Pracownia alchemiczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia alchemiczna
Ze względów bezpieczeństwa znajduje się w wydzielonej części piwniczki znajdującej się pod domkiem. Pod sufitem jest umieszczone szerokie, choć niskie okienko wpuszczające do środka dzienne światło, jednak mimo niego i wiszących na ścianach świec panuje tu lekki półmrok. Jedna ze ścian jest zastawiona księgami poświęconymi alchemii i astronomii, na drugiej znajdują się szafki ze składnikami i fiolkami. Centralną część pomieszczenia zajmuje stół, na którym znajduje się kilka kociołków i innych niezbędnych przyborów. Pod sufitem także wiszą pęczki suszących się roślin. Pomieszczenie jest stale przesycone mieszanką zapachów ziół i innych ingrediencji, jest też tu bardzo cicho; warunki są idealne do skupienia się.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Ostatnio zmieniony przez Charlene Leighton dnia 17.04.19 0:44, w całości zmieniany 3 razy
Charlie w dzieciństwie pragnęła, by ten dar obudził się też w niej, ale niestety nie było jej to pisane. Była zwyczajną czarownicą, a tego, co było w niej niezwykłe i wyróżniające, animagii, musiała się nauczyć. Zrobiła to właśnie dlatego, że lubiła zwierzęta i chciała poznać ich świat lepiej. Wtedy, kiedy się uczyła, nie było jeszcze mowy o wojnie i wiążących się z nią aspektach, jak potrzeba ucieczki czy zdobywania informacji.
- Zależy jakie zwierzęta, nie wszystkie są niebezpieczne dla ludzi, niektóre przecież są naszymi codziennymi towarzyszami. Oprócz smoków i innych groźnych zwierząt, do których nikt bez odpowiednich kwalifikacji raczej się nie zbliża, jest też całe mnóstwo takich zupełnie niegroźnych, udomowionych. Trudno mi sobie wyobrazić, by kot, puszek pigmejski, kanarek czy sowa, tak powszechne w naszych domach, mogły kogoś rozszarpać i zjeść – zaśmiała się cicho. Ze strony kotów nigdy nie zdarzyło jej się nic poważniejszego lub podrapanie lub lekkie podgryzienie. Nikt nie hodował sobie w domu dzikich bestii, w każdym razie nikt rozsądny, i Charlie doskonale zdawała sobie sprawę z ich niebezpieczności, ale oswojone zwierzęta były cennymi i sympatycznymi towarzyszami. Nie wyobrażała sobie domu bez co najmniej jednego kota. Gdyby mogła, miałaby ich dużo więcej. I koniecznie musiała sobie sprawić też własną sowę, bo jej szkolna kilka miesięcy temu wyzionęła ducha ze starości, a nadal się nie zabrała do wybrania sobie nowej. Większość znanych jej czarodziejów posiadała sowy bądź inne ptaki pocztowe, koty, psy lub tego typu zwierzęta, dlatego dziwiła ją postawa Brendana i szufladkowanie wszystkich zwierząt jako zabójczych bestii. O wiele bardziej niż ich bała się więc czarnoksiężników.
Wszyscy musieli dokładać starań, by przetrwać. Doskonalić się w różnych dziedzinach, zwłaszcza magii obronnej. Patronusy i tarcze były sprawą fundamentalną, którą powinien przyswoić każdy z nich. Walczyli nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale przede wszystkim o tych, którzy z różnych względów nie mogli lub nie potrafili sami bronić się przed złem.
- Transmutacja jest dość specyficzną dziedziną zaklęć, choć czasem, odpowiednio użyta, potrafi ułatwić walkę lub radzenie sobie w różnych sytuacjach. Większość tych czarów nie zadaje obrażeń, choć udane Diminuendo może odegrać niebagatelną rolę. To zaklęcie, które zmniejsza przeciwnika dwukrotnie, i zmniejsza proporcjonalnie również jego umiejętności. Gdyby tak udało się je rzucić w prawdziwej walce, to mogłoby przechylić szalę... Ale to zaklęcie jest trudne nawet dla osób, które dobrze radzą sobie z transmutacją. – Niestety jego rzucenie nie było proste, i nawet Charlie mimo że bardzo lubiła tę dziedzinę i miała do niej talent, miała z tym zaklęciem problemy. – Transmutacja bardziej podpada właśnie pod spryt niż brutalność, może dlatego bardziej mi leży. Kiedyś uratowałam z tarapatów pewnego Macmillana, zmieniając jego przeciwnika w królika. – Na wspomnienie tej przygody uśmiechnęła się lekko pod nosem. Trafili razem w obce sobie miejsce przez kaprys sieci Fiuu, i jak się okazało, trafili prosto do kryjówki mugoli, którzy posługiwali się dłonią palną czy czymś w tym rodzaju. Anthony mówił, że to coś jest niebezpieczne, więc być może uratowała mu życie, z zaskoczenia zmieniając mugola w królika, ale tym postanowiła się już nie chwalić, bo Brendan by pewnie nie zaaprobował przemieniania mugoli w zwierzęta. Choć Charlie zrobiła to, by pomóc znajomemu, daleka była od chęci krzywdzenia niemagicznych. Tamci niestety byli prawdopodobnie złymi ludźmi.
Charlie wolałaby, żeby czarna magia nie istniała i nie doprowadzała do tylu nieszczęść. Ale prawdopodobnie istniała ona tak długo, jak istnieli czarodzieje, i miała istnieć nadal kiedy oni wszyscy już umrą. Gdzie było dobro, tam musiało istnieć też zło, gdzie było światło, była też ciemność.
W związku z czarną magią i klątwami Charlie często obawiała się o bezpieczeństwo siostry, która obcowała z przeklętymi miejscami i przedmiotami, niejednokrotnie narażając się na skutek uboczny klątwy. Obawiała się też o Zakonników, z których wielu czynnie walczyło z anomaliami i czarną magią.
- Pewnie każdego dnia widzisz tego skutki i łapiesz czarnoksiężników. Wiesz o ich naturze i zepsuciu naprawdę wiele. Twoja wiedza i doświadczenie robią wrażenie.
Wizje, które zarysowywał, brzmiały tak strasznie, że nie mogła się nadziwić, że ktoś w ogóle wybierał sobie takie życie z własnej woli. Tak czy inaczej podczas całej rozmowy zderzały się ich momentami różne zdania, poglądy i podejścia do życia, dyskutowali, poznając stanowisko drugiej strony. Różnili się od siebie znacząco, ale mimo wszystko Charlie poczuła do aurora pewną sympatię.
Pomogła mu zapakować fiolki, ale okazało się, że eliksir Wiggenowy znów nie wyszedł. Zapewne była to wina zmęczenia, od wielu godzin była na nogach. Teraz było już bardzo późno, a warzyła eliksiry od wczesnego ranka, najpierw w Mungu, a potem dla Brendana. Z żalem wyczyściła kociołek z nieudanej mikstury.
- Przepraszam – szepnęła. – Jeśli będziesz potrzebował tego eliksiru, spróbuję go wkrótce uwarzyć z własnych zapasów, mogę podesłać ci trochę. – O ile wyjdzie. Dzisiaj niestety nie był dzień na eliksiry Wiggenowe. Być może miało to związek z aktualną fazą księżyca; na pewno mogła wybrać lepszy dzień na kolejne próby. Były dni, kiedy eliksiry udawały się lepiej niż w inne. – I będę pamiętać. Ja również dziękuję, i mam nadzieję, że te eliksiry ci pomogą, choć oczywiście życzę ci, by twoje życie nie było zagrożone zbyt często. Gdybyś potrzebował jeszcze jakiegoś, napisz list, a postaram się coś podesłać. – Wiedziała, że czynnie walczącemu aurorowi i Gwardziście eliksiry były bardzo potrzebne, i mogły odegrać realną rolę w jego przyszłych starciach.
Skoro miała jeszcze jeden bezoar, mogła sporządzić jeszcze jedno antidotum. Skoro ich przeciwnicy potrafili wyczarowywać jadowite węże, więcej porcji na pewno nie zaszkodzi. Po upewnieniu się, że w kociołku nie pozostał ślad nieudanej mikstury znowu zagrzała wodę, dodając korę lipy, a później grudkowatą bryłkę bezoaru. Nie mogła też pominąć ziół – pokrzywa oraz mięta dobrze spełniały swoją rolę poprzednim razem, więc znów wylądowały w kociołku po starannym pokrojeniu listków. W powietrzu rozszedł się orzeźwiający zapach. Woń wyjętego ze słoika rogatego ślimaka była już mniej miła, ale również dodała go do kociołka. Robiła się nie tylko zmęczona, ale i śpiąca – ale to był już koniec pracy.
| zużywam bezoar (od Brendana) na antidotum podstawowe (ST 40)
- Zależy jakie zwierzęta, nie wszystkie są niebezpieczne dla ludzi, niektóre przecież są naszymi codziennymi towarzyszami. Oprócz smoków i innych groźnych zwierząt, do których nikt bez odpowiednich kwalifikacji raczej się nie zbliża, jest też całe mnóstwo takich zupełnie niegroźnych, udomowionych. Trudno mi sobie wyobrazić, by kot, puszek pigmejski, kanarek czy sowa, tak powszechne w naszych domach, mogły kogoś rozszarpać i zjeść – zaśmiała się cicho. Ze strony kotów nigdy nie zdarzyło jej się nic poważniejszego lub podrapanie lub lekkie podgryzienie. Nikt nie hodował sobie w domu dzikich bestii, w każdym razie nikt rozsądny, i Charlie doskonale zdawała sobie sprawę z ich niebezpieczności, ale oswojone zwierzęta były cennymi i sympatycznymi towarzyszami. Nie wyobrażała sobie domu bez co najmniej jednego kota. Gdyby mogła, miałaby ich dużo więcej. I koniecznie musiała sobie sprawić też własną sowę, bo jej szkolna kilka miesięcy temu wyzionęła ducha ze starości, a nadal się nie zabrała do wybrania sobie nowej. Większość znanych jej czarodziejów posiadała sowy bądź inne ptaki pocztowe, koty, psy lub tego typu zwierzęta, dlatego dziwiła ją postawa Brendana i szufladkowanie wszystkich zwierząt jako zabójczych bestii. O wiele bardziej niż ich bała się więc czarnoksiężników.
Wszyscy musieli dokładać starań, by przetrwać. Doskonalić się w różnych dziedzinach, zwłaszcza magii obronnej. Patronusy i tarcze były sprawą fundamentalną, którą powinien przyswoić każdy z nich. Walczyli nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale przede wszystkim o tych, którzy z różnych względów nie mogli lub nie potrafili sami bronić się przed złem.
- Transmutacja jest dość specyficzną dziedziną zaklęć, choć czasem, odpowiednio użyta, potrafi ułatwić walkę lub radzenie sobie w różnych sytuacjach. Większość tych czarów nie zadaje obrażeń, choć udane Diminuendo może odegrać niebagatelną rolę. To zaklęcie, które zmniejsza przeciwnika dwukrotnie, i zmniejsza proporcjonalnie również jego umiejętności. Gdyby tak udało się je rzucić w prawdziwej walce, to mogłoby przechylić szalę... Ale to zaklęcie jest trudne nawet dla osób, które dobrze radzą sobie z transmutacją. – Niestety jego rzucenie nie było proste, i nawet Charlie mimo że bardzo lubiła tę dziedzinę i miała do niej talent, miała z tym zaklęciem problemy. – Transmutacja bardziej podpada właśnie pod spryt niż brutalność, może dlatego bardziej mi leży. Kiedyś uratowałam z tarapatów pewnego Macmillana, zmieniając jego przeciwnika w królika. – Na wspomnienie tej przygody uśmiechnęła się lekko pod nosem. Trafili razem w obce sobie miejsce przez kaprys sieci Fiuu, i jak się okazało, trafili prosto do kryjówki mugoli, którzy posługiwali się dłonią palną czy czymś w tym rodzaju. Anthony mówił, że to coś jest niebezpieczne, więc być może uratowała mu życie, z zaskoczenia zmieniając mugola w królika, ale tym postanowiła się już nie chwalić, bo Brendan by pewnie nie zaaprobował przemieniania mugoli w zwierzęta. Choć Charlie zrobiła to, by pomóc znajomemu, daleka była od chęci krzywdzenia niemagicznych. Tamci niestety byli prawdopodobnie złymi ludźmi.
Charlie wolałaby, żeby czarna magia nie istniała i nie doprowadzała do tylu nieszczęść. Ale prawdopodobnie istniała ona tak długo, jak istnieli czarodzieje, i miała istnieć nadal kiedy oni wszyscy już umrą. Gdzie było dobro, tam musiało istnieć też zło, gdzie było światło, była też ciemność.
W związku z czarną magią i klątwami Charlie często obawiała się o bezpieczeństwo siostry, która obcowała z przeklętymi miejscami i przedmiotami, niejednokrotnie narażając się na skutek uboczny klątwy. Obawiała się też o Zakonników, z których wielu czynnie walczyło z anomaliami i czarną magią.
- Pewnie każdego dnia widzisz tego skutki i łapiesz czarnoksiężników. Wiesz o ich naturze i zepsuciu naprawdę wiele. Twoja wiedza i doświadczenie robią wrażenie.
Wizje, które zarysowywał, brzmiały tak strasznie, że nie mogła się nadziwić, że ktoś w ogóle wybierał sobie takie życie z własnej woli. Tak czy inaczej podczas całej rozmowy zderzały się ich momentami różne zdania, poglądy i podejścia do życia, dyskutowali, poznając stanowisko drugiej strony. Różnili się od siebie znacząco, ale mimo wszystko Charlie poczuła do aurora pewną sympatię.
Pomogła mu zapakować fiolki, ale okazało się, że eliksir Wiggenowy znów nie wyszedł. Zapewne była to wina zmęczenia, od wielu godzin była na nogach. Teraz było już bardzo późno, a warzyła eliksiry od wczesnego ranka, najpierw w Mungu, a potem dla Brendana. Z żalem wyczyściła kociołek z nieudanej mikstury.
- Przepraszam – szepnęła. – Jeśli będziesz potrzebował tego eliksiru, spróbuję go wkrótce uwarzyć z własnych zapasów, mogę podesłać ci trochę. – O ile wyjdzie. Dzisiaj niestety nie był dzień na eliksiry Wiggenowe. Być może miało to związek z aktualną fazą księżyca; na pewno mogła wybrać lepszy dzień na kolejne próby. Były dni, kiedy eliksiry udawały się lepiej niż w inne. – I będę pamiętać. Ja również dziękuję, i mam nadzieję, że te eliksiry ci pomogą, choć oczywiście życzę ci, by twoje życie nie było zagrożone zbyt często. Gdybyś potrzebował jeszcze jakiegoś, napisz list, a postaram się coś podesłać. – Wiedziała, że czynnie walczącemu aurorowi i Gwardziście eliksiry były bardzo potrzebne, i mogły odegrać realną rolę w jego przyszłych starciach.
Skoro miała jeszcze jeden bezoar, mogła sporządzić jeszcze jedno antidotum. Skoro ich przeciwnicy potrafili wyczarowywać jadowite węże, więcej porcji na pewno nie zaszkodzi. Po upewnieniu się, że w kociołku nie pozostał ślad nieudanej mikstury znowu zagrzała wodę, dodając korę lipy, a później grudkowatą bryłkę bezoaru. Nie mogła też pominąć ziół – pokrzywa oraz mięta dobrze spełniały swoją rolę poprzednim razem, więc znów wylądowały w kociołku po starannym pokrojeniu listków. W powietrzu rozszedł się orzeźwiający zapach. Woń wyjętego ze słoika rogatego ślimaka była już mniej miła, ale również dodała go do kociołka. Robiła się nie tylko zmęczona, ale i śpiąca – ale to był już koniec pracy.
| zużywam bezoar (od Brendana) na antidotum podstawowe (ST 40)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Podparł podbródek na dłoni, wpatrując się w Charlene, z lekkim uśmiechem - oprócz niesłychnanej wrażliwości zdawało mu się, że ma w sobie też niesłychaną naiwność.
- Dla ludzi - powtórzył za nią - ale tak samo jak ludzie ludzi, tak one mordują i zjadają siebie nawzajem. Koty i sowy rozszarpują myszy na strzępy - gdyby były większe, tak samo rozszarpywałyby ludzi - Większe koty tak przecież robią. To nie był ich wybór, że były potulnymi pieszczochami, opłacało im się żyć w symbiozie z człowiekiem. Ale gdyby ten układ stracił na opłacalności - zapewne nie miałyby sentymentów. Koty były wredne, naturalnie, że nie były w stanie faktycznie skrzywdzić człowieka - ale niekoniecznie dlatego, że tego nie chciały ani nie dlatego, ze ludzi lubiły. Brendan nie ufał zwierzętom, brakowało im uczuć wyższych: brakowało im przede wszystkim zasad i moralności, bez tego i człowiek przestawał być człowiekiem. Kiwnął głową, widywał już działanie dimunendo, wiedział też, do jakich czynów transmutacja była zdolna - słusznie zakładała, że on sam się na niej nie znał, ale znać się nie musiał, by rozpoznawać i dostrzegać jej ogromny potencjał. Hereward był jej mistrzem i w walce radził sobie doskonale - obserwował to więcej niż jeden raz. Fałszywa skromność przemawiała przez nią ponownie, ale czuł, że nie przekona jej do innego myślenia. - Proszę, proszę, znowu władował się w tarapaty? - Macmillan i kłopoty chyba się po prostu lubili. A jeśli Charlie ocaliła go przed takimi - przemawiała przez nią więcej niż skromność, Anthony przecież nie był bezradnym dzieckiem. Kiwnął głową, dziękując za miłe słowa - choć nie mówił niczego po to, by imponować. Umysły czarnoksiężników należało poznać po to, by wiedzieć, jak z nimi walczyć - i jak się przed nimi bronić. I czego można się było po nich spodziewać.
- Jeśli to nie jest problem, chętnie przyjmę pomoc - odparł, obserwując ruchy jej drobnych dłoni wewnątrz swojej torby - czasem mocniej brakowało mu ręki. Charlene zachowała się niezwykle uprzejmie oferując eliksir z własnych zapasów, nie zamierzał oponować, ale nie zamierzał też chwytać jej za słowo i dopominać się o podarek - dobrze znała swoje możliwości i wiedziała najlepiej, jak zagospodarować swoje zapasy. Być może po drodze znajdzie się ktoś bardziej potrzebujący - jemu i tak już dużo dała i nie chciał nadwyrężać jej dobroci świadomie. - Płonne nadzieje - Jego życie będzie zagrożone bardziej niż wcześniej - ale to nic, da sobie z tym radę, tak jak dawał ją sobie dotychczas. - Niemniej dziękuję, to bardzo uprzejmy gest - zapewnił ją z uśmiechem, z wolna wstając - dopijając przy tym ostatni łyk podanej przez Charlie herbaty. - Dziękuję też za gościnę - skinął głową - i pomoc - skinął raz jeszcze, tym razem w kierunku torby - pomogła mu ułożyć wewnątrz niej fiolki. Miał nadzieję, że dzięki temu zdoła donieść je przynajmniej do domu. Jak to zrobić, żeby nie niszczyć ich później - zmartwi się później. - Na pewno napiszę - zapewnił ją jeszcze, był jej wdzięczny za jej pomoc i za jej pracę, naprawdę wiele znaczyła. Ostrożnie uniósł torbę - zdziwiony, jak nagle przybrała na wadzę - i przerzucił ją sobie, równie ostrożnie, przez ramię, gotując się do wyjścia. Chciał poznać jedną z Zakonniczek i ją poznał, a wrażenie pozostało pozytywne - Charlie zdała mu się empatyczna, ciepła i pracowita, a on cenił u ludzi te cechy.
- Dla ludzi - powtórzył za nią - ale tak samo jak ludzie ludzi, tak one mordują i zjadają siebie nawzajem. Koty i sowy rozszarpują myszy na strzępy - gdyby były większe, tak samo rozszarpywałyby ludzi - Większe koty tak przecież robią. To nie był ich wybór, że były potulnymi pieszczochami, opłacało im się żyć w symbiozie z człowiekiem. Ale gdyby ten układ stracił na opłacalności - zapewne nie miałyby sentymentów. Koty były wredne, naturalnie, że nie były w stanie faktycznie skrzywdzić człowieka - ale niekoniecznie dlatego, że tego nie chciały ani nie dlatego, ze ludzi lubiły. Brendan nie ufał zwierzętom, brakowało im uczuć wyższych: brakowało im przede wszystkim zasad i moralności, bez tego i człowiek przestawał być człowiekiem. Kiwnął głową, widywał już działanie dimunendo, wiedział też, do jakich czynów transmutacja była zdolna - słusznie zakładała, że on sam się na niej nie znał, ale znać się nie musiał, by rozpoznawać i dostrzegać jej ogromny potencjał. Hereward był jej mistrzem i w walce radził sobie doskonale - obserwował to więcej niż jeden raz. Fałszywa skromność przemawiała przez nią ponownie, ale czuł, że nie przekona jej do innego myślenia. - Proszę, proszę, znowu władował się w tarapaty? - Macmillan i kłopoty chyba się po prostu lubili. A jeśli Charlie ocaliła go przed takimi - przemawiała przez nią więcej niż skromność, Anthony przecież nie był bezradnym dzieckiem. Kiwnął głową, dziękując za miłe słowa - choć nie mówił niczego po to, by imponować. Umysły czarnoksiężników należało poznać po to, by wiedzieć, jak z nimi walczyć - i jak się przed nimi bronić. I czego można się było po nich spodziewać.
- Jeśli to nie jest problem, chętnie przyjmę pomoc - odparł, obserwując ruchy jej drobnych dłoni wewnątrz swojej torby - czasem mocniej brakowało mu ręki. Charlene zachowała się niezwykle uprzejmie oferując eliksir z własnych zapasów, nie zamierzał oponować, ale nie zamierzał też chwytać jej za słowo i dopominać się o podarek - dobrze znała swoje możliwości i wiedziała najlepiej, jak zagospodarować swoje zapasy. Być może po drodze znajdzie się ktoś bardziej potrzebujący - jemu i tak już dużo dała i nie chciał nadwyrężać jej dobroci świadomie. - Płonne nadzieje - Jego życie będzie zagrożone bardziej niż wcześniej - ale to nic, da sobie z tym radę, tak jak dawał ją sobie dotychczas. - Niemniej dziękuję, to bardzo uprzejmy gest - zapewnił ją z uśmiechem, z wolna wstając - dopijając przy tym ostatni łyk podanej przez Charlie herbaty. - Dziękuję też za gościnę - skinął głową - i pomoc - skinął raz jeszcze, tym razem w kierunku torby - pomogła mu ułożyć wewnątrz niej fiolki. Miał nadzieję, że dzięki temu zdoła donieść je przynajmniej do domu. Jak to zrobić, żeby nie niszczyć ich później - zmartwi się później. - Na pewno napiszę - zapewnił ją jeszcze, był jej wdzięczny za jej pomoc i za jej pracę, naprawdę wiele znaczyła. Ostrożnie uniósł torbę - zdziwiony, jak nagle przybrała na wadzę - i przerzucił ją sobie, równie ostrożnie, przez ramię, gotując się do wyjścia. Chciał poznać jedną z Zakonniczek i ją poznał, a wrażenie pozostało pozytywne - Charlie zdała mu się empatyczna, ciepła i pracowita, a on cenił u ludzi te cechy.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Charlie była osobą z natury wrażliwą i naiwną. Na wskroś dobrą i wolącą dostrzegać w świecie blaski niż cienie. Jej dotychczasowe życie właśnie takie było – miłe i nieskomplikowane, niezmuszające do innej postawy. Dopiero w ostatnich miesiącach coś zaczęło się psuć, a ona mogła przekonać się, jak wiele zła czaiło się na świecie. A w ludziach też przecież zawsze pragnęła widzieć przede wszystkim dobre strony. Unikała pochopnego szufladkowania i oceniania po pozorach, ale prawdopodobnie byłoby ją potencjalnie łatwo wciągnąć w pułapkę, korzystając z tego, że była zbyt ufna, kiedy ktoś był dla niej miły. Musiała zacząć podchodzić do świata z dużo większą ostrożnością, bo nie wiadomo było, za którą spotykaną twarzą krył się rycerz Walpurgii lub ktoś, kto ich popierał. Jej przyjazna natura musiała zostać powściągnięta i musiała wyrobić sobie pewne zdrowe, ostrożne nawyki.
- Taka ich natura. Każda żyjąca istota na tym świecie ma w nim określone miejsce i rolę – rzekła. Oczywiście, że zwierzęta zabijały inne zwierzęta, musiały to robić, żeby się pożywić i nawet największy miłośnik stworzeń o tym wiedział. Koty zabijały myszy. Ona w kocim ciele także czasem czuła cichy podszept tego głodu, który kusił ją, by podążyć za zapachem myszy lub upolować ptaka, jednak panowała nad tym, bo zachowywała własną świadomość i walczyła z pokusami zwierzęcej powłoki, chociaż gdyby sytuacja zmusiła ją do dłuższego pobytu w ciele kota, to pewnie rzeczywiście musiałaby zapolować na jakąś mysz. Ale trzeba było akceptować naturę zwierząt, co przychodziło dużo łatwiej, bo wiedziała, że tak po prostu działała natura. Fakt, że niektórzy ludzie byli źli, również musiała zaakceptować. Trudniej i niechętniej, bo ludzie przecież mieli wybór, nie musieli zabijać innych żeby żyć, nie musieli tworzyć i używać czarnej magii, a często postępowali źle, krzywdząc innych, a często i siebie samych. To budziło w niej pewien smutek, bo o wiele piękniejszy byłby świat bez wojen i zabijania się wzajemnie dla idei, krwi czy w skrajnie zepsutych przypadkach rozrywki. Nie zgodziłaby się jednak ze stwierdzeniem, że koty są wredne i zawsze zdecydowanie walczyła z podobnymi krzywdzącymi stereotypami. Znała świat kotów lepiej niż większość ludzi, skoro sama potrafiła stać się kotem. Pamiętała też doskonale niezwykle silną więź siostry z jej pupilem, którym zaopiekowała się po jej śmierci, ale nie mogła zastąpić mu pierwszej właścicielki. Koty były zdolne do przywiązywania się do konkretnych osób, nie tylko miejsc.
Charlie zdecydowanie nie można było jeszcze nazwać mistrzem transmutacji, mimo opanowania animagii nie mogłaby się równać z Herewardem, który nauczał tej dziedziny i był od niej dużo starszy i bardziej doświadczony. Ktoś taki na pewno umiał z niej zrobić świetny użytek, lepszy niż osoba, która owszem, znała i lubiła tę dziedzinę, ale nie miała wprawy w walce i dopiero uczyła się pożytkować swoje umiejętności w warunkach innych niż nauka i ćwiczenia. Jej główną dziedziną pozostawały eliksiry.
- Och, więc się znacie? – zaśmiała się. Ale w sumie nie powinna się temu dziwić. Przecież to było bardzo prawdopodobne, że Brendan znał Anthony’ego Macmillana. – Kapryśna sieć Fiuu wyrzuciła nas w dziwnym, obcym miejscu. Miał wyjątkowego pecha. Przez anomalie jego zaklęcie nie zadziałało jak trzeba. – To mogło zdarzyć się każdemu. Nie wątpiła, że Anthony był zdolnym czarodziejem, ale wtedy ewidentnie potrzebował pomocy, przynajmniej w ocenie Charlie, która, choć jeszcze nie wiedziała, że przedmiot trzymany przez mugola jest niebezpieczny, pospieszyła z pomocą i użyła transmutacji. Miała więcej szczęścia, i przypadkiem to ona uratowała jego. Czasem życie płatało figle i wywracało sytuacje do góry nogami, pozwalając się wykazać komuś teoretycznie słabszemu.
- To żaden problem! – zapewniła go, pomagając z fiolkami. Rozumiała, że jedną ręką może być trudniej wykonywać precyzyjne czynności, a toporna proteza mogłaby łatwo uszkodzić fiolki. A jeśli chodziło o eliksiry które warzyła dla Zakonu, były do dyspozycji wszystkich Zakonników. Nie robiła ich po to, by kisiły się na półkach. Każdy z nich mógł do niej napisać. – Mimo wszystko życzę powodzenia. – Wiedziała, że nie raz i nie dwa znajdzie się w niebezpieczeństwie, ale miała nadzieję że wyjdzie z niego w jednym kawałku. Każdemu Zakonnikowi tego życzyła.
Gdy spakował wszystko i dopił herbatę, odprowadziła go do drzwi i pożegnała. Później ogarnęła jeszcze pracownię i w końcu, po męczącym dniu, poszła spać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
| zt. x 2
- Taka ich natura. Każda żyjąca istota na tym świecie ma w nim określone miejsce i rolę – rzekła. Oczywiście, że zwierzęta zabijały inne zwierzęta, musiały to robić, żeby się pożywić i nawet największy miłośnik stworzeń o tym wiedział. Koty zabijały myszy. Ona w kocim ciele także czasem czuła cichy podszept tego głodu, który kusił ją, by podążyć za zapachem myszy lub upolować ptaka, jednak panowała nad tym, bo zachowywała własną świadomość i walczyła z pokusami zwierzęcej powłoki, chociaż gdyby sytuacja zmusiła ją do dłuższego pobytu w ciele kota, to pewnie rzeczywiście musiałaby zapolować na jakąś mysz. Ale trzeba było akceptować naturę zwierząt, co przychodziło dużo łatwiej, bo wiedziała, że tak po prostu działała natura. Fakt, że niektórzy ludzie byli źli, również musiała zaakceptować. Trudniej i niechętniej, bo ludzie przecież mieli wybór, nie musieli zabijać innych żeby żyć, nie musieli tworzyć i używać czarnej magii, a często postępowali źle, krzywdząc innych, a często i siebie samych. To budziło w niej pewien smutek, bo o wiele piękniejszy byłby świat bez wojen i zabijania się wzajemnie dla idei, krwi czy w skrajnie zepsutych przypadkach rozrywki. Nie zgodziłaby się jednak ze stwierdzeniem, że koty są wredne i zawsze zdecydowanie walczyła z podobnymi krzywdzącymi stereotypami. Znała świat kotów lepiej niż większość ludzi, skoro sama potrafiła stać się kotem. Pamiętała też doskonale niezwykle silną więź siostry z jej pupilem, którym zaopiekowała się po jej śmierci, ale nie mogła zastąpić mu pierwszej właścicielki. Koty były zdolne do przywiązywania się do konkretnych osób, nie tylko miejsc.
Charlie zdecydowanie nie można było jeszcze nazwać mistrzem transmutacji, mimo opanowania animagii nie mogłaby się równać z Herewardem, który nauczał tej dziedziny i był od niej dużo starszy i bardziej doświadczony. Ktoś taki na pewno umiał z niej zrobić świetny użytek, lepszy niż osoba, która owszem, znała i lubiła tę dziedzinę, ale nie miała wprawy w walce i dopiero uczyła się pożytkować swoje umiejętności w warunkach innych niż nauka i ćwiczenia. Jej główną dziedziną pozostawały eliksiry.
- Och, więc się znacie? – zaśmiała się. Ale w sumie nie powinna się temu dziwić. Przecież to było bardzo prawdopodobne, że Brendan znał Anthony’ego Macmillana. – Kapryśna sieć Fiuu wyrzuciła nas w dziwnym, obcym miejscu. Miał wyjątkowego pecha. Przez anomalie jego zaklęcie nie zadziałało jak trzeba. – To mogło zdarzyć się każdemu. Nie wątpiła, że Anthony był zdolnym czarodziejem, ale wtedy ewidentnie potrzebował pomocy, przynajmniej w ocenie Charlie, która, choć jeszcze nie wiedziała, że przedmiot trzymany przez mugola jest niebezpieczny, pospieszyła z pomocą i użyła transmutacji. Miała więcej szczęścia, i przypadkiem to ona uratowała jego. Czasem życie płatało figle i wywracało sytuacje do góry nogami, pozwalając się wykazać komuś teoretycznie słabszemu.
- To żaden problem! – zapewniła go, pomagając z fiolkami. Rozumiała, że jedną ręką może być trudniej wykonywać precyzyjne czynności, a toporna proteza mogłaby łatwo uszkodzić fiolki. A jeśli chodziło o eliksiry które warzyła dla Zakonu, były do dyspozycji wszystkich Zakonników. Nie robiła ich po to, by kisiły się na półkach. Każdy z nich mógł do niej napisać. – Mimo wszystko życzę powodzenia. – Wiedziała, że nie raz i nie dwa znajdzie się w niebezpieczeństwie, ale miała nadzieję że wyjdzie z niego w jednym kawałku. Każdemu Zakonnikowi tego życzyła.
Gdy spakował wszystko i dopił herbatę, odprowadziła go do drzwi i pożegnała. Później ogarnęła jeszcze pracownię i w końcu, po męczącym dniu, poszła spać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
24.10.1956
Michael przyjmował działający eliksir tojadowy już od pół roku, a od prawie półtora - był wilkołakiem. Wtedy myślał, że jego życie się skończyło, że pozostanie mu wegetacja i życie w obezwładniającym lęku. Wraz z pracami nad eliksirem wstąpiła w niego nowa nadzieja. Nie żałował rejestracji, dzięki której miał dostęp do eliksiru. Zrozumiał jednak, jak wygląda życie z nieustannym piętnem - a wcześniej myślał, że to życie mugolaka rodziło ostracyzm. Dla niego, eliksir tojadowy był wystarczającą motywacją by znosić to, że wszyscy wiedzą o jego klątwie. Rozumiał jednak coraz lepiej tych, którzy woleli zachować anonimowość. Gdyby nie norwescy aurorzy sam mógłby skończyć jako pustelnik w skandynawskiej puszczy - w kwestii likantropii nie ufał własnym emocjom.
Odcinanie niezarejestrowanych i uboższych od eliksiru wydawało mu się okrutne i niebezpieczne. Wierzył w logiczne zasady, dzięki którym można było uniknąć zarażeń i niebezpieczeństw. Właśnie dlatego pewnie doradziłby innym swoją drogą, chociaż wiązała się z trudnościami. Lubił jednak budzić się po pełni z pełną (he he) świadomością, że nikogo nie zabił ani nie zranił. No i wydarzył się prawdziwy cud (a raczej pożar) - dzięki eliksirowi mógł w czerwcu wrócić do pracy jako auror.
Jako zarejestrowany wilkołak, a w dodatku pracownik Ministerstwa Magii, mógł i musiał regularnie pobierać eliksir ze Szpitala Św. Munga. Lubił mieć zawsze większy zapas, więc miał się tam udać po ostatniej pełni. Przez większość dnia zatrzymały go jednak aurorze sprawy, więc postanowił zaufać słowom młodej alchemiczki, że zawsze może wpaść po uzupełnienie dawki do jej pracowni.
Znał się z Charlene od wiosny, ale zawsze spotykali się na krótko w szpitalnych korytarzach. Dziewczyna mogła wtedy odnieść wrażenie, że z Tonksa jest trochę mruk - był uprzejmy, ale załatwiał wszystkie formalności bardzo szybko, jakby chciał ultonić się ze szpitala jak najprędzej. I tak było - na korytarzach Munga miał wrażenie, że wszyscy wiedzą i że uzdrowiciele patrzą na niego jak na interesujący przypadek medyczny. Charlene poznał już na tyle, by widzieć, że z nią było inaczej - zawsze wydawała się sympatyczna i nieuprzedzona. Dlatego, wreszcie mając okazję porozmawiać w cztery oczy, to właśnie jej postanowił spytać o postępy nad eliksirem lub inne możliwości wzmocnienia organizmu. Od półtora roku nie wrócił do sprawności po wypadku - najpierw był ranny, a potem zbyt zrozpaczony by przejmować się własnym zdrowiem. Podczas eksperymentów nad eliksirem kiepskie i zmienne samopoczucie było pewnie normalne, potem jego organizm przystosowywał się do sfinalizowanej formuły, a teraz...teraz po każdej pełni wciąż czuł się jak chodzące zombie. Może niepotrzebnie stawił się dzisiaj i wczoraj w pracy, ale ileż można odsypiać przemiany? Gdy zerknął w lustro przed wyjściem, zobaczył, że jest chorobliwie blady i ma wielkie cienie pod oczyma.
Zapukał do pracowni.
-Michael Tonks, po eliksir, przepraszam,nie zdążyłem wpaść za dnia do szpitala... - zaanonsował się gdy tylko usłyszał kroki przy drzwiach. Charlene doskonale wiedziała, że zawsze miał rezerwę eliksiru na czarną godzinę, i że do kolejnej dawki zostało jeszcze kilkanaście dni. Wizyta nie była zatem sprawą pilną i czuł się nieco zakłopotany nachodzeniem alchemiczki poza jej godzinami dyżuru u św. Munga.
Michael przyjmował działający eliksir tojadowy już od pół roku, a od prawie półtora - był wilkołakiem. Wtedy myślał, że jego życie się skończyło, że pozostanie mu wegetacja i życie w obezwładniającym lęku. Wraz z pracami nad eliksirem wstąpiła w niego nowa nadzieja. Nie żałował rejestracji, dzięki której miał dostęp do eliksiru. Zrozumiał jednak, jak wygląda życie z nieustannym piętnem - a wcześniej myślał, że to życie mugolaka rodziło ostracyzm. Dla niego, eliksir tojadowy był wystarczającą motywacją by znosić to, że wszyscy wiedzą o jego klątwie. Rozumiał jednak coraz lepiej tych, którzy woleli zachować anonimowość. Gdyby nie norwescy aurorzy sam mógłby skończyć jako pustelnik w skandynawskiej puszczy - w kwestii likantropii nie ufał własnym emocjom.
Odcinanie niezarejestrowanych i uboższych od eliksiru wydawało mu się okrutne i niebezpieczne. Wierzył w logiczne zasady, dzięki którym można było uniknąć zarażeń i niebezpieczeństw. Właśnie dlatego pewnie doradziłby innym swoją drogą, chociaż wiązała się z trudnościami. Lubił jednak budzić się po pełni z pełną (he he) świadomością, że nikogo nie zabił ani nie zranił. No i wydarzył się prawdziwy cud (a raczej pożar) - dzięki eliksirowi mógł w czerwcu wrócić do pracy jako auror.
Jako zarejestrowany wilkołak, a w dodatku pracownik Ministerstwa Magii, mógł i musiał regularnie pobierać eliksir ze Szpitala Św. Munga. Lubił mieć zawsze większy zapas, więc miał się tam udać po ostatniej pełni. Przez większość dnia zatrzymały go jednak aurorze sprawy, więc postanowił zaufać słowom młodej alchemiczki, że zawsze może wpaść po uzupełnienie dawki do jej pracowni.
Znał się z Charlene od wiosny, ale zawsze spotykali się na krótko w szpitalnych korytarzach. Dziewczyna mogła wtedy odnieść wrażenie, że z Tonksa jest trochę mruk - był uprzejmy, ale załatwiał wszystkie formalności bardzo szybko, jakby chciał ultonić się ze szpitala jak najprędzej. I tak było - na korytarzach Munga miał wrażenie, że wszyscy wiedzą i że uzdrowiciele patrzą na niego jak na interesujący przypadek medyczny. Charlene poznał już na tyle, by widzieć, że z nią było inaczej - zawsze wydawała się sympatyczna i nieuprzedzona. Dlatego, wreszcie mając okazję porozmawiać w cztery oczy, to właśnie jej postanowił spytać o postępy nad eliksirem lub inne możliwości wzmocnienia organizmu. Od półtora roku nie wrócił do sprawności po wypadku - najpierw był ranny, a potem zbyt zrozpaczony by przejmować się własnym zdrowiem. Podczas eksperymentów nad eliksirem kiepskie i zmienne samopoczucie było pewnie normalne, potem jego organizm przystosowywał się do sfinalizowanej formuły, a teraz...teraz po każdej pełni wciąż czuł się jak chodzące zombie. Może niepotrzebnie stawił się dzisiaj i wczoraj w pracy, ale ileż można odsypiać przemiany? Gdy zerknął w lustro przed wyjściem, zobaczył, że jest chorobliwie blady i ma wielkie cienie pod oczyma.
Zapukał do pracowni.
-Michael Tonks, po eliksir, przepraszam,nie zdążyłem wpaść za dnia do szpitala... - zaanonsował się gdy tylko usłyszał kroki przy drzwiach. Charlene doskonale wiedziała, że zawsze miał rezerwę eliksiru na czarną godzinę, i że do kolejnej dawki zostało jeszcze kilkanaście dni. Wizyta nie była zatem sprawą pilną i czuł się nieco zakłopotany nachodzeniem alchemiczki poza jej godzinami dyżuru u św. Munga.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Charlie po pracy wróciła do domu. Było już popołudnie, więc zjadła prosty obiad, bo przy swoim braku większych kulinarnych umiejętności nie umiała wyczarować nic szczególnie skomplikowanego, a potem usiadła w salonie nad niedawno nabytym podręcznikiem z zielarstwa, czytając na temat użycia różnych gatunków w eliksirach leczniczych i korelacji poszczególnych roślin między sobą w różnych wywarach. Od kilku miesięcy wytrwale pogłębiała swoją wiedzę, która mogła jej się przydać, biorąc pod uwagę jej przyszłe badawcze plany.
Nagle jednak usłyszała pukanie do drzwi wejściowych. Nie była pewna, kto to mógł być, ale odłożyła książkę i ruszyła w stronę drzwi. Pocieszała się, że zaklęcia ochronne nałożone przez jej siostrę nie dopuściłyby w pobliże domu ludzi o złych zamiarach, ale od czasu przewrotu na szczycie w Stonehenge towarzyszył jej pewien niepokój.
Wyjrzała przez wizjer, a kiedy rozpoznała osobę stojącą za drzwiami, otworzyła je.
- Dzień dobry – przywitała go. To nie tak, że każdemu pacjentowi pozwoliła przychodzić do swojego domu, ale dla znajomych, zwłaszcza tych z Zakonu robiła wyjątek, a niekiedy także dla ich rodzin. Skoro rodzeństwo Tonksa było w Zakonie, instynktownie ufała mu bardziej niż komuś całkowicie obcemu. Zakon Feniksa był jak jedna wielka rodzina, która musiała sobie pomagać i dzielić się talentami. Był jeszcze jeden powód, dla którego zrobiła dla niego wyjątek – zdawała sobie sprawę, jak trudno było wilkołakowi pojawiać się w miejscach publicznych, gdzie wielu ludzi wiedzących o jego chorobie piętnowało go i traktowało jak trędowatego. A przecież nie wybrał sobie takiego losu ani tego, że przez jedną noc w miesiącu nie z własnej woli stawał się potworem. Ale teraz, dzięki dobrodziejstwom eliksiru tojadowego, jego dolegliwość mogła stać się już tylko „futerkowym problemem”, jak czasem nazywała to w myślach. Również uważała, że powinien być dostępny dla wszystkich wilkołaków, by podczas pełni przestali stanowić zagrożenie i mogli wracać do swojej postaci z kojącą myślą, że nikogo nie skrzywdzili. Rozumiała jednak, jak trudno było im odważyć się na rejestrację i skorzystanie z pomocy, skoro wiadomo było, jak potem będą traktowani. Charlie jednak traktowała Michaela tak, jak innych chorych pacjentów, dla których warzyła w Mungu lekarstwa. Bo tym właśnie był, nieuleczalnie chorym człowiekiem, którego dolegliwości mogły jednak zostać teraz znacznie załagodzone i umożliwić mu normalniejsze funkcjonowanie.
- I rozumiem. Wejdź, proszę. Zgaduję, że przyszedłeś po eliksiry? Jeśli tak, to możemy od razu przejść do mojej pracowni, powinnam mieć jeszcze parę dawek, zaraz ich poszukam – rzekła po chwili, przesuwając się w drzwiach.
Zejście do piwnicy i znajdującej się w niej pracowni znajdowało się niedaleko, w korytarzyku, i to tam go poprowadziła, by zaczekał, kiedy ona będzie szukać odpowiednich mikstur.
- Jak ostatnia pełnia? Eliksir spełnił swoje zadanie? – spytała jeszcze, ciekawa jego działania.
Nagle jednak usłyszała pukanie do drzwi wejściowych. Nie była pewna, kto to mógł być, ale odłożyła książkę i ruszyła w stronę drzwi. Pocieszała się, że zaklęcia ochronne nałożone przez jej siostrę nie dopuściłyby w pobliże domu ludzi o złych zamiarach, ale od czasu przewrotu na szczycie w Stonehenge towarzyszył jej pewien niepokój.
Wyjrzała przez wizjer, a kiedy rozpoznała osobę stojącą za drzwiami, otworzyła je.
- Dzień dobry – przywitała go. To nie tak, że każdemu pacjentowi pozwoliła przychodzić do swojego domu, ale dla znajomych, zwłaszcza tych z Zakonu robiła wyjątek, a niekiedy także dla ich rodzin. Skoro rodzeństwo Tonksa było w Zakonie, instynktownie ufała mu bardziej niż komuś całkowicie obcemu. Zakon Feniksa był jak jedna wielka rodzina, która musiała sobie pomagać i dzielić się talentami. Był jeszcze jeden powód, dla którego zrobiła dla niego wyjątek – zdawała sobie sprawę, jak trudno było wilkołakowi pojawiać się w miejscach publicznych, gdzie wielu ludzi wiedzących o jego chorobie piętnowało go i traktowało jak trędowatego. A przecież nie wybrał sobie takiego losu ani tego, że przez jedną noc w miesiącu nie z własnej woli stawał się potworem. Ale teraz, dzięki dobrodziejstwom eliksiru tojadowego, jego dolegliwość mogła stać się już tylko „futerkowym problemem”, jak czasem nazywała to w myślach. Również uważała, że powinien być dostępny dla wszystkich wilkołaków, by podczas pełni przestali stanowić zagrożenie i mogli wracać do swojej postaci z kojącą myślą, że nikogo nie skrzywdzili. Rozumiała jednak, jak trudno było im odważyć się na rejestrację i skorzystanie z pomocy, skoro wiadomo było, jak potem będą traktowani. Charlie jednak traktowała Michaela tak, jak innych chorych pacjentów, dla których warzyła w Mungu lekarstwa. Bo tym właśnie był, nieuleczalnie chorym człowiekiem, którego dolegliwości mogły jednak zostać teraz znacznie załagodzone i umożliwić mu normalniejsze funkcjonowanie.
- I rozumiem. Wejdź, proszę. Zgaduję, że przyszedłeś po eliksiry? Jeśli tak, to możemy od razu przejść do mojej pracowni, powinnam mieć jeszcze parę dawek, zaraz ich poszukam – rzekła po chwili, przesuwając się w drzwiach.
Zejście do piwnicy i znajdującej się w niej pracowni znajdowało się niedaleko, w korytarzyku, i to tam go poprowadziła, by zaczekał, kiedy ona będzie szukać odpowiednich mikstur.
- Jak ostatnia pełnia? Eliksir spełnił swoje zadanie? – spytała jeszcze, ciekawa jego działania.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Być może Charlene, dzięki pracy w szpitalu i własnej wrażliwości, podchodziła do kwestii wilkołactwa rozsądniej niż sam Michael. Półtora roku to niewystarczająco dużo czasu, by zaakceptować zupełnie nową tożsamość, narzuconą mu przez biologię i społeczeństwo. Może niezarejestrowane wilkołaki mogły się łudzić, że ich problem manifestuje się tylko w czasie pełni. On nie do końca - bo przecież codziennie żył ze świadomością, że wszyscy wiedzą.
Z pewnością pomagało to unikać kłamstw i sekretów w życiu codziennym. Mógł na przykład pracować (choć nie spodziewał się, że będzie mu dane nadal być aurorem - błogosławieństwo eliksiru! I przedziwnej sytuacji politycznej) i dostawać urlop w czasie pełni.
Uśmiechnął się blado do Charlene, gdy otworzyła drzwi. W ogóle wyglądał blado po niedawnej pełni, ale przynajmniej nieco pogodniej niż w szpitalu. Wydawał się dużo mniej spięty, choć nieco onieśmielony pierwszą wizytą w jej domu.
-Dzień dobry. Dziękuję za przyjęcie poza szpitalem. Tak, chciałbym uzupełnić zapas eliksiru tojadowego... - potwierdził cel swojej wizyty i ruszył za Charlene. Nawet jako człowiek miał lekko wyostrzony węch, więc z ciekawością wdychał zapach eliksirów.
-Od kwietnia działa dobrze. - potwierdził. Brał udział w pierwszych testach, skuwany łańcuchami i mgliście pamiętał te dziwne pełnie, gdy jego umysł był ni to ludzki, ni to wilczy. Przebłyski świadomości bywały wtedy jeszcze bardziej dezorientujące niż czarna dziura w pamięci. Ale od kwietnia pamiętał już każdy moment przemiany - spędził nawet jedną noc wpatrując się w zegar, aby być pewnym, że nie umknęła mu nawet minuta. Od tej pory zwyczajowo starał się przesypiać pełnię, gdyż eliksir zwiększał senność i nieznacznie stępiał ból związany z samą przemianą. Wciąż jednak starannie zamykał się w piwnicy, której drzwi przewiązywał srebrnymi łańcuchami. Ostrożności nigdy za wiele.
-Dużo łagodniej znoszę przemiany - użył tego eufemizmu aby nie przyznać, że transformacja po prostu boli jak cholera - Zachowuję też pełną świadomość w trakcie pełni. - zawahał się na moment. Nie lubił uzewnętrzniać swoich słabości przed nikim, ale przed medykami przecież trzeba. Nie miał zresztą wielkiego wyboru w tej kwestii - odkąd twórcy eliksiru zajęli się innymi projektami, Charlene była jedyną osobą w Mungu, z którą stale się kontaktował. W dodatku podobno znała jego rodzeństwo, chociaż nie był pewien skąd - może ze szpitala, w końcu aurorzy ciągle tam trafiali. Lepiej zwrócić się do kogoś względnie znajomego niż jakiegoś przypadkowego uzdrowiciela.
-Ale jeśli masz chwilę, chciałbym zapytać o...opcje na czas poza pełnią. Eliksir tojadowy znacznie pomaga w samej przemianie, ale ciąglę czuję się podenerwowany przed nią i osłabiony kilka dni po niej, tak jak przed stosowaniem eliksiru. Może są na to jakieś...środki wzmacniające? - i uspokajające. Mike nie miał pojęcia, co przechodzą co wrażliwsze kobiety raz w miesiącu, ale przez kilka dni poprzedzających pełnię chodził podobnie poirytowany. A jeśli jakimś cudem udawało mu się przekonać samego siebie, że ktoś irytująco wolno idący ulicą nie jest powodem do denerwowania się, to nawiedzały go melancholijne myśli o znikomości ludzkiej egzystencji. Większość życia spędził jako ktoś opanowany i stabilny emocjonalnie, więc złościły go te wszystkie zmiany w psychice związane z likantropią - a skoro były wywołane czynnikami biologicznymi, to może da się im jakoś zaradzić?
Z pewnością pomagało to unikać kłamstw i sekretów w życiu codziennym. Mógł na przykład pracować (choć nie spodziewał się, że będzie mu dane nadal być aurorem - błogosławieństwo eliksiru! I przedziwnej sytuacji politycznej) i dostawać urlop w czasie pełni.
Uśmiechnął się blado do Charlene, gdy otworzyła drzwi. W ogóle wyglądał blado po niedawnej pełni, ale przynajmniej nieco pogodniej niż w szpitalu. Wydawał się dużo mniej spięty, choć nieco onieśmielony pierwszą wizytą w jej domu.
-Dzień dobry. Dziękuję za przyjęcie poza szpitalem. Tak, chciałbym uzupełnić zapas eliksiru tojadowego... - potwierdził cel swojej wizyty i ruszył za Charlene. Nawet jako człowiek miał lekko wyostrzony węch, więc z ciekawością wdychał zapach eliksirów.
-Od kwietnia działa dobrze. - potwierdził. Brał udział w pierwszych testach, skuwany łańcuchami i mgliście pamiętał te dziwne pełnie, gdy jego umysł był ni to ludzki, ni to wilczy. Przebłyski świadomości bywały wtedy jeszcze bardziej dezorientujące niż czarna dziura w pamięci. Ale od kwietnia pamiętał już każdy moment przemiany - spędził nawet jedną noc wpatrując się w zegar, aby być pewnym, że nie umknęła mu nawet minuta. Od tej pory zwyczajowo starał się przesypiać pełnię, gdyż eliksir zwiększał senność i nieznacznie stępiał ból związany z samą przemianą. Wciąż jednak starannie zamykał się w piwnicy, której drzwi przewiązywał srebrnymi łańcuchami. Ostrożności nigdy za wiele.
-Dużo łagodniej znoszę przemiany - użył tego eufemizmu aby nie przyznać, że transformacja po prostu boli jak cholera - Zachowuję też pełną świadomość w trakcie pełni. - zawahał się na moment. Nie lubił uzewnętrzniać swoich słabości przed nikim, ale przed medykami przecież trzeba. Nie miał zresztą wielkiego wyboru w tej kwestii - odkąd twórcy eliksiru zajęli się innymi projektami, Charlene była jedyną osobą w Mungu, z którą stale się kontaktował. W dodatku podobno znała jego rodzeństwo, chociaż nie był pewien skąd - może ze szpitala, w końcu aurorzy ciągle tam trafiali. Lepiej zwrócić się do kogoś względnie znajomego niż jakiegoś przypadkowego uzdrowiciela.
-Ale jeśli masz chwilę, chciałbym zapytać o...opcje na czas poza pełnią. Eliksir tojadowy znacznie pomaga w samej przemianie, ale ciąglę czuję się podenerwowany przed nią i osłabiony kilka dni po niej, tak jak przed stosowaniem eliksiru. Może są na to jakieś...środki wzmacniające? - i uspokajające. Mike nie miał pojęcia, co przechodzą co wrażliwsze kobiety raz w miesiącu, ale przez kilka dni poprzedzających pełnię chodził podobnie poirytowany. A jeśli jakimś cudem udawało mu się przekonać samego siebie, że ktoś irytująco wolno idący ulicą nie jest powodem do denerwowania się, to nawiedzały go melancholijne myśli o znikomości ludzkiej egzystencji. Większość życia spędził jako ktoś opanowany i stabilny emocjonalnie, więc złościły go te wszystkie zmiany w psychice związane z likantropią - a skoro były wywołane czynnikami biologicznymi, to może da się im jakoś zaradzić?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wilkołactwo z pewnością było tragedią dla kogoś, kto miał tak ambitne plany na życie. Gdyby nie eliksir tojadowy byłby skazany na wegetację na marginesie społeczeństwa, wzgardzony i odrzucony. Ale Charlie była za tym, że tacy ludzie powinni mieć zagwarantowaną możliwość leczenia i przyjmowania odpowiednich środków, dzięki temu wielu tragedii będzie można uniknąć, bo po lasach będzie biegać mniej pozbawionych świadomości bestii. Jeśli wszyscy będą ich odrzucać, to kto będzie mieć odwagę, by poprosić o pomoc? Nie każdy wilkołak był wykwalifikowanym alchemikiem zdolnym do uwarzenia dla siebie tej mikstury, złożonej na tyle, że tylko najbardziej biegli w alchemii mogli ją warzyć.
Każdy z wilkołaków był kiedyś normalnym czarodziejem mającym swoje życie i plany na przyszłość. Gdyby nie eliksir, Michael nie miałby szans wrócić do pracy aurora... Pytanie tylko, jak obecna władza będzie się zapatrywać na kogoś, kto nie tylko jest wilkołakiem, ale jeszcze na dokładkę mugolakiem? I jedni i drudzy w pewnych kręgach byli nieakceptowani, skazani na ostracyzm. Charlie w noc pełni także bała się wilkołaków, jak każdy, ale przez resztę miesiąca byli zwykłymi ludźmi takimi jak ona.
Mogła zauważyć, że był bledszy, w końcu od pełni minęło kilka dni i zapewne wciąż towarzyszyło mu osłabienie po przeżytej bolesnej przemianie.
- W porządku, w domu wcale nie przestaję być alchemikiem, zresztą nie mam serca odmawiać pomocy – zapewniła, uśmiechając się lekko, choć nieco nieśmiało. Tutaj kontynuowała swoją pracę, warząc mikstury dla Zakonu, ale też znajomych i znajomych znajomych. A Michael zaliczał się do tej kategorii. Pomagała mu, bo była świadoma jego trudnej sytuacji, choć dodatkowym impulsem było właśnie to, że był rodziną kilku Zakonników. Sam nie był w organizacji, ale zapewne to jego krewni podejmą decyzję o wprowadzeniu go.
- Niestety nie uczestniczyłam w badaniach nad nim, ale niezwykle się cieszę, że rzeczywiście działa i pomaga ci przeżyć ten okropny czas. – Dawniej nikt nawet nie śnił, że będzie to możliwe, sprawić że wilkołak utraci swą niebezpieczną, zwierzęcą naturę i zachowa ludzką świadomość nawet po przemianie. Ciekawie ale i pokrzepiająco było słuchać o pozytywnych skutkach niedawno stworzonej mikstury. Alchemia potrafiła naprawdę działać cuda, a Charlie marzyła o tym, by kiedyś też wynaleźć coś tak przełomowego. Póki co pomagała Poppy z jej eliksirem samoregeneracji, co było jej badawczym debiutem i cenną nauką.
Domyślała się, że pewnie trudno mu o tym mówić, ale miał do czynienia z alchemikiem, kimś kto musiał wiedzieć, jak działa eliksir i czy spełnia swoje zadanie.
- Jeśli chodzi o środki, którymi możesz sobie pomagać dodatkowo poza pełnią, to radzę zaopatrzyć się w zapasik eliksirów wzmacniających i uspokajających, które pomogą ci zregenerować wyczerpane ciało i umysł. Tutaj na ten moment nie mam ich zbyt dużo, ale gdybyś miał czas zajrzeć w najbliższych dniach do Munga, dam ci coś ze szpitalnych zapasów. Jesteś w stałym kontakcie z uzdrowicielem nadzorującym twoją terapię i przepisywanie ci lekarstw? – spytała, schodząc po schodkach do pracowni. Do dawkowania eliksiru tojadowego niezbędna była pomoc kogoś z uzdrowicielskim wykształceniem, Charlie nie potrafiłaby odmierzyć odpowiedniej ilości specyfiku, więc tylko go dostarczała. Michael pewnie do końca życia będzie musiał regularnie pojawiać się w Mungu u uzdrowiciela i alchemika.
Każdy z wilkołaków był kiedyś normalnym czarodziejem mającym swoje życie i plany na przyszłość. Gdyby nie eliksir, Michael nie miałby szans wrócić do pracy aurora... Pytanie tylko, jak obecna władza będzie się zapatrywać na kogoś, kto nie tylko jest wilkołakiem, ale jeszcze na dokładkę mugolakiem? I jedni i drudzy w pewnych kręgach byli nieakceptowani, skazani na ostracyzm. Charlie w noc pełni także bała się wilkołaków, jak każdy, ale przez resztę miesiąca byli zwykłymi ludźmi takimi jak ona.
Mogła zauważyć, że był bledszy, w końcu od pełni minęło kilka dni i zapewne wciąż towarzyszyło mu osłabienie po przeżytej bolesnej przemianie.
- W porządku, w domu wcale nie przestaję być alchemikiem, zresztą nie mam serca odmawiać pomocy – zapewniła, uśmiechając się lekko, choć nieco nieśmiało. Tutaj kontynuowała swoją pracę, warząc mikstury dla Zakonu, ale też znajomych i znajomych znajomych. A Michael zaliczał się do tej kategorii. Pomagała mu, bo była świadoma jego trudnej sytuacji, choć dodatkowym impulsem było właśnie to, że był rodziną kilku Zakonników. Sam nie był w organizacji, ale zapewne to jego krewni podejmą decyzję o wprowadzeniu go.
- Niestety nie uczestniczyłam w badaniach nad nim, ale niezwykle się cieszę, że rzeczywiście działa i pomaga ci przeżyć ten okropny czas. – Dawniej nikt nawet nie śnił, że będzie to możliwe, sprawić że wilkołak utraci swą niebezpieczną, zwierzęcą naturę i zachowa ludzką świadomość nawet po przemianie. Ciekawie ale i pokrzepiająco było słuchać o pozytywnych skutkach niedawno stworzonej mikstury. Alchemia potrafiła naprawdę działać cuda, a Charlie marzyła o tym, by kiedyś też wynaleźć coś tak przełomowego. Póki co pomagała Poppy z jej eliksirem samoregeneracji, co było jej badawczym debiutem i cenną nauką.
Domyślała się, że pewnie trudno mu o tym mówić, ale miał do czynienia z alchemikiem, kimś kto musiał wiedzieć, jak działa eliksir i czy spełnia swoje zadanie.
- Jeśli chodzi o środki, którymi możesz sobie pomagać dodatkowo poza pełnią, to radzę zaopatrzyć się w zapasik eliksirów wzmacniających i uspokajających, które pomogą ci zregenerować wyczerpane ciało i umysł. Tutaj na ten moment nie mam ich zbyt dużo, ale gdybyś miał czas zajrzeć w najbliższych dniach do Munga, dam ci coś ze szpitalnych zapasów. Jesteś w stałym kontakcie z uzdrowicielem nadzorującym twoją terapię i przepisywanie ci lekarstw? – spytała, schodząc po schodkach do pracowni. Do dawkowania eliksiru tojadowego niezbędna była pomoc kogoś z uzdrowicielskim wykształceniem, Charlie nie potrafiłaby odmierzyć odpowiedniej ilości specyfiku, więc tylko go dostarczała. Michael pewnie do końca życia będzie musiał regularnie pojawiać się w Mungu u uzdrowiciela i alchemika.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Z powodu mugolskiej krwi i wybujałych ambicji, Michael był może bardziej "gotowy" na ostracyzm wobec wilkołaków niż na przykład czystokrwisty szlachcic. Odporność na upokorzenia i docinki pomagała mu w Hogwarcie i w pracy i przydawała się teraz, gdy chodził po korytarzach Ministerstwa jako zarejestrowany wilkołak. Był jednak świadom, że chodzi po kruchym lodzie. Pobyt w Norwegii odciął go trochę od polityki, a tuż po przemianie było mu po prostu wszystko jedno. Upokarzające przesłuchania mugolaków i wiadomość o śmierci matki podziałały jednak na niego niczym kubeł zimnej wody. W dodatku wszystko zbiegło się w czasie z powrotem do zawodu aurora. Nie przyznawał się do tego nawet rodzeństwu, ale od tej pory jego praca w Ministerstwie nie była tylko sposobem na życie i kontynuacją kariery. Nie wiedział, jak długo będzie jeszcze tolerowany na ministerialnych korytarzach, więc póki miał okazję na nich przebywać - miał oczy szeroko otwarte. Wszyscy uciekali od odpowiedzialności za śmierć jego matki, ale wiedział, że ktoś tam podpisał rozkaz.
Likantropia sprawiała, że był nieco bardziej "widoczny" w pracy niż zwykły auror, a co gorsza wpływała na jego emocje i kondycję fizyczną. Nieidealne warunki dla prywatnego śledztwa, które wcale nie poruszało się naprzód. Od dłuższego czasu po prostu czekał - na to, czy kiedyś się czegoś dowie. Wcześniej czekał na wynalezienie eliksiru tojadowego, a jeszcze wcześniej na przełom w karierze - sukces, który mógłby przyćmić jego nieczystą krew. Czy gdyby był mniej ambitny, jego życie potoczyłoby się lepiej? Mógłby otworzyć sklepik na Pokątnej i poznać jakąś miłą czarodziejkę. Albo zakochać się w mugolce i wybrać codzienne życie mugola - jak matka, której decyzji kiedyś nie rozumiał. A może udałoby mu się zostać zawodowym graczem w Quidditcha? Wtedy pewnie Charlene byłaby jego fanką, a nie "jego" alchemiczką (nawet jeśli nikomu nie kibicowała, Michael przekonał się w Hogwacie, że na poglądy sportowe uczennic często ma wpływ uroda graczy!) Do Norwegii pojechał jako nieco zbyt brawurowy auror i skończył jako nieuleczalnie chory, stary kawaler. Co prawda, był bardziej...doświadczony.
-Um...dzięki. - odpowiedział jakże elokwentnie na zapewnienie Charlene o gotowości do niesienia pomocy o każdej porze i jej szczerą radość, że eliksir działa. Ale pomimo lakoniczności aurora, słowa alchemiczki jednak odniosły jakiś sukces - Michael uśmiechnął się tak naprawdę po raz pierwszy tego wieczoru i w ogóle od początku ich znajomości. W szpitalu ciągle miał pokerową minę, co zapewne było jego sposobem na radzenie sobie z gapiami.
-Jasne, chętnie wpadnę do Munga. - znaczy niechętnie akurat do Munga, ale chętnie po leki. Jako auror zażywał już kiedyś eliksir wzmacniający, a eliksir uspokajający brzmiał dużo lepiej niż...cóż, jego medyk zasugerował mu eliksir antydepresyjny, a wybujałe ego Michaela (tak tak, mugolako-wilkołaki nadal mają wybujałe ego - ot, męskie sprawy) nie zniosło wtedy takiej sugestii. Mimo, że uzdrowiciel chciał dobrze, brakowało mu taktu i otwartości Charlie i ich relacja zawsze była dość formalna. A od tamtej sugestii - wręcz chłodna, ze strony Michaela. Jego lekarz był typowym pracoholikiem, który uwielbiał ciekawe przypadki (do których Mike niewątpliwie się zaliczał), ale nie zauważał mimiki na twarzach swoich pacjentów.
-Ta..ak, od czerwca mam stałe dawki. Zdaniem uzdrowiciela wszystko jest idealnie dostosowane i w pełnię faktycznie tak jest. Zmęczenie i...w ogóle, są podobno normalne. - no jasne, kogo obchodzi czyjaś kiepska kondycja gdy na szali jest zabijanie ludzi w krwiozerczym szale? Zmęczenie nie było dość ciekawym wyzwaniem dla jego stałego uzdrowiciela. Przy alchemiczce Mike czuł się dużo swobodniej. Nie wiedział jeszcze o jej animagii - gdyby był świadom talentów Charlene, zastanawiałby się, czy właśnie doświadczenia ze zwierzęcej skóry pozwalają jej z nim empatyzować. I czy dobrowolna przemiana w zwierzę jest mniej nieprzyjemna niż ta w wilkołaka.
Likantropia sprawiała, że był nieco bardziej "widoczny" w pracy niż zwykły auror, a co gorsza wpływała na jego emocje i kondycję fizyczną. Nieidealne warunki dla prywatnego śledztwa, które wcale nie poruszało się naprzód. Od dłuższego czasu po prostu czekał - na to, czy kiedyś się czegoś dowie. Wcześniej czekał na wynalezienie eliksiru tojadowego, a jeszcze wcześniej na przełom w karierze - sukces, który mógłby przyćmić jego nieczystą krew. Czy gdyby był mniej ambitny, jego życie potoczyłoby się lepiej? Mógłby otworzyć sklepik na Pokątnej i poznać jakąś miłą czarodziejkę. Albo zakochać się w mugolce i wybrać codzienne życie mugola - jak matka, której decyzji kiedyś nie rozumiał. A może udałoby mu się zostać zawodowym graczem w Quidditcha? Wtedy pewnie Charlene byłaby jego fanką, a nie "jego" alchemiczką (nawet jeśli nikomu nie kibicowała, Michael przekonał się w Hogwacie, że na poglądy sportowe uczennic często ma wpływ uroda graczy!) Do Norwegii pojechał jako nieco zbyt brawurowy auror i skończył jako nieuleczalnie chory, stary kawaler. Co prawda, był bardziej...doświadczony.
-Um...dzięki. - odpowiedział jakże elokwentnie na zapewnienie Charlene o gotowości do niesienia pomocy o każdej porze i jej szczerą radość, że eliksir działa. Ale pomimo lakoniczności aurora, słowa alchemiczki jednak odniosły jakiś sukces - Michael uśmiechnął się tak naprawdę po raz pierwszy tego wieczoru i w ogóle od początku ich znajomości. W szpitalu ciągle miał pokerową minę, co zapewne było jego sposobem na radzenie sobie z gapiami.
-Jasne, chętnie wpadnę do Munga. - znaczy niechętnie akurat do Munga, ale chętnie po leki. Jako auror zażywał już kiedyś eliksir wzmacniający, a eliksir uspokajający brzmiał dużo lepiej niż...cóż, jego medyk zasugerował mu eliksir antydepresyjny, a wybujałe ego Michaela (tak tak, mugolako-wilkołaki nadal mają wybujałe ego - ot, męskie sprawy) nie zniosło wtedy takiej sugestii. Mimo, że uzdrowiciel chciał dobrze, brakowało mu taktu i otwartości Charlie i ich relacja zawsze była dość formalna. A od tamtej sugestii - wręcz chłodna, ze strony Michaela. Jego lekarz był typowym pracoholikiem, który uwielbiał ciekawe przypadki (do których Mike niewątpliwie się zaliczał), ale nie zauważał mimiki na twarzach swoich pacjentów.
-Ta..ak, od czerwca mam stałe dawki. Zdaniem uzdrowiciela wszystko jest idealnie dostosowane i w pełnię faktycznie tak jest. Zmęczenie i...w ogóle, są podobno normalne. - no jasne, kogo obchodzi czyjaś kiepska kondycja gdy na szali jest zabijanie ludzi w krwiozerczym szale? Zmęczenie nie było dość ciekawym wyzwaniem dla jego stałego uzdrowiciela. Przy alchemiczce Mike czuł się dużo swobodniej. Nie wiedział jeszcze o jej animagii - gdyby był świadom talentów Charlene, zastanawiałby się, czy właśnie doświadczenia ze zwierzęcej skóry pozwalają jej z nim empatyzować. I czy dobrowolna przemiana w zwierzę jest mniej nieprzyjemna niż ta w wilkołaka.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Charlene już w Hogwarcie miała okazję się przekonać, jak często traktowani byli uczniowie mugolskiego pochodzenia. Nie przez wszystkich, bo nie każdemu to przeszkadzało, ale Ślizgoni bywali szczególnie okrutni i nietolerancyjni. Każdy mugolak już na tak wczesnym etapie przechodził twardą szkołę życia, która często mąciła radość ze znalezienia się w magicznej szkole, a to był często tylko przedsmak tego, co czekało w dorosłości, gdzie wcale nie było lepiej, bo niektórzy nigdy nie wyrastali z nietolerancji. Charlie była jednak półkrwi jak większość społeczeństwa, więc nie spotykała się ze szczególnymi uprzedzeniami. Żadne z jej rodziców nie było mugolem ani mugolakiem, więc nikt nie miał jej w tym względzie nic do zarzucenia i przetrwała te siedem lat w spokoju, mając różnorodne grono znajomych, bo nie przykładała wagi do statusu krwi.
Zawsze współczuła wyrzutkom, przynajmniej tym, którzy nie zostali nimi z własnej woli. Ludzie bywali okrutni dla wszystkiego, co inne, choć strach przed wilkołakami był silnie zakorzeniony, każdy bał się zarażenia, a nie każdy wilkołak przestrzegał środków bezpieczeństwa i strach było zapuszczać się w noc pełni do lasów. Nie każdy też chciał żyć jak porządny obywatel, choć może więcej z nich by próbowało, gdyby podejście społeczeństwa było inne. Niektórzy tak długo uważani za potwory w końcu naprawdę się nimi stawali i zbaczali na złą drogę. Charlie była pełna podziwu dla Michaela, że wciąż walczył o siebie i chciał żyć normalnie.
Charlie zdecydowanie nie należała do dziewcząt, które zwracały uwagę na tak płytkie kryteria i kibicowały komuś tylko ze względu na urodę. Dla niej liczyło się wnętrze i umiejętności, nie wygląd, ale quidditchem interesowała się pobieżnie przez wzgląd na rodzinę matki i kibicowała swoim kuzynom, starając się przynajmniej raz na jakiś czas pojawiać na jakimś ich meczu. Przynajmniej tak było do wybuchu anomalii, bo teraz nie miała zbyt wiele czasu na takie przyjemności, zbyt zajęta pracą i nauką. Alchemia była jej główną pasją (choć miała ich wiele) i poświęcała niej nie tylko czas pracy, ale i dużą część czasu wolnego, bo musiała nieustannie się rozwijać i powiększać umiejętności.
- Jeśli zależy ci na względnej dyskrecji, możesz pojawić się wcześnie rano lub po południu, wtedy jest mniej ludzi niż w szczycie godzin wizyt. Tam będę miała do dyspozycji większy wybór wywarów, tutaj trzymam ich niewiele, bo większość zamówień na bieżąco wysyłam lub przekazuję zamawiającym. Ale postaram się coś i tak znaleźć, bo wydaje mi się, że warzyłam niedawno eliksir wzmacniający – mówiła, wchodząc do pracowni i idąc w stronę półek. Dla kogoś nieobeznanego ciężko byłoby się tu połapać, ale fiolki były opisane, zresztą Charlie miała na tyle dużą wiedzę, że umiałaby je rozpoznać nawet bez opisu. – Powinien pomóc na zmęczenie poza pełnią. Może nie będziesz w takiej formie, jak przed ukąszeniem, ale nie będziesz odczuwać takiego wyczerpania. Na podenerwowanie powinien pomóc wywar uspokajający.– Niestety żaden eliksir nie mógł zagwarantować mu formy zdrowego mężczyzny w kwiecie wieku, ale mogły mu przynajmniej pomóc doraźnie. – Ale też musisz zażywać je dość regularnie. Na szczęście wywar wzmacniający to dość prosty eliksir, do którego warzenia nie potrzeba dużych umiejętności i każdy, kto jeszcze pamięta cokolwiek z Hogwartu, powinien sobie poradzić.
Przyklęknęła na piwnicznej podłodze, zaglądając na dolne półki. Gdzieś miała te fiolki i było kwestią chwili, aż je wypatrzy.
Zawsze współczuła wyrzutkom, przynajmniej tym, którzy nie zostali nimi z własnej woli. Ludzie bywali okrutni dla wszystkiego, co inne, choć strach przed wilkołakami był silnie zakorzeniony, każdy bał się zarażenia, a nie każdy wilkołak przestrzegał środków bezpieczeństwa i strach było zapuszczać się w noc pełni do lasów. Nie każdy też chciał żyć jak porządny obywatel, choć może więcej z nich by próbowało, gdyby podejście społeczeństwa było inne. Niektórzy tak długo uważani za potwory w końcu naprawdę się nimi stawali i zbaczali na złą drogę. Charlie była pełna podziwu dla Michaela, że wciąż walczył o siebie i chciał żyć normalnie.
Charlie zdecydowanie nie należała do dziewcząt, które zwracały uwagę na tak płytkie kryteria i kibicowały komuś tylko ze względu na urodę. Dla niej liczyło się wnętrze i umiejętności, nie wygląd, ale quidditchem interesowała się pobieżnie przez wzgląd na rodzinę matki i kibicowała swoim kuzynom, starając się przynajmniej raz na jakiś czas pojawiać na jakimś ich meczu. Przynajmniej tak było do wybuchu anomalii, bo teraz nie miała zbyt wiele czasu na takie przyjemności, zbyt zajęta pracą i nauką. Alchemia była jej główną pasją (choć miała ich wiele) i poświęcała niej nie tylko czas pracy, ale i dużą część czasu wolnego, bo musiała nieustannie się rozwijać i powiększać umiejętności.
- Jeśli zależy ci na względnej dyskrecji, możesz pojawić się wcześnie rano lub po południu, wtedy jest mniej ludzi niż w szczycie godzin wizyt. Tam będę miała do dyspozycji większy wybór wywarów, tutaj trzymam ich niewiele, bo większość zamówień na bieżąco wysyłam lub przekazuję zamawiającym. Ale postaram się coś i tak znaleźć, bo wydaje mi się, że warzyłam niedawno eliksir wzmacniający – mówiła, wchodząc do pracowni i idąc w stronę półek. Dla kogoś nieobeznanego ciężko byłoby się tu połapać, ale fiolki były opisane, zresztą Charlie miała na tyle dużą wiedzę, że umiałaby je rozpoznać nawet bez opisu. – Powinien pomóc na zmęczenie poza pełnią. Może nie będziesz w takiej formie, jak przed ukąszeniem, ale nie będziesz odczuwać takiego wyczerpania. Na podenerwowanie powinien pomóc wywar uspokajający.– Niestety żaden eliksir nie mógł zagwarantować mu formy zdrowego mężczyzny w kwiecie wieku, ale mogły mu przynajmniej pomóc doraźnie. – Ale też musisz zażywać je dość regularnie. Na szczęście wywar wzmacniający to dość prosty eliksir, do którego warzenia nie potrzeba dużych umiejętności i każdy, kto jeszcze pamięta cokolwiek z Hogwartu, powinien sobie poradzić.
Przyklęknęła na piwnicznej podłodze, zaglądając na dolne półki. Gdzieś miała te fiolki i było kwestią chwili, aż je wypatrzy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Michael jakoś przetrwał Hogwart, trochę dzięki talentowi do gry w Quidditcha. Ale miał żal do rodziców, że nie uprzedzili go odnośnie podziałów krwi. Byłby wtedy o wiele ostrożniejszy podczas pierwszej jazdy Hogwart Expressem i nie zdradziłby tak łatwo swojego statusu przyszłym Ślizgonom.
Znał swoje miejsce i przyjaźnił się głównie z mugolakami i czarodziejami półkrwi. Chociaż były wyjątki, jak drużyna Quidditcha, Olaf i...cóż, czasami się zapominał i zwracał uwagę na kogoś, na kogo nie powinien. Chciał o tym myśleć jak o cennych lekcjach, bo dla własnego dobra czasem lepiej odciąć się od wspomnień i emocji.
Na wzmiankę o względnej dyskrecji aż lekko pojaśniał. Odczytanie jego intencji w tej kwestii nie wymagało domyślności na poziomie Sherlocka Holmesa (Mike nadal miał słabość do mugolskich książek). Ale doceniał jej troskę.
Rozejrzał się ciekawie, wchodząc za Charlene do pracowni. Trzymał się na środku pomieszczenia, żeby niczego przypadkiem nie dotknąć. Zbyt często wysadzał w szkole kociołki by czuć się pewnie przy składnikach alchemicznych.
-Dziękuję. Naprawdę. - w porównaniu do większości medyków z Munga, Charlene spełniała swoje obowiązki z nawiązką.
-Więc przyrządzasz eliksiry jeszcze po godzinach? - spytał zaciekawiony. On nie wytrzymałby tu z własnej woli nawet godziny, ale widać Charlene miała powołanie. On też rozmyślał nonstop o aurorzych sprawach.
Nie wiedział nawet, że podobne pytania były dla niej nieco niebezpieczne, ale nie miał pojęcia o jej zakonnych aktywnościach. Zresztą sama wpuściła go do swojej pracowni i był bratem jej przyjaciół z Zakonu.
-Byłem w całkiem dobrej formie pochwalił się nieskromnie więc wystarczy mi choćby część tego, co minęło.. Na wzmiankę o podenerwowaniu zmierzył alchemiczkę nieco zaskoczonym spojrzeniem - ile wiedziała o wilkołaczych huśtawkach nastrojów? Utrata kontroli nad własnym ciałem, sprawnością i emocjami była dość zawstydzająca dla aurora, który całe dorosłe życie trenował kontrolę nad własnymi ograniczeniami. W dodatku najgorsze, że wciąż nie wiedział, które emocje były naprawdę jego, a które wywołane przez fazy księżyca. Oprócz zmian biologicznych przeżył też przecież dwie traumy - ugryzienie i śmierć matki. Od czasu do czasu nachodziły go paranoiczne myśli w stylu najpierw zabiją wszystkich mugoli, potem mugolaków, a potem w ogóle wszystkich i nie wiedział, co zrobić z tym niepokojem. Pewnie pomógłby mu magipsychiatra, ale trudno udać się do niego komuś, kto wzdryga się na myśl o eliksirze antydepresyjnym. W dodatku nie wiedział, komu mógł ufać.
-Z Hogwartu pamiętam, że bez pomocy kolegów wysadziłbym niechcący wszystkie kociołki. - zażartował na wspomnienie swojego antytalentu. -Ale faktycznie, słyszałem, że eliksir z tojadu jest dużo bardziej skomplikowany niż większość innych. Myślisz, że...że niezarejestrowani, bez dostępu do Munga i dobrego zaplecza, mają w ogóle szansę go sami przyrządzić? - spytał nieśmiało. Nie znał jeszcze zbyt wielu wilkołaków i pewnie patrzyliby na niego podejrzliwie, bo Ministerstwo reklamowało go jako przykład, że należy się rejestrować. Ale czasami zastanawiał się jak sobie radzą. I jak radzą sobie mugole w świecie z anomaliami. I w ogóle, sam nie wiedział kiedy zrobił się taki (nad)wrażliwy.
Znał swoje miejsce i przyjaźnił się głównie z mugolakami i czarodziejami półkrwi. Chociaż były wyjątki, jak drużyna Quidditcha, Olaf i...cóż, czasami się zapominał i zwracał uwagę na kogoś, na kogo nie powinien. Chciał o tym myśleć jak o cennych lekcjach, bo dla własnego dobra czasem lepiej odciąć się od wspomnień i emocji.
Na wzmiankę o względnej dyskrecji aż lekko pojaśniał. Odczytanie jego intencji w tej kwestii nie wymagało domyślności na poziomie Sherlocka Holmesa (Mike nadal miał słabość do mugolskich książek). Ale doceniał jej troskę.
Rozejrzał się ciekawie, wchodząc za Charlene do pracowni. Trzymał się na środku pomieszczenia, żeby niczego przypadkiem nie dotknąć. Zbyt często wysadzał w szkole kociołki by czuć się pewnie przy składnikach alchemicznych.
-Dziękuję. Naprawdę. - w porównaniu do większości medyków z Munga, Charlene spełniała swoje obowiązki z nawiązką.
-Więc przyrządzasz eliksiry jeszcze po godzinach? - spytał zaciekawiony. On nie wytrzymałby tu z własnej woli nawet godziny, ale widać Charlene miała powołanie. On też rozmyślał nonstop o aurorzych sprawach.
Nie wiedział nawet, że podobne pytania były dla niej nieco niebezpieczne, ale nie miał pojęcia o jej zakonnych aktywnościach. Zresztą sama wpuściła go do swojej pracowni i był bratem jej przyjaciół z Zakonu.
-Byłem w całkiem dobrej formie pochwalił się nieskromnie więc wystarczy mi choćby część tego, co minęło.. Na wzmiankę o podenerwowaniu zmierzył alchemiczkę nieco zaskoczonym spojrzeniem - ile wiedziała o wilkołaczych huśtawkach nastrojów? Utrata kontroli nad własnym ciałem, sprawnością i emocjami była dość zawstydzająca dla aurora, który całe dorosłe życie trenował kontrolę nad własnymi ograniczeniami. W dodatku najgorsze, że wciąż nie wiedział, które emocje były naprawdę jego, a które wywołane przez fazy księżyca. Oprócz zmian biologicznych przeżył też przecież dwie traumy - ugryzienie i śmierć matki. Od czasu do czasu nachodziły go paranoiczne myśli w stylu najpierw zabiją wszystkich mugoli, potem mugolaków, a potem w ogóle wszystkich i nie wiedział, co zrobić z tym niepokojem. Pewnie pomógłby mu magipsychiatra, ale trudno udać się do niego komuś, kto wzdryga się na myśl o eliksirze antydepresyjnym. W dodatku nie wiedział, komu mógł ufać.
-Z Hogwartu pamiętam, że bez pomocy kolegów wysadziłbym niechcący wszystkie kociołki. - zażartował na wspomnienie swojego antytalentu. -Ale faktycznie, słyszałem, że eliksir z tojadu jest dużo bardziej skomplikowany niż większość innych. Myślisz, że...że niezarejestrowani, bez dostępu do Munga i dobrego zaplecza, mają w ogóle szansę go sami przyrządzić? - spytał nieśmiało. Nie znał jeszcze zbyt wielu wilkołaków i pewnie patrzyliby na niego podejrzliwie, bo Ministerstwo reklamowało go jako przykład, że należy się rejestrować. Ale czasami zastanawiał się jak sobie radzą. I jak radzą sobie mugole w świecie z anomaliami. I w ogóle, sam nie wiedział kiedy zrobił się taki (nad)wrażliwy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Charlie także dopiero w szkole przekonała się, jak działał ten świat. W dzieciństwie większość dzieci z którymi miała do czynienia to krewni oraz dzieci znajomych rodziców, w większości o statusie mieszanym. W szkole poznała także dzieci mugoli, ale i potomków szlachetnych rodów. Nie wszyscy byli źli, przedstawiciele tych bardziej liberalnych rodzin w większości byli w porządku, ale konserwatywni Ślizgoni nie zachęcali Charlie do tego, by chciała szukać ich towarzystwa. Dla nich była osobą gorszej kategorii, ale nie miała tak źle jak mugolacy. Na pierwszym roku smutno było jej patrzeć na to, jak traktowani są ci, którzy przed dostaniem listu nie mieli pojęcia o magii, ale z czasem przywykła, że tak już jest urządzony świat, również ten szkolny. Nigdy nie miała dość odwagi i pewności siebie, by aktywnie stawać w obronie dręczonych uczniów, bo już wtedy była beznadziejna w pojedynkach, ale starała się im pomóc w inny sposób, oferując przyjazną dłoń i pomoc w nauce, a także towarzystwo.
- Praca prawdziwego alchemika nie kończy się na tym, co obowiązkowe żeby otrzymać wynagrodzenie, to nieustanne rozwijanie swoich umiejętności również po godzinach – rzekła. Nie byłaby tak dobra, gdyby poza Mungiem nie tykała się kociołka. Chcąc osiągnąć mistrzostwo w tej sztuce, musiała poświęcać jej mnóstwo czasu. – Wracając ze szpitala zaczynam drugą pracę, warzę eliksiry dla znajomych i dla ludzi, którzy usłyszeli o mnie pocztą pantoflową i chcieli zamówić u mnie eliksiry. Większość czarodziejów woli powierzyć warzenie mikstur w ręce wykwalifikowanego alchemika. – I nie byli to tylko Zakonnicy, dlatego nie dzieliła się w tym momencie żadnym wielkim sekretem, bo zamawiali u niej mikstury różni ludzie, nie tak dawno znalazł się nawet smokolog potrzebujący mikstur na wyprawę. W razie gdyby ktoś się zainteresował tym, dlaczego warzyła tyle eliksirów u siebie w domu, miała uzasadnienie. – Tutaj uczę się także warzyć nowe wywary. Staram się być na bieżąco z nowinkami, by nie przegapić takich odkryć, jak na przykład eliksir tojadowy.
Często czytała alchemiczne periodyki i zapoznawała się z odkryciami w zakresie eliksirów, astronomii, ale także ingrediencji roślinnych i zwierzęcych. Ogólnie starała się czytać dużo na temat różnych rzeczy, kiedyś przy okazji uczenia się eliksiru tojadowego i po spotkaniu Michaela po raz pierwszy poczytała trochę o wilkołakach, stąd wiedziała o ich osłabieniu po pełniach i wahaniach nastroju. Nie było to z pewnością nic przyjemnego, ale niestety lekarstwa, które uleczyłoby z wilkołactwa całkowicie jeszcze nikt nie stworzył.
- Jest bardzo trudny, dlatego jeśli wilkołak nie ma dużych umiejętności alchemicznych, nie będzie w stanie go sobie zrobić. Ale może skorzystać z usług niezależnych alchemików. Nie wszyscy pracują w Mungu, część z nas, zwłaszcza po kursie ministerialnym, decyduje się na niezależną pracę i działa w przydomowych pracowniach takich jak ta – wyjaśniła. Sama znała trochę takich alchemików, między innymi swoją matkę, która nie pracowała dla żadnej instytucji, a warzyła hobbystycznie w domowym zaciszu. Nie każdy chciał podlegać pod Munga lub ministerstwo, szczególnie ci spośród alchemików, których pociągały także te mniej legalne wywary. Charlie także mogłaby działać niezależnie, ale obawiała się, że z samych dorywczych zleceń się nie utrzyma, a potrzebowała stałego zarobku, tym bardziej że wiele składników do eliksirów dla Zakonu kupowała z własnej kieszeni, a te warzyła całkowicie za darmo. Poza tym miała w sobie silne powołanie do tego, by pomagać rannym i potrzebującym, którzy trafiali do Munga i potrzebowali eliksirów leczniczych. Ale niektórzy, jeśli mieli już wystarczającą renomę, radzili sobie sami. I wilkołacy nie chcący się rejestrować pewnie szukali dostępu do właśnie takich osób, które mogłyby uwarzyć dla nich lekarstwo dyskretnie.
W końcu udało jej się znaleźć kilka fiolek z wywarami wzmacniającymi. Wzięła je z półki.
- Masz do czego to schować? – zapytała, idąc z nimi w jego stronę.
- Praca prawdziwego alchemika nie kończy się na tym, co obowiązkowe żeby otrzymać wynagrodzenie, to nieustanne rozwijanie swoich umiejętności również po godzinach – rzekła. Nie byłaby tak dobra, gdyby poza Mungiem nie tykała się kociołka. Chcąc osiągnąć mistrzostwo w tej sztuce, musiała poświęcać jej mnóstwo czasu. – Wracając ze szpitala zaczynam drugą pracę, warzę eliksiry dla znajomych i dla ludzi, którzy usłyszeli o mnie pocztą pantoflową i chcieli zamówić u mnie eliksiry. Większość czarodziejów woli powierzyć warzenie mikstur w ręce wykwalifikowanego alchemika. – I nie byli to tylko Zakonnicy, dlatego nie dzieliła się w tym momencie żadnym wielkim sekretem, bo zamawiali u niej mikstury różni ludzie, nie tak dawno znalazł się nawet smokolog potrzebujący mikstur na wyprawę. W razie gdyby ktoś się zainteresował tym, dlaczego warzyła tyle eliksirów u siebie w domu, miała uzasadnienie. – Tutaj uczę się także warzyć nowe wywary. Staram się być na bieżąco z nowinkami, by nie przegapić takich odkryć, jak na przykład eliksir tojadowy.
Często czytała alchemiczne periodyki i zapoznawała się z odkryciami w zakresie eliksirów, astronomii, ale także ingrediencji roślinnych i zwierzęcych. Ogólnie starała się czytać dużo na temat różnych rzeczy, kiedyś przy okazji uczenia się eliksiru tojadowego i po spotkaniu Michaela po raz pierwszy poczytała trochę o wilkołakach, stąd wiedziała o ich osłabieniu po pełniach i wahaniach nastroju. Nie było to z pewnością nic przyjemnego, ale niestety lekarstwa, które uleczyłoby z wilkołactwa całkowicie jeszcze nikt nie stworzył.
- Jest bardzo trudny, dlatego jeśli wilkołak nie ma dużych umiejętności alchemicznych, nie będzie w stanie go sobie zrobić. Ale może skorzystać z usług niezależnych alchemików. Nie wszyscy pracują w Mungu, część z nas, zwłaszcza po kursie ministerialnym, decyduje się na niezależną pracę i działa w przydomowych pracowniach takich jak ta – wyjaśniła. Sama znała trochę takich alchemików, między innymi swoją matkę, która nie pracowała dla żadnej instytucji, a warzyła hobbystycznie w domowym zaciszu. Nie każdy chciał podlegać pod Munga lub ministerstwo, szczególnie ci spośród alchemików, których pociągały także te mniej legalne wywary. Charlie także mogłaby działać niezależnie, ale obawiała się, że z samych dorywczych zleceń się nie utrzyma, a potrzebowała stałego zarobku, tym bardziej że wiele składników do eliksirów dla Zakonu kupowała z własnej kieszeni, a te warzyła całkowicie za darmo. Poza tym miała w sobie silne powołanie do tego, by pomagać rannym i potrzebującym, którzy trafiali do Munga i potrzebowali eliksirów leczniczych. Ale niektórzy, jeśli mieli już wystarczającą renomę, radzili sobie sami. I wilkołacy nie chcący się rejestrować pewnie szukali dostępu do właśnie takich osób, które mogłyby uwarzyć dla nich lekarstwo dyskretnie.
W końcu udało jej się znaleźć kilka fiolek z wywarami wzmacniającymi. Wzięła je z półki.
- Masz do czego to schować? – zapytała, idąc z nimi w jego stronę.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
-Od zawsze cię to pasjonowało? - zapytał z ciekawością. Dla niego spędzanie dni i wieczorów nad kociołkiem byłoby koszmarem (po pierwszej lekcji eliksirów, jego bogin przyjmował nawet postać potwora z kociołka! Ale po kilku tygodniach wrócił do swojej stałej postaci), a na kursie dla aurorów zaliczył ten przedmiot jakimś cudem. Korepetycje od Olafa chyba trochę pomogły - norweski czarodziej pomagał Michaelowi w eliksirach przez wszystkie lata w Hogwarcie i nie ograniczał się tylko do robienia zadań za niego. Teraz Mike miał pustkę w głowie na widok ingrediencji i fiolek, ale na szkoleniu dla aurorów jeszcze co nieco pamiętał - i bardzo się starał.
Poza tym, jeszcze przed wszystkimi nieszczęściami minionych lat, bywał całkiem towarzyski - jeśli ktoś nie dawał mu odczuć, że z powodu statusu krwi uważa go za gorszego. Charlene była jedną z nielicznych nieznajomych (już znajomych?) osób, które podchodziły do niego z bezinteresowną sympatią, więc ciekawiła go jej praca. Poza tym, wyglądało na to, że dziewczyna zajmuje się w życiu głównie eliksirami. Jeszcze w przedpokoju rozejrzał się po domu instynktownie, z typową dla aurora wścibską spostrzegawczością. Nie dojrzał tutaj śladów rodziny, ale za to alchemiczka (dosłownie) przynosiła pracę do domu.
Wysłuchał uważnie wyjaśnienia w kwestii eliksiru i domowych alchemików. Odkąd został wilkołakiem, często dopadały go czarne myśli i koszmary senne. W jednym z nich został wydalony z Ministerstwa jako mugolak i odcięty od dostępu do szpitala św. Munga. Miał nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy, ale zapobiegliwie dbał o to, by mieć dwu-trzymiesięczny zapas eliksiru i chciał się dowiedzieć o alternatywnych sposobach jego pozyskiwania.
-Zostawiłem torbę w przedpokoju, dzięki. - odkąd pojawiły się anomalie, nie chciał używać magii przy cennych eliksirach, szczególnie tym tojadowym. Mugolska torba sportowa była idealna, by je w niej zmieścić.
-Właściwie nigdy nie spytałem, a słyszałem, że znacie się z Just... - zagaił nagle. Znajomość zapewne wyszła na jaw przy jego pierwszej wizycie w Mungu ("z tych Tonksów?"), ale był wtedy zbyt zaaferowany, aby zwrócić na to uwagę.
-Ze szpitala?
Just była tam w końcu po przesłuchaniach mugolaków, ale podejrzewał tez, że nie mówiła mu o wielu sprawach. Minęło już kilka miesięcy odkąd postanowił być lepszym bratem i coraz bardziej doskwierało mu, że tak mało wie o siostrze i jej znajomych.
Poza tym, jeszcze przed wszystkimi nieszczęściami minionych lat, bywał całkiem towarzyski - jeśli ktoś nie dawał mu odczuć, że z powodu statusu krwi uważa go za gorszego. Charlene była jedną z nielicznych nieznajomych (już znajomych?) osób, które podchodziły do niego z bezinteresowną sympatią, więc ciekawiła go jej praca. Poza tym, wyglądało na to, że dziewczyna zajmuje się w życiu głównie eliksirami. Jeszcze w przedpokoju rozejrzał się po domu instynktownie, z typową dla aurora wścibską spostrzegawczością. Nie dojrzał tutaj śladów rodziny, ale za to alchemiczka (dosłownie) przynosiła pracę do domu.
Wysłuchał uważnie wyjaśnienia w kwestii eliksiru i domowych alchemików. Odkąd został wilkołakiem, często dopadały go czarne myśli i koszmary senne. W jednym z nich został wydalony z Ministerstwa jako mugolak i odcięty od dostępu do szpitala św. Munga. Miał nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy, ale zapobiegliwie dbał o to, by mieć dwu-trzymiesięczny zapas eliksiru i chciał się dowiedzieć o alternatywnych sposobach jego pozyskiwania.
-Zostawiłem torbę w przedpokoju, dzięki. - odkąd pojawiły się anomalie, nie chciał używać magii przy cennych eliksirach, szczególnie tym tojadowym. Mugolska torba sportowa była idealna, by je w niej zmieścić.
-Właściwie nigdy nie spytałem, a słyszałem, że znacie się z Just... - zagaił nagle. Znajomość zapewne wyszła na jaw przy jego pierwszej wizycie w Mungu ("z tych Tonksów?"), ale był wtedy zbyt zaaferowany, aby zwrócić na to uwagę.
-Ze szpitala?
Just była tam w końcu po przesłuchaniach mugolaków, ale podejrzewał tez, że nie mówiła mu o wielu sprawach. Minęło już kilka miesięcy odkąd postanowił być lepszym bratem i coraz bardziej doskwierało mu, że tak mało wie o siostrze i jej znajomych.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Odkąd sięgam pamięcią. Moja mama jest alchemiczką i nauczyła mnie podstaw, a także zaszczepiła we mnie pasję, którą rozwijałam później przez całą naukę w Hogwarcie. Poza tym w mojej rodzinie dość często zdarzają się osoby z talentem i pasją do eliksirów – odpowiedziała. Według opowieści taty protoplasta ich rodziny był właśnie alchemikiem, a Charlie otrzymała imię na jego cześć. Jak się okazało później, bardzo proroczo, bo wcześnie odkryła w sobie talent do mieszania w kociołku. – Zawsze ciekawiło mnie, czy w świecie mugoli mają swój odpowiednik alchemików – zastanowiła się. W końcu mugole też jakoś musieli się leczyć, więc skoro mieli odpowiednik uzdrowicieli, to może alchemików też. A Michael jako mugolak pewnie miał sporą wiedzę o ich świecie. – A ty, zawsze chciałeś być aurorem? – spytała nagle.
Wiedziała też, że w Hogwarcie większość jej kolegów i koleżanek nie przepadało za eliksirami, dlatego Charlie przed egzaminami często udzielała korepetycji.
Eliksiry były jej głównym zajęciem, ale nie jedyną pasją, choć inne także były w jakiś sposób powiązane z nią. Wiedza o astronomii, opiece nad magicznymi stworzeniami czy zielarstwie znajdowała zastosowanie w tym, co tworzyła w kociołku. Transmutacja była bardziej odrębna, ale również ciekawiła ją od czasów szkolnych, a zwłaszcza animagia. Też miała swoje zwierzęce wcielenie, ale przemieniała się z własnej woli, bo się tego nauczyła, okupując to miesiącami mozolnej nauki. Mało kto jednak wiedział o tej umiejętności, głównie rodzina i Zakonnicy.
Rodzina Charlie mieszkała jednak w niewielkim, na wpół magicznym miasteczku Tinworth w Kornwalii – a przynajmniej jej rodzice. Z bratem od dłuższego czasu nie miała kontaktu, bo wyjechał, a w Londynie zamieszkała ze starszą o rok siostrą, co miało miejsce krótko po ukończeniu Hogwartu. Zmiana miejsca zamieszkania była spowodowana bliskością do miejsca odbywania kursu, ale także ucieczką od ponurej atmosfery, która zaległa w rodzinnym domu po śmierci najmłodszej siostry, Helen. Niestety Vera od kilku dni nie pojawiała się w domu i Charlie zaczynała się coraz bardziej martwić, bo nawet sprawy zawodowe nie powinny tyle trwać, choć przywykła już do tego, że siostra nieraz znikała na trochę, jak akurat miała bardziej czasochłonne zadanie.
- W porządku, więc chodźmy do przedpokoju – przytaknęła. Ostrożnie wzięła fiolki w dłoniach i ruszyła po schodkach z powrotem na górę, i znowu znaleźli się w przedpokoju. Drzwi do salonu były półprzymknięte, ale było stąd widać część wnętrza skromnej, choć swojskiej i przytulnej kuchni. Były też schody wiodące na piętro, gdzie siostry Leighton sypiały. Jeszcze wyżej był tylko strych, gdzie oprócz starych szpargałów znajdowało się obserwatorium astronomiczne Charlie.
W przedpokoju podała Michaelowi fiolki, by mógł je spakować.
- Tylko ostrożnie, żeby się nie potłukły – doradziła mu.
Słysząc pytanie o Just nieco się zmieszała. Nie mogła powiedzieć o Zakonie komuś, kto nie był wtajemniczony, więc musiała szybko wymyślić coś innego, by zabrzmiało to przekonująco, bo tak naprawdę bardzo słabo znała Just, głównie z widzenia ze spotkań organizacji.
- Tak, znamy się z Munga – przytaknęła nie do końca zgodnie z prawdą, ale też nie kłamiąc, bo rodzeństwo Tonksów pojawiało się tam, poza tym pamiętała, że Justine była wcześniej ratowniczką. – Gabriela też kiedyś tam poznałam, we wrześniu nawet pomagał mi zreperować przeciekający dach. Kiedy cię spotkałam i poznałam twoje nazwisko, domyślałam się że musicie być rodziną. – W końcu w świecie magii Tonksów pewnie nie było aż tak znowu wielu. Nawet ścieżkę zawodową wybrali sobie podobnie. Rodzinne podobieństwa zawsze ją ciekawiły, tym bardziej że ona i jej siostra bardzo się od siebie różniły nie tylko wyborem zawodu i talentami, ale też charakterami, ale dzięki temu zawsze się uzupełniały. W położeniu Michaela dobrze jednak, że miał w swojej rodzinie wsparcie i nie był ze swoim „futerkowym problemem” zupełnie sam. Nawet jeśli sytuacja w ministerstwie się popsuje, nie zostanie na lodzie i ktoś zawsze mu pomoże w zdobywaniu odpowiednich eliksirów. Świat alchemiczny na szczęście nie kończył się tylko na Mungu.
Wiedziała też, że w Hogwarcie większość jej kolegów i koleżanek nie przepadało za eliksirami, dlatego Charlie przed egzaminami często udzielała korepetycji.
Eliksiry były jej głównym zajęciem, ale nie jedyną pasją, choć inne także były w jakiś sposób powiązane z nią. Wiedza o astronomii, opiece nad magicznymi stworzeniami czy zielarstwie znajdowała zastosowanie w tym, co tworzyła w kociołku. Transmutacja była bardziej odrębna, ale również ciekawiła ją od czasów szkolnych, a zwłaszcza animagia. Też miała swoje zwierzęce wcielenie, ale przemieniała się z własnej woli, bo się tego nauczyła, okupując to miesiącami mozolnej nauki. Mało kto jednak wiedział o tej umiejętności, głównie rodzina i Zakonnicy.
Rodzina Charlie mieszkała jednak w niewielkim, na wpół magicznym miasteczku Tinworth w Kornwalii – a przynajmniej jej rodzice. Z bratem od dłuższego czasu nie miała kontaktu, bo wyjechał, a w Londynie zamieszkała ze starszą o rok siostrą, co miało miejsce krótko po ukończeniu Hogwartu. Zmiana miejsca zamieszkania była spowodowana bliskością do miejsca odbywania kursu, ale także ucieczką od ponurej atmosfery, która zaległa w rodzinnym domu po śmierci najmłodszej siostry, Helen. Niestety Vera od kilku dni nie pojawiała się w domu i Charlie zaczynała się coraz bardziej martwić, bo nawet sprawy zawodowe nie powinny tyle trwać, choć przywykła już do tego, że siostra nieraz znikała na trochę, jak akurat miała bardziej czasochłonne zadanie.
- W porządku, więc chodźmy do przedpokoju – przytaknęła. Ostrożnie wzięła fiolki w dłoniach i ruszyła po schodkach z powrotem na górę, i znowu znaleźli się w przedpokoju. Drzwi do salonu były półprzymknięte, ale było stąd widać część wnętrza skromnej, choć swojskiej i przytulnej kuchni. Były też schody wiodące na piętro, gdzie siostry Leighton sypiały. Jeszcze wyżej był tylko strych, gdzie oprócz starych szpargałów znajdowało się obserwatorium astronomiczne Charlie.
W przedpokoju podała Michaelowi fiolki, by mógł je spakować.
- Tylko ostrożnie, żeby się nie potłukły – doradziła mu.
Słysząc pytanie o Just nieco się zmieszała. Nie mogła powiedzieć o Zakonie komuś, kto nie był wtajemniczony, więc musiała szybko wymyślić coś innego, by zabrzmiało to przekonująco, bo tak naprawdę bardzo słabo znała Just, głównie z widzenia ze spotkań organizacji.
- Tak, znamy się z Munga – przytaknęła nie do końca zgodnie z prawdą, ale też nie kłamiąc, bo rodzeństwo Tonksów pojawiało się tam, poza tym pamiętała, że Justine była wcześniej ratowniczką. – Gabriela też kiedyś tam poznałam, we wrześniu nawet pomagał mi zreperować przeciekający dach. Kiedy cię spotkałam i poznałam twoje nazwisko, domyślałam się że musicie być rodziną. – W końcu w świecie magii Tonksów pewnie nie było aż tak znowu wielu. Nawet ścieżkę zawodową wybrali sobie podobnie. Rodzinne podobieństwa zawsze ją ciekawiły, tym bardziej że ona i jej siostra bardzo się od siebie różniły nie tylko wyborem zawodu i talentami, ale też charakterami, ale dzięki temu zawsze się uzupełniały. W położeniu Michaela dobrze jednak, że miał w swojej rodzinie wsparcie i nie był ze swoim „futerkowym problemem” zupełnie sam. Nawet jeśli sytuacja w ministerstwie się popsuje, nie zostanie na lodzie i ktoś zawsze mu pomoże w zdobywaniu odpowiednich eliksirów. Świat alchemiczny na szczęście nie kończył się tylko na Mungu.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Michael, wychowany w mugolskim domu - z mamą pełną sekretów, nie wiedział, jak to jest mieć rodzinny talent i zawód, który przewijał się przez pokolenia. Z drugiej strony, wraz z bratem i siostrą niezależnie od siebie wybrali karierę aurorów i zapoczątkowali nową, rodzinną tradycję.
Jeśli chodzi o rodzinne opowieści, to podobno każda kobieta w pokoleniu matki zmagała się z problemami sercowymi. Jednak związek jego mamy i taty był szczęśliwy i pomimo kluczowego detalu legendy, który mówił że tragiczna miłość dotyczy głównie czystokrwistych czarodziejów, Michael uważał to wszystko za bajki. Faktem jest jednak, że wszyscy młodzi Tonksowie byli już w wieku, w którym można by zakładać rodzinę, a wszyscy pozostawali sami.
Michael uważał, że to dobrze, że został wilkołakiem jako kawaler. Żadna kobieta nie zasługiwała na życie przy kimś obarczonym klątwą, a decyzja o odejściu od kogoś "chorego" byłaby trudna. Z drugiej strony, o ile starokawalerskie życie nie przeszkadzało mu w Norwegii, to teraz coraz bardziej doskwierała mu samotność - i to nie tylko ta związana ze stanem cywilnym. Chociaż nie był lwem salonowym, zawsze żył w miastach i wśród ludzi. Tonksowie mieli dużą rodzinę, więc przywykł do domu wypełnionego gwarem. W Norwegii mieszkał sam, ale w każdej chwili mógł wyjść na piwo z kolegami aurorami. A teraz zaszył się w leśnej chatce, daleko od wszystkich.
Nie żeby ciężkie czasy zachęcały kogokolwiek do długotrwałych relacji i romansów. Wilkołak Michael uważał własną egzystencję za dość niestabilną, ale nie wiedział nawet jeszcze, że jego rodzeństwo ryzykuje życiem dla dobra czarodziejskiego świata.
-Szanuję cię za talent...i wytrwałość. Wiem tylko, jak to jest, jak eliskir nie wyjdzie...bo mi przeważnie nie wychodziły. - Pewnie pomagało jej wsparcie w rodzinie.
Uwaga o mugolach rozbawiła Michaela i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Niektórzy czarodzieje wiedzieli o mugolach tak mało, że zachowywali się w ich świecie jak dzieci. Wiedza o "alchemii" była akurat dość specjalistyczna, ale i tak ucieszył się, że może opowiedzieć Charlene o czymś nowym.
-Nazywamy to chemią. - my. Mike był wychowany jako mugol, ale przy czarodziejach uważał na to, by wyrażać się o nich w trzeciej osobie. Na mówienie o nich jak o swoich pozwalał sobie tylko przy zaufanych osobach. Nie miał czasu przemyśleć swojego stosunku do Charlie, ale najwyraźniej jego podświadomość zdecydowała, że można do przy niej mówić, jak w gronie przyjaciół.
-I dzielimy na różne dziedziny. Niektórzy wykonują dość abstrakcyjne eksperymenty i wykładają w szkołach i na uniwersytetach. Dział najbardziej zbliżony do tego, czym zajmujesz się w Mungu, nazywa się farmacją. Zamiast eliksirów, farmaceuci tworzą syropy i tabletki łagodzące objawy różnych chorób. - w przypływie desperacji zastanawiał się nawet niedawno, czy nie łykać mugolskich środków na wzmocnienie, ale ostatecznie zrezygnował. Nie chciał ryzykować, że jakiś związek chemiczny skomplikuje lub pogorszy działanie eliksiru tojadowego.
-Czasem myślę, że ta dziedzina mugolskiej nauki wywodzi się akurat od czarodziejów. U jej historycznych podstaw stoją ziołolecznictwo i znachorstwo - talenty, przypisywane przed wiekami czarownicom. - urwał, bo był świadom, że zaraz nadmiernie się rozgada. Bardzo lubił historię magii, a jego hobby było znajdowanie podobieństw i zazębień między historią mugoli i czarodziejów. Zanim wrócił do pracy jako auror, spędził długie miesiące w domu, gdzie za jedyne towarzystwo miał książki - dlatego miał w zanadrzu sporo historycznych ciekawostek. Oprócz czasu na lekturę, zaletą samotnego mieszkania w lesie był też dobry widok na gwiazdy - podobnie jak Charlie, Michael interesował się astronomią, ale jeszcze nie odkryli u siebie tej wspólnej pasji.
-Ja... - spojrzał na alchemiczkę nieco zaskoczony. Dawno nikt nie pytał go o wybór kariery zawodowej. Inni aurorzy widzieli w nim kolegę z wieloletnim doświadczeniem. Ewentualnie wilkołaka-mugolaka - Michael miał doskonałą wprawę w udawaniu, że czegoś nie słyszy, ale wiedział, że to się rymuje i że takie właśnie ma przezwisko wśród nieżyczliwych w Ministerstwie.
...kiedyś chciałem zostać profesjonalnym graczem w Quidditcha - zmieszał się nieco i uśmiechnął lekko, speszony. -Ale podczas przygotowania do sumów zamarzyła mi się nieco bardziej stabilna kariera, a zarazem na tyle emocjonalna, żeby się nie zanudzić. A bycie aurorem to ciekawa i ambitna praca, no i zawsze nieźle szła mi obrona przed czarną magią. Nie spodziewałem się, że rodzeństwo też wybierze tą pracę, ale może rodzinnie nie lubimy siedzieć za biurkiem. - ale, niestety, czasem musiał zagrzebać się w różnych aktach niewyjaśnionych spraw.
Przeszli z Charlie do przedpokoju i Mike dyskretnie zerknął ciekawie w stronę kuchni. Taki miał zawodowy nawyk, że wszędzie się rozglądał. I że zawsze miał oczy dookoła głowy.
Chociaż starannie pakował fiolki, gdy Charlie odpowiadała mu na pytanie o Tonks, nie umknęło mu jej zmieszanie. Jej wyjaśnienie było za to logiczne i nie miał powodu, by w nie wątpić. Charlene mogła jednak zauważyć, że po twarzy Michaela przemknął wyraz jakiegoś żalu. Był zasmucony, że nie wiedział, co Justine robiła w Mungu (dochodziła do siebie po przesłuchaniach? Ale może poznały się kiedy indziej?) ani, że jego brat w wolnych chwilach jest ochotnikiem od naprawiania dachów. Wyglądał, jakby chciał jeszcze o coś spytać, ale ugryzł się w język.
Jeśli chodzi o rodzinne opowieści, to podobno każda kobieta w pokoleniu matki zmagała się z problemami sercowymi. Jednak związek jego mamy i taty był szczęśliwy i pomimo kluczowego detalu legendy, który mówił że tragiczna miłość dotyczy głównie czystokrwistych czarodziejów, Michael uważał to wszystko za bajki. Faktem jest jednak, że wszyscy młodzi Tonksowie byli już w wieku, w którym można by zakładać rodzinę, a wszyscy pozostawali sami.
Michael uważał, że to dobrze, że został wilkołakiem jako kawaler. Żadna kobieta nie zasługiwała na życie przy kimś obarczonym klątwą, a decyzja o odejściu od kogoś "chorego" byłaby trudna. Z drugiej strony, o ile starokawalerskie życie nie przeszkadzało mu w Norwegii, to teraz coraz bardziej doskwierała mu samotność - i to nie tylko ta związana ze stanem cywilnym. Chociaż nie był lwem salonowym, zawsze żył w miastach i wśród ludzi. Tonksowie mieli dużą rodzinę, więc przywykł do domu wypełnionego gwarem. W Norwegii mieszkał sam, ale w każdej chwili mógł wyjść na piwo z kolegami aurorami. A teraz zaszył się w leśnej chatce, daleko od wszystkich.
Nie żeby ciężkie czasy zachęcały kogokolwiek do długotrwałych relacji i romansów. Wilkołak Michael uważał własną egzystencję za dość niestabilną, ale nie wiedział nawet jeszcze, że jego rodzeństwo ryzykuje życiem dla dobra czarodziejskiego świata.
-Szanuję cię za talent...i wytrwałość. Wiem tylko, jak to jest, jak eliskir nie wyjdzie...bo mi przeważnie nie wychodziły. - Pewnie pomagało jej wsparcie w rodzinie.
Uwaga o mugolach rozbawiła Michaela i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Niektórzy czarodzieje wiedzieli o mugolach tak mało, że zachowywali się w ich świecie jak dzieci. Wiedza o "alchemii" była akurat dość specjalistyczna, ale i tak ucieszył się, że może opowiedzieć Charlene o czymś nowym.
-Nazywamy to chemią. - my. Mike był wychowany jako mugol, ale przy czarodziejach uważał na to, by wyrażać się o nich w trzeciej osobie. Na mówienie o nich jak o swoich pozwalał sobie tylko przy zaufanych osobach. Nie miał czasu przemyśleć swojego stosunku do Charlie, ale najwyraźniej jego podświadomość zdecydowała, że można do przy niej mówić, jak w gronie przyjaciół.
-I dzielimy na różne dziedziny. Niektórzy wykonują dość abstrakcyjne eksperymenty i wykładają w szkołach i na uniwersytetach. Dział najbardziej zbliżony do tego, czym zajmujesz się w Mungu, nazywa się farmacją. Zamiast eliksirów, farmaceuci tworzą syropy i tabletki łagodzące objawy różnych chorób. - w przypływie desperacji zastanawiał się nawet niedawno, czy nie łykać mugolskich środków na wzmocnienie, ale ostatecznie zrezygnował. Nie chciał ryzykować, że jakiś związek chemiczny skomplikuje lub pogorszy działanie eliksiru tojadowego.
-Czasem myślę, że ta dziedzina mugolskiej nauki wywodzi się akurat od czarodziejów. U jej historycznych podstaw stoją ziołolecznictwo i znachorstwo - talenty, przypisywane przed wiekami czarownicom. - urwał, bo był świadom, że zaraz nadmiernie się rozgada. Bardzo lubił historię magii, a jego hobby było znajdowanie podobieństw i zazębień między historią mugoli i czarodziejów. Zanim wrócił do pracy jako auror, spędził długie miesiące w domu, gdzie za jedyne towarzystwo miał książki - dlatego miał w zanadrzu sporo historycznych ciekawostek. Oprócz czasu na lekturę, zaletą samotnego mieszkania w lesie był też dobry widok na gwiazdy - podobnie jak Charlie, Michael interesował się astronomią, ale jeszcze nie odkryli u siebie tej wspólnej pasji.
-Ja... - spojrzał na alchemiczkę nieco zaskoczony. Dawno nikt nie pytał go o wybór kariery zawodowej. Inni aurorzy widzieli w nim kolegę z wieloletnim doświadczeniem. Ewentualnie wilkołaka-mugolaka - Michael miał doskonałą wprawę w udawaniu, że czegoś nie słyszy, ale wiedział, że to się rymuje i że takie właśnie ma przezwisko wśród nieżyczliwych w Ministerstwie.
...kiedyś chciałem zostać profesjonalnym graczem w Quidditcha - zmieszał się nieco i uśmiechnął lekko, speszony. -Ale podczas przygotowania do sumów zamarzyła mi się nieco bardziej stabilna kariera, a zarazem na tyle emocjonalna, żeby się nie zanudzić. A bycie aurorem to ciekawa i ambitna praca, no i zawsze nieźle szła mi obrona przed czarną magią. Nie spodziewałem się, że rodzeństwo też wybierze tą pracę, ale może rodzinnie nie lubimy siedzieć za biurkiem. - ale, niestety, czasem musiał zagrzebać się w różnych aktach niewyjaśnionych spraw.
Przeszli z Charlie do przedpokoju i Mike dyskretnie zerknął ciekawie w stronę kuchni. Taki miał zawodowy nawyk, że wszędzie się rozglądał. I że zawsze miał oczy dookoła głowy.
Chociaż starannie pakował fiolki, gdy Charlie odpowiadała mu na pytanie o Tonks, nie umknęło mu jej zmieszanie. Jej wyjaśnienie było za to logiczne i nie miał powodu, by w nie wątpić. Charlene mogła jednak zauważyć, że po twarzy Michaela przemknął wyraz jakiegoś żalu. Był zasmucony, że nie wiedział, co Justine robiła w Mungu (dochodziła do siebie po przesłuchaniach? Ale może poznały się kiedy indziej?) ani, że jego brat w wolnych chwilach jest ochotnikiem od naprawiania dachów. Wyglądał, jakby chciał jeszcze o coś spytać, ale ugryzł się w język.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź