Pracownia alchemiczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia alchemiczna
Ze względów bezpieczeństwa znajduje się w wydzielonej części piwniczki znajdującej się pod domkiem. Pod sufitem jest umieszczone szerokie, choć niskie okienko wpuszczające do środka dzienne światło, jednak mimo niego i wiszących na ścianach świec panuje tu lekki półmrok. Jedna ze ścian jest zastawiona księgami poświęconymi alchemii i astronomii, na drugiej znajdują się szafki ze składnikami i fiolkami. Centralną część pomieszczenia zajmuje stół, na którym znajduje się kilka kociołków i innych niezbędnych przyborów. Pod sufitem także wiszą pęczki suszących się roślin. Pomieszczenie jest stale przesycone mieszanką zapachów ziół i innych ingrediencji, jest też tu bardzo cicho; warunki są idealne do skupienia się.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Ostatnio zmieniony przez Charlene Leighton dnia 17.04.19 0:44, w całości zmieniany 3 razy
| jeszcze 20.08
Charlie wciąż była bardzo podekscytowana swoim sukcesem sprzed dwóch dni, kiedy to udało jej się uwarzyć Felix Felicis. Długo nad tym myślała, ale szybko postanowiła spróbować znowu, korzystając z tego, że miała jeszcze dwa odłamki spadającej gwiazdy. Nie była pewna, czy uda jej się dziś powtórzyć sukces – ale upojona poprzednim miała mnóstwo zapału, żeby spróbować. W końcu uwarzyła tylko jedną fiolkę tego niezwykle cennego specyfiku, a z pewnością przyda się go więcej – bo cóż znaczyła jedna fiolka, kiedy Zakon Feniksa był znacznie bardziej liczny?
Zeszła do piwnicy zaraz po powrocie z Munga i przygotowała swoje stanowisko pracy oraz składniki. Zamierzała użyć dokładnie tych samych co podczas ostatniej udanej próby. Najpierw, po zagotowaniu wody, dodała więc do kociołka sproszkowany kamień księżycowy i złoto, dokładnie mieszając wywar. W następnej kolejności wlała do niego odrobinę olejku różanego oraz świeże, zebrane dziś po pracy liście paproci. Nie mogła zapomnieć także o składnikach zwierzęcych. Przestrzegając odstępów czasowych opisanych w przepisie dodała do kociołka pióro pawia, sproszkowane skarabeusze, dziób sowy oraz krew memortka; wczoraj po opuszczeniu Munga zahaczyła o Pokątną i dokupiła trochę różnych składników dodatkowych, które ostatnimi czasy zużywała w szybkim tempie. Dobrze, że większość z nich nie była droga, gorzej było z sercami. Taką krew jednorożca było o wiele trudniej kupić, dlatego dziś znowu skorzystała z odłamka spadającej gwiazdy, mając mocne postanowienie skontaktować się ze swoim znajomym handlarzem, który zaopatrzyłby ją w krew niezbędną do kolejnych prób warzenia tego eliksiru. Odłamek wylądował w kociołku, a Charlie znów zamieszała eliksir i dodała do niego kilka świeżych liści lipy, po czym wróciła do mieszania. Starała się postępować tak jak poprzednio. Wtedy się udało, ale czy uda się teraz? Bardzo na to liczyła.
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Charlie wciąż była bardzo podekscytowana swoim sukcesem sprzed dwóch dni, kiedy to udało jej się uwarzyć Felix Felicis. Długo nad tym myślała, ale szybko postanowiła spróbować znowu, korzystając z tego, że miała jeszcze dwa odłamki spadającej gwiazdy. Nie była pewna, czy uda jej się dziś powtórzyć sukces – ale upojona poprzednim miała mnóstwo zapału, żeby spróbować. W końcu uwarzyła tylko jedną fiolkę tego niezwykle cennego specyfiku, a z pewnością przyda się go więcej – bo cóż znaczyła jedna fiolka, kiedy Zakon Feniksa był znacznie bardziej liczny?
Zeszła do piwnicy zaraz po powrocie z Munga i przygotowała swoje stanowisko pracy oraz składniki. Zamierzała użyć dokładnie tych samych co podczas ostatniej udanej próby. Najpierw, po zagotowaniu wody, dodała więc do kociołka sproszkowany kamień księżycowy i złoto, dokładnie mieszając wywar. W następnej kolejności wlała do niego odrobinę olejku różanego oraz świeże, zebrane dziś po pracy liście paproci. Nie mogła zapomnieć także o składnikach zwierzęcych. Przestrzegając odstępów czasowych opisanych w przepisie dodała do kociołka pióro pawia, sproszkowane skarabeusze, dziób sowy oraz krew memortka; wczoraj po opuszczeniu Munga zahaczyła o Pokątną i dokupiła trochę różnych składników dodatkowych, które ostatnimi czasy zużywała w szybkim tempie. Dobrze, że większość z nich nie była droga, gorzej było z sercami. Taką krew jednorożca było o wiele trudniej kupić, dlatego dziś znowu skorzystała z odłamka spadającej gwiazdy, mając mocne postanowienie skontaktować się ze swoim znajomym handlarzem, który zaopatrzyłby ją w krew niezbędną do kolejnych prób warzenia tego eliksiru. Odłamek wylądował w kociołku, a Charlie znów zamieszała eliksir i dodała do niego kilka świeżych liści lipy, po czym wróciła do mieszania. Starała się postępować tak jak poprzednio. Wtedy się udało, ale czy uda się teraz? Bardzo na to liczyła.
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Tym razem nie wyszło – może poczuła zbyt dużo pewności siebie i ośmielenia po sukcesie? Może podekscytowała się tak bardzo, że musiała popełnić błąd, i co za tym szło – eliksir nie przybrał odpowiedniej barwy. Nie był taki, jaki powinien być, a więc nie mogła uznać tej próby za udaną. Szkoda, naprawdę szkoda – tym bardziej że bardzo chciała go uwarzyć. Żałowała też zmarnowanych składników. Westchnęła, wypuszczając powietrze i zdmuchując z czoła pojedynczy kosmyk, który wymknął się spod chustki, którą na czas warzenia przewiązywała sobie włosy.
Próbować jeszcze raz czy dać sobie dzisiaj spokój? Poprzednim razem to druga próba wyszła znacznie lepiej, czy i tym razem tak będzie? Spojrzała na zegar – dobrze, miała jeszcze czas. Mogła podjąć jeszcze jedną próbę – ostatnią na ten moment, bo tylko jeden miała odłamek spadającej gwiazdy. Tylko jedną próbę, dopóki nie zakupi krwi jednorożca.
Po wyczyszczeniu kociołka znów zagotowała w nim świeżą wodę, materiał na kolejną porcję i przygotowała te same składniki. Znowu zaczęła od dodania sproszkowanego kamienia księżycowego oraz złota, po czym dodała olejek różany i liście paproci, pamiętając o odstępach czasowych i mieszaniu eliksiru. Później w kociołku znalazły się składniki zwierzęce: pióro pawia, sproszkowane skarabeusze, dziób sowy i krew memortka. Kiedy nadszedł odpowiedni czas, wyjęła z pudełeczka ostatni błyszczący odłamek spadającej gwiazdy. Spojrzała na niego w napięciu – oby okazał się szczęśliwy i utworzył udany eliksir, który będzie mógł dojrzewać obok tego pierwszego. Dodała liście lipy i zamieszała wywar niezwykle starannie, w napięciu obserwując jego kolor i zachowanie. Tak chciała, żeby się udało!
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Próbować jeszcze raz czy dać sobie dzisiaj spokój? Poprzednim razem to druga próba wyszła znacznie lepiej, czy i tym razem tak będzie? Spojrzała na zegar – dobrze, miała jeszcze czas. Mogła podjąć jeszcze jedną próbę – ostatnią na ten moment, bo tylko jeden miała odłamek spadającej gwiazdy. Tylko jedną próbę, dopóki nie zakupi krwi jednorożca.
Po wyczyszczeniu kociołka znów zagotowała w nim świeżą wodę, materiał na kolejną porcję i przygotowała te same składniki. Znowu zaczęła od dodania sproszkowanego kamienia księżycowego oraz złota, po czym dodała olejek różany i liście paproci, pamiętając o odstępach czasowych i mieszaniu eliksiru. Później w kociołku znalazły się składniki zwierzęce: pióro pawia, sproszkowane skarabeusze, dziób sowy i krew memortka. Kiedy nadszedł odpowiedni czas, wyjęła z pudełeczka ostatni błyszczący odłamek spadającej gwiazdy. Spojrzała na niego w napięciu – oby okazał się szczęśliwy i utworzył udany eliksir, który będzie mógł dojrzewać obok tego pierwszego. Dodała liście lipy i zamieszała wywar niezwykle starannie, w napięciu obserwując jego kolor i zachowanie. Tak chciała, żeby się udało!
| zużywam odłamek spadającej gwiazdy na Felix Felicis – zamiast krwi jednorożca
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
| 15.09?
Po pracy wróciła do domu Błędnym Rycerzem, wysiadając nieopodal Lavender Hill i resztę drogi pokonując pieszo, by trochę się przejść na świeżym powietrzu. Jak wypomniała jej kilka dni temu jedna z kuzynek, była niezwykle blada przez swój obecny tryb życia i spędzanie większości czasu w pracowniach alchemicznych – albo tej w Mungu, albo własnej, gdzie warzyła specyfiki dla Zakonu. Nie dało się temu zaprzeczyć, bo ostatnie miesiące były bardzo zajęte i spędzała na zewnątrz mniej czasu niż dawniej, coraz bardziej upodabniając się do stereotypowego alchemika. Do tego obrazka bladego jak zjawa, rzadko wychodzącego z piwnicy pasjonata eliksirów brakowało jej tylko niemal pajęczego chodu – ale wciąż poruszała się normalnie.
Dziś udało jej się wrócić do domu wcześniej niż zwykle, ale wiedziała, że nie po to, by odpoczywać – miała uwarzyć eliksiry dla kolejnego członka Zakonu, którzy od czasu jej dołączenia do organizacji odwiedzali ją regularnie lub listownie prosili o podesłanie flakoników różnych eliksirów. Od czasu dołączenia do organizacji Charlie znacząco poszerzyła swoje horyzonty eliksirotwórcze; wcześniej, w Mungu, nie musiała wykraczać poza eliksiry lecznicze i to głównie je warzyła każdego dnia, a ostatnimi czasy popołudniami w swej piwnicy coraz częściej przygotowywała eliksiry bojowe oraz inne specyfiki, nawet takie jak veritaserum czy Felix felicis. Była bardzo dumna ze swoich postępów oraz uwarzenia tak trudnych mikstur, to dobrze wróżyło biorąc pod uwagę jej badawcze aspiracje, dotąd niezrealizowane przez ograniczoną ilość czasu, który mogłaby poświęcić na eksperymenty i rozmyślanie nad tym, co w ogóle miałaby opracować. Chciała w nadchodzących miesiącach zacząć własne badania nad ulepszeniem jakiegoś eliksiru, by powrócić do jednostki badawczej, póki co oferowała się jako pomoc w badaniach innych, gromadząc doświadczenia mające jej się przydać we własnej pracy badawczej. Zdawała sobie sprawę z własnych ograniczeń i tego, że nie potrafiła walczyć i nie nadawała się na pierwszą linię, ale bardzo chciała pomóc organizacji w inny sposób, oferując to, na czym znała się najlepiej – eliksiry.
Eliksiry były czymś, co kochała od dziecka i rozwijała się w tej dziedzinie przez cały Hogwart, trzyletni kurs w Mungu oraz później. Jako że była jeszcze młoda, wciąż miała szansę, by zaistnieć nie tylko jako dobry odtwórca istniejących receptur, ale i naukowiec i twórca własnych. Może kiedyś?
Po powrocie do domu zjadła coś naprędce, a później, czekając na swojego gościa, udała się do szklarenki by nazrywać trochę ziół mogących się dziś przydać. Akurat wróciła do domu z płócienną torbą wypełnioną różnymi listkami i gałązkami, kiedy usłyszała pukanie i pospieszyła w tamtą stronę i otworzyła drzwi, po czym zadarła nieco głowę, by spojrzeć na twarz potężnie zbudowanego mężczyzny.
- Dzień dobry – przywitała go grzecznie i przesunęła się, by go przepuścić do wnętrza skromnie urządzonego domu, który od pięciu lat zajmowała z siostrą. – Proszę, wejdź. Pewnie jesteś po pracy? Chcesz napić się herbaty, czy od razu idziemy na dół do pracowni? Więc jakich eliksirów potrzebujesz? Uprzedzam jednak, że warzenie może trochę potrwać – zaczęła go zasypywać pytaniami.
Po pracy wróciła do domu Błędnym Rycerzem, wysiadając nieopodal Lavender Hill i resztę drogi pokonując pieszo, by trochę się przejść na świeżym powietrzu. Jak wypomniała jej kilka dni temu jedna z kuzynek, była niezwykle blada przez swój obecny tryb życia i spędzanie większości czasu w pracowniach alchemicznych – albo tej w Mungu, albo własnej, gdzie warzyła specyfiki dla Zakonu. Nie dało się temu zaprzeczyć, bo ostatnie miesiące były bardzo zajęte i spędzała na zewnątrz mniej czasu niż dawniej, coraz bardziej upodabniając się do stereotypowego alchemika. Do tego obrazka bladego jak zjawa, rzadko wychodzącego z piwnicy pasjonata eliksirów brakowało jej tylko niemal pajęczego chodu – ale wciąż poruszała się normalnie.
Dziś udało jej się wrócić do domu wcześniej niż zwykle, ale wiedziała, że nie po to, by odpoczywać – miała uwarzyć eliksiry dla kolejnego członka Zakonu, którzy od czasu jej dołączenia do organizacji odwiedzali ją regularnie lub listownie prosili o podesłanie flakoników różnych eliksirów. Od czasu dołączenia do organizacji Charlie znacząco poszerzyła swoje horyzonty eliksirotwórcze; wcześniej, w Mungu, nie musiała wykraczać poza eliksiry lecznicze i to głównie je warzyła każdego dnia, a ostatnimi czasy popołudniami w swej piwnicy coraz częściej przygotowywała eliksiry bojowe oraz inne specyfiki, nawet takie jak veritaserum czy Felix felicis. Była bardzo dumna ze swoich postępów oraz uwarzenia tak trudnych mikstur, to dobrze wróżyło biorąc pod uwagę jej badawcze aspiracje, dotąd niezrealizowane przez ograniczoną ilość czasu, który mogłaby poświęcić na eksperymenty i rozmyślanie nad tym, co w ogóle miałaby opracować. Chciała w nadchodzących miesiącach zacząć własne badania nad ulepszeniem jakiegoś eliksiru, by powrócić do jednostki badawczej, póki co oferowała się jako pomoc w badaniach innych, gromadząc doświadczenia mające jej się przydać we własnej pracy badawczej. Zdawała sobie sprawę z własnych ograniczeń i tego, że nie potrafiła walczyć i nie nadawała się na pierwszą linię, ale bardzo chciała pomóc organizacji w inny sposób, oferując to, na czym znała się najlepiej – eliksiry.
Eliksiry były czymś, co kochała od dziecka i rozwijała się w tej dziedzinie przez cały Hogwart, trzyletni kurs w Mungu oraz później. Jako że była jeszcze młoda, wciąż miała szansę, by zaistnieć nie tylko jako dobry odtwórca istniejących receptur, ale i naukowiec i twórca własnych. Może kiedyś?
Po powrocie do domu zjadła coś naprędce, a później, czekając na swojego gościa, udała się do szklarenki by nazrywać trochę ziół mogących się dziś przydać. Akurat wróciła do domu z płócienną torbą wypełnioną różnymi listkami i gałązkami, kiedy usłyszała pukanie i pospieszyła w tamtą stronę i otworzyła drzwi, po czym zadarła nieco głowę, by spojrzeć na twarz potężnie zbudowanego mężczyzny.
- Dzień dobry – przywitała go grzecznie i przesunęła się, by go przepuścić do wnętrza skromnie urządzonego domu, który od pięciu lat zajmowała z siostrą. – Proszę, wejdź. Pewnie jesteś po pracy? Chcesz napić się herbaty, czy od razu idziemy na dół do pracowni? Więc jakich eliksirów potrzebujesz? Uprzedzam jednak, że warzenie może trochę potrwać – zaczęła go zasypywać pytaniami.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Miała rację, kiedy stał u progu jej domu, donośne pukając knykciami w drewniane drzwi, zjawił się prawie prosto z pracy - po drodze tylko zajrzał do mieszkania, by wziąć stamtąd specyfiki niezbędne dla pracy alchemiczki, wszystkie wepchnięte do skórzanej sakiewki. Przed wizytą dokładnie je przejrzał, porównując do akapitów podręcznika alchemicznego Neali, nie pamiętając zbyt wiele ze szkolnych podstaw - choć jako auror musiał zdać ten przedmiot, nigdy nie był z niego wybitny - ani nawet dobry. Brakowało mu nie tylko cierpliwości, ale i ręki oraz wyczucia niezbędnych do wytworzenia doskonałej konsystencji przy adekwatnej temperaturze i tempie gotowania. Zapowiedział się wcześniej listownie i choć nie znał zbyt dobrze panny Leighton, był pewien, że zdołają odnaleźć wspólny język - na minionym spotkaniu Zakonu sprawiała wrażenie rzeczowej. Zasadniczo, jako jedna z nielicznych.
- Dzień dobry, Charlie - powitał ją w odpowiedzi, od progu, kiedy tylko otworzyła drzwi - z zachęcającym uśmiechem. Uczęszczali do szkoły w podobnym określenie, pamiętał ją ze szkolnych korytarzy, choć niewiele ponadto - była rok lub dwa lata niżej, w innym domu, bodajże pod niebieskim kołnierzem. A niebieski zawsze należał do tych wybitnie uzdolnionych. - Rzeczywiście, niedawno skończyłem - mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie zbyt długo. Musiałem zahaczyć o mieszkanie, żeby przynieść ci wszystko, czego trzeba - dodał, mijając próg - za którym zrzucił z nóg przybłocone buty. - Chętnie się napiję - przytaknął, usiłując nadążyć za gradem pytań dziewczyny. - Możemy usiąść? Pokażę ci, co mam, co jest mi potrzebne, a ty mi powiesz, na ile to jest możliwe - zaproponował, bo obawiał się, że wiedza wyniesiona z podręcznika Neali może okazać się niewystarczająca, by spojrzał na swoje potrzeby rozsądnie.
Dopiero, kiedy znalazł się przy stole, wysypał zawartość sakiewki przytroczonej do pasa spinającego czarodziejską szatę:
- Skórka boomslanga - dźgnął palcem wylinkę węża - te dwa kamienie to beozary - Charlene zapewne rozpoznawała je bez trudu, on wyuczył się nazw na pamięć wczorajszego popołudnia i wypowiadając kolejne nazwy czuł się trochę jak na sprawdzianie. - Ta skorupka pochodzi ze smoczego jaja - miał nadzieję, że przypadkiem nie pomylił go z kurzą skorupką podczas robienia jajecznicy na śniadanie - to kora z drzewa Wiggen - stwierdził z większą stanowczością, przesuwając dwa drewniane odłamki - tego był już pewniejszy - płatki ciemiernika i mandragora - wyliczał dalej - a te włoski - przesunął je palcami - to włoski akromantuli - Uniósł spojrzenie na alchemiczkę - szukając u niej sprzeciwu lub przytaknięcia.
- Potrzebuję antidotum na jad węży - mówił dalej, przechodząc już do rzeczy. - Niedawno, przy jednej z anomalii, natrafiłem na rycerzy. Rzucili we mnie serpensortią - potężną klątwą przywołującą węża, którego kły nasączone są jadem. Każdy zakonnik powinien mieć przy sobie odpowiednią fiolkę, warto im o tym przypomnieć. - Wiedział, że Charlene często spotykała się z Zakonnikami. Chciał wziąć dla siebie fiolki, na które składniki przyniósł, ale jeśli będą pytać ją o radę, co przyda im się najbardziej - powinna przekazać im tę wiadomość. - Potrzebne jest mi też coś, co w razie potrzeby przywróci wzrok. Ponoć mandragora potrafi tego dokonać. Wiggen służy do wywarów leczniczych, prawda? Chciałbym, żebyś takie dla mnie zrobiła. Dzięki włoskom akromantuli można ponoć stworzyć wywar, który wywoła przestrach - przyda się. I ciemniernik - na znieczulenie. Zostaje jajko i skórka boomslanga - myślisz, że da się z tego zrobić coś leczniczego? - Znała się na tym lepiej, niż on. - Jeśli to nie problem i znajdziesz czas na coś jeszcze, chętnie przyjmę zwykły eliksir na gorączkę. Anomalie wzbudzają działanie zaklęcia febris - to kolejny eliksir, który powinien znaleźć się w ręce każdego Zakonnika.
- Dzień dobry, Charlie - powitał ją w odpowiedzi, od progu, kiedy tylko otworzyła drzwi - z zachęcającym uśmiechem. Uczęszczali do szkoły w podobnym określenie, pamiętał ją ze szkolnych korytarzy, choć niewiele ponadto - była rok lub dwa lata niżej, w innym domu, bodajże pod niebieskim kołnierzem. A niebieski zawsze należał do tych wybitnie uzdolnionych. - Rzeczywiście, niedawno skończyłem - mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie zbyt długo. Musiałem zahaczyć o mieszkanie, żeby przynieść ci wszystko, czego trzeba - dodał, mijając próg - za którym zrzucił z nóg przybłocone buty. - Chętnie się napiję - przytaknął, usiłując nadążyć za gradem pytań dziewczyny. - Możemy usiąść? Pokażę ci, co mam, co jest mi potrzebne, a ty mi powiesz, na ile to jest możliwe - zaproponował, bo obawiał się, że wiedza wyniesiona z podręcznika Neali może okazać się niewystarczająca, by spojrzał na swoje potrzeby rozsądnie.
Dopiero, kiedy znalazł się przy stole, wysypał zawartość sakiewki przytroczonej do pasa spinającego czarodziejską szatę:
- Skórka boomslanga - dźgnął palcem wylinkę węża - te dwa kamienie to beozary - Charlene zapewne rozpoznawała je bez trudu, on wyuczył się nazw na pamięć wczorajszego popołudnia i wypowiadając kolejne nazwy czuł się trochę jak na sprawdzianie. - Ta skorupka pochodzi ze smoczego jaja - miał nadzieję, że przypadkiem nie pomylił go z kurzą skorupką podczas robienia jajecznicy na śniadanie - to kora z drzewa Wiggen - stwierdził z większą stanowczością, przesuwając dwa drewniane odłamki - tego był już pewniejszy - płatki ciemiernika i mandragora - wyliczał dalej - a te włoski - przesunął je palcami - to włoski akromantuli - Uniósł spojrzenie na alchemiczkę - szukając u niej sprzeciwu lub przytaknięcia.
- Potrzebuję antidotum na jad węży - mówił dalej, przechodząc już do rzeczy. - Niedawno, przy jednej z anomalii, natrafiłem na rycerzy. Rzucili we mnie serpensortią - potężną klątwą przywołującą węża, którego kły nasączone są jadem. Każdy zakonnik powinien mieć przy sobie odpowiednią fiolkę, warto im o tym przypomnieć. - Wiedział, że Charlene często spotykała się z Zakonnikami. Chciał wziąć dla siebie fiolki, na które składniki przyniósł, ale jeśli będą pytać ją o radę, co przyda im się najbardziej - powinna przekazać im tę wiadomość. - Potrzebne jest mi też coś, co w razie potrzeby przywróci wzrok. Ponoć mandragora potrafi tego dokonać. Wiggen służy do wywarów leczniczych, prawda? Chciałbym, żebyś takie dla mnie zrobiła. Dzięki włoskom akromantuli można ponoć stworzyć wywar, który wywoła przestrach - przyda się. I ciemniernik - na znieczulenie. Zostaje jajko i skórka boomslanga - myślisz, że da się z tego zrobić coś leczniczego? - Znała się na tym lepiej, niż on. - Jeśli to nie problem i znajdziesz czas na coś jeszcze, chętnie przyjmę zwykły eliksir na gorączkę. Anomalie wzbudzają działanie zaklęcia febris - to kolejny eliksir, który powinien znaleźć się w ręce każdego Zakonnika.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odkąd dołączyła do Zakonu często odwiedzali ją lub pisali do niej listy różni ludzie. Cała organizacja była zbieraniną osób z bardzo różnych środowisk, a Charlie musiała odnaleźć się wśród nich, mając nadzieję, że jej szczery zapał i chęć pomocy zrównoważą brak umiejętności do walki. Większość z nich była wciąż młoda, ale łączyło ich jedno, wszyscy pragnęli lepszego i bezpieczniejszego świata.
Brendan trochę ją onieśmielał, choć nie był od niej wiele starszy, w Hogwarcie był jakieś dwie klasy wyżej od niej. Ale było w nim coś takiego, jakaś aura powagi i doświadczenia, które sprawiały, że czuła się, jakby dzieliło ich więcej niż te dwa lata. Nie był jednak pierwszym Gwardzistą, który pojawiał się w jej skromnych progach. Może wkrótce się do nich przyzwyczai – do ludzi, którzy byli gotowi poświęcić dla idei absolutnie wszystko i śmiało rzucali się w ogień walki.
- Nie ma sprawy, ja też zdążyłam już dotrzeć z Munga i wstępnie się przygotować – rzekła, prowadząc go na dół, do pracowni. Zapaliła świece, bo światła docierającego przez niewielkie okno pod sufitem nie było aż tak wiele. – Jasne, usiądźmy – rzekła; w pracowni było miejsce, by usiąść, pod ścianą stał nieco sfatygowany, ale nadal nadający się do użytku fotel, był też skrawek wolnego miejsca na stole, gdzie Brendan mógł rozłożyć ingrediencje. W kącie był nawet mały prowizoryczny stolik ze starym czajnikiem i kubkami oraz puszkami z herbatą, kawą i cukrem. Czasem potrzebowała się na szybko napić bez konieczności wracania na dłużej na górę. A czasem, jak dziś, miewała w pracowni gości, którzy chcieli poczekać na uwarzony eliksir. Napełniła czajnik wodą i nastawiła go.
W czasie, kiedy woda powoli się gotowała, pochyliła się nad składnikami przyniesionymi przez mężczyznę. Oczywiście znała je wszystkie, z większości z nich korzystała regularnie, zwłaszcza tych służących do produkcji eliksirów leczniczych. Z uśmiechem przytaknęła głową wyliczance aurora, który zapewne przed przyjściem tutaj dokładnie się upewnił, jakie składniki ze sobą zabrał.
- Wszystkie bardzo się przydadzą – ucieszyła się na widok ingrediencji. – Na jad węży powinno się sprawdzić antidotum podstawowe. Ta klątwa brzmi okropnie; słyszałam też, że podobno węże często pojawiają się przy anomaliach, pojawiły się na Festiwalu Lata – wzdrygnęła się na myśl o okropnych, oślizgłych i co gorsza jadowitych gadach. Zapamiętała więc to, i zanotowała sobie w myślach, by przygotować większe zapasy antidotum, na wypadek gdyby zdarzyły się jakieś pogryzienia. – Eliksir przywracający wzrok to eliksir natychmiastowej jasności, i rzeczywiście robi się go z mandragory. Spróbuję go uwarzyć – przytaknęła. Kolejna rzecz, która mogła się przydać. – A z kory Wiggen mogę zrobić eliksir Wiggenowy. Bardzo przydatny specyfik, choć do jego dawkowania potrzebna jest dobra znajomość anatomii. Posiada bardzo silne działanie regenerujące i może uleczyć nawet ciężkie rany. Z pewnością przyda się naszym uzdrowicielom – zaznaczyła; sama nie potrafiłaby odmierzyć prawidłowej dawki, ale w Zakonie na pewno nie brakowało osób, które umiały to robić. – Z włosia akromantuli mogę zrobić eliksir grozy – dodała, choć podejrzewała, że Brendan potrafił wywoływać strach samą swoją posturą i roztaczaną aurą powagi i doświadczenia. – Skórka boomslanga może służyć jako składnik eliksiru wielosokowego, razem z rogiem dwurożca. Ale jest też taki wywar, który nie posiada serca, a może być bardzo przydatny. Eliksir ze sproszkowanego srebra i dyptamu, również leczy ciężkie rany, na przykład po rozszczepieniu. Gorączkę spowodowaną febris może wyleczyć zwykły auxilik. Słyszałam w Mungu, że podobno często zdarzają się teraz takie przypadki, na szczęście wyleczenie tego nie jest skomplikowane.
W czasie, gdy mówiła, zagotowała się woda, więc Charlie zalała herbatę i postawiła jeden kubek obok Brendana, by podczas jej pracy mógł się napić. Zanotowała sobie na pergaminie eliksiry, które miała uwarzyć z dostarczonych jej serc, i zabrała się za przygotowanie stanowiska pracy do uwarzenia pierwszego. Postanowiła zacząć od antidotum podstawowego.
Zapaliła ogień pod kociołkiem i zagotowała wodę. Po jej zagotowaniu dodała pokruszoną korę lipy, a także jeden z bezoarów przyniesionych przez Brendana. Zamieszała, po czym posiekała na desce świeżą miętę oraz pokrzywę. Najpierw jedna, a potem druga roślina wylądowały w kotle, a Charlie wróciła do mieszania, by później, w końcowej fazie przygotowywania eliksiru dodać do niego jednego rogatego ślimaka, którego wyciągnęła z jednego ze słojów stojących na półkach. Później, po kolejnych dziesięciu zamieszaniach, zgasiła płomyk i wpatrzyła się w powierzchnię eliksiru.
| zużywam bezoar (od Brendana) na antidotum podstawowe
Brendan trochę ją onieśmielał, choć nie był od niej wiele starszy, w Hogwarcie był jakieś dwie klasy wyżej od niej. Ale było w nim coś takiego, jakaś aura powagi i doświadczenia, które sprawiały, że czuła się, jakby dzieliło ich więcej niż te dwa lata. Nie był jednak pierwszym Gwardzistą, który pojawiał się w jej skromnych progach. Może wkrótce się do nich przyzwyczai – do ludzi, którzy byli gotowi poświęcić dla idei absolutnie wszystko i śmiało rzucali się w ogień walki.
- Nie ma sprawy, ja też zdążyłam już dotrzeć z Munga i wstępnie się przygotować – rzekła, prowadząc go na dół, do pracowni. Zapaliła świece, bo światła docierającego przez niewielkie okno pod sufitem nie było aż tak wiele. – Jasne, usiądźmy – rzekła; w pracowni było miejsce, by usiąść, pod ścianą stał nieco sfatygowany, ale nadal nadający się do użytku fotel, był też skrawek wolnego miejsca na stole, gdzie Brendan mógł rozłożyć ingrediencje. W kącie był nawet mały prowizoryczny stolik ze starym czajnikiem i kubkami oraz puszkami z herbatą, kawą i cukrem. Czasem potrzebowała się na szybko napić bez konieczności wracania na dłużej na górę. A czasem, jak dziś, miewała w pracowni gości, którzy chcieli poczekać na uwarzony eliksir. Napełniła czajnik wodą i nastawiła go.
W czasie, kiedy woda powoli się gotowała, pochyliła się nad składnikami przyniesionymi przez mężczyznę. Oczywiście znała je wszystkie, z większości z nich korzystała regularnie, zwłaszcza tych służących do produkcji eliksirów leczniczych. Z uśmiechem przytaknęła głową wyliczance aurora, który zapewne przed przyjściem tutaj dokładnie się upewnił, jakie składniki ze sobą zabrał.
- Wszystkie bardzo się przydadzą – ucieszyła się na widok ingrediencji. – Na jad węży powinno się sprawdzić antidotum podstawowe. Ta klątwa brzmi okropnie; słyszałam też, że podobno węże często pojawiają się przy anomaliach, pojawiły się na Festiwalu Lata – wzdrygnęła się na myśl o okropnych, oślizgłych i co gorsza jadowitych gadach. Zapamiętała więc to, i zanotowała sobie w myślach, by przygotować większe zapasy antidotum, na wypadek gdyby zdarzyły się jakieś pogryzienia. – Eliksir przywracający wzrok to eliksir natychmiastowej jasności, i rzeczywiście robi się go z mandragory. Spróbuję go uwarzyć – przytaknęła. Kolejna rzecz, która mogła się przydać. – A z kory Wiggen mogę zrobić eliksir Wiggenowy. Bardzo przydatny specyfik, choć do jego dawkowania potrzebna jest dobra znajomość anatomii. Posiada bardzo silne działanie regenerujące i może uleczyć nawet ciężkie rany. Z pewnością przyda się naszym uzdrowicielom – zaznaczyła; sama nie potrafiłaby odmierzyć prawidłowej dawki, ale w Zakonie na pewno nie brakowało osób, które umiały to robić. – Z włosia akromantuli mogę zrobić eliksir grozy – dodała, choć podejrzewała, że Brendan potrafił wywoływać strach samą swoją posturą i roztaczaną aurą powagi i doświadczenia. – Skórka boomslanga może służyć jako składnik eliksiru wielosokowego, razem z rogiem dwurożca. Ale jest też taki wywar, który nie posiada serca, a może być bardzo przydatny. Eliksir ze sproszkowanego srebra i dyptamu, również leczy ciężkie rany, na przykład po rozszczepieniu. Gorączkę spowodowaną febris może wyleczyć zwykły auxilik. Słyszałam w Mungu, że podobno często zdarzają się teraz takie przypadki, na szczęście wyleczenie tego nie jest skomplikowane.
W czasie, gdy mówiła, zagotowała się woda, więc Charlie zalała herbatę i postawiła jeden kubek obok Brendana, by podczas jej pracy mógł się napić. Zanotowała sobie na pergaminie eliksiry, które miała uwarzyć z dostarczonych jej serc, i zabrała się za przygotowanie stanowiska pracy do uwarzenia pierwszego. Postanowiła zacząć od antidotum podstawowego.
Zapaliła ogień pod kociołkiem i zagotowała wodę. Po jej zagotowaniu dodała pokruszoną korę lipy, a także jeden z bezoarów przyniesionych przez Brendana. Zamieszała, po czym posiekała na desce świeżą miętę oraz pokrzywę. Najpierw jedna, a potem druga roślina wylądowały w kotle, a Charlie wróciła do mieszania, by później, w końcowej fazie przygotowywania eliksiru dodać do niego jednego rogatego ślimaka, którego wyciągnęła z jednego ze słojów stojących na półkach. Później, po kolejnych dziesięciu zamieszaniach, zgasiła płomyk i wpatrzyła się w powierzchnię eliksiru.
| zużywam bezoar (od Brendana) na antidotum podstawowe
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Rozsiadłszy się, rozrzuciwszy ingrediencje na blacie Charlene, przytaknął jej słowom głową; zdawszy sobie tym samym sprawę, jak niewiele o niej wiedział. Jak niewiele generalnie wiedział o ludziach, z którymi walczył ramię w ramię - w jakiś sposób powierzał tej młodej alchemiczce życie, ufając, że specyfiki, którymi poratuje się w sytuacji bardzo kryzysowej, zostaną przygotowane z dochowaniem wszelkiej staranności. Jednocześnie, nawet nie wiedział, czym się zajmuje - prócz tego, że była utalentowaną alchemiczką.
- Na co dzień pracujesz w Mungu? - zapytał więc wprost, bo mogli przecież w każdej chwili przestać być sobie tak dalecy; szpital był dobrym miejscem dla idealistki - zamiast przygotowywać kolejne wywary w zaciszu swojej pracowni dla obcych, wolała ratować ludzkie życie. Nie zawiódł się - postawa godna pochwały. - Dotąd nie mieliśmy okazji dłużej ze sobą pomówić - Mijali się na spotkaniach, ale niewiele ponadto, a on lubił wiedzieć, z kim siedział przy stole podczas obrad Zakonu. Nie tylko ze względów towarzyskich.
- Same się nie pojawiły - podjął jej słowa, bez wyrazu, minęło dość czasu, by nabrać do tej chwili dystansu. - Złe wieści szybko się rozchodzą i wygląda na to, że nieświadomie zostałem gwiazdą. To moje zaklęcie przywołało węże w trakcie Walczącego Maga. Wyłączyłem się z konkurencji i zacząłem je usuwać, ale to nic nie dało. Rozpełzły się po polu, nim ktokolwiek zdążył zareagować. - Podniósł obie ręce w obronnym geście - Ale wyrok odsiedziałem, jestem już skruszony, w porządku? - Odsiedział za to dobę, po upływie tego czasu ktoś - wreszcie - zorientował się, że ma do czynienia z aurorem i zwolniono go z aresztu. Cóż, towarzystwo, które miał pod celą, sprawiało, że czas dłużył się niemiłosiernie. Matthew Bott i Oli Ogden - tego ostatniego wciąż miał pod cenzurowanym. Nie sądził, by Charlie faktycznie wzięła go za kryminalistę - osądzenie Brendana za praktykę czarnej magii było absurdem samym w sobie, który dziś mógł już jedynie przekuć w nieśmieszny żart. - Anomalie nie są tak groźne, jak klątwy ciśnięte przez potężniejszych czarnoksiężników - przeszedł do meritum, nie było trudno ocenić te gady aurorskim okiem. - Żaden z gadów, które pojawiły się tamtego dnia, nie potrafił sączyć trucizny. Do tego trzeba potężnej mocy - niewątpliwie taką miał Mulciber, którego spotkaliśmy przed tygodniem z Benem. I jego towarzysz - zamaskowany. Nasz wróg rośnie w siłę, zdobywa potęgę nie wolniej, niż my. - Czaiła się w tych słowach gorycz: ich działania pozostawały nieudolne, nie zatrzymywali rycerzy. Ich siła oznaczała niebezpieczeństwo dla całego świata - i kolejne trudności dla nich. Skinął głową na jej dalsze słowa, kwestia dawkowania wiggenu nie wydała mu się nadto przerażająca - był pewien, że kilka prób pozwoli mu nabrać w tym wprawy, choć być może początkowo będzie potrzebował wskazówek. Z pewnością zwróci się z tym do Margaux albo Archibalda.
- Zróbmy zatem wywar leczniczy, o którym mówisz - odparł, od razu, nie potrzebował chwili na zastanowienie - nie tylko dlatego, że eliksir wieloskowy nie tak dawno wydarł z rycerskich rąk, ale i dlatego, że nie był mu do niczego potrzebny. Nie sądził, by potrafił wejść w cudzą skórę. Kiwał głową dalej - nazwy wymieniane przez Charlie niewiele mu mówiły, ale ufał jej wiedzy i doświadczeniu. - Dziękuję - przyjął kubek herbaty, dotykając jego ścianek zmarzniętymi palcami, na zewnątrz siąpił nieprzyjemny deszcz. Znad herbaty przyglądał się pracy Charlie, kolejnym wrzucanym do kotła ziołom i oparom unoszącym się pod sam sufit. Trzeba było mieć do tego smykałkę - Brendan zawsze gubił się w obrotach chochli i precyzyjnym odmierzaniu składników.
- To już? - zatrzymał spojrzenie na alchemiczce, pytające, nad kotłem wydawała się zadumana.
- Na co dzień pracujesz w Mungu? - zapytał więc wprost, bo mogli przecież w każdej chwili przestać być sobie tak dalecy; szpital był dobrym miejscem dla idealistki - zamiast przygotowywać kolejne wywary w zaciszu swojej pracowni dla obcych, wolała ratować ludzkie życie. Nie zawiódł się - postawa godna pochwały. - Dotąd nie mieliśmy okazji dłużej ze sobą pomówić - Mijali się na spotkaniach, ale niewiele ponadto, a on lubił wiedzieć, z kim siedział przy stole podczas obrad Zakonu. Nie tylko ze względów towarzyskich.
- Same się nie pojawiły - podjął jej słowa, bez wyrazu, minęło dość czasu, by nabrać do tej chwili dystansu. - Złe wieści szybko się rozchodzą i wygląda na to, że nieświadomie zostałem gwiazdą. To moje zaklęcie przywołało węże w trakcie Walczącego Maga. Wyłączyłem się z konkurencji i zacząłem je usuwać, ale to nic nie dało. Rozpełzły się po polu, nim ktokolwiek zdążył zareagować. - Podniósł obie ręce w obronnym geście - Ale wyrok odsiedziałem, jestem już skruszony, w porządku? - Odsiedział za to dobę, po upływie tego czasu ktoś - wreszcie - zorientował się, że ma do czynienia z aurorem i zwolniono go z aresztu. Cóż, towarzystwo, które miał pod celą, sprawiało, że czas dłużył się niemiłosiernie. Matthew Bott i Oli Ogden - tego ostatniego wciąż miał pod cenzurowanym. Nie sądził, by Charlie faktycznie wzięła go za kryminalistę - osądzenie Brendana za praktykę czarnej magii było absurdem samym w sobie, który dziś mógł już jedynie przekuć w nieśmieszny żart. - Anomalie nie są tak groźne, jak klątwy ciśnięte przez potężniejszych czarnoksiężników - przeszedł do meritum, nie było trudno ocenić te gady aurorskim okiem. - Żaden z gadów, które pojawiły się tamtego dnia, nie potrafił sączyć trucizny. Do tego trzeba potężnej mocy - niewątpliwie taką miał Mulciber, którego spotkaliśmy przed tygodniem z Benem. I jego towarzysz - zamaskowany. Nasz wróg rośnie w siłę, zdobywa potęgę nie wolniej, niż my. - Czaiła się w tych słowach gorycz: ich działania pozostawały nieudolne, nie zatrzymywali rycerzy. Ich siła oznaczała niebezpieczeństwo dla całego świata - i kolejne trudności dla nich. Skinął głową na jej dalsze słowa, kwestia dawkowania wiggenu nie wydała mu się nadto przerażająca - był pewien, że kilka prób pozwoli mu nabrać w tym wprawy, choć być może początkowo będzie potrzebował wskazówek. Z pewnością zwróci się z tym do Margaux albo Archibalda.
- Zróbmy zatem wywar leczniczy, o którym mówisz - odparł, od razu, nie potrzebował chwili na zastanowienie - nie tylko dlatego, że eliksir wieloskowy nie tak dawno wydarł z rycerskich rąk, ale i dlatego, że nie był mu do niczego potrzebny. Nie sądził, by potrafił wejść w cudzą skórę. Kiwał głową dalej - nazwy wymieniane przez Charlie niewiele mu mówiły, ale ufał jej wiedzy i doświadczeniu. - Dziękuję - przyjął kubek herbaty, dotykając jego ścianek zmarzniętymi palcami, na zewnątrz siąpił nieprzyjemny deszcz. Znad herbaty przyglądał się pracy Charlie, kolejnym wrzucanym do kotła ziołom i oparom unoszącym się pod sam sufit. Trzeba było mieć do tego smykałkę - Brendan zawsze gubił się w obrotach chochli i precyzyjnym odmierzaniu składników.
- To już? - zatrzymał spojrzenie na alchemiczce, pytające, nad kotłem wydawała się zadumana.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Charlie również nie znała jeszcze wszystkich zakonników, choć kojarzyła ich przynajmniej z widzenia z ostatnich spotkań. Wiedziała, że byli to dobrzy ludzie złączeni wspólną ideą. Pokładała w nich zaufanie i chciała pomóc. Bezinteresownie i nieco idealistycznie, tak jak potrafiła.
- Tak – przyznała. – Skończyłam kurs dwa lata temu. Ale poza Mungiem warzę eliksiry dla naszych przyjaciół. Tak naprawdę interesowałam się eliksirami już znacznie wcześniej, przed kursem – dodała w kwestii wyjaśnienia. Po nagłej śmierci siostry podjęła decyzję, że chciałaby swoimi umiejętnościami pomagać innym, pożytkując swój talent na potrzeby Munga i warząc eliksiry, którymi później uzdrowiciele leczyli rannych. Krótko po odejściu Helen zaczęła szpitalny kurs alchemiczny i ukończyła go z powodzeniem. – Od pierwszego maja mamy tam sporo pracy, jeśli chodzi o warzenie eliksirów dla ofiar anomalii – dodała, rzecz jasna nie mając pojęcia o udziale Gwardii w pierwszomajowym wybuchu. Nie miała też pojęcia, że to Brendan wyczarował węże, ale absolutnie go za to nie winiła. To mogło spotkać każdego, nawet ją.
- Prawdopodobnie oboje jesteśmy zbyt oddani naszej pracy, by mieć czas na zawiązywanie bliższych znajomości – stwierdziła, ale po chwili lekko się zarumieniła. Postrzegała Brendana jako całkowicie oddanego sprawie aurora i Gwardzistę, ale tak naprawdę nic nie wiedziała o jego życiu. – Nie jesteś pierwszym aurorem, który mnie tu odwiedził. Zdaję sobie sprawę, jak trudna jest wasza rola, by chronić świat przed panoszącym się złem. Zawsze podziwiałam was za odwagę i umiejętności – mówiła, spokojnie przygotowując swoje stanowisko pracy i składniki do pierwszego eliksiru. – To nie twoja wina. To te okropne anomalie. Nie wiedziałam jednak, że to twoja sprawka, ale dobrze, że nikomu się nic groźnego nie stało. Nie było mnie tam, ale słyszałam od innych co nieco o tych wydarzeniach.
Ale Charlie nie należała do ludzi, którzy lubili szafować oskarżeniami i pochopnie oceniać. Może nie znała Brendana zbyt dobrze, ale ufała mu jako członkowi Zakonu. Musieli sobie ufać, skoro mieli walczyć ramię w ramię. Jego wyznanie nic nie zmieniło, nie był pierwszym, którego zaklęcie anomalia zmieniła w coś paskudnego.
Wytrwale pracowała nad eliksirem, wcześniej informując Brendana, co może uwarzyć z przyniesionych przez niego ingrediencji.
- Oni są bardzo potężni, prawda? Nie miałam okazji spotkać żadnego z nich, ale samo to, co słyszę od innych, wystarczy żeby uważać ich za realne zagrożenie dla naszego świata – powiedziała znad kociołka. Wstydziła się do tego przyznać przed kimś tak odważnym i walecznym jak Brendan Weasley, ale zwyczajnie bała się tych czarnoksiężników zdolnych materializować najbardziej przerażające klątwy. Bała się tym bardziej, że znała swoje słabe strony i wiedziała, że nie potrafiłaby się obronić przed ich mocą, skoro nawet zwykłe tarcze nie zawsze jej wychodziły, nie potrafiła też wyczarować cielesnego patronusa.
Wyglądało na to, że antidotum się udało i mogła przelać je do fiolek, które opisała i ustawiła na stole. Brendan mógł je wziąć, jeśli zechciał. Było go dokładnie pięć porcji.
- Jest udany – zapewniła go. – Większość eliksirów warzy się dość szybko, przynajmniej te prostsze. Veritaserum musi dojrzewać miesiąc, Felix Felicis aż trzy miesiące. Nawiasem mówiąc, mam trzy fiolki veritaserum, które pod koniec września będzie zdatne do użytku – powiedziała, choć dało się wyczuć w niej pewne wątpliwości natury moralnej. Ale ufała, że Gwardziści nie spożytkują tego środka bez uzasadnionej konieczności. Jeśli jego zastosowanie mogło uratować niewinne życia, z pewnością będzie to dobre użycie tego eliksiru. Druga strona z pewnością nie ograniczyłaby się do tak subtelnych i bezbolesnych środków zdobywania informacji. Wzdrygnęła się na samą myśl.
