Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odkorkowanie fiolki ze wspomnieniem przysporzyło Jocelyn trochę trudności, ale gdy wreszcie przechyliła otwarte naczynie, mglista substancja zawirowała w misie, ukazując migające skrawki obrazów. Czarownica nachyliła się nad myślodsiewnią, końcówki ciemnych włosów musnęły powierzchnię cieczy i nagle wydało jej się, że spada w dół, żeby w następnej chwili wylądować miękko na dywanie.
Zaklęcie Pandory zadziałało nadspodziewanie skutecznie; magiczna siła pociągnęła ją w górę, a chociaż wydostanie jej z bagniska nie było rzeczą najprostszą, to moc uroku okazała się na tyle duża, że wkrótce zdradliwe błoto nie więziło już czarownicy, a ona sama zawisła kilkanaście centymetrów nad jego powierzchnią.
Alastair nie potrzebował wiele czasu na zrozumienie, że coś z jego zaklęciem poszło zdecydowanie nie tak; ledwie skończył wymawiać formułę, pod jego palcami zawibrowała magia – ale była to magia niestabilna, silna, niekontrolowana. Kula światła rozbłysła tuż nad nim, nie było to jednak znajome, ciepłe światło; blask był jaskrawy i zbyt jasny – tak jasny, że oślepił arystokratę. Przez sekundę widział on tylko wszechobecną jasność, a gdy kula zgasła, pozostawiając po sobie jedynie ciemności, mężczyznę ogarnął zupełny mrok.
Rozbłysk światła zwrócił również uwagę Pandory, która nawet zwrócona plecami do jego źródła, była w stanie dostrzec nagłe mignięcie na krawędziach pola widzenia. Jeżeli się odwróci, zobaczy za sobą Alastaira.
Fantine przyjrzała się eliksirom, ale patrząc jedynie na ich barwy, nie była w stanie w żaden sposób określić ich właściwości. Nie wyglądały jak nic, co znała i właściwie nie mogła być nawet pewna, czy miała do czynienia ze zwyczajnymi miksturami, czy może naczynia zawierały jedynie alchemiczne półprodukty.
Rozetka, słysząc polecenie lady Rosier, położyła uszy po sobie i cofnęła się o krok, mocniej zaciskając chude palce na naszyjniku, ale po chwili zawahania, ściągnęła go przez głowę i wyciągnęła w stronę Fantine. Jej drobne ramię drżało. – Rozetka nie miała amuletu, panienko, Rozetka nie wie, do czego służy bransoletka – odpowiedziała piskliwie. W jej bladych oczach wielkości spodków błysnął przestrach. – Panienka kazała Rozetce pilnować bransoletki. Za wszelką cenę, powiedziała. Och, panienka będzie bardzo zła na Rozetkę! – zalamentowała, palce wolnej dłoni rozpłaszczając na pomarszczonej twarzy. – Rozetka nic nie wie! – zawyła jeszcze, zanim upadła na kościste kolana, zawodząc żałośnie.
Eliksir wypity przez Fantine smakował staro i metalicznie, a po wypiciu czarownica poczuła chłód rozchodzący się po jej klatce piersiowej i brzuchu, ale póki co nie nawiedziła ją żadna wizja. Być może jej próby okazały się za słabe; a może po prostu nie o tę fiolkę chodziło we wciąż nierozwiązanej zagadce?
Isaac nie odzywał się, ale powoli podszedł do Salome, przyglądając jej się z ciekawością i wchodząc za nią do kuchni. Zdawał się jednak nienaturalnie zaalarmowany: rozglądał się dookoła uważnie, jakby na coś czekając. – Smoka? Takiego prawdziwego? – zapytał, a jego tęczówki rozszerzyły się odrobinę. – Widziałem je tylko na obrazkach, mało wychodziłem z domu – dodał; w jego głosie odbił się słabo skrywany żal. Bardziej od książek zdawała się jednak zainteresować go wspomniana przez czarownicę gra. – W jaką grę? – podchwycił szybko, stając na palcach i starając się zajrzeć do torby, przewieszonej przez ramię kobiety.
Ułożony na podłodze kamień zalśnił lekko w drżącym świetle, kołysząc się lekko – przynajmniej dopóki nie uderzyła w niego wiązka zaklęcia Mii. Urok był okazał za słaby, żeby uszkodzić fragment amuletu, ale dokładnie w momencie, w którym promień dotknął gładkiej powierzchni, kilka rzeczy miało miejsce jednocześnie.
W pierwszej kolejności w całym domu rozległo się bicie zegarów, oznaczające, że ich wskazówki zatrzymały się dokładnie na północy. Ułamek sekundy później drgnęła zastygła w czasie przestrzeń, choć nie zrobiła tego w sposób, jakiego należało się spodziewać. Zawieszone w powietrzu szklane odłamki rozprysnęły się w drobny mak, zamieniając w mieniący się pył, który zaczął powoli opadać na podłogę. Zadrżały też ściany, naczynia, posadzka; kula ognia zmierzająca w Pandorę poruszyła się, ponownie mknąc w jej kierunku. Rozetka także się poruszyła, wycofując się powoli w stronę załamania schodów – i wyglądało na to, że przeczucie jej nie zmyliło.
Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje, powietrzem wstrząsnęła kakofonia wrzasków, ale tym razem nie były to jedynie pozbawione źródła dźwięki. Postać, którą przez moment dostrzegła wcześniej Fantine i ta sama, której czerwone ślepia wpatrywały się w lustro zza pleców Oliego, wyłoniła się nagle zza na wpół przymkniętych drzwi, zmierzając prosto w stronę półolbrzyma. Cała grupa zgromadzona przy schodach – Oli, Fantine i tracący przytomność Oliver – mogli przez moment obejrzeć upiora w całej okazałości: kobieta była chuda, wręcz koścista, z długimi, białymi włosami, powiewającymi dziwnie, jakby znajdowały się w wodzie; jej bose stopy unosiły się kilka centymetrów nad podłogą, a usta otwarte były szeroko – znacznie szerzej, niż u normalnego człowieka – w niekończącym się krzyku. Otaczała ją dziwna aura, czarna, jakby wysysająca światło z przestrzeni dookoła, ciemność skapująca jej z ramion.
Zjawa pomknęła z zadziwiającą szybkością w sam środek grupy, oślizgłe ramiona wyciągając w stronę Oliego i zaciskając palce na jego szyi. Nie to było jednak najgorsze: otaczająca ją łuna odrzuciła całą resztę na boki, posyłając czarodziejów na podłogę i wyrywając Jocelyn z oglądanego przez nią wspomnienia zanim to zdążyło dobiec końca. Myślodsiewnia, nad którą się nachylała, uderzyła o posadzkę i pękła na pół, a mglista substancja zaczęła rozlewać się na boki i rozmywać, jakby rozwiewana wiatrem. Wszyscy, którzy mieli kontakt z czarną mgłą, otaczającą upiora, poczuli przejmującą słabość, a przed oczami zatańczyły im mroczki; z nosa i uszu Fantine pociekły strużki krwi, obraz przed oczami Jocelyn zaczął się rozdwajać, a Oliver upadł bezwładnie na podłogę i już się nie poruszył, zostawiając na posadzce krwawą smugę z wciąż niezasklepionej rany brzucha. W najgorszej sytuacji był Oli, bo ciemna substancja zaczęła przyklejać się do jego skóry, a on sam z każdą sekundą słabł.
Od tego momentu macie dokładnie 3 kolejki zanim nałożone na wyspę zaklęcie wzmocni się, na zawsze czyniąc z was uwiązanych do domu strażników. Upiór w każdej kolejce atakuje losowo kogoś innego, chyba, że sam jest atakowany – wtedy jego własny atak skupia się na osobie atakującej. Zetknięcie z czarną aurą wokół zjawy odbiera punkty żywotności w ilości: wynik rzutu kością k3 (wykonywany przez Mistrza Gry) pomnożony przez 30; postacie, które w danej kolejce nie zetkną się z upiorem bezpośrednio, tracą połowę tej wartości (psychiczne). Krzyk upiora słyszalny jest także na zewnątrz.
Obrażenia w tej kolejce: Oli (60), Oliver (60), Fantine (60), Jocelyn (60), Salome (30), Mia (30), Alastair (35), Pandora (30).
Alastair jest chroniony przed chłodem przez kolejne 4 kolejki, Pandora przez 2.
Przed kulą ognia lecącą w kierunku Pandory chroni zaklęcie Protego bądź unik o ST = 11. Do rzutu dolicza się wartość statystyki uników.
Eliksir Mopsusa będzie działać jeszcze przez 2 następne tury. W celu wywołania wizji należy rzucić dodatkowo kością k100. Użycie zdolności telekinezy nie wymaga dodatkowego rzutu kością. Mechanika obu czynności jest zgodna z opisem działania eliksiru i mechaniki jasnowidzenia.
Sergerego Pandory działać będzie jeszcze przez 2 następne tury lub do czasu rzucenia poprawnego Finite Incantatem.
Alastair, zostałeś oślepiony zaklęciem. Do odzyskana wzroku potrzebujesz eliksiru natychmiastowej jasności.
Oliver, to koniec twojego udziału w wydarzeniu. W celu ustalenia dalszych losów postaci skontaktuj się z Mistrzem Gry po zakończeniu eventu.
W tej kolejce każdy wykonuje dodatkowy rzut kością k10 na zdarzenie losowe.
Na odpisy czekam do poniedziałku 22.01 do godz. 23:59.
- wspomnienie:
- Rozpoznanie pomieszczenia, w którym się znalazła, nie przysporzyło jej problemów, chociaż nie wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętała – gabinet był w znacznie lepszej kondycji, okna i gabloty pozostawały w całości i nie zbierała się na nich gruba warstwa kurzu; na rogu biurka stała mosiężna klatka dla sowy, książki i pergaminy leżały starannie poukładane, nigdzie nie było też butli z eliksirem. Jedyną postacią w pokoju – oprócz biernie obserwującej Jocelyn – była młoda, na oko osiemnastoletnia dziewczyna, z ciemnymi włosami zaplecionymi w długi warkocz. Ubrana była skromnie, w sukienkę, która zdecydowanie nie została uszyta w obecnych czasach. Dłonie, blade i szczupłe, drżały jej lekko, gdy pochylała się nad wysuniętą szufladą biurka, szukając w nim czegoś nerwowo.
Wyprostowała się gwałtownie, cofając ręce i chowając je za plecami, gdy drzwi do gabinetu stanęły otworem, ukazując wysoką, wyprostowaną sylwetkę elegancko ubranego, starszego mężczyzny. Czarodziej zgromił dziewczynę spojrzeniem, jedna z jego ciemnych brwi drgnęła ostrzegawczo. – Ojcze – zaczęła, ale mężczyzna jej przerwał.
– Co ci mówiłem? – zagrzmiał. Szatynka cofnęła się odruchowo, ale nieznajomy już był przy niej, łapiąc ją za rękę na wysokości przedramienia. Dziewczyna spróbowała się wyszarpnąć, bez skutku. – Wiesz, co stało się z tym biednym chłopakiem? Wiesz, co powiedziała mi jego matka? – pytał, ale czarownica nie odpowiadała, wpatrując się w niego z pobladłą twarzą. Jej dolna warga drżała, jakby miała się rozpłakać, ale krzyk, który wyrwał się z jej gardła, gdy mężczyzna pociągnął ją w stronę wyjścia, był gniewny.
– Nie możesz mnie tu wiecznie trzymać! – rzuciła, czerwieniejąc na twarzy, ale czarodziej był nieustępliwy; zamknięta w żelaznym uścisku, powlekła się za nim przez pokój dzienny i kuchnię, aż do wyjścia na taras, skąd oboje skręcili w prawo, obchodząc dom dookoła. Tuż za rogiem budynku znajdowały się drzwi. – Nie! – krzyknęła jeszcze raz, wpatrując się z przestrachem, jak mężczyzna naciska klamkę wolną dłonią. Po drugiej stronie były schody – wąskie i ciemne, prowadzące w dół.
– Niczego nie próbuj – przykazał popychając ją w stronę zejścia do podziemi – najprawdopodobniej piwnicy. Dziewczyna zachwiała się, potykając się na stromych stopniach, przez co nie zdążyła odwrócić się w porę; drzwi zatrzasnęły się za nią, odgradzając ją od świata zewnętrznego. Zatrzęsły się, gdy uderzyła w nie pięściami, a chwilę później całym domem wstrząsnął krzyk – rozdzierający, przenikliwy, wprawiający w drżenie okienne szyby.
Zaklęcie Pandory zadziałało nadspodziewanie skutecznie; magiczna siła pociągnęła ją w górę, a chociaż wydostanie jej z bagniska nie było rzeczą najprostszą, to moc uroku okazała się na tyle duża, że wkrótce zdradliwe błoto nie więziło już czarownicy, a ona sama zawisła kilkanaście centymetrów nad jego powierzchnią.
Alastair nie potrzebował wiele czasu na zrozumienie, że coś z jego zaklęciem poszło zdecydowanie nie tak; ledwie skończył wymawiać formułę, pod jego palcami zawibrowała magia – ale była to magia niestabilna, silna, niekontrolowana. Kula światła rozbłysła tuż nad nim, nie było to jednak znajome, ciepłe światło; blask był jaskrawy i zbyt jasny – tak jasny, że oślepił arystokratę. Przez sekundę widział on tylko wszechobecną jasność, a gdy kula zgasła, pozostawiając po sobie jedynie ciemności, mężczyznę ogarnął zupełny mrok.
Rozbłysk światła zwrócił również uwagę Pandory, która nawet zwrócona plecami do jego źródła, była w stanie dostrzec nagłe mignięcie na krawędziach pola widzenia. Jeżeli się odwróci, zobaczy za sobą Alastaira.
Fantine przyjrzała się eliksirom, ale patrząc jedynie na ich barwy, nie była w stanie w żaden sposób określić ich właściwości. Nie wyglądały jak nic, co znała i właściwie nie mogła być nawet pewna, czy miała do czynienia ze zwyczajnymi miksturami, czy może naczynia zawierały jedynie alchemiczne półprodukty.
Rozetka, słysząc polecenie lady Rosier, położyła uszy po sobie i cofnęła się o krok, mocniej zaciskając chude palce na naszyjniku, ale po chwili zawahania, ściągnęła go przez głowę i wyciągnęła w stronę Fantine. Jej drobne ramię drżało. – Rozetka nie miała amuletu, panienko, Rozetka nie wie, do czego służy bransoletka – odpowiedziała piskliwie. W jej bladych oczach wielkości spodków błysnął przestrach. – Panienka kazała Rozetce pilnować bransoletki. Za wszelką cenę, powiedziała. Och, panienka będzie bardzo zła na Rozetkę! – zalamentowała, palce wolnej dłoni rozpłaszczając na pomarszczonej twarzy. – Rozetka nic nie wie! – zawyła jeszcze, zanim upadła na kościste kolana, zawodząc żałośnie.
Eliksir wypity przez Fantine smakował staro i metalicznie, a po wypiciu czarownica poczuła chłód rozchodzący się po jej klatce piersiowej i brzuchu, ale póki co nie nawiedziła ją żadna wizja. Być może jej próby okazały się za słabe; a może po prostu nie o tę fiolkę chodziło we wciąż nierozwiązanej zagadce?
Isaac nie odzywał się, ale powoli podszedł do Salome, przyglądając jej się z ciekawością i wchodząc za nią do kuchni. Zdawał się jednak nienaturalnie zaalarmowany: rozglądał się dookoła uważnie, jakby na coś czekając. – Smoka? Takiego prawdziwego? – zapytał, a jego tęczówki rozszerzyły się odrobinę. – Widziałem je tylko na obrazkach, mało wychodziłem z domu – dodał; w jego głosie odbił się słabo skrywany żal. Bardziej od książek zdawała się jednak zainteresować go wspomniana przez czarownicę gra. – W jaką grę? – podchwycił szybko, stając na palcach i starając się zajrzeć do torby, przewieszonej przez ramię kobiety.
Ułożony na podłodze kamień zalśnił lekko w drżącym świetle, kołysząc się lekko – przynajmniej dopóki nie uderzyła w niego wiązka zaklęcia Mii. Urok był okazał za słaby, żeby uszkodzić fragment amuletu, ale dokładnie w momencie, w którym promień dotknął gładkiej powierzchni, kilka rzeczy miało miejsce jednocześnie.
W pierwszej kolejności w całym domu rozległo się bicie zegarów, oznaczające, że ich wskazówki zatrzymały się dokładnie na północy. Ułamek sekundy później drgnęła zastygła w czasie przestrzeń, choć nie zrobiła tego w sposób, jakiego należało się spodziewać. Zawieszone w powietrzu szklane odłamki rozprysnęły się w drobny mak, zamieniając w mieniący się pył, który zaczął powoli opadać na podłogę. Zadrżały też ściany, naczynia, posadzka; kula ognia zmierzająca w Pandorę poruszyła się, ponownie mknąc w jej kierunku. Rozetka także się poruszyła, wycofując się powoli w stronę załamania schodów – i wyglądało na to, że przeczucie jej nie zmyliło.
Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje, powietrzem wstrząsnęła kakofonia wrzasków, ale tym razem nie były to jedynie pozbawione źródła dźwięki. Postać, którą przez moment dostrzegła wcześniej Fantine i ta sama, której czerwone ślepia wpatrywały się w lustro zza pleców Oliego, wyłoniła się nagle zza na wpół przymkniętych drzwi, zmierzając prosto w stronę półolbrzyma. Cała grupa zgromadzona przy schodach – Oli, Fantine i tracący przytomność Oliver – mogli przez moment obejrzeć upiora w całej okazałości: kobieta była chuda, wręcz koścista, z długimi, białymi włosami, powiewającymi dziwnie, jakby znajdowały się w wodzie; jej bose stopy unosiły się kilka centymetrów nad podłogą, a usta otwarte były szeroko – znacznie szerzej, niż u normalnego człowieka – w niekończącym się krzyku. Otaczała ją dziwna aura, czarna, jakby wysysająca światło z przestrzeni dookoła, ciemność skapująca jej z ramion.
Zjawa pomknęła z zadziwiającą szybkością w sam środek grupy, oślizgłe ramiona wyciągając w stronę Oliego i zaciskając palce na jego szyi. Nie to było jednak najgorsze: otaczająca ją łuna odrzuciła całą resztę na boki, posyłając czarodziejów na podłogę i wyrywając Jocelyn z oglądanego przez nią wspomnienia zanim to zdążyło dobiec końca. Myślodsiewnia, nad którą się nachylała, uderzyła o posadzkę i pękła na pół, a mglista substancja zaczęła rozlewać się na boki i rozmywać, jakby rozwiewana wiatrem. Wszyscy, którzy mieli kontakt z czarną mgłą, otaczającą upiora, poczuli przejmującą słabość, a przed oczami zatańczyły im mroczki; z nosa i uszu Fantine pociekły strużki krwi, obraz przed oczami Jocelyn zaczął się rozdwajać, a Oliver upadł bezwładnie na podłogę i już się nie poruszył, zostawiając na posadzce krwawą smugę z wciąż niezasklepionej rany brzucha. W najgorszej sytuacji był Oli, bo ciemna substancja zaczęła przyklejać się do jego skóry, a on sam z każdą sekundą słabł.
Od tego momentu macie dokładnie 3 kolejki zanim nałożone na wyspę zaklęcie wzmocni się, na zawsze czyniąc z was uwiązanych do domu strażników. Upiór w każdej kolejce atakuje losowo kogoś innego, chyba, że sam jest atakowany – wtedy jego własny atak skupia się na osobie atakującej. Zetknięcie z czarną aurą wokół zjawy odbiera punkty żywotności w ilości: wynik rzutu kością k3 (wykonywany przez Mistrza Gry) pomnożony przez 30; postacie, które w danej kolejce nie zetkną się z upiorem bezpośrednio, tracą połowę tej wartości (psychiczne). Krzyk upiora słyszalny jest także na zewnątrz.
Obrażenia w tej kolejce: Oli (60), Oliver (60), Fantine (60), Jocelyn (60), Salome (30), Mia (30), Alastair (35), Pandora (30).
Alastair jest chroniony przed chłodem przez kolejne 4 kolejki, Pandora przez 2.
Przed kulą ognia lecącą w kierunku Pandory chroni zaklęcie Protego bądź unik o ST = 11. Do rzutu dolicza się wartość statystyki uników.
Eliksir Mopsusa będzie działać jeszcze przez 2 następne tury. W celu wywołania wizji należy rzucić dodatkowo kością k100. Użycie zdolności telekinezy nie wymaga dodatkowego rzutu kością. Mechanika obu czynności jest zgodna z opisem działania eliksiru i mechaniki jasnowidzenia.
Sergerego Pandory działać będzie jeszcze przez 2 następne tury lub do czasu rzucenia poprawnego Finite Incantatem.
Alastair, zostałeś oślepiony zaklęciem. Do odzyskana wzroku potrzebujesz eliksiru natychmiastowej jasności.
Oliver, to koniec twojego udziału w wydarzeniu. W celu ustalenia dalszych losów postaci skontaktuj się z Mistrzem Gry po zakończeniu eventu.
W tej kolejce każdy wykonuje dodatkowy rzut kością k10 na zdarzenie losowe.
Na odpisy czekam do poniedziałku 22.01 do godz. 23:59.
- parter:
- Mapka parteru (kliknij, aby powiększyć):
- Żywotność postaci i kary do rzutów:
Postać Wartość Kara/zabronione OLI 429/514 (wyziębienie, psychiczne) - MIA 187/292 (osłabienie, psychiczne, migrena) -10, zaklęcia z st > 90; potężne ciosy w walce wręcz OLIVER -13/234 (stłuczenia, osłabienie, psychiczne, rana w brzuchu) nieprzytomny JOCELYN 105/210 (psychiczne) -10, zaklęcia z st > 90; silne ciosy w walce wręcz ALASTAIR 173/225 (psychiczne) -, ślepota FANTINE 130/200 (psychiczne) -15, zaklęcia z st > 90; potężne ciosy w walce wręcz PANDORA 140/200 (przyduszenie, psychiczne, wyziębienie) -5, zaklęcia z st > 90; potężne ciosy w walce wręcz SALOME 102/208 (osłabienie, psychiczne) -15, zaklęcia z st > 90; silne ciosy w walce wręcz
Sytuacja na dole nie wyglądała lepiej niż na górze, ale Jocelyn wiedziała że musi zrobić cokolwiek. Pragnęła poznać odpowiedzi, które mogłyby ją uratować – ją i pozostałych. Były rzeczy ważne i ważniejsze, więc oczywistym był dla niej wybór – próba rozwiązania zagadki domostwa do końca, zniszczenie kamieni i wyzwolenie się. Albo uwięzienie lub nawet śmierć, jeśli okaże się, że się pomyliła i podjęła tragiczną w skutkach decyzję, mówiąc pozostałym, że kamienie trzeba zniszczyć, bo z pewnością nie mieli już szansy na znalezienie wszystkich i odwrócenia klątwy w bezpieczny sposób.
Nie była beznadziejną altruistką i idealistką, mimo targającego nią lęku podeszła do sprawy pragmatycznie i racjonalnie, dobrze wiedząc, że leczenie rannego i tak okaże się bez sensu, jeśli czas minie i wszyscy zostaną uwięzieni lub martwi, dlatego nie rozumiała nagłej agresji Mii, choć mężczyzna niewątpliwie był kimś jej bliskim, skoro zareagowała tak emocjonalnie.
- Co ty robisz? – syknęła do niej, kiedy kobieta szarpnęła ją za szatę. – Czy ty nie rozumiesz, że właśnie próbuję pomóc nam wszystkim? Zajmę się nim, gdy tylko rozwiążemy sprawę kamieni i uwolnienia się od klątwy, która lada chwila może uwięzić nas tu na zawsze.
Czasem należało wybrać większe dobro, choć pewnie nie myślałaby tak, gdyby w miejscu nieznajomego mężczyzny leżała jej siostra lub brat. Ale to właśnie zrobiła, desperacko pragnąc przeżyć i przekraczając pewną granicę, której nie przekroczyła nigdy dotąd, egzystując w swoim spokojnym, nijakim życiu panny z dobrego domu. Zajęła się szybko myślodsiewnią, gorąco wierząc że znajdzie tam brakujący element układanki, coś, co okaże się kluczowe. Choć nie bez trudu otworzyła fiolkę, po chwili zanurzyła się w odmętach znalezionych wspomnień.
Po chwili znalazła się w gabinecie, który widziała wcześniej, ale pomieszczenie wyglądało inaczej – z pewnością było to w czasach świetności domu, a znajdujące się w nim osoby wyglądały staroświecko nawet jak na standardy czarodziejów. Całkiem możliwe, że akcja wspomnienia rozgrywała się w minionym stuleciu. Zobaczyła młodą dziewczynę, która szukała czegoś w szufladzie biurka i została na tym przyłapana przez swojego ojca. Potem nastąpił pełen wyrzutu dialog, po którym mężczyzna wyprowadził dziewczynę na zewnątrz, prowadząc do czegoś co mogło być piwnicą. Josie obserwowała całą scenę z rosnącą ciekawością, czekając na finał wspomnienia, ale niestety nie dane było jej się dowiedzieć, co się stało w piwnicy ani co takiego zrobiła dziewczyna, za co została tam zamknięta przed swojego ojca. W momencie, gdy nastolatka z przeszłości uderzyła dłońmi w zamknięte drzwi, Josie usłyszała rozdzierający wrzask, a wspomnienie rozmyło się. Jocelyn została z niego wyrwana, jakaś siła odrzuciła ją kawałek dalej na podłogę, a w powietrzu, prócz krzyku, rozległo się donośne bicie zegarów, zwiastujące nadejście godziny zero. Wszystko zadrżało, fragmenty szkła rozprysły się w drobny mak, a w pomieszczeniu pojawiło się... coś.
Josie nie wiedziała, jak określić upiora, który pojawił się w pokoju. Istota wyglądała makabrycznie i nieludzko, i unosiła się w powietrzu – chuda, koścista, z długimi białymi włosami, a towarzyszyła jej złowroga aura, która zdawała się na nich napierać. To właśnie ona wyrwała ją z odmętów wspomnień i odrzuciła ją na ziemię, a zetknięcie z nią znacząco ją osłabiło. Obraz przed jej oczami zaczął falować i dwoić się, choć zdołała dostrzec, że myślodsiewnia także upadła na ziemię, pękając na pół, a wspomnienie wylało się z niej, znikając bezpowrotnie. Już nigdy nie dowie się, co wydarzyło się w dalej, po zamknięciu dziewczyny w piwnicy. Czy to możliwe, że zjawa którą widziała teraz mogła być kiedyś tą młodą panną, która wyraźnie miała coś na sumieniu? Może dziewczyną z myślodsiewni była sama Maureen Fancourt? Wspomnienie z pewnością było ważne, ale teraz przepadło, i musieli poradzić sobie bez potencjalnej wskazówki, zdani na łaskę i niełaskę upiora.
Osłabiona, drżąca Josie powiodła wzrokiem dalej, zauważając też pudełko, które wcześniej przyniosła ze sobą i w którym wciąż tkwił rubin. Porwała je szybko, wycofując się do tyłu, próbując zwiększyć swój dystans od upiora i emanującej od niej aury wysysającej siły z każdego, kto znalazł się w jej zasięgu.
Ranny mężczyzna był teraz nieprzytomny (miała nadzieję, że tylko nieprzytomny, a nie martwy), pozostali dotknięci aurą upiora też nie wyglądali dobrze, musiała więc działać szybko, czując, że musi to przerwać, może jeszcze mieli szansę uniknąć przekleństwa i uwięzienia w domu. Może. Godzina zero wybiła, ale mimo to Josie oddaliła się z pudełkiem przemykając przez jadalnię i wpadając do kuchni, gdzie wyciągnęła z niego rubin i ułożyła go na podłodze.
Szybko wycelowała w niego różdżką, kątem oka dostrzegając sylwetkę Salome, która prawdopodobnie wciąż miała kości.
- Jeśli mi się nie powiedzie... Zniszczcie ten kamień! – zawołała do pozostałych obecnych w domu, choć jej głos tak silnie drżał z emocji, że nie była pewna, czy mogli ją zrozumieć. Drżący koniec różdżki celował w niewielki kamień. Starała się skupić, wyobrażając sobie jak kamień rozpryskuje się na kawałki, tym samym osłabiając zaklęcie. – Confringo! – krzyknęła. Nigdy się tak nie bała, zdawała sobie sprawę, że jeśli coś pójdzie nie tak, to mogły być ostatnie chwile jej życia. Niestety nie miała żadnej alternatywy – zarówno bierność i rezygnacja, jak i błędne działanie mogły doprowadzić do zguby, więc pozostawało wierzyć, że pergaminy miały rację, i że mimo wszystko zniszczenie tych kamieni, które mieli, nie skończy się tragedią. Miała też nadzieję, że Mia zniszczyła lub zaraz zniszczy swój i nie było jeszcze dla nich za późno.
Nie była beznadziejną altruistką i idealistką, mimo targającego nią lęku podeszła do sprawy pragmatycznie i racjonalnie, dobrze wiedząc, że leczenie rannego i tak okaże się bez sensu, jeśli czas minie i wszyscy zostaną uwięzieni lub martwi, dlatego nie rozumiała nagłej agresji Mii, choć mężczyzna niewątpliwie był kimś jej bliskim, skoro zareagowała tak emocjonalnie.
- Co ty robisz? – syknęła do niej, kiedy kobieta szarpnęła ją za szatę. – Czy ty nie rozumiesz, że właśnie próbuję pomóc nam wszystkim? Zajmę się nim, gdy tylko rozwiążemy sprawę kamieni i uwolnienia się od klątwy, która lada chwila może uwięzić nas tu na zawsze.
Czasem należało wybrać większe dobro, choć pewnie nie myślałaby tak, gdyby w miejscu nieznajomego mężczyzny leżała jej siostra lub brat. Ale to właśnie zrobiła, desperacko pragnąc przeżyć i przekraczając pewną granicę, której nie przekroczyła nigdy dotąd, egzystując w swoim spokojnym, nijakim życiu panny z dobrego domu. Zajęła się szybko myślodsiewnią, gorąco wierząc że znajdzie tam brakujący element układanki, coś, co okaże się kluczowe. Choć nie bez trudu otworzyła fiolkę, po chwili zanurzyła się w odmętach znalezionych wspomnień.
Po chwili znalazła się w gabinecie, który widziała wcześniej, ale pomieszczenie wyglądało inaczej – z pewnością było to w czasach świetności domu, a znajdujące się w nim osoby wyglądały staroświecko nawet jak na standardy czarodziejów. Całkiem możliwe, że akcja wspomnienia rozgrywała się w minionym stuleciu. Zobaczyła młodą dziewczynę, która szukała czegoś w szufladzie biurka i została na tym przyłapana przez swojego ojca. Potem nastąpił pełen wyrzutu dialog, po którym mężczyzna wyprowadził dziewczynę na zewnątrz, prowadząc do czegoś co mogło być piwnicą. Josie obserwowała całą scenę z rosnącą ciekawością, czekając na finał wspomnienia, ale niestety nie dane było jej się dowiedzieć, co się stało w piwnicy ani co takiego zrobiła dziewczyna, za co została tam zamknięta przed swojego ojca. W momencie, gdy nastolatka z przeszłości uderzyła dłońmi w zamknięte drzwi, Josie usłyszała rozdzierający wrzask, a wspomnienie rozmyło się. Jocelyn została z niego wyrwana, jakaś siła odrzuciła ją kawałek dalej na podłogę, a w powietrzu, prócz krzyku, rozległo się donośne bicie zegarów, zwiastujące nadejście godziny zero. Wszystko zadrżało, fragmenty szkła rozprysły się w drobny mak, a w pomieszczeniu pojawiło się... coś.
Josie nie wiedziała, jak określić upiora, który pojawił się w pokoju. Istota wyglądała makabrycznie i nieludzko, i unosiła się w powietrzu – chuda, koścista, z długimi białymi włosami, a towarzyszyła jej złowroga aura, która zdawała się na nich napierać. To właśnie ona wyrwała ją z odmętów wspomnień i odrzuciła ją na ziemię, a zetknięcie z nią znacząco ją osłabiło. Obraz przed jej oczami zaczął falować i dwoić się, choć zdołała dostrzec, że myślodsiewnia także upadła na ziemię, pękając na pół, a wspomnienie wylało się z niej, znikając bezpowrotnie. Już nigdy nie dowie się, co wydarzyło się w dalej, po zamknięciu dziewczyny w piwnicy. Czy to możliwe, że zjawa którą widziała teraz mogła być kiedyś tą młodą panną, która wyraźnie miała coś na sumieniu? Może dziewczyną z myślodsiewni była sama Maureen Fancourt? Wspomnienie z pewnością było ważne, ale teraz przepadło, i musieli poradzić sobie bez potencjalnej wskazówki, zdani na łaskę i niełaskę upiora.
Osłabiona, drżąca Josie powiodła wzrokiem dalej, zauważając też pudełko, które wcześniej przyniosła ze sobą i w którym wciąż tkwił rubin. Porwała je szybko, wycofując się do tyłu, próbując zwiększyć swój dystans od upiora i emanującej od niej aury wysysającej siły z każdego, kto znalazł się w jej zasięgu.
Ranny mężczyzna był teraz nieprzytomny (miała nadzieję, że tylko nieprzytomny, a nie martwy), pozostali dotknięci aurą upiora też nie wyglądali dobrze, musiała więc działać szybko, czując, że musi to przerwać, może jeszcze mieli szansę uniknąć przekleństwa i uwięzienia w domu. Może. Godzina zero wybiła, ale mimo to Josie oddaliła się z pudełkiem przemykając przez jadalnię i wpadając do kuchni, gdzie wyciągnęła z niego rubin i ułożyła go na podłodze.
Szybko wycelowała w niego różdżką, kątem oka dostrzegając sylwetkę Salome, która prawdopodobnie wciąż miała kości.
- Jeśli mi się nie powiedzie... Zniszczcie ten kamień! – zawołała do pozostałych obecnych w domu, choć jej głos tak silnie drżał z emocji, że nie była pewna, czy mogli ją zrozumieć. Drżący koniec różdżki celował w niewielki kamień. Starała się skupić, wyobrażając sobie jak kamień rozpryskuje się na kawałki, tym samym osłabiając zaklęcie. – Confringo! – krzyknęła. Nigdy się tak nie bała, zdawała sobie sprawę, że jeśli coś pójdzie nie tak, to mogły być ostatnie chwile jej życia. Niestety nie miała żadnej alternatywy – zarówno bierność i rezygnacja, jak i błędne działanie mogły doprowadzić do zguby, więc pozostawało wierzyć, że pergaminy miały rację, i że mimo wszystko zniszczenie tych kamieni, które mieli, nie skończy się tragedią. Miała też nadzieję, że Mia zniszczyła lub zaraz zniszczy swój i nie było jeszcze dla nich za późno.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Eliksiry, które podała jej Jocelyn, były dla niej kolejną zagadką; nie rozpoznała ich, nie potrafila tego zrobić, patrząc jedynie na ich barwę i konsystencję, pomimo ogromnego ego i przekonania o swoich niezwykłych umiejętnościach w dziedzinie alchemi, wciąż miała wiele do nauczena się i wypracowania. Pytanie brzmiało: czy kiedykolwiek zdąży to nadrobić? Czy zdąży jeszcze dalej podążyć ścieżką, którą przetarła jej przodkini, Mahaut? Szanse na to malały z każdą chwilą, a prawdopodobieństwo, że ztu zginie, bądź co gorsza, zostanie tu na wieczność, wciąż rosło,
Odebrała od Rozetki naszyjnik i przyjrzała mu się. Dostrzegła nań starożytne runy, których nigdy jej nie uczono, w Beauxbatons, zamiast na nie, wolała uczęszczać na zajęcia tańca klasycznego. Cóż za strata. Kto by pomyślał, że od ich znajomości będzie zależeć jej życie i zdrowie? Miała ochotę znów się rozpłakać.
Podała biżuterię Rozetki Jocelyn -Jesteś w stanie rozpznać te znaki? - spytała, pokładając w nadzieję; panna Vane zdawała się mieć największe pojęcie o tym, co się tu działo, najszybciej układała elementy układanki w coraz bardziej przerażajacą całość.
Wciąż nie rozwiązała zagadki, którą odkryła w górnej sypialni; nie miała pojęcia o co mogło chodzić, teraz podejrzewała, że w tym schowku mogła odnaleźć kolejny kamień - lecz nie było już czasu, by tam wrócić. Nie, kiedy ujrzała ją.
Z jej gardła wydobył się głośny wrzask przerazenia, kiedy upiór wyłonił się zza drzwi. Strach ją sparaliżował, mięśnie spieły się, gotowe do ucieczki, lecz nie było gdzie uciekać. Byli w pułapce, z której nie potrafili się wydostac. Niemoc i bezsilność jedynie pogłębiały rozpacz Fantine, która nie potrafiła się ruszyć, a jedynie wpatrywała się w makabrycznego upiora z szeroko otwartymi oczyma. Cofnęła się o kilka kroków, przerażona ciemnością, którą czerwonooka emanowała.
Dopiero po chwili zacisnęła oczy. Podniosła dłonie od uszu. Zaczęła nucić kołysankę, którą niegdyś do snu śpiewała jej matka. Słysząc ją i szum morza przez uchylne okiennice, czuła się bezpiecznie i dobrze, jedyne czego pragnęła, to znów znaleźć się we własnej sypialni, z matką u boku. Bezpieczna.
Wizja wciąż nie nadchdziła, choć starała się cokolwiek... dostrzec. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Czy eliksir mopsusa, który wypiła miał nie działać? Otworzyła oczy, lecz upiór nie zniknął, zaatakował półolbrzyma, stojącego obok Fantine, lecz wcale nie poczuła się bezpieczniej. Przejmująca słabość wstrząsnęła jej ciałem, poczuła ciepłą krew pod nosem i spływające jej strużki po szyi; od ciągłych wrzasków robiło się jej coraz gorzej.
Starała się uciec, jak najdalej od od kręgu ciemności, w stronę Jocelyn. Musieli zniszczyć kamień. Ta myśl była ostatnią, która powstrzymywała Fantine przed poddaniem się, ich ostatnią deską ratunku.
Wycelowała różdżką w kamień, który próbowała zniszczyć przed chwilą Jocelyn i wyrzekła pewnie: - Confringo!
1 - zaklęcie
2 - wizja
3 - anomalia
Odebrała od Rozetki naszyjnik i przyjrzała mu się. Dostrzegła nań starożytne runy, których nigdy jej nie uczono, w Beauxbatons, zamiast na nie, wolała uczęszczać na zajęcia tańca klasycznego. Cóż za strata. Kto by pomyślał, że od ich znajomości będzie zależeć jej życie i zdrowie? Miała ochotę znów się rozpłakać.
Podała biżuterię Rozetki Jocelyn -Jesteś w stanie rozpznać te znaki? - spytała, pokładając w nadzieję; panna Vane zdawała się mieć największe pojęcie o tym, co się tu działo, najszybciej układała elementy układanki w coraz bardziej przerażajacą całość.
Wciąż nie rozwiązała zagadki, którą odkryła w górnej sypialni; nie miała pojęcia o co mogło chodzić, teraz podejrzewała, że w tym schowku mogła odnaleźć kolejny kamień - lecz nie było już czasu, by tam wrócić. Nie, kiedy ujrzała ją.
Z jej gardła wydobył się głośny wrzask przerazenia, kiedy upiór wyłonił się zza drzwi. Strach ją sparaliżował, mięśnie spieły się, gotowe do ucieczki, lecz nie było gdzie uciekać. Byli w pułapce, z której nie potrafili się wydostac. Niemoc i bezsilność jedynie pogłębiały rozpacz Fantine, która nie potrafiła się ruszyć, a jedynie wpatrywała się w makabrycznego upiora z szeroko otwartymi oczyma. Cofnęła się o kilka kroków, przerażona ciemnością, którą czerwonooka emanowała.
Dopiero po chwili zacisnęła oczy. Podniosła dłonie od uszu. Zaczęła nucić kołysankę, którą niegdyś do snu śpiewała jej matka. Słysząc ją i szum morza przez uchylne okiennice, czuła się bezpiecznie i dobrze, jedyne czego pragnęła, to znów znaleźć się we własnej sypialni, z matką u boku. Bezpieczna.
Wizja wciąż nie nadchdziła, choć starała się cokolwiek... dostrzec. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Czy eliksir mopsusa, który wypiła miał nie działać? Otworzyła oczy, lecz upiór nie zniknął, zaatakował półolbrzyma, stojącego obok Fantine, lecz wcale nie poczuła się bezpieczniej. Przejmująca słabość wstrząsnęła jej ciałem, poczuła ciepłą krew pod nosem i spływające jej strużki po szyi; od ciągłych wrzasków robiło się jej coraz gorzej.
Starała się uciec, jak najdalej od od kręgu ciemności, w stronę Jocelyn. Musieli zniszczyć kamień. Ta myśl była ostatnią, która powstrzymywała Fantine przed poddaniem się, ich ostatnią deską ratunku.
Wycelowała różdżką w kamień, który próbowała zniszczyć przed chwilą Jocelyn i wyrzekła pewnie: - Confringo!
1 - zaklęcie
2 - wizja
3 - anomalia
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 43
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 43
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Coś na kształt paniki czaiło się na skraju uwolnienia. Poruszało gniewnie strunami lęku, ale Mia uparcie starała się ignorować narastające napięcie. Znalazła się w pułapce, znaleźli właściwie i to na własne życzenie. Jakim cudem każdy z nich podążył za niejasnym listem i mglista ofertą bez potwierdzenia? I Mulciber musiała przyznać sama przed sobą, że... cicho tliła się w niej nadzieja na odpowiedź, na obietnicę informacji dotyczącą jej brata. Ostatnio jeszcze bardziej samotna się czuła, rozpaczliwie próbując udowodnić sobie, że zrobiła dobrze, i że nie była to tylko uparta próba odpokutowania win. Choćby się wypierała najmocniej na świecie przeraźliwie mocno tęskniła za Ramseyem i nie raz wrzucała w kominek pokreślony pergamin z napisanym listem. Nie odezwał się od pamiętnego wieczoru ani razu. Nawet w jej urodziny. Zacisnęła usta, wyrywając sie z myślnego potoku. Cokolwiek czuła, nie miała sobie radzić z tym teraz.
- Idiotka. Bohaterka od siedmiu boleści - warknęła tylko, odsuwając się od kobiety - Nie jesteś tu sama, wszyscy to robimy - zaciskała dłonie w pięści, czując pod palcami jednej różdżkę, a drugiej kamień, który dostała od arystokraty. Gniew wypłynął ponownie, gdy próba rozbicia okazała się fiaskiem. Który raz jej moc okazywała się tak znikoma? Nienawidziła bezsilności, a ta złośliwie wciągała ją w swoje ramiona, jak znienawidzona kochanka - Niech to Salazar połknie - zdusiła warkot, który coraz częściej pojawiał się na jej ustach. Powinna myśleć, skupić się na zadaniu, ale upływający czas, jak nigdy działał na niekorzyść. Klątwa, która miała ich zamknąć, zabić? Może.
Ze złością kopnęła w brzeg kominka i oczywistym ból odezwał się ostrym wezwaniem w stopie. Zacisnęła usta przygryzając dolną wargę do krwi, ale zanim zamachnęła się na cokolwiek innego, wrzask i kakofonia dźwięków prawie rzuciła ją na kolana. Wskazówka na upiornym zegarze musiała wybić godzinę zero. W całym domu rozbudziły się dzwony, niby te kościelne na wiżach, zazwyczaj zwiastując...pogrzeb. Dosłownie. Ich przeznaczenie właśnie odliczało chwile do...? Chłód uderzył pierwszy. Zimna, tak bardzo różna od zwykłego wrażenia fala zakwitła bólem w piersi, promieniując na całe ciało. usta rozchyliła, starając się złapać oddech i wtedy dostrzegła sylwetkę, upiora, który z rozwianym włosem i martwym spojrzeniem czerwieni rzucił się do ataku, ale minął Mię. Przestrzeń wokół niej ciemniała, wirowała, plątała się w chaosie wrażeń - wrzasków, zapachów, zimna i czystego przerażenia, które nie znajdowało już zapory. Piekące łzy uwolniły sie spod powiek, ale dziewczyna nie rozumiała ich znaczenia. Była za późno.
Kamień. Rozłupać ten przeklęty kamień. Reka drżała, gdy upadła na kolano, podpierając się jedną dłonią, w drugiej ściskając różdżkę - Confringo! - działaj do cholery, działaj! Inaczej wszystko miało na zawsze pogrąży się w ciemności.
- Idiotka. Bohaterka od siedmiu boleści - warknęła tylko, odsuwając się od kobiety - Nie jesteś tu sama, wszyscy to robimy - zaciskała dłonie w pięści, czując pod palcami jednej różdżkę, a drugiej kamień, który dostała od arystokraty. Gniew wypłynął ponownie, gdy próba rozbicia okazała się fiaskiem. Który raz jej moc okazywała się tak znikoma? Nienawidziła bezsilności, a ta złośliwie wciągała ją w swoje ramiona, jak znienawidzona kochanka - Niech to Salazar połknie - zdusiła warkot, który coraz częściej pojawiał się na jej ustach. Powinna myśleć, skupić się na zadaniu, ale upływający czas, jak nigdy działał na niekorzyść. Klątwa, która miała ich zamknąć, zabić? Może.
Ze złością kopnęła w brzeg kominka i oczywistym ból odezwał się ostrym wezwaniem w stopie. Zacisnęła usta przygryzając dolną wargę do krwi, ale zanim zamachnęła się na cokolwiek innego, wrzask i kakofonia dźwięków prawie rzuciła ją na kolana. Wskazówka na upiornym zegarze musiała wybić godzinę zero. W całym domu rozbudziły się dzwony, niby te kościelne na wiżach, zazwyczaj zwiastując...pogrzeb. Dosłownie. Ich przeznaczenie właśnie odliczało chwile do...? Chłód uderzył pierwszy. Zimna, tak bardzo różna od zwykłego wrażenia fala zakwitła bólem w piersi, promieniując na całe ciało. usta rozchyliła, starając się złapać oddech i wtedy dostrzegła sylwetkę, upiora, który z rozwianym włosem i martwym spojrzeniem czerwieni rzucił się do ataku, ale minął Mię. Przestrzeń wokół niej ciemniała, wirowała, plątała się w chaosie wrażeń - wrzasków, zapachów, zimna i czystego przerażenia, które nie znajdowało już zapory. Piekące łzy uwolniły sie spod powiek, ale dziewczyna nie rozumiała ich znaczenia. Była za późno.
Kamień. Rozłupać ten przeklęty kamień. Reka drżała, gdy upadła na kolano, podpierając się jedną dłonią, w drugiej ściskając różdżkę - Confringo! - działaj do cholery, działaj! Inaczej wszystko miało na zawsze pogrąży się w ciemności.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 2
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 2
Tak niewiele rzeczy liczyło się dla niej w tym momencie... nawet czas był już bez znaczenia. Może była to wina tak silnego zaklęcia, może to pogoda i wszechogarniająca ciemność, przerywana jedynie rozbłyskami wyczarowanej przez niej kuli światła oraz tej magicznej istoty, która najwyraźniej pragnęła wyrządzić jej krzywdę. Powinna choć spróbować zapytać ją, dlaczego się na nią uwzięła, lecz wydawało się to bezcelowe – odpowiedziałoby jej tylko milczenie, jak to było w przypadku topielicy. Wolała skupić energię na obmyśleniu bezpiecznej dla siebie pozycji, gdyż wcale nie ufała, iż zagrożenie przeminęło; wręcz przeciwnie, ataki anomalii wydawały się jedynie wzrastać w śmiałości, następowały chyba częściej i obawiała się myśleć, co nastąpi za kolejną minutę. Miała przynajmniej niewielkie szczęście, udało jej się wyrwać z bagna, ale nie mogła się przemieścić. Upadek będzie skutkował ponownym zanurzeniem, a pozostała jeszcze kwestia uniknięcia poparzeń. Zanim zdążyła dłużej się zastanowić, dostrzegła bardzo jasne światło, dobiegające gdzieś z tyłu. Odruchowo odwróciła się, w obawie, że być może to kolejny zwodnik, bądź jakieś inne niebezpieczeństwo. Och, był to jeden z czarodziejów, którzy przybyli z nią na wyspę. Tak jej się wydawało, bo istniała możliwość, że to kolejna sztuczka, iluzja, misternie zaplanowała przez tego, kto zaprosił ich do tej posiadłości, zwłaszcza, że wyglądał trochę inaczej. Musiał użyć tego samego zaklęcia, chroniącego ją jeszcze przez jakiś czas przed mrozem.
— Co się dzieje? — wydobyła z siebie, nie pamiętając imienia tego mężczyzny. Jej mina pozostawała obojętna, a głos zahaczał o lodowate tony. W końcu sobie o niej przypomnieli? Nagle im była potrzebna? Nie czekając na odpowiedź, zwróciła się ponownie do przodu. Była nieco zajęta, nie wiedziała jak się wydostać i to w pewnym sensie przyprawiało ją o poczucie wstydu.
I w samą porę przekierowała swoją uwagę. Wszystko powróciło do życia i kula podjęła dalszą drogę. Mogła oszacować tor lotu ognistego ataku, tak więc zaplanowała swój unik i postarała się umknąć jak najlepiej. Jej serce nadal biło szybko, była teraz dużo bardziej wystawiona i nie mogła tak po prostu uciec. W pierwszym odruchu chciała zamrozić powierzchnię pod sobą, aczkolwiek wtedy mogłaby się potknąć. Było zbyt ciemno, by dostrzec jakikolwiek przedmiot, który nadałby się na utworzenie kładki. Pozostało jej tylko zaryzykować. Skoro nie lód, to może ogień? Skierowała różdżkę ku ziemi pod sobą, w stronę grzęzawiska i wymówiła:
— Incendio! — Trudno jej było myśleć w takich warunkach, nie miała też doświadczenia w działaniu pod presją. W jej umyśle czaiła się nadzieja, że ogień odparuje część wody i usztywni powierzchnię, dzięki czemu będzie mogła podbiec do przodu i skryć się w tym niewielkim budyneczku, znajdującym się kilka metrów przed nią. Pozostawała też kwestia jasnowłosego czarodzieja, czy on wiedział, że są w niebezpieczeństwie?
— Uważaj! — rzuciła jeszcze przez ramię.
1. rzut na unik
2. zaklęcie
3. anomalia
4. rzut na dodatkowe zdarzenie
— Co się dzieje? — wydobyła z siebie, nie pamiętając imienia tego mężczyzny. Jej mina pozostawała obojętna, a głos zahaczał o lodowate tony. W końcu sobie o niej przypomnieli? Nagle im była potrzebna? Nie czekając na odpowiedź, zwróciła się ponownie do przodu. Była nieco zajęta, nie wiedziała jak się wydostać i to w pewnym sensie przyprawiało ją o poczucie wstydu.
I w samą porę przekierowała swoją uwagę. Wszystko powróciło do życia i kula podjęła dalszą drogę. Mogła oszacować tor lotu ognistego ataku, tak więc zaplanowała swój unik i postarała się umknąć jak najlepiej. Jej serce nadal biło szybko, była teraz dużo bardziej wystawiona i nie mogła tak po prostu uciec. W pierwszym odruchu chciała zamrozić powierzchnię pod sobą, aczkolwiek wtedy mogłaby się potknąć. Było zbyt ciemno, by dostrzec jakikolwiek przedmiot, który nadałby się na utworzenie kładki. Pozostało jej tylko zaryzykować. Skoro nie lód, to może ogień? Skierowała różdżkę ku ziemi pod sobą, w stronę grzęzawiska i wymówiła:
— Incendio! — Trudno jej było myśleć w takich warunkach, nie miała też doświadczenia w działaniu pod presją. W jej umyśle czaiła się nadzieja, że ogień odparuje część wody i usztywni powierzchnię, dzięki czemu będzie mogła podbiec do przodu i skryć się w tym niewielkim budyneczku, znajdującym się kilka metrów przed nią. Pozostawała też kwestia jasnowłosego czarodzieja, czy on wiedział, że są w niebezpieczeństwie?
— Uważaj! — rzuciła jeszcze przez ramię.
1. rzut na unik
2. zaklęcie
3. anomalia
4. rzut na dodatkowe zdarzenie
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k100' : 35
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#4 'k10' : 7
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k100' : 35
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#4 'k10' : 7
- Tak, tak, smoka! Takiego prawdziwego. Miałam okazję kilka razy wizytować w rezerwacie. To piękne, potężne bestie. Dziesięć razy większe od Ciebie i całe pokryte twardą, ostrą łuską. Prawie wszystkie ziały ogniem, niektóre nawet na cztery stopy! – Wyciągnęła ramiona kreśląc największe koło jakie była w stanie, chcąc jeszcze bardziej pochwycić jego uwagę. Póki był na niej skupiony i chętny do pomocy, istniała szansa na to że cokolwiek jeszcze będzie mogła zdziałać. - Gra jest bardzo prosta. Wiem, że Twoje kostki nie są kostkami. – Uśmiechnęła się w jego kierunku łobuzersko, jak gdyby chełpiąc się informacjami jakie zdobyła. Nie była na niego zła za psocenie, w końcu był jeszcze dzieckiem. - Wiem też, że jest ich tu pochowanych więcej. Niektóre bardzo dobrze i obawiam się, że bez pomocy takiego utalentowanego dżentelmena jakim jesteś nie uda mi się do nich dotrzeć. Jeżeli pomożesz mi stąd uciec, będziesz mógł zachować całą moją sakiewkę na własność.
Powietrze nagle ożyło. Strzygący uszami chłopiec zdawał się tego wyczekiwać i dopiero po chwili zorientowała się, dlaczego mógłby. Nagły, powoli narastający wrzask wwiercał jej się w uszy z siłą smoczego ryku. Nagle struchlała, zakrywając dłońmi uszy i kuląc się w próbie skrycia przed uczuciem niebezpieczeństwa jakie nagle nad nimi zawisło. Była już mocno osłabiona wszelkimi przeciwnościami jakie uderzały w nią bezpośrednio za sprawą magii, nieprzyjaznych warunków środowiskowych i własnych nieprzemyślanych kroków. Zabolało. Szyszymory nie miały w naturze krzywdzić, były jedynie niczym ruchomy znak informujący o tym co nieuchronne. Dlaczego zatem teraz czuła jakby coś krzywdziło ją od środka? Nie rozumiała natury tych istot, nie była nastawiona na zaciekawienie ich nawykami. Gdyby była bardziej wszechstronna, mogłaby się bardziej przydać. Och, głupia Salome, głupia, głupia gąsko. Było się uczyć gdy jeszcze miałaś okazję.
- Obawiam się że nie mamy zbyt dużo czasu. Byłabym bardzo smutna gdyby nam się nie udało. – Już się nie uśmiechała. Dołożyła za to wszelkich starań by siła jej retoryki wywarła na jej nowym przyjacielu jakiekolwiek (najchętniej pozytywne) wrażenie. - Zacznijmy od tego... Acus. – Uprzednio wysuwając różdżkę z szaty i wyciągając kości z kieszeni, spokojnie zaintonowała zaklęcie nie chcąc zbyt bardzo narazić się na nieprzyjemne konsekwencje. Podświadomie bała się czynić cokolwiek, co odróżniało ją od najzwyklejszych mugoli.
1. retoryka
2. zaklęcie
3. anomalie
4. zdarzenie losowe
Powietrze nagle ożyło. Strzygący uszami chłopiec zdawał się tego wyczekiwać i dopiero po chwili zorientowała się, dlaczego mógłby. Nagły, powoli narastający wrzask wwiercał jej się w uszy z siłą smoczego ryku. Nagle struchlała, zakrywając dłońmi uszy i kuląc się w próbie skrycia przed uczuciem niebezpieczeństwa jakie nagle nad nimi zawisło. Była już mocno osłabiona wszelkimi przeciwnościami jakie uderzały w nią bezpośrednio za sprawą magii, nieprzyjaznych warunków środowiskowych i własnych nieprzemyślanych kroków. Zabolało. Szyszymory nie miały w naturze krzywdzić, były jedynie niczym ruchomy znak informujący o tym co nieuchronne. Dlaczego zatem teraz czuła jakby coś krzywdziło ją od środka? Nie rozumiała natury tych istot, nie była nastawiona na zaciekawienie ich nawykami. Gdyby była bardziej wszechstronna, mogłaby się bardziej przydać. Och, głupia Salome, głupia, głupia gąsko. Było się uczyć gdy jeszcze miałaś okazję.
- Obawiam się że nie mamy zbyt dużo czasu. Byłabym bardzo smutna gdyby nam się nie udało. – Już się nie uśmiechała. Dołożyła za to wszelkich starań by siła jej retoryki wywarła na jej nowym przyjacielu jakiekolwiek (najchętniej pozytywne) wrażenie. - Zacznijmy od tego... Acus. – Uprzednio wysuwając różdżkę z szaty i wyciągając kości z kieszeni, spokojnie zaintonowała zaklęcie nie chcąc zbyt bardzo narazić się na nieprzyjemne konsekwencje. Podświadomie bała się czynić cokolwiek, co odróżniało ją od najzwyklejszych mugoli.
1. retoryka
2. zaklęcie
3. anomalie
4. zdarzenie losowe
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Salome Despiau' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k100' : 9
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#4 'k10' : 2
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k100' : 9
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#4 'k10' : 2
Taki ten los jest niesprawiedliwy. Schodzisz sobie po łamliwych stopniach jak kulturalny człowiek i potem dzieją się takie rzeczy, że sobie ich kurwa nawet nie wyobrażasz. Tak jakbyś był czemuś winien. To straszne, nie polecam nikomu. Prędzej spodziewasz się, że to drewno wreszcie nie wytrzyma i runiesz w dół niż to, że dopadnie się jakiś pierdolony potwór. Ale zanim to wszystko następuje, to wszyscy rozckliwiają się nad tamtym frajerem, zupełnie niepotrzebnie. Niech zdycha. Kręcę głową słysząc durne kłótnie na ten temat, bo naprawdę nie wiem po co drzeć mordę o takiego chujka, ale z doświadczenia wiem, że jak baby się kłócą, to lepiej nie wchodzić im w paradę, bo wtedy i tobie się jeszcze oberwie. Nie chcę, żeby mi się oberwało, nawet jeśli miałbym niczego nie poczuć.
- Dajcie, ja to rozpierdolę - proponuję, kiedy widzę jak te kobiety próbują wysadzić jakiś kamol za pomocą magii. Nie wiem, może lubią adrenalinę czy magia rozsadzi im mózgi czy nie, ale z pewnością rozkruszyłbym tę skałę porządnym pierdolnięciem. Tylko nikt nie chce mnie słuchać, a one są cholernie uparte. Wzruszam więc ramionami.
I już pierwsza próba okazuje się być tragiczna w skutkach. A mówiłem kurwa, że nie umieją się za to zabrać, ale nikt mnie nie słucha. Pewnie dlatego, że zawsze mam rację, a mądrość bije ode mnie na kilometr. Nieważne. Te zegary, co tak dudnią o godzinie są trochę przerażające muszę stwierdzić. Szczególnie kiedy napierdalają wszystkie na raz, tego nie idzie słuchać. Chowam różdżkę do kieszeni i chcę wyciszyć hałas przystawiając łapy do uszu. Słusznie, bo zaraz znów się zaczęły te pierdolone wrzaski, szkło się rozbryzgało i w ogóle jakaś taka jatka na maksa. Ciekawe gdzie jest znów Salome.
- Skądś cię znam - stwierdzam, widząc znów tamtą damulkę z czerwonymi ślepiami. Jaka ona jest potwornie brzydka. Zanim jednak zdążam w ogóle zwrócić jej uwagę, że mogłaby się wytapetować albo podjeść trochę, ale wtedy to ona mnie łapie palcami za szyję i dusi. Dziwna ta gra wstępna, wcale mi się nie podoba. Bo robi mi się tak kurewsko słabo i w ogóle wolałbym, żeby to tak nie trwało zbyt długo. Wreszcie decyduję się walczyć skoro dziunia lubi ostrą grę. Biorę zamach ręką starając się cisnąć w nią moją pięścią potężnym ciosem w górną część głowy. No co, wydaje mi się tak bardzo namacalna, że nie powinienem mieć problemu z przydzwonieniem jej. Muszę się w końcu od niej wydostać. Jestem zbyt młody i zbyt piękny na śmierć.
- Dajcie, ja to rozpierdolę - proponuję, kiedy widzę jak te kobiety próbują wysadzić jakiś kamol za pomocą magii. Nie wiem, może lubią adrenalinę czy magia rozsadzi im mózgi czy nie, ale z pewnością rozkruszyłbym tę skałę porządnym pierdolnięciem. Tylko nikt nie chce mnie słuchać, a one są cholernie uparte. Wzruszam więc ramionami.
I już pierwsza próba okazuje się być tragiczna w skutkach. A mówiłem kurwa, że nie umieją się za to zabrać, ale nikt mnie nie słucha. Pewnie dlatego, że zawsze mam rację, a mądrość bije ode mnie na kilometr. Nieważne. Te zegary, co tak dudnią o godzinie są trochę przerażające muszę stwierdzić. Szczególnie kiedy napierdalają wszystkie na raz, tego nie idzie słuchać. Chowam różdżkę do kieszeni i chcę wyciszyć hałas przystawiając łapy do uszu. Słusznie, bo zaraz znów się zaczęły te pierdolone wrzaski, szkło się rozbryzgało i w ogóle jakaś taka jatka na maksa. Ciekawe gdzie jest znów Salome.
- Skądś cię znam - stwierdzam, widząc znów tamtą damulkę z czerwonymi ślepiami. Jaka ona jest potwornie brzydka. Zanim jednak zdążam w ogóle zwrócić jej uwagę, że mogłaby się wytapetować albo podjeść trochę, ale wtedy to ona mnie łapie palcami za szyję i dusi. Dziwna ta gra wstępna, wcale mi się nie podoba. Bo robi mi się tak kurewsko słabo i w ogóle wolałbym, żeby to tak nie trwało zbyt długo. Wreszcie decyduję się walczyć skoro dziunia lubi ostrą grę. Biorę zamach ręką starając się cisnąć w nią moją pięścią potężnym ciosem w górną część głowy. No co, wydaje mi się tak bardzo namacalna, że nie powinienem mieć problemu z przydzwonieniem jej. Muszę się w końcu od niej wydostać. Jestem zbyt młody i zbyt piękny na śmierć.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
The member 'Oli Ogden' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Zamiast jasności przed moimi oczyma maluje się jedynie ciemność. Szlag by to trafił. Nie wiem sam, jak orientuje się, że właściwie nie widzę, bo przecież narastający mrok tak bardzo podobny jest do tego pod moimi powiekami. Rozważam moje opcje. Przemiana w nietoperza. Szukanie drogi na oślep. Celowanie różdżką w którąkolwiek stronę. Rozpoznaję dźwięki i głosy, ale nie mogę sobie odmówić tego, że zaczynam panikować. To nie jest dobry moment na rzucanie zaklęć w samego siebie. Słyszę głos kobiety, choć wciąż jej nie widzę. Ani jej magicznego światła.
– Ten dom jest przeklęty – stwierdzam odkrywczo. – Nie da się stąd wydostać, rzucono na niego dziwną wariację Horatio… Jedynym sposobem jest odnalezienie lub zniszczenie kamieni, które podtrzymują zaklęcie.
Nie wspominam nic o stworzeniu podtrzymującym zaklęcie ani nawet o tym, że jestem chwilowo ślepy, bo sam nie wiem jak ubrać to w słowa. Na brodę Merlina, co dzieje się w tym kraju. Może nigdy nie powinienem wracać. To co słyszę później tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Krzyk, przeraźliwy krzyk. Może coś gorszego.
– To tylko dowodzi, że nie mamy czasu. Musimy zniszczyć… Musimy zniszczyć kamienie – dyszę ledwo, bo czuję jak moje uszy niemal pękają.
Dobrze, że w ręce wciąż trzymam różdżkę, bo w przeciwnym wypadku pewnie nigdy bym jej nie znalazł. Zaciskam mocniej palce na chłodnym drewnie i zastanawiam się co robić. Po chwili wyrzucam z siebie kolejne słowa, streszczając Pandorze co stało się w środku, kiedy jeszcze tam byłem, o kobiecie z portretu z ametystowym naszyjnikiem, o tym, że jest tam właściwie umierający mężczyzna, a ja powierzyłem kamień Mii, bo poszedłem jej szukać. Dorzucam nawet, że być może przypadkiem jestem ślepy. Ale staram się jej przekazać, że jeśli chce uciec, to fizyczna ucieczka wcale niekoniecznie jest najlepszym wyjściem. A przecież wiem co mówię. Jestem ekspertem od uciekania. Nie postępuję kroku do przodu, w stronę kobiety czy też raczej jej głosu. Nic nie widzę. Czuję, że wpakuję się za chwilę w jakieś jeszcze większe bagno. Może nawet dosłownie. Zamiast tego w umyśle staram się zarysować ścieżkę, którą podążałem zarówno teraz jak i na początku. Widok budynku. Choć prowizoryczny. Mimowolnie mamroczę pod nosem:
– Wskaż mi – swój szept kieruję do różdżki, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Może niezbyt skomplikowane zaklęcie, w dodatku tak proste w swoim działaniu okaże się skuteczne. Może wiedzenie gdzie jest północ pomoże mi w takim wypadku.
– Ten dom jest przeklęty – stwierdzam odkrywczo. – Nie da się stąd wydostać, rzucono na niego dziwną wariację Horatio… Jedynym sposobem jest odnalezienie lub zniszczenie kamieni, które podtrzymują zaklęcie.
Nie wspominam nic o stworzeniu podtrzymującym zaklęcie ani nawet o tym, że jestem chwilowo ślepy, bo sam nie wiem jak ubrać to w słowa. Na brodę Merlina, co dzieje się w tym kraju. Może nigdy nie powinienem wracać. To co słyszę później tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Krzyk, przeraźliwy krzyk. Może coś gorszego.
– To tylko dowodzi, że nie mamy czasu. Musimy zniszczyć… Musimy zniszczyć kamienie – dyszę ledwo, bo czuję jak moje uszy niemal pękają.
Dobrze, że w ręce wciąż trzymam różdżkę, bo w przeciwnym wypadku pewnie nigdy bym jej nie znalazł. Zaciskam mocniej palce na chłodnym drewnie i zastanawiam się co robić. Po chwili wyrzucam z siebie kolejne słowa, streszczając Pandorze co stało się w środku, kiedy jeszcze tam byłem, o kobiecie z portretu z ametystowym naszyjnikiem, o tym, że jest tam właściwie umierający mężczyzna, a ja powierzyłem kamień Mii, bo poszedłem jej szukać. Dorzucam nawet, że być może przypadkiem jestem ślepy. Ale staram się jej przekazać, że jeśli chce uciec, to fizyczna ucieczka wcale niekoniecznie jest najlepszym wyjściem. A przecież wiem co mówię. Jestem ekspertem od uciekania. Nie postępuję kroku do przodu, w stronę kobiety czy też raczej jej głosu. Nic nie widzę. Czuję, że wpakuję się za chwilę w jakieś jeszcze większe bagno. Może nawet dosłownie. Zamiast tego w umyśle staram się zarysować ścieżkę, którą podążałem zarówno teraz jak i na początku. Widok budynku. Choć prowizoryczny. Mimowolnie mamroczę pod nosem:
– Wskaż mi – swój szept kieruję do różdżki, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Może niezbyt skomplikowane zaklęcie, w dodatku tak proste w swoim działaniu okaże się skuteczne. Może wiedzenie gdzie jest północ pomoże mi w takim wypadku.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k10' : 2
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k10' : 2
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent