Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Widmowy las
AutorWiadomość
Widmowy Las
Widmowy las mieści się na wschodnim wybrzeżu wyspy Wight, blisko morza i nieopodal smoczego cmentarza. Korony liściastych drzew unoszą się wysoko ponad łysymi chudymi konarami oświetlanymi ciepłym słońcem wyłącznie w te pory - roku, dnia - kiedy słońce króluje nisko na widnokręgu. Brak zarośli, grzybów, krzewów owocowych, czyni te tereny wystarczająco nieatrakcyjne dla mugoli, zwykle nieobecna jest tutaj również zwierzyna - w wielu miejscach las jest podmokły i zniszczony, tak wiatrami, jak przypływami i uderzającymi w brzegi sztormami. Czarodzieje z okolicy traktują to miejsce jako uroczysko na lokalne święta, powtarzając dawne pieśni o łkających po wielkich powodziach duchach zmarłych. Mówią, że nocami błyskają pośród drzew błędne ognie.
Kiedyś wędrowanie przez nieznane tereny ramię w ramię z Percivalem było spełnieniem marzeń, czymś zachwycającym, kuszącym wolnością i przygodami, czyhającymi za każdym rogiem, kamieniem i przewróconym drzewem. Przeszłość odeszła jednak w niepamięć - zadziwiające, że dopiero niedawno Benjamin zdał sobie sprawę z magicznych ruchów wskazówek zegarka, czyszczących to, co było - a głowa Wrighta wypełniały aktualne obrazy, wyrysowane przed oczami opowieścią Garretta. Długi stół, krew, wrzaski, tortury, półmrok - i jego najdrożsi przyjaciele, siedzący ramię w ramię w pierwszym rzędzie potwornego widowiska. Z całych sił starał się myśleć o tu i teraz, odliczał nawet wykonane kroki, ale w momencie, w którym odwrócił się do Notta, krew ponownie zawrzała w jego żyłach. Zacisnął dłonie w pięści a wargi zagryzł niemalże do pęknięcia skóry, musiał się jednak opanować. Opuszczona część wyspy wydawała się idealną scenerią do przypadkowego zabójstwa. Niefortunne potknięcie, ba, agresywność widma, które mieli pojmać - wiele rzeczy mogło się spektakularnie nie udać, pociągając za sobą ofiarę. Umysł Benjamina nie pracował jednak czysto ani racjonalnie, miotał się pomiędzy koszmarną urazą a chęcią doprowadzenia misji do końca. Czysto, odpowiedzialnie, nasłuchując jednocześnie informacji, które mogą przydać się Zakonowi później. Odetchnął głęboko i nawet ten dźwięk zabrzmiał wrogo - rozglądający się dookoła Percival, zaaferowany poszukiwaniami śladów bądź wskazówek, za mocno przypominał mu Notta, z którym przemierzali bałkańskie bezdroża. Nic już nie było takie samo, nie współpracowali tak, jak mogli - a przez to ta przeklęta wyprawa potrwa całe wieki.
Ponownie nie odpowiedział w żaden sposób na skinięcie głową i wskazanie dalszego rejonu, do którego mogły prowadzić ślady. Poprawił plecak i ruszył w tamtą stronę, zarośniętą, pokrytą drzewami, mniej martwą od wyjałowionej ziemi - przynajmniej pozornie, gdy znaleźli się wśród pni, okazało się, że wcale nie mają do czynienia z normalnym, pełnym życia zagajnikiem. Wright rozejrzał się dookoła, chcąc odnaleźć jakieś ślady - może pazury smoka, może otarcia na pniach, sugerujące, że gdzieś tędy poruszało się widmo. O ile sama jaźń mogła zostawiać jakiekolwiek ślady a oni nie gonili za duchem lub nieistniejącą plotką.
| spostrzegawczość
Ponownie nie odpowiedział w żaden sposób na skinięcie głową i wskazanie dalszego rejonu, do którego mogły prowadzić ślady. Poprawił plecak i ruszył w tamtą stronę, zarośniętą, pokrytą drzewami, mniej martwą od wyjałowionej ziemi - przynajmniej pozornie, gdy znaleźli się wśród pni, okazało się, że wcale nie mają do czynienia z normalnym, pełnym życia zagajnikiem. Wright rozejrzał się dookoła, chcąc odnaleźć jakieś ślady - może pazury smoka, może otarcia na pniach, sugerujące, że gdzieś tędy poruszało się widmo. O ile sama jaźń mogła zostawiać jakiekolwiek ślady a oni nie gonili za duchem lub nieistniejącą plotką.
| spostrzegawczość
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Chociaż z każdym krokiem lepka senność ustępowała miejsca charakterystycznemu dla smoczych wypraw podekscytowaniu – o którego istnieniu, szczerze mówiąc, zdążył zapomnieć – skłamałby, twierdząc, że panująca między nimi cisza mu nie ciążyła. Nie było to milczenie wypełnione zrozumieniem, przyjacielskie, komfortowe; niewypowiedziane słowa unosiły się w powietrzu jak ciężka kotara i chwilami miał wrażenie, że za moment nawet oddychanie stanie się nieznośne. Przeczuwał – bardziej podświadomie niż ze względu na własne obserwacje – że wrogie spojrzenia i agresywne chrząknięcia Benjamina miały związek z czymś więcej niż tylko ich ostatnią rozmową w smoczym rezerwacie, ale miał na tyle instynktu samozachowawczego, żeby powstrzymać się od rozgrzebywania ich prywatnych nieporozumień tutaj. Las, choć teoretycznie spokojny i bezpieczny, nie był miejscem na wyrzuty i kłótnie, mimo że Percival oddałby wiele, żeby choć na kilka sekund wniknąć w umysł Jaimiego i zobaczyć, co kryło się za tą grubą warstwą milczenia.
Zamiast tego zmusił się do ponownego skupienia na zadaniu, łapiąc się na zbyt długim wpatrywaniu w profil byłego pałkarza Jastrzębi i przenosząc spojrzenie na otaczający ich teren. Nieznośnie wręcz jednolity; wysokie pnie, łyse konary, pozbawione zarośli podszycie – wszystko to wydawało mu się mało prawdopodobną kryjówką dla rozłupanej na pół jaźni wyspiarki i nie mógł pozbyć się wrażenia, że szedł w złym kierunku – ale jednocześnie to przecież właśnie tutaj doprowadziły go odbite w wyjałowionej glebie ślady. Poruszając się więc wolniej niż robiłby to w normalnych okolicznościach, zaczął skanować wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu czegokolwiek nietypowego, uważnie lustrując zarówno podłoże, jak i strzeliste pnie, wypatrując odcisków, połamanych gałęzi, śladów pazurów, rozkruszonych fragmentów kory, a przy odrobinie szczęścia – samej smoczycy, czy też tej jej części, którą mozolnie tropili, nie mając pojęcia ani jak wyglądała, ani czym właściwie była. Przez cały czas opierał się jedynie na własnej spostrzegawczości, nie ośmielając się – mimo ściskanej w palcach różdżki – na posłużenie się magią; zaklęcia nadal zachowywały się wyjątkowo kapryśnie, a on nie chciał przez przypadek spłoszyć wyspiarki i tym samym zaprzepaścić jedynej i niepowtarzalnej okazji na schwytanie stworzenia.
Zamiast tego zmusił się do ponownego skupienia na zadaniu, łapiąc się na zbyt długim wpatrywaniu w profil byłego pałkarza Jastrzębi i przenosząc spojrzenie na otaczający ich teren. Nieznośnie wręcz jednolity; wysokie pnie, łyse konary, pozbawione zarośli podszycie – wszystko to wydawało mu się mało prawdopodobną kryjówką dla rozłupanej na pół jaźni wyspiarki i nie mógł pozbyć się wrażenia, że szedł w złym kierunku – ale jednocześnie to przecież właśnie tutaj doprowadziły go odbite w wyjałowionej glebie ślady. Poruszając się więc wolniej niż robiłby to w normalnych okolicznościach, zaczął skanować wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu czegokolwiek nietypowego, uważnie lustrując zarówno podłoże, jak i strzeliste pnie, wypatrując odcisków, połamanych gałęzi, śladów pazurów, rozkruszonych fragmentów kory, a przy odrobinie szczęścia – samej smoczycy, czy też tej jej części, którą mozolnie tropili, nie mając pojęcia ani jak wyglądała, ani czym właściwie była. Przez cały czas opierał się jedynie na własnej spostrzegawczości, nie ośmielając się – mimo ściskanej w palcach różdżki – na posłużenie się magią; zaklęcia nadal zachowywały się wyjątkowo kapryśnie, a on nie chciał przez przypadek spłoszyć wyspiarki i tym samym zaprzepaścić jedynej i niepowtarzalnej okazji na schwytanie stworzenia.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Podniósł się silniejszy wiatr i choć hamowały go konary gęstych drzew, mogliście odczuć nadciągający chłód, który niósł pierwsze krople nieprzyjemnego deszczu. Byliście przekonani, że ślady prowadziły do lasu, zapuściliście się więc w jego głąb, poszukując dalszych śladów. Śladów, które łatwo było rozpoznać: dociski łap na ściółce pojawiające się od czasu do czasu do złudzenia przypominały te, które Percival dostrzegł wcześniej jako pierwszy: były głębokie, coraz cięższe, mogło to oznaczać, że wyspiarka zaczynała biec, ale wcale nie musiało - równie dobrze mogła trzymać coś w pysku lub generować obciążenie z zupełnie innego powodu - jako doświadczeni smokologowie, tak Benjamin, jak i Percival, musieli sobie zdawać sprawę z wielości możliwości. W pewnym momencie ślady urwały się pod jednym z drzew: pozostawione na korze musiały sugerować, że smoczyca wdrapała się na gałęzie. Połamane drewno prowadziło dalej - aż do momentu, kiedy gdzieś po drodze pojawiły się plamy krwi, systematycznie pozostawiane aż do kamiennej groty, przed którą się zjawiliście. Wejście nie było szerokie - przejście przez nie nie będzie komfortowe, ale powinniście temu podołać. Percival mógł podejrzewać, że hipotetyczne wymiary wyspiarki były odpowiednie, by mogła uznać to zejście za schronienie. Co dziwne, nieopodal groty leżały ubrania - jeśli postanowicie się im przyjrzeć, dojdziecie do wniosku, że jest to przeciwogoniowy czarny płaszcz, nie wyglądał jak należący do kogokolwiek z obozowiska. Pod płaszczem mogliście dostrzec czyste wnyki: potrzasków tego typu nie używał żaden szanujący się smokolog. Robili to jednak kłusownicy.
I show not your face but your heart's desire
Ślady. W końcu coś oderwało Benjamina od morderczych i niewesołych rozmyślań, ściągając go brutalnie na ziemię, poznaczoną czymś w rodzaju pazurów, odcisków smoczych łap, coraz wyraźniej odcinających się od podłoża. A jednak mit, w który tak naiwnie uwierzył, był prawdą - przynajmniej w pewnym pokrętnym, zdublowanym jaźnią, sensie. Wright ruszył za śladem, wciskając dłonie w kieszenie czarnej, skórzanej kurtki - pogoda zaczynała robić się parszywa a ten koszmarny las i rosnące w nim drzewa nie dawały przesadnej ochrony przed nieprzychylną aurą. Co jakiś czas podnosił głowę do góry, by zerknąć na korę drzew - w tym samym momencie przystanęli z Nottem przed jednym, zakrwawionym, z ułamaną gałęzią. A więc bydle potrafiło wdrapać się tak wysoko? Ben nie znał się aż tak na historii smoków, wolał działanie praktyczne, w rezerwacie, z taką samą czułością podchodząc do wszelkich gatunków - w normalnych warunkach spytałby o dokładną specyfikację, ale wizja przyznania się przed Nottem do niewiedzy, skręcała mu żołądek w supeł. Odchrząknął więc po raz kolejny wieloznacznie: z każdą minutą wspólnej wędrówki porozumiewał się bardziej jak troll niż człowiek - a następnie ruszył za Percivalem i kolejnymi śladami, ostrożnie stawiając kroki na nierównym, leśnym terenie. Nie chciał potknąć się na gałęzi albo wystającym korzeniu ani, tym bardziej, przegapić jakiejkolwiek dodatkowej wskazówki. Jeśli faktycznie mieli do czynienia ze smoczycą, o jakiej mówiła Melisande, znajdowali się już o krok od niej i jej legowiska, najwidoczniej utkanego w kamiennej jaskini, przed którą stanęli po krótkim, nieprzyjemnym spacerze.
Wejście do środka nie wyglądało zachęcająco, dlatego Wright bardziej skupił się na oglądaniu piekielnego przedsionka, natrafiając wzrokiem na coś, co wziął z początku za stertę brudnych szmat. Podszedł bliżej, rozpoznając robocze ciuchy i ciężki, przeciwogniowy płaszcz - złapał go za rękaw i uniósł, a pod materiałem błysnęły srebrne wnyki. Wright zaklął szpetnie: jeśli istnieli ludzie, których nienawidził równie mocno, co swych dawnych przyjaciół, to z pewnością byli nimi kłusownicy, bestialsko polujący na bezbronne smoki. Czy jeden z nich zapędził się aż tutaj, w pogoni za widmem? A może było ono bardziej namacalne, niż im się wydawało? Obejrzał płaszcz, sprawdzając jego ewentualną przydatną ochronność - brzydził się jednak założenia go na siebie, rzucił go więc bez słowa w stronę Notta. Plugawiec w ubraniu innego plugawca, powinno mu pasować do koloru zielonych, zdradzieckich oczu. Nie czekając na Percivala - ani na przeprowadzenie jakiejkolwiek sensownej rozmowy - zbliżył się do wejścia do jaskini, zamierzając zajrzeć do środka, a potem: jakoś przecisnąć się przez kamienne przejście. Tuż przed: rzucając mężczyźnie wyzywające spojrzenie przez ramię, tak jak zawsze, kiedy jako pierwszy pakował się w kłopoty, wykazując się gryfońską odwagą.
| chyba na spostrzegawczość, patrzę do środka??
Wejście do środka nie wyglądało zachęcająco, dlatego Wright bardziej skupił się na oglądaniu piekielnego przedsionka, natrafiając wzrokiem na coś, co wziął z początku za stertę brudnych szmat. Podszedł bliżej, rozpoznając robocze ciuchy i ciężki, przeciwogniowy płaszcz - złapał go za rękaw i uniósł, a pod materiałem błysnęły srebrne wnyki. Wright zaklął szpetnie: jeśli istnieli ludzie, których nienawidził równie mocno, co swych dawnych przyjaciół, to z pewnością byli nimi kłusownicy, bestialsko polujący na bezbronne smoki. Czy jeden z nich zapędził się aż tutaj, w pogoni za widmem? A może było ono bardziej namacalne, niż im się wydawało? Obejrzał płaszcz, sprawdzając jego ewentualną przydatną ochronność - brzydził się jednak założenia go na siebie, rzucił go więc bez słowa w stronę Notta. Plugawiec w ubraniu innego plugawca, powinno mu pasować do koloru zielonych, zdradzieckich oczu. Nie czekając na Percivala - ani na przeprowadzenie jakiejkolwiek sensownej rozmowy - zbliżył się do wejścia do jaskini, zamierzając zajrzeć do środka, a potem: jakoś przecisnąć się przez kamienne przejście. Tuż przed: rzucając mężczyźnie wyzywające spojrzenie przez ramię, tak jak zawsze, kiedy jako pierwszy pakował się w kłopoty, wykazując się gryfońską odwagą.
| chyba na spostrzegawczość, patrzę do środka??
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Nie pomylił się, mimo wszystko instynkt poprowadził go właściwie; mówiły mu o tym coraz częstsze i wyraźniejsze ślady, już nie niewyraźne i niejednoznaczne, a realne, wyznaczające trop, za którym mogli podążyć. Krew – czy to ze względu na podekscytowanie, czy coraz szybsze tempo marszu – popłynęła w jego żyłach szybciej, sprawiając, że zapomniał już o wczorajszym napiętym zebraniu i wiszących między nimi nieporozumieniach. Czy może – odsunął je na dalszy plan, w chwili obecnej skupiając się całkowicie i niepodzielnie na zadaniu leżącym bezpośrednio przed nim. Być może cieszył się za wcześnie, wyrokował zbyt pochopnie – ale coś, co jeszcze do niedawna było tylko pobożną nadzieją, zamieniło się nagle w rzecz zupełnie rzeczywistą. Smoczyca istniała (dopiero teraz zorientował się, że w to powątpiewał), zostawiała odciski w ziemi i połamane gałęzie, najwidoczniej dokądś zmierzając. Dokąd – tego nie wiedział, snując jedynie milczące przypuszczenia; być może goniła ofiarę albo ciągnęła ją do legowiska, bo chyba przecież nie była ranna – nie wydawało mu się, żeby ktoś mógł okazać się na tyle głupi i odważny, żeby próbować ją zaatakować.
A jednak, pojawiające się dalej ślady krwi wydawały się świadczyć o czymś zupełnie przeciwnym. Zmarszczył brwi, zatrzymując się przed grotą, ledwie powstrzymując się przed podzieleniem się spostrzeżeniami i przypuszczeniami z Benem – milczał jednak, rozglądając się po okolicy i tylko dzięki odruchowi chwytając w locie rzucony mu płaszcz. Zerknął na niego pobieżnie, następnie przenosząc spojrzenie na mężczyznę i wreszcie – na stalowe wnyki. – Psidwakosyny – mruknął pod nosem, coś się w nim zagotowało; miał nadzieję, że kimkolwiek był właściciel ubrania, umierał właśnie w przedłużających się męczarniach.
Zwrócił swoją uwagę ponownie na przeciwogniowy płaszcz, nie decydując się jednak na założenie go na siebie, a jedynie przeszukując kieszenie (jeżeli takowe były). Nie interesowała go tożsamość osobnika, zastanawiał się bardziej, jakimi informacjami dysponował i jakim cudem udało mu się odnaleźć wyspiarkę. Gdy już skończył przeczesywać zawartość ubrania, odrzucił je byle jak na ziemię, dołączając do Jaimiego przy wejściu do groty. Chciał zaproponować, że pójdzie pierwszy, ale nie zdążył – jego towarzysz, rzecz wcale niezaskakująca, już parł do przodu, wciskając się do zaciemnionego wejścia i idąc na ślepo w głąb wyrwy. – Widzisz coś? – zapytał, wchodząc do jaskini za Benjaminem; sam widział tylko jego szerokie plecy i czarne ściany. – Lumos – mruknął, unosząc wyżej różdżkę i oświetlając najbliższe otoczenie, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek co do tego, czego mogli spodziewać się w środku: smug krwi na ścianach, fragmentów ubrań na podłodze, rys po pazurach.
A jednak, pojawiające się dalej ślady krwi wydawały się świadczyć o czymś zupełnie przeciwnym. Zmarszczył brwi, zatrzymując się przed grotą, ledwie powstrzymując się przed podzieleniem się spostrzeżeniami i przypuszczeniami z Benem – milczał jednak, rozglądając się po okolicy i tylko dzięki odruchowi chwytając w locie rzucony mu płaszcz. Zerknął na niego pobieżnie, następnie przenosząc spojrzenie na mężczyznę i wreszcie – na stalowe wnyki. – Psidwakosyny – mruknął pod nosem, coś się w nim zagotowało; miał nadzieję, że kimkolwiek był właściciel ubrania, umierał właśnie w przedłużających się męczarniach.
Zwrócił swoją uwagę ponownie na przeciwogniowy płaszcz, nie decydując się jednak na założenie go na siebie, a jedynie przeszukując kieszenie (jeżeli takowe były). Nie interesowała go tożsamość osobnika, zastanawiał się bardziej, jakimi informacjami dysponował i jakim cudem udało mu się odnaleźć wyspiarkę. Gdy już skończył przeczesywać zawartość ubrania, odrzucił je byle jak na ziemię, dołączając do Jaimiego przy wejściu do groty. Chciał zaproponować, że pójdzie pierwszy, ale nie zdążył – jego towarzysz, rzecz wcale niezaskakująca, już parł do przodu, wciskając się do zaciemnionego wejścia i idąc na ślepo w głąb wyrwy. – Widzisz coś? – zapytał, wchodząc do jaskini za Benjaminem; sam widział tylko jego szerokie plecy i czarne ściany. – Lumos – mruknął, unosząc wyżej różdżkę i oświetlając najbliższe otoczenie, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek co do tego, czego mogli spodziewać się w środku: smug krwi na ścianach, fragmentów ubrań na podłodze, rys po pazurach.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Percival przeszukał płaszcz, nie znalazł w nim jednak nic wartościowego. Benjamin zdecydował się wejść do groty jako pierwszy, przez słaby dopływ światła - nie mógł początkowo dostrzec nic - dopiero, kiedy zaklęcie lumos Notta rozświetliło wejście od groty, mógł zatrzymać się - dosłownie - w pół kroku, ze stopą zawieszoną nad rozstawioną pułapką, którą dostrzegł. Wnyki, podobne jak te na zewnątrz, zastawiały całe wejście do jaskini. Ktoś albo próbował się tu zabarykadować albo - przeciwnie - chciał tutaj coś uwięzić. Ruch Benjamina przykuł uwagę Percivala, który dzięki temu również dostrzegł pułapkę. Obejście jej - nie stawiło dla was problemu. Benjamin w świetle roziskrzonym przez Notta bez trudu dostrzegł również ślady krwi - prowadzące wgłąb podziemnej groty. Korytarz prowadził w dół i zakręcał, usiany był mniejszymi i większymi skałami - za jedną z nich, na zakręcie, chował się mężczyzna, trzymający w rękach zaczarowaną kuszę. Kierował ją na coś, czego - jeszcze - wciąż nie dostrzegaliście, za zakrętem. Powietrze było wilgotne.
I show not your face but your heart's desire
Urokliwe określenie kłusowników, czyhających tutaj na smoki lub inne magiczne stworzenia, nie stworzyły żadnej bariery porozumienia - nawet przy sprzyjających, interpretacyjnych wiatrach, Benjamin nie był w stanie uznać, że psidwakosynem Nott nazywa siebie samego, a jedynie to w jakikolwiek sposób mogłoby rozłożyć nad dzielącą ich przepaścią drobną kładeczkę. Dziurawą. Prowizoryczną. Gotową zawaleniem w każdej sekundzie. Burknął więc tylko coś, co jedynie biegły tłumacz języka trollańskiego mógłby rozszyfrować jako niezwykle wyrafinowane chyba ty, po czym odważnie ruszył w kierunku dziury.
Wąskiej. Przeszedł przez nią bokiem, ale i tak czuł, jak ostrzejsze krawędzie skały zahaczają o jego kurtkę, szarpiąc za włosy. Trudno, nie przejął się tym zbytnio, bardziej frustrowała go absolutna ciemność, w jaką się zapuszczał - nie pomyślał, że własnym ciałem zasłoni jedyne źródło światła, na szczęście jednak w ich duecie to Percival posiadał nieco rozumu, rozświetlając wilgotny półmrok. Wright ruszył śmiało do przodu: a przynajmniej ruszyłby, gdyby nie pułapka, rozłożona tuż przed jego stopami. Ktoś zabezpieczył to wejście, jakiś paskudny, ohydny, parszywy kłusownik - Jaimie ledwie powstrzymał się od kopnięcia wnyk, zamiast tego ostrożnie przeszedł nad nimi, zapamiętując ich ułożenie, i ruszył wgłąb jaskini, z całych sił ściskając w dłoni różdżkę. Pytanie Notta mocno go zirytowało, odchrząknął jednak i wydobył z siebie coś więcej - Krew - mruknął, machając dziwnie ręką w stronę czerwonawych śladów, wyłaniających się z półmroku. Smocza? Ludzka? Nie był w stanie tego stwierdzić, lecz czy widmo można było fizycznie zranić? Zmarszczył czoło, uważnie rozglądając się dookoła, za każdym miniętym zakrętem spodziewając się najgorszego - rozwścieczonego smoka, dziwnego stworzenia lub parszywych kłusowników, urządzających tu sobie jakąś melinę. I...to właśnie jednego z nich ujrzał za następnym załomem - a przynajmniej tak od razu go sklasyfikował, działając jak zwykle bez większego pomyślunku.
- Petrificus Totalus! - warknął, celując różdżką w mężczyznę - mając nadzieję, że uda mu się to zrobić zanim ten wystrzeli do kogokolwiek - lub czegokolwiek - co czaiło się za rogiem. - Co tu robisz, bydlaku? - dodał sekundę potem, ślepy na fakt, że jeśli promień zaklęcia trafi w człowieka, to ten nie udzieli mu rozbudowanej odpowiedzi. Działał jednak instynktownie, chcąc obezwładnić ewentualnego przeciwnika - jednocześnie nasłuchując lub próbując zorientować się w tym, w co lub kogo celował nagle napotkany kusznik.
Wąskiej. Przeszedł przez nią bokiem, ale i tak czuł, jak ostrzejsze krawędzie skały zahaczają o jego kurtkę, szarpiąc za włosy. Trudno, nie przejął się tym zbytnio, bardziej frustrowała go absolutna ciemność, w jaką się zapuszczał - nie pomyślał, że własnym ciałem zasłoni jedyne źródło światła, na szczęście jednak w ich duecie to Percival posiadał nieco rozumu, rozświetlając wilgotny półmrok. Wright ruszył śmiało do przodu: a przynajmniej ruszyłby, gdyby nie pułapka, rozłożona tuż przed jego stopami. Ktoś zabezpieczył to wejście, jakiś paskudny, ohydny, parszywy kłusownik - Jaimie ledwie powstrzymał się od kopnięcia wnyk, zamiast tego ostrożnie przeszedł nad nimi, zapamiętując ich ułożenie, i ruszył wgłąb jaskini, z całych sił ściskając w dłoni różdżkę. Pytanie Notta mocno go zirytowało, odchrząknął jednak i wydobył z siebie coś więcej - Krew - mruknął, machając dziwnie ręką w stronę czerwonawych śladów, wyłaniających się z półmroku. Smocza? Ludzka? Nie był w stanie tego stwierdzić, lecz czy widmo można było fizycznie zranić? Zmarszczył czoło, uważnie rozglądając się dookoła, za każdym miniętym zakrętem spodziewając się najgorszego - rozwścieczonego smoka, dziwnego stworzenia lub parszywych kłusowników, urządzających tu sobie jakąś melinę. I...to właśnie jednego z nich ujrzał za następnym załomem - a przynajmniej tak od razu go sklasyfikował, działając jak zwykle bez większego pomyślunku.
- Petrificus Totalus! - warknął, celując różdżką w mężczyznę - mając nadzieję, że uda mu się to zrobić zanim ten wystrzeli do kogokolwiek - lub czegokolwiek - co czaiło się za rogiem. - Co tu robisz, bydlaku? - dodał sekundę potem, ślepy na fakt, że jeśli promień zaklęcia trafi w człowieka, to ten nie udzieli mu rozbudowanej odpowiedzi. Działał jednak instynktownie, chcąc obezwładnić ewentualnego przeciwnika - jednocześnie nasłuchując lub próbując zorientować się w tym, w co lub kogo celował nagle napotkany kusznik.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nagła zmiana otoczenia – z rozległej przestrzeni na wąski, skalny korytarzyk – nie podobała mu się ani trochę; w ciasnym przejściu czuł się jak w potrzasku, konieczność przeciskania się między ostrymi kamieniami stawiała pod znakiem zapytania skuteczność ewentualnej ewakuacji i po raz pierwszy w życiu nie był stuprocentowo przekonany, że w razie czego może liczyć na Benjamina: wrogość bijąca od Jaimiego zdawała się niemal namacalna, wyczuwalna wyraźnie w każdym burknięciu i każdej sekundzie przeciągającego się milczenia. Zacisnął jednak zęby, uparcie prąc w głąb jaskini i w ślad za Wrightem przestępując nad zastawioną przez kłusowników pułapką. Ich obecność zaczynała go coraz mocniej irytować, sprawiając, że ze złości zaczął mocniej zaciskać palce na różdżce; to była ich wyprawa – jak śmieli się tu pojawić, próbując zniweczyć jedyną i niepowtarzalną okazję na przywrócenie wymarłego tysiąc lat temu gatunku?
Śledząc spojrzeniem ruch ręki towarzysza, skierował wzrok na skropione posoką ściany, mając coraz większą nadzieję, że należała ona do właściciela porzuconego przed wejściem płaszcza – i że na miejscu znajdą jedynie jego pogruchotane szczątki. Niestety; jego oczom po chwili ukazała się przyczajona za skalnym załomem sylwetka, mierząca kuszą w niewidoczny póki co cel. Uniósł różdżkę, gotowy obezwładnić szubrawca, ale zaklęcie Bena dosięgnęło go jako pierwsze; porzucił więc pomysł, zamiast tego wymijając Wrighta i ostrożnie robiąc kilka kroków do przodu, rozglądając się przy tym uważnie na boki, ale przede wszystkim starając się dostrzec to, co próbował upolować nieznajomy czarodziej. Samego mężczyznę póki co zignorował – niech sobie leży i gnije, nie przybył tu dla niego – różdżką jednocześnie oświetlając sobie drogę, jak i trzymając ją w gotowości do odparcia ewentualnego ataku.
| spostrzegawczość
Śledząc spojrzeniem ruch ręki towarzysza, skierował wzrok na skropione posoką ściany, mając coraz większą nadzieję, że należała ona do właściciela porzuconego przed wejściem płaszcza – i że na miejscu znajdą jedynie jego pogruchotane szczątki. Niestety; jego oczom po chwili ukazała się przyczajona za skalnym załomem sylwetka, mierząca kuszą w niewidoczny póki co cel. Uniósł różdżkę, gotowy obezwładnić szubrawca, ale zaklęcie Bena dosięgnęło go jako pierwsze; porzucił więc pomysł, zamiast tego wymijając Wrighta i ostrożnie robiąc kilka kroków do przodu, rozglądając się przy tym uważnie na boki, ale przede wszystkim starając się dostrzec to, co próbował upolować nieznajomy czarodziej. Samego mężczyznę póki co zignorował – niech sobie leży i gnije, nie przybył tu dla niego – różdżką jednocześnie oświetlając sobie drogę, jak i trzymając ją w gotowości do odparcia ewentualnego ataku.
| spostrzegawczość
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Widmowy las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight