Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Bezimienna wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezimienna wyspa
Niewielka, znajdująca się w skromnym oddaleniu od angielskich wybrzeży wyspa, od ludzkich siedzib oddzielona jest nie tylko setkami metrów głębokiej wody, ale również utrzymującą się od lat złą sławą. Ukryta przed wzrokiem mugoli za pomocą ochronnych zaklęć, od wieków należy do czystokrwistej rodziny Fancourtów - trudno jednak powiedzieć, czy jakikolwiek czarodziej noszący to nazwisko wciąż zamieszkuje rodzinną posiadłość, bo w portowej wiosce nie widziano ich już od dawna. Wśród mieszkańców - głównie starszych, pamiętających jeszcze schyłek ubiegłego stulecia - krążą pogłoski o tym, jakoby najmłodsza dziedziczka sprzedała dom bogatemu kupcowi, podczas gdy sama wyjechała robić karierę w Londynie; inni twierdzą, że miejsce jest przeklęte, i to dlatego wszyscy Fancourtowie wyprowadzili się, gdzie pieprz rośnie. Jakakolwiek nie byłaby prawda, nikt w okolice wyspy się nie zapuszcza - strome brzegi, ostre i skaliste, czynią ją wyjątkowo zdradliwym miejscem do żeglugi, a jeśli wierzyć lokalnym opowieściom rybaków, łodzie, które wyprawiają się w tym kierunku, nigdy nie powracają do portu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
-Znalazłam eliksir przebudzenia, eliksir natychmiastowej jasności, eliksir kurczący, Agonię i eliksir Mopusa - poinformowała Jocelyn, zasiskając dłoń na swojej torebce; miała ochotę jęknąć na wspomnienie eliksirów, które uzdrowicielka odnalazła na parterze, przez ostatnie kwadranse straciła wiarę we własne umiejętności i alchemiczne talenta, które płynęły w niej wraz z krwią Mahaut (najpewniej, gdyby słynna trucicielka była z Fanny w tym schowku, wyrwałaby sobie wszystkie włosy z głowy) -Muszę je zobaczyć - skinęła głową na znak zgody, że się postara; chciała się stąd wynieść jak najszybciej, wiec musiała współpracować -Na dole jest kociołek? - spytała jeszcze. Jeśli znowu będzie musiała odwracać proces warzenia, będzie jej do tego niezbędy. Westchnęła cicho: nigdy dotąd nie czuła takiej niepewności wobec własnych umiejętności w warzeniu eliksirów. Sądziła dotąd, że jest w tym znakomita; zwłaszcza, że nie ukończyła żadnego profesjonalnego kursu, a po ukończeniu Beauxbatons uczyła się w domowym zaciszu.
Jej zaklęcie nic nie dało, więc opuściła różdżkę zrezygnowana. Może po prostu ta sypialnia nie ukrywała przedeń już żadnych sekretów?
-Rozetka nie może opuścić Wyspy - odpowiedziała za nią, gdy Jocelyn zwróciła się do skrzatki -Nie działa kominek, nie można się teleportować... Ale przyniosła mi sowę. Wysłałam list, do mojego wuja, lorda Rosier - wyjaśniła po chwili wahania. W myślach jęła gorączkowo analizowac jak daleko mogła już ulecieć sowa - czy list dotarł do nestora rodu? Rozważania przerwały jej męskie słowa skierowane do niej. Spojrzała na Ogdena tak, jakby sam właśnie stał się duchem i syknęła: -To nie była żadna zupa - ty bezmózgi potworze, dodała w myślach -To był eliksir
W pierwszym odruchu chciała dodać, by nic tu nie pił, jeśli tak bardzo chce żyć, ale zrezygnowała, po jej spojrzenie przemknęło po zegarze - i zrozumiała że nie ma czasu na sprzeczki, zwłaszcza z kimś takim.
Wyminęła Oliego, aby podejść do drzwi w sypialni, których jeszcze nie zdążyła otworzyć - nie zaszkodzi sprawdzić co się za nimi kryje, czyż nie? Nacisnęła klamkę.
rzucam na spostrzegawczość
Jej zaklęcie nic nie dało, więc opuściła różdżkę zrezygnowana. Może po prostu ta sypialnia nie ukrywała przedeń już żadnych sekretów?
-Rozetka nie może opuścić Wyspy - odpowiedziała za nią, gdy Jocelyn zwróciła się do skrzatki -Nie działa kominek, nie można się teleportować... Ale przyniosła mi sowę. Wysłałam list, do mojego wuja, lorda Rosier - wyjaśniła po chwili wahania. W myślach jęła gorączkowo analizowac jak daleko mogła już ulecieć sowa - czy list dotarł do nestora rodu? Rozważania przerwały jej męskie słowa skierowane do niej. Spojrzała na Ogdena tak, jakby sam właśnie stał się duchem i syknęła: -To nie była żadna zupa - ty bezmózgi potworze, dodała w myślach -To był eliksir
W pierwszym odruchu chciała dodać, by nic tu nie pił, jeśli tak bardzo chce żyć, ale zrezygnowała, po jej spojrzenie przemknęło po zegarze - i zrozumiała że nie ma czasu na sprzeczki, zwłaszcza z kimś takim.
Wyminęła Oliego, aby podejść do drzwi w sypialni, których jeszcze nie zdążyła otworzyć - nie zaszkodzi sprawdzić co się za nimi kryje, czyż nie? Nacisnęła klamkę.
rzucam na spostrzegawczość
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Oliver nie reagował na słowa Mii; chociaż świadomość nie uleciała jeszcze z niego całkowicie, jego spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek było nieprzytomne, niewidzące. Czując ucisk przyciskanego do rany materiału wydał z siebie jedynie kilka jękliwych, nieartykułowanych dźwięków. Mia nie była uzdrowicielką – jej prowizoryczny opatrunek nie uleczył rany ani nie zatamował całkowicie wypływającej również do wewnątrz krwi – ale dzięki znajomości anatomii i sporej dawce szczęścia, udało jej się spowolnić jej upływ, co kupiło mężczyźnie nieco więcej czasu.
Zarówno myślodsiewnia oraz dziennik znalazły się w rękach Jocelyn, która teraz bez problemu była w stanie zauważyć, że rzeźbiona misa była pusta – wewnątrz nie znajdowało się aktualnie żadne wspomnienie, które można byłoby obejrzeć. Gdy zwróciła się do Rozetki, skrzatka jedynie posłała jej zlęknione spojrzenie olbrzymich oczu. – Za późno, panienko – odpowiedziała piskliwie, znów bezwiednie sięgając chudymi palcami do naszyjnika i zaciskając dłoń na kamieniach. Nie spuszczała wzroku z uzdrowicielki, gdy ta wkładała rubin do pudełeczka; kamień wsunął się we wgłębienie gładko, ale nic więcej się nie stało. Amuletowi ewidentnie czegoś jeszcze brakowało.
Kości do gry pozostały w posiadaniu Salome, która zdecydowała się zostawić resztę towarzystwa. Gdy przechodziła przez Oliego, mężczyzna mógł poczuć lodowaty podmuch, uczucie podobne do tego, które ogarnęłoby go, gdyby ktoś zalał mu wnętrzności zimną wodą; nawet jeżeli jednak spróbowałby zatrzymać czarownicę, nie byłby w stanie tego zrobić. Salome bez problemu dostała się z powrotem na parter, a gdy wyszła przez przeszklone drzwi na tyle domu, znalazła się na szerokim tarasie, prowadzącym do całkiem sporego, choć okrutnie zapuszczonego ogrodu. Przez panujące dookoła ciemności i tumany niesionego wiatrem śniegu nie widziała wiele, mogła jednak dostrzec połyskiwanie ukrytego wśród zarośli stawu oraz oświetloną zamglonym, żółtawym światłem cieplarnię, do której prowadziła kręta, kamienna ścieżka. Przy ścieżce kucał Isaac, ale podniósł się, gdy go zawołała, zatrzymując na niej uważne spojrzenie, w którym krył się niewypowiedziany wyrzut. – To już nie ma znaczenia. Niedługo wszystko się zmieni i zostaniecie z nami na zawsze – powiedział, uśmiechając się nieśmiało. Jego głos zdawał się docierać jakby z oddali, choć mogła to być wina świszczącego wściekle wiatru.
Pandora, ignorując ciemności i śnieżycę, brnęła przed siebie, podążając za migoczącym ognikiem. Oba jej zaklęcia okazały się udane – tuż przy jej głowie rozbłysnęła kolorowa kulka światła, natomiast włosy na jej ciele skutecznie przetransmutowały się w szczelną, wełnianą pokrywę, zapewniającą dodatkową ochronę przed utratą ciepła. Niestety, Pandora nie zdawała sobie sprawy z faktu, że mimowolnie odtwarza tę samą ścieżkę, którą kilkanaście minut wcześniej pokonywał Oliver, mężczyzna nie zdążył też ostrzec jej przed zdradliwym bagnem, a gdy kobieta poczuła zapadające jej się pod stopami podłoże, było już za późno – gęste błoto zaczęło wciągać ją w głębiny i nim się spostrzegła, tkwiła w nim prawie po kolana. Światełko, za którym podążała, zmaterializowało się w postaci niewielkiego, świetlistego stworzenia, dzierżącego latarnię, które zawisło jakieś dwa metry przed nią. Przez kilka chwil zwodnik zwyczajnie jej się przypatrywał, po czym wyrzucił w jej kierunku niewielką kulę ognia, wielkością podobną ludzkiej pięści.
Dalej, za istotą, Pandora była w stanie dostrzec zarys średniej wielkości budynku – szopy na narzędzia, może niewielkiej stajni.
Alastair podążył krokami Pandory, ale wyszedłszy na ganek, w pierwszej kolejności ujrzał jedynie poprzetykaną śnieżnymi tumanami ciemność. Udane zaklęcie uchroniło go co prawda przed szczypiącym mrozem, nie zapewniło mu jednak wyostrzonego wzroku i rozglądając się, nie dostrzegł nigdzie śladu poszukiwanej czarownicy. Wydało mu się jednak, że po lewej stronie coś mignęło mu w oddali – jaskrawe, migoczące różnymi kolorami światełko.
Drzwi, które otworzyła Fantine, kryły za sobą niewielką garderobę – arystokratka dostrzegła rząd kobiecych sukien, z całą pewnością niepochodzących z tego stulecia. Najbardziej charakterystyczną spośród nich była niegdyś biała, a obecnie pożółkła, obszyta koronką suknia ślubna.
W momencie, w którym wskazówki zegarów przesunęły się na jedynkę, coś w domu i przylegającym do niego terenie uległo zmianie. Szalejący chaos, ciągłe cofanie się i przyspieszanie czasu, potępieńcze krzyki, wycie wiatru – wszystko to ustało, wypełniając okolicę niemal nienaturalną statecznością i ciszą. Zaścielające posadzkę fragmenty wybitych okien uniosły się w powietrze, zawisając mniej więcej na wysokości metra nad ziemią i tam już pozostając, jakby odporne na siłę grawitacji, obracając się jedynie leniwie; to samo stało się z wirującymi w powietrzu płatkami śniegu. Kula ognia lecąca w kierunku Pandory zatrzymała się w połowie drogi, rzucając na okolicę upiorne, drgające światło. Salome poczuła, jak coś w jej formie się zmieniło, a ona sama nagle przestała być odporna na wpływ zewnętrznych czynników – stojąc na zewnątrz, czuła przenikający ją na wskroś chłód. Wyspa zastygła w czasie, zamierając w niemym oczekiwaniu – trudno było jednak stwierdzić, na co dokładnie.
Opatrunek Mii spowolnił upływ krwi; od tej chwili Oliver traci 5, nie 10 punktów żywotności w każdej turze.
Salome, Pandora, Alastair – dłuższe wystawienie na działanie bardzo niskiej temperatury skutkuje utratą punktów żywotności na skutek wyziębienia. Każda kolejka, w czasie której przebywacie na zewnątrz, kosztować Was będzie punkty żywotności w ilości 5*n, gdzie n oznacza ilość wyżej wspomnianych kolejek. Okrycie wyczarowane przez Pandorę i Alastaira spowalnia utratę ciepła, dzięki czemu nieprzyjemne skutki chłodu zaczną dotykać ich później – Pandorę za 3 kolejki, Alastaira za 5 (zaklęcie rzucone z mocą 100 oczek). Salome traci w tej kolejce 5 punktów żywotności (wyziębienie).
Alastair traci 5 punktów żywotności przez szkodliwe efekty anomalii.
Pandora, zwodnik ma żywotność równą 100. Kula ognia, która w Ciebie leci, działa jak Ignitio, takie też zadaje obrażenia. Możesz się przed nią obronić rzucając Protego lub wykonując unik, przy czym od tego momentu każda akcja związana z ruchem spowoduje mocniejsze zagłębienie się w bagnisku. Zabudowanie, które widzisz, znajduje się około trzech metrów przed Tobą. Dom, z którego wyszłaś, wciąż znajduje się w zasięgu słuchu. W tej kolejce nie musisz podejmować próby obrony – aktualnie kula zawisła w powietrzu, w połowie drogi między Tobą, a zwodnikiem.
Wszyscy – Wasze posty w tej kolejce powinny względnie dokładnie określać, gdzie Wasze postacie znajdują się na końcu tej kolejki i jakie czynności wykonują. W razie braku takiego określenia, Mistrz Gry rozpatrzy sytuację na Waszą niekorzyść.
Na odpisy czekam do wtorku 16.01 do godz. 23:59.
Zarówno myślodsiewnia oraz dziennik znalazły się w rękach Jocelyn, która teraz bez problemu była w stanie zauważyć, że rzeźbiona misa była pusta – wewnątrz nie znajdowało się aktualnie żadne wspomnienie, które można byłoby obejrzeć. Gdy zwróciła się do Rozetki, skrzatka jedynie posłała jej zlęknione spojrzenie olbrzymich oczu. – Za późno, panienko – odpowiedziała piskliwie, znów bezwiednie sięgając chudymi palcami do naszyjnika i zaciskając dłoń na kamieniach. Nie spuszczała wzroku z uzdrowicielki, gdy ta wkładała rubin do pudełeczka; kamień wsunął się we wgłębienie gładko, ale nic więcej się nie stało. Amuletowi ewidentnie czegoś jeszcze brakowało.
Kości do gry pozostały w posiadaniu Salome, która zdecydowała się zostawić resztę towarzystwa. Gdy przechodziła przez Oliego, mężczyzna mógł poczuć lodowaty podmuch, uczucie podobne do tego, które ogarnęłoby go, gdyby ktoś zalał mu wnętrzności zimną wodą; nawet jeżeli jednak spróbowałby zatrzymać czarownicę, nie byłby w stanie tego zrobić. Salome bez problemu dostała się z powrotem na parter, a gdy wyszła przez przeszklone drzwi na tyle domu, znalazła się na szerokim tarasie, prowadzącym do całkiem sporego, choć okrutnie zapuszczonego ogrodu. Przez panujące dookoła ciemności i tumany niesionego wiatrem śniegu nie widziała wiele, mogła jednak dostrzec połyskiwanie ukrytego wśród zarośli stawu oraz oświetloną zamglonym, żółtawym światłem cieplarnię, do której prowadziła kręta, kamienna ścieżka. Przy ścieżce kucał Isaac, ale podniósł się, gdy go zawołała, zatrzymując na niej uważne spojrzenie, w którym krył się niewypowiedziany wyrzut. – To już nie ma znaczenia. Niedługo wszystko się zmieni i zostaniecie z nami na zawsze – powiedział, uśmiechając się nieśmiało. Jego głos zdawał się docierać jakby z oddali, choć mogła to być wina świszczącego wściekle wiatru.
Pandora, ignorując ciemności i śnieżycę, brnęła przed siebie, podążając za migoczącym ognikiem. Oba jej zaklęcia okazały się udane – tuż przy jej głowie rozbłysnęła kolorowa kulka światła, natomiast włosy na jej ciele skutecznie przetransmutowały się w szczelną, wełnianą pokrywę, zapewniającą dodatkową ochronę przed utratą ciepła. Niestety, Pandora nie zdawała sobie sprawy z faktu, że mimowolnie odtwarza tę samą ścieżkę, którą kilkanaście minut wcześniej pokonywał Oliver, mężczyzna nie zdążył też ostrzec jej przed zdradliwym bagnem, a gdy kobieta poczuła zapadające jej się pod stopami podłoże, było już za późno – gęste błoto zaczęło wciągać ją w głębiny i nim się spostrzegła, tkwiła w nim prawie po kolana. Światełko, za którym podążała, zmaterializowało się w postaci niewielkiego, świetlistego stworzenia, dzierżącego latarnię, które zawisło jakieś dwa metry przed nią. Przez kilka chwil zwodnik zwyczajnie jej się przypatrywał, po czym wyrzucił w jej kierunku niewielką kulę ognia, wielkością podobną ludzkiej pięści.
Dalej, za istotą, Pandora była w stanie dostrzec zarys średniej wielkości budynku – szopy na narzędzia, może niewielkiej stajni.
Alastair podążył krokami Pandory, ale wyszedłszy na ganek, w pierwszej kolejności ujrzał jedynie poprzetykaną śnieżnymi tumanami ciemność. Udane zaklęcie uchroniło go co prawda przed szczypiącym mrozem, nie zapewniło mu jednak wyostrzonego wzroku i rozglądając się, nie dostrzegł nigdzie śladu poszukiwanej czarownicy. Wydało mu się jednak, że po lewej stronie coś mignęło mu w oddali – jaskrawe, migoczące różnymi kolorami światełko.
Drzwi, które otworzyła Fantine, kryły za sobą niewielką garderobę – arystokratka dostrzegła rząd kobiecych sukien, z całą pewnością niepochodzących z tego stulecia. Najbardziej charakterystyczną spośród nich była niegdyś biała, a obecnie pożółkła, obszyta koronką suknia ślubna.
W momencie, w którym wskazówki zegarów przesunęły się na jedynkę, coś w domu i przylegającym do niego terenie uległo zmianie. Szalejący chaos, ciągłe cofanie się i przyspieszanie czasu, potępieńcze krzyki, wycie wiatru – wszystko to ustało, wypełniając okolicę niemal nienaturalną statecznością i ciszą. Zaścielające posadzkę fragmenty wybitych okien uniosły się w powietrze, zawisając mniej więcej na wysokości metra nad ziemią i tam już pozostając, jakby odporne na siłę grawitacji, obracając się jedynie leniwie; to samo stało się z wirującymi w powietrzu płatkami śniegu. Kula ognia lecąca w kierunku Pandory zatrzymała się w połowie drogi, rzucając na okolicę upiorne, drgające światło. Salome poczuła, jak coś w jej formie się zmieniło, a ona sama nagle przestała być odporna na wpływ zewnętrznych czynników – stojąc na zewnątrz, czuła przenikający ją na wskroś chłód. Wyspa zastygła w czasie, zamierając w niemym oczekiwaniu – trudno było jednak stwierdzić, na co dokładnie.
Opatrunek Mii spowolnił upływ krwi; od tej chwili Oliver traci 5, nie 10 punktów żywotności w każdej turze.
Salome, Pandora, Alastair – dłuższe wystawienie na działanie bardzo niskiej temperatury skutkuje utratą punktów żywotności na skutek wyziębienia. Każda kolejka, w czasie której przebywacie na zewnątrz, kosztować Was będzie punkty żywotności w ilości 5*n, gdzie n oznacza ilość wyżej wspomnianych kolejek. Okrycie wyczarowane przez Pandorę i Alastaira spowalnia utratę ciepła, dzięki czemu nieprzyjemne skutki chłodu zaczną dotykać ich później – Pandorę za 3 kolejki, Alastaira za 5 (zaklęcie rzucone z mocą 100 oczek). Salome traci w tej kolejce 5 punktów żywotności (wyziębienie).
Alastair traci 5 punktów żywotności przez szkodliwe efekty anomalii.
Pandora, zwodnik ma żywotność równą 100. Kula ognia, która w Ciebie leci, działa jak Ignitio, takie też zadaje obrażenia. Możesz się przed nią obronić rzucając Protego lub wykonując unik, przy czym od tego momentu każda akcja związana z ruchem spowoduje mocniejsze zagłębienie się w bagnisku. Zabudowanie, które widzisz, znajduje się około trzech metrów przed Tobą. Dom, z którego wyszłaś, wciąż znajduje się w zasięgu słuchu. W tej kolejce nie musisz podejmować próby obrony – aktualnie kula zawisła w powietrzu, w połowie drogi między Tobą, a zwodnikiem.
Wszyscy – Wasze posty w tej kolejce powinny względnie dokładnie określać, gdzie Wasze postacie znajdują się na końcu tej kolejki i jakie czynności wykonują. W razie braku takiego określenia, Mistrz Gry rozpatrzy sytuację na Waszą niekorzyść.
Na odpisy czekam do wtorku 16.01 do godz. 23:59.
- parter:
- Mapka parteru (kliknij, aby powiększyć):
- piętro:
- Mapka piętra (kliknij, aby powiększyć):
- Żywotność postaci i kary do rzutów:
Postać Wartość Kara OLI 489/514 (wyziębienie) +5 MIA 247/292 (osłabienie, psychiczne, migrena) - OLIVER 52/234 (stłuczenia, osłabienie, psychiczne, rana w brzuchu) -50 JOCELYN 165/210 (psychiczne) - ALASTAIR 203/225 +5 FANTINE 190/200 - PANDORA 170/200 (przyduszenie, psychiczne, wyziębienie) +5 SALOME 132/208 (osłabienie, psychiczne) -10
Czas się kończył. Jocelyn wiedziała, że ich szanse na znalezienie wszystkich kamieni raptownie maleją. Mieli dopiero dwa z ośmiu, a wskazówki zegara zdawały się przyspieszyć, zapowiadając nadejście końca ich czasu. Może to faktycznie zegar stanowił ich zwiastun śmierci? Oczywiście Josie bardzo chciała temu zapobiec. Za dziesięć dni miała skończyć dopiero dwadzieścia lat, nie chciała tu umrzeć ani zostać uwięziona pod jakąś dziwaczną klątwą. To było wystarczająco mocnym powodem by osoba, która zwykle była dość zachowawcza i unikająca niepotrzebnego ryzyka zapragnęła działać. Nie zamierzała siedzieć z założonymi rękami i czekać aż czas się skończy a uwolnienie może stać się już niemożliwe. Skoro weszła w posiadanie informacji o zaklęciu i amulecie, czuła się niejako odpowiedzialna za ciężar tej wiedzy i za to, żeby przekazać go innym, żeby spróbowali połączyć swoje siły w desperackiej próbie uwolnienia się.
Przeżyła ogromny szok, gdy Salome, chcąc wyjść z pokoju, po prostu przeniknęła przez postawną sylwetkę półolbrzyma niczym duch. Z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk, była tak zszokowana, że na moment zapomniała o tym, że kobieta zabiera ze sobą kości zawierające ich kolejny kamień.
Podniosła wzrok na półolbrzyma który był dobre dwa razy wyższy od niej, przejmując od niego myślodsiewnię i dziennik. Dopiero teraz odkryła, że myślodsiewnia była pusta, nie zawierała w sobie wspomnień, więc otworzyła najpierw dziennik, znajdując w środku fiolkę zawierającą najprawdopodobniej wspomnienie.
- Mam... to wspomnienie – powiedziała, po czym przeniosła wzrok na Fantine, która powiedziała, jakie eliksiry udało jej się znaleźć. Sama podała jej pudełko z fiolkami. Jeśli były to jakieś eliksiry, powinien spojrzeć na nie ktoś lepiej obeznany w tej materii. – Są tutaj, z wyjątkiem wywaru żywej śmierci, który został na dole. Ich kolory chyba odpowiadają kolorom kamieni, które powinniśmy znaleźć.
Przyjęła do wiadomości jej kolejne słowa, o tym, że Rozetka nie może opuścić wyspy ani nie mogą się stąd wydostać w inny sposób. Podejrzewała też, że w takim razie i wuj Fantine niewiele zdziała dopóki nie złamią zaklęcia.
- Najpierw musimy spróbować przełamać zaklęcie – powiedziała po chwili, a gdy skrzatka się odezwała, Josie odruchowo przesunęła wzrok na nią, czując się, jakby wokół jej gardła zacisnęło się coś zimnego, gdy zrozumiała sens jej słów. – Jak to: za późno?
Za późno na co? Na odnalezienie kamieni? Na uwolnienie się? Spojrzała na skrzatkę niemal z desperacją, bojąc się, że mogła mieć rację, że może faktycznie było za późno. Zagryzła usta i poruszyła się niespokojnie, patrząc na Rozetkę, potem na Fantine, a w końcu na zegar. I zrozumiała, że nie zdążą znaleźć wszystkich kamieni na czas nawet ze wskazówkami które mieli. Stracili go zbyt wiele, błąkając się po domu i nie wiedząc, czego tak naprawdę powinni szukać. Dlatego musiała powiedzieć o innej możliwości.
- Jeśli nie znajdziemy wszystkich ośmiu kamieni... Możemy spróbować zniszczyć co najmniej dwa z nich. To może sprawić, że zaklęcie stanie się zbyt słabe i ulegnie przerwaniu – powiedziała, ostrożnie ważąc słowa, świadoma że podjęcie złej decyzji mogło mieć opłakane skutki. Ale co, jeśli nie mieli innego wyboru, jeśli nie było już czasu żeby złamać zaklęcie tak jak należało? – Ale zapiski, które przeczytałam ostrzegały, że to ryzykowne, że skutki mogą okazać się nieprzewidywalne. Nie wiadomo, jak to się skończy, ale boję się, że możemy... nie mieć innego wyjścia.
Zanim jednak zajęła się myślodsiewnią i przelała do niej znalezione wspomnienie, usłyszała wołający ją z dołu głos Alastaira.
- To Alastair. Może znalazł kolejny kamień. Muszę... muszę to sprawdzić – powiedziała, rzucając szybkie spojrzenie na drzwi. – Może lepiej zejdźmy wszyscy na dół. Musimy zdobyć jeszcze przynajmniej jeden kamień. To bardzo ważne.
Nierozsądnym było się teraz rozdzielać, tym bardziej że nie wiedziała jak zniszczyć kamienie. Może powinni posłużyć się którymś z eliksirów? Z jakiegoś powodu je tu umieszczono. Może znajdą odpowiedź we wspomnieniu, ale Josie czuła, że najpierw musi upewnić się, czy Alastair znalazł następny kamień. Musiał mieć powód, dla którego ją zawołał, zdążyła go w końcu wtajemniczyć w sprawę. Potrzebowali przynajmniej dwóch kamieni, a Salome zabrała kości, wychodząc. Może też była teraz na dole?
Wzięła ze sobą myślodsiewnię, dziennik z fiolką i pudełko, w którym tkwił już rubin, po czym ruszyła na dół. Jej nogi lekko drżały gdy schodziła po stopniach, bała się i czuła się przytłoczona odpowiedzialnością jaka na nią spadła wraz z wiedzą, którą posiadła. Wiedziała, że jeśli coś pójdzie nie tak, mogą nawet zginąć. Może już nigdy nie wrócić do domu, do siostry i rodziców. Może zostać uznana za zaginioną jak jej brat. Przyszła tu, by poznać informacje o jego losie, a może niechcący przypieczętowała swój własny. Może Thea Vane miała dziś stracić swoje złote dziecko, w którym pokładała tak wielkie nadzieje. Może jej nadzieje tak naprawdę były zupełnie nieważne, przynajmniej z perspektywy obecnych wydarzeń. Teraz myśli Jocelyn były skoncentrowane głównie na tu i teraz, choć gdy schodziła po schodach, towarzyszyły jej też urywki wspomnień, zupełnie jakby na wszelki wypadek chciała rozliczyć się ze swoją przeszłością, gdyby tak mieli ponieść porażkę w próbie złamania klątwy.
Oddychała szybko, czując mnóstwo obaw i wątpliwości, ale zmuszała się do stawiania kolejnych kroków, do podjęcia walki o swoją wolność, a może nawet życie. Poprzednim razem pokonywała tę drogę siwa i na wpół ślepa, teraz znów widziała wszystko wyraźnie. Nie zobaczyła Alastaira, za to znalazła Mię i to, co poprzednio uznała za stertę materiałów, i zrozumiała na co, a raczej na kogo patrzy. Był to jeden z mężczyzn, który w pewnym momencie opuścił dom i najwyraźniej został ranny.
- Co mu się stało? – zapytała drżącym z emocji głosem, podchodząc bliżej nich, choć nie wypuszczała z rąk przedmiotów, które przyniosła ze sobą. – Zaraz... zaraz spróbuję mu pomóc. Ale najpierw musimy zrobić jeszcze coś, bo może się okazać... że już nie będzie kogo ratować – umilkła na moment, po czym spojrzała na Mię niemal prosząco. – Potrzebuję jeszcze chwili.
Wskazówka najbliższego zegara utkwiła na godzinie pierwszej i wtedy stało się coś dziwnego. Wszystko wokół nagle ucichło i zastygło, nawet fragmenty szyb i płatki śniegu zawisły w powietrzu, jakby zamrożone w czasie. Jocelyn miała wrażenie, że to cisza przed burzą. Czas kończył się szybciej niż myślała.
- Kamień – wyszeptała. – Czy był tu Alastair? Zdobył kamień? Słyszałam, że mnie wołał. Potrzebuję drugiego kamienia. Musimy... prawdopodobnie musimy spróbować je zniszczyć, co najmniej dwa, by przełamać zaklęcie i uwolnić się stąd, bo za chwilę może być za późno.
To było trudne. Jocelyn wiedziała, że powinna pomóc mężczyźnie, że powinna go uleczyć, bo mimo prowizorycznych opatrunków które najwyraźniej poczyniła Mia wciąż krwawił. Póki co ograniczyła się jednak tylko do szybkiego sprawdzenia jego funkcji życiowych, mężczyzna, choć ciężko ranny, żył i jeszcze nie był umierający. Ale jeśli wskazówka przesunie się na zero mogli umrzeć wszyscy lub zostać tu uwięzieni, dlatego musiała podjąć trudną decyzję.
Postawiła na podłodze pudełko z rubinem, a także myślodsiewnię i uklękła przy niej, unosząc nad nią fiolkę i przelewając do środka wspomnienia. Może w nim znajdzie się jakaś istotna informacja, kluczowa dla tego, co mieli zamiar zrobić? Gdy tylko zawartość fiolki z dziennika znalazła się w naczyniu, Josie szybko nachyliła się nad nim, by obejrzeć wspomnienia.
Przeżyła ogromny szok, gdy Salome, chcąc wyjść z pokoju, po prostu przeniknęła przez postawną sylwetkę półolbrzyma niczym duch. Z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk, była tak zszokowana, że na moment zapomniała o tym, że kobieta zabiera ze sobą kości zawierające ich kolejny kamień.
Podniosła wzrok na półolbrzyma który był dobre dwa razy wyższy od niej, przejmując od niego myślodsiewnię i dziennik. Dopiero teraz odkryła, że myślodsiewnia była pusta, nie zawierała w sobie wspomnień, więc otworzyła najpierw dziennik, znajdując w środku fiolkę zawierającą najprawdopodobniej wspomnienie.
- Mam... to wspomnienie – powiedziała, po czym przeniosła wzrok na Fantine, która powiedziała, jakie eliksiry udało jej się znaleźć. Sama podała jej pudełko z fiolkami. Jeśli były to jakieś eliksiry, powinien spojrzeć na nie ktoś lepiej obeznany w tej materii. – Są tutaj, z wyjątkiem wywaru żywej śmierci, który został na dole. Ich kolory chyba odpowiadają kolorom kamieni, które powinniśmy znaleźć.
Przyjęła do wiadomości jej kolejne słowa, o tym, że Rozetka nie może opuścić wyspy ani nie mogą się stąd wydostać w inny sposób. Podejrzewała też, że w takim razie i wuj Fantine niewiele zdziała dopóki nie złamią zaklęcia.
- Najpierw musimy spróbować przełamać zaklęcie – powiedziała po chwili, a gdy skrzatka się odezwała, Josie odruchowo przesunęła wzrok na nią, czując się, jakby wokół jej gardła zacisnęło się coś zimnego, gdy zrozumiała sens jej słów. – Jak to: za późno?
Za późno na co? Na odnalezienie kamieni? Na uwolnienie się? Spojrzała na skrzatkę niemal z desperacją, bojąc się, że mogła mieć rację, że może faktycznie było za późno. Zagryzła usta i poruszyła się niespokojnie, patrząc na Rozetkę, potem na Fantine, a w końcu na zegar. I zrozumiała, że nie zdążą znaleźć wszystkich kamieni na czas nawet ze wskazówkami które mieli. Stracili go zbyt wiele, błąkając się po domu i nie wiedząc, czego tak naprawdę powinni szukać. Dlatego musiała powiedzieć o innej możliwości.
- Jeśli nie znajdziemy wszystkich ośmiu kamieni... Możemy spróbować zniszczyć co najmniej dwa z nich. To może sprawić, że zaklęcie stanie się zbyt słabe i ulegnie przerwaniu – powiedziała, ostrożnie ważąc słowa, świadoma że podjęcie złej decyzji mogło mieć opłakane skutki. Ale co, jeśli nie mieli innego wyboru, jeśli nie było już czasu żeby złamać zaklęcie tak jak należało? – Ale zapiski, które przeczytałam ostrzegały, że to ryzykowne, że skutki mogą okazać się nieprzewidywalne. Nie wiadomo, jak to się skończy, ale boję się, że możemy... nie mieć innego wyjścia.
Zanim jednak zajęła się myślodsiewnią i przelała do niej znalezione wspomnienie, usłyszała wołający ją z dołu głos Alastaira.
- To Alastair. Może znalazł kolejny kamień. Muszę... muszę to sprawdzić – powiedziała, rzucając szybkie spojrzenie na drzwi. – Może lepiej zejdźmy wszyscy na dół. Musimy zdobyć jeszcze przynajmniej jeden kamień. To bardzo ważne.
Nierozsądnym było się teraz rozdzielać, tym bardziej że nie wiedziała jak zniszczyć kamienie. Może powinni posłużyć się którymś z eliksirów? Z jakiegoś powodu je tu umieszczono. Może znajdą odpowiedź we wspomnieniu, ale Josie czuła, że najpierw musi upewnić się, czy Alastair znalazł następny kamień. Musiał mieć powód, dla którego ją zawołał, zdążyła go w końcu wtajemniczyć w sprawę. Potrzebowali przynajmniej dwóch kamieni, a Salome zabrała kości, wychodząc. Może też była teraz na dole?
Wzięła ze sobą myślodsiewnię, dziennik z fiolką i pudełko, w którym tkwił już rubin, po czym ruszyła na dół. Jej nogi lekko drżały gdy schodziła po stopniach, bała się i czuła się przytłoczona odpowiedzialnością jaka na nią spadła wraz z wiedzą, którą posiadła. Wiedziała, że jeśli coś pójdzie nie tak, mogą nawet zginąć. Może już nigdy nie wrócić do domu, do siostry i rodziców. Może zostać uznana za zaginioną jak jej brat. Przyszła tu, by poznać informacje o jego losie, a może niechcący przypieczętowała swój własny. Może Thea Vane miała dziś stracić swoje złote dziecko, w którym pokładała tak wielkie nadzieje. Może jej nadzieje tak naprawdę były zupełnie nieważne, przynajmniej z perspektywy obecnych wydarzeń. Teraz myśli Jocelyn były skoncentrowane głównie na tu i teraz, choć gdy schodziła po schodach, towarzyszyły jej też urywki wspomnień, zupełnie jakby na wszelki wypadek chciała rozliczyć się ze swoją przeszłością, gdyby tak mieli ponieść porażkę w próbie złamania klątwy.
Oddychała szybko, czując mnóstwo obaw i wątpliwości, ale zmuszała się do stawiania kolejnych kroków, do podjęcia walki o swoją wolność, a może nawet życie. Poprzednim razem pokonywała tę drogę siwa i na wpół ślepa, teraz znów widziała wszystko wyraźnie. Nie zobaczyła Alastaira, za to znalazła Mię i to, co poprzednio uznała za stertę materiałów, i zrozumiała na co, a raczej na kogo patrzy. Był to jeden z mężczyzn, który w pewnym momencie opuścił dom i najwyraźniej został ranny.
- Co mu się stało? – zapytała drżącym z emocji głosem, podchodząc bliżej nich, choć nie wypuszczała z rąk przedmiotów, które przyniosła ze sobą. – Zaraz... zaraz spróbuję mu pomóc. Ale najpierw musimy zrobić jeszcze coś, bo może się okazać... że już nie będzie kogo ratować – umilkła na moment, po czym spojrzała na Mię niemal prosząco. – Potrzebuję jeszcze chwili.
Wskazówka najbliższego zegara utkwiła na godzinie pierwszej i wtedy stało się coś dziwnego. Wszystko wokół nagle ucichło i zastygło, nawet fragmenty szyb i płatki śniegu zawisły w powietrzu, jakby zamrożone w czasie. Jocelyn miała wrażenie, że to cisza przed burzą. Czas kończył się szybciej niż myślała.
- Kamień – wyszeptała. – Czy był tu Alastair? Zdobył kamień? Słyszałam, że mnie wołał. Potrzebuję drugiego kamienia. Musimy... prawdopodobnie musimy spróbować je zniszczyć, co najmniej dwa, by przełamać zaklęcie i uwolnić się stąd, bo za chwilę może być za późno.
To było trudne. Jocelyn wiedziała, że powinna pomóc mężczyźnie, że powinna go uleczyć, bo mimo prowizorycznych opatrunków które najwyraźniej poczyniła Mia wciąż krwawił. Póki co ograniczyła się jednak tylko do szybkiego sprawdzenia jego funkcji życiowych, mężczyzna, choć ciężko ranny, żył i jeszcze nie był umierający. Ale jeśli wskazówka przesunie się na zero mogli umrzeć wszyscy lub zostać tu uwięzieni, dlatego musiała podjąć trudną decyzję.
Postawiła na podłodze pudełko z rubinem, a także myślodsiewnię i uklękła przy niej, unosząc nad nią fiolkę i przelewając do środka wspomnienia. Może w nim znajdzie się jakaś istotna informacja, kluczowa dla tego, co mieli zamiar zrobić? Gdy tylko zawartość fiolki z dziennika znalazła się w naczyniu, Josie szybko nachyliła się nad nim, by obejrzeć wspomnienia.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Chłód był tym, co zaprzątało jej myśli. Sama wyszła mu na przeciw, opuszczając może nieprzewidywalne, lecz choć na razie opiekuńcze ściany zmarniałego dworku. Jest możliwe, iż uczyniła to z pewnym zamysłem, chcąc by jego niezaprzeczalnie prawdziwe, surowe podmuchy wymyły jej umysł z pozostałości zmartwień. By nie powracała do rozczarowania, jakie przyniosło rozdzielenie ich grupki ani do sylwetki rannego mężczyzny, do którego nikt nie przybył mimo jej okrzyku. On był sam, tak jak i ona. Pośród nieprzebranej bieli zamieci było to tym bardziej dotkliwe, oczywiste, że była zdana na siebie. Resztki jej woli rozciągały się jak lepkie nici pajęczyny, zaczepiając się o każdy ślad, jaki za sobą pozostawiała na śniegu. Udane zaklęcia nie wzbudziły w niej nowych emocji; przyjęła to ze spokojem, w aktualnym stanie tak samo zareagowałaby na porażkę. Dopadł ją przedziwny senny stan, podobny do tego, którego doświadczyła podczas podróży statkiem na wyspę. Wszystko było trochę rozmyte, dość nieistotne. W pewnym momencie wystawiła dłoń w stronę przywołanego kolorowego światełka, co rozbudziło odtrącone wspomnienie wyprawy na Scafell Pike. Tam też fruwały podobne kulki! Tylko tam zdarzyło się chyba coś innego, to nie wyglądało znajomo... nie widziała, by żadna z nich zmieniła swą postać w taki sposób. Zmarszczyła brwi i przekrzywiła głowę lekko w prawo, próbując dostrzec coś więcej. Pragnęła zbliżyć się do tej dziwnej istoty, ale wtedy odkryła, że coś blokuje jej nogi. W pierwszym odruchu podjęła próbę wyrwania się w górę, co poskutkowało tylko głębszym zapadnięciem się w ruchome piaski. Ach, ponownie coś wzięło ją na cel, czy i tym razem był to skutek anomalii? Wątpiła, przecież nie sądziła, by ktokolwiek inny opuścił ten przeklęty dworek po niej. To oznaczało, że po pierwsze – nikt nagle tego nie powstrzyma, po drugie – nikt nawet się nie dowie, co się stało, jeżeli ziemia ją pochłonie. Zmusiła się do zaprzestania nagłych ruchów, uspokoiła oddech. Zbyt skupiona na tych czynnościach, dopiero po chwili zauważyła pędzącą w jej stronę ognistą kulę. Strach ukąsił ją w mgnieniu oka, nie zdąży się obronić, acz uderzenie nie nastąpiło. Ze zdziwieniem wpatrzyła się w lewitujący pocisk, który jednak jej nie dosięgał. Co nie oznaczało, że nie miał na to jeszcze szans. Była w potrzasku, nie mogła zrobić zbyt wiele. Postanowiła, iż najpierw wydostanie się z tego bagna, po tym będzie rozważała, co dalej.
— Sergerego! — rzuciła, pragnąc unieść się ponad trzęsawiskiem.
— Sergerego! — rzuciła, pragnąc unieść się ponad trzęsawiskiem.
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nic z tego nie rozumiem. Co się dzieje, czemu każdy miota się jak w chaosie. Oddaję przedmioty nieznajomej, starej babuszce, wierząc, że naprawdę potrafi zaradzić coś na naszą paskudną sytuację. Nim zdążyłem zareagować, Salome już jest po drugiej stronie, kiedy tak patrzę za siebie. Drapię się w kark z miną próbującą cokolwiek myśleć, ale niezbyt mi to wychodzi. Ja to tak średnio w to myślenie umiem. Ale coś tam we mnie zaskakuje.
- Nie mogłaś się powstrzymać i mnie przeleciałaś - rechoczę głupkowato, odprowadzając Despiau wzrokiem, aż znika z mojego punktu widzenia. Potem to jednym uchem słucham wymiany zdań między babami, a drugim to wypuszczam, bo ja nie wiem o czym one do mnie mówią. Bardziej mnie ta zupa interesuje. Zupa, która nie jest zupą. Marszczę niezadowolony brwi, bo po co ja tu kurwa stoję na tym zimnie, jak nie ma tu nic do jedzenia? Ja pierdolę.
- Bez sensu te eliksiry, po co ci one? - dopytuję, ale tak naprawdę to chyba nie oczekuję odpowiedzi. Zadaję wiele pytań, a nikt mi na nie nie odpowiada, więc ostatecznie kwituję moje zapytanie wzruszeniem ramion.
- Dobra, szukajmy tych kamieni i zjedzmy coś - rzucam ostatecznie, wycofując się z pokoju. Postanawiam zejść na dół, tam kiedyś była zastawa. Może w kuchni w szafkach byłoby coś do żarcia? O, na pewno po drodze znajdą się jeszcze te kamienie całe. Tylko jak one się nazywają? Jak wyglądają? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale może kiedyś się uda coś znaleźć. Przynajmniej coś, co te całe skały może przypominać.
- Nie mogłaś się powstrzymać i mnie przeleciałaś - rechoczę głupkowato, odprowadzając Despiau wzrokiem, aż znika z mojego punktu widzenia. Potem to jednym uchem słucham wymiany zdań między babami, a drugim to wypuszczam, bo ja nie wiem o czym one do mnie mówią. Bardziej mnie ta zupa interesuje. Zupa, która nie jest zupą. Marszczę niezadowolony brwi, bo po co ja tu kurwa stoję na tym zimnie, jak nie ma tu nic do jedzenia? Ja pierdolę.
- Bez sensu te eliksiry, po co ci one? - dopytuję, ale tak naprawdę to chyba nie oczekuję odpowiedzi. Zadaję wiele pytań, a nikt mi na nie nie odpowiada, więc ostatecznie kwituję moje zapytanie wzruszeniem ramion.
- Dobra, szukajmy tych kamieni i zjedzmy coś - rzucam ostatecznie, wycofując się z pokoju. Postanawiam zejść na dół, tam kiedyś była zastawa. Może w kuchni w szafkach byłoby coś do żarcia? O, na pewno po drodze znajdą się jeszcze te kamienie całe. Tylko jak one się nazywają? Jak wyglądają? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale może kiedyś się uda coś znaleźć. Przynajmniej coś, co te całe skały może przypominać.
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
Podskoczyła w miejscu, kiedy Salome niczym duch przeniknęła przez ciało Ogdena, któremu z ust wyrwały się nieprzyzwoite słowa; choć wyrwały się to nieodpowiednie słowa, półolbrzym był po prostu wstrętnie wulgarny. Fanny nie potrafiła powstrzymać grymasu niezadowolenia, pomimo całego strchu jaki w tamtym momencie odczuwała.
-Nie może być za późno... Wuj na pewno zdąży - powiedziała Fantine, nie próbując ukryć piskliwej nuty w swoim głosie, lecz z pewnścią próbowała przekonać samą siebie. Czas upływał nieubłaganie, przeciekał im przez palce, wskazówki zegarów przesuwały się nienaturalnie szybko. Czy naprawdę mogło minąć już tyle godzin? Przełknęła ślinę i ona stanęła jej w gardle kością; miała wrażenie, jakby na jej żołądku zacisnęła się zelazna pięść i nie chciała puścić. Coraz bardziej bolała ją głowa, w uszach szumiała krew. Miała szczerze dośc. Wszystkiego.
Odebrała od Jocelyn pudełko z fiolkami, przyjrzała się im dokładnie. Nie była pewna, czy po samej barwie i konsystencji zdoła rozpoznać kryjące się w nich eliksiry; patrząc na to obiektywnie - nie była zawodową alchemiczką, nie posiadała licencji, nie spędzała przy kociołku całych dni i nocy, miała prawo się mylić. Pomyłka mogła kosztować ją jedynie życie. Fantine odsuwała od siebie tę myśl, strącała ją na sam kraniec świadomości, to przecież nie mogła być prawda. Nie mogła tu umrzeć. Miała zaledwie dwadzieścia lat, dwadzieścia jeden miała obchodzić za kilka dni.
Ogdenowi nie odpowiedziała. Wydawał się niezbyt bystry, najpewniej i tak by nie zrozumiał, a nie mieli czasu na dyskusje. Stracili go już aż za nadto. On i Jocelyn opuścili sypialnię, a Fantine nie miała zamiaru zostać w niej sama - wciąż drżąc i trzymając pudełko z fiolkami, ruszyła za nimi, gestem wolnej dłoni przywołując Rozetkę do siebie. Razem z nią zeszła na parter, podążając za Ogdenem i uzdrowicielką. Miała rację, powinni trzymać się razem.
Stanęła obok nachylającej się nad myślodsiewnią Jocelyn.
Powiodła spojrzeniem za dłonią Rozetki i zmrużyła oczy -Oddaj mi swój naszyjnik, Rozetko - powiedziała władczo -Czy zawiera część amuletu? To twoja część? - zażądała odpowiedzi, odwracając się do skrzatki -Czy wiesz jak zniszczyć kamienie? - dopytywała dalej.
Znajdowali się w coraz gorszej sytuacji. Zaburzenia magiczne ucichły, nastała cisza przed burzą - tylko jaką? W akcie desperacji wyciągnęła z torebki fiolkę z eliksirem Mopsusa. Nigdy nie uwarzyła go sama, lecz czytała o nim; po jego wypiciu czarodziej mógł zaznać wizji - niczym jasnowidz.
Raz Fantine śmierć.
Wypiła całą zawartość fiolki z eliksirem Mopsusa.
Wwykorzystuję drugi rozkaz dla Rozetki
rzucam na wizję po eliksirze Mopsusa
-Nie może być za późno... Wuj na pewno zdąży - powiedziała Fantine, nie próbując ukryć piskliwej nuty w swoim głosie, lecz z pewnścią próbowała przekonać samą siebie. Czas upływał nieubłaganie, przeciekał im przez palce, wskazówki zegarów przesuwały się nienaturalnie szybko. Czy naprawdę mogło minąć już tyle godzin? Przełknęła ślinę i ona stanęła jej w gardle kością; miała wrażenie, jakby na jej żołądku zacisnęła się zelazna pięść i nie chciała puścić. Coraz bardziej bolała ją głowa, w uszach szumiała krew. Miała szczerze dośc. Wszystkiego.
Odebrała od Jocelyn pudełko z fiolkami, przyjrzała się im dokładnie. Nie była pewna, czy po samej barwie i konsystencji zdoła rozpoznać kryjące się w nich eliksiry; patrząc na to obiektywnie - nie była zawodową alchemiczką, nie posiadała licencji, nie spędzała przy kociołku całych dni i nocy, miała prawo się mylić. Pomyłka mogła kosztować ją jedynie życie. Fantine odsuwała od siebie tę myśl, strącała ją na sam kraniec świadomości, to przecież nie mogła być prawda. Nie mogła tu umrzeć. Miała zaledwie dwadzieścia lat, dwadzieścia jeden miała obchodzić za kilka dni.
Ogdenowi nie odpowiedziała. Wydawał się niezbyt bystry, najpewniej i tak by nie zrozumiał, a nie mieli czasu na dyskusje. Stracili go już aż za nadto. On i Jocelyn opuścili sypialnię, a Fantine nie miała zamiaru zostać w niej sama - wciąż drżąc i trzymając pudełko z fiolkami, ruszyła za nimi, gestem wolnej dłoni przywołując Rozetkę do siebie. Razem z nią zeszła na parter, podążając za Ogdenem i uzdrowicielką. Miała rację, powinni trzymać się razem.
Stanęła obok nachylającej się nad myślodsiewnią Jocelyn.
Powiodła spojrzeniem za dłonią Rozetki i zmrużyła oczy -Oddaj mi swój naszyjnik, Rozetko - powiedziała władczo -Czy zawiera część amuletu? To twoja część? - zażądała odpowiedzi, odwracając się do skrzatki -Czy wiesz jak zniszczyć kamienie? - dopytywała dalej.
Znajdowali się w coraz gorszej sytuacji. Zaburzenia magiczne ucichły, nastała cisza przed burzą - tylko jaką? W akcie desperacji wyciągnęła z torebki fiolkę z eliksirem Mopsusa. Nigdy nie uwarzyła go sama, lecz czytała o nim; po jego wypiciu czarodziej mógł zaznać wizji - niczym jasnowidz.
Raz Fantine śmierć.
Wypiła całą zawartość fiolki z eliksirem Mopsusa.
Wwykorzystuję drugi rozkaz dla Rozetki
rzucam na wizję po eliksirze Mopsusa
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Było jej zimno. A potem przeraźliwie gorąco. Starała się zapanować nad własną mimiką i drżeniem dłoni, zupełnie, jakby trafiła ją jakaś choroba. Nadal klęczała przy ciele Oliviera, od czasu do czasu opierając się dłonią to o ścianę, to o podłogę, zostawiając krwawy odcisk. Oddychała płytko, skupiając się na ranie i próbie jej zatamowania, ale szkarłat wciąż przeciekał przez prowizoryczny opatrunek. Jej dłonie i nawet różdżka, którą odłożyła obok, przy kolanach, przypominał teraz barwiony obraz. Mia umilkła, czując w gardle narastającą gulę. Przez kilka chwil piekące łzy cisnęły się do oczu, ale skrzypienie podłogi tuż obok oderwało ją od topielic jej własnego umysłu. Alastair. Zamarła. Z dłonią zaciskającą się na materiale prowizorycznego bandaża, i ze spojrzeniem utkwionym w mężczyźnie. Nie poruszyła się nawet wtedy, gdy ukląkł przy niej, a Mię otulił - absurdalnie - zapach wody? Deszczu - Zostawili go tutaj - odpowiedziała gniewnie i oderwała spojrzeniem, zrywając się tym samym z niewidzialnej więzi, jaką zaplótł w źrenicach. To było irracjonalne wrażenie i czuła się głupio, tym bardziej w tak przerażającej chwili.
Poruszyła głową, gdy usłyszała swoje imię, ale usta zaciskała. Miała ochotę rzucić się w górę schodów i przetrącić uzdrowicielkę. Zacisnęła palce mocniej, wbijając paznokcie we wnętrze własnych dłoni. Słuchała, hamując huczący w uszach gniew i własną bezsilność. Przetrącić powinna była także siebie - Słyszałam jak grasz - wzrok wbiła we własne dłonie, ale nie oczekiwała żadnej odpowiedzi na jej błyskotliwe stwierdzenie - Pandora? - kolejna dusząca w gardle gula. Czemu wszyscy, z którymi nawiązywała bądź miała jakiś głębszy kontakt na tej piekielnej wyspie, znikał lub..umierał?
Nie mogła się rozdwoić, chociaż dusiła w piersi chęć tego zrobienia. Rozdarcia, które wypuściłoby na powierzchnię tłumioną burzę. To nie tak. Nie może tak być.
Myśl Mia, nie panikuj.
Przejęła kamień z palców mężczyzny. Ledwie muśnięcie, które podsunęło jej wrażenie ciepła. Wszystko rozpadało się, sypało, zmieniało, a ona zastanawiała się nad wrażeniami zmysłów? I w tym samym momencie, wszystko zamarło. Jej własny głos, gdy szlachcic podniósł się z klęczek i wyszedł na zewnątrz i magia, która wirowała, rzucając, rozdrapując i na powrót naprawiając wszystko.
Zamknęła w dłoni otrzymany kamień, który zabarwił się szkarłatem. Chciała końca.
Skrzypienie schodów rozległo się raz jeszcze, tym razem niosąc sylwetkę uzdrowicielki - Skąd mam wiedzieć - wysyczała, gdy kobieta zbliżyła się. Za Vane dostzregła zwialistą postać Ogdena i ciemnowłosą arystokratkę - to ty go zostawiłaś - warknęła, nadal nie puszczając wolnej dłoni z trzymanego opatrunku. Widziała, jak wchodziła po schodach na górę. Musiała go mijać. Podła jędza - Zaraz?...Zaraz to on się wykrwawi, czy tobie już na umysł padło? - puściła przytrzymywany bandaż i złapała za szatę uzdrowicielki. Szarpnęła i odepchnęła ją. Coś niebezpiecznie telepało Mią, grożąc wybuchem. nerwy wystarczająco mocno zostały szarpnięte i Mulciber miała ochotę zrobić coś, bardzo głupiego. Zwarła usta i zamknęła oczy, ignorując cieknące łzy bezsilności. Wytarła je gniewnie rękawem koszuli, znacząc policzek plamą krwi - Wołał cię do niego - dodała już ciszej, nie patrząc na uzdrowicielkę, która zajęła się...myśloodsiewnią - Jakbym, ja tego nie mogła zrobić - usta drżały i Mucliber wiedziała, że jeśli przeżyje...kobieta otrzyma miano znienawidzonej. Wystarczyłoby, żeby powiedziała, sama skorzystałaby z myślo. Ona mogła w tym czasie ratować idiotę Botta.
Kamień, który podał jej Alastair upuściła na podłogę. Zniszczyć. Żeby moc klątwy przestała rządzić, mogli, albo rozpracować i znaleźć wszystkie kamienie. Albo je zniszczyć. O tym mówiła, tak? - Idę go rozbić - stwierdziła bardziej, niż pytała. Złapała kamień jedną rękę, drugą chwyciła śliską od krwi różdżkę. Podniosła się z klęczek i jak napędzana wiatrem, pognała w stronę pokoju dziennego. Zatrzymała sie przy kominku i ułożyła kamień na ziemi - Reducto - wskazała końcem różdżki błyskotkę z zapalczywą nadzieją, że magia usłucha jej woli.
Poruszyła głową, gdy usłyszała swoje imię, ale usta zaciskała. Miała ochotę rzucić się w górę schodów i przetrącić uzdrowicielkę. Zacisnęła palce mocniej, wbijając paznokcie we wnętrze własnych dłoni. Słuchała, hamując huczący w uszach gniew i własną bezsilność. Przetrącić powinna była także siebie - Słyszałam jak grasz - wzrok wbiła we własne dłonie, ale nie oczekiwała żadnej odpowiedzi na jej błyskotliwe stwierdzenie - Pandora? - kolejna dusząca w gardle gula. Czemu wszyscy, z którymi nawiązywała bądź miała jakiś głębszy kontakt na tej piekielnej wyspie, znikał lub..umierał?
Nie mogła się rozdwoić, chociaż dusiła w piersi chęć tego zrobienia. Rozdarcia, które wypuściłoby na powierzchnię tłumioną burzę. To nie tak. Nie może tak być.
Myśl Mia, nie panikuj.
Przejęła kamień z palców mężczyzny. Ledwie muśnięcie, które podsunęło jej wrażenie ciepła. Wszystko rozpadało się, sypało, zmieniało, a ona zastanawiała się nad wrażeniami zmysłów? I w tym samym momencie, wszystko zamarło. Jej własny głos, gdy szlachcic podniósł się z klęczek i wyszedł na zewnątrz i magia, która wirowała, rzucając, rozdrapując i na powrót naprawiając wszystko.
Zamknęła w dłoni otrzymany kamień, który zabarwił się szkarłatem. Chciała końca.
Skrzypienie schodów rozległo się raz jeszcze, tym razem niosąc sylwetkę uzdrowicielki - Skąd mam wiedzieć - wysyczała, gdy kobieta zbliżyła się. Za Vane dostzregła zwialistą postać Ogdena i ciemnowłosą arystokratkę - to ty go zostawiłaś - warknęła, nadal nie puszczając wolnej dłoni z trzymanego opatrunku. Widziała, jak wchodziła po schodach na górę. Musiała go mijać. Podła jędza - Zaraz?...Zaraz to on się wykrwawi, czy tobie już na umysł padło? - puściła przytrzymywany bandaż i złapała za szatę uzdrowicielki. Szarpnęła i odepchnęła ją. Coś niebezpiecznie telepało Mią, grożąc wybuchem. nerwy wystarczająco mocno zostały szarpnięte i Mulciber miała ochotę zrobić coś, bardzo głupiego. Zwarła usta i zamknęła oczy, ignorując cieknące łzy bezsilności. Wytarła je gniewnie rękawem koszuli, znacząc policzek plamą krwi - Wołał cię do niego - dodała już ciszej, nie patrząc na uzdrowicielkę, która zajęła się...myśloodsiewnią - Jakbym, ja tego nie mogła zrobić - usta drżały i Mucliber wiedziała, że jeśli przeżyje...kobieta otrzyma miano znienawidzonej. Wystarczyłoby, żeby powiedziała, sama skorzystałaby z myślo. Ona mogła w tym czasie ratować idiotę Botta.
Kamień, który podał jej Alastair upuściła na podłogę. Zniszczyć. Żeby moc klątwy przestała rządzić, mogli, albo rozpracować i znaleźć wszystkie kamienie. Albo je zniszczyć. O tym mówiła, tak? - Idę go rozbić - stwierdziła bardziej, niż pytała. Złapała kamień jedną rękę, drugą chwyciła śliską od krwi różdżkę. Podniosła się z klęczek i jak napędzana wiatrem, pognała w stronę pokoju dziennego. Zatrzymała sie przy kominku i ułożyła kamień na ziemi - Reducto - wskazała końcem różdżki błyskotkę z zapalczywą nadzieją, że magia usłucha jej woli.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Czuję jak otula mnie ciemność. Zostawiam ten dziwny dom za sobą, razem z tą przedziwną, intrygującą kobietą o szarych oczach. Ale jej wspomnienia nie mogą teraz przygrywać mi w głowie. Mam pewien cel. Zabawić się w bohatera, niezwykła farsa. Gdy mrugam czuję chłód, ale przenikliwe zimno nieszczególnie mi doskwiera. Z wielką wprawą przetransmutowałem włosy na własnym ciele, co wprawia mnie nawet w chwilowe otępienie. Ale do rzeczy. Pandora. Mam nadzieję, że nie jestem za późno.
– PANDORA – wrzeszczę, trochę bezsensownie, jakbym chciał przekrzyczeć mróz i śnieg.
Bo przecież nie widzę. A ona pakuje się w sam środek niebezpieczeństwa. Nie jestem pewny, czy mnie słyszy. Ale nieszczególnie na to baczę.
– Gdzieś tam czai się zwodnik! – krzyczę jeszcze, mając nadzieję, że mój głos przebrnie przez zamieć.
Postępuję prosto przed siebie, bo swoim stopom ufam najbardziej. Jakieś światło po lewej stronie, również sprawia, że mimowolnie postępuję w swoją lewą. Staram się podążać za nim, choć nie ślepo. W końcu wzdycham, chwytając mroźne powietrze w płuca i zaciskam palce na różdżce raz jeszcze. Mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedzie.
– Lumos Maxima – mówię i celuję ku górze, mając nadzieję, że już wkrótce okolice rozjaśni światło.
– PANDORA – wrzeszczę, trochę bezsensownie, jakbym chciał przekrzyczeć mróz i śnieg.
Bo przecież nie widzę. A ona pakuje się w sam środek niebezpieczeństwa. Nie jestem pewny, czy mnie słyszy. Ale nieszczególnie na to baczę.
– Gdzieś tam czai się zwodnik! – krzyczę jeszcze, mając nadzieję, że mój głos przebrnie przez zamieć.
Postępuję prosto przed siebie, bo swoim stopom ufam najbardziej. Jakieś światło po lewej stronie, również sprawia, że mimowolnie postępuję w swoją lewą. Staram się podążać za nim, choć nie ślepo. W końcu wzdycham, chwytając mroźne powietrze w płuca i zaciskam palce na różdżce raz jeszcze. Mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedzie.
– Lumos Maxima – mówię i celuję ku górze, mając nadzieję, że już wkrótce okolice rozjaśni światło.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alastair Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Pomimo dość lekkiego i obojętnego tonu chłopca dostrzegła w jego oczach dezaprobatę. To mogło być trudniejsze niż sądziła i chociaż naprawdę chciała wyprostować swoje z nim relacje (nawet jeżeli te były przejściowe i za tydzień nawet ich nie wspomni), Isaac zdawał się dążyć do czego innego. Wyciągnęła ku niemu rękę z wahaniem i kiwnęła dłonią w swoim kierunku – bez zbędnej poufałości, jak do dziecka, które chętnie widziałaby bliżej siebie, uśmiechając się przy tym przyjaźnie, chociaż z rezerwą. Co też plótł. Przecież byli na stosunkowo dobrej drodze do rozwiązania tej zagadki. Kości, które trzymała w kieszeni ciążyły jej wyraźnie jak gdyby nie ważyły kilku gram a tonę, jednocześnie uspokajając ją (bo przecież ma element układanki w posiadaniu i zaraz coś wspólnie wymyślą) i przypominając, że nie powinna marnować zbyt wielu chwil na swawolę. Powinna przydać się do czegoś i pomóc w chociaż minimalnym stopniu. Nie była uzdrowicielką, toteż leczenie umierającego mężczyzny leżało poza jej kompetencjami. Jednak reszta jej zachowań pokazywała jakim jest czarodziejem – do tej pory nie miała czym się specjalnie pochwalić i jeżeli kiedykolwiek chce opowiedzieć historię Dover, powinna to nieco zmienić. Bądź nauczyć się bardziej przekonująco kłamać.
- W tej właśnie sprawie przyjmuję za swoje stanowisko dążące mimo wszystko do opuszczenia Twojego domu, sir Isaacu. - Mrugnęła w jego kierunku.- Podejdź proszę. Lubisz zwierzęta? Mam kilka fajnym książek z takimi naprawdę groźnymi. Widziałeś kiedyś smoka?
Poczuła w sobie delikatne zmiany. Uniosła ręce, na których dojrzała gęsią skórkę i chociaż uderzyło ją prawie powalające zimno, przez chwilę jedynie stała i wpatrywała się w swoje dłonie zachwycona. Czyżby się powiodło? Częściowo, bowiem nadal tu tkwiła, ale czyżby była teraz na nieco lepszej drodze do ucieczki? Z materialnym ciałem ta nie wydawała się aż tak absurdalna. - Brrr, jest strasznie zimno. Wejdź ze mną do środka i będziesz sobie mógł wybrać książkę, która będzie tylko, tylko dla Ciebie! – Wycofała się do środka domu, stając nieopodal wciąż uchylonych drzwi na taras. - Swoją drogą mieszkasz w naprawdę pięknym miejscu. – Zerknęła za siebie, zastanawiając się czy krzyczącej reszcie udało się uratować pokiereszowanego mężczyznę. - Zagramy w jeszcze jedną grę? Tym razem jako drużyna. – Chłód trzymał powodując drżenie na zmęczonym ciele okrytym jedynie tym ubiorem, który zabrała ze sobą. Peleryna kończyła żywota gdzieś gdzie nie mogła jej już znaleźć, spódnica nie nadawała się nawet do połatania, zaś teraz nagle mocno doskwierająca jej wilgoć materiału pieściła członki nieprzyjemnym, mokrym uściskiem. Dobrze, że sakiewka i różdżka wciąż tkwiły na swoich miejscach, ich strata byłaby teraz z pewnością bolesna. Wycofała się jeszcze o kilka kroków do wnętrza budynku, tracąc z oczu ogród i licząc na to, że swoją ofertą zainteresowała rezolutnego dziesięciolatka. Rozwiązała rzemyk u sakiewki i wsunęła w nią dłoń, by sięgnąć przyborów jakie zabrała ze sobą.
- W tej właśnie sprawie przyjmuję za swoje stanowisko dążące mimo wszystko do opuszczenia Twojego domu, sir Isaacu. - Mrugnęła w jego kierunku.- Podejdź proszę. Lubisz zwierzęta? Mam kilka fajnym książek z takimi naprawdę groźnymi. Widziałeś kiedyś smoka?
Poczuła w sobie delikatne zmiany. Uniosła ręce, na których dojrzała gęsią skórkę i chociaż uderzyło ją prawie powalające zimno, przez chwilę jedynie stała i wpatrywała się w swoje dłonie zachwycona. Czyżby się powiodło? Częściowo, bowiem nadal tu tkwiła, ale czyżby była teraz na nieco lepszej drodze do ucieczki? Z materialnym ciałem ta nie wydawała się aż tak absurdalna. - Brrr, jest strasznie zimno. Wejdź ze mną do środka i będziesz sobie mógł wybrać książkę, która będzie tylko, tylko dla Ciebie! – Wycofała się do środka domu, stając nieopodal wciąż uchylonych drzwi na taras. - Swoją drogą mieszkasz w naprawdę pięknym miejscu. – Zerknęła za siebie, zastanawiając się czy krzyczącej reszcie udało się uratować pokiereszowanego mężczyznę. - Zagramy w jeszcze jedną grę? Tym razem jako drużyna. – Chłód trzymał powodując drżenie na zmęczonym ciele okrytym jedynie tym ubiorem, który zabrała ze sobą. Peleryna kończyła żywota gdzieś gdzie nie mogła jej już znaleźć, spódnica nie nadawała się nawet do połatania, zaś teraz nagle mocno doskwierająca jej wilgoć materiału pieściła członki nieprzyjemnym, mokrym uściskiem. Dobrze, że sakiewka i różdżka wciąż tkwiły na swoich miejscach, ich strata byłaby teraz z pewnością bolesna. Wycofała się jeszcze o kilka kroków do wnętrza budynku, tracąc z oczu ogród i licząc na to, że swoją ofertą zainteresowała rezolutnego dziesięciolatka. Rozwiązała rzemyk u sakiewki i wsunęła w nią dłoń, by sięgnąć przyborów jakie zabrała ze sobą.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezimienna wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent