Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Pub Siwy Dym
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub Siwy Dym
Siwy Dym to urokliwy, klimatyczny, całkowicie przesiąknięty magią pub w samym centrum tętniącej wakacyjnym życiem Cliodny. Sławą dorównuje samemu Pubowi pod Trzema Miotłami. Można tu zasiąść przy barku lub przy stolikach i wybrać z bogatej oferty koktajli, win, piw i kawy przyrządzanej na dziesiątki sposobów. Oczywiście barmani nie szczędzą przy tym użycia magii, przez co każde zamówienie ma swój niezwykły charakter - błyszczące drinki przyciągają wzrok, a efekty spożycia niektórych napojów mogą być zaskakujące.
Rozrywkowa specjalność lokalu to szachy dla czarodziejów o mocnej głowie, po zbiciu pionka ma się jedyna w swoim rodzaju okazję wypicia jego alkoholowej zawartości. Popołudniami można przyjść tutaj na kolację, natomiast wieczorem zrelaksować się przed kolejnym dniem wypoczynku.
Latem posiłki i napoje podawane są również w pełnym zieleni ogródku, rutynowo przy muzyce na żywo, do której organizowane są najlepsze dancingi w altance na tyłach ogrodu, trwające często do białego rana.
Rozrywkowa specjalność lokalu to szachy dla czarodziejów o mocnej głowie, po zbiciu pionka ma się jedyna w swoim rodzaju okazję wypicia jego alkoholowej zawartości. Popołudniami można przyjść tutaj na kolację, natomiast wieczorem zrelaksować się przed kolejnym dniem wypoczynku.
Latem posiłki i napoje podawane są również w pełnym zieleni ogródku, rutynowo przy muzyce na żywo, do której organizowane są najlepsze dancingi w altance na tyłach ogrodu, trwające często do białego rana.
Możliwość gry w darta
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:59, w całości zmieniany 3 razy
Nazwa baru jest adekwatna do tego, co zastaję w środku. Wnętrze jest zadymione, aż szare i ciężkie; przyda się tam trochę koloru, chociaż pykane przeze mnie błękitne chmurki ledwo-ledwo przebijają się przez grubą warstwę dymu. Z fajek, lufek i wszelkiego rodzaju wymyślnych wynalazków sączy się gęsta mgła, a szkło dzwoni do rytmu melodii płynącej ze stojącej w rogu grającej szafy. To chyba jakiś blues, nie rozpoznaję wykonawcy, ale perkusista leci ładnie i aż się dziwię, że tak mało osób wybiera parkiet. Ja nawet jakbym chciał, to popisać się nie mam czym, powalcować do tych rytmów nie powalcuję, a potańcówkowych kroków nikt mi nie pokazywał. Niby istnieje metoda prób i błędów, lecz zanadto się przejmuję wizerunkiem anona, obcego nikt nie bija, ale jak obcy nie umie tańczyć, to dzieje się źle. Wszystkie oczy na mnie, więc grzecznie pasuję i zajmuję się swoim papieroskiem i swoim kufelkiem. Sam, nietrudno mi o barowych przyjaciół, przynajmniej dopóki ktoś nie zwraca się do mnie szlacheckim tytułem. Masz ci babo-placek.
To nie tak, że wszędzie się chodzi incognito, ale wolę nie zwracać na siebie uwagi pić i ewentualnie zgonować w spokoju. Jak widzi się typa plującego swymi wnętrznościami, przechodzi się na drugą stronę, a jak arystokratę - pisze do Czarownicy. Belvina nieświadomie nadaje mi więc tempo i narzuca kontrolę: ostatnie piwko i czas lulu. Właściwie, to również ratuje mnie przed kacem i okropnym samopoczuciem następnego ranka, bo ja, wstyd przyznać, wciąż mam problem z wyczuciem granicy.
-Panno Blythe, to przecież tylko zabawa - zauważam, mrużąc lekko oczy i niedbale odkładając paczkę fajek na drewniany stolik. Mogę się założyć, że gdy do niego wrócę, papieroski wyparują, a opakowanie zostanie, ale niech stracę - lecz nie należę do wyjadaczy, jeśli obawia się panienka sromotnej porażki. Zęby zjadłem na innych... grach - tak jej mówię, przywołując do siebie komplet rzutek. Kij w oko z różdżkami, niech będzie tradycyjnie - jeśli jednak w którymś momencie poczuje się panienka niekomfortowo, proszę się nie krępować i uraczyć mnie wykładem o, na przykład, skutkach podlewania wątroby alkoholem częściej niż w takie urocze wieczory, jak ten - dodaję, a kpiący uśmiech pałęta się po moich wąskich wargach, na których wciąż lśnią ostatnie krople browara - wówczas to mi pójdzie w pięty. Z braku wiedzy i ze strachu - skłaniam lekko głowę, oddając jej te należne honory. Raczej, że nie podłożę rozgrywki, ale gdzie mi tam do czempiona pubowych zabaw? Do tego mam wieczny problem z koordynacją ręka-oko-nadgarstek, więc luz-bluz Belvina, tak bym jej rzekł, gdyby nie obowiązywało mnie coś w rodzaju protokołu. A skoro ona go przestrzega... to też powinienem?
-Ale skoro już gramy, to powinnyśmy grać o coś - stwierdzam niefrasobliwie, oddalając się od tablicy - ja wybrałem dyscyplinę, więc ty wybierz nagrodę - zdaję się na nią, niech tylko wymyśli coś, na co zaświecą mi się oczy. Napinam ramię i rzucam, trzy razy, a drewniane lotki ze świstem wbijają się w planszę.
To nie tak, że wszędzie się chodzi incognito, ale wolę nie zwracać na siebie uwagi pić i ewentualnie zgonować w spokoju. Jak widzi się typa plującego swymi wnętrznościami, przechodzi się na drugą stronę, a jak arystokratę - pisze do Czarownicy. Belvina nieświadomie nadaje mi więc tempo i narzuca kontrolę: ostatnie piwko i czas lulu. Właściwie, to również ratuje mnie przed kacem i okropnym samopoczuciem następnego ranka, bo ja, wstyd przyznać, wciąż mam problem z wyczuciem granicy.
-Panno Blythe, to przecież tylko zabawa - zauważam, mrużąc lekko oczy i niedbale odkładając paczkę fajek na drewniany stolik. Mogę się założyć, że gdy do niego wrócę, papieroski wyparują, a opakowanie zostanie, ale niech stracę - lecz nie należę do wyjadaczy, jeśli obawia się panienka sromotnej porażki. Zęby zjadłem na innych... grach - tak jej mówię, przywołując do siebie komplet rzutek. Kij w oko z różdżkami, niech będzie tradycyjnie - jeśli jednak w którymś momencie poczuje się panienka niekomfortowo, proszę się nie krępować i uraczyć mnie wykładem o, na przykład, skutkach podlewania wątroby alkoholem częściej niż w takie urocze wieczory, jak ten - dodaję, a kpiący uśmiech pałęta się po moich wąskich wargach, na których wciąż lśnią ostatnie krople browara - wówczas to mi pójdzie w pięty. Z braku wiedzy i ze strachu - skłaniam lekko głowę, oddając jej te należne honory. Raczej, że nie podłożę rozgrywki, ale gdzie mi tam do czempiona pubowych zabaw? Do tego mam wieczny problem z koordynacją ręka-oko-nadgarstek, więc luz-bluz Belvina, tak bym jej rzekł, gdyby nie obowiązywało mnie coś w rodzaju protokołu. A skoro ona go przestrzega... to też powinienem?
-Ale skoro już gramy, to powinnyśmy grać o coś - stwierdzam niefrasobliwie, oddalając się od tablicy - ja wybrałem dyscyplinę, więc ty wybierz nagrodę - zdaję się na nią, niech tylko wymyśli coś, na co zaświecą mi się oczy. Napinam ramię i rzucam, trzy razy, a drewniane lotki ze świstem wbijają się w planszę.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41, 69, 2
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 4, 5
#1 'k100' : 41, 69, 2
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 4, 5
Spotykanie pewnych osób poza szpitalem jest zwyczajnie dziwne, ale zobaczenie człowieka pokroju owego lorda w pubie tego rodzaju, to dopiero zaskoczenie. Tak samo, jak obserwowanie Go, gdy jest już pewnie po kilku kolejkach, co jednak wzbudza dodatkową ciekawość, bo wydaje się nieco przyjemniejszy w odbiorze, co działa w jakiś sposób na jego plus. Słysząc zapewnienie, że to jedynie zabawa, odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem.
- Oczywiście – nie będzie się sprzeczała, chociaż kolejne słowa budzą ciekawość.- Innych grach? – uniosła delikatnie brew, obserwując mężczyznę. Wątpiła, aby Francis dał się pociągnąć za język, ale to nieważne. Znając go trochę, sama nie wie, czy chce wiedzieć, cóż za gry miał na myśli.
Pokręciła lekko głową, na wzmiankę o małym wykładzie, który może mu urządzić, aby poprawić własny komfort w nieciekawej sytuacji. To zdecydowanie nie byłby dobry pomysł.
- Jeśli poczuję się niekomfortowo, znajdę lepszy sposób na wytrącenie z ów przewagi pana, niż smętne wykłady o przesadne sięganie po alkohol i skutki tego – wyjaśniła z nutą rozbawienia w głosie, ale i zaczepności. Nie było co się oszukiwać, jej życie kręciło się wokół jednego i bardzo rzadko mogła całkiem się od tego odciąć, ale dzisiaj był właśnie taki dzień, chciała się po prostu dobrze bawić… nawet z Nim i w duchu liczyła, że może tego nie pożałuje.
- O ile to nie problem… proszę mówić mi po imieniu – poprosiła ostrożnie, czując, że mężczyzna nie będzie miał nic przeciwko, aby zerwać z przesadną uprzejmością i nieco naruszyć pewien dystans w znajomości, która dotąd nie wychodziła poza szpital. Nie zniesie, jeśli dalej będzie słyszała określenie panienka lub swoje nazwisko.
Zastanowiła się chwilę nad możliwą nagrodą dla zwycięzcy. Gdyby na miejscu Francisa stał ktoś inny, ktoś konkretny nie zawahała z pomysłem, wiedząc, że nawet jeśli przegra w darta to i tak wyjdzie w tym na plus. Teraz jednak było ciężej. Ograniczało ją wiele rzeczy, a zwłaszcza trzeźwy rozsądek, który stawiał pewne granice, jakich nie powinna przekraczać.
- Niech wygrany sam wybierze sobie nagrodę, bez ograniczeń… niech żąda tego, czego będzie chciał – odparła w końcu. Teraz nie miało to zbytniej mocy, lecz w chwili, gdy któreś z nich zacznie przegrywać, zrobi się ciekawiej i bardziej nerwowo. Prosta rywalizacja, doprawiona do samego końca niewiadomą, czego może chcieć druga strona.
Obserwowała mężczyznę, gdy ten rzucał, osiągając ładną sumkę na start ich gry. Odczekała moment, by zaraz zabrać lotki i samej posłać trzy sztuki w tarczę.
- Oczywiście – nie będzie się sprzeczała, chociaż kolejne słowa budzą ciekawość.- Innych grach? – uniosła delikatnie brew, obserwując mężczyznę. Wątpiła, aby Francis dał się pociągnąć za język, ale to nieważne. Znając go trochę, sama nie wie, czy chce wiedzieć, cóż za gry miał na myśli.
Pokręciła lekko głową, na wzmiankę o małym wykładzie, który może mu urządzić, aby poprawić własny komfort w nieciekawej sytuacji. To zdecydowanie nie byłby dobry pomysł.
- Jeśli poczuję się niekomfortowo, znajdę lepszy sposób na wytrącenie z ów przewagi pana, niż smętne wykłady o przesadne sięganie po alkohol i skutki tego – wyjaśniła z nutą rozbawienia w głosie, ale i zaczepności. Nie było co się oszukiwać, jej życie kręciło się wokół jednego i bardzo rzadko mogła całkiem się od tego odciąć, ale dzisiaj był właśnie taki dzień, chciała się po prostu dobrze bawić… nawet z Nim i w duchu liczyła, że może tego nie pożałuje.
- O ile to nie problem… proszę mówić mi po imieniu – poprosiła ostrożnie, czując, że mężczyzna nie będzie miał nic przeciwko, aby zerwać z przesadną uprzejmością i nieco naruszyć pewien dystans w znajomości, która dotąd nie wychodziła poza szpital. Nie zniesie, jeśli dalej będzie słyszała określenie panienka lub swoje nazwisko.
Zastanowiła się chwilę nad możliwą nagrodą dla zwycięzcy. Gdyby na miejscu Francisa stał ktoś inny, ktoś konkretny nie zawahała z pomysłem, wiedząc, że nawet jeśli przegra w darta to i tak wyjdzie w tym na plus. Teraz jednak było ciężej. Ograniczało ją wiele rzeczy, a zwłaszcza trzeźwy rozsądek, który stawiał pewne granice, jakich nie powinna przekraczać.
- Niech wygrany sam wybierze sobie nagrodę, bez ograniczeń… niech żąda tego, czego będzie chciał – odparła w końcu. Teraz nie miało to zbytniej mocy, lecz w chwili, gdy któreś z nich zacznie przegrywać, zrobi się ciekawiej i bardziej nerwowo. Prosta rywalizacja, doprawiona do samego końca niewiadomą, czego może chcieć druga strona.
Obserwowała mężczyznę, gdy ten rzucał, osiągając ładną sumkę na start ich gry. Odczekała moment, by zaraz zabrać lotki i samej posłać trzy sztuki w tarczę.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 44, 37, 23
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 4, 3
#1 'k100' : 44, 37, 23
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 4, 3
301-117=184
Londyn jest ogromny, sama Anglia, no, siłą rzeczy, jeszcze większa. Prawdopodobieństwo, że wpadnę na kogoś znajomego w gorączkę sobotniej nocy kalkuluję jako nikłe, ale oczywiście kładę tą matmę. Albo ona raczej kładzie mnie, metaforycznie popychając mnie wprost w ramiona (w paszczę?) mojej ulubionej pani uzdrowiciel. Średnio mi idzie stopniowanie opisowe takich znajomości, lecz skoro oboje jesteśmy sami, to do mnie należy pierwszy - i zapewne kurtuazyjny ruch. Bo tak wypada, bo tak... chcę? Oto Belvina pozna historię moich chorób inną niż medyczna, bo skąd niby się te przypadłości biorą, jeśli nie przytargane właśnie z wieczornych wypadów na miasto.
-Innych - przytakuję jej niewinnie, kończąc papieroska i sięgając do kieszeni po gumę do żucia. Trochę mięty nigdy nie zaszkodzi. Wyciągam rękę z paczką w jej stronę, może też zechce zażyć nieco odświeżenia - elegantszych. Takich, w których traci się honor, majątek, a czasem kończyny - opowiadam beztrosko, naturalnie pół żartem, pół serio. To była zresztą jej robota, by składać czupurnych mężczyzn po magicznych pojedynkach oraz zwykłych bójkach wynikłych po wyjątkowo parszywym rozdaniu kart. Są jeszcze inne gry, właściwie, to już prawie teatr, ale o tym mówić nie zamierzam. Jestem przyzwoity. Lub za mało pijany, bo otwierać się przed Belviną, panią uzdrowiciel, mostem, który łączy mnie z tożsamością Franca.
Mam ochotę go spalić.
-Na przykład? - pytam uprzejmie, z czystej ciekawości - czy to przetestowana recepta na namolnych typów? Bez skutków ubocznych? - drążę, nie mogąc pozbyć się medycznej retoryki. Kto z kim przystaje, taki się staje, czy po godzince barowego small-talku wyjdę z tego pubu zawiany, ale i owiany oparami szpitala i opiłkami uzdrowicielskiej wiedzy?
Taaa, chciałbym.
Gdybym tak łatwo przyswajał informacje, pewnie robiłbym w życiu coś ambitniejszego niż prowadzenie burdelu. Nigdy nie gadałem o tym z Ginnie; a co, jeśli ona sądzi, że utknęła? Bo ja, sam już nie wiem. Chyba. Może.
-Jasne. Czy to utrzymuje swoją moc również w twoim gabinecie? - rzucam, samemu nie dodając klauzuli o zdjęciu ze mnie oficjalnej tytulatury. To się rozumie samo przez się, szlachecki tytuł bywa ciężki i niewygodny, zwłaszcza, gdy towarzyszy mu kufel piwa i otoczenie względnie... normalne. Wolałbym, aby nikt nie złapał tu za widły.
-To niemalże prawo niespodzianki. Wchodzę w to - zgadzam się bez wahania i bez pomyślunku, ale wierzę, że nasze życzenia będą ograniczone powagą tej rywalizacji. Co można postawić w grze w rzutki? Nic cenniejszego od mojego kota, którego zresztą za żadne skarby bym nie oddał - pokładasz duże nadzieje w mym rozsądku, Belvino - stwierdzam, bo o ile ja mogę ją o niego podejrzewać, tak ona mnie... nie bardzo. Po jej rzucie przywołuję do siebie rzutki, idzie nam całkiem nieźle, z moją minimalną przewagą, jednakowoż przy tak dynamicznej rozgrywce pierwsze punkty to nie powód do paradowania z wieńcem laurowym na łbie. Zgarniam lotki, odsuwam się od tarczy i buch-bach, rzucam ponownie, raz za razem, zginając i prostując ramię - napijesz się czegoś? - pytam w przerwie między celowaniem do tarczy - musimy iść równo, żeby było sprawiedliwie - przekonuję, no bo jak to grać, gdy jeden z zawodników widzi podwójnie. Ja jeszcze nie, ale ostatecznie, nie miałbym nic przeciwko temu.
Londyn jest ogromny, sama Anglia, no, siłą rzeczy, jeszcze większa. Prawdopodobieństwo, że wpadnę na kogoś znajomego w gorączkę sobotniej nocy kalkuluję jako nikłe, ale oczywiście kładę tą matmę. Albo ona raczej kładzie mnie, metaforycznie popychając mnie wprost w ramiona (w paszczę?) mojej ulubionej pani uzdrowiciel. Średnio mi idzie stopniowanie opisowe takich znajomości, lecz skoro oboje jesteśmy sami, to do mnie należy pierwszy - i zapewne kurtuazyjny ruch. Bo tak wypada, bo tak... chcę? Oto Belvina pozna historię moich chorób inną niż medyczna, bo skąd niby się te przypadłości biorą, jeśli nie przytargane właśnie z wieczornych wypadów na miasto.
-Innych - przytakuję jej niewinnie, kończąc papieroska i sięgając do kieszeni po gumę do żucia. Trochę mięty nigdy nie zaszkodzi. Wyciągam rękę z paczką w jej stronę, może też zechce zażyć nieco odświeżenia - elegantszych. Takich, w których traci się honor, majątek, a czasem kończyny - opowiadam beztrosko, naturalnie pół żartem, pół serio. To była zresztą jej robota, by składać czupurnych mężczyzn po magicznych pojedynkach oraz zwykłych bójkach wynikłych po wyjątkowo parszywym rozdaniu kart. Są jeszcze inne gry, właściwie, to już prawie teatr, ale o tym mówić nie zamierzam. Jestem przyzwoity. Lub za mało pijany, bo otwierać się przed Belviną, panią uzdrowiciel, mostem, który łączy mnie z tożsamością Franca.
Mam ochotę go spalić.
-Na przykład? - pytam uprzejmie, z czystej ciekawości - czy to przetestowana recepta na namolnych typów? Bez skutków ubocznych? - drążę, nie mogąc pozbyć się medycznej retoryki. Kto z kim przystaje, taki się staje, czy po godzince barowego small-talku wyjdę z tego pubu zawiany, ale i owiany oparami szpitala i opiłkami uzdrowicielskiej wiedzy?
Taaa, chciałbym.
Gdybym tak łatwo przyswajał informacje, pewnie robiłbym w życiu coś ambitniejszego niż prowadzenie burdelu. Nigdy nie gadałem o tym z Ginnie; a co, jeśli ona sądzi, że utknęła? Bo ja, sam już nie wiem. Chyba. Może.
-Jasne. Czy to utrzymuje swoją moc również w twoim gabinecie? - rzucam, samemu nie dodając klauzuli o zdjęciu ze mnie oficjalnej tytulatury. To się rozumie samo przez się, szlachecki tytuł bywa ciężki i niewygodny, zwłaszcza, gdy towarzyszy mu kufel piwa i otoczenie względnie... normalne. Wolałbym, aby nikt nie złapał tu za widły.
-To niemalże prawo niespodzianki. Wchodzę w to - zgadzam się bez wahania i bez pomyślunku, ale wierzę, że nasze życzenia będą ograniczone powagą tej rywalizacji. Co można postawić w grze w rzutki? Nic cenniejszego od mojego kota, którego zresztą za żadne skarby bym nie oddał - pokładasz duże nadzieje w mym rozsądku, Belvino - stwierdzam, bo o ile ja mogę ją o niego podejrzewać, tak ona mnie... nie bardzo. Po jej rzucie przywołuję do siebie rzutki, idzie nam całkiem nieźle, z moją minimalną przewagą, jednakowoż przy tak dynamicznej rozgrywce pierwsze punkty to nie powód do paradowania z wieńcem laurowym na łbie. Zgarniam lotki, odsuwam się od tarczy i buch-bach, rzucam ponownie, raz za razem, zginając i prostując ramię - napijesz się czegoś? - pytam w przerwie między celowaniem do tarczy - musimy iść równo, żeby było sprawiedliwie - przekonuję, no bo jak to grać, gdy jeden z zawodników widzi podwójnie. Ja jeszcze nie, ale ostatecznie, nie miałbym nic przeciwko temu.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58, 67, 53
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 2, 2
#1 'k100' : 58, 67, 53
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 2, 2
| 301–114=187
Obserwuje go uważnie, czekając na jakieś wyjaśnienie.
- Interesujące– odparła, naprawdę zaciekawiona co jeszcze kryje się pod tym lakonicznym wyjaśnieniem. Może kiedyś będzie miała okazję nacisnąć nieco na niego, aby powiedział więcej. Dziś jednak nie zamierzała psuć im wieczoru dociekając spraw, które mogła pominąć. Nie dało się ukryć, że miała okazję nie raz składać pewnych odważnych, którzy koniec końców przegrywali pojedynki. Co prawda często robiła to poza murami szpitala, poświęcając im czas wolny, ale najczęściej nie byli to dla niej obcy ludzie, a ci, którzy wkupili się w łaski uzdrowicielki i nie dociekała, co doprowadzało ich do takowego stanu.
Uśmiechnęła się uroczo, gdy teraz to on zaczął dociekać.
- Nie mogę zdradzić, pozwól być temu niespodzianką i może zaryzykuj, jeśli chcesz wiedzieć.- wyjaśniła, nie zamierzając mówić wszystkiego od razu.- Oh, tak… to wielokrotnie testowana recepta na takowych osobników. Całkowicie pozbawiona skutków ubocznych nieprzyjemnych dla mnie, ale nigdy nie obiecuję, że taka również jest dla ofiar – kąciki jej ust uniosły się mocniej, gdy z uroku przeszła do zadziorności. Akceptuje jego medyczne powiązania w tym, co mówi, mogą się tak chwilę pobawić słowami. Niech mu już będzie.
Zastanowiła się nad odpowiedzią, gdy padło kolejne pytanie. Pod wpływem chwili chciała się zgodzić, ale Francis dał się poznać na tyle, żeby zwątpiła. Nie chciała, aby wszedł jej na głowę, gdy naruszą granice uzdrowiciel-pacjent, ale może warto było zaryzykować, skoro już sama go do tego zachęcała wcześniej.
- Tak, również w gabinecie.- potwierdziła, licząc, że tego nie pożałuje. Najwyżej wycofa się z tego, jeśli koniec końców stanie się to uciążliwe dla niej i utrudni pracę. Potrafiła poradzić sobie z pacjentami, nieoszczędzanie jej w czasie stażu oraz później, dało dość doświadczenia, aby miała siłę przebicia wobec pacjentów, którzy naruszali przesadnie relacje. Tutaj jednak ufała Francisowi, że nie wpadnie na taki pomysł. Gdyby swego czasu nie łapał większości świństw i nie rozpinał przed nią za często spodni z tego powodu, pewnie nie miałaby do niego zastrzeżeń.
Uśmiecha się minimalnie, kiedy mężczyzna dał się przekonać na wygraną w postaci niewiadomej. Oczywiście, że liczyła na rozsądek obu stron proporcjonalnie do rozgrywki. Przecież nie zażądają od siebie czegoś niewspółmiernego do gry, nie należało przesadzać, ale zdecydowanie byli w stanie zrobić coś dla siebie w pewnych granicach.
- Naprawdę? – zerka na niego, by zaraz spojrzeć w kierunku tarczy.- Wychodzi na to, że wierzę w ciebie, bardziej niż powinnam – nie przejmuje się tym, co podkreśla lekkim wzruszeniem ramion. Najwyżej pożałuje jeszcze czegoś, trudno.
- Chwilowo podziękuję.- odparła, nie ufając swoim umiejętnością na trzeźwo, a kiedy dorzucić do tego alkohol, mogło być tylko gorzej.- Skoro tak mówisz, niech będzie. Jeśli gramy o wysoką stawkę to niech będzie sprawiedliwie – dopowiedziała z rozbawioną nutą w głosie.
Przejmuje rzutki, kiedy tylko może. Nie zastanawia się długo, posyłając trzy sztuki prosto w tarczę. Póki co nie odbiegała mocno od wyniku mężczyzny, ale była ciekawa jak to będzie dalej.
Obserwuje go uważnie, czekając na jakieś wyjaśnienie.
- Interesujące– odparła, naprawdę zaciekawiona co jeszcze kryje się pod tym lakonicznym wyjaśnieniem. Może kiedyś będzie miała okazję nacisnąć nieco na niego, aby powiedział więcej. Dziś jednak nie zamierzała psuć im wieczoru dociekając spraw, które mogła pominąć. Nie dało się ukryć, że miała okazję nie raz składać pewnych odważnych, którzy koniec końców przegrywali pojedynki. Co prawda często robiła to poza murami szpitala, poświęcając im czas wolny, ale najczęściej nie byli to dla niej obcy ludzie, a ci, którzy wkupili się w łaski uzdrowicielki i nie dociekała, co doprowadzało ich do takowego stanu.
Uśmiechnęła się uroczo, gdy teraz to on zaczął dociekać.
- Nie mogę zdradzić, pozwól być temu niespodzianką i może zaryzykuj, jeśli chcesz wiedzieć.- wyjaśniła, nie zamierzając mówić wszystkiego od razu.- Oh, tak… to wielokrotnie testowana recepta na takowych osobników. Całkowicie pozbawiona skutków ubocznych nieprzyjemnych dla mnie, ale nigdy nie obiecuję, że taka również jest dla ofiar – kąciki jej ust uniosły się mocniej, gdy z uroku przeszła do zadziorności. Akceptuje jego medyczne powiązania w tym, co mówi, mogą się tak chwilę pobawić słowami. Niech mu już będzie.
Zastanowiła się nad odpowiedzią, gdy padło kolejne pytanie. Pod wpływem chwili chciała się zgodzić, ale Francis dał się poznać na tyle, żeby zwątpiła. Nie chciała, aby wszedł jej na głowę, gdy naruszą granice uzdrowiciel-pacjent, ale może warto było zaryzykować, skoro już sama go do tego zachęcała wcześniej.
- Tak, również w gabinecie.- potwierdziła, licząc, że tego nie pożałuje. Najwyżej wycofa się z tego, jeśli koniec końców stanie się to uciążliwe dla niej i utrudni pracę. Potrafiła poradzić sobie z pacjentami, nieoszczędzanie jej w czasie stażu oraz później, dało dość doświadczenia, aby miała siłę przebicia wobec pacjentów, którzy naruszali przesadnie relacje. Tutaj jednak ufała Francisowi, że nie wpadnie na taki pomysł. Gdyby swego czasu nie łapał większości świństw i nie rozpinał przed nią za często spodni z tego powodu, pewnie nie miałaby do niego zastrzeżeń.
Uśmiecha się minimalnie, kiedy mężczyzna dał się przekonać na wygraną w postaci niewiadomej. Oczywiście, że liczyła na rozsądek obu stron proporcjonalnie do rozgrywki. Przecież nie zażądają od siebie czegoś niewspółmiernego do gry, nie należało przesadzać, ale zdecydowanie byli w stanie zrobić coś dla siebie w pewnych granicach.
- Naprawdę? – zerka na niego, by zaraz spojrzeć w kierunku tarczy.- Wychodzi na to, że wierzę w ciebie, bardziej niż powinnam – nie przejmuje się tym, co podkreśla lekkim wzruszeniem ramion. Najwyżej pożałuje jeszcze czegoś, trudno.
- Chwilowo podziękuję.- odparła, nie ufając swoim umiejętnością na trzeźwo, a kiedy dorzucić do tego alkohol, mogło być tylko gorzej.- Skoro tak mówisz, niech będzie. Jeśli gramy o wysoką stawkę to niech będzie sprawiedliwie – dopowiedziała z rozbawioną nutą w głosie.
Przejmuje rzutki, kiedy tylko może. Nie zastanawia się długo, posyłając trzy sztuki prosto w tarczę. Póki co nie odbiegała mocno od wyniku mężczyzny, ale była ciekawa jak to będzie dalej.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42, 71, 50
--------------------------------
#2 'k6' : 2, 5, 3
#1 'k100' : 42, 71, 50
--------------------------------
#2 'k6' : 2, 5, 3
184-75=109
Uśmiecham się uprzejmie, ona wie mało, bo tak właściwie, te moje gry interesujące nie są. A przynajmniej: już nie, skoro w dzieciństwie obserwowałem, jak uprawia je mój ojciec, po czym sam wszedłem w jego buty. I tak się to toczy do zasranej śmierci, jestem skazany na bluesa - choć nie dosłownie, bo jego tańczyć mi nie wypada. No właśnie, trzy sekundy temu pewnie myślałem o czymś innym, ale teraz swobodnie płynę z prądem. Takie gry są niebezpieczne. Wszystkie zakulisowe jeszcze mają realną szansę, aby mnie poruszyć. Te chamskie też, o ileż przyjemniejsze jest napinanie mięśni ramion w zadymionym klubie, od ujeżdżania latającego konia i spuszczania się nad magicznym polo. Jej tego nie powiem, wciąż robię za typa śliskiego, zresztą, to spotkanie i tak przejdzie do historii po kilku głębszych. Jedynym śladem po nim będzie spadek oficjalności w jej gabinecie, a z tym przyjdzie wzrost temperatury. W gołych ścianach Munga zawsze jest mi nieco zimno.
Wzdrygam się, bo szpital. Ona na szczęście nie pachnie ziołowo, szałwia, czystek, mięta - to jeszcze akceptuję, ale od woni pomalowanych na seledynowo i biało korytarzy dostaję wysypki. Zatrzymuję spojrzenie na jej pociągłej twarzy ni słowem nie wcinając się w opowieść o zaradności dużej dziewczynki. Tatuś byłby z niej dumny.
Zaraz jednak sam się nachmurzam: mój tatuś siedzi w mojej głowie zbyt głęboko. Kolejna kwestia do przepracowania w pozycji półleżącej na kozetce. Rodowe szaleństwo daje mi popalić, ale istnieje też opcja, że są to samodzielne zaburzenia i nieprzepracowane problemy.
-Wolałbym się wstrzymać - odpowiadam, puszczając mimo uszu przejście w nieco swobodniejszy dyskurs, w którym odpada końcówka sir - i tak samo, wolałbym tego nie oglądać na innym obiekcie. Bycie kobietą to żaden przywilej, hm? - stwierdzam mrukliwie i właściwie - retorycznie. Nie domagam się potwierdzenia, wiem swoje. Kilka piw jeszcze nie splątało mi myśli ani języka, choć jutrzejszy poranek wyciśnie ze mnie siódme poty. Miałem pracować. Nie, będę pracować, poprawiam się. Żadnej taryfy ulgowej, choćby skrzaty miały za mnie za nogi z łóżka wyciągać i wstawiać wykałaczki, blokując opadające powieki.
-Będę zobowiązany - pozwalam sobie na grzeczne skinienie głową. To odruch, mogę sobie wyjść ze szlachectwa, ale ono ze mnie - nigdy. Przynajmniej w jakimś stopniu, przypuszczalnie i za dwadzieścia lat kręcąc się po tawernach będę się dziwić, dlaczego nie podają tam noża do ryb, chociaż ścielenie łóżka wejdzie mi krew i wcale nie przykry nawyk. Krzywię nieznacznie wargi, obserwując, jak porusza ramieniem i napina ciało. Sukience to nie pasuje, ale to coś jak nowa sztuka, awangardowa. Lubię taką, kicz zresztą też. Malunki stworzone przez niepewną rączkę dwulatka mają dla mnie wartość większą niż sentymentalna, z samego natchnienia można wycisnąć naprawdę wiele.
-Przestań - radzę jej, nie zdejmując tego krzywego uśmieszku - odbije ci się to czkawką. Nie tylko w moim kontekście - gadam jak dziad, co pół życia spędza na truciu i narzekaniu. Według naszych standardów, blisko mi do tego. Stary kawaler, jak mam nie być zgryźliwy, jeśli brak mi połowicy i tak dalej.
-Stawka zależy od nas - przypominam jej, poruszając lewym barkiem. Zaraz moja kolej - zamierzasz żądać niemożliwego? - miałaby prawo. Przejmuję od niej rzutki i raz za razem posyłam je w kierunku tarczy. Póki co żadne z nas nie chybiło, dobra passa nas nie opuszcza.
Uśmiecham się uprzejmie, ona wie mało, bo tak właściwie, te moje gry interesujące nie są. A przynajmniej: już nie, skoro w dzieciństwie obserwowałem, jak uprawia je mój ojciec, po czym sam wszedłem w jego buty. I tak się to toczy do zasranej śmierci, jestem skazany na bluesa - choć nie dosłownie, bo jego tańczyć mi nie wypada. No właśnie, trzy sekundy temu pewnie myślałem o czymś innym, ale teraz swobodnie płynę z prądem. Takie gry są niebezpieczne. Wszystkie zakulisowe jeszcze mają realną szansę, aby mnie poruszyć. Te chamskie też, o ileż przyjemniejsze jest napinanie mięśni ramion w zadymionym klubie, od ujeżdżania latającego konia i spuszczania się nad magicznym polo. Jej tego nie powiem, wciąż robię za typa śliskiego, zresztą, to spotkanie i tak przejdzie do historii po kilku głębszych. Jedynym śladem po nim będzie spadek oficjalności w jej gabinecie, a z tym przyjdzie wzrost temperatury. W gołych ścianach Munga zawsze jest mi nieco zimno.
Wzdrygam się, bo szpital. Ona na szczęście nie pachnie ziołowo, szałwia, czystek, mięta - to jeszcze akceptuję, ale od woni pomalowanych na seledynowo i biało korytarzy dostaję wysypki. Zatrzymuję spojrzenie na jej pociągłej twarzy ni słowem nie wcinając się w opowieść o zaradności dużej dziewczynki. Tatuś byłby z niej dumny.
Zaraz jednak sam się nachmurzam: mój tatuś siedzi w mojej głowie zbyt głęboko. Kolejna kwestia do przepracowania w pozycji półleżącej na kozetce. Rodowe szaleństwo daje mi popalić, ale istnieje też opcja, że są to samodzielne zaburzenia i nieprzepracowane problemy.
-Wolałbym się wstrzymać - odpowiadam, puszczając mimo uszu przejście w nieco swobodniejszy dyskurs, w którym odpada końcówka sir - i tak samo, wolałbym tego nie oglądać na innym obiekcie. Bycie kobietą to żaden przywilej, hm? - stwierdzam mrukliwie i właściwie - retorycznie. Nie domagam się potwierdzenia, wiem swoje. Kilka piw jeszcze nie splątało mi myśli ani języka, choć jutrzejszy poranek wyciśnie ze mnie siódme poty. Miałem pracować. Nie, będę pracować, poprawiam się. Żadnej taryfy ulgowej, choćby skrzaty miały za mnie za nogi z łóżka wyciągać i wstawiać wykałaczki, blokując opadające powieki.
-Będę zobowiązany - pozwalam sobie na grzeczne skinienie głową. To odruch, mogę sobie wyjść ze szlachectwa, ale ono ze mnie - nigdy. Przynajmniej w jakimś stopniu, przypuszczalnie i za dwadzieścia lat kręcąc się po tawernach będę się dziwić, dlaczego nie podają tam noża do ryb, chociaż ścielenie łóżka wejdzie mi krew i wcale nie przykry nawyk. Krzywię nieznacznie wargi, obserwując, jak porusza ramieniem i napina ciało. Sukience to nie pasuje, ale to coś jak nowa sztuka, awangardowa. Lubię taką, kicz zresztą też. Malunki stworzone przez niepewną rączkę dwulatka mają dla mnie wartość większą niż sentymentalna, z samego natchnienia można wycisnąć naprawdę wiele.
-Przestań - radzę jej, nie zdejmując tego krzywego uśmieszku - odbije ci się to czkawką. Nie tylko w moim kontekście - gadam jak dziad, co pół życia spędza na truciu i narzekaniu. Według naszych standardów, blisko mi do tego. Stary kawaler, jak mam nie być zgryźliwy, jeśli brak mi połowicy i tak dalej.
-Stawka zależy od nas - przypominam jej, poruszając lewym barkiem. Zaraz moja kolej - zamierzasz żądać niemożliwego? - miałaby prawo. Przejmuję od niej rzutki i raz za razem posyłam je w kierunku tarczy. Póki co żadne z nas nie chybiło, dobra passa nas nie opuszcza.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82, 12, 33
--------------------------------
#2 'k6' : 2, 1, 3
#1 'k100' : 82, 12, 33
--------------------------------
#2 'k6' : 2, 1, 3
| 187–72=115
Fakt. Nie wiedziała, co kryje się pod zajmującymi mężczyznę grami, nie znała go tak naprawdę, ale nie uważała, że ten stan rzeczy powinien się zmienić lub chociaż mógłby. Nie przepadała za towarzystwem arystokratów, obojętnie czy chodziło o przedstawicieli angielskiej szlachty, czy dawniej jeszcze francuskiej. Byli tak samo uciążliwi, postrzegając świat nieco inaczej i często nie potrafiąc spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. Nie winiła ich za to, kwestia urodzenia mocno definiowała dalsze życie, tworząc ograniczenia proporcjonalne do codzienności i tak samo przedstawiając rozrywki. Mając świadomość, czym zajmuje się Francis, jaki biznes znalazł się pod jego opieką, najpewniej nie spojrzałaby na niego przychylniej, nie poprawiła swej opinii o nim. Stąd poznawanie się lepiej, było ryzykownym działaniem i świadomie odpuszczała, wycofując się z tematu, mimo wcześniejszego zainteresowania. Miejscem pracy i samym zawodem nieprzesiąkła na szczęście nigdy na tyle, aby ów nieprzyjemna woń szpitala pozostawała z nią na dłużej. Rozumiała niechęć względem św. Munga, mało kto podchodził neutralnie do tej placówki, jeśli musiał pojawiać się tam częściej niż wypada, a wiązała się z tym choroba, groźniejsza lub nie.
Spojrzała na niego odrobinę uważniej, ukrywając za lekkim uśmiechem, bardziej wyraziste emocje, które wzbudził swoimi słowami.- Twój wybór.- odparła, gdy było jej to w sumie na rękę. Dociekanie pewnych tematów, nie było potrzebne, zwłaszcza jeśli dzisiejsze spotkanie miało być najpewniej pierwszym i ostatnim, do jakiego dojdzie poza murami szpitala. Nie sądziła, aby jeszcze mieli na siebie wpaść, zwłaszcza gdy miejsca tak oddalone od stolicy nie były przez nią często odwiedzane. Jeśli Lestrange w takich gustował, szanse stawały się znikome i tak było lepiej. Retoryczne pytanie, jakie zawisło w powietrzu, skomentowała jedynie bardziej przewrotnym, może trochę tajemniczym uśmiechem. Świat dawał więcej możliwości i przywilejów mężczyzną, lecz bycie kobietą, a do tego świadomą swojej przewagi w pewnych kwestiach, pozwalało osiągać cele.
W ten dziwny sposób czuła jego spojrzenie, gdy posyłała trzy rzutki w cel. Nie zdekoncentrowało jej to, nawet jeśli wątpiła, aby taki był cel mężczyzny. Nie obserwował nachalnie, denerwująco i prowokująco do reakcji, stąd zwyczajnie ignorowała to, skupiając się na tarczy. Obawiała się, że gra będzie szła gorzej, a o dziwo było wyrównanie.
- Być może.- odparła, przenosząc ciemne tęczówki na arystokratę.- Ale to nie zmienia faktu, że czasami warto ryzykować.- dodała, nie planując wcale przestać. Gdyby odpuszczała za każdym razem, zawsze dając wydźwięk rozsądkowi, najpewniej nie spotkaliby się nigdy w szpitalu. Wiara w ludzi i samą siebie, czasami jej się opłacała, równie często tak, jak ostrzegał mężczyzna… odbijała czkawką.
- Jeszcze nie wiem.- póki co musiała wygrać, a później zacznie się zastanawiać co dalej i czego zażąda jako zwycięzca.
Obserwowała w ciszy trzy rzuty mężczyzny, licząc, że przewaga niespodziewanie nie będzie na jego korzyść. Mimo wszystko nie chciała ponieść porażki, gdy ta zwykle smakowała gorzko. Ponownie zabrała rzutki, spoglądając krótko na swego przeciwnika, zamierzając o coś zapytać, ale odpuściła i zamiast tego posłała wszystkie rzutki w tarczę.
Fakt. Nie wiedziała, co kryje się pod zajmującymi mężczyznę grami, nie znała go tak naprawdę, ale nie uważała, że ten stan rzeczy powinien się zmienić lub chociaż mógłby. Nie przepadała za towarzystwem arystokratów, obojętnie czy chodziło o przedstawicieli angielskiej szlachty, czy dawniej jeszcze francuskiej. Byli tak samo uciążliwi, postrzegając świat nieco inaczej i często nie potrafiąc spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. Nie winiła ich za to, kwestia urodzenia mocno definiowała dalsze życie, tworząc ograniczenia proporcjonalne do codzienności i tak samo przedstawiając rozrywki. Mając świadomość, czym zajmuje się Francis, jaki biznes znalazł się pod jego opieką, najpewniej nie spojrzałaby na niego przychylniej, nie poprawiła swej opinii o nim. Stąd poznawanie się lepiej, było ryzykownym działaniem i świadomie odpuszczała, wycofując się z tematu, mimo wcześniejszego zainteresowania. Miejscem pracy i samym zawodem nieprzesiąkła na szczęście nigdy na tyle, aby ów nieprzyjemna woń szpitala pozostawała z nią na dłużej. Rozumiała niechęć względem św. Munga, mało kto podchodził neutralnie do tej placówki, jeśli musiał pojawiać się tam częściej niż wypada, a wiązała się z tym choroba, groźniejsza lub nie.
Spojrzała na niego odrobinę uważniej, ukrywając za lekkim uśmiechem, bardziej wyraziste emocje, które wzbudził swoimi słowami.- Twój wybór.- odparła, gdy było jej to w sumie na rękę. Dociekanie pewnych tematów, nie było potrzebne, zwłaszcza jeśli dzisiejsze spotkanie miało być najpewniej pierwszym i ostatnim, do jakiego dojdzie poza murami szpitala. Nie sądziła, aby jeszcze mieli na siebie wpaść, zwłaszcza gdy miejsca tak oddalone od stolicy nie były przez nią często odwiedzane. Jeśli Lestrange w takich gustował, szanse stawały się znikome i tak było lepiej. Retoryczne pytanie, jakie zawisło w powietrzu, skomentowała jedynie bardziej przewrotnym, może trochę tajemniczym uśmiechem. Świat dawał więcej możliwości i przywilejów mężczyzną, lecz bycie kobietą, a do tego świadomą swojej przewagi w pewnych kwestiach, pozwalało osiągać cele.
W ten dziwny sposób czuła jego spojrzenie, gdy posyłała trzy rzutki w cel. Nie zdekoncentrowało jej to, nawet jeśli wątpiła, aby taki był cel mężczyzny. Nie obserwował nachalnie, denerwująco i prowokująco do reakcji, stąd zwyczajnie ignorowała to, skupiając się na tarczy. Obawiała się, że gra będzie szła gorzej, a o dziwo było wyrównanie.
- Być może.- odparła, przenosząc ciemne tęczówki na arystokratę.- Ale to nie zmienia faktu, że czasami warto ryzykować.- dodała, nie planując wcale przestać. Gdyby odpuszczała za każdym razem, zawsze dając wydźwięk rozsądkowi, najpewniej nie spotkaliby się nigdy w szpitalu. Wiara w ludzi i samą siebie, czasami jej się opłacała, równie często tak, jak ostrzegał mężczyzna… odbijała czkawką.
- Jeszcze nie wiem.- póki co musiała wygrać, a później zacznie się zastanawiać co dalej i czego zażąda jako zwycięzca.
Obserwowała w ciszy trzy rzuty mężczyzny, licząc, że przewaga niespodziewanie nie będzie na jego korzyść. Mimo wszystko nie chciała ponieść porażki, gdy ta zwykle smakowała gorzko. Ponownie zabrała rzutki, spoglądając krótko na swego przeciwnika, zamierzając o coś zapytać, ale odpuściła i zamiast tego posłała wszystkie rzutki w tarczę.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78, 49, 100
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 6, 5
#1 'k100' : 78, 49, 100
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 6, 5
To, co lubię w sobie, to zdolność do konwersacji z właściwie każdym. Czasami się zatnę, zawstydzę itepe, ale gdy już zacznę (mówić), wewnętrzne hamulce puszczają i płynę z prądem. Z ciotką Brunhildą pogawędzę, z delegatem francuskiego Ministerstwa Magii również pogadam, nawet dla zapchlonego kundla z portowego podwórza znajdę trzy słowa, choć ni w ząb nie rozumiem ichniejszego szczekania. Normalnie unikałbym znajomej twarzy - aż nadto - ale ze względów grzecznościowych oraz pobudek prostszych - oscylujących głównie wokół mojej skromnej osoby - korzystam ze swego wygadania. Nie lubię bawić się sam, nie lubię w ogóle być sam. Komfort posiadania własnej sypialni już mi zbrzydł, po dworze się plączę i szukam (zaczepki?) towarzystwa, nawet własnego ojca, którego zazwyczaj unikam jak ognia.
Nie, że się go boję - po prostu dzieli nas znacznie więcej, niż łączy.
Belvina umili mi ten wieczór, przeoraliśmy już grunt podczas badań, zna mnie więc dobrze - co prawda bardziej anatomicznie, ale to żadna przeszkoda - byśmy spędzili przyjemne kilka godzin. Prywatnie, bo, mówiąc na ty, a to jest siedmiomilowy krok w przód. Możliwe, że później z wywieszonymi językami będziemy się cofać, lecz noc należy do nas. Z racji, że już wcześniej zdążyłem się wstawić, humor mi dopisuje i no, po prostu mam czas.
To chyba najlepsze, co się dostaje z racji bycia arystokratą.
Decyzyjność zepchnięta na moją stronę to też nie żadna nowość, ale dobrze. Uśmiecham się do niej uprzejmie - liczę, że nie chowamy urazy - a przy tym zauważam, że sukienka dość nieskromnie jej się podwinęła. Ahhh, barowe ćmy zleciały się już kilka stolików za nią, a rzecz przedstawia się dość drażliwie.
-Przepraszam, jeśli pozwolisz - zaczynam, pruderia sto procent, bo choć umiem mówić brzydko, umiem też ładnie. Przesuwam się obok niej, odkładam kufel piwa na stolik i przy okazji dyskretnie szepczę, żeby poprawiła tą suknię. Moich plam na koszuli chyba nie widać w tym świetle, ale kawałek odsłoniętej łydki to świeci w ciemności niby jednorożce w Zakazanym Lesie. Nieźle, wchodzę w układ trochę na chama, nie zdejmuję butów w sieni i coś mi mówi, że za prędko godzę się na świadczenie przysług. Gramy o nie, oczywiście, lecz ta forma rachunku, cóż... Jest warta tyle, co moje słowo, a niestety, pomimo tendencji do naciągania rzeczywistości, obietnice zwykłem respektować. Mój wkład we własne imię i nazwisko, aby naprawdę coś znaczyło.
Nie tylko tyle, że jestem z tych wariatów i mam na boku jakąś syrenkę.
-Niech w takim razie to będzie tego warte - finiszuję swoje piwo i posyłam trzy lotki w stronę tarczy. Dupa, widać, że poprzednie strzały to łut szczęścia, a nie umiejętności zaprawionego w pubowych grach delikwenta. Rozkładam ramiona, że nic na to nie mogę poradzić i robię jej miejsce, z uwagą obserwując, jak ciska strzałki. Prosto do celu, w pamięci liczę punkty, a że - paradoksalnie - do tej matmy to mam jakiś tam dryg, bez przeszkód sumuję wszystko i tak mi wychodzi, że Belvina wygrywa.
-Gratuluję - skłaniam krótko głowę - namyśl się dobrze, czego ode mnie zażądasz, a wcześniej... - tak sobie to wymyśliłem - możemy na chwilę tam usiąść. Na co masz ochotę? - pytam, bo nie zmyję się stąd jak niepyszny, tylko dlatego, że przegrałem.
Nie, że się go boję - po prostu dzieli nas znacznie więcej, niż łączy.
Belvina umili mi ten wieczór, przeoraliśmy już grunt podczas badań, zna mnie więc dobrze - co prawda bardziej anatomicznie, ale to żadna przeszkoda - byśmy spędzili przyjemne kilka godzin. Prywatnie, bo, mówiąc na ty, a to jest siedmiomilowy krok w przód. Możliwe, że później z wywieszonymi językami będziemy się cofać, lecz noc należy do nas. Z racji, że już wcześniej zdążyłem się wstawić, humor mi dopisuje i no, po prostu mam czas.
To chyba najlepsze, co się dostaje z racji bycia arystokratą.
Decyzyjność zepchnięta na moją stronę to też nie żadna nowość, ale dobrze. Uśmiecham się do niej uprzejmie - liczę, że nie chowamy urazy - a przy tym zauważam, że sukienka dość nieskromnie jej się podwinęła. Ahhh, barowe ćmy zleciały się już kilka stolików za nią, a rzecz przedstawia się dość drażliwie.
-Przepraszam, jeśli pozwolisz - zaczynam, pruderia sto procent, bo choć umiem mówić brzydko, umiem też ładnie. Przesuwam się obok niej, odkładam kufel piwa na stolik i przy okazji dyskretnie szepczę, żeby poprawiła tą suknię. Moich plam na koszuli chyba nie widać w tym świetle, ale kawałek odsłoniętej łydki to świeci w ciemności niby jednorożce w Zakazanym Lesie. Nieźle, wchodzę w układ trochę na chama, nie zdejmuję butów w sieni i coś mi mówi, że za prędko godzę się na świadczenie przysług. Gramy o nie, oczywiście, lecz ta forma rachunku, cóż... Jest warta tyle, co moje słowo, a niestety, pomimo tendencji do naciągania rzeczywistości, obietnice zwykłem respektować. Mój wkład we własne imię i nazwisko, aby naprawdę coś znaczyło.
Nie tylko tyle, że jestem z tych wariatów i mam na boku jakąś syrenkę.
-Niech w takim razie to będzie tego warte - finiszuję swoje piwo i posyłam trzy lotki w stronę tarczy. Dupa, widać, że poprzednie strzały to łut szczęścia, a nie umiejętności zaprawionego w pubowych grach delikwenta. Rozkładam ramiona, że nic na to nie mogę poradzić i robię jej miejsce, z uwagą obserwując, jak ciska strzałki. Prosto do celu, w pamięci liczę punkty, a że - paradoksalnie - do tej matmy to mam jakiś tam dryg, bez przeszkód sumuję wszystko i tak mi wychodzi, że Belvina wygrywa.
-Gratuluję - skłaniam krótko głowę - namyśl się dobrze, czego ode mnie zażądasz, a wcześniej... - tak sobie to wymyśliłem - możemy na chwilę tam usiąść. Na co masz ochotę? - pytam, bo nie zmyję się stąd jak niepyszny, tylko dlatego, że przegrałem.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Wiedziała, że był wygadany… że gdy zaczął, potrafił paplać przez cały czas i nie raz jej to udowodnił, doprowadzał do chwili, kiedy przerywała badanie, aby spojrzeć na niego z niemą prośbą, żeby w końcu ucichł. Później przywykła do niego, umiejąc ignorować jego słowotok, zrzucając winą za taki stan na stres i najpewniej brak komfortu jaki musiał odczuwać. Uzdrowiciele, chociażby nie wiadomo jak mili i pro ludzcy kojarzyli się ze szpitalami, a więc niezbyt miło. Osoby, które zdrowe przekraczały próg Munga, można było zliczyć na palcach jednej ręki, odrzucając jedynie odwiedzających swych bliskich. Dlatego była do bólu wyrozumiała, odreagowując swą dobroć poza pracą, bo w znajomych ścianach, łagodny uśmiech rzadko znikał z jej ust, a ciepły ton miał koić szargane nerwy pacjentów. Teraz nie musiała być taka, więc była swobodniejsza, pozbawiona sztucznej dobroci, ale wcale nie oznaczało to, że mniej miła. Lubiła w końcu spędzać czas z innymi, którzy byli po prostu towarzystwem, czasem lepszym, czasem gorszym, ale byli. Co jednak zaskakujące Francis był zdecydowanie bardziej znośny tutaj, co mogła już przyznać wraz z upływającymi minutami i grze jakiej się podjęli. Bawiła się zaskakująco dobrze, zawieszając co jakiś czas spojrzenia na mężczyźnie. Może trochę z przyzwyczajenia.
Nie rozglądała się przesadnie, stąd zwyczajnie nie zauważyła, że coś było nie tak, a przynajmniej póki Francis nie przecisnął się obok niej i nie zwrócił jej uwagi. Przez chwilę spoglądała na niego z lekkim niezrozumieniem, ale zaraz na jej ustach pojawił się rozbawiony uśmiech. Nie raz zaskakiwała ją spostrzegawczość mężczyzn, gdy byli w stanie wyłapać taki szczegół, który sama pomijała. Nie mniej, aby nie drażnić otoczenia, poprawiła delikatnie sukienkę.
Była ciekawa na ile towarzyszący jej lord jest słowny, ale o tym mogła przekonać się jedynie wygrywając. Kiedy ostatnie lotki trafiły w cel, aż uniosła delikatnie brew, zaskoczona jak dobrze poszło. Dawno nie grała, więc nie spodziewała się takiego przebiegu, gdy początkowo szło równo, a nagle dopisało szczęście bo o wprawie mogła tylko pomarzyć.
- Dziękuję, ale tobie również należą się gratulację, to była bardzo dobra gra.- odparła, a kąciki ust uniosły się w uśmiechu. Był dobrym kompanem do gry i wypowiadając owe słowa, była całkowicie szczera. Pokiwała głową, faktycznie mogli usiąść, nim zdecyduje się na cokolwiek.
Finalnie zachowała sobie szansę na odebranie wygranej tego samego wieczoru. Takie szanse nie zdarzały się często.
| zt x2
Nie rozglądała się przesadnie, stąd zwyczajnie nie zauważyła, że coś było nie tak, a przynajmniej póki Francis nie przecisnął się obok niej i nie zwrócił jej uwagi. Przez chwilę spoglądała na niego z lekkim niezrozumieniem, ale zaraz na jej ustach pojawił się rozbawiony uśmiech. Nie raz zaskakiwała ją spostrzegawczość mężczyzn, gdy byli w stanie wyłapać taki szczegół, który sama pomijała. Nie mniej, aby nie drażnić otoczenia, poprawiła delikatnie sukienkę.
Była ciekawa na ile towarzyszący jej lord jest słowny, ale o tym mogła przekonać się jedynie wygrywając. Kiedy ostatnie lotki trafiły w cel, aż uniosła delikatnie brew, zaskoczona jak dobrze poszło. Dawno nie grała, więc nie spodziewała się takiego przebiegu, gdy początkowo szło równo, a nagle dopisało szczęście bo o wprawie mogła tylko pomarzyć.
- Dziękuję, ale tobie również należą się gratulację, to była bardzo dobra gra.- odparła, a kąciki ust uniosły się w uśmiechu. Był dobrym kompanem do gry i wypowiadając owe słowa, była całkowicie szczera. Pokiwała głową, faktycznie mogli usiąść, nim zdecyduje się na cokolwiek.
Finalnie zachowała sobie szansę na odebranie wygranej tego samego wieczoru. Takie szanse nie zdarzały się często.
| zt x2
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Pub Siwy Dym
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk