienawidziła tego uczucia: nie potrzebowała morza gale, ale im lepiej i silniej czuła się psychicznie, tym bardziej łaknęła za poczuciem finansowego bezpieczeństwa. Potrzeba ta zintensyfikowała się podczas ostatnich dwóch miesięcy, gdy Tristan zdawał się nią wzgardzić. Nie mogła dopuścić do tego, by stało się to ponownie, by była bezradna i ubezwłasnowolniona. Obiektywnie poszukiwanie pracy u Rosiera wydawało się głupotą – ale Deirdre doskonale zdawała sobie sprawę, że nie pozwoliłby na podjęcie się obowiązków gdziekolwiek indziej. Zniszczyłby to, uznając za zdradę i fanaberię. Jedyną szansą była więc praca obok niego, przynajmniej na razie; znała swoje miejsce i możliwości, dlatego też znajdywała się właśnie tutaj, licząc na szansę na powrót do normalnego życia i uszczknięcia odrobiny wolności. Nawet jeśli miała nią oddychać dzięki Tristanowi, zawdzięczając mu coraz więcej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Złożył ręce przed sobą, elegancko, na podłokietnikach, wsłuchując się w rzeczowe wypowiedzi Deirdre - pokazywała się od innej strony niż zwykle, zdeterminowana i ambitna jak zawsze, ale z wachlarzem retorycznych zdolności, od których przy nim przeważnie uciekała - tutaj nie były kierowane przeciwko niemu, tutaj stanowiły tarczę ochronną dla niej i miały być koronnym argumentem za przyjęciem Deirdre na upragnioną posadę. Im dłużej o tym myślał, tym rozsądniejszym pomysłem mu się to wszystko wydawało. Znudzona Deidre miewała głupie myśli, spędzając całe dnie na dywagacjach o niczym istotnym, musiała stracić ten czas i wejść w wir obowiązków, które uporządkują jej życie - stworzą pod nogami nowy, tylko pozornie stabilny grunt budowany na jego fundamentach. Zamierzał skorzystać z tego, póki Deirdre szukała tej stabilności wciąż u niego - ale kierowały nim nie tylko egoistyczne pobudki zmierzające do ubezwłasnowolnienia kochanki, obiektywnie patrząc - nadawała się na to stanowisko najlepiej ze wszystkich dziewcząt, które przewinęły się dziś przez ten gabinet. Żadna nie potrafiła poszczycić się podobnymi znajomościami - nawet jeśli te Deirdre zostały już zapomniane, wiedział, że będzie potrafiła o sobie przypomnieć. Wbrew temu, co z nią zrobił i jaka stawała się przy nim - była zdecydowana, pewna siebie i wsparta odpowiednią protekcją - jego protekcją - potrafiła sięgnąć niemożliwego. Jej orientalna uroda mogła być jedynie perłą w koronie tego miejsca - artystyczne bohemy kochały to, co inne i oryginalne; teatr nie był miejscem na zwykłość, popularność i codzienność. Jej orient musiał zostać podkreślony - i idealnie wpasowany w wystrój.
- Gdyby okazała się panna odpowiednią kandydatką, zapewne lojalność okazałaby się panny mocną stroną - stwierdził, wciąż w języku angielskim, odnosząc się do jej słów: rzeczywiście, dyskretnie wymieniane informacje pomiędzy nimi dwojgiem mogły okazać się niekiedy na wagę złota; czy ufał Deirdre na tyle, by wierzyć, że nie będzie go okłamywała? W tym momencie - sądził, że tak, czym innym były niewygodne dla niej tematy, czym innym będzie biznes, na którym pośrednio jej również powinno zależeć. - Dobrze słyszeć, że byłaby w stanie panna dzielić się ze mną poufałymi informacjami. Żartem mogę dodać, że nie mam wątpliwości, że gdyby zadecydowała się panna szukać posady gdzie indziej, byłbym pierwszy, który by się o tym dowiedział. - Czy była u niego jako u pierwszego - czy pojawiła się tutaj z ostateczności? Na to pytanie odpowiedzi poznać nie mógł, pewne było jedno - o swoich planach nie zająknęła się ani słowem. Trafiony punkt dla niej - element zaskoczenia zadziałał na jej korzyść, ale on nie zamierzał tego wspierać. Działała za jego plecami. Choć wspomniał o żarcie, jego usta nie drgnęły, bynajmniej nie było mu do śmiechu. Skinął też krótko głową, obydwoje wiedzieli, że nie musiała prosić się o krytykę - chwalił ją, kiedy na to zasługiwała i karcił zawsze wtedy, kiedy popełniła błąd, nawet gdy chodziło o sprawy znacznie mniejszej wagi.
- Tylko mi - powtórzył za nią lekko - bratu lady Fantine - Nie był tylko pracodawcą, nie będzie nim na zadnym poziomie - i o tym też powinna pamiętać. Fakt, że Fantine zachowała się jak dziecko nie sprawiał, że ktokolwiek odbierze jej tytuł wyższego stanu - a Deirdre wciąż była jej winna szacunek. Duma jego siostry nie obroniła się tamtego dnia sama, musiał jej w tym pomóc - choć jego kochanka zapewne wiedziała, co sam sądził o zachowaniu młodszej siostry.
Wpatrywał się w nią ostrym spojrzeniem, kącik jego ust drgnął zagadkowo, kiedy wspomniała o swoich kulturalnych brakach - być może kiedyś zabierze ją na tę sztukę, powinna się jej spodobać - tematyka wydawała się być jej bliska. Przygotowanie Deirdre - naprawdę zależało jej na tej pracy, jeśli zdążyła przejrzeć więcej niż jedną recenzję - robiło wrażenie, jedynie utwierdzając go w słuszności podjętej decyzji. Decyzji, której nie mógł jednak wypowiedzieć dzisiaj na głos, podobnie jak żadnej z pozostałych myśli.
- Skończyliśmy, panno Tsagairt - obwieścił bez wyrazu, niedbałym gestem wskazując zamknięte drzwi. - Proszę zaprosić następną kandydatkę. - Ton jego głosu był oschły, znała go już - nie zamierzał dyskutować. Celowo nie wspomniał nawet o przekazaniu decyzji, pozytywnej lub negatywnej, jakąkolwiek drogą. Musiała sobie przypomnieć, że to nie ona rozdawała w tej relacji karty. Na tę rozmowę - przyjdzie jeszcze czas, w odpowiedniej chwili.
- Gdyby okazała się panna odpowiednią kandydatką, zapewne lojalność okazałaby się panny mocną stroną - stwierdził, wciąż w języku angielskim, odnosząc się do jej słów: rzeczywiście, dyskretnie wymieniane informacje pomiędzy nimi dwojgiem mogły okazać się niekiedy na wagę złota; czy ufał Deirdre na tyle, by wierzyć, że nie będzie go okłamywała? W tym momencie - sądził, że tak, czym innym były niewygodne dla niej tematy, czym innym będzie biznes, na którym pośrednio jej również powinno zależeć. - Dobrze słyszeć, że byłaby w stanie panna dzielić się ze mną poufałymi informacjami. Żartem mogę dodać, że nie mam wątpliwości, że gdyby zadecydowała się panna szukać posady gdzie indziej, byłbym pierwszy, który by się o tym dowiedział. - Czy była u niego jako u pierwszego - czy pojawiła się tutaj z ostateczności? Na to pytanie odpowiedzi poznać nie mógł, pewne było jedno - o swoich planach nie zająknęła się ani słowem. Trafiony punkt dla niej - element zaskoczenia zadziałał na jej korzyść, ale on nie zamierzał tego wspierać. Działała za jego plecami. Choć wspomniał o żarcie, jego usta nie drgnęły, bynajmniej nie było mu do śmiechu. Skinął też krótko głową, obydwoje wiedzieli, że nie musiała prosić się o krytykę - chwalił ją, kiedy na to zasługiwała i karcił zawsze wtedy, kiedy popełniła błąd, nawet gdy chodziło o sprawy znacznie mniejszej wagi.
- Tylko mi - powtórzył za nią lekko - bratu lady Fantine - Nie był tylko pracodawcą, nie będzie nim na zadnym poziomie - i o tym też powinna pamiętać. Fakt, że Fantine zachowała się jak dziecko nie sprawiał, że ktokolwiek odbierze jej tytuł wyższego stanu - a Deirdre wciąż była jej winna szacunek. Duma jego siostry nie obroniła się tamtego dnia sama, musiał jej w tym pomóc - choć jego kochanka zapewne wiedziała, co sam sądził o zachowaniu młodszej siostry.
Wpatrywał się w nią ostrym spojrzeniem, kącik jego ust drgnął zagadkowo, kiedy wspomniała o swoich kulturalnych brakach - być może kiedyś zabierze ją na tę sztukę, powinna się jej spodobać - tematyka wydawała się być jej bliska. Przygotowanie Deirdre - naprawdę zależało jej na tej pracy, jeśli zdążyła przejrzeć więcej niż jedną recenzję - robiło wrażenie, jedynie utwierdzając go w słuszności podjętej decyzji. Decyzji, której nie mógł jednak wypowiedzieć dzisiaj na głos, podobnie jak żadnej z pozostałych myśli.
- Skończyliśmy, panno Tsagairt - obwieścił bez wyrazu, niedbałym gestem wskazując zamknięte drzwi. - Proszę zaprosić następną kandydatkę. - Ton jego głosu był oschły, znała go już - nie zamierzał dyskutować. Celowo nie wspomniał nawet o przekazaniu decyzji, pozytywnej lub negatywnej, jakąkolwiek drogą. Musiała sobie przypomnieć, że to nie ona rozdawała w tej relacji karty. Na tę rozmowę - przyjdzie jeszcze czas, w odpowiedniej chwili.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Rosier teoretyzował na temat zaakceptowania jej kandydatury; nie dawał jasnych odpowiedzi, kluczył, pozornie doceniając lojalność, choć tak naprawdę był to kolejny przytyk do nieistniejącej niewierności, o jaką z szaloną pasją lubił ją oskarżać. Im większy spokój okazywał, tym bardziej ją irytował, ale panowała nad sobą doskonale. Półtora miesiąca rozłąki pozwoliło na nabranie dystansu i zaleczenie świeżych ran, siedziała więc przed nim pewnie, niczym lustrzane odbicie, niezmącane dodatkowymi emocjami. Odbijała jedynie te, pojawiające się na twarzy Tristana, ociosując je jednakże z kpiny. Na nią nie było miejsca w tej prostej relacji.
- Dziękuję, sir – odpowiedziała krótko, nie chcąc strzępić języka na próżno. Znała oczywistą różnicę pomiędzy gadatliwością a umiejętnym szafowaniem retorycznymi zdolnościami. Subtelne operowanie ciszą oraz uważne słuchanie rozmówcy dawały więcej od werbalnych popisów, a w tym konkretnym przypadku gwarantowały także ochronę przed niezadowolonym sykiem, cisnącym się na pełne, delikatnie pomalowane wargi. Również nie czuła się rozbawiona tym dwuznacznym komentarzem, frustrowała ją świadomość, że Rosier wyprzedza ją o krok, rozporządzając jej życiem według własnego widzimisie, nie licząc się z jej zdaniem. Sugestie dotyczącą poinformowania o poszukiwaniach pracy odebrała, być może, opacznie, jako niezbyt zawoalowaną groźbę. Przestrzegał ją przed próbami uniezależnienia się? Przekreślał naiwne marzenia o samodzielności? Troskliwie ostrzegał przed podjęciem się irracjonalnego wyzwania, jakiemu mogła nie podołać? A może zaborczo pragnął zagarnąć ją wyłącznie dla siebie? Każda z opcji wydawała się tak samo prawdopodobna, a znała go już na tyle dobrze, by słusznie uznać, że ta najgorsza, łącząca w sobie wszystkie te aspekty, jest zapewne najbliższa prawdy. Łaskawie nie skomentowała przytyku, odwzajemniając uśmiech – z twarzą o niezmienionym wyrazie, mógłby ją dziś obrazić i dotknąć do żywego, a wierzyła w to, że nie udałoby się mu jej naruszyć tak, jak zrobił to niegdyś w łaźni. Rozłąka uczyniła ją silniejszą a aura tego miejsca, odmiennego od luksusowego burdelu, dusznych portowych pokoi czy spokojnych wnętrz Białej Willi, pozwalała jej odegrać nową rolę. Bliską sercu i przeszłości, w której czuła się spełniona i potrzebna.
Kiwnęła głową, potwierdzając lojalność wobec pracodawcy – dalsze wdawanie się w dyskusje o ocenianiu działań arystokratów zachowała dla siebie, nieporozumienie, które wykwitło między nią a Fantine nie spędzało jej snu z powiek. Nie zamierzała zabiegać o sympatię młodziutkiej Rosierówny, miała większe problemy na głowie niż dziewczęce dąsy, co nie oznaczało, że pogardzała siostrą Tristana. Ta kwestia była jej obojętna, lecz widocznie wiele znaczyła dla lorda Kent – naprawdę chciał wymóc na nią pokorę wobec swej rodziny w ten sposób? Zirytowało ją przekonanie o tym, że w ogóle czuł się w obowiązku pouczać ją o oczywistych kwestiach, lecz to również skwitowała zdystansowanym uśmiechem. Firmowym, oddającym uczucie, jakie pragnął ujrzeć w błysku oczu i ułożeniu warg rozmówca. Wyćwiczone mięśnie twarzy działały, niezależnie, czy posługiwała się nim w Ministerstwie Magii czy w Wenus; każdy odkrywał tam coś dla siebie, współczucie, pokorę, przestrach, zainteresowanie, przejęcie. Maska idealna, pozwalająca jej przetrwać najcięższe chwile.
- Dziękuję za poświęcony czas, sir – wstała od razu po mało subtelnym zakończeniu spotkania, przełykając gorzki zawód. Liczyła na informację zwrotną, pochwałę lub krytykę, skomentowanie życiorysu i przeprowadzonej rozmowy; odsyłał ją jednak z niczym, niepewną jeszcze bardziej niż była przed przekroczeniem progu gabinetu. Wygładziła przód spódnicy i rzuciła mu ostatnie spojrzenie – dopiero teraz wprawny obserwator, jakim bez wątpienia był znający ją na wylot Tristan, mógł dostrzec pewną gorycz, szybko zastąpioną grzeczną uprzejmością. Porzuciła pomysł dygnięcia, nie potrafiła tego robić, zamiast tego niezwłocznie opuściła pomieszczenie, cicho zamykając za sobą drzwi. Bardzo zależało jej na tej pracy, lecz gdy znów znalazła się wśród chichoczących i zaaferowanych kandydatek, zrozumiała, że odsłonięcie się z pragnieniem powrotu do kariery zawodowej mogło jej jedynie zaszkodzić – obawiała się reakcji Rosiera, ale mocniej własnej nadziei, nie opuszczającej jej nawet teraz.
| ztx2
- Dziękuję, sir – odpowiedziała krótko, nie chcąc strzępić języka na próżno. Znała oczywistą różnicę pomiędzy gadatliwością a umiejętnym szafowaniem retorycznymi zdolnościami. Subtelne operowanie ciszą oraz uważne słuchanie rozmówcy dawały więcej od werbalnych popisów, a w tym konkretnym przypadku gwarantowały także ochronę przed niezadowolonym sykiem, cisnącym się na pełne, delikatnie pomalowane wargi. Również nie czuła się rozbawiona tym dwuznacznym komentarzem, frustrowała ją świadomość, że Rosier wyprzedza ją o krok, rozporządzając jej życiem według własnego widzimisie, nie licząc się z jej zdaniem. Sugestie dotyczącą poinformowania o poszukiwaniach pracy odebrała, być może, opacznie, jako niezbyt zawoalowaną groźbę. Przestrzegał ją przed próbami uniezależnienia się? Przekreślał naiwne marzenia o samodzielności? Troskliwie ostrzegał przed podjęciem się irracjonalnego wyzwania, jakiemu mogła nie podołać? A może zaborczo pragnął zagarnąć ją wyłącznie dla siebie? Każda z opcji wydawała się tak samo prawdopodobna, a znała go już na tyle dobrze, by słusznie uznać, że ta najgorsza, łącząca w sobie wszystkie te aspekty, jest zapewne najbliższa prawdy. Łaskawie nie skomentowała przytyku, odwzajemniając uśmiech – z twarzą o niezmienionym wyrazie, mógłby ją dziś obrazić i dotknąć do żywego, a wierzyła w to, że nie udałoby się mu jej naruszyć tak, jak zrobił to niegdyś w łaźni. Rozłąka uczyniła ją silniejszą a aura tego miejsca, odmiennego od luksusowego burdelu, dusznych portowych pokoi czy spokojnych wnętrz Białej Willi, pozwalała jej odegrać nową rolę. Bliską sercu i przeszłości, w której czuła się spełniona i potrzebna.
Kiwnęła głową, potwierdzając lojalność wobec pracodawcy – dalsze wdawanie się w dyskusje o ocenianiu działań arystokratów zachowała dla siebie, nieporozumienie, które wykwitło między nią a Fantine nie spędzało jej snu z powiek. Nie zamierzała zabiegać o sympatię młodziutkiej Rosierówny, miała większe problemy na głowie niż dziewczęce dąsy, co nie oznaczało, że pogardzała siostrą Tristana. Ta kwestia była jej obojętna, lecz widocznie wiele znaczyła dla lorda Kent – naprawdę chciał wymóc na nią pokorę wobec swej rodziny w ten sposób? Zirytowało ją przekonanie o tym, że w ogóle czuł się w obowiązku pouczać ją o oczywistych kwestiach, lecz to również skwitowała zdystansowanym uśmiechem. Firmowym, oddającym uczucie, jakie pragnął ujrzeć w błysku oczu i ułożeniu warg rozmówca. Wyćwiczone mięśnie twarzy działały, niezależnie, czy posługiwała się nim w Ministerstwie Magii czy w Wenus; każdy odkrywał tam coś dla siebie, współczucie, pokorę, przestrach, zainteresowanie, przejęcie. Maska idealna, pozwalająca jej przetrwać najcięższe chwile.
- Dziękuję za poświęcony czas, sir – wstała od razu po mało subtelnym zakończeniu spotkania, przełykając gorzki zawód. Liczyła na informację zwrotną, pochwałę lub krytykę, skomentowanie życiorysu i przeprowadzonej rozmowy; odsyłał ją jednak z niczym, niepewną jeszcze bardziej niż była przed przekroczeniem progu gabinetu. Wygładziła przód spódnicy i rzuciła mu ostatnie spojrzenie – dopiero teraz wprawny obserwator, jakim bez wątpienia był znający ją na wylot Tristan, mógł dostrzec pewną gorycz, szybko zastąpioną grzeczną uprzejmością. Porzuciła pomysł dygnięcia, nie potrafiła tego robić, zamiast tego niezwłocznie opuściła pomieszczenie, cicho zamykając za sobą drzwi. Bardzo zależało jej na tej pracy, lecz gdy znów znalazła się wśród chichoczących i zaaferowanych kandydatek, zrozumiała, że odsłonięcie się z pragnieniem powrotu do kariery zawodowej mogło jej jedynie zaszkodzić – obawiała się reakcji Rosiera, ale mocniej własnej nadziei, nie opuszczającej jej nawet teraz.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
| sierpień
Bardzo zależało jej na tym, by pierwsze dni pracy zachwyciły przełożonego, upewniając go w podjętej decyzji. Chciała być najlepsza, zostawiając w tyle niedoszłą konkurencję: dokonał doskonałego wyboru, ale chciała go w nim utwierdzić, przypieczętować zawartą umowę, pokazać się z jak najlepszej strony. Uwielbiała lekkie poddenerowanie związane z debiutem na nowym stanowisku, pilnie przygotowywała się do ministerialnych awansów i nie inaczej działo się teraz, gdy równo zapinała haftki białej koszuli i czerwonej spódnicy, na piersi przypinając złotą broszę, ozdobioną kilkoma łańcuchami, oplatającymi barki. Profesjonalny uniform, orientalny i klasyczny zarazem, podkreślający powiązanie z rodziną, której służyła. Wizerunek głowy smoka, wpleciony w broszę, łączył się z kolcami róży. Prezencja była istotna, zwłaszcza w negocjacjach i kontaktach z innymi ludźmi, pierwsze wrażenie czyniło zaś cuda. Irytowało ją deprecjonowanie wizerunku, dbała o dopracowanie szczegółów, by na ubraniu nie znalazł się żaden pyłek lub zagięcie materiału. Perfekcyjna w każdym calu, taką właśnie chciała się stać, zdając sobie jednocześnie sprawę ze swych braków, zwłaszcza w dziedzinie ekonomii. Prosty mundurek zapowiadał, że dziś spędzi czas w gabinecie Tristana w Fantasmagorii, utkane z drogiego jedwabiu kimono było zbyt cenne, by marnować je na wypełnianie biurowych obowiązków – a przynajmniej tak oszczędnie uznała, z dobrze skrywanym przejęciem przekraczając progi wykupionego przed arystokratę lokalu.
Rzucał ją na głęboką, ale znaną wodę, pracowała przecież na podobnym stanowisku, w Ministerstwie Magii ograniczona jednak regulaminami, zasadami i grubymi księgami spisanego prawa. Wcale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, wiedziała jak się zachować i gdzie przebiegają granicę kompetencji – w Fantasmagorii sama musiała odnaleźć swoje miejsce, odpowiednio wykorzystując zasoby. Czuła sporą presję, wywieraną przez własną ambicję: nie lubiła zaczynać od nowa, od zera, od razu chciała doskonale orientować się w dokumentacji baletu, w jej archiwach, w charakterach pracujących tam ludzi, zdecydowała więc, że pierwszy dzień spędzi na próbach uporządkowania przestrzeni oraz swoich wiadomości na temat codziennego działania przybytku. Wiedziała, że Tristan poinformował pracowników o przyjęciu nowej asystentki, ale chciała pozostawać z zatrudnionymi tam ludźmi w dobrych stosunkach – nigdy nie wiadomo, kiedy przydadzą się jej przyjazne znajomości – dlatego też pracę rozpoczęła od osobistego powitania z najważniejszymi przedstawicielami baletu. Najpierw udała się do głównego maestro, osobę odpowiedzialną za układanie programu sztuk i występów. Sama znała się na tym zbyt słabo, by móc podejmować takie decyzje, ale to ona – po dokonaniu wyboru – miała przeprowadzać negocjacje oraz dbać o dobre samopoczucie pojawiających się w Wielkiej Brytanii artystów. Rozmowa z czysto krwistym artystą przebiegała płynnie, wyczuwała, że mężczyzna był pod wrażeniem jej wdzięku oraz umiejętności przeprowadzenia rozmowy. Oprócz powitalnych uprzejmości wymienili także informacje co do swych muzycznych preferencji. Udostępnił jej szkice planów przyszłego sezonu jesienno zimowego oraz pokazał listę śpiewaczek i tancerek, które pragnął w czasie zbliżających się wakacji zaprosić do występów w La Fantasmagorii. Część nazwisk była Deirdre znana, część stanowiła dla niej tajemnicę – wiedziała, że musi się podszkolić z zakresu tych sztuk, dlatego chętnie słuchała rad i wskazówek mężczyzny. Odebrawszy od niego skoroszyt z poszczególnymi personaliami oraz datami, ruszyła dalej, w stronę biura zarządcy całego budynku. Dbał on nie tylko o idealną prezencję pomieszczeń, ale także znał doskonale balet od strony technicznej. Jako budowlę i jako instytucję. Miał już swoje lata, wiedziała, że zajmował to stanowisko także za poprzednich właścicieli, ale z wielką wdzięcznością podchodził do lorda Rosiera, uważając, że wykupienie Fantasmagorii było najlepszym, co mogło spotkać ten przybytek. Entuzjazm i oddanie pracy aż buchało od siwego czarodzieja. Tsagairt zdołała nawiązać z nim nić porozumienia oraz zdobyć informacje na temat ewentualnych remontów oraz zaplanowanych udogodnień, mających dopasować budynek do najnowszych standardów. Przedyskutowała z mężczyzną wzmocnienie zaklęć ochronnych, mających obronić budynek przed ewentualnymi anomaliami; zasugerowała także lekko odświeżenie garderób przeznaczonych dla największych gwiazd. Prezentowały się nienagannie, ale według Deirdre brakowało im artystycznego zacięcia, aury, na jaką artyści pozostawali niezwykle wyczuleni. Razem zaczęli pracować nad listą zmian, które można było dokonać, by uczynić pobyt muzyków i baletmistrzyni przyjemniejszym, odpowiadającym wygórowanym standardom. Negocjacje pomiędzy estetyką a kwestiami finansowymi przebiegały dość płynnie, Tsagairt korzystała ze swych doświadczeń i dbała o odpowiedni poziom rozmowy, tak, by zadowolić obydwie strony – i mężczyznę dość konserwatywnego, znającego Fantasmagorię od kilku dekad, i współczesne potrzeby najbardziej znanych artystów, choć miłujących przeszłość, to zwracających uwagę na zupełnie inne szczegóły. Zadowolona z przebiegu rozmów, powoli wróciła do gabinetu, umieszczonego tuż przy pomieszczeniach przeznaczonych dla lorda Rosiera.
Usiadła tam po raz drugi, pomijając dzień wstępny. Rozłożyła już niezbędne biurowe przedmioty, zabrała także swój ulubiony kałamarz i pióro. Wszystko, czego potrzebowała do pracy, znajdowało się już na blacie i w szafkach, wypełnionych równo ułożonymi dokumentami. Najpierw sięgnęła do teczki z terminami jesiennych występów; wyjęła także z kieszeni pergamin z zapisanymi nazwiskami gwiazd, jakie należało ugościć w tym sezonie. Pertraktacje z nimi mogły być ciężkie, ale najpierw należało się umówić na spotkania. Nie bezpośrednio z gwiazdkami, a z negocjującymi w ich imieniu opiekunami, mającymi wygórowane wymagania. Deirdre ułożyła równo nazwiska oraz sięgnęła po ozdobną papeterię, wzbogaconą wzorem róż i wodnych elementów; oficjalne pergaminy la Fantasmagorii. Skupiając się na prowadzeniu pióra jak najbardziej elegancko, zaczęła kreślić listy, personalnie kierowane do każdego z maestrów, dbających o popularne i szanowane gwiazdy muzyki. Pisała zgrabnie i pięknie, korzystając ze zdolności retorycznych oraz tych związanych z pisaniem prozy; zapraszała, oddawała hołd i szacunek, zachwycała się zdolnościami podopiecznych, przy jednoczesnym zachowaniu dumy i mocy sprawczej. Nie prosiła ani nie błagała, ale pozostawała też daleka od rozkazów. Umiejętnie zajmowała się słowem, do każdego z mecenasów odnosząc się w pewien prywatny sposób. Informacje o nich zbierała uprzednio z najnowszych periodyków francuskich oraz brytyjskich, poświęconych muzyce i baletowi. Dopisywała szczegóły znane tylko zaangażowanym melomanom – i w ostatnich zdaniach nakreślała ramy spotkania oraz negocjacji, podając datę – miejsce zaś dostosowując uprzejmie do wygody artystów, prezentując jednak propozycje restauracji, hoteli oraz galerii sztuk, w których mogliby spokojnie porozmawiać. Każdy z listów pozostawiła do podpisania przez lorda Rosiera, przygotowując także oficjalną pieczęć baletu. Odłożyła korespondencję na bok, zamierzając zanieść ją pracodawcy wieczorem, gdy pojawi się na chwilę w balecie. Do spotkań miała jeszcze wiele dni, ale zamierzała już przygotować się do rozmów, zwłaszcza do tej pierwszej. Sięgnęła po najnowszy periodyk baletowy, w którym długo i szczegółowo rozpisywano się o zachwycającej baletnicy, o Fiorre, młodziutkiej, ślicznej i utalentowanej. Jej ruchome zdjęcie uśmiechało się z okładki, skromnie, ale z pewną dumą – Deirdre zaczęła dokładnie studiować biografię artystki, starając się wyczytać z wywiadu drobne szczegóły oraz informacje, mogące pomóc przy skutecznych negocjacjach. Musiała poznać kogoś, kogo miała skupić; koncentrowała się zwłaszcza na słowach wypowiedzianych przez mecenasa młódki, wiedząc, że to on będzie podejmował ostateczne decyzje oraz prezentował mniejsze bądź większe kaprysy gwiazdki. Tsagairt pozaznaczała najważniejsze fragmenty, zostawiając je do późniejszej analizy. Gdy skończyła lekturę, odłożyła magazyny na bok, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Pozwoliła sobie na sekundowe przymknięcie oczu, zrobiła prawie wszystko, co czekało na nią tego dnia, ale musiała także zaplanować kolejny. Zebrała plik dokumentów, listów oraz zaproszeń, skierowanych do lorda Rosiera, po czym zaczęła je przeglądać, cienkim i czytelnym pismem uzupełniając harmonogram najbliższych dni szlachcica. Przy spotkaniach mniejszej wagi stawiała równe pytajniki, te zaś, które wydawały się jej niezwykle istotne – na przykład rozmowie z nestorem, chcącym dowiedzieć się o stanie rezerwatu Kent – wyraźnie podkreślała. Nie narzucała, nie sugerowała, po prostu informowała o tych datach, nie wiedząc jeszcze, czy powinna o nich przypominać czy pozostawiać decyzję w tym zakresie Tristanowi. Wiele kwestii pozostawało dla niej czymś nieoczywistym, ale oddawała się cała swej pracy, pilnie wypełniając pierwsze obowiązki. Gdy skończyła zapisywać harmonogram na najbliższe dni, sprawdziła wszystkie informacje raz jeszcze, nie chcąc, by wkradł się tam jakiś błąd. Dopiero wtedy zaniosła wszelkie dokumenty na biurko lorda Rosiera, układając je pieczołowicie w odpowiednim miejscu i przykładając ozdobnym przyciskiem do papieru. Wyrównała rogi, przesunęła pieczęć jak najbliżej papeterii – i dopiero wtedy uznała swój dzień pracy za zakończony.
| zt
Bardzo zależało jej na tym, by pierwsze dni pracy zachwyciły przełożonego, upewniając go w podjętej decyzji. Chciała być najlepsza, zostawiając w tyle niedoszłą konkurencję: dokonał doskonałego wyboru, ale chciała go w nim utwierdzić, przypieczętować zawartą umowę, pokazać się z jak najlepszej strony. Uwielbiała lekkie poddenerowanie związane z debiutem na nowym stanowisku, pilnie przygotowywała się do ministerialnych awansów i nie inaczej działo się teraz, gdy równo zapinała haftki białej koszuli i czerwonej spódnicy, na piersi przypinając złotą broszę, ozdobioną kilkoma łańcuchami, oplatającymi barki. Profesjonalny uniform, orientalny i klasyczny zarazem, podkreślający powiązanie z rodziną, której służyła. Wizerunek głowy smoka, wpleciony w broszę, łączył się z kolcami róży. Prezencja była istotna, zwłaszcza w negocjacjach i kontaktach z innymi ludźmi, pierwsze wrażenie czyniło zaś cuda. Irytowało ją deprecjonowanie wizerunku, dbała o dopracowanie szczegółów, by na ubraniu nie znalazł się żaden pyłek lub zagięcie materiału. Perfekcyjna w każdym calu, taką właśnie chciała się stać, zdając sobie jednocześnie sprawę ze swych braków, zwłaszcza w dziedzinie ekonomii. Prosty mundurek zapowiadał, że dziś spędzi czas w gabinecie Tristana w Fantasmagorii, utkane z drogiego jedwabiu kimono było zbyt cenne, by marnować je na wypełnianie biurowych obowiązków – a przynajmniej tak oszczędnie uznała, z dobrze skrywanym przejęciem przekraczając progi wykupionego przed arystokratę lokalu.
Rzucał ją na głęboką, ale znaną wodę, pracowała przecież na podobnym stanowisku, w Ministerstwie Magii ograniczona jednak regulaminami, zasadami i grubymi księgami spisanego prawa. Wcale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, wiedziała jak się zachować i gdzie przebiegają granicę kompetencji – w Fantasmagorii sama musiała odnaleźć swoje miejsce, odpowiednio wykorzystując zasoby. Czuła sporą presję, wywieraną przez własną ambicję: nie lubiła zaczynać od nowa, od zera, od razu chciała doskonale orientować się w dokumentacji baletu, w jej archiwach, w charakterach pracujących tam ludzi, zdecydowała więc, że pierwszy dzień spędzi na próbach uporządkowania przestrzeni oraz swoich wiadomości na temat codziennego działania przybytku. Wiedziała, że Tristan poinformował pracowników o przyjęciu nowej asystentki, ale chciała pozostawać z zatrudnionymi tam ludźmi w dobrych stosunkach – nigdy nie wiadomo, kiedy przydadzą się jej przyjazne znajomości – dlatego też pracę rozpoczęła od osobistego powitania z najważniejszymi przedstawicielami baletu. Najpierw udała się do głównego maestro, osobę odpowiedzialną za układanie programu sztuk i występów. Sama znała się na tym zbyt słabo, by móc podejmować takie decyzje, ale to ona – po dokonaniu wyboru – miała przeprowadzać negocjacje oraz dbać o dobre samopoczucie pojawiających się w Wielkiej Brytanii artystów. Rozmowa z czysto krwistym artystą przebiegała płynnie, wyczuwała, że mężczyzna był pod wrażeniem jej wdzięku oraz umiejętności przeprowadzenia rozmowy. Oprócz powitalnych uprzejmości wymienili także informacje co do swych muzycznych preferencji. Udostępnił jej szkice planów przyszłego sezonu jesienno zimowego oraz pokazał listę śpiewaczek i tancerek, które pragnął w czasie zbliżających się wakacji zaprosić do występów w La Fantasmagorii. Część nazwisk była Deirdre znana, część stanowiła dla niej tajemnicę – wiedziała, że musi się podszkolić z zakresu tych sztuk, dlatego chętnie słuchała rad i wskazówek mężczyzny. Odebrawszy od niego skoroszyt z poszczególnymi personaliami oraz datami, ruszyła dalej, w stronę biura zarządcy całego budynku. Dbał on nie tylko o idealną prezencję pomieszczeń, ale także znał doskonale balet od strony technicznej. Jako budowlę i jako instytucję. Miał już swoje lata, wiedziała, że zajmował to stanowisko także za poprzednich właścicieli, ale z wielką wdzięcznością podchodził do lorda Rosiera, uważając, że wykupienie Fantasmagorii było najlepszym, co mogło spotkać ten przybytek. Entuzjazm i oddanie pracy aż buchało od siwego czarodzieja. Tsagairt zdołała nawiązać z nim nić porozumienia oraz zdobyć informacje na temat ewentualnych remontów oraz zaplanowanych udogodnień, mających dopasować budynek do najnowszych standardów. Przedyskutowała z mężczyzną wzmocnienie zaklęć ochronnych, mających obronić budynek przed ewentualnymi anomaliami; zasugerowała także lekko odświeżenie garderób przeznaczonych dla największych gwiazd. Prezentowały się nienagannie, ale według Deirdre brakowało im artystycznego zacięcia, aury, na jaką artyści pozostawali niezwykle wyczuleni. Razem zaczęli pracować nad listą zmian, które można było dokonać, by uczynić pobyt muzyków i baletmistrzyni przyjemniejszym, odpowiadającym wygórowanym standardom. Negocjacje pomiędzy estetyką a kwestiami finansowymi przebiegały dość płynnie, Tsagairt korzystała ze swych doświadczeń i dbała o odpowiedni poziom rozmowy, tak, by zadowolić obydwie strony – i mężczyznę dość konserwatywnego, znającego Fantasmagorię od kilku dekad, i współczesne potrzeby najbardziej znanych artystów, choć miłujących przeszłość, to zwracających uwagę na zupełnie inne szczegóły. Zadowolona z przebiegu rozmów, powoli wróciła do gabinetu, umieszczonego tuż przy pomieszczeniach przeznaczonych dla lorda Rosiera.
Usiadła tam po raz drugi, pomijając dzień wstępny. Rozłożyła już niezbędne biurowe przedmioty, zabrała także swój ulubiony kałamarz i pióro. Wszystko, czego potrzebowała do pracy, znajdowało się już na blacie i w szafkach, wypełnionych równo ułożonymi dokumentami. Najpierw sięgnęła do teczki z terminami jesiennych występów; wyjęła także z kieszeni pergamin z zapisanymi nazwiskami gwiazd, jakie należało ugościć w tym sezonie. Pertraktacje z nimi mogły być ciężkie, ale najpierw należało się umówić na spotkania. Nie bezpośrednio z gwiazdkami, a z negocjującymi w ich imieniu opiekunami, mającymi wygórowane wymagania. Deirdre ułożyła równo nazwiska oraz sięgnęła po ozdobną papeterię, wzbogaconą wzorem róż i wodnych elementów; oficjalne pergaminy la Fantasmagorii. Skupiając się na prowadzeniu pióra jak najbardziej elegancko, zaczęła kreślić listy, personalnie kierowane do każdego z maestrów, dbających o popularne i szanowane gwiazdy muzyki. Pisała zgrabnie i pięknie, korzystając ze zdolności retorycznych oraz tych związanych z pisaniem prozy; zapraszała, oddawała hołd i szacunek, zachwycała się zdolnościami podopiecznych, przy jednoczesnym zachowaniu dumy i mocy sprawczej. Nie prosiła ani nie błagała, ale pozostawała też daleka od rozkazów. Umiejętnie zajmowała się słowem, do każdego z mecenasów odnosząc się w pewien prywatny sposób. Informacje o nich zbierała uprzednio z najnowszych periodyków francuskich oraz brytyjskich, poświęconych muzyce i baletowi. Dopisywała szczegóły znane tylko zaangażowanym melomanom – i w ostatnich zdaniach nakreślała ramy spotkania oraz negocjacji, podając datę – miejsce zaś dostosowując uprzejmie do wygody artystów, prezentując jednak propozycje restauracji, hoteli oraz galerii sztuk, w których mogliby spokojnie porozmawiać. Każdy z listów pozostawiła do podpisania przez lorda Rosiera, przygotowując także oficjalną pieczęć baletu. Odłożyła korespondencję na bok, zamierzając zanieść ją pracodawcy wieczorem, gdy pojawi się na chwilę w balecie. Do spotkań miała jeszcze wiele dni, ale zamierzała już przygotować się do rozmów, zwłaszcza do tej pierwszej. Sięgnęła po najnowszy periodyk baletowy, w którym długo i szczegółowo rozpisywano się o zachwycającej baletnicy, o Fiorre, młodziutkiej, ślicznej i utalentowanej. Jej ruchome zdjęcie uśmiechało się z okładki, skromnie, ale z pewną dumą – Deirdre zaczęła dokładnie studiować biografię artystki, starając się wyczytać z wywiadu drobne szczegóły oraz informacje, mogące pomóc przy skutecznych negocjacjach. Musiała poznać kogoś, kogo miała skupić; koncentrowała się zwłaszcza na słowach wypowiedzianych przez mecenasa młódki, wiedząc, że to on będzie podejmował ostateczne decyzje oraz prezentował mniejsze bądź większe kaprysy gwiazdki. Tsagairt pozaznaczała najważniejsze fragmenty, zostawiając je do późniejszej analizy. Gdy skończyła lekturę, odłożyła magazyny na bok, wygodniej rozsiadając się w fotelu. Pozwoliła sobie na sekundowe przymknięcie oczu, zrobiła prawie wszystko, co czekało na nią tego dnia, ale musiała także zaplanować kolejny. Zebrała plik dokumentów, listów oraz zaproszeń, skierowanych do lorda Rosiera, po czym zaczęła je przeglądać, cienkim i czytelnym pismem uzupełniając harmonogram najbliższych dni szlachcica. Przy spotkaniach mniejszej wagi stawiała równe pytajniki, te zaś, które wydawały się jej niezwykle istotne – na przykład rozmowie z nestorem, chcącym dowiedzieć się o stanie rezerwatu Kent – wyraźnie podkreślała. Nie narzucała, nie sugerowała, po prostu informowała o tych datach, nie wiedząc jeszcze, czy powinna o nich przypominać czy pozostawiać decyzję w tym zakresie Tristanowi. Wiele kwestii pozostawało dla niej czymś nieoczywistym, ale oddawała się cała swej pracy, pilnie wypełniając pierwsze obowiązki. Gdy skończyła zapisywać harmonogram na najbliższe dni, sprawdziła wszystkie informacje raz jeszcze, nie chcąc, by wkradł się tam jakiś błąd. Dopiero wtedy zaniosła wszelkie dokumenty na biurko lorda Rosiera, układając je pieczołowicie w odpowiednim miejscu i przykładając ozdobnym przyciskiem do papieru. Wyrównała rogi, przesunęła pieczęć jak najbliżej papeterii – i dopiero wtedy uznała swój dzień pracy za zakończony.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
| 13 października
Trzynaście egzotycznych, rzadkich gatunków orchidei rzucało na biurko w jej gabinecie lekki cień, a światło bijące z eleganckiej lampy rzucało drżący cień na witrażowe okno, czyniąc kwiaty jeszcze piękniejszymi, bardziej żywymi, trzepoczącymi delikatnymi płatkami i gnącymi się na jędrnych, zielonych łodygach. Deirdre w zamyśleniu musnęła opuszkami palców jeden ze storczyków, uśmiechając się lekko, radośnie, z przejęciem. Nie spodziewała się takiego prezentu, nie spodziewała się też, by Tristan pamiętał o jej urodzinach; nigdy nie dopytywał przecież o takie szczegóły, lecz najwidoczniej wcale nie czytał akt rekrutacyjnych tak pobieżnie jak sądziła. Wiele znaczące dla nich eksponaty orientalnej flory i niosący jeszcze więcej uczuć list, przypomnienie wolności, największego daru, który otrzymała od niego przed kilkoma miesiącami - wdzięczność zalewała ją falami na równo z zdenerwowaniem, bowiem pod lubieżnym lecz przepięknym, dalekowschodnim wierszem, znajdowała się krótka data. Nawet nie zaproszenie, a konkretny rozkaz, nie wymagający nawet sprecyzowania; rozkaz budzący w niej - jak zwykle, gdy chodziło o Rosiera - mieszaninę podekscytowania, psiej radości na wieść o spotkaniu swego pana i gniewnej frustracji. Do tego znów stąpała po niepewnym, kruchym lodzie, nie wiedząc, czego może się spodziewać - cała przepełniona ekscytacją i irracjonalną nadzieją zmieszaną z lękiem przed tym, że być może to ich ostatnie takie spotkanie; że kiedy powie mu prawdę, wszystko to rozsypie się w trujący pył, duszący ją w znacznie mniej przyjemny sposób niż jego szorstkie ręce zaciskające się na szyi.
Musiała się przejść i zebrać myśli, ruszyła więc tuż po pracy na krótki spacer wokół magicznych doków; wśród tłumu ludzi i gwaru rozmów - chciała jednak pojawić się w restauracji punkturalnie, dlatego szybko skierowała swe kroki z powrotem ku górującemu nad okolicą gmachowi Fantasmagorii, po drodze pechowo wpadając na jednego z dziesiątek magicznych handlarzy. Wyglądała na zamożną, elegancką kobietę, śpieszącą do luksusowego baletu, czarodziej zwietrzył więc szansę na zarobek - namolnie zachwalał swój produkt, jakieś dziwne fiolki; zbyła go uprzejmie, lecz zdecydowanie, chociaż najchętniej potraktowałaby go Zaklęciem Niewybaczalnym, lecz natrętny jegomość zdołał wypsikać na jej koszulę prawie całą zawartość jednego z flakoników. Zapach na szczęście wywietrzał, gdy Deirdre dotarła do budynku baletu a postać handlarza szybko umknęła z jej głowy. Niedorzeczne, przejmował ją stres jaki towarzyszył zazwyczaj pierwszym wspólnym wyjściom, debiutom na salonach lub nastoletnim spotkaniom w podrzędnych knajpkach. Tu znajdowała się poniekąd u siebie, z mężczyzną, którego poznała w każdym calu, ale niecodzienność tej sytuacji wprawiała ją w zakłopotanie pomieszane ze zdenerwowaniem. Zanim przekroczyła próg restauracji, poprawiła czarną spódnicę z wysokim stanem sięgającym aż nad linię żeber - najlepiej ukrywała krągły brzuch, przyciągając jednocześnie uwagę do pełnych piersi - oraz dopięła ostatni guzik białej koszuli z bufiastymi, długimi rękawami. Wyglądała schludnie, jak na standardy Fantasmagorii wręcz skromnie, dziś bowiem pracowała głównie w biurze, wśród dokumentów i korespondencji. Czarne włosy opadały prosto na plecy, podpięte jedynie z lewej strony rubinową spinką, lniącą w ciemnych kosmykach niczym kropla krwi - o identycznej barwie co podkreślone szminką usta, które powoli oblizała, w końcu decydując się wejść do środka.
Od razu zobaczyła Tristana zajmującego dyskretny stolik obok wielkiego terrarium. Nie spóźniła się ani minuty, lecz on przyszedł wcześniej, co zalało ją kolejną falą gorąca. Ruszyła w jego stronę zgrabnie i szybko, a kiedy usiadła naprzeciwko niego, jej oczy lśniły ostatnio rzadziej spotykanym blaskiem. - Dziękuję - powiedziała zamiast powitania, spoglądając na niego z oddaniem i radością, mimowolnie przebijającymi się spod opanowanej twarzy. - Myślę, że powinnam zmienić datę swoich urodzin. Jak sądzisz: upalny maj bardziej pasuje do mnie niż chłodny listopad? - spytała lekko, aluzja wydała się oczywista: to on dał jej nowe życie, o którym wspominał w liściku, to on mógł też wybrać jej nowy dzień narodzin, uwolnienia - bo przecież nie przejścia do innego rodzaju więzienia. Wiedziała, że w jej źrenicach widać zbyt wiele, opanowała się więc i sięgnęła po menu. Rzadko kiedy jadała w restauracji, przy gościach zachowywala wstrzemięźliwość i puste usta, dlatego nie do końca wiedziała, co wybrać. - Hm, poproszę... - zawahała się nieco bezradnie, po czym, nieelegancko wskazała palcem na przypadkowo wybraną potrawę. Ich wyszukane nazwy nic jej nie mówiły, uznała więc, że zda się dziś na szczęśliwy traf. Dopiero, gdy zostali już sami a kalner zniknął, odezwała się ponownie. - Ty też odwiedziłeś mnie dzisiejszej nocy we śnie- zaczęła cicho, na momen spoglądając na niego przez chybotliwy płomień świecy. - Pince moi juste et tire-moi les cheveux et tout ira bien - wyszeptała, pochylając się ku niemu z niewinnym uśmiechem. - Powiedzmy, że streszczę sen w ten sposób - zakończyła miękko, znów umykając wzrokiem w bok, na terrarium, lecz usta dalej wyginały się delikatnie ku górze.
Trzynaście egzotycznych, rzadkich gatunków orchidei rzucało na biurko w jej gabinecie lekki cień, a światło bijące z eleganckiej lampy rzucało drżący cień na witrażowe okno, czyniąc kwiaty jeszcze piękniejszymi, bardziej żywymi, trzepoczącymi delikatnymi płatkami i gnącymi się na jędrnych, zielonych łodygach. Deirdre w zamyśleniu musnęła opuszkami palców jeden ze storczyków, uśmiechając się lekko, radośnie, z przejęciem. Nie spodziewała się takiego prezentu, nie spodziewała się też, by Tristan pamiętał o jej urodzinach; nigdy nie dopytywał przecież o takie szczegóły, lecz najwidoczniej wcale nie czytał akt rekrutacyjnych tak pobieżnie jak sądziła. Wiele znaczące dla nich eksponaty orientalnej flory i niosący jeszcze więcej uczuć list, przypomnienie wolności, największego daru, który otrzymała od niego przed kilkoma miesiącami - wdzięczność zalewała ją falami na równo z zdenerwowaniem, bowiem pod lubieżnym lecz przepięknym, dalekowschodnim wierszem, znajdowała się krótka data. Nawet nie zaproszenie, a konkretny rozkaz, nie wymagający nawet sprecyzowania; rozkaz budzący w niej - jak zwykle, gdy chodziło o Rosiera - mieszaninę podekscytowania, psiej radości na wieść o spotkaniu swego pana i gniewnej frustracji. Do tego znów stąpała po niepewnym, kruchym lodzie, nie wiedząc, czego może się spodziewać - cała przepełniona ekscytacją i irracjonalną nadzieją zmieszaną z lękiem przed tym, że być może to ich ostatnie takie spotkanie; że kiedy powie mu prawdę, wszystko to rozsypie się w trujący pył, duszący ją w znacznie mniej przyjemny sposób niż jego szorstkie ręce zaciskające się na szyi.
Musiała się przejść i zebrać myśli, ruszyła więc tuż po pracy na krótki spacer wokół magicznych doków; wśród tłumu ludzi i gwaru rozmów - chciała jednak pojawić się w restauracji punkturalnie, dlatego szybko skierowała swe kroki z powrotem ku górującemu nad okolicą gmachowi Fantasmagorii, po drodze pechowo wpadając na jednego z dziesiątek magicznych handlarzy. Wyglądała na zamożną, elegancką kobietę, śpieszącą do luksusowego baletu, czarodziej zwietrzył więc szansę na zarobek - namolnie zachwalał swój produkt, jakieś dziwne fiolki; zbyła go uprzejmie, lecz zdecydowanie, chociaż najchętniej potraktowałaby go Zaklęciem Niewybaczalnym, lecz natrętny jegomość zdołał wypsikać na jej koszulę prawie całą zawartość jednego z flakoników. Zapach na szczęście wywietrzał, gdy Deirdre dotarła do budynku baletu a postać handlarza szybko umknęła z jej głowy. Niedorzeczne, przejmował ją stres jaki towarzyszył zazwyczaj pierwszym wspólnym wyjściom, debiutom na salonach lub nastoletnim spotkaniom w podrzędnych knajpkach. Tu znajdowała się poniekąd u siebie, z mężczyzną, którego poznała w każdym calu, ale niecodzienność tej sytuacji wprawiała ją w zakłopotanie pomieszane ze zdenerwowaniem. Zanim przekroczyła próg restauracji, poprawiła czarną spódnicę z wysokim stanem sięgającym aż nad linię żeber - najlepiej ukrywała krągły brzuch, przyciągając jednocześnie uwagę do pełnych piersi - oraz dopięła ostatni guzik białej koszuli z bufiastymi, długimi rękawami. Wyglądała schludnie, jak na standardy Fantasmagorii wręcz skromnie, dziś bowiem pracowała głównie w biurze, wśród dokumentów i korespondencji. Czarne włosy opadały prosto na plecy, podpięte jedynie z lewej strony rubinową spinką, lniącą w ciemnych kosmykach niczym kropla krwi - o identycznej barwie co podkreślone szminką usta, które powoli oblizała, w końcu decydując się wejść do środka.
Od razu zobaczyła Tristana zajmującego dyskretny stolik obok wielkiego terrarium. Nie spóźniła się ani minuty, lecz on przyszedł wcześniej, co zalało ją kolejną falą gorąca. Ruszyła w jego stronę zgrabnie i szybko, a kiedy usiadła naprzeciwko niego, jej oczy lśniły ostatnio rzadziej spotykanym blaskiem. - Dziękuję - powiedziała zamiast powitania, spoglądając na niego z oddaniem i radością, mimowolnie przebijającymi się spod opanowanej twarzy. - Myślę, że powinnam zmienić datę swoich urodzin. Jak sądzisz: upalny maj bardziej pasuje do mnie niż chłodny listopad? - spytała lekko, aluzja wydała się oczywista: to on dał jej nowe życie, o którym wspominał w liściku, to on mógł też wybrać jej nowy dzień narodzin, uwolnienia - bo przecież nie przejścia do innego rodzaju więzienia. Wiedziała, że w jej źrenicach widać zbyt wiele, opanowała się więc i sięgnęła po menu. Rzadko kiedy jadała w restauracji, przy gościach zachowywala wstrzemięźliwość i puste usta, dlatego nie do końca wiedziała, co wybrać. - Hm, poproszę... - zawahała się nieco bezradnie, po czym, nieelegancko wskazała palcem na przypadkowo wybraną potrawę. Ich wyszukane nazwy nic jej nie mówiły, uznała więc, że zda się dziś na szczęśliwy traf. Dopiero, gdy zostali już sami a kalner zniknął, odezwała się ponownie. - Ty też odwiedziłeś mnie dzisiejszej nocy we śnie- zaczęła cicho, na momen spoglądając na niego przez chybotliwy płomień świecy. - Pince moi juste et tire-moi les cheveux et tout ira bien - wyszeptała, pochylając się ku niemu z niewinnym uśmiechem. - Powiedzmy, że streszczę sen w ten sposób - zakończyła miękko, znów umykając wzrokiem w bok, na terrarium, lecz usta dalej wyginały się delikatnie ku górze.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Do Fantasmagorii udał się pod pretekstem interesów, miał porozmawiać o niezwykłym występie rosyjskiej primaballeriny będącej właśnie w swoim premierowym torunee po Europie, która musiała dać występ w tym miejscu; kontrakt był już niemal dogadany, ale chciał na niego osobiście rzucić okiem i dopytać się o przygotowania, upewnić się, że poczęstunek był odpowiednio zaaranżowany, a goście otrzymają wystarczająco wykwintny trunek; wcale nie musiał robić tego osobiście, miał oddanych ludzi, którzy poznali podstawowe zasady saovir-vivru i bez trudu radzili sobie z organizacją podobnych wydarzeń, doskonale wiedząc, że najlichszy błąd kosztować ich miał utratę pracy. Wymagał od nich perfekcji - bo miejsca tego typu musiały pachnieć perfekcją. Nie musiał też przychodzić akurat dzisiaj, bynajmniej, ale akurat na dzisiaj zaaranżował spotkanie z Deirdre, która przecież była najlepszą osobą, by przekazać jej wytyczne co do spotkania. Miał zamiar też zjeść kolację - bo od rana był w rezerwacie i palił go potworny głód. Szukanie wymówek i usprawiedliwień nie było wcale takie trudne, kiedy miało się dzień tak mocno upchnięty obowiązkami, nowymi, starymi i tymi, o których nie pamiętał, a pamiętać powinien. Pozycja Deirdre pozwalała mu z kolei spotkać się z nią bez wywoływania jakże zbędnych plotek, pomówień i wynurzeń szmatławców, których nie potrzebował - wystarczyło tylko zachować pewien dystans. Profesjonalizm zlewający się z kulturą towarzystwa, tyle przecież potrafiła. Dyskretny stolik na boku winien uchronić ich przed podsłuchem, a kameralność miejsca strzeżonego przed osobami spoza towarzystwa dawała gwarancję tej dyskrecji.
Nie zastanawiał się, czy dotarły do niej jego kwiaty - wiedział, że tak, polecenie wydane zaufanemu posłańcowi było jasne i wyraźne - nie czekał też na informację zwrotną; znał jej grafik lepiej, niż ona sama i dobrze wiedział, kiedy nie miała innego zajęcia - kiedy mogła znaleźć czas dla niego. Nie zastanawiał się take, czy doczytała i zrozumiała jego wiadomość - zrobiłaby przecież wszystko, żeby go zadowolić, nawet, jeśli ten dzień miał należeć do niej. Nie złożył jej życzeń w dniu urodzin, zrobił to później; w jej urodziny i on odrodził się ponownie - otrzymując pierścień nestora swojego rodu, przejmując nad nim władzę jako najstarszy pośród najmłodszych potomków, jako dziedzic swojego ojca, dziadka i pradziadka, jako dziedzic samej czcigodnej Mahaut.
Nie miał potrzeby stroić się na tę okazję specjalnie, nie opuszczał już dworu w ubraniach, które nie byłyby mu godne stanem. Porządnie skrojona szata różniła się od tych, które nosił wcześniej; choć wciąż była barwy nocnego nieba, przy ukośnym zapięciu zdobiły je złote roślinne ornamenty odznaczające się liśćmi róż, w pasie odzienie przewiązane było szarfą barwy bardzo ciemnego szkarłatu. Czarne spodnie wpuszczone były w cholewy wysokich butów z barwionej na czarno smoczej skóry istot z rodzinnego rezerwatu. Pod szyją kołnierz zakrywał jedwabny biały fular dziś mocniej przypominający plastron, przy którym pozostał niezmienny element złotej broszy w kształcie otoczonej kolcami róży. Jego prawicę zdobił pierścień znamionujący jego pozycję w rodzie. Przyszedł wcześniej, oddalając jednak obsługę, nim nie pojawi się jego towarzyszka - która krótko później stanęła u progu. Dawno już nie starała się dobrze wyglądać dla niego, ale wciąż pamiętała, jak się to robiło, dobrze. By dopełnić obrazka winien zapewne wstać i pomóc jej zająć miejsce, ale tego już uczynić nie mógł, nie wzbudzając baczniejszej uwagi gości zgromadzonych w restauracji. Nie zamierzał jej przykuwać. Skinął jedynie głową na podziękowanie, badawczo przyglądając się jej twarzy.
- Madame Mericourt zostałaś dopiero jesienią - zauważył, nie podnosząc głosu bardziej, niż było to koniczne, by go usłyszała. Stolik znajdował się w dyskretnym miejscu, nie mogli zostać podsłuchani, ale zachowywał wszelką ostrożność, by tak się nie stało. Przezorny - zawsze ubezpieczony. - W maju rozpoczęłaś nowe życie nie po raz ostatni, ale i nie po raz pierwszy. - Spotkała go wcześniej, przed oblicze Czarnego Pana - tez doprowadzona została wcześniej. - To tamta data budzi w tobie najwięcej emocji? - Czy kiedykolwiek pytał ją, co właściwie czuje, bez przymuszania, bez narzucania jej tego, co czuć powinna? Ton jego głosu pozostał obojętny, nie był ostrzegawczy, jakby powiedziała coś złego, nie był też oceniający - nie zwykł zwracać się do niej w podobny sposób, a z całą pewnością nie zwykł interesować się jej odpowiedzą. Nawet najwierniejszy pies potrzebował czasem zwykłego pogłaskania po głowie, ostatnimi czasy Deirdre dobrze się spisywała. Wywietrzały jej z głowy nierozsądne bunty, było jej wstyd za jej zdradę, zdawała się rozumieć swoje błędy. A jej roziskrzone źrenice zdradzały, że odczuwała przynajmniej wdzięczność za dzisiejszy dzień.
Dostrzegając wahanie w jej oczach i zmieszaną minę kelnera, gdy bez słowa wskazała danie palcem, odezwał się do niego pierwszy, nie patrząc na menu - znał je dobrze, jadał tu coraz częściej; Fantasmagoria stała się doskonałym miejscem na spotkania z wysoko urodzonymi czarodziejami.
- Homard a la vapeur, na przystawkę kawior i ostrygi, madame Mericourt weźmie to samo. - Skinął głową na propozycję wina, zawierzając, że kelner wybrał odpowiednie. Do owoców morza najlepsze było białe, ale pod homara należało dobrać odpowiednią nutę. Odjął od niego spojrzenie jeszcze nim kelner oddał ukłon i zniknął, winien być jak skrzat - niewidzialny.
- Doprawdy? - zwrócił się do niej z lekko uniesionym kącikiem ust; figlarny szept Deirdre nie tylko pobudzał, a obiecywał wyjątkowo owocny wieczór - wpatrywał się w jej oczy bez drgnięcia choćby skrawkiem twarzy, z zadowoleniem ukontentowanego, choć nieco rozdrażnionego i zniecierpliwionego kocura. Chciałby ją zobaczyć nagą. - Czasem sny zlewają mi się z rzeczywistością - wyznał, nie odejmując spojrzenia od jej oczu; ten sam miał zlać mu się z rzeczywistością najdalej za dwie godziny. - Pięknie wyglądasz - mówił dalej - Deirdre - Nieczęsto używał jej imienia, choć równie pięknie brzmiało. - Jak się tutaj czujesz? - Tutaj - w Fantasmagorii. Minęło już nieco czasu odkąd wzięła na siebie pewne obowiązki i wydawało się, że sprostała im bez trudu.
Nie zastanawiał się, czy dotarły do niej jego kwiaty - wiedział, że tak, polecenie wydane zaufanemu posłańcowi było jasne i wyraźne - nie czekał też na informację zwrotną; znał jej grafik lepiej, niż ona sama i dobrze wiedział, kiedy nie miała innego zajęcia - kiedy mogła znaleźć czas dla niego. Nie zastanawiał się take, czy doczytała i zrozumiała jego wiadomość - zrobiłaby przecież wszystko, żeby go zadowolić, nawet, jeśli ten dzień miał należeć do niej. Nie złożył jej życzeń w dniu urodzin, zrobił to później; w jej urodziny i on odrodził się ponownie - otrzymując pierścień nestora swojego rodu, przejmując nad nim władzę jako najstarszy pośród najmłodszych potomków, jako dziedzic swojego ojca, dziadka i pradziadka, jako dziedzic samej czcigodnej Mahaut.
Nie miał potrzeby stroić się na tę okazję specjalnie, nie opuszczał już dworu w ubraniach, które nie byłyby mu godne stanem. Porządnie skrojona szata różniła się od tych, które nosił wcześniej; choć wciąż była barwy nocnego nieba, przy ukośnym zapięciu zdobiły je złote roślinne ornamenty odznaczające się liśćmi róż, w pasie odzienie przewiązane było szarfą barwy bardzo ciemnego szkarłatu. Czarne spodnie wpuszczone były w cholewy wysokich butów z barwionej na czarno smoczej skóry istot z rodzinnego rezerwatu. Pod szyją kołnierz zakrywał jedwabny biały fular dziś mocniej przypominający plastron, przy którym pozostał niezmienny element złotej broszy w kształcie otoczonej kolcami róży. Jego prawicę zdobił pierścień znamionujący jego pozycję w rodzie. Przyszedł wcześniej, oddalając jednak obsługę, nim nie pojawi się jego towarzyszka - która krótko później stanęła u progu. Dawno już nie starała się dobrze wyglądać dla niego, ale wciąż pamiętała, jak się to robiło, dobrze. By dopełnić obrazka winien zapewne wstać i pomóc jej zająć miejsce, ale tego już uczynić nie mógł, nie wzbudzając baczniejszej uwagi gości zgromadzonych w restauracji. Nie zamierzał jej przykuwać. Skinął jedynie głową na podziękowanie, badawczo przyglądając się jej twarzy.
- Madame Mericourt zostałaś dopiero jesienią - zauważył, nie podnosząc głosu bardziej, niż było to koniczne, by go usłyszała. Stolik znajdował się w dyskretnym miejscu, nie mogli zostać podsłuchani, ale zachowywał wszelką ostrożność, by tak się nie stało. Przezorny - zawsze ubezpieczony. - W maju rozpoczęłaś nowe życie nie po raz ostatni, ale i nie po raz pierwszy. - Spotkała go wcześniej, przed oblicze Czarnego Pana - tez doprowadzona została wcześniej. - To tamta data budzi w tobie najwięcej emocji? - Czy kiedykolwiek pytał ją, co właściwie czuje, bez przymuszania, bez narzucania jej tego, co czuć powinna? Ton jego głosu pozostał obojętny, nie był ostrzegawczy, jakby powiedziała coś złego, nie był też oceniający - nie zwykł zwracać się do niej w podobny sposób, a z całą pewnością nie zwykł interesować się jej odpowiedzą. Nawet najwierniejszy pies potrzebował czasem zwykłego pogłaskania po głowie, ostatnimi czasy Deirdre dobrze się spisywała. Wywietrzały jej z głowy nierozsądne bunty, było jej wstyd za jej zdradę, zdawała się rozumieć swoje błędy. A jej roziskrzone źrenice zdradzały, że odczuwała przynajmniej wdzięczność za dzisiejszy dzień.
Dostrzegając wahanie w jej oczach i zmieszaną minę kelnera, gdy bez słowa wskazała danie palcem, odezwał się do niego pierwszy, nie patrząc na menu - znał je dobrze, jadał tu coraz częściej; Fantasmagoria stała się doskonałym miejscem na spotkania z wysoko urodzonymi czarodziejami.
- Homard a la vapeur, na przystawkę kawior i ostrygi, madame Mericourt weźmie to samo. - Skinął głową na propozycję wina, zawierzając, że kelner wybrał odpowiednie. Do owoców morza najlepsze było białe, ale pod homara należało dobrać odpowiednią nutę. Odjął od niego spojrzenie jeszcze nim kelner oddał ukłon i zniknął, winien być jak skrzat - niewidzialny.
- Doprawdy? - zwrócił się do niej z lekko uniesionym kącikiem ust; figlarny szept Deirdre nie tylko pobudzał, a obiecywał wyjątkowo owocny wieczór - wpatrywał się w jej oczy bez drgnięcia choćby skrawkiem twarzy, z zadowoleniem ukontentowanego, choć nieco rozdrażnionego i zniecierpliwionego kocura. Chciałby ją zobaczyć nagą. - Czasem sny zlewają mi się z rzeczywistością - wyznał, nie odejmując spojrzenia od jej oczu; ten sam miał zlać mu się z rzeczywistością najdalej za dwie godziny. - Pięknie wyglądasz - mówił dalej - Deirdre - Nieczęsto używał jej imienia, choć równie pięknie brzmiało. - Jak się tutaj czujesz? - Tutaj - w Fantasmagorii. Minęło już nieco czasu odkąd wzięła na siebie pewne obowiązki i wydawało się, że sprostała im bez trudu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Foyer
Szybka odpowiedź