Wydarzenia


Ekipa forum
Foyer
AutorWiadomość
Foyer [odnośnik]08.08.17 18:34
First topic message reminder :

Foyer

★★★★
Wejście do Fantasmagorii prowadzi przez hol, foyer jest obszernym, półokrągłym pustym pomieszczeniem, pod ścianami którego ustawiono białe ławy okryte miękkimi jedwabnymi poduszkami. Wysokie schody osłonięte barierkami kutymi w roślinne wzory prowadzące do wyższych kondygnacji rozgałęziają się na kilka stron, tworząc tylko pozornie trudny labirynt. Na każdym z półpięter ustawiono siedziska, na których goście mogą usiąść i odpocząć w trakcie przerw w spektaklach - i nie tylko. Całość, wysoko, zakrywa przeszklona kopuła lśniąca szmaragdem w odcieniu szmaragdu z szafirowymi przebłyskami. Eleganckie witraże przedstawiają sceny z najpiękniejszych czarodziejskich przedstawień. Nieopodal wejścia, w przyciemnionym korytarzu, znajduje się przejście, którego posadzka lekko pulsuje; jego wnętrze zdaje się żyć. Kiedy tam wejdziesz, ściana, którą się kończy, zaczyna pulsować mocniej i nieregularniej, aż w końcu przebija ją kolejne przejście - możesz sprawdzić, dokąd prowadzi.

Aby określić przejście, rzuć kością k6.

1: Wyprowadza cię na zakurzoną, pustą scenę, która nie jest używana. Stajesz naprzeciw zaciemnionej widowni, nie wiedząc, czy ktoś na niej zasiada. Za tobą zwisa ciężka błękitna kotara, jeśli ją miniesz, znajdziesz się z powrotem w korytarzu. W pierwszej chwili wydaje ci się, że jesteś na scenie całkiem sam, lecz po chwili wokół zaczynają się materializować duchy, który rozpoczynają odgrywać scenę z jednego z szekspirowskich przedstawień.
2: Wyprowadza cię do pomieszczenia, w którym jako pierwsze na twój widok wychodzi obszerne lustro zajmujące całą ścianę naprzeciwko. Ma niebieski odblask, widzisz w nim siebie smuklejszego i zgrabniejszego, a odbicie twojego ruchu wydaje się być spowolnione. Szybko orientujesz się, że to nie są moce lustra: rzeczywiście poruszasz się dwukrotnie wolniej, choć wcale tego nie odczuwasz. Drąg po drugiej stronie daje podstawy sądzić, że jest to sala przeznaczona do ćwiczenia tańca baletowego. Prawdopodobnie niewykorzystywana.
3: Zakurzone, nieduże pomieszczenie upchane kuframi w pierwszej chwili wydaje się gospodarcze. Dopiero, kiedy przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz, że jedno z wiek jest uchylone - w środku znajduje się berło, korona i sztuczne rude orle skrzydła. To stara rekwizytornia, znajdziesz tu wiele wyjątkowych skarbów. Na szerokich wieszakach znajdują się porozwieszane stroje, raczej należące do statystów; dobrze skrojone, wykonane z historyczną dokładnością, należące do różnych postaci. Lekko rozstrojone instrumenty i prawdopodobnie już nieużywane zbierają kurz; znajdują się wśród nich dwa fortepiany, puzon, trzy wiolonczele i kilka par skrzypiec, ale też cała kolekcja cymbałów i trójkątów. Jeśli się postarasz - być może znajdziesz tego więcej.
4-6: Tunel przedłuża się i schodzi pod ziemię, do podziemnej sadzawki; domyślasz się, że to miejsce jest domem syren, trzech muz tego miejsca, które tutaj odpoczywają w wolnych chwilach. Jaskinia wydaje się pusta, ale jeśli będziesz miał szczęście, usłyszysz plusk wody i skrzący w oddali ogon magicznej istoty. Jeśli będąc w środku po raz drugi rzucisz kością - masz szansę na interakcję z syreną; nie porozmawia z tobą, jeśli nie znasz języka trytońskiego, ale:
- jeśli wyrzucisz liczbę parzystą: może dać ci pamiątkę z morskiego dna, wianek wykonany z podwodnych roślin lub muszlę; syrena szybko zniknie, ale jeszcze długo będziesz słyszał jej śpiew;
- jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą: kapryśnie rozdrażniona wciągnie cię pod wodę - jeśli nie potrafisz pływać, będziesz miał problem!
Lokacja zawiera kości.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:21, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Foyer - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Foyer [odnośnik]17.06.19 14:47
Śmiałe, wściekłe spoglądanie prosto w oczy przytrzymującego ją ciągle Rosiera, pozbawiło ją całej siły, kosztowało ją zbyt wiele, wyczerpało opanowanie niemalże do cna - więc gdy ją puścił, z odrazą i niechęcią, zachwiała się. Wsparła się plecami o ścianę, by zachować równowagę i mimowolnie sięgnęła palcami do prawego nadgarstka, zaczerwienionego, z bransoletą jego rąk, powoli zaczynającą sinieć, szpecić nieskazitelną skórę w odcieniu kości słoniowej. Pierś unosiła się w szybkim oddechu, jakby ciągle brakowało tlenu - lub jakby dopiero co wynurzyła się z lodowatej topieli, niemalże odbierającej dech na zawsze. Właściwie tak przecież było, przeszył ją chłód, lodowaty powiew skutecznie nie tyle gaszący rozniecony zazdrością i rozpaczem ogień gniewu, co zapędzający go do środka, zamykający w klatce żeber, w katedrze łona, chroniącego w sobie życie, jego życie. - Potrafię sprawić, by mężczyzna stracił dla mnie głowę, by uczynić go szczęśliwym tak bardzo, by nie przejmował się moją przeszłością - warknęła, wchodząc mu w słowo. Naprawdę w to wierzyła, znała swoją moc, pamiętała tęskne spojrzenia klientów Wenus, proponujących ratunek swej ukochanej Miu: czarodzieje uwielbiali czuć się rycerzami, opiekunami, wszechmocnymi i łaskawymi ludźmi, wyciągającymi biedną, zakochaną w nich kurewkę z brudnej matni burdelu. Brzydziła się nimi, słabymi, naiwnymi, lecz nie miała wyjścia. Rosier obdarował ją wszystkim, a później wyrzucił, pozbył się jej, bez namysłu, od razu, bez najmniejszej rozterki. To bolało najmocniej, świadomość, że była dla niego wyłącznie zabawką, że nadzieja i miłość, jakie w niej rozbudził, pozostały nieodwzajemnione. Że bawił się nią, manipulował, wykorzystywał, dla własnej rozrywki, a później bez skrupułów odepchnął. Dziwne, jak w swych rozmyślaniach byli podobni, jak cierpieli z tych samych powodów, wydających się w ich spuchniętych od emocji umysłach prawdą. - Mylisz mnie z portową kurwą lub z jedną z twoich baletnic, rozkładających nogi w finezyjnym, tanecznym stylu przed każdym marszandem i krytykiem sztuki, który łaskawie napisze im dobrą recenzję - warknęła w odpowiedzi na sugestię dotyczącej znajomości z połową Londynu; znał ją, wiedział, że była wyjątkowa, luksusowa, niedostępna; że dotykały ją ręce wyłącznie najmożniejszych. Słaba to pociecha, upokarzająca, lecz Deirdre chwytała się nawet ostrza brzytwy, mogącej ją choć przez moment utrzymać na powierzchni rozpaczy. Znów - ją odtrącił, nie odwzajemnił pocałunku, nie dotknął, a później, nie zaszczycił nawet dłuższym spojrzeniem i odpowiednią karą. Dławiła w sobie skamlący żal, świadomość, że gdyby ją uderzył, sprawiłoby jej to przyjemność, bo oznaczałoby, że coś do niej czuł. A teraz - dzieliła ich obojętność, odsunął się od niej, bardziej przejęty nieskazitelnym wyglądem, niewskazującym na rozkoszne spędzanie przerwy kawowej, niż nią.
Stojącą na drżących nogach pod ścianą, dosłownie i w przenośni, odruchowo dotykającą posiniaczoną ręką brzucha, z prawej strony - tak jak lubiło to dziecko, które być może znajdowało się właśnie tam, spetryfikowane strachem, zalane w wyniku hiperwentylacji nosicielki krwią, spięte stresem. - To nie jest dziecko dawnego kochanka, a zmarłego męża - w czasie wojny wiele wdów ponownie wchodzi w małżeństwa - siliła się na spokój, na naśladowanie jego wyniosłego tonu skupionego na faktach; pogardzał nią, wykpiwał, podważał jedyne sensowne rozwiązanie; budziło w niej to narastającą gorycz. - Zostanę tu dopóki nie wykonam powierzonych mi obowiązków - wycedziła, nie chcąc się z nim zgodzić, choć przecież to właśnie robiła. - Grozisz mi? - dopytała po sekundzie, mrużąc oczy, a głos stał się na moment wysoki, nienaturalny, podbity zarówno lękiem, jak i zaskoczeniem. Nie mógł tego robić, nie mógł mieć na nią takiego wpływu, już nie. Wyrzucił ją, pozbył się jej, tracił więc prawa do kontroli nad tym, co czyniła - potwierdził to zresztą w kolejnych słowach.
Prostych, rzeczowych, niepozostawiających nic do interpretacji lub szukania w metaforach jakiejkolwiek nadziei. Zamarła, wstrzymując oddech. Już od dawna nie łączy nas nic więcej zabijało ostatnią, pulsującą żałosnym pragnieniem komórkę, przepalało tkanki, zrywało łączącą ich więź. Rozwiewało wątpliwości i snute rozpaczliwie plany naprawy; nie chciał jej. Jaśniej powiedzieć tego nie mógł. Zamilkła na długą - niewygodnie długą w porównaniu z poprzednią, warkliwą pyskówką - chwilę, po prostu wpatrując się w jego plecy, nie w odbicie w lustrze, nie zniosłaby jego spojrzenia: i spojrzenia własnego, wzroku skopanej suki, wypchniętej z łoża pana prosto w smród rynsztoka. - Nie masz prawa mi na cokolwiek pozwalać, nie należę już do ciebie. Pozbyłeś sie mnie, odrzuciłeś - zaczęła, chcąc brzmieć dumnie, chmurnie, niewzruszenie, ale targające nią uczucia przebrzmiewały zbyt jasno; żałość, rozpacz, tęsknota i ból stały się zbyt wyczuwalne. - Przedstawiłam ci rzeczowe ramy naszej znajomości, dobre i dla ciebie i dla mnie: i zamierzam się ich trzymać - wycedziła, tym razem panując już nad tonem, ociosanym z jakichwkolwiek emocji, robotycznym. - Chciałabym zapomnieć - szepnęła po chwili, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta, ochrypłego wyznania, nie potrzebującego dookreślenia, by było wiadome, co chciałaby wyrzucić z głowy; oddałaby wszystko, by zapomnieć o nim, o tym, co do niego czuła, o łączącej ich przeszłości, o ich wspólnym dziecku: bo Rosier był przyczyną niewyobrażalnego bólu, nasilającego się z każdym dniem oddychania powietrzem pozbawionym zapachu smoczego popiołu i rozgrzanej pieszczotami, męskiej skóry.
Już nie patrzyła mu w oczy, odsunęła się, chwiejnie, od ściany - świadoma, jak słabo musi wyglądać, roztrzęsiona, z dłońmi przy brzuchu, blada, z włosami rozczochranymi jego nienawistnym dotykiem. - To nie potrwa długo - potwierdzila głucho, niczym pozbawione duszy echo, zamknięte na zawsze w piekle jaskiń bez wyjścia. Nie wiedziała, jak poradzi sobie z rozpaczą podczas spotkania, ale zamierzała to zrobić, dla siebie, dla próby zduszenia paniki i poczucia odepchnięcia. Obrzydzenie, emanujące ze spojrzenia Tristana, dotknęło ją do żywego; nie widziala w nim dawnej pasji, oddania, szaleństwa, namiętności czy dumy, tylko zakrwawiony szkielet tego, co zbudowali, a co on tak niefrasobliwie zniszczył. Z powodu dziecka; dłoń Deirdre, dotykająca brzucha, zamieniła się w pięść, ale nie poczuła zwykłego napływu nienawiści do tego tworzącego się powoli życia - po raz pierwszy odpowiedzialność upatrując poza sobą, w nim, roztrzaskującym ją na drobne kawałki. Sądziłą, że umarła wtedy, przed kilkoma tygodniami, gdy tak brutalnie wyrzucił ją z Białej Willi, lecz to teraz, gdy ujął to, co do niej czuł - a raczej nie czuł - wprost, pieczętując to rozkoszą spijaną z warg smukłej baletnicy, wyrwało serce z piersi, rzucają je w niekończącą się otchłań. Znów zachwiała się lekko, ściągając z oparcia krzesła stojącego przy drzwiach lejący się materiał chusty i owinęła go wokół ramion, kryjąc nieco swą sylwetkę, po czym - ruszyła ku drzwiom, mocno spinając łopatki i unosząc głowę, by choć pozornie nie dać po sobie poznać, że porusza się wyłącznie z przyzwyczajenia, w środku: martwa i pusta. Przegrana.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Foyer [odnośnik]19.06.19 0:30
Porzucona, pod ścianą, wyglądała żałośnie, ale dobrze wiedział, że sama zapracowała sobie na ten los. Nie był instytucją charytatywną czekającą na sposobność do utrzymywania kurew i rodzonych przez nie bękartów, nie mógł też pozwolić sobie na atmosferę skandalu, zwłaszcza teraz, krótko po przejęciu władzy, a ona przecież zdawała sobie z tego sprawę przez cały ten czas i - mimo to - wiedziona próżnością, nie rozsądkiem, zawiodła. Odrzucając uwagę, nie bacząc na troskę o jego reputację, skupiła się na sobie, zapominając o najistotniejszych aspektach warunków jej niewidocznego bytowania w Białej Willi. Nie mógł tego dłużej ciągnąć, utrzymywać kochankę, budować wraz z nią szczęśliwą rodzinę, dając fasady bezpiecznego schronienia - prędzej czy później jego sekret wyszedłby przecież na jaw, sieć kłamstw zapętlała się zbyt mocno i zbyt ciasno. Nie mógł dłużej nie myśleć o przyszłości - nawet, jeśli równie trudno było zapomnieć o przeszłości.
Tak, wiedział, ze to potrafiła - wiedział, że, choć człowiekiem był nader zaborczym, gotów był puścić w niepamięć wszystkie obłapiające ją lepkie ręce, każdą kroplę obcego nasienia w niej, wszystkie usta, które kradły jej łapczywe pocałunki i wszystkie te usta, które wysłuchiwały jej gorących urywanych oddechów, jęków i krzyków, gotów był, bo jej pragnął - całej. W zwierciadle lustra nie dostrzegał jednak jej spojrzenia, nie mogła dostrzec subtelnego drżenia mięśni jego twarzy. Nie chciał o niej myśleć jako o cudzej, nigdy by już nie potrafił. I nigdy nie będzie.
- Nie przejmował się przeszłością - podjął jej słowa z zastanowieniem dźwięczącym wciąż zawodem, przekuwał w niego złość gromadzącą się pod sercem krwią z rozdartej rany. Początkowo chciał, żeby zniknęła, ale teraz, teraz chciał, aby cierpiała. - Czy może tolerował ją, nigdy nie wyrzucając z pamięci przeszłych zdarzeń i już na zawsze w porywie gniewu tytułując cię kurwą? - Obrócił się w jej kierunku, nieśpiesznie, gdy strój był gotów, nieprzerwanie wpatrując się w jej przepełnioną żałością sylwetkę. To właśnie robił, prawda? Zawsze pilnował, żeby nie zapomniała swojego miejsca - bo zawsze miał do niej żal o to, kim była. - Nikt nie weźmie kurwy za żonę, Deirdre - Nigdy nie zrobiłby tego również on, mając do stracenia zbyt wiele: dobre imię, pozycję, w końcu również władzę. Nie pierwszy raz zapewniała go, że nie była podobna do innych dziwek. Nie była. Była wśród nich mroczną cesarzową rozkoszy, której on włożył na głowę koronę, ale to już nie miało znaczenia - odebrał jej insygnia, bo mógł i zniszczy ją, jeśli tylko zachce. - Czujesz się od nich lepsza, bo wiłaś się na atłasie zamiast w bawełnie pościeli? Sprzedawałaś się za złoto jak każda z nich - i co gorsza zamierzasz robić to dalej. - Jakże inaczej nazwać łów za bogatym mężem, który wspaniałomyślnie spłaci wszystkie jej długi, związek pozbawiony przyjemności, nudny, smutny, nijaki. Mogła tego chcieć. Mogła wierzyć, że to jedyne rozwiązanie jej problemów. Ale nie zamierzał pozwolić, by podobny cel się ziścił, miał więcej rozumu od swojego poprzednika. Odnalazł wzrokiem jej dłoń, rozpaczliwie złożoną na uwypuklonym łonie. Nie czuł dziecka jak ona, nie widział go, łatwiej mu było zachować obojętność wobec własnego potomka.
- Sprzeciw mi się - zapewnił nieco cichszym, teatralnie spokojnym, wyważonym głosem, w którym tym razem już wyraźnie dźwięczała przestroga - a już nikt nigdy nie uwierzy, że kiedykolwiek miałaś męża. Staniesz się dawną westalką Fantasmagorii, którą lord Rosier wyprosił, odkrywszy jej haniebną przeszłość i ohydne cudzołóstwo i gwarantuję ci, że usłyszy o tym każdy, kto dysponuje odpowiednio pękatą sakiewką, by zająć się twoimi potrzebami. - Patrzył jej w oczy, kiedy wypowiadał te słowa, chmurnie, ale gorliwie, ze zdecydowaniem. I stanowczością. - Tak - dodał, odpowiadając na jej wcześniejsze słowa. - To właśnie robię - grożę. Grożę ci śmiertelnie poważnie, Deirdre. Jej żałosny lament nie miał znaczenia, nie ona decydowała, do czego miał prawo, a do czego nie. Człowiek miał prawo do wszystkiego, co był w stanie wyegzekwować. A on wierzył, że potrafił wyegzekwować od niej posłuszeństwo - że nie odejdzie od niego, póki jej na to nie pozwoli, nazbyt uzależniona od jego toksycznej miłości. Wciąż go przecież kochała, pokazała to dzisiaj dobitnie.
- Zamierzasz się ich trzymać równie stanowczo, co przed momentem? - dopytał, upewniając się co do jej intencji, kryjąc sarkazm pod obojętną mimiką twarzy. Mocno się pilnował, by nie okazać dziś przed nią słabości - nie po to, by nie zaatakować, kiedy ona obnaży podobną. - Jeśli zapomnisz, znów staniesz się tylko Miu - Nikim. Tym była bez niego. - Zostaniesz tu, póki nie spłacisz długu - oświadczył równie stanowczo - lub póki nie uznam inaczej - Wyglądało na to, że musiała mieć to przekazane prosto i dobitnie, w swojej rozpaczy wciąż nie myślała trzeźwo, sądząc, że miała pole - jeśli znudzą ci się aktualne obowiązki i uznasz, że jako kurwa rzeczywiście przyniesiesz większy dochód, zastanowimy się nad twoją przyszłością - dodał jeszcze, nie mniej sarkastycznie, odnosząc się do snutych przez nią planów i dumnych zapewnień o zdolnościach uwodzenia mężczyzn. Nie była już Miu. A on nigdy nie oddałby jej innemu mężczyźnie. Powstała dzięki niemu - i zniknie tylko za jego zgodą. Jeśli on nie zamierzał jej rżnąć, nie będzie tego robił nikt. Rościł sobie prawa do jej duszy i ciała, nie było już jej i nie będzie niczyje inne.
Czas się kurczył, ciche zapewnienie musiało wystarczyć - śledził wzrokiem jej ruchy, obserwując, jak okrywa sylwetkę i unosi brodę, oceniająco, szukając w tym potknięcia. Ale ona - jak zawsze odgrywała swoją rolę z perfekcyjną dokładnością o szczegóły. Szarmancko otworzył przed nią pobliskie drzwi, by opuścić gabinet tuż po niej - z kamienną twarzą przyglądając się jej samej, spojrzeniem usiłując wyszarpać z niej lęk i posłuszeństwo, z jakimi dotąd spełniała jego zachcianki.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Foyer - Page 3 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Foyer [odnośnik]19.06.19 10:01
Nie miała pojęcia, ile jeszcze wytrzyma - znosiła wiele bólu, cierpienia, wręcz tortur, lecz żadne z nich, żadne z upokorzeń doznanych w Wenus, nie równało się z tym, co budził w niej Rosier. Na nikim innym nie zależało jej tak mocno, nikogo innego nie pokochała całą sobą, nikomu innemu nie zawdzięczała tak wiele, więc odrzucenie przez kogoś takiego odbierała jako koniec. Zatrzaśnięcie się drzwi, sygnalizujące pozostawienie w mroku, w zupełnej beznadziei, z śmiertelną raną zadaną ostrymi słowami. I nieważne jak bardzo starała się zaprzeczyć istniejącemu uzależnieniu - ono istniało, wbijając się raz po raz sztyletem pogardy. Usuwającej zdrowy rozsądek, mącącej w głowie. Miała wrażenie, że kłębiące się emocje przekroczyły stan zagrożenia, przelewając się już, spowalniając myśli, gubiąc ją we własnych potrzebach, groźbach i planach. - Nie mierz wszystkich swoją miarą - odwarknęła tylko, gdy ponownie, z namaszczeniem, serwował znaną już obelgę, używaną przez Tristana niczym przymiotnik, na stale zajmujący miejsce przy jej imieniu. To bolało, lecz najgorsza była ta obojętność, rażąca mocniej od najsilniejszego policzka czy najpodlejszego wulgaryzmu. Ciągle czuła na ustach smak jego warg, tęskniła za nim, za bliskością, czyszczącą ją z lęków, za rozkoszą dającą poczucie bezpieczeństwa - nikt nie rozumiał jej tak, jak on, nikt nie odgadywał pragnień, które skrywała przed samą sobą. Podjęła ryzyko, zaufała mu, pozwoliła się uwolnić, lekceważąc podszepty zdrowego rozsądku, że wystarczy znudzenie, by wylądowała w rynsztoku. - Przestań mnie tak nazywać - wycedziła, odwracając się na sekundę przez ramię, niczym szczerzący kły wściekły pies, zastraszony, nie chcący zaatakować, ale gotowy bronić się do upadłego. - I przestań sprowadzać mnie do roli kogoś, kim od dawna nie jestem. Służę Czarnemu Panu, jestem najbliższą mu śmierciożerczynią. Dlatego j e s t e m  od nich lepsza - kontynuowała zajadle, z ogniem lśniącym w ciemnych oczach; przypominała to jemu, czy sobie? Traktował ją z pogardą, koncentrował się tylko na jednym aspekcie jej przyszłości; na tej części, którą miała dzięki niemu zostawić bezpowrotnie za sobą. A on - ponownie zmuszał ją do grania swym ciałem, tylko ciała nie zdołał jej odebrać. Duszę, serce, umysł zabrał ze sobą, ciało - łaskawie oszczędził, odwlekając agonię w czasie, napełniając ją życiem, swoim nasieniem, czyniącym z nią coś zależnego od jego woli. - Uważasz małżeństwo za formę kurwienia się kobiety? Tak samo myślisz o swej żonie? - Znów weszła mu w słowo, agresywnie, doskonale pamiętając siarczysty policzek i to, co nastąpiło, gdy ostatni raz wytykała mu brak konsekwencji. Rozumiała swoją pozycję, nigdy nie aspirowała do roli żony, oczekując czegoś innego. Przywiązania, czasu, rozkoszy mnożonej we dwoje, oddania się wspólnym tajemnicom. Najwidoczniej to nie znaczyło dla Rosiera nic; bardziej liczył się złoty pierścień niż kobieta, która oddałaby za niego życie.
Do niedawna - i teraz także. Zamilkła, jak spetryfikowana wsłuchując się w jego delikatny, wręcz łagodny głos; w wypowiadaną ochrypłym, zmysłowym tonem groźbę, mrożącą krew w żyłach. Spięła barki, cofając się o krok, instynktownie, zanim mogłaby powstrzymać ten zdradziecki odruch: później jednak uniosła wysoko głowę i zacisnęła usta. Mogłaby mu odpowiedzieć, język palił ją wręcz od żałosnych pyskówek; pragnęła dotrzymać ku kroku w groźbach, udowodnić, że już się go nie boi, ale nie było to prawdą. Miała przed sobą rozwścieczonego, lodowato wyniosłego nestora, który w kilka minut potrafiłby zniszczyć wszystko, co mozolnie zbudowała. Wykląć ją, roztrzaskać w drobny mak - ale czy miała cokolwiek do stracenia? Czy nie lepiej byłoby się po prostu poddać, pozwolić mu dokończyć dzieła destrukcji? Dojść do finału, gdzie nie pozostanie z niej już dosłownie nic? Powinna tak zrobić, duma szeptała potwierdzenie, lecz wygrało tchórzostwo. Umknęla wzrokiem, świadoma, że na bladej twarzy znów wykwita intensywny rumieniec, podkreślający wysokie kości policzkowe. Odwróciła się ku drzwiom, bo tylko tak mogła znów utrzymać dystans, choć pozorny, pomiędzy tym, czego pragnęła, a tym, co ją niszczyło.
- To był ostatni raz, kiedy byliśmy blisko. Potraktuj to jako pożegnanie - wyartykułowała beznamiętnie, wkładając w chłód tych kilkunastu głosek resztkę dostępnych sił, lecz mimo tego wybrzmiały z goryczą. Znów ją upokarzał, wyśmiewał pozbawionym wesołości tonem, wytykał niekonsekwencję - tym mocniej mobilizując ją do tego, by więcej nie powtórzyć tego błędu. By postąpić tak, jak on - wyrzucając go ze swojego życia, udając, że sama podjęła taką decyzję. Przymknęła na moment oczy, powieki zatrzepotały niczym skrzydła uwięzionego ptaka. Ile jeszcze upokorzeń zdoła znieść? Wypuściła powoli powietrze, musiała być silniejsza, spokojniejsza, nie dać po sobie poznać tlącej się w niej rozpaczy. - Nie pozwolę ci rozporządzać moim ciałem - wycedziła tylko, tępo wpatrzona w otwierające się przed nią drzwi. Serce znów biło zbyt szybko, w nozdrza uderzył ją zapach smoczego popiołu, a dziecko - poruszyło się gwałtownie, aż zgięła się nieco, ponownie wstrzymując oddech. Nigdy wcześniej nie czuła się tak upokorzona i tak samotna jak teraz. Mogła ucieknąć z tej toksycznej sytuacji tylko spojrzeniem, nie patrzyła na niego w ogóle, wzrok utkwiła przed sobą, w marmurowych schodach, w obrazach, idąc szybko i zwinnie, skutecznie przywdziewając w końcu na swej twarzy uprzejmy, wyniosły i tajemniczy uśmiech. Obserwowanie tej niemożliwej wręcz zmiany: z chorobliwej rozpaczy, cierpienia i wściekłości, do obojętnej maski madame Mericourt, musiało być dobrą rozrywką - lecz była to ostatnia rozrywka, jaką zamierzała zapewnić kroczącemu obok Rosierowi. Nie łączyło ich przecież nic więcej, wyrzucił ją, a później - skopał, obdarzając pogardliwym spojrzeniem, triumfująco próbując znów rządzić resztkami życia, które przecież własnymi rękami odebrał. Nienawiść zalała serce poranione miłością, czarną mazią powoli zalepiając zadane rany, mające jednak w pełni nie zasklepić się już nigdy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Foyer [odnośnik]21.06.19 14:28
Pokręcił głową z dezaprobatą; bynajmniej nie mierzył wszystkich swoją miarą, nie sądził zresztą wcale, by na świecie znalazł się ktokolwiek, kogo w ogóle byłoby sens nią mierzyć. Deirdre wypierała jednak rzeczywistość, podstawowe świata rządzące światem. Kurwy były dobre do łóżka – ale nie do wspólnego życia i nie trzeba było wcale być nim, by tę prozaiczną prawdę dostrzec; nie trzeba było też być mędrcem, nie trzeba było spojrzeć na to męskim okiem, ani nawet posiadać szczególnego doświadczenia życiowego.
- Przestań dawać mi ku temu powody, a wtedy ja przestanę używać miana, na które przestaniesz zasługiwać – odparł wciąż spokojnie, snucie planów obejmujących konieczność oddania się obcemu mężczyźnie bez grama radości tylko po to, by dobrać się do jego galeonów, było kurwieniem się. Myśl, że wyłącznie w ten sposób jest w stanie spłacić dług, który zaciągnęło, robiła z niej kurwę. Tłumaczył jej to przy okazji poprzedniego planu szukania kolejnego zasobnego protektora, ale najwyraźniej nie słuchała wtedy zbyt uważnie. Nie tylko wtedy. – Inne śmierciożerczynie też się kurwią, że uważasz to porównanie za zasadne lub adekwatne? Twierdzisz, że służba Czarnemu Panu nieodłącznie wiąże się z rozwiązłością i koniecznością zarabiania własnym ciałem? Co ma właściwie jedno wspólnego z drugim, Deirdre, bo wygląda na to, że jestem zbyt mało wtajemniczone w sekrety Rycerzy Walpurgii, by pojąć tę zaskakującą zbieżność – Śmierciożerczyni, czy nie – była dziwką, a co gorsza dążyła do tego, aby nią pozostać. I nie potrafiła poradzić sobie inaczej, choć sam wytyczył jej inną ścieżkę. Miotała się jak klacz na uwięzi, nie pojmując, że sznur niósł nie tylko ograniczenia, ale i bezpieczeństwo. Musiała pogodzić się ze zmianami, pewien rozdział się kończył, a inny dopiero otwierał - ale nie potrafiła, nie potrafiła na tyle mocno, że aby udowodnić swoją rację sięgała po najniższe zagrywki. Ostatnim razem, gdy wspomniała w podobnym kontekście imię Evandry, otrzymała cios prosto w twarz i siny ślad jako pamiątkę – tym razem uchylone już drzwi, jak i dzieląca ich odległość powstrzymały go od podobnego gestu, ale gniew w jego oczach wyraźnie przysłonił obojętność na kilka bolesnych chwil. – Nigdy jej tak nie nazywaj – ostrzegł ją tonem groźby, znów zapominała o swoim miejscu. Z zazdrości czy ze złości, bez znaczenia, Evandra była jego żoną. – Nie wyszła za mnie dlatego, że desperacko potrzebowała pieniędzy – Choć ten cios był celny, podrażniał krwawiącą ranę, przeszywał na wskroś i pomimo zachowanej na twarzy obojętności zwyczajnie zabolał. Nie mógł przecież powiedzieć, że Evandra uczyniła to z miłości, została do tego zmuszona. Polityka wielkich rodów była okrutną grą, a ona padła jej ofiarą; nigdy nie poznał do końca sekretów kryjących się za jasnymi tęczówkami jej oczu. – Skończ się do niej porównywać, nie jesteś i nigdy nie byłaś moją żoną. – Nie tylko dziś, ale przecież w trakcie każdego ich minionego spotkania, na jego palcu błyszczała złota obrączka ślubna będąca symbolem jego uwiązania do Evandry. Nie zdejmował jej. – Gdybyś miała choć połowę jej klasy, do tej rozmowy nigdy by nie doszło – dodał z niechęcią, Deirdre i Evandra były od siebie skrajnie różne, ale gdyby były takie same, jedna z nich by go nudziła; złotowłosa piękność i orientalna drapieżność dopełniały się na każdym kroku, tworząc dla niego wygodne kompendium intrygujących cech. I nigdy, przenigdy, nie wystosowałby podobnej obelgi w kierunku własnej żony i przyszłej matki jego prawowitych dzieci. Agresja pomiędzy nimi musiała się zakończyć, jego słowa ją złamały; wpatrywał się w jej oczy tak długo, aż odwróciła wzrok, finalnie dając za wygraną. Przez te kilka chwil nieznośnego napięcia, chwil, których potrzebowała, by rozstrzygnąć wewnętrzny konflikt, zrodził się w nim lęk: że wybierze inaczej, nie pozostawiając mu wyboru. Podskórnie wiedział, że wcale tego nie chciał.
- Mam ci podziękować, czy powinienem raczej odpisać od twojego długu odpowiednią kwotę? – zapytał, unosząc lekko brodę, gdy przechodziła obok – ku korytarzowi, na którym ta rozmowa musiała zostać ucięta. Jeśli zamierzała szukać mężczyzny, który zapłaci jej za bliskość, mógł dorzucić pierwszą cegiełkę, jeszcze pamiętał, ile płacił za nią w burdelu, gdy spętana łańcuchami zobowiązań pozostawała w niewoli Giovanny. Nigdy nie była wolna. I teraz też nie będzie. – Oczywiście, że nie – odparł już ciszej, prosto do jej ucha, nachylając się nad jej ramieniem tuż za drzwiami gabinetu. Dotąd skutecznie odmawiała mu we wszystkim, czego od niej żądał, konsekwentnie i ze zdecydowaniem stawiała na swoim, tak było, Deirdre? Znała ten głosu, kpiny graniczącej z powątpiewaniem, pewnej pobłażliwości. Wiedział przecież, że zrobi z nią to, na co najdzie go ochota. I ona też to wiedziała.
Ledwie jednak zatrzasnęły się za nimi drzwi, a Tristanowi powróciły szarmanckie maniery. Po marmurowych schodkach przeszedł jej śladem, z wolna kierując się ku restauracji, w której miał oczekiwać marszand. Krótki rzut oka na wiszący ponad wysoką ścianą klatki schodowej zegar pozwolił mu się upewnić, że nie kazali mu na siebie czekać nazbyt długo. Ledwie znaleźli się przy jego stoliku, a on z przyjaźnie sztucznym uśmiechem mocno uścisnął jego dłoń, po powitaniach odsuwając przed Deirdre krzesło, traktując dżentelmeńskim gestem – pozwalając rozmowie toczyć się własnym tempem i pozostawiając w ukryciu wszystko to, co przed momentem zrujnowało resztki łączącej ich więzi. Jego myśli uciekały. Do jej i jego słów, do przeszłości i do przyszłości. Do tego, czego pragnął i tego, co zrobił. Do początków i do końca. Do jej zakrytego chustą łona, które przybierało coraz bardziej krągłych kształtów. Ku jej skrupulatnie krytych w rękawach szaty sinych nadgarstków.
Ku jej oczom, perfekcyjnie grającym kolejne przedstawienie.


zt x2 Sad



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Foyer - Page 3 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Foyer [odnośnik]27.06.19 12:45
18 grudnia?
restauracja zajęta więc piszę tu

Czas nigdy nie leczył ran. Mówiło się w ten sposób, licząc, że pocieszenie załagodzi ból, nerwy, złość i żal, który czaił się w sercu. Choć nie czuł żadnego z nich, wiedział, że w tym poczuciu pustki był osamotniony. Ludzie, którzy go otaczali — odczuwali, niektórzy bardzo wiele, niektórzy bardzo intensywnie. Dotąd nie zastanawiał się nad tym, metodycznie podchodząc do swojej znajomości z Cassandrą, ale ona wbrew temu, co sobie powtarzał też czuła. Jako matka, względem swojego dziecka i wszystkich, którzy mogli mu zagrażać, jako córka, która dawno wymazała ze swojego życia matkę, jako kobieta, która nie znajdowała pocieszenia w ramionach fałszywych mężczyzn i wszystko wskazywało na to, że i względem niego, niespełniającego jej oczekiwań. Ta znajomość trwała od lat, a jednak zaczęła gnić od niedawna, odkąd przyzwyczajenie zmieniło się w zażyłość, a akceptacja w zaufanie. Odkąd przestał doceniać wyłącznie jej kunszt uzdrowicielski, a zaczął smukłą linię obojczyków, łabędzią szyję, wyraźnie zarysowaną szczękę, kształtne usta i jadowite zielone spojrzenie; odkąd dotyk smukłych palców nie tylko przynosił ukojenie, ale i słodką przyjemność. Zmianie ulegało jedno, drugie próbował powstrzymać, udając, że to nie wpływa na nic, a jednak wpływało na wszystko. Naiwnie sądził, że ten proces można zatrzymać, chociaż wiedział i zawsze powtarzał, że zmiany są wszechobecne i nic nie może stanąć na ich przeszkodzie. Padł ofiarą własnego zaniedbania, krótkowzroczności. Pilnował tego, co wokół, sprawował kontrolę nad wyciągającym po niego ręce otoczeniem, a nie upilnował samego siebie, tak zwierzęco wyrywającego się w stronę najprostszych pragnień. Tych samych, którymi pogardzał całe życie, które były oznaką słabości, czegoś, na co nie mógł trwonić cennego czasu. Ignorowanie niekorzystnych zmian było coraz trudniejsze. Nie mogąc ich zatrzymać musiał znaleźć sposób na znalezienie środków zaradczych, sposobu na zatamowanie przecieków w jego własnym systemie. Nie mógł budować dłużej tamy, która pękała pod naporem frustracji. Musiał pozwolić temu płynąć i popłynąć z nurtem — na własnych zasadach, tym musiał być nowy, mądrzejszy sposób funkcjonowania.
Deirdre obiecała mu najlepszy stolik na ten wieczór, trzymał ją więc za słowo zjawiając się w progu lokalu, który mógł walczyć o miano najlepszych w Londynie. Rzadko w takowych bywał — z przyjemności praktycznie nigdy, podobne spotkania zwykle wiązały się z chęcią lub przymusem zdobycia czyjego zainteresowania, uzyskania przychylniejszego spojrzenia. Tym razem miał szereg spraw do załatwienia, ale żadna z nich nie musiała być nieprzyjemna, choć  jedna — niełatwa. Tuż po tym, jak się zjawił, rozpłaszczył i został poprowadzony przez foyer na miejsce, poinformował o tym na kogo czeka. Wątpił, by ktokolwiek robił jej problemy przy wejściu, jej noga stanęła już w tym miejscu, ale jej nazwisko nie musiało mówić za wiele, wolał oszczędzić nieprzyjemności na wstępie, tym bardziej, że lokal Rosierów znany był z selekcjonowania swoich gości. Przypadkowa stopa nie mogła tu stanąć — ale jej nie można było odmówić bycia tu mile widzianą. Szczególnie, jeśli Deirdre miała przeczucie, co do jego zamiarów.
Ubrany był wyjątkowo, bo nie całkiem na czarno. Pod ciemną szatą lśniła biała koszula, a pod kołnierzykiem srebrna szpilka zakładana raz, może dwa razy w roku. Zasiadł przy stoliku od razu zamawiając dla siebie kieliszek wytrawnego czerwonego wina. W międzyczasie odpalił papierosa, a niewielkie pudełko położył z boku, na blacie z ciemnego drewna. Pierwszy popiół strzepnął po dwóch głębszych wdechach, do popielnicy w kształcie muszli. Siedział plecami do reszty sali, ale krzesło przed nim bez wątpienia mogło mieć znakomity widok na pozostałe stoliku. Miejsce wydawało się dość dyskretne i usatysfakcjonowało go. Nie mógł nie przyznać, że wybór Deirdre na pierwszy rzut oka był trafiony. Z papierosem w ustach rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie dostrzegł kobiety o azjatyckich rysach. Ta myśl go uspokoiła, wolał nie mieć żadnych świadków. Swobodniej czuł się z myślą, że nie było jej w pobliżu i nie śledziła wścibsko przebiegu wieczoru. Dyskretnie zerknął na zegarek, rzadko też bywał w danych miejscach przed czasem, stąd oczekiwanie na gościa dłużyło mu się okrutnie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Foyer - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Foyer [odnośnik]02.07.19 12:48
Lubiła kwiaty. Kiedy znalazła różę pozostawioną przez sowę, początkowo nie była pewna, kto mógł ją przysłać; Mulciber nie zwykł wykonywać gestów, które przypisywał śmiertelnym, a już na pewno nie zwykł sięgać po jakiekolwiek uprzejmości. Rozchylenie papieru wystarczyło jednak, by rozpoznać jego pismo - znane jej zdecydowanie zbyt dobrze. I naprawdę nie wiedziała, co powinna o tym sądzić. Kiedyś był jej bliski, kiedyś sądziła, że może zaufać mu na tyle, by podać jego imię jako imię ojca własnego dziecka, otulając je całunem bezpieczeństwa - ale się pomyliła. Kara za ten czyn była sroga, choć gdyby miała zrobić to ponownie, nie zawahałaby się ani chwili; list przesłany jakiś czas temu przez Ignotusa wcale nie uspokoił rozkołatanego serca, uświadamiając, jak blisko otarła się o śmierć. Czy byłaby w stanie przeciwstawić się Ignotusowi? Czy gdyby dopadł ją, nie przypadkowe osoby, które jedynie ją przypominały, czy siła Umhry wystarczyłaby, żeby odegnać chorego na umyśle śmierciożercę? Nie wiedziała, nie chciała sprawdzać. Wynajęła tutejszego specjalistę od białej magii, który dokładnie zabezpieczył jej dom. Zawsze zamyka okna na noc. Woli, by Umhra spał za dnia, nie w nocy. Co więcej uczynić mogła? Kiedyś poprosiłaby o pomoc adresata listu - dziś nie znaczył więcej od ojca, dziś nie mogła mu ufać.
A jednak zawiesiła kwiat na drewnianym parapecie, tuż obok chroszczu przesłanego przez Ignotusa. Gdyby rozsądek był w stanie tak łatwo zapanować nad sercem, jej życie potoczyłoby się inną drogą, ale dziś przecież nic nie zostało również z dawnej jej, naiwnej, zagubionej i łaknącej miłości, dziś była przede wszystkim matką, która nie miała ani czasu ani sił myśleć o własnym szczęściu. Zamknęła oczy, słyszała tupot Lysandry piętro wyżej - dokładnie nad nią, bawiła się. Coraz częściej pozwalała jej to robić nie usypiając jej w łóżku nasennymi wywarami, to trwało zbyt długo, musiała znaleźć inne rozwiązanie. Jeszcze moment i mogłaby zacząć rozwijać się nieprawidłowo.
Zamknęła oczy, a w ich kącikach zalśniły perliste łzy, uniosła dłoń na podbrzusze, czując ruchy drugiego dziecka. Była starą panną z dwójką dzieci, każdy, kto tu przyjdzie, weźmie ją za ladacznicę, a na ojca nikt nawet nie spojrzy z dezaprobatą. Choć to ona zachowywała się bohatersko - mogła pozbyć się problemu jednym wywarem, jednak patrząc w oczy starszej córki - nie potrafiła. Może powinna stąd uciec, gdzieś daleko, zacząć nowe życie, udając wdowę. Tylko dokąd? Znajdą ją wszędzie - Mulciberowie zatroszczyli się, by sieć oblepiła ją mocno, zalepiła nogi, ramiona, szyję, nie pozwoliła się poruszyć, rycerskie koneksje nie pozwolą jej odejść tak łatwo. Ale czy nie takie było jej przeznaczenie - uciekać? Pamiętała fragment poematu tak często przytaczany przez matkę, i wszędzie, dokąd, obłąkana, uciekała, gnana zmorą trwóg, tam jeździec ścigał ją miedziany i ciężko dudnił kopyt stuk; jej przeznaczeniem było wiecznie uciekać przed samą sobą. Wtedy, teraz, zawsze.
Ale gdy siedziała już przed zwierciadłem, podkreślając kształt oczu i powiekę sadzą, gdy ciemna czerwień zabarwiła jej pełne usta, a puder przysłonił oznaki zmęczenia na skórze, łzy już płynąć nie mogły. I patrzyła w to zwierciadło jak patrzeć zamierzała na niego, spojrzeniem przepełnionym pogardą, złością i zawodem, bo Ramsey Mulciber okazał się być tym, kim był od zawsze. Ależ była wtedy głupia. Jej włosy lśniły zdrowym blaskiem, nieprawdziwym i niemającym nic wspólnego z rzeczywistością, a będącym skutkiem transmutacji, której dziś nie szczędziła; opadały na jej ramiona, wzdłuż pleców, łagodnie, chronione przed nieładem subtelnym i tylko pozornie niedbałym upięciem kilku splecionych kosmyków. Wstała, pociągając za sobą czarny materiał sukni, nie tak eleganckiej, jaką mogłaby być bez poszerzonego przodu maskującego ciążowy brzuch najdalej, jak było to możliwe. Spojrzała na wskazówki zegara, było zbyt wcześnie. Zamierzała kazać mu na siebie czekać. Na jej szyi zalśnił srebrny medalion, podkreślający bladość szyi i mimowolnie zwracający uwagę na subtelnie zakryty fioletową chustą dekolt; zostawiła w swojej sypialni kryształy, z którymi nie rozstawała się na co dzień. Dziś miała wyglądać inaczej - tak, by żałował wszystkiego, co zrobił i tak, by z tej żałości zdechł w męczarniach. Przecież potrafiła, nawet opuchnięta, ciężka i zmęczona.
Srogo spóźniona pojawiła się na miejscu, nie bywała w miejscach takich jak to, ale teren był jej przecież znany, to tu odbywały się przez jakiś czas spotkania Rycerzy Walpurgii. To tutaj pierwszy raz spotkała się z Czarnym Panem, którego imię już na zawsze wzbudzać musiało grozę. I to tutaj - zaprosił ją dziś; niech lepiej nie chodzi o rycerskie sprawy, bo inaczej ktoś zadławi się dzisiaj ością. Pozwoliła zabrać sobie płaszcz obsłudze, zaprowadzona do stolika, przy którym na nią czekał - rzucając mu na wstępie pytające spojrzenie, w liście był lakoniczny, miała nadzieję, że teraz nie zamierzał. Nie lubiła tracić czasu. Jej uwadze nie umknął jego strój, tak inny od tych, w jakich widywała go zwykle - i skłamałaby przed sobą twierdząc, że nie zrobił na niej wrażenia. Stolik był usytuowany w dyskretnym, ustronnym miejscu - to dobrze, nie chciała zostać zauważona przez postronnych, nie w stanie, w jakim się znajdowała. Zająwszy miejsce, wciąż czekała na jego ruch.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Foyer [odnośnik]02.07.19 15:31
Kazała na siebie długo czekać. W popielniczce przed nim tlił się niedopałek, a kieliszek wina opróżniony był już w połowie. Bezczynność go mierziła, irytowała i gnębiła. Starał się nie myśleć o tym, co mógłby robić w czasie, który właśnie zwyczajnie marnował. Zamiast tego uznał to za inwestycję, tak było prościej — poświęcając to, co było dla niego najcenniejsze liczył, że przebieg wieczoru okaże się owocny, a przynajmniej miły. Ratowała go kuchnia, która z pewnością była niezawodna, dobre wino i względny spokój.
Zbliżyła się cicho, z gracją, zwabiony zapachem podążył za nim, unosząc głowę w jej kierunku, łapiąc jej pytające spojrzenie, kiedy siadała naprzeciw niego, a mężczyzna z obsługi otworzył i podał od razu dwie karty dań. Zatrzymał na niej wzrok na dłużej, na muśniętych karmazynem ustach, których nie oglądał często; nie był pewien, czy widział ją w podobnej odsłonie kiedykolwiek dotąd, ale na złudne wrażenie musiał wpływać jej stan, który czynił ją odmienną. Podkreślone czernią oczy patrzyły tak samo jadowitym i pewnym wzrokiem jak zawsze, a może jeszcze wścieklej i zajadlej niż ostatnio. Czarna suknia pasowała jej niezmiennie, fiolet podkreślał jej urodę i zielone oczy, a pozbawiony większości codziennych ozdób dekolt eksponował linię obojczyków i wgłębienia pomiędzy nimi, ale jego stalowe spojrzenie nie wpadło w pułapkę zmysłów i żądz. Jej milczenie było wymowne, wiedział już, że skazała go na te męczarnie celowo i prawdopodobnie myśl o tym, że oczekiwanie dręczyło go okrutnie sprawiała jej niemałą satysfakcję. Nie wyraził niezadowolenia z oczekiwania, liczył, że się zjawi, bo było w niej coś, co niezmiennie pakowało ją w ramiona mężczyzn dla niej wyjątkowo nieodpowiednich. I jak ćma leciała do światła, choć twierdziła, że nie powinna i dłużej nie będzie. Teraz miał pewność, że przybyć tu chciała, a jeśli kierowały nią wyłącznie pogarda i nienawiść, wciąż pozostawały namiętnościami, które pchały ją prosto do niego. Dlatego na jej złośliwą zwłokę odpowiedział łagodnym zaskoczeniem.
— Jesteś. Już obawiałem się, że przyjdzie mi spędzić ten wieczór samotnie — wyrażona wątpliwość musiała jej więc sprawić przyjemność, nawet jeśli była nieszczera. Zasady gry uległy zmianie. Dawniej lękał się przed myślą, że znała go lepiej niż ktokolwiek inny, ale dziś kiedy i ona zyskała podobną pewność wiedział, że to nieprawda. Dawniej mógł powierzyć jej wszystko i zwierzyć z każdej wątpliwości, choć nigdy z tego prawa nie korzystał. Dziś już nie. — Wyglądasz pięknie — przyznał szczerze, choć słowa, które wyraził z uprzejmości słabo oddawały wrażenie, które zrobiła. Nigdy nie zastanawiał się nad definicją piękna; czy każdy miał swoją własną? Nie znał się na sztuce ani muzyce. Choć wychowany w pobliżu szlacheckiego dworu nigdy nie tonął w świecie, który był mu bliski, a jednocześnie tak kuriozalnie obcy. Nie posiadał muzycznego gustu, nie trwonił czasu na szukanie spokoju w operowych ariach ani sensu w artystycznych dziełach malarzy i rzeźbiarzy, ale jeśli pięknem było coś, co się zwykło podobać, to powinien przed sobą przyznać, że nie wyglądała, a była piękna. To musiało być coś stałego, inaczej pozostawałoby iluzją, a on zwykł wykazywać się przenikliwością. Wzrok nigdy nie był zmysłem, na którym polegał. Wzrok był zawodny, wzrok mamił, nęcił, kłamał; wiedział o tym sam doskonale. Wzrok wskazywał najczęściej to, co chciało się widzieć, nie dostrzegając tego co najprostsze. Ale zapach trudniej było oszukać. Strach śmierdział na kilometr kwaśno, złość miała w sobie wiele goryczy, a pożądanie miało słodko-cierpki aromat. A ona pachniała miodem. I to był zapach piękny. Dlatego była taka też o poranku ze zmierzwionymi włosami i wieczorem, z poszarzałą skórą i niedbale splecionym warkoczem, a jej pełen emocji wzrok hipnotyzujący.
— Pierścień, który ci dałem — podjął po chwili, przemykając szybko po jej lekko przysłoniętym dekolcie — nie widział go na łańcuszku; nie nosiła go? Nie wierzyła czym był i jakie miał spełniać zadanie? Była aż tak dumna i lekkomyślna?— Miał chronić wasze zdrowie i strzec przed zagrożeniami. Mam nadzieję, że skoro okazał się zbędny, to przynajmniej zrobiłaś z niego odpowiedni użytek— dodał z lekkim westchnieniem na końcu; mogła go przynajmniej spieniężyć, spoczywając w śmieciach czy na dnie szuflady był kompletnie bezużyteczny. Nie darzył go szczególnym sentymentem, ale zdrowie i życie Cassandry było cenne, a to, co cenne należało pilnować; mogła szukać w tym kolejnego podstępu, nie dbał o to. Dawniej nie próbował podstępów, zdawało mu się, że charakteryzowały go działania proste i nadto oczywiste. Teraz nie musiał się obawiać już, że dostrzeże w nim coś czego sam widzieć nie chciał. Charakterystyka jaką zaczęła mu przypisywać zaczynała mu nawet odpowiadać.
— Podoba ci się tu? — Wiedziała, co lub raczej kogo można tu ujrzeć? Nie oglądał się dookoła, przenosząc od razu wzrok z Cassandry na kartę, po którą sięgnął. Francuskie nazwy w wielu przypadkach wydawały mu się dość obce, ale z łatwością odnalazł dla siebie odpowiednią pozycję. Nie był zbyt wybredny w jedzeniu, lecz nie zamierzał dziś iść na łatwiznę. — Nie jestem zagorzałym fanem owoców morza, ale ponoć są tu wyśmienite. Na co masz ochotę?— Zamknął swoją i spojrzał na nią, kiedy przy stoliku zjawił się kelner, by przyjąć ich zamówienie. — Jest kilka spraw, które chciałbym ci przedstawić. Ale to za moment.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 08.07.19 12:01, w całości zmieniany 1 raz
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Foyer - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Foyer [odnośnik]08.07.19 2:15
Wpatrywała się w niego z tylko pozornym spokojem, wewnątrz pozostając czujną; jak wrona, która z gałęzi przygląda się kotu znajdującemu się zbyt nisko, by wdrapać się na jej drzewo. Nie rozumiała go. Nie rozumiała jego ostatnich działań, zachowania, raz był znów jej bliski, by kolejnego dnia stanąć tak daleko, jak daleko się dało - zaczynało ją to męczyć; w ich relację wdarło się coś toksycznego, co zbyt mocno przypominało jej Vasyla. A jednak - wciąż nie dostrzegała Ramseya w swoich snach. Trzecie oko nie próbowało jej nigdy przed nim ostrzec. Dlaczego? Czy naprawdę był inny - czy może po prostu mądrzejszy i był w stanie w jakiś sposób zablokować swoje poczynania przed przyszłościowym medium. Pracował nad rzeczami niezwykłymi, mógłby być do tego zdolny.
- To by było doprawdy niefortunne - odparła równie grzecznie, nie wkładając w te słowa ani krztyny szczerości; nawet wcześniej lubiła kazać na siebie czekać, ale teraz - teraz zmieniło się przecież wszystko. Nie było już między nimi tego, co połączyło ich dawniej. - Dziękuję - Przyjmować komplementy potrafiła, dawno wyrosła z dziewczęcego zawstydzenia lub fałszywej skromności, postarała się, by wyglądać dziś dobrze i tak właśnie wyglądała. Nie zamierzała jednak odpłacać się tym samym, był mężczyzną, który zaprosił ją do tej restauracji i jego psim obowiązkiem było wyglądać z tej okazji dobrze. Umiarkowany entuzjazm z jego strony ją mierził, wrażenie, które zamierzała zrobić, miało być większe. Zaczynała się denerwować. A on znowu próbował ją pouczać. - Daruj, idąc tutaj po prawdzie naiwnie nie sądziłam, że coś mi tutaj grozi - wyjaśniła spokojnie, utkwiwszy wzrok szmaragdowych oczu na jego źrenicach. Ostry, zdecydowany i stanowczy. - Jeśli wierzysz, że w obronie przed tobą pierścień jest mi niezbędny, zapamiętam tę cenną lekcję na przyszłość. - Zakładała go. Od czasu do czasu, zwykle, gdy stała nad kotłem i wdychała jego opary i dopiero po tym, jak dokładnie sprawdziła go u łamacza klątw. Nie nosiła go jednak bez przerwy, nie było w tym sensu. - Masz pod stołem nóż, który zamierzasz wbić mi w brzuch po raz kolejny? Nie krępuj się, goście tego miejsca wyglądają na znudzonych, z pewnością przyda im się trochę rozrywki. - Doskonale pamiętała ich ostatnie spotkanie. Tak jak swój sen i realny ból, który poczuła tuż po tym, jak stanęła na nogi. Nie poroniła, wiedziała, że dziecko było żywe. Ale on tego nie wiedział. A może - znał swoją prawdę, bo w jej zdolności również przestał wierzyć. - Nasze zdrowie nie jest twoją sprawą odkąd złamałeś daną mi obietnicę - oświadczyła krótko, nie zamierzając tłumaczyć mu się z tego, czy, kiedy i jak często pierścień zakładała, a już na pewno nie z tego, co z nim właściwie zrobiła. Chyba nawet on nie był aż takim idiotą, by prosić o jego zwrot - choć zawahała się na moment, nim dotarła do niej ta myśl. Mógł chcieć, i tak by go nie zwróciła. Z czystej przekory. Uniosła lekko brew, gdy zamiast tego zapytał o jej odczucia względem tego miejsca - naprawdę, mieli rozmawiać w ten sposób, jakby nic się między nimi nie wydarzyło? Był aż tak głupi czy aż tak nie potrafił sobie poradzić z prostymi relacjami? W tym nie było nic prostego, sprawniejsi od niego nie potrafili - w złości nie potrafiła jednak odnaleźć dla niego żadnej wymówki.
- Czasem tu bywam - odparła z wciąż uniesioną brwią, doskonale wiedział, że nie nawiedzała podobnych przybytków, jej nazwisko co prawda sprawiało, że nikt nie zatrzymałby jej w drzwiach, ale jej sakiewka była zdecydowanie zbyt lekka na podobne kaprysy, a status wiedźmy nieszczególnie zachwycał zapewne otaczające ich towarzystwo. Przez jakiś czas właśnie tutaj odbywały się jednak rycerskie spotkania, również tutaj odbyła prywatną audiencję z Czarnym Panem. Wiedziała też, że częścią tego miejsca była Deirdre. - Powiedzmy, że dostrzegam w tym przyjemną odmianę od krzyków zapijaczonych drabów. - I pomimo otaczającego ją blichtru, w który bez wątpienia nie potrafiła się wtopić manierami ani ona ani on, to miejsce odpowiadało jej znacznie bardziej, niż brudna i głośna Biała Wywerna. Nokturn miał swój urok, zwłaszcza nocą, ale nigdy tam, gdzie hojnie lano alkohol. Owoce morza - czy kiedykolwiek jadła danie w podobnie wykwintnym miejscu? Ostatnim czasem chyba podczas uczty w Hogwarcie, minęło trochę czasu. istniała też pewna różnica jakościowa, jak się przynajmniej domyślała. Nie zamierzała jednak dać mu tej satysfakcji i piać z zachwytu, była dorosłą kobietą, nie małą gąską, potrafiła po prostu zjeść kolację. Otworzyła kartę dań, subtelnie przewracając jej kolejne karty, francuskie nazwy nic jej nie mówiły. Mimowolnie skrzywiła usta, gdy wspomniał o konieczności przedstawieniu kilku spraw - była już nieco zmęczona jego sprawami. Niedbale zamknęła kartę, odsuwając ją w kierunku obsługi.
- Zdam się na ciebie - odparła, pozostawiając mężczyźnie przywilej wyboru dania. I lepiej traf dobrze, Ramsey. Nie kręciła nosem na różne, nawet abstrakcyjne dla niej smaki, jako uzdrowicielka jedzenie postrzegała przede wszystkim przez pryzmat właściwości odżywczych, których tu - na pierwszy rzut oka - nie brakowało, dopiero w drugiej kolejności interesowały ją walory smakowe. - Ufam, że osobliwy wybór miejsce nie jest podyktowany interesami. Straciliśmy już dość czasu, nie przechodząc do rzeczy. O co w tym chodzi, Ramsey, nie uwierzę ci, że chcesz po prostu być miły. Chcesz czegoś - czego? - Czy miała jeszcze cokolwiek, czego nie jej odebrał? Ciało, godność, wolność, straciła wszystko dla człowieka, który gotów był rzucić ją niedźwiedziom na pożarcie.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Foyer [odnośnik]08.07.19 11:51
Cieszyło go, że patrzyła w jego stronę, nawet czujnie, uważnie, a jej oczy nie traciły jadowitego blasku. Z przyjemnością więc utrzymywał spojrzenie i na niej, zapamiętując jej dzisiejszy wygląd w swojej głowie, detal po detalu, kawałek po kawałku — zabawne, ale to mogło się już nie zdarzyć. Nie uczyniła tego po to, aby sprawić mu przyjemność i się podobać, nie wierzył w to; nie uczyniłaby nigdy nic dla jego przyjemności ani satysfakcji z własnej, nieprzymuszonej woli. Wręcz przeciwnie, demonstrowała kolorowe pióra jak paw, który pozostawał poza jego zasięgiem, przeznaczony do patrzenia, do podziwiania, ale nie do dotykania. Wiedziała, jak rozbudzić fantazje, jak wzbudzić zachwyt. Zawsze wydawała mu się mądra, manipulując męskimi doznaniami, ze słabości czyniąc siłę. Nic się nie zmieniło. Z opanowaniem śledził jej ruchy i wsłuchiwał się słowa, bo tylko spokój mógł go uchronić przed upadkiem, bo tylko przypomnienie sobie czym była gruba skóra, powierzchowność i celowość działań mogły zabezpieczyć go przed tęsknotą za jej ciałem, zapachem i dotykiem. Bo musiał, bo mógł się oprzeć, nawet jeśli była nie do odparcia.
— Tu, w istocie, nic ci nie zagraża, ale droga do portu mogła być mniej bezpieczna— odpowiedział swobodnie, nie sprowokowany przez jej słowa. Nie wynikało z nich też to, czego chciał się dowiedzieć, nie mógł nawet przypuszczać, co działo się z pierścieniem. Ale nie był dla niego ważny, liczył się fakt, że uzdrowicielka była żywa i stosunkowo zdrowa. Cel był więc osiągnięty.— Gdybym chciał chronić cię przed samym sobą poprosiłbym o celę w Azkabanie. — Tylko tak nie sięgnęłyby jej jego macki. Nie sądził, by istniał inny sposób na to, by się mogła od niego uwolnić. Dziś, jutro. Nigdy. — Ale niestety, nie jestem tak szlachetny. — Nie silił się na teatralne miny, smutki i uśmiechy, nie były przeznaczone dla niej. Spojrzał na nią uważnie, po owych słowach. Z pewnością odruchowo obróciłby je w żart, ale nie podzielała jego poczucia humoru.
— Jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem dla cudzej rozrywki — odparł zgodnie z prawdą. — Dlatego obawiam się, że znudzeni goście zostaną rozczarowani, nie w smak mi ich zabawiać ani tym bardziej pozbawiać się przyjemności, którą zgodziłaś się mi uczynić— dodał nieco znużonym tonem. — A ponoć mnie znasz — wspomniał mimochodem z nutą rozczarowania w głosie. Nim zrobił krótką pauzę. Wwiercał w nią swój wzrok coraz głębiej, nie mrugał nawet, zastygniętymi w bezruchu szarymi tęczówkami patrząc na nią, kiedy wracała znów do tej przykrej sprawy.— Ciekawy przypadek z tym nożem — mruknął, zamyślając się na moment. Oparł się wygodnie o plecy krzesła, łokieć zaś o podłokietnik i przesunął palcami po linii żuchwy, rzeczywiście kierując myśli w tamtą stronę.— Nie zwykłem działać pod wpływem emocji, trudno znaleźć racjonalny powód dla tych działań. Chciałbym ci szczerze i z pokorą odpowiedzieć, czemu tak się stało, ale odpowiedź jest tylko jedna: anomalia. W sierpniu uświadomiłaś mnie o moim znikomym wkładzie w tym poczęciu, brak więc w moim postępowaniu logiki, Cassandro. — Uśmiercenie Cassandry nie miało najmniejszego sensu — zabicie dziecka, gdyby jej zagrażało, gdyby mogła przez nie cierpieć,  wydawało się już bardziej rozsądne. — Gdyby się jednak okazało, że to nieprawda — a dziecko nie byłoby jego — stałoby się to bardziej zrozumiałe, ale tak?— Pokręcił głową i opadł ją na dłoni, nie spuszczając z niej spojrzenia. Przenikliwego i głębokiego. Przypomniał sobie z czasem, czym wyjaśniał nieuzasadnione poczynania. Anomalia mogła wywołać w nim coś, zbudziła uśpione demony, nie miał wpływu na halucynacje, które nim zawładnęły, ale szukał w nich jakiejś przyczyny. Wasze zdrowie będzie moją sprawą tak długo, jak będę się poczuwał do podobnego obowiązku — sprostował jej słowa, tonem łagodnym i cierpliwym. Jej wpływ na to, jak długo się tym interesował był jednak duży, z czasem straci cierpliwość, jeśli będzie zachowywać się wciąż w podobny sposób. — Ale oczywiście, jak zawsze wszystko zależy od ciebie— dodał po chwili, uśmiechając się lekko. — Dlatego też mam coś dla ciebie. Nie jest to jednak sznur pereł, ani klucze do dworu z widokiem na morze, ani bilet na rejs statkiem na egzotyczne morza.— Sięgnął ręką do pudełka, które spoczywało na brzegu stolika i przesunął je lekko w jej kierunku. —Wewnątrz znajduje się świstoklik, który jest w stanie przenieść ciebie i Lysandrę jednocześnie w bezpieczne miejsce. — Cassandra mogła ratować siebie i nienarodzone dziecko w ułamku sekundy, zmieniając się we wronę, ale jej córka tego nie potrafiła i minie wiele lat nim osiągnie podobną umiejętność. Zostając przy niej i chroniąc ją w sytuacji zagrożenia naraża siebie i życie, które kwitło pod jej sercem. —Wystarczy go umieścić w miejscu, które uważasz za stosowne i aktywować. — Nie zamierzał rozwodzić się nad możliwymi zagrożeniami, sama wiedziała najlepiej, co mogło się przydarzyć i jak mogły potoczyć się sytuacje, dlatego pozostawił to jej — narzucając jej swoją wizję tylko ją zirytuje, a celem było umieszczenie spoczywającego w pudełku kielicha w jej lecznicy, by mógł ją w razie potrzeby stamtąd wyciągnąć. Wewnątrz pudełka był również mieszek z monetami. — Spotkałem też jednego z twoich klientów w Mantrykorze, który szczycił się tym, że leczysz go za darmo. Zmienił jednak zdanie— skłamał gładko; nie bywał w Mantrykorze, a już na pewno nie szukał czarnoksiężników, których wdzięczność i tylko wdzięczność zyskała lizaniem ich ran.Jej wyznanie zbiło go jednak z tropu, a w oczach pojawił się błysk, po nim zaś zalęgnął się cień. Bywała tu? Z kim? Któż ją tu przyprowadzał, zapraszał na podobne wieczory? Nie wierzył, by dopuściła do siebie byle kogo, to musiał być ktoś kogo znała długo, komu ufała. Ukłucie zdławił, nie okazując po sobie niczego. Spuścił wzrok, tracąc na moment zainteresowanie, gdy jego myśli naturalnie zaczęły poszukiwać we wspomnieniach osoby, przy której mógłby ją widzieć. U czyjego boku pasowałaby najbardziej, któż był tak lekkomyślny i głupi, by choćby spróbować się zbliżyć? Wyprostował się na krześle, sięgnął w końcu po wino i upił łyk, nim złożył oba zamówienia.
Canard à l'orange, dwa razy, na deser crème brûlée, do picia dla pani sok ze świeżych owoców, dla mnie jeszcze jeden kieliszek wina — zadecydował więc, nie zastanawiając się nad tym i odczekał, aż kelner zniknie z pola widzenia. Cassandra trafiła w punkt. Nie bywał przecież miły, a już na pewno nie bezinteresowny. — Gdybym chciał omawiać z tobą interesy wybrałbym na to inne miejsce. Zaprosiłem cię na kolację, bo miałem ochotę się z tobą zobaczyć. Cieszy mnie, że ci się tu podoba, dzięki temu wieczór będzie milszy.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Foyer - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Foyer [odnośnik]10.07.19 21:09
Ciężkie przyciemnione powieki opadły w pół, nieco przykrywając spojrzenie; starała się zacisnąć dłonie na wodzach własnych zbyt szybko gnających myśli, musiała odnaleźć spokój, wyrównać bicie serca, które rwało się niespokojnie przy każdym jego słowie w buncie, w zawodzie, w złości. Oczywistym było, że nie było mu obojętny, zdarzało jej się przecież wykorzystywać ludzi, a potem odcinać się od nich wysokim murem, tracić zainteresowanie. Nie chowała sentymentów, na pewno nie do mężczyzn, odrzucała ich, gdy przestawali być potrzebni - Ramsey nie był już potrzebny. Protekcja Mulciberów nie była im do niczego potrzebna odkąd zyskała ją od Burke'ów, nie uważała, by ojciec był w jakimkolwiek stopniu niezbędny jej dziecku, a przecież wszystko, co robiła - robiła dla dzieci. Nigdy dla siebie. I nigdy przecież nie postawiłaby własnego dobra ponad dobro dzieci, tego jednego była całkowicie pewna. Był taki czas, że wierzyła, że bliskość Ramseya była jej wsparciem i pomocą, ale oddała mu się tamtej nocy tylko dlatego, że oszukał ją tak okrutnie, rozpoczynając cały ten nieszczęśliwy ciąg wydarzeń. Ponoć przeznaczenia się nie wybiera, Lysandra też była dzieckiem gwałtu.
- Mam swoje sposoby na bezpieczną drogę - odparła spokojnie, początkowo nieufnie podchodziła do prób przemian w ptaszę w zaawansowanej ciąży, ale sytuacja - pod wpływem rosnących anomalii, z Dorianem, z przypadkowo napotkanym aurorem - zmuszała ją do tego coraz częściej. W pierwszej kolejności musiała chronić siebie, nie nienarodzone dziecko - ono bez niej nie przetrwa i tak, a w lecznicy była jeszcze Lysandra. Nie narażała się głupio, ale wiedziała już, że ciąża nie miała wpływu na jej zdolności. - Zabawne - stwierdziła w końcu, wciąż nie uciekając wzrokiem. - Słyszałam to samo od twojego brata - A jednak skończył w więzieniu, ciśnięty do celi. Przez nią. Vasyl był słabszy od Ramseya, ale dawna ona była znacznie słabsza od siebie dzisiaj. Vasyl wypowiadał te słowa inaczej, tonem groźby, na którą niegdyś się godziła. Bo patrzył na nią z góry, nie sądząc, że tacy jak ona potrafią wziąć sprawy we własne ręce. Mylił się srodze. Przez ostatnie tygodnie Mulciber o tym zapominał, strosząc się pusząc jak paw, który nie tylko zyskał władzę, ale i zapomniał o wszystkim, co znajdowało się niżej: zwykły kamień lub odłamek szkła niedostrzeżony na wyboistej ścieżce mógł  zabić, jeśli tylko wkuje się wystarczająco precyzyjnie.
- Znam - odparła, przerywając brzmienie jego rozczarowania; wewnątrz nie czuła wcale, by mówiła prawdę. Sądziła, że go znała. Naiwnie i głupio. - Inaczej bym tu nie przyszła. - Nie byłoby jej tutaj, gdyby naprawdę sądziła, ze Mulciber zrobi jej krzywdę w tym eleganckim miejscu. Nie, jego zamiary były inne. Niszczenie reputacji tego lokalu nie leżało w jego interesach. Nie potrafiła też jak on spojrzeć chłodno i logicznie na sytuację, która rozegrała się przed paroma tygodniami, jej emocje były silne, wzmożone stanem, w którym się znajdowała, lęk spleciona z miłością do tego, co nie przyszło jeszcze na świat, a co już jej ten świat przysłaniało. Spokój Mulcibera drażnił ją jeszcze bardziej, nie zamierzała jednak urządzać scen w miejscu takim jak to - ktoś skory byłby wziąć ją wówczas za nieokrzesaną.
- Co masz na myśli, mówiąc: anomalia? Zrobiłeś to. Nie cofnąłeś ręki. Nie zrobiłeś kroku w tył. Szaleństwo jest u was rodzinne? - Nie wiedział. Ale jeśli poczuwał się do odpowiedzialności, powinien wiedzieć. - Dostałam list od twojego ojca - dodała na jednym wdechu, to zaskakujące, jak blisko jedna sprawa leżała drugiej. Nie sądziła, by pisał jej o swoim stanie, nie wspominając o nim Ramseyowi, więc pominęła oczywistości związane z klątwą. Nie sądziła, by jej słowa cokolwiek zmieniły, tak jak nie sądziła, by Ramsey kiedykolwiek zwrócił się przeciwko ojcu, a już na pewno nie w jej obronie - pokazał już, że tego nie zrobi. Będzie zmuszona pomówić o tym z Deirdre. Wypowiedzenie tych słów jednak nic ją nie kosztowało i nie mogło jej bardziej zaszkodzić - w głębi serca chciała wierzyć, że się myliła, że w końcu wybudzi się z tego potwornego snu. - Wyznał, że zamordował kobietę i dziecko, sądząc, że dopadł mnie i moją córkę. Poczuwasz się do obowiązku zadbać o nasze zdrowie? Doskonale. Upewnij się, że nie wróci i trzymaj go z dala ode mnie i Lysandry. - Jej brwi uniosły się nieco wyżej, kiedy badawczo studiowała rysy jego twarzy, kości widoczne przed szczupłą skórę, sińce pod oczami po bezsennych nocach, wiązanie krawatu, który przybrał tylko po to, by się z nią dziś spotkać.
Może dlatego jeszcze nie wyszła - nie byłaby w stanie przyznać sama przed sobą, że ciągle tliła się w niej nadzieja, nadzieja na to, że jednak połączyło ich wcześniej coś więcej, niż ślepe pożądanie, los, które złośliwie - a może przypadkiem - zatkał linie ich życia jednym splotem. Może dlatego, że przyznanie przed sobą samą, jak bardzo za nim tęskni, rozsypałoby całe jej życie do cna, a ona: musiała być teraz silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie odpowiedziała ani słowem, gdy przesunął ku niej puzderko, przyglądała mu się początkowo z niepokojem, odnajdując w nim z obawą to, czego kobieta w podobnej sytuacji, przy podobnej okoliczności, w podobnym miejscu i w podobnym formacie, mogłaby się spodziewać. Ale pudełeczko kryło coś znacznie cenniejszego. Kryło ochronę. Prawdziwą, nie będącą pustosłowiem. Wpatrywała się w nie w milczeniu jeszcze wtedy, gdy zamilkł również on, w końcu sięgając po ten dar dłonią, by delikatnie unieść wieko pudełka. Powróciła ku swojemu towarzyszowi wzrokiem, gdy objaśnił pochodzenie monet. Nie miała w tym tygodniu pacjenta, który zalegał z opłatami.
Nie wypowiedziała ani słowa, a jednak coś zmieniło się w jej oczach, złość wyparło wzruszenie, równie łatwo i chwiejnie wpełzające dziś do jej rozdygotanego serca. Znów była naiwna, wiedziała o tym.
- Dziękuję - odpowiedziała w końcu, drżącym głosem, choć wiedział przecież, być może wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny, że Cassandra nie wypowiadała zwrotów grzecznościowych często. I nigdy wtedy, kiedy nie czuła, że naprawdę wypowiedzieć je powinna. Świstoklik nie był aktywowany, przesunęła opuszkiem palca po krawędzi kielicha. - Dokąd prowadzi? - dopytała, powracając ku niemu spojrzeniem, dziwnie łagodniejszym, a jednak naznaczonym ostrożnością. Wiedział, że nie wejdzie w ślepy tunel z córką, nie mając pewności, że naprawdę był bezpieczny.
Przyglądała się mu, kiedy składał zamówienie, francuski akcent brzmiał w jego ustach obco. Inaczej - pierwszy raz słyszała go mówiącego w tym języku, choć miała prawo podejrzewać, że go opanował. Skinęła lekko głową na potwierdzenie jego słów, czymkolwiek nie było danie, jego nazwa brzmiała obiecująco.
- Próbowałeś już tego? - zapytała, nim powstrzymała mało zobowiązujące słowa. Nie powinna mu tego ułatwiać. - Chciałeś się ze mną zobaczyć - powtórzyła po nim w zamyśleniu - Dlaczego? - Zdecydowanie nie zamierzała mu tego ułatwiać.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Foyer [odnośnik]11.07.19 11:54
Nie skomentował jej słów, nie była kobietą, która bezmyślnie narażała się na niebezpieczeństwo i szarżowała, kiedy nie miała najmniejszych szans w starciu, wierzył więc, że wiedziała co czyni, nawet jeśli to zrządzenie losu mogło odpowiadać za niezbyt komfortową i bezpieczną sytuację. Nokturn był światem, do którego nawet aurorzy nie lubili wchodzić, chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę co do tego, jakie rzeczy się tam wyprawiają. Nikt świadomy i rozsądny nie zapuszczał się tam bez potrzeby, to był więc częściowo i jej świat, w przeciwieństwie do doków i przedmieść, gdzie ubodzy czarodzieje potrafili napaść dla jednego knuta, nie patrząc ani na to kim byli, ani co mogli tą bezsensowną walką wygrać lub przegrać. Musiała pamiętać o ryzyku, którego w przeciwieństwie do niego zazwyczaj unikała.
— W takim razie dobrze dla ciebie. — Vasyl trafił do więzienia, pamiętał tamte lata, pamiętał też jak się o tym dowiedział, pamiętał też, że nie kiwnął nawet palcem, aby go stamtąd wyciągnąć. Cassandra zniknęła wtedy mu z oczu, uciekła — wcześniej lub później, nie był w stanie tego stwierdzić, sam zapomniał o niej wtedy. — Jak do tego doszło? — Nigdy nie pytał; wystarczyła mu wieść, że został schwytany przez aurora, nie było w tym nic zaskakującego. Vasyl był brutalny, był też okrutny, choć nie było w tym ani odrobiny wyrachowania, mógł zostać schwytany na gorącym uczynku lub dostatecznie nieostrożny, by pozostawić za sobą szereg śladów. — Aurorzy odwiedzili mnie jakiś czas temu, spodobało im się w moim mieszkaniu. Ale jak widać, jestem. — Nie tak łatwo było go zamknąć, jeśli kiedykolwiek to rozważała.
— Możliwe— przyznał, nie próbując się nawet przed podobnym osądem bronić. — Jeśli to prawda to za szaleństwo tych wszystkich mężczyzn z mojej rodziny odpowiada jedna kobieta. Musi być naprawdę wyjątkowa w takim razie, czyż nie?— Sięgnął po kieliszek wina, kiedy kelner zaserwował uzdrowicielce świeży sok. Upił łyk, a po chwili puste szkło znów było pełne. — Mówiąc anomalia, mam na myśli dokładnie anomalię. Cierpię na bezsenność, Cassandro, nie miewam snów, nie lunatykuję, alkohol, który piłem wcześniej nie mógł być uzupełniony żadnym specyfikiem — tego nie wiedział, nie zdołałby tego rozpoznać, ale szczerze w to wątpił. — A jednak zmógł mnie sen, w nim pochłonęła ciemność. Widziałem, co widziałem. Natrafiłem tam na Tildę, dlatego odwiedziłem ją niedawno. Przyznała, że tamtej nocy zasiadła w fotelu i śniła, dla niej zaskakująco, o tym, jak kąsał ją pająk. Dlatego podczas tej przedziwnej nocy prosiła mnie, bym swoim sztyletem wyciągnął go spod jej skóry. — Nie posiadał własnego sztyletu, nie bawił się podobną bronią. — Zlekceważyłem twoje obawy, ponieważ kryształ, który ci ofiarowałem barwi się na czerwono, kiedy jego właścicielowi przydarza się krzywda. I nie zadziałał. Widząc cię całą i zdrową odruchowo uznałem to marę. — Mogła wypaczyć go anomalia, krzywda Cassandry nie była realna, tak samo jak to, co mus się przytrafiło, choć miał na rękach czyjąś krew, ona zaś czuła prawdziwy ból. — Nie powinienem był ci mówić prawdy — skwitował w końcu; szczerość jeszcze nigdy mu się w niczym nie przysłużyła, gdyby zachował szczegóły nocnych wydarzeń dla siebie nigdy nie musiałby jej tego tłumaczyć, a ona nie obwiniałaby go o podobne zapędy. Ale uczył się na błędach, takiego już nie powtórzy.
Wieść o tym, że Cassandra otrzymała list nieco go zaskoczyła. Z uniesioną brwią milczał na ten temat przez chwilę, poruszając wcześniej kwestię anomalii, która wydawała mu się bardziej istotna. Treść tego, który otrzymał zalakowany krwawą pieczęcią długo dawała mu do myślenia.
— Ja również — powiedział po chwili. — Prosił mnie w nim o to, bym przeprosił cię w jego imieniu i podziękował za to, co dla niego zrobiłaś.— Prosił o więcej, ale nie sądził, by Cassandra chciała o tym wiedzieć, a on działał niezależnie od treści listu, który otrzymał. Nie robił tego dla Ignotusa. Klątwa, na którą cierpiał jego ojciec stała się solą w jego własnym oku. Wiedział o tym, Ignotus dość obrazowo przedstawił mu swoje działania w  trakcie trwania klątwy opętania, o tym, że dla owych kobiet nie miał litości. Był mądrym czarodziejem, tym bardziej jeśli udało mu się uciec z kraju nim doszło do prawdziwej tragedii, ale przed klątwą nikt, nawet najzdolniejszy czarodziej nie umknie. To się musiało zdarzyć, a on powinien był coś zauważyć wcześniej, zamiast pokładać w nim zaufanie. Nie mógł ufać. Nikomu. Nie w takim stopniu, by pozwolić, by ktoś inny krążył swobodnie między sprawami, którymi się zajmował. Powinien być czujny, a nie był. Nie wiedział, dlaczego opuścił gardę ani nie znał powodu, dla którego pozwalał na ingerencję w sprawy, które go dotyczą. Tą kobietą mogła być Cassandrą, a on mógł nie zdążyć w porę — wiedzieli to oboje, to też właśnie podkreśliła. Tak jak to, że mógł zadźgać ją naprawdę — zabawne, rzeczywiście, jak niedaleko jabłko padało od jabłoni. Nie miało znaczenia to, że w samym liście Ignotus określał ją i jej córkę mianem rodziny. Rodzinę można było zabić bez mrugnięcia okiem, obaj byli tego dowodami. A mimo to nie porównałby się do Ignotusa i nie postawił z nim na równi.
—Tego właśnie ode mnie chcesz? Mojej śmierci? — spytał wpierw, nie odpowiadając na jej żądanie od razu. Utrudnianie Ignotusowi powrotu do kraju było utrudnianiem śmierciożercy wykonywania obowiązków na rzecz Czarnego Pana. Nie był rozgoryczony jej wyzwaniem, potraktował je jednak poważnie, nawet jeśli uczyniła z tego prowokację. Sytuacja uległa zmianie i to diametralnie. Ignotus był śmierciożercą, chroniła go służba Czarnemu Panu, ale nie stawiała go już ponad nią. Jej życie było cenne, nie tylko dla niego personalnie, było też dla Lorda Voldemorta, przysłużyła się podczas jego nieobecności, urosła w siłę, zyskała na znaczeniu. Umiejętności, wiedza i zaangażowanie czyniły ją, tak jak zawsze uważał, wartościowym sojusznikiem. Nie było tu mowy o prywatnych niesnaskach, osobistych animozjach. Miał prawo, by w razie realnego zagrożenia zareagować, choć prawo nie zdejmowało z jego barków ryzyka i odpowiedzialności za to. Nie wiedział, czy wróci. Kiedykolwiek. Syberia była bezlitosna, poznał jej możliwości na własnej skórze. Być może Ignotus już dawno nie żył. Westchnął cicho, jednak niezbyt ciężko.
— Będę trzymał go z dala; odpowiedział więc krótko, bez akompaniamentu wielkich patetycznych słów i nie czekając na jej odpowiedź. Ta deklaracja nie była trudna, nie trzymały go sentymenty, kalkulował szybko.
Na jej podziękowanie skinął lekko głową, znał jego wartość. Nie były to słowa, którymi szastała, doceniała to, a on był zadowolony, że nie odrzuciła marnego, choć użytecznego podarunku. Jej lecznicę odwiedzali różni ludzie, nawet zakonnicy. Mógł się tam zjawić każdy, a to i tak mogło pomóc tylko w ograniczonym zakresie.
— Na polanę, na której się ze mną spotkałaś— wyjaśnił od razu. — Znasz już drogę stamtąd, otoczenie, a las utrudni poszukiwania.— I był względnie przyzwoitą kryjówką dla wrony i małego dziecka. To podczas jego tworzenia zdał sobie sprawę, jak niewiele było miejsc, które brał pod uwagę. Takich, które ona uznawała za bezpieczne, a on miałby tego świadomość. Spojrzał na jej palec przemykający po krawędzi świstoklika.—Jeśli znasz inne miejsce, w którym będziesz czuła się bezpiecznie i podzielisz się nim ze mną będzie można je wykorzystać. Ten może przenieść w jednym czasie dwie osoby. Do rozwiązania powinien wystarczyć, później potrzebny będzie nowy. — Trudniejszy w przygotowaniu, bardziej wymagający, ale i bezpieczniejszy.
Po chwili oba talerze zjawiły się na stole, a gustownie i elegancko zaserwowana kaczka w pomarańczach pachniała słodko. Wyglądała apetycznie i pożywnie, a przy tym była niezbyt wymagająca. Wybór owoców morza mógłby narazić go na śmieszność podczas spożywania, a on chciał opuścić lokal bez dziwnych plam na ubraniu i fruwających pancerzy.
— Dawno temu. — Kiedy był jeszcze chłopcem, a francuskie dania serwowane w najrozmaitszy sposób były codziennością na szlacheckim dworze w pobliżu, którego się wychował. Niewiele jednak nauk wyniósł z tego, opierał się, buntował. Wybrał więc z leżącej już zastawy sztućce sporym przypadkiem, intuicyjnie omijając te mniejszego formatu, ale którymi w istocie należało się posłużyć nie pamiętał, choć nieszczególnie go to martwiło. Nim jednak zabrał się za jedzenie musiał odpowiedzieć na jej pytanie. Podchwyciła temat; sądziła, że nie odpowie? Kiedy po raz pierwszy zasugerowała mu, że ma do niej słabość poczuł ją sam, palącą i drażniącą. I miał w tym rację, bowiem pragnienie zabijało w nim zdrowy rozsądek, a ona mąciła mu w głowie. Walka z tym wbrew jego woli okazała się z góry przesądzona.
— Poznałem kobietę —podjął więc po krótkiej pauzie, nie było sensu omijać tematu szerokim łukiem, a tym bardziej udawać, że pewne rzeczy nie miały miejsca, oboje byli dorośli. — Piękną i interesującą. Kiedyś grywaliśmy w szachy, stawianie odpowiednich figur na danych polach przychodziło naturalnie i stało się codziennością. Okazała się sprytnym i wymagającym przeciwnikiem, zupełnie jakby znała kolejne ruchy drugiej strony. Tak to trwało, dopóki mnie nie ograła. Szach mat. — A później pojawiły się zakłady, na których sporo przegrał, stawiając na niewłaściwego konia. — Brak mi tych rozgrywek. Chciałbym rewanżu.

| przekazuję Cass 50 hajsów ze skrytki



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Foyer - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Foyer [odnośnik]20.07.19 3:28
Kiedy zapytał, jak doszło do uwięzienia jego brata, bezdźwięcznie wypuściła z ust powietrze, a w jej oczach zatańczyło rozbawienie. Istotnie było coś zabawnego w tym, jak historia lubiła się powtarzać - Cassandra od zawsze czyniła użytek ze swoich zdolności, uzdrowicieli nie było wielu, zaufanych jeszcze mniej; jej przysługi były wartościowsze od złota i klejnotów, a ona wiedziała o tym od zawsze. Podobnie jak od zawsze doskonale sobie radziła w systemie przysług; sprawdzał się, do momentu, w którym złamali go Mulciberowie. Ramsey zamknął ją w pułapce, która sprawiała, ze musiała im pomagać, a Ignotus wyraźnie zaznaczył, co to właściwie oznacza. Byli krótkowzroczni i zapatrzeni w siebie. Sądzili, że byli jedynymi, na których mogła liczyć. Nieprawda, przez lata zbudowała obszerną sieć kontaktów i była w stanie poradzić sobie bez nich. Znaleźć innych protektorów - już znalazła, ród Burke był potężniejszy od nich.
A wtedy znalazła Samuela.
- Poprosiłam o przysługę dawno nie widzianego znajomego - odparła lekko, przyglądając się twarzy Ramseya. Zastanawiając się, na ile pojmie sens tych słów. Nie był niezastąpiony. Nie był jedyny. Przegiął - i mógł ponieść tego konsekwencje silniejsze, niż przypuszczał. Cała otoczka, w której się znajdowała, kolacja, jego elegancki strój, czy to wszystko nie podkreślało, że wciąż w jakiś sposób miała go w garści? Skinęła lekko głową na jego słowa. - Może nie byli wystarczająco zdeterminowani - Nie prosiła nikogo o wizytę u Ramseya. Choć mogła. Samuel nie odmówiłby jej kolejny raz. Nie odmówiłby jej również wtedy, gdyby poprosiła o protekcję. I był dość silnym czarodziejem, żeby naprawdę jej ją zapewnić. To wszystko było jednym wielkim szaleństwem, snem wariata, nie chciała wcale znowu uciekać. I wiedziała też, że nie mogła wcale robić tego, czego chciała a to, co musiała. Dla dobra swoich dzieci. Skinęła głową kelnerowi, ale nie chwyciła za szklankę, kiedy uczynił to on - zamiast tego przyglądała się mu badawczo, nie rozumiejąc przyczyn jego nagłej zmiany. Mimowolnie szukała w tym podstępu, jakby całe to spotkanie miało być kolejną zasadzką. Tak wyglądało.
Wsłuchiwała się w jego tłumaczenia w ciszy, dopiero teraz sięgając po sok - już na niego nie patrząc, uciekając wzrokiem w bok, ku dostojnym parom przy wąskich stolikach, ku ścianom, oknom i drzwiom, wbrew logice szukając zaprzeczenia. Miał rację, nie śnił, a uśpienie go nie leżało w niczyim interesie. Gdyby dopadł go wróg, w jego alkoholu zatopione byłoby coś znacznie poważniejszego od eliksiru nasennego.
- Alkohol - powtórzyła po nim machinalnie - chcesz powiedzieć, że to wszystko wydarzyło się dlatego, że urżnąłeś się w barze? - Może gdyby nie pił alkoholu - a wodę - wszystko potoczyłoby się inaczej. Może to przez to, że był pijany, anomalia tak łatwo przyćmiła mu umysł i zdrowy rozsądek. To niemożliwe, by Tildę gryzły pająki, nigdy tego nie robiły. Były jej posłuszne, uwielbiały ją. Żaden by się tak nie zachował. Nigdy. - Kryształ barwi się, kiedy mi dzieje się krzywda - przypomniała, ton jej głosu smakował goryczą. Niechętnie wracała myślami do tamtych chwil, pamiętała doskonale ból poronienia - i fantomowe poczucie krwi na udach. Sprawdzała je jeszcze przez trzy dni, nim przyjęła do wiadomości, że były suche. Przerażona, zraniona i sama jak nigdy. Bo zignorował to, co obiecał chronić. - Może ci się wydawać, że ja i moje dziecko jesteśmy jednością, ale jego serce bije obok mojego, a nie razem z nim. Twój śmieszny kryształ nie wykryje jego bólu. To błyskotka z jarmarku, nie przewyższy mocą mojej wiedzy. Zapamiętaj to raz na zawsze, nie zamierzam się powtarzać. Nie jestem psem, któremu nałożysz obrożę i sprawdzisz zaklęciem, czy wszystko z nim w porządku. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę ci musiała przypominać o tym, kim jestem. - A była uzdrowicielką. Cholernie dobrą uzdrowicielką. Nie zwykła panikować w kwestii własnego zdrowia, gdy nie miała ku temu powodów, potrafiła realnie ocenić zagrożenie. On - podważał jej wiedzę z tego zakresu, nie mając ku temu zupełnie żadnych kompetencji, na dodatek kpiąc przy tym z jej zdolności wróżbiarskich, którymi również jej nie przewyższał. Nie zamierzała żartować ze zdrowia swoich dzieci. Ani wtedy, ani teraz, ani nigdy. Miała dość bycia ignorowaną, znaczyła więcej i potrafiła więcej. A on jej nie doceniał. Doceniać przestał. Ściągnęła brwi z wyrazem odrazy, ale spojrzała mu prosto w oczy  - w jej źrenicach odbijało się niezrozumienie przeplatane z niedowierzaniem. - Naprawdę? Sądzisz, że problem leży w tym, że wyznałeś mi prawdę? O ile wygodniej byłoby udawać, że moja prawda nie istniała, prawda? O ile wygodniej byłoby karmić mnie kolejnymi kłamstwami - przecież uwierzyłabym ci we wszystko. Widziałam cię tam, Ramsey, jak zamierzałeś udawać, że to się nigdy nie wydarzyło? Oświadczając mi, że źle interpretuję znaki, a ty mi wyjaśnisz, jak jest poprawnie? - Nie powiedziała mu przecież nigdy, co dostrzegła w swojej wizji. I powiedzieć nie zamierzała. Ale nie zamierzała dłużej pozwolić sobie na to, by traktował ją jak głupią. - Wyrzucę ten kryształ - zapowiedziała, nie miała go dziś na sobie, ale nie zamierzała go włożyć na siebie nigdy więcej. Nie pomagał. W mniemaniu Ramseya miał ją zapewne chronić, w jakiś sposób wzbudzić jego czujność wtedy, kiedy uzna to za stosowne. Ale najwyraźniej, zamiast tego, jedynie usypiał jego czujność.
- Wzruszające - prychnęła, słysząc, o co prosił Ignotus. - Kiedy go spotkasz, proszę, podziękuj mu również ode mnie - że zarżnął niewinną kobietę i obce dziecko, nie mnie i Lysę. Ten gest mnie poruszył.  - Ją tez o coś prosił. Ale nie wiedziała, czy bardziej absurdalny był fakt, że to robił, czy jednak sens tej prośby. Być może miał rację, Ramsey potrzebował opieki, ale ona nie była jego matką. Znów prychnęła, jak rozdrażniona kotka. - Boisz się, że ojciec cię zabije? - dopytała z niedowierzaniem. Mulciber był zbyt dumny, by bać się własnego ojca. Nie wiedziała o przysiędze wieczystej złożonej przez śmierciożerców, zagrożenia upatrywała jedynie w ich ewentualnym pojedynku. Jeśli ktoś miał zginąć - nie mogła to być ona, była zbyt potrzebna córce. - Jesteś już dużym chłopcem, dasz radę mu się przeciwstawić - chyba, że wolisz, bym zrobiła to sama. - A ona - ona nie byłaby w stanie, o tym też wiedzieli obydwoje. Ucieczka nie byłaby dla niej niczym trudnym, ale nigdy nie uciekłaby bez Lysandry. Mogła zrobić jedynie to, co robiła zawsze, zwrócić się do przyjaciół. Jeśli nie do Mulcibera - to do kogoś innego.
Ale on się zgodził.
Nie sądziła, że kiedykolwiek przeciwstawiłby się ojcu dla niej - nie po tym, jak ją nim poszczuł - nie takiej reakcji z jego strony się spodziewała. Zaskoczenie przemknęło zapewne cieniem po jej twarzy, kiedy oczy mimowolnie otworzyły się szerzej, a dłoń wciąż spoczywała nad zaklętym kielichem. Będzie. Mówił prawdę czy kłamał? Czy mogła uwierzyć komuś, kto przed momentem żałował wyznania prawdy? Czy mogła w ogóle myśleć o tym, by uwierzyć jemu? Ostatniej obietnicy nie dotrzymał.
- Jak? - zapytała zatem, dążąc do konkretnych deklaracji w miejsce zbywającego ją pustosłowia. Jej głos wciąż brzmiał goryczą, brzmiał lękiem i niechęcią, brzmiał złością, brzmiał całą gamą emocji zbyt trudnych, by była w stanie sobie z nimi poradzić. I brzmiał też nadzieją, bo z jakiegoś powodu wciąż siedziała z nim przy tym stoliku, nie wyszła, z jakiegoś powodu wciąż nie odnalazła nikogo innego, jak tonący brzytwy trzymała się kurczowo jego i zaklinała rzeczywistość, by cudem oprzytomniał. Spojrzał na nią jak dawniej. Czy to znak na jego przedramieniu - sprawiał, że stał się tak odległy? Czym miał być podarowany jej kielich: przejawem troski, darem na otarcie łez, czy kością rzuconą suce dla odwrócenia uwagi? Czym by nie był, miał ją ochronić. Sprawdzi ten świstoklik - najpierw sama - sprawdzi, czy prowadzi w miejsce, o który mówił. Spodziewała się raczej, że sprowadzi ją do paszczy lwa, do własnego mieszkania, na strych mieszkania Ignotusa, do Białej Wywerny, wszędzie tam, skąd w krytycznej sytuacji mogła uciekać. Ale on wybrał teren nijaki, neutralny i niepozorny, taki, gdzie nikt nie będzie jej szukał. A przynajmniej nikt oprócz niego.
- Nie - odparła, bardziej wycofanym tonem. Nie musieli tego zmieniać. W jakiś sposób była mu wdzięczna za ten wybór. - To miejsce jest dobre - przyznała, zakrywając wieko pudełka z kielichem; ściany miały uszy, a czarodzieje wokół oczy, choć nie sądziła, by miała okazję spotkać się ponownie z kimkolwiek stąd, lepiej było zachować ostrożność. Wyprostowała się instynktownie, gdy pojawiła się obsługa z daniami - dopiero teraz dostrzegła na tacy mięso, rozpoznała kaczkę. Wyglądała apetycznie i pięknie pachniała, ale to nie ona przykuła jej uwagę - a słowa Ramseya, z wolna opisujące romans, jaki rozegrał się w zamierzchłych zdawałoby się czasach. Zakończył się, gdy oddała mu ciało. Oddała mu ciało, nie wiedząc, że zdradził ją dla ojca. Skłamał wtedy gładko. Ile razy skłamał dzisiaj? Miała w głowie mętlik, a ciążowe kaprysy popychały ją ze skrajności w skrajność, nie spodziewała się z jego strony szczerości. Czy to była szczerość?
- Roztrzaskałeś szachownicę, Ramsey. - Dlatego to zrobiłeś? W gniewie, zbyt trudno było pogodzić się z porażką? W jednej chwili runęło wszystko, plansza i figury, które połamane nie miały nawet siły stawać w bój. Przestali grać fair, w grę ruszyła brutalna siła - to z nią musiała się mierzyć. A przed nią mogła tylko uciekać, przestało być zabawnie. Może popełniła błąd, wciągając w tę grę Ramseya, może stawka była zbyt wysoka. Może sobie na to zasłużyła, gra w emocje też była z góry przesądzona - nie mógł jej wygrać. A ona - nie mogła igrać z własnym życiem, była matką. - Na czym chcesz zagrać rewanż? - Czy dało się tak po prostu pominąć to, co między nimi zaszło? Tamtego dnia chciała mieć pewność, że Ignotus potraktuje wnuczkę odpowiednio. Że pomoże ja ochronić. Czas pokazał, że zrobiła dobrze, ten człowiek nie był wart zaufania. Ale Ramsey - on stanął murem za ojcem. W najśmielszych snach nie sądziła, że ta sytuacja rozwinie się w podobnym kierunku i nie chciałaby nigdy stawiać go przed wyborem pomiędzy nią a jego ojcem. Ale on i tak musiał wybrać. I nie wybrał jej.
Choć los przewrotnie odebrał jej słowom walor kłamstwa i oto naprawdę stała się matką jego dziecka.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Foyer [odnośnik]20.07.19 13:34
Dawno niewidziany znajomy brzmiał jak ktoś, kto dziś mógł opowiadać się po drugiej stronie barykady. Nie ryzykowałaby życiem córki dla utrzymania podobnej relacji. Powinno go zdziwić jacy ludzie krążyli wokół niej i to tuż obok niego, przez te wszystkie lata, kiedy jeszcze był młody i niedoświadczony, ale nie zdziwiło. Patrzył na nią przez chwilę; nie bał się. Kimkolwiek był; jego też się nie obawiał. Niewielu było tu, na wyspach, czarodziejów silniejszych od niego. Mogła go nie doceniać, zazwyczaj korzystał na niedowartościowaniach. Nawet gdyby stoczyli walkę jak równy z równym, nie zawahałby się ani przez moment podjąć wszelkich środków, by się go pozbyć, wątpliwości nie osłabiłyby go ani w jednej chwili, niezależnie czy byłby to przypadek, czy jej zdrada. To właśnie myśl o niej napawała go niepokojem, a może i samym lękiem. Że mogłaby odwrócić się całkiem, że skazałaby się dobrowolnie na śmierć; że to byłoby ich ostatnie spotkanie.
— Wątpię. — Nic nie mogło zdeterminować Skamandera bardziej niż nadepnięcie mu na odcisk, a najwyraźniej to czynił. Nie zabrał ze sobą Tonks przypadkiem. Chciał, by otrzymała swoją zemstę, by mogła napawać się tą chwilą. Spodziewali się sukcesu, arogancja Skamandera, jego duma i opieszałość przypominały zbyt głośno szczekającego psa. Chciał go zastraszyć? Był z pewnością uzdolnionym aurorem, którego nie należało lekceważyć, ale jego prostacko wyrażona awersja była nużąca. Rozgrywał ciekawsze gry. Mógłby mu współczuć, gdyby tylko znał to uczucie.
Jej teorię odebrał jako żart, przynajmniej w pierwszej chwili. Uśmiechnął się szeroko, ale po chwili dopadły go wątpliwości, czy aby na pewno ona próbowała być w ten sposób zabawna. Spoważniał, patrząc na nią nieprzerwanie z niedowierzaniem i zaskoczeniem.
— Wciąż mówimy w jednym i tym samym języku? — spytał dla pewności, a po tym odwrócił wzrok w bok, biorąc powolny wdech. — Widziałaś mnie kiedyś w podobnym stanie?— Zdawało mu się, że wyjaśnił jej to dość klarownie, chciał, by zrozumiała wszystko, a nie tylko to, co mogła sobie dopowiedzieć, lecz znów robiła to samo.— Numerologicznie określamy takie zdarzenia mianem aberracji psychokinetycznej i nie mówię o pijaństwie. Cząstki magicznej materii jednego tworu stają się obiektem oddziaływania obecnej anomalii, przez co zaczynają łączyć się z niezrównoważonymi molekułami mocy. Ich elementarna budowa sprawia, że szukają materii o podobnej konfiguracji cząsteczek, wiążą się w pary za pomocą wiązań astralnych, a tym sposobem jeden obiekt oddziałuje na drugi w sposób nieprawidłowy, doprowadzając do częściowego załamania środowiska magicznego i jedynie częściowych projekcji rzeczywistości— wyjaśnił konkretniej, licząc, że przejrzyściej przedstawiony problem obrazowo przedstawi jej, co rzeczywiście chciał jej powiedzieć.
Może kryształ działał. Biorąc pod uwagę jej bardzo wnikliwe i rzeczowe objaśnienie sytuacji ciąży to on miał rację, nie działa jej się żadna krzywda, a dziecku, dlatego kamień nie zwrócił jego uwagi,
Mój śmieszny kryształ miał informować o zagrożeniu dotyczącym ciebie — powtórzył jej, jednocześnie potwierdzając jej słowa. Był cierpliwy, jego głos był spokojny. Nie próbował chronić nim jej dziecka, zdawał się, że wyraził się jasno. Kiedy ofiarowywał jej pierścień i kamień nie miał pojęcia o tym, że jest brzemienna. Niewiele to zmieniało w jego mniemaniu. Pierścień ostatecznie powinien chronić oba życia. — Nie musisz nieustannie powtarzać, kim jesteś i jaka jesteś, naprawdę. Jako uzdrowicielka zapewne wiesz, że nie jestem głuchy a mój mózg pracuje prawidłowo. — Wbrew temu, że nie chciała się powtarzać często stawiała się roli zaszczutego lub zniewolonego stworzenia, którym była. Nie miała pojęcia o prawdziwym zniewoleniu. Oboje dobrze o tym wiedzieli. Tworzyła wersję uciśnionej i zapędzonej w róg samej siebie, choć była najbardziej niezależną i wolną kobietą, jaką znał. Mogła robić wszystko, co chciała i miała tego pełną świadomość, a jednak to nie powstrzymywało jej przed zarzucaniem mu w kółko tego samego. Musiała upatrywać to w kategorii wyjątkowych przyjemności. Znał ją za dobrze, aby dać się nabrać na takie sztuczki. Jedyne co na niej spoczywało to lojalność względem Czarnego Pana, a ten do tej pory nie wymagał od niej zbyt wiele, dał jej za to mnóstwo możliwości i częściową władzę, niezależność i wielkość, o której dawniej nie mogła nawet marzyć. — Nie będę ci nic więcej wyjaśniał, Cassandro. Nie chcesz słuchać, a ja trwonić słów bez najmniejszego sensu.— Sięgnął dłonią do szyi, by dwa palce wsunąć pod krawat, zgrabnie rozkręcić srebrną szpilkę pod nim. Wyciągnął ją jednym ruchem, obie części wsunał do kieszeni, drugą ręką zaś rozluźnił krawat i dyskretnie odpiął dwa guziki. Lekkie pociągnięcie wystarczyło, by kryształ znalazł się w jego dłoni, położył go na stole, przy pudełku ze świstoklikiem.— Wyrzuć. Wyrzuć to wszystko. — To wszystko, co było ofiarowane wyłącznie jej, dla jej dobra i bezpieczeństwa. Chciała przebierać pomiedzy środkami i ludźmi, prosze bardzo. — Może powinnaś zwrócić się o pomoc do dawno nie widzianego znajomego, może będzie wystarczająco zdeterminowany, aby skutecznie zaradzić twoim problemom, zapewni ci poczucie bezpieczeństwa jakiego potrzebujesz, spokój i szczęśliwe życie. Może pozbędzie się nas wszystkich, abyś mogła odetchnąć pełną piersią. W końcu to tylko błyskotka z jarmarku, jedna z wielu. Na pewno zna sposoby na to, by cię ochronić i zadowolić. Nie wiem wciąż, dlaczego tak długo z tym zwlekałaś.. — Zabrał się za równie dyskretne zapinanie koszuli, krawat poprawił tylko tak, jak czuł, w kielichu z winem niezbyt dobrze dostrzegał swoje odbicie, by precyzyjnie podciągnąć go do odpowiedniej pozycji, szpila została w kieszeni. Miał inne sposoby na to; nie chciała kryształów, mogła je strzaskać, zniszczyć świstoklik, wyrzucić pierścień, spalić listy i wszystko inne. Rozdrażniony jej ignorancją i wiecznym buntem nie zamierzał spełniać jej prośby, woli, nawet jeśli twierdził inaczej. Bo jeśli on nie będzie jej miał, nie będzie miał nikt inny.  Musiała to wiedzieć, podświadomie czuć. Oswojony był niegroźny, ale ostre kły dopiero mógł pokazać. Zdenerwowanie wzbudziły w nim jednak jego własne słowa, to; że mogły stać się prawdą i ziścić w najmniej oczekiwanym momencie.
Jej reakcja na słowa Ignotusa była dokładnie taka, jak się spodziewał. Nie był nadawcą tej prośby, jej koci gniew go nie dotyczył; przekaże Ignotusowi to, co zamierzał kiedy się spotkają; jeśli się spotkają. Miał mu do powiedzenia coś od siebie, frustracja uzdrowicielki i tak ginęła w gąszczu tego, co miał mu do zarzucenia. Zajął się więc jedzeniem; kaczka była wyśmienita, ale to miejsce dawało gwarancję pysznej kuchni, nienagannej obsługi i znakomitej aury. Nie chciał tracić apetytu, choć był już rozdrażniony, dlatego delektował się smakiem potrawy nie patrząc na nią.
— Ignotus — poprawił ją subtelnie, przełknąwszy kaczkę — mnie nie zabije. Nie ma na to wystarczających możliwości. — Był przekonany o tym, że jego własne są wystarczające, by chronić się przed podobnymi rewelacjami; nie brał tego pod uwagę. Nie tylko dlatego, że nie odważyłby się tego zrobić względem Czarnego Pana, nie tylko dlatego, że był od niego silniejszy. Ignotus wbrew temu, co myślała Cassandra, posiadał dobrze skrywaną wrażliwość. Nie zabije drugiego syna. To by go zniszczyło zupełnie, zdewastowało od środka, wepchnęło w przepaść, której się skrycie lękał. Nie sądził, by wyjaśnianie jej szczegółów dotyczących swoich obowiązków rozjaśniły cokolwiek w jej głowie; nie obchodziły ją ich sprawy i zagrożenia, była zbyt skoncentrowana na sobie i swych dzieciach, by cokolwiek dostrzec o obowiązujących ich zależnościach.— Nie odpowiedziałaś jednak na moje pytanie.— I on nie zamierzał odpowiadać na jej, tak długo, póki ignorowała te części ich rozmowy, które jej mniej pasowały. Była zdolną uzdrowicielką i odkąd ją poznał nie oddał się w ręce żadnego innego magomedyka, niemalże ślepo wierząc w jej umiejętności. Była też piękną kobietą, która niefortunnie wpadła mu w oko, którą obdarzył zaufaniem i z którą związał się trwale pragnieniami i tęsknotą, choć sam nie mógł tego przed sobą przyznać. Ale wciąż zapominała o tym, że on nie był byle chłopcem z Nokturnu, który miał spełniać jej kaprysy i zachcianki, podporządkowywać jej się wedle humorów i stroszyć sierść, udając złego czarnoksiężnika. Mógł karmić ją złudnymi wrażeniami o jej wszechwiedzy na większość spraw, ale nie mógł pozostawić ich wszystkich w jej dłoniach. Pożądanie można było zaspokoić, przez te wszystkie miesiące odkąd obiecał jej, że nie będzie jej nachodzić na głód nie narzekał. Prymitywne potrzeby łatwo było kontrolować. Chciał czegoś innego.
Dostrzegł jej zaskoczenie, ale satysfakcja nie załagodziła irytacji, która kłębiła się z samych myśli o słowach, które przed chwilą jej wypowiedział. Przedstawienie jej skrupulatnego planu nie miało sensu; wciąż żadne z nich nie wiedziało, czy Ignotus kiedykolwiek wróci, ani czy żyje. Już dawno mógł być martwy, otarł się o zdradę i z będzie musiał się z niej wytłumaczyć, jeśli zdecyduje się wrócić. Nie przestając jeść dodał: — Umrze, jeśli będzie próbował ci zaszkodzić. — I nie było w tym nic dziwnego, nie miała nawet pojęcia o tym, że chroniła ją lojalność Ignotusa względem Czarnego Pana, od tego nie było wymówek. Stał niemalże na czele ludzi, którzy zadeklarowali się mu być posłuszni, pilnowanie tego było jego obowiązkiem.
Roztrzaskał, przez pewien czas sądził, że nie będzie chciał grać. Ale chciał dalej.
— Stworzymy nową. — Zbuduje ją, kawałek po kawałku, rozrysuje pola, postawią na nich właściwe figury. Konie, które szarżować będą się wzajemnie, wieże, które będą strzec króla, giermki, które odwrócą uwagę, pionki, które pójdą na poświęcenie. — Przeszłość nas uczy, by wyciągać właściwe wnioski, brać z niej lekcję na przyszłość. — Nowa nie będzie jak stara, ale nie chodziło mu wcale o to, by naprawiać coś, czego naprawić się nie dało, ani nieustannie patrzeć na to nie wnosiło niczego istotnego, a jedynie przypominało o błędach i niewykorzystanych szansach. Nie sugerował też pójścia na łatwiznę; to było wyzwanie, ale on lubił takie wyzwania. Powinni patrzeć w przód, w przyszłość.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Foyer - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Foyer [odnośnik]24.07.19 13:26
Nie odpowiedziała. Nie zamierzała spierać się z męską dumą, ostatnimi czasy jak nigdy pojęła, jak niebezpiecznie było zadzierać z niedorosłym mężczyzną, który pragnie udowodnić ogrom swojej siły. Przez całe swoje życie trzymała swoje atuty w garści, była jak żmija, która skryta w trawie atakuje nagle i niepostrzeżenie, trucizną, nie brudząc sobie rąk krwią; czcze przechwałki Mulciberów przestały robić na niej wrażenie od pamiętnego wieczoru z Ignotusem. A może powinny znów zacząć, starszy z nich udowodnił, że jest zagrożeniem. Nie wyglądała też na rozbawioną, gdy podjął temat alkoholu - wciąż oczekiwała wyjaśnień - nie, nie widziała nigdy pijanego Ramseya. Widziała za to jego pijanych braci i bez trudu mogła sobie wyobrazić również jego. Tylko wmawiała sobie, że się od nich różnił.
- Obawiam się, że nie mówimy jednym językiem już od dawna - odparła spokojnie, choć wciąż nie wydawała się w żadnym stopniu rozbawiona. Wreszcie jednak padło wyjaśnienie, którego oczekiwała - wsłuchiwała się w jego słowa, starając się z nich pojąć tyle, ile była w stanie. Aberracja psychokinetyczna. Nie słyszała nigdy o ponownym zjawisku, ale nie zamierzała wierzyć w słowa Ramseya bezkrytycznie: mógł ją okłamać. Zanotowała nazwę w głowie, zamierzając poszukiwać jej później w odpowiedniej księdze, być może takiej, która została napisana prostszymi słowami niż jego, by mogła pojąć z tego więcej. Teraz - jedynie przymrużyła oczy, odchylając głowę lekko w tył i wciąż nie odejmując wzroku od jego twarzy. - Co to oznacza w praktyce? Próbujesz powiedzieć, że twój sen zlał się z rzeczywistością, częściowo na nią oddziałując? Czy to w jakikolwiek sposób wyjaśnia twój występek? - Być może wyjaśniał, w snach kierowało nimi przeznaczenie, los, który znaczył ścieżkę przyszłości, nie wolna wola, w innym przypadku odczytywanie ich jako wróżby straciłoby sens. Musiała się nad tym zastanowić, rozważyć sens, przemyśleć różne możliwości. Może powinna skonsultować to z Yaną, ufała jej bardziej niż jemu. Tak. Powinna z nią pomówić - o tym, co mówił on i o tym, co się wydarzyło.
- A jednocześnie uznałeś, że daje pewność ochrony mojego dziecka - odparła z pewnym znudzeniem, mówiła mu tamtego dnia o dziecku, nie o sobie. On tamtego dnia obiecał ochronić również jej dziecko. Ich dziecko. Zawiódł w obydwu przypadkach. - Nie powtarzam tego nieustannie - wtrąciła, równie stanowczym głosem, nie była jak oni: sunący za nią jak cienie groźni śmierciożercy co krok podkreślający, jacy są silni, straszni i jak bardzo mogą zdeptać. Nie. Nie miała takiej mocy jak oni - owszem, miała pewne możliwości im zaszkodzić, ale nie zwykła się nimi przechwalać i nie robiła tego również dzisiaj. Dzisiaj - chciała zaznaczyć swoją pozycję, swoją wiedzę i swoje możliwości. Zapomniał o nich. Zignorował je. Zlekceważył je. - Mówię o tym po raz pierwszy i ostatni. Uprawiam uzdrowicielską sztukę już niemal od dekady. Na Nokturnie widziałam więcej, niż niejeden czarodziej w Mungu. Znam ludzkie ciało od podszewki, oglądałam je po stokroć tak od zewnątrz jak od wewnątrz. Cierpiałam bóle - czasem niewyobrażalne. - Rodziła dziecko. Miesiąc w miesiąc radziła sobie z kobiecymi demonami, które były mężczyznom obce. Znosiła ciężką rękę Vasyla, a jej posiniaczone ciało obrosło wtedy skorupą. - A ty postanowiłeś zaufać temu - Uniosła lekko kryształ położony na stole przez niego - bliźniaczy. - Nie mojej wiedzy. Prawdę powiedziawszy nie badałam nigdy ani twojego słuchu ani pracy twojego mózgu. Być może z pewnych rzeczy nie zdajesz sobie sprawy, być może sądzisz, że ludzki organizm jest prosty, szkielet, serce, siatka żył i mózg, być może wydaje ci się, że jesteś ponadto, bo studiujesz sztuki nadnaturalne z niezwykłą łatwością. Być może zdaje ci się, że twoje ciało to tylko wierzchnia powłoka i wystarczy krawiec, by trzymać je w jednym kawałku. Tak nie jest, Ramsey, nie jesteś więźniem tego działa, jesteś swoim ciałem. Zlekceważ moje słowa raz jeszcze, a już nigdy nie uświadczysz tej sztuki z mojej strony. Będzie trzeba, to zajmą się tobą inni uzdrowiciele rycerzy. - Mogła znieść pasmo upokorzeń, które zaserwowali jej Mulciberowie, ale nie zamierzała szarpać się z nim jako uzdrowicielka. Ton jej głosu przepełniony był lodowatą stanowczością, wyjaśniała zasady, których zamierzała się trzymać niezależnie od jego zdania. Wydało jej się uczciwe, by jej poznał. - Jeśliś pewien, że znasz tę sztukę lepiej ode mnie, będziesz pouczał w tej kwestii pozostałych, nie mnie. - Była ważniejsza od nich, mogła sobie pozwolić na swobodę wyboru. Ogarniał ją dziwny wstręt, gdy przypomniała sobie, że dołączyła do rycerskiego grona głównie po to, by utrzymać tak Ramseya, jak pozostałych przyjaciół, w życiu i zdrowiu. Nie chciał przyjąć jej daru, wolał rzucić rękawicę i wejść z nią na wojenną ścieżkę. Wojenną ścieżkę, której droga wreszcie zdawała się kończyć - jednak nie zamierzała iść do przodu nie oglądając się przez ramię. Przeszłość niosła lekcję, z której obowiązani byli czerpać. Skinęła lekko głową, przyjmując jego brak wyjaśnień. Taki był jego wybór.
- W porządku - oznajmiła, przyjmując jego prośbę o wyrzucenie kryształu. Nie zamierzał jej nakłaniać, by zrobiła inaczej, a ona zaczęła odnajdywać w tym pewną przyjemność. Sprawiedliwie było mu oddać nieco strachu z tego, którego uświadczyła ona sama, nie znając jeszcze wewnętrznych stosunków rycerzy i będąc pogubiona - a może raczej wprowadzona w błąd - co do swoich możliwości. Jego dalsze słowa zdawały się podpowiadać, że szła w dobrym kierunku. Patrzyła przez niego przez chwilę, obdarzając jego twarz szmaragdowym powłóczystym spojrzeniem, delektując się sensem wychwyconym z jego wypowiedzi. Smakowała dobrze. Smakowała szachem. - Jesteś zazdrosny - stwierdziła w końcu, wracał do sylwetki znajomego, choć uprzejmie nie dopytywał o jego personalia. Może wcale nie był aż tak pewny siebie, jak zwykł to okazywać. To dobrze, dzięki temu mógł mieć na siebie większe baczenie. - Czego się boisz, Ramsey? - pociągnęła prowokacyjnie, chyba czerpiąc z tego pewną przyjemność. Subtelne struny emocji bywały niebezpieczne, mogły łatwo pęknąć pod silniejszym naporem - ale dziś nie miała skrupułów. - Martwisz się o mnie, czy o siebie? A może boisz się jego? - Wpatrywała się prosto w jego oczy, jak zahipnotyzowana, powoli przeciągając głoski. Nie lubił zdradzać swoich słabości, a ona nie czuła potrzeby pokazywać mu ich palcem. Ale po wszystkim, co zrobił - zasłużył sobie na to. Zasłużył po stokroć. Jej spojrzenie nie uciekło za ruchem jego dłoni, pozwalając dyskretnie dopiąć koszulę.
- Zatem kto miałby? - Czarny Pan - tego się bał, wiedziała o tym. Nikt inny nie był mu straszny. Ale nie sądziła, by Czarnego Pana to interesowało choćby w najmniejszym stopniu. - Nikogo nie obeszło, gdy Ignotus polował na mnie, więc nikogo nie obejdzie, gdy ktoś zapoluje na Ignotusa. Ostatnimi czasy przysłużył się naszej sprawie mniej niż ja. - To było faktem. Wyjechał. Zniknął. Przecież to widziała. A ona w tym czasie pracowała - uleczyła śmierciożrców z nieuleczalnej choroby, rozwikłała zagadkę Azkabanu, pokazała swoją wartość i zasłużyła sobie na łaskę. Nie zamierzała sprzeczać się z jego słowami, dla niej Ignotus był nieobliczalny - on znał go lepiej.
- Nie odpowiedziałam - I tutaj również miał rację. A ona wciąż patrzyła mu w oczy - zastanawiając się nad jego sensem. Były takie momenty, w których tej śmierci chciała i nie do końca sobie uświadamiała, że były to jedynie impulsywne zrywy, podczas których nie myślała o przyszłości. To on zmusił ją, by tu i teraz zastanowiła się nad tym na poważnie. Jej myśli były różne, ale czyny mówiły za nią. - Sam możesz to zrobić - odparła zatem - czy jesteś martwy? - Nie była tak silna jak oni, ale z łatwością mogła każdego z nich pozbawić życia. Potrzebowała do tego tylko dobrej okazji. Okazji, w której będzie leżał przy niej nieprzytomny, choćby próbując oczyścić swój organizm z okowów sinicy. Mogła mu wtedy z łatwością wlać do gardła truciznę lub zmodyfikować antidotum tak, by było śmiertelne. Ale tego nie zrobiła. A on nie zawahał się, kiedy mu je podała, bo tak naprawdę wciąż jej ufał. To zaskakujące, jak skomplikowane potrafiło być życie - była w tym pewna gorycz zniewolenia, na które żadne z nich nie miało wpływu i była w tym iskra, która rzucała na przyszłość nie tylko ponury cień.
- Próbował - odparła, nie przyjmując jego słów. - I żyje - Uniosła lekko jedną brew. - Zawsze byłam zdania, że jest zapobiegać przed niż leczyć po - Bo pewnych zdarzeń odwrócić się nie dało. Bo śmierci Lysandry nie odwróciłaby nawet ona. Ignotus mógł się nie pomylić, mógł dopaść ją. A jego wtedy nie było.
Chwyciła za sztućce, zatapiając je w mięsie; pachniało dobrze, kusząco. Smakowało również, co musiała mu oddać, przełykając pierwszy kęs. Przeszłość ich uczyła, miał rację, oboje mogli wyciągnąć z przeszłych zdarzeń lekcję na przyszłość. Fakt, że potrafił to dostrzec, był pierwszym dobrym omenem. Fakt, że w ogóle widział, że jest się czego uczyć, był zaskakujący. Nie miał racji w tym, że była wolna, bo choćby chciała odmówić stworzenia nowej planszy, choćby tak dyktował jej rozsądek i wola, nie potrafiła. Mogłaby przyznać to na głos, ale nie w duchu przed sobą - wcale nie chciała od niego odchodzić. Przeniosła spojrzenie na kielich, który był dla niej bardziej wartościowym darem niż wszystkie klejnoty świata.
- Zastanawiało cię kiedyś - podjęła, pomiędzy jednym a drugim kęsem wytrawnego dania, pomiędzy jednym a drugim łykiem orzeźwiającego soku, pomiędzy jedną a drugą natrętną myślą - dlaczego w bój rusza królowa nie król? - W szachach, królowa była nie najważniejszą, ale najsilniejszą figurą, król stał w miejscu, to jego chciał dopaść każdy, to jego śmierć decydowała o porażce. Ale to nie król a hetman stanowił o sile - hetman potocznie zwany królową. To ona najczęściej decydowała o końcu rozgrywki - kiedy dopadała króla. Regina regit colorem.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Foyer [odnośnik]25.07.19 13:29
Nie mógł się nie zgodzić, od miesięcy nie mogli dojść do żadnego porozumienia. Część jej działań była sprzeczna z logiką, działała pod wpływem emocji, których jej akurat nie brakowało. Nie dostrzegał konkretnego źródła problemu, nie mógł, był mężczyzną ograniczonym w sferze, która ją dotykała niezwykle silnie. Własne kroki rozpatrywał pod zupełnie innym kątem niż ona, rozminął się z jej oczekiwaniami nawet nie wiedząc, kiedy się to zaczęło. Zyskał jednak świadomość błędnych decyzji, które podjął względem niej, a raczej w obrębie przedziwnego trójkąta, który się samoistnie wytworzył w pewnej chwili, a który nie powstał za czasów Vasyla, którego znał lepiej i dłużej niż Ignotusa. Błędy wiele go kosztowały, ale poza Cassandrą, która wyślizgnęła mu się z rąk, najbardziej deprymowała go świadomość własnej porażki, z która nie chciał i nie potrafił się skonfrontować; tej samej, którą wytykała mu uzdrowicielka, chociaż uparcie udawał, że nie widzi. Otworzył niewłaściwe drzwi, nie dostrzegając nawet, że przeciąg zamknął inne, a to co znalazł po drugiej stronie było warte blokady, która go spotkała. Lecz wbrew temu, co sądziła, uważał się za wystarczająco mądrego czarodzieja, by w końcu pogodzić się z tym i podjąć próby naprawy. Musiał uczyć się na błędach, ostatnio miał na czym. Choć cierpiała na tym jego duma, której nie ubodły nigdy obelgi i krytyka, ani cudza opieszałość i żal. To nie jej rozczarowanie było najdotkliwsze, a swoje własne.
— Poniekąd. Takie byłoby stanowisko niewymownych w tym przypadku.— Nie znał zakresu badań nad anomaliami, ale wiedział, że na jego piętrze byli też tacy, którzy skupili się w ostatnim czasie na nietypowych zjawiskach i nie mógł mieć wątpliwości, że z pewnością zdołali rozwikłać jej tajemnicę.—  Sama anomalia jest zjawiskiem odbiegającym od normy, w ten sam sposób musiała oddziaływać na rzeczywistość, przez co pomiędzy jawą, a snem wytworzyło się coś w rodzaju niewyjaśnionego połączenia. W efekcie to coś stało się półprawdą. Twój ból był prawdziwy choć nieprawdziwa była jego przyczyna, mój sen był tylko snem, a jednak jego skutki przeniesione zostały do rzeczywistości. To samo przydarzyło się Tildzie z pająkami, musiało więc i Bottowi i Tonks i tajemniczej gangrenie. — Nie znał personaliów tej wyjątkowo pięknej istoty, ale choć był nią wtedy oczarowany, starał się zapomnieć o jej wyjątkowej prezencji, twardo stąpał po ziemi. Był pewien, że wyjaśniał — że w każdy możliwy sposób przedstawił jej problematykę zagadnienia, którego sam nie mógł z oczywistych powodów zbadać. Wszystko zakrawało o teorię podpartą naukowymi faktami, ale to było jedyne racjonalne wytłumaczenie dla tamtej nocy.
Nie miał pojęcia o zależnościach kobiety brzemiennej i pasożycie, który się rozwijał w jej ciele. Wykluczyła go z etapu poznawczego, oddzieliła grubym murem od siebie, uznając to za najlepsze rozwiązanie. Mógł jedynie podejrzewać, że było go ciężko zabić, zazwyczaj umierał razem z żywicielem, a do tego dopuścić nie zamierzał. Założenia i hipotezy były jego codziennością, podchodził do nich pragmatycznie i naukowo, podlegały nieustannej weryfikacji, a jej przypadek był jak badanie na zupełnie nieznanym obiekcie.
— Owszem — przyznał otwarcie, nie spuszczając z niej wzroku; wręcz przeciwnie, utrzymując go twardo i stanowczo. Jak długo będzie go strofować, tak długo będzie wyrażał ograniczone pole manewru, jak i postrzeganie. Nie był cudotwórcą, nie mogła spodziewać się, że będzie robił wszystko i wszystko wiedział, nie otrzymując w zamiast garstki podstawowej rekompensaty, choćby pod postacią skąpej wiedzy. Nie zamierzał się z nią jednak kłócić, nie po to ją tu zaprosił. Planował spędzić ten wieczór miło, w jej pięknym towarzystwie, bez kolejnych afer, wymiany zdań, pogardy i wyrzucania sobie win. Ponieważ jednak zgodziła się uczynić mu przyjemność i zjawić dziś i to w tak zaskakująco atrakcyjnej odsłonie nie mógł jej odwdzięczyć się krytyką a tym bardziej wzgardzeniem jej uczuć względem tamtych chwil. Był przygotowany, jej oskarżenia dotarły do niego już raz, wielokrotność przekazu nie mogła uczynić go silniejszym, chociaż może ona sama myślała inaczej. Może liczyła na odmienną reakcję — przyznał się już do błędu, do tego, że zlekceważył jej obawy przedwcześnie, nie posiadając wiedzy niezbędnej do weryfikacji przypuszczeń. Tym, że był wpółprzytomny zasłaniać się nie zamierzał, uważał się bowiem za człowieka świadomego tego, co czyni i robi. To brednie, które mógł mówić przez sen niepokoiły go silniej.
— Gdybym nie wierzył w twoją ponadprzeciętną wiedzę nigdy bym nie oddał swojego życia w twoje ręce.— Ale przecież wiedziała, jaki miał do tego stosunek. Niegdyś, być może zapomniał ją utwierdzać ją w tym przekonaniu w ostatnim czasie. Kiedy mu pomogła po raz pierwszy wiedziała połowę mniej niż teraz, ale dotąd z każdej krwawej opresji postanowiła go wyciągnąć. Nie musiała mu tłumaczyć, ani tym bardziej powtarzać jakie miała znaczenie — dla niego, dla Nokturnu, dla wszystkich Rycerzy Walpurgii, wiedział o tym doskonale. Kiedy zlekceważył jej obawy uznał to za zwykłe przewrażliwienie; nie myślał wtedy o niej, o jej bólu, obawach i tego, jak wiele racji mogła mieć w swych przypuszczeniach. Powinny go zaalarmować, nie była przecież naiwną dziewuchą, która panikowała z byle powodu. Potrafiła zachować zimną krew w najtrudniejszej sytuacji, ale przemawiał przez niego zwykły egoizm, walczył o życie, chciał przetrwać i gotów był odłożyć wszystko inne na bok, jako mniej ważne. Jej groźba brzmiała w jej ustach dziwnie słodko. Nie mógł nie brać jej na poważnie, doskonale wiedział, że była śmiertelnie poważna wypowiadając te słowa z lodowatą zaciekłością.
— Oczywiście— zgodził się gładko, spuszczając w końcu wzrok. Chwycił kielich, ledwie zmoczył usta w winie. — Nie znam i nigdy znać nie będę. Wybacz mi moją nonszalancję, okazałem ci całkowity brak szacunku po tym wszystkim, co dla mnie robiłaś. — Nie były to puste słowa. Podniósł na nią z wolna oczy. — Podawałaś mi swoje specyfiki, leczyłaś moje rany, utrzymywałaś mnie przy życiu i w dobrym zdrowiu przez kilka lat. Dbałaś o mnie.— Dotarło do niego to późno, opierał się temu wrażeniu, bowiem nikt tyle dla niego nie zrobił dotąd.— Byłem strasznie niewdzięczny i podły.— Chociaż od dawna dręczyła go myśl, jak bardzo stał się zależny od jej uzdrowicielskiej pomocy i od dawna wiedział, że powinien okazać jej wdzięczność. Nie chciał, sądził, że wiedziała i to wystarczyło. Podszedł do niej zbyt prosto, schematycznie, a wymagała znacznie więcej. Nie chciało mu się gimnastykować i teraz słono za to płacił. Ale jej obecność tutaj utwierdzała go w przekonaniu, że choć nie mówili od dawna w podobnym języku, chciała się porozumieć. Doszukiwał się w tym podstępu, wyrazy dobrej woli jej nie pasowały.
Omal przeoczył jej spojrzenie, które uległo zmianie, skupiając się na opanowaniu emocji tłumionych w sobie; tylko to bowiem umiał z nimi robić; gasić je jak ogień. Jej słowa omal nie doprowadziły do jego zakrztuszenia, a kaczka była doskonała. Kęs stanął mu w gardle, ale nie odłożył sztućców, kontynuując krojenie.
—Zazdrosny? — uniósł brwi, zerkając na nią niepewnie. Zwariowała? Z pewnością. — To niedorzeczne.— Wyrzucił z siebie i zapił gorzkie słowa winem, obficiej, dwoma łykami. Odłożył kieliszek i choć uczynił to zgrabnie, zdawało mu się, że pomimo cichego szumu rozmów wokół, zdawał się słyszeć dźwięk szkła odkładanego na drewno. Jej pytanie go zaskoczyło. Na tyle, że nie patrzył na nią przez chwilę, intuicyjnie będąc pewnym, źe opanowanie mimiki do perfekcji to było zbyt mało, by nie dać tego po sobie poznać; sam widział w ludziach odruchy, które zbyt wiele zdradzały. Źrenice się zwężały lub rozszerzały bezwiednie, dlatego jedyna szansą na ukrycie wszystkiego, było zupełne znieczulenie na wszystko.
—Skąd przypuszczenie, że się czegoś boję?— spytał więc przekornie, unosząc na nią stalowe spojrzenie, gotowe już do konfrontacji. Była kobietą przebiegłą, kobietą, która znając męskie słabości potrafiła je doskonale wykorzystać. Nie mógł opuścić przy niej gardy ani na moment, zdradzić czegokolwiek, bo zadepcze, zabrudzi, zatańczy ochoczo wyjąc do księżyca. Nie mogła patrzeć tak głęboko, nie mogła przenikać przez stal, przez ciemność, która się kryła po środku, aż w odmęty niego samego. Nie była w stanie. I nigdy, przenigdy nie mógł pozwolić jej wejść tak głęboko. Oddychał powoli, na moment przerywając jedzenie — tylko spokój mógł go uratować, pomóc mu zapanować nad chaosem.
Bał się — miała wszak słuszność. Bał się poczucia straty jak niczego innego.
— Życie Ignotusa nie jest cenniejsze niż twoje— potwierdził. Zapracowała sobie na to. Kiedy wkraczała w szeregi Rycerzy było odwrotnie, dziś miała przewagę i równie dobrze mogła wykorzystać ją samodzielnie. — Wierzysz mu? — List, który napisał obfitował w wiele wyznań. Nie wiedział, jak wiele jej napisał, co zawarł w swej wiadomości do uzdrowicielki, czy przedstawił w nim prawdą i tę samą prawdę, co jemu. Ale przecież zarzekała się, że nie mogła na nich liczyć, więc czy mu ufała? Ufała jego słowom, wyznaniom, zapewnieniom przeprosinom tak samo, jak spowiedzi o klątwie, która mogła, ale nie musiała wcale istnieć? Patrzył na nią w milczeniu, nie ustosunkowując się do jej słów. Nie musiał. Żył, choć miała niezliczoną ilość okazji, aby pozwolić mu odejść, a nawet go zabić z zimną krwią. Nie rozwiało to jego wątpliwości. — Chcieć to móc?— Czy takiej zasady się trzymała? Żył, bo musiała zrobić wszystko, by tak było? Czy sama rzeczywiście tego chciała, czy jedynie obawiała się ryzyka? Unikała go. Zawsze stroniła od zbędnych niebezpieczeństw. — W porządku. — Pokiwał głową, uznając to za wystarczające. Możliwe, że nie była to odpowiednia chwila, na wydarcie z niej szczerego wyznania. — Próbował. — Bo sam tak twierdził? Nie kpił ani z niej, jej wiary ani tym bardziej obaw. Oparli tę rozmowę na słowach człowieka, który uciekł z kraju bez słowa, chociaż w pierwszej kolejności powinien zwrócić się z tym do nich, do rycerzy. — Nie będę go tłumaczył, nie leży to w moim interesie. Misja samobójcza rzeczywiście mogła się powieść. Przysięgliśmy Czarnemu Panu lojalność, sama chęć uczynienia ci krzywdy plasuje go jako zdrajcę. O ile to, co pisał w listach jest rzeczywiście prawdą, a nie bajkami pogubionego czarodzieja, który próbuje w ten sposób wybrnąć z popełnionych błędów, a dziś oboje możemy mieć, co do tego wątpliwości. Może miał do ciebie słabość. Może  sądził, że ulegniesz ze strachu. Z pewnością wiesz to lepiej niż ja. — Nie wiedział, co kierowało Ignotusem, wiedział za to, co kierowało nim, kiedy stawał po jego stronie. To na jej słowach, przypuszczeniach i odczuciach zaczynali bazować, co dla niego było grząskim i bardzo nieznanym gruntem. W jego słowach nie rozbrzmiała kpina, był zupełnie poważny i tak też traktował tę sprawę. Zbagatelizowanie jej było lekkomyślne, trzeba było powziąć odpowiednie środki zaradcze, zająć się problemem, który powstał, ale polowanie nie było najlepszym rozwiązaniem.— Chciałaś abym zostawił cię w spokoju, a ja zgodziłem się ci nie narzucać, odcięłaś mnie. Dobrowolnie redukujesz możliwości zapobiegania— przypomniał jej. Patrzył w jej intensywne, zielone oczy, z łatwością przypominając sobie, dlaczego tak usilnie próbował ściągnąć na siebie jej spojrzenie. Lubił kiedy na niego patrzyła, kierowała na niego to powłóczyste, iskrzące i pełne emocji oczy chełpiąc się, kiedy tonął, poddany tej krótkiej, paraliżującej hipnozie. Torturze, której pragnął być poddawany, bólowi i własnej, wewnętrznej walce toczącej się pod twardą skorupą. Brakowało mu zapachu jej ciała, jej chłodnego dotyku. Cichej obecności. Izolacja ułatwiała, ale nie była żadnym rozwiązaniem. Wzbudzała coś gorszego. Tęsknotę. Pragnął jej przecież. Jej ud, dłoni, piersi, łabędziej szyi, ust, oczu, ale i duszy. Chciał ją mieć na wyłączność, całą i w pełni, wedrzeć się tak głęboko jak nikt inny, zagarnąć dla siebie wszystko, co miała. Poczuć ją. I nic więcej. Nic więcej nie czuć.
— Nie— odpowiedział po chwili, zaintrygowany, ale i zaniepokojony możliwą odpowiedzią, jakby wiedział, że mu się nie spodoba. — Ponieważ ma nieograniczone pole manewru, w przeciwieństwie do niego?— Bierki w grze posiadały ograniczone możliwości ruchu, ale królowała była ponad to, poruszała się według galaktycznego i słonecznego krzyża. To ona miała ostatnie słowo i najczęściej w kilku ruchach była w stanie zakończyć dobrze rozplanowaną rozgrywkę. Król był najsłabszą z figur, ale jej zadaniem było go chronić. Czy nie tak prezentowała się cała analogia; szachownica niczym dwór królewski pełen chłopów, doradców, wież, konnych strzegących króla i królowej. Czy to chciała mu udowodnić? Że w całej tej rozgrywce wszystko zależało od niej? — Król nigdy nie zbije królowej. Ale królowa króla zawsze.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Foyer - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Foyer
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach