Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Pub Siwy Dym
AutorWiadomość
Pub Siwy Dym
Siwy Dym to urokliwy, klimatyczny, całkowicie przesiąknięty magią pub w samym centrum tętniącej wakacyjnym życiem Cliodny. Sławą dorównuje samemu Pubowi pod Trzema Miotłami. Można tu zasiąść przy barku lub przy stolikach i wybrać z bogatej oferty koktajli, win, piw i kawy przyrządzanej na dziesiątki sposobów. Oczywiście barmani nie szczędzą przy tym użycia magii, przez co każde zamówienie ma swój niezwykły charakter - błyszczące drinki przyciągają wzrok, a efekty spożycia niektórych napojów mogą być zaskakujące.
Rozrywkowa specjalność lokalu to szachy dla czarodziejów o mocnej głowie, po zbiciu pionka ma się jedyna w swoim rodzaju okazję wypicia jego alkoholowej zawartości. Popołudniami można przyjść tutaj na kolację, natomiast wieczorem zrelaksować się przed kolejnym dniem wypoczynku.
Latem posiłki i napoje podawane są również w pełnym zieleni ogródku, rutynowo przy muzyce na żywo, do której organizowane są najlepsze dancingi w altance na tyłach ogrodu, trwające często do białego rana.
Rozrywkowa specjalność lokalu to szachy dla czarodziejów o mocnej głowie, po zbiciu pionka ma się jedyna w swoim rodzaju okazję wypicia jego alkoholowej zawartości. Popołudniami można przyjść tutaj na kolację, natomiast wieczorem zrelaksować się przed kolejnym dniem wypoczynku.
Latem posiłki i napoje podawane są również w pełnym zieleni ogródku, rutynowo przy muzyce na żywo, do której organizowane są najlepsze dancingi w altance na tyłach ogrodu, trwające często do białego rana.
Możliwość gry w darta
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:59, w całości zmieniany 3 razy
Śledzenie Allison Avery nie należało do najłatwiejszych zadań.
Albo po prostu Alexander nie był najlepszym szpiegiem świata.
Podążając śladem blondynki trafił na wyspę Cliodna.
Ale to nie na plażę trafił Alexander, tylko do całkiem przyjemnego pubu w sercu wakacyjnej wyspy. Tabliczka nad kominkiem przez który przybył głosiła "Siwy Dym". Młody Selwyn uśmiechnął się smutnie, bowiem znał to miejsce - jednak obecne okoliczności nie zapowiadały się na tyle obiecująco, że zostawią wspomnienia na tyle przyjemne, by dorównać tym już pamiętanym. Bardziej prawdopodobne było, że tylko bardziej rozerwą jego serce. Aż w końcu nawet tych kawałeczków nie da się pozbierać, ponieważ zostanie z nich tylko pył.
Wnętrze przybytku było oświetlone nielicznymi magicznymi lampkami, świecami, a także kilkoma barwnymi wróżkami zamkniętymi w słoikach lub szklanych kulach unoszących się leniwie pod sufitem. Było więc nie do końca ciemno, nie do końca jasno, a półmrokiem nazwać tego nie można było, ponieważ ostatni przymiotnik jaki można było przypisać (nawet połowicznie) do pubu to właśnie "mroczny". Głośna muzyka wypełniała te cztery kąty zapełnione ludźmi, jak na letnią atrakcję turystyczną przystało, choć w niektórych kątach można było znaleźć cichsze miejsce przy bocznym stoliku. W takim właśnie otoczeniu siedziała Allison, ze wzrokiem wbitym w blat, po przeciwnej stronie pubu niż bar i parkiet taneczny, na którym wirowało kilka par. Spojrzał na dziewczynę i jakby zobaczył ją pierwszy raz. W kolorowym, zupełnie innym świetle. Jej twarz, smukłą szyję, blond rozpuszczone włosy i delikatne ręce, które dzierżyły szklankę wypełnioną... właśnie, czym?
Alexander podszedł do baru i zamówił szklaneczkę bourbona, kładąc pieniądze na kontuarze. Gdy barman w widowiskowy (oczywiście przy użyciu magii) sposób realizował jego zamówienie, Selwyn ocenił swoje odbicie w stojącym nieopodal zbiorniku na piwo kremowe. Miał teraz pociągłą twarz, kozią bródkę i długie blond włosy związane w kucyk. Wiedział, że panna Avery raczej nigdy go nie widziała na oczy, ale byłby głupcem gdyby przybył tu w swojej normalnej postaci. Złapał za szklankę wypełnioną bursztynowym trunkiem i poszedł wolno w przeciwną stronę, do stolika okupowanego przez blondynkę. Pokręcił się chwilę nieopodal, przybierając zamyślony i lekko zasmucony wyraz twarzy. W końcu przestał czaić się jak grabie w trawniku i podszedł do Allison.
- Masz coś przeciwko temu, żebym się przysiadł? - zapytał z francuskim akcentem, pochylając się lekko w stronę kobiety.[bylobrzydkobedzieladnie]
Albo po prostu Alexander nie był najlepszym szpiegiem świata.
Podążając śladem blondynki trafił na wyspę Cliodna.
Był już wieczór, słońce całkiem niedawno zaszło za horyzont, choć niebo mieniło się jeszcze barwami czerwieni i pomarańczy - niczym od płonącego gdzieś tam, tuż za rogiem morza ogniska. Dzień na wyspie musiał być gorący i duszny, choć teraz czuć było przyjemny chłód, tak charakterystyczny dla nadmorskich miejscowości po letnich dniach. W powietrzu unosił się zapach ciepłego drewna.
Ale to nie na plażę trafił Alexander, tylko do całkiem przyjemnego pubu w sercu wakacyjnej wyspy. Tabliczka nad kominkiem przez który przybył głosiła "Siwy Dym". Młody Selwyn uśmiechnął się smutnie, bowiem znał to miejsce - jednak obecne okoliczności nie zapowiadały się na tyle obiecująco, że zostawią wspomnienia na tyle przyjemne, by dorównać tym już pamiętanym. Bardziej prawdopodobne było, że tylko bardziej rozerwą jego serce. Aż w końcu nawet tych kawałeczków nie da się pozbierać, ponieważ zostanie z nich tylko pył.
Wnętrze przybytku było oświetlone nielicznymi magicznymi lampkami, świecami, a także kilkoma barwnymi wróżkami zamkniętymi w słoikach lub szklanych kulach unoszących się leniwie pod sufitem. Było więc nie do końca ciemno, nie do końca jasno, a półmrokiem nazwać tego nie można było, ponieważ ostatni przymiotnik jaki można było przypisać (nawet połowicznie) do pubu to właśnie "mroczny". Głośna muzyka wypełniała te cztery kąty zapełnione ludźmi, jak na letnią atrakcję turystyczną przystało, choć w niektórych kątach można było znaleźć cichsze miejsce przy bocznym stoliku. W takim właśnie otoczeniu siedziała Allison, ze wzrokiem wbitym w blat, po przeciwnej stronie pubu niż bar i parkiet taneczny, na którym wirowało kilka par. Spojrzał na dziewczynę i jakby zobaczył ją pierwszy raz. W kolorowym, zupełnie innym świetle. Jej twarz, smukłą szyję, blond rozpuszczone włosy i delikatne ręce, które dzierżyły szklankę wypełnioną... właśnie, czym?
Alexander podszedł do baru i zamówił szklaneczkę bourbona, kładąc pieniądze na kontuarze. Gdy barman w widowiskowy (oczywiście przy użyciu magii) sposób realizował jego zamówienie, Selwyn ocenił swoje odbicie w stojącym nieopodal zbiorniku na piwo kremowe. Miał teraz pociągłą twarz, kozią bródkę i długie blond włosy związane w kucyk. Wiedział, że panna Avery raczej nigdy go nie widziała na oczy, ale byłby głupcem gdyby przybył tu w swojej normalnej postaci. Złapał za szklankę wypełnioną bursztynowym trunkiem i poszedł wolno w przeciwną stronę, do stolika okupowanego przez blondynkę. Pokręcił się chwilę nieopodal, przybierając zamyślony i lekko zasmucony wyraz twarzy. W końcu przestał czaić się jak grabie w trawniku i podszedł do Allison.
- Masz coś przeciwko temu, żebym się przysiadł? - zapytał z francuskim akcentem, pochylając się lekko w stronę kobiety.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 10.08.17 14:57, w całości zmieniany 1 raz
| Po wątku z Samem
Mówili, że mam się oszczędzać. Unikać stresów. Zbytnio nie nadwyrężać. Swój czas pożytkować tylko na relaks i odbudowywanie sił. I najważniejsze - regularnie przyjmować eliksiry. Trauma krwi postępuje szybciej niżeliby powinna – zrzucają to na zmianę miejsca zamieszkania, stres asymilacyjny. Owszem, zmiana pobytu po sześciu długich latach w Gizie jest czymś nowym, do czego organizm potrzebuje przywyknąć. Jednak sądzę, że mściwa zjawa, bliska obecność brata-potwora, próba gwałtu i wieści o zaręczynach wywierają na mnie o wiele większy wpływ niż jakaś tam zmiana kontynentu!
Unikam rezydencji niczym ogni piekielnych. Jestem przerażona myślą, że mogę go tam spotkać ponownie, a wtedy dokończy swoje dzieło. Nie wiem, jak bronić się przed własnymi myślami; przed swą psychiką, która płata mi figle. Jak z nią walczyć, by nie odczuwać tego wszystkiego, by w jakiś magiczny sposób ignorować skutki molestowania. Podświadomie rozcieram nadgarstki, na których nie ma już ani śladu zbyt mocnego dotyku, przynajmniej nie tego widocznego gołym okiem. Doskonale pamiętam każdy siniak, każde złamanie, każde pchnięcie i pociągniecie, które mi zadał. Wrócę do posiadłości późnym wieczorem, gdy wiem, że wróci do siebie lub będzie zajęty naszą matką. Jednak młodej kobiecie nie wypada wałęsać się po zmroku, to przyciąga natrętów. Choćby takich jak ty tutaj. Naprawdę myślisz, że nie widzę jak kręcisz się koło mojego stolika? Odejdź. Chcę zostać sama, mam dość mężczyzn na kolejne kilka lat, choć prawdopodobnie kolejny wejdzie brutalnie z butami w moje życie. Nawet nie pytając o zgodę. Zaręczyny. Czuję się jak w jakimś śnie, zawieszona pomiędzy światami. Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę, za kilka miesięcy spadną na mnie wszystkie obowiązki, które uznawałam za skrajnie odległe. Co najgorsze, mój przyszły właściciel – bo jak inaczej nazwać związek małżeński z przymusu?! – podległy jest mojemu bratu. Nie ma innej opcji, skoro Samael, jakże dobry i troskliwy!, wybrał dla mnie idealnego kandydata. Wiem, że będą próbować mnie zniszczyć kawałek po kawałku, może nawet mój mąż bezceremonialnie ofiaruje mnie temu potworowi? Nie wierzę, że mój związek nie ma ukrytych haczyków, na których zyska nikt inny jak tylko Samael. Pomimo nieprzyjemnego ciężaru zawieszonego gdzieś w okolicy żołądka – to wina uderzenia, czy nadmiernie obciążonej psychiki? - nie potrafię myśleć o horrorze jaki wspólnie mi zgotują; gdybym poświęcała temu zbyt dużo uwagi, prawdopodobnie nie topiłabym smutków w szklance z alkoholem, a w morskich toniach. Nie odrzucam tej opcji, wszakże na plażę nie jest daleko. Udaję, że nie wyczuwam twojej obecności, bezmyślnie wpatrzona w płyn w szklance, migoczący niczym ogień w palenisku. Jednak nie rozumiesz aluzji, czuję jak podchodzisz bliżej, a kiedy się odzywasz nie mam innego wyboru, jak przenieść na ciebie spojrzenie godne udręczonej łani. Pobieżnie taksuję cię krytycznym spojrzeniem, nie jesteś jednym z szlacheckich paniątek, długie włosy nie świadczą o czystym pochodzeniu, choć rożne ewenementy się spotyka w tych szalonych czasach. Półkrwi, a może jakaś szlama? Nieistotne, nie ważne kim jesteś, zamierzam traktować cię tak samo – nie okazując niechęci na twoją obecność, jak i nadmiernie nie obnosząc się ze swoimi przekonaniami. Może właśnie odrobina luzu, porzucenie szlacheckich zasad i manier, to wszystko czego potrzebuję? Co dziwne i w wyrazie twojej twarzy dostrzegam odrobinę smutku, jak więc mogłabym ci odmówić swego grobowego towarzystwa? W momencie tracę gdzieś całą wcześniejszą niechęć, lecz wciąż się nie odzywam, ani nie przedstawiam, to przecież nie moja rola. Po prostu kiwam głową w odpowiedzi na twoje pytanie, przechylając szklankę z pomarańczowym płynem, która wydaje się nie mieć dna; dzisiaj nawet alkohole nie są dla mnie łaskawe – nie pozwalają mi zapomnieć o okrutnym świecie.
Mówili, że mam się oszczędzać. Unikać stresów. Zbytnio nie nadwyrężać. Swój czas pożytkować tylko na relaks i odbudowywanie sił. I najważniejsze - regularnie przyjmować eliksiry. Trauma krwi postępuje szybciej niżeliby powinna – zrzucają to na zmianę miejsca zamieszkania, stres asymilacyjny. Owszem, zmiana pobytu po sześciu długich latach w Gizie jest czymś nowym, do czego organizm potrzebuje przywyknąć. Jednak sądzę, że mściwa zjawa, bliska obecność brata-potwora, próba gwałtu i wieści o zaręczynach wywierają na mnie o wiele większy wpływ niż jakaś tam zmiana kontynentu!
Unikam rezydencji niczym ogni piekielnych. Jestem przerażona myślą, że mogę go tam spotkać ponownie, a wtedy dokończy swoje dzieło. Nie wiem, jak bronić się przed własnymi myślami; przed swą psychiką, która płata mi figle. Jak z nią walczyć, by nie odczuwać tego wszystkiego, by w jakiś magiczny sposób ignorować skutki molestowania. Podświadomie rozcieram nadgarstki, na których nie ma już ani śladu zbyt mocnego dotyku, przynajmniej nie tego widocznego gołym okiem. Doskonale pamiętam każdy siniak, każde złamanie, każde pchnięcie i pociągniecie, które mi zadał. Wrócę do posiadłości późnym wieczorem, gdy wiem, że wróci do siebie lub będzie zajęty naszą matką. Jednak młodej kobiecie nie wypada wałęsać się po zmroku, to przyciąga natrętów. Choćby takich jak ty tutaj. Naprawdę myślisz, że nie widzę jak kręcisz się koło mojego stolika? Odejdź. Chcę zostać sama, mam dość mężczyzn na kolejne kilka lat, choć prawdopodobnie kolejny wejdzie brutalnie z butami w moje życie. Nawet nie pytając o zgodę. Zaręczyny. Czuję się jak w jakimś śnie, zawieszona pomiędzy światami. Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę, za kilka miesięcy spadną na mnie wszystkie obowiązki, które uznawałam za skrajnie odległe. Co najgorsze, mój przyszły właściciel – bo jak inaczej nazwać związek małżeński z przymusu?! – podległy jest mojemu bratu. Nie ma innej opcji, skoro Samael, jakże dobry i troskliwy!, wybrał dla mnie idealnego kandydata. Wiem, że będą próbować mnie zniszczyć kawałek po kawałku, może nawet mój mąż bezceremonialnie ofiaruje mnie temu potworowi? Nie wierzę, że mój związek nie ma ukrytych haczyków, na których zyska nikt inny jak tylko Samael. Pomimo nieprzyjemnego ciężaru zawieszonego gdzieś w okolicy żołądka – to wina uderzenia, czy nadmiernie obciążonej psychiki? - nie potrafię myśleć o horrorze jaki wspólnie mi zgotują; gdybym poświęcała temu zbyt dużo uwagi, prawdopodobnie nie topiłabym smutków w szklance z alkoholem, a w morskich toniach. Nie odrzucam tej opcji, wszakże na plażę nie jest daleko. Udaję, że nie wyczuwam twojej obecności, bezmyślnie wpatrzona w płyn w szklance, migoczący niczym ogień w palenisku. Jednak nie rozumiesz aluzji, czuję jak podchodzisz bliżej, a kiedy się odzywasz nie mam innego wyboru, jak przenieść na ciebie spojrzenie godne udręczonej łani. Pobieżnie taksuję cię krytycznym spojrzeniem, nie jesteś jednym z szlacheckich paniątek, długie włosy nie świadczą o czystym pochodzeniu, choć rożne ewenementy się spotyka w tych szalonych czasach. Półkrwi, a może jakaś szlama? Nieistotne, nie ważne kim jesteś, zamierzam traktować cię tak samo – nie okazując niechęci na twoją obecność, jak i nadmiernie nie obnosząc się ze swoimi przekonaniami. Może właśnie odrobina luzu, porzucenie szlacheckich zasad i manier, to wszystko czego potrzebuję? Co dziwne i w wyrazie twojej twarzy dostrzegam odrobinę smutku, jak więc mogłabym ci odmówić swego grobowego towarzystwa? W momencie tracę gdzieś całą wcześniejszą niechęć, lecz wciąż się nie odzywam, ani nie przedstawiam, to przecież nie moja rola. Po prostu kiwam głową w odpowiedzi na twoje pytanie, przechylając szklankę z pomarańczowym płynem, która wydaje się nie mieć dna; dzisiaj nawet alkohole nie są dla mnie łaskawe – nie pozwalają mi zapomnieć o okrutnym świecie.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Smutek i chłód emanujący z Allison robił jego sercu dokładnie to, czego przecież tak bardzo chciał uniknąć. Był głupi sądząc, że przyjście tu za nią będzie dobrym pomysłem. Poczuł się jakby przebiła zadbanym paznokciem materiał koszuli, skórę, mięśnie, i płuca przez szczeliny między żebrami, odbierając mu oddech, i zaczęła raz po raz drapać to serce, tyle że już nie paznokciem a swoimi problemami. Których na pewno dosyć sporą część stanowiły te zaręczyny.
Myśli te przemknęły przez głowę Alexa w czasie, gdy panna Avery raczyła jego wygląd spojrzeniem swoich oczu. Oczu, które wyglądały niczym u zaszczutego zwierzęcia. Ich widok spowodował kolejne zadrapanie na mięśniu tak istotnym dla jego życia. Ale nie mógł się powstrzymać przed innym spostrzeżeniem - Allison miała właśnie podejść do pierwszego testu, jaki to dla niej przygotował. Wygląd i pochodzenie jego obecnej postaci nie były przypadkowe - musiał dowiedzieć się, jak bardzo jego przyszła żona była zindoktrynowana przez sztywne (i jego zdaniem sztuczne i bezsensowne) podziały społeczeństwa czarodziejów dotyczące czystości krwi. Były to kiedyś jedne z jego własnych przekonań, które życie zweryfikowało już w pierwszym roku edukacji szkolnej najmłodszego z Selwynów. Były momenty gdy on sam wstydził się swojego pochodzenia. Szlachetna krew.
Allison jednak zaskoczyła go - a miała to być pierwsza z niespodzianek, które kobieta miała mu zaserwować. Kiwnięciem głowy kupiła sobie zarówno jego szacunek jak i zirytowanie. Przecież mógł być jakimś psychopatą, gwałcicielem lub innym porypańcem. W przyszłości będzie musiał jej zwrócić na to uwagę. A może uważała swój los za tak beznadziejny, iż gorzej być już nie może?
Właśnie, zaręczyny, pomyślał gorzko siadając na drugim końcu kanapy niż blondynka, kiwając z wdzięcznością głową. Cóż za zabawne... nie, śmieszne słowo! Pozwolił, by na jego twarz wdarł się grymas, w ogóle nie wyreżyserowany, a całkiem naturalny. Zaręczyny. Czy ludzie nie powinni przypadkiem podejmować takich kroków z miłości? A jeżeli o miłości mowa, po co właściwie samo istnienie zaręczyn? Nie było to trochę jak znakowanie ptaków przed obrączkowaniem, byleby tylko ktoś nie wybrał sobie tego już zarezerwowanego? Właśnie tak to wyglądało, jakby byli towarem w sklepie, wystawionym na sprzedaż. Budziło to w nim złość, ręka bezwiednie zacisnęła się na szkle gdy doszło do tego poczucie zdrady. Zdrady tym boleśniejszej, bo popełnionej przez własnego ojca. AAlexandrowi nie śpieszno było na ślubny kobierzec... Co innego może Allison. Jeszcze w tym miesiącu miała osiągnąć wiek dwudziestu czterech lat. Ostatni dzwonek by wyjść za mąż. Może w takim razie oboje byli ofiarami rodzinnych pomówień? Może nie chodziło o jego minimalnie zdrowszą krew, bo nie poszlakowaną tak bardzo jak u pozostałych śladami hodowli kolejnych szlachciców?
Zerknął na siedzącą obok Allison współczującym spojrzeniem. Chyba oboje jesteśmy pionkami w grze twojego brata, pomyślał. Właściwie to zamiast grać pokrzywdzonego przez los mógł nim naprawdę być, jedyną maskę pozostawiając tę, którą musiał ukryć swoje prawdziwe oblicze.
- Mam dziwne wrażenie - zaczął gorzko (czy piękny francuski akcent naprawdę mógł zabrzmieć aż tak gorzko?). - Iż jesteśmy tu z bardzo podobnych powodów.
Wyciągnął w jej stronę rękę.
- Damien Sevigny, półkrwi, zmuszany do poślubienia podstarzałej wdowy by podnieść status rodziny. I by zapomnieć o pewnej mugolskiej dziewczynie, której moi rodzice nie akceptują. Ponieważ tak czy siak to mój ostatni moment by się ożenić.
Alexander zadziwiał czasem sam siebie, jak mimo zupełnie innych okoliczności był w stanie przekazać sedno problemu - czyli w tym wypadku ingerencję ludzi w życie innych. Ach, magia teatru.
Myśli te przemknęły przez głowę Alexa w czasie, gdy panna Avery raczyła jego wygląd spojrzeniem swoich oczu. Oczu, które wyglądały niczym u zaszczutego zwierzęcia. Ich widok spowodował kolejne zadrapanie na mięśniu tak istotnym dla jego życia. Ale nie mógł się powstrzymać przed innym spostrzeżeniem - Allison miała właśnie podejść do pierwszego testu, jaki to dla niej przygotował. Wygląd i pochodzenie jego obecnej postaci nie były przypadkowe - musiał dowiedzieć się, jak bardzo jego przyszła żona była zindoktrynowana przez sztywne (i jego zdaniem sztuczne i bezsensowne) podziały społeczeństwa czarodziejów dotyczące czystości krwi. Były to kiedyś jedne z jego własnych przekonań, które życie zweryfikowało już w pierwszym roku edukacji szkolnej najmłodszego z Selwynów. Były momenty gdy on sam wstydził się swojego pochodzenia. Szlachetna krew.
Allison jednak zaskoczyła go - a miała to być pierwsza z niespodzianek, które kobieta miała mu zaserwować. Kiwnięciem głowy kupiła sobie zarówno jego szacunek jak i zirytowanie. Przecież mógł być jakimś psychopatą, gwałcicielem lub innym porypańcem. W przyszłości będzie musiał jej zwrócić na to uwagę. A może uważała swój los za tak beznadziejny, iż gorzej być już nie może?
Właśnie, zaręczyny, pomyślał gorzko siadając na drugim końcu kanapy niż blondynka, kiwając z wdzięcznością głową. Cóż za zabawne... nie, śmieszne słowo! Pozwolił, by na jego twarz wdarł się grymas, w ogóle nie wyreżyserowany, a całkiem naturalny. Zaręczyny. Czy ludzie nie powinni przypadkiem podejmować takich kroków z miłości? A jeżeli o miłości mowa, po co właściwie samo istnienie zaręczyn? Nie było to trochę jak znakowanie ptaków przed obrączkowaniem, byleby tylko ktoś nie wybrał sobie tego już zarezerwowanego? Właśnie tak to wyglądało, jakby byli towarem w sklepie, wystawionym na sprzedaż. Budziło to w nim złość, ręka bezwiednie zacisnęła się na szkle gdy doszło do tego poczucie zdrady. Zdrady tym boleśniejszej, bo popełnionej przez własnego ojca. AAlexandrowi nie śpieszno było na ślubny kobierzec... Co innego może Allison. Jeszcze w tym miesiącu miała osiągnąć wiek dwudziestu czterech lat. Ostatni dzwonek by wyjść za mąż. Może w takim razie oboje byli ofiarami rodzinnych pomówień? Może nie chodziło o jego minimalnie zdrowszą krew, bo nie poszlakowaną tak bardzo jak u pozostałych śladami hodowli kolejnych szlachciców?
Zerknął na siedzącą obok Allison współczującym spojrzeniem. Chyba oboje jesteśmy pionkami w grze twojego brata, pomyślał. Właściwie to zamiast grać pokrzywdzonego przez los mógł nim naprawdę być, jedyną maskę pozostawiając tę, którą musiał ukryć swoje prawdziwe oblicze.
- Mam dziwne wrażenie - zaczął gorzko (czy piękny francuski akcent naprawdę mógł zabrzmieć aż tak gorzko?). - Iż jesteśmy tu z bardzo podobnych powodów.
Wyciągnął w jej stronę rękę.
- Damien Sevigny, półkrwi, zmuszany do poślubienia podstarzałej wdowy by podnieść status rodziny. I by zapomnieć o pewnej mugolskiej dziewczynie, której moi rodzice nie akceptują. Ponieważ tak czy siak to mój ostatni moment by się ożenić.
Alexander zadziwiał czasem sam siebie, jak mimo zupełnie innych okoliczności był w stanie przekazać sedno problemu - czyli w tym wypadku ingerencję ludzi w życie innych. Ach, magia teatru.
Możesz być jakimś psychopatą, gwałcicielem lub innym porypańcem. Wiem, że pełno kręci się ich po ulicach, lecz miałam z nimi wcześniej kontakt i przetrwałam. Możesz być nawet reporterem, który dręczy szlachciców. Czarownica już się dowiedziała o kolejnej aranżacji i próbuje zebrać opinię? Nawet jeśli, nie zależy mi na dobrym zaprezentowaniu się, poprawnym pokazaniu się w świetle reflektorów. Może kiedy będę szczera, rodziny odwołają zaręczyny? Kilka miesięcy przebywania na języka członków rodów, jak i mniejszej i większej hołoty, byłoby tego warte. Póki co jesteś dla mnie przypadkową osobą, przed którą nie muszę grać, dbać o kurtuazyjne maniery. Potrzebuję się wygadać, inaczej się uduszę. Bezceremonialnie mnie skrępowali. Założyli pętlę na szyję, która z każdym moim ruchem zaciska się coraz bardziej. Nie ważne co postanowię, wszystko to prowadzi do jednego – do triumfu mojego brata. Oczywiście, o Samaelu nie będę ci opowiadać, to jest nasza wstydliwa, rodowa tajemnica, w którą najzwyczajniej nikt by nie uwierzył. Do tego stopnia jesteśmy nienormalni, a teraz do tego szaleństwa za niedługo dołączy kolejna osoba.
Pozwalam ci się przedstawić, nawet ujmuję twoją dłoń, chwilowo grając na twoich zasadach niczym mugolska, nieletnia młódka, która po raz pierwszy wślizgnęła się do pubu. - Alison Avery. Nawet nie wiesz jak bardzo trafiłeś. Nie martw się, podstarzałe wdowy mają to do siebie, że szybko umierają… Ewentualnie zawsze możesz im pomóc. Oczywiście, gdy otrzymasz już dziedzica, w końcu to obowiązek każdej kobiety, czyż nie? – uśmiecham się delikatnie, pozwalając sobie na czarny humor. Usunięcie niewygodnej osoby zawsze stanowi jakieś rozwiązanie, ucieczkę od przymuszonego związku. Czy Selwyn będzie kolejnym celem na liście? Jak daleko będę w stanie się posunąć, gdy wszelkie inne możliwości zawiodą? - Opowiedz mi o niej coś więcej. O twojej mugolce – precyzuję szybko, gdy zajmujesz miejsce naprzeciwko. Normalnie wyśmiałabym twój wybór, lecz teraz prawdziwa miłość wydaje mi się czymś niezwykle rzadkim i egzotycznym, nawet jeśli wybierasz osobę niemagiczną, hańbisz krew własnych rodziców, z której przecież się składasz. Przez to wdowa, którą masz poślubić specjalnie mnie nie interesuje. Chcę poznać dziewczynę, która zawróciła ci w głowie. Może czegoś się od niej nauczę? Dzięki temu, jeszcze przed oficjalnymi zaręczynami, uwiodę jakiegoś szlachcica i wymuszę zmianę planów co do ożenku? To byłoby jakieś wyjście. Jedno z wielu. Kolejne, w którego powodzenie nie wierzę.
Pozwalam ci się przedstawić, nawet ujmuję twoją dłoń, chwilowo grając na twoich zasadach niczym mugolska, nieletnia młódka, która po raz pierwszy wślizgnęła się do pubu. - Alison Avery. Nawet nie wiesz jak bardzo trafiłeś. Nie martw się, podstarzałe wdowy mają to do siebie, że szybko umierają… Ewentualnie zawsze możesz im pomóc. Oczywiście, gdy otrzymasz już dziedzica, w końcu to obowiązek każdej kobiety, czyż nie? – uśmiecham się delikatnie, pozwalając sobie na czarny humor. Usunięcie niewygodnej osoby zawsze stanowi jakieś rozwiązanie, ucieczkę od przymuszonego związku. Czy Selwyn będzie kolejnym celem na liście? Jak daleko będę w stanie się posunąć, gdy wszelkie inne możliwości zawiodą? - Opowiedz mi o niej coś więcej. O twojej mugolce – precyzuję szybko, gdy zajmujesz miejsce naprzeciwko. Normalnie wyśmiałabym twój wybór, lecz teraz prawdziwa miłość wydaje mi się czymś niezwykle rzadkim i egzotycznym, nawet jeśli wybierasz osobę niemagiczną, hańbisz krew własnych rodziców, z której przecież się składasz. Przez to wdowa, którą masz poślubić specjalnie mnie nie interesuje. Chcę poznać dziewczynę, która zawróciła ci w głowie. Może czegoś się od niej nauczę? Dzięki temu, jeszcze przed oficjalnymi zaręczynami, uwiodę jakiegoś szlachcica i wymuszę zmianę planów co do ożenku? To byłoby jakieś wyjście. Jedno z wielu. Kolejne, w którego powodzenie nie wierzę.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na uwagę o dziedzicu wzdrygnął się zauważalnie, jednak uścisnął dłoń Allison i uśmiechnął się z połową serca w tym.
- Ach, nie wspominaj o tym nawet... Allison - jej imię brzmiało dziwnie na jego ustach, niczym coś egzotycznego, zmieszanego oczywiście z bourbonem. - Choć dobrze, że humor się ciebie trzyma. Nawet jeśli jest czarny jak noc - uśmiechnął się z połową serca w tym co robi.
Westchnął, gdy usłyszał jej prośbę, na szczęście było to westchnienie zrezygnowania i pasowało do sytuacji. Alexowi przypomniał się pewien wiersz, na który natknął się podczas jednej z długich, bezsennych nocy spędzonych w mugolskiej bibliotece (wkradnięcie się do niej dla czarodzieja było dziecinnie proste). W sumie, cóż szkodziło trochę się otworzyć? Znał pewną mugolaczkę, nie mugolkę, która to właśnie w pierwszej klasie przypieczętowała to, co zaczęło w nim kiełkować dzięki jego niańce półkrwi. I była jego najlepszą przyjaciółką. Za którą teraz bardzo nagle zatęsknił.
- Dziś rano cały świat kupiłem
Gwiazdy i słońce, morze, las
I serca, lądy i rzek żyły
Ciebie i siebie, przestrzeń, czas... - zaczął melodyjnie recytować i chciał skończyć, ale jeszcze jeden fragment przyszedł mu do głowy. Z tego samego wiersza zresztą. - Chcę czerwień zerwać z kwiatów polnych,
Czerwienią nocy spalić krew,
Jak piersi nieba chcę być wolny,
W chmury się wbić w koronach drzew.
Allison patrzyła się w niego oczyma szeroko otwartymi. Dokładnie, patrzyła się w niego. W tym momencie dawał jej kawałek swojej wrażliwości, będąc ciekawym, jak kobieta go potraktuje.
- Annabelle zmieniła bardzo mój światopogląd. Zmieniła mnie. Nie wiem gdzie teraz bym był, gdyby nie wyciągnęła do mnie ręki, gdy byłem sam. Zagubiony. - Wzrokiem, który nie widział wpatrywał się w ścianę za blondynką. Czy kochał Annabelle? Owszem. Ale zawsze jako zagubiony fragment jego duszy. Lubował ją miłością platoniczną i czystą, piękną w swojej niewinności.
- A ty? Jaki grzech popełniłaś wobec Przeznaczenia, że cię tak pokarało?
Nie był pewien, ale wyraz twarzy panny Avery chyba zatrzymał na chwilę pracę jego serca.
- Ach, nie wspominaj o tym nawet... Allison - jej imię brzmiało dziwnie na jego ustach, niczym coś egzotycznego, zmieszanego oczywiście z bourbonem. - Choć dobrze, że humor się ciebie trzyma. Nawet jeśli jest czarny jak noc - uśmiechnął się z połową serca w tym co robi.
Westchnął, gdy usłyszał jej prośbę, na szczęście było to westchnienie zrezygnowania i pasowało do sytuacji. Alexowi przypomniał się pewien wiersz, na który natknął się podczas jednej z długich, bezsennych nocy spędzonych w mugolskiej bibliotece (wkradnięcie się do niej dla czarodzieja było dziecinnie proste). W sumie, cóż szkodziło trochę się otworzyć? Znał pewną mugolaczkę, nie mugolkę, która to właśnie w pierwszej klasie przypieczętowała to, co zaczęło w nim kiełkować dzięki jego niańce półkrwi. I była jego najlepszą przyjaciółką. Za którą teraz bardzo nagle zatęsknił.
- Dziś rano cały świat kupiłem
Gwiazdy i słońce, morze, las
I serca, lądy i rzek żyły
Ciebie i siebie, przestrzeń, czas... - zaczął melodyjnie recytować i chciał skończyć, ale jeszcze jeden fragment przyszedł mu do głowy. Z tego samego wiersza zresztą. - Chcę czerwień zerwać z kwiatów polnych,
Czerwienią nocy spalić krew,
Jak piersi nieba chcę być wolny,
W chmury się wbić w koronach drzew.
Allison patrzyła się w niego oczyma szeroko otwartymi. Dokładnie, patrzyła się w niego. W tym momencie dawał jej kawałek swojej wrażliwości, będąc ciekawym, jak kobieta go potraktuje.
- Annabelle zmieniła bardzo mój światopogląd. Zmieniła mnie. Nie wiem gdzie teraz bym był, gdyby nie wyciągnęła do mnie ręki, gdy byłem sam. Zagubiony. - Wzrokiem, który nie widział wpatrywał się w ścianę za blondynką. Czy kochał Annabelle? Owszem. Ale zawsze jako zagubiony fragment jego duszy. Lubował ją miłością platoniczną i czystą, piękną w swojej niewinności.
- A ty? Jaki grzech popełniłaś wobec Przeznaczenia, że cię tak pokarało?
Nie był pewien, ale wyraz twarzy panny Avery chyba zatrzymał na chwilę pracę jego serca.
Słucham twojego krótkiego poematu, wpatrzona w ciebie jak w ciekawe, egzotyczne zwierzę. Niczym w wielkie odkrycie. Widocznie ją kochałeś, szczerze, prawdziwie, skoro potrafisz tak o niej mówić. Kiedyś parsknęłabym śmiechem - co nie przystoi pannie z mego domu! - wyśmiała całą naiwną wrażliwość, bo przecież na miłość szkoda czasu. Dziś po prostu ci zazdroszczę, pomimo że te proste, lecz piękne uczucia niosą ze sobą ogrom smutku. - Powinieneś z nią uciec – wyrokuję, po chwili ciszy jaka między nami zapadła. Nigdy nie byłam romantyczna, lecz perspektywa zbliżającego się ślubu namieszała mi w głowie, nagle ważnym stało się to, co kiedyś znajdowało się na samym dole listy priorytetów. – Zostawić za sobą ojca, jego plany. Zamierzasz poświęcić całe życie, gdy możesz zrobić coś dla siebie. Prawdziwa wolność… Nie chciałbyś jej zaznać? – mówię trochę niczym wizjonerka, szczerze przekonana o swoich słowach. A może wiem co nieco? Sześć lat pięknej wolności – i ty powinieneś jej spróbować. Nawet jeśli wiązałoby się to ze sprzeciwem wobec rodziny, porzuceniem luksusów (były takie?), w których się wychowałeś. Za to miałbyś ją przy sobie, zwiedzilibyście razem najróżniejsze zakątki świata. Ta wizja mi się podoba, powinieneś zaryzykować.
Słysząc twoje pytanie, czuję niepohamowaną złość, choć przecież nie jesteś winien tego co mnie spotyka. Odpowiedzialny jest tylko mój brat i ten mężczyzna, który zapragnął mnie na żonę.
- Ja? – wzruszam po chwili ramionami i już mrożące spojrzenie znika – śmieję się z tego pytania. Możesz nie wiedzieć, twój akcent świadczy o tym, że nie pochodzisz stąd, a krew półkrwi – że nie interesowałeś się zbytnio wyższymi sferami, pomimo ambicji ojca, dlatego już wyjaśniam. – Oh… To co każdy szlachcic – urodziłam się. A przez całe dwadzieścia cztery lata życia nie znalazłam nikogo, kto skradłby mi serce. Najwyraźniej mój… Ukochany – tutaj krzywię się odrobinę na samo wspomnienie Samaela – brat stwierdził, że to idealny moment do… reprodukcji – biologiczne podejście do tego mariażu jest najlepszym co mogę zrobić. Po prostu spełnić ich wymogi – rozłożyć nogi dwa razy: raz w noc poślubną oraz drugi - po dziewięciu miesiącach. I błagać o syna, potomka, który może dalej przekazać nazwisko. Dopiero wtedy zaznam spokoju. Oczywiście, to złudne myślenie, wiara naiwnych, chcę wierzyć, że Samael o mnie zapomni – czysta głupota, szczególnie po jego ostatnich zapewnieniach. Mój brat szybko wykastruje mnie z naiwności, przecież już poczynił ku temu odpowiednie kroki.
Jak sądzisz, mój towarzyszu niedoli, może i ja powinnam uciec? Przecież nie będę pierwszą szlachcianką, która zniknie przed samym ślubem.
Słysząc twoje pytanie, czuję niepohamowaną złość, choć przecież nie jesteś winien tego co mnie spotyka. Odpowiedzialny jest tylko mój brat i ten mężczyzna, który zapragnął mnie na żonę.
- Ja? – wzruszam po chwili ramionami i już mrożące spojrzenie znika – śmieję się z tego pytania. Możesz nie wiedzieć, twój akcent świadczy o tym, że nie pochodzisz stąd, a krew półkrwi – że nie interesowałeś się zbytnio wyższymi sferami, pomimo ambicji ojca, dlatego już wyjaśniam. – Oh… To co każdy szlachcic – urodziłam się. A przez całe dwadzieścia cztery lata życia nie znalazłam nikogo, kto skradłby mi serce. Najwyraźniej mój… Ukochany – tutaj krzywię się odrobinę na samo wspomnienie Samaela – brat stwierdził, że to idealny moment do… reprodukcji – biologiczne podejście do tego mariażu jest najlepszym co mogę zrobić. Po prostu spełnić ich wymogi – rozłożyć nogi dwa razy: raz w noc poślubną oraz drugi - po dziewięciu miesiącach. I błagać o syna, potomka, który może dalej przekazać nazwisko. Dopiero wtedy zaznam spokoju. Oczywiście, to złudne myślenie, wiara naiwnych, chcę wierzyć, że Samael o mnie zapomni – czysta głupota, szczególnie po jego ostatnich zapewnieniach. Mój brat szybko wykastruje mnie z naiwności, przecież już poczynił ku temu odpowiednie kroki.
Jak sądzisz, mój towarzyszu niedoli, może i ja powinnam uciec? Przecież nie będę pierwszą szlachcianką, która zniknie przed samym ślubem.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uciec? Tak, ucieczka byłaby wyjściem. Jednak nie z Annabelle, tylko właśnie od Allison. Skąd w tej młodej kobiecie tyle chłodu i niechęci? Gdzie jest źródło tej gorzkiej zgnilizny, która zatruwa jej smak życia? Choć wspomnienie o wolności obudziło w oczach blondynki pewien błysk, mimo że tylko przelotny i zmatowiały przez smutek, ale jednak błysk. Może było jeszcze coś, o co warto zwalczyć. I to z kolei rodziło kolejne pytanie: czy Alexander jest w stanie pokochać swoją żonę?
Tej odpowiedzi nie miał jednak poznać już teraz. Spotkanie w pubie tylko bardziej konfundowało jego emocje. To, jak panna Avery mówi kiedy wspomina o swoim bracie przypomina Alexowi to, jak on sam zareagował na wieść o swoich zaczynach. Wściekłość i bezradność. Ale też zdeterminowane, by coś temu zaradzić. Jednak on i Allison wybrali zupełnie dwie różne drogi do osiągnięcia tego: Selwyn postanowił wybrać metodę bardziej pozytywną, lecz raczej trudniejszą - danie szansy. Allison chyba jednak nie przemknęło to przez głowę. Allison chyba wolała opcję "uciec" zamiast "walczyć". Choć równie dobrze mogła to być opcja nagłej śmierci. Jego nagłej śmierci. Zrozumiał, że kobieta która siedzi naprzeciw niego jest zdolna do wielu rzeczy i nie powinien jej nie doceniać.
Bo to może skończyć się jeszcze gorzej.
Nie rozumiem dlaczego pałasz do mnie taka niechęcią, pomyślał. A już za sekundę miał się dowiedzieć. Samael. Wszechwładny Samael Avery, niczym kukmistrz w swoim teatrzyku lalek pociąga za wszystkie sznurki, a oni skaczą i tańczą jak im zagra. Wspomnienie o reprodukcji tylko bardziej zirytowało Selwyna. Ciekawe co też ona sobie o nim sądzi? Po pierwsze to, że pracował blisko z jej bratem nie czyniło go człowiekiem o identycznych przekonaniach i metodach. Miał na tyle własnego rozumu by czerpać ze studni doświadczeń Samaela tylko to, co uważał za słuszne i prawe. A kompas moralny miał na swoim miejscu. Oraz po drugie, czy Allison naprawdę sądziła, że w wieku dwudziestu lat Alex naprawdę chce się żenić i do tego mieć dzieci?
Zirytowany upił powoli łyk swojego bourbona zanim znów się odezwał.
- Ucieczka nie wchodzi w grę. Zresztą - wzruszył ramionami. - Jeeżeli moja narzeczona ma choć odrobinę serca i rozsądku, spróbuje zawrzeć jakąś umowę ze mną. Dwadzieścia lat różnicy to jednak sporo. - Westchnął przeciągle.
- A co z tobą? Twój narzeczony jest aż taki straszny? - zapytał z pozoru lekkim tonem.
Naprawdę to był ciekaw odpowiedzi na to pytanie. Ale jak mawiają: curiosity killed the cat. Wiedza jaką przyswoi wraz z odpowiedzią blondynki będzie krucjalna dla dalszych losów jego serca.
Tej odpowiedzi nie miał jednak poznać już teraz. Spotkanie w pubie tylko bardziej konfundowało jego emocje. To, jak panna Avery mówi kiedy wspomina o swoim bracie przypomina Alexowi to, jak on sam zareagował na wieść o swoich zaczynach. Wściekłość i bezradność. Ale też zdeterminowane, by coś temu zaradzić. Jednak on i Allison wybrali zupełnie dwie różne drogi do osiągnięcia tego: Selwyn postanowił wybrać metodę bardziej pozytywną, lecz raczej trudniejszą - danie szansy. Allison chyba jednak nie przemknęło to przez głowę. Allison chyba wolała opcję "uciec" zamiast "walczyć". Choć równie dobrze mogła to być opcja nagłej śmierci. Jego nagłej śmierci. Zrozumiał, że kobieta która siedzi naprzeciw niego jest zdolna do wielu rzeczy i nie powinien jej nie doceniać.
Bo to może skończyć się jeszcze gorzej.
Nie rozumiem dlaczego pałasz do mnie taka niechęcią, pomyślał. A już za sekundę miał się dowiedzieć. Samael. Wszechwładny Samael Avery, niczym kukmistrz w swoim teatrzyku lalek pociąga za wszystkie sznurki, a oni skaczą i tańczą jak im zagra. Wspomnienie o reprodukcji tylko bardziej zirytowało Selwyna. Ciekawe co też ona sobie o nim sądzi? Po pierwsze to, że pracował blisko z jej bratem nie czyniło go człowiekiem o identycznych przekonaniach i metodach. Miał na tyle własnego rozumu by czerpać ze studni doświadczeń Samaela tylko to, co uważał za słuszne i prawe. A kompas moralny miał na swoim miejscu. Oraz po drugie, czy Allison naprawdę sądziła, że w wieku dwudziestu lat Alex naprawdę chce się żenić i do tego mieć dzieci?
Zirytowany upił powoli łyk swojego bourbona zanim znów się odezwał.
- Ucieczka nie wchodzi w grę. Zresztą - wzruszył ramionami. - Jeeżeli moja narzeczona ma choć odrobinę serca i rozsądku, spróbuje zawrzeć jakąś umowę ze mną. Dwadzieścia lat różnicy to jednak sporo. - Westchnął przeciągle.
- A co z tobą? Twój narzeczony jest aż taki straszny? - zapytał z pozoru lekkim tonem.
Naprawdę to był ciekaw odpowiedzi na to pytanie. Ale jak mawiają: curiosity killed the cat. Wiedza jaką przyswoi wraz z odpowiedzią blondynki będzie krucjalna dla dalszych losów jego serca.
Tutaj nie ma o co walczyć. W pojedynkę nie jestem w stanie pokonać swojego brata, który jedną ręką i naporem ciała, potrafi odebrać moją zdolność do działania. Ostatnio uświadomił mnie o tym aż nazbyt dobitnie.
Nie chcesz uciekać? Nie chcesz dać sobie szansy? – Kompromisy nie istnieją – odzywam się, zanim gryzę się w język, to niezbyt przemyślane słowa, które zabijają nadzieję, zamiast pocieszać. Lecz czy nieszczere wsparcie jest coś warte? - Jednak życzę powodzenia. Może twoja wdowa okaże się wspaniałą żoną. Nowy związek ponoć rozwija skrzydła – uśmiecham się delikatnie, w najlepszym wypadku tak będzie, z czasem zapomnisz o swojej ukochanej.
Wolałabym, byś o to nie pytał. Pozostawmy ten temat w spokoju, dobrze? Lecz już na to jest już za późno, w mojej głowie rodzi się jedno zasadnicze pytanie - jaki jest mój narzeczony? Co mam ci na to odpowiedzieć, najlepiej prawdę – jeszcze go nie poznałam, jednak wnioskując po jego kontaktach z moim bratem zamiast toastu na własnym weselu, równie dobrze mogę wypić silną truciznę. Przypominam sobie wszystko, co wiem na temat rodu, w który się wżenię. Selwynowie. Ich przywary jednocześnie mogą stanowić zalety… Jaki będzie Alexander? Przechylam zawartość szklanki, w której widać już dno. Gestem ręki przywołuję kelnera, który błyskawicznie przynosi nam butelkę ognistej. Dzięki temu zyskuję chwilę, by przemyśleć odpowiedź, z niezwykłą dokładnością stworzyć obraz swojego narzeczonego w oparciu o klasyczny model członków jego rodu. - To… Młody – wrzucam magicznie zmrożony, kolorowy lód do twojej szklanki – Manipulator – następnie do swojej. - Kłamca – lód zalewam ognistą najpierw u ciebie – genialny aktor – a potem u siebie. Upijam kilka łyków, jakby naprawdę to pomagało. – Który nie brzydzi się konszachtami z moim bratem – wyciągam papierosa z paczki leżącej na stole, którego odpalam krótko pocierając jego czubek wnętrzem dłoni. - A najgorsze… To wciąż dziecko – dziecko, którym łatwo można manipulować. Dziecko, które z odpowiednią motywacją zrobi wszystko, czego zażąda Samael. Wypuszczam smużkę kolorowego dymu, ze zrezygnowaniem pocierając skronie. – Może dlatego nie potrafię go znienawidzić? Nie jest świadom tego, co robi… – spoglądam na ciebie, tylko za pomocą udręczonego spojrzenia szukając wsparcia. Choć przecież nie wiesz, że ślub z Alexandrem jest tylko czubkiem góry lodowej, z którą zderzenie rozkruszy mnie na miliony kawałków, a następnie obróci je w pył.
Nie chcesz uciekać? Nie chcesz dać sobie szansy? – Kompromisy nie istnieją – odzywam się, zanim gryzę się w język, to niezbyt przemyślane słowa, które zabijają nadzieję, zamiast pocieszać. Lecz czy nieszczere wsparcie jest coś warte? - Jednak życzę powodzenia. Może twoja wdowa okaże się wspaniałą żoną. Nowy związek ponoć rozwija skrzydła – uśmiecham się delikatnie, w najlepszym wypadku tak będzie, z czasem zapomnisz o swojej ukochanej.
Wolałabym, byś o to nie pytał. Pozostawmy ten temat w spokoju, dobrze? Lecz już na to jest już za późno, w mojej głowie rodzi się jedno zasadnicze pytanie - jaki jest mój narzeczony? Co mam ci na to odpowiedzieć, najlepiej prawdę – jeszcze go nie poznałam, jednak wnioskując po jego kontaktach z moim bratem zamiast toastu na własnym weselu, równie dobrze mogę wypić silną truciznę. Przypominam sobie wszystko, co wiem na temat rodu, w który się wżenię. Selwynowie. Ich przywary jednocześnie mogą stanowić zalety… Jaki będzie Alexander? Przechylam zawartość szklanki, w której widać już dno. Gestem ręki przywołuję kelnera, który błyskawicznie przynosi nam butelkę ognistej. Dzięki temu zyskuję chwilę, by przemyśleć odpowiedź, z niezwykłą dokładnością stworzyć obraz swojego narzeczonego w oparciu o klasyczny model członków jego rodu. - To… Młody – wrzucam magicznie zmrożony, kolorowy lód do twojej szklanki – Manipulator – następnie do swojej. - Kłamca – lód zalewam ognistą najpierw u ciebie – genialny aktor – a potem u siebie. Upijam kilka łyków, jakby naprawdę to pomagało. – Który nie brzydzi się konszachtami z moim bratem – wyciągam papierosa z paczki leżącej na stole, którego odpalam krótko pocierając jego czubek wnętrzem dłoni. - A najgorsze… To wciąż dziecko – dziecko, którym łatwo można manipulować. Dziecko, które z odpowiednią motywacją zrobi wszystko, czego zażąda Samael. Wypuszczam smużkę kolorowego dymu, ze zrezygnowaniem pocierając skronie. – Może dlatego nie potrafię go znienawidzić? Nie jest świadom tego, co robi… – spoglądam na ciebie, tylko za pomocą udręczonego spojrzenia szukając wsparcia. Choć przecież nie wiesz, że ślub z Alexandrem jest tylko czubkiem góry lodowej, z którą zderzenie rozkruszy mnie na miliony kawałków, a następnie obróci je w pył.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kompromisy nie istnieją.
Niczym policzek wymierzony w twarz.
Dłoń wyprowadzona szerokim łukiem, niczym w spowolnionym tempie. Można zauważyć pracę pojedynczych mięśni i ścięgien. Mamy tu do czynienia z momentem nabierania rozpędu w czasie jednoczesnego pokonywania oporu i niewielkiej siły tarcia stawianego przez fazę w jakiej zachodzi reakcja, czyli w tym wypadku fazę gazową - powietrze. (Pomińmy fakt, że jest to tylko teoretyczne porównanie dziejące się w głowie Alexandra, ponieważ inaczej nie mógł sobie wytłumaczyć, co czynią mu słowa siedzącej naprzeciwko kobiety.) W momencie gdy ciało A (kobieca dłoń) spotyka ciało B (twarz mężczyzny) zachodzi kolejne zjawisko fizyczne: przekazanie energii z ciała A na ciało B. Energia potencjalna zmienia się na energię kinetyczną w miarę wyprowadzania ciosu, by w tym momencie spowodować zamierzony efekt: ból.
Manipulator.
Przecina mięso na piersi.
Choć ostrza chirurgiczne i skalpele należą do najbardziej popularnych i najprostszych narzędzi chirurgicznych, bez odpowiedniego przeszkolenia ich obsługa, użycie i utylizacja mogą stwarzać problemy. Ponadto proces utylizacji jednorazowych ostrzy ze stali nierdzewnej jest dosyć kosztowny. Jest to jednak podstawowe narzędzie w pracy chirurga, a sposób jego działania nie jest skomplikowany. Lekarz wprawnie dociska ostrze do ciała pacjenta, przeprowadzając skalpel wzdłuż narysowanej na ciele linii. Przecięte zostają liczne tkanki, między innymi naczynia układu krwionośnego. Krew wylewa się z rany, brudząc biel materiału.
Kłamca.
Gruchocze kości.
Przy upadkach z wysokości zaraz po złamaniach kręgosłupa i rozbiciach czaszki na liście urazów układu kostnego plasują się złamania kości klatki piersiowej. Żebra oraz mostek, mimo dobrze rozbudowanego systemu chrząstek i ścięgien je łączących, nie zyskują immunitetu na zniszczenia. Złamania zamknięte, złamania otwarte, złamania z przemieszczeniami, złamania z odbryzgami. Biała kość przebijająca zewnętrzne powłoki ludzkie, białe odłamki kości wbite w płuca, białe oblicze człowieka martwego za życia.
By następnie - całkowitym przypadkiem - złapać za wciąż bijące serce i wyrwać je z jeszcze żywego człowieka.
Tylko uparte pulsowanie w głowie i szum krwi w uszach próbowały mu przekazać, że jednak nadal ma serce. Więc umarł tylko emocjonalnie? Szkoda.
Wypił szybko całą szklankę napełnioną przez Allison i dolał sobie ponownie. Gdy wróci do domu będzie musiał pogrążać się w lekturze kilka długich dni z rzędu, by tylko o tym zapomnieć choć na parę chwil. A w Mungu weźmie na siebie tyle obowiązków, ile tylko się da.
Procesy myślowe ustają.
Jego opinia o rodzie Averych nie poprawiła się. Byli... byli jak brudne, wredne, marne, nic nie warte, śmierdzące szlam...
Brzmiało to dla niego jak wyzwanie. Nagle ogarnęła go furia, chora chęć pokazania jej, jakim człowiekiem naprawdę jest Alexander Selwyn.
- Skoro twój brat jest takim złym człowiekiem, który jak widać chce sprawować kontrolę nad wszystkim i wszystkimi... - całą jego silną wolę pochłaniało mówienie spokojnie. Jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło - Nie sądzisz, że nawet jeśli jest świadom co się dzieje, to ten twój brat tak go trzyma, za przeproszeniem, za jaja, że nawet jeśli by próbował ze wszystkich sił to jest to najlepsza opcja? Może kompromisy jednak istnieją?
Niczym policzek wymierzony w twarz.
Dłoń wyprowadzona szerokim łukiem, niczym w spowolnionym tempie. Można zauważyć pracę pojedynczych mięśni i ścięgien. Mamy tu do czynienia z momentem nabierania rozpędu w czasie jednoczesnego pokonywania oporu i niewielkiej siły tarcia stawianego przez fazę w jakiej zachodzi reakcja, czyli w tym wypadku fazę gazową - powietrze. (Pomińmy fakt, że jest to tylko teoretyczne porównanie dziejące się w głowie Alexandra, ponieważ inaczej nie mógł sobie wytłumaczyć, co czynią mu słowa siedzącej naprzeciwko kobiety.) W momencie gdy ciało A (kobieca dłoń) spotyka ciało B (twarz mężczyzny) zachodzi kolejne zjawisko fizyczne: przekazanie energii z ciała A na ciało B. Energia potencjalna zmienia się na energię kinetyczną w miarę wyprowadzania ciosu, by w tym momencie spowodować zamierzony efekt: ból.
Manipulator.
Przecina mięso na piersi.
Choć ostrza chirurgiczne i skalpele należą do najbardziej popularnych i najprostszych narzędzi chirurgicznych, bez odpowiedniego przeszkolenia ich obsługa, użycie i utylizacja mogą stwarzać problemy. Ponadto proces utylizacji jednorazowych ostrzy ze stali nierdzewnej jest dosyć kosztowny. Jest to jednak podstawowe narzędzie w pracy chirurga, a sposób jego działania nie jest skomplikowany. Lekarz wprawnie dociska ostrze do ciała pacjenta, przeprowadzając skalpel wzdłuż narysowanej na ciele linii. Przecięte zostają liczne tkanki, między innymi naczynia układu krwionośnego. Krew wylewa się z rany, brudząc biel materiału.
Kłamca.
Gruchocze kości.
Przy upadkach z wysokości zaraz po złamaniach kręgosłupa i rozbiciach czaszki na liście urazów układu kostnego plasują się złamania kości klatki piersiowej. Żebra oraz mostek, mimo dobrze rozbudowanego systemu chrząstek i ścięgien je łączących, nie zyskują immunitetu na zniszczenia. Złamania zamknięte, złamania otwarte, złamania z przemieszczeniami, złamania z odbryzgami. Biała kość przebijająca zewnętrzne powłoki ludzkie, białe odłamki kości wbite w płuca, białe oblicze człowieka martwego za życia.
By następnie - całkowitym przypadkiem - złapać za wciąż bijące serce i wyrwać je z jeszcze żywego człowieka.
Tylko uparte pulsowanie w głowie i szum krwi w uszach próbowały mu przekazać, że jednak nadal ma serce. Więc umarł tylko emocjonalnie? Szkoda.
Wypił szybko całą szklankę napełnioną przez Allison i dolał sobie ponownie. Gdy wróci do domu będzie musiał pogrążać się w lekturze kilka długich dni z rzędu, by tylko o tym zapomnieć choć na parę chwil. A w Mungu weźmie na siebie tyle obowiązków, ile tylko się da.
Procesy myślowe ustają.
Jego opinia o rodzie Averych nie poprawiła się. Byli... byli jak brudne, wredne, marne, nic nie warte, śmierdzące szlam...
Alexandrze! Nie wstyd ci? Jeżeli chcesz przyjaźnić się ze mną dalej, to nie możesz tak myśleć o mugolakach! Nie wolno oceniać kogoś ze względu na jego pochodzenie! To krzywdzące i niesprawiedliwe. Myślałam, że jesteś mądrzejszy. Myślałam, że jesteś inny.
Słowa Annabelle rozbrzmiały w jego myślach tak, jakby stała właśnie obok niego i krzyczała mu je do ucha. Zaczął myśleć gorączkowo, patrząc się z boleścią w chłodne oczy Allison. Oczy tak chłodne, że zawstydzały wszystkie epoki lodowcowe razem wzięte. A jednocześnie oczy tak smutne, że dusza skrywająca się za ich powierzchnią nie mogła być cała. Jej dusza była jak jego serce. Zrozumiał to, gdy powtarzał w myślach jej słowa: nie potrafi go znienawidzić... nie jest świadom co robi...Brzmiało to dla niego jak wyzwanie. Nagle ogarnęła go furia, chora chęć pokazania jej, jakim człowiekiem naprawdę jest Alexander Selwyn.
- Skoro twój brat jest takim złym człowiekiem, który jak widać chce sprawować kontrolę nad wszystkim i wszystkimi... - całą jego silną wolę pochłaniało mówienie spokojnie. Jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło - Nie sądzisz, że nawet jeśli jest świadom co się dzieje, to ten twój brat tak go trzyma, za przeproszeniem, za jaja, że nawet jeśli by próbował ze wszystkich sił to jest to najlepsza opcja? Może kompromisy jednak istnieją?
Żeby być szczęśliwym, trzeba iść na kompromisy. To jedna z podstawowych myśli osób, które chcą stworzyć zgodne małżeństwo. Inni znów mówią, że to wszystko przychodzi z czasem, nauka tolerancji, a potem wzajemny szacunek. Czego będę mogła się spodziewać po piesku Samaela? Na pewno nie szczęśliwego zakończenia, nawet jeśli miałoby to opierać się na widywaniu się tylko i wyłącznie we wspólnym łożu.
Twoje przyjście tutaj jest genialnym fortelem, możesz poznać mój prawdziwy stosunek do tej farsy. Gdybyś pojawił się jako Alexander Selwyn, być może nawet z kwiatami, przywitałabym cię z chłodną obojętnością, prowadząc niezobowiązującą rozmowę o pogodzie, może nawet pozwoliłabym sobie o zahaczenie o tematy bardziej prywatne – jak skomplementowanie ubioru lub fryzury. O ile masz choć odrobinę stylu i klasy. Oczywiście po usłyszeniu tych jakże wspaniałych wieści wszystko sprawdziłam – twoje pochodzenie, rodowe portrety, kuzynostwo… Co wbiło mi kolejny sztylet w serce – czy naprawdę nie mogłeś podarować mi tej nieprzyjemności? Musiałeś być spokrewniony z jedną z moich przyjaciółek? To ja będę musiała się tłumaczyć przed nią za ciebie, będę przeszkodą wciskającą się pomiędzy wasze rodzinne relacje – kto wie może je popsuję? To ty godząc się na ten związek sprawiłeś, że Elizabeth będzie się temu wszystkiemu przyglądać. A dobrze wiemy, że nie zalicza się do osób biernych i stonowanych.
Problemu nie stanowi sam fakt małżeństwa. Przecież nigdy nie liczyłam na odnalezienie osoby, która zrobi to z innych powodów niż z rozsądku. Takie sytuacje są niezwykle rzadkie, życie takimi marzeniami godne jest młodych panien, dopiero co pobierających edukację w szkołach magii, zaczytujących się bez opamiętania w czarownicy i wzdychających do graczy Quidditcha - oczywiście z tych drużyn, które prowadzą w czołówce. Obowiązek małżeństwa nie byłby taki straszny, gdyby nie Samael, główny prowodyr większości problemów. Oh, jakież życie byłoby beztroskie, gdyby w jakiś sposób pozbyć się jego osoby!
– Nie uważasz, że to cyniczne podejście? Z nami nikt nie pójdzie na kompromisy – szepczę wpatrzona w swoje dłonie, tylko dzięki temu nie dostrzegam twojej miny, jakby dopiero co ktoś wydarł ci serce. – Nawet jeśli jest tak bardzo trzymany przez mojego brata, choć o wiele bardziej wierzę w zmanipulowanie, całkowite wypranie mózgu… – przerywam, nagle spoglądając na ciebie z widocznym oburzeniem. - Czy ty sugerujesz, że mam dać mu szansę? Wybacz, dopiero co się poznaliśmy, lecz to całkowite szaleństwo. Idę z tobą o zakład, że to będzie całkowita katastrofa, a mój mąż będzie takim samym potworem jak mój brat – może jestem już lekko pijana? Może mówię za dużo? Lecz święcie wierzę w swoje słowa, prawie jak niektórzy mugole wierzą w obrazki wiszące na ścianach.
Twoje przyjście tutaj jest genialnym fortelem, możesz poznać mój prawdziwy stosunek do tej farsy. Gdybyś pojawił się jako Alexander Selwyn, być może nawet z kwiatami, przywitałabym cię z chłodną obojętnością, prowadząc niezobowiązującą rozmowę o pogodzie, może nawet pozwoliłabym sobie o zahaczenie o tematy bardziej prywatne – jak skomplementowanie ubioru lub fryzury. O ile masz choć odrobinę stylu i klasy. Oczywiście po usłyszeniu tych jakże wspaniałych wieści wszystko sprawdziłam – twoje pochodzenie, rodowe portrety, kuzynostwo… Co wbiło mi kolejny sztylet w serce – czy naprawdę nie mogłeś podarować mi tej nieprzyjemności? Musiałeś być spokrewniony z jedną z moich przyjaciółek? To ja będę musiała się tłumaczyć przed nią za ciebie, będę przeszkodą wciskającą się pomiędzy wasze rodzinne relacje – kto wie może je popsuję? To ty godząc się na ten związek sprawiłeś, że Elizabeth będzie się temu wszystkiemu przyglądać. A dobrze wiemy, że nie zalicza się do osób biernych i stonowanych.
Problemu nie stanowi sam fakt małżeństwa. Przecież nigdy nie liczyłam na odnalezienie osoby, która zrobi to z innych powodów niż z rozsądku. Takie sytuacje są niezwykle rzadkie, życie takimi marzeniami godne jest młodych panien, dopiero co pobierających edukację w szkołach magii, zaczytujących się bez opamiętania w czarownicy i wzdychających do graczy Quidditcha - oczywiście z tych drużyn, które prowadzą w czołówce. Obowiązek małżeństwa nie byłby taki straszny, gdyby nie Samael, główny prowodyr większości problemów. Oh, jakież życie byłoby beztroskie, gdyby w jakiś sposób pozbyć się jego osoby!
– Nie uważasz, że to cyniczne podejście? Z nami nikt nie pójdzie na kompromisy – szepczę wpatrzona w swoje dłonie, tylko dzięki temu nie dostrzegam twojej miny, jakby dopiero co ktoś wydarł ci serce. – Nawet jeśli jest tak bardzo trzymany przez mojego brata, choć o wiele bardziej wierzę w zmanipulowanie, całkowite wypranie mózgu… – przerywam, nagle spoglądając na ciebie z widocznym oburzeniem. - Czy ty sugerujesz, że mam dać mu szansę? Wybacz, dopiero co się poznaliśmy, lecz to całkowite szaleństwo. Idę z tobą o zakład, że to będzie całkowita katastrofa, a mój mąż będzie takim samym potworem jak mój brat – może jestem już lekko pijana? Może mówię za dużo? Lecz święcie wierzę w swoje słowa, prawie jak niektórzy mugole wierzą w obrazki wiszące na ścianach.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie wiedział tylko dokładnie jakim jego rodzajem.
Mógł to być śmiech obłąkańczy, ponieważ to co ta kobieta wyczyniała z jego głową i sercem sprawiały, że powoli zaczynał sądzić iż sam potrzebuje psychiatry. Ciekawe jakby Avery zareagował znajdując na kozetce własnego stażystę? Choć z drugiej strony, dawanie Samaelowi kolejnych powodów do szantażowania go nie wydawało się być mądrą decyzją. Rozważał także opcję śmiechu przez łzy, ponieważ dostrzegał na jak bardzo przegranej pozycji był. Podejmując zakład mógł on się zakończyć na parę sposobów:
- jego śmiercią;
- zostaniem pantoflarzem, byleby tylko postawić na swoim i pokazać, że kompromisy jednak istnieją (choć poświęcania się jednej ze stron tak właściwie to nie dało się nazwać kompromisem);
- poświęcenie całego życia na walkę z Averym, byleby wygrać zakład (choć to też groziło śmiercią).
Więcej wyjść z tego nie widział, przegranej nie przyjmował do wiadomości. Nie chciał żyć pod jednym dachem z kobietą co najmniej obojętną wobec niego. Nie myśląc już o dzieleniu z nią łóżka. I o chłodzie ewentualnego pożycia, co po przygodach z pewną panną w Beauxbatons było dość przerażającą wizją. Na tę myśl serce ścisnęło mu się boleśnie. Nie, to nie czas by rozdrapywać stare rany.
Ze wszystkich opcji najbardziej kusiła go ta ostatnia.
Pragnienie Alexandra by zostać psychiatrą pojawiło się w tym momencie, gdy skończył pisać list do zmarłej matki w dniu 42. rocznicy jej urodzin. Od dawna zadawał sobie pytanie co by było, gdyby psychiatra którego przysłano im po stracie Lottie nie zbagatelizował objawów poważnej depresji u jego matki - oraz początków zaburzeń osobowości u niego, gdy umarła także i ona. Te trzy miesiące starczyły, by rozwinęła się jego choroba - na szczęście na tyle lekka, by na jej wyleczenie potrzebne byle ledwie cztery lata. Jednak to w tamtym momencie zdecydował, że nie chce by ktokolwiek inny cierpiał z powodu złej opieki psychiatrycznej. Oczywiście nie mógł zastąpić wszystkich psychiatrów świata, ale chciał dokonać tyle dobrego ile tyko było w jego mocy.
Podjął wyzwanie Allison.
- Może i jest to odrobinę cynicznie, ale słyszałem gdzieś, że Francuzi są urodzonymi cynikami - powiedział pół żartem, pół serio.
- I Wybaczam, a także sądzę, że powinnaś dać mu szansę. Po słowie "konszachty" sądzę, że czy brudne czy legalne, pewnie tamtych dwóch łączą jakieś interesy czy relacje służbowe. A to, wierz mi - choć jako szlachcianka zapewne zdajesz sobie z tego sprawę lepiej niż ja - pozwolił sobie na drobny uśmiech. - Iż te relacje wpływają na o wiele więcej niż tylko to, czego wyjściowo mają dotyczyć. Więc... zakład? - zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń.
- Spokojnie, nie jestem żadnym szpiegiem czy reporterem. Ale za to jestem synem dość potężnego jasnowidza.
Było to oczywiście kłamstwo, jednak utkane po to by uspokoić Allison.
Właściwie... to był manipulatorem, kłamcą i świetnym aktorem. Lecz zdecydowanie uważał te cechy za swoje zalety.
Mógł to być śmiech obłąkańczy, ponieważ to co ta kobieta wyczyniała z jego głową i sercem sprawiały, że powoli zaczynał sądzić iż sam potrzebuje psychiatry. Ciekawe jakby Avery zareagował znajdując na kozetce własnego stażystę? Choć z drugiej strony, dawanie Samaelowi kolejnych powodów do szantażowania go nie wydawało się być mądrą decyzją. Rozważał także opcję śmiechu przez łzy, ponieważ dostrzegał na jak bardzo przegranej pozycji był. Podejmując zakład mógł on się zakończyć na parę sposobów:
- jego śmiercią;
- zostaniem pantoflarzem, byleby tylko postawić na swoim i pokazać, że kompromisy jednak istnieją (choć poświęcania się jednej ze stron tak właściwie to nie dało się nazwać kompromisem);
- poświęcenie całego życia na walkę z Averym, byleby wygrać zakład (choć to też groziło śmiercią).
Więcej wyjść z tego nie widział, przegranej nie przyjmował do wiadomości. Nie chciał żyć pod jednym dachem z kobietą co najmniej obojętną wobec niego. Nie myśląc już o dzieleniu z nią łóżka. I o chłodzie ewentualnego pożycia, co po przygodach z pewną panną w Beauxbatons było dość przerażającą wizją. Na tę myśl serce ścisnęło mu się boleśnie. Nie, to nie czas by rozdrapywać stare rany.
Ze wszystkich opcji najbardziej kusiła go ta ostatnia.
Pragnienie Alexandra by zostać psychiatrą pojawiło się w tym momencie, gdy skończył pisać list do zmarłej matki w dniu 42. rocznicy jej urodzin. Od dawna zadawał sobie pytanie co by było, gdyby psychiatra którego przysłano im po stracie Lottie nie zbagatelizował objawów poważnej depresji u jego matki - oraz początków zaburzeń osobowości u niego, gdy umarła także i ona. Te trzy miesiące starczyły, by rozwinęła się jego choroba - na szczęście na tyle lekka, by na jej wyleczenie potrzebne byle ledwie cztery lata. Jednak to w tamtym momencie zdecydował, że nie chce by ktokolwiek inny cierpiał z powodu złej opieki psychiatrycznej. Oczywiście nie mógł zastąpić wszystkich psychiatrów świata, ale chciał dokonać tyle dobrego ile tyko było w jego mocy.
Podjął wyzwanie Allison.
- Może i jest to odrobinę cynicznie, ale słyszałem gdzieś, że Francuzi są urodzonymi cynikami - powiedział pół żartem, pół serio.
- I Wybaczam, a także sądzę, że powinnaś dać mu szansę. Po słowie "konszachty" sądzę, że czy brudne czy legalne, pewnie tamtych dwóch łączą jakieś interesy czy relacje służbowe. A to, wierz mi - choć jako szlachcianka zapewne zdajesz sobie z tego sprawę lepiej niż ja - pozwolił sobie na drobny uśmiech. - Iż te relacje wpływają na o wiele więcej niż tylko to, czego wyjściowo mają dotyczyć. Więc... zakład? - zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń.
- Spokojnie, nie jestem żadnym szpiegiem czy reporterem. Ale za to jestem synem dość potężnego jasnowidza.
Było to oczywiście kłamstwo, jednak utkane po to by uspokoić Allison.
Właściwie... to był manipulatorem, kłamcą i świetnym aktorem. Lecz zdecydowanie uważał te cechy za swoje zalety.
Bawi mnie twój entuzjazm. Nawet w tak parszywej sytuacji, widzisz superlatywy, wierzysz w ludzi. Może to dlatego, że nie poznałeś mojego brata? Chciałabym ci skraść trochę tego podejścia, by zagłuszyć własne, depresyjne myśli. Może pomogłaby zmiana tematu? Pozwoliłabym ci się zagadywać i przez całą noc, wypytała o Francję, o twoją Annabelle i dziesiątki innych tematów, które pewnie byłyby równie zajmujące. Jednak wiem, że nasze przypadkowe spotkanie pomału dobiega ku końcowi.
- Dobrze. Oczekuj mojej sowy z wiadomościami – ujmuję twoją wyciągniętą dłoń. Wydajesz się taki pewny siebie, jakbyś rzeczywiście był przekonany o swojej racji. - O ile ty dasz mi znać, jak poszło z twoją wdową. Może jeszcze rozważysz tę ucieczkę? – dorzucam, jakby przypominając ci, że ty też nie jesteś w lepszym położeniu niż ja.
Cliodna należała do tych wspaniałych miejsc, które dosłownie okupowane są latem. Hotele pękają w szwach, na ulicach widać grupki młodych panienek zmierzających na plażę lub w kierunku magicznego lunaparku, ponoć najlepszego w tej części Anglii, z którego słychać najróżniejsze okrzyki, od tych wesołych po te pełne przerażenia. Nawet wieczorami miasto zaczyna tętnić jeszcze bardziej niż za dnia. Miejsca takie jak Siwy Dym wypełniają się najróżniejszą klientelą. Gdy rozglądam się wokół siebie, dostrzegam tylko kilka wolnych stolików. To znak, że czas wracać. Przebywanie z mężczyzną, choć zaskakująco miłym, nie mogło świadczyć dobrze – podejmować zaczepki w barze, cóż to za desperacja! - Miło było cię poznać, Damienie. Mam nadzieję, że to nie nasze ostatnie spotkanie – daję ci znak, że to czas pożegnania, byś mógł mi służyć odsunięciem krzesła i odpowiednio pożegnał. Wciąż będąc rozbawiona twoim niepoprawnym optymizmem, kieruję swoje kroki do wyjścia, by stamtąd teleportować się pod posiadłość.
|zt
- Dobrze. Oczekuj mojej sowy z wiadomościami – ujmuję twoją wyciągniętą dłoń. Wydajesz się taki pewny siebie, jakbyś rzeczywiście był przekonany o swojej racji. - O ile ty dasz mi znać, jak poszło z twoją wdową. Może jeszcze rozważysz tę ucieczkę? – dorzucam, jakby przypominając ci, że ty też nie jesteś w lepszym położeniu niż ja.
Cliodna należała do tych wspaniałych miejsc, które dosłownie okupowane są latem. Hotele pękają w szwach, na ulicach widać grupki młodych panienek zmierzających na plażę lub w kierunku magicznego lunaparku, ponoć najlepszego w tej części Anglii, z którego słychać najróżniejsze okrzyki, od tych wesołych po te pełne przerażenia. Nawet wieczorami miasto zaczyna tętnić jeszcze bardziej niż za dnia. Miejsca takie jak Siwy Dym wypełniają się najróżniejszą klientelą. Gdy rozglądam się wokół siebie, dostrzegam tylko kilka wolnych stolików. To znak, że czas wracać. Przebywanie z mężczyzną, choć zaskakująco miłym, nie mogło świadczyć dobrze – podejmować zaczepki w barze, cóż to za desperacja! - Miło było cię poznać, Damienie. Mam nadzieję, że to nie nasze ostatnie spotkanie – daję ci znak, że to czas pożegnania, byś mógł mi służyć odsunięciem krzesła i odpowiednio pożegnał. Wciąż będąc rozbawiona twoim niepoprawnym optymizmem, kieruję swoje kroki do wyjścia, by stamtąd teleportować się pod posiadłość.
|zt
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander lubił wyzwania. Natomiast Allison była jak niezbadana wyspa. Wysiadając z łodzi nie wiesz, na co się natkniesz gdy postanowisz ją poznać. Sielskie plaże i krystalicznie czyste źródła czy też podstępne moczary i ruchome piaski? Tak, Alexander zdecydowanie lubił wyzwania. Nieważne, że ta kobieta już zaczęła go niszczyć, że ugodziła dokładnie tam, gdzie tylko jedna osoba wcześniej dałe radę dotrzeć. Odczuwał dysonans: z jednej strony Allison raniła go jak nikt inny, powinien uciec od niej najdalej jak tylko można. Z drugiej jednak napawała go takim współczuciem, że miał ochotę pochwycić ją w ramiona, porwać z dala od Samaela i zaproponować nowy początek. O ułudo, najsłodsza chwilo zapomnienia! Czy był jak ćma krążąca coraz bliżej świecy? Cóż za paradoks - porównać Władcę Ognia do ćmy a Oziębłą Cesarzową do płomienia.
Uśmiechnął się szerzej gdy Allison przypieczętowała zakład. Teraz pozostało mu tylko grać fair, bowiem limit oszustw osiągnął przywołując do życia Damiena. Nie chciał myśleć ile bólu dozna jeszcze z jej ręki, na której teraz składa delikatny pocałunek po tym jak przestrzegając dworskiej etykiety pomógł jej wstać.
- Ciebie również, Allison. I ja także myślę, że nasze drogi jeszcze nie raz się skrzyżują, nie tylko poprzez pocztę. Au revoir.
I patrzył za nią umęczonym spojrzeniem gdy odchodziła. Jednak... mimo wszystko uśmiechał się.
Bowiem gdy była rozbawiona miał wrażenie, że naprawdę mógłby ją pokochać.
|zt
Uśmiechnął się szerzej gdy Allison przypieczętowała zakład. Teraz pozostało mu tylko grać fair, bowiem limit oszustw osiągnął przywołując do życia Damiena. Nie chciał myśleć ile bólu dozna jeszcze z jej ręki, na której teraz składa delikatny pocałunek po tym jak przestrzegając dworskiej etykiety pomógł jej wstać.
- Ciebie również, Allison. I ja także myślę, że nasze drogi jeszcze nie raz się skrzyżują, nie tylko poprzez pocztę. Au revoir.
I patrzył za nią umęczonym spojrzeniem gdy odchodziła. Jednak... mimo wszystko uśmiechał się.
Bowiem gdy była rozbawiona miał wrażenie, że naprawdę mógłby ją pokochać.
|zt
/Przed wątkiem w mieszkaniu/
W ostatnim miesiącu w jej życiu pojawiło się zbyt dużo stresów, aby mogła spokojnie oddychać każdego dnia. Nie miała problemów ze snem- ta akurat przypadłość nigdy ją nie dopadała, ale czuła, że nie ma nad niczym kontroli. Nienawidziła, gdy wydarzenia były zupełnie od niej niezależne, a jedyny sposób by za nimi nadążyć było poddanie się fali nie mając pewności czy się nie utonie. Dlatego potrzebowała chwili wytchnienia, by przypomnieć sobie, że przecież jej życie jest całkiem proste. Może dlatego, że zawsze wiedziała, że może być gorzej bagatelizowała swoje problemy, ale teraz po prostu ich nie miała. Na ten moment, bez patrzenia na przyszłość. Spotkanie z Inarą było taką idealną przypominajką- coś tak zwyczajnego, dobrego i optymistycznego, bo Panna Carrow zawsze potrafiła jej poprawić humor. Ona nie była jak Crouch, który zachowywał się czasem jakby był zmuszony do relacji z nią. Nie, przyjaźń z Inarą była prosta, pozbawiona niewyobrażalnych dramatów i nadmiernej ckliwości- dlatego bardzo ją ceniła. To Elizabeth wybrała miejsce spotkania- Pub Siwy Dym było jednym z jej ulubionych miejsca na imprezowej liście Wielkiej Brytanii. Szczególnie latem miejsce to nabierało uroku, w końcu jak na Fawley’a przystało uwielbiała spędzać czas na świeżym powietrzu, a tym bardziej ogrody. Do tego muzyka na żywo! Tak rzadko serwowana, że stanowiła nie małą przynętę na takie osoby jak Lizzie. Nie pamiętała do końca, ale najprawdopodobniej odwiedziła kiedyś już to miejsce z Carrow, choć imprezowały w tylu miejscach, że ciężko było być pewnym. Usiadła przy jednym z stolików ogródku poprawiając swoją białą sukienkę. Lato dawało się we znaki wszystkimi tylko wieczory dawały chwilę wytchnienia od gorąca. O tej porze ludzie wychodzili z domów i miasta odżywały, choć i tak część mieszkańców wyjechała na wakacje. Sama miałaby nie lada ochotę wybrać się ponownie do Indii albo jakiegoś europejskiego kraju, ale nawet nie miała żadnych planów co do wyprawy. Właśnie tak powinny wyglądać jej myśli na co dzień, takie błahe.
W ostatnim miesiącu w jej życiu pojawiło się zbyt dużo stresów, aby mogła spokojnie oddychać każdego dnia. Nie miała problemów ze snem- ta akurat przypadłość nigdy ją nie dopadała, ale czuła, że nie ma nad niczym kontroli. Nienawidziła, gdy wydarzenia były zupełnie od niej niezależne, a jedyny sposób by za nimi nadążyć było poddanie się fali nie mając pewności czy się nie utonie. Dlatego potrzebowała chwili wytchnienia, by przypomnieć sobie, że przecież jej życie jest całkiem proste. Może dlatego, że zawsze wiedziała, że może być gorzej bagatelizowała swoje problemy, ale teraz po prostu ich nie miała. Na ten moment, bez patrzenia na przyszłość. Spotkanie z Inarą było taką idealną przypominajką- coś tak zwyczajnego, dobrego i optymistycznego, bo Panna Carrow zawsze potrafiła jej poprawić humor. Ona nie była jak Crouch, który zachowywał się czasem jakby był zmuszony do relacji z nią. Nie, przyjaźń z Inarą była prosta, pozbawiona niewyobrażalnych dramatów i nadmiernej ckliwości- dlatego bardzo ją ceniła. To Elizabeth wybrała miejsce spotkania- Pub Siwy Dym było jednym z jej ulubionych miejsca na imprezowej liście Wielkiej Brytanii. Szczególnie latem miejsce to nabierało uroku, w końcu jak na Fawley’a przystało uwielbiała spędzać czas na świeżym powietrzu, a tym bardziej ogrody. Do tego muzyka na żywo! Tak rzadko serwowana, że stanowiła nie małą przynętę na takie osoby jak Lizzie. Nie pamiętała do końca, ale najprawdopodobniej odwiedziła kiedyś już to miejsce z Carrow, choć imprezowały w tylu miejscach, że ciężko było być pewnym. Usiadła przy jednym z stolików ogródku poprawiając swoją białą sukienkę. Lato dawało się we znaki wszystkimi tylko wieczory dawały chwilę wytchnienia od gorąca. O tej porze ludzie wychodzili z domów i miasta odżywały, choć i tak część mieszkańców wyjechała na wakacje. Sama miałaby nie lada ochotę wybrać się ponownie do Indii albo jakiegoś europejskiego kraju, ale nawet nie miała żadnych planów co do wyprawy. Właśnie tak powinny wyglądać jej myśli na co dzień, takie błahe.
Pub Siwy Dym
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk