Gwiezdny Prorok
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
AutorWiadomość
Gwiezdny Prorok
Dziś, pusty lokal mieszczący się na przeciwko cieszącego się wielką renomą wśród czarnoksiężników sklepu Borgina & Burkesa, niegdyś wypełniony był trupimi główkami, talizmanami, naszyjnikami z kruczych piór, dziecięcych kości i grzechotkami z ludzkich zębów. Magiczna sprzedaż akcesoriów służących do nekromancji — sztuki wskrzeszania umarłych, szła doskonale aż do schyłku ubiegłego wieku, kiedy to stary i zgorzkniały właściciel zniknął bez śladu, zamykając drzwi na siedem spustów. Choć sklep przypadł w spadku jego dzieciom, a później wnukom, już nigdy nie został otwarty, a mieszczące się w nim nierozkradzione towary nie stanęły ponownie w gablotach.
Lokal prywatny: zamkniętyOstatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:41, w całości zmieniany 1 raz
Ten temat krążył mu po głowie od dawna; nie pamiętał, kiedy i gdzie znalazł pierwszą wzmiankę o tej osobliwej, pasożytniczej energii, ale długo nie mógł przestać o tym myśleć. Irytujący pomysł, zawsze obecny gdzieś z tyłu głowy i przypominający o sobie w najdziwniejszych chwilach prowokował do poszukiwań i dalszego zagłębiania się w arkana czarnej magii. Opasłe tomiszcze zalegające na jego półkach niewiele zawierały informacji, które mogły mu pomóc, udało mu się jednak dotrzeć do kilku źródeł. Projekt, który krążył mu po głowie wymagał nie tylko silnego zaangażowania i obszernej wiedzy, ale i niezwykłych umiejętności i materiałów. Trudno mu było zaakceptować fakt, że bardziej opłacalne będzie wykorzystanie do tego innych, bystrych i wpływowych czarodziejów. Dotarcie do pewnych informacji, pochwycenie próbek badawczych w postaci dzieci zajmie im więcej czasu, niż gdyby mieli zaangażować w to kogoś jeszcze. Deirdre, kiedy wspomniał o swoich nietypowych potrzebach wyraziła zainteresowanie i obiecała, że się rozejrzy — miał nadzieję, że wzięła go na poważnie, co zaowocuje powiększeniem ich patologicznej, projektowej rodziny o jakieś odpowiednie pociechy.
To, co zamierzali zrobić z Ignotusem nie mogło odbyć się u żadnego z nich w domu. Potrzebowali odpowiedniego lokalu, w odpowiednim miejscu, o odpowiednich warunkach; anomalie bardzo źle wpływały na dzieci, musieli być przygotowani na najgorsze. Przypadkowe wysadzenie któregokolwiek z mieszkań ściągnie uwagę innych; nie potrzebowali świadków. Gwiezdny Prorok, który od dawna był zamknięty, a od zawsze służył bardzo czarnej magii byłby doskonałym miejscem. Trudno było dotrzeć do jego właściciela, sieć powiązań urywała się nagle, zupełnie jakby ktoś nie chciał być odnaleziony, ale dla Mulciberów nie stanowiło to żadnego problemu; po prostu pochłonęło więcej czasu.
— To tu — mruknął, zbliżając się do drzwi. Brudne szyby, zabite od wewnątrz deskami, chwiejny szyld nad wejściem, zionący od wewnątrz chłód przez szparę między drzwiami, a framugą jedynie utwierdzały go w świadomości, że to dobre miejsce na przeprowadzenie ich badań na dzieciach. Spojrzał na Ignotusa przelotnie, choć nie oczekiwał od niego żadnej aprobaty, ani wyrazu zadowolenia. Kontrolnie, przed wejściem do środka, wymownym wzrokiem zawiadomił go, że sprawa wreszcie ruszyła.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Plany mieliśmy śmiałe. Tego z pewnością nikt odmówić nam nie mógł. Stworzenie broni doskonałej, potężnej i śmiertelnie niebezpiecznej. Tak brzmiały założenia. A wszystko, co w ten sposób brzmi, zwykle jest niemożliwie trudne. To nie było jednak coś, co zniechęciłoby mnie albo Ramseya. Wręcz przeciwnie, motywowało, osiąganie nieosiągalnego było czymś, o co warto było walczyć, rzeczy dostępne dla każdego były nudne. Obskurus był wieloraki, ale z pewnością nie nudny. Idąc na spotkanie z Ramseyam przez szare uliczki Nokturnu, paląc papierosa, nie mogłem odeprzeć od siebie zabawnej myśli. Jedni ojcowie z synami polują, inni łowią ryby, my zmuszamy dzieci do wykrzesania z siebie energii potężniejszej niż są to w stanie zrobić dorośli. Każda rodzina ma swoje uświęcone tradycje.
Lokal był opuszczony. Znałem go, podobnie jak większość Nokturnu, którego mapa wryła się w moją pamięć już nieodwracalnie tworząc z tych brudnych uliczek obraz, który przywoływałem, gdy myślałem o domu. Na szczęście mieszkałem wystarczająco daleko od Gwiezdnego Proroka, by nie martwić się ewentualnymi konsekwencjami przetrzymywania dzieci w trakcie anomalii w piwnicy. Przy odrobinie szczęście zdążę zamienić się w czarną mgłę i uciec destrukcyjnej sile, jaką mogliśmy przez przypadek stworzyć. Wliczaliśmy to w straty. Naszych żyć już nie.
- Pięknie - przyznałem nieco sarkastycznie. Zgasiłem papierosa na parapecie i spojrzałem nieco krytycznym okiem na budynek. Nie znałem się specjalnie na architekturze, więc trudno było mi określić styl, w jakim został zbudowany, ale nie o cieszenie oczu ornamentami wszak się rozchodziło. Ufałem Ramseyowi, że znalazł miejsce odpowiednie, teraz mogłem przekonać się o tym na własne oczy. Faktycznie, dawny sklep wyglądał jakby mógł nadać się na tymczasowy przytułek dla przyszłych obskurusów. Odrobina pracy powinna wystarczyć, by w pełni dostosować go do naszych potrzeb, a odpowiednie rozesłanie wieści, do kogo teraz należy po Nokturnie, zapewni nam względny spokój. Nie chcieliśmy tu przecież nieproszonych gości. Przekroczyłem próg w ślad za synem, szkoło zachrzęściło pod stopami, gdy na nim stanąłem, ale oprócz tego wewnątrz było cicho, zimno i ciemno. Czyli idealnie.
Lokal był opuszczony. Znałem go, podobnie jak większość Nokturnu, którego mapa wryła się w moją pamięć już nieodwracalnie tworząc z tych brudnych uliczek obraz, który przywoływałem, gdy myślałem o domu. Na szczęście mieszkałem wystarczająco daleko od Gwiezdnego Proroka, by nie martwić się ewentualnymi konsekwencjami przetrzymywania dzieci w trakcie anomalii w piwnicy. Przy odrobinie szczęście zdążę zamienić się w czarną mgłę i uciec destrukcyjnej sile, jaką mogliśmy przez przypadek stworzyć. Wliczaliśmy to w straty. Naszych żyć już nie.
- Pięknie - przyznałem nieco sarkastycznie. Zgasiłem papierosa na parapecie i spojrzałem nieco krytycznym okiem na budynek. Nie znałem się specjalnie na architekturze, więc trudno było mi określić styl, w jakim został zbudowany, ale nie o cieszenie oczu ornamentami wszak się rozchodziło. Ufałem Ramseyowi, że znalazł miejsce odpowiednie, teraz mogłem przekonać się o tym na własne oczy. Faktycznie, dawny sklep wyglądał jakby mógł nadać się na tymczasowy przytułek dla przyszłych obskurusów. Odrobina pracy powinna wystarczyć, by w pełni dostosować go do naszych potrzeb, a odpowiednie rozesłanie wieści, do kogo teraz należy po Nokturnie, zapewni nam względny spokój. Nie chcieliśmy tu przecież nieproszonych gości. Przekroczyłem próg w ślad za synem, szkoło zachrzęściło pod stopami, gdy na nim stanąłem, ale oprócz tego wewnątrz było cicho, zimno i ciemno. Czyli idealnie.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Znalezienie tego miejsca i wejście w jego posiadanie o krok zbliżyło ich do osiągnięcia celu, do właściwych prac nad dziećmi, Czasy były niespokojne, a anomalie, które najsilniej dotykały niepanujące nad własną magią pociechy zwiększały zagrożenie, które już i tak w przypadku planowanego eksperymentu było horrendalnie wysokie. Umiejscowienie byłego sklepu wydawało mu się idealne, z dala od kluczowych punktów, które odwiedzali, niefortunnie dość blisko sklepu Borgina&Burksa, ale jeśli cokolwiek pójdzie nie tak i lokal wybuchnie, zawali ze sobą również znajdujące się nieopodal przejście na Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Optymistycznie, może zbyt pewnie siebie zakładał zawczasu sukces. Wierzył, że uda im się odpowiednio przygotować to miejsce, zabezpieczyć przed nieproszonymi gośćmi, przed ucieczką więźniów, przed nieudanymi próbami i smrodem zgnilizny, bo gdy umrą ich ciał będzie trzeba się pozbyć.
Rozejrzał się pobieżnie, był już tu wcześniej, kiedy spotkał się z właścicielem i wypytywał o formalności. Dziś to miało się zakończyć. Dla niego zbędna formalność — klucze i tak zostaną wymienione na nowe, nie potrzebowali ich do szczęścia, a żaden zamek nie uchroni czarodzieja przed wtargnięciem do środka, potrzebowali do tego zaklęć; rzekomy akt własności, z pewnością niedbale spisany na kolanie. Nie spodziewał się po tym niczego szczególnego, wystarczyło, by jego nazwisko znalazło się w ministerialnym rejestrze własności.
— Panie Warbeck — zwrócił się do niego, usłyszawszy skrzypienie podłogi na wejściu. Odwrócił się w jego kierunku; oczekiwali go, liczył, że szybko dopełnią wszystkich formalności i zostawi ich samych. Chciał pokazać Ignotusowi piwnicę — wydawała mu się idealna do tego, co szykowali. Nie mógł się doczekać ujrzenia jego miny, przeczuwał, że mu się spodoba, choć towarzyszył temu lekki dreszczyk niepewności; wszak leżące na ziemi łańcuchy mogły przywodzić wspomnienia z Tower. — Możemy?— przejść do finalizacji tego, o czym rozmawialiśmy. Mieszek monet ciążył w jego kieszeni, nie zamierzał go jednak dobyć, póki mężczyzna nie złoży swojego podpisu na tym wyświechtanym pergaminie.
Mężczyzna zbliżył się, choć zachował pewien dystans, pozostając po przeciwległej stronie tego, co pozostało po sklepowym kontuarze. Wyciągnął ciężki pęk żelaznych kluczy, ułożył je na blacie, a zaraz potem wyjął zwój.
Rozejrzał się pobieżnie, był już tu wcześniej, kiedy spotkał się z właścicielem i wypytywał o formalności. Dziś to miało się zakończyć. Dla niego zbędna formalność — klucze i tak zostaną wymienione na nowe, nie potrzebowali ich do szczęścia, a żaden zamek nie uchroni czarodzieja przed wtargnięciem do środka, potrzebowali do tego zaklęć; rzekomy akt własności, z pewnością niedbale spisany na kolanie. Nie spodziewał się po tym niczego szczególnego, wystarczyło, by jego nazwisko znalazło się w ministerialnym rejestrze własności.
— Panie Warbeck — zwrócił się do niego, usłyszawszy skrzypienie podłogi na wejściu. Odwrócił się w jego kierunku; oczekiwali go, liczył, że szybko dopełnią wszystkich formalności i zostawi ich samych. Chciał pokazać Ignotusowi piwnicę — wydawała mu się idealna do tego, co szykowali. Nie mógł się doczekać ujrzenia jego miny, przeczuwał, że mu się spodoba, choć towarzyszył temu lekki dreszczyk niepewności; wszak leżące na ziemi łańcuchy mogły przywodzić wspomnienia z Tower. — Możemy?— przejść do finalizacji tego, o czym rozmawialiśmy. Mieszek monet ciążył w jego kieszeni, nie zamierzał go jednak dobyć, póki mężczyzna nie złoży swojego podpisu na tym wyświechtanym pergaminie.
Mężczyzna zbliżył się, choć zachował pewien dystans, pozostając po przeciwległej stronie tego, co pozostało po sklepowym kontuarze. Wyciągnął ciężki pęk żelaznych kluczy, ułożył je na blacie, a zaraz potem wyjął zwój.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Gwiezdny Prorok, choć sprawiający wrażenie drogocennego przybytku, od dawna ciążył Henry’emu Warbeckowi na sumieniu. Nie mógł z nim nic zrobić, nikt nie był chętny na przejęcie tych kilku niewielkich, połączonych ze sobą pomieszczeń do zagospodarowania, do nadania im drugiego życia. Przyczyna tej niechęci była prosta – rozwijanie jakiegokolwiek biznesu tuż pod nosem Borgin&Burkesa było samobójstwem, strzeleniem sobie samemu zaklęciem niewybaczalnym prosto w skroń. Wzdychał więc, chrząkając za chwilę i kręcąc burym wąsem, rozmytym wzrokiem czytając nowe wydanie Proroka Codziennego, odhaczając w swojej głowie kolejne z zadań codziennej rutyny.
List z propozycją wykupienia lokalu miał być dla niego okazją do pozbycia się niepotrzebnego, ale wciąż upominającego się o uwagę ciężaru. Jego dzieci prowadziły własne interesy, mniej lub bardziej legalne i zupełnie nie interesowały się, czy stary ojciec ma jakiekolwiek problemy ze swoimi obowiązkami, do których dopełnienia się zobowiązał – całkiem mimo swojej woli, ale o tym wiedział już tylko on sam.
Długie, kościste palce obracały jeden z kluczy, gdy starzec na swoich trzech nogach kroczył w stronę dobrze znanej sobie okolicy Gwiezdnego Proroka. Gdy jego obute stopy stanęły na schodkach, a oczy dostrzegły znajome drzwi, których zamek, delikatna gałka, był przekręcony, wiedział już, że chętni na zakup byli wewnątrz. Wszedł więc do środka, spojrzeniem nieco mętnych, błękitnych oczu omiótł główną pomieszczenie. Zastukał laską w podłogę nie po to, by zwrócić na siebie ich uwagę (na pewno pierwsi go zauważyli), a raczej po to, by sprawdzić, jak drewniana podłoga przetrwała próbę czasu. Ręka lekko mu drżała, ale broda była uniesiona z dumą. Skinął im głową z szacunkiem.
– Oczywiście. Henry Warbeck – podał Ignotusowi swoją dłoń, dla formalności podając ją również Ramseyowi, już się znali, gest był tylko powitaniem. Oparł swoją laskę o kant lady, którą w czasach świetności okupowali klienci. Jako pierwsze z kieszeni wyjął klucze – czarne, proste, ale z widocznymi żłobieniami przy krawędziach. – Symbolika nikomu jeszcze nie zaszkodziła – powiedział ciężkim, starczym głosem, za chwilę dokładając do tego zwój, który jeszcze dzisiaj rano spisywał jego syn, kręcąc przy tym nosem, ale ostatecznie zgadzając się na pomoc ojcu, i czarne, krucze pióro. Nie miał zamiaru ich oszukiwać w dopełnianiu transakcji. Pozbywał się tego sklepu jak niechcianego gościa, który zbyt wiele czasu spędził w progach jego domu i opróżnił zdecydowanie za dużo kieliszków. - Wystarczy podpisać. Kwota jest odliczona? Jakieś pytania, panowie?
List z propozycją wykupienia lokalu miał być dla niego okazją do pozbycia się niepotrzebnego, ale wciąż upominającego się o uwagę ciężaru. Jego dzieci prowadziły własne interesy, mniej lub bardziej legalne i zupełnie nie interesowały się, czy stary ojciec ma jakiekolwiek problemy ze swoimi obowiązkami, do których dopełnienia się zobowiązał – całkiem mimo swojej woli, ale o tym wiedział już tylko on sam.
Długie, kościste palce obracały jeden z kluczy, gdy starzec na swoich trzech nogach kroczył w stronę dobrze znanej sobie okolicy Gwiezdnego Proroka. Gdy jego obute stopy stanęły na schodkach, a oczy dostrzegły znajome drzwi, których zamek, delikatna gałka, był przekręcony, wiedział już, że chętni na zakup byli wewnątrz. Wszedł więc do środka, spojrzeniem nieco mętnych, błękitnych oczu omiótł główną pomieszczenie. Zastukał laską w podłogę nie po to, by zwrócić na siebie ich uwagę (na pewno pierwsi go zauważyli), a raczej po to, by sprawdzić, jak drewniana podłoga przetrwała próbę czasu. Ręka lekko mu drżała, ale broda była uniesiona z dumą. Skinął im głową z szacunkiem.
– Oczywiście. Henry Warbeck – podał Ignotusowi swoją dłoń, dla formalności podając ją również Ramseyowi, już się znali, gest był tylko powitaniem. Oparł swoją laskę o kant lady, którą w czasach świetności okupowali klienci. Jako pierwsze z kieszeni wyjął klucze – czarne, proste, ale z widocznymi żłobieniami przy krawędziach. – Symbolika nikomu jeszcze nie zaszkodziła – powiedział ciężkim, starczym głosem, za chwilę dokładając do tego zwój, który jeszcze dzisiaj rano spisywał jego syn, kręcąc przy tym nosem, ale ostatecznie zgadzając się na pomoc ojcu, i czarne, krucze pióro. Nie miał zamiaru ich oszukiwać w dopełnianiu transakcji. Pozbywał się tego sklepu jak niechcianego gościa, który zbyt wiele czasu spędził w progach jego domu i opróżnił zdecydowanie za dużo kieliszków. - Wystarczy podpisać. Kwota jest odliczona? Jakieś pytania, panowie?
I show not your face but your heart's desire
Nokturn był wspaniałym miejscem na robienie tego, na co ma się ochotę tak, by jednocześnie nikt się do tego nie przyczepił, a może nawet ważniejsze - nawet o tym nie wiedział. Jednocześnie stan posiadania tu czegokolwiek nie znaczył zupełnie nic, jeśli nie potrafiło się tego obronić własnym nazwiskiem. Nie dlatego że Nokturn był wylęgarnią złodziei i oszustów, nie był. Ale rządziła tu jedna podstawowa zasada - prawo silniejszego. Galeony były tylko jedną z walut, jakimi tu operowano i to wcale nie najważniejszą ani nawet nie najcenniejszą. Przysługi, obietnice, słowa i groźby, nazwiska, spojrzenia i różdżki, respekt, tylko to potrafiło otworzyć odpowiednie drzwi. Wielu było głupców, którzy myśleli, że pełną sakiewką podbiją cały świat. Tutaj jednak nie działały prawa zewnętrzne, by chronić swoją własność przed tubylcami ministerialne akty własności nie wystarczyły. Były za to w sam raz, by trzymać ludzi z zewnątrz z daleka. Żeby jednocześnie ci z wewnątrz również nie wtykali nosa w nieswoje sprawy na szczęście wyznaczyło nazwisko. Ramseya czy moje, to nie miało znaczenia. Grunt, że oboje byliśmy zdolni utrzymać intruzów na dystans. Czego ewidentnie nie potrafił Henry Warbeck.
- Ignotus Mulciber - ścisnąłem wyciągniętą dłoń odpowiadając na uprzejme zachowanie równie kurtuazyjnym gestem. Nie wpatrywałem się w mężczyznę zbyt uważnie skupiając się na wnętrzu lokalu, oglądając dokładniej zniszczone przez czas i złe traktowanie pozostałości mebli czy odpadający od ścian tynk. Nie musiało być tu na szczęście ładnie. Nie otwieraliśmy salonu mody Parkinson. Jeżeli nasz eksperyment się nie powiedzie niewielkie dziury w ścianach będą naszym ostatnim zmartwieniem.
- Symbolika, doprawdy? - Uniosłem brew wracając wzrokiem do poprzedniego niebawem właściciela Gwiezdnego Proroka. - Jak często pojawiają się tutaj nieproszeni goście? - Sprecyzowałem tylko na chwilę wędrując wzrokiem w kierunku ciemnego klucza, którego odbiór pozostawiłem Ramseyowi. Jakby na to nie spojrzeć - to miał być jego lokal, kupiony za jego pieniądze, ostatecznie, choć niewiele to wszak na Nokturnie znaczyło, jego imię będzie widniało na akcie własności.
- Jeszcze tylko jedno - odezwałem się ponownie - ile osób na stałe mieszka w okolicy?
Im mniej, tym lepiej. I dla nich, i dla nas.
- Ignotus Mulciber - ścisnąłem wyciągniętą dłoń odpowiadając na uprzejme zachowanie równie kurtuazyjnym gestem. Nie wpatrywałem się w mężczyznę zbyt uważnie skupiając się na wnętrzu lokalu, oglądając dokładniej zniszczone przez czas i złe traktowanie pozostałości mebli czy odpadający od ścian tynk. Nie musiało być tu na szczęście ładnie. Nie otwieraliśmy salonu mody Parkinson. Jeżeli nasz eksperyment się nie powiedzie niewielkie dziury w ścianach będą naszym ostatnim zmartwieniem.
- Symbolika, doprawdy? - Uniosłem brew wracając wzrokiem do poprzedniego niebawem właściciela Gwiezdnego Proroka. - Jak często pojawiają się tutaj nieproszeni goście? - Sprecyzowałem tylko na chwilę wędrując wzrokiem w kierunku ciemnego klucza, którego odbiór pozostawiłem Ramseyowi. Jakby na to nie spojrzeć - to miał być jego lokal, kupiony za jego pieniądze, ostatecznie, choć niewiele to wszak na Nokturnie znaczyło, jego imię będzie widniało na akcie własności.
- Jeszcze tylko jedno - odezwałem się ponownie - ile osób na stałe mieszka w okolicy?
Im mniej, tym lepiej. I dla nich, i dla nas.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Im szybciej uda im się załatwić formalne sprawy tym lepiej. Sprawniej będą mogli przystąpić do poszukiwań właściwych obiektów badań, a raczej eksperymentów, z których sami nie wiedzieli co wyniknie. Wróżył im pomyślność, przynajmniej częściową. Jeśli uda się zgromadzić odpowiednią ilość materiału, miesiące praktyk przerodzą się w lata, ale prędzej czy później potwierdzą lub obalą stworzone hipotezy. Nauka wymagała poświęceń i czasu, a jedynym ograniczeniem tego drugiego były nadchodzące zdarzenia. Nie chciał go bezsensownie trwonić, nie był rozrzutny, zależało mu by jak najszybciej podpisać dokument, którego wartość dla niego samego była znikoma. Nim podjął decyzję o jego zakupie rozważał inne możliwości — ta okazała się jednak najbardziej kusząca i bezpieczna. Jeśli proces ruszy, nie będą chcieli go przerwać, nie będą mogli dopuścić do tego, by ktokolwiek niepowołany zainteresował się tematem i im w tym przeszkodził. Zajmowanie cudzych powierzchni nie gwarantowało im bezpieczeństwa, którego potrzebowali, by doprowadzić plany do końca.
Pozostała jeszcze jedna kwestia.
— Musze wprowadzić zmianę — zakomunikował, zatrzymując się przy kontuarze, gdy Warbeck wyciągnął pergamin i pióro. Nie czekając na czyjkolwiek sprzeciw chwycił pióro i na akcie własności przekreślił swoje imię, zamiast niego wpisując swojego ojca. Nie kierowały nim sentymenty, takie rozwiązanie wydało mu się słuszne. Był pracownikiem Ministerstwa Magii. Nie mógł sobie pozwolić na oficjalne powiązania z Aleją Śmiertelnego Nokturnu. Nie teraz, gdy jego osoba pozostawała jeszcze tak mało znacząca w Departamencie Tajemnic, nie po tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Najbliższe tygodnie skierują oczy przełożonych na niego, a gdy opuszczą Azkaban, gdy przejmą kontrolę nad dementorami, ktoś przypomni sobie o raportach, które wykradł z archiwum. Nie chciał stawać w cieniu podejrzeń nawet jedną piętą.
Spojrzał na Warbecka tylko przelotem, to na Ignotusie skupił swoą uwagę, gdy podawał mu krucze pióro, bowiem to on, zgodnie ze spisaną umową miał złożyć podpis i stać się pełnoprawnym właścicielem niegdyś błyszczącego dobrą sławą Gwiezdnego Proroka. Sam wyciągnął mieszek złotych monet, zatrzymał go jednak w dłoni.
— Kwota jest odliczona — poinformował sprzedawcę rzeczowo, by po chwili odpowiedzieć częściowo na pytanie Ignotusa. — Dwoje wyprowadziło się przed czterema dniami.— Wiedział to, bo sam się o to postarał. Nie znał reszty, tę dwójkę spotkał, gdy przyszedł obejrzeć to miejsce po raz pierwszy.— Istnieje lub istniało jakieś drugie wejście?— Nie pytał o drzwi, te by dostrzegł, gdy oglądał budynek. W niektórych kamienicach znajdowały się włazy w podłodze, niewiele z nich była jednak jeszcze użyteczna. Jeśli kiedyś coś takiego się tu znajdowało, a zostało zlikwidowane, powinni widzieć.
Pozostała jeszcze jedna kwestia.
— Musze wprowadzić zmianę — zakomunikował, zatrzymując się przy kontuarze, gdy Warbeck wyciągnął pergamin i pióro. Nie czekając na czyjkolwiek sprzeciw chwycił pióro i na akcie własności przekreślił swoje imię, zamiast niego wpisując swojego ojca. Nie kierowały nim sentymenty, takie rozwiązanie wydało mu się słuszne. Był pracownikiem Ministerstwa Magii. Nie mógł sobie pozwolić na oficjalne powiązania z Aleją Śmiertelnego Nokturnu. Nie teraz, gdy jego osoba pozostawała jeszcze tak mało znacząca w Departamencie Tajemnic, nie po tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Najbliższe tygodnie skierują oczy przełożonych na niego, a gdy opuszczą Azkaban, gdy przejmą kontrolę nad dementorami, ktoś przypomni sobie o raportach, które wykradł z archiwum. Nie chciał stawać w cieniu podejrzeń nawet jedną piętą.
Spojrzał na Warbecka tylko przelotem, to na Ignotusie skupił swoą uwagę, gdy podawał mu krucze pióro, bowiem to on, zgodnie ze spisaną umową miał złożyć podpis i stać się pełnoprawnym właścicielem niegdyś błyszczącego dobrą sławą Gwiezdnego Proroka. Sam wyciągnął mieszek złotych monet, zatrzymał go jednak w dłoni.
— Kwota jest odliczona — poinformował sprzedawcę rzeczowo, by po chwili odpowiedzieć częściowo na pytanie Ignotusa. — Dwoje wyprowadziło się przed czterema dniami.— Wiedział to, bo sam się o to postarał. Nie znał reszty, tę dwójkę spotkał, gdy przyszedł obejrzeć to miejsce po raz pierwszy.— Istnieje lub istniało jakieś drugie wejście?— Nie pytał o drzwi, te by dostrzegł, gdy oglądał budynek. W niektórych kamienicach znajdowały się włazy w podłodze, niewiele z nich była jednak jeszcze użyteczna. Jeśli kiedyś coś takiego się tu znajdowało, a zostało zlikwidowane, powinni widzieć.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Henry nie pamiętał już tego lokalu takim, jakim zastał go teraz. Rzadko tu przychodził – rzadko, żeby nie powiedzieć wcale. Doglądał go od święta we własnej osobie, jego syn robił to za niego, jeśli doszły go słuchy, że w starym budynku zalęgło się zbiorowisko uzależnionych od wideł; w tym wypadku przeganianie ich pozostawiał w rękach dziedzica, bo sam, czego był świadomy, nie miał zbyt wielkiego autorytetu, który umożliwiłby wyjść z całego problemu bez szwanku. Henry’emu Warbeckowi mimo wszystko nie spieszyło się, by promień czyjegoś zaklęcia wcisnął go do trumny. Dlatego pokojowe i ugodowe załatwianie odebrania Gwiezdnego Proroka stawiał ponad wszystkie inne możliwe rozwiązania. Z pewna ulgą uścisnął dłoń Ignotusa. To pierwszy krok do szybszego powrotu do domu, włożenia zmęczonych stóp w ulubione kapcie i przywołanie ciężkiej, ciemnej filiżanki pełnej herbaty wprost do swojej dłoni.
Ciemna, drewniana laska zastukała raz, po dłuższej chwili drugi, informując o przemieszczeniu się Henry’ego z miejsca na miejsca. Rozejrzał się po głównym pomieszczeniu. Wspomnienia odżywały, dziedzictwo przenoszone z rąk do rąk i linia owego dziedzictwa, która urwała się niespodziewanie. Niewykorzystany potencjał miejsca, które mogło być (gdyby nie kilka kłód rzucanych pod nogi i prawdziwa potęga monopolizująca cały rynek) prawdziwym skarbem na ciemnym dnie londyńskiego oceanu.
– Spis lokatorów od dawna nie był mi dostarczany na bieżąco. Mój syn od czasu do czasu zajmuje się przeganianiem nieproszonych gości, którzy myszkują w Proroku – odparł spokojnie, zdając relację z rutyny ostatnich miesięcy. – Zazwyczaj to uzależnieni. Ćpuny – najwidoczniej to słowo zbyt obco dla niego brzmiało. Kilka liter przekazanych przez syna. „To tylko ćpuny, ojcze”. – Nie sądzę, by mieli panowie z nimi problemy.
Przeniósł wodniste oczy na dokument, gdzie dokonywano zmian. Dojrzał zakreślane zwiniętym pismem nowego imienia. Ignotus. Nic zdrożnego. Nic, co wzbudziłoby niepokój. Syn przepisuje dokument z siebie na swojego ojca. Nie dociekał motywów, ale nie sądził, by za czynnością krył się sentyment albo forma sprezentowania mężczyźnie niebanalnego prezentu na dzień ojca.
Jego spojrzenie spoczęło na twarzy Ramzeya. Powoli pokiwał głową i poprowadził ich w głąb pomieszczenia, na koniec laską wskazując na ścianę przed nimi.
– To stary i dobrze znany mechanizm – powiedział, nie odwracając się w ich stronę. Puknął knykciem kościstego palca w płaskorzeźbę węża wyrysowaną przy drzwiach. Rozwierała szczęki w wiecznej woli zaatakowania intruza. – Głowa węża, jego ogon dwa razy – drewno odpowiedziało na trzy stuknięcia różdżką, zamek kliknął sykliwie niczym stary mechanizm, na który magia zadziałała jak oliwa. Drzwi odsunęły się, ukazując wąskie przejście i kręte schody prowadzące w dół. Wskazał im je końcem laski. – Na dole znajduje się niewielka pracownia, gdzie mój dziad tworzył swoje niewielkie dzieła sztuki. Nie tylko, jak mogą się panowie domyślić. Na samym dole po prawej znajdują się stare, hebanowe drzwi. Mocne, wytrzymałe. To drzwi dające wyjście po drugiej stronie budynku, na uliczkę niedaleko opuszczonego teatru, niewielkie pustkowie zajmowane głównie przez szczury. Mógłbym w czymś jeszcze służyć?
Ciemna, drewniana laska zastukała raz, po dłuższej chwili drugi, informując o przemieszczeniu się Henry’ego z miejsca na miejsca. Rozejrzał się po głównym pomieszczeniu. Wspomnienia odżywały, dziedzictwo przenoszone z rąk do rąk i linia owego dziedzictwa, która urwała się niespodziewanie. Niewykorzystany potencjał miejsca, które mogło być (gdyby nie kilka kłód rzucanych pod nogi i prawdziwa potęga monopolizująca cały rynek) prawdziwym skarbem na ciemnym dnie londyńskiego oceanu.
– Spis lokatorów od dawna nie był mi dostarczany na bieżąco. Mój syn od czasu do czasu zajmuje się przeganianiem nieproszonych gości, którzy myszkują w Proroku – odparł spokojnie, zdając relację z rutyny ostatnich miesięcy. – Zazwyczaj to uzależnieni. Ćpuny – najwidoczniej to słowo zbyt obco dla niego brzmiało. Kilka liter przekazanych przez syna. „To tylko ćpuny, ojcze”. – Nie sądzę, by mieli panowie z nimi problemy.
Przeniósł wodniste oczy na dokument, gdzie dokonywano zmian. Dojrzał zakreślane zwiniętym pismem nowego imienia. Ignotus. Nic zdrożnego. Nic, co wzbudziłoby niepokój. Syn przepisuje dokument z siebie na swojego ojca. Nie dociekał motywów, ale nie sądził, by za czynnością krył się sentyment albo forma sprezentowania mężczyźnie niebanalnego prezentu na dzień ojca.
Jego spojrzenie spoczęło na twarzy Ramzeya. Powoli pokiwał głową i poprowadził ich w głąb pomieszczenia, na koniec laską wskazując na ścianę przed nimi.
– To stary i dobrze znany mechanizm – powiedział, nie odwracając się w ich stronę. Puknął knykciem kościstego palca w płaskorzeźbę węża wyrysowaną przy drzwiach. Rozwierała szczęki w wiecznej woli zaatakowania intruza. – Głowa węża, jego ogon dwa razy – drewno odpowiedziało na trzy stuknięcia różdżką, zamek kliknął sykliwie niczym stary mechanizm, na który magia zadziałała jak oliwa. Drzwi odsunęły się, ukazując wąskie przejście i kręte schody prowadzące w dół. Wskazał im je końcem laski. – Na dole znajduje się niewielka pracownia, gdzie mój dziad tworzył swoje niewielkie dzieła sztuki. Nie tylko, jak mogą się panowie domyślić. Na samym dole po prawej znajdują się stare, hebanowe drzwi. Mocne, wytrzymałe. To drzwi dające wyjście po drugiej stronie budynku, na uliczkę niedaleko opuszczonego teatru, niewielkie pustkowie zajmowane głównie przez szczury. Mógłbym w czymś jeszcze służyć?
I show not your face but your heart's desire
Przekreślenie imienia Ramseya na akcie własności nie wzbudzało we mnie szczególnie zdziwienia. Może jedynie o tyle, że nie poinformował mnie o tym zamiarze wcześniej, ale z drugiej strony, wcale nie musiał. Nie zamierzałem pytać go, skąd taka hojność po jego stronie, nie podejrzewałem syna o nadludzkie sentymenty. Zamiast tego podejrzewałem i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że zupełnie słusznie, że kierowały nim tylko i wyłącznie względy bezpieczeństwa. Ktoś, kto pracuje w Ministerstwie Magii, na pozycji niewymownego nie powinien mieć zbyt wielu powiązań z Nokturnem. Nie takich, które łatwo dało się wyśledzić. A akt własności był chyba jednym z najoczywistszych związków, jaki nadgorliwy auror mógłby sobie wyobrazić. Oboje z Ramseyem wiedzieliśmy, kto za Proroka płacił i oboje wiedzieliśmy, do kogo będzie należeć - do małych dzieci, których jedynym przeznaczeniem jest śmierć w męczarniach. O tym obecnemu właścicielowi nie zamierzałem naturalnie niczego mówić. On nie musiał o niczym wiedzieć. Chwyciłem odłożone pióro i krótkim pociągnięciem podpisałem akt własności. Pieniądze zostały przekazane, a lokal w świetle prawa stał się w całości mój. Co nie zmieniło wcale tego, że zacząłem się tu czuć jak domu dla przykładu. Do tego długa droga, na samym początku należy rzucić odpowiednie zaklęcia ochronne. Ale to za chwilę. Kiwnąłem tylko głową na zapewnienie Ramseya o sąsiadach i na obszerne wyjaśnienie Warbecka. Z ćpunami sobie poradziliśmy, w pewnym sensie mieliśmy nawet doświadczenie. W milczeniu ruszyłem za mężczyzną przyglądając się ukrytemu przejściu. Mechanizm doprawdy oczywisty i banalny, ale za to jak genialny w swojej prostocie. Uśmiechnąłem się blado na widok schodów znajdujących się przed nami. Wyglądało na to, że nasze tajemnice pozostaną w rzeczy samej tajemnicami.
- Hebanowe drzwi zamykane są na klucz czy też trzeba znać jakiś bardziej skomplikowany mechanizm?
Dobrze byłoby, gdyby dzieci tutaj trzymane nie wiedziały nic o dodatkowych wyjściach. O wyjściach w ogóle. Miały tu zostać do samego końca naszego eksperymentu, który w swych założeniach nie przewidywał, że wyjdą z tego cało.
- Rozumiem, że nieproszeni goście wchodzili frontowym wejściem? - Spojrzałem na mężczyznę skrzętnie korzystając z jego chęci do służenia pomocą. - To drugie wyjście nie jest powszechnie znaną nokturnową ciekawostką?
To nie była żadna tajemnica, że na Nokturnie ludziom zależy przede wszystkim na dyskrecji i tym, by nikt niepowołany nie wtykał w cudze sprawy swojego za długiego nosa. W gruncie rzeczy w pytaniu nie było nic podejrzanego, podejrzane byłoby wręcz jego niezadanie.
- Hebanowe drzwi zamykane są na klucz czy też trzeba znać jakiś bardziej skomplikowany mechanizm?
Dobrze byłoby, gdyby dzieci tutaj trzymane nie wiedziały nic o dodatkowych wyjściach. O wyjściach w ogóle. Miały tu zostać do samego końca naszego eksperymentu, który w swych założeniach nie przewidywał, że wyjdą z tego cało.
- Rozumiem, że nieproszeni goście wchodzili frontowym wejściem? - Spojrzałem na mężczyznę skrzętnie korzystając z jego chęci do służenia pomocą. - To drugie wyjście nie jest powszechnie znaną nokturnową ciekawostką?
To nie była żadna tajemnica, że na Nokturnie ludziom zależy przede wszystkim na dyskrecji i tym, by nikt niepowołany nie wtykał w cudze sprawy swojego za długiego nosa. W gruncie rzeczy w pytaniu nie było nic podejrzanego, podejrzane byłoby wręcz jego niezadanie.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pozostawiwszy dokument do podpisania Ignotusowi, oddalił się od kontuaru, by spojrzeć na węża, jeszcze nim stary Warbeck o nim wspomniał. Patrzył na niego dłuższą chwilę, zupełnie jakby podziwiał kunszt i wykonanie — lecz w rzeczywistości nie obchodziła go banalna forma mechanizmu, a jego skuteczność. Interesowały go szczegóły, nie oczywistości, które widać gołym okiem. Pochylił się, spoglądając rozwścieczonemu wężowi prosto w wyłupiaste ślepia. Wyglądał tak, jakby lada moment miał zostać tchnięty nowym życiem, a w tedy nikt nie zdołałby uchronić się przed jego atakiem. Był przygotowany do zadania ostatecznego, śmiertelnego ciosu.
— Będziemy musieli bardzo dokładnie obejrzeć to miejsce, kiedy pan Warbeck nas już opuści — powiedział do swojego ojca melodyjnie i lekko, nie odwracając się przez ramię. Zamiast tego wyciągnął rękę i pogładził palcami płaskorzeźbę. Nim przyprowadzą tu dzieci, jeszcze nim zaczną zabezpieczać to miejsce przed działaniem magii, będą musieli odnaleźć wszystkie zakamarki i mankamenty. Dzieci, które zostaną tu zamknięte będą dotykać wszystkiego, a w najgorszych chwilach swojego życia, bliskie szaleństwa i na skraju psychicznej wytrzymałości, może i zaczną wydrapywać ściany i rwać podłogi. Musieli znać każdy kąt, w którym się będą chciały ukryć i każdą szczelinę, przez którą będą mogły uciec. Na samą myśl o tym wszystkim poczuł rosnące podniecenie. O zapachu strachu w powietrzu, o krzykach, szlochach i czarnej magii, która będzie przemieniać ich drobne ciała w inkubatory skumulowanej mocy. Uśmiech skierowany wyłącznie do samego siebie, pełen zadowolenia i lekkiej ekscytacji, zmienił jego twarz na całkiem przyjazną. Spojrzał na mężczyzn za sobą, nie kryjąc swojego stanu. — Doskonale.— Pozwolił byłemu właścicielowi zademonstrować sposób otwierania włazu, a później bez większego namysłu stanął na schodach. Nie wyciągnął różdżki od razu, lecz miał ją przy sobie, trzymając cały czas blisko lewy nadgarstek. — To chyba już wszystko, może pan zostawić ten rozdział za sobą. Dobrze wykorzystamy to miejsce — zapewnił go, ściszając stopniowo głos. Powoli zszedł na dół, szybko znikając w grobowych ciemnościach. Nie przerażał go mrok. Schodził po schodach, tak długo, aż nie poczuł ich końca, a jego stopy nie stanęły na starej, skrzypiącej podłodze, pod którą prawdopodobnie był tylko beton lub nawet ziemia. Czuł zapach wilgoci, stęchlizny, ale i wielu dziwnych i nierozpoznanych rzeczy, choć były to nuty ostre i charakterystyczne dla czegoś, czego nie potrafił nazwać lub przywołać z własnej pamięci.
Nie czuł się w obowiązku odprowadzania Warbecka do wyjścia. Sięgnął po różdżkę i skierował ją przed siebie, szepcząc inkantację Lumos, aby zobaczyć, co przyniesie ze sobą odrobina światła. To musiało być idealne miejsce na nowy dom i wspólny grób dla wszystkich małych dzieci, które przyczynią się do prawdziwego przełomu w naukach o czarnej magii.
— Będziemy musieli bardzo dokładnie obejrzeć to miejsce, kiedy pan Warbeck nas już opuści — powiedział do swojego ojca melodyjnie i lekko, nie odwracając się przez ramię. Zamiast tego wyciągnął rękę i pogładził palcami płaskorzeźbę. Nim przyprowadzą tu dzieci, jeszcze nim zaczną zabezpieczać to miejsce przed działaniem magii, będą musieli odnaleźć wszystkie zakamarki i mankamenty. Dzieci, które zostaną tu zamknięte będą dotykać wszystkiego, a w najgorszych chwilach swojego życia, bliskie szaleństwa i na skraju psychicznej wytrzymałości, może i zaczną wydrapywać ściany i rwać podłogi. Musieli znać każdy kąt, w którym się będą chciały ukryć i każdą szczelinę, przez którą będą mogły uciec. Na samą myśl o tym wszystkim poczuł rosnące podniecenie. O zapachu strachu w powietrzu, o krzykach, szlochach i czarnej magii, która będzie przemieniać ich drobne ciała w inkubatory skumulowanej mocy. Uśmiech skierowany wyłącznie do samego siebie, pełen zadowolenia i lekkiej ekscytacji, zmienił jego twarz na całkiem przyjazną. Spojrzał na mężczyzn za sobą, nie kryjąc swojego stanu. — Doskonale.— Pozwolił byłemu właścicielowi zademonstrować sposób otwierania włazu, a później bez większego namysłu stanął na schodach. Nie wyciągnął różdżki od razu, lecz miał ją przy sobie, trzymając cały czas blisko lewy nadgarstek. — To chyba już wszystko, może pan zostawić ten rozdział za sobą. Dobrze wykorzystamy to miejsce — zapewnił go, ściszając stopniowo głos. Powoli zszedł na dół, szybko znikając w grobowych ciemnościach. Nie przerażał go mrok. Schodził po schodach, tak długo, aż nie poczuł ich końca, a jego stopy nie stanęły na starej, skrzypiącej podłodze, pod którą prawdopodobnie był tylko beton lub nawet ziemia. Czuł zapach wilgoci, stęchlizny, ale i wielu dziwnych i nierozpoznanych rzeczy, choć były to nuty ostre i charakterystyczne dla czegoś, czego nie potrafił nazwać lub przywołać z własnej pamięci.
Nie czuł się w obowiązku odprowadzania Warbecka do wyjścia. Sięgnął po różdżkę i skierował ją przed siebie, szepcząc inkantację Lumos, aby zobaczyć, co przyniesie ze sobą odrobina światła. To musiało być idealne miejsce na nowy dom i wspólny grób dla wszystkich małych dzieci, które przyczynią się do prawdziwego przełomu w naukach o czarnej magii.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Henry Warbeck odliczał oddechy do chwili, gdy będzie mógł wyjść z Gwiezdnego Proroka, zostawiając swoją historię, nieszczęsne dziedzictwo za sobą. Czekał na niego ciepły dom, bezpieczny, pozbawiony pytań o kolejne elementy przybytku, o których warto było wiedzieć, żeby trzymać kłopoty na długość choćby i ramienia. Nie okazywał jednak swojego pośpiechu, za bardzo zależało mu na tym, żeby odpowiednio zająć się kupcami i wyjść stąd w jednym kawałku.
Popatrzył na swoich gości, spuszczając dłoń z wyrzeźbionej, smukłej sylwetki węża, wzrokiem powędrował w stronę hebanowych drzwi. Były proste, nadzwyczaj zwyczajne, wskazujące, jakby po ich otwarciu oczom miały ukazać się regały po sam sufit pozastawiane słoikami z przetworami domowej roboty.
– Do zamka pasuje klucz, który dałem panu – zerknął na Ramseya – tuż po sfinalizowaniu naszej transakcji. Muszą panów przestrzec – służą tylko i wyłącznie jako wyjście. Nie można przez nie wejść, ponieważ po ich zamknięciu od wewnątrz wtapiają się w ścianę. Po drugiej stronie nie ma bliźniaczego zamka. Więc tak, pan Mulciber ma rację, wszystkie konflikty mój dziad uciszał przy wejściu frontalnym. Do tej pory nikt nie odkrył hebanowych drzwi – tylko one były stworzone z hebanu. Stary Warbeck wierzył, że to drewno miało ogromne zdolności w pochłanianiu wszelkich zaklęć gwarantujących bezpieczeństwo. – I sądzę, że nikt ich nie odkryje, jeśli panowie o to zadbają.
Wrócił się do głównego pomieszczenia, żeby obaj bez przeszkód rozejrzeli się wśród przejść, które im pokazał. Sam po raz ostatni rozejrzał się po ścianach – ścianach pełnych luk i przejaśnień, świadectw minionych lat, kilogramów nazbieranego kurzu, przez który kręciło go w nosie jak od tych wszystkich eliksirów polepszających sprawność, którymi poił się co ranek. Zmrużył powieki, kumulując w sobie coraz więcej niepotrzebnych myśli i wspomnień dotyczących tego miejsca. Wzrok powędrował w stronę źródła głosu, który pozostawił po sobie wyjątkowo dobrą radę dla starego czarodzieja. Może pan zostawić ten rozdział za sobą.
– Tak – odpowiedział, wciąż w zamyśle. – Mam nadzieję, że lokal sprosta oczekiwaniom. – instynktownie sięgnął po sakiewkę pełną galeonów i schował ją za szatę, ufając, że jej poły ukryją ciężar. – Życzę powodzenia, panowie.
Drzwi skrzypnęły lekko, kiedy Henry za nimi znikał.
| zt dla Henryka Łęckiego
Popatrzył na swoich gości, spuszczając dłoń z wyrzeźbionej, smukłej sylwetki węża, wzrokiem powędrował w stronę hebanowych drzwi. Były proste, nadzwyczaj zwyczajne, wskazujące, jakby po ich otwarciu oczom miały ukazać się regały po sam sufit pozastawiane słoikami z przetworami domowej roboty.
– Do zamka pasuje klucz, który dałem panu – zerknął na Ramseya – tuż po sfinalizowaniu naszej transakcji. Muszą panów przestrzec – służą tylko i wyłącznie jako wyjście. Nie można przez nie wejść, ponieważ po ich zamknięciu od wewnątrz wtapiają się w ścianę. Po drugiej stronie nie ma bliźniaczego zamka. Więc tak, pan Mulciber ma rację, wszystkie konflikty mój dziad uciszał przy wejściu frontalnym. Do tej pory nikt nie odkrył hebanowych drzwi – tylko one były stworzone z hebanu. Stary Warbeck wierzył, że to drewno miało ogromne zdolności w pochłanianiu wszelkich zaklęć gwarantujących bezpieczeństwo. – I sądzę, że nikt ich nie odkryje, jeśli panowie o to zadbają.
Wrócił się do głównego pomieszczenia, żeby obaj bez przeszkód rozejrzeli się wśród przejść, które im pokazał. Sam po raz ostatni rozejrzał się po ścianach – ścianach pełnych luk i przejaśnień, świadectw minionych lat, kilogramów nazbieranego kurzu, przez który kręciło go w nosie jak od tych wszystkich eliksirów polepszających sprawność, którymi poił się co ranek. Zmrużył powieki, kumulując w sobie coraz więcej niepotrzebnych myśli i wspomnień dotyczących tego miejsca. Wzrok powędrował w stronę źródła głosu, który pozostawił po sobie wyjątkowo dobrą radę dla starego czarodzieja. Może pan zostawić ten rozdział za sobą.
– Tak – odpowiedział, wciąż w zamyśle. – Mam nadzieję, że lokal sprosta oczekiwaniom. – instynktownie sięgnął po sakiewkę pełną galeonów i schował ją za szatę, ufając, że jej poły ukryją ciężar. – Życzę powodzenia, panowie.
Drzwi skrzypnęły lekko, kiedy Henry za nimi znikał.
| zt dla Henryka Łęckiego
I show not your face but your heart's desire
Milcząco potwierdziłem słowa Ramseya skinieniem głowy. Musieliśmy dokładnie wiedzieć, co za miejsce mój syn właśnie nabył na moje imię. To co planowaliśmy było niebezpieczne, wymagało olbrzymiej dyskrecji i zaskoczenia wynikające z nieznajomości budynku, który obraliśmy na miejsce naszego małego eksperymentu. Przyglądałem się wszystkim pomieszczeniom bardzo uważnie zastanawiając się, jakich niemiłych niespodzianek poza niechcianymi gośćmi mogliśmy się tu spodziewać. Z tym drugim bowiem z pewnością sobie poradzimy, nie wątpiłem w to.
- To bardzo dobrze - podsumowałem jedynie zapewnienie Warbecka o tym, co podejrzewaliśmy. Tajne wyjście może okazać się potrzebne, choć dużo lepiej by było, gdyby nikt poza mną i Ramseyem z niego nie mógł korzystać. Coś z pewnością trzeba będzie w tej kwestii poradzić. Ale to nie dopóki poprzedni właściciel lokalu plątał nam się pod nogami.
- Do widzenia - uśmiechnąłem się lekko ściskając dłoń mężczyzny i zamykając za nim drzwi, kiedy opuścił mój lokal.
- Wygląda obiecująco - przyznałem, gdy wreszcie byliśmy z Ramseyem sam na sam. Konieczne było rzucenie na niego kilku zaklęć, co oczywiste, przystosowanie go do naszych celów, umeblowanie, ale to wydawało się niezbyt skomplikowane. Znalezienie odpowiedniego miejsca było najtrudniejszym etapem. Miejsce wystarczająco odludne i bezpieczne, niebudzące zainteresowania, a przy tym dostatecznie duże. Wyglądało na to, że Ramseyowi świetnie się to udało.
- To dobre miejsce - skierowałem się do środka pomieszczenia przyglądając się ścianom, z których zeszła już farba. - Może być użyteczne także na przyszłość - dziwnie było ponownie zapuszczać korzenie. W Tower zdawało się, że nigdy więcej nie będzie mi to już dane.
Korzystając ze światła rzucanego przez różdżkę Ramseya obejrzałem miejsce dokładniej. Wyglądało jak opuszczony i dawno zapomniany sklep. Ale przy odrobinie wyobraźni potrafił stać się domem dla kilku dzieci.
- Będziemy musieli wydzielić pokoje dla dzieci, przynajmniej dwa, żeby same się nie pozabijały. Jakieś miejsce do przeprowadzania badań, łazienka i kuchnia - nie mogły ani umrzeć z głodu, ani przesadnie śmierdzieć. - I najlepiej rzucić imperiusa na kogoś, kto zostanie ich niańką - bo ja nie zamierzałem wychowywać nie swoich dzieci. Za możliwość wychowania własnych synów gotów byłem oddać wiele, podobnego sentymentu nie miałem jednak w stosunku do cudzych bachorów.
- To bardzo dobrze - podsumowałem jedynie zapewnienie Warbecka o tym, co podejrzewaliśmy. Tajne wyjście może okazać się potrzebne, choć dużo lepiej by było, gdyby nikt poza mną i Ramseyem z niego nie mógł korzystać. Coś z pewnością trzeba będzie w tej kwestii poradzić. Ale to nie dopóki poprzedni właściciel lokalu plątał nam się pod nogami.
- Do widzenia - uśmiechnąłem się lekko ściskając dłoń mężczyzny i zamykając za nim drzwi, kiedy opuścił mój lokal.
- Wygląda obiecująco - przyznałem, gdy wreszcie byliśmy z Ramseyem sam na sam. Konieczne było rzucenie na niego kilku zaklęć, co oczywiste, przystosowanie go do naszych celów, umeblowanie, ale to wydawało się niezbyt skomplikowane. Znalezienie odpowiedniego miejsca było najtrudniejszym etapem. Miejsce wystarczająco odludne i bezpieczne, niebudzące zainteresowania, a przy tym dostatecznie duże. Wyglądało na to, że Ramseyowi świetnie się to udało.
- To dobre miejsce - skierowałem się do środka pomieszczenia przyglądając się ścianom, z których zeszła już farba. - Może być użyteczne także na przyszłość - dziwnie było ponownie zapuszczać korzenie. W Tower zdawało się, że nigdy więcej nie będzie mi to już dane.
Korzystając ze światła rzucanego przez różdżkę Ramseya obejrzałem miejsce dokładniej. Wyglądało jak opuszczony i dawno zapomniany sklep. Ale przy odrobinie wyobraźni potrafił stać się domem dla kilku dzieci.
- Będziemy musieli wydzielić pokoje dla dzieci, przynajmniej dwa, żeby same się nie pozabijały. Jakieś miejsce do przeprowadzania badań, łazienka i kuchnia - nie mogły ani umrzeć z głodu, ani przesadnie śmierdzieć. - I najlepiej rzucić imperiusa na kogoś, kto zostanie ich niańką - bo ja nie zamierzałem wychowywać nie swoich dzieci. Za możliwość wychowania własnych synów gotów byłem oddać wiele, podobnego sentymentu nie miałem jednak w stosunku do cudzych bachorów.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wygląda obiecująco, rzekł jego ojciec, a Ramsey uśmiechnął się do siebie, rozglądając po piwnicy. Tak było, zapowiadało się dobrze, wszystko szło po jego myśli nadzwyczaj gładko. Rozpoczynali nowy rozdział w historii czarnej magii, podejmowali trud badań, o którym innym się nawet nie śniło. I czynili to obaj, nakierowując swoje twarze na migający w oddali sukces. Kiedy jedynym pozostawionym na ziemi śladem będzie ostatni z ich dziedziców, to nazwisko będzie znane; być może w wąskich kręgach, a może wszystkim. Zapiszą się tym, czego dokonali, bo o tym, jacy byli za życia po wielu latach wreszcie się zapomni.
Oświetlał złocącą się w mroku różdżką zawilgotniałe ściany, oglądając należącą do nich od tej chwili przestrzeń, a w końcu odwrócił się do Ignotusa, swojego ojca, by spojrzeć na jego twarz. Był ciekaw co myślał, co czuł w tej chwili. Czy to było podekscytowanie? Czy może niepokój przed tym, co nastąpi? A może ulgę, że nastały czasy o wiele mniej spokojne od tych, które spędził w Tower, lecz o wiele ciekawsze i pozwalające mu na życie, którego nie zdążył przeżyć.
Nie wiedząc czemu, w jego głosie usłyszał nie tyle aprobatę, co pochwałę.
— Dalsze perspektywy zrodziły w twojej głowie już jakiś pomysł?— Z pewnością to miejsce w przyszłości może się przydać; choć jeszcze sam nie wiedział do czego. Aleja Śmiertelnego Nokturnu dawała wiele możliwości, pozwalała ukryć się i zaszyć, a lokal taki jak ten, z odpowiednim rozkładem pomieszczeń i drzwiami, które można uznać za pomocne w sytuacjach kryzysowych mógł stać się wartościową kryjówką — choć sam nie zakładał, aby kiedykolwiek mieli się przed kim ukrywać. Rośli w siłę, z dnia na dzień czuli jak czarna magia pcha ich ku chwale. — Na czas ich przybycia wszystko będzie gotowe — zapewnił go; to tylko kwestia kilku machnięć różdżką i odpowiedniego pracownika. Wystarczająco sprawnego, niezbyt inteligentnego i takiego, za którym nikt nie zatęskni, kiedy bezwładnie wpadnie do Tamizy i pomknie niesiony nurtem do morza. — Porozmawiam z Cassandrą, może zechce ich doglądać — wszak z pewnością będą potrzebować opieki uzdrowiciela, który nie pozwoli im umrzeć za szybko. — Magnus Rowle może by się nadał. Ma dzieci w tym wieku — wspomniał mniej poważnie, uśmiechając się pod nosem. — Zgodziłem się, by zdobył dla nas podstawowe informacje na temat obskurodzicieli. Ma dość pokaźną bibliotekę, a jeśli nie znajdzie nic interesującego w jej zakamarkach z pewnością będzie umiał znaleźć mniej dostępne źródła.
Można mu było wiele zarzucić, lecz nie brak wiedzy z zakresu historii magii. Mógł kiedyś natknąć się na teksty o obskurusach, które na początkowym etapie badań z pewnością okazałyby się pomocne. Zatrzymał wzrok na starszym Mulciberze — zdawało mu się, że nie darzył jego kuzyna sympatią. Zastanawiał się tylko, czy wynikało to z wyjątkowej arogancji arystokraty, czy nazwiska, które niegdyś było Ignotusowi bliskie. A jemu samemu — wcale; choć wbrew temu po matce odziedziczył wiele. — Masz na oku jakąś konkretną, pełną empatii i instynktu macierzyńskiego osobę?— Uniósł brew, powracając do niego wolnym, niemalże bezszelestnym krokiem. Zatrzymał się przed nim, patrząc mu w oczy — ciemne, w przeciwieństwie do jego własnych; o głębokim, pełnym wszystkiego i niczego zarazem spojrzeniu. Przemknął przelotnie wzrokiem po dłuższych, srebrzystych włosach, nieco opadniętych, szczupłych ramionach. Graham był do niego bardzo podobny.
Uśmiechnął się szeroko i klepnął go w ramię, lekko choć z mocą, energią i zadowoleniem z pogranicza lekkiej ekscytacji, a następnie ruszył na schody.
Oświetlał złocącą się w mroku różdżką zawilgotniałe ściany, oglądając należącą do nich od tej chwili przestrzeń, a w końcu odwrócił się do Ignotusa, swojego ojca, by spojrzeć na jego twarz. Był ciekaw co myślał, co czuł w tej chwili. Czy to było podekscytowanie? Czy może niepokój przed tym, co nastąpi? A może ulgę, że nastały czasy o wiele mniej spokojne od tych, które spędził w Tower, lecz o wiele ciekawsze i pozwalające mu na życie, którego nie zdążył przeżyć.
Nie wiedząc czemu, w jego głosie usłyszał nie tyle aprobatę, co pochwałę.
— Dalsze perspektywy zrodziły w twojej głowie już jakiś pomysł?— Z pewnością to miejsce w przyszłości może się przydać; choć jeszcze sam nie wiedział do czego. Aleja Śmiertelnego Nokturnu dawała wiele możliwości, pozwalała ukryć się i zaszyć, a lokal taki jak ten, z odpowiednim rozkładem pomieszczeń i drzwiami, które można uznać za pomocne w sytuacjach kryzysowych mógł stać się wartościową kryjówką — choć sam nie zakładał, aby kiedykolwiek mieli się przed kim ukrywać. Rośli w siłę, z dnia na dzień czuli jak czarna magia pcha ich ku chwale. — Na czas ich przybycia wszystko będzie gotowe — zapewnił go; to tylko kwestia kilku machnięć różdżką i odpowiedniego pracownika. Wystarczająco sprawnego, niezbyt inteligentnego i takiego, za którym nikt nie zatęskni, kiedy bezwładnie wpadnie do Tamizy i pomknie niesiony nurtem do morza. — Porozmawiam z Cassandrą, może zechce ich doglądać — wszak z pewnością będą potrzebować opieki uzdrowiciela, który nie pozwoli im umrzeć za szybko. — Magnus Rowle może by się nadał. Ma dzieci w tym wieku — wspomniał mniej poważnie, uśmiechając się pod nosem. — Zgodziłem się, by zdobył dla nas podstawowe informacje na temat obskurodzicieli. Ma dość pokaźną bibliotekę, a jeśli nie znajdzie nic interesującego w jej zakamarkach z pewnością będzie umiał znaleźć mniej dostępne źródła.
Można mu było wiele zarzucić, lecz nie brak wiedzy z zakresu historii magii. Mógł kiedyś natknąć się na teksty o obskurusach, które na początkowym etapie badań z pewnością okazałyby się pomocne. Zatrzymał wzrok na starszym Mulciberze — zdawało mu się, że nie darzył jego kuzyna sympatią. Zastanawiał się tylko, czy wynikało to z wyjątkowej arogancji arystokraty, czy nazwiska, które niegdyś było Ignotusowi bliskie. A jemu samemu — wcale; choć wbrew temu po matce odziedziczył wiele. — Masz na oku jakąś konkretną, pełną empatii i instynktu macierzyńskiego osobę?— Uniósł brew, powracając do niego wolnym, niemalże bezszelestnym krokiem. Zatrzymał się przed nim, patrząc mu w oczy — ciemne, w przeciwieństwie do jego własnych; o głębokim, pełnym wszystkiego i niczego zarazem spojrzeniu. Przemknął przelotnie wzrokiem po dłuższych, srebrzystych włosach, nieco opadniętych, szczupłych ramionach. Graham był do niego bardzo podobny.
Uśmiechnął się szeroko i klepnął go w ramię, lekko choć z mocą, energią i zadowoleniem z pogranicza lekkiej ekscytacji, a następnie ruszył na schody.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uśmiechnąłem się lekko do siebie rozglądając się po zniszczonym pomieszczeniu. Nie byłem sentymentalny. Ale w czasach, gdy siedziałem zamknięty pod ziemią, bez nawet okna wychodzącego na niebo, dużo myślałem o tym, jak będzie wyglądać moje życie po wyjściu. O tym, kim będzie mój syn, o tym, kim będę ja. W tamtych planach, nie mających w sobie nic z jasnowidztwa, nie było kamienicy na Nokturnie, nie było zamieniania dzieci w obskurusy. I nie było też Ramseya. Ale w pewnym sensie, było podobne do wyobrażeń o odwiedzinach u Grahama. W pewien pokrętny i nieco ironiczny sposób, oglądałem właśnie mieszkanie dla dzieci wybrane wspólnie z synem. Tylko nie miały to być moje wnuki. Nie planowałem tu Lysandry wpuścić nawet na chwilę. Dopóki nie dorośnie.
- Wiele rzeczy lub ludzi można by to całkiem bezpiecznie ukryć. Jeżeli Cassandra nie straci klientów, możemy też pomyśleć o konkurencji dla Paliczków - zauważyłem poniekąd żartobliwie. Jakby jednak na to nie spojrzeć, byliśmy w miejscu, w którym prędzej sprzedałbym mebel z ludzkich żeber niż ozdobny wazon. Chyba że obłożony klątwą. Przez chwilę zastanowiłem się nawet, czy koniecznie trzeba by robić meble. Jedzenie ludzkiego mięsa było tabu, ale zdecydowanie pasowałoby do wielu ukrywających się w ciemnych uliczkach Nokturnu ludzi.
- Nie przyprowadzaj tu tylko Lysandry - ostrzegłem jedynie Ramseya wiedząc, że i Cassandrze odradzi przychodzenie tu z małą wieszczką. Chodziło o jej bezpieczeństwo. Ten argument zawsze przemawiał do upartej uzdrowicielki. Zadumałem się dłuższą chwilę nad słowami syna.
- Siedząc w Tower i obmyślając liczne, barwne i bolesne sposoby, na które planowałem zabić twoją matkę ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że jakiś Rowle będzie tytułował mnie swoim wujkiem - przyznałem uczciwie z lekkim rozbawieniem. Pomoc Magnusa mogła okazać się nieoceniona, nie było łatwo zaimponować Ramseyowi wiedzą. Skoro ktoś to zrobił, musiał znać się na rzeczy, albo przynajmniej mieć zasobną biblioteczkę. Choć stawiałem na to pierwsze. W badaniach nie mógł uczestniczyć ktoś, co do kogo istniały jakiekolwiek wątpliwości. Byłoby to zbyt niebezpieczne. Planowaliśmy igrać ze śmiercionośną magią.
- Tak się składa, że poznałem całkiem uroczą uzdrowicielkę o wdzięcznym imieniu Poppy. Obawiam się, że jednak może nie być chętna do współpracy - odpowiedziałem już wchodząc po schodach, z uśmiechem na ustach, czerpiąc nieznaną mi wcześniej radość na widok ekscytacji swojego dziecka. Może nie wszystkie urocze chwila bycia ojcem przepadły tak całkiem. Z tą myślą, gdy ułamek chwili już minął, wyszedłem za Ramseyem z Proroka wdzięczny, ze widzi przyszłość, nie zaś moje myśli.
ztx2
- Wiele rzeczy lub ludzi można by to całkiem bezpiecznie ukryć. Jeżeli Cassandra nie straci klientów, możemy też pomyśleć o konkurencji dla Paliczków - zauważyłem poniekąd żartobliwie. Jakby jednak na to nie spojrzeć, byliśmy w miejscu, w którym prędzej sprzedałbym mebel z ludzkich żeber niż ozdobny wazon. Chyba że obłożony klątwą. Przez chwilę zastanowiłem się nawet, czy koniecznie trzeba by robić meble. Jedzenie ludzkiego mięsa było tabu, ale zdecydowanie pasowałoby do wielu ukrywających się w ciemnych uliczkach Nokturnu ludzi.
- Nie przyprowadzaj tu tylko Lysandry - ostrzegłem jedynie Ramseya wiedząc, że i Cassandrze odradzi przychodzenie tu z małą wieszczką. Chodziło o jej bezpieczeństwo. Ten argument zawsze przemawiał do upartej uzdrowicielki. Zadumałem się dłuższą chwilę nad słowami syna.
- Siedząc w Tower i obmyślając liczne, barwne i bolesne sposoby, na które planowałem zabić twoją matkę ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że jakiś Rowle będzie tytułował mnie swoim wujkiem - przyznałem uczciwie z lekkim rozbawieniem. Pomoc Magnusa mogła okazać się nieoceniona, nie było łatwo zaimponować Ramseyowi wiedzą. Skoro ktoś to zrobił, musiał znać się na rzeczy, albo przynajmniej mieć zasobną biblioteczkę. Choć stawiałem na to pierwsze. W badaniach nie mógł uczestniczyć ktoś, co do kogo istniały jakiekolwiek wątpliwości. Byłoby to zbyt niebezpieczne. Planowaliśmy igrać ze śmiercionośną magią.
- Tak się składa, że poznałem całkiem uroczą uzdrowicielkę o wdzięcznym imieniu Poppy. Obawiam się, że jednak może nie być chętna do współpracy - odpowiedziałem już wchodząc po schodach, z uśmiechem na ustach, czerpiąc nieznaną mi wcześniej radość na widok ekscytacji swojego dziecka. Może nie wszystkie urocze chwila bycia ojcem przepadły tak całkiem. Z tą myślą, gdy ułamek chwili już minął, wyszedłem za Ramseyem z Proroka wdzięczny, ze widzi przyszłość, nie zaś moje myśli.
ztx2
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14
Gwiezdny Prorok
Szybka odpowiedź