Szybko zabrała się do dalszej pracy nad kolejnym eliksirem, decydując się na próbę uwarzenia eliksiru natychmiastowej jasności. Do kociołka, w którym zaczęła już bulgotać świeża woda, wrzuciła kępkę włosia kuguchara. Następnie dodała niewielką garść czarnych jagód, po czym zabrała się za siekanie suszonego korzenia mandragory, który przyniósł jej Brendan. Starannie zamieszała wywar, następnie wrzucając do niego świeże listki krwawnika kichawca oraz kolce jeżozwierza i wróciła do mieszania, mając nadzieję, że eliksir przybierze odpowiednią pomarańczową barwę.
| zużywam mandragorę (od Brendana) na eliksir natychmiastowej jasności (ST 60)
- Tak – przyznała. – Skończyłam kurs dwa lata temu. Ale poza Mungiem warzę eliksiry dla naszych przyjaciół. Tak naprawdę interesowałam się eliksirami już znacznie wcześniej, przed kursem – dodała w kwestii wyjaśnienia. Po nagłej śmierci siostry podjęła decyzję, że chciałaby swoimi umiejętnościami pomagać innym, pożytkując swój talent na potrzeby Munga i warząc eliksiry, którymi później uzdrowiciele leczyli rannych. Krótko po odejściu Helen zaczęła szpitalny kurs alchemiczny i ukończyła go z powodzeniem. – Od pierwszego maja mamy tam sporo pracy, jeśli chodzi o warzenie eliksirów dla ofiar anomalii – dodała, rzecz jasna nie mając pojęcia o udziale Gwardii w pierwszomajowym wybuchu. Nie miała też pojęcia, że to Brendan wyczarował węże, ale absolutnie go za to nie winiła. To mogło spotkać każdego, nawet ją.
- Prawdopodobnie oboje jesteśmy zbyt oddani naszej pracy, by mieć czas na zawiązywanie bliższych znajomości – stwierdziła, ale po chwili lekko się zarumieniła. Postrzegała Brendana jako całkowicie oddanego sprawie aurora i Gwardzistę, ale tak naprawdę nic nie wiedziała o jego życiu. – Nie jesteś pierwszym aurorem, który mnie tu odwiedził. Zdaję sobie sprawę, jak trudna jest wasza rola, by chronić świat przed panoszącym się złem. Zawsze podziwiałam was za odwagę i umiejętności – mówiła, spokojnie przygotowując swoje stanowisko pracy i składniki do pierwszego eliksiru. – To nie twoja wina. To te okropne anomalie. Nie wiedziałam jednak, że to twoja sprawka, ale dobrze, że nikomu się nic groźnego nie stało. Nie było mnie tam, ale słyszałam od innych co nieco o tych wydarzeniach.
Ale Charlie nie należała do ludzi, którzy lubili szafować oskarżeniami i pochopnie oceniać. Może nie znała Brendana zbyt dobrze, ale ufała mu jako członkowi Zakonu. Musieli sobie ufać, skoro mieli walczyć ramię w ramię. Jego wyznanie nic nie zmieniło, nie był pierwszym, którego zaklęcie anomalia zmieniła w coś paskudnego.
Wytrwale pracowała nad eliksirem, wcześniej informując Brendana, co może uwarzyć z przyniesionych przez niego ingrediencji.
- Oni są bardzo potężni, prawda? Nie miałam okazji spotkać żadnego z nich, ale samo to, co słyszę od innych, wystarczy żeby uważać ich za realne zagrożenie dla naszego świata – powiedziała znad kociołka. Wstydziła się do tego przyznać przed kimś tak odważnym i walecznym jak Brendan Weasley, ale zwyczajnie bała się tych czarnoksiężników zdolnych materializować najbardziej przerażające klątwy. Bała się tym bardziej, że znała swoje słabe strony i wiedziała, że nie potrafiłaby się obronić przed ich mocą, skoro nawet zwykłe tarcze nie zawsze jej wychodziły, nie potrafiła też wyczarować cielesnego patronusa.
Wyglądało na to, że antidotum się udało i mogła przelać je do fiolek, które opisała i ustawiła na stole. Brendan mógł je wziąć, jeśli zechciał. Było go dokładnie pięć porcji.
- Jest udany – zapewniła go. – Większość eliksirów warzy się dość szybko, przynajmniej te prostsze. Veritaserum musi dojrzewać miesiąc, Felix Felicis aż trzy miesiące. Nawiasem mówiąc, mam trzy fiolki veritaserum, które pod koniec września będzie zdatne do użytku – powiedziała, choć dało się wyczuć w niej pewne wątpliwości natury moralnej. Ale ufała, że Gwardziści nie spożytkują tego środka bez uzasadnionej konieczności. Jeśli jego zastosowanie mogło uratować niewinne życia, z pewnością będzie to dobre użycie tego eliksiru. Druga strona z pewnością nie ograniczyłaby się do tak subtelnych i bezbolesnych środków zdobywania informacji. Wzdrygnęła się na samą myśl.
Szybko zabrała się do dalszej pracy nad kolejnym eliksirem, decydując się na próbę uwarzenia eliksiru natychmiastowej jasności. Do kociołka, w którym zaczęła już bulgotać świeża woda, wrzuciła kępkę włosia kuguchara. Następnie dodała niewielką garść czarnych jagód, po czym zabrała się za siekanie suszonego korzenia mandragory, który przyniósł jej Brendan. Starannie zamieszała wywar, następnie wrzucając do niego świeże listki krwawnika kichawca oraz kolce jeżozwierza i wróciła do mieszania, mając nadzieję, że eliksir przybierze odpowiednią pomarańczową barwę.
| zużywam mandragorę (od Brendana) na eliksir natychmiastowej jasności (ST 60)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Skinął głową, przyjmując słowa Charlie naturalnie, u większości z nich szkolne zainteresowania pozostały i później - alchemiczka z pewnością wybijała się swoim talentem już wcześniej, jednak i w szkole Brendan nie poświęcał zbyt dużo uwagi prymusom z innych domów. Nie potrzebował nigdy pomocy w nauce, wkładał w nią dużo własnego wysiłku, pozostając zamkniętym na większość szkolnego życia towarzyskiego.
- Profesor Slughorn był dobrym nauczycielem - powiedział więc jedynie, nieco nostalgicznie, wspominając jego zagubioną osobę; bywał durniem, promując niektórych uczniów wyłącznie przez wzgląd na jego przodków, ale koniec końców musiał mieć serce po właściwej stronie. To jego zamordował Grindewald. To na jego pogrzebie powstał Zakon Feniksa - Dumbledore nie wybrał go bez powodu. Na zajęciach inspirował i wreszcie podsycał pasję do nauki każdego, kto tego pragnął. Nie lubili się prywatnie, jednak to on przygotował go do egzaminów na tyle dobrze, by kariera aurora stanęła przed nim otworem. - Widziałem, jak wygląda teraz szpital w Londynie - westchnął, nie tylko wtedy, kiedy udał się na łów anomalii, ale i po każdym patrolu, po każdej akcji, każdej interwencji, w wyniku której pojawiał się ranny czarodziej - odkąd anomalie zaburzały przepływ magii, działo się to jeszcze częściej, niż zwykle. - Wyrabiacie się? - Potrafił sobie wyobrazić, że czarodzieje oczekiwali pomocy dłużej niż zwykle - i że wielu z nich nie doczeka się jej nigdy. Personel Munga to byli tylko ludzie - wielcy, ofiarni, o ogromnych sercach - ale tylko ludzie, którzy mieli swoje fizyczne ograniczenia. Przełamywane przez wielu w nadludzkim wysiłku, ale wciąż - ludzie, którzy potrzebowali czasem snu i odpoczynku.
- Jesteśmy? - Powtórzył za nią - z lekkim uśmiechem, przecież teraz siedzieli razem przy stole, z kubkami ciepłej herbaty, w jej skromnej przydomowej piwnicy. W biegu zawsze znalazł się czas na chwilę przerwy - bo, jak inni, byli tylko ludźmi. - Byłoby co podziwiać, gdyby nasza walka zakończyła się sukcesem - odparł, w sposób typowy dla siebie umniejszając ich zasługi, wbrew pozorom jego dom mocno dbał o szlachetne wartości - upatrując wśród nich skromności i pokory. - Tymczasem zło panoszy się coraz śmielej, nasza służba dopiero się zaczyna. - Dziwny grymas przemknął przez jego twarz, gdy złączyła w jednym zdaniu brak winy i anomalię - anomalia była jego winą. Nie potrafił kłamać, emocje był zbyt mocno widoczne. - Wierzę, że Zakon znajdzie sposób na to, by zatrzymać je ostatecznie. Jeśli anomalie rozpierzchną się mocniej, staną się jeszcze powszechniejsze, rozszerzą na pobliskie kraje... nasz świat czeka zagłada, Charlie - I to już nie były żarty, mrzonki, puste słowa. Obawy z wolna przeobrażały się w fakt: sytuacja na festiwalu była jedynie tego potwierdzeniem - jedno zaklęcie potrafiło wzbudzić chaos zagrażający zdrowiu wszystkich zgromadzonych czarodziejów. - Spędziłem za to noc w Tower - po raz pierwszy po niewłaściwej stronie krat. Już chyba milsze mi były węże od tamtego towarzystwa - zapewnił, wciąż tonem pogawędki, choć wspomnienie półolbrzyma-kanibala przypomniało mu, że wciąż nie przekazał tej sprawy czarodziejskiej policji.
- Są - przytaknął, nie miał zamiaru mijać się z prawdą, słudzy niejakiego lorda Voldemorta niekiedy robili wrażenie. Craig Burke był wymagającym przeciwnikiem, ale nie mniej niż Ramsey i drugi napotkany czarodziej. Czarną chmurę widział trzeci raz w towarzystwie Rookwood, którą też wysłał do Azkabanu. - Być może nawet większym, niż anomalie. Z anomaliami chcą walczyć wszyscy, bo to żywioł, który stanął przeciwko całemu czarodziejskiemu światu. Przed arystokratami wszyscy chylą głowy jak prosięta przed zarządcą chlewu - wstyd było mu o tym mówić - w jakiś sposób sam należał do tej kasty, choć Weasleyowie zrzekli się swoich tytułów już dawno temu, a w samym skorowidzu znaleźli się właściwie czystym przypadkiem. Spuścizna, jaką pozostawiły po sobie okryte hipokryzją i zapatrzone w zakurzoną, dawno nieaktualną historię czystotokrwiste rodziny, budziła litość, nie dumę. Tylko głupiec nie bałby się przyszłości, jaka za ich sprawą mogła nastać - i tylko strach motywował do działania. To nie tak, że on się nie bał. Odwagą było ten lęk przełamywać - walczyli przecież z szaleńcami.
Dotknął dłonią najbliżej stojącej fiolki, okręcając ją wokół jej własnej osi. Na krótko. Przysunął buteleczki bliżej siebie, nie chowając ich jednak jeszcze do torby - kiedy weźmie wszystkie na raz, będzie mu prościej je pomieścić tak, by się nie potłukły.
- Jak je przechowujesz, Charlie? - zagaił, oglądając kieszonki w skórzanej sakwie, którą wziął ze sobą. Nie wydawała się odpowiednia. Dotąd lekceważył działanie eliskirów, nie lubił ich pić, jednak potężniejszy wróg wymagał potężniejszych środków - z czym musiał się pogodzić. - Wiesz, kiedy musisz przenieść dużo fiolek i nie chcesz ich potłuc - jakoś musiał zacząć nosić je ze sobą - w kieszeni? w pasku? przytroczone w wewnętrznej kieszeni szaty? winien podpytać innych aurorów, jak sobie z tym radzą.
- Doskonała wiadomość - podjął jej słowa - veritaserum mogło się okazać niezwykle cenne. Potrzebne. - Najsilniejsi gwardziści powinni wziąć po fiolce - Sam, Fox, Ben, nie on; pazerność nigdy nie była jego mocną stroną, wolał ją zastępować rozsądkiem i przemyślaną strategią opłacalności. Nie pokonałby tamtego dnia Mulcibera bez pomocy Wrighta. - Ale, wydajesz się niepewna? - Dziwna wątpliwość w jej głosie, potrafił ją wyczuć, ale nie rozpoznać. Stłamsił w sobie podobne opory już dawno temu, kiedy rycerze rozognili w nim wystarczająco mocną nienawiść.
- Profesor Slughorn był dobrym nauczycielem - powiedział więc jedynie, nieco nostalgicznie, wspominając jego zagubioną osobę; bywał durniem, promując niektórych uczniów wyłącznie przez wzgląd na jego przodków, ale koniec końców musiał mieć serce po właściwej stronie. To jego zamordował Grindewald. To na jego pogrzebie powstał Zakon Feniksa - Dumbledore nie wybrał go bez powodu. Na zajęciach inspirował i wreszcie podsycał pasję do nauki każdego, kto tego pragnął. Nie lubili się prywatnie, jednak to on przygotował go do egzaminów na tyle dobrze, by kariera aurora stanęła przed nim otworem. - Widziałem, jak wygląda teraz szpital w Londynie - westchnął, nie tylko wtedy, kiedy udał się na łów anomalii, ale i po każdym patrolu, po każdej akcji, każdej interwencji, w wyniku której pojawiał się ranny czarodziej - odkąd anomalie zaburzały przepływ magii, działo się to jeszcze częściej, niż zwykle. - Wyrabiacie się? - Potrafił sobie wyobrazić, że czarodzieje oczekiwali pomocy dłużej niż zwykle - i że wielu z nich nie doczeka się jej nigdy. Personel Munga to byli tylko ludzie - wielcy, ofiarni, o ogromnych sercach - ale tylko ludzie, którzy mieli swoje fizyczne ograniczenia. Przełamywane przez wielu w nadludzkim wysiłku, ale wciąż - ludzie, którzy potrzebowali czasem snu i odpoczynku.
- Jesteśmy? - Powtórzył za nią - z lekkim uśmiechem, przecież teraz siedzieli razem przy stole, z kubkami ciepłej herbaty, w jej skromnej przydomowej piwnicy. W biegu zawsze znalazł się czas na chwilę przerwy - bo, jak inni, byli tylko ludźmi. - Byłoby co podziwiać, gdyby nasza walka zakończyła się sukcesem - odparł, w sposób typowy dla siebie umniejszając ich zasługi, wbrew pozorom jego dom mocno dbał o szlachetne wartości - upatrując wśród nich skromności i pokory. - Tymczasem zło panoszy się coraz śmielej, nasza służba dopiero się zaczyna. - Dziwny grymas przemknął przez jego twarz, gdy złączyła w jednym zdaniu brak winy i anomalię - anomalia była jego winą. Nie potrafił kłamać, emocje był zbyt mocno widoczne. - Wierzę, że Zakon znajdzie sposób na to, by zatrzymać je ostatecznie. Jeśli anomalie rozpierzchną się mocniej, staną się jeszcze powszechniejsze, rozszerzą na pobliskie kraje... nasz świat czeka zagłada, Charlie - I to już nie były żarty, mrzonki, puste słowa. Obawy z wolna przeobrażały się w fakt: sytuacja na festiwalu była jedynie tego potwierdzeniem - jedno zaklęcie potrafiło wzbudzić chaos zagrażający zdrowiu wszystkich zgromadzonych czarodziejów. - Spędziłem za to noc w Tower - po raz pierwszy po niewłaściwej stronie krat. Już chyba milsze mi były węże od tamtego towarzystwa - zapewnił, wciąż tonem pogawędki, choć wspomnienie półolbrzyma-kanibala przypomniało mu, że wciąż nie przekazał tej sprawy czarodziejskiej policji.
- Są - przytaknął, nie miał zamiaru mijać się z prawdą, słudzy niejakiego lorda Voldemorta niekiedy robili wrażenie. Craig Burke był wymagającym przeciwnikiem, ale nie mniej niż Ramsey i drugi napotkany czarodziej. Czarną chmurę widział trzeci raz w towarzystwie Rookwood, którą też wysłał do Azkabanu. - Być może nawet większym, niż anomalie. Z anomaliami chcą walczyć wszyscy, bo to żywioł, który stanął przeciwko całemu czarodziejskiemu światu. Przed arystokratami wszyscy chylą głowy jak prosięta przed zarządcą chlewu - wstyd było mu o tym mówić - w jakiś sposób sam należał do tej kasty, choć Weasleyowie zrzekli się swoich tytułów już dawno temu, a w samym skorowidzu znaleźli się właściwie czystym przypadkiem. Spuścizna, jaką pozostawiły po sobie okryte hipokryzją i zapatrzone w zakurzoną, dawno nieaktualną historię czystotokrwiste rodziny, budziła litość, nie dumę. Tylko głupiec nie bałby się przyszłości, jaka za ich sprawą mogła nastać - i tylko strach motywował do działania. To nie tak, że on się nie bał. Odwagą było ten lęk przełamywać - walczyli przecież z szaleńcami.
Dotknął dłonią najbliżej stojącej fiolki, okręcając ją wokół jej własnej osi. Na krótko. Przysunął buteleczki bliżej siebie, nie chowając ich jednak jeszcze do torby - kiedy weźmie wszystkie na raz, będzie mu prościej je pomieścić tak, by się nie potłukły.
- Jak je przechowujesz, Charlie? - zagaił, oglądając kieszonki w skórzanej sakwie, którą wziął ze sobą. Nie wydawała się odpowiednia. Dotąd lekceważył działanie eliskirów, nie lubił ich pić, jednak potężniejszy wróg wymagał potężniejszych środków - z czym musiał się pogodzić. - Wiesz, kiedy musisz przenieść dużo fiolek i nie chcesz ich potłuc - jakoś musiał zacząć nosić je ze sobą - w kieszeni? w pasku? przytroczone w wewnętrznej kieszeni szaty? winien podpytać innych aurorów, jak sobie z tym radzą.
- Doskonała wiadomość - podjął jej słowa - veritaserum mogło się okazać niezwykle cenne. Potrzebne. - Najsilniejsi gwardziści powinni wziąć po fiolce - Sam, Fox, Ben, nie on; pazerność nigdy nie była jego mocną stroną, wolał ją zastępować rozsądkiem i przemyślaną strategią opłacalności. Nie pokonałby tamtego dnia Mulcibera bez pomocy Wrighta. - Ale, wydajesz się niepewna? - Dziwna wątpliwość w jej głosie, potrafił ją wyczuć, ale nie rozpoznać. Stłamsił w sobie podobne opory już dawno temu, kiedy rycerze rozognili w nim wystarczająco mocną nienawiść.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Charlie już w Hogwarcie była utalentowana w swoich ulubionych dziedzinach. Była dobrą, bystrą uczennicą, choć to nie wystarczyło, by profesor Slughorn zaprosił ją do ścisłego grona ulubieńców. Nie miała odpowiednich koneksji ani nie była w Slytherinie. Zwyczajna, cicha i spokojna, najwyraźniej niczym go nie porwała ani też nie zabiegała o to, by znaleźć się w Klubie Ślimaka. Ale i tak sporo jej pomógł, polecając trochę ponadprogramowych pozycji, kiedy zauważył, że interesowała się alchemią szczególnie i miała ambicje, by po szkole zostać alchemiczką. Miał swoje dziwactwa, ale lubiła jego lekcje i później zdała eliksiry na Wybitny. Po dołączeniu do Zakonu słyszała też o jego roli w tym wszystkim. Koniec końców musiał być po stronie tych dobrych.
- Był. Dobrze przygotował mnie do egzaminów – potwierdziła. Słysząc pytanie o Munga, westchnęła. – Czasem bywa naprawdę ciężko, ale się staramy. Najgorzej było na początku maja i w końcówce czerwca, po pożarze ministerstwa. Więcej czasu spędzałam wtedy w Mungu niż poza nim, uzdrowiciele co chwilę przybiegali po kolejne porcje lekarstw – wyjaśniła. Jako auror zapewne także był regularnym bywalcem Munga. Aurorzy często pojawiali się na oddziale, mieli w końcu bardzo niebezpieczną pracę. Uzdrowiciele także mieli odpowiedzialną rolę, brali na siebie główny ciężar leczenia, ale w wielu przypadkach konieczne były także eliksiry, więc na każdym piętrze zawsze musiał się znajdować jakiś alchemik lub nawet kilku w okresach szczególnego obłożenia.
Zarumieniła się lekko, gdy powtórzył po niej „jesteśmy?”.
- Alchemia to dla mnie coś więcej niż praca i źródło zarobku. To pasja, którą kocham i w którą wkładam wiele serca – wyjaśniła, wciąż z lekkim rumieńcem na bladej twarzy. Podejrzewała, być może słusznie, że i dla niego aurorstwo było czymś więcej niż tylko pracą. Gdyby tak nie było, gdyby nie pragnął zwalczać zła i ratować potrzebujących, czy przeszedłby próbę Gwardii? Słuchała go na poprzednich spotkaniach Zakonu, wydawał się dzielnym i niezłomnym czarodziejem, choć wciąż był tak młody.
- Robicie co możecie. Dzięki wam my, zwykli ludzie, możemy spać spokojniej – rzekła, choć o zupełnym spokoju nie mogło być mowy, zła było wiele, i nawet wyszkoleni aurorzy, mimo chęci, nie mogli ocalić każdego na czas. Słysząc jego kolejne słowa wzdrygnęła się, czując, jak ogarnia ją przerażenie na myśl o tym, co się stanie, jak anomalie rozpierzchną się mocniej, jeśli ich zasięg działania się rozszerzy. To mogło stanowić ogromne zagrożenie dla wszystkich. Już było wystarczająco źle. – Mam nadzieję, że istnieje sposób, żeby to zatrzymać, zanim ucierpi jeszcze więcej niewinnych ludzi – odezwała się. Oczywiście, że się bała, nie chciała takiego świata, takiego życia pełnego strachu i cierpienia ludzi, którzy na to nie zasługiwali. Sama też próbowała na swój sposób szukać odpowiedzi w księgach, oczywiście wtedy kiedy nie była zawalona pracą w Mungu, ale nie znalazła niczego konkretnego, najwyraźniej świata wcześniej nie dotknęła podobna tragedia.
- Nigdy nie śniłam, że doczekam kiedyś czegoś podobnego. Magia zawsze wydawała mi się czymś stabilnym, stałym elementem naszego życia – odezwała się. – A tu nagle pewnego dnia wszystko wywróciło się do góry nogami. Cóż, dobrze, że chociaż eliksiry mogę warzyć bez obawy, że nagle koło mnie pojawi się wielki wąż lub stanie się inne nieszczęście.
Dobrze, że jej pasja była względnie bezpieczna i oby tak zostało. Dobrze też, że Mung został zabezpieczony na tyle, by leczenie rannych nie wywoływało dodatkowych anomalii.
Charlie nie znała się na zawiłościach świata starych rodów, ich rozgrywki pozostawały jej całkowicie obce. Wiedziała jednak, że Brendan był inny niż większość mu podobnych. Najgorsi byli szlachetnie urodzeni w Hogwarcie przybrani w zielone barwy, ale wiedziała, że nie wszystkie rodziny są takie same, i wśród tej kasty również znajdowali się dobrzy, przyzwoici ludzie, i niektórzy należeli do Zakonu.
Wytrwale pracowała, robiąc najpierw jeden, a potem drugi eliksir. Kiedy i drugi wywar się udał, Charlie także przelała zawartość kociołka do fiolek.
- Zanim zaczęły się anomalie, używałam głównie zaklęć nietłukących. Teraz, z obawy przed uszkodzeniem, zabezpieczam je w bardziej tradycyjny sposób. Owijam je miękkim materiałem lub papierem w pakunki, tak, by szkło nie stykało się ze sobą, a same fiolki nie miały zbyt wiele możliwości przemieszczania się po torbie. To szkło wbrew pozorom jest dość mocne, ale nie ma nieograniczonej wytrzymałości – wyjaśniła, przygotowując składniki na kolejny eliksir. – Kiedy zabierałam swoje zapasy na spotkanie, musiałam zachować dużą ostrożność. Odpowiednie spakowanie wszystkiego zajęło mi sporo czasu. Ale pojedyncze fiolki można bez większego problemu przenosić w kieszeni, problem powstaje, kiedy nosi się większą ich ilość.
Składniki znalazły się na stole, woda w kociołku powoli zaczynała się gotować. Zaczęła kruszyć korę lipy.
- Przekażę im je, gdy się po nie zgłoszą – powiedziała. Chciała oddać ten eliksir w najbardziej odpowiedzialne ręce – Gwardzistom. Wierzyła, że nie sięgną po niego dla kaprysu, a w sytuacji, kiedy będzie to niezbędne. Niemniej jednak Brendan najwyraźniej wychwycił w jej głosie niepewny ton.
- Dawniej podobne środki zawsze wydawały mi się niezbyt... moralne. Legilimencja, veritaserum. Ale ufam wam i wierzę, że spożytkujecie go dobrze. Jeśli informacje uzyskane dzięki temu eliksirowi mogą uratować niewinne życia, to myślę, że było warto go zrobić – powiedziała. Ostatecznie to nie były żarty, nadeszły bardzo groźne czasy pełne zła, z którym Zakon musiał walczyć, nieść światło w ciemności, nadzieję dla niewinnych. – Zdaję sobie też sprawę, że oni... Potraktowaliby nas dużo gorzej – dodała. Chciała, żeby Zakonnicy nie byli bezbronni i pozbawieni możliwości działania, bez jednoczesnego sięgania po tak plugawe, czarnomagiczne sposoby, jakich dopuszczali się tamci. Jej opory brały się jednak z tego, że na co dzień nie miała styczności z walką, nie była aurorem, którzy każdego dnia widzieli najczystsze zło na własne oczy. Jej światem były alchemiczne pracownie i bulgoczące kociołki.
Kiedy woda zaczęła bulgotać, wrzuciła do kociołka już pokruszoną korę lipy. Później dodała kilka dorodnych, pachnących liści mięty, a następnie korę drzewa Wiggen od Brendana. Zdawała sobie sprawę, że ten eliksir jest trudny, więc na czas jego warzenia zamilkła, by w pełni skupić się na dodawaniu składników w odpowiednich odstępach czasowych i ilości, oraz na mieszaniu wywaru. Później dodała jeszcze piórka memortka oraz kolce jeżozwierza i znowu zaczęła mieszać. Eliksir ten, choć znajomy i regularnie warzony w Mungu, nie za każdym razem udawał się jak należy. Był to jeden z najtrudniejszych eliksirów leczniczych, ale moc w pełni udanego wywaru była warta podejmowanego wysiłku.
| zużywam korę drzewa Wiggen (od Brendana) na eliksir wiggenowy (ST 80)
- Był. Dobrze przygotował mnie do egzaminów – potwierdziła. Słysząc pytanie o Munga, westchnęła. – Czasem bywa naprawdę ciężko, ale się staramy. Najgorzej było na początku maja i w końcówce czerwca, po pożarze ministerstwa. Więcej czasu spędzałam wtedy w Mungu niż poza nim, uzdrowiciele co chwilę przybiegali po kolejne porcje lekarstw – wyjaśniła. Jako auror zapewne także był regularnym bywalcem Munga. Aurorzy często pojawiali się na oddziale, mieli w końcu bardzo niebezpieczną pracę. Uzdrowiciele także mieli odpowiedzialną rolę, brali na siebie główny ciężar leczenia, ale w wielu przypadkach konieczne były także eliksiry, więc na każdym piętrze zawsze musiał się znajdować jakiś alchemik lub nawet kilku w okresach szczególnego obłożenia.
Zarumieniła się lekko, gdy powtórzył po niej „jesteśmy?”.
- Alchemia to dla mnie coś więcej niż praca i źródło zarobku. To pasja, którą kocham i w którą wkładam wiele serca – wyjaśniła, wciąż z lekkim rumieńcem na bladej twarzy. Podejrzewała, być może słusznie, że i dla niego aurorstwo było czymś więcej niż tylko pracą. Gdyby tak nie było, gdyby nie pragnął zwalczać zła i ratować potrzebujących, czy przeszedłby próbę Gwardii? Słuchała go na poprzednich spotkaniach Zakonu, wydawał się dzielnym i niezłomnym czarodziejem, choć wciąż był tak młody.
- Robicie co możecie. Dzięki wam my, zwykli ludzie, możemy spać spokojniej – rzekła, choć o zupełnym spokoju nie mogło być mowy, zła było wiele, i nawet wyszkoleni aurorzy, mimo chęci, nie mogli ocalić każdego na czas. Słysząc jego kolejne słowa wzdrygnęła się, czując, jak ogarnia ją przerażenie na myśl o tym, co się stanie, jak anomalie rozpierzchną się mocniej, jeśli ich zasięg działania się rozszerzy. To mogło stanowić ogromne zagrożenie dla wszystkich. Już było wystarczająco źle. – Mam nadzieję, że istnieje sposób, żeby to zatrzymać, zanim ucierpi jeszcze więcej niewinnych ludzi – odezwała się. Oczywiście, że się bała, nie chciała takiego świata, takiego życia pełnego strachu i cierpienia ludzi, którzy na to nie zasługiwali. Sama też próbowała na swój sposób szukać odpowiedzi w księgach, oczywiście wtedy kiedy nie była zawalona pracą w Mungu, ale nie znalazła niczego konkretnego, najwyraźniej świata wcześniej nie dotknęła podobna tragedia.
- Nigdy nie śniłam, że doczekam kiedyś czegoś podobnego. Magia zawsze wydawała mi się czymś stabilnym, stałym elementem naszego życia – odezwała się. – A tu nagle pewnego dnia wszystko wywróciło się do góry nogami. Cóż, dobrze, że chociaż eliksiry mogę warzyć bez obawy, że nagle koło mnie pojawi się wielki wąż lub stanie się inne nieszczęście.
Dobrze, że jej pasja była względnie bezpieczna i oby tak zostało. Dobrze też, że Mung został zabezpieczony na tyle, by leczenie rannych nie wywoływało dodatkowych anomalii.
Charlie nie znała się na zawiłościach świata starych rodów, ich rozgrywki pozostawały jej całkowicie obce. Wiedziała jednak, że Brendan był inny niż większość mu podobnych. Najgorsi byli szlachetnie urodzeni w Hogwarcie przybrani w zielone barwy, ale wiedziała, że nie wszystkie rodziny są takie same, i wśród tej kasty również znajdowali się dobrzy, przyzwoici ludzie, i niektórzy należeli do Zakonu.
Wytrwale pracowała, robiąc najpierw jeden, a potem drugi eliksir. Kiedy i drugi wywar się udał, Charlie także przelała zawartość kociołka do fiolek.
- Zanim zaczęły się anomalie, używałam głównie zaklęć nietłukących. Teraz, z obawy przed uszkodzeniem, zabezpieczam je w bardziej tradycyjny sposób. Owijam je miękkim materiałem lub papierem w pakunki, tak, by szkło nie stykało się ze sobą, a same fiolki nie miały zbyt wiele możliwości przemieszczania się po torbie. To szkło wbrew pozorom jest dość mocne, ale nie ma nieograniczonej wytrzymałości – wyjaśniła, przygotowując składniki na kolejny eliksir. – Kiedy zabierałam swoje zapasy na spotkanie, musiałam zachować dużą ostrożność. Odpowiednie spakowanie wszystkiego zajęło mi sporo czasu. Ale pojedyncze fiolki można bez większego problemu przenosić w kieszeni, problem powstaje, kiedy nosi się większą ich ilość.
Składniki znalazły się na stole, woda w kociołku powoli zaczynała się gotować. Zaczęła kruszyć korę lipy.
- Przekażę im je, gdy się po nie zgłoszą – powiedziała. Chciała oddać ten eliksir w najbardziej odpowiedzialne ręce – Gwardzistom. Wierzyła, że nie sięgną po niego dla kaprysu, a w sytuacji, kiedy będzie to niezbędne. Niemniej jednak Brendan najwyraźniej wychwycił w jej głosie niepewny ton.
- Dawniej podobne środki zawsze wydawały mi się niezbyt... moralne. Legilimencja, veritaserum. Ale ufam wam i wierzę, że spożytkujecie go dobrze. Jeśli informacje uzyskane dzięki temu eliksirowi mogą uratować niewinne życia, to myślę, że było warto go zrobić – powiedziała. Ostatecznie to nie były żarty, nadeszły bardzo groźne czasy pełne zła, z którym Zakon musiał walczyć, nieść światło w ciemności, nadzieję dla niewinnych. – Zdaję sobie też sprawę, że oni... Potraktowaliby nas dużo gorzej – dodała. Chciała, żeby Zakonnicy nie byli bezbronni i pozbawieni możliwości działania, bez jednoczesnego sięgania po tak plugawe, czarnomagiczne sposoby, jakich dopuszczali się tamci. Jej opory brały się jednak z tego, że na co dzień nie miała styczności z walką, nie była aurorem, którzy każdego dnia widzieli najczystsze zło na własne oczy. Jej światem były alchemiczne pracownie i bulgoczące kociołki.
Kiedy woda zaczęła bulgotać, wrzuciła do kociołka już pokruszoną korę lipy. Później dodała kilka dorodnych, pachnących liści mięty, a następnie korę drzewa Wiggen od Brendana. Zdawała sobie sprawę, że ten eliksir jest trudny, więc na czas jego warzenia zamilkła, by w pełni skupić się na dodawaniu składników w odpowiednich odstępach czasowych i ilości, oraz na mieszaniu wywaru. Później dodała jeszcze piórka memortka oraz kolce jeżozwierza i znowu zaczęła mieszać. Eliksir ten, choć znajomy i regularnie warzony w Mungu, nie za każdym razem udawał się jak należy. Był to jeden z najtrudniejszych eliksirów leczniczych, ale moc w pełni udanego wywaru była warta podejmowanego wysiłku.
| zużywam korę drzewa Wiggen (od Brendana) na eliksir wiggenowy (ST 80)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Na dźwięk słów Charlene kąciki ust Brendana uniosły się nieco do góry, musiał przyznać, że ich doświadczenia nie różniły się od siebie znacznie. Przynajmniej te z początków maja.
- Wygląda na to, że mamy ze sobą coś wspólnego - odparł lekko, poruszając prawą ręką, której koniec zwieńczony już przypominającą stalową protezą. Pierwszego maja stracił rękę a kolejne dni spędzał bardziej w Mungu niż poza nim, choć po drugiej stronie niż Charlie - jako pacjent. Nie musiał tam na szczęście leżeć, ale codzienne kontrole były koniecznością - pamiętał, że nie mógł się doczekać dnia, który spędzi, nie oglądając twarzy żadnego uzdrowiciela. Nie, żeby coś do nich miał personalnie - po prostu nie przepadał za nimi w zbyt dużej ilości na raz. To bywało przytłaczające. Zapał i upór pozwoliły wrócić mu do pracy stosunkowo szybko - na szczęście, inaczej umarłby z bezradności lub nudy. - W ministerstwie też wtedy byłem - przytaknął, choć dopiero po chwili, jakby to wyznanie sprawiło mu trudność. Powoli docierało do niego, że od tamtego dnia nie widział już Garretta - i najpewniej już go nigdy nie zobaczy. - Justine mnie wezwała - dodał, rozwiewając wątpliwości zawczasu: nie był na miejscu, kiedy pożoga faktycznie rozgorzała, jednak relację odebrał z pierwszej ręki. - Pomogłem wyjść z dymu paru czarodziejom - pominął personalia, nie były istotne, Skamander raczej się tym nie chwalił. - To było pieprzone piekło - dodał, nie potrafiąc powstrzymać emocji, wciąż pamiętał widok nadpalonych ciał i swąd palonego mięsa przebijający się przez duszny pył; wciąż pamiętał martw twarze wpatrujące się w niego z pretensją, dlaczego nie znalazł się tam wcześniej - zanim oni umarli. Wciąż pamiętał gruzy, pod którymi żywcem zostali pogrzebani czarodzieje.
- To musi wymagać dużego skupienia myśli. Koncentracji - zauważył, jednym okiem dostrzegając rumieniec, który wykwitł na jej twarzy. - Wydaje mi się, że nie miałbym do tego cierpliwości - ocenił, zgodnie zresztą z prawdą; na misji trudno było mu czekać na właściwy moment. Był w gorącej wodzie kąpany. Miała jednak słuszność, szukając u niego powołania- praca była jego sposobem na życie, podporządkował temu wszystko. Rodzinę, życie prywatne, zrzekając się właściwie wszystkiego. Oprócz Neali, która wciąż trwała u jego boku. Na razie - nie zostało jej dużo do dorosłości. - Uda się, Charlie, wszystko w naszych rękach - dodał, odnosząc się już do anomalii - i choć powątpiewał we własne słowa - należąc do dowództwa Zakonu musiał wierzyć. Lub chociaż przekonać - siebie i innych - że wierzy. - Wszyscy jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi. A jednak tak niezwykłymi, kiedy porzucasz swój wolny czas, by spędzić go z takim nudziarzem jak ja i uwarzyć dla mnie te parę fiolek całkowicie bezinteresownie. Nigdy nie bywasz zmęczona? - Trochę badał grunt, a trochę chciał ją poznać: nie bezpośrednio, ale pośrednio owszem, kładł w jej ręce swoje życie. - Nie mów hop - dodał, bo zbyt dużo już na oczy widział; jakże wielkim było jego zdumienie, kiedy jedno machnięcie czarodziejskiej różdżki przywołało na pole przed magiem kilkanaście złowieszczych węży. To nie wydarzyło się nigdy wcześniej. - Byłem z Jackie w Świecie Dyni, pewnie kojarzysz, pub na obrzeżach Londynu, mają tam świetną zupę dyniową. Naturalnie - zniszczony przez anomalię. Dążę jednak do tego, że anomalie zainfekowały tam... ciasto. Eliksiry mogą być już niedaleko. - Nie zamierzał jej straszyć - raczej chciał wzmocnić jej czujność. Przepełniona pewnością, że nic jej nie grozi, mogłaby przeoczyć drobne odstępstwa od normy zwiastujące nadejście... większego odstępstwa.
Westchnął, rozwiązanie Charlie brzmiało dobrze, ale nie miał możliwości z niego skorzystać - owinięcie kilkunastu fiolek materiałem, cienkim czy grubym, wymagałoby współpracy obu rąk, jeśli rzeczywiście nie chciał ich potłuc. A - niestety - miał już tylko jedną. Proteza ułatwiała mu równowagę i była przydatna w walce, jednak w codzienności: stanowiła przeszkodę, której już nigdy nie przejdzie. Nie przyszedł się tu jednak żalić - nie robił tego przed nikim. Uchwycił jedną z fiolek lewą dłonią, uważnie przyglądając się jej kształtowi - i korkowi, który ją zamknął; oceniał swoje szanse na otwarcie tejże - jednak jeśli nie uda mu się jedną ręką, winien zdołać to zrobić zębami. - Dwie - trzy? Ile jest ich bezpiecznie nosić jednocześnie? Grunt, żeby nie uderzały o siebie zbyt mocno - ciągnął, z zastanowieniem - czy któryś z tych eliksirów, rozlany na skórę zamiast wypity, mógłby być potencjalnie niebezpieczny? - Można było doszyć kieszonki od wewnętrznej strony szaty: pojedyncze, wąskie, dostosowane do buteleczek. Neala powinna sobie z tym poradzić bez trudu.
Skinął głową na jej zapewnienie, jednak to nie sprawiło, by przestał jej słuchać. Werbalizowane wątpliwości go ciekawiły z wielu względów.
- Serum prawdy niemoralne? Dlaczego szczerość uznajesz za niemoralną? - Nie oceniał, nie drwił - pytał, bo był ciekaw jej opinii. - Przyjąłbym ten eliksir od każdego z was, nie mam nic do ukrycia - poza tajemnicą Zakonu i tych, które są z nią powiązane. Czy zmuszenie kogoś do odpowiedzenia na pytanie zgodnie z prawdą naprawdę jest tak potworną zbrodnią? - Utkwił spojrzenie błękitnych tęczówek na jej zarumienionej, młodziutkiej buzi; wielu Zakonników obawiało się wojny, wielu z nich nie chciało walczyć, wielu opowiadało się za pokojem - być może ze strachu, być może z niezrozumienia. Był pewien, że przynajmniej część z nich wcale się nad tym nie zastanawiała. Legilimencja była moralnie dwuznaczna, ale nie o niej mówił. - Nikt nie użyje tego przeciwko czarodziejowi, który nie jest winny - zapewnił jeszcze, zgodnie z sumieniem. Rycerza nie było trudno rozpoznać: kiedy cię widział, miotał klątwą. Czasem śmiertelną, a czasem taką, która miała tylko sprawić, że zapomnisz, kim jesteś lub stracisz oko.
- I jak? - zdawało się, że kończyła kolejny wywar - powietrze zapełniło się przyjemnym zapachem mięty i lipy.
- Wygląda na to, że mamy ze sobą coś wspólnego - odparł lekko, poruszając prawą ręką, której koniec zwieńczony już przypominającą stalową protezą. Pierwszego maja stracił rękę a kolejne dni spędzał bardziej w Mungu niż poza nim, choć po drugiej stronie niż Charlie - jako pacjent. Nie musiał tam na szczęście leżeć, ale codzienne kontrole były koniecznością - pamiętał, że nie mógł się doczekać dnia, który spędzi, nie oglądając twarzy żadnego uzdrowiciela. Nie, żeby coś do nich miał personalnie - po prostu nie przepadał za nimi w zbyt dużej ilości na raz. To bywało przytłaczające. Zapał i upór pozwoliły wrócić mu do pracy stosunkowo szybko - na szczęście, inaczej umarłby z bezradności lub nudy. - W ministerstwie też wtedy byłem - przytaknął, choć dopiero po chwili, jakby to wyznanie sprawiło mu trudność. Powoli docierało do niego, że od tamtego dnia nie widział już Garretta - i najpewniej już go nigdy nie zobaczy. - Justine mnie wezwała - dodał, rozwiewając wątpliwości zawczasu: nie był na miejscu, kiedy pożoga faktycznie rozgorzała, jednak relację odebrał z pierwszej ręki. - Pomogłem wyjść z dymu paru czarodziejom - pominął personalia, nie były istotne, Skamander raczej się tym nie chwalił. - To było pieprzone piekło - dodał, nie potrafiąc powstrzymać emocji, wciąż pamiętał widok nadpalonych ciał i swąd palonego mięsa przebijający się przez duszny pył; wciąż pamiętał martw twarze wpatrujące się w niego z pretensją, dlaczego nie znalazł się tam wcześniej - zanim oni umarli. Wciąż pamiętał gruzy, pod którymi żywcem zostali pogrzebani czarodzieje.
- To musi wymagać dużego skupienia myśli. Koncentracji - zauważył, jednym okiem dostrzegając rumieniec, który wykwitł na jej twarzy. - Wydaje mi się, że nie miałbym do tego cierpliwości - ocenił, zgodnie zresztą z prawdą; na misji trudno było mu czekać na właściwy moment. Był w gorącej wodzie kąpany. Miała jednak słuszność, szukając u niego powołania- praca była jego sposobem na życie, podporządkował temu wszystko. Rodzinę, życie prywatne, zrzekając się właściwie wszystkiego. Oprócz Neali, która wciąż trwała u jego boku. Na razie - nie zostało jej dużo do dorosłości. - Uda się, Charlie, wszystko w naszych rękach - dodał, odnosząc się już do anomalii - i choć powątpiewał we własne słowa - należąc do dowództwa Zakonu musiał wierzyć. Lub chociaż przekonać - siebie i innych - że wierzy. - Wszyscy jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi. A jednak tak niezwykłymi, kiedy porzucasz swój wolny czas, by spędzić go z takim nudziarzem jak ja i uwarzyć dla mnie te parę fiolek całkowicie bezinteresownie. Nigdy nie bywasz zmęczona? - Trochę badał grunt, a trochę chciał ją poznać: nie bezpośrednio, ale pośrednio owszem, kładł w jej ręce swoje życie. - Nie mów hop - dodał, bo zbyt dużo już na oczy widział; jakże wielkim było jego zdumienie, kiedy jedno machnięcie czarodziejskiej różdżki przywołało na pole przed magiem kilkanaście złowieszczych węży. To nie wydarzyło się nigdy wcześniej. - Byłem z Jackie w Świecie Dyni, pewnie kojarzysz, pub na obrzeżach Londynu, mają tam świetną zupę dyniową. Naturalnie - zniszczony przez anomalię. Dążę jednak do tego, że anomalie zainfekowały tam... ciasto. Eliksiry mogą być już niedaleko. - Nie zamierzał jej straszyć - raczej chciał wzmocnić jej czujność. Przepełniona pewnością, że nic jej nie grozi, mogłaby przeoczyć drobne odstępstwa od normy zwiastujące nadejście... większego odstępstwa.
Westchnął, rozwiązanie Charlie brzmiało dobrze, ale nie miał możliwości z niego skorzystać - owinięcie kilkunastu fiolek materiałem, cienkim czy grubym, wymagałoby współpracy obu rąk, jeśli rzeczywiście nie chciał ich potłuc. A - niestety - miał już tylko jedną. Proteza ułatwiała mu równowagę i była przydatna w walce, jednak w codzienności: stanowiła przeszkodę, której już nigdy nie przejdzie. Nie przyszedł się tu jednak żalić - nie robił tego przed nikim. Uchwycił jedną z fiolek lewą dłonią, uważnie przyglądając się jej kształtowi - i korkowi, który ją zamknął; oceniał swoje szanse na otwarcie tejże - jednak jeśli nie uda mu się jedną ręką, winien zdołać to zrobić zębami. - Dwie - trzy? Ile jest ich bezpiecznie nosić jednocześnie? Grunt, żeby nie uderzały o siebie zbyt mocno - ciągnął, z zastanowieniem - czy któryś z tych eliksirów, rozlany na skórę zamiast wypity, mógłby być potencjalnie niebezpieczny? - Można było doszyć kieszonki od wewnętrznej strony szaty: pojedyncze, wąskie, dostosowane do buteleczek. Neala powinna sobie z tym poradzić bez trudu.
Skinął głową na jej zapewnienie, jednak to nie sprawiło, by przestał jej słuchać. Werbalizowane wątpliwości go ciekawiły z wielu względów.
- Serum prawdy niemoralne? Dlaczego szczerość uznajesz za niemoralną? - Nie oceniał, nie drwił - pytał, bo był ciekaw jej opinii. - Przyjąłbym ten eliksir od każdego z was, nie mam nic do ukrycia - poza tajemnicą Zakonu i tych, które są z nią powiązane. Czy zmuszenie kogoś do odpowiedzenia na pytanie zgodnie z prawdą naprawdę jest tak potworną zbrodnią? - Utkwił spojrzenie błękitnych tęczówek na jej zarumienionej, młodziutkiej buzi; wielu Zakonników obawiało się wojny, wielu z nich nie chciało walczyć, wielu opowiadało się za pokojem - być może ze strachu, być może z niezrozumienia. Był pewien, że przynajmniej część z nich wcale się nad tym nie zastanawiała. Legilimencja była moralnie dwuznaczna, ale nie o niej mówił. - Nikt nie użyje tego przeciwko czarodziejowi, który nie jest winny - zapewnił jeszcze, zgodnie z sumieniem. Rycerza nie było trudno rozpoznać: kiedy cię widział, miotał klątwą. Czasem śmiertelną, a czasem taką, która miała tylko sprawić, że zapomnisz, kim jesteś lub stracisz oko.
- I jak? - zdawało się, że kończyła kolejny wywar - powietrze zapełniło się przyjemnym zapachem mięty i lipy.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź