Pracownia alchemiczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia alchemiczna
Ze względów bezpieczeństwa znajduje się w wydzielonej części piwniczki znajdującej się pod domkiem. Pod sufitem jest umieszczone szerokie, choć niskie okienko wpuszczające do środka dzienne światło, jednak mimo niego i wiszących na ścianach świec panuje tu lekki półmrok. Jedna ze ścian jest zastawiona księgami poświęconymi alchemii i astronomii, na drugiej znajdują się szafki ze składnikami i fiolkami. Centralną część pomieszczenia zajmuje stół, na którym znajduje się kilka kociołków i innych niezbędnych przyborów. Pod sufitem także wiszą pęczki suszących się roślin. Pomieszczenie jest stale przesycone mieszanką zapachów ziół i innych ingrediencji, jest też tu bardzo cicho; warunki są idealne do skupienia się.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Ostatnio zmieniony przez Charlene Leighton dnia 17.04.19 0:44, w całości zmieniany 3 razy
Samuel na pewno nie miał teraz łatwego życia. Podejście do próby wymagało nie lada odwagi i wyrzeczeń. Charlie z całą pewnością by temu nie podołała, w końcu nie szkoliła się do walki, nie była zahartowana w takich doświadczeniach. Nie byłaby też pewnie gotowa na poświęcenie całkowite, na narażenie swoich bliskich, choć rozumiała, że idea Gwardii i Zakonu w ogóle była bardzo wzniosła i szlachetna. Ale nie musiała tego robić, mogła nadal być przydatna w inny sposób, robiąc to, na czym znała się najlepiej – warząc eliksiry. Potrzebowali ich, ścierając się z potężną czarną magią. Każde wsparcie w czasie walki mogło być nieocenione. Po spotkaniu Zakonu wzięła część składników z puli przeznaczonej dla alchemików i zamierzała sukcesywnie powiększać zakonowe zapasy. Na kolejne spotkanie pragnęła wejść dobrze przygotowana, z mnóstwem flakoników w zanadrzu. Miała nadzieję, że zobaczy tam wszystkich, których ujrzała na początku lipca, a może nawet jakieś nowe twarze? Martwiła się o nich, bez względu na to, czy kogoś znała, czy nie, bo opowieści niektórych o tym, co przeszli, dosłownie ją zmroziły. Ale nie sprawiło to, by chciała odejść, rozumiała, że to nie jest czas na chowanie głowy w piasek, a działanie. Jakiekolwiek, niekoniecznie na polu walki, a choćby w pracowni alchemicznej.
Próbowała pocieszyć Samuela, by poczuł, że nie jest sam, choć jego wewnętrzne demony pozostawały dla niej tajemnicą. Nawet jeśli nie wiedziała, co przeżył na próbie i co przeżywał każdego dnia, walcząc jako auror i jako Gwardzista, chciała pokazać mu swoje wsparcie. Uśmiechnęła się lekko, kiedy na moment zacisnął dłoń na jej nadgarstku, przytrzymując go w uścisku. Zdawało jej się, że dotykając jego dłoni wyczuła fakturę blizn – a może to tylko takie wrażenie?
- Postaram się. Rozumiem wagę tych eliksirów dla waszych zadań i chciałabym móc na następnym spotkaniu dostarczyć wam ich jeszcze więcej – powiedziała. Trochę się obawiała veritaserum, ale zamierzała przynajmniej podjąć próbę zmierzenia się z wyzwaniem, jakie ze sobą niosło.
- Tak, zrób sobie kawy – zaproponowała mu w czasie, kiedy sama już siekała i oporządzała składniki do pierwszego eliksiru. Czasem, kiedy planowała dłuższe posiedzenie w pracowni, przydawała się herbata lub kawa, dlatego w kącie pracowni na małym stoliku też trzymała niezbędne rzeczy. Był też stary czajnik, ustawiony nad podobnym płomykiem którymi ogrzewała kociołki.
Kiedy Samuel czekał aż zrobi mu się kawa, Charlie zabrała się intensywnie do pracy nad czuwającym strażnikiem. Nie był to bardzo skomplikowany wywar, więc niedługo później otrzymała gotową miksturę o kolorze idealnie odpowiadającym przepisowi.
- Wygląda na to, że tak – powiedziała z zadowoleniem. Opisała fiolki i rozlała do nich eliksiry, po czym zakorkowała je i odstawiła na bok. Napiła się łyka kawy, którą zrobił dla niej Sam. Rzadko ją pijała, ale czasem bywała przydatna, żeby pobudzić ją do dalszej pracy. – Dziękuję – rzekła, odstawiając kubek na bok. – Teraz spróbuję uwarzyć marynowaną narośl ze szczuroszczeta. To nieco trudniejszy eliksir, ale mam nadzieję, że rezultat również spełni twoje oczekiwania.
Oczyściła kociołek po poprzedniej miksturze i otworzyła książkę z przepisami na odpowiedniej stronie, po czym zabrała się do pracy, przygotowując składniki. Sercem eliksiru miały zostać czułki szczuroszczeta, które przyniósł Samuel. Do tego dobrała jeszcze gąsienice, krew salamandry, pióro hipogryfa i liście dębu. Zawsze starała się dbać o to, by w jej zapasach stale znajdowały się rozmaite składniki dodatkowe, które kupowała bądź niekiedy pozyskiwała sama.
Znów ustawiła kociołek nad płomykiem, a kiedy woda zaczęła bulgotać, wrzuciła pióro hipogryfa i suszone liście dębu. Zamieszała energicznie i odczekała kilka minut, następnie wrzucając tłuściutkie, zielone gąsienice – dokładnie pięć. Zerknęła kątem oka na Samuela, mając nadzieję, że oczekiwanie go nie nudziło, po czym znów zamieszała i odczekała, zanim dodała do bulgoczącego wywaru czułki szczuroszczeta, ostrożnie i powoli mieszając miksturę przez pięć minut. Później, uważnie obserwując kolor wywaru, wlała do niego kilka starannie odmierzonych kropel krwi salamandry i znowu zamieszała. Na końcu zgasiła płomyk, pozwalając miksturze ostygnąć i przez cały czas obserwując, czy przybiera właściwy kolor i konsystencję. Tego wywaru też już dawno nie warzyła.
| wykorzystuję czułki szczuroszczeta na marynowaną narośl ze szczuroszczeta
Próbowała pocieszyć Samuela, by poczuł, że nie jest sam, choć jego wewnętrzne demony pozostawały dla niej tajemnicą. Nawet jeśli nie wiedziała, co przeżył na próbie i co przeżywał każdego dnia, walcząc jako auror i jako Gwardzista, chciała pokazać mu swoje wsparcie. Uśmiechnęła się lekko, kiedy na moment zacisnął dłoń na jej nadgarstku, przytrzymując go w uścisku. Zdawało jej się, że dotykając jego dłoni wyczuła fakturę blizn – a może to tylko takie wrażenie?
- Postaram się. Rozumiem wagę tych eliksirów dla waszych zadań i chciałabym móc na następnym spotkaniu dostarczyć wam ich jeszcze więcej – powiedziała. Trochę się obawiała veritaserum, ale zamierzała przynajmniej podjąć próbę zmierzenia się z wyzwaniem, jakie ze sobą niosło.
- Tak, zrób sobie kawy – zaproponowała mu w czasie, kiedy sama już siekała i oporządzała składniki do pierwszego eliksiru. Czasem, kiedy planowała dłuższe posiedzenie w pracowni, przydawała się herbata lub kawa, dlatego w kącie pracowni na małym stoliku też trzymała niezbędne rzeczy. Był też stary czajnik, ustawiony nad podobnym płomykiem którymi ogrzewała kociołki.
Kiedy Samuel czekał aż zrobi mu się kawa, Charlie zabrała się intensywnie do pracy nad czuwającym strażnikiem. Nie był to bardzo skomplikowany wywar, więc niedługo później otrzymała gotową miksturę o kolorze idealnie odpowiadającym przepisowi.
- Wygląda na to, że tak – powiedziała z zadowoleniem. Opisała fiolki i rozlała do nich eliksiry, po czym zakorkowała je i odstawiła na bok. Napiła się łyka kawy, którą zrobił dla niej Sam. Rzadko ją pijała, ale czasem bywała przydatna, żeby pobudzić ją do dalszej pracy. – Dziękuję – rzekła, odstawiając kubek na bok. – Teraz spróbuję uwarzyć marynowaną narośl ze szczuroszczeta. To nieco trudniejszy eliksir, ale mam nadzieję, że rezultat również spełni twoje oczekiwania.
Oczyściła kociołek po poprzedniej miksturze i otworzyła książkę z przepisami na odpowiedniej stronie, po czym zabrała się do pracy, przygotowując składniki. Sercem eliksiru miały zostać czułki szczuroszczeta, które przyniósł Samuel. Do tego dobrała jeszcze gąsienice, krew salamandry, pióro hipogryfa i liście dębu. Zawsze starała się dbać o to, by w jej zapasach stale znajdowały się rozmaite składniki dodatkowe, które kupowała bądź niekiedy pozyskiwała sama.
Znów ustawiła kociołek nad płomykiem, a kiedy woda zaczęła bulgotać, wrzuciła pióro hipogryfa i suszone liście dębu. Zamieszała energicznie i odczekała kilka minut, następnie wrzucając tłuściutkie, zielone gąsienice – dokładnie pięć. Zerknęła kątem oka na Samuela, mając nadzieję, że oczekiwanie go nie nudziło, po czym znów zamieszała i odczekała, zanim dodała do bulgoczącego wywaru czułki szczuroszczeta, ostrożnie i powoli mieszając miksturę przez pięć minut. Później, uważnie obserwując kolor wywaru, wlała do niego kilka starannie odmierzonych kropel krwi salamandry i znowu zamieszała. Na końcu zgasiła płomyk, pozwalając miksturze ostygnąć i przez cały czas obserwując, czy przybiera właściwy kolor i konsystencję. Tego wywaru też już dawno nie warzyła.
| wykorzystuję czułki szczuroszczeta na marynowaną narośl ze szczuroszczeta
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Łapała się na tym, że popadał coraz częściej marazmatyczną falę depresyjnych myśli. Co prawda, okoliczności aktualnego funkcjonowania i życia w Londynie, sprzyjały nieszczęściom, ale... nie mógł uwierzyć, że nadziei już zbrakło, że wszystko stracone. Światło tliło się w narastających ciemnościach, nawet jeśli zło próbowało udowodnić, że jest inaczej. W wielu głowach malowała się wizja dobra, jako delikatnego, niczym mugolskie, pulchne cherubinki, które obrazowały niebo i stronę dobra. Gabrielle kiedyś mu tłumaczyła, że to głupie porównanie, w które wielu bardzo mocno wierzyło. A anioły były potężnymi istotami pełne mocy. Co prawda, Samuelowi trudno było wyobrazić sobie skrzydlatego czarodzieja gromiącego wrogów, ale magia kryła jeszcze wiele tajemnic, które człowiek mógł wykorzystać. Choćby alchemia. Dziedzina znana Samuelowi, ale wciąż tajemnicza. Od czasu do czasu próbował sam przygotować prosty eliksir, ale trudniejsze receptury stanowiły wyzwanie, którego wolał się nie podejmować. Wolał zostawić je wykwalifikowanym alchemikom. Jak Charlie.
