Pokój muzyczny
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój muzyczny
Pokój muzyczny to przestronne pomieszczenie ulokowane we wschodniej części posiadłości. Duża ilość okien w pokoju sprawia, że jest ono bardzo jasne. Jest to pomieszczenie stworzone dla osób odnajdujących pasję w dźwiękach muzyki. Na samym środku pomieszczenia znajduje się zabytkowy fortepian należący do rodziny od pokoleń. W prawym rogu wzrok przyciąga pięknie zdobiona harfa, a tuż obok niej stoją wykonane z drewna jaworowego skrzypce. Pomieszczenie pełni również funkcje edukacyjną dla młodych szlachciców i szlachcianek. Ustawione przy ścianie regały książek zachęcają do zrelaksowania się przy delikatnych nutach muzyki.
- To nie ja zadecydowałam o przerwaniu... tego. - przypomniała bratu pod koniec pierwszej wypowiedzi. - Co nie oznacza że nie jest mi to na rękę. Ale dawałam temu szansę. Wierz mi lub nie. - chyba nie było sensu przekonywać. Archibalda nie było między nimi. Możliwe, że nawet gdyby był i nawet gdyby widział wszystko, patrzyłby na całą sytuację jeszcze inaczej niż ona. Julia jednak czuła, że dała z siebie ile mogła. I, że cały ten ślub był jedną wielką, fatalną w skutkach pomyłką.
- I nie twierdzę, że on jest jedynym winnym. - napomknęła. - Twierdzę tylko, że powinien mieć inną żonę. Grzeczną, ułożoną, potrafiącą być tłem czy laleczką. - dodała ze spokojem i nawet jeśli w jej oczach nie była to pochlebna opinia, czy nie był to opis tego czego potrzebuje przeważająca część szlachciców? Nie można powiedzieć, że wszystkich, widziała w końcu bardzo w jej oczach zdrowe małżeństwo własnego brata, wśród kuzynostwa także znalazłaby kilka podobnych. Ollivander był jednak bliższy temu co można rozumieć przez typową szlachtę. - A ja po prostu nie powinnam mieć męża wśród ludzi naszego stanu.
Czy jest sens się oszukiwać? Była towarem z odzysku, bo i tak zaniżało jej wartość i tak niezbyt wielką. Była już stara, miała dwadzieścia pięć lat, upierała się by pracować, była uparta jak osioł, gadała z trollami i nawet przygotowywała podręcznik dotyczący ich mowy. Doprawdy - jeśli istnieje szlachcianka, która POWINNA pozostać starą panną, jest nią właśnie Julia.
- Albo w ogóle. - czy na prawdę byłoby to takie złe rozwiązanie?
Słuchała brata ze spokojem. Było jej przykro - bo nie chciała być dla niego dodatkowym problemem. Nie przerywała mu i wiedziała że jest to nędzny moment żeby próbować jakkolwiek go pocieszać.
- A czasem cieszysz się, że jestem obok. - podsunęła mu więc tylko, nie chcąc tak siedzieć i milczeć, ani przepraszać po milion razy. Wiedział, że jest jej przykro, że dodaje mu problemów. Nic już teraz nie poradzi, nic nie zrobi. Postara się dostarczać mu ich mniej - choć z działalności dla Zakonu nie zrezygnuje. I to był w tej chwili największy problem, bo wiedziała że o ile Arch sam w sobie tę część może nawet popierać, tak opinia publiczna w razie nowych kłopotów znów odbije się od niego. To cholernie ją irytowało.
- Chociaż trochę? - przechyliła lekko głowę, przyglądając się bratu. On prawie nigdy nie krzyczał. Podniesiony głos nie wzbudzał w niej lęku. Wzbudzał raczej zmartwienie o jego nerwy. Patrzyła jak ten chodzi po pomieszczeniu, samej pozostając w miejscu. - Nie będę się pojawiać na sabatach czy innych spędach. Możesz mnie po prostu ukryć.
Dodała tylko po chwili.
- A krytyka o jakich mówisz ma w sobie więcej z komplementu w oczach rozsądnie myślących, Arch. Masz w sobie dużo odwagi. Walczący Mag, czy nawet sprzedajny Prorok będą to krytykować, ale tak szczerze, ile oznaczałyby ich pochwały? - nie chciała bardziej go rozdrażnić i wiedziała że stąpa po kruchym lodzie, jednak czuła że to co mówi jest prawdą. - Łatwo mi mówić, bo nie o mnie piszą i nic na to nie poradzę, ale ja jestem z ciebie dumna, podobnie jak na pewno każdy w tym domu.
Spojrzała na brata uważnie.
- Latem mówiłeś o tym, że chcesz działać. Dla dzieci. I choć nie chcę, żebyś się wychylał, uważam że to jedyne słuszne nastawienie. - myślałby kto, że kiedy dorosną, przestaną się awanturować. Po części wewnętrznie Julia brała odpowiedzialność za większość ich kłótni, była porywcza, miała słabe nerwy i czasem mówiła za dużo. Cóż jednak, po kilku miesiącach przyznawała bratu rację. Lepiej późno niż wcale? - Jesteś też bardziej zagrożony. - nie była idiotką, chyba każdy to wiedział i to ją przerażało. To duża cena. I tutaj przydałoby się jakiekolwiek ale, jednak Julia nie miała w głowie czegokolwiek, co przeważałoby na pozytywny tor myśl o zagrożeniu skierowanym względem rodziny. Nie mogła powiedzieć, żeby się nie wychylał, nie mogła powiedzieć żeby zrezygnował, nie mogła powiedzieć że ktokolwiek go ochroni, bo Zakon niestety nie mógł być wszędzie. - Tak, w chorych czasach przyszło ci być nestorem. A ja jestem beznadziejna w pocieszaniu, uważam że jesteś idealny w tym miejscu ale najchętniej bym cię na kogoś podmieniła.
Podsumowała jedynie, bo choć mówiła szczerze o dumie i o możliwościach, nie mogła nie widzieć tego olbrzymiego minusa sytuacji. Julia chciała walczyć, ale w tej samej chwili najchętniej zamknęłaby całą swoją rodzinę w jakimś bunkrze.
- I nie twierdzę, że on jest jedynym winnym. - napomknęła. - Twierdzę tylko, że powinien mieć inną żonę. Grzeczną, ułożoną, potrafiącą być tłem czy laleczką. - dodała ze spokojem i nawet jeśli w jej oczach nie była to pochlebna opinia, czy nie był to opis tego czego potrzebuje przeważająca część szlachciców? Nie można powiedzieć, że wszystkich, widziała w końcu bardzo w jej oczach zdrowe małżeństwo własnego brata, wśród kuzynostwa także znalazłaby kilka podobnych. Ollivander był jednak bliższy temu co można rozumieć przez typową szlachtę. - A ja po prostu nie powinnam mieć męża wśród ludzi naszego stanu.
Czy jest sens się oszukiwać? Była towarem z odzysku, bo i tak zaniżało jej wartość i tak niezbyt wielką. Była już stara, miała dwadzieścia pięć lat, upierała się by pracować, była uparta jak osioł, gadała z trollami i nawet przygotowywała podręcznik dotyczący ich mowy. Doprawdy - jeśli istnieje szlachcianka, która POWINNA pozostać starą panną, jest nią właśnie Julia.
- Albo w ogóle. - czy na prawdę byłoby to takie złe rozwiązanie?
Słuchała brata ze spokojem. Było jej przykro - bo nie chciała być dla niego dodatkowym problemem. Nie przerywała mu i wiedziała że jest to nędzny moment żeby próbować jakkolwiek go pocieszać.
- A czasem cieszysz się, że jestem obok. - podsunęła mu więc tylko, nie chcąc tak siedzieć i milczeć, ani przepraszać po milion razy. Wiedział, że jest jej przykro, że dodaje mu problemów. Nic już teraz nie poradzi, nic nie zrobi. Postara się dostarczać mu ich mniej - choć z działalności dla Zakonu nie zrezygnuje. I to był w tej chwili największy problem, bo wiedziała że o ile Arch sam w sobie tę część może nawet popierać, tak opinia publiczna w razie nowych kłopotów znów odbije się od niego. To cholernie ją irytowało.
- Chociaż trochę? - przechyliła lekko głowę, przyglądając się bratu. On prawie nigdy nie krzyczał. Podniesiony głos nie wzbudzał w niej lęku. Wzbudzał raczej zmartwienie o jego nerwy. Patrzyła jak ten chodzi po pomieszczeniu, samej pozostając w miejscu. - Nie będę się pojawiać na sabatach czy innych spędach. Możesz mnie po prostu ukryć.
Dodała tylko po chwili.
- A krytyka o jakich mówisz ma w sobie więcej z komplementu w oczach rozsądnie myślących, Arch. Masz w sobie dużo odwagi. Walczący Mag, czy nawet sprzedajny Prorok będą to krytykować, ale tak szczerze, ile oznaczałyby ich pochwały? - nie chciała bardziej go rozdrażnić i wiedziała że stąpa po kruchym lodzie, jednak czuła że to co mówi jest prawdą. - Łatwo mi mówić, bo nie o mnie piszą i nic na to nie poradzę, ale ja jestem z ciebie dumna, podobnie jak na pewno każdy w tym domu.
Spojrzała na brata uważnie.
- Latem mówiłeś o tym, że chcesz działać. Dla dzieci. I choć nie chcę, żebyś się wychylał, uważam że to jedyne słuszne nastawienie. - myślałby kto, że kiedy dorosną, przestaną się awanturować. Po części wewnętrznie Julia brała odpowiedzialność za większość ich kłótni, była porywcza, miała słabe nerwy i czasem mówiła za dużo. Cóż jednak, po kilku miesiącach przyznawała bratu rację. Lepiej późno niż wcale? - Jesteś też bardziej zagrożony. - nie była idiotką, chyba każdy to wiedział i to ją przerażało. To duża cena. I tutaj przydałoby się jakiekolwiek ale, jednak Julia nie miała w głowie czegokolwiek, co przeważałoby na pozytywny tor myśl o zagrożeniu skierowanym względem rodziny. Nie mogła powiedzieć, żeby się nie wychylał, nie mogła powiedzieć żeby zrezygnował, nie mogła powiedzieć że ktokolwiek go ochroni, bo Zakon niestety nie mógł być wszędzie. - Tak, w chorych czasach przyszło ci być nestorem. A ja jestem beznadziejna w pocieszaniu, uważam że jesteś idealny w tym miejscu ale najchętniej bym cię na kogoś podmieniła.
Podsumowała jedynie, bo choć mówiła szczerze o dumie i o możliwościach, nie mogła nie widzieć tego olbrzymiego minusa sytuacji. Julia chciała walczyć, ale w tej samej chwili najchętniej zamknęłaby całą swoją rodzinę w jakimś bunkrze.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Archibald wciąż doskonale pamiętał jak miło spędził czas na ślubie Julki, chociaż na samym początku nie udało mu się powstrzymać pojedynczej łzy wzruszenia. Tylko czy ta łza naprawdę powinna dziwić skoro ślub oznaczał wyprowadzkę Julii i zamknięcie pewnego etapu w jej życiu? W zasadzie nie tylko jej, a całej rodziny, która miała odczuć jej zniknięcie z dworku w Weymouth. To miał być moment przełomowy, i proszę bardzo, okazał się jeszcze bardziej przełomowy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ostatnie o czym Archibald mógł pomyśleć w trakcie ich ślubu to skory rozwód – tamtego dnia prędzej uwierzyłby w różowy deszcz z waty cukrowej. Zresztą, gdyby ktoś mu powiedział, że za kilka tygodni zostanie nestorem, wyśmiałby go równie głośno. Teraz Archibald wiedział, że absolutnie wszystko może się zdarzyć, nawet te scenariusze, których nigdy nie bierzemy do głowy. - Staram się ci wierzyć - choć nie przychodziło mu to z łatwością, cały czas próbował stanąć po jej stronie. W końcu byli rodziną i nie mogli brudzić we własnym gnieździe, a już szczególnie oficjalnie. Poza tym kochał Julię i naprawdę nie chciał wszczynać niepotrzebnych konfliktów, ale ta sprawa była zbyt poważna i nie mógł tak po prostu jej zignorować. Rozwód Julki wpływał nie tylko na nią, ale i na niego, co zresztą sama zdążyła zauważyć. - Co to ma znaczyć? - Odwrócił się nagle w jej kierunku, zupełnie nie rozumiejąc jej słów, lub też nie chcąc ich zrozumieć. - Zaprzeczasz sama sobie! Jesteś dowodem na to, że wśród ludzi naszego stanu są nie tylko... jak to ujęłaś... grzeczne laleczki. Zabrzmiałaś jak jakiś mugolak, któremu się wydaje, że każdy arystokrata chce go zjeść - zezłościł się, samemu w tym momencie wiele generalizując, ale już nie miał siły spokojnie słuchać jej słów. Czy według niej i on zalicza się do tej kategorii? A co z Mare, jej własną bliźniaczą siostrą? Nie podejrzewał, że Julka może mieć o nich tak krzywdzącą opinię. Wciąż nie rozumiał dlaczego było jej wśród nich tak źle. Ślub z Ulysessem mógł się nie udać, ale przecież do tej pory dostawała od poprzedniego nestora wyjątkowo dużo swobody. Na brodę Merlina, ma swoją własną firmę! - Ukryć?! - Głos aż mu się załamał, kiedy powtarzał jej słowa. Miał już tego dość; Julia wygadywała coraz większe głupoty, a on wciąż nie wiedział jak na nie zaradzić. W tym momencie czuł, że nie nadaje się na nestora. Zaczął się nerwowo bawić sygnetem, obracając go na palcu. - Pewnie, wybuduję ci podziemną komnatę, której będzie strzegł trójgłowy smok - mruknął niezadowolony, przypominając sobie treść bajki, którą ostatnio czytał Edwinowi. Przecież to było bez sensu, ale tak zupełnie. Julka nie mogła żyć w ukryciu, już lepiej byłoby ją wydziedziczyć, a tego Archibald chciał uniknąć. Nie potrafił się zdobyć na podjęcie tej decyzji. Była dla niego zbyt trudna.
Ciężko mu było odnieść się do pochwał i dumy, o której mówiła Julka, bo przecież byli w połowie kłótni. Uspokoił się za to na chwilę, trawiąc jej słowa, chociaż nie spodobało mu się to skupienie uwagi na jego osobie. Tym razem chodziło o nią. - Dziękuję? - Odparł w końcu, choć bez przekonania, przestając wreszcie bez celu chodzić po pokoju. Spojrzał na Julkę, ale nie wiedział co dodać, chyba powiedział jej już wszystko.
Ciężko mu było odnieść się do pochwał i dumy, o której mówiła Julka, bo przecież byli w połowie kłótni. Uspokoił się za to na chwilę, trawiąc jej słowa, chociaż nie spodobało mu się to skupienie uwagi na jego osobie. Tym razem chodziło o nią. - Dziękuję? - Odparł w końcu, choć bez przekonania, przestając wreszcie bez celu chodzić po pokoju. Spojrzał na Julkę, ale nie wiedział co dodać, chyba powiedział jej już wszystko.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Możliwe, że uroczystości mają w sobie swoistą magię. Ludzie w zabawie, rozweseleni okazją patrzą na świat inaczej, niż zwykle, trochę koloryzują rzeczywistość, czy po prostu chcą wierzyć, że dobry początek oznacza powodzenie w przyszłości.
- Nie to miałam na myśli. Choć mogło tak zabrzmieć. Zapędziłam się. - przyznała świadoma, że czasem szybciej mówi, niż pomyśli o doborze słów. Czy nawet szybciej mówi, niż myśli. - Nie uważam, że są tylko takie osoby. Lorraine, choć jest znacznie bardziej ode mnie ułożona nigdy nie nazwałabym laleczką, na pewno nie w tym kontekście, a to tylko jedna osoba, spośród wielu które cenię.
Znacznie lepiej dogadywała się z osobami nie-szlacheckiej krwi, wśród nich miała większość przyjaciół, jednak nawet wśród ich klasy znajdowało się kilka osób, które ceniła. I wiele, których zwyczajnie nie znała.
- Ale wiele, duża większość mężczyzn naszego stanu poszukuje tła dla siebie. Temu raczej nie zaprzeczysz. Kobiety, która będzie ich słuchać, jakkolwiek się nie zachowają. - pokręciła lekko głową - I jasne, są też inni, ale mówimy o większości.
Taka była jej opinia. Julia nie lubiła być szlachcianką. Ceniła swoją rodzinę, także tę dalszą w większości, ale dusiła się na sabatach, przerażała ją rola kobiety w przykładnym szlacheckim dworze.
- Niestety, Macmillanowie, czy Weasleyowie jakich znam mają żony, nie są żonami zainteresowani, są za młodzi lub zbyt blisko z nami spokrewnieni. - tego właściwie żałowała, bo były to rody które ceniła najmocniej i, w których niewątpliwie miałaby swoją swobodę. Możliwe, że ich idealizowała. Może nie. Ale nie ma nad czym się głębiej zastanawiać.
- Rany, Arch nie mówiłam dosłownie. - westchnęła. - Ale dobrze zrobi, jeśli jakiś czas się nie pokażę. To sprawi, że plotki ucichną szybciej. Ty szybciej odzyskasz spokój. - nie, żeby nie pojawianie się na szlacheckich spędach miało być dla niej samej jakimkolwiek problemem. Zawsze traktowała to jako smutny obowiązek, nie ucieczki jednak w tej chwili próbowała, a faktycznie widziała w tym metodę na uciszenie plotek.
- Tak będzie lepiej.
- Nie to miałam na myśli. Choć mogło tak zabrzmieć. Zapędziłam się. - przyznała świadoma, że czasem szybciej mówi, niż pomyśli o doborze słów. Czy nawet szybciej mówi, niż myśli. - Nie uważam, że są tylko takie osoby. Lorraine, choć jest znacznie bardziej ode mnie ułożona nigdy nie nazwałabym laleczką, na pewno nie w tym kontekście, a to tylko jedna osoba, spośród wielu które cenię.
Znacznie lepiej dogadywała się z osobami nie-szlacheckiej krwi, wśród nich miała większość przyjaciół, jednak nawet wśród ich klasy znajdowało się kilka osób, które ceniła. I wiele, których zwyczajnie nie znała.
- Ale wiele, duża większość mężczyzn naszego stanu poszukuje tła dla siebie. Temu raczej nie zaprzeczysz. Kobiety, która będzie ich słuchać, jakkolwiek się nie zachowają. - pokręciła lekko głową - I jasne, są też inni, ale mówimy o większości.
Taka była jej opinia. Julia nie lubiła być szlachcianką. Ceniła swoją rodzinę, także tę dalszą w większości, ale dusiła się na sabatach, przerażała ją rola kobiety w przykładnym szlacheckim dworze.
- Niestety, Macmillanowie, czy Weasleyowie jakich znam mają żony, nie są żonami zainteresowani, są za młodzi lub zbyt blisko z nami spokrewnieni. - tego właściwie żałowała, bo były to rody które ceniła najmocniej i, w których niewątpliwie miałaby swoją swobodę. Możliwe, że ich idealizowała. Może nie. Ale nie ma nad czym się głębiej zastanawiać.
- Rany, Arch nie mówiłam dosłownie. - westchnęła. - Ale dobrze zrobi, jeśli jakiś czas się nie pokażę. To sprawi, że plotki ucichną szybciej. Ty szybciej odzyskasz spokój. - nie, żeby nie pojawianie się na szlacheckich spędach miało być dla niej samej jakimkolwiek problemem. Zawsze traktowała to jako smutny obowiązek, nie ucieczki jednak w tej chwili próbowała, a faktycznie widziała w tym metodę na uciszenie plotek.
- Tak będzie lepiej.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Noc z 27 na 28.03
Żywotność: 200/332 -31 (psychiczne), -81 (cięte), -20 (tłuczone)
Bolało jak cholera. Kiedy tylko eliksiry puściły, znów z pełną mocą zaczął odczuwać to, w jak złym stanie była jego ręka. Nie mógł nią poruszać w żadnym stopniu, inaczej od łokcia na całe ciało promieniował przejmujący, wręcz rozrywający ból, który wyciskał łzy z jego oczu. W Oazie ktoś spróbował mu pomóc, ale umiejętności obecnie przebywających na wyspie uzdrowicieli nie były powalające. Mieli z resztą pełne ręce ręce roboty, bo w obozie zawsze ktoś potrzebował pomocy. Abbott uznał więc, że nie będzie zawracał im głowy - tym bardziej, że niczym ranne zwierzę pragnął przede wszystkim uciec i się schować. Schować przed spojrzeniami innych, przed jękami przerażenia i rozpaczy - bo te niechybnie miały wyrwać się z gardeł ludzi, którzy dowiedzą się, jaki los spotkał Gabriela.
Lucan powierzył ciało Tonksa Ulyssesowi. Ollivander, będąc w lepszym stanie - zarówno fizycznie jak i psychicznie - był w stanie podejmować racjonalniejsze decyzje. Abbott po prostu uciekł, chwyciwszy świstoklik, który miał go zabrać do Weymouth. Ten ból, który rozrywał mu rękę do czegoś się jednak przydawał. Odrobinę prościej było nie myśleć o martwym przyjacielu, w chwili, gdy jedna z twoich kończyn bolała tak bardzo, że momentami miałeś ochotę ją sobie oderwać i porzucić w polu. Skupienie się na cierpieniach fizycznych powstrzymywało jego umysł przed totalnym załamaniem się. To dlatego z taką werwą, pomimo odniesionych ran, parł do przodu, zmierzając ku posiadłości Prewettów. Pora była bardzo późna, ale wiedział, że Archie czuwa. Nie tylko Abbott udał się dziś na misję, rudowłosy nestor mógł się spodziewać dziś nocnych gości. Skrzaty także nie były zdziwionego jego obecnością. Lucan przez chwilę pomyślał o tym, że musiały zostać ostrzeżone, że u wrót posiadłości mogą zjawić się ranni, potrzebujący pomocy. Abbott dał się prowadzić przez korytarze rezydencji zupełnie bezwiednie. Prawie nie widział z resztą, gdzie go prowadzą. Nie pamiętał, czy schodził po schodach w dół, czy też może wspinał się do góry. Po prostu szedł, aż trafił do mniejszego pomieszczenia, gdzie posadzono go na czymś bardzo miękkim i bardzo wygodnym. Kątem oka dostrzegł, że na podłogę kapnęła kropla jego krwi - i w nagłym przebłysku świadomości stwierdził, że jeśli nie będzie uważał, na pewno zapaskudzi nią zdecydowanie więcej. Spróbował więc trzymać poharataną rękę w takiej pozycji, aby jednocześnie bolało jak najmniej, ale także by posoka skapywała tylko w jedno miejsce. Nie chciał być w końcu niegrzeczny. Zamknął także oczy, próbując opanować swoje emocje, podczas oczekiwania na gospodarza.
Żywotność: 200/332 -31 (psychiczne), -81 (cięte), -20 (tłuczone)
Bolało jak cholera. Kiedy tylko eliksiry puściły, znów z pełną mocą zaczął odczuwać to, w jak złym stanie była jego ręka. Nie mógł nią poruszać w żadnym stopniu, inaczej od łokcia na całe ciało promieniował przejmujący, wręcz rozrywający ból, który wyciskał łzy z jego oczu. W Oazie ktoś spróbował mu pomóc, ale umiejętności obecnie przebywających na wyspie uzdrowicieli nie były powalające. Mieli z resztą pełne ręce ręce roboty, bo w obozie zawsze ktoś potrzebował pomocy. Abbott uznał więc, że nie będzie zawracał im głowy - tym bardziej, że niczym ranne zwierzę pragnął przede wszystkim uciec i się schować. Schować przed spojrzeniami innych, przed jękami przerażenia i rozpaczy - bo te niechybnie miały wyrwać się z gardeł ludzi, którzy dowiedzą się, jaki los spotkał Gabriela.
Lucan powierzył ciało Tonksa Ulyssesowi. Ollivander, będąc w lepszym stanie - zarówno fizycznie jak i psychicznie - był w stanie podejmować racjonalniejsze decyzje. Abbott po prostu uciekł, chwyciwszy świstoklik, który miał go zabrać do Weymouth. Ten ból, który rozrywał mu rękę do czegoś się jednak przydawał. Odrobinę prościej było nie myśleć o martwym przyjacielu, w chwili, gdy jedna z twoich kończyn bolała tak bardzo, że momentami miałeś ochotę ją sobie oderwać i porzucić w polu. Skupienie się na cierpieniach fizycznych powstrzymywało jego umysł przed totalnym załamaniem się. To dlatego z taką werwą, pomimo odniesionych ran, parł do przodu, zmierzając ku posiadłości Prewettów. Pora była bardzo późna, ale wiedział, że Archie czuwa. Nie tylko Abbott udał się dziś na misję, rudowłosy nestor mógł się spodziewać dziś nocnych gości. Skrzaty także nie były zdziwionego jego obecnością. Lucan przez chwilę pomyślał o tym, że musiały zostać ostrzeżone, że u wrót posiadłości mogą zjawić się ranni, potrzebujący pomocy. Abbott dał się prowadzić przez korytarze rezydencji zupełnie bezwiednie. Prawie nie widział z resztą, gdzie go prowadzą. Nie pamiętał, czy schodził po schodach w dół, czy też może wspinał się do góry. Po prostu szedł, aż trafił do mniejszego pomieszczenia, gdzie posadzono go na czymś bardzo miękkim i bardzo wygodnym. Kątem oka dostrzegł, że na podłogę kapnęła kropla jego krwi - i w nagłym przebłysku świadomości stwierdził, że jeśli nie będzie uważał, na pewno zapaskudzi nią zdecydowanie więcej. Spróbował więc trzymać poharataną rękę w takiej pozycji, aby jednocześnie bolało jak najmniej, ale także by posoka skapywała tylko w jedno miejsce. Nie chciał być w końcu niegrzeczny. Zamknął także oczy, próbując opanować swoje emocje, podczas oczekiwania na gospodarza.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Archibald wcześniej dostał informacje o misjach na jakie dzisiejszej nocy mieli wyruszyć jego przyjaciele. Dobrze wiedział, że w tym wypadku nie może pójść spać, bo w każdej chwili ktoś mógł pojawić się przed posiadłością z pilną potrzebą pomocy. Właśnie dlatego siedział w swoim gabinecie do późnych godzin wieczornych, uzupełniając dokumentacje pacjentów i odpisując na listy, na które dotychczas nie chciało mu się odpisywać. Mimo wszystko nic nie mógł poradzić na to, że koło północy oczy zaczęły mu się zamykać. Starał się jak mógł, żeby nie dać się snu: chodził dookoła swojego gabinetu, poprosił skrzata o kawę, stał przy otwartym oknie. Żaden z tych sposobów nie pomógł; tak czy siak zmorzył go sen, gdy tylko z powrotem usiadł przy biurku.
Z tej nielegalnej drzemki wybudził go poddenerwowany skrzat. Wystarczyło, że usłyszał imię swojego szwagra, by poderwać się zza biurka i pobiec do pokoju muzycznego. Nie uważał, żeby było to najlepsze miejsce na leczenie, ale teraz nie było czasu na zmianę. Będzie musiał wytłumaczyć skrzatowi do jakich pomieszczeń powinien prowadzić potrzebujących.
- Lucanie, już jestem - podszedł do mężczyzny, szybko wyjmując różdżkę zza pazuchy marynarki. Omiótł go spojrzeniem, stwierdzając, że wygląda fatalnie. Musiało przydarzyć się coś bardzo złego, ale nie zamierzał zasypywać go lawiną pytań co dokładnie. Na pewno powie w swoim czasie, a w tym momencie najważniejsze było to, żeby pozbyć się jego obrażeń. Ręka wyglądała najgorzej, jednak Archibald przejechał różdżką wzdłuż jego ciała, by wyczuć poważniejsze urazy wewnętrzne. Był okropnie poobijany, jednak Archibald stwierdził, że reszta urazów może poczekać – najważniejsza była ręka, z której wciąż kapała ciemna krew, brudząc ubranie Lucana i wszystko wokół. - Zajmę się twoją ręką - uprzedził, łapiąc go za dłoń, by ułatwić sobie odpowiednie wycelowanie różdżką. Czuł jak krople krwi brudzą mu białą koszulę. - Curatio Vulnera Horribilis - powiedział nad wyraz spokojnie jak na zaistniałą sytuację. Dwa lata spędzone w Zakonie Feniksa nauczyły go więcej spokoju podczas leczenia niż kilkunastoletnie doświadczenie pracy w szpitalu. Tam rzadko musiał leczyć osoby, które ktoś zaatakował, a jeszcze rzadziej osoby mu bliskie. Teraz naprawdę potrafił odsunąć na bok emocje, przynajmniej na chwilę, skupiając się w całości na pacjencie, a nie swoich własnych przeżyciach.
Z tej nielegalnej drzemki wybudził go poddenerwowany skrzat. Wystarczyło, że usłyszał imię swojego szwagra, by poderwać się zza biurka i pobiec do pokoju muzycznego. Nie uważał, żeby było to najlepsze miejsce na leczenie, ale teraz nie było czasu na zmianę. Będzie musiał wytłumaczyć skrzatowi do jakich pomieszczeń powinien prowadzić potrzebujących.
- Lucanie, już jestem - podszedł do mężczyzny, szybko wyjmując różdżkę zza pazuchy marynarki. Omiótł go spojrzeniem, stwierdzając, że wygląda fatalnie. Musiało przydarzyć się coś bardzo złego, ale nie zamierzał zasypywać go lawiną pytań co dokładnie. Na pewno powie w swoim czasie, a w tym momencie najważniejsze było to, żeby pozbyć się jego obrażeń. Ręka wyglądała najgorzej, jednak Archibald przejechał różdżką wzdłuż jego ciała, by wyczuć poważniejsze urazy wewnętrzne. Był okropnie poobijany, jednak Archibald stwierdził, że reszta urazów może poczekać – najważniejsza była ręka, z której wciąż kapała ciemna krew, brudząc ubranie Lucana i wszystko wokół. - Zajmę się twoją ręką - uprzedził, łapiąc go za dłoń, by ułatwić sobie odpowiednie wycelowanie różdżką. Czuł jak krople krwi brudzą mu białą koszulę. - Curatio Vulnera Horribilis - powiedział nad wyraz spokojnie jak na zaistniałą sytuację. Dwa lata spędzone w Zakonie Feniksa nauczyły go więcej spokoju podczas leczenia niż kilkunastoletnie doświadczenie pracy w szpitalu. Tam rzadko musiał leczyć osoby, które ktoś zaatakował, a jeszcze rzadziej osoby mu bliskie. Teraz naprawdę potrafił odsunąć na bok emocje, przynajmniej na chwilę, skupiając się w całości na pacjencie, a nie swoich własnych przeżyciach.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Mrok w pomieszczeniu rozjaśniło nieśmiało światło niewielkiej lampki - to skrzaty domowe postanowiły zatroszczyć się o to, aby ranny gość nie siedział całkiem po ciemku. Lucan jednak w ogóle tego nie zauważył. Umęczone ciało potrzebowało odpoczynku - i chociaż umysł cały czas cofał się myślami do makabrycznych wydarzeń z polany przy altanie, zmęczenie po prostu wygrało. Zapadł w bardzo płytki, niespokojny sen, pełen koszmarów, rozbłysków zielonego światła, a także pustych oczu Gabriela, które wpatrywały się w niego oskarżycielsko. Pragnął zawołać, jakoś wytłumaczyć się ze swojej nieudolności, choć kiedy próbował wydobyć z siebie jakiś dźwięk, jego usta wypełniał nagle smak krwi, a całe ciało eksplodowało bólem. Mimo to w uszach dzwoniło mu echo własnego krzyku.
Gdy do pokoju wkroczył Archibald, Abbott przebudził się gwałtownie, wyrwany ze swojego koszmaru. Podrażniona ręka zareagowała nowym wybuchem bólu, wyrywając z gardła mężczyzny zduszony jęk bólu. Przed oczami wciąż miał przez moment twarz Gabriela - całkowicie pustą, bez wyrazu, bez choćby śladu jakiejkolwiek emocji. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że jest bezpieczny i w dobrych rękach. Gdy wyłowił z półmroku sylwetkę pochylającego się nad nim Archibalda, znaczna część napięcia z niego opadła. Nagle zachciało mu się płakać. W gardle urosła gula, utrudniając mu wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Chciał mu powiedzieć Archie, Gabriel nie żyje - ale nie był w stanie. Jego policzki pozostały jednak suche. Tak samo jak nie mógł wydobyć z siebie głosu, tak samo jego oczy nie chciały uronić łzy.
Pociągnąwszy nieelegancko nosem odwrócił wzrok i wbił go w ciemność. Postanowił, że najlepsze, co może teraz zrobić, to dać Archibaldowi pracować w spokoju. Uzdrowiciel i tak na pewno był zaniepokojony. Miał się też prędzej czy później dowiedzieć, co przydarzyło się Tonksowi. Nie było sensu niepokoić go jeszcze bardziej już teraz. Lucan pomyślał też o Lorraine. Myśl, że jego siostra znajduje się gdzieś w tym domu, prawdopodobnie śpiąc spokojnie we własnym łóżku jakoś dodała mu otuchy. Zaczął spokojniej oddychać, szczególnie że gdy Archibald zaczął rzucać pierwsze zaklęcia uzdrawiające, ból odrobinę zelżał. Postanowił się więc skupić na tym - na siostrze, na świadomości, że jego żona także przebywała bezpieczna razem z jego rodzicami w posiadłości Abbottów. Na pewno nie spała - co było bardzo nieodpowiedzialne w jej stanie - i wyglądała go z okna ich sypialni, choć powiedział jej, że wróci bardzo późno... Jednak myśl o tym, że Lucan będzie mógł bez przeszkód powrócić do rodziny zaraz pociągnęła za sobą drugą, zdecydowanie mniej radosną - gdy wyobraził sobie jak Justine dowiaduje się o śmierci brata. Była gwardzistką, oni musieli być przygotowani na takie sytuacje, na stratę, na poświęcenie - ale nie było sensu się oszukiwać, oni wszyscy byli tylko ludźmi, a Justine straciła już w tej wojnie tak wiele. Wolał sobie nie wyobrażać, jak duży będzie to dla niej cios. Bezwiednie zacisnął nieuszkodzoną, prawą rękę w pięść, czując jak wzbiera w nim gorzki, palący gniew podszyty rozpaczą.
Gdy do pokoju wkroczył Archibald, Abbott przebudził się gwałtownie, wyrwany ze swojego koszmaru. Podrażniona ręka zareagowała nowym wybuchem bólu, wyrywając z gardła mężczyzny zduszony jęk bólu. Przed oczami wciąż miał przez moment twarz Gabriela - całkowicie pustą, bez wyrazu, bez choćby śladu jakiejkolwiek emocji. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że jest bezpieczny i w dobrych rękach. Gdy wyłowił z półmroku sylwetkę pochylającego się nad nim Archibalda, znaczna część napięcia z niego opadła. Nagle zachciało mu się płakać. W gardle urosła gula, utrudniając mu wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Chciał mu powiedzieć Archie, Gabriel nie żyje - ale nie był w stanie. Jego policzki pozostały jednak suche. Tak samo jak nie mógł wydobyć z siebie głosu, tak samo jego oczy nie chciały uronić łzy.
Pociągnąwszy nieelegancko nosem odwrócił wzrok i wbił go w ciemność. Postanowił, że najlepsze, co może teraz zrobić, to dać Archibaldowi pracować w spokoju. Uzdrowiciel i tak na pewno był zaniepokojony. Miał się też prędzej czy później dowiedzieć, co przydarzyło się Tonksowi. Nie było sensu niepokoić go jeszcze bardziej już teraz. Lucan pomyślał też o Lorraine. Myśl, że jego siostra znajduje się gdzieś w tym domu, prawdopodobnie śpiąc spokojnie we własnym łóżku jakoś dodała mu otuchy. Zaczął spokojniej oddychać, szczególnie że gdy Archibald zaczął rzucać pierwsze zaklęcia uzdrawiające, ból odrobinę zelżał. Postanowił się więc skupić na tym - na siostrze, na świadomości, że jego żona także przebywała bezpieczna razem z jego rodzicami w posiadłości Abbottów. Na pewno nie spała - co było bardzo nieodpowiedzialne w jej stanie - i wyglądała go z okna ich sypialni, choć powiedział jej, że wróci bardzo późno... Jednak myśl o tym, że Lucan będzie mógł bez przeszkód powrócić do rodziny zaraz pociągnęła za sobą drugą, zdecydowanie mniej radosną - gdy wyobraził sobie jak Justine dowiaduje się o śmierci brata. Była gwardzistką, oni musieli być przygotowani na takie sytuacje, na stratę, na poświęcenie - ale nie było sensu się oszukiwać, oni wszyscy byli tylko ludźmi, a Justine straciła już w tej wojnie tak wiele. Wolał sobie nie wyobrażać, jak duży będzie to dla niej cios. Bezwiednie zacisnął nieuszkodzoną, prawą rękę w pięść, czując jak wzbiera w nim gorzki, palący gniew podszyty rozpaczą.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mógł ukryć wyrazu ulgi, który pojawił się na jego twarzy, kiedy wyszło mu zaklęcie. Wbrew pozorom nie należało do najłatwiejszych, a leczenie członków rodziny zawsze było trudniejsze niż leczenie obcych ludzi. Archibald wciąż zastanawiał się co takiego wydarzyło się tego wieczora, że Lucan przybył w tak złym stanie. Na szczęście udało mu się szybko złożyć rękę, ale nie miał pewności czy uda mu się tak szybko zająć jego psychiką. Jego szwagier rzadko milczał, nawet w tak ciężkich sytuacjach – było jasne, że coś go męczy. Archibald jeszcze raz przyjrzał się ręce, chcąc się upewnić, że na pewno wszystko z nią w porządku. Dopiero potem wziął się za dalsze leczenie.
Lucan był poobijany, ale żadne otarcia czy siniaki nie sprawiały wrażenia poważnych. Dlatego już spokojniej wycelował różdżkę w jego głowę, mrucząc pod nosem - Paxo maxima - Po tym zaklęciu powinno mu ulżyć, może nawet zdecyduje się powiedzieć co przed chwilą się wydarzyło. Archibald podniósł się i usiadł na skraju zajmowanej przez Lucana kanapy. Poprawił rękaw koszuli, podwijając go dalej za łokieć, obserwując przy tym swojego szwagra i zmianę jaka w nim zachodzi po rzuceniu zaklęcia uspokajającego. Nie miał pewności czy maxima wystarczy, ale w razie konieczności rzuci na niego coś jeszcze. Po to tu jest, żeby mu ulżyć w bólu. - Coś jeszcze ci dolega? - Może boli go coś, czego Archibald nie był w stanie zauważyć. Wolał się upewnić zanim wypuści go z murów rodzinnej posiadłości, chociaż tej nocy najchętniej w ogóle by tego nie robił. Wezwał do siebie skrzata i poprosił o szklankę wody – Lucan na pewno był odwodniony. - Co się stało? - Z jego ust wreszcie padło pytanie, które chciał zadać już na samym początku. I choć podejrzewał, że Lucan wcale nie chce o tym wspominać, Archibald musiał się dowiedzieć co tam się wydarzyło. A wystarczyło tylko jedno spojrzenie na jego stroskaną twarz, by uznać, że stało się coś poważnego.
Lucan był poobijany, ale żadne otarcia czy siniaki nie sprawiały wrażenia poważnych. Dlatego już spokojniej wycelował różdżkę w jego głowę, mrucząc pod nosem - Paxo maxima - Po tym zaklęciu powinno mu ulżyć, może nawet zdecyduje się powiedzieć co przed chwilą się wydarzyło. Archibald podniósł się i usiadł na skraju zajmowanej przez Lucana kanapy. Poprawił rękaw koszuli, podwijając go dalej za łokieć, obserwując przy tym swojego szwagra i zmianę jaka w nim zachodzi po rzuceniu zaklęcia uspokajającego. Nie miał pewności czy maxima wystarczy, ale w razie konieczności rzuci na niego coś jeszcze. Po to tu jest, żeby mu ulżyć w bólu. - Coś jeszcze ci dolega? - Może boli go coś, czego Archibald nie był w stanie zauważyć. Wolał się upewnić zanim wypuści go z murów rodzinnej posiadłości, chociaż tej nocy najchętniej w ogóle by tego nie robił. Wezwał do siebie skrzata i poprosił o szklankę wody – Lucan na pewno był odwodniony. - Co się stało? - Z jego ust wreszcie padło pytanie, które chciał zadać już na samym początku. I choć podejrzewał, że Lucan wcale nie chce o tym wspominać, Archibald musiał się dowiedzieć co tam się wydarzyło. A wystarczyło tylko jedno spojrzenie na jego stroskaną twarz, by uznać, że stało się coś poważnego.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
W miarę jak upływ krwi z ręki ustępował a tkanka zasklepiała się, Lucan odczuwał coraz słabszy ból, a co za tym idzie, coraz bardzie powracała mu jasność umysłu. Po kolejnym z zaklęć Archibalda, mężczyzna pozwolił sobie na krótkie westchnięcie. Miał wrażenie, jakby ktoś zdjął mu ze skroni ciężką, metalową obręcz, uciskającą jego umysł. Echo bólu po doznanej klątwie także nieco przycichło. Leczniczy urok nie był jednak w stanie zagłuszyć tego drugiego rodzaju bólu. Gdy Archibald zasiadł obok, Abbott nadal uparcie wpatrywał się w ścianę. Pierwsze z pytań nie sprawiło mu wiele trudności, lecz zamiast odpowiedzieć, tylko wolno pokręcił głową. Najgorszy ból dręczył poharataną rękę, którą Prewett już się zajął. Drobne otarcia i siniaki nie przysparzały mu większego dyskomfortu, były tylko odrobinę irytujące. Nie odniósł jednak żadnych innych, poważniejszych obrażeń. Z jednej strony się cieszył, bo przecież wystarczyły ledwo dwa zaklęcia Archibalda, aby poskładać go względnie do kupy. Z drugiej jednak Lucan czuł się winny. Ciągle zastanawiał się, czy nie był w stanie zrobić czegoś więcej. Może gdyby przyjął na siebie jeszcze jakieś zaklęcie, odwrócił uwagę przeciwników, powróciliby z ziem Burke'ów we trójkę? Słysząc kolejne z pytań Archibalda, Lucan nadal uparcie milczał. Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co stało się przy altanie, nie chciał tego wypowiadać na głos. Zupełnie tak, jakby moment przekazania tej informacji komuś innemu miał przypieczętować śmierć Gabriela już na zawsze. Gula, która urosła mu w gardle nadal nie chciała puścić. Nie był w stanie wykrztusić słowa. Dopiero, kiedy skrzat zaoferował mu szklankę wody, Abbott odrobinę ochłonął. Wzrok, który przeniósł na swojego szwagra przepełniony był poczuciem winy i żalem. W końcu musiał to wykrztusić.
- Gabriel nie żyje. - zaraz potem niemal od razu znów wbił wzrok w podłogę. Bardzo chciałby się mylić. Bardzo chciałby powiedzieć Archibaldowi, że Tonks odniósł poważne rany, które tylko zagrażały jego życiu. Że Ulysses przetransportował go do Oazy, gdzie stacjonujący tam uzdrowiciele dokładają wszelkich starań, aby go uratować. Niestety, o tym nie było mowy. Rozbłysk zielonego światła był jednoznaczny. Trafiło go najstraszniejsze z trzech zaklęć niewybaczalnych. I już miał nie wrócić. Nigdy.
- Gabriel nie żyje. - zaraz potem niemal od razu znów wbił wzrok w podłogę. Bardzo chciałby się mylić. Bardzo chciałby powiedzieć Archibaldowi, że Tonks odniósł poważne rany, które tylko zagrażały jego życiu. Że Ulysses przetransportował go do Oazy, gdzie stacjonujący tam uzdrowiciele dokładają wszelkich starań, aby go uratować. Niestety, o tym nie było mowy. Rozbłysk zielonego światła był jednoznaczny. Trafiło go najstraszniejsze z trzech zaklęć niewybaczalnych. I już miał nie wrócić. Nigdy.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niecierpliwie czekał aż Lucan podzieli się wydarzeniami ze swojej misji. Nie poganiał go, bo zdawał sobie sprawę, że musiał dużo przeżyć – takie misje rzadko kończyły się bez poważnych urazów, a poza tym stan Lucana jednoznacznie wskazywał na to, że tym razem stało się coś gorszego niż zazwyczaj. Obserwował jego powolne ruchy, kiedy sięgał po szklankę z wodą, wciąż uparcie milcząc. Z każdą kolejną upływającą minutą Archibald stawał się coraz mniej cierpliwy i ostatnimi siłami powstrzymywał swoją dociekliwość. Aż wreszcie Lucan się odezwał, a w powietrzu zawisły słowa, których Archibald mimo wszystko się nie spodziewał. Sam nie wiedział co odpowiedzieć, a takie chwile zdarzały się w jego życiu wyjątkowo rzadko. Wstał z kanapy, czując potrzebę zrobienia czegokolwiek ze swoim ciałem, bo nie był w stanie po prostu siedzieć. - Jesteś pewny? - To pierwsze co przyszło mu do głowy. Podejrzewał, że nie było z nimi żadnego uzdrowiciela, który mógłby jednoznacznie określić śmierć Gabriela. Z drugiej strony Lucan nie dzieliłby się takimi informacjami gdyby nie był pewny ich prawdziwości. - Kto to zrobił? - Kolejne pytanie, bo przecież zawsze można kogoś oskarżyć. Kto ich zaatakował tym razem? Archibald zaczął nerwowo chodzić po pokoju, czując jak wzbiera w nim złość i frustracja. Nie potrafił sobie przypomnieć momentu, w którym na pozór niewinnie odpierane ataki przeobraziły się w śmiertelną walkę. Okrążył fortepian i stanął przed oknem, ślepo obserwując co się dzieje w ogrodzie. Współczuł jego rodzinie, sam też wiedział co to znaczy stracić brata. - Przepraszam - mruknął po chwili zamyślenia, wracając do Lucana. To nie on miał dzisiaj prawo do rozmyślania nad tą tragedią – nie przeżył jej tylko przesiedział całą akcję w zabezpieczonej posiadłości. Jego najważniejszym zadaniem było poskładać Lucana do kupy. Ponownie usiadł na skraju kanapy, mechanicznie kierując w jego stronę swoją różdżkę. - Episkey - podstawowe zaklęcie, ale miało wyleczyć go z pozostałych obrażeń. Wszelkie siniaki i zadrapania miały zniknąć jakby absolutnie nic dzisiaj się nie stało.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
W pierwszej chwili nie dowierzał słowom Archibalda, a raczej temu, jak absurdalne było jego krótkie pytanie. W Abbotcie wezbrała złość, bo czy Prewett naprawdę sądził, że jego szwagier dzieliłby się z nim takimi informacjami, nie będąc stuprocentowo pewnym tego, co widział na własne oczy? W jego oczach pojawił się jakiś cień, echo bólu, które dręczyło jego duszę. Czy naprawdę teraz miał jeszcze na siłę udowadniać uzdrowicielowi, że jeden z członków ich wyprawy naprawdę zginął?
Zamiast odpowiedzieć bezpośrednio, Lucan zacisnął ponownie pięść ręki, która nie oberwała. To powinno wystarczyć. Słowa "Tak, jestem pewny" i tak nie przeszłyby mu przez gardło, nie było ku temu nawet szansy. Targające nim emocje pozwoliły mu jednak na inne słowa: kierowany złością i rozpaczą spojrzał nieco gniewnie w rudowłosego szlachcica. Doskonale wiedział, że to nie on powinien być osobą, na które Abbott powinien wyładowywać swoją złość, ale nie był w stanie się powstrzymać - On nie żyje, Archie! - zawołał wściekły, zaraz potem tłumiąc w sobie zduszony szloch. Gdyby istniała choćby najmniejsza możliwość, że Gabriel przetrwał, Lucan trzymałby się jej rozpaczliwie. Niestety, nie tylko widział rozbłysk zielonego światła. Był świadkiem tego, jak bezwładne ciało Tonksa padło na ziemię. A zanim transmutował martwego aurora tak, aby dało się go prościej transportować z powrotem i oddać ciało rodzinie, miał to nieszczęście, że przyjrzał się dokładnie niewidzącym, obojętnym oczom oraz twarzy zastygłej w wyrazie lekkiego zaskoczenia. Był niestety bardziej niż pewny tego, że Gabriel Tonks zginął.
- Rycerze - wykrztusił cicho, gdy tylko padło kolejne pytanie. Najgorsze w tym było to, że Lucan nawet nie był pewien, przeciwko komu właściwie stanęli. Był za daleko, aby dokładnie przyjrzeć się zamachowcom. Może udałoby mu się ich rozpoznać po głosach, ale nie potrafił obecnie przywołać żadnych nazwisk.
Nie powiedział już nic więcej. Siedząc na skraju miękkiego mebla, wbijając wzrok w podłogę, oczekiwał zakończenia zabiegów uzdrawiających. Był zupełnie zagubiony i nie wiedział, co powinien zrobić. W tej chwili miał wrażenie, jakby blask poranka miał nigdy nie nadejść - została im tylko ponura, czarna, straszliwa noc. Nadziei w jego sercu nie było.
Zamiast odpowiedzieć bezpośrednio, Lucan zacisnął ponownie pięść ręki, która nie oberwała. To powinno wystarczyć. Słowa "Tak, jestem pewny" i tak nie przeszłyby mu przez gardło, nie było ku temu nawet szansy. Targające nim emocje pozwoliły mu jednak na inne słowa: kierowany złością i rozpaczą spojrzał nieco gniewnie w rudowłosego szlachcica. Doskonale wiedział, że to nie on powinien być osobą, na które Abbott powinien wyładowywać swoją złość, ale nie był w stanie się powstrzymać - On nie żyje, Archie! - zawołał wściekły, zaraz potem tłumiąc w sobie zduszony szloch. Gdyby istniała choćby najmniejsza możliwość, że Gabriel przetrwał, Lucan trzymałby się jej rozpaczliwie. Niestety, nie tylko widział rozbłysk zielonego światła. Był świadkiem tego, jak bezwładne ciało Tonksa padło na ziemię. A zanim transmutował martwego aurora tak, aby dało się go prościej transportować z powrotem i oddać ciało rodzinie, miał to nieszczęście, że przyjrzał się dokładnie niewidzącym, obojętnym oczom oraz twarzy zastygłej w wyrazie lekkiego zaskoczenia. Był niestety bardziej niż pewny tego, że Gabriel Tonks zginął.
- Rycerze - wykrztusił cicho, gdy tylko padło kolejne pytanie. Najgorsze w tym było to, że Lucan nawet nie był pewien, przeciwko komu właściwie stanęli. Był za daleko, aby dokładnie przyjrzeć się zamachowcom. Może udałoby mu się ich rozpoznać po głosach, ale nie potrafił obecnie przywołać żadnych nazwisk.
Nie powiedział już nic więcej. Siedząc na skraju miękkiego mebla, wbijając wzrok w podłogę, oczekiwał zakończenia zabiegów uzdrawiających. Był zupełnie zagubiony i nie wiedział, co powinien zrobić. W tej chwili miał wrażenie, jakby blask poranka miał nigdy nie nadejść - została im tylko ponura, czarna, straszliwa noc. Nadziei w jego sercu nie było.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mógł się spodziewać takiej reakcji, chociaż starał się zadać to pytanie w najdelikatniejszy sposób na jaki było go teraz stać. Lucan nie był uzdrowicielem, więc w Archibaldzie tliła się nadzieja, że może jednak źle ocenił sytuację. Nie wiedział co dokładnie się tam działo, ale może w tym chaosie coś zostało pominięte, może ktoś się nim zajął. Już nie takie sytuacje miały miejsce. Niestety reakcja Lucana pozbawiła Archibalda wszelkich zwątpień – tym razem mu uwierzył, zaciskając usta w cienką linię, żeby nie powiedzieć na ten temat już nic więcej. Kolejna osoba zmarła, a oni będą musieli jak gdyby nigdy nic przejść nad tym do porządku dziennego i walczyć dalej. To naprawdę nie było proste. Archibald wezwał do siebie skrzata i poprosił o przyniesienie eliksiru słodkiego snu i niewielkiej fiolki ze swojego gabinetu.
Kiwnął głową, przyjmując ten fakt do wiadomości. Już nie ciągnął Lucana za język, widząc w jakim jest stanie. Teraz powinien wypocząć i ułożyć sobie w głowie to co zaszło. - Ktoś jeszcze był z wami? Wszystko z nim w porządku? - Zapytał tylko, bo nie wiedział czy poszli walczyć z Rycerzami tylko we dwójkę. Gdyby stało się coś poważnego pewnie już by o tym wiedział, ale i tak musiał się upewnić. Nie lubił żyć w niewiedzy.
Odebrał od skrzata eliksir i niedużą fiolkę, podchodząc z nimi do fortepianu. Potrzebował jakiejś równej przestrzeni, żeby przelać Lucanowi jedną porcję eliksiru – trochę się bał przelać mu więcej, żeby przypadkiem go nie przedawkował. W takim stanie mógł zachcieć wypić wszystko, a to na pewno nie skończyłoby się dobrze. - Dam ci eliksir słodkiego snu. Wypij całą zawartość, pozwoli ci przespać noc - wytłumaczył, podając szwagrowi niedużą pękatą fiolkę. Potrafiła zdziałać cuda. - Możesz przenocować u nas - dodał, bo może nie chciał pokazywać się w Norton Avenue w takim stanie. Archibald doskonale to rozumiał, szczególnie, że nie wszyscy Abbottowie wiedzieli o tym jak Lucan się naraża. W Weymouth raczej był pod tym względem bezpieczny, w końcu miał nestora po swojej stronie.
Kiwnął głową, przyjmując ten fakt do wiadomości. Już nie ciągnął Lucana za język, widząc w jakim jest stanie. Teraz powinien wypocząć i ułożyć sobie w głowie to co zaszło. - Ktoś jeszcze był z wami? Wszystko z nim w porządku? - Zapytał tylko, bo nie wiedział czy poszli walczyć z Rycerzami tylko we dwójkę. Gdyby stało się coś poważnego pewnie już by o tym wiedział, ale i tak musiał się upewnić. Nie lubił żyć w niewiedzy.
Odebrał od skrzata eliksir i niedużą fiolkę, podchodząc z nimi do fortepianu. Potrzebował jakiejś równej przestrzeni, żeby przelać Lucanowi jedną porcję eliksiru – trochę się bał przelać mu więcej, żeby przypadkiem go nie przedawkował. W takim stanie mógł zachcieć wypić wszystko, a to na pewno nie skończyłoby się dobrze. - Dam ci eliksir słodkiego snu. Wypij całą zawartość, pozwoli ci przespać noc - wytłumaczył, podając szwagrowi niedużą pękatą fiolkę. Potrafiła zdziałać cuda. - Możesz przenocować u nas - dodał, bo może nie chciał pokazywać się w Norton Avenue w takim stanie. Archibald doskonale to rozumiał, szczególnie, że nie wszyscy Abbottowie wiedzieli o tym jak Lucan się naraża. W Weymouth raczej był pod tym względem bezpieczny, w końcu miał nestora po swojej stronie.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Był wdzięczny za to, że Archibald nie kontynuował tego tematu. Lucan nie był w stanie dłużej o tym rozmawiać - i tak torturował siebie w kółko i w kółko przeżywając we wspomnieniach moment, kiedy z Gabriela uszło życie. Natomiast jeśli Archie chciał potwierdzenia od kogoś kompetentniejszego, mógł zawsze udać się do oazy. Tam stacjonowali uzdrowiciele, którzy z całą pewnością byli w stanie powiedzieć mu więcej - między innymi potwierdzić zgon oraz podać jego przyczynę. Lucan nawet nie chciał myśleć o inkantacji zaklęcia, która odebrała Tonksowi życie. Jak można było być tak okrutnym, aby zaledwie dwoma słowami zakończyć czyjąś egzystencję?
- Ollivander - przeniesienie myśli na Ulyssesa było do pewnego stopnia ulgą dla jego myśli. - Nie odniósł praktycznie żadnych obrażeń - wyjaśnił. Różdżkarz długi czas krył się pod peleryną niewidką, a przeciwnicy pomimo prób, nie byli w stanie go namierzyć. To uratowało skórę mężczyzny. Za jakiś czas, gdy minie już największa żałoba, Lucan będzie musiał pomyśleć o tym, aby również zaopatrzyć się w podobne odzienie. Może i jego działanie nie było długie, ale jak widać, niezwykle skuteczne.
Abbott obserwował poczynania Archibalda nieco nieobecnym wzrokiem, zupełnie jakby nawet nie widział, co ten dokładnie robi. Nie znał się na eliksirach zupełnie. Zrozumiał, co Archibald dla niego przygotowuje, dopiero wtedy gdy sam Prewett mu wyjaśnił. Lucan spojrzał na fiolkę odrobinę podejrzliwie. Być może było to echo silnych emocji, ale nie był specjalnie przekonany, że mikstura ta pozwoli mu zasnąć pomimo mętliku, który miał w głowie. Powątpiewał po prostu w jej siłę. Ufał jednak Archibaldowi, więc oczywiście miał zamiar zawierzyć mu także w tej sprawie. Może faktycznie będzie mógł przespać do rana - a gdy nastanie świt i blade promienie oświetlą angielską ziemię, może prawda, którą przeżył tej nocy, będzie odrobinę łatwiejsza do zniesienia.
- Nie trzeba - schował fiolkę do kieszeni. Tam będzie bezpieczna aż do momentu, gdy Lucan postanowi ją wypić - Wrócę do domu. Moja żona na pewno nie śpi i mnie wygląda, mimo że uprzedziłem ją że wrócę późno. - musiał się stawić w domu, inaczej lady Abbott nie zmruży tej nocy oka. Znał ją zbyt dobrze. Nie była głupia. Wiedziała, że coś jest nie tak. Wyrządziłby jej wielką krzywdę, nie wracając do domu. - Naprawdę dziękuję za pomoc - uścisk dłoni Lucana był słabszy niż zwykle. Był potwornie zmęczony. Spróbował się doprowadzić do porządku kilkoma zaklęciami. Chłoszczyść i reparo na początek. Pozwoliło mu to z grubsza ogarnąć szatę, nie wyglądał przynajmniej tak, jakby właśnie uszedł z życiem przed rzezią... co po części było przecież prawdą. Jeszcze raz podziękował Archiemu... a potem opuścił rezydencję Prewettów, deportując się z cichym trzaskiem.
zt
- Ollivander - przeniesienie myśli na Ulyssesa było do pewnego stopnia ulgą dla jego myśli. - Nie odniósł praktycznie żadnych obrażeń - wyjaśnił. Różdżkarz długi czas krył się pod peleryną niewidką, a przeciwnicy pomimo prób, nie byli w stanie go namierzyć. To uratowało skórę mężczyzny. Za jakiś czas, gdy minie już największa żałoba, Lucan będzie musiał pomyśleć o tym, aby również zaopatrzyć się w podobne odzienie. Może i jego działanie nie było długie, ale jak widać, niezwykle skuteczne.
Abbott obserwował poczynania Archibalda nieco nieobecnym wzrokiem, zupełnie jakby nawet nie widział, co ten dokładnie robi. Nie znał się na eliksirach zupełnie. Zrozumiał, co Archibald dla niego przygotowuje, dopiero wtedy gdy sam Prewett mu wyjaśnił. Lucan spojrzał na fiolkę odrobinę podejrzliwie. Być może było to echo silnych emocji, ale nie był specjalnie przekonany, że mikstura ta pozwoli mu zasnąć pomimo mętliku, który miał w głowie. Powątpiewał po prostu w jej siłę. Ufał jednak Archibaldowi, więc oczywiście miał zamiar zawierzyć mu także w tej sprawie. Może faktycznie będzie mógł przespać do rana - a gdy nastanie świt i blade promienie oświetlą angielską ziemię, może prawda, którą przeżył tej nocy, będzie odrobinę łatwiejsza do zniesienia.
- Nie trzeba - schował fiolkę do kieszeni. Tam będzie bezpieczna aż do momentu, gdy Lucan postanowi ją wypić - Wrócę do domu. Moja żona na pewno nie śpi i mnie wygląda, mimo że uprzedziłem ją że wrócę późno. - musiał się stawić w domu, inaczej lady Abbott nie zmruży tej nocy oka. Znał ją zbyt dobrze. Nie była głupia. Wiedziała, że coś jest nie tak. Wyrządziłby jej wielką krzywdę, nie wracając do domu. - Naprawdę dziękuję za pomoc - uścisk dłoni Lucana był słabszy niż zwykle. Był potwornie zmęczony. Spróbował się doprowadzić do porządku kilkoma zaklęciami. Chłoszczyść i reparo na początek. Pozwoliło mu to z grubsza ogarnąć szatę, nie wyglądał przynajmniej tak, jakby właśnie uszedł z życiem przed rzezią... co po części było przecież prawdą. Jeszcze raz podziękował Archiemu... a potem opuścił rezydencję Prewettów, deportując się z cichym trzaskiem.
zt
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój muzyczny
Szybka odpowiedź