Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Obszerny, rozległy ogród znajdujący się przy dworze rodzinnym Rosierów jest niezwykle zadbany; skrzat domowy, zgodnie z tradycją, więcej czasu poświęca na jego pielęgnację, niż konserwację wnętrz. Poprzecinany wieloma dróżkami, mniej lub bardziej krętymi, mocniej lub słabiej usypanymi kamieniami, otaczają zieleń przewrotnymi serpentynami. Otoczony żywopłotami pozostaje niewidoczny dla osób z zewnątrz; i choć roślinny płot odchodzący w elegancki labirynt nadaje całości francuskiego charakteru, to sam ogród stworzony jest raczej w angielskim, dzikim stylu. W głębi znajduje się niewielki staw rozświetlony wielobarwnymi egzotycznymi rybkami, otoczony gęstą, tajemniczą zaroślą; tuż przy niej wznosi się najpiękniejsza rzeźba ogrodów - przedstawiająca śliczną nimfę. Wewnętrzna altana znajduje się na brzegu klifu; z jej wnętrza nocą czasem widać smoki z pobliskiego rezerwatu, tańczące na niebie. Szum morza koi, a roślinne werdiury nadają cienia i intymności. Najpiękniejszą ozdobą tych ogrodów są krzewy dojrzałych róż.
Pytanie, które zadała jako pierwsze, zjawiło się przed nim jak zagadka: poczuł się trochę jak kawaler na pierwszej schadzce, który usłyszawszy niewygodne pytanie duma nad poprawną odpowiedzią. Na charakter składało się wiele cech, był zdania, że w pierwszej kolejności były to krew i wychowanie. A te - zebrali tożsame.
- Naturalnie, że jesteś zachowawcza - podjął w końcu, zgodnie z sumieniem, choć niezgodnie z przeczuciem - chciała usłyszeć coś innego. Nie rozumiał jednak czemu. - To świadczy o dobrym wychowaniu - dodał, nim zdążyła zareagować na jego słowa - wścibskość i wylewność to cechy ludzi raczej pospolitych, od nas oczekuje się czegoś innego - Nie zdradzaj uczuć, na twarzy trzymaj maskę, uśmiechaj się do złej gry, zapewniaj, że wszystko jest w porządku: tak nakazano im żyć, obowiązek szedł razem z tytułem. Nie było to łatwe, nie było też zdrowe, wymagało licznych wyrzeczeń - ale wobec siebie nie mieli powodów zachowywać pozorów. - Łączenie informacji i wyciąganie na tej podstawie wniosków, to nic innego jak ciąg logiczny, krótko mówiąc myślenie. Pytasz mnie, czy to źle, że jesteś dobrze wychowana i inteligentna? - Ściągnął brew, upijając większy łyk wina - słowa Melisande wprawiały w osłupienie. Zadziwiały.
- Rezerwat bez ciebie byłby pusty - przyznał zgodnie zresztą z prawdą. Była nie tylko jego ozdobą - choć i nią niewątpliwie - stanowiła dla Tristana doskonałą pomoc. Świetnie rozumiała smoki - i potrafiła powściągnąć emocje tam, gdzie Tristan kierował się nimi zbyt mocno. - Ubogi - dodał z zastanowieniem. Uboższy o jej wizję, badania i wiedzę. Może nie biedny, ale nie tak bujnie rozkwitnięty. Nim jednak podjął rozmowę dalej - Melisande kontynuowała, zraniona czymś, czego nie rozumiał, a co zabrnęło zbyt daleko. Jego ręka zastygła z winem nad oparciem krzesła, kamienna twarz wpatrywała się w jej oczy - zdradzając w ten sposób zbyt wiele. Owszem, były rzeczy, o których im nie mówił. Wiadomość o tym, że Ministerstwo Magii spłonęło tak naprawdę z jego rozkazu i z jego inicjatywy mogłaby się okazać zbyt brutalna.
Ale jej wcale nie chodziło o to - czy ktoś zasiał u niej ziarno niepewności na tyle silne, by uwierzyła, że byłby w stanie zrobić coś na przekór jej samej? Za jej plecami - jak podle to brzmiało.
- Melisande, proszę - zwrócił się do niej, odkładając wino - nachylając się w jej kierunku, splecione dłonie wspierając łokciami o kolana. Urwał, zbierając myśli - jeśli początkowo miał trudność z dobraniem odpowiedniego słowa, teraz wydawało się to trudniejsze po stokroć. - Nie jesteś nudną pustą lalką, której jedynym zadaniem jest świecić. Nie jesteś bezwolną kukłą, marionetką w rękach silniejszych, nie jesteś niczyją zabawką i nigdy nie będziesz. - Rola kobiet, zwłaszcza w szlacheckim świecie, sprowadzała się do tego nader często. Z jakiegoś powodu w większości się na to godziły - ale nie w Dover, nigdy nie wymagano tego od jego sióstr. Ich potrzeby stawiano wysoko - i zawsze liczono się z ich zdaniem. Rodzina była najważniejszym, co mieli, siłą rodziny byli jej potomkowie - tylko synowie mogli nieść nazwisko dalej, ale córki wciąż były krwią z ich krwi: dla ich wygody od setek lat walczyli o władzę i wpływy. - Jesteś Melisande Rosier, lady Kent, potomkini Mahaut, wykorzystywanie twojego intelektu celem wzmocnienia naszych smoków jest nie twoim prawem, a twoim obowiązkiem. Te smoki nie są twoim kaprysem - a twoim dziedzictwem, o które zobowiązana jesteś dbać w stopniu nie mniejszym, niż ja. - Sprawczość leżała w jego rekach - bo był mężczyzną, bo był najstarszy i tak stanowiła tradycja - ale w jej żyłach płynęła ta sama błękitna krew czerwonej róży Lancasterów. - Nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek zepchnął cię do innej roli. - Nie zapewniał jej - obiecywał. Cokolwiek by się nie wydarzyło i pod czyjąkolwiek opiekę jej nie odda - jeśli zajdzie taka potrzeba, zmusi tego mężczyznę do zajęcia odpowiednio wygodnego dla niej stanowiska. W ten czy inny sposób. Melisande zajęła miejsce Marianne, była dziś najstarszą córką, chlubą i dumą jego rodziny. Tą ważniejszą w politycznych mariażach. - Nigdy nie pozwolę, by jakikolwiek Rosier nie otrzymał szacunku, który jest mu należny. - Czym byłoby odebranie Melisande jej pasji, jeśli nie próbą stłamszenia jej charakteru, zrzucenia z jej głowy korony, zepchnięcia jej z niewidzialnego tronu? Najwcześniej po jego trupie - za życia nigdy do tego nie dopuści. - Nie szafujesz życiem, zachowujesz się rozsądnie i nie narażasz się na śmieszność. Nie potrzebujesz zgrywać klaczy na wybiegu, by cieszyć się zainteresowaniem. Przynosisz nam dumę każdym ruchem. Nie ma powodów, byś miała podobne obawy - a jednak się pojawiły. - Gniew zaczynał ćmić jego umysł, nawet nie spostrzegł się, kiedy jął mówić szybciej i głośniej. Martwił się o nią - i martwił się o przyczyny jej stanu. - Dlaczego? - Ktoś lub coś - musiało za tym stać.
- Melisande, nigdy nie obraziłbym cię w taki sposób - oświadczył dobitnie, wciąż patrząc na nią, nieco ostro, nieco chłodno - choć wiedzieć musiała, że ta złość nie w nią była wymierzona. A w sylwetkę, która za te wątpliwości odpowiadała. Czy ktoś naopowiadał jej fałszywych plotek? - Jesteś silną kobietą, silniejszą niż ci się wydaje - dodał - wciąż ze złością, teraz może skierowaną nieco również na nią. - Co musiało się wydarzyć, byś nabrała podobnych wątpliwości?
- Naturalnie, że jesteś zachowawcza - podjął w końcu, zgodnie z sumieniem, choć niezgodnie z przeczuciem - chciała usłyszeć coś innego. Nie rozumiał jednak czemu. - To świadczy o dobrym wychowaniu - dodał, nim zdążyła zareagować na jego słowa - wścibskość i wylewność to cechy ludzi raczej pospolitych, od nas oczekuje się czegoś innego - Nie zdradzaj uczuć, na twarzy trzymaj maskę, uśmiechaj się do złej gry, zapewniaj, że wszystko jest w porządku: tak nakazano im żyć, obowiązek szedł razem z tytułem. Nie było to łatwe, nie było też zdrowe, wymagało licznych wyrzeczeń - ale wobec siebie nie mieli powodów zachowywać pozorów. - Łączenie informacji i wyciąganie na tej podstawie wniosków, to nic innego jak ciąg logiczny, krótko mówiąc myślenie. Pytasz mnie, czy to źle, że jesteś dobrze wychowana i inteligentna? - Ściągnął brew, upijając większy łyk wina - słowa Melisande wprawiały w osłupienie. Zadziwiały.
- Rezerwat bez ciebie byłby pusty - przyznał zgodnie zresztą z prawdą. Była nie tylko jego ozdobą - choć i nią niewątpliwie - stanowiła dla Tristana doskonałą pomoc. Świetnie rozumiała smoki - i potrafiła powściągnąć emocje tam, gdzie Tristan kierował się nimi zbyt mocno. - Ubogi - dodał z zastanowieniem. Uboższy o jej wizję, badania i wiedzę. Może nie biedny, ale nie tak bujnie rozkwitnięty. Nim jednak podjął rozmowę dalej - Melisande kontynuowała, zraniona czymś, czego nie rozumiał, a co zabrnęło zbyt daleko. Jego ręka zastygła z winem nad oparciem krzesła, kamienna twarz wpatrywała się w jej oczy - zdradzając w ten sposób zbyt wiele. Owszem, były rzeczy, o których im nie mówił. Wiadomość o tym, że Ministerstwo Magii spłonęło tak naprawdę z jego rozkazu i z jego inicjatywy mogłaby się okazać zbyt brutalna.
Ale jej wcale nie chodziło o to - czy ktoś zasiał u niej ziarno niepewności na tyle silne, by uwierzyła, że byłby w stanie zrobić coś na przekór jej samej? Za jej plecami - jak podle to brzmiało.
- Melisande, proszę - zwrócił się do niej, odkładając wino - nachylając się w jej kierunku, splecione dłonie wspierając łokciami o kolana. Urwał, zbierając myśli - jeśli początkowo miał trudność z dobraniem odpowiedniego słowa, teraz wydawało się to trudniejsze po stokroć. - Nie jesteś nudną pustą lalką, której jedynym zadaniem jest świecić. Nie jesteś bezwolną kukłą, marionetką w rękach silniejszych, nie jesteś niczyją zabawką i nigdy nie będziesz. - Rola kobiet, zwłaszcza w szlacheckim świecie, sprowadzała się do tego nader często. Z jakiegoś powodu w większości się na to godziły - ale nie w Dover, nigdy nie wymagano tego od jego sióstr. Ich potrzeby stawiano wysoko - i zawsze liczono się z ich zdaniem. Rodzina była najważniejszym, co mieli, siłą rodziny byli jej potomkowie - tylko synowie mogli nieść nazwisko dalej, ale córki wciąż były krwią z ich krwi: dla ich wygody od setek lat walczyli o władzę i wpływy. - Jesteś Melisande Rosier, lady Kent, potomkini Mahaut, wykorzystywanie twojego intelektu celem wzmocnienia naszych smoków jest nie twoim prawem, a twoim obowiązkiem. Te smoki nie są twoim kaprysem - a twoim dziedzictwem, o które zobowiązana jesteś dbać w stopniu nie mniejszym, niż ja. - Sprawczość leżała w jego rekach - bo był mężczyzną, bo był najstarszy i tak stanowiła tradycja - ale w jej żyłach płynęła ta sama błękitna krew czerwonej róży Lancasterów. - Nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek zepchnął cię do innej roli. - Nie zapewniał jej - obiecywał. Cokolwiek by się nie wydarzyło i pod czyjąkolwiek opiekę jej nie odda - jeśli zajdzie taka potrzeba, zmusi tego mężczyznę do zajęcia odpowiednio wygodnego dla niej stanowiska. W ten czy inny sposób. Melisande zajęła miejsce Marianne, była dziś najstarszą córką, chlubą i dumą jego rodziny. Tą ważniejszą w politycznych mariażach. - Nigdy nie pozwolę, by jakikolwiek Rosier nie otrzymał szacunku, który jest mu należny. - Czym byłoby odebranie Melisande jej pasji, jeśli nie próbą stłamszenia jej charakteru, zrzucenia z jej głowy korony, zepchnięcia jej z niewidzialnego tronu? Najwcześniej po jego trupie - za życia nigdy do tego nie dopuści. - Nie szafujesz życiem, zachowujesz się rozsądnie i nie narażasz się na śmieszność. Nie potrzebujesz zgrywać klaczy na wybiegu, by cieszyć się zainteresowaniem. Przynosisz nam dumę każdym ruchem. Nie ma powodów, byś miała podobne obawy - a jednak się pojawiły. - Gniew zaczynał ćmić jego umysł, nawet nie spostrzegł się, kiedy jął mówić szybciej i głośniej. Martwił się o nią - i martwił się o przyczyny jej stanu. - Dlaczego? - Ktoś lub coś - musiało za tym stać.
- Melisande, nigdy nie obraziłbym cię w taki sposób - oświadczył dobitnie, wciąż patrząc na nią, nieco ostro, nieco chłodno - choć wiedzieć musiała, że ta złość nie w nią była wymierzona. A w sylwetkę, która za te wątpliwości odpowiadała. Czy ktoś naopowiadał jej fałszywych plotek? - Jesteś silną kobietą, silniejszą niż ci się wydaje - dodał - wciąż ze złością, teraz może skierowaną nieco również na nią. - Co musiało się wydarzyć, byś nabrała podobnych wątpliwości?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nigdy nie miała problemów, by całkowicie się się przed nim uzewnętrznić. Był jej bratnią duszą, jej wzorem, jej bratem. Nie umiała by go okłamać, nawet jeśli by chciała. Umiał z niej czytać, jak z księgi. A ona nigdy nie miała potrzeby i celu w okłamywaniu właśnie jego. Tristan, nader wszystko chciał jedynie dobra ich i ich rodu i robił wszystko, by tego dokonać. Wiedziała, że jest właśnie tak. Zrzucanie na jego barki własnych wątpliwości nie wydawało się jednocześnie najbardziej odpowiednie i nie. Zdawała sobie sprawę, jak wiele spraw zajmuje jego myśli i nie chciała dokładać mu kolejnych. Ale wiedziała też, że gdy dostrzegł trapiące ją myśli, nie była w stanie nie wyjawić mu ich, a on jako jedyny, był w stanie rozwiać ciemne chmury.
Słuchała uważnie jego słów, podziwiając widok, który rozpościerał się przed nimi, nadal zwrócona do niego profilem. Uniosła lekko kieliszek wina ku górze pozwalając, by cierpki smak alkoholu rozlał się po jej przełyku. Potwierdzał jej tezy i zdania. Jej własne przekonania wypowiadane jego ustami. A jednak Blackowi - i nie tylko jemu - udało się zasiać w niej ziarna niepewności. Małe, pozornie nieszkodliwe, a jednak trujące jej myśli.
Odetchnęła lekko, na zdania dotyczące jej obecności w rezerwacie. Nie umniejszała swoich zasług, ale potrzebowała potwierdzenia. Nader wszystko, była jedynie człowiekiem. Nie okazywała przed innymi wątpliwości, jedynym, który posiadł jej bezsprzeczne zaufanie był siedzący z nią w tej chwili mężczyzna. Odwróciła głowę w jego stronę, spoglądając z wdzięcznością. Nie umknęły jej ledwie widoczne gest, rysy które zastygły niczym u greckich posągów. Ale nie zamierzała pytać wierząc - a może bardziej wiedząc - że jeśli zajdzie potrzeba dowie się wszystkiego. W tym momencie wiedziała dokładnie to, co powinna. Nie zamierzała prosić o więcej. Wierzyła w jego decyzje. Tak jak ufała jego słowom. Wszystkim, a zwłaszcza tym, które wymawiał teraz, jakby doskonale wiedział co potrzebowała usłyszeć. Frazy - niczym słowa magicznych zaklęć - mające moc zdolną odsunąć od niej wszelakie zwątpienie. Jego zapewnienia były obietnicami i wiedziała, że zrobi wszystko, by każde jedne dopełniło się wedle jego woli. Przymknęła powieki, próbując powstrzymać nabiegające do jej oczu łzy. To jego potwierdzenia potrzebowała, to jego zdanie liczyło się najbardziej. Uchyliła powieki, kilkoma mrugnięciami rozganiając łzy. Widziała złość w jego oczach, niemal czuła ją na skórze, jednak ta nie dotykała jej, a tych, którzy stali za jej pytaniami. Bowiem wiedział - jak zawsze - że za jej wątpliwościami nie stała ona sama. Była silna, a jednak, choć potrafiła samoistnie odpierać ataki, niektóre znajdowały sposób, by znaleźć drogę do jej wnętrza. Tristan najlepiej wiedział, jak je wyplenić. Pytania owiały jej sylwetkę. Uniosła kieliszek, by upić jeszcze trochę cierpkiego wina.
- Ostanie miesiące nie były łatwe. - stwierdziła spokojnie skupiając wzrok na bracie. - Problemy nałożyły się na siebie - większe i mniejsze. Na Twoje pytanie, jest kilka odpowiedzi. - powiedziała, a choć w jej oczach nadal nie szalała burza, to widać było zmieszanie. Lekkie, niczym podmuch wiatru, jednak nigdy nie cofała się przed wyznaniem prawdy i bolączek przed starszym bratem.
- Nie potrafię tego zrozumieć, Tristnie. Choć próbowałam. Black...- urwała na chwilę, odkładając kieliszek i splatając dłonie na piersi, zmarszczyła lekko brwi spoglądając gdzieś nad bratem. - Alphard. Po latach obojętnego milczenia, zwrócił się do mnie a ja zgodziłam się na jego towarzystwo. Może winę za całość zdarzenia winnam wziąć na własne barki. Myślałam... - zwróciła spojrzenie na brata, niepewne, strapione nierozwiązaną zagadką - Sądziłam, że to odpowiedni krok, mimo wszystko winniśmy zacieśniać nasze relacje, budować naszą siłę - wszak wszystkim nam zależy na tym samym - ciągłości naszych rodów i czystej krwi. - westchnęło lekko, rozplatając dłonie i unosząc je, by założyć kosmyki włosów za uszy. - I choć przez większość rozmowy nie byłam w stanie zarzucić mu nic, to coś zdawało się zbyt kanciaste i chłodne. Sztuczne. To on spytał, czemu jestem zachowawcza względem niego, wymieniając powody. Ale... - brwi ponownie zmarszczyły się lekko. Zdanie nie zostało skończone. - Nigdy nie uważałam tego, za jedną z przywar. Jednak w jego ustach... - nie skończyła, potrząsając lekko głową. Nie lubiła tego - popełniania błędów. A wiedziała, że wina leżała po jej stronie. Gdyby go minęła, zwyczajnie, jedynie racząc powitaniem, nic z tych rzeczy by się nie zdarzyło.
- Flavien z drugiej strony... - podjęła dalej, tylko na kilka chwil milknąc, pozwalając by słowa wybrzmiewała wokół nich. - Wiem, że zawsze pragnął dla mnie wszystkiego, co dobre. - nie kryła lekkiej frustracji która znalazła się w jej głosie, widocznie znacząc lekkim skrzywieniem malinowe wargi. Tristan wiedział, o tym co poróżniło ją z nim przed laty. O wtargnięciu w świat, który przeznaczony był tylko dla niej, do którego wpuszczała jedynie niewielu. - Jednak ścieramy się w przekonaniach. Wiem, że sądzi, iż próbuje mi pomóc. Prędzej widziałby mnie dzielącą się artystycznymi doznaniami, niźli badaniami nad smoczą tkanką. Zaprosiłam go do rezerwatu, by poznał specyfikę mojej pracy. Sądzę, że ona, może zmienić jego postrzeganie. - poinformowała brata, odstawiając na stół pusty kieliszek. Nie na długo, Prymulka już po chwili napełniła go ponownie. - Wiem, że nie będę nigdy należeć do męskiego świata. Zmartwiłam się, że może wiedzieć więcej od mnie. - łagodne spojrzenie przez chwilę lustrowało mężczyznę na przeciw niej, uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wiem też, że każda decyzja, którą podejmiesz względem mnie, będzie odpowiednią. Tak jak ty wiesz, że nie sprzeciwię się, twojemu zdaniu. To samo powiedziałam Flavienowi. - relacjonowała, z może zwierzała się dalej, niewiele głośniej, niż dochodzące do nich dźwięki wieczoru. - Wybacz, że pozwoliłam, by dosięgły mnie jego słowa. Ale potrzebowałam potwierdzenia, Tristanie. - szepnęła cicho, czując winę, a może nawet i wstyd, palący gdzieś w środku.
- Czas na wszystkich odcisnął swoje piętno. - dodała cicho, przesuwając wzrokiem po jego twarzy. I on nie miał lekko, a ona zrzucała mu na barki własne problemy, dokładając do grona tych z którymi musiał się borykać. - Czy jestem w stanie zrobić coś, by mocniej ci pomóc, bracie? -zapytała, będąc pewną, że może nagiąć się bardziej, zrobić więcej, dla niego była w stanie. Wystarczyło słowo.
Słuchała uważnie jego słów, podziwiając widok, który rozpościerał się przed nimi, nadal zwrócona do niego profilem. Uniosła lekko kieliszek wina ku górze pozwalając, by cierpki smak alkoholu rozlał się po jej przełyku. Potwierdzał jej tezy i zdania. Jej własne przekonania wypowiadane jego ustami. A jednak Blackowi - i nie tylko jemu - udało się zasiać w niej ziarna niepewności. Małe, pozornie nieszkodliwe, a jednak trujące jej myśli.
Odetchnęła lekko, na zdania dotyczące jej obecności w rezerwacie. Nie umniejszała swoich zasług, ale potrzebowała potwierdzenia. Nader wszystko, była jedynie człowiekiem. Nie okazywała przed innymi wątpliwości, jedynym, który posiadł jej bezsprzeczne zaufanie był siedzący z nią w tej chwili mężczyzna. Odwróciła głowę w jego stronę, spoglądając z wdzięcznością. Nie umknęły jej ledwie widoczne gest, rysy które zastygły niczym u greckich posągów. Ale nie zamierzała pytać wierząc - a może bardziej wiedząc - że jeśli zajdzie potrzeba dowie się wszystkiego. W tym momencie wiedziała dokładnie to, co powinna. Nie zamierzała prosić o więcej. Wierzyła w jego decyzje. Tak jak ufała jego słowom. Wszystkim, a zwłaszcza tym, które wymawiał teraz, jakby doskonale wiedział co potrzebowała usłyszeć. Frazy - niczym słowa magicznych zaklęć - mające moc zdolną odsunąć od niej wszelakie zwątpienie. Jego zapewnienia były obietnicami i wiedziała, że zrobi wszystko, by każde jedne dopełniło się wedle jego woli. Przymknęła powieki, próbując powstrzymać nabiegające do jej oczu łzy. To jego potwierdzenia potrzebowała, to jego zdanie liczyło się najbardziej. Uchyliła powieki, kilkoma mrugnięciami rozganiając łzy. Widziała złość w jego oczach, niemal czuła ją na skórze, jednak ta nie dotykała jej, a tych, którzy stali za jej pytaniami. Bowiem wiedział - jak zawsze - że za jej wątpliwościami nie stała ona sama. Była silna, a jednak, choć potrafiła samoistnie odpierać ataki, niektóre znajdowały sposób, by znaleźć drogę do jej wnętrza. Tristan najlepiej wiedział, jak je wyplenić. Pytania owiały jej sylwetkę. Uniosła kieliszek, by upić jeszcze trochę cierpkiego wina.
- Ostanie miesiące nie były łatwe. - stwierdziła spokojnie skupiając wzrok na bracie. - Problemy nałożyły się na siebie - większe i mniejsze. Na Twoje pytanie, jest kilka odpowiedzi. - powiedziała, a choć w jej oczach nadal nie szalała burza, to widać było zmieszanie. Lekkie, niczym podmuch wiatru, jednak nigdy nie cofała się przed wyznaniem prawdy i bolączek przed starszym bratem.
- Nie potrafię tego zrozumieć, Tristnie. Choć próbowałam. Black...- urwała na chwilę, odkładając kieliszek i splatając dłonie na piersi, zmarszczyła lekko brwi spoglądając gdzieś nad bratem. - Alphard. Po latach obojętnego milczenia, zwrócił się do mnie a ja zgodziłam się na jego towarzystwo. Może winę za całość zdarzenia winnam wziąć na własne barki. Myślałam... - zwróciła spojrzenie na brata, niepewne, strapione nierozwiązaną zagadką - Sądziłam, że to odpowiedni krok, mimo wszystko winniśmy zacieśniać nasze relacje, budować naszą siłę - wszak wszystkim nam zależy na tym samym - ciągłości naszych rodów i czystej krwi. - westchnęło lekko, rozplatając dłonie i unosząc je, by założyć kosmyki włosów za uszy. - I choć przez większość rozmowy nie byłam w stanie zarzucić mu nic, to coś zdawało się zbyt kanciaste i chłodne. Sztuczne. To on spytał, czemu jestem zachowawcza względem niego, wymieniając powody. Ale... - brwi ponownie zmarszczyły się lekko. Zdanie nie zostało skończone. - Nigdy nie uważałam tego, za jedną z przywar. Jednak w jego ustach... - nie skończyła, potrząsając lekko głową. Nie lubiła tego - popełniania błędów. A wiedziała, że wina leżała po jej stronie. Gdyby go minęła, zwyczajnie, jedynie racząc powitaniem, nic z tych rzeczy by się nie zdarzyło.
- Flavien z drugiej strony... - podjęła dalej, tylko na kilka chwil milknąc, pozwalając by słowa wybrzmiewała wokół nich. - Wiem, że zawsze pragnął dla mnie wszystkiego, co dobre. - nie kryła lekkiej frustracji która znalazła się w jej głosie, widocznie znacząc lekkim skrzywieniem malinowe wargi. Tristan wiedział, o tym co poróżniło ją z nim przed laty. O wtargnięciu w świat, który przeznaczony był tylko dla niej, do którego wpuszczała jedynie niewielu. - Jednak ścieramy się w przekonaniach. Wiem, że sądzi, iż próbuje mi pomóc. Prędzej widziałby mnie dzielącą się artystycznymi doznaniami, niźli badaniami nad smoczą tkanką. Zaprosiłam go do rezerwatu, by poznał specyfikę mojej pracy. Sądzę, że ona, może zmienić jego postrzeganie. - poinformowała brata, odstawiając na stół pusty kieliszek. Nie na długo, Prymulka już po chwili napełniła go ponownie. - Wiem, że nie będę nigdy należeć do męskiego świata. Zmartwiłam się, że może wiedzieć więcej od mnie. - łagodne spojrzenie przez chwilę lustrowało mężczyznę na przeciw niej, uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wiem też, że każda decyzja, którą podejmiesz względem mnie, będzie odpowiednią. Tak jak ty wiesz, że nie sprzeciwię się, twojemu zdaniu. To samo powiedziałam Flavienowi. - relacjonowała, z może zwierzała się dalej, niewiele głośniej, niż dochodzące do nich dźwięki wieczoru. - Wybacz, że pozwoliłam, by dosięgły mnie jego słowa. Ale potrzebowałam potwierdzenia, Tristanie. - szepnęła cicho, czując winę, a może nawet i wstyd, palący gdzieś w środku.
- Czas na wszystkich odcisnął swoje piętno. - dodała cicho, przesuwając wzrokiem po jego twarzy. I on nie miał lekko, a ona zrzucała mu na barki własne problemy, dokładając do grona tych z którymi musiał się borykać. - Czy jestem w stanie zrobić coś, by mocniej ci pomóc, bracie? -zapytała, będąc pewną, że może nagiąć się bardziej, zrobić więcej, dla niego była w stanie. Wystarczyło słowo.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lubił patrzeć na jej profil - na tle pobliskiego stawu wyglądał szlachetnie, tak jak powinien - poetycko i dumnie zarazem, krew z krwi jego matki, krew z krwi jego ojca. Rosier: jak krzew róży lśniący nawet mimowolnie, krwisty i wreszcie najeżony kolcami - niedostępny, zachwycający z oddali. Melisande była jego siostrą, lśniącym oszlifowanym rubinem, bliskim jego sercu skarbem, który zajmował większą cześć troski. Jej szczęście było dla niego ważniejsze, niż polityczne sojusze - nauczono ich wzajemnej lojalności i oddania, których nic nie mogło przełamać; zdjęcie ciężaru zmartwień z jej wątłych ramion było ulgą również dla niego - nie lubił, kiedy dźwigała go samotnie, choć wiedział, że ona nie lubiła obarczać nim jego. Ale przecież - jego barki były silniejsze, bo tak nakazywała tradycja. Nawet przy najwspanialszych krzewach mogły wykwitnąć chwasty - nie zamierzał na to pozwolić. Przyglądał się jej w ciszy, niezdziwiony wstępem do historii - nie, ostatnie miesiące nie były łatwe; tragiczne odejście ojca zbiegło się w czasie ze śmiercią trzech wyjątkowych smoków i kryzysem, jaki dopadł cały czarodziejski świat, pogrążając go w chaosie. Melisande jednak dzisiaj nękały jej prywatne demony - dostrzegał to, choć jeszcze nie rozumiał.
Jeszcze, nie trwało to długo. Wspomnienie Blacka nie pozostało na jego twarzy obojętne, wykrzywiło jego usta w lekkim, choć niechętnym grymasie - czy naprawdę ten człowiek był tutaj tak ważny, by wdzierać się z tupetem pod dach ich domu i zakłócać spokój jego drogiej siostry? Coś w tym wszystkim nie grało. Nie podobał mu się sposób, w jaki Melisande mówiła o Alphardzie, nie podobało mu sie, że tak proste słowa tak łatwo zmąciły jej spokój. I nie podobało mu się też to, że ona sama nie potrafiła się w tym wszystkim odnaleźć.
- To, że nasza droga kuzynka przyjmie barwy Blacków, nie znaczy, że ci ludzie się kiedykolwiek zmienią. Łączy nas wielowiekowa tradycja nienawiści, sądziłaś, że przyjmie cię łagodniej? - To wróg, droga siostro. Naturalny, oczywisty wróg. Nigdy nie próbuj myśleć o nim inaczej. - Twoja zgoda na jego towarzystwo była zwyczajnie nieroztropna - nie karcił jej, jego głos był daleki od mentorskiego, nie miał też w sobie krzty wyrzutu lub zawodu, był przepełniony troską i niedopowiedzianą prośbą, by kolejny raz zastanowiła się nad odpowiedzią dłużej. - W obliczu nadchodzącej wojny sojusze są ważne, Melisande, ale przyjaźnie zawierane pod przymusem i w perspektywie większego zagrożenia są i zawsze będą kruche, mało znaczące. Nie spodziewaj się wiele po tym człowieku, na wiele nie zasługuje. - Nie miał jej za winną, raczej za zagubioną. Łatwowierną, w tym wypadku trochę naiwną, bo idealistyczną. I było w tym idealizmie coś pięknego, zbliżającego ją do Marie. - Jeśli obraził cię, wymawiając ci zalety dobrze wychowanej damy, może to świadczyć wyłącznie o nim jako o dżentelmenie. Brak mu manier, to wszystko, co może cię dzisiaj frustrować. - Ale nie o to chodzi, prawda, Melisande? Wpatrywał się w nią jak w pejzaż, poszukując w grymasach jej twarzy czegokolwiek, co dałoby w tym względzie choć lichą wskazówkę.
Znacznie większym zdumieniem było jednak wspomnienie Flaviena - rzekoma próba wystosowania pomocy, nazywając rzeczy po imieniu: sugestia, że rodzina Melisande nie jest w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa lub taktownego wychowania, przeciwnie do zachowania Blacka ocierało się gdzieś o nadużycie przyjaźni. Uniósł jedną brew, z niesmakiem, niezbyt przejęty smakując kolejnego łyku wybornego wina.
- A zatem - spróbował podsumować - zachowując pełną powagę - drugą część zmartwień ukochanej siostry - martwi cię, że Flavien nie potrafi pojąć, jak śmiesz myśleć i dbać o rodowe dziedzictwo? - Chciał dla niej dobrze - sama tak powiedziała - być może sprowadzenie tej myśli do absurdu da jej wystarczające świadectwo tego, że wystąpienie Lestrange'a było niczym innym, jak nieśmieszną farsą. - Że być może mógłby ci pomóc, ocalając przed rodziną i bliskimi, przed potwornymi, ostrzącymi sobie na ciebie kły smokami - Oboje doskonale wiedzieli, że Melisande nie groziło nic ze strony smoków - nie podchodziła do tych, które mogłyby jej zagrozić - zaganiając cię do haftowania? - Zachowanie powagi nie było łatwe, ale mocno się starał; znał wiele młodych dam, które faktycznie nie miały nic do zaoferowania ni słowem ni gestem, znał wiele takich, które nie potrafiły się wypowiedzieć i nie miały swojego zdania, znał wiele takich, które onieśmieliłby nudą każdego mężczyznę. Ale Melisande była Rosierem, znała swoją wartość. - Zaiste, powinienem mu złożyć podziękowania - Wiedziała, że nie mówił poważnie. Potrafił zadbać o swoją siostrę - a Flavien, upominając Melisande w tak okrutny sposób, wsadził nos w nieswoje sprawy, w wewnętrzne sprawy jego rodziny. O pół kroku za daleko.
- Pozwolił ci? - zdziwił się teatralnie na wieść o tym, że zaprosiła go do rezerwatu, nie kończąc zbyt łatwo tej szyderczej farsy - musiała dostrzec absurd własnej trwogi. - Po cóż miałabyś należeć do męskiego świata? Jesteś kobietą - broda nie dodałaby ci animuszu. Należeć do niego nie musisz, by przewyższyć tak mądrością, jak siłą charakteru niejednego mężczyznę - najczęściej to tacy przypominać ci będą o twoim miejscu. Kiedy skończą się już inne argumenty - zaszczuci, zagrożeni, poszukujący własnej męskości. - Powiedz, co twoim zdaniem usiłował osiągnąć Flavien? - Co najgorsze - pod przykrywką troski o jej dobro. - Zasiać w tobie ziarno niepewności względem naszej lojalności? - Czy to nie ponure, że poniekąd zdołał? Wystarczy szarpnąć odpowiednie sznurki, te najboleśniejsze, powiązane z największymi słabościami - a mury runą. Nie rozumiał jednak po co właściwie Flavien miałby to robić. Nie miał się za co mścić - nie mógł wiedzieć o Białej Willi.
- Po prostu bądź - odparł na jej ostatnie pytanie, naturalnie, że mogła mu pomóc. - Taka jak zawsze, dumna z tego kim jesteś i od kogo pochodzisz - Ich przodkinią potężna i silna kobieta, jedna z nielicznych, które zdołały wpisać się na karty historii. Jedna z nielicznych, która zwyciężyła bój o władzę z mężczyzną. - I przy najbliższej okazji odpowiedz mu na podobne słowa to, co mogłaby mu odpowiedzieć Mahaut. - Lub nasza matka - której mężczyźni jedli z ręki. Nie sądził, by ktokolwiek ośmielił się zwrócić w podobnym tonie ani do jednej, ani do drugiej.
Jeszcze, nie trwało to długo. Wspomnienie Blacka nie pozostało na jego twarzy obojętne, wykrzywiło jego usta w lekkim, choć niechętnym grymasie - czy naprawdę ten człowiek był tutaj tak ważny, by wdzierać się z tupetem pod dach ich domu i zakłócać spokój jego drogiej siostry? Coś w tym wszystkim nie grało. Nie podobał mu się sposób, w jaki Melisande mówiła o Alphardzie, nie podobało mu sie, że tak proste słowa tak łatwo zmąciły jej spokój. I nie podobało mu się też to, że ona sama nie potrafiła się w tym wszystkim odnaleźć.
- To, że nasza droga kuzynka przyjmie barwy Blacków, nie znaczy, że ci ludzie się kiedykolwiek zmienią. Łączy nas wielowiekowa tradycja nienawiści, sądziłaś, że przyjmie cię łagodniej? - To wróg, droga siostro. Naturalny, oczywisty wróg. Nigdy nie próbuj myśleć o nim inaczej. - Twoja zgoda na jego towarzystwo była zwyczajnie nieroztropna - nie karcił jej, jego głos był daleki od mentorskiego, nie miał też w sobie krzty wyrzutu lub zawodu, był przepełniony troską i niedopowiedzianą prośbą, by kolejny raz zastanowiła się nad odpowiedzią dłużej. - W obliczu nadchodzącej wojny sojusze są ważne, Melisande, ale przyjaźnie zawierane pod przymusem i w perspektywie większego zagrożenia są i zawsze będą kruche, mało znaczące. Nie spodziewaj się wiele po tym człowieku, na wiele nie zasługuje. - Nie miał jej za winną, raczej za zagubioną. Łatwowierną, w tym wypadku trochę naiwną, bo idealistyczną. I było w tym idealizmie coś pięknego, zbliżającego ją do Marie. - Jeśli obraził cię, wymawiając ci zalety dobrze wychowanej damy, może to świadczyć wyłącznie o nim jako o dżentelmenie. Brak mu manier, to wszystko, co może cię dzisiaj frustrować. - Ale nie o to chodzi, prawda, Melisande? Wpatrywał się w nią jak w pejzaż, poszukując w grymasach jej twarzy czegokolwiek, co dałoby w tym względzie choć lichą wskazówkę.
Znacznie większym zdumieniem było jednak wspomnienie Flaviena - rzekoma próba wystosowania pomocy, nazywając rzeczy po imieniu: sugestia, że rodzina Melisande nie jest w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa lub taktownego wychowania, przeciwnie do zachowania Blacka ocierało się gdzieś o nadużycie przyjaźni. Uniósł jedną brew, z niesmakiem, niezbyt przejęty smakując kolejnego łyku wybornego wina.
- A zatem - spróbował podsumować - zachowując pełną powagę - drugą część zmartwień ukochanej siostry - martwi cię, że Flavien nie potrafi pojąć, jak śmiesz myśleć i dbać o rodowe dziedzictwo? - Chciał dla niej dobrze - sama tak powiedziała - być może sprowadzenie tej myśli do absurdu da jej wystarczające świadectwo tego, że wystąpienie Lestrange'a było niczym innym, jak nieśmieszną farsą. - Że być może mógłby ci pomóc, ocalając przed rodziną i bliskimi, przed potwornymi, ostrzącymi sobie na ciebie kły smokami - Oboje doskonale wiedzieli, że Melisande nie groziło nic ze strony smoków - nie podchodziła do tych, które mogłyby jej zagrozić - zaganiając cię do haftowania? - Zachowanie powagi nie było łatwe, ale mocno się starał; znał wiele młodych dam, które faktycznie nie miały nic do zaoferowania ni słowem ni gestem, znał wiele takich, które nie potrafiły się wypowiedzieć i nie miały swojego zdania, znał wiele takich, które onieśmieliłby nudą każdego mężczyznę. Ale Melisande była Rosierem, znała swoją wartość. - Zaiste, powinienem mu złożyć podziękowania - Wiedziała, że nie mówił poważnie. Potrafił zadbać o swoją siostrę - a Flavien, upominając Melisande w tak okrutny sposób, wsadził nos w nieswoje sprawy, w wewnętrzne sprawy jego rodziny. O pół kroku za daleko.
- Pozwolił ci? - zdziwił się teatralnie na wieść o tym, że zaprosiła go do rezerwatu, nie kończąc zbyt łatwo tej szyderczej farsy - musiała dostrzec absurd własnej trwogi. - Po cóż miałabyś należeć do męskiego świata? Jesteś kobietą - broda nie dodałaby ci animuszu. Należeć do niego nie musisz, by przewyższyć tak mądrością, jak siłą charakteru niejednego mężczyznę - najczęściej to tacy przypominać ci będą o twoim miejscu. Kiedy skończą się już inne argumenty - zaszczuci, zagrożeni, poszukujący własnej męskości. - Powiedz, co twoim zdaniem usiłował osiągnąć Flavien? - Co najgorsze - pod przykrywką troski o jej dobro. - Zasiać w tobie ziarno niepewności względem naszej lojalności? - Czy to nie ponure, że poniekąd zdołał? Wystarczy szarpnąć odpowiednie sznurki, te najboleśniejsze, powiązane z największymi słabościami - a mury runą. Nie rozumiał jednak po co właściwie Flavien miałby to robić. Nie miał się za co mścić - nie mógł wiedzieć o Białej Willi.
- Po prostu bądź - odparł na jej ostatnie pytanie, naturalnie, że mogła mu pomóc. - Taka jak zawsze, dumna z tego kim jesteś i od kogo pochodzisz - Ich przodkinią potężna i silna kobieta, jedna z nielicznych, które zdołały wpisać się na karty historii. Jedna z nielicznych, która zwyciężyła bój o władzę z mężczyzną. - I przy najbliższej okazji odpowiedz mu na podobne słowa to, co mogłaby mu odpowiedzieć Mahaut. - Lub nasza matka - której mężczyźni jedli z ręki. Nie sądził, by ktokolwiek ośmielił się zwrócić w podobnym tonie ani do jednej, ani do drugiej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tristan był dla niej zawsze wzorem, był też jej ostoją, oparciem, powiernikiem. Towarzyszem, choć to on zarządzał rezerwatem wiedziała, że jej zdanie jest dla niego ważne, że jej sugestie są respektowane, czasem odnosiła wrażenie że działają w nim wspólnie. Ona biorąc na barki te części życia rezerwatu które rozumiała lepiej, których czuła się bliższa. W tym rozmowy - choćby z Greengrasami, których sama obecność zdawała się działać na niego drażniąco. Chyba oboje martwili się o Fantine, przyjęła wszystkie nauki ich matki, ale logiczność myślenia z jej urodą mogła okazać się zabójczą mieszanką. Wszyscy posiedli coś na rodzaj pewności, a może i pychy, ale musieli wiedzieć też jak ją wykorzystać. Tristan był. I wiedziała, że nie miało się to zmienić, niezależnie od ilości zdań których się podejmował potrafił odnaleźć czas i dla niej, choć rzadko o niego zabiegała wiedząc, że nie potrzebuje go tak mocno jak inne sprawy - które najczęściej należały załatwić niezwłocznie.
Odchyliła się swobodniej na siedzeniu, pociągając bosą stopę na siedzenie, trochę mocniej owinęła się pledem, kieliszek z winem na nowo znajdował się w jej dłoniach. Widziała jak usta jej brata wykrzywiły się na wspomnienie Blacka.
- Sama nie wiem, Tristanie. - przyznała spokojnie, wzruszając lekko ramionami. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco jak miała to w zwyczaju nie raz. Skinęła głową na jego kolejne słowa, sznurując usta widocznie zła na samą siebie. Miał rację, była w tamtym momencie nieroztropna. A nie powinna być. - Uznałam, że warto spróbować. Postawiłam na złe wnioski. Ale… - zawahała się chwilę zerkając na płyn w kieliszku, zmarszczyła lekko brwi zbierając myśli. - ... odniosłam wrażenie, które zdawało rozdzierać się na dwie strony. - nadal obserwowała czerwony płyn, który zataczał leniwe koła pod ruchem jej nadgarstka. - Z jednej strony wydawało mi się, że bylibyśmy w stanie się porozumieć. Poznanie go, mogłoby być rzeczywiście ciekawe. - przekrzywiła lekko głowę, sądziła, że Tristan zrozumie. Był dla niej zagadką, niezbadanym gruntem, kusiło ją by sprawdzić, co kryje, jaki jest. Był tajemnicą, a ona lubiła je badać. Zdawał się być z jakiś powodów inny niż większość - Z drugiej zaś, miałam wrażenie jakby... - zmarszczyła nos, wydymając usta, nie odnajdując jednak odpowiednich słów odpuściła. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się na słowa brata. Po raz drugi nie mówił o nim dobrze, właściwie nie słyszała jeszcze by jakikolwiek Rosier wyrażał się pozytywnie o Blacku, ale coś na rodzaj intuicji zdawało się podszeptywać jej jeden niepewny wniosek. - Coś was poróżniło? - zapytała a bruzda znacząca jej czoło nie zniknęła, stalowo błękitne spojrzenie oczekiwało na odpowiedź. Potrzebowała zrozumieć. Musiała zapytać, by mieć pewność. Wątpiła, by to Fantine mogła kiedykolwiek mieć coś wspólnego z Blackiem, nie była to ona, a jej przeczucie mówiło, że podszedł do niej z konkretnego powodu, że miał w tym jakiś cel. Musiał mieć, skoro zachował się właśnie w ten sposób. Ale może zwyczajnie się myliła, przyjęła błędne dane i założenia. Tristan mógł jej to jednak rozjaśnić.
Mówiła jednak dalej, a może zwyczajnie myślała pozwalając by myśli wypowiadały jej usta. Nigdy nie potrafiła jednoznacznie nazwać więzi, która ich łączyła, ale to on od dziecka zdawał jej się najbliższy. Słuchając wypowiedzi brata zaśmiała się melodyjnie, lekko, na chwilę pozbywając się ciężaru, który nadal lekko przysiadał na jej sercu.
- Wiem, to brzmi absurdalnie. - zgodziła się z niewypowiedzianym dokładnie stwierdzeniem brata. Westchnęła zaraz trochę ciężej jakby a na jej twarz powróciło strapienie. - Zdaję sobie sprawę z tego, jakie plotki rozpowszechniają moje znudzone własnym życiem koleżanki gdy nie ma mnie w pobliżu. Mimo wszystko martwi mnie, Tristanie, że przyjaciele naszej rodziny zdają się bardziej podzielać poglądy salonowych gęsi. Choć i to nie jest dla nich spójne, Marine zdawała się nie potrafić usiedzieć w miejscu prosząc o opowieści z Wyspy Wight. - zawyrokowała wracając pamięcią do spotkania z młódką. Uniosła leciutko kącik warg ku górze. Gdy jednak Tristan mówił dalej rozszerzyła w lekki zdumieniu oczy, a potem uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, dziękując za komplement który wypowiedział w jej kierunku. Zmarszczyła brwi na kolejne pytanie, dłoń uniosła się by skubnąć lekko dolną wargę.
- Myślę, że nie posunąłby się tak daleko. Chyba nie może znieść myśli, że postanowiłam kroczyć swoją drogą. Boli go, że nie wybrałam baletu. Zdaje się też posiadać przeświadczenie iż każdego dnia staję oko w oko z groźną bestią nie bacząc na własne życie. Niezmiennie usiłuje mi pomóc, pozostając głuchym na słowa które padają z moich ust. - zawyrokowała ostatecznie, dzieląc się własnymi przemyśleniami. Dokładnie pamiętała rozmowę z nim, pierwszą od jakiegoś czasu. Wcześniej niejako kończoną nim w ogóle się zaczęła. Przeczuwała, że nie skończy się to dobrze. Na kolejne ze słów skinęła głową z uśmiechem. Odwróciła spojrzenie i zerknęła w przestrzeń przed sobą. Lubiła ten widok. Ten widok oznaczał dom, jej serce drżało lekko na myśl, że niedługo będzie musiała go opuścić.
- Przepraszam. - powiedziała cicho w jej głosie widocznie dźwięczał smutek. - Nie wiem jak mogłam dopuścić ich głosy do siebie. - kontynuowała nie podnosząc głosu, przesunęła na niego spojrzenie, roziskrzone, pełne emocji. - Nikomu nie ufam jak tobie, całkowicie, bezwarunkowo. Możliwe, że nie ufam tak nikomu innemu. Gdybyś polecił mi skoczyć w ciemną przepaść choć bałabym się i nie wiedziała co spotkam na dole, skoczyłabym. Mam nadzieję, że o tym wiesz. - zakończyła cicho. Ostatnie czego chciałą to go zawieść. Nie liczyła się matka. Nie liczył się nikt, to jego zdanie miało dla niej największą wagę.
Odchyliła się swobodniej na siedzeniu, pociągając bosą stopę na siedzenie, trochę mocniej owinęła się pledem, kieliszek z winem na nowo znajdował się w jej dłoniach. Widziała jak usta jej brata wykrzywiły się na wspomnienie Blacka.
- Sama nie wiem, Tristanie. - przyznała spokojnie, wzruszając lekko ramionami. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco jak miała to w zwyczaju nie raz. Skinęła głową na jego kolejne słowa, sznurując usta widocznie zła na samą siebie. Miał rację, była w tamtym momencie nieroztropna. A nie powinna być. - Uznałam, że warto spróbować. Postawiłam na złe wnioski. Ale… - zawahała się chwilę zerkając na płyn w kieliszku, zmarszczyła lekko brwi zbierając myśli. - ... odniosłam wrażenie, które zdawało rozdzierać się na dwie strony. - nadal obserwowała czerwony płyn, który zataczał leniwe koła pod ruchem jej nadgarstka. - Z jednej strony wydawało mi się, że bylibyśmy w stanie się porozumieć. Poznanie go, mogłoby być rzeczywiście ciekawe. - przekrzywiła lekko głowę, sądziła, że Tristan zrozumie. Był dla niej zagadką, niezbadanym gruntem, kusiło ją by sprawdzić, co kryje, jaki jest. Był tajemnicą, a ona lubiła je badać. Zdawał się być z jakiś powodów inny niż większość - Z drugiej zaś, miałam wrażenie jakby... - zmarszczyła nos, wydymając usta, nie odnajdując jednak odpowiednich słów odpuściła. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się na słowa brata. Po raz drugi nie mówił o nim dobrze, właściwie nie słyszała jeszcze by jakikolwiek Rosier wyrażał się pozytywnie o Blacku, ale coś na rodzaj intuicji zdawało się podszeptywać jej jeden niepewny wniosek. - Coś was poróżniło? - zapytała a bruzda znacząca jej czoło nie zniknęła, stalowo błękitne spojrzenie oczekiwało na odpowiedź. Potrzebowała zrozumieć. Musiała zapytać, by mieć pewność. Wątpiła, by to Fantine mogła kiedykolwiek mieć coś wspólnego z Blackiem, nie była to ona, a jej przeczucie mówiło, że podszedł do niej z konkretnego powodu, że miał w tym jakiś cel. Musiał mieć, skoro zachował się właśnie w ten sposób. Ale może zwyczajnie się myliła, przyjęła błędne dane i założenia. Tristan mógł jej to jednak rozjaśnić.
Mówiła jednak dalej, a może zwyczajnie myślała pozwalając by myśli wypowiadały jej usta. Nigdy nie potrafiła jednoznacznie nazwać więzi, która ich łączyła, ale to on od dziecka zdawał jej się najbliższy. Słuchając wypowiedzi brata zaśmiała się melodyjnie, lekko, na chwilę pozbywając się ciężaru, który nadal lekko przysiadał na jej sercu.
- Wiem, to brzmi absurdalnie. - zgodziła się z niewypowiedzianym dokładnie stwierdzeniem brata. Westchnęła zaraz trochę ciężej jakby a na jej twarz powróciło strapienie. - Zdaję sobie sprawę z tego, jakie plotki rozpowszechniają moje znudzone własnym życiem koleżanki gdy nie ma mnie w pobliżu. Mimo wszystko martwi mnie, Tristanie, że przyjaciele naszej rodziny zdają się bardziej podzielać poglądy salonowych gęsi. Choć i to nie jest dla nich spójne, Marine zdawała się nie potrafić usiedzieć w miejscu prosząc o opowieści z Wyspy Wight. - zawyrokowała wracając pamięcią do spotkania z młódką. Uniosła leciutko kącik warg ku górze. Gdy jednak Tristan mówił dalej rozszerzyła w lekki zdumieniu oczy, a potem uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, dziękując za komplement który wypowiedział w jej kierunku. Zmarszczyła brwi na kolejne pytanie, dłoń uniosła się by skubnąć lekko dolną wargę.
- Myślę, że nie posunąłby się tak daleko. Chyba nie może znieść myśli, że postanowiłam kroczyć swoją drogą. Boli go, że nie wybrałam baletu. Zdaje się też posiadać przeświadczenie iż każdego dnia staję oko w oko z groźną bestią nie bacząc na własne życie. Niezmiennie usiłuje mi pomóc, pozostając głuchym na słowa które padają z moich ust. - zawyrokowała ostatecznie, dzieląc się własnymi przemyśleniami. Dokładnie pamiętała rozmowę z nim, pierwszą od jakiegoś czasu. Wcześniej niejako kończoną nim w ogóle się zaczęła. Przeczuwała, że nie skończy się to dobrze. Na kolejne ze słów skinęła głową z uśmiechem. Odwróciła spojrzenie i zerknęła w przestrzeń przed sobą. Lubiła ten widok. Ten widok oznaczał dom, jej serce drżało lekko na myśl, że niedługo będzie musiała go opuścić.
- Przepraszam. - powiedziała cicho w jej głosie widocznie dźwięczał smutek. - Nie wiem jak mogłam dopuścić ich głosy do siebie. - kontynuowała nie podnosząc głosu, przesunęła na niego spojrzenie, roziskrzone, pełne emocji. - Nikomu nie ufam jak tobie, całkowicie, bezwarunkowo. Możliwe, że nie ufam tak nikomu innemu. Gdybyś polecił mi skoczyć w ciemną przepaść choć bałabym się i nie wiedziała co spotkam na dole, skoczyłabym. Mam nadzieję, że o tym wiesz. - zakończyła cicho. Ostatnie czego chciałą to go zawieść. Nie liczyła się matka. Nie liczył się nikt, to jego zdanie miało dla niej największą wagę.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Senny nastrój Melisande budził w nim skrajności, z jednej strony martwił się o stan siostry, jak i wypowiadane przez nią słowa - znamionujące arogancję arystokratów zbyt mocno zainteresowanych wewnętrznymi sprawami Rosierów, winien rozmówić się z Flavienem w tym względzie - z drugiej strony przecież na jej twarzy malował się dziwny spokój; nie taki jak zawsze, inny, poruszony, choć nie zirytowany, trochę jakby ktoś zawładnął jej myślami bezwiednie, zakłócając harmonię, na którą reagowała już rzewnym znudzeniem. Patrzył na nią z uwagą, słuchając każdego wypowiadanego przez nią słowa, skupiając się na ich znaczeniu i na tym, co mogło kryć się za nimi. Potrafił ją rozumieć, tak jak ona rozumiała jego - łączyła ich ta sama krew i jedna dusza czerwonej róży.
- Chciałabyś się z nim porozumieć? - zapytał wprost, miała rację, nie przepadał za Alphardem. Nie sądził jednak, by za tą niechęcią stało cokolwiek istotniejszego od wojennej historii, którą w przeszłości przechodzili wspólnie. Był Rosierem - i jego obowiązkiem było nienawidzić każdego Blacka, tak go wychowano, musiał jednak przyznać, że w wymianie ciętych ripost odnajdywał niekiedy przyjemność, bo Alphard był wymagającym przeciwnikiem - a takich spotykał nieczęsto. - Jest dziedzicem Blacków, a ja Rosierów, poza tą zależnością nie poróżniło nas nic innego - zapewnił ją, nie wiedząc jeszcze, że za kilka dni, tygodni, miało to ulec zmianie za sprawą Deirdre. - Ale to przestaje mieć znaczenie, Melisande - dodał po chwili, jakby wyrwany z otępiałego zamyślenia; niełatwo było mu wypowiadać te słowa, ale musiała wiedzieć. Zaręczyny Cygnusa i Druelli miały ich pojednać, choć nikt nie mógł wiedzieć, czy zdołają się ziścić; jedno i drugie zdawało się nie wyczekiwać tego połączenia. - Nadchodzi wojna - kontynuował, patrząc na jej bladą twarz przeciętą siatką błękitnych żył; kieliszek z winem rzucał na nią burgundowy cień. - Straszna i długa - Nie poddadzą się bez walki szybko, wiedział o tym; nowy minister poczyniał sobie śmiało, zbyt śmiało, to był najlepszy moment na atak. Na rewolucję, której celem był powrót do korzeni, wyplewienie mugolskiej zarazy. - Krwawa i niebezpieczna - wiedzieli o tym wszystkim, wisiała w powietrzu; niepokoje dało się odczuć wszędzie. - A my i Blackowie będziemy walczyć po tej samej stronie - To było faktem. Ich członkowie oddali się rycerskiej sprawie, a od niej nie mogli się już odwrócić. Nie mogli się osłabiać, koncentrując się na konflikcie sprzed wieków, jaki zapadł między nimi; zażegnanie go to najrozsądniejsze, co mogli zrobić dzisiaj. Powoli - choć niechętnie - do tego dojrzewał.
Z westchnieniem wstał, opróżniając kieliszek i wziąwszy butelkę, obszedł krzesło siostry, wsparłszy się łokciami o tylne oparcie jej krzesła. Nonszalanckim winem zapełnił wpierw jej pustoszejący kieliszek, później swój.
- Nasi przyjaciele nie są naszymi przyjaciółmi, jeśli mają odwagę kwestionować nasze decyzje związane z wychowaniem naszych córek i zamierzają wtrącać się w nasze wewnętrzne sprawy, układając naszym córkom życie podług własnej woli - odparł wprost, ze stanowczością, z siłą, nie powinna się przejmować zdaniem Flaviena - miała przy sobie krewnych, których zdanie winno być ważniejsze od jego. Z zastanowieniem spojrzał przed siebie, mrużąc lekko oczy, kiedy przyglądał się bliżej niedookreślonej, wyimaginowanej przyszłości. - Wyobrażasz sobie mnie, pouczajacego Marine, że deska opery, w której występuje, jest dla niej nieodpowiednia? - Występowała w rodowym przybytku, doskonale reprezentując herb, pod którym się zrodziła, przez myśl mu nie przeszła podobnie absurdalna myśl - użył swych słów wyłącznie jako porównania. Melisande nie robiła wszak nic innego. - Cenimy sobie sztukę, ale nasza historia jest historią władców smoków, nie tancerzy; jeśli Flavien tego nie rozumie, powinien przestudiować raz jeszcze skorowidz czystości krwi - przy swojej pozycji winien znać go już na pamięć. - Był na niego zły. Zły, że tchnął w Melisande wątpliwości i zły, że odważył się wypowiedzieć podobne słowa. - Plotki mają swoje zalety - stwierdził tez przewrotnie - odstraszą od ciebie słabych mężczyzn - Nie chciał dla niej nikogo takiego. Nadchodziła wojna, a na niej mogli przetrwać tylko silniejsi. Melisande była jak najcenniejszy rubin w skarbcu, po śmierci Marianne musiała zająć jej pozycję najstarszej z sióstr i zadbać o sojuszniczą siłę rodziny. - Jesteśmy zbyt dumni, by przejmować się tym, co o nas mówią - dodał, nie upominając i nie oceniając, przejść obok pewnych zarzutów obojętnie musiało być jej trudno. - Pewność siebie i pewność tego, ze wiesz, co robisz, ocali cię przed błędną oceną - Pod tym względem nie było mu przecież wcale łatwiej, jako najstarszy - jedyny, a zatem równocześnie najmłodszy - syn musiał udowodnić przed rodziną swoją siłę i swoją wartość. Musiał udowodnić, że godzin był tytułu dziedzica, pomimo zatrutego żałobą serca.
- Ufam, że opowiedziałaś jej wszystko ze szczegółami - pociągnął, upijając łyk wina - i odstawiając wreszcie na stół trzymaną wciąż w ręku karafkę. Tak naprawdę, po niespodziewanym ataku choroby Morgotha, to ona ich tamtego dnia ocaliła. - Bez ciebie nie odnieślibyśmy sukcesu, nikt z nas nie potrafił zareagować. Powinnaś być z siebie dumna - nie mniej, niż ja jestem z ciebie. - Jego lewa dłoń zsunęła się na jej ramię w braterskim, ciepłym uścisku. - Potrafisz sama sobie pomóc. - Choć wszyscy cię wspieramy, choć otrzymasz też pomoc od każdego z nas, bo jesteś Rosierem: i każdy inny Rosier wskoczy za tobą w ogień. - Nie potrzebujesz miałkich upomnień od czarodziejów, którzy wytaczając je przeciwko tobie popełniają jedynie towarzyskie faux pas. Jeśli Flavien nie potrafi uszanować naszych zwyczajów, ty nie musisz szanować jego. - Czy powinien pomówić z Evandrą, by go zganiła na poziomie, którego nie można byłoby jeszcze nazwać kryzysem w relacjach?
- Skoczyłbym tam za ciebie, mam nadzieję, że i ty o tym wiesz - odparł na jej wyznanie, nie wypuszczając z uścisku jej ramienia. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby ból po śmierci Marie wrócił jak echo, zbierając kolejne żniwo; wszystko, co robił, robił też dla niej - dbając o jej bezpieczeństwo, pozycję i reputację.
- Chciałabyś się z nim porozumieć? - zapytał wprost, miała rację, nie przepadał za Alphardem. Nie sądził jednak, by za tą niechęcią stało cokolwiek istotniejszego od wojennej historii, którą w przeszłości przechodzili wspólnie. Był Rosierem - i jego obowiązkiem było nienawidzić każdego Blacka, tak go wychowano, musiał jednak przyznać, że w wymianie ciętych ripost odnajdywał niekiedy przyjemność, bo Alphard był wymagającym przeciwnikiem - a takich spotykał nieczęsto. - Jest dziedzicem Blacków, a ja Rosierów, poza tą zależnością nie poróżniło nas nic innego - zapewnił ją, nie wiedząc jeszcze, że za kilka dni, tygodni, miało to ulec zmianie za sprawą Deirdre. - Ale to przestaje mieć znaczenie, Melisande - dodał po chwili, jakby wyrwany z otępiałego zamyślenia; niełatwo było mu wypowiadać te słowa, ale musiała wiedzieć. Zaręczyny Cygnusa i Druelli miały ich pojednać, choć nikt nie mógł wiedzieć, czy zdołają się ziścić; jedno i drugie zdawało się nie wyczekiwać tego połączenia. - Nadchodzi wojna - kontynuował, patrząc na jej bladą twarz przeciętą siatką błękitnych żył; kieliszek z winem rzucał na nią burgundowy cień. - Straszna i długa - Nie poddadzą się bez walki szybko, wiedział o tym; nowy minister poczyniał sobie śmiało, zbyt śmiało, to był najlepszy moment na atak. Na rewolucję, której celem był powrót do korzeni, wyplewienie mugolskiej zarazy. - Krwawa i niebezpieczna - wiedzieli o tym wszystkim, wisiała w powietrzu; niepokoje dało się odczuć wszędzie. - A my i Blackowie będziemy walczyć po tej samej stronie - To było faktem. Ich członkowie oddali się rycerskiej sprawie, a od niej nie mogli się już odwrócić. Nie mogli się osłabiać, koncentrując się na konflikcie sprzed wieków, jaki zapadł między nimi; zażegnanie go to najrozsądniejsze, co mogli zrobić dzisiaj. Powoli - choć niechętnie - do tego dojrzewał.
Z westchnieniem wstał, opróżniając kieliszek i wziąwszy butelkę, obszedł krzesło siostry, wsparłszy się łokciami o tylne oparcie jej krzesła. Nonszalanckim winem zapełnił wpierw jej pustoszejący kieliszek, później swój.
- Nasi przyjaciele nie są naszymi przyjaciółmi, jeśli mają odwagę kwestionować nasze decyzje związane z wychowaniem naszych córek i zamierzają wtrącać się w nasze wewnętrzne sprawy, układając naszym córkom życie podług własnej woli - odparł wprost, ze stanowczością, z siłą, nie powinna się przejmować zdaniem Flaviena - miała przy sobie krewnych, których zdanie winno być ważniejsze od jego. Z zastanowieniem spojrzał przed siebie, mrużąc lekko oczy, kiedy przyglądał się bliżej niedookreślonej, wyimaginowanej przyszłości. - Wyobrażasz sobie mnie, pouczajacego Marine, że deska opery, w której występuje, jest dla niej nieodpowiednia? - Występowała w rodowym przybytku, doskonale reprezentując herb, pod którym się zrodziła, przez myśl mu nie przeszła podobnie absurdalna myśl - użył swych słów wyłącznie jako porównania. Melisande nie robiła wszak nic innego. - Cenimy sobie sztukę, ale nasza historia jest historią władców smoków, nie tancerzy; jeśli Flavien tego nie rozumie, powinien przestudiować raz jeszcze skorowidz czystości krwi - przy swojej pozycji winien znać go już na pamięć. - Był na niego zły. Zły, że tchnął w Melisande wątpliwości i zły, że odważył się wypowiedzieć podobne słowa. - Plotki mają swoje zalety - stwierdził tez przewrotnie - odstraszą od ciebie słabych mężczyzn - Nie chciał dla niej nikogo takiego. Nadchodziła wojna, a na niej mogli przetrwać tylko silniejsi. Melisande była jak najcenniejszy rubin w skarbcu, po śmierci Marianne musiała zająć jej pozycję najstarszej z sióstr i zadbać o sojuszniczą siłę rodziny. - Jesteśmy zbyt dumni, by przejmować się tym, co o nas mówią - dodał, nie upominając i nie oceniając, przejść obok pewnych zarzutów obojętnie musiało być jej trudno. - Pewność siebie i pewność tego, ze wiesz, co robisz, ocali cię przed błędną oceną - Pod tym względem nie było mu przecież wcale łatwiej, jako najstarszy - jedyny, a zatem równocześnie najmłodszy - syn musiał udowodnić przed rodziną swoją siłę i swoją wartość. Musiał udowodnić, że godzin był tytułu dziedzica, pomimo zatrutego żałobą serca.
- Ufam, że opowiedziałaś jej wszystko ze szczegółami - pociągnął, upijając łyk wina - i odstawiając wreszcie na stół trzymaną wciąż w ręku karafkę. Tak naprawdę, po niespodziewanym ataku choroby Morgotha, to ona ich tamtego dnia ocaliła. - Bez ciebie nie odnieślibyśmy sukcesu, nikt z nas nie potrafił zareagować. Powinnaś być z siebie dumna - nie mniej, niż ja jestem z ciebie. - Jego lewa dłoń zsunęła się na jej ramię w braterskim, ciepłym uścisku. - Potrafisz sama sobie pomóc. - Choć wszyscy cię wspieramy, choć otrzymasz też pomoc od każdego z nas, bo jesteś Rosierem: i każdy inny Rosier wskoczy za tobą w ogień. - Nie potrzebujesz miałkich upomnień od czarodziejów, którzy wytaczając je przeciwko tobie popełniają jedynie towarzyskie faux pas. Jeśli Flavien nie potrafi uszanować naszych zwyczajów, ty nie musisz szanować jego. - Czy powinien pomówić z Evandrą, by go zganiła na poziomie, którego nie można byłoby jeszcze nazwać kryzysem w relacjach?
- Skoczyłbym tam za ciebie, mam nadzieję, że i ty o tym wiesz - odparł na jej wyznanie, nie wypuszczając z uścisku jej ramienia. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby ból po śmierci Marie wrócił jak echo, zbierając kolejne żniwo; wszystko, co robił, robił też dla niej - dbając o jej bezpieczeństwo, pozycję i reputację.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Rozmowa z nim była niemal jak zagłębianie się we własne rozważania, choć niepodważalnie posiadała jeden atut, czynnik który dodawał. Dodatkowe spojrzenie, inne, ale potrzebne - czasem nawet konieczne. Kochała go całym sercem, również za to, że potrafił odnaleźć dla niej czas mimo, że obowiązków jedynie mu przybywało. Zawsze był]. Obok. gotowy by wspomóc ją - zarówno słowem, jak i czynem. Gdyby poprosiła, ściągnąłby jej gwiazdkę z nieba. Jednak nigdy jej nie potrzebowała o czym też wiedział.
- I tak, i nie. - odpowiedziała bratu, zgodnie z prawdą. Zmarszczyła leciutko brwi brnąc przez myśli i odczucia. Wygięła wargi w uśmiechu, łagodnym, odrobinę leniwym. Jakby bawiło ją własne niezdecydowanie. - Jest bystry i wie jak odpowiednio dobierać słowa. - jak zawinąć je, którymi zmienić tor rozmowy. Doskonale rozumiał, że nie tylko różdżka była bronią. Uniosła dłoń by skubnąć lekko dolną wargę - To dość… - zawiesiła lekko głos poszukując odpowiedniego słowa - odżywcze? - nie była do końca zadowolona z tego zwrotu, jednak nie próbowała odnaleźć lepszego. Większość jej rozmów pozostawiała wiele do życzenia. Inne lady lubowały się w rozmowach o haftach i koronkach, które nigdy nie leżały w spectrum jej zainteresowań. Na salonach rzucało się półsłówkami, pozostawało w bezpiecznych i odpowiednich rejonach - Jest też jednak Blackiem, a o nich nigdy nie miałam dobrego zdania. Irytuje mnie, nie tylko dlatego, że pozwoliłam się podejść. Drażni to, co dostrzegam w jego spojrzeniu. Teraz będzie mógł jedynie żałować iż odtrącił dłoń, którą ku niemu wyciągnęłam. - nie obiecywała, to było już postanowione. Jednak kolejne słowa, które wydobyły się z ust jej brat sprawiły że uniosła lekko brwi. To nie była prośba do świata, to było stwierdzenie pełne mocy. Jeśli rodowe relacje traciły na ważności, musiało dziać się więcej, niż była tego świadoma. Zawiesiła wzrok na Tristanie wiedząc, że nie mówiłby tego, gdyby nie zamierzał powiedzieć więcej. I nie myliła się. Przez kilka chwil milczała po jego wyznaniu trawiąc zasłyszane słowa. Dłoń znów nieświadomie skubnęła dolną wargę.
- Longbottom? - zapytała unosząc kieliszek, choć w jej spojrzeniu widać było, że nadal rozmyśla. Nowy minister magii wprowadzał chaos, nie cenił tych samych wartości co oni, przychylał się do mieszania krwi. Ale to nie on odpowiadał za pożar Ministerstwa, o który podejrzewano kogoś innego. Kogoś o kim usłyszała dopiero niedawno. - Czy Lord Voldemort? - nie znany był powód ataku na Ministerstwo, to dwie jednostki zdawały jej się najmocniej kontrowersyjne w ostatnim czasie. Możliwe, że się myliła, jeśli tak, brat i tak miał ją uświadomić - dzisiaj, albo za jakiś czas, taki, jaki będzie stosowny.
Uniosła lekko kieliszek by ułatwić bratu zadanie. Nawet nie drgnęła gdy wypowiadał słowa z mocą. Miał rację, a ona zachowała się niczym młoda gąska, głupia i niedoświadczona. Flavien dotknął strun których nie powinien i przez to straciła nad sobą opanowanie. Była na siebie zła. Dwie różne rozmowy, dwa inne błędy. Jednak wiedziała, że obu mogła uniknąć. To bolało ją najmocniej. Westchnęła w lekkim rozbawieniu. Marine nie pasowała nigdzie indziej, nie tylko dlatego że było to jej rodową spuścizną. Choć może, właśnie dlatego nigdzie indziej, nie lśniłaby tak pięknie.
- To fakt. - zgodziła się z bratem posyłając uśmiech w jego kierunku. - Choć czasem mam wrażenie, że coraz trudniej o takich. - mruknęła kręcąc lekko nosem. Może zwyczajnie ona była wybredna. Może po prostu pilnowała się, by nie pozwolić komuś skraść jej serca doskonale wiedząc, że jej jednostka jest ważną figurą w rodowej rozgrywce. Wolała oszczędzić sobie zawodu. Tylko, czy nie zamknęła się całkowicie? Czy kiedy nadejdzie pora, będzie potrafiła pokochać? Odepchnęła od siebie ponure myśli, gdy dłoń Tristana odnalazła jej ramię. Uniosła swoją by położyć ją na tej należącej do niego.
- Opowiedziałam. - potwierdziła uśmiechając się lekko, zawiesiła spojrzenie na widoku rozpościerającym się przed nią. Uśmiech złagodził jej oblicze. - Nigdy nie sądziłam, że to ja będą tą, która uratuje dzień. - zaśmiała się dźwięcznie, lekko, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Nadal sądziła, że jedynie była. I tylko tyle, przypadkiem znalazła się tam, gdzie mogła się przydać. Szczęśliwie dla nich wszystkich, radziła sobie z transmutacją. Dość przeciętnie, jednak, jak się okazało, wystarczająco.
- Wiem. - szepnęła w odpowiedzi zaciskając odrobinę mocniej dłoń. Czuła ciepło jego skóry i to wlewało w nią spokój. Bo miał zawsze być dla niej i przy niej. To jedno, miało pozostać niezmienne.
- I tak, i nie. - odpowiedziała bratu, zgodnie z prawdą. Zmarszczyła leciutko brwi brnąc przez myśli i odczucia. Wygięła wargi w uśmiechu, łagodnym, odrobinę leniwym. Jakby bawiło ją własne niezdecydowanie. - Jest bystry i wie jak odpowiednio dobierać słowa. - jak zawinąć je, którymi zmienić tor rozmowy. Doskonale rozumiał, że nie tylko różdżka była bronią. Uniosła dłoń by skubnąć lekko dolną wargę - To dość… - zawiesiła lekko głos poszukując odpowiedniego słowa - odżywcze? - nie była do końca zadowolona z tego zwrotu, jednak nie próbowała odnaleźć lepszego. Większość jej rozmów pozostawiała wiele do życzenia. Inne lady lubowały się w rozmowach o haftach i koronkach, które nigdy nie leżały w spectrum jej zainteresowań. Na salonach rzucało się półsłówkami, pozostawało w bezpiecznych i odpowiednich rejonach - Jest też jednak Blackiem, a o nich nigdy nie miałam dobrego zdania. Irytuje mnie, nie tylko dlatego, że pozwoliłam się podejść. Drażni to, co dostrzegam w jego spojrzeniu. Teraz będzie mógł jedynie żałować iż odtrącił dłoń, którą ku niemu wyciągnęłam. - nie obiecywała, to było już postanowione. Jednak kolejne słowa, które wydobyły się z ust jej brat sprawiły że uniosła lekko brwi. To nie była prośba do świata, to było stwierdzenie pełne mocy. Jeśli rodowe relacje traciły na ważności, musiało dziać się więcej, niż była tego świadoma. Zawiesiła wzrok na Tristanie wiedząc, że nie mówiłby tego, gdyby nie zamierzał powiedzieć więcej. I nie myliła się. Przez kilka chwil milczała po jego wyznaniu trawiąc zasłyszane słowa. Dłoń znów nieświadomie skubnęła dolną wargę.
- Longbottom? - zapytała unosząc kieliszek, choć w jej spojrzeniu widać było, że nadal rozmyśla. Nowy minister magii wprowadzał chaos, nie cenił tych samych wartości co oni, przychylał się do mieszania krwi. Ale to nie on odpowiadał za pożar Ministerstwa, o który podejrzewano kogoś innego. Kogoś o kim usłyszała dopiero niedawno. - Czy Lord Voldemort? - nie znany był powód ataku na Ministerstwo, to dwie jednostki zdawały jej się najmocniej kontrowersyjne w ostatnim czasie. Możliwe, że się myliła, jeśli tak, brat i tak miał ją uświadomić - dzisiaj, albo za jakiś czas, taki, jaki będzie stosowny.
Uniosła lekko kieliszek by ułatwić bratu zadanie. Nawet nie drgnęła gdy wypowiadał słowa z mocą. Miał rację, a ona zachowała się niczym młoda gąska, głupia i niedoświadczona. Flavien dotknął strun których nie powinien i przez to straciła nad sobą opanowanie. Była na siebie zła. Dwie różne rozmowy, dwa inne błędy. Jednak wiedziała, że obu mogła uniknąć. To bolało ją najmocniej. Westchnęła w lekkim rozbawieniu. Marine nie pasowała nigdzie indziej, nie tylko dlatego że było to jej rodową spuścizną. Choć może, właśnie dlatego nigdzie indziej, nie lśniłaby tak pięknie.
- To fakt. - zgodziła się z bratem posyłając uśmiech w jego kierunku. - Choć czasem mam wrażenie, że coraz trudniej o takich. - mruknęła kręcąc lekko nosem. Może zwyczajnie ona była wybredna. Może po prostu pilnowała się, by nie pozwolić komuś skraść jej serca doskonale wiedząc, że jej jednostka jest ważną figurą w rodowej rozgrywce. Wolała oszczędzić sobie zawodu. Tylko, czy nie zamknęła się całkowicie? Czy kiedy nadejdzie pora, będzie potrafiła pokochać? Odepchnęła od siebie ponure myśli, gdy dłoń Tristana odnalazła jej ramię. Uniosła swoją by położyć ją na tej należącej do niego.
- Opowiedziałam. - potwierdziła uśmiechając się lekko, zawiesiła spojrzenie na widoku rozpościerającym się przed nią. Uśmiech złagodził jej oblicze. - Nigdy nie sądziłam, że to ja będą tą, która uratuje dzień. - zaśmiała się dźwięcznie, lekko, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Nadal sądziła, że jedynie była. I tylko tyle, przypadkiem znalazła się tam, gdzie mogła się przydać. Szczęśliwie dla nich wszystkich, radziła sobie z transmutacją. Dość przeciętnie, jednak, jak się okazało, wystarczająco.
- Wiem. - szepnęła w odpowiedzi zaciskając odrobinę mocniej dłoń. Czuła ciepło jego skóry i to wlewało w nią spokój. Bo miał zawsze być dla niej i przy niej. To jedno, miało pozostać niezmienne.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Odżywcze. Zadumał się nad jej słowem, szukając w nim sensu; każde ze słów miało wszak znaczenie, skrytą myśl zakamuflowaną bardziej wyważonym słowem. Drażniła ją jego obecność, ale podobała jej się równocześnie - bez wątpienia była dla niej odskocznią od tego, co serwowano jej ostatnio, uprzejmą przeciwwagą do pouczającego ją Lestrange'a; znał Alpharda na tyle, by wiedzieć, że ten potrafił nie przebierać w słowach - i wykraczać dalece ponad to, czego od niego oczekiwano jako od lorda, Blacka, syna i brata. Przełamywał konwenanse z łatwością, być może nawet nie czując, że to robił - lub nie interesując się tym zanadto. Z tego wszak słynął. Nie powiedział nic, przyjmując jej opinię, akceptując ją taką, jaką była - z tą samą emocją przyjmując sprostowanie dotyczące Blacków.
- To powinno burzyć wyłącznie jego spokój, droga Melisande - To on, on miał żałować niepochwycenia wyciągniętej dłoni.
- Longbottom zapragnął ułożyć piętrzące się do nieba stosy czarnomagicznych ksiąg; posłać nas wszystkich na szubienicę, oddać w prezencie rozwścieczonemu motłochowi jako dar za ich naturalnie niższą pozycję. Czy można nas jednak winić, że zrodziliśmy się do pełnienia funkcji istotniejszych od reszty społeczeństwa? Jeśli ci je przejmą - dokąd będzie się kierował nasz świat? - Zamyślił się dłuższą chwilę, nie widział potrzeby wtajemniczać Melisande w szczegóły wprost, potrafiła czytać między wierszami i wnioskować ze słów i obserwacji, nie tylko jego samego, ale i gazet i świata. O ile haftowanie nie zajmowało jej umysłu, to z polityką była przecież na bieżąco. Longbottom zamierzał skończyć z przywilejami arystokratów, obedrzeć ich z bezkarności, a to Tristanowi było wybitnie nie w smak. I nie tylko jemu. - Lord Voldemort zaś przypomina nam o naszych powinnościach, naszej pozycji i o tym, jak ważna jest czysta krew - i jakie to ważne, by ją w czystości utrzymać. Nas, uświęconych rodzin, jest tak niewiele. Nie pozwolimy odebrać sobie tego, co nasze i Longbottom doskonale o tym wie. - W przeciwieństwie do swoich poprzedników: nie był głupi. A to też było Tristanowi - i nie tylko - wybitnie nie na rękę. Wojna była oczywistym następstwem zdarzeń. Ledwie zapełnił kieliszek Melisande, a dolał wina także do własnego, przez chwilę oglądając butelkę - i obejrzawszy datę na etykiecie, odstawił ją znów na stół. Poczuł dłoń Melisande na własnej, była ciepła - i niezwykle delikatna, jak dłoń damy być powinna. Ktokolwiek sądził, że nie pełniła swoich obowiązków należycie, mylił się srodze, jej dłonie były nieskalane brudną pracą.
- To nie czasy się zmieniają - odparł melancholijnie - a my sami - jesteśmy dojrzalsi, doroślejsi, patrzymy głębiej i dalej, czytamy między wierszami, słyszymy więcej. - O prawdziwych przyjaciół zawsze było i będzie trudno. - Być może dlatego to takie ważne, by gałęzie naszego krzewu pozostały ciasno splecione; Melisande nie pozostanie zawsze z nimi fizycznie, ale duchem - pozostanie pąkiem róży otoczonym kilkoma rzędami ostrych kolców różanego krzewu. - Nie zawsze to widzieliśmy - Czy pamiętasz, jak bawiliśmy się z Dianą Crouch? Czy spodziewaliśmy się, że kawaler, który pojął za żonę Marianne, wykaże się taką nieodpowiedzialnością? Z odpowiedniej perspektywy widok był wyraźniejszy, a każda taka porażka - przestrzegała przed przyszłością. To było ważne. Ważne, by nie popełnić tych samych błędów przy drugiej z sióstr.
- Przez moment uwierzyłem, że wszystko zostało stracone - Kiedy Morgoth upadł, kiedy zmogła go choroba, w najmniej oczekiwanym, w najgorszym dla wyprawy momencie. Tylko on mógł im wtedy pomóc, to on był wyznaczony do tego zadania. - Ale wtedy ty ocaliłaś wszystko - Nie byłby w stanie zrobić tego samemu. - Dziękuję - I chciał, by znała jego wdzięczność, choć wiedział, że jej nie potrzebowała. Wysunął palce, chcąc ująć jej dłoń, zacisnąć w mocnym, ciasnym uścisku własnej. Uścisku pełnym nie tylko wdzięczności, ale i niemej obietnicy stałego gruntu, po którym będzie mogła przejść przez wszystkie swoje wątpliwości - przez te, o których mówiła dzisiaj i przez te, które dopiero nadejdą. - Robi się późno - zauważył - wracajmy - Niebawem opadnie mżawka, zmagał się też coraz silniejszy letni wiatr. Anomalie były zaś nieprzewidywalne - nie lubił, gdy ktokolwiek przebywał po zmroku na zewnątrz po tym, co ich spotkało początkiem maja. Nie wypuszczając jej dłoni z uścisku - wyszedł przed nią, zamierzając pomóc jej powstać.
/ zt x2
- To powinno burzyć wyłącznie jego spokój, droga Melisande - To on, on miał żałować niepochwycenia wyciągniętej dłoni.
- Longbottom zapragnął ułożyć piętrzące się do nieba stosy czarnomagicznych ksiąg; posłać nas wszystkich na szubienicę, oddać w prezencie rozwścieczonemu motłochowi jako dar za ich naturalnie niższą pozycję. Czy można nas jednak winić, że zrodziliśmy się do pełnienia funkcji istotniejszych od reszty społeczeństwa? Jeśli ci je przejmą - dokąd będzie się kierował nasz świat? - Zamyślił się dłuższą chwilę, nie widział potrzeby wtajemniczać Melisande w szczegóły wprost, potrafiła czytać między wierszami i wnioskować ze słów i obserwacji, nie tylko jego samego, ale i gazet i świata. O ile haftowanie nie zajmowało jej umysłu, to z polityką była przecież na bieżąco. Longbottom zamierzał skończyć z przywilejami arystokratów, obedrzeć ich z bezkarności, a to Tristanowi było wybitnie nie w smak. I nie tylko jemu. - Lord Voldemort zaś przypomina nam o naszych powinnościach, naszej pozycji i o tym, jak ważna jest czysta krew - i jakie to ważne, by ją w czystości utrzymać. Nas, uświęconych rodzin, jest tak niewiele. Nie pozwolimy odebrać sobie tego, co nasze i Longbottom doskonale o tym wie. - W przeciwieństwie do swoich poprzedników: nie był głupi. A to też było Tristanowi - i nie tylko - wybitnie nie na rękę. Wojna była oczywistym następstwem zdarzeń. Ledwie zapełnił kieliszek Melisande, a dolał wina także do własnego, przez chwilę oglądając butelkę - i obejrzawszy datę na etykiecie, odstawił ją znów na stół. Poczuł dłoń Melisande na własnej, była ciepła - i niezwykle delikatna, jak dłoń damy być powinna. Ktokolwiek sądził, że nie pełniła swoich obowiązków należycie, mylił się srodze, jej dłonie były nieskalane brudną pracą.
- To nie czasy się zmieniają - odparł melancholijnie - a my sami - jesteśmy dojrzalsi, doroślejsi, patrzymy głębiej i dalej, czytamy między wierszami, słyszymy więcej. - O prawdziwych przyjaciół zawsze było i będzie trudno. - Być może dlatego to takie ważne, by gałęzie naszego krzewu pozostały ciasno splecione; Melisande nie pozostanie zawsze z nimi fizycznie, ale duchem - pozostanie pąkiem róży otoczonym kilkoma rzędami ostrych kolców różanego krzewu. - Nie zawsze to widzieliśmy - Czy pamiętasz, jak bawiliśmy się z Dianą Crouch? Czy spodziewaliśmy się, że kawaler, który pojął za żonę Marianne, wykaże się taką nieodpowiedzialnością? Z odpowiedniej perspektywy widok był wyraźniejszy, a każda taka porażka - przestrzegała przed przyszłością. To było ważne. Ważne, by nie popełnić tych samych błędów przy drugiej z sióstr.
- Przez moment uwierzyłem, że wszystko zostało stracone - Kiedy Morgoth upadł, kiedy zmogła go choroba, w najmniej oczekiwanym, w najgorszym dla wyprawy momencie. Tylko on mógł im wtedy pomóc, to on był wyznaczony do tego zadania. - Ale wtedy ty ocaliłaś wszystko - Nie byłby w stanie zrobić tego samemu. - Dziękuję - I chciał, by znała jego wdzięczność, choć wiedział, że jej nie potrzebowała. Wysunął palce, chcąc ująć jej dłoń, zacisnąć w mocnym, ciasnym uścisku własnej. Uścisku pełnym nie tylko wdzięczności, ale i niemej obietnicy stałego gruntu, po którym będzie mogła przejść przez wszystkie swoje wątpliwości - przez te, o których mówiła dzisiaj i przez te, które dopiero nadejdą. - Robi się późno - zauważył - wracajmy - Niebawem opadnie mżawka, zmagał się też coraz silniejszy letni wiatr. Anomalie były zaś nieprzewidywalne - nie lubił, gdy ktokolwiek przebywał po zmroku na zewnątrz po tym, co ich spotkało początkiem maja. Nie wypuszczając jej dłoni z uścisku - wyszedł przed nią, zamierzając pomóc jej powstać.
/ zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Mademoiselle Choupette, młoda i rozpieszczona kotka syjamska, leżała rozciągnięta na wyściełanej miękkim materiałem ławeczce, grzejąc się w ostatnich promieniach czerwcowego słońca, tuż obok swojej pani, która od czasu do czasu wyciągała dłoń, by z czułością pogładził jasne, miękkie futerko. Lektura najnowszego numeru Czarownicy, wydanego zaledwie wczoraj, dziewiętnastego czerwca, pochłonęła jednak Fantine tak mocno, że zapomniała o swojej pupilce, na co ta zareagowała rozgniewanym miauknięciem.
Nie mniejsza irytacja pojawiła się na twarzy Róży, gdy otworzyła gazetę na stronach poświęconych lady doyenne rodu Selwyn, Morganie, bo nazwisko to wzbudzało w niej jeszcze większy wstręt i niechęć niż jeszcze pól roku później. Ta rodzina przynosiła czarodziejskiemu światu wyłącznie wstyd już od wielu miesięcy. Wydała na świat tylu zdrajców, że nie mieściło się to w głowie! Alexander i Lucinda to jednak jedno, ale jedna z salamander uczyniła Rosierom najgorszy afront... Wybierając zdrajców krwi ponad lorda Mathieu.
Fantine prychnęła z głęboką pogardą, lecz czytała dalej, bo jedno należało przyznać - jak na damę liczącą sobie lat pięćdziesiąt siedem, to lady Morgana prezentowała się więcej niż dobrze. Doskonale wręcz. Urody i smukłości sylwetki mogła pozazdrościć jej nie jedna młódka. Róża przyznawała to z niechęcią. Czy naprawdę dzieliłaby się swoimi sekretami z czytelniczkami Czarownicy? Z drugiej jednak strony - czegóż się nie zrobi, by odzyskać sympatię ludzi i odczarować złą reputację? Krewni narobili lady Morganie tyle wstydu, że będzie musiała teraz niemal wyjść z siebie, aby przywrócić dobre imię Selwynom.
- Już cicho, cicho... - wyszeptała do Mademoiselle Choupette, która podniosła się, domagając uwagi od swojej właścicielki. Próbowała wpakować się Fantine na kolana, lecz nie mogła jej na to pozwolić. Lekka, letnia suknia z bordowego materiału miała zbyt ciemny odcień i kosztowała zbyt wiele, by pojawiła się na niej kocia sierść.
Odłożyła ostrożnie czasopismo na marmurowy stół, po czym klasnęła kilkukrotnie w dłonie. Oczekując na charakterystyczny trzask, oznajmiający pojawienie się Prymulki, sięgnęła po złoty kielich, napełnił się magicznie sam, by uraczyć się lekkim, skrzacim winem - idealnym na ciepły, letni wieczór taki jak ten.
- W czym mogę służyć, panienko Fantine? - spytała pokornie skrzatka, obleczona w czystą, kuchenną serwetę, skłaniając się przed siostrą swego pana uniżenie.
- Znajdź i wezwij Claude, dobrze? - poleciła jej najmłodsza z Róż. Sprawa wymagała delikatności i wolała nie powierzać jej skrzatowi domowemu. Prymulka była niezawodna, to oczywiste, jednakże większe zaufanie wciąż miała do czarodzieja.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rząd magicznych świec lewitował pod jedną ze ścian, kiedy to na przeciwległej znajdowały się setki, jak nie tysiące litrów leżakującego wina. Wypełniały butelki i beczki o kształtach tak rozmaitych i przyziemnych jakie tylko można było sobie wyobrazić. Claude podążał wzdłuż tej kolekcji z lumosem przed twarzą, nadwornym kucharzem po prawej, jak i starym skrzatem po lewej. Zatrzymał się gwałtownie robiąc krok w tył. Zbliżył różdżkę w stronę regałów. Wszyscy wstrzymali powietrze.
- Jest.. - zakomunikował komisyjnym szeptem sięgając po butelkę z wytłoczonymi złotem litery. Kucharz westchną z ulgą przecierając pomimo chłodu piwnicy spotniałe czoło. Skrzat odnotował coś miniaturowym gęsim piórem w swoim miniaturowym skrzacim notesie. Prymulka pojawiła się znikąd w akompaniamencie charakterystycznego zyskując momentalnie uwagę całej trójki.
- Lady Fantine oczekuje pana w ogrodzie - zakomunikowała czekając na reakcję. Claude doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na tą nie miał za dużo czasu. Spojrzał na towarzyszących mu panów. W zadzie to jednego i pół pana.
- Dacie sobie już radę - Nie do końca w to wierzył. Musiał zacząć. Nie miał za dużego wyboru. Ruchem nadgarstka wygasił zaklęcie światła do tej pory skrzące na końcówce różdżki, która zaraz po tym wylądowała w kieszeni - Prymulko - był gotowy. Charakterystyczne pstryknięcie momentalnie poniosło się po piwnicy echem znikając lokaja, który w drugiej chwili pojawił się na świeżym powietrzu. Panująca wokół jasność go niemalże oślepiła. Przez zmrużone powieki dostrzegł jednak zarys sylwetki, której nie mógłby pomylić z żadną inną. Schował lewą dłoń za plecy, prawą ułożył na piersi, pochylił czoła przed szlachcianką w powitalnym geście.
- Moja pani, wzywałaś - przeniósł na nią swoje tęczówki. Nieśpiesznie prostował swoją sylwetkę dostrzegając nadwornego, czworonożnego towarzysza szlachcianki, jak również wyjątkowo znajomo kojarzący się kolarz kolorów wyścielający zdobiący jedną ze stron czasopisma, którym bez wątpienia była Czarownica. Prawdę mówiąc, już teraz domyślał się czego rozmowa będzie się tyczyła nie wykluczał jednak konieczności odprawienia Mademoiselle Choupette na spoczynek - Czym mogę służyć?
- Jest.. - zakomunikował komisyjnym szeptem sięgając po butelkę z wytłoczonymi złotem litery. Kucharz westchną z ulgą przecierając pomimo chłodu piwnicy spotniałe czoło. Skrzat odnotował coś miniaturowym gęsim piórem w swoim miniaturowym skrzacim notesie. Prymulka pojawiła się znikąd w akompaniamencie charakterystycznego zyskując momentalnie uwagę całej trójki.
- Lady Fantine oczekuje pana w ogrodzie - zakomunikowała czekając na reakcję. Claude doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na tą nie miał za dużo czasu. Spojrzał na towarzyszących mu panów. W zadzie to jednego i pół pana.
- Dacie sobie już radę - Nie do końca w to wierzył. Musiał zacząć. Nie miał za dużego wyboru. Ruchem nadgarstka wygasił zaklęcie światła do tej pory skrzące na końcówce różdżki, która zaraz po tym wylądowała w kieszeni - Prymulko - był gotowy. Charakterystyczne pstryknięcie momentalnie poniosło się po piwnicy echem znikając lokaja, który w drugiej chwili pojawił się na świeżym powietrzu. Panująca wokół jasność go niemalże oślepiła. Przez zmrużone powieki dostrzegł jednak zarys sylwetki, której nie mógłby pomylić z żadną inną. Schował lewą dłoń za plecy, prawą ułożył na piersi, pochylił czoła przed szlachcianką w powitalnym geście.
- Moja pani, wzywałaś - przeniósł na nią swoje tęczówki. Nieśpiesznie prostował swoją sylwetkę dostrzegając nadwornego, czworonożnego towarzysza szlachcianki, jak również wyjątkowo znajomo kojarzący się kolarz kolorów wyścielający zdobiący jedną ze stron czasopisma, którym bez wątpienia była Czarownica. Prawdę mówiąc, już teraz domyślał się czego rozmowa będzie się tyczyła nie wykluczał jednak konieczności odprawienia Mademoiselle Choupette na spoczynek - Czym mogę służyć?
Poleciwszy Prymulce odnalezienie Claude, by przekazała mu, że go oczekuje, Fantine zajęła się zabawą ze swoją kotką. Z czułością drapała ją za uchem, po karku i gładziła miękkie futerko, starannie omijając brzuch, bo tego nie znosiła. Nie było nawet sensu podnosić kolorowego czasopisma z marmurowego stołu i zaczynanie kolejnego artykułu, aby po chwili przerywać - niezawodny Claude zawsze zjawiał się natychmiast, kiedy tego oczekiwała. Chyba, że wypełniał akurat polecenia wydane przez Tristana, jej starszego brata, które zawsze były - i powinny być - priorytetowe. Tym razem nie było inaczej. Nie minęło kilka chwil, a uwagę od kotki syjamskiej odwrócił męski głos, należący do lokaja Chateau Rose. Fantine podniosła na niego spojrzenie, obserwując pełen szacunku skłon i obdarowała go uprzejmym, niewinnym uśmiechem, mogącym zwodzić na manowce i uniemożliwić odczytanie właściwych intencji. Dobrze kłamała, nader dobrze, ale i Claude znał ją już tak długo, by nie dać się zwieść tak łatwo.
- Swoim talentem do zadań specjalnych, mój drogi Claude, czy mogę na ciebie liczyć? - odpowiedziała melodyjnym tonem, rozpierając się wygodniej w swoim krześle.
Powiadają, że zwierzę upodabnia się do swojego właściciela. Mademoiselle Choupette, rozpieszczana przez Fanny do granic możliwości odkąd tylko była maleńkim kociątkiem, stała się równie kapryśna i uczulona na klasy niższe. Nie przepadała za służbą, mimo że nierzadko lady Rosier nakazywała im ułożenie jej do snu, kąpiel, bądź po prostu zorganizowanie dlań zabawy, by się nie nudziła - a biorąc pod uwagę zachowanie kotki w tym czasie chyba mało kto za tym przepadał. Mademoiselle Choupette, widząc Claude, prychnęła i zmrużyła gniewnie oczy, niezadowolona, że ktoś im przeszkadza. Fantine starała się ją udobruchać kolejnymi leniwymi pieszczotami lewej dłoni.
- Czytałeś może ostatni numer Czarownicy? - spytała lekko, nie patrząc na niego przez chwilę, zupełnie tak jakby to było całkowicie normalne i naturalne, że lokaj i mężczyzna czytuje pisemko dla kobiet. Po Claude można było jednak spodziewać się właściwie wszystkiego, wiedział tak dużo, że wcale nie czułaby się zdziwiona, gdyby sięgał po każde źródło informacje, byleby nic nie mogło go zaskoczyć...
- Jeśli nie, to zapoznaj się, proszę, z artykułem o tajnikach pielęgnacji lady Morgany Selwyn, dobrze? Chciałabym, abyś coś dla mnie zdobył... Myślę, ze domyślisz się co - poleciła mu, a jej spojrzenie wymownie na chwilę skupiło się na czasopiśmie. Prawą dłonią przesunęła je w stronę lokaja.
- Swoim talentem do zadań specjalnych, mój drogi Claude, czy mogę na ciebie liczyć? - odpowiedziała melodyjnym tonem, rozpierając się wygodniej w swoim krześle.
Powiadają, że zwierzę upodabnia się do swojego właściciela. Mademoiselle Choupette, rozpieszczana przez Fanny do granic możliwości odkąd tylko była maleńkim kociątkiem, stała się równie kapryśna i uczulona na klasy niższe. Nie przepadała za służbą, mimo że nierzadko lady Rosier nakazywała im ułożenie jej do snu, kąpiel, bądź po prostu zorganizowanie dlań zabawy, by się nie nudziła - a biorąc pod uwagę zachowanie kotki w tym czasie chyba mało kto za tym przepadał. Mademoiselle Choupette, widząc Claude, prychnęła i zmrużyła gniewnie oczy, niezadowolona, że ktoś im przeszkadza. Fantine starała się ją udobruchać kolejnymi leniwymi pieszczotami lewej dłoni.
- Czytałeś może ostatni numer Czarownicy? - spytała lekko, nie patrząc na niego przez chwilę, zupełnie tak jakby to było całkowicie normalne i naturalne, że lokaj i mężczyzna czytuje pisemko dla kobiet. Po Claude można było jednak spodziewać się właściwie wszystkiego, wiedział tak dużo, że wcale nie czułaby się zdziwiona, gdyby sięgał po każde źródło informacje, byleby nic nie mogło go zaskoczyć...
- Jeśli nie, to zapoznaj się, proszę, z artykułem o tajnikach pielęgnacji lady Morgany Selwyn, dobrze? Chciałabym, abyś coś dla mnie zdobył... Myślę, ze domyślisz się co - poleciła mu, a jej spojrzenie wymownie na chwilę skupiło się na czasopiśmie. Prawą dłonią przesunęła je w stronę lokaja.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Claude nie był jedynym lokajem na włościach, lecz status i znaczenie jego podopiecznych wzrósł w przeciągu ostatnich dwóch lat na tyle, że stał się tym którego praca, a nawet sama obecność przybrała na znaczeniu. Wiązało się to również z ogromem nowych obowiązków do których nieustannie się przyuczał. Bycie sługą lorda, a samego Nestora różniło się. Niektóre rzeczy jednak nie ulegały zmianie - w dalszym ciągu swoją służbę i uwagę przekładał na najbliższą rodzinę sir Tristana. Dlatego też kiedy pojawiła się Prymulka, a jego zadanie nie wybiegało ponad istotność lady Fantine momentalnie pojawił się przy jej boku. Po dokonaniu odpowiedniej etykiety podniósł na nią pełne uwagi spojrzenie. Dziewczęcy, pełen niewinności uśmieszek, jak i gładkie słówka wyraźnie próbowały go już teraz kupić, przekonać do niewiadomego. To było całkiem rozczulające, że pomimo mijających lat w dalszym ciągu próbowała go czarować w ten sposób. Zupełnie jak dziecko pociągające maminą spódnicę by naciągnąć krzątającą się po sklepie rodzicielkę do zakupu kolejnej słodyczy. Dziecko miało już jednak dwieście sześćdziesiąt trzy miesiące, a on w tym czasie nabrał wystarczającej wprawy by uśmiechnąć się gładko i odpowiedzieć w jedyny możliwy sposób - Oczywiście
W kolejne słowa wsłuchiwał się uważnie, a gdzieś wewnętrznie przeczuwał już o jaką sprawę szlachciance może chodzić. Zaczął więc się już w duchu zbroić, a poza nim szukać nadziei, że może jednak się myli - Tak, oczywiście, jestem zaznajomiony z ostatnim wydaniem. Czuje lady potrzebę przedyskutowania jakiejś rubryki? Jakieś treści lady zaniepokoiły...? - zmarszczył czoło gotowym służyć pomocą, rozmową, rozrywką. Zaraz wszystko stało się jednak tak oczywiste, jak się domyślał. Przejął podaną mu gazetę wiedząc na jakiej stronie ją otworzyć - W rzeczy samej, domyślam... - uśmiechną się nieco nerwowo nie potrafiąc się nie domyślić jaki składnik ingrediencji w murach Château Rose może okazać się drażliwy - Zastanawia mnie jednak... Zamierza lady inspirować się przetoczonymi w tym piśmie faktami i próbować przyrządzić coś autorskiego, czy też jednak skorzystać z inspiracji alchemika współpracującego z redakcją...? - drobna niepewność wywołana oboma scenariuszami była jak najbardziej szczera. Słowa starał się dobierać w sposób wyważony - Ku której formie zażywania zaproponowanej pielęgnacji właściwie lady się składnia...? - podpytał ze szczerym zaciekawieniem bo by pomóc musiał wiedzieć. Jemu mogła powiedzieć - cokolwiek pragnęła osiągnąć niewątpliwie to on będzie tym by jej w tym pomóc lub dla jej dobra - zniechęcić.
W kolejne słowa wsłuchiwał się uważnie, a gdzieś wewnętrznie przeczuwał już o jaką sprawę szlachciance może chodzić. Zaczął więc się już w duchu zbroić, a poza nim szukać nadziei, że może jednak się myli - Tak, oczywiście, jestem zaznajomiony z ostatnim wydaniem. Czuje lady potrzebę przedyskutowania jakiejś rubryki? Jakieś treści lady zaniepokoiły...? - zmarszczył czoło gotowym służyć pomocą, rozmową, rozrywką. Zaraz wszystko stało się jednak tak oczywiste, jak się domyślał. Przejął podaną mu gazetę wiedząc na jakiej stronie ją otworzyć - W rzeczy samej, domyślam... - uśmiechną się nieco nerwowo nie potrafiąc się nie domyślić jaki składnik ingrediencji w murach Château Rose może okazać się drażliwy - Zastanawia mnie jednak... Zamierza lady inspirować się przetoczonymi w tym piśmie faktami i próbować przyrządzić coś autorskiego, czy też jednak skorzystać z inspiracji alchemika współpracującego z redakcją...? - drobna niepewność wywołana oboma scenariuszami była jak najbardziej szczera. Słowa starał się dobierać w sposób wyważony - Ku której formie zażywania zaproponowanej pielęgnacji właściwie lady się składnia...? - podpytał ze szczerym zaciekawieniem bo by pomóc musiał wiedzieć. Jemu mogła powiedzieć - cokolwiek pragnęła osiągnąć niewątpliwie to on będzie tym by jej w tym pomóc lub dla jej dobra - zniechęcić.
Bynajmniej nie czuła się zaskoczona potwierdzeniem Cunninghama, że przeczytał ostatnie wydanie Czarownicy. W przypadku każdego innego mężczyzny byłoby to co najmniej dziwne, to przecież czasopismo dla kobiet i dziewcząt, ale nie jego - on wydawał się wiedzieć wszystko co działo się w tym dworze, na salonach i ich kątach. Jedna z najlepiej poinformowanych osób o świecie arystokracji, a nie nosił nawet tytułu lorda. Mylił się jednak sądząc, że akurat z nim chciałaby treści tej gazety omawiać... Od tego miała wszak liczne przyjaciółki, siostrę, kuzynki i inne krewne. Plotkując z Claude, bądź dyskutując o rytuałach pielęgnacyjnych czułaby się jednak nieswojo, choć niekiedy miała wrażenie, że wie o niej więcej, niż nie jeden krewny.
- Ależ nie, Claude, nie o to chodzi - odpowiedziała, potrząsając głową i śmiejąc się przy tym perliście. Oczywiście, nie musiała stosować na nim swoich sztuczek, obdarzać nieprzewrotnymi uśmiechami i zgrywać niewiniątka, bo miała pewność, że i tak spełni jej życzenie, a właściwie żądanie - nie kolidowało to nijak z planami lorda nestora i nie przyniosłoby mu żadnej szkody, o to nie musiał się obawiać.
- Zamierzam skorzystać z tych przepisów i sama uwarzyć te wywary, skoro nie ma sprawdzonego źródła. Wiesz, że zaopatruję się jedynie u najlepszych - powiedziała stanowczo. Łaźnię, przylegającą do komnat Fantine, wypełniały słoiczki i flakony z najdroższymi mazidłami, specyfikami i olejkami, które miały pomóc jej zachować urodę, młodość i świeżość na dłużej. Nie szkodziło jednak, by Róża wypróbowała czegoś nowego - twarz lady Morgany świadczyła o skuteczności tychże sposobów.
- Obu - stwierdziła Fantine, nadal głaszcząc kota lewą dłonią, prawą zaś sięgając do gazety i otwierając ją na stronie, gdzie uśmiechała się do nich zalotnie lady Morgana. Pod zdjęciem zamieszczono artykuł o kąpieli w krwi koźląt, posoce wili i pyle kasztanowca, na kolejnej zaś - przepis na eliksir młodości z krwi mugolskich dziewic. - Dlatego sam rozumiesz, że nie mogę sama wejść do apteki i poprosić o te ingrediencje... - mówiła dalej. Takim tonem, jakby kiedykolwiek sama to robiła, co zabrzmiało wręcz śmiesznie. Fantine zawsze wysługiwała się służbą, nie kalała swoich rączek takimi błahostkami, uważała swój czas za zbyt cenny. Wchodząc do swojej pracowni alchemicznej oczekiwała, że szafy zawsze będą pełne zapasów. - Pragnę byś zdobył dla mnie, Claude, najbardziej problematyczne składniki. Krew mugolskiej dziewicy i... ekstrakt z posoki woli. Nie muszę chyba zaznaczać, że to musi pozostać między nami i nie może dotrzeć do lady Evandry, czyż nie? Nie chcę sprawiać jej przykrości... - mówiąc to ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu i zmrużyła oczy, przyglądając się uważnie lokajowi, niepewna, czy rozumie powagę tej sytuacji.
- Ależ nie, Claude, nie o to chodzi - odpowiedziała, potrząsając głową i śmiejąc się przy tym perliście. Oczywiście, nie musiała stosować na nim swoich sztuczek, obdarzać nieprzewrotnymi uśmiechami i zgrywać niewiniątka, bo miała pewność, że i tak spełni jej życzenie, a właściwie żądanie - nie kolidowało to nijak z planami lorda nestora i nie przyniosłoby mu żadnej szkody, o to nie musiał się obawiać.
- Zamierzam skorzystać z tych przepisów i sama uwarzyć te wywary, skoro nie ma sprawdzonego źródła. Wiesz, że zaopatruję się jedynie u najlepszych - powiedziała stanowczo. Łaźnię, przylegającą do komnat Fantine, wypełniały słoiczki i flakony z najdroższymi mazidłami, specyfikami i olejkami, które miały pomóc jej zachować urodę, młodość i świeżość na dłużej. Nie szkodziło jednak, by Róża wypróbowała czegoś nowego - twarz lady Morgany świadczyła o skuteczności tychże sposobów.
- Obu - stwierdziła Fantine, nadal głaszcząc kota lewą dłonią, prawą zaś sięgając do gazety i otwierając ją na stronie, gdzie uśmiechała się do nich zalotnie lady Morgana. Pod zdjęciem zamieszczono artykuł o kąpieli w krwi koźląt, posoce wili i pyle kasztanowca, na kolejnej zaś - przepis na eliksir młodości z krwi mugolskich dziewic. - Dlatego sam rozumiesz, że nie mogę sama wejść do apteki i poprosić o te ingrediencje... - mówiła dalej. Takim tonem, jakby kiedykolwiek sama to robiła, co zabrzmiało wręcz śmiesznie. Fantine zawsze wysługiwała się służbą, nie kalała swoich rączek takimi błahostkami, uważała swój czas za zbyt cenny. Wchodząc do swojej pracowni alchemicznej oczekiwała, że szafy zawsze będą pełne zapasów. - Pragnę byś zdobył dla mnie, Claude, najbardziej problematyczne składniki. Krew mugolskiej dziewicy i... ekstrakt z posoki woli. Nie muszę chyba zaznaczać, że to musi pozostać między nami i nie może dotrzeć do lady Evandry, czyż nie? Nie chcę sprawiać jej przykrości... - mówiąc to ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu i zmrużyła oczy, przyglądając się uważnie lokajowi, niepewna, czy rozumie powagę tej sytuacji.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Był gotowy wysłuchać każdej uwagi, jak i spostrzeżenia madame Fantine. Jeżeli miał zweryfikować jakieś poruszone przez redaktorów Czarownicy plotki, spróbować wywrzeć odpowiednie naciski lub też zwyczajnie wysłuchać kłębiących się pod czupryną skręconych w miękkie fale włosów myśli - to był tutaj. Nie o to jednak chodziło, nie do tego był potrzebny czego zresztą się domyślał widząc, a po chwili trzymając modne pismo w dłoni. Niewinny, perlisty śmiech młodej róży dość... groteskowo komponował się z wyobrażeniem odprawiania przez nią krwawych rytuałów ku pokrzepieniu urody. Bardziej niepokojące od tego było już tylko to, że lady zamierzała ochoczo poddać się eksperymentom bazując na inspiracjach i wiedzy modowego czasopisma. Powiedzieć, że się zaniepokoił to mało.
- Obu - powtórzył po niej głucho, troszkę nerwowo (lecz wciąż uprzejmie) się przy tym uśmiechając. Tak. To zdecydowanie była ta chwila w której szlachecka beztroska żądań rączo wyskakiwała poza przyziemność i majestatycznie zaczynała szybować w przestworzach nierealnych wyobrażeń. Wystarczył jeden artykuł by zbudzić chęć posiadania i myśl, że osiągnięcie upatrzonego celu to croissant z masłem. Nic jednak bardziej mylnego - Ma lady jak najbardziej słuszność... - przyznał przemilczając fakt, że nie były to składniki, które mógłby być dostępne w pierwszej lepszej aptece, czy też jakiejkolwiek aptece w ogóle. Należało zrozumieć, że wyobrażenie o świecie zewnętrznym osoby wysoko urodzonej było nieco uproszczone. On jako lokaj był doskonale zdawał sobie z tego sprawę dlatego przepełniało go wyrozumienie tak bardzo potrzebne przy obchodzeniu się ze szlachtą.
- Naturalnie.. - mrukną pochylając się i przysłaniając usta w konspiracyjnym geście zupełnie, jakby chcąc utrudnić jakiemuś szpiegowi próbę odczytania odpowiedzi z ruchu warg. Cały ten teatr gestów dedykował młodej róży chcąc przekonać ją o tym, że naprawdę bardzo poważnie traktuje całą sytuację. Tu nie było miejsca na żarty - To bardzo serdeczny gest ze strony lady, godny pochwały - dodał prostując się by pochwalić postawę czarownicy - Zastanawiam się tylko... Czy aby na pewno nie ma sprawdzonego źródła. Lady doyenne Selwyn nie puszczałaby w obieg informacji o składnikach swojej pielęgnacji, gdyby nie posiadała sprawdzonego przepisu. Opublikowana receptura prawdopodobnie zbliża do efektu urody doyenne Selwyn, jednak wątpię by to był ten sam poziom. Nikt tak po prostu nie dzieli się recepturami podobnego kalibru ze światem... Na pewno tobie, lady Fantine, też to przeszło przez myśl - mówił pozwalając by jego myśli gładko zostały przyjęte na własność przez czarownicę jeżeli nic podobnego do chwili obecnej nie zrodziło się jej w głowie. By pomyślała o tym, że dyenne Selwyn bez wątpienia najistotniejsze sekrety kuracji pozostawiła w tajemnicy tak by korzystać z dobrodziejstwa specyfiku mogły głównie kobiety z jej rodu. Czy to ni było oczywiste...? - Myślę, że zamiast podejmować się czasochłonnych eksperymentów w czasie, kiedy lord Nestor potrzebuje lady wsparcia na salonach dużo efektywniej, jak i rozsądniej byłoby spróbować podjąć się nawiązania relacji z młodą lady Wandeliną Selwyn, która w zamian za odpowiednie rady, jak i towarzystwo mogące pomóc odnaleźć się na salonach po głośnych skandalach jej rodaków mogłaby być skora do okazania wdzięczności - i zdradzenia odpowiedniego sposobu warzenia mikstury tak bardzo upragnionej przez Fantine - Z wrodzą przez twoją, lady Fantine, serdecznością i umiejętnością zjednywania sobie innych nie byłoby to trudne - osłodził na koniec eksponując, jak i podziwiając jednocześnie faktyczne umiejętności młodej róży.
- Obu - powtórzył po niej głucho, troszkę nerwowo (lecz wciąż uprzejmie) się przy tym uśmiechając. Tak. To zdecydowanie była ta chwila w której szlachecka beztroska żądań rączo wyskakiwała poza przyziemność i majestatycznie zaczynała szybować w przestworzach nierealnych wyobrażeń. Wystarczył jeden artykuł by zbudzić chęć posiadania i myśl, że osiągnięcie upatrzonego celu to croissant z masłem. Nic jednak bardziej mylnego - Ma lady jak najbardziej słuszność... - przyznał przemilczając fakt, że nie były to składniki, które mógłby być dostępne w pierwszej lepszej aptece, czy też jakiejkolwiek aptece w ogóle. Należało zrozumieć, że wyobrażenie o świecie zewnętrznym osoby wysoko urodzonej było nieco uproszczone. On jako lokaj był doskonale zdawał sobie z tego sprawę dlatego przepełniało go wyrozumienie tak bardzo potrzebne przy obchodzeniu się ze szlachtą.
- Naturalnie.. - mrukną pochylając się i przysłaniając usta w konspiracyjnym geście zupełnie, jakby chcąc utrudnić jakiemuś szpiegowi próbę odczytania odpowiedzi z ruchu warg. Cały ten teatr gestów dedykował młodej róży chcąc przekonać ją o tym, że naprawdę bardzo poważnie traktuje całą sytuację. Tu nie było miejsca na żarty - To bardzo serdeczny gest ze strony lady, godny pochwały - dodał prostując się by pochwalić postawę czarownicy - Zastanawiam się tylko... Czy aby na pewno nie ma sprawdzonego źródła. Lady doyenne Selwyn nie puszczałaby w obieg informacji o składnikach swojej pielęgnacji, gdyby nie posiadała sprawdzonego przepisu. Opublikowana receptura prawdopodobnie zbliża do efektu urody doyenne Selwyn, jednak wątpię by to był ten sam poziom. Nikt tak po prostu nie dzieli się recepturami podobnego kalibru ze światem... Na pewno tobie, lady Fantine, też to przeszło przez myśl - mówił pozwalając by jego myśli gładko zostały przyjęte na własność przez czarownicę jeżeli nic podobnego do chwili obecnej nie zrodziło się jej w głowie. By pomyślała o tym, że dyenne Selwyn bez wątpienia najistotniejsze sekrety kuracji pozostawiła w tajemnicy tak by korzystać z dobrodziejstwa specyfiku mogły głównie kobiety z jej rodu. Czy to ni było oczywiste...? - Myślę, że zamiast podejmować się czasochłonnych eksperymentów w czasie, kiedy lord Nestor potrzebuje lady wsparcia na salonach dużo efektywniej, jak i rozsądniej byłoby spróbować podjąć się nawiązania relacji z młodą lady Wandeliną Selwyn, która w zamian za odpowiednie rady, jak i towarzystwo mogące pomóc odnaleźć się na salonach po głośnych skandalach jej rodaków mogłaby być skora do okazania wdzięczności - i zdradzenia odpowiedniego sposobu warzenia mikstury tak bardzo upragnionej przez Fantine - Z wrodzą przez twoją, lady Fantine, serdecznością i umiejętnością zjednywania sobie innych nie byłoby to trudne - osłodził na koniec eksponując, jak i podziwiając jednocześnie faktyczne umiejętności młodej róży.
Dyskusja z Claude miała na pewno o wiele więcej sensu, była bardziej rozsądna, niż ta prowadzona z licznymi przyjaciółkami, z którymi Fantine tak ochoczo plotkowała i wymieniała się spostrzeżeniami o plotkach ze stron Czarownicy. Nie tylko posiadał o wiele większą wiedzę, ale był po prostu na tyle rozsądny i bystry, by takie nowinki odpowiednio weryfikować u bardziej sprawdzonych źródeł. Nie łączyły ich więzy krwi, ale zachowywał się tak jakby mu zależało na każdym członku ich rodziny - był za to sowicie wynagradzany, pękatymi sakiewkami, także za to, że w jego troskę można wręcz uwierzyć. Fantine czasami zapominała, że Claude jest z nimi dlatego, że to jego praca, a nie dlatego, że celem jego życia jest im służyć. Dziwne. Róża miała tak wypaczone postrzeganie świata, nie znała tego rzeczywistego, żyjąc w swojej złotej klatce, że często wydawało jej się, że to prawda.
- Tak, oczywiście, pomyślałam o tym - odpowiedziała Róża poważnie. Claude wiedział jak ją podejść, w jaki sposób z nią rozmawiać, by nie wzbudzić w niej irytacji. Nie zapytał dlaczego o tym nie pomyślała, nie zasugerował, że jest naiwna. Chociaż czasami była. Niezaprzeczalnie. Takie prawo młodości. - Zapewne w innej sytuacji nie zdradzałaby swoich sekretów tak po prostu, wszystkim, którzy mogą przeczytać Czarownicę, oczywiście, Claude... - zaczęła Fantine, takim tonem, jakby to było absolutnie oczywiste i dumała nad tym dłużej niż te dwie minuty, kiedy czekała aż Prymulka go do niej wezwie. - ... ale sam wiesz w jakiej Selwynowie są sytuacji... - mówiła dalej, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, pochyliła się też ku lokajowi - chociaż w ogrodach Chateau Rose nikt nie miał szansy ich podsłuchać - ... ich reputacja legła w gruzach. Alexander, Lucinda, teraz Isabella... Lady doyenne z pewnością wie, że musi odzyskać sympatię i szacunek dla swego rodu, a tonący brzytwy się chwyta, nie sądzisz? - zakończyła, prostując się i unosząc przy tym brew - jakby Claude umknął bardzo istotny szczegół całej tej intrygi.
Pozwoliła jednak lokajowi mówić dalej, wysłuchała jego propozycji, choć nie potrafiła powstrzymać grymasu niezadowolenia, który przemknął po jej twarzyczce, gdy zasugerował, że warto byłoby nawiązać przyjaźń z lady Wendeliną. Próbowała już zrobić to z Isabellą. Nie przekreślać jej przez szalonych krewnych, dać szansę tej dziewczynie, wydawała się urocza - i co? Poszła w ślady innych. Fantine nie miała najmniejszej ochoty obcować z Selwynami, nabierała przekonania, że każdy z nich miał w sobie zdradziecki gen, ale... Claude miał słuszność. Tristanowi zależało na sojuszu z nimi, widział jeszcze dla nich szansę, a ona mogłaby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pomóc bratu i przekonać się, czy Czarownica opublikowała prawdę.
- Niechętnie to przyznaję, ale poniekąd masz słuszność. Poniekąd, bo jeśli to nieprawda - mówiąc to Fantine uderzyła kilkukrotnie palcem w stronę artykułu gazety, a Morgana ze zdjęcia poruszyła się niespokojnie przez ten brutalny gest - to Wendelina tego nie przyzna, by nie zaszkodzić swojej ciotce. Oczywiście, jeśli jest mądra - stwierdziła Róża. Ona by tak zrobiła. Gdyby wiedziała, że Tristan skłamał, to zapytana przez obcych szłaby w zaparte, że mówił prawdę i w życiu by go nie wydała. Przekonana pochlebstwami westchnęła ciężko. - Nie zaszkodzi jednak spróbować. Lord nestor z pewnością nie będzie miał nic przeciwko temu... W najbliższym czasie wyślę jej zaproszenie na podwieczorek. Nie mniej jednak - wciąż pragnę, abyś znalazł chociaż dostawcę ingrediencji, o których tu piszą, dobrze?
- Tak, oczywiście, pomyślałam o tym - odpowiedziała Róża poważnie. Claude wiedział jak ją podejść, w jaki sposób z nią rozmawiać, by nie wzbudzić w niej irytacji. Nie zapytał dlaczego o tym nie pomyślała, nie zasugerował, że jest naiwna. Chociaż czasami była. Niezaprzeczalnie. Takie prawo młodości. - Zapewne w innej sytuacji nie zdradzałaby swoich sekretów tak po prostu, wszystkim, którzy mogą przeczytać Czarownicę, oczywiście, Claude... - zaczęła Fantine, takim tonem, jakby to było absolutnie oczywiste i dumała nad tym dłużej niż te dwie minuty, kiedy czekała aż Prymulka go do niej wezwie. - ... ale sam wiesz w jakiej Selwynowie są sytuacji... - mówiła dalej, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, pochyliła się też ku lokajowi - chociaż w ogrodach Chateau Rose nikt nie miał szansy ich podsłuchać - ... ich reputacja legła w gruzach. Alexander, Lucinda, teraz Isabella... Lady doyenne z pewnością wie, że musi odzyskać sympatię i szacunek dla swego rodu, a tonący brzytwy się chwyta, nie sądzisz? - zakończyła, prostując się i unosząc przy tym brew - jakby Claude umknął bardzo istotny szczegół całej tej intrygi.
Pozwoliła jednak lokajowi mówić dalej, wysłuchała jego propozycji, choć nie potrafiła powstrzymać grymasu niezadowolenia, który przemknął po jej twarzyczce, gdy zasugerował, że warto byłoby nawiązać przyjaźń z lady Wendeliną. Próbowała już zrobić to z Isabellą. Nie przekreślać jej przez szalonych krewnych, dać szansę tej dziewczynie, wydawała się urocza - i co? Poszła w ślady innych. Fantine nie miała najmniejszej ochoty obcować z Selwynami, nabierała przekonania, że każdy z nich miał w sobie zdradziecki gen, ale... Claude miał słuszność. Tristanowi zależało na sojuszu z nimi, widział jeszcze dla nich szansę, a ona mogłaby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pomóc bratu i przekonać się, czy Czarownica opublikowała prawdę.
- Niechętnie to przyznaję, ale poniekąd masz słuszność. Poniekąd, bo jeśli to nieprawda - mówiąc to Fantine uderzyła kilkukrotnie palcem w stronę artykułu gazety, a Morgana ze zdjęcia poruszyła się niespokojnie przez ten brutalny gest - to Wendelina tego nie przyzna, by nie zaszkodzić swojej ciotce. Oczywiście, jeśli jest mądra - stwierdziła Róża. Ona by tak zrobiła. Gdyby wiedziała, że Tristan skłamał, to zapytana przez obcych szłaby w zaparte, że mówił prawdę i w życiu by go nie wydała. Przekonana pochlebstwami westchnęła ciężko. - Nie zaszkodzi jednak spróbować. Lord nestor z pewnością nie będzie miał nic przeciwko temu... W najbliższym czasie wyślę jej zaproszenie na podwieczorek. Nie mniej jednak - wciąż pragnę, abyś znalazł chociaż dostawcę ingrediencji, o których tu piszą, dobrze?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jego decyzje podyktowane były tym by nie były krzywdzące dla ludzi którym służył, dla rodu do którego należeli. W taki sposób został wychowany, a łagodny charakter jedynie umacniał wpojone wartości, przekonania. Nie interesowały go pieniądze, nagrody, pochwały. Domyślał się, że podobne podejście dla większości arystokratów nie mieściło się w głowie, lecz nie czuł z tego powodu przykrości. Rozumiał, że wychowani w świecie w którym liczą się pieniądze, wpływy oraz władza zwyczajnie nie było miejsca dla kogoś takiego jak on. Dlatego stał z boku wiedząc, że mieszkańcy tego świata mimo wszystko potrzebują kogoś takiego jak on. Był więc. W tym momencie tu i teraz wyłącznie dla lady Fantine, dla jej dobra. Skrupulatnie dobierał więc słowa by poprowadzić ją do oczywistego i najlepszego rozwiązania tak by nie poczuła się urażona, jak również poirytowana protekcjonalnym traktowaniem na które przecież nie zasługiwała - była dumną kobieta rodu Rosier, a on musiał tę dumę pielęgnować.
- Lady spostrzeżenie jest trafne - wycenił tak, jakby sam nie byłby w stanie dostrzec podobnej zależności - Jak najbardziej można interpretować artykuł jak prośbę o odpowiednie zainteresowanie - dodał pudrując nieco na wyrost opisane zachowanie nowej przywódczyni rodu Selwyn jako kobiety która mogłaby aż z taką desperacją poszukiwać sprzymierzeńców co nie było prawdą. Była to raczej sprytna pokusa, sygnał, wyciągnięcie i poszukiwanie ramienia na którym Sewelynowie mogliby się podeprzeć, a tajemnica nieuchodzącej młodości zdawała się jawić jako nagroda za odzew. Nie zamierzał roztrząsać jednak politycznych zawiłości drogiej lady Fantine. Nie potrzebowała próbować odnajdywać się w tym gnieździe pełnym jadowitych żmij. Mogła oddawać się swoim prostym pragnieniom, pozwalać im pchać się do osiągania tego czego chciała - on za nią wytyczy już ścieżkę, pokaże tą najłatwiejszą, odpowiedniejszą.
- Naturalnie, nie śmiałbym podważyć lady osądu - zaznaczył chcąc podkreślić swoją miałkość - Wierzę, że nikt inny nie będzie wstanie wycenić żarliwości płomienia lady Wandeliny, jak Róża, która zaznajomiła się już z ciepłem bijącym od zdradzieckiego ognia - jeżeli ród ten nie posiadał w swym ognisku żadnego młodego ducha mogącego ponieść rodowód Selwynów dalej Fantine najpewniej wyczulona po zdradzie Isabelli ze zdojoną siłą będzie poszukiwała wzorców niewierności u samej Wandeliny poddając jej osobę szczegółowemu osądowi. Claude nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Na to też liczył. Jeżeli Wandelina również posiadała predyspozycje do zdrady i nie zamierzała stać po stronie swej ciotki ważnym było by Tristan dowiedział się o tym pierwszy. Pogładził więc gładkimi słowami zamiary czarownicy.
- Oczywiście. Odpowiednie ku temu kroki podejmę jeszcze dnia dzisiejszego - przytakną - Czymś jeszcze mogę lady służyć...?
- Lady spostrzeżenie jest trafne - wycenił tak, jakby sam nie byłby w stanie dostrzec podobnej zależności - Jak najbardziej można interpretować artykuł jak prośbę o odpowiednie zainteresowanie - dodał pudrując nieco na wyrost opisane zachowanie nowej przywódczyni rodu Selwyn jako kobiety która mogłaby aż z taką desperacją poszukiwać sprzymierzeńców co nie było prawdą. Była to raczej sprytna pokusa, sygnał, wyciągnięcie i poszukiwanie ramienia na którym Sewelynowie mogliby się podeprzeć, a tajemnica nieuchodzącej młodości zdawała się jawić jako nagroda za odzew. Nie zamierzał roztrząsać jednak politycznych zawiłości drogiej lady Fantine. Nie potrzebowała próbować odnajdywać się w tym gnieździe pełnym jadowitych żmij. Mogła oddawać się swoim prostym pragnieniom, pozwalać im pchać się do osiągania tego czego chciała - on za nią wytyczy już ścieżkę, pokaże tą najłatwiejszą, odpowiedniejszą.
- Naturalnie, nie śmiałbym podważyć lady osądu - zaznaczył chcąc podkreślić swoją miałkość - Wierzę, że nikt inny nie będzie wstanie wycenić żarliwości płomienia lady Wandeliny, jak Róża, która zaznajomiła się już z ciepłem bijącym od zdradzieckiego ognia - jeżeli ród ten nie posiadał w swym ognisku żadnego młodego ducha mogącego ponieść rodowód Selwynów dalej Fantine najpewniej wyczulona po zdradzie Isabelli ze zdojoną siłą będzie poszukiwała wzorców niewierności u samej Wandeliny poddając jej osobę szczegółowemu osądowi. Claude nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Na to też liczył. Jeżeli Wandelina również posiadała predyspozycje do zdrady i nie zamierzała stać po stronie swej ciotki ważnym było by Tristan dowiedział się o tym pierwszy. Pogładził więc gładkimi słowami zamiary czarownicy.
- Oczywiście. Odpowiednie ku temu kroki podejmę jeszcze dnia dzisiejszego - przytakną - Czymś jeszcze mogę lady służyć...?
Ogrody
Szybka odpowiedź