Pokój muzyczny
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Pokój muzyczny
Pokój muzyczny to przestronne pomieszczenie ulokowane we wschodniej części posiadłości. Duża ilość okien w pokoju sprawia, że jest ono bardzo jasne. Jest to pomieszczenie stworzone dla osób odnajdujących pasję w dźwiękach muzyki. Na samym środku pomieszczenia znajduje się zabytkowy fortepian należący do rodziny od pokoleń. W prawym rogu wzrok przyciąga pięknie zdobiona harfa, a tuż obok niej stoją wykonane z drewna jaworowego skrzypce. Pomieszczenie pełni również funkcje edukacyjną dla młodych szlachciców i szlachcianek. Ustawione przy ścianie regały książek zachęcają do zrelaksowania się przy delikatnych nutach muzyki.
14 maja (wieczór)
Maj był jednym z jej ulubionych miesięcy. Wiosna z całym swoim pięknem wchodzi do ich świata rozsiewając prawdziwą magię. Za rogiem czeka z utęsknieniem lato aby o złocić krajobrazy i tchnąć w ludzi życie, które utracili wraz z mroźną zimą. Maj był jednym z jej ulubionych miesięcy bo od teraz miał się jej tylko kojarzyć z tym co złe i przykre. Nie mogła przypomnieć sobie innego takiego przykrego miesiąca. Owszem zdarzały się w ich życiu ciężkie rzeczy, czasem i okrutne, a nawet brutalne, ale kiedy była to jedna sytuacja, jeden moment na sto innych, dobrych, dających nadzieje. Maj przyniósł ze sobą nie tylko to co złe, ale także to co niezrozumiałe. Najpierw anomalie, których nadal nikt racjonalnie nie potrafi wytłumaczyć, to co ciągle działo się z dziećmi całkowicie wyprowadzało ją z równowagi. Potem śmierć Barrego, pogrzeb i spotkanie, które także pokazało jak wiele niewiadomych jest w tym co robią. Mogłoby się wydawać, że to koniec passy złych wydarzeń, ale wcale tak nie było. Tragedia zapukała do ich domu pozbawiając ich dachu nad głową. Zabierając im to co razem z Archiem zbudowali. Wiedziała, że kiedyś wszystko wróci do normy. Odbudują ich azyl, a ta sytuacja jest tylko sytuacją tymczasową, ale przecież nie mogła nic poradzić na to jak się z tym czuła. Naprawdę starała się być silna. Nie dla siebie, ale dla wszystkich innych, którzy potrzebowali wsparcia. Potrzebowali zobaczyć nadzieje. Była nadal sobą. Z pomysłem, z rozwiązaniem, z ręką wyciągniętą do każdego kto jej potrzebował. Z sercem na dłoni. Wszystko to jednak wpłynęło na nią na tyle, że nie potrafiła sama siebie uspokoić tak jak uspokajała innych. Nocami nie mogła spać, a w dzień nie mogła usiedzieć w miejscu. Większość czasu spędzała z dziećmi, które nadal nie dostosowały się do zaistniałej sytuacji, albo w bibliotece przeszukując książki, które nie miały odpowiedzi na kłębiące się w niej pytania. Dzisiejszego wieczoru wracając z kolacji zajrzała do pokoju muzycznego. Miała wrażenie, że dawno nikogo tutaj nie było, a ten tylko się prosił o to by w końcu z niego skorzystać. Lorraine nie trzeba było powtarzać dwa razy. W końcu muzykę naprawdę uwielbiała. Szlachcianka usiadła przy fortepianie i nie spoglądając nawet na rozłożone przed sobą nuty zaczęła grać jedną ze znanych w magicznym świecie piosenek. Kiedy wszystko było jeszcze łatwiejsze potrafili wszyscy siadać w jednym pokoju, grać i śpiewać wieczorami, ciesząc się takimi prostymi rzeczami jak nuty czy teksty piosenek. Wczuwając się w delikatne dźwięki fortepianu zaczęła śpiewać. Tak dawno tego nie robiła.
Maj był jednym z jej ulubionych miesięcy. Wiosna z całym swoim pięknem wchodzi do ich świata rozsiewając prawdziwą magię. Za rogiem czeka z utęsknieniem lato aby o złocić krajobrazy i tchnąć w ludzi życie, które utracili wraz z mroźną zimą. Maj był jednym z jej ulubionych miesięcy bo od teraz miał się jej tylko kojarzyć z tym co złe i przykre. Nie mogła przypomnieć sobie innego takiego przykrego miesiąca. Owszem zdarzały się w ich życiu ciężkie rzeczy, czasem i okrutne, a nawet brutalne, ale kiedy była to jedna sytuacja, jeden moment na sto innych, dobrych, dających nadzieje. Maj przyniósł ze sobą nie tylko to co złe, ale także to co niezrozumiałe. Najpierw anomalie, których nadal nikt racjonalnie nie potrafi wytłumaczyć, to co ciągle działo się z dziećmi całkowicie wyprowadzało ją z równowagi. Potem śmierć Barrego, pogrzeb i spotkanie, które także pokazało jak wiele niewiadomych jest w tym co robią. Mogłoby się wydawać, że to koniec passy złych wydarzeń, ale wcale tak nie było. Tragedia zapukała do ich domu pozbawiając ich dachu nad głową. Zabierając im to co razem z Archiem zbudowali. Wiedziała, że kiedyś wszystko wróci do normy. Odbudują ich azyl, a ta sytuacja jest tylko sytuacją tymczasową, ale przecież nie mogła nic poradzić na to jak się z tym czuła. Naprawdę starała się być silna. Nie dla siebie, ale dla wszystkich innych, którzy potrzebowali wsparcia. Potrzebowali zobaczyć nadzieje. Była nadal sobą. Z pomysłem, z rozwiązaniem, z ręką wyciągniętą do każdego kto jej potrzebował. Z sercem na dłoni. Wszystko to jednak wpłynęło na nią na tyle, że nie potrafiła sama siebie uspokoić tak jak uspokajała innych. Nocami nie mogła spać, a w dzień nie mogła usiedzieć w miejscu. Większość czasu spędzała z dziećmi, które nadal nie dostosowały się do zaistniałej sytuacji, albo w bibliotece przeszukując książki, które nie miały odpowiedzi na kłębiące się w niej pytania. Dzisiejszego wieczoru wracając z kolacji zajrzała do pokoju muzycznego. Miała wrażenie, że dawno nikogo tutaj nie było, a ten tylko się prosił o to by w końcu z niego skorzystać. Lorraine nie trzeba było powtarzać dwa razy. W końcu muzykę naprawdę uwielbiała. Szlachcianka usiadła przy fortepianie i nie spoglądając nawet na rozłożone przed sobą nuty zaczęła grać jedną ze znanych w magicznym świecie piosenek. Kiedy wszystko było jeszcze łatwiejsze potrafili wszyscy siadać w jednym pokoju, grać i śpiewać wieczorami, ciesząc się takimi prostymi rzeczami jak nuty czy teksty piosenek. Wczuwając się w delikatne dźwięki fortepianu zaczęła śpiewać. Tak dawno tego nie robiła.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Początek maja przyniósł wiele nieszczęść. Archibald szybko się nie poddawał, dlatego też nie tracił nadziei i wierzył, że sobie ze wszystkimi poradzi - tylko z każdym dniem ilość nieszczęść znacząco rosła zamiast maleć. Mógłby je wymieniać w nieskończoność: pierwszomajowa teleportacja, wariująca magia, anomalie tak szkodzące dzieciom, nieudana misja, śmierć Barry'ego, utrata ręki przez Brendana, załamanie pogody i teraz to - utrata domu. Ich małego azylu, który do tej pory zdawał się być otoczony niewidzialną barierą, chroniącą go przed całym złem. Uwielbiał West Lulworth, uwielbiał niewielki klif na którym dwór był wybudowany, plażę i czystą wodę. Uwielbiał ułożenie pomieszczeń, piękne schody i wypielęgnowany ogród. Niemalże wszystko to było również w Wymouth, jednak to miejsce już jakiś czas temu przestało być jego domem a raczej wspomnieniem z dzieciństwa. West Lulworth było ich od samego początku, to oni tchnęli w to miejsce życie, tam urodziły się ich dzieci - do Weymouth miał już nie wrócić, z niewielkim wyjątkiem rodzinnych spotkań czy świąt. A jednak tu jest, ściśnięty pośród reszty swojej rodziny, mimo że posiadłość była duża i przestronna. Widział jak źle na tę przeprowadzkę zareagowały dzieci, szczególnie Miriam, oraz Lorraine. Żadne z nich nie było zadowolone z zaistniałej sytuacji toteż obiecał sobie, że uda mu się doprowadzić West Lulworth do porządku. Wiedział jednak, że to chwilę potrwa, dlatego nie pozostało im nic innego jak spróbować pogodzić się z losem.
Krążył bez celu po długich korytarzach, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk fortepianu. Skręcił więc do pokoju muzycznego, będąc niemalże pewnym, że tym razem zobaczy w nim Lorraine. Nie pomylił się, grała i śpiewała, prezentując się przepięknie, paradoksalnie również przez smutek, który brzmiał w jej głosie. Przez chwilę wahał się z wejściem do środka, ale w końcu to zrobił, starając się nie wydawać przy tym głośnych dźwięków. Podszedł bliżej, kładąc chłodną dłoń na jej plecach. Kojarzył melodię tego utworu, choć już długo go nie słyszał.
Krążył bez celu po długich korytarzach, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk fortepianu. Skręcił więc do pokoju muzycznego, będąc niemalże pewnym, że tym razem zobaczy w nim Lorraine. Nie pomylił się, grała i śpiewała, prezentując się przepięknie, paradoksalnie również przez smutek, który brzmiał w jej głosie. Przez chwilę wahał się z wejściem do środka, ale w końcu to zrobił, starając się nie wydawać przy tym głośnych dźwięków. Podszedł bliżej, kładąc chłodną dłoń na jej plecach. Kojarzył melodię tego utworu, choć już długo go nie słyszał.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Muzyka zawsze była dla niej ważna. W tym co dla ludzi było naturalnością ona odnajdywała pasję i ukojenie. Nie mogła powiedzieć, że jej życie należało do trudnych chociaż jako dziecko pewnie właśnie tak myślała. Matka zawsze jej powtarzała by w rzeczach, które mogą być dla nas trudne szukać tego co mogłoby przynieść nam radość. Muzyka zdecydowanie była dla niej tego typu odskocznią. Akademia utrwaliła w niej tylko to uczucie i już wiedziała, że nie ma lepszego sposobu na oczyszczenie się z tego co tak przytłacza. A w ostatnim czasie było tego naprawdę dużo. Przez chwile dała się ponieść. Przestała blokować własne emocje, dała im upust w dobrze znany przez siebie sposób. Wiedziała, że inaczej nie będzie potrafiła. Zawsze była tą odnajdującą światełko w najciemniejszym tunelu. Zawsze była tą, która starała się odnaleźć w ludziach i w sobie nadzieje na to, że będzie lepiej. Finalnie w końcu zawsze było lepiej. Nikt jednak nie jest ze stali i w momencie, w którym dla dzieci miała być najlepszą matką, dla Archiego najlepszą żoną, a dla wszystkich innych najlepszą lady, musiała odnaleźć w tym wszystkim sposób by być najlepszą wersją siebie dla samej siebie. Merlin jej świadkiem, że to przekraczało jej umiejętności w tym momencie. Lorraine nie słyszała jak drzwi się uchylają, nie słyszała nawet kroków za plecami. Dała się ponieść dźwiękom muzyki i dopiero kiedy ostatni z nich wymknął się z jej gardła obróciła się by zobaczyć zaniepokojoną twarz męża. Takie przynajmniej miała wrażenie. Czytanie z jego twarzy było trudne. Nawet jeśli przy niej nigdy nikogo nie udawał to życie szlachcica nauczyło go by emocje skrywać w sobie. By nikt nigdy ich nie wykorzystał. To było bezpieczne. Już w szczególności w ich świecie. Uśmiechnęła się delikatnie dotykając jego dłoni. Nie chciałaby się martwił. To ona była tą trzęsącą się nad losem wszystkich. Nie chciała być kolejnym ciężarem spoczywającym na jego barkach, ale chyba tak właśnie było w małżeństwie prawda? Stawali się dla siebie jednocześnie ciężkim brzemieniem, ale i najlżejszym ukojeniem. A przynajmniej tak się czuła mając go u swojego boku. - Musiałam – zaczęła doskonale zdając sobie sprawę z tego, że w jej muzyce były emocje, które wcześniej w podobnych chwilach się nie pojawiały. - Mam nadzieje, że nikogo nie obudziłam. Ciężko mi się przyzwyczaić do tego, że teraz jest nas… więcej. - zawsze ich dom był pełen ludzi, ale miała świadomość tego, że to należy do nich. To był ich dom. Teraz od nowa musiała znaleźć coś co sprawi, że w tym nowym miejscu poczuje się tak samo, a przecież to nie było proste. Miała nadzieje, że w ogóle możliwe.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
On martwił się o nią - ona martwiła się o niego. Tak było od samego początku i tak już miało pozostać, ale chyba podobne emocje pojawiały się w każdym małżeństwie. A przynajmniej powinny, ich brak świadczyłby o tym, że małżonkowie nie darzą się szczególnym uczuciem. Archibald darzył Lorraine uczuciem wielkim, wręcz niemożliwym do osiągnięcia dla większości szlachciców. Cały czas zdawał sobie sprawę ze swojego szczęścia, tylko nieliczni mogli go dostąpić, a los jakimś cudem pozwolił mu zostać tym wybrańcem. Tym bardziej cierpiał z powodu zniszczenia West Lulworth - doskonale wiedział ile ta posiadłość dla niej znaczyła, a on nic nie mógł zaradzić. A może właśnie mógł? Może istniały zaklęcia, które były w stanie nie doprowadzić do tej katastrofy? To on był głową rodziny, to on powinien znać odpowiedź. Nic nie mógł poradzić na wyrzuty sumienia, które nawiedzały go bez przerwy przez ostatnie cztery dni. - Nie szkodzi - odpowiedział od razu, a jej słowa tylko udowodniły powody jego złego samopoczucia. Nie czuła się tutaj swobodnie skoro usprawiedliwiała tak banalną rzecz jak wieczorna gra na fortepianie. W West Lulworth nigdy jej się to nie zdarzało, wręcz przeciwnie, Archibald odnosił wrażenie, że lubiła w ten sposób zapełniać panującą tam ciszę. - Dom też jest odpowiednio większy - zauważył. Weymouth przewyższało ich posiadłość o parę skrzydeł, dzięki czemu wciąż mogli się schować przed wścibskimi oczami krewnych, a przynajmniej tak mogło im się wydawać. Obszedł fortepian dookoła, siadając obok Lorraine na miękkiej ławce, uprzednio zarzucając swoim eleganckim szlafrokiem niczym najdroższym frakiem. Wyprostował długie palce, po czym zagrał jedynie jeden smutny akord. Dopiero teraz sobie uświadomił jak dawno nie grał, a przecież zawsze tak to lubił. - Myślę o tej sytuacji jako o czymś przejściowym - przyznał, jednocześnie mając nadzieję, że Lorraine nie uzna tego za naiwność czy zbytni optymizm. Faktycznie tak przedstawiał przed samym sobą tę sytuację - w końcu nie byli biedni, prędzej czy później uda im się wyremontować ich ukochaną posiadłość. To zabawne, ale Archibald traktował ten budynek niemal jako członka ich rodziny - mieszkając w Weymouth czegoś mu brakowało, czuł się jak na wakacyjnym wyjeździe. - To znaczy... Wiążę z tym miejscem mnóstwo wspomnień, ale to już zamknięty rozdział mojego życia - dodał, rozglądając się spokojnie po pomieszczeniu, w którym niegdyś zwykł spędzać tyle czasu. Nic się w nim od tamtej pory nie zmieniło. - Mogę coś dla ciebie zrobić? - Zapytał po chwili, spoglądając na nią z troską. Prawdopodobnie nie mógł nic, ale naprawdę chciał, żeby Lorraine poczuła się tutaj choć trochę bardziej jak w domu. Ostatnimi czasy dotknęło ich zbyt wiele nieszczęść, nie mogli teraz jeszcze cierpieć na brak swojego azylu. Choć i tak na tym wszystkim najbardziej ucierpiały dzieci i to one cały czas pozostawały priorytetowym zmartwieniem Archibalda.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Lorraine nigdy nie narzekała. Właściwie nie trzeba było jej wiele do szczęścia. Nauczyła się, że jest to coś ulotnego, rzadko docierającego po ich drzwi. O wiele częściej do czynienia mieli z pechem i jako ta stojąca u progu wszelkich pokus losu starała się jak najbardziej doceniać chwile kiedy mogła naprawdę powiedzieć, że jest szczęśliwa. Wystarczył jej dom, rodzina, moment oddechu i spokoju, który nie był aż tak oczywisty. Teraz wszystko spadło im na głowę i Prewett nie widziała odpowiedniego rozwiązania ich wszystkich problemów. Nie wiedziała czy takowe w ogóle istniało, ale jeśli nie to czy tym bardziej nie powinna doceniać tego co zostawił im los? Wśród tych wszystkich niepowodzeń powinna znaleźć pocieszenie; w dzieciach starających się odnaleźć w przytłaczającej sytuacji, w mężu, który trwał przy niej i zawsze już miał trwać. Każdy miał swój moment słabości i bez wątpienia to był jej moment. Nigdy też nie zadręczała innych swoimi myślami. Nawet tymi najgorszymi. Wolała unieść brodę, nastawić drugi policzek niżeli zrzucać na kogoś to co trawiło ją od środka. Zdecydowanie nie wynikało to z jej pochodzenia, a z charakteru. Jako Abbott zawsze musiała być twarda, jako kobieta… jeszcze bardziej. Słysząc niepokój w głosie męża wiedziała, że nie może dawać mu kolejnych powodów do zmartwień dlatego rozparła usta w uśmiechu, który mógł uchodzić za prawdziwy choć doskonale wiedziała iż jej mąż zobaczy w nim tylko kolejne potwierdzenie co do swoich zmartwień. Nie potrafiła pocieszyć siebie, nie potrafiła pocieszyć też jego dlatego po prostu przy nim była. W domu znowu zapadła cisza. Dawna posiadłość Prewettów miała to do siebie, że powtarzała każdy odgłos niczym echo. Siedząc w gabinecie słyszała śmiechy dzieci bawiących się w salonie, a schodząc po schodach czuła zapach cynamonowego jabłecznika. Zapomniała już jak to jest mieszkać w tak wielkiej rezydencji i choć ciężko miało jej być teraz się przyzwyczaić do tego stanu rzeczy to wiedziała, że zrobi naprawdę wszystko by tak się stało. - Przejściowym? - zapytała nie wiedząc co tak naprawdę mąż ma na myśli. Nie chciała robić sobie nadziei, że coś w tym wszystkim się zmieni. To na pewno nie mogło jej pomóc przystosować się do sytuacji. Nie była osobą, która załamywała się przeciwnościami losu i tak też nie miało być tym razem, ale dzisiejszego wieczoru nosiła na swoich barkach o wiele więcej. Szczyptę goryczy, która przelała czarę. Wtuliła się mocniej w szlafrok mężczyzny chłonąc znajomy zapach. Jak to się stało, że to wystarczyło by znowu poczuła się jak w domu? Nie liczyło się miejsce, a otaczający ludzie. Zawsze to powtarzała. Pokręciła głową w odpowiedzi na jego pytanie. Nie musiała mówić, że wszystko co jej daje w zupełności wystarcza. - Jak dzieci? - zapytała opierając głowę o ramie męża; tak ciepłe, wspierające. Wiedziała, że teraz on mógł powiedzieć o nich więcej. Anomalie choć nie miały związku z chorobami to jednak miały podłoże naukowe, a przynajmniej tak myślała. Ona nie mogła zbytnio im pomóc, ale wiedziała, że Archibald zrobi wszystko by te skoki magii unormować. Zrobi wszystko dla ich rodziny by wszyscy czuli się bezpiecznie.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
W rodzinie uchodził za romantyka. Nie do końca wiedział co było tego zasługą - mógł jedynie podejrzewać, że to przez jego idealistyczne podejście do otaczającego świata i umiejętność zauważania szczegółów niewidocznych dla innych. Choć może nie tyle samo zauważanie, a zatrzymywanie się przy nich i rozmyślanie. Tym sposobem znał wszystkie rodzaje uśmiechów Lorraine i tego, który właśnie pojawił się na jej twarzy, nie mógł zakwalifikować jako niczego dobrego. Przede wszystkim nie objął jej oczu, które wciąż pozostawały chłodne i zmęczone, a tak nie powinno być. Powinny skrzyć się radością, a w ich kącikach powinny pojawić się prawie niezauważalne zmarszczki. Tym samym jedynie potwierdziła wszystkie zmartwienia, które bez przerwy tłoczyły się w jego głowie. Chciał jej jakoś ulżyć, ale nie wiedział jak, i strasznie go to męczyło. Od dziecka wychowywany na głowę rodziny i jej najstarszego dziedzica, nie potrafił znieść bezsilności. To znaczy istniało jedno rozwiązanie, ale było drogie i pracochłonne - nie był w stanie określić jak szybko zostałoby wprowadzone w życie. Niemniej i tak postanowił się podzielić tym rozwiązaniem z Lorraine, mając nadzieję, że i ją będzie to podtrzymywało na duchu. - West Lulworth nie rozsypało się w pył - zauważył, odrywając zamyślany wzrok od ściany na przeciwko i przenosząc go na Lorraine. - To tylko kwestia czasu, kiedy będziemy mogli tam wrócić - dodał i naprawdę wierzył w swój plan, choć obawiał się, że ta kwestia czasu może potrwać dłużej niż by sobie tego życzyli. Ale przecież rozpadła się tylko część najbliższa klifu, nic więcej, musieli więc mówić tutaj o szczęściu a nie o tragedii.
Ponownie położył chłodne dłonie na klawiszach fortepianu, czując się w tej roli trochę nieswojo. Odkąd dołączył do Zakonu Feniksa grał o wiele mniej niż zazwyczaj i właśnie teraz to odczuł. Przypomniał sobie jednak czyjeś słowa, mówiące, że z grą na instrumencie jest jak z lataniem na miotle - i zaczął grać. Powoli, leniwie, jakiś prosty utwór, który miał wyryty gdzieś w głowie. To chyba nauczyciel kazał mu go zawsze grać na rozgrzewkę, ale nie był pewny, niektóre wspomnienia z dzieciństwa miał przysłonięte mgłą. - Na razie dobrze. Przed snem Miriam znowu urosły włosy, a Edwin unosił się kilka centymetrów nad ziemią, ale wszystko się uspokoiło jak zasnęli - powiedział, przez chwilę zastanawiając się czy podzielić się z Lorraine swoim spostrzeżeniem. - Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie dzieje się nic dziwnego, kiedy śpią - dodał, w tym momencie urywając swoją melodię. - Jeszcze nie wiem czy można to w jakikolwiek sposób wykorzystać, muszę porozmawiać o tym z Adrienem - powiedział, a wspomnienie Adriena od razu przypomniało mu o śmierci małego Lewisa. Wiedział, że już nigdy nie zapomni jego bladej twarzy, ale i tak nie poruszał tego tematu, łudząc się, że może chociaż będzie sobie o tym przypominał nieco rzadziej. Powrócił więc do gry na fortepianie, ale tym razem zaczął coś weselszego.
Ponownie położył chłodne dłonie na klawiszach fortepianu, czując się w tej roli trochę nieswojo. Odkąd dołączył do Zakonu Feniksa grał o wiele mniej niż zazwyczaj i właśnie teraz to odczuł. Przypomniał sobie jednak czyjeś słowa, mówiące, że z grą na instrumencie jest jak z lataniem na miotle - i zaczął grać. Powoli, leniwie, jakiś prosty utwór, który miał wyryty gdzieś w głowie. To chyba nauczyciel kazał mu go zawsze grać na rozgrzewkę, ale nie był pewny, niektóre wspomnienia z dzieciństwa miał przysłonięte mgłą. - Na razie dobrze. Przed snem Miriam znowu urosły włosy, a Edwin unosił się kilka centymetrów nad ziemią, ale wszystko się uspokoiło jak zasnęli - powiedział, przez chwilę zastanawiając się czy podzielić się z Lorraine swoim spostrzeżeniem. - Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie dzieje się nic dziwnego, kiedy śpią - dodał, w tym momencie urywając swoją melodię. - Jeszcze nie wiem czy można to w jakikolwiek sposób wykorzystać, muszę porozmawiać o tym z Adrienem - powiedział, a wspomnienie Adriena od razu przypomniało mu o śmierci małego Lewisa. Wiedział, że już nigdy nie zapomni jego bladej twarzy, ale i tak nie poruszał tego tematu, łudząc się, że może chociaż będzie sobie o tym przypominał nieco rzadziej. Powrócił więc do gry na fortepianie, ale tym razem zaczął coś weselszego.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Lorraine nie oczekiwała od Archiego gwiazdki z nieba. Wiedziała doskonale jak na niego to wszystko wpłynęło. Wiedziała, że dla żadnego z nich taka sytuacja nie była prosta. Mogłoby się wydawać, że już przyzwyczaili się do zmian. Te nachodziły ich ciągle. Dostosowanie się do nich wbrew wszystkiemu nie przychodziło im jednak łatwo. To proste. Kiedy coś się zmieniało patrzyli tylko na to co w ich życiu niezmienne. W ostatnim czasie jednak zmieniło się zbyt wiele rzeczy by móc w pełni doceniać to co im pozostało. Szczerze się tym cieszyć. Lorraine bardzo martwiła się o dzieci. Anomalie były niepokojące i często niosły ze sobą bardzo złe skutki u dorosłych czarodziei. Sama myśl, że mogłoby to w jakiś sposób wpłynąć na jej dzieci dobijał ją. Mogłaby stanąć na głowie, oddać wszystko by im tego oszczędzić. W tym wszystkim największym pocieszeniem był fakt, że w domu miała uzdrowiciela. Archie robił wszystko by pomóc dzieciom przez to przejść. Ona nienawidziła poczucia bezradności, a już w szczególności kiedy naprawdę mogła tylko siedzieć i czekać. Od zawsze była typem osoby, który zamiast siedzieć w miejscu woli działać. To krew Abbottów; część jej dziedzictwa. Na wzmiankę o ich posiadłości skinęła głową. Wierzyła mu. Jak nikomu innemu. Wiedziała, że jeżeli jej mąż coś postanowił to miał zamiar dać z siebie wszystko by tak właśnie się stało. Był honorowym człowiekiem, nie rzucał słów na wiatr. Był głową rodziny, dla którego rodzina była najważniejsza, a Lorraine nie mogła wyobrazić sobie w tym wszystkim lepszego męża. - Myślisz, że to ma znaczenie? - zapytała gdy Prewett wspomniał o tym, że anomalie nie wpływają na nich w nocy. - Ciężko mi to oddzielić biorąc pod uwagę fakt, że nam to wszystko przydarzyło się właśnie w nocy. - anomalie przyszły do nich niespodziewanie. Świat magii zatrząsł się niespodziewanie pozostawiając za sobą wiele znaków zapytania. Choć minęło już trochę czasu nadal nikt do końca nie wiedział skąd się to w ogóle wzięło i jak się tego po prostu pozbyć. - Na pewno na coś wpadniecie Archie… - zaczęła wstając od fortepianu i zbliżając się do stojącego niedaleko barku. Zasługiwali na kieliszek wina przed snem. - … jeżeli ktoś ma znaleźć na to lekarstwo to będziesz… - nie skończyła bo nagle upadła na posadzkę tracąc przytomność. Wizja przyszła do niej całkowicie niespodziewanie. Siła z jaką przyszła także była niespodziewana bo już dawno Lorraine nie wpadła w trans tak głęboko by odpłynąć całkowicie. To co widziała nie dawało jej nadziei na to, że ma coś się poprawić. Wręcz przeciwnie. Widziała, że zbliża się ku nim coś czemu będą musieli stawić czoło. Kolejny raz.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Dotychczas zawsze udawało mu się osiągnąć wyznaczony cel. Bez różnicy czy chodziło o naukę, pracę czy zdobycie serca Lorraine - cokolwiek sobie postanowił, dochodził do tego ciężką pracą lub, prawdopodobnie częściej, szczęściem. Tym razem wierzył, że nie będzie inaczej i jego rodzina wróci do ukochanej posiadłości. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jedynie cztery ściany, ale dla niego te cztery ściany na swój sposób ich definiowały i dla niego właśnie one stały się domem. Nie potrafił powiedzieć kiedy uda im się tam przeprowadzić, ale wierzył, że szybciej niż później. Bo w końcu coś musiało się udać: odsiecze, pierwszomajowe teleportacje, anomalie, problemy u dzieci, ulewy, śnieżyce - nawet ten nieszczęsny świniowstręt - ostatnio wszystko się rozpadało.
- Nie wiem, Lorraine - westchnął, niechętnie przyznając się do tej niewiedzy. - Cały czas próbuję znaleźć jakiś wspólny mianownik - dodał, odchylając głowę do tyłu i spoglądając na zdobiony sufit. Po co im te bogato urządzone pomieszczenia, drogie meble i cenne obrazy? Ubrania szyte na miarę, stuletnie wina, skrzat gotowy na każde skinienie palca? Archibald, chociaż lubił bycie szlachcicem, coraz częściej dochodził do wniosku, że to do niczego mu nie jest potrzebne. Wolałby spokój, po prostu. Żadnych anomalii, żadnych chorób, żadnych rozpadających się dachów.
Kąciki ust wygięły mu się w czymś przypominającym uśmiech, przynajmniej taką miał nadzieję. Oby pomyślał, chociaż to zadanie okazało się o wiele trudniejsze niż mógłby przypuszczać. - Nie wiem czy... - nie pokładasz we mnie zbyt dużej wiary chciał powiedzieć, ale Lorraine nagle zastygła, a Archibald dobrze wiedział co to oznacza. Zerwał się z miejsca, omal nie potykając się o ławę fortepianową, kucając obok niej. Nigdy nie lubił jej daru. Nie rozumiał go i uważał za bujdę dopóki jej nie poznał. Ona sprawiła, że uwierzył, ale i tak było to dla niego coś niepewnego, niepokojącego, nieprzeniknionego. Cały czas w pewnym stopniu pozostawał niedowiarkiem, ale przede wszystkim nie cierpiał tego daru, bo męczył Lorraine. Wiedział, a przynajmniej domyślał się, że i dla niej nie jest to nic przyjemnego. Położył dłonie na jej policzkach, nigdy nie będąc pewnym, czy nie dostanie zaraz napadu drgawek. Nie chciał, żeby się w coś uderzyła - miał nadzieję, że upadek na podłogę też nie wyrządził jej żadnej krzywdy. - Lorraine? - Zapytał cicho, odruchowo łapiąc za jej nadgarstek i sprawdzając puls, choć w żaden sposób nie mógł jej pomóc ani ulżyć. Mógł jedynie czekać i tego w tym wszystkim nie lubił najbardziej - bezsilności.
- Nie wiem, Lorraine - westchnął, niechętnie przyznając się do tej niewiedzy. - Cały czas próbuję znaleźć jakiś wspólny mianownik - dodał, odchylając głowę do tyłu i spoglądając na zdobiony sufit. Po co im te bogato urządzone pomieszczenia, drogie meble i cenne obrazy? Ubrania szyte na miarę, stuletnie wina, skrzat gotowy na każde skinienie palca? Archibald, chociaż lubił bycie szlachcicem, coraz częściej dochodził do wniosku, że to do niczego mu nie jest potrzebne. Wolałby spokój, po prostu. Żadnych anomalii, żadnych chorób, żadnych rozpadających się dachów.
Kąciki ust wygięły mu się w czymś przypominającym uśmiech, przynajmniej taką miał nadzieję. Oby pomyślał, chociaż to zadanie okazało się o wiele trudniejsze niż mógłby przypuszczać. - Nie wiem czy... - nie pokładasz we mnie zbyt dużej wiary chciał powiedzieć, ale Lorraine nagle zastygła, a Archibald dobrze wiedział co to oznacza. Zerwał się z miejsca, omal nie potykając się o ławę fortepianową, kucając obok niej. Nigdy nie lubił jej daru. Nie rozumiał go i uważał za bujdę dopóki jej nie poznał. Ona sprawiła, że uwierzył, ale i tak było to dla niego coś niepewnego, niepokojącego, nieprzeniknionego. Cały czas w pewnym stopniu pozostawał niedowiarkiem, ale przede wszystkim nie cierpiał tego daru, bo męczył Lorraine. Wiedział, a przynajmniej domyślał się, że i dla niej nie jest to nic przyjemnego. Położył dłonie na jej policzkach, nigdy nie będąc pewnym, czy nie dostanie zaraz napadu drgawek. Nie chciał, żeby się w coś uderzyła - miał nadzieję, że upadek na podłogę też nie wyrządził jej żadnej krzywdy. - Lorraine? - Zapytał cicho, odruchowo łapiąc za jej nadgarstek i sprawdzając puls, choć w żaden sposób nie mógł jej pomóc ani ulżyć. Mógł jedynie czekać i tego w tym wszystkim nie lubił najbardziej - bezsilności.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Bezsilność w tym wszystkim zdecydowanie ich łączyła. Pomimo tego, że Lorraine stykała się ze swoim darem od dziecka to nadal nie potrafiła się do tego przyzwyczaić. Sytuacja, w której traci się kontrole nad samym sobą jest nie do pomyślenia. Nie wiedzieć co się z Tobą dzieje, opadać bezwładnie bez względu na to gdzie się właśnie znajduje, to tragedia, której każdy chciałby się pozbyć. Tragedia, w której jakiekolwiek dobre strony są przykryte przez te zle i męczące. Lorraine najgorzej swoje wizje znosiła kiedy była w ciąży i kiedy jej dzieci były małe. Żyła w ciągłym stresie zastanawiając się w jakiej sytuacji ów wizja przejmie kontrolę nad jej życiem. Widziała wiele scenariuszy i każdy jeden kolejny gorszy od poprzedniego. Bezsilność i bezradność; nic dziwnego, że swojego daru tak bardzo nienawidziła. Kiedy się okazało, że nie tylko magia w niej płonie, a także talent do przepowiadania przyszłości, wszyscy jej tego zazdrościli. Od matki po wszystkie babki, ciotki i kuzynki. Każdy mówił jakie wielkie to wyróżnienie dla takiej kobiety, dla szlachcianki. Lorraine jednak po prostu swojej mocy się bała. Bała się, że kiedyś zaprowadzi ją tam gdzie nie trzeba, a także bała się, że gdzieś pomiędzy symbolami, które widzi i ludźmi, o których śni, zobaczy coś czego zobaczyć by po prostu nie chciała. Dzisiejszego dnia nic nie wskazywało na to by jej dar miał się uruchomić. Może to przez to wszystko co się ostatnio u nich działo, a może żadne sygnały po prostu się nie pojawiły. Wizja jednak była silna i Lorraine poczuła to już gdy zaczęła tracić grunt pod nogami, a razem z nim przytomność. To co widziała... to symbole. Wiele symboli i wiele dźwięków. Tak naprawdę nie była w stanie nawet zbyt długo utrzymać na nich uwagi bo paraliżował ją strach. Paraliżował ją smutek. Czuła się tak jakby już nigdy nie miała być szczęśliwa. Jakby to już był koniec. Obudziła się nie mając pojęcia Olę to trwało. Przez chwile obraz przed jej oczami był rozmazany. Przez chwile nie mogła skupić na niczym wzroku. Dopiero gdy to minęło i zobaczyła przed sobą twarz męża, odważyła się usiąść. - Jak długo? - zapytała dotykając obolałej głowy. - Na jak długo straciłam przytomność? - sama nie wiedziała do czego jej ta wiedza była potrzebna, ale chciała wiedzieć. Odzyskać kontrole.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Odczuł ogromną ulgę, kiedy Lorraine otworzyła oczy. Został jej mężem ponad sześć lat temu i przez ten czas wielokrotnie był świadkiem jej wizji, ale wciąż odczuwał takie samo zdenerwowanie. Nie potrafił zrozumieć jej daru, nawet za takowy go nie uważając - zresztą Lorraine również zdawała się go uznawać za przekleństwo, chociaż nie mówiła o tym często. W zasadzie nigdy o tym nie rozmawiali, choć nie potrafił znaleźć na to dobrego powodu. Czy właśnie przez to, że tak tego nie lubiła? Nie poruszanie tego tematu sprawiało, że mogła o tym nie myśleć? Chociaż z drugiej strony o czym mieliby rozmawiać - Archibald nigdy tego nie zrozumie. Wątpił, by ktokolwiek mógł. To, co ją spotykało, było zbyt intymne. - Niedługo. Parę minut - odpowiedział, pomagając jej usiąść. Dla niego trwały jak wieczność, tak było za każdym razem. Nie mógł wiedzieć co widzi, ale rzadko były to przyjemne rzeczy. Zawsze chciał ją wyrwać z tej wizji, ale nie potrafił. Jasnowidzenie pozostawało poza granicami jego możliwości. - Dobrze się czujesz? - Zapytał, nie mając zamiaru dopytywać się o wizję. Nigdy tego nie robił; Lorraine mówiła, kiedy czuła taką potrzebę. Na początku chciał wszystko wiedzieć, teraz już odpuścił. I tak nie mógł jej ulżyć, choćby bardzo się starał. - Chodźmy do łóżka - zaproponował, zerkając kątem oka na ścienny zegar, który już wybijał późne godziny wieczorne. W posiadłości panowała cisza jak makiem zasiał, chyba tylko oni byli jeszcze na nogach. Pomógł jej wstać, po czym złapał ją w pasie, zmierzając w kierunku ich sypialni. Ich, chociaż wciąż czuł się w niej jak gość. - Musimy się wyspać, czuję, że dzieci nas rano zaatakują - zaśmiał się, kiedy szli pustym korytarzem. W dzień zamieniał się nie do poznania, razem z Miriam i Edwinem biegającymi tu jakby nigdy nie poznali słowa zmęczenie. Byli naprawdę dzielni; anomalie z pewnością im przeszkadzały i wznosiły wiele smutku do ich dziecięcego świata, ale szybko się podnosili i psocili dalej. Też chciałby posiąść tę cechę szybkiego zapominania o problemach i cieszenia się życiem. Mógł się tego od nich nauczyć. Uchylił drzwi sypialni, wpuszczając Lorraine przodem. Zasunął ciężkie zasłony, chcąc zakryć świecący księżyc, po czym wszedł do łóżka, obejmując Lorraine. Patrzył jeszcze przez chwilę w sufit, nawet nie wiedząc, kiedy zmorzył go sen.
| zt x2
| zt x2
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Burza trwała nieprzerwanie, deszcz uderzał w szyby, słyszalny w każdym miejscu w posiadłości. Julia dobrze się czuła przebywając na zewnątrz i - choć zapewne jej nie wypadało - po prostu moknąc, przyjmując drobne kropelki wody, czując jak jej ubranie nasiąka, jak krople odbijają się od jej skóry, chłonąc charakterystyczny zapach. Dziś jednak przeszła do posiadłości pod magiczną osłoną, nie mając ochoty na podobne chwile.
Nie szła do siebie, nie oczekiwała powitań, a jednak sama postanowiła znaleźć brata. Nie sądziła by ten się przed nią ukrywał, niewątpliwie także chciał mieć tę rozmowę za sobą. Bo cokolwiek się nie działo, zawsze rozmawiali. Czasem kłócili się, krzyczeli, ostatecznie jednak rozmowa była im potrzebna.
I ta miała być ciężka. Na Ulyssesa patrzyła inaczej. Choć niewątpliwie obarczał ją winą o rozpad ich małżeństwa, każdą kolejną zaporę pomiędzy sobą ustawiali wspólnie. Nie byli w stanie przełamać się, nie byli w stanie się porozumieć. Ona - bo przywykła do swobody i nie rezygnowała z niej mimo iż wiedziała, że Ollivanderowie zapatrują się na nią inaczej. On - bo traktował ją w sposób o którym miesiące temu usłyszał, że jest największą obawą Julii.
Teraz jednak nie chodziło o niego, a o Fliviusa, który był dla Prewettówny znacznie ważniejszą osobą. Nie chciała mu sprawiać problemów i choć uważała małżeństwo w formie obowiązku względem rodu za wydarzenie uwłaczające, sama zgodziła się na nie. Gdyby miała usiłować w nim wytrwać mimo, iż ostatnie miesiące były ciężkie, robiłaby to tylko po to, by nie sprawiać problemu bratu, którego szanowała.
Kiedy go dostrzegła, stanęła w progu. Wiedziała, że jest na nią zły. Musiała to rozumieć.
- Przykro mi, Archie. - odezwała się. Podeszła bliżej. Siadła w jednym z foteli, na przeciwko brata. Chciałaby, żeby coś zagrał - muzyka dobrze skomponowałaby się w dźwięki deszczu uderzającego o szybę. Nie zanosiło się jednak na to. - Żadna ze mnie szlachcianka. To nie nowość. Nie byłam, nie jestem i nie będę dobrą arystokratką. I przepraszam. Bo jesteś ostatnią osobą na której powinno się to odbijać.
Nie żałowała większości swoich posunięć jako-takich. Bała się jedynie o brata, który był bardzo młodym nestorem i na którego niewątpliwie jej postępowanie ściągnie olbrzymią falę krytyki. I choć kochała swoją rodzinę, fakt że urodziła się w jakiejkolwiek arystokracji, był kiepskim żartem losu.
- Wiesz, dlaczego byłam w muzeum. - dodała. Wiedziała, że jest słaba, jednak czuła potrzebę działania. Chciała działać i uważała, że to działanie jest cenniejsze od jej niewygód. - I, że mogłam władować się w inne tarapaty. Wcześniej z Brendanem byłam w kilku innych miejscach. - była z nim szczera. Nie zawsze tak było. Bywało, że próbowała przed nim ukryć swoje poczynania, choć ostatecznie brat w jakiś sposób dowiadywał się wszystkiego. Możliwe, że była zbyt porywcza. Zbyt nieuważna. A on wystarczająco bystry. Dziś z resztą, skoro nabroiła, powinna powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu, czyż nie?
- I wiesz, że to najlepsze co mogę w tej chwili robić. - Archie był w Zakonie jako uzdrowiciel. Jego funkcja była oczywista. Ona nie nadawała się na uzdrowiciela, była jednak silna w dziedzinie transmutacji i z tej siły korzystała jak mogła, by choć trochę naprawiać ten świat. Kiedy tylko mogła - i z osobami silniejszymi od siebie, które miałyby szansę poradzić sobie w razie ewentualnej potyczki. Fluvius wiedział, że była w Zakonie, więc wiedział że będzie próbowała działać. Nigdy w końcu nie lubiła być salonową ozdóbką, kiedy tak się działo, stawała się karykaturą i znikała w swoim pokoju, bibliotece czy lecznicy.
I nie używała zbyt dokładnych określeń, nie mówiła wprost, choć w domu czuła się bezpiecznie - nadal uważała.
- Moje małżeństwo z Ulyssesem składało się głównie z nabudowywania niechęci z obu stron na początkowo poprawną relację. - dodała po chwili. - Powinnam się z tym pogodzić. Powinnam skakać dookoła niego i wypełniać polecenia. Wiem. A ty wiesz, że to musiało się rozpaść. - bo nie jestem dobrą szlachcianką. Nie będzie tego powtarzała. Nie było sensu. Oboje wiedzą o tym aż za dobrze. - Nie powinno się w ogóle zacząć. Byłam głupia dając temu szansę i nie zatrzymując w porę, kiedy zjawiły się pierwsze sygnały, że to wszystko runie. I jest mi przykro, że musi się to odbić o ciebie. W całym tym zamieszaniu, żałuję właśnie tego.
Archie to dobry brat. Najlepszy jakiego mogła sobie zażyczyć. A ona nie potrafiła być dobrą siostrą. Była egoistyczna. Była zamknięta na swoich potrzebach, nie potrafiła zrezygnować z przyzwyczajeń i swobody. Nie była rozsądna. Ale doceniała go i kochała.
- Chcę, żebyś wiedział, że jestem przekonana, że mnie kochasz i żadne twoje działanie tego nie zmieni. - dodała, a Archie pewnie czuł że ten ckliwy wstęp ma jakiś cel. Julia nie mówiła tak otwarcie o uczuciach. Wiele jednak o nich myślała. O swojej relacji z bratem, bo domyślała się, że wróci z więzienia niemal prosto do domu. O swojej relacji z resztą rodziny. Z Zakonem. Z jej działalnością i tym, co zamierzała robić. Zastanawiała się nad wyjściem.
Spojrzała w oczy brata ciekawa, czy ten już wie, co zaraz usłyszy. Czy zdecyduje się powiedzieć to za nią. Chciała to powiedzieć właśnie dlatego, że wiedziała iż miała cholerne szczęście mając za brata właśnie jego. I nie chciała dodawać mu problemów. Znów i znów.
- I że rozumiem że rola nestora musi być dla ciebie szalenie ciężka.
Nie szła do siebie, nie oczekiwała powitań, a jednak sama postanowiła znaleźć brata. Nie sądziła by ten się przed nią ukrywał, niewątpliwie także chciał mieć tę rozmowę za sobą. Bo cokolwiek się nie działo, zawsze rozmawiali. Czasem kłócili się, krzyczeli, ostatecznie jednak rozmowa była im potrzebna.
I ta miała być ciężka. Na Ulyssesa patrzyła inaczej. Choć niewątpliwie obarczał ją winą o rozpad ich małżeństwa, każdą kolejną zaporę pomiędzy sobą ustawiali wspólnie. Nie byli w stanie przełamać się, nie byli w stanie się porozumieć. Ona - bo przywykła do swobody i nie rezygnowała z niej mimo iż wiedziała, że Ollivanderowie zapatrują się na nią inaczej. On - bo traktował ją w sposób o którym miesiące temu usłyszał, że jest największą obawą Julii.
Teraz jednak nie chodziło o niego, a o Fliviusa, który był dla Prewettówny znacznie ważniejszą osobą. Nie chciała mu sprawiać problemów i choć uważała małżeństwo w formie obowiązku względem rodu za wydarzenie uwłaczające, sama zgodziła się na nie. Gdyby miała usiłować w nim wytrwać mimo, iż ostatnie miesiące były ciężkie, robiłaby to tylko po to, by nie sprawiać problemu bratu, którego szanowała.
Kiedy go dostrzegła, stanęła w progu. Wiedziała, że jest na nią zły. Musiała to rozumieć.
- Przykro mi, Archie. - odezwała się. Podeszła bliżej. Siadła w jednym z foteli, na przeciwko brata. Chciałaby, żeby coś zagrał - muzyka dobrze skomponowałaby się w dźwięki deszczu uderzającego o szybę. Nie zanosiło się jednak na to. - Żadna ze mnie szlachcianka. To nie nowość. Nie byłam, nie jestem i nie będę dobrą arystokratką. I przepraszam. Bo jesteś ostatnią osobą na której powinno się to odbijać.
Nie żałowała większości swoich posunięć jako-takich. Bała się jedynie o brata, który był bardzo młodym nestorem i na którego niewątpliwie jej postępowanie ściągnie olbrzymią falę krytyki. I choć kochała swoją rodzinę, fakt że urodziła się w jakiejkolwiek arystokracji, był kiepskim żartem losu.
- Wiesz, dlaczego byłam w muzeum. - dodała. Wiedziała, że jest słaba, jednak czuła potrzebę działania. Chciała działać i uważała, że to działanie jest cenniejsze od jej niewygód. - I, że mogłam władować się w inne tarapaty. Wcześniej z Brendanem byłam w kilku innych miejscach. - była z nim szczera. Nie zawsze tak było. Bywało, że próbowała przed nim ukryć swoje poczynania, choć ostatecznie brat w jakiś sposób dowiadywał się wszystkiego. Możliwe, że była zbyt porywcza. Zbyt nieuważna. A on wystarczająco bystry. Dziś z resztą, skoro nabroiła, powinna powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu, czyż nie?
- I wiesz, że to najlepsze co mogę w tej chwili robić. - Archie był w Zakonie jako uzdrowiciel. Jego funkcja była oczywista. Ona nie nadawała się na uzdrowiciela, była jednak silna w dziedzinie transmutacji i z tej siły korzystała jak mogła, by choć trochę naprawiać ten świat. Kiedy tylko mogła - i z osobami silniejszymi od siebie, które miałyby szansę poradzić sobie w razie ewentualnej potyczki. Fluvius wiedział, że była w Zakonie, więc wiedział że będzie próbowała działać. Nigdy w końcu nie lubiła być salonową ozdóbką, kiedy tak się działo, stawała się karykaturą i znikała w swoim pokoju, bibliotece czy lecznicy.
I nie używała zbyt dokładnych określeń, nie mówiła wprost, choć w domu czuła się bezpiecznie - nadal uważała.
- Moje małżeństwo z Ulyssesem składało się głównie z nabudowywania niechęci z obu stron na początkowo poprawną relację. - dodała po chwili. - Powinnam się z tym pogodzić. Powinnam skakać dookoła niego i wypełniać polecenia. Wiem. A ty wiesz, że to musiało się rozpaść. - bo nie jestem dobrą szlachcianką. Nie będzie tego powtarzała. Nie było sensu. Oboje wiedzą o tym aż za dobrze. - Nie powinno się w ogóle zacząć. Byłam głupia dając temu szansę i nie zatrzymując w porę, kiedy zjawiły się pierwsze sygnały, że to wszystko runie. I jest mi przykro, że musi się to odbić o ciebie. W całym tym zamieszaniu, żałuję właśnie tego.
Archie to dobry brat. Najlepszy jakiego mogła sobie zażyczyć. A ona nie potrafiła być dobrą siostrą. Była egoistyczna. Była zamknięta na swoich potrzebach, nie potrafiła zrezygnować z przyzwyczajeń i swobody. Nie była rozsądna. Ale doceniała go i kochała.
- Chcę, żebyś wiedział, że jestem przekonana, że mnie kochasz i żadne twoje działanie tego nie zmieni. - dodała, a Archie pewnie czuł że ten ckliwy wstęp ma jakiś cel. Julia nie mówiła tak otwarcie o uczuciach. Wiele jednak o nich myślała. O swojej relacji z bratem, bo domyślała się, że wróci z więzienia niemal prosto do domu. O swojej relacji z resztą rodziny. Z Zakonem. Z jej działalnością i tym, co zamierzała robić. Zastanawiała się nad wyjściem.
Spojrzała w oczy brata ciekawa, czy ten już wie, co zaraz usłyszy. Czy zdecyduje się powiedzieć to za nią. Chciała to powiedzieć właśnie dlatego, że wiedziała iż miała cholerne szczęście mając za brata właśnie jego. I nie chciała dodawać mu problemów. Znów i znów.
- I że rozumiem że rola nestora musi być dla ciebie szalenie ciężka.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
To spotkanie miało być dużo trudniejsze niż rozmowa z Ulysessem, którą odbył kilka dni wcześniej. Wtedy jego stanowisko było jasne - musiał bronić interesów swojej rodziny, w tym również nieakceptowalnych poczynań swojej niesfornej siostry. Szedł w zaparte, że przykra sytuacja wynikła z winy Ollivanderów, chociaż tak naprawdę po części rozumiał decyzję Ulysessa. Teraz musiał wysłuchać drugiej strony konfliktu, ale to już nie miało być takie proste. Julka zawsze była mu wyjątkowo bliska, czasem może nawet bliższa niż reszta rodzeństwa, choć nigdy nie mówił tego głośno. W normalnych warunkach tradycyjnie wygłosiłby jej kazanie i chodziłby obrażony kilka dni, by ostatecznie serdecznie ją wyściskać i zapomnieć o całej sytuacji. Teraz nosił na palcu sygnet nestora, który nakazywał mu zachowanie obiektywności i wymierzenie kary za popełnione błędy. Problem tkwił w tym, że nie potrafił oddzielić roli brata od roli głowy rodu, i, prawdę powiedziawszy, chyba nie bardzo chciał. Po spotkaniu z Ulysessem intensywnie rozmyślał nad tą sytuacją, ale wciąż nie wynalazł żadnego sensownego rozwiązania. Miał nadzieję, że rozmowa z Julką jakoś go oświeci, chociaż była ona niezwykle płonna.
Przyszedł do pokoju muzycznego, woląc przeprowadzić tę rozmowę w dobrze oświetlonym i w miarę przytulnym miejscu; inaczej niż w przypadku Ulyssesa, którego zaprowadził do swojego gabinetu. Usiadł przy fortepianie, wyglądając przez okno na dziedziniec, chociaż przez dzisiejszą ulewę niewiele dało się zauważyć. Dzieci najgorzej znosiły tę fatalną pogodę, marzyła im się zabawa na podwórku. Minęła dosłownie chwila, kiedy usłyszał za sobą znajomy głos. Westchnął przeciągle, tym razem nie ze zdenerwowania, a zrezygnowania. Miał wrażenie, że ta sytuacja go przerosła, a każde rozwiązanie okaże się złe. - Mi też jest przykro - odparł, odwracając się na stołku w jej kierunku. Zawiesił na niej wzrok, zastanawiając się czy mimo wszystko jej nie ulżyło, kiedy ponownie przekroczyła próg rodzinnej posiadłości. Potem już nic nie powiedział, po prostu słuchając co ma do powiedzenia. Spodziewał się argumentu z Zakonem, krótka charakterystyka jej relacji z byłym już mężem również go nie zaskoczyła. Spuścił na moment wzrok na elegancki dywan, którego awangardowy wzór niezwykle denerwował ich matkę, zbierając myśli.
- Wiem dlaczego znalazłaś się w Tower i nie mam ci tego za złe - byłby niezwykłym hipokrytą gdyby zaczął ją krytykować za próbę okiełznania anomalii. To było jedno z wielu zagrożeń na jakie się wystawiali w Zakonie, swoją drogą najlżejsze. Dlatego zupełnie nie rozumiał Ulyssesa - gdyby nic nie wiedział o tej organizacji, jego działania byłyby jasne. Jednak okazało się, że doskonale wie czym jest Zakon Feniksa, dlaczego więc nie wstawił się za Julką, która trafiła do więzienia przez walkę w dobrej sprawie? - Każdemu z nas zdarzają się potknięcia - wzruszył ramionami, przypominając sobie tego nieszczęsnego dementora na festiwalu lata, którego nie ośmielono mu się nie wypomnieć na szczycie. Chociaż to był niezaprzeczalny fakt, że Julce owe potknięcia zdarzają się najczęściej. - Nie, nie powinnaś wokół niego skakać - zezłościł się, ale tylko na moment, trzymając emocje na wodzy. - Już nawet nie chodzi o sam rozwód czy o bycie złą szlachcianką. To zresztą pojęcie względne, uwierz mi, że na szczycie to ja byłem złym szlachcicem - zaczął, niechętnie wracając do nieszczęsnego spotkania w Stonehenge. - Ty po prostu zawsze musisz postawić na swoim, bez względu na konsekwencje. Nigdy się nikogo nie słuchasz, zawsze uważasz swoje słowo za nadrzędne. Pamiętasz kiedy w szkole chciałaś uczyć się animagii? A kiedy postanowiłaś zaznajomić się z czarną magią? - Za każdym razem tylko przedstawiła mu pomysły, odrzucając każdy jego kontrargument. Nie uważał, że jej pomysły są złe (oprócz czarnej magii oczywiście) i cieszył się, że rozwija swoje zainteresowania, ale zawsze drażnił go sposób w jaki to robiła. - Po prostu wierzę, że mogłaś trochę odpuścić - domyślał się jak to mogło wyglądać: trafiła kosa na kamień, jeden niezwykle uparty człowiek na drugiego. Znowu zamilkł, bo co jeszcze mógł jej powiedzieć? Sama doskonale wiedziała co zrobiła źle. Nie chciał dawać jej kolejnego kazania, choć teraz powinien bardziej niż kiedykolwiek. - Żadne działanie tego nie zmieni... - powtórzył głucho jej słowa, wstając zza fortepianu. Podszedł do okna, chowając dłonie w kieszeniach spodni. - Ulżyłoby ci gdybym cię wydziedziczył, prawda? - Zapytał, uparcie wpatrując się w burzę na zewnątrz. Co do jednego miała jednak rację, rola nestora była dla niego szalenie ciężka.
Przyszedł do pokoju muzycznego, woląc przeprowadzić tę rozmowę w dobrze oświetlonym i w miarę przytulnym miejscu; inaczej niż w przypadku Ulyssesa, którego zaprowadził do swojego gabinetu. Usiadł przy fortepianie, wyglądając przez okno na dziedziniec, chociaż przez dzisiejszą ulewę niewiele dało się zauważyć. Dzieci najgorzej znosiły tę fatalną pogodę, marzyła im się zabawa na podwórku. Minęła dosłownie chwila, kiedy usłyszał za sobą znajomy głos. Westchnął przeciągle, tym razem nie ze zdenerwowania, a zrezygnowania. Miał wrażenie, że ta sytuacja go przerosła, a każde rozwiązanie okaże się złe. - Mi też jest przykro - odparł, odwracając się na stołku w jej kierunku. Zawiesił na niej wzrok, zastanawiając się czy mimo wszystko jej nie ulżyło, kiedy ponownie przekroczyła próg rodzinnej posiadłości. Potem już nic nie powiedział, po prostu słuchając co ma do powiedzenia. Spodziewał się argumentu z Zakonem, krótka charakterystyka jej relacji z byłym już mężem również go nie zaskoczyła. Spuścił na moment wzrok na elegancki dywan, którego awangardowy wzór niezwykle denerwował ich matkę, zbierając myśli.
- Wiem dlaczego znalazłaś się w Tower i nie mam ci tego za złe - byłby niezwykłym hipokrytą gdyby zaczął ją krytykować za próbę okiełznania anomalii. To było jedno z wielu zagrożeń na jakie się wystawiali w Zakonie, swoją drogą najlżejsze. Dlatego zupełnie nie rozumiał Ulyssesa - gdyby nic nie wiedział o tej organizacji, jego działania byłyby jasne. Jednak okazało się, że doskonale wie czym jest Zakon Feniksa, dlaczego więc nie wstawił się za Julką, która trafiła do więzienia przez walkę w dobrej sprawie? - Każdemu z nas zdarzają się potknięcia - wzruszył ramionami, przypominając sobie tego nieszczęsnego dementora na festiwalu lata, którego nie ośmielono mu się nie wypomnieć na szczycie. Chociaż to był niezaprzeczalny fakt, że Julce owe potknięcia zdarzają się najczęściej. - Nie, nie powinnaś wokół niego skakać - zezłościł się, ale tylko na moment, trzymając emocje na wodzy. - Już nawet nie chodzi o sam rozwód czy o bycie złą szlachcianką. To zresztą pojęcie względne, uwierz mi, że na szczycie to ja byłem złym szlachcicem - zaczął, niechętnie wracając do nieszczęsnego spotkania w Stonehenge. - Ty po prostu zawsze musisz postawić na swoim, bez względu na konsekwencje. Nigdy się nikogo nie słuchasz, zawsze uważasz swoje słowo za nadrzędne. Pamiętasz kiedy w szkole chciałaś uczyć się animagii? A kiedy postanowiłaś zaznajomić się z czarną magią? - Za każdym razem tylko przedstawiła mu pomysły, odrzucając każdy jego kontrargument. Nie uważał, że jej pomysły są złe (oprócz czarnej magii oczywiście) i cieszył się, że rozwija swoje zainteresowania, ale zawsze drażnił go sposób w jaki to robiła. - Po prostu wierzę, że mogłaś trochę odpuścić - domyślał się jak to mogło wyglądać: trafiła kosa na kamień, jeden niezwykle uparty człowiek na drugiego. Znowu zamilkł, bo co jeszcze mógł jej powiedzieć? Sama doskonale wiedziała co zrobiła źle. Nie chciał dawać jej kolejnego kazania, choć teraz powinien bardziej niż kiedykolwiek. - Żadne działanie tego nie zmieni... - powtórzył głucho jej słowa, wstając zza fortepianu. Podszedł do okna, chowając dłonie w kieszeniach spodni. - Ulżyłoby ci gdybym cię wydziedziczył, prawda? - Zapytał, uparcie wpatrując się w burzę na zewnątrz. Co do jednego miała jednak rację, rola nestora była dla niego szalenie ciężka.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Słuchała kolejnych słów, choć przede wszystkim ulżyło jej że brat nie ma jej za złe wyjścia na anomalię - bo zamierzała nadal uczestniczyć w ich naprawach. Nie mogła wiele zrobić działając dla Zakonu. Nie była szczególnie silną czarownicą, w pojedynkę nie miała mocy do działania, jednak miała zdolności które niekiedy okazywały się przydatne. Szczególnie gdy miała u boku kogoś silniejszego. Milczała wiec, nie mając w tej kwestii nic do dodania.
Spojrzała uważnie na brata, kiedy ten znów zaczął wracać do Stonehenge. Siadła na przeciw niego. Nie mogła nic powiedzieć, szybko została odesłana, bez swojej zgody z resztą. I nie, nie żałowała że nie stała się przez to częścią masakry - choć gdyby dano jej szansę, zostałaby próbując być przy rodzinie. Tej prawdziwej. Chciała jakoś pomóc, widziała że ludzie po tej katastrofie borykają się z traumą, jednak chyba nie było słów które zdziałałyby cuda. Trwa wojna, ta wojna coraz bardziej bezpośrednio dotyka każdego z nich.
Tamto wydarzenie skrzywdziło wielu jej bliskich, ale pozostawało jej cieszyć się, że wrócili z niego żywi.
- Jestem uparta. Ale dlatego mówię o niektórych rzeczach, bo chcę usłyszeć kontrargumenty. - odezwała się, kiedy faktycznie czuła że powinna - w odpowiedzi na zarzut, który po części owszem, był trafiony, odrobinę jednak... wyolbrzymiony? Była mocno przekonana do swoich poglądów, zawsze trudno było jej zmienić zdanie, dość często jednak przed ostateczną decyzją szukała rozmowy, pomocy w wyklarowaniu myśli. - I jeśli mi one nie wystarczą, stoję przy swoim. To wydaje mi się całkiem naturalne. Nie żałuję nauki animagii, braciszku, to była jedna z najlepszych decyzji jakie mogłam podjąć.
Nie poruszała tematu czarnej magii, bo jej poglądy w tym temacie się nie zmieniły, a nie chciała wszczynać dwóch burd jednocześnie. To nie miałoby głębszego sensu i oboje o tym wiedzieli. Szczególnie, że nie podjęła jeszcze w tym temacie żadnych kroków.
- Wierz lub nie, ale odpuszczałam. - przyznała w końcu, kiedy temat ostatecznie wszedł na jej byłego już męża. Znów na dłuższą chwilę zamilkła. Dobierała słowa. Nie chciała się żalić, nie chciała zwalać całej winy na Ollivandera bo dostrzegała ją po obu stronach. Z drugiej strony z postawy Ulyssesa odnosiła wrażenie że ten dostrzegał winę jedynie w niej - nie miała więc pojęcia jak przedstawił całą sytuację jej bratu. Przyglądała mu się chwilę, czując wewnętrzną niechęć do skarżenia się, opowiadania o bzdurach które owszem były przykre, ale minęły. Były też rzeczy których w Ulyssesie nie rozumiała, jednak czy to takie ważne? Westchnęła ciężko, kręcąc przy tym lekko głową. Po dłuższej chwili w końcu się odezwała, spokojnie i bez nerwów, miała wiele czasu żeby całą tę sytuację przemyśleć.
- Do tego ślubu nie powinno dojść. Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem tego zdania. Wydawało się, że ma sens. Długo. Ulysses pozwalał sobie przy mnie na odejścia od norm, pływaliśmy we dwóch w jeziorze z trytonami, bez żadnej przyzwoitki. Uczyłam go trollińskiego w posiadłości jego rodziny. Wiesz, nie chodzi mi o to, żeby na niego marudzić. To było super. Sprawiło, że poczułam, że mamy szansę się dogadać, że nie widzi problemu w tym żeby nie do końca być szlachtą, że nie ma nic przeciw niepoprawności. - oboje przecież wiedzieli, że różnica pomiędzy tym, a innymi jej zachowaniami które Ulysses miał jej za złe jest wyłącznie taka że o tym nikt by się nie dowiedział. Ulysses mógł mówić o upokorzeniu przed nestorem, ale czy gdyby nestor dowiedział się o tym, Ulysses byłby w innej sytuacji? Różnica jest jedynie taka, że tamte rzeczy miały jego przyzwolenie. A problem na tym, że Julia nie jest kobietą która oczekuje przyzwoleń.
- Dostał sygnał, że nie ustępuję i bywam zbyt porywcza na festiwalu lata. I ja też go dostałam, bo owszem jego neutralność i tendencja do płaszczenia się mnie irytowała. - przyznała, wywracając przy tym oczami w typowym dla siebie, choć wybitnie nieszlacheckim geście. Zaraz znów spojrzała na swojego brata. - Wiem, że nie powinnam atakować tej gnidy, ale wiem też że gdyby się udało, też byłbyś odrobinkę szczęśliwszym człowiekiem. - dodała z lekkim uśmiechem, patrząc na brata uważnie, bo co do tego nie miała żadnych wątpliwości. - I jasne, to nie usprawiedliwienie ale mam słabe nerwy. I żałuję jedynie, że się nie udało. Czego po mnie Ulysses oczekiwał będąc świadkiem tego?
Znów na moment zamilkła. Układała to sobie w głowie. Nie chciała lamentować nad głową brata. Znacznie swobodniej czułaby się pewnie za kilka dni, opowiadając mu o tym w spokojnej rozmowie, żartując ze swojego wybitnie nieudanego małżeństwa. Tylko że teraz wolała nie żartować, nie chcąc irytować brata jeszcze bardziej.
- Prawda, że poszedł mi na ustępstwo zgadzając się na przyjęcie wszystkich gości na ślubie. I to także był bój, który powinien być sygnałem dla nas obojga, że możemy nie dać rady jako para. Za bardzo się przejmował opinią wszystkich dookoła. Jak JA mogłabym być z kimś kto myśli o opinii ludzi aż tak obsesyjnie? - ręce jej opadły. To był absurd i chyba nikt temu nie zaprzeczy. - To był idealny moment żeby się wycofać. Widzieliśmy już wszystko. Ale to miłe, że się zgodził. Gdyby nie uświadamiał mi po drodze, jak bardzo jest to JEGO decyzja, byłoby milej. Ale to był kolejny sygnał który ja powinnam była widzieć.
Ona w związku z kimś, kto faktycznie chce panować w domu? To nie miało racji bytu pod tyloma względami.
- Zniknął na miesiąc przed ślubem. Ani słowa. Obraził się. - nie mogła znów nie wywrócić oczami. - Na to przynajmniej wyglądało. Zostawił mnie z ze ślubem. I to jest moment w którym odpuściłam choć nie powinnam była. - odwróciła wzrok. Nie miała żalu do rodziny. W sumie to do nikogo nie miała żalu, nie miała wcale szczególnie wielkich emocji względem tej sytuacji. Martwiła się o to że brat będzie miał problemy albo, ze rodzicom będzie przykro i to właściwie tyle. Artykuły w Czarownicy zawsze ją co najwyżej bawiły. Nigdy nie przejmowała się opiniami ludzi z którymi nie była związana. Choć bolało ją to, że wiele osób zapewne będzie widziało jedynie stronę Ulyssesa. Nie to, że najzwyczajniej w świecie byli złym małżeństwem.
- Odpuściłam, bo nie chciałam was zawieźć. I to jest moja wina. Miałam już sygnały tego, że pierwsza twarz Ulyssesa jaką zobaczyłam to ładna maska ubrana tylko dla mnie, że się dostosował jak kameleon. Miałam sygnały, że nasza egzystencja obok siebie nie ma sensu i powinnam była zrezygnować. Cóż, to byłby mniejszy skandal. I przykro mi, że tego nie zrobiłam. Ale nikt mi nie wmówi że nie starałam się, kiedy mimo tego zniknięcia po prostu wzięłam ten ślub i zachowywałam jakgdyby nigdy nic. Rany, to było idiotyczne z mojej strony, aż trudno mi w to uwierzyć.
Zachowała się jak głupiutkie szlachcianeczki którymi tak gardziła. Jak panienka która udaje, że nie widzi że mąż jej kompletnie nie szanuje, jest szczęśliwa że ma męża. Było jej przez to wstyd. Te emocje odbiły się na jej twarzy, zaraz jednak znów lekko pokręciła głową.
- Powinnam z wami porozmawiać. To nie tak, że on jest zły, czy coś, ale powinien mieć grzeczną, ułożoną panieneczkę uległą mężowi i jego wielkiemu ego, wykonującą jego polecenia i nie dostrzegającą że jego szacunek względem żony bywa wybiórczy. Jest typowym szlachcicem. To wszystko. Ja nie nadaję się dla typowego szlachcica. I powinnam była to przerwać na czas.
Ulysses widział swoją prawdę. Ona swoją. Byli uparci i nie mogli się dogadać. A jednak w jakiś sposób każde się starało brnąć w ten absurd jeszcze długo po pierwszej chwili kiedy zauważyli jak bardzo absurdalna ta sytuacja jest.
- Dalej było tylko gorzej. Albo się unikaliśmy albo walczyliśmy albo czułam jego pogardę właściwie bez przerwy. Z krótkimi przerwami kiedy oboje staraliśmy się udawać, że ta otoczka nie istnieje. - znów wywróciła oczami. Uśmiechnęła się pod nosem czując, że chyba robi to za często. - Tak, ulżyło mi. Gdyby mnie nie odesłał, w końcu bym uciekła. Albo przeprowadziła się do lecznicy, nie wiem.
Uśmiechnęła się łagodnie i przechyliła lekko głowę.
- Wiesz, on chyba myślał że sobie ze mną poradzi. Tylko ze mną się tak nie da. W innej sytuacji nie zrozumiem w jakim celu udawał inną osobę z początku i czemu zdecydował się na ten ślub słysząc na pewno już wcześniej plotki o mnie. - Nad nią się nie da zapanować, to wywołuje jej bunt. Archie to wiedział. Julia wymagała szacunku drugiej osoby niezależnie od płci czy społecznej hierarchii. To bywało złe, a Julia nie raz miała już głupie problemy. I trudno nazwać ją ozdobą salonów. Więc jeśli Ulysses nie chciał jej sobie poukładać po swojemu to ona nie wie czego od niej chciał. Cóż - nie udało mu się.
Uśmiechnęła się ponownie kiedy Archie bezbłędnie odgadł co Procella ma na myśli.
- Pewnie tak. Nie lubię myśleć, co powiedzą inni. A teraz jak powiedzą coś o mnie, trafi to rykoszetem w ciebie. Jeśli mnie nie wydziedziczysz, pewnie zostaniesz obsmarowany za to, że nie panujesz nad własną siostrą. A kiedy znowu narobię problemów czy to przez moje pasje czy przez to co robimy, znowu będziesz za to obrywał. Kiedy znów w nieodpowiednim momencie puszczą mi nerwy, to ty zostaniesz obsmarowany. - oparła się lekko o stolik obok siebie. - Czy to nie wyjście idealne dla nas obojga? W sensie - mnie już raczej nikt nie zechce po reklamie jaką sobie przy pomocy Ollivandera zrobiłam, a ja chyba nie chcę się już bawić w zakuwanie w małżeństwo ponownie. Musiałbyś znaleźć dzikusa takiego jak ja. - uśmiechnęła się pod nosem. - Mam swoją Lecznicę więc nie umrę bez rodzinnych majątków. A rodziny bym nie straciła. Więc jeśli o tym kiedykolwiek zdecydujesz, nawet teraz - nie skrzywdzisz mnie. Chcę żebyś o tym wiedział.
Podsumowała. Czy czuła, ze zyskałaby wolność? Chyba. W jakimś stopniu nawet ta myśl ją ekscytowała.
Spojrzała uważnie na brata, kiedy ten znów zaczął wracać do Stonehenge. Siadła na przeciw niego. Nie mogła nic powiedzieć, szybko została odesłana, bez swojej zgody z resztą. I nie, nie żałowała że nie stała się przez to częścią masakry - choć gdyby dano jej szansę, zostałaby próbując być przy rodzinie. Tej prawdziwej. Chciała jakoś pomóc, widziała że ludzie po tej katastrofie borykają się z traumą, jednak chyba nie było słów które zdziałałyby cuda. Trwa wojna, ta wojna coraz bardziej bezpośrednio dotyka każdego z nich.
Tamto wydarzenie skrzywdziło wielu jej bliskich, ale pozostawało jej cieszyć się, że wrócili z niego żywi.
- Jestem uparta. Ale dlatego mówię o niektórych rzeczach, bo chcę usłyszeć kontrargumenty. - odezwała się, kiedy faktycznie czuła że powinna - w odpowiedzi na zarzut, który po części owszem, był trafiony, odrobinę jednak... wyolbrzymiony? Była mocno przekonana do swoich poglądów, zawsze trudno było jej zmienić zdanie, dość często jednak przed ostateczną decyzją szukała rozmowy, pomocy w wyklarowaniu myśli. - I jeśli mi one nie wystarczą, stoję przy swoim. To wydaje mi się całkiem naturalne. Nie żałuję nauki animagii, braciszku, to była jedna z najlepszych decyzji jakie mogłam podjąć.
Nie poruszała tematu czarnej magii, bo jej poglądy w tym temacie się nie zmieniły, a nie chciała wszczynać dwóch burd jednocześnie. To nie miałoby głębszego sensu i oboje o tym wiedzieli. Szczególnie, że nie podjęła jeszcze w tym temacie żadnych kroków.
- Wierz lub nie, ale odpuszczałam. - przyznała w końcu, kiedy temat ostatecznie wszedł na jej byłego już męża. Znów na dłuższą chwilę zamilkła. Dobierała słowa. Nie chciała się żalić, nie chciała zwalać całej winy na Ollivandera bo dostrzegała ją po obu stronach. Z drugiej strony z postawy Ulyssesa odnosiła wrażenie że ten dostrzegał winę jedynie w niej - nie miała więc pojęcia jak przedstawił całą sytuację jej bratu. Przyglądała mu się chwilę, czując wewnętrzną niechęć do skarżenia się, opowiadania o bzdurach które owszem były przykre, ale minęły. Były też rzeczy których w Ulyssesie nie rozumiała, jednak czy to takie ważne? Westchnęła ciężko, kręcąc przy tym lekko głową. Po dłuższej chwili w końcu się odezwała, spokojnie i bez nerwów, miała wiele czasu żeby całą tę sytuację przemyśleć.
- Do tego ślubu nie powinno dojść. Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem tego zdania. Wydawało się, że ma sens. Długo. Ulysses pozwalał sobie przy mnie na odejścia od norm, pływaliśmy we dwóch w jeziorze z trytonami, bez żadnej przyzwoitki. Uczyłam go trollińskiego w posiadłości jego rodziny. Wiesz, nie chodzi mi o to, żeby na niego marudzić. To było super. Sprawiło, że poczułam, że mamy szansę się dogadać, że nie widzi problemu w tym żeby nie do końca być szlachtą, że nie ma nic przeciw niepoprawności. - oboje przecież wiedzieli, że różnica pomiędzy tym, a innymi jej zachowaniami które Ulysses miał jej za złe jest wyłącznie taka że o tym nikt by się nie dowiedział. Ulysses mógł mówić o upokorzeniu przed nestorem, ale czy gdyby nestor dowiedział się o tym, Ulysses byłby w innej sytuacji? Różnica jest jedynie taka, że tamte rzeczy miały jego przyzwolenie. A problem na tym, że Julia nie jest kobietą która oczekuje przyzwoleń.
- Dostał sygnał, że nie ustępuję i bywam zbyt porywcza na festiwalu lata. I ja też go dostałam, bo owszem jego neutralność i tendencja do płaszczenia się mnie irytowała. - przyznała, wywracając przy tym oczami w typowym dla siebie, choć wybitnie nieszlacheckim geście. Zaraz znów spojrzała na swojego brata. - Wiem, że nie powinnam atakować tej gnidy, ale wiem też że gdyby się udało, też byłbyś odrobinkę szczęśliwszym człowiekiem. - dodała z lekkim uśmiechem, patrząc na brata uważnie, bo co do tego nie miała żadnych wątpliwości. - I jasne, to nie usprawiedliwienie ale mam słabe nerwy. I żałuję jedynie, że się nie udało. Czego po mnie Ulysses oczekiwał będąc świadkiem tego?
Znów na moment zamilkła. Układała to sobie w głowie. Nie chciała lamentować nad głową brata. Znacznie swobodniej czułaby się pewnie za kilka dni, opowiadając mu o tym w spokojnej rozmowie, żartując ze swojego wybitnie nieudanego małżeństwa. Tylko że teraz wolała nie żartować, nie chcąc irytować brata jeszcze bardziej.
- Prawda, że poszedł mi na ustępstwo zgadzając się na przyjęcie wszystkich gości na ślubie. I to także był bój, który powinien być sygnałem dla nas obojga, że możemy nie dać rady jako para. Za bardzo się przejmował opinią wszystkich dookoła. Jak JA mogłabym być z kimś kto myśli o opinii ludzi aż tak obsesyjnie? - ręce jej opadły. To był absurd i chyba nikt temu nie zaprzeczy. - To był idealny moment żeby się wycofać. Widzieliśmy już wszystko. Ale to miłe, że się zgodził. Gdyby nie uświadamiał mi po drodze, jak bardzo jest to JEGO decyzja, byłoby milej. Ale to był kolejny sygnał który ja powinnam była widzieć.
Ona w związku z kimś, kto faktycznie chce panować w domu? To nie miało racji bytu pod tyloma względami.
- Zniknął na miesiąc przed ślubem. Ani słowa. Obraził się. - nie mogła znów nie wywrócić oczami. - Na to przynajmniej wyglądało. Zostawił mnie z ze ślubem. I to jest moment w którym odpuściłam choć nie powinnam była. - odwróciła wzrok. Nie miała żalu do rodziny. W sumie to do nikogo nie miała żalu, nie miała wcale szczególnie wielkich emocji względem tej sytuacji. Martwiła się o to że brat będzie miał problemy albo, ze rodzicom będzie przykro i to właściwie tyle. Artykuły w Czarownicy zawsze ją co najwyżej bawiły. Nigdy nie przejmowała się opiniami ludzi z którymi nie była związana. Choć bolało ją to, że wiele osób zapewne będzie widziało jedynie stronę Ulyssesa. Nie to, że najzwyczajniej w świecie byli złym małżeństwem.
- Odpuściłam, bo nie chciałam was zawieźć. I to jest moja wina. Miałam już sygnały tego, że pierwsza twarz Ulyssesa jaką zobaczyłam to ładna maska ubrana tylko dla mnie, że się dostosował jak kameleon. Miałam sygnały, że nasza egzystencja obok siebie nie ma sensu i powinnam była zrezygnować. Cóż, to byłby mniejszy skandal. I przykro mi, że tego nie zrobiłam. Ale nikt mi nie wmówi że nie starałam się, kiedy mimo tego zniknięcia po prostu wzięłam ten ślub i zachowywałam jakgdyby nigdy nic. Rany, to było idiotyczne z mojej strony, aż trudno mi w to uwierzyć.
Zachowała się jak głupiutkie szlachcianeczki którymi tak gardziła. Jak panienka która udaje, że nie widzi że mąż jej kompletnie nie szanuje, jest szczęśliwa że ma męża. Było jej przez to wstyd. Te emocje odbiły się na jej twarzy, zaraz jednak znów lekko pokręciła głową.
- Powinnam z wami porozmawiać. To nie tak, że on jest zły, czy coś, ale powinien mieć grzeczną, ułożoną panieneczkę uległą mężowi i jego wielkiemu ego, wykonującą jego polecenia i nie dostrzegającą że jego szacunek względem żony bywa wybiórczy. Jest typowym szlachcicem. To wszystko. Ja nie nadaję się dla typowego szlachcica. I powinnam była to przerwać na czas.
Ulysses widział swoją prawdę. Ona swoją. Byli uparci i nie mogli się dogadać. A jednak w jakiś sposób każde się starało brnąć w ten absurd jeszcze długo po pierwszej chwili kiedy zauważyli jak bardzo absurdalna ta sytuacja jest.
- Dalej było tylko gorzej. Albo się unikaliśmy albo walczyliśmy albo czułam jego pogardę właściwie bez przerwy. Z krótkimi przerwami kiedy oboje staraliśmy się udawać, że ta otoczka nie istnieje. - znów wywróciła oczami. Uśmiechnęła się pod nosem czując, że chyba robi to za często. - Tak, ulżyło mi. Gdyby mnie nie odesłał, w końcu bym uciekła. Albo przeprowadziła się do lecznicy, nie wiem.
Uśmiechnęła się łagodnie i przechyliła lekko głowę.
- Wiesz, on chyba myślał że sobie ze mną poradzi. Tylko ze mną się tak nie da. W innej sytuacji nie zrozumiem w jakim celu udawał inną osobę z początku i czemu zdecydował się na ten ślub słysząc na pewno już wcześniej plotki o mnie. - Nad nią się nie da zapanować, to wywołuje jej bunt. Archie to wiedział. Julia wymagała szacunku drugiej osoby niezależnie od płci czy społecznej hierarchii. To bywało złe, a Julia nie raz miała już głupie problemy. I trudno nazwać ją ozdobą salonów. Więc jeśli Ulysses nie chciał jej sobie poukładać po swojemu to ona nie wie czego od niej chciał. Cóż - nie udało mu się.
Uśmiechnęła się ponownie kiedy Archie bezbłędnie odgadł co Procella ma na myśli.
- Pewnie tak. Nie lubię myśleć, co powiedzą inni. A teraz jak powiedzą coś o mnie, trafi to rykoszetem w ciebie. Jeśli mnie nie wydziedziczysz, pewnie zostaniesz obsmarowany za to, że nie panujesz nad własną siostrą. A kiedy znowu narobię problemów czy to przez moje pasje czy przez to co robimy, znowu będziesz za to obrywał. Kiedy znów w nieodpowiednim momencie puszczą mi nerwy, to ty zostaniesz obsmarowany. - oparła się lekko o stolik obok siebie. - Czy to nie wyjście idealne dla nas obojga? W sensie - mnie już raczej nikt nie zechce po reklamie jaką sobie przy pomocy Ollivandera zrobiłam, a ja chyba nie chcę się już bawić w zakuwanie w małżeństwo ponownie. Musiałbyś znaleźć dzikusa takiego jak ja. - uśmiechnęła się pod nosem. - Mam swoją Lecznicę więc nie umrę bez rodzinnych majątków. A rodziny bym nie straciła. Więc jeśli o tym kiedykolwiek zdecydujesz, nawet teraz - nie skrzywdzisz mnie. Chcę żebyś o tym wiedział.
Podsumowała. Czy czuła, ze zyskałaby wolność? Chyba. W jakimś stopniu nawet ta myśl ją ekscytowała.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Archibald nie miał ochoty na tę rozmowę. Najchętniej zaszyłby się w szklarni i przesiedział tam cały rodzinny kryzys z nadzieją, że jakoś rozwiąże się sam. Niestety od pamiętnego szczytu w Stonehenge on, jako jedyny członek rodziny, nie mógł tego zrobić. Musiał skonfrontować się z każdym problemem, jak trudny by dla niego nie był, i czegokolwiek by nie dotyczył. Od usychających w szklarni kwiatków po potencjalne wydziedziczenie własnej siostry. Nie cierpiał tej odpowiedzialności, która na niego spadła tak niespodziewanie z dnia na dzień. W tym momencie miał ochotę zdjąć z palca nestorski sygnet i wyrzucić go przez okno, pozwolić, żeby zniknął gdzieś w trawie. W zasadzie mógł to zrobić, ale to wywołałby jeszcze większy skandal niż rozwód Julii, zresztą był zbyt odpowiedzialny. W tej chwili przeklinał tę odpowiedzialność i brak umiejętności, by po prostu sobie odpuścić.
Słuchał słów Julii z należytą uwagą, nie chcąc jej przerywać. Zresztą odniósł wrażenie, że Julia potrzebowała się wygadać, może nawet sama przekonać o słuszności swojego zachowania. Odezwał się dopiero w połowie jej monologu. - Nie, z tym atakiem podczas festiwalu przesadziłaś - co do tego nie miał wątpliwości, nawet jeżeli faktycznie utarcie nosa temu czarodziejowi sprawiłoby mu radość. - Mogłaś sobie darować, ale to już nieważne, było minęło - dodał, westchnąwszy przeciągle. Sam nigdy nie przepadał za Ulyssesem i uważał go za niezwykłego sztywniaka, choć sam nie był najbardziej rozrywkową osobą, ale nie potrafił się zgodzić z każdą opinią, wypowiedzianą przez siostrę. Spędziła z nim więcej czasu, możliwe więc, że poznała go lepiej, ale i tak ciężko mu było dać wiarę w te wszystkie osądy. Ciężko mu było odnieść się do każdego słowa, które wypowiadała Julia, zresztą nie widział w tym większego sensu. Poczekał aż zrobi dłuższą pauzę, zanim kontynuował. - Nie mogę się z tobą zgodzić. Niedawno usłyszałem wersję Ulyssesa i jestem pewny, że prawda leży gdzieś pośrodku. Owszem, lord Ollivander na pewno nie jest bez winy, ale wciąż uważam, że mogłaś czasem odpuścić. Jak długo byliście razem? Prawie w ogóle! Nie możesz wiedzieć jak by się to potoczyło gdybyście dali sobie więcej czasu - powiedział, bo choć wbrew swoim słowom zgadzał się z większością uwag siostry, nie mógł teraz tak po prostu przyznać jej racji. Musiał jej uświadomić, że czasem nie można postawić na swoim, czasem trzeba przed kimś ulegnąć i nie ma w tym nic poniżającego. Był pewny, że z takim nastawieniem nie znajdzie sobie męża nawet wśród pospólstwa.
- Tak czy siak będę bez przerwy obsmarowywany, bo jako nieliczny opowiedziałem się po stronie polityki promugolskiej. W takich czasach przyszło mi być nestorem i nic na to nie poradzę. A najprostsze rozwiązania nie zawsze są najlepsze. Nie licz na to, że teraz cię wydziedziczę - odparł, już przestając panować nad złością, która gotowała się w nim od kilku długich dni. Odsunął się od okna, łapiąc palcami nasadę nosa. - Chociaż powinienem! - Wykrzyknął, a nogi same zaczęły go prowadzić po pokoju. - Czasem doprowadzasz mnie do szału - mruknął, zastanawiając się przy tym jak rozwiązać tę nieprzyjemną sytuację. Nie mógł przyznać racji Ollivanderom, nie mógł też całkiem ich zlekceważyć skoro niedawno udało im się poprawić stosunki. Och, jakże on nie cierpiał dyplomacji! Tęsknił za swoim gabinetem w Mungu, paradoksalnie tam wszystko wydawało się prostsze.
Słuchał słów Julii z należytą uwagą, nie chcąc jej przerywać. Zresztą odniósł wrażenie, że Julia potrzebowała się wygadać, może nawet sama przekonać o słuszności swojego zachowania. Odezwał się dopiero w połowie jej monologu. - Nie, z tym atakiem podczas festiwalu przesadziłaś - co do tego nie miał wątpliwości, nawet jeżeli faktycznie utarcie nosa temu czarodziejowi sprawiłoby mu radość. - Mogłaś sobie darować, ale to już nieważne, było minęło - dodał, westchnąwszy przeciągle. Sam nigdy nie przepadał za Ulyssesem i uważał go za niezwykłego sztywniaka, choć sam nie był najbardziej rozrywkową osobą, ale nie potrafił się zgodzić z każdą opinią, wypowiedzianą przez siostrę. Spędziła z nim więcej czasu, możliwe więc, że poznała go lepiej, ale i tak ciężko mu było dać wiarę w te wszystkie osądy. Ciężko mu było odnieść się do każdego słowa, które wypowiadała Julia, zresztą nie widział w tym większego sensu. Poczekał aż zrobi dłuższą pauzę, zanim kontynuował. - Nie mogę się z tobą zgodzić. Niedawno usłyszałem wersję Ulyssesa i jestem pewny, że prawda leży gdzieś pośrodku. Owszem, lord Ollivander na pewno nie jest bez winy, ale wciąż uważam, że mogłaś czasem odpuścić. Jak długo byliście razem? Prawie w ogóle! Nie możesz wiedzieć jak by się to potoczyło gdybyście dali sobie więcej czasu - powiedział, bo choć wbrew swoim słowom zgadzał się z większością uwag siostry, nie mógł teraz tak po prostu przyznać jej racji. Musiał jej uświadomić, że czasem nie można postawić na swoim, czasem trzeba przed kimś ulegnąć i nie ma w tym nic poniżającego. Był pewny, że z takim nastawieniem nie znajdzie sobie męża nawet wśród pospólstwa.
- Tak czy siak będę bez przerwy obsmarowywany, bo jako nieliczny opowiedziałem się po stronie polityki promugolskiej. W takich czasach przyszło mi być nestorem i nic na to nie poradzę. A najprostsze rozwiązania nie zawsze są najlepsze. Nie licz na to, że teraz cię wydziedziczę - odparł, już przestając panować nad złością, która gotowała się w nim od kilku długich dni. Odsunął się od okna, łapiąc palcami nasadę nosa. - Chociaż powinienem! - Wykrzyknął, a nogi same zaczęły go prowadzić po pokoju. - Czasem doprowadzasz mnie do szału - mruknął, zastanawiając się przy tym jak rozwiązać tę nieprzyjemną sytuację. Nie mógł przyznać racji Ollivanderom, nie mógł też całkiem ich zlekceważyć skoro niedawno udało im się poprawić stosunki. Och, jakże on nie cierpiał dyplomacji! Tęsknił za swoim gabinetem w Mungu, paradoksalnie tam wszystko wydawało się prostsze.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój muzyczny
Szybka odpowiedź