Kątem oka przyglądał się drobnym dłoniom, które sprawnie uwijały sie przy układaniu, krojeniu i mieszaniu ingrediencji. W kociołku parowało, nie raz ujawniając całkiem ciekawą barwę. Opary osiadały na włosach dziewczyny, chociaż ta wydawała się nie zauważać podobnych efektów. Było w tym obrazku coś ujmującego, dodającego młodziutkiej alchemiczce ulotnego uroku. Tak niespodziewanego, gdy znało się i widziało tak wiele plugastwa - Wiem, Charlie i dziękuję - na spotkaniu mówili wiele. Poruszali sprawy, które nie były ani proste ani tym bardziej łatwe w wykonaniu. Ale wbrew oburzeniu, które rozlało się gdzieś pomiędzy zakonnikami, nie planowali krucjaty, zmuszając każdego do rzucania się z różdżką na wroga. To zadanie należało do tych, którzy wybrali walkę, te bezpośrednią. Alchemicy, uzdrowiciele, naukowcy, to broń pośrednia, użyczająca sił i narzędzi w walce z parszywą zgnilizną, która bezmyślnym okrucieństwem rozlewała się w szeregach wroga - Każdy z tych eliksirów może przeważyć szalę na naszą korzyść - zapach kawy, którą parzyła sie w imbryku, działała kojąco. Nie skupiał się jedna na czynności całkowicie, co jakiś czas zerkając na krzątającą się kobietę. Może tkwiły w tym zwykłe nawyki z pracy, a może przewrażliwioną już czujność, która nie dawała mu w pełni odpocząć nawet w miejscach, które z natury powinny sugerować spokój. Dom. Czasem czuł się ja jeden z uwięzionych na ziemi duch. Ani ponieść gdzieś dalej, do świata "poza", ani sięgnąć ziemi - Dobrze - przytaknął tylko, gdy zajął miejsce pod ścianą. Ciemny napar przyjemnie rozgrzewał gardło i wzmacniał ginący efekt porannej kawy - Ciepła lepiej smakuje - skwitował, gdy kobieta odstawiła kubek, wracając do warzenia. Po minie, gdy zaglądała do kociołka mógłby przypuszczać, że tym razem coś poszło nie tak. Nie odezwał się jednak, czekając na werdykt alchemiczki. Nie był biegły w dziedzinie eliksirów i ocenę wolał pozostawić specjalistce - Może spróbuję cię nieco wzmocnić? - Nie był pewien, czy zaklęcie zadziała, ale warto było spróbować - Magicus Extremos - wysunął różdżkę, celując w stronę pracującej Charlie. Miał świadomość, że magia bywała kapryśna, a anomalie wyczyniały cuda z zaklęciami, ale warto było spróbować.
Kątem oka przyglądał się drobnym dłoniom, które sprawnie uwijały sie przy układaniu, krojeniu i mieszaniu ingrediencji. W kociołku parowało, nie raz ujawniając całkiem ciekawą barwę. Opary osiadały na włosach dziewczyny, chociaż ta wydawała się nie zauważać podobnych efektów. Było w tym obrazku coś ujmującego, dodającego młodziutkiej alchemiczce ulotnego uroku. Tak niespodziewanego, gdy znało się i widziało tak wiele plugastwa - Wiem, Charlie i dziękuję - na spotkaniu mówili wiele. Poruszali sprawy, które nie były ani proste ani tym bardziej łatwe w wykonaniu. Ale wbrew oburzeniu, które rozlało się gdzieś pomiędzy zakonnikami, nie planowali krucjaty, zmuszając każdego do rzucania się z różdżką na wroga. To zadanie należało do tych, którzy wybrali walkę, te bezpośrednią. Alchemicy, uzdrowiciele, naukowcy, to broń pośrednia, użyczająca sił i narzędzi w walce z parszywą zgnilizną, która bezmyślnym okrucieństwem rozlewała się w szeregach wroga - Każdy z tych eliksirów może przeważyć szalę na naszą korzyść - zapach kawy, którą parzyła sie w imbryku, działała kojąco. Nie skupiał się jedna na czynności całkowicie, co jakiś czas zerkając na krzątającą się kobietę. Może tkwiły w tym zwykłe nawyki z pracy, a może przewrażliwioną już czujność, która nie dawała mu w pełni odpocząć nawet w miejscach, które z natury powinny sugerować spokój. Dom. Czasem czuł się ja jeden z uwięzionych na ziemi duch. Ani ponieść gdzieś dalej, do świata "poza", ani sięgnąć ziemi - Dobrze - przytaknął tylko, gdy zajął miejsce pod ścianą. Ciemny napar przyjemnie rozgrzewał gardło i wzmacniał ginący efekt porannej kawy - Ciepła lepiej smakuje - skwitował, gdy kobieta odstawiła kubek, wracając do warzenia. Po minie, gdy zaglądała do kociołka mógłby przypuszczać, że tym razem coś poszło nie tak. Nie odezwał się jednak, czekając na werdykt alchemiczki. Nie był biegły w dziedzinie eliksirów i ocenę wolał pozostawić specjalistce - Może spróbuję cię nieco wzmocnić? - Nie był pewien, czy zaklęcie zadziała, ale warto było spróbować - Magicus Extremos - wysunął różdżkę, celując w stronę pracującej Charlie. Miał świadomość, że magia bywała kapryśna, a anomalie wyczyniały cuda z zaklęciami, ale warto było spróbować.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k100' : 14
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k100' : 14
Myśli Charlie póki co pozostawały wolne od depresji, ale nie od obaw. Często czuła obawy, bo przyszłość nigdy nie wydawała się malować w równie ponurych barwach. Nie rozumiała, dlaczego ktoś robił takie rzeczy, próbował burzyć dotychczasowy ład, który może nie był w stu procentach idealny, ale żyło się spokojnie aż do tego 1956 roku, który przynosił coraz więcej nieprzyjemnych zmian oraz nieszczęść. Ale było i światło w ciemności, Zakon dawał nadzieję, że są ludzie, którzy chcą coś z tym zrobić i zawalczyć o lepsze jutro, o świat, w którym nikt nie musi cierpieć ze względu na swoje pochodzenie, w którym ludzie mogą żyć obok siebie w pokoju. Fanatyzm nie był dobry w żadną stronę, ale wierzyła, że nikt z nich nie zatraci w tej walce swojej duszy, bo to oni mieli pozostać tymi dobrymi, nawet jeśli czasem będą zmuszeni robić rzeczy moralnie wątpliwe. Mogła się tylko zastanawiać, co robił Sam, co odciskało na nim swoje piętno, znaczyło twarz śladami trosk, a ciało kolejnymi bliznami. Nie był już tym samym zawadiackim aurorem, którego poznała kiedyś. Błysk w jego ciemnych oczach zawsze ją onieśmielał.
Alchemia była czymś, z czym radziła sobie dobrze. Mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby swego czasu nie rozproszyła się zgłębianiem tajników animagii, ale wszystko przed nią, nie na darmo mówiło się, że praktyka czyni mistrza, a Charlie warzyła dużo eliksirów.
Napiła się kawy w wolnej chwili od oporządzania i dodawania do kociołka składników, jednocześnie rozmyślając nad tym wszystkim.
- Zrobię, co będę mogła. Wolałabym, żeby nie musiały być potrzebne, ale niestety oboje wiemy, jak jest, więc lepiej, żebyście wyruszali na anomalie i misje dobrze przygotowani – odezwała się. – Ale i tak czuję pewien... niepokój na myśl o waszej walce. Tamci... nie cofną się przed niczym, prawda? Nie byłam w ministerstwie tamtego dnia, ale w Mungu nasłuchałam się wiele o ofiarach, warzyłam dla nich eliksiry – zastanawiała się, bo wciąż ją to wszystko nurtowało, budziło niepokój. Dni następujące po pożarze były wyjątkowo trudne dla pracowników Munga, którzy musieli sprostać tragediom i pomóc tym, którzy mieli dość szczęścia, by wyjść żywymi z pożogi. Podobny ogrom nieszczęść widziała tylko raz – pierwszego maja, po wybuchu anomalii. Były też inne wydarzenia, o których usłyszała na spotkaniu. – Pozostaje mi mieć nadzieję, że zobaczę was wszystkich na kolejnym spotkaniu Zakonu.
Spojrzała na Sama uważnie znad kociołka, gdzie kończyła wywar. Który, jak się potem okazało, nie wyszedł. Powierzchnia eliksiru za nic nie chciała przybrać prawidłowego koloru, a konsystencja zmieniła się w breję.
- Och... – westchnęła z żalem. Ten eliksir mógł się naprawdę przydać, ale nie ulegało wątpliwości, że się nie udał i nadawał się tylko do wylania. Pozbyła się go więc i wyczyściła kociołek.
Niestety po zaklęciu Sama nic nie odczuła. Być może był zbyt zmęczony, by skupić swoją magię. Na pewno miał za sobą męczący dzień. Może ona też za dużo dzisiaj pracowała, stąd ten błąd przy warzeniu marynowanej narośli ze szczuroszczeta?
- Może spróbuję czegoś innego? Eliksir niezłomności powinien się udać, a może być przydatny – zaproponowała, lustrując spojrzeniem swoje półki i zastanawiając się, co mogłaby przygotować dla aurora.
Odnalazła róg garboroga, a jako składniki dodatkowe wybrała gryfonię, pióro hipogryfa, pancerzyki żuków i śluz gumochłona. Kątem oka zerknęła na Samuela, po czym utarła pancerzyki żuków na proszek i dodała je do eliksiru, wrzucając do niego też pióro hipogryfa, po czym zamieszała zawartość. Wrzuciła do kociołka też sproszkowany róg garboroga i posiekaną gryfonię, po czym znowu zamieszała, obserwując powierzchnię wywaru. Później ostrożnie wlała zawartość fiolki śluzu gumochłona i zaczęła mieszać eliksir zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, czekając, aż przybierze właściwy kolor. Miała nadzieję, że nie popełni błędu w tak prostym wywarze, zwłaszcza w obecności Sama. Nie chciała, by zwątpił w jej umiejętności.
| zużywam róg garboroga na eliksir niezłomności, mam 17 stat, bo kryształ kupiłam dopiero w sierpniu
Alchemia była czymś, z czym radziła sobie dobrze. Mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby swego czasu nie rozproszyła się zgłębianiem tajników animagii, ale wszystko przed nią, nie na darmo mówiło się, że praktyka czyni mistrza, a Charlie warzyła dużo eliksirów.
Napiła się kawy w wolnej chwili od oporządzania i dodawania do kociołka składników, jednocześnie rozmyślając nad tym wszystkim.
- Zrobię, co będę mogła. Wolałabym, żeby nie musiały być potrzebne, ale niestety oboje wiemy, jak jest, więc lepiej, żebyście wyruszali na anomalie i misje dobrze przygotowani – odezwała się. – Ale i tak czuję pewien... niepokój na myśl o waszej walce. Tamci... nie cofną się przed niczym, prawda? Nie byłam w ministerstwie tamtego dnia, ale w Mungu nasłuchałam się wiele o ofiarach, warzyłam dla nich eliksiry – zastanawiała się, bo wciąż ją to wszystko nurtowało, budziło niepokój. Dni następujące po pożarze były wyjątkowo trudne dla pracowników Munga, którzy musieli sprostać tragediom i pomóc tym, którzy mieli dość szczęścia, by wyjść żywymi z pożogi. Podobny ogrom nieszczęść widziała tylko raz – pierwszego maja, po wybuchu anomalii. Były też inne wydarzenia, o których usłyszała na spotkaniu. – Pozostaje mi mieć nadzieję, że zobaczę was wszystkich na kolejnym spotkaniu Zakonu.
Spojrzała na Sama uważnie znad kociołka, gdzie kończyła wywar. Który, jak się potem okazało, nie wyszedł. Powierzchnia eliksiru za nic nie chciała przybrać prawidłowego koloru, a konsystencja zmieniła się w breję.
- Och... – westchnęła z żalem. Ten eliksir mógł się naprawdę przydać, ale nie ulegało wątpliwości, że się nie udał i nadawał się tylko do wylania. Pozbyła się go więc i wyczyściła kociołek.
Niestety po zaklęciu Sama nic nie odczuła. Być może był zbyt zmęczony, by skupić swoją magię. Na pewno miał za sobą męczący dzień. Może ona też za dużo dzisiaj pracowała, stąd ten błąd przy warzeniu marynowanej narośli ze szczuroszczeta?
- Może spróbuję czegoś innego? Eliksir niezłomności powinien się udać, a może być przydatny – zaproponowała, lustrując spojrzeniem swoje półki i zastanawiając się, co mogłaby przygotować dla aurora.
Odnalazła róg garboroga, a jako składniki dodatkowe wybrała gryfonię, pióro hipogryfa, pancerzyki żuków i śluz gumochłona. Kątem oka zerknęła na Samuela, po czym utarła pancerzyki żuków na proszek i dodała je do eliksiru, wrzucając do niego też pióro hipogryfa, po czym zamieszała zawartość. Wrzuciła do kociołka też sproszkowany róg garboroga i posiekaną gryfonię, po czym znowu zamieszała, obserwując powierzchnię wywaru. Później ostrożnie wlała zawartość fiolki śluzu gumochłona i zaczęła mieszać eliksir zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, czekając, aż przybierze właściwy kolor. Miała nadzieję, że nie popełni błędu w tak prostym wywarze, zwłaszcza w obecności Sama. Nie chciała, by zwątpił w jej umiejętności.
| zużywam róg garboroga na eliksir niezłomności, mam 17 stat, bo kryształ kupiłam dopiero w sierpniu
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Perspektywa potrafiła być znacząca. Wystarczyło przez jakiś czas przyglądać się pracy alchemiczki, by na kilka chwil spojrzeć na świat ich oczami. Ten wyrwany z rzeczywistości fragment, wolny od niepokojów, nacisków i głosów. Być może była to tylko spostrzegawcza iskra, a może mógł wejrzeć w wartość alchemicznej pracy i pewnego spokoju, jaki oferowała. Skupienie na prostych, chociaż wymagających precyzji czynnościach, niosła ze sobą swoistą ulgę. Sam nie doświadczał jej, gdy sam przysiadał do alchemicznych działań, ale wynikać to mogło przede wszystkich z naleciałości, które żywo płonęły w męskiej naturze. Wolał działanie, ale takie, które nie kończyło się na spisanej recepturze. Podejrzewał, że istniał typ twórców - eksperymentatorów, ale większość opinii, która docierała jego uszu, świadczyła raczej o nieszczęściach. Eliksiry, tak jak zaklęcia, raz sprecyzowane, potrzebowały powtarzalności, która je umacniała.
Niecodziennie pozwalał sobie na chwilę oddechu. Cokolwiek robił, po prostu zanurzał się w działaniu, zapominając nie raz, że i ciało i umysł potrzebowały odpoczynku. Nie było na to zbyt wiele okazji, nie tylko ze względu na szaleństwo, które ogarniało pracę, ale i cały ich czarodziejski świat. Jak można było trwać w bezczynności, gdy wszystko wywracało się do góry nogami? Rozumiał strach, nie mógł za to winić nikogo, ale po to stawali oni, by mogli chronić najbardziej bezbronnych. Tym bardziej, że wróg nie szukał sobie równych przeciwników. Ja parszywe tchórze atakowali tych, którzy nie potrafili sie obronić. I oni śmieli nazywać się Rycerzami. Parodia. Dosłownie. Tym większa, że i jego określano wielokrotnie mianem podobnym. Obecność plugawców wypaczała znaczenie słowa, które nosić w sobie miało wartości. Dziś, częściej kojarzyły się Skamanderowi z nienawiścią.
- Z jednej strony to okrutne, ale nie wiem czy teraz odnalazłbym się w świecie, w którym nie trzeba byłoby walczyć - zmarszczył czarne brwi, mieniąc sobie przed oczami obraz utopijnej rzeczywistości. Niemożliwe. Ludzka natura potrafiła być zdolna do czynów tak szlachetnych, jak i obrzydliwie brudnych. I dopóki zło i dobro istniało wśród nich, ścieranie się strony mroku i światła było nieuniknione. W różnych postaciach i formach - Z drugiej, chyba nie wierzę w utopię. Zawsze będzie o co walczyć - poruszył barkiem, opierając się mocniej o oparcie krzesła. Przechylił się do tyłu, kołysząc lekko, by ostatecznie oprzeć się drewnianym wezgłowiem o ścianę. Opadł już moment potem,, gdy padły dalsze słowa Charlie - Tu nie ma nad czym myśleć - pokręcił głową, ogniskując spojrzenie na młodej alchemiczce - Są zdolni do wszystkiego. Nie zawahają się wykorzystać każda dostarczoną słabość i z sadystyczna satysfakcją - zniszczą, rozprują, rozerwą. To bestie, którym ludzie odruchy są obce - coś gorzkiego zalęgło się na języku i z każdym słowem wywoływały nieprzyjemny ucisk. Wszyscy, którzy zginęli z ich ręki, każda okrutna śmierć, która była ich dziełem, musiała zostać zmyta. Wierzył w rehabilitację i żal za popełnione zbrodnie, ale nie był pewien, czy plugastwo - przynajmniej część z nich, tych najbliższych Czarnemu panu, była w ogóle zdolna do odczuwania takich emocji.
- Zobaczysz - kiwnął głową, opadając w krzesło, z którego prawie sie podniósł. Kawę zdążył wypić, a na stoliku, przy którym pracowała Charlie, zdążył powiększyć się o równo ułożone fiolki - Wszystko co przygotujesz, będzie pomocne - potwierdził, zerkając na niezadowolona minę kobiety - Ja i tak zmarnowałbym większość - wolał nawet sobie nie wyobrażać, co zostałoby z kociołka, w którym próbowałby uwarzyć te trudniejsze eliksiry.
Niecodziennie pozwalał sobie na chwilę oddechu. Cokolwiek robił, po prostu zanurzał się w działaniu, zapominając nie raz, że i ciało i umysł potrzebowały odpoczynku. Nie było na to zbyt wiele okazji, nie tylko ze względu na szaleństwo, które ogarniało pracę, ale i cały ich czarodziejski świat. Jak można było trwać w bezczynności, gdy wszystko wywracało się do góry nogami? Rozumiał strach, nie mógł za to winić nikogo, ale po to stawali oni, by mogli chronić najbardziej bezbronnych. Tym bardziej, że wróg nie szukał sobie równych przeciwników. Ja parszywe tchórze atakowali tych, którzy nie potrafili sie obronić. I oni śmieli nazywać się Rycerzami. Parodia. Dosłownie. Tym większa, że i jego określano wielokrotnie mianem podobnym. Obecność plugawców wypaczała znaczenie słowa, które nosić w sobie miało wartości. Dziś, częściej kojarzyły się Skamanderowi z nienawiścią.
- Z jednej strony to okrutne, ale nie wiem czy teraz odnalazłbym się w świecie, w którym nie trzeba byłoby walczyć - zmarszczył czarne brwi, mieniąc sobie przed oczami obraz utopijnej rzeczywistości. Niemożliwe. Ludzka natura potrafiła być zdolna do czynów tak szlachetnych, jak i obrzydliwie brudnych. I dopóki zło i dobro istniało wśród nich, ścieranie się strony mroku i światła było nieuniknione. W różnych postaciach i formach - Z drugiej, chyba nie wierzę w utopię. Zawsze będzie o co walczyć - poruszył barkiem, opierając się mocniej o oparcie krzesła. Przechylił się do tyłu, kołysząc lekko, by ostatecznie oprzeć się drewnianym wezgłowiem o ścianę. Opadł już moment potem,, gdy padły dalsze słowa Charlie - Tu nie ma nad czym myśleć - pokręcił głową, ogniskując spojrzenie na młodej alchemiczce - Są zdolni do wszystkiego. Nie zawahają się wykorzystać każda dostarczoną słabość i z sadystyczna satysfakcją - zniszczą, rozprują, rozerwą. To bestie, którym ludzie odruchy są obce - coś gorzkiego zalęgło się na języku i z każdym słowem wywoływały nieprzyjemny ucisk. Wszyscy, którzy zginęli z ich ręki, każda okrutna śmierć, która była ich dziełem, musiała zostać zmyta. Wierzył w rehabilitację i żal za popełnione zbrodnie, ale nie był pewien, czy plugastwo - przynajmniej część z nich, tych najbliższych Czarnemu panu, była w ogóle zdolna do odczuwania takich emocji.
- Zobaczysz - kiwnął głową, opadając w krzesło, z którego prawie sie podniósł. Kawę zdążył wypić, a na stoliku, przy którym pracowała Charlie, zdążył powiększyć się o równo ułożone fiolki - Wszystko co przygotujesz, będzie pomocne - potwierdził, zerkając na niezadowolona minę kobiety - Ja i tak zmarnowałbym większość - wolał nawet sobie nie wyobrażać, co zostałoby z kociołka, w którym próbowałby uwarzyć te trudniejsze eliksiry.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Jej praca rzeczywiście tworzyła iluzję spokoju, pozwalającą odciąć się od trosk rzeczywistości. Nad kociołkiem musiała maksymalnie skupić się na swoich czynnościach, co pozwalało łatwiej zapomnieć o tym, że za cichymi murami zbierały się czarne chmury nadchodzącej wojny, mimo że przecież tak duża część jej pracy, zarówno tej w Mungu, jak i w domowym zaciszu, była poniekąd skutkiem tego wszystkiego. Pracowała ponad normy, bo szalały anomalie i jacyś plugawcy spalili ministerstwo, bo wielu ludzi cierpiało, a jej przyjaciele z Zakonu starali się walczyć ze złem. A ona chciała im pomóc w taki sposób, w jaki potrafiła.
Na pewno będzie jej lepiej z myślą, że nie będą wychodzić na misje zupełnie nieprzygotowani. Że może te fiolki eliksirów okażą się przydatne w walce czy w przypadku mikstur leczniczych, leczeniu ran. Walczyli w końcu z groźnymi przeciwnikami, zdolnymi do strasznych uczynków.
- Na świecie zawsze jest coś, o co warto walczyć – zauważyła. Nawet w świecie bez wojny i strasznych wydarzeń na pewno znalazłoby się coś wartego zaangażowania. No i nawet w spokojnych czasach zawsze istniało zło i czarna magia, aurorzy nie działali przecież tylko podczas wojen, byli potrzebni zawsze, więc ktoś taki jak Sam na pewno nie mógłby poczuć, że już nie jest do niczego potrzebny, bo nie ma z czym ani o co walczyć. Szybko znalazłby sobie cel i realizował się w nim, bierność nie była wpisana w jego naturę. A Charlie i wiele innych ludzi z pewnością odetchnęłaby z ulgą, gdyby to się skończyło. Gdyby wrócił spokój.
Nie rozumiała, jak to jest być złym i pragnąć śmierci, zniszczenia i cudzej krzywdy. Jak to jest pławić się w uprzedzeniach i niszczyć. Sama nigdy nie doświadczyła podobnych pragnień, nie kusiło jej, by posmakować czarnej magii, by kogoś z premedytacją zranić. Wychowano ją na dobrą, uczciwą i prostolinijną osobę, która chciała czynić dobrze i trzymała się z daleka od wszelkiego plugastwa. Dlaczego więc niektórzy dawali się pochłonąć mrokowi? Co takiego ciągnęło ich w przepaść, z której nie było wyjścia? Zawsze chciała wierzyć, że ludzie są dobrzy, a przynajmniej większość z nich, ale wiedziała już, że tak nie jest, że oprócz ludzi dobrych istniało całe mnóstwo złych. I to z tymi złymi chciał walczyć Zakon Feniksa, a Charlie tak bardzo pragnęła, żeby wyszli z tego cało.
Patrząc na Sama mogła się o niego obawiać. Był niezwykle utalentowanym aurorem i Gwardzistą który poznał bardzo potężną i czystą magię, ale tamci mogli być nie mniej potężni – tyle że w zakresie o wiele bardziej mrocznych sztuk. Praca aurorów była bardzo niebezpieczna, o tym też wiedziała. Była niebezpieczna nawet w spokojnych czasach, a co dopiero teraz.
Uwarzyła jednak eliksir niezłomności z powodzeniem. Wszystko poszło dobrze i po chwili już mogła przelewać zawartość kociołka do fiolek, które odpowiednio opisała, a po wlaniu w nie eliksiru zakorkowała.
- Gotowe. Na pewno znasz ten eliksir, a może ci się przydać – powiedziała, podając mu starannie zapieczętowane fiolki. Łącznie pięć fiolek eliksiru niezłomności i drugie tyle czuwającego strażnika. – Schowaj to starannie. Korzystaj mądrze, mam nadzieję, że ci pomogą. Nad veritaserum również przysiądę i jeśli mi się powiedzie, niezwłocznie dam ci znać.
Obawiała się jednak, że dziś było już dość późno, a ona była na tyle zmęczona, że szanse uwarzenia tego wywaru z powodzeniem malały. Do veritaserum musiała zasiąść z w pełni przytomnym i wypoczętym umysłem, by nie zmarnować cennej ingrediencji.
Upewniła się, że Sam zabrał eliksiry, które dla niego zrobiła a potem pożegnali się. Naprawdę miała nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, że na kolejnym spotkaniu znów zobaczy ich wszystkich w komplecie, ale i tak w jej głowie błąkało się całe mnóstwo obaw, jak potoczą się kolejne dni, tygodnie, miesiące.
| zt. dla Charlie
Na pewno będzie jej lepiej z myślą, że nie będą wychodzić na misje zupełnie nieprzygotowani. Że może te fiolki eliksirów okażą się przydatne w walce czy w przypadku mikstur leczniczych, leczeniu ran. Walczyli w końcu z groźnymi przeciwnikami, zdolnymi do strasznych uczynków.
- Na świecie zawsze jest coś, o co warto walczyć – zauważyła. Nawet w świecie bez wojny i strasznych wydarzeń na pewno znalazłoby się coś wartego zaangażowania. No i nawet w spokojnych czasach zawsze istniało zło i czarna magia, aurorzy nie działali przecież tylko podczas wojen, byli potrzebni zawsze, więc ktoś taki jak Sam na pewno nie mógłby poczuć, że już nie jest do niczego potrzebny, bo nie ma z czym ani o co walczyć. Szybko znalazłby sobie cel i realizował się w nim, bierność nie była wpisana w jego naturę. A Charlie i wiele innych ludzi z pewnością odetchnęłaby z ulgą, gdyby to się skończyło. Gdyby wrócił spokój.
Nie rozumiała, jak to jest być złym i pragnąć śmierci, zniszczenia i cudzej krzywdy. Jak to jest pławić się w uprzedzeniach i niszczyć. Sama nigdy nie doświadczyła podobnych pragnień, nie kusiło jej, by posmakować czarnej magii, by kogoś z premedytacją zranić. Wychowano ją na dobrą, uczciwą i prostolinijną osobę, która chciała czynić dobrze i trzymała się z daleka od wszelkiego plugastwa. Dlaczego więc niektórzy dawali się pochłonąć mrokowi? Co takiego ciągnęło ich w przepaść, z której nie było wyjścia? Zawsze chciała wierzyć, że ludzie są dobrzy, a przynajmniej większość z nich, ale wiedziała już, że tak nie jest, że oprócz ludzi dobrych istniało całe mnóstwo złych. I to z tymi złymi chciał walczyć Zakon Feniksa, a Charlie tak bardzo pragnęła, żeby wyszli z tego cało.
Patrząc na Sama mogła się o niego obawiać. Był niezwykle utalentowanym aurorem i Gwardzistą który poznał bardzo potężną i czystą magię, ale tamci mogli być nie mniej potężni – tyle że w zakresie o wiele bardziej mrocznych sztuk. Praca aurorów była bardzo niebezpieczna, o tym też wiedziała. Była niebezpieczna nawet w spokojnych czasach, a co dopiero teraz.
Uwarzyła jednak eliksir niezłomności z powodzeniem. Wszystko poszło dobrze i po chwili już mogła przelewać zawartość kociołka do fiolek, które odpowiednio opisała, a po wlaniu w nie eliksiru zakorkowała.
- Gotowe. Na pewno znasz ten eliksir, a może ci się przydać – powiedziała, podając mu starannie zapieczętowane fiolki. Łącznie pięć fiolek eliksiru niezłomności i drugie tyle czuwającego strażnika. – Schowaj to starannie. Korzystaj mądrze, mam nadzieję, że ci pomogą. Nad veritaserum również przysiądę i jeśli mi się powiedzie, niezwłocznie dam ci znać.
Obawiała się jednak, że dziś było już dość późno, a ona była na tyle zmęczona, że szanse uwarzenia tego wywaru z powodzeniem malały. Do veritaserum musiała zasiąść z w pełni przytomnym i wypoczętym umysłem, by nie zmarnować cennej ingrediencji.
Upewniła się, że Sam zabrał eliksiry, które dla niego zrobiła a potem pożegnali się. Naprawdę miała nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, że na kolejnym spotkaniu znów zobaczy ich wszystkich w komplecie, ale i tak w jej głowie błąkało się całe mnóstwo obaw, jak potoczą się kolejne dni, tygodnie, miesiące.
| zt. dla Charlie
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Było coś fascynującego - w pracy alchemika. Sam był zdecydowanie kiepski w dziedzinie tak wielkiej precyzji, ale zdarzało mu się obserwować działających przy kociołku, eliksirowych mistrzów. Co prawda, większość - właściwie - kryła się w dusznych pracowniach, wypełnionych zbyt intensywnym, jak na Samuelowe wymagania, zapachem ziół. I zapewne, nie tylko ziół. Czasem nawet ciekawiło go, jakim cudem, nie raz ta drobne, kobiece sylwetki, nawykły do obcowania z tak różnorodna gamą składników, wszelkiej maści. Widział przecież (niektóre nawet czuł), co prezentowały sobą wybrane ingrediencje. Zioła, to zioła, ale części zwierząt, często te mało apetyczne. Skamander nie krzywił się na widok obrzydlistwa, ale widok spokoju i powagi, na twarzy alchemiczek, przy kontakcie z - wydawałoby sie - plugawą substancją, był niemal intrygujący.
Był wdzięczny Charlie za poświęcony czas i przygotowanie wskazanych eliksirów. Cierpliwie, jak na siebie, czekał na wyniki warzenia, od czasu do czasu komentując tylko własne obserwacje. Nie było ich wiele, bo i większość pozostawała wewnątrz czaszki, nie dając sie rozpoznać towarzyszce. Zresztą, nie wiedział, czy wyrzucone na drobne barki dziewczyny, nie przytłoczyłby jej, dodając smutków. Wciąż wydawała się bardziej niewinna, nieskażona ciemną stroną otaczającej ich rzeczywistości. Niestety wiedział, że wojenna spuścizna w końcu zagarnie wszystko - To prawda, taka natura świata i ludzi - potwierdził lekko, z przyzwyczajenia zrywając z ponurą myślą, która w najlepsze domowiła się w jego głowie. Miał ich wiele, sięgających spraw aktualnych i przyszłych, czasem, gdy nie uważał, zrywając go w otchłań przeszłości. Z tą jednak już sobie radził. Tęsknił, ale radził.
Czas w pracowni, zapewne nieco inaczej płynął dla niego, niż dla jego dzisiejszej towarzyszki. Nie przyzwyczajony do dłuższego braku działania, nawet przy pracującej alchemiczce próbował znaleźć sobie zajęcie. Poczałkowo kawa, dała mu ten oddech, ale potem, gdy pewna powtarzalność widoku i zapachów, zrobiła sie znajoma, pozwolił sobie nawet na przymknięcie oczu. Na chwilę. Podnosił powieki minutę później, przekonując się, że wciąż znajduje się w pracowni Charlie.
Podniósł się z postawionego przy ścianie krzesła, gdy alchemiczka kończyła pracę - Znam, dziękuję ci jeszcze raz - uśmiechnął się nawet i podrapał po czarnej brodzie, chwilę potem przechwytując podawane fiolki i w całkiem schludnym pakunku, schował do torby - Może nie potrafię ich przygotować, ale używać już tak - uśmiech zgasł, ale czuł się pewniej, gdy brzęczące w jego torbie eliksiry przypominały o pełnionej funkcji. I w pracy i w Zakonie - Wiem, Charlie. Zaczekam. To jest coś, co wymaga cierpliwości, nie tylko od ciebie - potwierdził, kierując się do wyjścia. Nie chciał wykradać więcej czasu niż było to konieczne - Do zobaczenia - pożegnał się i spacerem dotarł do mieszkania.
zt
Był wdzięczny Charlie za poświęcony czas i przygotowanie wskazanych eliksirów. Cierpliwie, jak na siebie, czekał na wyniki warzenia, od czasu do czasu komentując tylko własne obserwacje. Nie było ich wiele, bo i większość pozostawała wewnątrz czaszki, nie dając sie rozpoznać towarzyszce. Zresztą, nie wiedział, czy wyrzucone na drobne barki dziewczyny, nie przytłoczyłby jej, dodając smutków. Wciąż wydawała się bardziej niewinna, nieskażona ciemną stroną otaczającej ich rzeczywistości. Niestety wiedział, że wojenna spuścizna w końcu zagarnie wszystko - To prawda, taka natura świata i ludzi - potwierdził lekko, z przyzwyczajenia zrywając z ponurą myślą, która w najlepsze domowiła się w jego głowie. Miał ich wiele, sięgających spraw aktualnych i przyszłych, czasem, gdy nie uważał, zrywając go w otchłań przeszłości. Z tą jednak już sobie radził. Tęsknił, ale radził.
Czas w pracowni, zapewne nieco inaczej płynął dla niego, niż dla jego dzisiejszej towarzyszki. Nie przyzwyczajony do dłuższego braku działania, nawet przy pracującej alchemiczce próbował znaleźć sobie zajęcie. Poczałkowo kawa, dała mu ten oddech, ale potem, gdy pewna powtarzalność widoku i zapachów, zrobiła sie znajoma, pozwolił sobie nawet na przymknięcie oczu. Na chwilę. Podnosił powieki minutę później, przekonując się, że wciąż znajduje się w pracowni Charlie.
Podniósł się z postawionego przy ścianie krzesła, gdy alchemiczka kończyła pracę - Znam, dziękuję ci jeszcze raz - uśmiechnął się nawet i podrapał po czarnej brodzie, chwilę potem przechwytując podawane fiolki i w całkiem schludnym pakunku, schował do torby - Może nie potrafię ich przygotować, ale używać już tak - uśmiech zgasł, ale czuł się pewniej, gdy brzęczące w jego torbie eliksiry przypominały o pełnionej funkcji. I w pracy i w Zakonie - Wiem, Charlie. Zaczekam. To jest coś, co wymaga cierpliwości, nie tylko od ciebie - potwierdził, kierując się do wyjścia. Nie chciał wykradać więcej czasu niż było to konieczne - Do zobaczenia - pożegnał się i spacerem dotarł do mieszkania.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
| 18.08
Charlie po pracy zeszła na dół do pracowni z zamiarem podjęcia się bardzo trudnego i ambitnego zadania. Zdawała sobie sprawę, że może mu nie podołać – była w końcu bardzo młodą alchemiczką i wciąż zdobywała doświadczenie. Ale w tych niespokojnych czasach, zwłaszcza w obliczu nastania stanu wojennego, chciała zadbać o to, żeby jej towarzysze mogli wyruszyć na misje odpowiednio przygotowani. Gdyby tak udało się uwarzyć Felix Felicis... Jeszcze nigdy nie udało jej się tego zrobić z sukcesem, ale kiedyś musiał nadejść pierwszy raz, prawda? Warto było przynajmniej spróbować. Pewnego dnia na pewno się uda, im więcej będzie ćwiczyć, tym lepsze staną się jej umiejętności.
Przygotowała się dobrze, gotowa siedzieć nad kociołkiem choćby i całą noc, jeśli będzie trzeba. Nie miała co prawda krwi jednorożca, ale wciąż posiadała kilka odłamków spadającej gwiazdy, mogących zastąpić każde serce eliksiru. Jeden z tych cennych kawałków postanowiła poświęcić na próbę uwarzenia felixa. Oprócz nich wzięła jeszcze sproszkowane złoto i kamień księżycowy i wybrała odpowiednią ilość składników roślinnych i zwierzęcych opisanych w książce, którą położyła obok siebie, by móc spoglądać na przepis.
Jej ręce lekko drżały z przejęcia, kiedy ustawiała wypełniony wodą kociołek nad płomykiem, ale szybko się opanowała. Musiała zachować spokój, by podołać temu trudnemu wyzwaniu. Starannie odmierzyła odpowiednią ilość sproszkowanego kamienia księżycowego oraz sproszkowanego złota. Później dodała do kociołka odrobinę olejku różanego i posiekane liście paprotki. Po zamieszaniu w wywarze znalazło się też pióro pawia, utarte na proszek skarabeusze, dziób sowy i krew memortka, której odpowiednią ilość starannie wlała do kociołka, pamiętając też o odstępach czasowych między dodawaniem kolejnych składników. I w końcu dodała także jeden odłamek spadającej gwiazdy – połyskujący tajemniczo i niezwykły, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego właściwości. Miała nadzieję, że ta podmianka nie sprawi, że eliksir okaże się nieudany. A jeśli tak, to cóż, we wrześniu zakupi odrobinę krwi jednorożca, bo kiedy kilka dni temu była w aptece to niestety jej nie mieli. Na samym końcu dodała liście lipy jako ostatni składnik roślinny i znowu zamieszała. Wiedziała, że nawet jeśli warzenie się powiedzie, eliksir będzie zdatny do użytku dopiero za parę miesięcy.
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Charlie po pracy zeszła na dół do pracowni z zamiarem podjęcia się bardzo trudnego i ambitnego zadania. Zdawała sobie sprawę, że może mu nie podołać – była w końcu bardzo młodą alchemiczką i wciąż zdobywała doświadczenie. Ale w tych niespokojnych czasach, zwłaszcza w obliczu nastania stanu wojennego, chciała zadbać o to, żeby jej towarzysze mogli wyruszyć na misje odpowiednio przygotowani. Gdyby tak udało się uwarzyć Felix Felicis... Jeszcze nigdy nie udało jej się tego zrobić z sukcesem, ale kiedyś musiał nadejść pierwszy raz, prawda? Warto było przynajmniej spróbować. Pewnego dnia na pewno się uda, im więcej będzie ćwiczyć, tym lepsze staną się jej umiejętności.
Przygotowała się dobrze, gotowa siedzieć nad kociołkiem choćby i całą noc, jeśli będzie trzeba. Nie miała co prawda krwi jednorożca, ale wciąż posiadała kilka odłamków spadającej gwiazdy, mogących zastąpić każde serce eliksiru. Jeden z tych cennych kawałków postanowiła poświęcić na próbę uwarzenia felixa. Oprócz nich wzięła jeszcze sproszkowane złoto i kamień księżycowy i wybrała odpowiednią ilość składników roślinnych i zwierzęcych opisanych w książce, którą położyła obok siebie, by móc spoglądać na przepis.
Jej ręce lekko drżały z przejęcia, kiedy ustawiała wypełniony wodą kociołek nad płomykiem, ale szybko się opanowała. Musiała zachować spokój, by podołać temu trudnemu wyzwaniu. Starannie odmierzyła odpowiednią ilość sproszkowanego kamienia księżycowego oraz sproszkowanego złota. Później dodała do kociołka odrobinę olejku różanego i posiekane liście paprotki. Po zamieszaniu w wywarze znalazło się też pióro pawia, utarte na proszek skarabeusze, dziób sowy i krew memortka, której odpowiednią ilość starannie wlała do kociołka, pamiętając też o odstępach czasowych między dodawaniem kolejnych składników. I w końcu dodała także jeden odłamek spadającej gwiazdy – połyskujący tajemniczo i niezwykły, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego właściwości. Miała nadzieję, że ta podmianka nie sprawi, że eliksir okaże się nieudany. A jeśli tak, to cóż, we wrześniu zakupi odrobinę krwi jednorożca, bo kiedy kilka dni temu była w aptece to niestety jej nie mieli. Na samym końcu dodała liście lipy jako ostatni składnik roślinny i znowu zamieszała. Wiedziała, że nawet jeśli warzenie się powiedzie, eliksir będzie zdatny do użytku dopiero za parę miesięcy.
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Tak jak mogła się spodziewać – nie wyszło. Być może czegoś w tym wywarze zabrakło. Opróżniła kociołek z nieudanego wywaru i już miała opuszczać pracownię, ale stwierdziła, że może warto podjąć jeszcze jedną próbę, skoro jeszcze miała parę odłamków. Może problem leżał nie w nim, a w którymś z innych składników, albo wykonywanych przez nią czynności? Było całkiem prawdopodobne, że z tego stresu dodała któryś składnik zbyt szybko, co zadecydowało o tym, że poniosła porażkę.
Przeanalizowała w myślach własne błędy, porównując swoją pracę z przepisem. I kiedy zrozumiała, co mogła zrobić nie tak, znów przygotowała kociołek z wodą i zabrała się do pracy, zamierzając użyć tych samych składników, tyle że tym razem miała zamiar bardziej baczyć na odstępy czasowe i odpowiednią ilość mieszań. Nawet drobne detale często miewały znaczenie, zwłaszcza przy tak trudnych eliksirach, a Felix był jednym z najtrudniejszych, z jakimi się zetknęła. Nie mogła się jednak zrażać porażkami. Zakon mógł potrzebować tego eliksiru, więc nadejdzie kiedyś ten dzień, kiedy się uda.
Dodała do kociołka sproszkowany kamień księżycowy i złoto. Na szczęście tego typu składniki wciąż miała, bo używała ich rzadko, ale czasem okazywały się przydatne, jak teraz. Znów sięgnęła po fiolkę olejku różanego i posiekała kolejną porcję liści paproci – dobrze, że w ogródku za domem trochę jej miała. Przestrzegając odstępów czasowych i pamiętając o mieszaniu taką ilość razy, jak wskazywał podręcznik, dodała kolejne składniki: pióro pawia, sproszkowane skarabeusze, dziób sowy oraz krew memortka. W najbliższych dniach będzie musiała jej trochę dokupić, bo się kończyła. Zamieszała dziesięć razy, miarowo poruszając mieszadłem. I wyjęła z pudełeczka drugi odłamek spadającej gwiazdy. Miała jeszcze tylko dwa. A szkoda, zdecydowanie przydałoby się więcej tak uniwersalnych ingrediencji. Po chwili wrzuciła do kociołka kilka liści lipy, również dzisiaj zebranych na zewnątrz, więc wciąż świeżych. A później pozostawało czekać – czy tym razem się uda, czy znów popełniła jakiś błąd, który sprawi, że eliksir okaże się zepsuty, a odłamek spadającej gwiazdy zmarnowany? Niedługo miało się okazać.
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Przeanalizowała w myślach własne błędy, porównując swoją pracę z przepisem. I kiedy zrozumiała, co mogła zrobić nie tak, znów przygotowała kociołek z wodą i zabrała się do pracy, zamierzając użyć tych samych składników, tyle że tym razem miała zamiar bardziej baczyć na odstępy czasowe i odpowiednią ilość mieszań. Nawet drobne detale często miewały znaczenie, zwłaszcza przy tak trudnych eliksirach, a Felix był jednym z najtrudniejszych, z jakimi się zetknęła. Nie mogła się jednak zrażać porażkami. Zakon mógł potrzebować tego eliksiru, więc nadejdzie kiedyś ten dzień, kiedy się uda.
Dodała do kociołka sproszkowany kamień księżycowy i złoto. Na szczęście tego typu składniki wciąż miała, bo używała ich rzadko, ale czasem okazywały się przydatne, jak teraz. Znów sięgnęła po fiolkę olejku różanego i posiekała kolejną porcję liści paproci – dobrze, że w ogródku za domem trochę jej miała. Przestrzegając odstępów czasowych i pamiętając o mieszaniu taką ilość razy, jak wskazywał podręcznik, dodała kolejne składniki: pióro pawia, sproszkowane skarabeusze, dziób sowy oraz krew memortka. W najbliższych dniach będzie musiała jej trochę dokupić, bo się kończyła. Zamieszała dziesięć razy, miarowo poruszając mieszadłem. I wyjęła z pudełeczka drugi odłamek spadającej gwiazdy. Miała jeszcze tylko dwa. A szkoda, zdecydowanie przydałoby się więcej tak uniwersalnych ingrediencji. Po chwili wrzuciła do kociołka kilka liści lipy, również dzisiaj zebranych na zewnątrz, więc wciąż świeżych. A później pozostawało czekać – czy tym razem się uda, czy znów popełniła jakiś błąd, który sprawi, że eliksir okaże się zepsuty, a odłamek spadającej gwiazdy zmarnowany? Niedługo miało się okazać.
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Udało się! Nie mogła w to uwierzyć - ale wyglądało na to, że eliksir się udał, wyglądał tak, jak opisany w podręczniku półprodukt, który w pełni zdatnym Felixem stanie się dopiero po odleżeniu odpowiedniej ilości czasu. Teraz był niegotowy - ale z niezwykłą starannością przelała go do flakonika, uważając by nie uronić ani kropelki. Zakorkowała go i opisała. Jako że był to niezwykle trudny eliksir, udało jej się uzyskać tylko jedną porcję - ale nawet to było ogromnym sukcesem dla tak młodej alchemiczki.
Odstawiła fiolkę na tył półki - minie dużo czasu, zanim będzie mogła ofiarować komuś tę cenną miksturę. Z poczuciem satysfakcji i dobrze spełnionego obowiązku zabrała się do sprzątania. Pora była bardzo późna, dwie próby uwarzenia felixa zajęły dobrych kilka godzin i choć zaczęła po południu, teraz z pewnością była już noc. Ale warto było, naprawdę nie żałowała, że po porażce spróbowała drugi raz. Wiedziała, że to wiele znaczy - nie tylko dla przyjaciół, których mogła wspomóc umiejętnościami, ale również dla niej samej i jej umiejętności.
| zt.
Odstawiła fiolkę na tył półki - minie dużo czasu, zanim będzie mogła ofiarować komuś tę cenną miksturę. Z poczuciem satysfakcji i dobrze spełnionego obowiązku zabrała się do sprzątania. Pora była bardzo późna, dwie próby uwarzenia felixa zajęły dobrych kilka godzin i choć zaczęła po południu, teraz z pewnością była już noc. Ale warto było, naprawdę nie żałowała, że po porażce spróbowała drugi raz. Wiedziała, że to wiele znaczy - nie tylko dla przyjaciół, których mogła wspomóc umiejętnościami, ale również dla niej samej i jej umiejętności.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 02.09
Nadchodziła jesień. Widziała to wyraźnie, choć biorąc pod uwagę, że wciąż nie zanikły anomalie, prawidłowa kolejność pór roku oraz adekwatna dla nich pogoda stały pod znakiem zapytania. Niczego nie można było być pewnym, ani magii, ani tego, jaką aurą powita ich każdy kolejny dzień.
Po powrocie z Munga czekała ją druga praca – warzenie eliksirów na zlecenie. Często zwracali się do niej znajomi bądź znajomi znajomych, którzy pocztą pantoflową dowiedzieli się o jej umiejętnościach i zamawiali rozmaite specyfiki. Charlie robiła je dla nich za opłatą mającą pokryć koszty składników, w które musiała się zaopatrywać regularnie, bo nie wszystko mogła wyhodować sama, większość serc oraz składników zwierzęcych musiała kupić, a galeony nie rosły na drzewie. Jednak ta własna, niezależna praca w domu była swego rodzaju odskocznią od Munga i warzenia wciąż i wciąż tylko eliksirów leczniczych. Dorywcze zlecenia (ale także praca na rzecz Zakonu) pomagały oderwać się od szpitalnej rutyny, ale także sprawdzić się w czymś innym oraz zadbać o to, by nie ograniczać się tylko do jednej gałęzi alchemii. To nie wpłynęłoby dobrze na jej umiejętności, więc miała na uwadze to, by wciąż poszerzać swoje horyzonty i doskonalić się. Ostatnimi czasy udało jej się uwarzyć nawet tak trudne eliksiry, jak veritaserum czy Felix Felicis, co uważała za spory sukces. Moralność jednak zabraniała jej tworzenia szkodliwych trucizn, ale i nikt nie zamawiał u niej tego typu nielegalnych wywarów. Obracała się w gronie przyzwoitych ludzi, trzymając się z dala od wszelkich podejrzanych spraw.
W sierpniu uwarzyła ładny zapasik eliksirów dla Zakonu, ale także inne otrzymane ostatnimi czasu zamówienia rozpaczliwie dopominały się zajęcia nimi. Najpierw jednak, kiedy już po pracy odpoczęła chwilę i zjadła naprędce obiad, musiała udać się do szklarenki na tyłach domu, żeby zebrać świeże zioła, mające posłużyć jako składniki dodatkowe do mikstur. Starannie ścięła gałązki mięty, szałwię, liście i łodygi moly i pokrzywę, zebrała także inne zioła, które mogła później ususzyć i schowała je do płóciennej torby. Na podwórzu poza szklarenką zebrała korę i trochę liści lipy oraz dębu. Część roślin mogła zostawić do ususzenia, a część zużyć jako świeże. Dziś na pewno miała zamiar zrobić z nich odpowiedni użytek.
Później, kiedy zebrała wszystko to, co chciała, wróciła do domu i skierowała swoje kroki do piwnicy, gdzie mieściła się jej pracownia. Od wejścia powitał ją znajomy zapach, w którym mieszała się woń ziół, a także innych, mniej przyjemnych ingrediencji. Ale już do tego przywykła, w Mungu zresztą nie było lepiej. Wyjęła zioła z torby i rozłożyła je na stoliku, a potem przeszła w stronę półek.
Na pergaminach przyczepionych do jednej z półek miała wynotowane, jakie specyfiki i dla kogo musiała uwarzyć. Na pewno nie zdąży zrobić dziś wszystkich, ale zamówienia, które czekały najdłużej, miała zamiar wykonać w pierwszej kolejności. I tu nie obyło się bez prostych eliksirów leczniczych, które można było dawkować bez posiadania znacznej wiedzy uzdrowicielskiej. Maść z wodnej gwiazdy, Auxilik, eliksir słodkiego snu, a nawet nieco już trudniejszy eliksir brzemienności dla krewnej jednej z jej koleżanek, która spodziewała się dziecka. Ponadto eliksir upiększający dla córki koleżanki mamy, a znajoma aurorka zamówiła również czuwający strażnik, eliksir kociego kroku i kameleon.
Postanowiła zacząć pracę od eliksiru brzemienności, najtrudniejszego z tych wszystkich, ale i miała świadomość, że mógł być pilnie potrzebny kobiecie, która go zamawiała, choć zastrzegła, że chce się w niego zaopatrzyć na wszelki wypadek – w końcu wiadomo, jak niebezpieczne potrafiły być anomalie.
Wypełniła kociołek wodą i ustawiła go nad płomykiem. Na półkach odnalazła składniki. Ten eliksir miał aż dwa serca: piołun i włos jednorożca. W przypadku błędnego uwarzenia straciłaby aż dwie cenne ingrediencje. Na płomyku obok ustawiła drugi, mniejszy kociołek z wodą, w którym umieściła trzy niezbyt duże buraki, by mogły ugotować się zanim przyjdzie czas dodania ich do wywaru. Na razie skupiła się na zasadniczej miksturze, i gdy woda osiągnęła odpowiednią temperaturę, wrzuciła do niej pokruszoną na kawałki korę lipy oraz pijawki. Po odczekaniu odpowiedniego czasu dodała piołun, a później – połyskujący subtelnie włos z ogona jednorożca. Zamieszała starannie, po czym znów odczekała. W międzyczasie buraki już się ugotowały, więc odstawiła kociołek z nimi i starannie obrała wciąż gorące warzywa ze skórek. Później pokroiła je na plasterki i w odpowiednim momencie dodała do wywaru, który stopniowo zaczął zmieniać swą barwę na buraczkową, podobną tej, którą miały ugotowane buraki. Zmniejszyła płomień pod kociołkiem; teraz eliksir jeszcze przez jakieś pół godziny musiał się warzyć, zanim będzie mogła przelać go do fiolek.
W międzyczasie mogła się zająć czymś szybkim i łatwym do uwarzenia. Przygotowała inny kociołek, w którym zamierzała uwarzyć Auxilik. Był to jeden z najbardziej podstawowych wywarów w domowych apteczkach, który zarówno w Mungu, jak i w domu warzyła na tyle często, że chyba potrafiłaby już zrobić to z zamkniętymi oczami. Nic więc dziwnego, że poradziła sobie z nim niezwykle szybko. Przelała go do fiolek i strzepnęła resztki pokruszonych liści dębu z deski do krojenia składników. Eliksir brzemienności w tym czasie osiągnął odpowiednią barwę i konsystencję, był już gotowy do odstawienia i przelania do fiolek.
Później umyła oba kociołki i wypełniła je świeżą wodą, a po krótkiej przerwie zabrała się do dalszej pracy. Na razie odłożyła na bok eliksiry lecznicze, zamierzając zabrać się za eliksir kameleon, również należący do bardzo przydatnych, jako że pozwalał zlać się z otoczeniem i stać się niewidzialnym. Do tego eliksiru, należącego do kategorii bojowych, musiała wziąć cztery ingrediencje zwierzęce i jedną roślinną. Niestety jej zapasik żądeł mantykory się kończył, musiała możliwie szybko go uzupełnić.
Na początku dodała do eliksiru posiekane świeże listki paprotki oraz pawie pióro. Zamieszała wywar mieszadłem, następnie dodając jedno żądło mantykory, pięć tłuściutkich gąsienic oraz trzy marynowane języki kameleona, które wyciągnęła z jednego ze stojących na półkach słoiczków. Przez kilka minut mieszała dokładnie, pamiętając, że w sierpniu ten eliksir jej nie wyszedł.
Kiedy jednak tym razem się udało, z ulgą mogła przelać eliksir do opisanych fiolek i przejść do dalszej pracy. Eliksir kociego kroku również nie przysporzył większego problemu, jako że od czasu dołączenia do Zakonu Feniksa warzyła go nie raz. Tym razem jednak nie miał posłużyć Zakonowi, a innej osobie, która zleciła jej jego wykonanie. Oprócz serca, znów żądła mantykory, do eliksiru zamierzała użyć pióra sowy, pancerzyka chropianka i włosia kuguchara, a z ingrediencji roślinnych szałwii; starannie oderwała kilka listków od jednego z pędów zerwanych wcześniej w szklarence, choć szałwię dodała na samym końcu warzenia, już po dodaniu do kociołka wszystkich ingrediencji zwierzęcych w odpowiedniej kolejności.
Uwarzony, gotowy eliksir miał miękką konsystencję pianki. Zawsze ją to nieco zaskakiwało, ilekroć go warzyła. Przelanie go do naczynek było nieco trudniejsze niż w przypadku płynnych mikstur, ale i z tym sobie poradziła. Kolejne fiolki zostały odstawione na bok, gdzie miały czekać na koniec jej dzisiejszej pracy oraz na wysłanie odpowiedniej osobie. Żeby zamówienie mogło zostać sfinalizowane, musiała jeszcze uwarzyć czuwającego strażnika.
W moździerzu starannie rozkruszyła suszone pancerzyki chropianka, a gdy woda osiągnęła odpowiednią temperaturę, przesypała je tam. Tak samo zrobiła ze skarabeuszami, ucierając je na proszek. Świeże liście pokrzywy posiekała na drobne kawałki, wcześniej zakładając na dłonie rękawiczki, by uniknąć niezbyt groźnych, ale dokuczliwych poparzeń, które pozostawiały na skórze drobne włoski tej rośliny. Odczekała trochę przed dolaniem do kociołka żółci pancernika o niezbyt przyjemnym zapachu. Na samym końcu w wywarze znalazła się sama krew reema, serce eliksiru. Dodawała ją powoli, ostrożnie oceniając ilość, żeby nie wlać jej zbyt dużo, bo to mogłoby zepsuć eliksir. Zaraz po wlaniu krwi zaczęła miarowo mieszać zawartość kociołka, pozwalając jej rozprowadzić się w wywarze. Zmniejszyła płomyk pod kociołkiem i odczekała, obserwując powierzchnię eliksiru, oczekując na zmianę koloru na właściwy, ciemnoszary jak metal i o równie metalicznym zapachu.
Robiło się coraz później, a dziś właściwie od rana stała nad kociołkiem, najpierw w Mungu, a później tutaj, we własnej pracowni. Kiedy jedna praca się kończyła, zwykle zaczynała się ta druga, ale prawdziwa pasja wymagała pewnych wyrzeczeń, zwłaszcza że Charlie pragnęła się w niej rozwijać, a pewnego dnia także osiągnąć coś jako badacz, twórca wykraczający poza to, co stworzyli wcześniej inni.
Czuwający strażnik po chwili również znalazł się z fiolkach. Eliksiry zamówione przez znajomą aurorkę były więc gotowe, eliksir brzemienności także niedługo zostanie wysłany do odpowiedniej osoby. Upewniła się, która godzina; miała jeszcze trochę czasu, by przygotować eliksir upiększający oraz eliksir słodkiego snu, które nie wymagały długiego czasu pracy, a chciała już mieć je z głowy i nie myśleć o tym, że zalegała z realizacją otrzymanych zamówień.
Kiedy skończyła, pomyślała przelotnie, że jej samej przydałaby się teraz fiolka eliksiru słodkiego snu, żeby do rana się porządnie wyspać. Była naprawdę zmęczona i o niczym nie marzyła tak, jak o wypoczynku. Było nawet za późno żeby wysyłać przesyłki z eliksirami, więc roześle je wszystkie jutro. Och, chyba naprawdę powinna się w końcu zdecydować na własną sowę. Z tą myślą już po uporządkowaniu wszystkiego opuściła pracownię i ruszyła na górę do swojej sypialni, by przed kolejnym dniem w Mungu złapać trochę snu.
| zt.
Nadchodziła jesień. Widziała to wyraźnie, choć biorąc pod uwagę, że wciąż nie zanikły anomalie, prawidłowa kolejność pór roku oraz adekwatna dla nich pogoda stały pod znakiem zapytania. Niczego nie można było być pewnym, ani magii, ani tego, jaką aurą powita ich każdy kolejny dzień.
Po powrocie z Munga czekała ją druga praca – warzenie eliksirów na zlecenie. Często zwracali się do niej znajomi bądź znajomi znajomych, którzy pocztą pantoflową dowiedzieli się o jej umiejętnościach i zamawiali rozmaite specyfiki. Charlie robiła je dla nich za opłatą mającą pokryć koszty składników, w które musiała się zaopatrywać regularnie, bo nie wszystko mogła wyhodować sama, większość serc oraz składników zwierzęcych musiała kupić, a galeony nie rosły na drzewie. Jednak ta własna, niezależna praca w domu była swego rodzaju odskocznią od Munga i warzenia wciąż i wciąż tylko eliksirów leczniczych. Dorywcze zlecenia (ale także praca na rzecz Zakonu) pomagały oderwać się od szpitalnej rutyny, ale także sprawdzić się w czymś innym oraz zadbać o to, by nie ograniczać się tylko do jednej gałęzi alchemii. To nie wpłynęłoby dobrze na jej umiejętności, więc miała na uwadze to, by wciąż poszerzać swoje horyzonty i doskonalić się. Ostatnimi czasy udało jej się uwarzyć nawet tak trudne eliksiry, jak veritaserum czy Felix Felicis, co uważała za spory sukces. Moralność jednak zabraniała jej tworzenia szkodliwych trucizn, ale i nikt nie zamawiał u niej tego typu nielegalnych wywarów. Obracała się w gronie przyzwoitych ludzi, trzymając się z dala od wszelkich podejrzanych spraw.
W sierpniu uwarzyła ładny zapasik eliksirów dla Zakonu, ale także inne otrzymane ostatnimi czasu zamówienia rozpaczliwie dopominały się zajęcia nimi. Najpierw jednak, kiedy już po pracy odpoczęła chwilę i zjadła naprędce obiad, musiała udać się do szklarenki na tyłach domu, żeby zebrać świeże zioła, mające posłużyć jako składniki dodatkowe do mikstur. Starannie ścięła gałązki mięty, szałwię, liście i łodygi moly i pokrzywę, zebrała także inne zioła, które mogła później ususzyć i schowała je do płóciennej torby. Na podwórzu poza szklarenką zebrała korę i trochę liści lipy oraz dębu. Część roślin mogła zostawić do ususzenia, a część zużyć jako świeże. Dziś na pewno miała zamiar zrobić z nich odpowiedni użytek.
Później, kiedy zebrała wszystko to, co chciała, wróciła do domu i skierowała swoje kroki do piwnicy, gdzie mieściła się jej pracownia. Od wejścia powitał ją znajomy zapach, w którym mieszała się woń ziół, a także innych, mniej przyjemnych ingrediencji. Ale już do tego przywykła, w Mungu zresztą nie było lepiej. Wyjęła zioła z torby i rozłożyła je na stoliku, a potem przeszła w stronę półek.
Na pergaminach przyczepionych do jednej z półek miała wynotowane, jakie specyfiki i dla kogo musiała uwarzyć. Na pewno nie zdąży zrobić dziś wszystkich, ale zamówienia, które czekały najdłużej, miała zamiar wykonać w pierwszej kolejności. I tu nie obyło się bez prostych eliksirów leczniczych, które można było dawkować bez posiadania znacznej wiedzy uzdrowicielskiej. Maść z wodnej gwiazdy, Auxilik, eliksir słodkiego snu, a nawet nieco już trudniejszy eliksir brzemienności dla krewnej jednej z jej koleżanek, która spodziewała się dziecka. Ponadto eliksir upiększający dla córki koleżanki mamy, a znajoma aurorka zamówiła również czuwający strażnik, eliksir kociego kroku i kameleon.
Postanowiła zacząć pracę od eliksiru brzemienności, najtrudniejszego z tych wszystkich, ale i miała świadomość, że mógł być pilnie potrzebny kobiecie, która go zamawiała, choć zastrzegła, że chce się w niego zaopatrzyć na wszelki wypadek – w końcu wiadomo, jak niebezpieczne potrafiły być anomalie.
Wypełniła kociołek wodą i ustawiła go nad płomykiem. Na półkach odnalazła składniki. Ten eliksir miał aż dwa serca: piołun i włos jednorożca. W przypadku błędnego uwarzenia straciłaby aż dwie cenne ingrediencje. Na płomyku obok ustawiła drugi, mniejszy kociołek z wodą, w którym umieściła trzy niezbyt duże buraki, by mogły ugotować się zanim przyjdzie czas dodania ich do wywaru. Na razie skupiła się na zasadniczej miksturze, i gdy woda osiągnęła odpowiednią temperaturę, wrzuciła do niej pokruszoną na kawałki korę lipy oraz pijawki. Po odczekaniu odpowiedniego czasu dodała piołun, a później – połyskujący subtelnie włos z ogona jednorożca. Zamieszała starannie, po czym znów odczekała. W międzyczasie buraki już się ugotowały, więc odstawiła kociołek z nimi i starannie obrała wciąż gorące warzywa ze skórek. Później pokroiła je na plasterki i w odpowiednim momencie dodała do wywaru, który stopniowo zaczął zmieniać swą barwę na buraczkową, podobną tej, którą miały ugotowane buraki. Zmniejszyła płomień pod kociołkiem; teraz eliksir jeszcze przez jakieś pół godziny musiał się warzyć, zanim będzie mogła przelać go do fiolek.
W międzyczasie mogła się zająć czymś szybkim i łatwym do uwarzenia. Przygotowała inny kociołek, w którym zamierzała uwarzyć Auxilik. Był to jeden z najbardziej podstawowych wywarów w domowych apteczkach, który zarówno w Mungu, jak i w domu warzyła na tyle często, że chyba potrafiłaby już zrobić to z zamkniętymi oczami. Nic więc dziwnego, że poradziła sobie z nim niezwykle szybko. Przelała go do fiolek i strzepnęła resztki pokruszonych liści dębu z deski do krojenia składników. Eliksir brzemienności w tym czasie osiągnął odpowiednią barwę i konsystencję, był już gotowy do odstawienia i przelania do fiolek.
Później umyła oba kociołki i wypełniła je świeżą wodą, a po krótkiej przerwie zabrała się do dalszej pracy. Na razie odłożyła na bok eliksiry lecznicze, zamierzając zabrać się za eliksir kameleon, również należący do bardzo przydatnych, jako że pozwalał zlać się z otoczeniem i stać się niewidzialnym. Do tego eliksiru, należącego do kategorii bojowych, musiała wziąć cztery ingrediencje zwierzęce i jedną roślinną. Niestety jej zapasik żądeł mantykory się kończył, musiała możliwie szybko go uzupełnić.
Na początku dodała do eliksiru posiekane świeże listki paprotki oraz pawie pióro. Zamieszała wywar mieszadłem, następnie dodając jedno żądło mantykory, pięć tłuściutkich gąsienic oraz trzy marynowane języki kameleona, które wyciągnęła z jednego ze stojących na półkach słoiczków. Przez kilka minut mieszała dokładnie, pamiętając, że w sierpniu ten eliksir jej nie wyszedł.
Kiedy jednak tym razem się udało, z ulgą mogła przelać eliksir do opisanych fiolek i przejść do dalszej pracy. Eliksir kociego kroku również nie przysporzył większego problemu, jako że od czasu dołączenia do Zakonu Feniksa warzyła go nie raz. Tym razem jednak nie miał posłużyć Zakonowi, a innej osobie, która zleciła jej jego wykonanie. Oprócz serca, znów żądła mantykory, do eliksiru zamierzała użyć pióra sowy, pancerzyka chropianka i włosia kuguchara, a z ingrediencji roślinnych szałwii; starannie oderwała kilka listków od jednego z pędów zerwanych wcześniej w szklarence, choć szałwię dodała na samym końcu warzenia, już po dodaniu do kociołka wszystkich ingrediencji zwierzęcych w odpowiedniej kolejności.
Uwarzony, gotowy eliksir miał miękką konsystencję pianki. Zawsze ją to nieco zaskakiwało, ilekroć go warzyła. Przelanie go do naczynek było nieco trudniejsze niż w przypadku płynnych mikstur, ale i z tym sobie poradziła. Kolejne fiolki zostały odstawione na bok, gdzie miały czekać na koniec jej dzisiejszej pracy oraz na wysłanie odpowiedniej osobie. Żeby zamówienie mogło zostać sfinalizowane, musiała jeszcze uwarzyć czuwającego strażnika.
W moździerzu starannie rozkruszyła suszone pancerzyki chropianka, a gdy woda osiągnęła odpowiednią temperaturę, przesypała je tam. Tak samo zrobiła ze skarabeuszami, ucierając je na proszek. Świeże liście pokrzywy posiekała na drobne kawałki, wcześniej zakładając na dłonie rękawiczki, by uniknąć niezbyt groźnych, ale dokuczliwych poparzeń, które pozostawiały na skórze drobne włoski tej rośliny. Odczekała trochę przed dolaniem do kociołka żółci pancernika o niezbyt przyjemnym zapachu. Na samym końcu w wywarze znalazła się sama krew reema, serce eliksiru. Dodawała ją powoli, ostrożnie oceniając ilość, żeby nie wlać jej zbyt dużo, bo to mogłoby zepsuć eliksir. Zaraz po wlaniu krwi zaczęła miarowo mieszać zawartość kociołka, pozwalając jej rozprowadzić się w wywarze. Zmniejszyła płomyk pod kociołkiem i odczekała, obserwując powierzchnię eliksiru, oczekując na zmianę koloru na właściwy, ciemnoszary jak metal i o równie metalicznym zapachu.
Robiło się coraz później, a dziś właściwie od rana stała nad kociołkiem, najpierw w Mungu, a później tutaj, we własnej pracowni. Kiedy jedna praca się kończyła, zwykle zaczynała się ta druga, ale prawdziwa pasja wymagała pewnych wyrzeczeń, zwłaszcza że Charlie pragnęła się w niej rozwijać, a pewnego dnia także osiągnąć coś jako badacz, twórca wykraczający poza to, co stworzyli wcześniej inni.
Czuwający strażnik po chwili również znalazł się z fiolkach. Eliksiry zamówione przez znajomą aurorkę były więc gotowe, eliksir brzemienności także niedługo zostanie wysłany do odpowiedniej osoby. Upewniła się, która godzina; miała jeszcze trochę czasu, by przygotować eliksir upiększający oraz eliksir słodkiego snu, które nie wymagały długiego czasu pracy, a chciała już mieć je z głowy i nie myśleć o tym, że zalegała z realizacją otrzymanych zamówień.
Kiedy skończyła, pomyślała przelotnie, że jej samej przydałaby się teraz fiolka eliksiru słodkiego snu, żeby do rana się porządnie wyspać. Była naprawdę zmęczona i o niczym nie marzyła tak, jak o wypoczynku. Było nawet za późno żeby wysyłać przesyłki z eliksirami, więc roześle je wszystkie jutro. Och, chyba naprawdę powinna się w końcu zdecydować na własną sowę. Z tą myślą już po uporządkowaniu wszystkiego opuściła pracownię i ruszyła na górę do swojej sypialni, by przed kolejnym dniem w Mungu złapać trochę snu.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź