Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cokolwiek miała znaleźć w pomieszczeniu, prawdopodobnie kryło się już w rękach Mii. Magia nie wykryła nic, czego nie dostrzegła sama. Odwróciła się od niedużego pomieszczenia i przeszła na powrót do gabinetu. Sylwetka gentlemana zniknęła, a dziewczyna pozostała sam. Spojrzenie zatrzymała na lustrze. Tym samym, które uratowało? ją przed czymś, co kryło się w ciemności i wyciu.
Odetchnęła głęboko i zatrzymała się przed falująca taflą. Coś niespotykanego zbliżało się, bądź działo się już teraz (nie licząc całej tajemnicy, która oblekała dworek). Mulciber potrzebowała znaleźć kogoś z towarzyszy. Kamień, który znalazła mógł posłużyć rozwiązaniu zagadki, ale paradoksalnie czuła się sama. Powinna była dziwić się, że przeszła, a właściwie została przeciągnięta przez lustro. A stała przed lustrem zastanawiając się, czy znajduje się w świecie...duchów? - Dziękuję - odezwała się cicho, chociaż nie dostrzegła już nikogo. Czy była to rzeczywiście pomoc, czy też coraz głębiej zapadała się w pułapkę - nie wiedziała. Dopóki żyła, nie mogła się zatrzymać.
Gdzieś na skraju myśli pamiętała, dlaczego w ogóle zdecydowała się odpowiedzieć na wezwanie tajemniczej lady. List trącał informacjami, które nie były powszechnie wiadome i Mia nawet teraz była pewna, że i tak zdecydowałaby się na podróż drugi raz. Nigdy nie myślała, że jej brat mógłby być duchem. Koszmary, które tak często dręczyły jej umysł, traktowała wyłącznie, jako przejaw własnej słabości. Jeśli tkwiła w nich głębsza symbolika - nie rozumiała. Pamiętała tylko własną winę i ból, który mimo upływającego czasu, nie chciał stracić na mocy. Może sama go pielęgnowała?
Potrząsnęła głową odpędzając tłoczące się w głowie wspomnienia. To nie był czas dla nich.
Nachyliła się do ściany i tym razem nie zamykając oczu, przytknęła dłoń do drgającej, lustrzanej powierzchni. Gdzieś po drugiej stronie nadal znajdowali się żywi. Kim była teraz Mia? A jeśli robiła własnie z siebie idiotkę, przynajmniej zapamięta lekcję pokory. Chyba. I będzie musiała znaleźć pozostałych inną drogą.
Odetchnęła głęboko i zatrzymała się przed falująca taflą. Coś niespotykanego zbliżało się, bądź działo się już teraz (nie licząc całej tajemnicy, która oblekała dworek). Mulciber potrzebowała znaleźć kogoś z towarzyszy. Kamień, który znalazła mógł posłużyć rozwiązaniu zagadki, ale paradoksalnie czuła się sama. Powinna była dziwić się, że przeszła, a właściwie została przeciągnięta przez lustro. A stała przed lustrem zastanawiając się, czy znajduje się w świecie...duchów? - Dziękuję - odezwała się cicho, chociaż nie dostrzegła już nikogo. Czy była to rzeczywiście pomoc, czy też coraz głębiej zapadała się w pułapkę - nie wiedziała. Dopóki żyła, nie mogła się zatrzymać.
Gdzieś na skraju myśli pamiętała, dlaczego w ogóle zdecydowała się odpowiedzieć na wezwanie tajemniczej lady. List trącał informacjami, które nie były powszechnie wiadome i Mia nawet teraz była pewna, że i tak zdecydowałaby się na podróż drugi raz. Nigdy nie myślała, że jej brat mógłby być duchem. Koszmary, które tak często dręczyły jej umysł, traktowała wyłącznie, jako przejaw własnej słabości. Jeśli tkwiła w nich głębsza symbolika - nie rozumiała. Pamiętała tylko własną winę i ból, który mimo upływającego czasu, nie chciał stracić na mocy. Może sama go pielęgnowała?
Potrząsnęła głową odpędzając tłoczące się w głowie wspomnienia. To nie był czas dla nich.
Nachyliła się do ściany i tym razem nie zamykając oczu, przytknęła dłoń do drgającej, lustrzanej powierzchni. Gdzieś po drugiej stronie nadal znajdowali się żywi. Kim była teraz Mia? A jeśli robiła własnie z siebie idiotkę, przynajmniej zapamięta lekcję pokory. Chyba. I będzie musiała znaleźć pozostałych inną drogą.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To wszystko jest jakieś popierdolone. W jednej chwili siedzisz sobie w knajpie pijąc dobrego whiskacza, a w drugiej walczysz o życie w jakiejś zapyziałej dziurze, zaprzyjaźniając się z jakąś lasią, która staje się duchem. Bo staje się, przecież moja łapa zamiast zatrzymać się na ramieniu kobiety, przefruwa sobie w powietrzu. Wybałuszam na to oczy i drapię się po karku, na tyle, na ile mogę.
- O kurwa - rzucam elotętentnie, jak to robią na salonach. - Ty umarłaś, Salome - dodaję nie mniej zszokowany oraz zafascynowany jednocześnie. Ciekawe jak to się stało. Może tamten chłopaczyna zabił ją sztyletem czy coś. Ale bajer. Jeszcze raz macham ręką, a kiedy to robię, jest mi trochę zimno w dłoń. Super.
- Też chciałbym być duchem po śmierci. Jakie to uczucie? Na pewno ekstra - rozgaduję się, kiedy wychodzimy na oświetlony korytarz. Aż na chwilę zapominam o trzymanej myślodsiewni i dzienniku, a także o zimnym śniegu i podmuchu wiatru wdzierającym się do wnętrza zgrzybiałego budynku. Kiwam tylko głową, dobrze, niech będzie za mną, przede mną i obok mnie. Mogłaby być nawet na mnie, ale chyba duchy nie uprawiają seksu. Nie wiem zresztą. Może trzeba byłoby spróbować.
W końcu idę do sypialni, do której chyba poszły tamte dziunie. Albo jedna z nich. Nie wiem, nie jestem na bieżąco. W każdym razie chodzi o tamtą, co się próbowała rządzić (Fantine). Tak sobie przynajmniej myślę, że gdzieś tutaj powinna być. Przekraczam próg i się rozglądam, ale nikogo nie widzę.
- Halo? - rzucam donośnie w przestrzeń, po czym wchodzę w głąb pokoju. Dopiero po paru krokach dostrzegam tamtą foczkę i gadającego psa. - Ten, no, Salome stała się duchem. Fajnie, co? - pytam patrząc, jak tamte coś siedzą w jakimś małym pomieszczeniu i chyba gotują zupę. Dobrze, zgłodniałem. - I ten, mam jakiś dziennik. I taką dziwną misę, nie wiem do czego służy. Za ile mogę to opchnąć? - pytam dalej, pokazując swoje dary z nadzieją w spojrzeniu.
- O kurwa - rzucam elotętentnie, jak to robią na salonach. - Ty umarłaś, Salome - dodaję nie mniej zszokowany oraz zafascynowany jednocześnie. Ciekawe jak to się stało. Może tamten chłopaczyna zabił ją sztyletem czy coś. Ale bajer. Jeszcze raz macham ręką, a kiedy to robię, jest mi trochę zimno w dłoń. Super.
- Też chciałbym być duchem po śmierci. Jakie to uczucie? Na pewno ekstra - rozgaduję się, kiedy wychodzimy na oświetlony korytarz. Aż na chwilę zapominam o trzymanej myślodsiewni i dzienniku, a także o zimnym śniegu i podmuchu wiatru wdzierającym się do wnętrza zgrzybiałego budynku. Kiwam tylko głową, dobrze, niech będzie za mną, przede mną i obok mnie. Mogłaby być nawet na mnie, ale chyba duchy nie uprawiają seksu. Nie wiem zresztą. Może trzeba byłoby spróbować.
W końcu idę do sypialni, do której chyba poszły tamte dziunie. Albo jedna z nich. Nie wiem, nie jestem na bieżąco. W każdym razie chodzi o tamtą, co się próbowała rządzić (Fantine). Tak sobie przynajmniej myślę, że gdzieś tutaj powinna być. Przekraczam próg i się rozglądam, ale nikogo nie widzę.
- Halo? - rzucam donośnie w przestrzeń, po czym wchodzę w głąb pokoju. Dopiero po paru krokach dostrzegam tamtą foczkę i gadającego psa. - Ten, no, Salome stała się duchem. Fajnie, co? - pytam patrząc, jak tamte coś siedzą w jakimś małym pomieszczeniu i chyba gotują zupę. Dobrze, zgłodniałem. - I ten, mam jakiś dziennik. I taką dziwną misę, nie wiem do czego służy. Za ile mogę to opchnąć? - pytam dalej, pokazując swoje dary z nadzieją w spojrzeniu.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Niespokojne spojrzenie należące do młodej wiedźmy przemykało po zmieniających się dosłownie na jej oczach meblach oraz ozdobach, co niejednego mogłoby przyprawić o zawroty głowy. Z jednej strony skupiała się na wypatrywaniu potencjalnego zagrożenia, kolejnego niechybnego niebezpieczeństwa, z drugiej zaś wiedziała, iż przy tylu elementach transformujących swą formę nie była w stanie stwierdzić co czaiło się, by ją skrzywdzić, a co było częścią iluzji. Łuszcząca się draperia zdawała się szeptać złowrogo, sieci pajęczyn wplątywały się w jej włosy, pokruszona porcelana rozkładała się niczym tor pułapek. Choć uciążliwe, nie było to jednak najgorsze; to dopiero miało nadejść. Nieświadomie więc zbliżała się, krok po kroku, do spotkania ze swym koszmarem.
Zanim do tego doszło, natrafiła na kogoś innego. Nawet nie próbowała sobie przypomnieć jego imienia – o ile tenże porywczy czarodziej zdążył się przedstawić – i usiłowała stwierdzić, czy nie jest on tylko zgrabnie utkanym mirażem. Wydawało się to zbyt nieprawdopodobne, również w tych okolicznościach jak i w każdych innych. Mogłaby przysiąc, że ledwie przed momentem stali wszyscy razem w kuchni i radzili sobie z ruchomymi piaskami. Cóż, to prawda, straciła go z oczu, nie zaprzątała sobie jego osobą myśli, aczkolwiek nie życzyła mu krzywdy. Ta najwyraźniej nie przejmowała się jej pragnieniami, zostawiając stanowcze piętno na ciele mężczyzny.
— Jak! Co się stało? — wykrzyknęła, wyciągając bez większego zamysłu ręce w jego stronę. Zwykły odruch, przecież on wyglądał jakby w ułamku sekundy miał opaść na ziemię. Dreszcz przeszedł jej ciało. Rzadko miała okazję oglądać tak rozległe rany, chyba jedynie na arenie pojedynków, a tam w pobliżu czekał rządek magimedyków, gotowych ruszyć na ratunek w krytycznym momencie. Uświadomiła sobie, że tu nie mieli takiego luksusu. Coś w jego rysach jawiło się znajomego, może dlatego uwierzyła, iż to naprawdę był on. Nie chciała się pomylić i zostawić go samemu sobie; och, obiecała więcej nie pomagać, lecz jego stan wychodził daleko poza jakąkolwiek bezpieczną strefę. — On... jest ranny! — wybąkała głośno, mając nadzieję, że usłyszy ją ktoś, kto znał się na magii leczniczej. Ona mogła jedynie wyginać twarz we współczującym, nieco zagubionym wyrazie, próbując wykrzesać w sobie iskierkę nadziei. Nie potrafiła ocenić jak bardzo było z nim źle... ale na pewno wymagał jakiejś interwencji. Widząc go tak, zamarła i dopiero powoli budziła się z tego osłupienia. Wziąwszy głęboki oddech, udało jej się powstrzymać ręce od drżenia, po czym odwróciła się w lewo, jakby licząc na to, że rozwiązanie ukaże się gdzieś nieopodal. Coś się pokazało, rzeczywiście.
Nie to, na co liczyła.
Jeśli wcześniej odczuwała przerażenie czy szok, poprzednie doznania musiały ustąpić miejsca tym nowym. Bogin nie poruszył się, ona jednak drgnęła, wręcz zmieciona falą emocji, które rodziły się w niej od początku. Ledwo utrzymała się na nogach, opierając się o najbliższą ścianę. Zupełnie zapomniała o dworku, duchach, rannej postaci obok niej, o runach, pewnie nawet o swoim imieniu! Nie wmawiała sobie, że wystarczy pstryknięcie, mrugnięcie powiek, by obraz przed nią zniknął. Wręcz przeciwnie – był najprawdziwszą rzeczą, jaką widziała od lat. Pomimo przyprawiającego o mdłości wrażenia, jakie zostawiała kobieta, to wciąż była jej matka. I to nie w formie zjawy, jak ją ostatnio widziała, przecież te kończyny, włosy, koszula nocna nie mogły być niematerialne. Pragnienia walczyły w niej o przejęcie kontroli ciągnąć ją ku racjonalności, a następnie ku wyciągnięciu dłoni ku topielicy. Jej tęczówki zaczęły zachodzić mgiełką, gdy objęła je wilgoć napływających łez. Ona sama nie odróżniała już dźwięków, zbyt skupiona na wpatrywaniu się w sylwetkę należącą do jej matki.
— Przepraszam... — Głos, który to wypowiedział brzmiał dziwnie obco. Łamał się, lecz nie nachodził na niego szloch. — Czy to znów moja wina? To ja nie dałam ci spokoju? — Padły kolejne słowa, każde cichsze od poprzedniego.
Wtedy usłyszała przebijającą się przed opadły na nią całun zamroczenia Jocelyn. Nie była pewna słów, było to za to coś, co przywróciło ją do jasności, w której panował chaos – potrzebna była pomoc, ściany ją dusiły, mogła przysiąc, iż topielica wypełniła pokój przeraźliwym odorem martwiejącego ciała. Pandora pokręciła głową, próbując otrząsnąć z siebie nawałnicę emocji, nie mogła tego zrobić będąc tak blisko istoty przypominającej Celeste.
To moja wina, wyrzekła bezgłośnie, następnie skierowała różdżkę wgłąb jadalni, wybierając tor, który zaprowadzi ją blisko okien i powiedziała:
— Ascendio! — Byle dalej, byle odzyskać nad sobą panowanie.
Zanim do tego doszło, natrafiła na kogoś innego. Nawet nie próbowała sobie przypomnieć jego imienia – o ile tenże porywczy czarodziej zdążył się przedstawić – i usiłowała stwierdzić, czy nie jest on tylko zgrabnie utkanym mirażem. Wydawało się to zbyt nieprawdopodobne, również w tych okolicznościach jak i w każdych innych. Mogłaby przysiąc, że ledwie przed momentem stali wszyscy razem w kuchni i radzili sobie z ruchomymi piaskami. Cóż, to prawda, straciła go z oczu, nie zaprzątała sobie jego osobą myśli, aczkolwiek nie życzyła mu krzywdy. Ta najwyraźniej nie przejmowała się jej pragnieniami, zostawiając stanowcze piętno na ciele mężczyzny.
— Jak! Co się stało? — wykrzyknęła, wyciągając bez większego zamysłu ręce w jego stronę. Zwykły odruch, przecież on wyglądał jakby w ułamku sekundy miał opaść na ziemię. Dreszcz przeszedł jej ciało. Rzadko miała okazję oglądać tak rozległe rany, chyba jedynie na arenie pojedynków, a tam w pobliżu czekał rządek magimedyków, gotowych ruszyć na ratunek w krytycznym momencie. Uświadomiła sobie, że tu nie mieli takiego luksusu. Coś w jego rysach jawiło się znajomego, może dlatego uwierzyła, iż to naprawdę był on. Nie chciała się pomylić i zostawić go samemu sobie; och, obiecała więcej nie pomagać, lecz jego stan wychodził daleko poza jakąkolwiek bezpieczną strefę. — On... jest ranny! — wybąkała głośno, mając nadzieję, że usłyszy ją ktoś, kto znał się na magii leczniczej. Ona mogła jedynie wyginać twarz we współczującym, nieco zagubionym wyrazie, próbując wykrzesać w sobie iskierkę nadziei. Nie potrafiła ocenić jak bardzo było z nim źle... ale na pewno wymagał jakiejś interwencji. Widząc go tak, zamarła i dopiero powoli budziła się z tego osłupienia. Wziąwszy głęboki oddech, udało jej się powstrzymać ręce od drżenia, po czym odwróciła się w lewo, jakby licząc na to, że rozwiązanie ukaże się gdzieś nieopodal. Coś się pokazało, rzeczywiście.
Nie to, na co liczyła.
Jeśli wcześniej odczuwała przerażenie czy szok, poprzednie doznania musiały ustąpić miejsca tym nowym. Bogin nie poruszył się, ona jednak drgnęła, wręcz zmieciona falą emocji, które rodziły się w niej od początku. Ledwo utrzymała się na nogach, opierając się o najbliższą ścianę. Zupełnie zapomniała o dworku, duchach, rannej postaci obok niej, o runach, pewnie nawet o swoim imieniu! Nie wmawiała sobie, że wystarczy pstryknięcie, mrugnięcie powiek, by obraz przed nią zniknął. Wręcz przeciwnie – był najprawdziwszą rzeczą, jaką widziała od lat. Pomimo przyprawiającego o mdłości wrażenia, jakie zostawiała kobieta, to wciąż była jej matka. I to nie w formie zjawy, jak ją ostatnio widziała, przecież te kończyny, włosy, koszula nocna nie mogły być niematerialne. Pragnienia walczyły w niej o przejęcie kontroli ciągnąć ją ku racjonalności, a następnie ku wyciągnięciu dłoni ku topielicy. Jej tęczówki zaczęły zachodzić mgiełką, gdy objęła je wilgoć napływających łez. Ona sama nie odróżniała już dźwięków, zbyt skupiona na wpatrywaniu się w sylwetkę należącą do jej matki.
— Przepraszam... — Głos, który to wypowiedział brzmiał dziwnie obco. Łamał się, lecz nie nachodził na niego szloch. — Czy to znów moja wina? To ja nie dałam ci spokoju? — Padły kolejne słowa, każde cichsze od poprzedniego.
Wtedy usłyszała przebijającą się przed opadły na nią całun zamroczenia Jocelyn. Nie była pewna słów, było to za to coś, co przywróciło ją do jasności, w której panował chaos – potrzebna była pomoc, ściany ją dusiły, mogła przysiąc, iż topielica wypełniła pokój przeraźliwym odorem martwiejącego ciała. Pandora pokręciła głową, próbując otrząsnąć z siebie nawałnicę emocji, nie mogła tego zrobić będąc tak blisko istoty przypominającej Celeste.
To moja wina, wyrzekła bezgłośnie, następnie skierowała różdżkę wgłąb jadalni, wybierając tor, który zaprowadzi ją blisko okien i powiedziała:
— Ascendio! — Byle dalej, byle odzyskać nad sobą panowanie.
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie udało jej się, co raczej powinno przestać ją dziwić. Ostatnio większość czynionych przez nią sprawunków magicznych była pasmem porażek i niewytłumaczalnych reakcji. Nieudane zaklęcia trzymały się jej jak ponuraki samobójców – niby minęło kilka dni, idealny czas by przemyśleć to wszystko i wyciągnąć pewne wnioski, jednak ona wciąż niczym dziecko zawierzała swojemu potencjałowi. Fakt że nawet najprostsze, podstawowe zaklęcia sztuki magicznej stawały się jej achillesową piętą, jedynie dokładał kamieni do ciężaru na jej sercu i umyśle. Zachwiała się.
- Dziękuję za Twoją cenną uwagę, Oli Ogdenie. – Ton jej głosu nie wskazywał ukontentowania jego zmyślnością i wirtuozerią słowa. Nazywanie rzeczy po imieniu nie pomagało. Nie sądziła także by tak po prostu umarła – wszak nie opuściła swojego ciała. Nawet tracąc życie w nagłym wypadku, czy wskutek tego ogromnego zaklęcia spowijającego posiadłość mgłą tajemnicy, wypierałaby co najwyżej moment własnej śmierci, chociaż go pamiętała. Ponadto Isaac twierdził, że pomoże jej wrócić. Powinna go znaleźć i przeprosić za własną opieszałość. Pogrywanie z dziećmi nie powinno wejść jej w nawyk. Trapiący ją od chwili ból głowy narastał z każdą sekundą. Teraz powoli zaczynała rozumieć słowa chłopca. Każdy skrawek jasnego światła docierający do niej zza zbitych okien i odbijający się refleksem od kryształu polerowanych kandelabrów ranił ją fizycznie, choć bez penetracji ciała. Schwyciła się za głowę, kryjąc się za olbrzymim cielskiem swojego towarzysza i przyciskając palce do pulsującej skroni, bardzo powoli wyzbywając się osłabienia i uczucia powolnego opadania na ziemię. Co prawda jej krokom daleko było do płynnej gracji tancerki, wciąż jednak próbowała nadążyć za półolbrzymem, by móc kryć się w cieniu jego szerokich pleców i przejmować się tym, co może zaradzić na swą psią sytuację. Doprawdy, mogła zostać w domu i poczytać jakąś księgę. - Nie umarłam i proszę nie sugeruj mi tego. To trochę przygnębiające. – Wyjęczała w kierunku jego tyłów, umęczonym wzrokiem podążając w kierunku, w którym i on spoglądał. Wcale nie miała ochoty bawić się w zwierzątko na wystawie. Jej dziwny stan powinien być zapalnikiem do niesienia pomocy, a nie wytykania palcami. To wcale nie było takie super. W pomieszczeniu było o wiele za jasno jak na jej chwilowy gust. Chwiejnie skryła się w jego zaciemnionym kącie przymykając powieki. Szumiało jej w uszach od bólu głowy. Byłaby w tym momencie ogromnie wdzięczna za każdą pomoc poradzenia sobie z jej małym problemem, lub ich liczbą mnogą.
- Dziękuję za Twoją cenną uwagę, Oli Ogdenie. – Ton jej głosu nie wskazywał ukontentowania jego zmyślnością i wirtuozerią słowa. Nazywanie rzeczy po imieniu nie pomagało. Nie sądziła także by tak po prostu umarła – wszak nie opuściła swojego ciała. Nawet tracąc życie w nagłym wypadku, czy wskutek tego ogromnego zaklęcia spowijającego posiadłość mgłą tajemnicy, wypierałaby co najwyżej moment własnej śmierci, chociaż go pamiętała. Ponadto Isaac twierdził, że pomoże jej wrócić. Powinna go znaleźć i przeprosić za własną opieszałość. Pogrywanie z dziećmi nie powinno wejść jej w nawyk. Trapiący ją od chwili ból głowy narastał z każdą sekundą. Teraz powoli zaczynała rozumieć słowa chłopca. Każdy skrawek jasnego światła docierający do niej zza zbitych okien i odbijający się refleksem od kryształu polerowanych kandelabrów ranił ją fizycznie, choć bez penetracji ciała. Schwyciła się za głowę, kryjąc się za olbrzymim cielskiem swojego towarzysza i przyciskając palce do pulsującej skroni, bardzo powoli wyzbywając się osłabienia i uczucia powolnego opadania na ziemię. Co prawda jej krokom daleko było do płynnej gracji tancerki, wciąż jednak próbowała nadążyć za półolbrzymem, by móc kryć się w cieniu jego szerokich pleców i przejmować się tym, co może zaradzić na swą psią sytuację. Doprawdy, mogła zostać w domu i poczytać jakąś księgę. - Nie umarłam i proszę nie sugeruj mi tego. To trochę przygnębiające. – Wyjęczała w kierunku jego tyłów, umęczonym wzrokiem podążając w kierunku, w którym i on spoglądał. Wcale nie miała ochoty bawić się w zwierzątko na wystawie. Jej dziwny stan powinien być zapalnikiem do niesienia pomocy, a nie wytykania palcami. To wcale nie było takie super. W pomieszczeniu było o wiele za jasno jak na jej chwilowy gust. Chwiejnie skryła się w jego zaciemnionym kącie przymykając powieki. Szumiało jej w uszach od bólu głowy. Byłaby w tym momencie ogromnie wdzięczna za każdą pomoc poradzenia sobie z jej małym problemem, lub ich liczbą mnogą.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moje palce kierują się w stronę pudełeczka, gładząc jego drewnianą powierzchnię. Osiem. Znowu osiem. Ta cała przeklęta liczba. Chwilę później spoglądam na Josie, której na całe szczęście udaje się załatwić problem z moją raną. Nawet jeżeli mnie ona tak nie interesuje, skoro Vane się nią zajęła, pewnie jest problematyczna.
– Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobił bez Twojej pomocy – mówię i potrząsam głową, przez moją twarz przemyka lekki uśmiech.
Kiwam głową i pokazuję uzdrowicielce zdobyte pudełko, tak, żeby sama mogła je lepiej zobaczyć. Chwilę później słucham uważnie tego, co ma mi do powiedzenia. Nie dość że to wyjątkowo ciekawe i mój podróżniczy zmysł wręcz wrze… To w końcu jesteśmy tu chyba uwięzieni i musimy załatwić wszystkie sprawy i znaleźć jakieś wyjście. Osiem kamieni. Amulet. Osiem. Wciąż ta sama liczba. Przyjmuję od kobiety plany domu i spoglądam na nie, próbując dowiedzieć się czegoś nowego.
– Nie jestem pewien, ale może ona będzie w stanie coś z tego wywnioskować… Pracowała przy kominku, więc może zna się na numerologii – rzucam tylko krótko, bo przecież tak naprawdę nie znam drugiej kobiety.
To zresztą chyba pierwszy raz kiedy słyszę jej imię. Pandora. Pandora i jakaś puszka, brzmi niezwykle przekonywująco. Kiedy słyszę nazwę eliksiru stojącego na biurku, mrużę oczy.
– Wywar Żywej Śmierci? Zakładam, że do niszczenia tych kamieni, jeśli się na to zdecydujemy. Kto wie jak wytrzymałe mogą być, skoro podtrzymują jakieś zmutowane zaklęcie – dodaję jeszcze. – Jak myślisz, od czego zacząć poszukiwania? Sugeruję, żebyśmy sprawdzili resztę pokojów na parterze, zanim pójdziemy na górę.
Od czegoś trzeba zacząć. A czas nie jest po naszej stronie podobnie jak te dziwne zegary. Zmierzam w kierunku drzwi do salonu i wystawiam różdżkę w kierunku dwóch nieodkrytych jeszcze pokoi.
– Carpiene – szepczę, mając nadzieję, że kamienie posiadają jakąś magiczną aurę, którą będę w stanie wyczuć.
– Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobił bez Twojej pomocy – mówię i potrząsam głową, przez moją twarz przemyka lekki uśmiech.
Kiwam głową i pokazuję uzdrowicielce zdobyte pudełko, tak, żeby sama mogła je lepiej zobaczyć. Chwilę później słucham uważnie tego, co ma mi do powiedzenia. Nie dość że to wyjątkowo ciekawe i mój podróżniczy zmysł wręcz wrze… To w końcu jesteśmy tu chyba uwięzieni i musimy załatwić wszystkie sprawy i znaleźć jakieś wyjście. Osiem kamieni. Amulet. Osiem. Wciąż ta sama liczba. Przyjmuję od kobiety plany domu i spoglądam na nie, próbując dowiedzieć się czegoś nowego.
– Nie jestem pewien, ale może ona będzie w stanie coś z tego wywnioskować… Pracowała przy kominku, więc może zna się na numerologii – rzucam tylko krótko, bo przecież tak naprawdę nie znam drugiej kobiety.
To zresztą chyba pierwszy raz kiedy słyszę jej imię. Pandora. Pandora i jakaś puszka, brzmi niezwykle przekonywująco. Kiedy słyszę nazwę eliksiru stojącego na biurku, mrużę oczy.
– Wywar Żywej Śmierci? Zakładam, że do niszczenia tych kamieni, jeśli się na to zdecydujemy. Kto wie jak wytrzymałe mogą być, skoro podtrzymują jakieś zmutowane zaklęcie – dodaję jeszcze. – Jak myślisz, od czego zacząć poszukiwania? Sugeruję, żebyśmy sprawdzili resztę pokojów na parterze, zanim pójdziemy na górę.
Od czegoś trzeba zacząć. A czas nie jest po naszej stronie podobnie jak te dziwne zegary. Zmierzam w kierunku drzwi do salonu i wystawiam różdżkę w kierunku dwóch nieodkrytych jeszcze pokoi.
– Carpiene – szepczę, mając nadzieję, że kamienie posiadają jakąś magiczną aurę, którą będę w stanie wyczuć.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Duch Mahaut nie pojawił się, żeby osobiście wydziedziczyć Fantine, ale eliksir, jak na złość, nie chciał odsłonić przed arystokratką swojej tajemnicy. Ciecz w kociołku wciąż mieniła się tajemniczo, od czasu do czasu lekko bulgocząc. Posłana przez nią sowa wyleciała z okna sypialni i po chwili zniknęła w ciemnościach.
Kiedy dłoń Mii dotknęła lustrzanej powierzchni, stało się jasne, że nie przypominała już ona ciała stałego; jej palce zanurzyły się w srebrzystej substancji w podobny sposób, w jaki zrobiłyby to z wodą. Ciecz była zimna jak lód.
Mimo coraz mniej stabilnej sytuacji wewnątrz posiadłości, Oli i Salome bez przeszkód dotarli do sypialni, w której znajdowały się Fantine i Rozetka; skrzatka odwróciła się z przestrachem, widząc wchodzących do środka czarodziejów, a jej wielkie oczy zatrzymały się na misie, trzymanej przez półolbrzyma. – To myślodsiewnia panienki! – pisnęła, wskazując chudym palcem na tkwiący pod pachą mężczyzny przedmiot.
Słabnący z każdą chwilą Oliver nie zwrócił uwagi na wyciągnięte dłonie Pandory, osuwając się po ścianie na posadzkę, niezdolny do niesienia jakiejkolwiek pomocy w walce z boginem. Który w żadnym wypadku nie przejął się jego obecnością; topielica nie odpowiedziała na słowa czarownicy, ruszając do przodu o wiele żwawiej, niż sugerowałby jej wygląd. Pandora próbowała umknąć, magia jednak ją zawiodła – różdżka wyrwała się odrobinę do przodu, stanowczo za słabo jednak, żeby pociągnąć za sobą jej właścicielkę. Zielonkawa postać kobiety wyciągnęła przed siebie cuchnące ręce, z zakończonymi ostrymi paznokciami dłońmi, sięgając nimi ku twarzy Pandory – zupełnie jakby miała zamiar wydrapać jej oczy.
Zaklęcie, rzucone przez Alastaira okazało się nieudane; mężczyzna mógł poczuć wibrującą pod palcami magię – zdająca się charakteryzować zupełnie inną energią niż ta, której się spodziewał – ale urok był zbyt słaby, żeby przynieść jakikolwiek efekt. Na szczęście, czy nieszczęście – trudno było stwierdzić.
Tymczasem ciążące na domu zaklęcie łamało się coraz bardziej, wprawiając cały budynek w drżenie; trzęsły się pozostające jeszcze w całości przedmioty, zniszczone żyrandole, przekrzywione ramki na ścianach. Temperatura wewnątrz cały czas spadała, najprawdopodobniej ze względu na wdzierający się przez wybite okna mróz i śnieg; sam czas również zdawał się wariować, to przyspieszając, to zwalniając, to się cofając – a znajdujący się w posiadłości czarodzieje nie byli już dłużej odporni na to destrukcyjne działanie. Coś dziwnego działo się z dłońmi Pandory: w jednej sekundzie gładkie i jasne, w następnej pokryły się zmarszczkami i starczymi plamami, a skóra na nich stała się cieńsza, jakby była wykonana z papieru. Oliver, oprócz swoich obrażeń, poczuł nieprzyjemne łupanie w kościach; miał wrażenie, jakby stały się dziesięć razy bardziej kruche. Z kolei Jocelyn, jeżeli spojrzałaby w swoje odbicie, dostrzegłaby, że jej włosy i brwi z ciemnobrązowych stały się całkowicie siwe; coś dziwnego stało się także z jej wzrokiem – kontury przedmiotów zamazały się lekko, jakby uzdrowicielka dorobiła się nagłej krótkowzroczności.
Zegary w całym domu wskazywały godzinę czwartą.
Pandora traci 20 punktów żywotności (psychiczne) na skutek ataku bogina. Przed kolejnym (fizycznym) atakiem chroni zaklęcie Protego, istnieje też możliwość wykonania uniku - ST wynosi 33 (rzut), do wyniku na kostce dodaje się wartość statystyki uników.
Oliver traci 10 punktów żywotności (osłabienie) na skutek upływu krwi.
Fantine pozostały 2 polecenia dla Rozetki do wykorzystania.
Liberamuto Mii działa jeszcze przez 2 kolejki. Mia, jeżeli spróbujesz przejść przez lustro, możesz uznać, że Ci się to udało - nie liczy się to jako osobna akcja.
W tej kolejce każdy z Was wykonuje dodatkowy rzut kością k10 na losowe zdarzenie związane z nasilającymi się, magicznymi anomaliami wewnątrz domu.
Na posty czekam do 6 stycznia do godz. 12:00.
Kiedy dłoń Mii dotknęła lustrzanej powierzchni, stało się jasne, że nie przypominała już ona ciała stałego; jej palce zanurzyły się w srebrzystej substancji w podobny sposób, w jaki zrobiłyby to z wodą. Ciecz była zimna jak lód.
Mimo coraz mniej stabilnej sytuacji wewnątrz posiadłości, Oli i Salome bez przeszkód dotarli do sypialni, w której znajdowały się Fantine i Rozetka; skrzatka odwróciła się z przestrachem, widząc wchodzących do środka czarodziejów, a jej wielkie oczy zatrzymały się na misie, trzymanej przez półolbrzyma. – To myślodsiewnia panienki! – pisnęła, wskazując chudym palcem na tkwiący pod pachą mężczyzny przedmiot.
Słabnący z każdą chwilą Oliver nie zwrócił uwagi na wyciągnięte dłonie Pandory, osuwając się po ścianie na posadzkę, niezdolny do niesienia jakiejkolwiek pomocy w walce z boginem. Który w żadnym wypadku nie przejął się jego obecnością; topielica nie odpowiedziała na słowa czarownicy, ruszając do przodu o wiele żwawiej, niż sugerowałby jej wygląd. Pandora próbowała umknąć, magia jednak ją zawiodła – różdżka wyrwała się odrobinę do przodu, stanowczo za słabo jednak, żeby pociągnąć za sobą jej właścicielkę. Zielonkawa postać kobiety wyciągnęła przed siebie cuchnące ręce, z zakończonymi ostrymi paznokciami dłońmi, sięgając nimi ku twarzy Pandory – zupełnie jakby miała zamiar wydrapać jej oczy.
Zaklęcie, rzucone przez Alastaira okazało się nieudane; mężczyzna mógł poczuć wibrującą pod palcami magię – zdająca się charakteryzować zupełnie inną energią niż ta, której się spodziewał – ale urok był zbyt słaby, żeby przynieść jakikolwiek efekt. Na szczęście, czy nieszczęście – trudno było stwierdzić.
Tymczasem ciążące na domu zaklęcie łamało się coraz bardziej, wprawiając cały budynek w drżenie; trzęsły się pozostające jeszcze w całości przedmioty, zniszczone żyrandole, przekrzywione ramki na ścianach. Temperatura wewnątrz cały czas spadała, najprawdopodobniej ze względu na wdzierający się przez wybite okna mróz i śnieg; sam czas również zdawał się wariować, to przyspieszając, to zwalniając, to się cofając – a znajdujący się w posiadłości czarodzieje nie byli już dłużej odporni na to destrukcyjne działanie. Coś dziwnego działo się z dłońmi Pandory: w jednej sekundzie gładkie i jasne, w następnej pokryły się zmarszczkami i starczymi plamami, a skóra na nich stała się cieńsza, jakby była wykonana z papieru. Oliver, oprócz swoich obrażeń, poczuł nieprzyjemne łupanie w kościach; miał wrażenie, jakby stały się dziesięć razy bardziej kruche. Z kolei Jocelyn, jeżeli spojrzałaby w swoje odbicie, dostrzegłaby, że jej włosy i brwi z ciemnobrązowych stały się całkowicie siwe; coś dziwnego stało się także z jej wzrokiem – kontury przedmiotów zamazały się lekko, jakby uzdrowicielka dorobiła się nagłej krótkowzroczności.
Zegary w całym domu wskazywały godzinę czwartą.
Pandora traci 20 punktów żywotności (psychiczne) na skutek ataku bogina. Przed kolejnym (fizycznym) atakiem chroni zaklęcie Protego, istnieje też możliwość wykonania uniku - ST wynosi 33 (rzut), do wyniku na kostce dodaje się wartość statystyki uników.
Oliver traci 10 punktów żywotności (osłabienie) na skutek upływu krwi.
Fantine pozostały 2 polecenia dla Rozetki do wykorzystania.
Liberamuto Mii działa jeszcze przez 2 kolejki. Mia, jeżeli spróbujesz przejść przez lustro, możesz uznać, że Ci się to udało - nie liczy się to jako osobna akcja.
W tej kolejce każdy z Was wykonuje dodatkowy rzut kością k10 na losowe zdarzenie związane z nasilającymi się, magicznymi anomaliami wewnątrz domu.
Na posty czekam do 6 stycznia do godz. 12:00.
- parter:
- Mapka parteru (kliknij, aby powiększyć):
- piętro:
- Mapka piętra (kliknij, aby powiększyć):
- Żywotność postaci i kary do rzutów:
Postać Wartość Kara OLI 489/514 (wyziębienie) +5 MIA 247/292 (osłabienie, psychiczne, migrena) - OLIVER 77/234 (stłuczenia, osłabienie, psychiczne, rana w brzuchu) -40 JOCELYN 165/210 (psychiczne) -10 (tylko do spostrzegawczości) ALASTAIR 208/225 +10 FANTINE 190/200 - PANDORA 175/200 (przyduszenie, psychiczne) +5 SALOME 138/208 (osłabienie, psychiczne) -10
Niemal czuję metaliczny smak magii w ustach. Jest wszędzie. Żałuję, że znalazłem się w tym domu, a jednak jednocześnie… Jestem zafascynowany. Chcę się dowiedzieć jak najwięcej. Zachowuję spokój, gdy moje zaklęcie zawodzi. To i tak cud, że dziś idą mi tak dobrze. Zresztą pod palcami pulsuje mi jakaś nieznana energia, kto wie, czy gdyby się udało moje zaklęcie nie miałoby jakiś katastrofalnych skutków. Lub zbawiennych, ciężko powiedzieć. Tego się już raczej nie dowiemy. Nie omieszkam jednak spróbować jeszcze raz. W końcu mam nadzieję, że za którymś razem się uda. Może teraz, za drugim. A może za trzecim, bo tak mówią, że do trzech razy sztuka. Nawet jeśli nie lubię tej liczby. Zawsze było nas w domu troje – ja i rodzice. Nie wspominam tego okresu w żaden pozytywny sposób. Zawsze, ale nie dziś. Dziś jest nas osiem. Poza dziwacznymi istotami i duchami kryjącymi się po kątach. Wyciągam rękę na przeciw i celuję tym razem w portret, starając się objąć zaklęciem oba pokoje znajdujące się przy ścianie na której został zawieszony. Już mam rzucić Carpienne, kiedy mój wzrok ponownie pada na obraz. Jest z nim zdecydowanie coś nie tak, czy to nie zatem idealna chwila by znowu skorzystać z tego przeklętego zaklęcia… Może i tak.
– Specialis Revelio – mówię, kierując różdżkę w stronę portretu.
Potem obracam się w stronę Jocelyn i moje oczy mimowolnie się rozszerzają.
– Jocel… – przerywam w połowie bo jestem w niezłym szoku. – Twoje włosy.
Mówię tylko bo boję się, czego to może być zwiastunem. Skoro brązowe włosy mogą nagle stać się białe, to kto wie co czeka nas za kilka minut? Instynktownie czuję, że może lepiej będzie jednak podjąć ryzyko i zniszczyć tylko dwa kamienie, jeśli je znajdziemy. Poszukiwania wszystkich mogą być zbyt problematyczne.
– Jeśli już zbierzemy wszystkich z tego piętra, sugeruję zaglądnięcie na zewnątrz – dodaję jeszcze, wskazując ręką kierunek, w którym jak mi się wydaje znajduje się coś w rodzaju tarasu.
– Specialis Revelio – mówię, kierując różdżkę w stronę portretu.
Potem obracam się w stronę Jocelyn i moje oczy mimowolnie się rozszerzają.
– Jocel… – przerywam w połowie bo jestem w niezłym szoku. – Twoje włosy.
Mówię tylko bo boję się, czego to może być zwiastunem. Skoro brązowe włosy mogą nagle stać się białe, to kto wie co czeka nas za kilka minut? Instynktownie czuję, że może lepiej będzie jednak podjąć ryzyko i zniszczyć tylko dwa kamienie, jeśli je znajdziemy. Poszukiwania wszystkich mogą być zbyt problematyczne.
– Jeśli już zbierzemy wszystkich z tego piętra, sugeruję zaglądnięcie na zewnątrz – dodaję jeszcze, wskazując ręką kierunek, w którym jak mi się wydaje znajduje się coś w rodzaju tarasu.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k10' : 9
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Chłód. Dokładnie ten sam rodzaj zimna, który przedarł się przez ciało, gdy ramiona nieznajomego przeciągnęły ją na drugą stronę...tylko drugą stronę czego? Początkowo cofnęła dłoń, gdy pierwsze, przeraźliwie zimne doznanie naznaczyło opuszki palców. Ręka jednak zatrzymała się kilka centymetrów przez falująca taflą. Serce przyspieszyło rytm wiedząc już wcześniej, że decyzja i tak została podjęta. Zanim przechyliła się, pokonując niematerialną barierę, sprawdziła obecność rubinu, który schowała do kieszeni. Miała wszystko. I cokolwiek miało się z tym stać, potrzebowała znaleźć towarzyszy. Jeśli...jeszcze gdzieś tam byli. Musieli. Wyuczony przez lata odruch, by spróbować działać sama, odepchnęła. Działo się zbyt wiele, by kierowała się idiotyczną (bo była to idiotyczna nauka) wiarą. Może miała za to potem zapłacić. Zaufanie nie było towarem, którym łatwo potrafiła się podzielić. Tych kilka ostatnich wspomnień sprzecznie wytrącało jej argument na poparcie obu stron. Zdradzona, by jednocześnie znaleźć kilka nieoczekiwanych świateł.
Głęboki wdech i zawieszona nieruchomo dłoń popłynęła do przodu, przełamując srebrzystą taflę lustra. Zimno uderzyło ze zdwojoną mocą i Mia miała wrażenie, jakby przenikało o wiele głębiej, niż ciało. Chłód wdzierał się pod skórę i przelewał przez serce, targając nawet cienie, które tam chowała. Oparła się obiema rękami o ramię lustra i przecisnęła na drugą stronę.
Łapczywie chwytała powietrze, gdy opadła na podłogę. Było jej zimno i słabość, która wcześniej przestała doskwierać, na nowo zatańczyła pod skórą. Rozkaszlała się czując suchość w gardle i pierwsze co zrobiła, to obszukała spódnice, odnajdując kieszonkę, w której schowała odkryty w zagadce kamień - Jest tu ktoś? - wychrypiała bardziej, starając się sięgnąć głosem dalej, niż granice sypialni, w której na powrót się znalazła. Ostrożnie podciągnęła się do góry, posiłkując się ścianą. uważała, by palce tym razem nie dotknęły lustrzanej powierzchni - Coś...znalazłam - czy ktoś jeszcze ją słyszał? Rzeczywistość zmieniała się. Nie, była zmianą. Ściany w jednej chwili próchniały, a materiał rozpadał się od pleśni, by w następnej wrócić do bogactwa i piękna.
Czy wróci do domu? Tylko, gdzie był jej dom?
Głęboki wdech i zawieszona nieruchomo dłoń popłynęła do przodu, przełamując srebrzystą taflę lustra. Zimno uderzyło ze zdwojoną mocą i Mia miała wrażenie, jakby przenikało o wiele głębiej, niż ciało. Chłód wdzierał się pod skórę i przelewał przez serce, targając nawet cienie, które tam chowała. Oparła się obiema rękami o ramię lustra i przecisnęła na drugą stronę.
Łapczywie chwytała powietrze, gdy opadła na podłogę. Było jej zimno i słabość, która wcześniej przestała doskwierać, na nowo zatańczyła pod skórą. Rozkaszlała się czując suchość w gardle i pierwsze co zrobiła, to obszukała spódnice, odnajdując kieszonkę, w której schowała odkryty w zagadce kamień - Jest tu ktoś? - wychrypiała bardziej, starając się sięgnąć głosem dalej, niż granice sypialni, w której na powrót się znalazła. Ostrożnie podciągnęła się do góry, posiłkując się ścianą. uważała, by palce tym razem nie dotknęły lustrzanej powierzchni - Coś...znalazłam - czy ktoś jeszcze ją słyszał? Rzeczywistość zmieniała się. Nie, była zmianą. Ściany w jednej chwili próchniały, a materiał rozpadał się od pleśni, by w następnej wrócić do bogactwa i piękna.
Czy wróci do domu? Tylko, gdzie był jej dom?
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 7
'k10' : 7
Jocelyn czuła się trochę zagubiona w tym wszystkim. Dotychczasowe życie nie przygotowało jej na tego rodzaju wyzwanie i coraz bardziej wyrzucała sobie że uwierzyła w słowa tamtego listu, za sprawą którego pozwoliła się tu ściągnąć. Jeśli pergaminy mówiły prawdę, byli tu uwięzieni i musieli znaleźć części amuletu, by odwrócić zaklęcie.
- Na pewno zna się na niej lepiej niż ja. Gdybym tylko wiedziała, że będzie potrzebna to poprosiłabym siostrę o kilka lekcji... – westchnęła, obawiając się, że brak podstaw numerologii może okazać się pewną przeszkodą w odczytywaniu wskazówek. – Być może. Pozostaje nam mieć nadzieję że ktoś z pozostałych zna się na alchemii lepiej niż my i może zna jakieś... niekonwencjonalne zastosowania tej mikstury – dodała odnośnie eliksiru, który znaleźli. Oczywiście wiedziała, czym jest Wywar Żywej Śmierci i jak zwykle jest wykorzystywany, ale póki co nie potrafiła połączyć tego z jakimiś amuletami i dziwną klątwą jaka ciążyła na domostwie. Była uzdrowicielką, nie twórczynią amuletów czy zaklęć.
Przeszli do pokoju dziennego, a spojrzenie Josie padło na pudełko z kominka, które znaleźli wcześniej.
- Może zacznijmy od tego? – zapytała Alastaira, biorąc pudełko do ręki. – Te słowa, które przetłumaczyłeś, te, które znaleźliśmy w wieczku... Może to wskazówki na temat tego, gdzie powinniśmy szukać kamieni? Nie bez powodu ktoś umieścił je właśnie w pudełku, w którym mamy połączyć części amuletu.
Ostrożnie wzięła pudełko wraz z zawartością. Musieli chronić oba pudełka, skoro były kluczowe dla ich zadania. Plany domu i pergaminy były bezpieczne w jej kieszeni, pudełka ostrożnie trzymała w dłoni. Jednocześnie próbowała przypomnieć sobie tłumaczenie które przekazał jej wcześniej Alastair. Kości i zdarzenie losowe. Mikstura i obraz. Muzyka lub instrument muzyczny. Bagno i zwodnik. Liczby. Wspomnienia, myślodsiewnia. Lustro. Przepowiednia, zwiastun śmierci. Miała nadzieję że zapamiętała je dobrze i niczego nie pomyliła. Wypowiedziała je też na głos, by Alastair mógł ewentualnie dokonać korekty jeśli zapamiętała coś źle. Próbowała też sobie przypomnieć czy widziała coś, co mogło odpowiadać tym słowom. Obraz... Na pewno widziała obraz, zaraz też powiodła spojrzeniem w stronę Alastaira który rzucił zaklęcie na najbliższy portret. Josie miała nadzieję że rzeczywiście jest tam coś istotnego, co za chwilę ukaże się ich oczom.
- Drugi obraz był w salonie. I tam był też instrument muzyczny, fortepian, chyba że chodzi o jakiś inny – powiedziała; przecież nie wiedzieli co było na górze.
Sytuacja w domu wciąż była bardzo niespokojna. Było coraz zimniej, czas na zmianę zwalniał i przyspieszał, otoczenie starzało się by znów odnowić. Coś dziwnego zaczęło się też dziać z nią samą – najpierw mogła zauważyć że nie widziała już tak ostro jak przed chwilą, kontury stojących dalej przedmiotów stały się zamazane, jakby nagle pogorszył jej się wzrok. Dłonią wolną od pudełka potarła oczy, a słysząc słowa Alastaira sięgnęła do włosów. Jej kosmyki, wcześniej brązowe, teraz były zupełnie siwe. Siwe jak u staruszki.
Do kakofonii dźwięków wypełniających dom dołączył jej zduszony krzyk, gdy zdała sobie sprawę, że oni też nie byli odporni na szalejącą magię i niestabilny czas. I choć jeszcze jak staruszka się nie czuła, to słabnący wzrok i siwe włosy mogły stanowić dopiero początek dalszych przemian.
- Musimy... musimy się pospieszyć. To zaklęcie... to ono zaczyna na nas działać – powiedziała do niego drżącym z przejęcia głosem, a spojrzenie odruchowo pomknęło ku zegarowi, który pokazywał godzinę czwartą, choć musiała mocno zmrużyć oczy, by odczytać godzinę. Odliczanie trwało, ich czas się kurczył. – Idziemy poszukać reszty... najpierw musimy im przekazać to, co wiemy. Może oni też już coś znaleźli, co może okazać się ważne. Może już mają jakieś elementy amuletu. Czas wymienić się informacjami... i wyruszyć na poszukiwania.
Nigdy nie należała do najodważniejszych i lubiących ryzykować osób, ale strach przed konsekwencjami dalszego wystawienia na działanie klątwy pchał ją do działania. Wiedziała też że sama sobie nie poradzi więc potrzebowała znaleźć innych. Opuściła pokój dzienny, kiwając dłonią na Alastaira, by szedł tuż za nią. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy jak ubytek wzroku może zakrzywiać rzeczywistość, bo otoczenie stało się nieco rozmyte i musiała mrużyć oczy. Gdy jednak wyszła z pokoju dziennego do przedpokoju i stanęła przy schodach, mogła dostrzec skrawek czegoś co wyglądało jak zwinięte szmaty leżące przy ścianie i ciemnowłosą niewysoką postać, która stała na przeciwko innej postaci.
- Pandora? – rzuciła, ale zaraz potem zaczęła wspinać się po schodach na górę. – Jest tam ktoś? – rzuciła w przestrzeń, bo choć widziała plany domu, to nie była pewna co dokładnie znajduje się w pomieszczeniach i gdzie są inni. Mimo pewnego niedomagania swojego wzroku musiała ich odnaleźć. Ruszyła w stronę pomieszczenia położonego blisko schodów (sypialnia II).
- Na pewno zna się na niej lepiej niż ja. Gdybym tylko wiedziała, że będzie potrzebna to poprosiłabym siostrę o kilka lekcji... – westchnęła, obawiając się, że brak podstaw numerologii może okazać się pewną przeszkodą w odczytywaniu wskazówek. – Być może. Pozostaje nam mieć nadzieję że ktoś z pozostałych zna się na alchemii lepiej niż my i może zna jakieś... niekonwencjonalne zastosowania tej mikstury – dodała odnośnie eliksiru, który znaleźli. Oczywiście wiedziała, czym jest Wywar Żywej Śmierci i jak zwykle jest wykorzystywany, ale póki co nie potrafiła połączyć tego z jakimiś amuletami i dziwną klątwą jaka ciążyła na domostwie. Była uzdrowicielką, nie twórczynią amuletów czy zaklęć.
Przeszli do pokoju dziennego, a spojrzenie Josie padło na pudełko z kominka, które znaleźli wcześniej.
- Może zacznijmy od tego? – zapytała Alastaira, biorąc pudełko do ręki. – Te słowa, które przetłumaczyłeś, te, które znaleźliśmy w wieczku... Może to wskazówki na temat tego, gdzie powinniśmy szukać kamieni? Nie bez powodu ktoś umieścił je właśnie w pudełku, w którym mamy połączyć części amuletu.
Ostrożnie wzięła pudełko wraz z zawartością. Musieli chronić oba pudełka, skoro były kluczowe dla ich zadania. Plany domu i pergaminy były bezpieczne w jej kieszeni, pudełka ostrożnie trzymała w dłoni. Jednocześnie próbowała przypomnieć sobie tłumaczenie które przekazał jej wcześniej Alastair. Kości i zdarzenie losowe. Mikstura i obraz. Muzyka lub instrument muzyczny. Bagno i zwodnik. Liczby. Wspomnienia, myślodsiewnia. Lustro. Przepowiednia, zwiastun śmierci. Miała nadzieję że zapamiętała je dobrze i niczego nie pomyliła. Wypowiedziała je też na głos, by Alastair mógł ewentualnie dokonać korekty jeśli zapamiętała coś źle. Próbowała też sobie przypomnieć czy widziała coś, co mogło odpowiadać tym słowom. Obraz... Na pewno widziała obraz, zaraz też powiodła spojrzeniem w stronę Alastaira który rzucił zaklęcie na najbliższy portret. Josie miała nadzieję że rzeczywiście jest tam coś istotnego, co za chwilę ukaże się ich oczom.
- Drugi obraz był w salonie. I tam był też instrument muzyczny, fortepian, chyba że chodzi o jakiś inny – powiedziała; przecież nie wiedzieli co było na górze.
Sytuacja w domu wciąż była bardzo niespokojna. Było coraz zimniej, czas na zmianę zwalniał i przyspieszał, otoczenie starzało się by znów odnowić. Coś dziwnego zaczęło się też dziać z nią samą – najpierw mogła zauważyć że nie widziała już tak ostro jak przed chwilą, kontury stojących dalej przedmiotów stały się zamazane, jakby nagle pogorszył jej się wzrok. Dłonią wolną od pudełka potarła oczy, a słysząc słowa Alastaira sięgnęła do włosów. Jej kosmyki, wcześniej brązowe, teraz były zupełnie siwe. Siwe jak u staruszki.
Do kakofonii dźwięków wypełniających dom dołączył jej zduszony krzyk, gdy zdała sobie sprawę, że oni też nie byli odporni na szalejącą magię i niestabilny czas. I choć jeszcze jak staruszka się nie czuła, to słabnący wzrok i siwe włosy mogły stanowić dopiero początek dalszych przemian.
- Musimy... musimy się pospieszyć. To zaklęcie... to ono zaczyna na nas działać – powiedziała do niego drżącym z przejęcia głosem, a spojrzenie odruchowo pomknęło ku zegarowi, który pokazywał godzinę czwartą, choć musiała mocno zmrużyć oczy, by odczytać godzinę. Odliczanie trwało, ich czas się kurczył. – Idziemy poszukać reszty... najpierw musimy im przekazać to, co wiemy. Może oni też już coś znaleźli, co może okazać się ważne. Może już mają jakieś elementy amuletu. Czas wymienić się informacjami... i wyruszyć na poszukiwania.
Nigdy nie należała do najodważniejszych i lubiących ryzykować osób, ale strach przed konsekwencjami dalszego wystawienia na działanie klątwy pchał ją do działania. Wiedziała też że sama sobie nie poradzi więc potrzebowała znaleźć innych. Opuściła pokój dzienny, kiwając dłonią na Alastaira, by szedł tuż za nią. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy jak ubytek wzroku może zakrzywiać rzeczywistość, bo otoczenie stało się nieco rozmyte i musiała mrużyć oczy. Gdy jednak wyszła z pokoju dziennego do przedpokoju i stanęła przy schodach, mogła dostrzec skrawek czegoś co wyglądało jak zwinięte szmaty leżące przy ścianie i ciemnowłosą niewysoką postać, która stała na przeciwko innej postaci.
- Pandora? – rzuciła, ale zaraz potem zaczęła wspinać się po schodach na górę. – Jest tam ktoś? – rzuciła w przestrzeń, bo choć widziała plany domu, to nie była pewna co dokładnie znajduje się w pomieszczeniach i gdzie są inni. Mimo pewnego niedomagania swojego wzroku musiała ich odnaleźć. Ruszyła w stronę pomieszczenia położonego blisko schodów (sypialnia II).
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 9
'k10' : 9
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent