Gwiezdny Prorok
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
- [bylobrzydkobedzieladnie]
Gwiezdny Prorok
Dziś, pusty lokal mieszczący się na przeciwko cieszącego się wielką renomą wśród czarnoksiężników sklepu Borgina & Burkesa, niegdyś wypełniony był trupimi główkami, talizmanami, naszyjnikami z kruczych piór, dziecięcych kości i grzechotkami z ludzkich zębów. Magiczna sprzedaż akcesoriów służących do nekromancji — sztuki wskrzeszania umarłych, szła doskonale aż do schyłku ubiegłego wieku, kiedy to stary i zgorzkniały właściciel zniknął bez śladu, zamykając drzwi na siedem spustów. Choć sklep przypadł w spadku jego dzieciom, a później wnukom, już nigdy nie został otwarty, a mieszczące się w nim nierozkradzione towary nie stanęły ponownie w gablotach.
Lokal prywatny: zamkniętyOstatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:41, w całości zmieniany 1 raz
| początek lipca
Propozycja, jaką wysunął Magnus w swym liście, należała do tych niemożliwych do odrzucenia. Bynajmniej z powodu zagrożenia, jakie stanowił lord Rowle; nie martwiła się, że ewentualna odmowa mogłaby go zranić - po prostu nie mogła doczekać się badań prowadzonych przez Mulciberów. Tematyka obskurusów do niedawna pozostawała jej obca, ale gdy tylko została zaproszona do współpracy, poświęciła jej zgłębianiu cały wolny czas. Po opuszczeniu Azkabanu miała go sporo, czuła się słaba, potrzebowała samotności i odskoczni od powracających koszmarów. Zajęcie niespokojnych myśli czytaniem zakurzonych ksiąg oraz nauką pomagało przyśpieszyć proces leczenia duszy, mocno pokiereszowanej po bezpośrednim kontakcie z dementorami. Wyczekiwała każdego bodźca, mogącego wyrwać ją z pozycji skulonego, najeżonego zwierzęcia, skoncentrowanego na potwornych wspomnieniach. Perspektywa sprawdzenia swych umiejętności w zakresie obrony przed czarną magią szczerze ją ucieszyła, dając siły do opuszczenia Białej Willi.
Na Nokturnie pojawiła się, zgodnie z ustaleniami, wczesnym rankiem. Sprowadzone do Gwiezdnego Proroka dzieci jeszcze spały, co umożliwiało im zadbanie o zabezpieczenie innych pomieszczeń. Deirdre zmaterializowała się z czarnej mgły w zaułku, chwilę stojąc jeszcze w zimnym, zacinającym deszczu. Nienawidziła chłodu, miała na sobie zimową suknię i długie rękawiczki - Azkaban wypalił na jej skórze lodową powłokę, przejmującą ją dreszczami praktycznie non stop. Wilgotny, fantomowy całun, oblekający ją niepokojem: czuła się źle już długo, wrażenia odrobinę blakły z każdym dniem, ale nie była jeszcze w pełni sobą. Mimo tego zamierzała dać z siebie wszystko i na tyle, na ile była w stanie, pomóc w rzucaniu zaklęć ochronnych, mających stanowić barierę pomiędzy troskliwymi rodzicami a rozbrykanymi dziećmi.
Weszła przez drzwi na zapleczu i śmiało ruszyła wąskim korytarzem, udając się do większego z pomieszczeń, tego, które nie zostało jeszcze odpowiednio zabezpieczone. Podeszła do zabitego deskami okna, odruchowo - od dwóch tygodni w każdym budynku, w jakim się znalazła, szukała wyjścia, szyb, możliwości wyjrzenia na zewnątrz. Kamienny grobowiec Azkabanu uwrażliwił ją na poczucie uwięzienia a makabryczne wizje, w których zakuwano ją w kajdany i unieruchamiano, powracały silniej, gdy znajdowała się w pokoju bez okien. Odetchnęła powoli, starając się przyzwyczaić do wewnętrznego dyskomfortu. Przechyliła głowę na bok, zajmując drżące dłonie wykręcaniem długich włosów z wody. Krople opadały na zakurzoną podłogę coraz mniejszym strumieniem - cichym, usłyszała za sobą ciężkie, męskie kroki. Odwróciła się powoli, nieśpiesznie, na razie nie sięgając po różdżkę: do środka mógł dostać się tylko ktoś zaufany, a dziś spodziewała się tu wyłącznie Magnusa.
- Nie wiedziałam, że jesteś rannym ptaszkiem - powitała go uprzejmie, prostując się. Wilgotne kosmyki uderzyły o gruby kołnierz sukni: skupiła się na tym, by nie drżeć, nie okazywała słabości. - Myślę, że możemy zacząć od wzmocnienia się wzajemnie, zaklęcia przyniosłyby wtedy lepszy efekt - zaproponowała, wyciągając z kieszeni jakarandowe drewno. Obróciła je kilka razy w palcach: znała to zaklęcie, wychodziło jej nawet w mrokach Azkabanu: ale od tamtego czasu anomalie zdawały się nasilać, igrając nawet z najsilniejszymi czarodziejami. - Magicus extremos - szepnęła wyraźnie, unosząc różdżkę i koncentrując się na własnej magicznej mocy.
Propozycja, jaką wysunął Magnus w swym liście, należała do tych niemożliwych do odrzucenia. Bynajmniej z powodu zagrożenia, jakie stanowił lord Rowle; nie martwiła się, że ewentualna odmowa mogłaby go zranić - po prostu nie mogła doczekać się badań prowadzonych przez Mulciberów. Tematyka obskurusów do niedawna pozostawała jej obca, ale gdy tylko została zaproszona do współpracy, poświęciła jej zgłębianiu cały wolny czas. Po opuszczeniu Azkabanu miała go sporo, czuła się słaba, potrzebowała samotności i odskoczni od powracających koszmarów. Zajęcie niespokojnych myśli czytaniem zakurzonych ksiąg oraz nauką pomagało przyśpieszyć proces leczenia duszy, mocno pokiereszowanej po bezpośrednim kontakcie z dementorami. Wyczekiwała każdego bodźca, mogącego wyrwać ją z pozycji skulonego, najeżonego zwierzęcia, skoncentrowanego na potwornych wspomnieniach. Perspektywa sprawdzenia swych umiejętności w zakresie obrony przed czarną magią szczerze ją ucieszyła, dając siły do opuszczenia Białej Willi.
Na Nokturnie pojawiła się, zgodnie z ustaleniami, wczesnym rankiem. Sprowadzone do Gwiezdnego Proroka dzieci jeszcze spały, co umożliwiało im zadbanie o zabezpieczenie innych pomieszczeń. Deirdre zmaterializowała się z czarnej mgły w zaułku, chwilę stojąc jeszcze w zimnym, zacinającym deszczu. Nienawidziła chłodu, miała na sobie zimową suknię i długie rękawiczki - Azkaban wypalił na jej skórze lodową powłokę, przejmującą ją dreszczami praktycznie non stop. Wilgotny, fantomowy całun, oblekający ją niepokojem: czuła się źle już długo, wrażenia odrobinę blakły z każdym dniem, ale nie była jeszcze w pełni sobą. Mimo tego zamierzała dać z siebie wszystko i na tyle, na ile była w stanie, pomóc w rzucaniu zaklęć ochronnych, mających stanowić barierę pomiędzy troskliwymi rodzicami a rozbrykanymi dziećmi.
Weszła przez drzwi na zapleczu i śmiało ruszyła wąskim korytarzem, udając się do większego z pomieszczeń, tego, które nie zostało jeszcze odpowiednio zabezpieczone. Podeszła do zabitego deskami okna, odruchowo - od dwóch tygodni w każdym budynku, w jakim się znalazła, szukała wyjścia, szyb, możliwości wyjrzenia na zewnątrz. Kamienny grobowiec Azkabanu uwrażliwił ją na poczucie uwięzienia a makabryczne wizje, w których zakuwano ją w kajdany i unieruchamiano, powracały silniej, gdy znajdowała się w pokoju bez okien. Odetchnęła powoli, starając się przyzwyczaić do wewnętrznego dyskomfortu. Przechyliła głowę na bok, zajmując drżące dłonie wykręcaniem długich włosów z wody. Krople opadały na zakurzoną podłogę coraz mniejszym strumieniem - cichym, usłyszała za sobą ciężkie, męskie kroki. Odwróciła się powoli, nieśpiesznie, na razie nie sięgając po różdżkę: do środka mógł dostać się tylko ktoś zaufany, a dziś spodziewała się tu wyłącznie Magnusa.
- Nie wiedziałam, że jesteś rannym ptaszkiem - powitała go uprzejmie, prostując się. Wilgotne kosmyki uderzyły o gruby kołnierz sukni: skupiła się na tym, by nie drżeć, nie okazywała słabości. - Myślę, że możemy zacząć od wzmocnienia się wzajemnie, zaklęcia przyniosłyby wtedy lepszy efekt - zaproponowała, wyciągając z kieszeni jakarandowe drewno. Obróciła je kilka razy w palcach: znała to zaklęcie, wychodziło jej nawet w mrokach Azkabanu: ale od tamtego czasu anomalie zdawały się nasilać, igrając nawet z najsilniejszymi czarodziejami. - Magicus extremos - szepnęła wyraźnie, unosząc różdżkę i koncentrując się na własnej magicznej mocy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wszystko się ułoży. Częstowano go tym stwierdzeniem tak często, że z niegdyś ulubionej potrawy (Puszka Pandory powracała kołem w różnych mitologiach) pozostał już tylko niesmak. Który stawał mu kością w gardle, może nie przymuszając do padnięcia na kolana i wywołania torsji, lecz wywołujący znaczące obrzydzenie. Zbyt wyraźnie czuł śliską skórę i chrząstki nabiegłego krwią obiecującego frazesu, gładko wypadającego z przymilnych ust. Nakręcone katarynki: i on więc wpadł w tę rutynę kiwania brodatą głową, chociaż wnioski egoistycznie zostawił dla siebie. Należało mu się to po ludzku i zwyczajnie, musiał dobrze rozporządzić czasem, który nagle oszalał i liczył dni po swojemu. Dalej odsuwał od siebie Moirę - złote rady Deirdre wspaniałomyślnie zlekceważył - i zamykał się (w sobie) na klucz, nie chcąc oglądać nikogo. Szereg doświadczeń (zabawa u Crawleya czy przemiana w lotną czaplę?) nieco wyciszyła płomienny temperament, umieszczając Magnusa w zamku, jaki wybudował sobie jeszcze jako chłopiec. Problemy z dorastaniem deptały mu po piętach, ale pozostawał ślepy na intertekstualność w dziecięcych baśniach, bunkrując się wśród książek z wyższej półki (dosłownie), ściągając z biblioteki całe regały naukowych tomiszczy. Mógł wybudować z nich zamek, lecz ostatecznie powstała jedynie chwiejna wieża: do misternej konstrukcji zmyślnego architekta zdecydowanie wiele jej brakło.
Gabinet stał się sanktuarium ciszy, przerywanej tylko szelestem przewracanych stron i złowróżbnym tykaniem zegara: spierzchnięte usta w domyśle prosiły o papierosa, ale Magnus odmawiał, pogrążony w analitycznej lekturze książek, które były warte więcej niż dziewictwo wszystkich szlachcianek aspirujących do miana kobiety. Mariaże ustawiły się jako władza, a Rowle (zrobił to już raz), sprytnie oszczędzał sobie kłopotu, odnajdując doskonałe zastępstwo. Wysysał wiedzę z czarnych literek skrupulatnie, nie szczędząc wysiłku, gnąc kręgosłup nad poplamionymi kartami i krztusząc się kurzem - rekompensaty był pewny, a póki co zadowalał się poczynionymi przez siebie postępami. Powinien zawieruszyć gdzieś podziękowania dla Ramseya, ale odstawił ten bodziec w kąt, pamiętając jednak o realizacji.
Tak samo ważnej, jak pielęgnacja zawartego rozejmu - już nie, zawieszenia broni - dość istotnego, jeśli miał pokazywać się w Białej Wywernie (kalkulował, że tam przypadnie ich następne spotkanie) bez przygotowania obosiecznego ostrza. Ironiczny list był jednak szczerym zaproszeniem, chociaż Rowle nie zakładał niczego, koncentrując się znacząco bardziej na koniecznych krokach aniżeli hipotetycznej obecności Deirdre. Nie miał jeszcze szansy obejrzeć lokalu, więc pojawił się na Nokturnie pachnąc - prócz niedorzecznie drogą wodą kolońską - również podekscytowaniem. Oraz ciekawością, może nie pasującą do gęstej brody i sylwetki górującej nad znacznym procentem przechodniów. Do środka wszedł od strony podwórka, rozwalone kamienne schodki nie stanowiły przeszkody, a trzeszczące drzwi ustąpiły z łatwością - najwyraźniej, był mile widziany. Zignorował dreszcz przemykający po plecach, kiedy tuż za nim trzasnęła framuga, a korytarz wizualnie przemienił się w grobowiec. Zero świec, zero światła, jedynie wąskie promienie brzasku przebijające się przez szparę między drzwiami a podłogą. Tyle jednak starczyło, by namierzyć właściwą drogę: nie pozostawał też obojętny na inne zmysły. Dudnienie jego butów napotkało na kontratak szemrzących kropel, a w nozdrza uderzył go woń jaśminu - używała tych samych kosmetyków, czy tak pachniała, po prostu?
Otworzył usta, po czym zaraz je zamknął, prezentując ten niezbyt mądry obraz. Ich wspólna droga należała do historii, którą taktycznie zamierzał przemilczeć, nawet prowokowany. Kpiące już nie pamiętasz nie mieściło się w liście dozwolonych reakcji, więc spojrzał na nią bystro - żadnych śladów zmęczenia i cieni pod oczami, wypoczęcie i świeżość - z nieco pobłażliwym uśmiechem.
-Mam pracę i zobowiązania, Deirdre - odparł, rozglądając się dookoła z umiarkowanym zainteresowaniem. Szlacheckie, rycerskie, rodzinne - mogła wybierać do woli - gnicie w łożu do południa zresztą zupełnie mnie nie rajcuje - czytać też wolał przy biurku, opasłe tomiszcza nie sprawdzały się w konfiguracji z puchowym materacem - są też i dzieci, wkrótce się przekonasz, że nie zwracają uwagi na to, która jest godzina - dodał półżartem, choć przez eskalacje mocy nader często interweniował u swych córek. Głównie z obawy, by nie pozabijały się wzajemnie (sług mieli w bród), a wiedział, że jego słowo jest dla nich święte. O ile nie tyczy się budzenia rodziców przed wschodem słońca, prawie westchnął - rzucenie na drzwi sypialni odpowiedniego zaklęcia było strzałem w dziesiątkę, szkoda, że wpadł na to dopiero po trzech latach.
Kiwnął głową - ufał, musiał jej zaufać, więc rozluźnił mięśnie, nieco dziwnie czując się jednak patrząc, jak mierzy w niego różdżką. Ułamek sekundy, rozszerzone źrenice - nie wiedział(?) czemu, ale wyobraził sobie, jak miota w niego potężną klątwą - lecz prędko ogarnął go spokój, wycieszenie oraz rozchodzące się żyłami ciepło. Poczuł zastrzyk gorącej energii, dodającej magicznych sił - szedł za ciosem, dla odmiany kierując różdżkę na Deirdre.
-Magicus extremos - zadeklamował gładko, skupiając szczególną uwagę na swojej mocy, użyczeniu jej i rozproszeniu.
Gabinet stał się sanktuarium ciszy, przerywanej tylko szelestem przewracanych stron i złowróżbnym tykaniem zegara: spierzchnięte usta w domyśle prosiły o papierosa, ale Magnus odmawiał, pogrążony w analitycznej lekturze książek, które były warte więcej niż dziewictwo wszystkich szlachcianek aspirujących do miana kobiety. Mariaże ustawiły się jako władza, a Rowle (zrobił to już raz), sprytnie oszczędzał sobie kłopotu, odnajdując doskonałe zastępstwo. Wysysał wiedzę z czarnych literek skrupulatnie, nie szczędząc wysiłku, gnąc kręgosłup nad poplamionymi kartami i krztusząc się kurzem - rekompensaty był pewny, a póki co zadowalał się poczynionymi przez siebie postępami. Powinien zawieruszyć gdzieś podziękowania dla Ramseya, ale odstawił ten bodziec w kąt, pamiętając jednak o realizacji.
Tak samo ważnej, jak pielęgnacja zawartego rozejmu - już nie, zawieszenia broni - dość istotnego, jeśli miał pokazywać się w Białej Wywernie (kalkulował, że tam przypadnie ich następne spotkanie) bez przygotowania obosiecznego ostrza. Ironiczny list był jednak szczerym zaproszeniem, chociaż Rowle nie zakładał niczego, koncentrując się znacząco bardziej na koniecznych krokach aniżeli hipotetycznej obecności Deirdre. Nie miał jeszcze szansy obejrzeć lokalu, więc pojawił się na Nokturnie pachnąc - prócz niedorzecznie drogą wodą kolońską - również podekscytowaniem. Oraz ciekawością, może nie pasującą do gęstej brody i sylwetki górującej nad znacznym procentem przechodniów. Do środka wszedł od strony podwórka, rozwalone kamienne schodki nie stanowiły przeszkody, a trzeszczące drzwi ustąpiły z łatwością - najwyraźniej, był mile widziany. Zignorował dreszcz przemykający po plecach, kiedy tuż za nim trzasnęła framuga, a korytarz wizualnie przemienił się w grobowiec. Zero świec, zero światła, jedynie wąskie promienie brzasku przebijające się przez szparę między drzwiami a podłogą. Tyle jednak starczyło, by namierzyć właściwą drogę: nie pozostawał też obojętny na inne zmysły. Dudnienie jego butów napotkało na kontratak szemrzących kropel, a w nozdrza uderzył go woń jaśminu - używała tych samych kosmetyków, czy tak pachniała, po prostu?
Otworzył usta, po czym zaraz je zamknął, prezentując ten niezbyt mądry obraz. Ich wspólna droga należała do historii, którą taktycznie zamierzał przemilczeć, nawet prowokowany. Kpiące już nie pamiętasz nie mieściło się w liście dozwolonych reakcji, więc spojrzał na nią bystro - żadnych śladów zmęczenia i cieni pod oczami, wypoczęcie i świeżość - z nieco pobłażliwym uśmiechem.
-Mam pracę i zobowiązania, Deirdre - odparł, rozglądając się dookoła z umiarkowanym zainteresowaniem. Szlacheckie, rycerskie, rodzinne - mogła wybierać do woli - gnicie w łożu do południa zresztą zupełnie mnie nie rajcuje - czytać też wolał przy biurku, opasłe tomiszcza nie sprawdzały się w konfiguracji z puchowym materacem - są też i dzieci, wkrótce się przekonasz, że nie zwracają uwagi na to, która jest godzina - dodał półżartem, choć przez eskalacje mocy nader często interweniował u swych córek. Głównie z obawy, by nie pozabijały się wzajemnie (sług mieli w bród), a wiedział, że jego słowo jest dla nich święte. O ile nie tyczy się budzenia rodziców przed wschodem słońca, prawie westchnął - rzucenie na drzwi sypialni odpowiedniego zaklęcia było strzałem w dziesiątkę, szkoda, że wpadł na to dopiero po trzech latach.
Kiwnął głową - ufał, musiał jej zaufać, więc rozluźnił mięśnie, nieco dziwnie czując się jednak patrząc, jak mierzy w niego różdżką. Ułamek sekundy, rozszerzone źrenice - nie wiedział(?) czemu, ale wyobraził sobie, jak miota w niego potężną klątwą - lecz prędko ogarnął go spokój, wycieszenie oraz rozchodzące się żyłami ciepło. Poczuł zastrzyk gorącej energii, dodającej magicznych sił - szedł za ciosem, dla odmiany kierując różdżkę na Deirdre.
-Magicus extremos - zadeklamował gładko, skupiając szczególną uwagę na swojej mocy, użyczeniu jej i rozproszeniu.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dziwny grymas, odmalowujący się na twarzy Magnusa, nie umknął jej uwadze. Chciał powiedzieć coś, przed czym się powstrzymał - była z niego prawie dumna, wolała nie dociekać, co też chciał powiedzieć i czym zaznaczyć swoją władczość. Niedopasowaną do tego zakurzonego miejsca, w żadnym aspekcie nie przypominającą miejsca, w jakim dzieci mają spędzić szczęśliwie najbliższe tygodnie bądź miesiące. Ponura atmosfera, zabite deskami okna, skrzypiąca podłoga, odpadające ze ścian tapety - dobrze, że sprowadzone tu ofiary głęboko spały, inaczej z pewnością musieliby znosić zrozpaczone płacze przestraszonych dzieci. Oprócz siebie nawzajem, lecz - o dziwo - nie czuła dyskomfortu. Pogodziła się z ich przeszłością i szalonym zachowaniem Magnusa. Zaufanie mu wiele ją kosztowało, ale skoro uczynił to Czarny Pan, mogła i ona, wybaczając, ale nie zapominając. Czasem widziała w jego oczach dziki błysk, zapowiedź szaleństwa, szybko jednak tłumionego. Dorósł, dobrze; cieszyła się z tego, chciała mieć u swego boku mężczyzn silnych i zaangażowanych. Jako jedyna śmierciożerczyni potrzebowała stabilnego wsparcia, bezkompromisowej solidarności, pozwalającej im wspólnie osiągnąć niemożliwe. Tak jak w przypadku badań nad obskurusami: porywali się przecież na niemalże niemożliwe, ale była pewna, że misja Mulciberów się powiedzie.
Z ich drobną pomocą, polegającą także na zabezpieczaniu pomieszczeń. Odporność na wybuchy dziecięcej magii stanowiła istotną część badań: bez pewności, że pozostaną do końca obserwacji żywi, nie mogli skupiać się na wyciąganiu wniosków i analizach drzemiącej w zastraszonych dzieciach magii. Deirdre podchodziła do powierzonego im zadania poważnie, doceniając zaangażowanie Magnusa. Sprawy Rycerzy Walpurgii ponownie pozwoliły im na spotkanie się na neutralnej płaszczyźnie.
- Wkrótce się przekonam? - powtórzyła, marszcząc brwi i mierząc Magnusa pytającym, raczej chłodnym spojrzeniem. Nie zamierzała mieć dzieci, nie mogła mieć dzieci, nie chciała mieć dzieci; jej łono pozostawało martwe, zbyt długo podtruwane eliksirami antykoncepcyjnymi - a ona sama gardziła tymi nie w pełni ukształtowanymi czarodziejami. Wnioski nasuwały się same, nie rozumiała więc tego komentarza, pojawiającego się właściwie znikąd. Przełknęła jednak irytację, skupiając się na wzmacniającym zaklęciu. Potężnym, silnym, sama poczuła drżenie różdżki a blask, który objął w swe władanie Rowle'a na chwilę rozjaśnił pomieszczenie jasnoniebieską łuną. Zaklęcia obronne i wzmacniające wychodziły jej coraz lepiej, krytyka Tristana trafiła na podatny grunt, a dotknięta ambicja domagała się sprostaniu wymaganiom.
- Córki ciągle przychodzą ranem do twojego łoża? - spytała tonem niezobowiązującej pogawędki, nie wiedząc, jakie inne tematy mogłaby poruszyć bez ryzyka narażania się na irytację przewrażliwionego na swym punkcie lorda. Zerknęła w bok, czując, że i zaklęcie Magnusa pozwoliło na zaczerpnięcie dodatkowych sił. Nie było tak potężne, lecz dodało odrobinę mocy, dając jednocześnie nadzieję na skuteczne zabezpieczenie pomieszczeń. - Dobrze widzieć cię w doskonałym nastroju - dodała, ruszając do przodu - a gdy go mijała, spojrzała na niego z bliska, prosto w oczy, kontrolnie i pytająco; naprawdę chciała widzieć w nim sojusznika a nie wroga. - Bierzmy się więc do pracy - wygłosiła, unosząc różdżkę, tym razem nie w stronę Magnusa, a w stronę ścian pomieszczenia. Należało zakląć je tak, by nie pozwoliło uciec dzieciom, by zatrzymało je w środku, niezależnie od tego, co działoby się z ich torturowanymi ciałami. - Incarcerare - wychrypiała, mocno zaciskając opuszki palców na jakarandowym drewnie.
Z ich drobną pomocą, polegającą także na zabezpieczaniu pomieszczeń. Odporność na wybuchy dziecięcej magii stanowiła istotną część badań: bez pewności, że pozostaną do końca obserwacji żywi, nie mogli skupiać się na wyciąganiu wniosków i analizach drzemiącej w zastraszonych dzieciach magii. Deirdre podchodziła do powierzonego im zadania poważnie, doceniając zaangażowanie Magnusa. Sprawy Rycerzy Walpurgii ponownie pozwoliły im na spotkanie się na neutralnej płaszczyźnie.
- Wkrótce się przekonam? - powtórzyła, marszcząc brwi i mierząc Magnusa pytającym, raczej chłodnym spojrzeniem. Nie zamierzała mieć dzieci, nie mogła mieć dzieci, nie chciała mieć dzieci; jej łono pozostawało martwe, zbyt długo podtruwane eliksirami antykoncepcyjnymi - a ona sama gardziła tymi nie w pełni ukształtowanymi czarodziejami. Wnioski nasuwały się same, nie rozumiała więc tego komentarza, pojawiającego się właściwie znikąd. Przełknęła jednak irytację, skupiając się na wzmacniającym zaklęciu. Potężnym, silnym, sama poczuła drżenie różdżki a blask, który objął w swe władanie Rowle'a na chwilę rozjaśnił pomieszczenie jasnoniebieską łuną. Zaklęcia obronne i wzmacniające wychodziły jej coraz lepiej, krytyka Tristana trafiła na podatny grunt, a dotknięta ambicja domagała się sprostaniu wymaganiom.
- Córki ciągle przychodzą ranem do twojego łoża? - spytała tonem niezobowiązującej pogawędki, nie wiedząc, jakie inne tematy mogłaby poruszyć bez ryzyka narażania się na irytację przewrażliwionego na swym punkcie lorda. Zerknęła w bok, czując, że i zaklęcie Magnusa pozwoliło na zaczerpnięcie dodatkowych sił. Nie było tak potężne, lecz dodało odrobinę mocy, dając jednocześnie nadzieję na skuteczne zabezpieczenie pomieszczeń. - Dobrze widzieć cię w doskonałym nastroju - dodała, ruszając do przodu - a gdy go mijała, spojrzała na niego z bliska, prosto w oczy, kontrolnie i pytająco; naprawdę chciała widzieć w nim sojusznika a nie wroga. - Bierzmy się więc do pracy - wygłosiła, unosząc różdżkę, tym razem nie w stronę Magnusa, a w stronę ścian pomieszczenia. Należało zakląć je tak, by nie pozwoliło uciec dzieciom, by zatrzymało je w środku, niezależnie od tego, co działoby się z ich torturowanymi ciałami. - Incarcerare - wychrypiała, mocno zaciskając opuszki palców na jakarandowym drewnie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tak się składało, że jego pasją była historia: posiadał nieprzeciętną wiedzę, skrupulatnie uzupełnianą także o wydarzenia najnowsze. Wraz z profitem nosiło to jednak niepokojące znamię dla ich przeszłości, wypalonej piętnem nie tyle wspomnień (magia nie znała tu ograniczeń), ile właśnie tej złożonej namiętności. Dosłownie i w przenośni, uśmiechnął się z triumfem pod wąsem, zadowolony z niezwykle trafnego porównania, którym jednak nie podzielił się z nikim. Wspólna relacja była niewątpliwie bogata i on też taki pozostał, opływając w doświadczenie, czego odebrać mu nie mogła. I nie szło tu wcale (wbrew pozorom) o zabezpieczone klisze jej nagości, lecz wszystkie włókna wyrwane ze skórzanego sznura oplecionego wokół szyi. Zacisku z jego rąk, dementującego plotki i pomówienia; brutalne zderzenie z prawdą, które kosztowało Magnusa utratę panowania i parę ukłuć w środek, a Deirdre, znacznie przyziemniej - pięć palców barwiących jej szyję rodowym fioletem Rowle'ów. Odtwarzał sceny z ich pożycia nieczęsto, lecz regularnie, chcąc wyspecjalizować się w tej konkretnej epoce. Wyciągnąć wnioski. Służące przyszłości, tak jak i przeszłość miała jej podlegać. Przyszło im kroczyć ramię w ramię, wobec czego Magnus przyklasnął i dostosował się do warunków. Nazbyt płynnych, by urabiać je w formę, ale na tyle elastycznych, żeby pozwalał sobie na rezerwę.
Gwiezdny Prorok dawał mu miejsca aż nadto: obdrapane ściany prosiły się o komentarz na równi z miarowym dźwiękiem, dobywającym się z dziecięcych gardziołków. Spały jak aniołeczki, bezbronne ciałka złożone w jednym z pokojów, złożone w ofierze magii i nauce.
-Nie ty będziesz doglądać tych maleństw? - odparł, pytająco unosząc brew, wziął to za pewnik, idąc za stereotypowym ciosem. Skoro Ramsey nie zwrócił się do mnie... kpina ponownie została zatrzymana, chłodny ton Tsagairt ostudził niefrasobliwość Magnusa. Deirdre bez wątpienia potrafiła się uśmiechać, lecz wątpił, by nawet autoironiczne żarty ją ożywiły. Na pewno nie teraz, chociaż w oczach nie miała już pamiętnego, niepokojącego błysku, jaki zauważył podczas bankietu w Somerset House. Obowiązki mniejszego kalibru?
-Oczywiście, że nie - zaprzeczył ze zdziwieniem, spoglądając na kobietę z lekkim niedowierzaniem. Budzenie przez lepkie usta i małe nóżki teraz byłoby czymś nagannym - moje córki przypominają nieodpowiednio zabezpieczone rogi buchorożca. Sam do nich przychodzę, po tym, jak znalazłem je zapłakane w zamkniętej komnacie nad dwójką nieprzytomnych służących - wyjaśnił, rysując zarazem perspektywy utrzymywania eksperymentalnej gromadki. Nie był pesymistą, ale chętnie postawiłby worek złota, jak długo wytrzyma ta buda. I... zachodnia część ulicy.
Skinął głową - branie przychodziło mu z łatwością - a przy tym skinięciu, zatrzymał się na bladej dłoni Deirdre.
-Ładny pierścień - skomentował, od razu rozpoznał dobrą robotę, drogą, a przy tym z przyjemnością odkrył, jak mało go to obeszło. Skupienie się na zaklęciu pomogło, energia wydobyła się z niego i wsiąknęła w kobietę, pomnażając ich szanse na prędkie i efektowne wykonanie zadania.
-Arresto Momentum - zawtórował Tsagairt, stając plecami do niej i równocześnie unosząc różdżkę; zaklęcie całkiem sprytnie mogło zapobiec fizycznym katastrofom i porozbijanym główkom, z których każda była na wagę złota. Do czasu, a później... nawet jeszcze droższa, jeśli tylko badania zakońcżą się sukcesem.
Gwiezdny Prorok dawał mu miejsca aż nadto: obdrapane ściany prosiły się o komentarz na równi z miarowym dźwiękiem, dobywającym się z dziecięcych gardziołków. Spały jak aniołeczki, bezbronne ciałka złożone w jednym z pokojów, złożone w ofierze magii i nauce.
-Nie ty będziesz doglądać tych maleństw? - odparł, pytająco unosząc brew, wziął to za pewnik, idąc za stereotypowym ciosem. Skoro Ramsey nie zwrócił się do mnie... kpina ponownie została zatrzymana, chłodny ton Tsagairt ostudził niefrasobliwość Magnusa. Deirdre bez wątpienia potrafiła się uśmiechać, lecz wątpił, by nawet autoironiczne żarty ją ożywiły. Na pewno nie teraz, chociaż w oczach nie miała już pamiętnego, niepokojącego błysku, jaki zauważył podczas bankietu w Somerset House. Obowiązki mniejszego kalibru?
-Oczywiście, że nie - zaprzeczył ze zdziwieniem, spoglądając na kobietę z lekkim niedowierzaniem. Budzenie przez lepkie usta i małe nóżki teraz byłoby czymś nagannym - moje córki przypominają nieodpowiednio zabezpieczone rogi buchorożca. Sam do nich przychodzę, po tym, jak znalazłem je zapłakane w zamkniętej komnacie nad dwójką nieprzytomnych służących - wyjaśnił, rysując zarazem perspektywy utrzymywania eksperymentalnej gromadki. Nie był pesymistą, ale chętnie postawiłby worek złota, jak długo wytrzyma ta buda. I... zachodnia część ulicy.
Skinął głową - branie przychodziło mu z łatwością - a przy tym skinięciu, zatrzymał się na bladej dłoni Deirdre.
-Ładny pierścień - skomentował, od razu rozpoznał dobrą robotę, drogą, a przy tym z przyjemnością odkrył, jak mało go to obeszło. Skupienie się na zaklęciu pomogło, energia wydobyła się z niego i wsiąknęła w kobietę, pomnażając ich szanse na prędkie i efektowne wykonanie zadania.
-Arresto Momentum - zawtórował Tsagairt, stając plecami do niej i równocześnie unosząc różdżkę; zaklęcie całkiem sprytnie mogło zapobiec fizycznym katastrofom i porozbijanym główkom, z których każda była na wagę złota. Do czasu, a później... nawet jeszcze droższa, jeśli tylko badania zakońcżą się sukcesem.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Towarzystwo Magnusa nie budziło w niej skrajnych emocji. Wybaczyła mu nierozsądne zachowanie - nie zapomniała, ale porzuciła sztywną czujność. Rozumiał zasady hierarchii i gdyby kiedykolwiek podniósł na nią rękę lub spróbował przekroczyć granicę, skończyłby więcej niż tragicznie. Dała mu drugą szansę, zaprzepaścił ją, ta kolejna miała być więc ostatnią, ale Deirdre była prawie pewna, że nigdy nie dojdzie do takiego załamania. Rowle, wbrew pozorom, nie był głupi; posiadał honor i zasady, jakimi się kierował, rozumiał też, że do przeszłości nie istniał żaden powrót. Dzielili pasję do historii, spoglądając na nią w podobny sposób, traktując jako lekcję do wyciągnięcia wniosków na przyszłość - Tsagairt nauczyła się przy nim, dość boleśnie, że nie można ufać mężczyznom ani widzieć w nich przyjaciół. Przynajmniej w tych, z którymi dzielono łoże. Zazdrośni, zaborczy, niecierpliwi; nie potrafili oddzielić zmysłowych wizji od rzeczywistości, ciągle spoglądając na nią przez różnobarwny pryzmat kobiety. Słabszej i nagiej, służącej wyłącznie do zaspokajania pragnień - pozostawali przy tym ślepi na kłamstwa, jakimi ich obdarzała w celu osiągnięcia własnych celów. Wyjaśniła to jednak z Magnusem i nie czuła wobec niego złości, chociaż dostrzegała jego irytację. Doszukiwał się w niej najgorszych intencji, frustrowało ją to, nie chciała obchodzić się z nim niczym ze smoczym jajem, wymagającym ostrożnego doboru słów. Wierzyła jednak w leczniczą moc upływającego czasu i odpowiednich spotkań, które utwierdzą ich platoniczną relację na pewnym gruncie, nie pozwalając wstrząsom emocjonalnym na rozerwanie na strzępy ustalonego ładu.
- Wywnioskowałeś to ze względu na moją płeć? - spytała prowokująco, bliska prychnięcia, które bohatersko powstrzymała. - Byłbyś lepszym opiekunem ode mnie. Troskliwym i czułym - opowiadał jej przecież o swych córkach, podejrzewała, jak się wobec nich zachowuje. Wzbudzało to w niej mieszane uczucia: cieszyło ją docenienie dziewczęcych dziedziczek, często gardzono młodymi szlachciankami, uznając, że są nieprzydatne, skoro i tak przejdą w inne ręce i inne nazwisko; traktowano je jako klacze rozpłodowe i gwaranty politycznych rozgrywek, w synach pokładając większe ambicje. Z drugiej strony przesadne rozpieszczanie i tkliwość kojarzyły się jej ze słabością. Bilans wychodził zerowy, nie zamierzała go chwalić ani krytykować - niezwykle wspaniałomyślnie. - Ale tak, będę dla nich opiekunką. Matką niosącą ukojenie - zacytowała słowa Ramseya, które niezwykle się jej spodobały, dobrze opisując otrzymane zadanie. - Dobrym aurorem - dodała nieco żartobliwiej, porzucając temat córek i żony. Miała wrażenie, że jest on dla Magnusa w pewien sposób niewygodny lub zbyt emocjonalny. Zagłębianie się w te relacje, zwłaszcza wiedząc o bolesnej wróżbie, dotyczącej utraty Moiry, mogłoby otworzyć zasklepione rany. Przeszkadzające w wypełnianiu zadania, w skoncentrowaniu na białej magii, mniej znanej im od jej czarnej, mroczniejszej, potężniejszej siostrze.
- Dziękuję. Też tak uważam - odpowiedziała, także wędrując wzrokiem ku dłoni trzymającej różdżkę. Rubin w otoczce z kamienia księżycowego lśnił intensywniej w porannym blasku. Przypomnienie, do kogo należała, dające nadzieję na to, że uda im się powrócić do więzi sprzed Azkabanu. Obawiała się tej zmiany, cierpiała, odsuwała od siebie koszmarne wyobrażenia, doskonale wiedząc, że Tristan także próbuje zmierzyć się z prześladującymi go makabrycznymi obrazami. Czekała na niego cierpliwie, pewna, że to kwestia kilku kolejnych dni, może tygodnia, aż znowu dotknie jego gorącego ciała, stęskniona i szukająca w nim ukojenia swych lęków. Zamrugała gwałtownie, powracając do tu i teraz, do kurzu unoszącego się w powietrzu i kolejnych udanych inkantacji. Jak na razie szło im więcej niż dobrze, nabrała pewności siebie, decydując się na rzucenie niezwykle wymagającego zaklęcia. - Protego Totalum - spróbowała, zbierając w sobie całą dostępną moc, wypowiadając każdą głoskę niezwykle dokładnie, niczym czułą pieszczotę.
| +8 2/3
- Wywnioskowałeś to ze względu na moją płeć? - spytała prowokująco, bliska prychnięcia, które bohatersko powstrzymała. - Byłbyś lepszym opiekunem ode mnie. Troskliwym i czułym - opowiadał jej przecież o swych córkach, podejrzewała, jak się wobec nich zachowuje. Wzbudzało to w niej mieszane uczucia: cieszyło ją docenienie dziewczęcych dziedziczek, często gardzono młodymi szlachciankami, uznając, że są nieprzydatne, skoro i tak przejdą w inne ręce i inne nazwisko; traktowano je jako klacze rozpłodowe i gwaranty politycznych rozgrywek, w synach pokładając większe ambicje. Z drugiej strony przesadne rozpieszczanie i tkliwość kojarzyły się jej ze słabością. Bilans wychodził zerowy, nie zamierzała go chwalić ani krytykować - niezwykle wspaniałomyślnie. - Ale tak, będę dla nich opiekunką. Matką niosącą ukojenie - zacytowała słowa Ramseya, które niezwykle się jej spodobały, dobrze opisując otrzymane zadanie. - Dobrym aurorem - dodała nieco żartobliwiej, porzucając temat córek i żony. Miała wrażenie, że jest on dla Magnusa w pewien sposób niewygodny lub zbyt emocjonalny. Zagłębianie się w te relacje, zwłaszcza wiedząc o bolesnej wróżbie, dotyczącej utraty Moiry, mogłoby otworzyć zasklepione rany. Przeszkadzające w wypełnianiu zadania, w skoncentrowaniu na białej magii, mniej znanej im od jej czarnej, mroczniejszej, potężniejszej siostrze.
- Dziękuję. Też tak uważam - odpowiedziała, także wędrując wzrokiem ku dłoni trzymającej różdżkę. Rubin w otoczce z kamienia księżycowego lśnił intensywniej w porannym blasku. Przypomnienie, do kogo należała, dające nadzieję na to, że uda im się powrócić do więzi sprzed Azkabanu. Obawiała się tej zmiany, cierpiała, odsuwała od siebie koszmarne wyobrażenia, doskonale wiedząc, że Tristan także próbuje zmierzyć się z prześladującymi go makabrycznymi obrazami. Czekała na niego cierpliwie, pewna, że to kwestia kilku kolejnych dni, może tygodnia, aż znowu dotknie jego gorącego ciała, stęskniona i szukająca w nim ukojenia swych lęków. Zamrugała gwałtownie, powracając do tu i teraz, do kurzu unoszącego się w powietrzu i kolejnych udanych inkantacji. Jak na razie szło im więcej niż dobrze, nabrała pewności siebie, decydując się na rzucenie niezwykle wymagającego zaklęcia. - Protego Totalum - spróbowała, zbierając w sobie całą dostępną moc, wypowiadając każdą głoskę niezwykle dokładnie, niczym czułą pieszczotę.
| +8 2/3
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wycofanie mogło służyć każdemu, tylko nie jemu. Nie składał broni, nie zawieszał oręża, jeśli miał przegrać godził się na porażkę, gorzką jak łyżka syropu, którego smak pamiętał jeszcze z dzieciństwa, ale nigdy nie wywieszał białej flagii prosząc o rozejm. Po trupach do celu albo powrót na tarczy, Magnus wykluczał inne altrnatywy, kompletnie nieinteresujące z perspektywy urodzonego króla. Przyjmującego nieprzyjemne lekcje kompromisów, spóźnione o dwie dekady, przez co szalenie trudne. Wtłoczenie wyrośniętego ciała i upartego umysłu do szkolnej ławy nie przynosiło efektów satysfakcjonujących, bo Rowle należał do czuniów krnąbrnych i czujnych, wyszczekanych. Deirdre mogła go nie lubić - i mogłaby wręcz nie znosić mężczyzny, gdyby zawadiacka maniera przejęła nad nim kontrolę. Złoty środek okazał się problematycznym zagadnieniem, bardziej kusił go złoty strzał (próbował z tym nieraz), lecz pamiętał o tym, że musi się pilnować i balansować na idealnie równej granicy. Przestać dostrzegać w Deirdre kobietę: odhaczone.
Składał ją z długich włosów i smukłych łydek, długich nóg i jedwabistej skóry, ale rozczłonkowana przypominała sztuczny twór i nawet ton głosu, perfekcyjnie uprzejmy albo lodowato trzeźwiący brzmiał jak wynik naukowego eksperymentu. Tak pocerowana traciła urok, bynajmniej ze względu na skazy wizualne; idealna była męcząca i kompletnie niekobieca. Sojusznik, Śmierciożerczyni, Deirdre. Inne imię, twarde i ostre, puste, które miał szense napełnić nowym znaczeniem. Możliwie neutralnym albo ciepłym, jak mleko pite tuż przed snem.
Po drugie: wyprowadzić przeszłość w pole, zgubić przyszlość i zatracić się w kulawym tańcu z teraźniejszością. Rzucającą mu pod nogi kłody, narzucone figury, których nie potrafił uniknąć, więc wyginał się brawurowo, choć nieporadnie. Z zasady nie tańczył, a atakowanie go (słusznie) za nieco typizowane poglądy było ciosem poniżej pasa.
-Wywnioskowałem to ze względu na wolne popołudnia - odparował, nie przyznając się do pierwszej myśli. Nawet, jeśli był ona trafna. Wiedział, że Deirdre zniknęła z Wenus, nie dociekał gdzie się podziewała, ani jak na siebie zarabia; wyglądała na zadowoloną i zadbaną - pomijając cień Azkabanu na powiekach - cała reszta nie powinna go obchodzić.
-Kocham m o j e dzieci - wyartykułował, starannie podkreślając różnicę w rozumowaniu i uniósł kpiąco brew, powstrzymując się przed pogardliwym wypuszczeniem powietrza z ust. Sądziła, że cackałby się z brudnymi bachorami, chowanymi na ulicy przez podłe męty, czy nawet z potomstwem szlachetnego Ministra Magii? Nie widział różnicy w skopaniu psa czy dziecka, prawdę mówiąc te drugie, póki w jakiś sposób nie były mu drogie, uważał za mocno bezużyteczne.
-Życzę ci, aby to była twoja najlepsza rola - rzekł cicho - bo inaczej skończysz marnie - dopowiedział w myślach, żadna groźba, a przebłysk możliwego scenariusza. Mulciberowie, Deirdre, on sam, kurewsko ryzykowali brnąc coraz głębiej w wiedzę o najczarniejszej magii. Przed jej wybuchem nie ochroniłby jej żaden talizman (nie wiedział, czy pierścień posiada jakieś właściwości), więc na wszelki wypadek solidaryzował się z koleżanką, polecając ją opiece Slytherina. Inkantacja wydostała się z różdżki płynną wiązką światła, mrożąc koniuszki palców Magnusa; drewno prawie wymknęło mu się z rąk, skostniała dłoń w ostatniej chwili zacisnęła się na drzewcu, przyśpieszonym biciem serca reagując na przejmujący chłód i parę, unoszącą się z rozchylonych ust. Wzdrygnął się, odganiając nieprzyjemne wizje - martwa żona, martwy syn, córki u boku jakichś obszarpanych wyrostków - i zacisnął powieki, usiłując skupić się na dobrej, białej magii.
-Salvio Hexia - zaryzykował dość trudnym zaklęciem, wzmocniony przez Deirdre powinien mu podołać.
Składał ją z długich włosów i smukłych łydek, długich nóg i jedwabistej skóry, ale rozczłonkowana przypominała sztuczny twór i nawet ton głosu, perfekcyjnie uprzejmy albo lodowato trzeźwiący brzmiał jak wynik naukowego eksperymentu. Tak pocerowana traciła urok, bynajmniej ze względu na skazy wizualne; idealna była męcząca i kompletnie niekobieca. Sojusznik, Śmierciożerczyni, Deirdre. Inne imię, twarde i ostre, puste, które miał szense napełnić nowym znaczeniem. Możliwie neutralnym albo ciepłym, jak mleko pite tuż przed snem.
Po drugie: wyprowadzić przeszłość w pole, zgubić przyszlość i zatracić się w kulawym tańcu z teraźniejszością. Rzucającą mu pod nogi kłody, narzucone figury, których nie potrafił uniknąć, więc wyginał się brawurowo, choć nieporadnie. Z zasady nie tańczył, a atakowanie go (słusznie) za nieco typizowane poglądy było ciosem poniżej pasa.
-Wywnioskowałem to ze względu na wolne popołudnia - odparował, nie przyznając się do pierwszej myśli. Nawet, jeśli był ona trafna. Wiedział, że Deirdre zniknęła z Wenus, nie dociekał gdzie się podziewała, ani jak na siebie zarabia; wyglądała na zadowoloną i zadbaną - pomijając cień Azkabanu na powiekach - cała reszta nie powinna go obchodzić.
-Kocham m o j e dzieci - wyartykułował, starannie podkreślając różnicę w rozumowaniu i uniósł kpiąco brew, powstrzymując się przed pogardliwym wypuszczeniem powietrza z ust. Sądziła, że cackałby się z brudnymi bachorami, chowanymi na ulicy przez podłe męty, czy nawet z potomstwem szlachetnego Ministra Magii? Nie widział różnicy w skopaniu psa czy dziecka, prawdę mówiąc te drugie, póki w jakiś sposób nie były mu drogie, uważał za mocno bezużyteczne.
-Życzę ci, aby to była twoja najlepsza rola - rzekł cicho - bo inaczej skończysz marnie - dopowiedział w myślach, żadna groźba, a przebłysk możliwego scenariusza. Mulciberowie, Deirdre, on sam, kurewsko ryzykowali brnąc coraz głębiej w wiedzę o najczarniejszej magii. Przed jej wybuchem nie ochroniłby jej żaden talizman (nie wiedział, czy pierścień posiada jakieś właściwości), więc na wszelki wypadek solidaryzował się z koleżanką, polecając ją opiece Slytherina. Inkantacja wydostała się z różdżki płynną wiązką światła, mrożąc koniuszki palców Magnusa; drewno prawie wymknęło mu się z rąk, skostniała dłoń w ostatniej chwili zacisnęła się na drzewcu, przyśpieszonym biciem serca reagując na przejmujący chłód i parę, unoszącą się z rozchylonych ust. Wzdrygnął się, odganiając nieprzyjemne wizje - martwa żona, martwy syn, córki u boku jakichś obszarpanych wyrostków - i zacisnął powieki, usiłując skupić się na dobrej, białej magii.
-Salvio Hexia - zaryzykował dość trudnym zaklęciem, wzmocniony przez Deirdre powinien mu podołać.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Uniosła lekko brew na odważny wniosek Magnusa. Jasno sugerował, że popołudnia i wieczory spędza już w innym miejscu, żegnając Wenus. Czy szukał jej pośród przesyconych zapachem wonności kotar? Nie chciała się nad tym zastanawiać, pogrzebała już Miu. Zalała przeszłość egzotycznymi olejami i zamieniła w odurzająco pachnące popioły. Nie tęskniła za ich gęstą, ciepłą mgiełką; od zawsze wolała przecież chłód, wyraźne ramy, jasne zasady, porządkujące nieprzewidywalność losu. Tę cechę Magnusa także hamowała, ukierunkowując nieposkromioną żywiołowość lodowatym traktowaniem. Narowiste zwierzęta należało trzymać krótko, nauczyła się tego od Tristana, mimowolnie postrzegając świat tak, jak czynił to jej mentor. Rowle nie sprawiał już kłopotów, podchodziła więc do niego z pewną wyrozumiałością: nie taką, z jaką traktowała krnąbrne dzieci, ale z typową dla mężczyzn, walczących ze swymi słabościami. Nie oceniała go. Czarny Pan obdarzył go zaufaniem - i ona także w pewien sposób powierzała mu życie, dlatego zależało jej na zdrowej współpracy, niepodszytej niewyjaśnionymi pretensjami. Ciągle wyczuwała je jednak od Magnusa, widoczne w o sekundę za długich spojrzeniach, spięciu chudych barków, w przekonaniu, że gdy się wypowiada - ma na myśli jedynie złośliwości lub krytykę męskich poczynań. Prawda była zupełnie inna, w najgorszym wypadku Deirdre czuła wobec niego słodką obojętność, w najlepszym zaś - uprzejmy cień wymagającej sympatii, jaki okazywała Morgothowi czy Craigowi. Chciała, by to zrozumiał, ale podejrzewała, że urażone męskie ego jeszcze na długo pozostanie spuchnięte, wrażliwe na jakiekolwiek dwuznaczności niczym zaczerwieniona po trującym ukąszeniu tkanka. Ciekawe, jakie antidotum zadziałałoby na to uprzedzenie?
- Ty takowych nie posiadasz? - odbiła piłeczkę, szczerze zainteresowana tym, co działo się obecnie w Walczącym Magu. Sytuacja polityczna zmieniała się jak w kalejdoskopie- Żona ważniejsza od nadgodzin, rozumiem - nic nie insynuowała, w jej spojrzeniu ani rysach nie czaiła się kpina a wyłącznie ludzka ciekawość. Tak rozmawiali znajomi; potrafiła odegrać każdą rolę, nawet taką wymagającą przeprowadzenia niezobowiązującej pogawędki - pomiędzy gładkimi słowami najeżonej pułapkami, mającymi powiedzieć jej coś więcej. - Taki ojciec to skarb - skomentowała z tym samym, nieco niepokojącym uśmiechem, jaki posyłała zazwyczaj petentom, odwiedzającym jej biurko w Ministerstwie Magii. Nie chciała go dekoncentrować, ciągle skupiali się przecież na rozkazach Mulciberów. Wykonywali je zaskakująco skutecznie, biała magia słuchała ich wręcz idealnie, niezepsuta oddziaływaniem anomalii. Pomieszczenie wydawało się zabezpieczone, większość zaklęć już drgała jasną poświatą wokół ścian i drzwi, czyniąc pokój odpowiednim miejscem do rozpoczęcia intensywnych zabaw ze sprowadzonymi tutaj dziećmi. Deirdre kiwnęła Magnusowi głową z uznaniem, spisał się - i zaskoczył ją swymi umiejętnościami. Widocznie naprawdę starał się, by stać się jak najlepszym Śmierciożercą. Doceniała to oddanie, Rycerze powinni potrafić się także bronić: sama zaniedbywała tę sztukę, dopiero ostatnio koncentrując się na niej bardziej efektywnie. - Minęliśmy się z powołaniem - skomentowała ponownie na wpół żartobliwie - doprawdy, niedługo może roześmieje się w głos; a wszystko to po to, by upewnić Rowle'a w tym, że nie powinien widzieć w niej wroga - chowając różdżkę do kieszeni sukni. Zignorowała sugestię doskonałego odgrywania roli matki i opiekunki, czyniła to z wprawą i fantazją, nie musiał się martwić o to, czy okaże dzieciom odpowiednią dozę czułości czy zainteresowania. Sam przecież wiedział, że potrafi robić to doskonale, chociaż na innym poziomie i w zupełnie odmiennych okolicznościach. - Dobrze nam poszło. Oby tak dalej - podsumowała aprobująco, rozglądając się po pomieszczeniu. Wiele jeszcze zostało do zrobienia, ale mieli też na to znacznie więcej czasu. Spojrzała na Magnusa uważnie, zastanawiając się, czy czuje dumę - czy dyskomfort. - Czy między nami wszystko w porządku? - spytała rzeczowo, brzmiąc dość troskliwie i prosto; nie bawiła się w metafory i zawoalowane sugestie, stawiała sprawę jasno, oczekując szczerej odpowiedzi. Jeśli tak - to dobrze, jeśli nie: należało popracować nad tym, by nic nie kładło się niewygodnym cieniem na ich wspólnej służbie.
- Ty takowych nie posiadasz? - odbiła piłeczkę, szczerze zainteresowana tym, co działo się obecnie w Walczącym Magu. Sytuacja polityczna zmieniała się jak w kalejdoskopie- Żona ważniejsza od nadgodzin, rozumiem - nic nie insynuowała, w jej spojrzeniu ani rysach nie czaiła się kpina a wyłącznie ludzka ciekawość. Tak rozmawiali znajomi; potrafiła odegrać każdą rolę, nawet taką wymagającą przeprowadzenia niezobowiązującej pogawędki - pomiędzy gładkimi słowami najeżonej pułapkami, mającymi powiedzieć jej coś więcej. - Taki ojciec to skarb - skomentowała z tym samym, nieco niepokojącym uśmiechem, jaki posyłała zazwyczaj petentom, odwiedzającym jej biurko w Ministerstwie Magii. Nie chciała go dekoncentrować, ciągle skupiali się przecież na rozkazach Mulciberów. Wykonywali je zaskakująco skutecznie, biała magia słuchała ich wręcz idealnie, niezepsuta oddziaływaniem anomalii. Pomieszczenie wydawało się zabezpieczone, większość zaklęć już drgała jasną poświatą wokół ścian i drzwi, czyniąc pokój odpowiednim miejscem do rozpoczęcia intensywnych zabaw ze sprowadzonymi tutaj dziećmi. Deirdre kiwnęła Magnusowi głową z uznaniem, spisał się - i zaskoczył ją swymi umiejętnościami. Widocznie naprawdę starał się, by stać się jak najlepszym Śmierciożercą. Doceniała to oddanie, Rycerze powinni potrafić się także bronić: sama zaniedbywała tę sztukę, dopiero ostatnio koncentrując się na niej bardziej efektywnie. - Minęliśmy się z powołaniem - skomentowała ponownie na wpół żartobliwie - doprawdy, niedługo może roześmieje się w głos; a wszystko to po to, by upewnić Rowle'a w tym, że nie powinien widzieć w niej wroga - chowając różdżkę do kieszeni sukni. Zignorowała sugestię doskonałego odgrywania roli matki i opiekunki, czyniła to z wprawą i fantazją, nie musiał się martwić o to, czy okaże dzieciom odpowiednią dozę czułości czy zainteresowania. Sam przecież wiedział, że potrafi robić to doskonale, chociaż na innym poziomie i w zupełnie odmiennych okolicznościach. - Dobrze nam poszło. Oby tak dalej - podsumowała aprobująco, rozglądając się po pomieszczeniu. Wiele jeszcze zostało do zrobienia, ale mieli też na to znacznie więcej czasu. Spojrzała na Magnusa uważnie, zastanawiając się, czy czuje dumę - czy dyskomfort. - Czy między nami wszystko w porządku? - spytała rzeczowo, brzmiąc dość troskliwie i prosto; nie bawiła się w metafory i zawoalowane sugestie, stawiała sprawę jasno, oczekując szczerej odpowiedzi. Jeśli tak - to dobrze, jeśli nie: należało popracować nad tym, by nic nie kładło się niewygodnym cieniem na ich wspólnej służbie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Trzymał się historii, lecz nigdy nie kolekcjonował pamiątek, zbieractwo podciągając pod niewygodny nawyk zagracania sobie salonu. W swoim gabinecie utrzymywał kontrolowany chaos, bałagan na biurku składał się tylko z przedmiotów codziennego użytku, a jedyną ekstrawagancją, tak w domu, jak i biurze na Pokątnej, była ruchoma, rodzinna fotografia. Przytłaczająca atmosfera Gwiezdnego Proroka instynktownie srożyła Magnusa - nie chciał tutaj przyzywać na głos swych dzieci (imiona miały moc sprawczą), szczególnie zaś przy Deirdre. Gdyby była na miejscu biblijnego patriarchy, boska ręka nie zdołałaby jej powstrzymać przed zarżnięciem swego dziedzica na ofiarnym ołtarzu: może zbyt surowo i ze zbyt dużym przekąsem wydawał ten sąd, lecz nie przekonał się jeszcze do opuszczenia gardy. Coś nieprzerwanie kuło go w rodzajowych scenkach z dialogami napisanymi przez matronę, specjalizującą się w podręcznikach do savoire vivre'u. Miał dość wymuszonej uprzejmości, konieczności pilnowania giętkiego języka, dość obchodzenia się naokoło i niezręczności gestów - padających z jego perspektywy. Deirdre niegdyś była mu bliska - czas przeszły, definitywnie stracony? - ale ani gwałtowna rozłąka, burzliwe pożegnanie, ani nawet liniowe temperowanie charakteru do jej strefy komfortu, nie mogły wykorzenić ich bujnej relacji zupełnie. Magnus wybuchał równie gwałtownie jak celna Bombarda, a z nią niuestannie rozstrajały go emocjonalne zagwozdki, kotłujące się w środku i powodujące niedorzeczny ścisk w brzuchu. Celował wprost w nią, ale pozostawiając już za sobą ciało, którym go uzależniła, a trafiając do przywiązania i zaufania: mrzonki wymagającego, choć hojnego klienta, sypiącego złotem jak z rękawa. Musiał wyleczyć rozdrażnienie czasem, acz na razie wychodziło to kiepsko, prowokując Rowle'a do zapijania kielicha po każdym takim wieczorze - lub ranku.
-Posiadam ich niewiele - poprawił, pracoholizm sprawiał, że robotę przenosił do domu albo siedział do nocy redakcji, strasząc przypadkowych przechodniów błyskającym światłem, bijącym pulsacyjnie z jednego okna wysokiego budynku - a twój czas będzie tu dobrze wykorzystany. Może lepiej, niż poświęcony na - bezczynność? - teoretyczną edukację - dokończył, puszczając mimo uszy uwagę o Moirze. Pozwalała sobie na zbyt wiele, chyba przenosząc swoje przywileje z Wenus na karby ich nowego, uświęconego przymierza. Błędnie, skoro traktowała go jak zblazowana znajoma, to przesunięta granica na gwałt się skurczyła. Uniósł lekko brew, gdyż cięta (twarda i dość... zastanawiająca) uwaga zdołała nieco go zaskoczyć - znowu wirowali po orbicie obojętnych komplementów, w gruncie rzeczy nieodnoszących się do sedna? Przynajmniej udało im się zakończyć pracę bez żadnych komplikacji w rodzaju nieprzyjemności spowodowanych wciąż niestabilną magią tudzież najazdem grupy aurorów. Skinął głową, był zadowolony - z niej, bardziej z siebie, gdyż biała magia wciąż stanowiła dla niego nieco niewygodną dziedzinę czarów. Uczył się pilnie (przebłysk lat szkolnych), po majowym pojedynku na Long Acre uzmysławiając sobie, jak wielkim błędem było zaniedbanie jej w przeszłości. Defensywa może nie uszlachetniała tak, jak czarna magia, plugawa i złożona, lecz była niezbędna; ot podstawowe narzędzie dla rzemieślnika każdego fachu.
-Wciąż masz szansę na oszałamiającą karierę w Departamencie Przestrzegania Prawa - zauważył, ani nie żartobliwie, ani kwaśno. Ot, nowa droga życia, wręcz idealna dla kobiety pełnej pasji oraz wymierzonej do osiągnięcia sukcesu. Pożar Ministerstwa stwarzał zaś perfekcyjną okazję do zaciągnięcia się w jego szeregi bez podejrzeń oraz drobiazgowego wywiadu środowiskowego. Wytarł różdżkę jedwabną chustką wydobytą z kieszeni szaty - nie znosił odcisków palców na drewnie - po czym ukrył ją za pazuchą, badając wzrokiem obdrapane ściany Proroka. Biała magia jakby zrosiła pomieszczenie delikatną, złotawą mgiełką; przez chwilę siedziba Mulciberów zdała mu się całkiem przytulna.
-Nie wiem - odwrócił się, wybity z rytmu rzeczowym pytaniem (to do niej podobne) i patrząc na poważne, skupione oblicze Deirdre. Zależało jej, widział to, lecz zastanawiał się na czym. Westchnął ciężko, mierzwiąc palcami przydługie włosy - czas odwiedzić golibrodę? - i zwlekając nieco z dłużsżą odpowiedzią. Zbierał myśli, nie znosił za nic żałować - respektuję twoje zasady - słowo zapiekło w gardle, ale dał radę powiedzieć je normalnie, nie wypluć - szanuję oddanie naszemu Panu - podkreślił, była Śmierciożerczynią, należał się jej jakiś ułamek tej samej czci.
-Wkurwiają mnie tylko marginesy, których nie przekroczymy bez dymu - nie rozmawiali normalnie, byli sztuczni i plastikowi. Może ona była taka od początku, ale Magnus nie potrafił i nie chciał się przemóc
-Posiadam ich niewiele - poprawił, pracoholizm sprawiał, że robotę przenosił do domu albo siedział do nocy redakcji, strasząc przypadkowych przechodniów błyskającym światłem, bijącym pulsacyjnie z jednego okna wysokiego budynku - a twój czas będzie tu dobrze wykorzystany. Może lepiej, niż poświęcony na - bezczynność? - teoretyczną edukację - dokończył, puszczając mimo uszy uwagę o Moirze. Pozwalała sobie na zbyt wiele, chyba przenosząc swoje przywileje z Wenus na karby ich nowego, uświęconego przymierza. Błędnie, skoro traktowała go jak zblazowana znajoma, to przesunięta granica na gwałt się skurczyła. Uniósł lekko brew, gdyż cięta (twarda i dość... zastanawiająca) uwaga zdołała nieco go zaskoczyć - znowu wirowali po orbicie obojętnych komplementów, w gruncie rzeczy nieodnoszących się do sedna? Przynajmniej udało im się zakończyć pracę bez żadnych komplikacji w rodzaju nieprzyjemności spowodowanych wciąż niestabilną magią tudzież najazdem grupy aurorów. Skinął głową, był zadowolony - z niej, bardziej z siebie, gdyż biała magia wciąż stanowiła dla niego nieco niewygodną dziedzinę czarów. Uczył się pilnie (przebłysk lat szkolnych), po majowym pojedynku na Long Acre uzmysławiając sobie, jak wielkim błędem było zaniedbanie jej w przeszłości. Defensywa może nie uszlachetniała tak, jak czarna magia, plugawa i złożona, lecz była niezbędna; ot podstawowe narzędzie dla rzemieślnika każdego fachu.
-Wciąż masz szansę na oszałamiającą karierę w Departamencie Przestrzegania Prawa - zauważył, ani nie żartobliwie, ani kwaśno. Ot, nowa droga życia, wręcz idealna dla kobiety pełnej pasji oraz wymierzonej do osiągnięcia sukcesu. Pożar Ministerstwa stwarzał zaś perfekcyjną okazję do zaciągnięcia się w jego szeregi bez podejrzeń oraz drobiazgowego wywiadu środowiskowego. Wytarł różdżkę jedwabną chustką wydobytą z kieszeni szaty - nie znosił odcisków palców na drewnie - po czym ukrył ją za pazuchą, badając wzrokiem obdrapane ściany Proroka. Biała magia jakby zrosiła pomieszczenie delikatną, złotawą mgiełką; przez chwilę siedziba Mulciberów zdała mu się całkiem przytulna.
-Nie wiem - odwrócił się, wybity z rytmu rzeczowym pytaniem (to do niej podobne) i patrząc na poważne, skupione oblicze Deirdre. Zależało jej, widział to, lecz zastanawiał się na czym. Westchnął ciężko, mierzwiąc palcami przydługie włosy - czas odwiedzić golibrodę? - i zwlekając nieco z dłużsżą odpowiedzią. Zbierał myśli, nie znosił za nic żałować - respektuję twoje zasady - słowo zapiekło w gardle, ale dał radę powiedzieć je normalnie, nie wypluć - szanuję oddanie naszemu Panu - podkreślił, była Śmierciożerczynią, należał się jej jakiś ułamek tej samej czci.
-Wkurwiają mnie tylko marginesy, których nie przekroczymy bez dymu - nie rozmawiali normalnie, byli sztuczni i plastikowi. Może ona była taka od początku, ale Magnus nie potrafił i nie chciał się przemóc
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmarszczyła lekko brwi, słysząc o teoretycznej edukacji. Nie do końca wiedziała, do czego odnosi się Rowle. Sugerował, że w Gwiezdnym Proroku pełniła nie tylko funkcję troskliwej matki i wyrozumiałej opiekunki, ale też nauczycielki? A może pił do innej mentorskiej relacji, w której spełniała się jako zdolna uczennica? Wspaniałomyślnie postanowiła przemilczeć możliwości zrozumienia tej metafory, zdając sobie sprawę ze swej podejrzliwości co do intencji Magnusa. Sama krytykowała w nim przekonanie o tym, że cały świat - zmieszczony w jej smukłej sylwetce - knuje coś złego przeciwko niemu; nie chciała pielęgnować w sobie tej samej urazy, porzuciła nadwrażliwość na rzecz dbania o dobre relacje. Ku chwale Czarnego Pana, ku lepszej współpracy, gwarantującej im stuprocentowe zaufanie. Bez tego elementu układanka nie mogła przedstawiać zgranej całości. Magnus nie dostąpił zaszczytu - lub nie odbył kary? - udania się do Azkabanu, ale w przyszłości pragnęła uniknąć oglądania się za siebie, by upewnić się, że Rowle nie pokaże swojej szaleńczej twarzy w najmniej sprzyjającym momencie. Chciała mieć w nim oparcie, takie, jakie miała w Ignotusie, Ramseyu czy Morgothcie. Niezależnie do tego, co ich łączyło lub nie, miała w nich pewność; Mroczny Znak symbolizował solidarność i oddanie i chociaż nie widziała go jeszcze na przedramieniu Magnusa, to wiedziała przecież o jego obecności. Dlatego też starała się załagodzić dyskomfort, wyraźnie widziany w zachowaniu szlachcica. Panował nad odruchami, ale w oczach błyszczała zapowiedź niezadowolonego szaleńca.
Troskliwego lub ironicznego. Nie potrafiła ocenić, czy kpi z niej w żywe oczy, czy też naprawdę naiwnie wierzy w to, że dawne marzenia o ministerialnej karierze dalej są aktualne. Kiedyś wierzyła w siłę rządu, w możliwości, jakie płynęły wraz z awansami, ale obecnie sięgała po znacznie więcej. Czarny Pan i Rosier ofiarowali jej szansę, z jakiej korzystała, stając się coraz silniejsza, świadoma, brutalna. Magnus też musiał zdawać sobie z tego sprawę, choć przecież nigdy nie widział jej prawdziwej, skąpanej w krwi, wypowiadającej inkantację niewybaczalnej klątwy. Wszystko przed nimi - wierzyła, że niedługo nadejdzie chwila, w której pozna ją naprawdę, a zderzenie jego wyniesionej z Wenus wizji z tym, kim była, otworzy mu oczy jeszcze szerzej.
Na razie nie czyniła tego na siłę. Kiwnęła tylko głową, wieloznacznie, ale nie lekceważąco, podnosząc wzrok, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Moje ambicje sięgają daleko ponad Ministerstwo Magii - poinformowała tylko skrupulatnie, odgarniając czarne włosy za plecy. Wyczekiwała odpowiedzi na bardziej nurtujące ją pytanie - i nie zawiodła się w przypuszczeniach, że odpowie brutalnie szczerze. Przez jej bladą twarz przemknął cień uśmiechu, szybko dostrzegalny jedynie w czarnych tęczówkach, zlewających się ze źrenicami. - Zapytałabym, co znajduje się na tych marginesach - i dlaczego chcesz je przekraczać - zaczęła spokojnie, wręcz miękko - ale to temat na dłuższą rozmowę - zdecydowała, dając mu - i sobie? - czas na przemyślenie tej dziwnej metafory, jaką nie do końca pojmowała. Zrobiła krok do tyłu i na sekundę schyliła czoło w wyrazie szacunku. - Do zobaczenia, Magnusie - pożegnała go uprzejmie, odwracając się szybko. Zarzuciła na włosy kaptur i ruszyła w stronę drzwi, a obcasy jej wysokich butów głośno stukały o deski podłogi. Zamierzała napisać do Mulcibera, informując go o postępach w zabezpieczaniu lokalu - i na tym skupiła swoje myśli, pozostawiając po sobie mocny zapach opium.
Troskliwego lub ironicznego. Nie potrafiła ocenić, czy kpi z niej w żywe oczy, czy też naprawdę naiwnie wierzy w to, że dawne marzenia o ministerialnej karierze dalej są aktualne. Kiedyś wierzyła w siłę rządu, w możliwości, jakie płynęły wraz z awansami, ale obecnie sięgała po znacznie więcej. Czarny Pan i Rosier ofiarowali jej szansę, z jakiej korzystała, stając się coraz silniejsza, świadoma, brutalna. Magnus też musiał zdawać sobie z tego sprawę, choć przecież nigdy nie widział jej prawdziwej, skąpanej w krwi, wypowiadającej inkantację niewybaczalnej klątwy. Wszystko przed nimi - wierzyła, że niedługo nadejdzie chwila, w której pozna ją naprawdę, a zderzenie jego wyniesionej z Wenus wizji z tym, kim była, otworzy mu oczy jeszcze szerzej.
Na razie nie czyniła tego na siłę. Kiwnęła tylko głową, wieloznacznie, ale nie lekceważąco, podnosząc wzrok, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Moje ambicje sięgają daleko ponad Ministerstwo Magii - poinformowała tylko skrupulatnie, odgarniając czarne włosy za plecy. Wyczekiwała odpowiedzi na bardziej nurtujące ją pytanie - i nie zawiodła się w przypuszczeniach, że odpowie brutalnie szczerze. Przez jej bladą twarz przemknął cień uśmiechu, szybko dostrzegalny jedynie w czarnych tęczówkach, zlewających się ze źrenicami. - Zapytałabym, co znajduje się na tych marginesach - i dlaczego chcesz je przekraczać - zaczęła spokojnie, wręcz miękko - ale to temat na dłuższą rozmowę - zdecydowała, dając mu - i sobie? - czas na przemyślenie tej dziwnej metafory, jaką nie do końca pojmowała. Zrobiła krok do tyłu i na sekundę schyliła czoło w wyrazie szacunku. - Do zobaczenia, Magnusie - pożegnała go uprzejmie, odwracając się szybko. Zarzuciła na włosy kaptur i ruszyła w stronę drzwi, a obcasy jej wysokich butów głośno stukały o deski podłogi. Zamierzała napisać do Mulcibera, informując go o postępach w zabezpieczaniu lokalu - i na tym skupiła swoje myśli, pozostawiając po sobie mocny zapach opium.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
Gwiezdny Prorok
Szybka odpowiedź