Foyer
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Foyer
Wejście do Fantasmagorii prowadzi przez hol, foyer jest obszernym, półokrągłym pustym pomieszczeniem, pod ścianami którego ustawiono białe ławy okryte miękkimi jedwabnymi poduszkami. Wysokie schody osłonięte barierkami kutymi w roślinne wzory prowadzące do wyższych kondygnacji rozgałęziają się na kilka stron, tworząc tylko pozornie trudny labirynt. Na każdym z półpięter ustawiono siedziska, na których goście mogą usiąść i odpocząć w trakcie przerw w spektaklach - i nie tylko. Całość, wysoko, zakrywa przeszklona kopuła lśniąca szmaragdem w odcieniu szmaragdu z szafirowymi przebłyskami. Eleganckie witraże przedstawiają sceny z najpiękniejszych czarodziejskich przedstawień. Nieopodal wejścia, w przyciemnionym korytarzu, znajduje się przejście, którego posadzka lekko pulsuje; jego wnętrze zdaje się żyć. Kiedy tam wejdziesz, ściana, którą się kończy, zaczyna pulsować mocniej i nieregularniej, aż w końcu przebija ją kolejne przejście - możesz sprawdzić, dokąd prowadzi.
Aby określić przejście, rzuć kością k6.
1: Wyprowadza cię na zakurzoną, pustą scenę, która nie jest używana. Stajesz naprzeciw zaciemnionej widowni, nie wiedząc, czy ktoś na niej zasiada. Za tobą zwisa ciężka błękitna kotara, jeśli ją miniesz, znajdziesz się z powrotem w korytarzu. W pierwszej chwili wydaje ci się, że jesteś na scenie całkiem sam, lecz po chwili wokół zaczynają się materializować duchy, który rozpoczynają odgrywać scenę z jednego z szekspirowskich przedstawień.
2: Wyprowadza cię do pomieszczenia, w którym jako pierwsze na twój widok wychodzi obszerne lustro zajmujące całą ścianę naprzeciwko. Ma niebieski odblask, widzisz w nim siebie smuklejszego i zgrabniejszego, a odbicie twojego ruchu wydaje się być spowolnione. Szybko orientujesz się, że to nie są moce lustra: rzeczywiście poruszasz się dwukrotnie wolniej, choć wcale tego nie odczuwasz. Drąg po drugiej stronie daje podstawy sądzić, że jest to sala przeznaczona do ćwiczenia tańca baletowego. Prawdopodobnie niewykorzystywana.
3: Zakurzone, nieduże pomieszczenie upchane kuframi w pierwszej chwili wydaje się gospodarcze. Dopiero, kiedy przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz, że jedno z wiek jest uchylone - w środku znajduje się berło, korona i sztuczne rude orle skrzydła. To stara rekwizytornia, znajdziesz tu wiele wyjątkowych skarbów. Na szerokich wieszakach znajdują się porozwieszane stroje, raczej należące do statystów; dobrze skrojone, wykonane z historyczną dokładnością, należące do różnych postaci. Lekko rozstrojone instrumenty i prawdopodobnie już nieużywane zbierają kurz; znajdują się wśród nich dwa fortepiany, puzon, trzy wiolonczele i kilka par skrzypiec, ale też cała kolekcja cymbałów i trójkątów. Jeśli się postarasz - być może znajdziesz tego więcej.
4-6: Tunel przedłuża się i schodzi pod ziemię, do podziemnej sadzawki; domyślasz się, że to miejsce jest domem syren, trzech muz tego miejsca, które tutaj odpoczywają w wolnych chwilach. Jaskinia wydaje się pusta, ale jeśli będziesz miał szczęście, usłyszysz plusk wody i skrzący w oddali ogon magicznej istoty. Jeśli będąc w środku po raz drugi rzucisz kością - masz szansę na interakcję z syreną; nie porozmawia z tobą, jeśli nie znasz języka trytońskiego, ale:
- jeśli wyrzucisz liczbę parzystą: może dać ci pamiątkę z morskiego dna, wianek wykonany z podwodnych roślin lub muszlę; syrena szybko zniknie, ale jeszcze długo będziesz słyszał jej śpiew;
- jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą: kapryśnie rozdrażniona wciągnie cię pod wodę - jeśli nie potrafisz pływać, będziesz miał problem!
Lokacja zawiera kości.Aby określić przejście, rzuć kością k6.
1: Wyprowadza cię na zakurzoną, pustą scenę, która nie jest używana. Stajesz naprzeciw zaciemnionej widowni, nie wiedząc, czy ktoś na niej zasiada. Za tobą zwisa ciężka błękitna kotara, jeśli ją miniesz, znajdziesz się z powrotem w korytarzu. W pierwszej chwili wydaje ci się, że jesteś na scenie całkiem sam, lecz po chwili wokół zaczynają się materializować duchy, który rozpoczynają odgrywać scenę z jednego z szekspirowskich przedstawień.
2: Wyprowadza cię do pomieszczenia, w którym jako pierwsze na twój widok wychodzi obszerne lustro zajmujące całą ścianę naprzeciwko. Ma niebieski odblask, widzisz w nim siebie smuklejszego i zgrabniejszego, a odbicie twojego ruchu wydaje się być spowolnione. Szybko orientujesz się, że to nie są moce lustra: rzeczywiście poruszasz się dwukrotnie wolniej, choć wcale tego nie odczuwasz. Drąg po drugiej stronie daje podstawy sądzić, że jest to sala przeznaczona do ćwiczenia tańca baletowego. Prawdopodobnie niewykorzystywana.
3: Zakurzone, nieduże pomieszczenie upchane kuframi w pierwszej chwili wydaje się gospodarcze. Dopiero, kiedy przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz, że jedno z wiek jest uchylone - w środku znajduje się berło, korona i sztuczne rude orle skrzydła. To stara rekwizytornia, znajdziesz tu wiele wyjątkowych skarbów. Na szerokich wieszakach znajdują się porozwieszane stroje, raczej należące do statystów; dobrze skrojone, wykonane z historyczną dokładnością, należące do różnych postaci. Lekko rozstrojone instrumenty i prawdopodobnie już nieużywane zbierają kurz; znajdują się wśród nich dwa fortepiany, puzon, trzy wiolonczele i kilka par skrzypiec, ale też cała kolekcja cymbałów i trójkątów. Jeśli się postarasz - być może znajdziesz tego więcej.
4-6: Tunel przedłuża się i schodzi pod ziemię, do podziemnej sadzawki; domyślasz się, że to miejsce jest domem syren, trzech muz tego miejsca, które tutaj odpoczywają w wolnych chwilach. Jaskinia wydaje się pusta, ale jeśli będziesz miał szczęście, usłyszysz plusk wody i skrzący w oddali ogon magicznej istoty. Jeśli będąc w środku po raz drugi rzucisz kością - masz szansę na interakcję z syreną; nie porozmawia z tobą, jeśli nie znasz języka trytońskiego, ale:
- jeśli wyrzucisz liczbę parzystą: może dać ci pamiątkę z morskiego dna, wianek wykonany z podwodnych roślin lub muszlę; syrena szybko zniknie, ale jeszcze długo będziesz słyszał jej śpiew;
- jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą: kapryśnie rozdrażniona wciągnie cię pod wodę - jeśli nie potrafisz pływać, będziesz miał problem!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:21, w całości zmieniany 1 raz
Wiedźma, czyli ta, która wie – one wszystkie, czarownice czystej krwi, winny zaliczać się do tego jakże szlachetnego określenia. Niestety, lata promugolskiej propagandy sprawiały, że dziś tego słowa używano raczej w odniesieniu do szarych, brudnych i niewiele potrafiących staruszek z ulicy Śmiertelnego Nokturna. A powinno być wszak wręcz przeciwnie! To one, kobiety z szlachetnych rodów, winny szczycić się, że są tymi, których wiedza wyrasta ponad przeciętność.
Czy jednak lady Black również można było określić właśnie tym mianem? Jej pierwsze słowa sugerowały, że być może owszem, ale o tym przyjdzie się jeszcze Wendelinie przekonać.
– To niebywałe osiągnięcie – rzekła z uśmiechem. – Tak, tak, zdaję. Rozumiem, że lord Malfoy pomógł lady rodzinie ziścić to marzenie, jednak uważam, że na cześć głowy lady rodzinny winniśmy wszyscy zorganizować wielkie święto. Gdy tylko, oczywiście, stłamsimy resztę buntów. – Uniosła delikatnie kieliszek: – Za lordów Blacków, którzy niestrudzenie dbają o to miasto – powiedziała.
Kiwnęła głową.
– Jeśli tylko da się go wykryć... owszem. Och, szanowna lady Black, mogę się czymś z lady podzielić? – spytała, nachylając się ku młodej czarownicy: – Debatuje z moimi krewnymi, na razie bardzo niezobowiązująco, bo rozumie lady, że to niełatwa sprawa, ale pragnęłabym, aby rodziny takie jak nasze publicznie składały wieczyste przysięgi, obiecując wierność po śmierć tak ważnym dla nas ideałom. Rozumie się, że moja rodzina byłaby prekursorem, ale jak wiemy, moja rodzina nie jest jedyną, w której takie incydenty miały miejsce, a dzięki temu nieposłuszni byliby prawdziwie zmarli. – W tonie głosu lady Selwyn brzmiała duma ze swojego pomysłu. Wszak był dopiero we wstępnych etapach, ale przecież to była idea godna przemyślenia.
Machnęła rękę, uśmiechając się grzecznie.
– Jest mniej przyjęć niż tutaj, zdecydowanie – powiedziała, myśląc przy okazji o tym, że ona przecież wcale takowych do szczęścia nie potrzebuje. Nie miała zamiaru jednak informować o tym rozmówczyni: – Owszem, jedna z moich słodkich kuzynek jest gdzieś na sali, jednak przyznam, że zaginęła mi w tłumie. Jeśli lady zobaczy złote loki spięte rubinowym grzebykiem, to może być lady pewna, że to właśnie ona. To dziewczę ledwo w czerwcu skończyło szkołę i to jedno z jej pierwszych spotkań. Jest zachwycona.
Miała zwracać uwagę na kuzynkę, jednak jej trzebiotanie zbyt irytowało Wendelinę. Na szczęście dziewczę nie było same i miało dobrze urodzoną guwernantkę, dlatego obecność lady Selwyn w tym samym pomieszczeniu tak czy siak będzie uznana za wystarczającą.
Czy jednak lady Black również można było określić właśnie tym mianem? Jej pierwsze słowa sugerowały, że być może owszem, ale o tym przyjdzie się jeszcze Wendelinie przekonać.
– To niebywałe osiągnięcie – rzekła z uśmiechem. – Tak, tak, zdaję. Rozumiem, że lord Malfoy pomógł lady rodzinie ziścić to marzenie, jednak uważam, że na cześć głowy lady rodzinny winniśmy wszyscy zorganizować wielkie święto. Gdy tylko, oczywiście, stłamsimy resztę buntów. – Uniosła delikatnie kieliszek: – Za lordów Blacków, którzy niestrudzenie dbają o to miasto – powiedziała.
Kiwnęła głową.
– Jeśli tylko da się go wykryć... owszem. Och, szanowna lady Black, mogę się czymś z lady podzielić? – spytała, nachylając się ku młodej czarownicy: – Debatuje z moimi krewnymi, na razie bardzo niezobowiązująco, bo rozumie lady, że to niełatwa sprawa, ale pragnęłabym, aby rodziny takie jak nasze publicznie składały wieczyste przysięgi, obiecując wierność po śmierć tak ważnym dla nas ideałom. Rozumie się, że moja rodzina byłaby prekursorem, ale jak wiemy, moja rodzina nie jest jedyną, w której takie incydenty miały miejsce, a dzięki temu nieposłuszni byliby prawdziwie zmarli. – W tonie głosu lady Selwyn brzmiała duma ze swojego pomysłu. Wszak był dopiero we wstępnych etapach, ale przecież to była idea godna przemyślenia.
Machnęła rękę, uśmiechając się grzecznie.
– Jest mniej przyjęć niż tutaj, zdecydowanie – powiedziała, myśląc przy okazji o tym, że ona przecież wcale takowych do szczęścia nie potrzebuje. Nie miała zamiaru jednak informować o tym rozmówczyni: – Owszem, jedna z moich słodkich kuzynek jest gdzieś na sali, jednak przyznam, że zaginęła mi w tłumie. Jeśli lady zobaczy złote loki spięte rubinowym grzebykiem, to może być lady pewna, że to właśnie ona. To dziewczę ledwo w czerwcu skończyło szkołę i to jedno z jej pierwszych spotkań. Jest zachwycona.
Miała zwracać uwagę na kuzynkę, jednak jej trzebiotanie zbyt irytowało Wendelinę. Na szczęście dziewczę nie było same i miało dobrze urodzoną guwernantkę, dlatego obecność lady Selwyn w tym samym pomieszczeniu tak czy siak będzie uznana za wystarczającą.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przemyślenia Primrose dotyczące lady Selwyn głęboko zakorzeniły się w pamięci Aquili. Chociaż ta nie zwykła oceniać książki po okładce, Selwyni mimo wszystko odznaczali się szlachetną krwią, to jednak zdrady poszczególnych jej członków doprowadziły do tego, że niewielu już patrzyło przychylnie. Działania nestorki rodu, lady Morgany, wybielały ich nazwisko. Zresztą niecodziennie spotykało się kobietę w roli głowy rodu, była to sytuacja wybitnie niecodzienna.
- Obydwie doskonale wiemy, lady Selwyn, że lord Malfoy robi co w jego mocy, za co zresztą cala moja rodzina jest mu wdzięczna. Zdarza nam się go gościć na kolacjach. Przy okazji ostatniej wraz z naszym nestorem - czcigodnym ojcem Aquili, Polluxem Blackiem - omawialiśmy kwestię bezpieczeństwa w Londynie. Jestem pewna, że wszystko idzie w dobrą stronę, tak jak powinno. Wątpię by buntownicy na długo zagościli w stolicy i liczę, że naszym śladem pójdzie reszta Anglii, a potem cały świat - powiedziała z dumą.
Szlachetny i Starożytny Ród Blacków od lat zajmował się polityką. Utrzymując miasto w którym tętniło życie, w którym podejmowane były wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące ich świata, byli pewni swojej pozycji, co i rusz zresztą zdobywając nowe wpływy i zacieśniając relacje z krajami, które jedynie mogły zazdrość. Uśmiechając się delikatnie zgodnie z życzeniem lady Selwyn wzniosła kieliszek w górę. Takiego toastu nie wolno było odpuścić. Wsłuchując się w kolejne słowa otwierała oczy coraz szerzej, kompletnie zdziwiona i na swój sposób zachwycona. Wieczysta przysięga brzmiała jak blokada, która rodowi Wendeliny mogła stworzyć przyszłość o wiele bardziej przejrzystą niż wszelkie przewidywania.
- Lady Selwyn, sama złożyłabym tę przysięgę bez wahania, jestem pewna, że moi bracia również. To wydaje się słusznym rozwiązaniem jednak zastanawia mnie... Czy to nie rozumie się samo przez się? Rodziny takie jak nasze winne są wyznawać słuszne wartości. Czym bylibyśmy bez naszej krwi? Czym bylibyśmy bez potęgi na którą przecież ta krew zasługuje? - czy Wendelina mogła mieć o tym jakiekolwiek pojęcia? - Oczywistym jest, że w każdej rodzinie znajdą się wynaturzenia i tylko głupiec twierdziłby inaczej. Wie lady, ostatnio rozmawiałam z moim bratem, Rigelem Blackiem, z pewnością się znacie... Wysnuł on ciekawą teorię jakoby problem leżał z mózgu. Przyznaję, że ja kompletnie się na tym nie znam, moją domeną od lat jest raczej historia naszych rodów, a nie to co dzieje się w ich środku, ale... Czy nie jest to kwestia wychowania? Odpowiednie cechy łatwo jest wpoić za maleńkości. Czy nie uważasz podobnie, lady Selwyn?
Kto mógł wiedzieć jak sprawa rzeczywiście wyglądała u Selwynów? Czyżby nie uczyli się historii magii dostatecznie głęboko, a skupiali jedynie na ogniu, na fajerwerkach i pożodze którą mogli wokół siebie rozpętać? Niewyobrażalnym wręcz było, że ktoś o podobnie czystej krwi mógł z taką lekkością odpuszczać, tak jak zrobiła to Isabella czy Alexander. Rozejrzała się jeszcze po sali wypatrując złotych loków kuzynki Wendeliny, ale tych nigdzie nie było widać. Czy ta biedna młodziutka dziewczyna skończy podobnie jak wątpliwie honorowi członkowie jej rodziny czy może rzeczywiście Morgana była w stanie wprowadzić zasady w wychowaniu które wykluczałyby podobne zachowania?
- Och. Z przyjemnością ją poznam, lady Selwyn. Wierzę, że młode umysły, tak mocno łaknące wiedzy, to nasza przyszłość. Czy zgodnie z tradycją lady rodu kończyła ona Beauxbatons? Jestem ciekawa jak teraz wygląda tam edukacja w obliczu ostatnich wydarzeń.
- Obydwie doskonale wiemy, lady Selwyn, że lord Malfoy robi co w jego mocy, za co zresztą cala moja rodzina jest mu wdzięczna. Zdarza nam się go gościć na kolacjach. Przy okazji ostatniej wraz z naszym nestorem - czcigodnym ojcem Aquili, Polluxem Blackiem - omawialiśmy kwestię bezpieczeństwa w Londynie. Jestem pewna, że wszystko idzie w dobrą stronę, tak jak powinno. Wątpię by buntownicy na długo zagościli w stolicy i liczę, że naszym śladem pójdzie reszta Anglii, a potem cały świat - powiedziała z dumą.
Szlachetny i Starożytny Ród Blacków od lat zajmował się polityką. Utrzymując miasto w którym tętniło życie, w którym podejmowane były wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące ich świata, byli pewni swojej pozycji, co i rusz zresztą zdobywając nowe wpływy i zacieśniając relacje z krajami, które jedynie mogły zazdrość. Uśmiechając się delikatnie zgodnie z życzeniem lady Selwyn wzniosła kieliszek w górę. Takiego toastu nie wolno było odpuścić. Wsłuchując się w kolejne słowa otwierała oczy coraz szerzej, kompletnie zdziwiona i na swój sposób zachwycona. Wieczysta przysięga brzmiała jak blokada, która rodowi Wendeliny mogła stworzyć przyszłość o wiele bardziej przejrzystą niż wszelkie przewidywania.
- Lady Selwyn, sama złożyłabym tę przysięgę bez wahania, jestem pewna, że moi bracia również. To wydaje się słusznym rozwiązaniem jednak zastanawia mnie... Czy to nie rozumie się samo przez się? Rodziny takie jak nasze winne są wyznawać słuszne wartości. Czym bylibyśmy bez naszej krwi? Czym bylibyśmy bez potęgi na którą przecież ta krew zasługuje? - czy Wendelina mogła mieć o tym jakiekolwiek pojęcia? - Oczywistym jest, że w każdej rodzinie znajdą się wynaturzenia i tylko głupiec twierdziłby inaczej. Wie lady, ostatnio rozmawiałam z moim bratem, Rigelem Blackiem, z pewnością się znacie... Wysnuł on ciekawą teorię jakoby problem leżał z mózgu. Przyznaję, że ja kompletnie się na tym nie znam, moją domeną od lat jest raczej historia naszych rodów, a nie to co dzieje się w ich środku, ale... Czy nie jest to kwestia wychowania? Odpowiednie cechy łatwo jest wpoić za maleńkości. Czy nie uważasz podobnie, lady Selwyn?
Kto mógł wiedzieć jak sprawa rzeczywiście wyglądała u Selwynów? Czyżby nie uczyli się historii magii dostatecznie głęboko, a skupiali jedynie na ogniu, na fajerwerkach i pożodze którą mogli wokół siebie rozpętać? Niewyobrażalnym wręcz było, że ktoś o podobnie czystej krwi mógł z taką lekkością odpuszczać, tak jak zrobiła to Isabella czy Alexander. Rozejrzała się jeszcze po sali wypatrując złotych loków kuzynki Wendeliny, ale tych nigdzie nie było widać. Czy ta biedna młodziutka dziewczyna skończy podobnie jak wątpliwie honorowi członkowie jej rodziny czy może rzeczywiście Morgana była w stanie wprowadzić zasady w wychowaniu które wykluczałyby podobne zachowania?
- Och. Z przyjemnością ją poznam, lady Selwyn. Wierzę, że młode umysły, tak mocno łaknące wiedzy, to nasza przyszłość. Czy zgodnie z tradycją lady rodu kończyła ona Beauxbatons? Jestem ciekawa jak teraz wygląda tam edukacja w obliczu ostatnich wydarzeń.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ze wszystkich sił pracowała nad zmianą rodowej sytuacji. Odwiedzała bankiety, nosiła piękne suknie, była gotowa na zamążpójście w każdym momencie. Ta niewdzięczna Lucinda i jeszcze bardziej okrutna Isabella niweczyły zaś całą ciężką pracę lady Selwyn, której największym marzeniem było pokazanie pozostałej arystokracji, że ich rodzina to prawdziwy płomień w koronie magicznego świata. Niestety, szlachta nie wybaczała łatwo. Mogły się starać wraz z lady Morganą, ale to wymagało czasu. A myślała, że tego lata znajdzie ukochanego.
– Lord Malfoy u lady na kolacji! Jaki on jest, lady Black? Przyznaję, że nie dane było mi poznać go bliżej – rzekła ze szczerą ciekawością. Polityka to jedno, ale prywatnie Minister musiał być niezwykle czarującym człowiekiem. Inaczej nie pełniłby swojej funkcji. – Pozostaje mi jedynie podzielić lady pewność. – Kiwnęła głową na znak zgody.
Rodzina lady Selwyn nie była może aż tak skupiona na polityce jak ród Blacków, ale w dalszym ciągu brał jej czynny udział. A Wendelina, uznając, że kobieta winna wiedzieć w temacie nawet więcej, niż mężczyzna, aby móc skutecznie lawirować pomiędzy konwenansami, starała się wiedzieć jak najwięcej. Mimo wszystko jednak jej serce było oddane nauce, toteż w dziedzinie samej historii znała jedynie to, co było absolutnie konieczne. Z samą polityką było odrobinę łatwiej, bo poznawała ją na bieżąco, przeglądając regularnie różnorakie pisma.
– Winno się rozumieć, lady Black, ale jednak... – Westchnęła, a następnie nieco ściszyła głos: – Nie tylko w mojej rodzinie są zdrajcy. Wszakże i Nottowie stracili jednego ze swoich członków, a lata temu z tego co wiem z takim problemem walczyli Malfoy’owie. – Specjalnie jakiś czas temu przeglądała skorowidz. – Przysięga pozwoliłaby więc nam wszystkim poczuć, że naprawdę możemy sobie nawzajem ufać i nie obawiać się zdrajców. Byłaby, w większości przypadków, jedynie czystą formalnością, przyznaję, ale przy tym pozwoliłaby nas uchronić przed tymi... – Wzięła głęboki oddech. – Rozumie lady, wstyd... pozostałby zawsze. Ale przynajmniej nie musiałby opuszczać rodzinnych murów. Jestem gotowa zrobić naprawdę wiele, lady Black, aby ochronić inne rodziny przed takim losem, jaki miał miejsce w mojej.
Skąd brały się zdrady? Z głupoty i idiotyzmu. To było dla Wendeliny oczywiste. Nie mogła jednak przecież w ten sposób odpowiedzieć Aquili, czyż nie?
– To sprawa dla uzdrowicieli i specjalistów od ludzkiego ciała – przytaknęła. – Zgaduje, że wychowanie może mieć pewien wpływ... jak lady doskonale wie, moja rodzina... dopiero niedawno powróciła na dobrą drogę. Ale to na pewno musi też tkwić w mózgu, w osobowości... Może to choroba psychiczna? Niech mi lady uwierzy, nim Isabella dokonała tego czynu nie zachowała się jak osoba w pełni zdrowa umysłowo. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – Niestety, moja rodzina zrzucała to na karb ślubu, a potem... potem było już za późno.
Uśmiechnęła się na kolejne słowa lady Black, choć miała nadzieję, że dziewczę nie będzie rozmawiało z Aquilą. Młoda i podekscytowana nie potrafiła zachować się adekwatnie i lady Selwyn nie chciała, aby przedstawicielka Blacków skojarzyła ją z tą krewną.
– Może więc ją lady wypatrywać... i ja również spróbuje to zrobić, ale przyznaję, moja kochana kuzynka zawsze miała talent do znikania innym z oczu, gdy miała na to ochotę. Rzecz jasna, nie jest teraz sama, pilnuje jej moja zaufana służka. Tak, jak najbardziej. Nie znam Selwyna, który nie byłby zainteresowany sztuką, a sama lady rozumie, że Hogwart nie zapewnia odpowiedniej edukacji w tym względzie.
– Lord Malfoy u lady na kolacji! Jaki on jest, lady Black? Przyznaję, że nie dane było mi poznać go bliżej – rzekła ze szczerą ciekawością. Polityka to jedno, ale prywatnie Minister musiał być niezwykle czarującym człowiekiem. Inaczej nie pełniłby swojej funkcji. – Pozostaje mi jedynie podzielić lady pewność. – Kiwnęła głową na znak zgody.
Rodzina lady Selwyn nie była może aż tak skupiona na polityce jak ród Blacków, ale w dalszym ciągu brał jej czynny udział. A Wendelina, uznając, że kobieta winna wiedzieć w temacie nawet więcej, niż mężczyzna, aby móc skutecznie lawirować pomiędzy konwenansami, starała się wiedzieć jak najwięcej. Mimo wszystko jednak jej serce było oddane nauce, toteż w dziedzinie samej historii znała jedynie to, co było absolutnie konieczne. Z samą polityką było odrobinę łatwiej, bo poznawała ją na bieżąco, przeglądając regularnie różnorakie pisma.
– Winno się rozumieć, lady Black, ale jednak... – Westchnęła, a następnie nieco ściszyła głos: – Nie tylko w mojej rodzinie są zdrajcy. Wszakże i Nottowie stracili jednego ze swoich członków, a lata temu z tego co wiem z takim problemem walczyli Malfoy’owie. – Specjalnie jakiś czas temu przeglądała skorowidz. – Przysięga pozwoliłaby więc nam wszystkim poczuć, że naprawdę możemy sobie nawzajem ufać i nie obawiać się zdrajców. Byłaby, w większości przypadków, jedynie czystą formalnością, przyznaję, ale przy tym pozwoliłaby nas uchronić przed tymi... – Wzięła głęboki oddech. – Rozumie lady, wstyd... pozostałby zawsze. Ale przynajmniej nie musiałby opuszczać rodzinnych murów. Jestem gotowa zrobić naprawdę wiele, lady Black, aby ochronić inne rodziny przed takim losem, jaki miał miejsce w mojej.
Skąd brały się zdrady? Z głupoty i idiotyzmu. To było dla Wendeliny oczywiste. Nie mogła jednak przecież w ten sposób odpowiedzieć Aquili, czyż nie?
– To sprawa dla uzdrowicieli i specjalistów od ludzkiego ciała – przytaknęła. – Zgaduje, że wychowanie może mieć pewien wpływ... jak lady doskonale wie, moja rodzina... dopiero niedawno powróciła na dobrą drogę. Ale to na pewno musi też tkwić w mózgu, w osobowości... Może to choroba psychiczna? Niech mi lady uwierzy, nim Isabella dokonała tego czynu nie zachowała się jak osoba w pełni zdrowa umysłowo. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – Niestety, moja rodzina zrzucała to na karb ślubu, a potem... potem było już za późno.
Uśmiechnęła się na kolejne słowa lady Black, choć miała nadzieję, że dziewczę nie będzie rozmawiało z Aquilą. Młoda i podekscytowana nie potrafiła zachować się adekwatnie i lady Selwyn nie chciała, aby przedstawicielka Blacków skojarzyła ją z tą krewną.
– Może więc ją lady wypatrywać... i ja również spróbuje to zrobić, ale przyznaję, moja kochana kuzynka zawsze miała talent do znikania innym z oczu, gdy miała na to ochotę. Rzecz jasna, nie jest teraz sama, pilnuje jej moja zaufana służka. Tak, jak najbardziej. Nie znam Selwyna, który nie byłby zainteresowany sztuką, a sama lady rozumie, że Hogwart nie zapewnia odpowiedniej edukacji w tym względzie.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Aquila tak wiele razy już uważała się za lepszą od innych, świadczyła przecież o tym jej nieskazitelnie czysta krew, jej konserwatywne poglądy. Wszystko układało się w spójną całość, w nadmuchaną bańkę z sercem przesiąkniętym słowami starszych rodów. Jak zresztą ktoś urodzony w takiej rodzinie miał znać inne życie? To lata indoktrynacji i historii uczyniły ją taką jaką była. Inaczej sprawa miała się w przypadku dzisiejszej polityki. Ród Selwynów przez lata zasłynął, oprócz pasji do ognia, z wydawania na świat zdrajców krwi. Plakaty Alexandra i Lucindy, a nawet ucieczka Isabelli. Jak dobrze mogło to o nich świadczyć? Niektóre rody były lepsze od innych, ale wydawałoby się, że Selwynowie są na dobrej drodze do odbudowania swojego statusu. Black nigdy nie powiedziałaby tego głośno, ale całym sercem wspierała decyzje Morgany, nestorki rodu Selwyn. Ich rody nie mogły poszczycić się jednak przyjaźnią. W przeciwieństwie do rodu ognia, to Malfoyowie stanowili ważnego sojusznika w toczącej się dalej wojnie.
- Lady Selwyn, nie wypada mi plotkować na takie tematy - zmarszczyła brwi. - Jestem za to przekonana, że prędzej czy później, w końcu wojna zostanie zakończenia, a my będziemy mogli w spokoju odetchnąć - nikt nie spali ich już na stosie, nikt nie będzie próbował.
Wszystko to co na temat wieczystej przysięgi mówiła lady Wendelina dziewczyna przyjmowała ze spokojem i wyraźnym zainteresowaniem słowami. Fakt, że owa w ogóle mogłaby być potrzebna był wręcz raniący serce, ale musiałaby być idiotką, zbyt rozmarzoną i żyjącą we własnym świecie idealistką, by nie widzieć konieczności użycia owej i niektórych sytuacjach. Samo złożenie przysięgi, nawet moment przed, mógłby oddzielić ziarno od plew.
- Kto miałby je składać? Nestor czy każdy członek rodu? - dopytała jeszcze. - Czy ta przysięga powinna zostać złożona bezpośrednio Czarnemu Panu czy może Ministerstwu? Lady Selwyn, proszę mi wybaczyć, ale taki temat jest nader interesujący w swych rozważaniach, a ja jestem ciekawa lady opinii, skoro to Selwynowie mieliby zostać prekursorami takiego obowiązku.
Pamiętała Isabellę aż zbyt dobrze. Wpierw jej informację o ślubie z Rosierem przyjęła z rozrywającym się sercem. Blackowie i Rosierowie mieli w końcu swoją własną historię wojen, choć ta już niedługo miała zostać zwieńczona wspaniałym sojuszem. To jednak nie była do końca jej decyzja, przecież im obydwu doskonale zrozumiałe były zależności i wymagania stawiane przez starszych. Jednak jej zdrada... Jej zdrada leżała całkowicie na jej barkach. Czyn haniebny, sprawiający, że na sam dźwięk jej imienia żołądek Aquili kurczył się i kuł. Czy młodą kuzynkę Wendeliny mogło czekać to samo? Teoria o chorobie psychicznej którą ta wysnuła zdawała się mieć sens.
- Hogwart zwraca uwagę na nauki znacznie bardziej... - potrzebne, przydatne, interesujące - ...skupione na użyteczności. Nie bagatelizuję wartości sztuki, ale takie nauki pobierać można w domu, prawda? Po co skupiać się na nich w szkole? - posłała łagodny uśmiech do lady Selwyn, sama zanurzając usta w kieliszku. - Rozumiem, ze nauka w Beauxbaton opiera się na sztuce? Czy nie jest jej tam wręcz za dużo?
- Lady Selwyn, nie wypada mi plotkować na takie tematy - zmarszczyła brwi. - Jestem za to przekonana, że prędzej czy później, w końcu wojna zostanie zakończenia, a my będziemy mogli w spokoju odetchnąć - nikt nie spali ich już na stosie, nikt nie będzie próbował.
Wszystko to co na temat wieczystej przysięgi mówiła lady Wendelina dziewczyna przyjmowała ze spokojem i wyraźnym zainteresowaniem słowami. Fakt, że owa w ogóle mogłaby być potrzebna był wręcz raniący serce, ale musiałaby być idiotką, zbyt rozmarzoną i żyjącą we własnym świecie idealistką, by nie widzieć konieczności użycia owej i niektórych sytuacjach. Samo złożenie przysięgi, nawet moment przed, mógłby oddzielić ziarno od plew.
- Kto miałby je składać? Nestor czy każdy członek rodu? - dopytała jeszcze. - Czy ta przysięga powinna zostać złożona bezpośrednio Czarnemu Panu czy może Ministerstwu? Lady Selwyn, proszę mi wybaczyć, ale taki temat jest nader interesujący w swych rozważaniach, a ja jestem ciekawa lady opinii, skoro to Selwynowie mieliby zostać prekursorami takiego obowiązku.
Pamiętała Isabellę aż zbyt dobrze. Wpierw jej informację o ślubie z Rosierem przyjęła z rozrywającym się sercem. Blackowie i Rosierowie mieli w końcu swoją własną historię wojen, choć ta już niedługo miała zostać zwieńczona wspaniałym sojuszem. To jednak nie była do końca jej decyzja, przecież im obydwu doskonale zrozumiałe były zależności i wymagania stawiane przez starszych. Jednak jej zdrada... Jej zdrada leżała całkowicie na jej barkach. Czyn haniebny, sprawiający, że na sam dźwięk jej imienia żołądek Aquili kurczył się i kuł. Czy młodą kuzynkę Wendeliny mogło czekać to samo? Teoria o chorobie psychicznej którą ta wysnuła zdawała się mieć sens.
- Hogwart zwraca uwagę na nauki znacznie bardziej... - potrzebne, przydatne, interesujące - ...skupione na użyteczności. Nie bagatelizuję wartości sztuki, ale takie nauki pobierać można w domu, prawda? Po co skupiać się na nich w szkole? - posłała łagodny uśmiech do lady Selwyn, sama zanurzając usta w kieliszku. - Rozumiem, ze nauka w Beauxbaton opiera się na sztuce? Czy nie jest jej tam wręcz za dużo?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oho, a jednak lady Black nie była jedną z tych dam. Musiała jednak sprawdzić. Większość młodych panien na salonach uwielbiało plotki. To z resztą była część arystokrackiej gry. Chwalenie się o rzeczach, które niekoniecznie miały miejsce. Drobne kłamstwa i poprawianie rzeczywistości. To były salonowe elementy, które Wendelina uwielbiała i uznawała, że sprawni gracze nie wahają się, po prostu wchodząc w tego typu sportowe elementy. Lady Black jednak odmówiła. Czy to przez to, że zbyt niepewnie czuła się w kłamstwie? A może wręcz przeciwnie: była tak pewna siebie, że według niej sama informacja o tym, że na ich dworze czasem pojawia się Minister jest wystarczająca?
– Och, przepraszam w takim razie za pytanie, lady Black – powiedziała, ze skruchą wymalowaną na twarzy. – To tylko wszak ciekawość. Skłamałabym mówiąc, że nie jestem też odrobinkę zazdrosna. Jak to mówią ci z ludu? Jest lady szczęściarą, tak chyba można byłoby rzecz.
Nie dało się ukryć. Aquila była szczęściarą. Potężny ród, o wspaniałej historii, władający samym centrum Anglii… Gdyby tylko była na jej miejscu, mogłaby tyle zdziałać!
Przytaknęła na słowa o zakończeniu wojny. Wszystko, co było do powiedzenia w tym temacie zostało już chyba powiedziane i Wendelina nie czuła potrzeby, aby zrobić coś więcej, poza wyrażeniem aprobaty. Rozmowa na temat przysięgi była jednak w tej chwili o wiele bardziej fasynująca:
– Wiele z tych tematów, lady Black, powinna zostać jednak omówiona przez nestorów. Wszakże to oni są naszymi opiekunami. Skromnie wydaje mi się, że każdy członek powinien to robić z osobna, bo choć łączy nas krew to przecież każdy z nas ma własne myśli i pragnienia. To chyba jedyny sprawny sposób, by naprawdę oddzielić ziarno od plew. A przed kim? Cóż, być może sabaty to byłoby odpowiednie miejsce, co lady sądzi? Przysięgi składane przed nami wszystkimi, przed rodami, które władają tym krajem. Oczywiście, nie wątpię, że w takiej sytuacji byliby obecni zarówno Minister, jak i Czarny Pan. To byłby niezwykły zaszczyt. – Westchnęła jakby z rozmarzeniem, choć akurat obecność tego ostatniego nie byłaby dla niej aż tak istotna. Lady Black nie musiała jednak o tym przecież wiedzieć. – To jednak, powtórzę, nie decyzja, którą ja mogłabym podejmować. To tylko wizja… plan… pomysł. Jego realizacja nie zależy wszakże ode mnie. Jestem tylko pokornym sługą lady doyenne Morgany, lady Black.
Skinęła głową, rozumiejąc punkt widzenia dziewczyny i choć w głębi duszy zgadzała się z nią (sztuka naprawdę nie była czymś, co rozpalało ogniste serce córki płomienistej salamandry) to przecież nie mogła przyznać, że tak twierdzi. To byłby dopiero salonowy skandal.
– Można, owszem – przyznała wpierw rację z uśmiechem. – Ale moja niegdysiejsza szkoła zapewniała kontakt ze sztuką na poziomie, który w domowej edukacji, trwającej jedynie latem, nie byłby możliwy. Ponadto niech lady zauważy, że nauka w Beauxbatons trwa o rok dłużej, toteż edukacja w tym miejscu nie oznacza gorszego przygotowania w owych użytecznych dziedzinach. A nie wyobrażam sobie, aby Hogwart przygotował mnie tak dobrze do egzaminów z eliksirów, jak zrobiła to moja szkoła. Czy i teraz jej dyrektor nie jest… przepraszam za wyrażenie, szlamolubem? Francuzi od zawsze bardziej cenili sobie piękno i czystość krwi niż Anglicy. Muszę to, niestety, z wielkim smutkiem przyznać. – Pokręciła głową.
– Och, przepraszam w takim razie za pytanie, lady Black – powiedziała, ze skruchą wymalowaną na twarzy. – To tylko wszak ciekawość. Skłamałabym mówiąc, że nie jestem też odrobinkę zazdrosna. Jak to mówią ci z ludu? Jest lady szczęściarą, tak chyba można byłoby rzecz.
Nie dało się ukryć. Aquila była szczęściarą. Potężny ród, o wspaniałej historii, władający samym centrum Anglii… Gdyby tylko była na jej miejscu, mogłaby tyle zdziałać!
Przytaknęła na słowa o zakończeniu wojny. Wszystko, co było do powiedzenia w tym temacie zostało już chyba powiedziane i Wendelina nie czuła potrzeby, aby zrobić coś więcej, poza wyrażeniem aprobaty. Rozmowa na temat przysięgi była jednak w tej chwili o wiele bardziej fasynująca:
– Wiele z tych tematów, lady Black, powinna zostać jednak omówiona przez nestorów. Wszakże to oni są naszymi opiekunami. Skromnie wydaje mi się, że każdy członek powinien to robić z osobna, bo choć łączy nas krew to przecież każdy z nas ma własne myśli i pragnienia. To chyba jedyny sprawny sposób, by naprawdę oddzielić ziarno od plew. A przed kim? Cóż, być może sabaty to byłoby odpowiednie miejsce, co lady sądzi? Przysięgi składane przed nami wszystkimi, przed rodami, które władają tym krajem. Oczywiście, nie wątpię, że w takiej sytuacji byliby obecni zarówno Minister, jak i Czarny Pan. To byłby niezwykły zaszczyt. – Westchnęła jakby z rozmarzeniem, choć akurat obecność tego ostatniego nie byłaby dla niej aż tak istotna. Lady Black nie musiała jednak o tym przecież wiedzieć. – To jednak, powtórzę, nie decyzja, którą ja mogłabym podejmować. To tylko wizja… plan… pomysł. Jego realizacja nie zależy wszakże ode mnie. Jestem tylko pokornym sługą lady doyenne Morgany, lady Black.
Skinęła głową, rozumiejąc punkt widzenia dziewczyny i choć w głębi duszy zgadzała się z nią (sztuka naprawdę nie była czymś, co rozpalało ogniste serce córki płomienistej salamandry) to przecież nie mogła przyznać, że tak twierdzi. To byłby dopiero salonowy skandal.
– Można, owszem – przyznała wpierw rację z uśmiechem. – Ale moja niegdysiejsza szkoła zapewniała kontakt ze sztuką na poziomie, który w domowej edukacji, trwającej jedynie latem, nie byłby możliwy. Ponadto niech lady zauważy, że nauka w Beauxbatons trwa o rok dłużej, toteż edukacja w tym miejscu nie oznacza gorszego przygotowania w owych użytecznych dziedzinach. A nie wyobrażam sobie, aby Hogwart przygotował mnie tak dobrze do egzaminów z eliksirów, jak zrobiła to moja szkoła. Czy i teraz jej dyrektor nie jest… przepraszam za wyrażenie, szlamolubem? Francuzi od zawsze bardziej cenili sobie piękno i czystość krwi niż Anglicy. Muszę to, niestety, z wielkim smutkiem przyznać. – Pokręciła głową.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Plotki były tak mocno na porządku dziennym, że w pewnym momencie swojego życia Aquila sądziła nawet, że leżą one w zapisanych obowiązkach lady z rodu takiego jak jej. Przez lata jednak matka nauczyła ją ważnej kwestii, niemal tak istotnej jak sama etykieta. Plotkuj z tymi których możesz być pewna, mówiła. Im więcej zostawisz w domyśle, tym chętniej do Ciebie wrócą, mówiła. Jako małe dziecko, niemal wykrzykujące na cały głos o tym czego dowiedziało się z pierwszych czytanych książek, nie rozumiała tych prawd. Dzisiaj były one nad wyraz logiczne. Jak wiele tajemnic powierzyła Evandrze, jak wiele zawierzyła Primrose, a jak wiele usłyszała od niej Isabella? Ta ostatnia, kuzynka Wendeliny, uciekła. Porzuciła wszystkie wyznawane wartości i niczym tchórz pozbawiła siebie nazwiska jedynie po to by... Właśnie, po co? Ród Selwynów nie miał dobrej sławy i chociaż lady Morgana robiła co w jej mocy, to jednak dalej takie zaniedbania wymagały lat odbudowy, a proces dopiero się rozpoczął.
- Jak zapewne doskonale lady zdaje sobie sprawę, Blackowie od lat parają się polityką. Nie bez powodu zresztą nasza siedziba rodowa znajduje się w Londynie - oczywiście, że była szczęściarą, ale przecież to wszystko jej się należało.
Aquila być może spojrzałaby łaskawszym okiem na Wendelinę, gdyby nie list od Primrose, otrzymany zaledwie miesiąc temu. Przyjaźniły się niemal od zawsze. Stanowiąc wraz z Evandrą Rosier, niegdyś Lestrange, trójcę w Hogwarcie niemal nie do zdarcia, zawsze trzymającą się razem. Słowa przyjaciółki opisujący lady Selwyn nie były wszak przyjemne. Zarzuciła ona podobno rodowi Burke marazm, podobno oceniała wygląd ukochanej Prim niepochlebnymi spojrzeniami. Aquila nie miała najmniejszego powodu by nie ufać osobie tak bliskiej jej sercu. Już w liście widać było jak bardzo wyprowadziło ją to z równowagi. Jak więc sama mogła zaufać rudowłosej, skoro ta w ten sposób potraktowała jej ukochaną przyjaciółkę?
- Ależ oczywiście, lady Selwyn. To sprawa która swój początek i koniec powinna mieć na szczycie, przy ustaleniach nestorów. Jestem pewna, że to oni podejmą najlepszą decyzję, a nam pozostanie zaakceptować ją. Nie mniej, cieszą mnie lady słowa, przyznaję, że to dość nieszablonowy, a przy tym niezwykle uczciwy pomysł - podniosła kieliszek w górę. - Za nasze powodzenie, lady Selwyn - ujęła jedynie cicho, pozwalając by kobieta sama zinterpretowała te słowa.
Zyskiwała w jej oczach i po liście Prim spodziewała się, że chociażby krótka rozmowa z Wendeliną skończy się kompletnym fiaskiem na który nie miała najmniejszej ochoty. Spędzony wśród arii operowych czas był wystarczająco niezwykły, by jeszcze prosić się o skandal na koniec wieczoru. Toteż, zaskoczona była jak bardzo rudowłosa szlachcianka spełniła oczekiwania przyjemnej rozmówczyni. Kto wie, może nawet mogłyby się zaprzyjaźnić?
- Lady Selwyn, nie mi przyszło wypowiadać się na temat obecnego dyrektora, ale jestem pewna, że w gmachu Ministerstwa trwają debaty na ten temat i być może niedługo doświadczymy tych zmian. Jestem pewna, że w odpowiednich rękach to właśnie Hogwart, bezapelacyjnie wręcz, zostałby mianowany najlepszą szkołą czarodziejów na świecie - rozmowy toczące się przed ponad miesiącem w siedzibie Rosierów wskazywały na to, że plany już istniały, należało je tylko zaimplementować. - A w takim wypadku byłoby wspaniale łączyć przyszłe pokolenia w jednym wspaniałym zamku, owianymi przecież tyloma inspirującymi legendami.
Aquila rozejrzała się wypatrując swojej rodziny. Irma toczyła właśnie żywą dyskusję z inną damą, śmiejąc się wręcz do rozpuku. Powinna jej towarzyszyć.
- Proszę mi darować, ale powinnam udać się do mojej matki - posłała jej ostatni pogodny uśmiech. - Liczę, że będziemy miały szansę jeszcze porozmawiać.
zt
- Jak zapewne doskonale lady zdaje sobie sprawę, Blackowie od lat parają się polityką. Nie bez powodu zresztą nasza siedziba rodowa znajduje się w Londynie - oczywiście, że była szczęściarą, ale przecież to wszystko jej się należało.
Aquila być może spojrzałaby łaskawszym okiem na Wendelinę, gdyby nie list od Primrose, otrzymany zaledwie miesiąc temu. Przyjaźniły się niemal od zawsze. Stanowiąc wraz z Evandrą Rosier, niegdyś Lestrange, trójcę w Hogwarcie niemal nie do zdarcia, zawsze trzymającą się razem. Słowa przyjaciółki opisujący lady Selwyn nie były wszak przyjemne. Zarzuciła ona podobno rodowi Burke marazm, podobno oceniała wygląd ukochanej Prim niepochlebnymi spojrzeniami. Aquila nie miała najmniejszego powodu by nie ufać osobie tak bliskiej jej sercu. Już w liście widać było jak bardzo wyprowadziło ją to z równowagi. Jak więc sama mogła zaufać rudowłosej, skoro ta w ten sposób potraktowała jej ukochaną przyjaciółkę?
- Ależ oczywiście, lady Selwyn. To sprawa która swój początek i koniec powinna mieć na szczycie, przy ustaleniach nestorów. Jestem pewna, że to oni podejmą najlepszą decyzję, a nam pozostanie zaakceptować ją. Nie mniej, cieszą mnie lady słowa, przyznaję, że to dość nieszablonowy, a przy tym niezwykle uczciwy pomysł - podniosła kieliszek w górę. - Za nasze powodzenie, lady Selwyn - ujęła jedynie cicho, pozwalając by kobieta sama zinterpretowała te słowa.
Zyskiwała w jej oczach i po liście Prim spodziewała się, że chociażby krótka rozmowa z Wendeliną skończy się kompletnym fiaskiem na który nie miała najmniejszej ochoty. Spędzony wśród arii operowych czas był wystarczająco niezwykły, by jeszcze prosić się o skandal na koniec wieczoru. Toteż, zaskoczona była jak bardzo rudowłosa szlachcianka spełniła oczekiwania przyjemnej rozmówczyni. Kto wie, może nawet mogłyby się zaprzyjaźnić?
- Lady Selwyn, nie mi przyszło wypowiadać się na temat obecnego dyrektora, ale jestem pewna, że w gmachu Ministerstwa trwają debaty na ten temat i być może niedługo doświadczymy tych zmian. Jestem pewna, że w odpowiednich rękach to właśnie Hogwart, bezapelacyjnie wręcz, zostałby mianowany najlepszą szkołą czarodziejów na świecie - rozmowy toczące się przed ponad miesiącem w siedzibie Rosierów wskazywały na to, że plany już istniały, należało je tylko zaimplementować. - A w takim wypadku byłoby wspaniale łączyć przyszłe pokolenia w jednym wspaniałym zamku, owianymi przecież tyloma inspirującymi legendami.
Aquila rozejrzała się wypatrując swojej rodziny. Irma toczyła właśnie żywą dyskusję z inną damą, śmiejąc się wręcz do rozpuku. Powinna jej towarzyszyć.
- Proszę mi darować, ale powinnam udać się do mojej matki - posłała jej ostatni pogodny uśmiech. - Liczę, że będziemy miały szansę jeszcze porozmawiać.
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedziała o tym, rzecz jasna, doskonale. Jednocześnie miała też świadomość, że rodowa rezydencja rodu Black należała do tych absolutnie najmniejszych. W końcu kamienica nie mogła równać się pałacom, takich jak ten, w którym lady Selwyn mieszkała. Ale coś za coś. Oni mieli perfekcyjną opinię, duże wpływy i znajomości z obecnym Ministrem. Ród ognistej salamandry był za to zbiorowiskiem niezwykłych talentów (artystycznych i naukowych), a ich posiadłości były najzwyczajniej w świecie absolutnie przepiękne, czego lady Black na pewno nie mogła powiedzieć o kamienicy będącej własnością jej rodziny.
Chociaż nie było się co oszukiwać. Wendy wolałaby być na miejscu Aquili, a już w ogóle podziwiała jedną z jej starszych krewnych, Walburkę. Ile Wendy by dała, by też dostać zgodę na ślub z kuzynem! Nie musiałaby nigdy opuszczać swojej ukochanej rodziny, a przecież to był jej największy z możliwych lęków, do którego jednak nie przyznałaby się w towarzystwie. Nie mogła.
Wniosła kieliszek chwilę po ciemnowłosej towarzyszce:
– Za nasze powodzenie – powtórzyła za nią, jakby to była jakaś mantra, podnosząc naczynie do ust.
Wendelina, choć szukała poklasku i uwielbienia na salonach, raczej nie rozglądała się za przyjaźniami, przekonana że ufać może tylko własnej rodzinie i to tej, która popierała lady doyenne. Arystokracja była przepełniona żmijami, potencjalnymi zdrajcami i tymi, którzy pragnęli odebrać jej rodzinie prawa i ziemie. Dlatego tylko wierność własnym krewnym była słuszną drogą. Ale, rzecz jasna, trudno było nie doceniać sprzymierzeńców, a salonowe relacje – choćby i nieco sztuczne – mogły być dobrą drogą do celu. Jeśli jednak lady Black pragnęła widzieć w niej przyjaciółkę, Wendy była gotowa takową przed nią grać. W końcu była lady Selwyn, czyż nie?
– Jeśli faktycznie nastąpi zmiana… owszem, wtedy lady Black może będzie to prawda. Ale teraz… sama lady musi przyznać, że obecny dyrektor nie spełnia dzisiejszych standardów. – Westchnęła. – Powinniśmy wziąć przykład z Dumstrangu. Szkoła powinna zwracać mocną uwagę na krew swoich uczniów i przyznaję, że nawet we Francji skupienie na tej kwestii nie było wystarczająco mocne – powiedziała, kiwając głową. Beauxbatons było wspaniałą szkołą i adekwatną dla szlachetnie urodzonych kobiet, ale lady Selwyn nie wątpiła, że podział uczniów właśnie przez wzgląd na pochodzenie, jak to miało miejsce w Dumstrangu, było najlepszym z możliwych wyjść. Dodatkowo, szkoła ta od lat nie przyjmowała szlam, a to była tylko dodatkowa (i naprawdę duża) zaleta.
Gdy Aquila odeszła, lady Selwyn przez chwilę stała samotnie, przyglądając się tłumowi, a następnie przywdziała szeroki uśmiech, kontynuując nawiązywanie znajomości.
| zt
Chociaż nie było się co oszukiwać. Wendy wolałaby być na miejscu Aquili, a już w ogóle podziwiała jedną z jej starszych krewnych, Walburkę. Ile Wendy by dała, by też dostać zgodę na ślub z kuzynem! Nie musiałaby nigdy opuszczać swojej ukochanej rodziny, a przecież to był jej największy z możliwych lęków, do którego jednak nie przyznałaby się w towarzystwie. Nie mogła.
Wniosła kieliszek chwilę po ciemnowłosej towarzyszce:
– Za nasze powodzenie – powtórzyła za nią, jakby to była jakaś mantra, podnosząc naczynie do ust.
Wendelina, choć szukała poklasku i uwielbienia na salonach, raczej nie rozglądała się za przyjaźniami, przekonana że ufać może tylko własnej rodzinie i to tej, która popierała lady doyenne. Arystokracja była przepełniona żmijami, potencjalnymi zdrajcami i tymi, którzy pragnęli odebrać jej rodzinie prawa i ziemie. Dlatego tylko wierność własnym krewnym była słuszną drogą. Ale, rzecz jasna, trudno było nie doceniać sprzymierzeńców, a salonowe relacje – choćby i nieco sztuczne – mogły być dobrą drogą do celu. Jeśli jednak lady Black pragnęła widzieć w niej przyjaciółkę, Wendy była gotowa takową przed nią grać. W końcu była lady Selwyn, czyż nie?
– Jeśli faktycznie nastąpi zmiana… owszem, wtedy lady Black może będzie to prawda. Ale teraz… sama lady musi przyznać, że obecny dyrektor nie spełnia dzisiejszych standardów. – Westchnęła. – Powinniśmy wziąć przykład z Dumstrangu. Szkoła powinna zwracać mocną uwagę na krew swoich uczniów i przyznaję, że nawet we Francji skupienie na tej kwestii nie było wystarczająco mocne – powiedziała, kiwając głową. Beauxbatons było wspaniałą szkołą i adekwatną dla szlachetnie urodzonych kobiet, ale lady Selwyn nie wątpiła, że podział uczniów właśnie przez wzgląd na pochodzenie, jak to miało miejsce w Dumstrangu, było najlepszym z możliwych wyjść. Dodatkowo, szkoła ta od lat nie przyjmowała szlam, a to była tylko dodatkowa (i naprawdę duża) zaleta.
Gdy Aquila odeszła, lady Selwyn przez chwilę stała samotnie, przyglądając się tłumowi, a następnie przywdziała szeroki uśmiech, kontynuując nawiązywanie znajomości.
| zt
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
stąd
Zaglądał do otwartych worków z kolorowymi posypkami. Przyprawy. Pachniały intensywnie, były bardzo drogie, ale i tak nie miał, co z tym zrobić. Gdyby babcia żyła, albo Sheila, Eve... One wiedziałyby co z tym zrobić. Z tak prostych, a jednocześnie wyjątkowych prezentów robiły najprawdziwsze cuda. Potrzebowali po prostu cukru, miał nadzieję, że Marcel dokładnie sprawdzi paczki, więc kiedy się zbliżył do straganu wskazał na worek z drugiej strony, by kobieta odwróciła wzrok — Marcel musiał działać szybko, niepostrzeżenie. Wokół było pełno ludzi, istniała szansa, że ktoś to dostrzeże, ale byli w stanie szybko zniknąć. A jednak szybko podszedł do niego, zaczepił go przypadkiem. O, cześć! rzucił mu na powitanie, oglądając się przez ramię za nim, gdy przeszedł dalej.
— No to nic, dziękuję — pożegnał kobietę bezradnym wzruszeniem ramionami i ruszył za przyjacielem. Przed nimi wyrosła kawiarnia. Skinął przyjacielowi głową. Poczekał, aż wejdzie do środka, a potem zgarnął z jednego stolików przed wejściem tacę. — Mogę to już zabrać?— z czarującym uśmiechem podszedł do jedynego zajętego stolika na dworze i zabrał pusty talerzyk i dwie filiżanki. Nie chcąc przeszkadzać dwóm kobietom, które prowadziły tam zażarte obgadywanie wślizgnął się do środka z tacą i jak gdyby nigdy nic, szybkim krokiem przemknął na zaplecze, mijając przy tym młodziutką dziewczynę, która ledwie obdarzyła go spojrzeniem. Nikt nie patrzył, więc odłożywszy wszystko na bok przeszperał szafki — tyle, ile był stanie w krótkim czasie. Częściowo znalazł to, czego szukał, ale niestety, w woreczku znajdowały się maksymalnie dwie łyżeczki białego proszku. W drodze powrotnej nie brał już tacy, Po prostu wyszedł, krótkim spojrzeniem i ruchem głowy dając Marcelowi znak, że nic z tego. Nie tutaj.
Nim przejdą dalej, po drodze mieli jeszcze jeden lokal. Właściwie restaurację. I to bardzo bogatą, ekskluzywną. Marcel chciał iść dalej, zatrzymał go, chwytając za kurtkę.
— Rozładowują towar — wskazał ruchem głowy na mężczyzn, którzy akurat stali przy jednych z drzwi i zdejmowali z wozu skrzynie z owocami. Były tam też jakieś beczki i worki. Taka knajpa, jak ta musiała mieć cukier. — Idziemy razem — nie pytał, zdecydował, od razu ruszając przed siebie. — Skowronek. Pamiętasz jak? — Będzie gwizdał. Po drodze zdjął cienką kurtkę i rzucił ją na skrzynię przy murze, podwinął rękawy koszuli, rozpiął kilka guzików na piersi i zmierzwił włosy. Wejść do środka przy kilku facetach mogło być ciężko, ale wszyscy uwijali się szybko, ze środka ktoś krzyczał — pewnie szef sali, albo czegoś tam. Jedyną szansą był chaos. Kiedy na ułamek sekundy wóz został bez nadzoru, a tragarze wymieniali się w przejściu doskoczył do towarów, oparł się i wsadził paznokcie w zęby, jakby w nich dłubał.
Ruszaj się usłyszał warknięcie ubranego w czarną szatę mężczyznę, który wyglądał na kelnera. Ostrożnie z tym! Ostrożnie z tamtym! Nie tak! Tam, na zaplecze! Ruchy, nie mam całego dnia! Na Merlina, co za ludzie. Czy to ostrygi? Miały być świeże. Co za palant.
—E— zaczepił elokwentnie jednego z mężczyzn, który właśnie dźwigał kolejną skrzynkę.— Do kogo należy ta buda? Fajna jest. Droga? Można tu zabrać dziewczynę na randkę? Czy żarcie takie, no, nie bardzo? Moja jest potwornie wymagająca, ale tu by jej się może spodobało. Chociaż nie wiem, ma uczulenie na stare frytki. Dają tu świeże frytki? I rybę w złocistej panierce. Ale bez gazety, co nie, no bo to nie bar. Od razu widać, ze porządna knajpa.
| dzień dobry, my po cukier
i idziemy tu bo nie ma cukru
Zaglądał do otwartych worków z kolorowymi posypkami. Przyprawy. Pachniały intensywnie, były bardzo drogie, ale i tak nie miał, co z tym zrobić. Gdyby babcia żyła, albo Sheila, Eve... One wiedziałyby co z tym zrobić. Z tak prostych, a jednocześnie wyjątkowych prezentów robiły najprawdziwsze cuda. Potrzebowali po prostu cukru, miał nadzieję, że Marcel dokładnie sprawdzi paczki, więc kiedy się zbliżył do straganu wskazał na worek z drugiej strony, by kobieta odwróciła wzrok — Marcel musiał działać szybko, niepostrzeżenie. Wokół było pełno ludzi, istniała szansa, że ktoś to dostrzeże, ale byli w stanie szybko zniknąć. A jednak szybko podszedł do niego, zaczepił go przypadkiem. O, cześć! rzucił mu na powitanie, oglądając się przez ramię za nim, gdy przeszedł dalej.
— No to nic, dziękuję — pożegnał kobietę bezradnym wzruszeniem ramionami i ruszył za przyjacielem. Przed nimi wyrosła kawiarnia. Skinął przyjacielowi głową. Poczekał, aż wejdzie do środka, a potem zgarnął z jednego stolików przed wejściem tacę. — Mogę to już zabrać?— z czarującym uśmiechem podszedł do jedynego zajętego stolika na dworze i zabrał pusty talerzyk i dwie filiżanki. Nie chcąc przeszkadzać dwóm kobietom, które prowadziły tam zażarte obgadywanie wślizgnął się do środka z tacą i jak gdyby nigdy nic, szybkim krokiem przemknął na zaplecze, mijając przy tym młodziutką dziewczynę, która ledwie obdarzyła go spojrzeniem. Nikt nie patrzył, więc odłożywszy wszystko na bok przeszperał szafki — tyle, ile był stanie w krótkim czasie. Częściowo znalazł to, czego szukał, ale niestety, w woreczku znajdowały się maksymalnie dwie łyżeczki białego proszku. W drodze powrotnej nie brał już tacy, Po prostu wyszedł, krótkim spojrzeniem i ruchem głowy dając Marcelowi znak, że nic z tego. Nie tutaj.
Nim przejdą dalej, po drodze mieli jeszcze jeden lokal. Właściwie restaurację. I to bardzo bogatą, ekskluzywną. Marcel chciał iść dalej, zatrzymał go, chwytając za kurtkę.
— Rozładowują towar — wskazał ruchem głowy na mężczyzn, którzy akurat stali przy jednych z drzwi i zdejmowali z wozu skrzynie z owocami. Były tam też jakieś beczki i worki. Taka knajpa, jak ta musiała mieć cukier. — Idziemy razem — nie pytał, zdecydował, od razu ruszając przed siebie. — Skowronek. Pamiętasz jak? — Będzie gwizdał. Po drodze zdjął cienką kurtkę i rzucił ją na skrzynię przy murze, podwinął rękawy koszuli, rozpiął kilka guzików na piersi i zmierzwił włosy. Wejść do środka przy kilku facetach mogło być ciężko, ale wszyscy uwijali się szybko, ze środka ktoś krzyczał — pewnie szef sali, albo czegoś tam. Jedyną szansą był chaos. Kiedy na ułamek sekundy wóz został bez nadzoru, a tragarze wymieniali się w przejściu doskoczył do towarów, oparł się i wsadził paznokcie w zęby, jakby w nich dłubał.
Ruszaj się usłyszał warknięcie ubranego w czarną szatę mężczyznę, który wyglądał na kelnera. Ostrożnie z tym! Ostrożnie z tamtym! Nie tak! Tam, na zaplecze! Ruchy, nie mam całego dnia! Na Merlina, co za ludzie. Czy to ostrygi? Miały być świeże. Co za palant.
—E— zaczepił elokwentnie jednego z mężczyzn, który właśnie dźwigał kolejną skrzynkę.— Do kogo należy ta buda? Fajna jest. Droga? Można tu zabrać dziewczynę na randkę? Czy żarcie takie, no, nie bardzo? Moja jest potwornie wymagająca, ale tu by jej się może spodobało. Chociaż nie wiem, ma uczulenie na stare frytki. Dają tu świeże frytki? I rybę w złocistej panierce. Ale bez gazety, co nie, no bo to nie bar. Od razu widać, ze porządna knajpa.
| dzień dobry, my po cukier
i idziemy tu bo nie ma cukru
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Pamiętał, kiedy ostatni raz był tu z Marcelem. Pamiętał, że ci wielcy państwo mieli wtedy dostawę i to ze strony nieszczególnie gadatliwych czarodziejów. Raczej nie ugodowych. Ale Fantasmagorię odwiedzali najbogatsi, najznamienitsi goście. Cukier był z pewnością jednym z najmniej interesujących, podstawowych rarytasów. Musieli go mieć. Mieli wszystkie te francuskie specjały od żab po ślimaki, ohydne ciasteczka, którymi się zajadali i te szczochy z wężem w środku, które pili z Marcelem. Nie odważyłby się wejść do środka. Niczym, nawet najlepszym strojem nie ukryłby cygańskich rysów matki, ciemniejszej skóry, którą po niej odziedziczył, a ostatnie, co było mu potrzebne to spotkanie z magiczną policją, która z dziką przyjemnością nie tylko wywlokłaby go na zewnątrz, ale i zabrała z powrotem do Tower. Pozostawał mu tylko kamuflaż: ciemne ubranie, kurtka, podarte spodnie, buty o miękkiej, cichej podeszwie — niezbyt ciepłe, ale nadchodziła już wielkimi krokami wiosna, a do takich sytuacji sprawdzały się najlepiej. Przystanął na rogu jednego z budynków, spowity cieniem. Dziś był sam, później, w drodze powrotnej uda się do przyjaciela — miał nadzieję, z pełnymi rękami i będą mogli przyrządzić znów jakiś alkohol na jego urodziny. O to dziś było trudno, musieli radzić sobie sami, nauczyć się robić wszystko sami. Z oddalonego o kilkanaście jardów miejsca obserwował wejście do restauracji. Było już późno, noc miała się dobrze, ale to właśnie o tej porze miała się według jego wcześniejszych obserwacji odbyć dostawa. I kiedy ze statków zjechał wóz, ciągnięty przez błyszczącego konia, cofnął się, by nikt z daleka go nie dojrzał. Podjechali pod tyły. Okryte płachtą beczki i skrzynie pozostały z tyłu, podczas gdy obaj mężczyźni, najprawdopodobniej ci sami, co ostatnio, zsiedli i ruszyli do środka, najpewniej przygotować miejsce na rozładunek. Nie miał wiele czasu. Naciągnął na głowę kaszkiet i ruszył biegiem w stronę wozu, a kiedy stanął przy nim, oddychając głośno, głęboko, a serce chciało mu podskoczyć do gardła, wsunął się pod płachtę i wspiął na wóz, ukrywając między skrzyniami. Odchylając lekko wieko każdej z nich, nasłuchując uważnie powrotu tych ludzi, zaglądał do środka, przy bladym blasku Lumos.
| dzień dobry, ja znów po cukier; k10 konsekwencje
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k10' : 4
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k10' : 4
— Szlag — zaklął pod nosem, zaglądając do ostatniego worka. Zboże, mąka, ale nigdzie nie było tego przeklętego cukru. Miał cholernego pecha, znowu nic. Zgasił różdżkę, słysząc nadchodzące kroki, strzępki coraz głośniejszej rozmowy. Przełknął ślinę i wsunął się pomiędzy skrzynie, kurcząc możliwie jak najbardziej. Serce podskoczyło mu do gardła; oddech zamarł w piersi. Poczuł i zobaczył, jak część płachty zostaje z wozu zdjęcia, zarzucona na bok. Chłód nocy owiał go, ale nie poruszył się, licząc, że w ciemności nikt go nie odkryje. Śmiech jednego z nich, jakieś obleśne żarty o kelnerkach i nieprzychylny komentarz na temat wymagającego szefa kuchni. Nie ruszał się, choć poczuł, jak skrzynia przed nim przesuwa się w kierunku otwartej klapy. Zastygł w bezruchu. Chwilę trwało, nim zabrali skrzynie i worki; przy użyciu magii opróżniając połowę zawartości wozu. Miał jedną, jedyną chwilę, by uciec, zmyć się. Nie wahając się, wstał na równe nogi i zeskoczył na ziemię, zaraz potem wystrzeliwując jak z procy w kierunku pierwszej lepszej alejki. Nie oglądał się już za siebie, nie dbał o kamuflaż. Teraz liczyło się już tylko to, żeby o nie złapali, nie zdążyli ugodzić żadnym zaklęciem, bo będzie po nim, a wezwanie policji będzie miłosierdziem wobec tego, co zechcą mu zrobić.
Po krótkim biegu i ukryciu się w ciemności, oparł się plecami o mur. Bolała go pierś. Kłuło w niej dotkliwie, złapał się za nią, próbując unormować oddech. Ale to był dopiero początek, noc była wciąż długa. Bez pomocy Marcela było trudniej, nie był w stanie nikogo zagadać, cała uwaga skupiała się właśnie na nim, dlatego musiał działać w nocy. Przemykać w ciemności. Jeśli przyjdzie mu włamać się do sklepu, zrobi to bez wahania. To był jedyny sposób na to.
Ruszył przed siebie, gdzieś niedaleko była kawiarnia, w kawiarni musiał być cukier. Wsunął ręce do kieszeni i upewnisz się, że nikt za nim nie idzie, ruszył.
| zt; uciekam tu
Po krótkim biegu i ukryciu się w ciemności, oparł się plecami o mur. Bolała go pierś. Kłuło w niej dotkliwie, złapał się za nią, próbując unormować oddech. Ale to był dopiero początek, noc była wciąż długa. Bez pomocy Marcela było trudniej, nie był w stanie nikogo zagadać, cała uwaga skupiała się właśnie na nim, dlatego musiał działać w nocy. Przemykać w ciemności. Jeśli przyjdzie mu włamać się do sklepu, zrobi to bez wahania. To był jedyny sposób na to.
Ruszył przed siebie, gdzieś niedaleko była kawiarnia, w kawiarni musiał być cukier. Wsunął ręce do kieszeni i upewnisz się, że nikt za nim nie idzie, ruszył.
| zt; uciekam tu
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
28 VII
Idea spektaklu, celebrującego różnorodność brytyjskich krain, oddająca hołd każdej z osobna, zainicjowana przez lady Burke, spadła na dość jałowy grunt. Upalne letnie miesiące nie sprzyjały ciężkiej pracy artystów, sezon ogórkowy nie bez powodu wyciszał wszelkie ważne dokonania z dziedziny sztuk, a zakulisowe prace odbywały się wyłącznie nad zapowiadanymi z długim wyprzedzeniem tytułami, mającymi uświetnić nadchodzącą jesień oraz uświetnić świąteczną celebrację bliżej końca roku. Deirdre operowała niewielkimi zasobami, nie zamierzała jednak rezygnować z wsparcia pomysłu zainicjowanego przez Primrose, nie tyleż z sympatii do niej samej, co z powodów politycznych. Finisaż pro-regionalnych działań odbywający się w Londynie mógł wiele zdziałać, podnosząc morale nie tylko samych mieszkańców miasta, ale także tych, którzy zostaną zareprezentowani na głównej scenie. Piękny ukłon wobec mniejszych hrabstw, tak dzielnie walczących w okrutnej wojnie, usankcjonowanie ich ofiary, ale przede wszystkim historii i potencjału kulturalnego: tak, to mogło być czymś intrygującym, świetlistym dodatkiem do jesiennego repertuaru. A także powodem do sprzedawania droższych biletów oraz rozszerzenia działalności charytatywnej szlachty, zaproszonej do uświetnienia tego wieczoru. Londyn był stolicą serc, miastem - metaforą, miejscem szczególnym dla każdego czarodzieja, należało więc uczynić go bardziej dostępnym. Rozszerzając świadomość magicznej solidarności także na mniejsze miejscowości, satelity czarodziejskiej kultury. Mericourt nie oczekiwała po nich zbyt wiele, zapewne niesprawiedliwie i arogancko przekonana, że nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Mimo to uczyniła wszystko, by przygotować idealne zaplecze, fundament do wspólnej pracy talentów La Fantasmagorii i konsultantów z wybranych hrabstw. Przewidywała wiele utrudnień i momentów pełnych napięcia.
Na szczęście - myliła się. I potrafiła przyznać się, przed samą sobą, do błędu. Tuż po rozmowie z lady Burke rozesłała zapytania do lokalnych artystów, podążając ścieżką wytyczoną przez samą Primrose, później zaś jedynie oczekiwała efektów. Przerastających oczekiwania.
Już pierwsze spotkania z reprezentantami Magicznych Sal Kultury z Durham, Kent i Suffolk przyniosły miłe zaskoczenia. Regionalni artyści nie ustępowali na krok swym stołecznym kolegom, a choć ich podejście biznesowe było nieco zaśniedziałe, to miłości do wykonywanego zawodu nie sposób było im odmówić. Spotkanie zorganizowała najszybciej jak tylko mogła, ze swojej strony gwarantując obecność zastępcę dyrektora literackiego La Fantasmagorii, drugiego choreografa oraz młodszego kierownika magicznej orkiestry. Ten drugi specjalnie dla niej skrócił swój urlop na wybrzeżu Francji, musiała więc być dla niego przesadnie miła oraz załagodzić ten dyskomfort obietnicą samodzielnej pracy przy jednym z trzech bożonarodzeniowych spetakli, bez wiszącego nad jego ramieniem głównego choreografa. Było to ryzykowne, ale pokładała w wąsatym młodzieńcu duże nadzieje. Pewna, że obdarzony tak wielkim zaufaniem zapracuje na nie z nawiązką.
Spotkanie organizowała ona, chcąc dopilnować, by rozmowy przebiegły w jak najlepszej atmosferze oraz - co ważniejsze - obfitując w konkretne ustalenia. Nauczyła się już, że negocjacje pomiędzy artystami rzadko kiedy kończą się rzetelnymi refleksjami, częściej: libacją, orgiami lub dramatami. Na to nie mogli sobie pozwolić, czas uciekał przez palce, jeśli finisaż działań lady Burke miał faktycznie odbyć się jeszcze w tym roku, musieli działać każdego dnia, wykorzystując go co do godziny. Zwłaszcza, gdy mieli rzadką okazję do spotkania się osobiście. Fantasmagoria ugościła reprezentantów regionów niezwykle hojnie, kolacja była obfita, w tle przygrywała muzyka, a Deirdre cierpliwie moderowała całą rozmowę, umiejętnie i z wystudiowaną łagodnością naprowadzając ją na odpowiednie tory. Co wymagało od niej całkowitego skupienia oraz sprytnego prześlizgiwania się pomiędzy oczekiwaniami a możliwościami. Niełatwo było je pogodzić.
- ... nie powinniśmy się skupiać tylko na opiewaniu klifów Dover, to bardzo stereotypowe podkreślenie naszego dziedzictwa geograficznego, a słyniemy przecież z czegoś więcej niż białych klifów i rodu Rosierów, który rzecz jasna troszczy się o nas niebywale i z wielką łaskawością, ale jednak...
Artystyczny koordynator z Kent próbował przeforsować koncentrację na niszowych rytuałach hrabstwa, co nie spotkało się z entuzjamem choreografa i dyrektora literackiego. Deirdre ich rozumiała, bazowanie na stereotypach było najlepszym rozwiązaniem. Na scenie każde hrabstwo nie będzie miało zbyt wiele czasu na zaprezentowanie swych najcenniejszych klejnotów, musieli więc skupić się na tym, co najważniejsze. Dla ignoranckich londyńczyków, łatwo rozkojarzających się inwestorów i filantropów, nie potrafiących rozróżnić Suffolk od Warwickshire. Mericourt łagodziła, doradzała, a tam, gdzie wymagała tego sytuacja - decydowała, nie zostawiając przestrzeni na rozpaczliwe sprzeciwy. Osobiście zależało jej na tym, by Kent zostało zaprezentowane jak najlepiej, nie okazała jednak zdumienia chęcią zmniejszenia roli rodu opiekującego się tymi ziemiami, jak nikt rozumiała wyzwoleńcze tendencję. I ich całkowity brak szans na sukces. Tę część planów podsumowała więc wyjątkowo delikatnie, sugerując zastępcy dyrektora, by ten jednak ujął w swych pracach nad scenariuszem niezwykłe zasługi rodu Rosier dla tego regionu.
Tak samo miało być w przypadku dziedziców Burke'ów. Na szczęście siwowłosa artystka, opiekująca się magiczną kulturą w drugim z regionów, nie odżegnywała się od akcentowania ich dziedzictwa, wręcz przeciwnie, naciskała na nie nieco zbyt mocno. Być może na intensywność przemówień miała wpływ ilość wypitego przy kolacji wina?
- ...Ileż razy mam powtarzać? I nie, to wcale nie jest banalne, to po prostu oczywiste. Imponujący Durham Castle, to jest najważniejsze i powinno stanowić fundament n a s z e j części spektaklu. Jesteśmy kolebką magicznej polityki! i przedsiębiorczości Łonem, z którego wyrosła każda niemal żywa istota politycznego i płynącego galeonami konglomeratu! Początkiem tego, co zwiemy magiczną ekonomią! Nottowie mają swój Skorowidz, ale bez naszych umysłów i wpływów byłoby to...
Deirdre ponownie nie skreśliła całości sugestii, doskonale wiedząc, że hrabstwo z którego pochodziła sama inicjatorka spektaklu nie mogło zostać potraktowane po macoszemu. Pozwoliła matronie na nieco więcej, łagodniej przyjmując sugestię wykorzystania didaskaliów do odmalowania Durham w najlepszych barwach. Zaskakująco ciepłych i przyjaznych; nie z tego słynęli mieszkańcy zamku i otaczających go regionów, Deirdre zasugerowała więc bezpośrednią konsultację z lady Primrose. To zakończyło czczą dyskusję, chociaż i z niej wyłuskała wiele detali, mogących pomóc zespołowi stworzyć najlepszy scenariusz całego wydarzenia.
O dziwo najłagodniej i najsprawniej swe sugestie przekazała delegacja z Suffolk, młoda i sprawna, otwarta na sugestie, niezacietrzewiona w swej idei na przekazanie ducha hrabstwa. Jasnowłosa czarownica i jej brat, zapewne bliźnięta, przychylali się do wielu sugestii, zdradzając kilka dość pikantnych sekretów tych ziem, mogących stanowić doskonałą przyprawę do ich części baletu. Przelanie plotek na taniec i muzykę nie było łatwe, ale La Fantasmagorie zaprzgnęła do pracy najlepszych specjalistów, Deirdre była więc pewna, że zespół, który przypisała do tego projektu, choć złożony z osób dość zakulisowych, sprawdzi się w stu procentach. W przypadku opisywania aury Suffolk powstrzymała się nawet od sugestii, by jednak zignorować istnienie katedry w Bury St. Edmunds. To, że osobiście miala z tym miejscem dość mroczne i ogniste wspomnienia nie powinno w żaden sposób wpływać na artystyczną ekspresję. Przyjęła więc wszelkie sugestie bez większych poprawek, dodając swoje uwagi nieco na wyrost, by Dover i Durham nie pomyśleli, że jako jedyni padli ofiarą jakiejkolwiek krytyki. Sprytnej, miękkiej, przyjemnej; w takiej też atmosferze przebiegała cała kolacja, chociaż Mericourt i tak wyczuwała napięcie, motywującego jednak rodzaju. Każdy ze zgromadzonych przy stole pragnął, by balet okazał się sukcesem. Dla reprezentantów regionalnych ośrodków magicznej kultury perfekcyjne zaprezentowanie swych hrabstw znaczyło naprawdę wiele, dla opiekunów projektu po stronie La Fantasmagorii sukces baletu mógł okazać się biletem do pierwszej ligii choreografów, literatów i muzyków. A dla samej Deirdre - solidnym stopniem, pomagającym wspiąć się Londynowi wyżej i szybciej na kulturalnej mapie Wielkiej Brytanii. Oddanie należnego szacunku hrabstwom, podkreślenie spajającej roli stolicy, zaoferowanie w niej miejsca dla każdego czarodzieja - o ile posiadał on odpowiednie morale i motywacje. Gdy goście z nie tak odległych krain opuścili La Fantasmagorię, Mericourt została jeszcze ze swoimi podwładnymi, nie tylko po to, by umocnić ich relację, ale także, by w swobodniejszej, niemal przyjacielskiej atmosferze podkreślić kilka ważnych elementów całego przedsięwzięcia, zasiewając delikatne ziarno propagandy nawet na tak wstępnym etapie projektu. Dopiero później - gdy ustalono już następne kroki oraz zaplanowano wspólnie termin spotkania z reprezentami pozostałych hrabstw, już po nadchodzącym coraz szybciej Festiwalu Lata - opuściła magiczny balet, zmęczona, lecz zainspirowana. Gotowa do nakreślenia podsumowowania w liście do lady Burke.
| zt
Idea spektaklu, celebrującego różnorodność brytyjskich krain, oddająca hołd każdej z osobna, zainicjowana przez lady Burke, spadła na dość jałowy grunt. Upalne letnie miesiące nie sprzyjały ciężkiej pracy artystów, sezon ogórkowy nie bez powodu wyciszał wszelkie ważne dokonania z dziedziny sztuk, a zakulisowe prace odbywały się wyłącznie nad zapowiadanymi z długim wyprzedzeniem tytułami, mającymi uświetnić nadchodzącą jesień oraz uświetnić świąteczną celebrację bliżej końca roku. Deirdre operowała niewielkimi zasobami, nie zamierzała jednak rezygnować z wsparcia pomysłu zainicjowanego przez Primrose, nie tyleż z sympatii do niej samej, co z powodów politycznych. Finisaż pro-regionalnych działań odbywający się w Londynie mógł wiele zdziałać, podnosząc morale nie tylko samych mieszkańców miasta, ale także tych, którzy zostaną zareprezentowani na głównej scenie. Piękny ukłon wobec mniejszych hrabstw, tak dzielnie walczących w okrutnej wojnie, usankcjonowanie ich ofiary, ale przede wszystkim historii i potencjału kulturalnego: tak, to mogło być czymś intrygującym, świetlistym dodatkiem do jesiennego repertuaru. A także powodem do sprzedawania droższych biletów oraz rozszerzenia działalności charytatywnej szlachty, zaproszonej do uświetnienia tego wieczoru. Londyn był stolicą serc, miastem - metaforą, miejscem szczególnym dla każdego czarodzieja, należało więc uczynić go bardziej dostępnym. Rozszerzając świadomość magicznej solidarności także na mniejsze miejscowości, satelity czarodziejskiej kultury. Mericourt nie oczekiwała po nich zbyt wiele, zapewne niesprawiedliwie i arogancko przekonana, że nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Mimo to uczyniła wszystko, by przygotować idealne zaplecze, fundament do wspólnej pracy talentów La Fantasmagorii i konsultantów z wybranych hrabstw. Przewidywała wiele utrudnień i momentów pełnych napięcia.
Na szczęście - myliła się. I potrafiła przyznać się, przed samą sobą, do błędu. Tuż po rozmowie z lady Burke rozesłała zapytania do lokalnych artystów, podążając ścieżką wytyczoną przez samą Primrose, później zaś jedynie oczekiwała efektów. Przerastających oczekiwania.
Już pierwsze spotkania z reprezentantami Magicznych Sal Kultury z Durham, Kent i Suffolk przyniosły miłe zaskoczenia. Regionalni artyści nie ustępowali na krok swym stołecznym kolegom, a choć ich podejście biznesowe było nieco zaśniedziałe, to miłości do wykonywanego zawodu nie sposób było im odmówić. Spotkanie zorganizowała najszybciej jak tylko mogła, ze swojej strony gwarantując obecność zastępcę dyrektora literackiego La Fantasmagorii, drugiego choreografa oraz młodszego kierownika magicznej orkiestry. Ten drugi specjalnie dla niej skrócił swój urlop na wybrzeżu Francji, musiała więc być dla niego przesadnie miła oraz załagodzić ten dyskomfort obietnicą samodzielnej pracy przy jednym z trzech bożonarodzeniowych spetakli, bez wiszącego nad jego ramieniem głównego choreografa. Było to ryzykowne, ale pokładała w wąsatym młodzieńcu duże nadzieje. Pewna, że obdarzony tak wielkim zaufaniem zapracuje na nie z nawiązką.
Spotkanie organizowała ona, chcąc dopilnować, by rozmowy przebiegły w jak najlepszej atmosferze oraz - co ważniejsze - obfitując w konkretne ustalenia. Nauczyła się już, że negocjacje pomiędzy artystami rzadko kiedy kończą się rzetelnymi refleksjami, częściej: libacją, orgiami lub dramatami. Na to nie mogli sobie pozwolić, czas uciekał przez palce, jeśli finisaż działań lady Burke miał faktycznie odbyć się jeszcze w tym roku, musieli działać każdego dnia, wykorzystując go co do godziny. Zwłaszcza, gdy mieli rzadką okazję do spotkania się osobiście. Fantasmagoria ugościła reprezentantów regionów niezwykle hojnie, kolacja była obfita, w tle przygrywała muzyka, a Deirdre cierpliwie moderowała całą rozmowę, umiejętnie i z wystudiowaną łagodnością naprowadzając ją na odpowiednie tory. Co wymagało od niej całkowitego skupienia oraz sprytnego prześlizgiwania się pomiędzy oczekiwaniami a możliwościami. Niełatwo było je pogodzić.
- ... nie powinniśmy się skupiać tylko na opiewaniu klifów Dover, to bardzo stereotypowe podkreślenie naszego dziedzictwa geograficznego, a słyniemy przecież z czegoś więcej niż białych klifów i rodu Rosierów, który rzecz jasna troszczy się o nas niebywale i z wielką łaskawością, ale jednak...
Artystyczny koordynator z Kent próbował przeforsować koncentrację na niszowych rytuałach hrabstwa, co nie spotkało się z entuzjamem choreografa i dyrektora literackiego. Deirdre ich rozumiała, bazowanie na stereotypach było najlepszym rozwiązaniem. Na scenie każde hrabstwo nie będzie miało zbyt wiele czasu na zaprezentowanie swych najcenniejszych klejnotów, musieli więc skupić się na tym, co najważniejsze. Dla ignoranckich londyńczyków, łatwo rozkojarzających się inwestorów i filantropów, nie potrafiących rozróżnić Suffolk od Warwickshire. Mericourt łagodziła, doradzała, a tam, gdzie wymagała tego sytuacja - decydowała, nie zostawiając przestrzeni na rozpaczliwe sprzeciwy. Osobiście zależało jej na tym, by Kent zostało zaprezentowane jak najlepiej, nie okazała jednak zdumienia chęcią zmniejszenia roli rodu opiekującego się tymi ziemiami, jak nikt rozumiała wyzwoleńcze tendencję. I ich całkowity brak szans na sukces. Tę część planów podsumowała więc wyjątkowo delikatnie, sugerując zastępcy dyrektora, by ten jednak ujął w swych pracach nad scenariuszem niezwykłe zasługi rodu Rosier dla tego regionu.
Tak samo miało być w przypadku dziedziców Burke'ów. Na szczęście siwowłosa artystka, opiekująca się magiczną kulturą w drugim z regionów, nie odżegnywała się od akcentowania ich dziedzictwa, wręcz przeciwnie, naciskała na nie nieco zbyt mocno. Być może na intensywność przemówień miała wpływ ilość wypitego przy kolacji wina?
- ...Ileż razy mam powtarzać? I nie, to wcale nie jest banalne, to po prostu oczywiste. Imponujący Durham Castle, to jest najważniejsze i powinno stanowić fundament n a s z e j części spektaklu. Jesteśmy kolebką magicznej polityki! i przedsiębiorczości Łonem, z którego wyrosła każda niemal żywa istota politycznego i płynącego galeonami konglomeratu! Początkiem tego, co zwiemy magiczną ekonomią! Nottowie mają swój Skorowidz, ale bez naszych umysłów i wpływów byłoby to...
Deirdre ponownie nie skreśliła całości sugestii, doskonale wiedząc, że hrabstwo z którego pochodziła sama inicjatorka spektaklu nie mogło zostać potraktowane po macoszemu. Pozwoliła matronie na nieco więcej, łagodniej przyjmując sugestię wykorzystania didaskaliów do odmalowania Durham w najlepszych barwach. Zaskakująco ciepłych i przyjaznych; nie z tego słynęli mieszkańcy zamku i otaczających go regionów, Deirdre zasugerowała więc bezpośrednią konsultację z lady Primrose. To zakończyło czczą dyskusję, chociaż i z niej wyłuskała wiele detali, mogących pomóc zespołowi stworzyć najlepszy scenariusz całego wydarzenia.
O dziwo najłagodniej i najsprawniej swe sugestie przekazała delegacja z Suffolk, młoda i sprawna, otwarta na sugestie, niezacietrzewiona w swej idei na przekazanie ducha hrabstwa. Jasnowłosa czarownica i jej brat, zapewne bliźnięta, przychylali się do wielu sugestii, zdradzając kilka dość pikantnych sekretów tych ziem, mogących stanowić doskonałą przyprawę do ich części baletu. Przelanie plotek na taniec i muzykę nie było łatwe, ale La Fantasmagorie zaprzgnęła do pracy najlepszych specjalistów, Deirdre była więc pewna, że zespół, który przypisała do tego projektu, choć złożony z osób dość zakulisowych, sprawdzi się w stu procentach. W przypadku opisywania aury Suffolk powstrzymała się nawet od sugestii, by jednak zignorować istnienie katedry w Bury St. Edmunds. To, że osobiście miala z tym miejscem dość mroczne i ogniste wspomnienia nie powinno w żaden sposób wpływać na artystyczną ekspresję. Przyjęła więc wszelkie sugestie bez większych poprawek, dodając swoje uwagi nieco na wyrost, by Dover i Durham nie pomyśleli, że jako jedyni padli ofiarą jakiejkolwiek krytyki. Sprytnej, miękkiej, przyjemnej; w takiej też atmosferze przebiegała cała kolacja, chociaż Mericourt i tak wyczuwała napięcie, motywującego jednak rodzaju. Każdy ze zgromadzonych przy stole pragnął, by balet okazał się sukcesem. Dla reprezentantów regionalnych ośrodków magicznej kultury perfekcyjne zaprezentowanie swych hrabstw znaczyło naprawdę wiele, dla opiekunów projektu po stronie La Fantasmagorii sukces baletu mógł okazać się biletem do pierwszej ligii choreografów, literatów i muzyków. A dla samej Deirdre - solidnym stopniem, pomagającym wspiąć się Londynowi wyżej i szybciej na kulturalnej mapie Wielkiej Brytanii. Oddanie należnego szacunku hrabstwom, podkreślenie spajającej roli stolicy, zaoferowanie w niej miejsca dla każdego czarodzieja - o ile posiadał on odpowiednie morale i motywacje. Gdy goście z nie tak odległych krain opuścili La Fantasmagorię, Mericourt została jeszcze ze swoimi podwładnymi, nie tylko po to, by umocnić ich relację, ale także, by w swobodniejszej, niemal przyjacielskiej atmosferze podkreślić kilka ważnych elementów całego przedsięwzięcia, zasiewając delikatne ziarno propagandy nawet na tak wstępnym etapie projektu. Dopiero później - gdy ustalono już następne kroki oraz zaplanowano wspólnie termin spotkania z reprezentami pozostałych hrabstw, już po nadchodzącym coraz szybciej Festiwalu Lata - opuściła magiczny balet, zmęczona, lecz zainspirowana. Gotowa do nakreślenia podsumowowania w liście do lady Burke.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
koniec sierpnia
Nadeszły mroczne czasy, lecz świat został przytłoczony złym rodzajem ciemności. Takim, którym nie potrafiła biegle władać, a wręcz przeciwnie - który działał na jej niekorzyść. Frustrowało ją to, przywykła przecież do rozkoszowania się cierpieniem, pielęgnowania bólu, czerpania sił z narastającego chaosu, lecz katastrofa niszcząca londyńskie ziemie w połowie sierpnia znacząco wypaczyła rutynową rzeczywistość. Magiczny światł rozdarła tragedia gorsza od agresywnych zakusów rebeliantów i wielbicieli Zakonu Feniksa; tragedia, której nie sposób było zapobiec ani zwalczyć bezpośrednią przemocą. Z popiołów nie powstał żaden niepokonany heros ani terrorystyczna grupa, zagrażająca nowemu reżimowi. Rebelianci nie przegrupowali się i nie zaatakowali - wprost lub nie, nieistotne - magicznej stolicy. Nie istniał żaden realny, rzeczywisty wróg, któremu Deirdre mogłaby po prostu odciąć głowę wprawnie rzuconym Vulnerario lub zgnieść go siłą czarnej magii, oplatającej grupę szaleńców oślizgłymi, niemal nierzeczywistymi mackami, rozdzierającymi ich na strzępy. Nie, koniec świata dosłownie spadł z nieba, nie bacząc na pochodzenie, krew i stronę konfliktu; niszczył, burzył i mordował, sprawiedliwy w swej obojętności na wojenną rzeczywistość. Kontynuując marsz zniszczenia przez następujące po sobie dni, tak, jakby gwałtowny deszcz meteorytów i trzęsienie ziemi nie były wystarczające, by na dobre wstrząsnąć posadami ugruntowanego świata.
Deirdre nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała całą noc - od momentu opuszczenia Elfiego Szlaku, zamieniajacego się w ognistą pułapkę, niemal non stop pracowała. Najpierw ratując bliźnięta - czy to świadczyło o jej egoizmie? - potem zaś próbując otoczyć opieką Londyn. Najpierw starając się zrozumieć, co tak właściwie się stało: pozornie najłatwiejszy etap, przysporzył jej tak naprawdę najwięcej trosk. Obserwowanie ponad połowy stolicy, niszczonej przez reperkusje kataklizmu, sprawiało jej fizyczny - dosłownie; nie była to żadna przesadna metafora - ból. Coś, o co dbała, co było jej najsłodszą nagrodą, co jednocześnie stanowiło najcenniejszy klejnot w sercu każdego brytyjskiego maga, na jej oczach rozpadało się w gruz i popiół. Posypane popiołami i mgiełką z kości ludzi, tracących tragicznie życie w epicentrum magicznej masakry. Powinna spodziewać się, że kataklizm zbierający wielkie żniwo w odludziu lasu jeszcze krwawiej poradzi sobie w gęsto zabudowanym terenie, lecz nie przewidywała, że konsekwencje będą aż tak tragiczne.
To dlatego ostatnie kilkanaście dni spędziła jak w amoku, bezradna i sfrustrowana, mogąc jedynie obserwować reperkusje trzęsienia ziemi. Choć to dotknęło Londyn słabiej niż otaczające go lasy, zniszczenia były piorunujące. Poruszała się po kolejnych dzielnicach, nie mogąc uwierzyć własnym oczom w ogrom destrukcji, dotykający jej miasto. Początkowo tylko szła - a raczej przedzierała się - przez gruzy, niegdyś będące wystawnymi ulicami wschodniej części miasta, działając równie szaleńczo, co postępujący armageddon. Nawet nie pamiętała zaklęć, które rzucała, dorywczo pomagając służbom porządkowym. Brudna, w skromnej szacie, przejęta; nie wyróżniała się z tłumu, podczas tych obchodów dorzucając swą niewidoczną - czy aby na pewno? - cegiełkę do pomocy choćby jednej rodzinie, jednemu budynkowi, jednej osobie, którą mogła osłonić szybko rzuconą Protego Maximą przed spadającym na jej głowę dachem. Rozmieniała się na drobne, w tyle głowy słyszała kpiące słowa Tristana i Ramseya; nie potrafiła jednak inaczej. Później - zamieniła się w czarną mgłę, by z wysokości ocenić, które rejony miasta wymagały największej interwencji, a które zostały ominięte przez fale wzburzonej ziemii i ognisty żar, spływający z roziskrzonych niebios. Pierwsze dni spędziła w ten sposób, dopiero kolejne pozwalały jej wszcząć prawdziwe działania. Konkretne, pozbawione już ryzyka, że ziemia znów rozstąpi się pod ich stopami.
Powołała, nieoficjalnie, sztab kryzysowy, wykorzystujący nienaruszone rejony magicznego portu - i solidny budynek La Fantasmagorii. Niemal nienaruszony przez tragedię; ot, kilka obrazów odpadło ze ścian, wzbudzając oburzenie namalowanych na nich postaci, dwa roztrzaskane kryształowe żyrandole, trzy zniszczone witrażowe okna, przerażone syreny; nic, czego nie dałoby się w kilka dni naprawić. Fundamenty nie zostały naruszone, grube, kamienne ściany wytrzymały wstrząsy i nawet piwnice, pełne wykwintnych win i przysmaków sprowadzonych specjalnie do restauracji, nie zostały zalane kapryśnymi ruchami Tamizy. Tymczasowo, na kilkanaście dni, magiczny balet musiał stać się tymczasową siedzibą ruchu oporu, tym razem - wobec kataklizmu, który dotknął Londyn. To tutaj rozmawiała z magicznymi policjantami, komendantami patroli i szefami gmin, które najpotężniej zostały pokrzywdzone przed kilkoma dniami. Przez hol główny przewijali się społecznicy, budowniczowie i architekci - ale też zwykli czarodzieje, w głównej mierze czystokrwiści, przerażeni tym, co działo się z ich dzielnicami, kwartałami i kamienicami. Nie mogła pomóc wszystkim; czuła na barkach ciężar pretensji, ale robiła, co tylko mogła, by wspomóc ten tymczasowy sztab kryzysowy. Doradzała, wysłuchiwała, dysponowała ludźmi, którymi zarządzać mogła - pierwszy raz przekonując się na własnej skórze o mocy namiestniczki Londynu. Jej słowa i rozkazy miały znaczenie, tak samo jak obecność. Niewystarczającą, frustrująca: dla niej samej, dla innych bowiem motywująca i dodająca nadziei.
- ...to nasz priorytet. Muzeum Brytyjskie musi zostać zabezpieczone w pierwszej kolejności. W magicznym skrzydle skrywa się zbyt wiele cennych artefaktów. Musimy je wydobyć, zabezpieczyć i ochronić. Tymczasowo możemy składować je w La Fantasmagorie, w dolnej sali prób. To nasze dziedzictwo - nie możemy pozwolić sobie na ich zniszczenie lub skradzenie - komenderowała tego konkretnego poranka, przyglądając się mapie Londynu, w większości lśniącej czerwoną łuną iskrzącego zaklęcia, mającego zabarwić zagrożone miejsca stolicy. Wiedziała, że może brzmieć bezdusznie - czyż nie sierocińce zasługiwały na jej szczególną troskę i uwagę? - ale musiała postrzegać priorytety ratowania Londynu również w kategoriach propagandy. Co było opłacalne? Co przyniesie wymierne korzyści? Co pozwoli szybciej odzyskać nie tylko bezpieczeństwo, ale i moralną siłę? Ochronienie najcenniejszych muzeualnych artefaktów pozwoliło osiągnąć wszystkie te cele; uratowanie nikomu niepotrzebnych teraz dzieci - tylko marnowało środki. Nie mówiła o tym wprost, wiedziała, że spoglądano na nią czujnie, lecz chaos, towarzyszący ognistemu apogeum, nieco rozmywał odpowiedzialność. - Wiemy coś o wstrząsach wtórnych? Czy jesteśmy w stanie ochronić grożące zawaleniem budynki w Chelsea? - rzuciła w stronę głównego magirchitekta, pracującego przy magicznym ratuszu; ten nie wydawał się przekonany, wysłuchała jednak jego odpowiedzi. Wokół panował harmider, z którego starała się wyłuskać najważniejsze informacje. O kolejnych stratach, kolejnych zawalonych budynkach, kolejnych ofiarach. O aktach bohaterstwa, które pragnęła zapamiętać - i wykorzystać w odpowiedni sposób. I o dzielnicych, w których jedyną ofiarą stało się powalone drzewo - jakżeby chciała, żeby podobne tragedie działy się w każdej z gmin. Na razie mogła jedynie rozdzielać środki, motywować i zagrzewać do walki: tym razem nie z terrorystami, mniej lub bardziej aktywnymi, ale z tajemniczym żywiołem. Korzystała z szerokiego arsenału własnych słów; wpływała na ambicję tak samo, jak na ego; naświetlała priorytety, ale i odmalowywała wizję budowniczych, ratowników i lokalnych polityków jako tych, mogących ponieść kaganek nadziei dalej. Ściskała dłonie, dotykała barków i poklepywała plecy; zagrzewała do niesprawiedliwego boju i doradzała, gdy proszono ją o opinię. Wskazywała priorytety, ale i obiecywała wsparcie, także to materialne. Znajdowała się w centrum wydarzeń, aktywna i zmęczona, wiedząc, że wielu wolałoby widzieć ją w zamknięciu, delegującą prace z wysokości swej pozycji - nie należała do tego grona. Chciała działać, świadoma swych ograniczeń, jak na namiestniczkę Londynu przystało. Nie mogła zostawić tego miasta samotnie, było jej częścią, było jej nagrodą - i było gwarancją jej sukcesu. Kierował nią więc raczej pragmatyzm niż miłość do magicznej stolicy; rzeczowość i lęk, że coś, co otrzymała w swe władanie, po zaledwie kilku miesiącach obracało się w pył. Musiała temu zapobiec - i robiła co mogła, by to osiągnąć. Kosztem własnego snu, własnego zdrowia, własnego komfortu. Wszystko to traciło na znaczeniu; musiała - i chciała - sięgać po to, co ostateczne i ważne. Przywdziewała więc poważny, ale i pewny wyraz twarzy, rozmawiając z wpływowymi politykami, z działaczami i ratownikami; z każdym, kto znajdował się w ratunkowym centrum tragedii, chcąc swoimi decyzjami, ale przede wszystkim swoja obecnością, wesprzeć Londyn w tych kluczowych godzinach. Zapewniając, że wszyscy otrzymają niezbędną pomoc - choćby miała udzielić jej samodzielnie, idąc prosto w płomienie i żar.
| zt
Nadeszły mroczne czasy, lecz świat został przytłoczony złym rodzajem ciemności. Takim, którym nie potrafiła biegle władać, a wręcz przeciwnie - który działał na jej niekorzyść. Frustrowało ją to, przywykła przecież do rozkoszowania się cierpieniem, pielęgnowania bólu, czerpania sił z narastającego chaosu, lecz katastrofa niszcząca londyńskie ziemie w połowie sierpnia znacząco wypaczyła rutynową rzeczywistość. Magiczny światł rozdarła tragedia gorsza od agresywnych zakusów rebeliantów i wielbicieli Zakonu Feniksa; tragedia, której nie sposób było zapobiec ani zwalczyć bezpośrednią przemocą. Z popiołów nie powstał żaden niepokonany heros ani terrorystyczna grupa, zagrażająca nowemu reżimowi. Rebelianci nie przegrupowali się i nie zaatakowali - wprost lub nie, nieistotne - magicznej stolicy. Nie istniał żaden realny, rzeczywisty wróg, któremu Deirdre mogłaby po prostu odciąć głowę wprawnie rzuconym Vulnerario lub zgnieść go siłą czarnej magii, oplatającej grupę szaleńców oślizgłymi, niemal nierzeczywistymi mackami, rozdzierającymi ich na strzępy. Nie, koniec świata dosłownie spadł z nieba, nie bacząc na pochodzenie, krew i stronę konfliktu; niszczył, burzył i mordował, sprawiedliwy w swej obojętności na wojenną rzeczywistość. Kontynuując marsz zniszczenia przez następujące po sobie dni, tak, jakby gwałtowny deszcz meteorytów i trzęsienie ziemi nie były wystarczające, by na dobre wstrząsnąć posadami ugruntowanego świata.
Deirdre nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała całą noc - od momentu opuszczenia Elfiego Szlaku, zamieniajacego się w ognistą pułapkę, niemal non stop pracowała. Najpierw ratując bliźnięta - czy to świadczyło o jej egoizmie? - potem zaś próbując otoczyć opieką Londyn. Najpierw starając się zrozumieć, co tak właściwie się stało: pozornie najłatwiejszy etap, przysporzył jej tak naprawdę najwięcej trosk. Obserwowanie ponad połowy stolicy, niszczonej przez reperkusje kataklizmu, sprawiało jej fizyczny - dosłownie; nie była to żadna przesadna metafora - ból. Coś, o co dbała, co było jej najsłodszą nagrodą, co jednocześnie stanowiło najcenniejszy klejnot w sercu każdego brytyjskiego maga, na jej oczach rozpadało się w gruz i popiół. Posypane popiołami i mgiełką z kości ludzi, tracących tragicznie życie w epicentrum magicznej masakry. Powinna spodziewać się, że kataklizm zbierający wielkie żniwo w odludziu lasu jeszcze krwawiej poradzi sobie w gęsto zabudowanym terenie, lecz nie przewidywała, że konsekwencje będą aż tak tragiczne.
To dlatego ostatnie kilkanaście dni spędziła jak w amoku, bezradna i sfrustrowana, mogąc jedynie obserwować reperkusje trzęsienia ziemi. Choć to dotknęło Londyn słabiej niż otaczające go lasy, zniszczenia były piorunujące. Poruszała się po kolejnych dzielnicach, nie mogąc uwierzyć własnym oczom w ogrom destrukcji, dotykający jej miasto. Początkowo tylko szła - a raczej przedzierała się - przez gruzy, niegdyś będące wystawnymi ulicami wschodniej części miasta, działając równie szaleńczo, co postępujący armageddon. Nawet nie pamiętała zaklęć, które rzucała, dorywczo pomagając służbom porządkowym. Brudna, w skromnej szacie, przejęta; nie wyróżniała się z tłumu, podczas tych obchodów dorzucając swą niewidoczną - czy aby na pewno? - cegiełkę do pomocy choćby jednej rodzinie, jednemu budynkowi, jednej osobie, którą mogła osłonić szybko rzuconą Protego Maximą przed spadającym na jej głowę dachem. Rozmieniała się na drobne, w tyle głowy słyszała kpiące słowa Tristana i Ramseya; nie potrafiła jednak inaczej. Później - zamieniła się w czarną mgłę, by z wysokości ocenić, które rejony miasta wymagały największej interwencji, a które zostały ominięte przez fale wzburzonej ziemii i ognisty żar, spływający z roziskrzonych niebios. Pierwsze dni spędziła w ten sposób, dopiero kolejne pozwalały jej wszcząć prawdziwe działania. Konkretne, pozbawione już ryzyka, że ziemia znów rozstąpi się pod ich stopami.
Powołała, nieoficjalnie, sztab kryzysowy, wykorzystujący nienaruszone rejony magicznego portu - i solidny budynek La Fantasmagorii. Niemal nienaruszony przez tragedię; ot, kilka obrazów odpadło ze ścian, wzbudzając oburzenie namalowanych na nich postaci, dwa roztrzaskane kryształowe żyrandole, trzy zniszczone witrażowe okna, przerażone syreny; nic, czego nie dałoby się w kilka dni naprawić. Fundamenty nie zostały naruszone, grube, kamienne ściany wytrzymały wstrząsy i nawet piwnice, pełne wykwintnych win i przysmaków sprowadzonych specjalnie do restauracji, nie zostały zalane kapryśnymi ruchami Tamizy. Tymczasowo, na kilkanaście dni, magiczny balet musiał stać się tymczasową siedzibą ruchu oporu, tym razem - wobec kataklizmu, który dotknął Londyn. To tutaj rozmawiała z magicznymi policjantami, komendantami patroli i szefami gmin, które najpotężniej zostały pokrzywdzone przed kilkoma dniami. Przez hol główny przewijali się społecznicy, budowniczowie i architekci - ale też zwykli czarodzieje, w głównej mierze czystokrwiści, przerażeni tym, co działo się z ich dzielnicami, kwartałami i kamienicami. Nie mogła pomóc wszystkim; czuła na barkach ciężar pretensji, ale robiła, co tylko mogła, by wspomóc ten tymczasowy sztab kryzysowy. Doradzała, wysłuchiwała, dysponowała ludźmi, którymi zarządzać mogła - pierwszy raz przekonując się na własnej skórze o mocy namiestniczki Londynu. Jej słowa i rozkazy miały znaczenie, tak samo jak obecność. Niewystarczającą, frustrująca: dla niej samej, dla innych bowiem motywująca i dodająca nadziei.
- ...to nasz priorytet. Muzeum Brytyjskie musi zostać zabezpieczone w pierwszej kolejności. W magicznym skrzydle skrywa się zbyt wiele cennych artefaktów. Musimy je wydobyć, zabezpieczyć i ochronić. Tymczasowo możemy składować je w La Fantasmagorie, w dolnej sali prób. To nasze dziedzictwo - nie możemy pozwolić sobie na ich zniszczenie lub skradzenie - komenderowała tego konkretnego poranka, przyglądając się mapie Londynu, w większości lśniącej czerwoną łuną iskrzącego zaklęcia, mającego zabarwić zagrożone miejsca stolicy. Wiedziała, że może brzmieć bezdusznie - czyż nie sierocińce zasługiwały na jej szczególną troskę i uwagę? - ale musiała postrzegać priorytety ratowania Londynu również w kategoriach propagandy. Co było opłacalne? Co przyniesie wymierne korzyści? Co pozwoli szybciej odzyskać nie tylko bezpieczeństwo, ale i moralną siłę? Ochronienie najcenniejszych muzeualnych artefaktów pozwoliło osiągnąć wszystkie te cele; uratowanie nikomu niepotrzebnych teraz dzieci - tylko marnowało środki. Nie mówiła o tym wprost, wiedziała, że spoglądano na nią czujnie, lecz chaos, towarzyszący ognistemu apogeum, nieco rozmywał odpowiedzialność. - Wiemy coś o wstrząsach wtórnych? Czy jesteśmy w stanie ochronić grożące zawaleniem budynki w Chelsea? - rzuciła w stronę głównego magirchitekta, pracującego przy magicznym ratuszu; ten nie wydawał się przekonany, wysłuchała jednak jego odpowiedzi. Wokół panował harmider, z którego starała się wyłuskać najważniejsze informacje. O kolejnych stratach, kolejnych zawalonych budynkach, kolejnych ofiarach. O aktach bohaterstwa, które pragnęła zapamiętać - i wykorzystać w odpowiedni sposób. I o dzielnicych, w których jedyną ofiarą stało się powalone drzewo - jakżeby chciała, żeby podobne tragedie działy się w każdej z gmin. Na razie mogła jedynie rozdzielać środki, motywować i zagrzewać do walki: tym razem nie z terrorystami, mniej lub bardziej aktywnymi, ale z tajemniczym żywiołem. Korzystała z szerokiego arsenału własnych słów; wpływała na ambicję tak samo, jak na ego; naświetlała priorytety, ale i odmalowywała wizję budowniczych, ratowników i lokalnych polityków jako tych, mogących ponieść kaganek nadziei dalej. Ściskała dłonie, dotykała barków i poklepywała plecy; zagrzewała do niesprawiedliwego boju i doradzała, gdy proszono ją o opinię. Wskazywała priorytety, ale i obiecywała wsparcie, także to materialne. Znajdowała się w centrum wydarzeń, aktywna i zmęczona, wiedząc, że wielu wolałoby widzieć ją w zamknięciu, delegującą prace z wysokości swej pozycji - nie należała do tego grona. Chciała działać, świadoma swych ograniczeń, jak na namiestniczkę Londynu przystało. Nie mogła zostawić tego miasta samotnie, było jej częścią, było jej nagrodą - i było gwarancją jej sukcesu. Kierował nią więc raczej pragmatyzm niż miłość do magicznej stolicy; rzeczowość i lęk, że coś, co otrzymała w swe władanie, po zaledwie kilku miesiącach obracało się w pył. Musiała temu zapobiec - i robiła co mogła, by to osiągnąć. Kosztem własnego snu, własnego zdrowia, własnego komfortu. Wszystko to traciło na znaczeniu; musiała - i chciała - sięgać po to, co ostateczne i ważne. Przywdziewała więc poważny, ale i pewny wyraz twarzy, rozmawiając z wpływowymi politykami, z działaczami i ratownikami; z każdym, kto znajdował się w ratunkowym centrum tragedii, chcąc swoimi decyzjami, ale przede wszystkim swoja obecnością, wesprzeć Londyn w tych kluczowych godzinach. Zapewniając, że wszyscy otrzymają niezbędną pomoc - choćby miała udzielić jej samodzielnie, idąc prosto w płomienie i żar.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Foyer
Szybka odpowiedź