Ogrody
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Dla niewprawnego oka, tereny wokół posiadłości rodu Burke mogą wydawać się dzikie, niemalże zaniedbane. Faktem jest, że roślinność rozrosła się tu bujnie, sprawiając, że miejscami do ziemi dociera zdecydowanie ograniczona ilość światła, a na spacerze nieraz natknąć się można na jakąś bramę, która przy próbie otwarcia przeraźliwie skrzypi... w tym jednak polega urok tych ogrodów. Natknąć się tu można wszak nie tylko na złowieszczo wyglądające krzaki, ale również na kolorowe krzewy, dzięki którym alejki nadają się idealnie na samotne przechadzki lub na spacer we dwoje - o ile zna się drogę powrotną, bo zabłądzić tutaj jest bardzo łatwo.
Wojna oraz katastrofa sprawiły, że ludzie coraz częściej natrafiali na rodzinne pamiątki, skryte w zakamarkach piwnic lub strychów, tam gdzie zagląda się w ostateczności. Tajemnice były bezpieczne w zaciszu, a gdy śmierć już zabrała ich posiadacza nie było ważne kto odkryje sekret tak skrupulatnie ukrywany.
Wtedy właśnie rodziny trafiły do Londynu, na ulicy gdzie mieścił się sklep Borgina i Burke’a. Wykładając na ladę stare szkatułki pokazywali fragment życia swojej rodziny. Naszyjniki, broszki, sekretniki, kolczyki lub przedmioty codziennego użytku o wartości sentymentalnej potrafiły opowiedzieć wiele historii. Należało jedynie wiedzieć gdzie szukać. Tłumaczenia Mildred były podobne do tych, które słyszała wielokrotnie w sklepie. Nie okazała jednak tego po sobie. Dyskrecja była jedną z cech rodziny Burke. Każdy mógł czuć się bezpiecznie opowiadając swoją wersję zdarzeń.
Przedmioty zawsze wpadały przypadkiem, w trakcie sprzątania i najczęściej była to prawda. Wypowiedź czarownicy była enigmatyczna, nie chciała zbyt wiele zdradzać, jakby się bała, że lady Burke nagle zmieni o niej zdanie. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Posiadanie przeklętego przedmiotu w żaden sposób nie szkodziło rodzinie Crabbe, nie przynosiło im ujmy na nazwisku.
Upewniając się, że ma czyste dłonie podeszła do jednej z sów, aby pogładzić jej jedwabiste pióra. Zbierając myśli patrzyła jak ptak przyjmuje pieszczoty ze spokojem, a przymykając oczy dawał znać, że nie jest ona nieprzyjemna.
-Klątwołamacz - odpowiedziała spokojnie. Uniosła spojrzenie na Mildred. -Potrzebujecie osoby, która się na tym zna. - Nie była ekspertem od klątw. Parę razy zdarzyło się jej zdjąć zabezpieczenia. Okupiła to sinicą oraz bólem, ale to ile się nauczyła dzięki temu było nieocenione. -Drew Macnair jest jednym z najlepszych jakich znam. - Tak samo jak Edgar, ale stan jego zdrowia nie pozwalał już na tak aktywne działania więc nie chciała go obciążać dodatkowymi komplikacjami. -Może też ta hipotetyczna osoba przynieść znalezisko do sklepu na Nokturnie i tam fachowym okiem ktoś inny spojrzy na to przedmiot. Wyda opinię. - Zamyśliła się na chwile. -Panna Borgin ma również umiejętności i wiedzę w tym temacie. Może być pomocna. - Zasugerowała inną znajomą, z którą miała przyjemność parę razy pracować przy zaklętych przedmiotach. Możliwe, że taka osoba była bardziej atrakcyjna dla Mildred niż znany Śmierciożerca i do tego Namiestnik. Drew również miał wiele na głowie, ale o ile dobrze rozumiała, runy oraz klątwy były jego pasją, czymś co zajmowało umysł oraz serce.
Pokręciła głową.
-Nie masz obowiązku mówić mi wszystkiego, choć przyznaję, że jesteś dość tajemnicza. - Uśmiechnęła się nieznacznie w stronę czarownicy. Nie naciskała jednak na wyjawienie tajemnicy. Chęć zrobienia tego powinna być dobrowolna, a nie pod przymusem. Rozejrzała się po sowiarni. -Tak, skończyłyśmy. - Potwierdziła słowa towarzyszki i skierowała się do wyjścia. Obejrzała się na Mildred przez ramię. -Zobaczymy czy przyszły jakieś wieści. Zaraz będzie moja warta nad pocztą. - Być może sortując koperty znajdą tą, na którą tak bardzo panna Crabbe czekała.
|zt x2
Wtedy właśnie rodziny trafiły do Londynu, na ulicy gdzie mieścił się sklep Borgina i Burke’a. Wykładając na ladę stare szkatułki pokazywali fragment życia swojej rodziny. Naszyjniki, broszki, sekretniki, kolczyki lub przedmioty codziennego użytku o wartości sentymentalnej potrafiły opowiedzieć wiele historii. Należało jedynie wiedzieć gdzie szukać. Tłumaczenia Mildred były podobne do tych, które słyszała wielokrotnie w sklepie. Nie okazała jednak tego po sobie. Dyskrecja była jedną z cech rodziny Burke. Każdy mógł czuć się bezpiecznie opowiadając swoją wersję zdarzeń.
Przedmioty zawsze wpadały przypadkiem, w trakcie sprzątania i najczęściej była to prawda. Wypowiedź czarownicy była enigmatyczna, nie chciała zbyt wiele zdradzać, jakby się bała, że lady Burke nagle zmieni o niej zdanie. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Posiadanie przeklętego przedmiotu w żaden sposób nie szkodziło rodzinie Crabbe, nie przynosiło im ujmy na nazwisku.
Upewniając się, że ma czyste dłonie podeszła do jednej z sów, aby pogładzić jej jedwabiste pióra. Zbierając myśli patrzyła jak ptak przyjmuje pieszczoty ze spokojem, a przymykając oczy dawał znać, że nie jest ona nieprzyjemna.
-Klątwołamacz - odpowiedziała spokojnie. Uniosła spojrzenie na Mildred. -Potrzebujecie osoby, która się na tym zna. - Nie była ekspertem od klątw. Parę razy zdarzyło się jej zdjąć zabezpieczenia. Okupiła to sinicą oraz bólem, ale to ile się nauczyła dzięki temu było nieocenione. -Drew Macnair jest jednym z najlepszych jakich znam. - Tak samo jak Edgar, ale stan jego zdrowia nie pozwalał już na tak aktywne działania więc nie chciała go obciążać dodatkowymi komplikacjami. -Może też ta hipotetyczna osoba przynieść znalezisko do sklepu na Nokturnie i tam fachowym okiem ktoś inny spojrzy na to przedmiot. Wyda opinię. - Zamyśliła się na chwile. -Panna Borgin ma również umiejętności i wiedzę w tym temacie. Może być pomocna. - Zasugerowała inną znajomą, z którą miała przyjemność parę razy pracować przy zaklętych przedmiotach. Możliwe, że taka osoba była bardziej atrakcyjna dla Mildred niż znany Śmierciożerca i do tego Namiestnik. Drew również miał wiele na głowie, ale o ile dobrze rozumiała, runy oraz klątwy były jego pasją, czymś co zajmowało umysł oraz serce.
Pokręciła głową.
-Nie masz obowiązku mówić mi wszystkiego, choć przyznaję, że jesteś dość tajemnicza. - Uśmiechnęła się nieznacznie w stronę czarownicy. Nie naciskała jednak na wyjawienie tajemnicy. Chęć zrobienia tego powinna być dobrowolna, a nie pod przymusem. Rozejrzała się po sowiarni. -Tak, skończyłyśmy. - Potwierdziła słowa towarzyszki i skierowała się do wyjścia. Obejrzała się na Mildred przez ramię. -Zobaczymy czy przyszły jakieś wieści. Zaraz będzie moja warta nad pocztą. - Być może sortując koperty znajdą tą, na którą tak bardzo panna Crabbe czekała.
|zt x2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Droga, którą obrała, była relatywnie długa, lecz musiała taką być — wobec wciąż niezbadanych jeszcze skutków roztrzaskania się złowrogiej komety ani Hypatia, ani tym bardziej jej rodzina, nie chciała ryzykować uszczerbku na zdrowiu w wyniku zakłóconej teleportacji. Podróż powozem była trudniejsza, dłuższa, lecz możliwość zobaczenia się z drogą kuzynką wydawała się być dla lady Hypatii wystarczającym powodem, aby owe trudy znosić. Jeszcze w Londynie zadbano o to, by niczego jej nie brakowało. Niewygodne zazwyczaj siedzenia zostały obłożone starannie miękkością poduszek, przyniesiono jej ulubioną herbatę, białą, w ozdobnym magicznym imbryczku, a także filiżankę ze spodkiem, z którego pić miała dama w podróży. Nie zabrakło również księgi, którą studiowała ostatnimi czasy szczególnie zapamiętale, traktującej o początkach magii w Starożytnej Grecji. Zaprzęgnięte do powozu abraksany zostały stosownie oporządzone przed podróżą, wszak one również reprezentowały ród Crouch, nie pozostawiając tej roli wyłącznie nietypowo przejętej składaną wizytą lady Hypatii.
Była to bowiem jedna z pierwszych wizyt, które składała komukolwiek bez opieki starszej krewnej. Drobne mrowienia niepokoju ostudzała wyłącznie myśl, że podejmować ją będzie lady Primrose — kochana kuzynka, która należała do rodu co prawda niekoniecznie wylewnego, jeżeli chodziło o rozmowę, ale zawziętego w osiąganiu swoich celów, niezależnie jakie by były. Poza tym, Hypatia darzyła swoją kuzynkę szczerą sympatią i admiracją. Gdzieś z tyłu głowy tlił się drobny płomyk jej nadziei — nadziei na to, że kuzynka, jeżeli zdarzy się jej popełnić jakiś błąd, zwróci jej na to uwagę w sposób nienachalny i dobrotliwy. Nie bez powodu mówiło się o Crouchach, że zapraszając ich gdzieś należało przewidywać dwa razy tyle miejsc — po to, aby zmieściło się także ich ego. Ego, które w przypadku lady Hypatii było specyficzną konstrukcją, przypominającą szklaną rzeźbę, gotową do rozbicia się pod naporem jednego, niezbyt silnego ciosu.
Na szczęście udało jej się uspokoić myśli, skupić je na kartach starego grymuaru, w dodatku tak skutecznie, że z rozważań o Medei oraz jej powiązaniach z kultem greckiej bogini Hekate oraz możliwych wzmocnieniach drzemiących w niej pokładów magii przez samą boginię, wyrwało ją szczęknięcie bramy prowadzącej do Durham Castle. Ostrożnie złożyła księgę, aby następnie odłożyć ją na bok. Czas, gdy powóz wolnym tempem zmierzał pod główne drzwi zamku, spędziła na poprawianiu swego stroju i uczesania — pomimo długości podróży i toczącej ją choroby, chciała wyglądać nienagannie. Gdy drzwi otworzyły się, wypuszczając ją ze środka, ostrożnie opadła na brukowany podjazd, przy pomocy woźnicy. Nie musiała długo czekać, aby obok zjawił się służący rodu, informując ją, że lady Primrose w tej chwili przebywa w ogrodzie. Spotkał się z wdzięcznym uśmiechem posłanym przez lady Hypatię, która postanowiła trafić tam sama — opierając się przede wszystkim na własnej pamięci, gdy zniknęła lady Charlotte Crouch, to cioteczka Elvira poniekąd przejęła rolę pozytywnego kobiecego wzorca w samej Hypatii, skutecznie zbliżając młodą damę ze starszą kuzynką. Odwiedzała ten ogród wiele razy, choć teraz było jakoś... inaczej. Nie wypadało już biec na spotkanie kochanej kuzynki, kroki stawiała ostrożnie i miękko, po części tylko przez świadomość, że niektóre z roślin tak bujnie tu rosnących mogą wyrządzić krzywdę.
Aż wreszcie, gdzieś pomiędzy jednym, a drugim krzewem, mignęła jej dobrze znana postać.
— Primrose — głos, choć pozornie spokojny, ociekał ekscytacją. — Och, Primrose, nie znikaj mi z oczu, bo nigdy cię nie znajdę — poprosiła lekko, żartobliwie, przyspieszając kroku.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Kurz jeszcze nie opadł. Echa tragedii wciąż były żywe, choć już wiedzieli z tym przyszło im się mierzyć. Świadomość ta sprawiała, że lepiej się czuła wiedząc jakie działania musi podjąć dla dobra mieszkańców Durham. I nie tylko.
Ogrody ostatnio stały się jej miejscem ucieczki. Mogła zniknąć między alejkami i przez nikogo nie niepokojona siedzieć w trawie z zamkniętymi oczami i słuchać. Słuchać treli ptaków, szumu wiatru wśród koron drzew.
Konno jeździła już tylko o świecie, kiedy mogła spędzić czas nie niepokojona przez nikogo. Widok lady Burke sprawiał, że ludzie chcieli rozmawiać, podzielić się tym co ich trapi, a ona powinna ich wysłuchać, choć nie zawsze miała na to siły.
Nocne koszmary zaczynały odpuszczać. Nie męczyły już jej każdej nocy, udawało się złapać parę godzin snu, co odczuła w ciągu dnia.
Wśród sterty papierów był list od kuzynki. Młodej, ślicznej, delikatnej - idealnej panny, która pragnęła spotkać się z Primrose, której imię zupełnie nie pasowało do aparycji, a tym bardziej do charakteru. Czasami zastanawiała się czym kierowali się Marcus i Elvira nadając jej imię prosto ze Slughornów, nie zaś wprost od rodu Burke.
Nigdy nie odmawiała spotkania z kuzynostwem, zwłaszcza, że ich matki były ze sobą bardzo blisko, a w pewnym momencie Elvira Burke stała się opiekunką Hypatii. Miała w niej młodszą siostrę, co było ciekawym doświadczeniem będąc najmłodszym dzieckiem - dziewczynką - dorastając w otoczeniu chłopców.
Zerkając na zegarek stwierdziła, że ma jeszcze czas nim nastąpią odwiedziny. Mogła na chwilę zniknąć w zieleni, rozkoszując się spokojem, pozwalając by nieznośne pulsowanie w skroni minęło.
Niespiesznie przechadzała się między wysokimi krzewami rododendronów, by zatrzymać się na chwilę obok krzewu magnolii, która pomimo tragedii obrodziła najmocniej od ponad pięciu lat. To jej płatki były inspiracją do jednego z wielu talizmanów. Natura zawsze stanowiła dla lady Burke punkt odniesienia dostrzegając jej piękno, które mogła przekazać swoim klientom a wraz z nim, zaklętą w nich moc.
Słysząc szmer za sobą spojrzała przez ramię dostrzegając jasne pasma włosów kuzynki i jej głos. Przystanęła pozwalając, aby ta ją znalazła.
-Hypatio. - Uśmiechnęła się delikatnie do dziewczyny wyciągając w jej stronę dłonie. Obejmując kuzynkę ramionami otuliła ją jednocześnie zapachem jaśminu, który sobie upodobała w codziennym używaniu. -Dobrze cię widzieć. Jak minęła podróż? Mam nadzieję, że nie była zbyt wyczerpująca? - Zapytała od razu zdając sobie sprawę, jak bardzo może wytrząsać w powozie. Granatowy kolor jedwabnej sukni podkreślał szary odcień tęczówek lady Burke, a ciemne pasma włosów wiły się wokół jej twarzy, dla której oprawę stanowiła grzywka.
Ogrody ostatnio stały się jej miejscem ucieczki. Mogła zniknąć między alejkami i przez nikogo nie niepokojona siedzieć w trawie z zamkniętymi oczami i słuchać. Słuchać treli ptaków, szumu wiatru wśród koron drzew.
Konno jeździła już tylko o świecie, kiedy mogła spędzić czas nie niepokojona przez nikogo. Widok lady Burke sprawiał, że ludzie chcieli rozmawiać, podzielić się tym co ich trapi, a ona powinna ich wysłuchać, choć nie zawsze miała na to siły.
Nocne koszmary zaczynały odpuszczać. Nie męczyły już jej każdej nocy, udawało się złapać parę godzin snu, co odczuła w ciągu dnia.
Wśród sterty papierów był list od kuzynki. Młodej, ślicznej, delikatnej - idealnej panny, która pragnęła spotkać się z Primrose, której imię zupełnie nie pasowało do aparycji, a tym bardziej do charakteru. Czasami zastanawiała się czym kierowali się Marcus i Elvira nadając jej imię prosto ze Slughornów, nie zaś wprost od rodu Burke.
Nigdy nie odmawiała spotkania z kuzynostwem, zwłaszcza, że ich matki były ze sobą bardzo blisko, a w pewnym momencie Elvira Burke stała się opiekunką Hypatii. Miała w niej młodszą siostrę, co było ciekawym doświadczeniem będąc najmłodszym dzieckiem - dziewczynką - dorastając w otoczeniu chłopców.
Zerkając na zegarek stwierdziła, że ma jeszcze czas nim nastąpią odwiedziny. Mogła na chwilę zniknąć w zieleni, rozkoszując się spokojem, pozwalając by nieznośne pulsowanie w skroni minęło.
Niespiesznie przechadzała się między wysokimi krzewami rododendronów, by zatrzymać się na chwilę obok krzewu magnolii, która pomimo tragedii obrodziła najmocniej od ponad pięciu lat. To jej płatki były inspiracją do jednego z wielu talizmanów. Natura zawsze stanowiła dla lady Burke punkt odniesienia dostrzegając jej piękno, które mogła przekazać swoim klientom a wraz z nim, zaklętą w nich moc.
Słysząc szmer za sobą spojrzała przez ramię dostrzegając jasne pasma włosów kuzynki i jej głos. Przystanęła pozwalając, aby ta ją znalazła.
-Hypatio. - Uśmiechnęła się delikatnie do dziewczyny wyciągając w jej stronę dłonie. Obejmując kuzynkę ramionami otuliła ją jednocześnie zapachem jaśminu, który sobie upodobała w codziennym używaniu. -Dobrze cię widzieć. Jak minęła podróż? Mam nadzieję, że nie była zbyt wyczerpująca? - Zapytała od razu zdając sobie sprawę, jak bardzo może wytrząsać w powozie. Granatowy kolor jedwabnej sukni podkreślał szary odcień tęczówek lady Burke, a ciemne pasma włosów wiły się wokół jej twarzy, dla której oprawę stanowiła grzywka.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przyspieszone kroki zdusiły w płucach resztki miarowego oddechu, zmuszając ciało do wypuszczenia prądu adrenaliny — pościgi nigdy nie były mocną stroną młodej lady Crouch, upominanej często przez babcię. Najpierw, że damie nie wypada być rozbrykaną jak dzikie zwierzę. Później, że powinna poważnie traktować swój stan zdrowia. Do tego dochodził jeszcze element prywaty, tego, że nie lubiła, jak jej ciało czuło się po wzmożonym wysiłku. Ale dzisiaj, dla radości spotkania z Primrose, mogła przecież zrobić wyjątek, czyż nie?
Wyciągnięte w jej kierunku dłonie stanowiły najlepsze zaproszenie, najlepsze wynagrodzenie podjętych działań. Gdyby miała na to czas, zastanawiałaby się pewnie, jakim cudem udało jej się tak szybko dotrzeć do ubranej w granat Primrose, jakich czarów musiała podświadomie użyć, aby znaleźć się w bezpieczeństwie jej ciepłych ramion, otulona zapachami jaśminu. Sama lady Crouch używała wielorakich olejków zapachowych, ostatnio skłaniając się ku temu, który pozyskać można było z kwiatów fiołka. W starożytnej Grecji zapach ten miał być cudownym remedium na bóle głowy, a tych... Nie brakowało nikomu.
— Wzajemnie, Primrose — odpowiedziała, opierając policzek o głowę kuzynki. Różnica w ich wzroście była więcej niż dostrzegalna, jednakże wciąż to lady Burke była tą, która wzbudzała poczucie bezpieczeństwa. Dłonie Hypatii powoli zsunęły się na ramiona kuzynki, gdy odsunęła się od niej o krok, chcąc lepiej przyjrzeć się swej krewnej. — Z pewnością była dłuższa, niż się spodziewałam, ale przy tym zaskakująco bezpieczna — odpowiedziała na pytanie o przebytą podróż; choć jej ton pozostawał miękki, a słowa ciepłe, pozostając w zaufanym towarzystwie kuzynki, pozwoliła sobie na wtrącenie w nie odrobiny niepewności. Przyznania się, że obawiała się tej podróży, tego, co zastanie widząc nie tylko Durham, ale wszelkie ziemie, które w trakcie swych wojaży miała przemierzyć. — Moja droga, wybacz mi, proszę, bezpośredniość, ale mówię to na głos wyłącznie dlatego, że się o ciebie martwię — bo jakżeby inaczej? Primrose była damą orderu Morgany, zapewne zmęczenie odmalowujące się na jej twarzy znalazło się tam przez natłok obowiązków, który na siebie ściągnęła w obliczu katastrofy. — Powinnaś pozwolić sobie na odpoczynek, Primmie — jedna ze szczupłych dłoni oderwała się od granatu materiału sukni, wzniosła się ku górze. Palce ostrożnie, ale i pewnie wsunęły się pomiędzy bladą skórę, a kosmyki włosów okalające twarz czarownicy. Cała dłoń ułożyła się foremnie po boku jej twarzy, kciuk na policzku, pozostałe palce na linii żuchwy, do góry, aż w kierunku ucha. — Do kogo będę mogła zwrócić się o pomoc, jeżeli nie do ciebie? — i choć wdzięczny, szczery uśmiech sięgnął zielonych oczu lady Hypatii, wcale nie było jej do śmiechu, w powziętym zamiarze była śmiertelnie poważna. Dlatego też wreszcie wyzwoliła Primrose od swego dotyku, dłonie splatając ze sobą na podołku. Uważne spojrzenie prześlizgnęło się na bujny ogród. — Musiałam przeszkodzić ci w spacerze — zauważyła, spoglądając raz jeszcze na kuzynkę, tylko kątem oka, w którym błyskały już niemalże chochlicze iskierki. Chciała udać się z Primrose w głąb ogrodu, z daleka od niepożądanych uszu. Gdzie, jak gdzie, ale tutaj ich właściciele zwykli używać ich nader często. — Pozwolisz mi sobie towarzyszyć?
Wyciągnięte w jej kierunku dłonie stanowiły najlepsze zaproszenie, najlepsze wynagrodzenie podjętych działań. Gdyby miała na to czas, zastanawiałaby się pewnie, jakim cudem udało jej się tak szybko dotrzeć do ubranej w granat Primrose, jakich czarów musiała podświadomie użyć, aby znaleźć się w bezpieczeństwie jej ciepłych ramion, otulona zapachami jaśminu. Sama lady Crouch używała wielorakich olejków zapachowych, ostatnio skłaniając się ku temu, który pozyskać można było z kwiatów fiołka. W starożytnej Grecji zapach ten miał być cudownym remedium na bóle głowy, a tych... Nie brakowało nikomu.
— Wzajemnie, Primrose — odpowiedziała, opierając policzek o głowę kuzynki. Różnica w ich wzroście była więcej niż dostrzegalna, jednakże wciąż to lady Burke była tą, która wzbudzała poczucie bezpieczeństwa. Dłonie Hypatii powoli zsunęły się na ramiona kuzynki, gdy odsunęła się od niej o krok, chcąc lepiej przyjrzeć się swej krewnej. — Z pewnością była dłuższa, niż się spodziewałam, ale przy tym zaskakująco bezpieczna — odpowiedziała na pytanie o przebytą podróż; choć jej ton pozostawał miękki, a słowa ciepłe, pozostając w zaufanym towarzystwie kuzynki, pozwoliła sobie na wtrącenie w nie odrobiny niepewności. Przyznania się, że obawiała się tej podróży, tego, co zastanie widząc nie tylko Durham, ale wszelkie ziemie, które w trakcie swych wojaży miała przemierzyć. — Moja droga, wybacz mi, proszę, bezpośredniość, ale mówię to na głos wyłącznie dlatego, że się o ciebie martwię — bo jakżeby inaczej? Primrose była damą orderu Morgany, zapewne zmęczenie odmalowujące się na jej twarzy znalazło się tam przez natłok obowiązków, który na siebie ściągnęła w obliczu katastrofy. — Powinnaś pozwolić sobie na odpoczynek, Primmie — jedna ze szczupłych dłoni oderwała się od granatu materiału sukni, wzniosła się ku górze. Palce ostrożnie, ale i pewnie wsunęły się pomiędzy bladą skórę, a kosmyki włosów okalające twarz czarownicy. Cała dłoń ułożyła się foremnie po boku jej twarzy, kciuk na policzku, pozostałe palce na linii żuchwy, do góry, aż w kierunku ucha. — Do kogo będę mogła zwrócić się o pomoc, jeżeli nie do ciebie? — i choć wdzięczny, szczery uśmiech sięgnął zielonych oczu lady Hypatii, wcale nie było jej do śmiechu, w powziętym zamiarze była śmiertelnie poważna. Dlatego też wreszcie wyzwoliła Primrose od swego dotyku, dłonie splatając ze sobą na podołku. Uważne spojrzenie prześlizgnęło się na bujny ogród. — Musiałam przeszkodzić ci w spacerze — zauważyła, spoglądając raz jeszcze na kuzynkę, tylko kątem oka, w którym błyskały już niemalże chochlicze iskierki. Chciała udać się z Primrose w głąb ogrodu, z daleka od niepożądanych uszu. Gdzie, jak gdzie, ale tutaj ich właściciele zwykli używać ich nader często. — Pozwolisz mi sobie towarzyszyć?
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Bywały takie dni kiedy sądziła, że natura z niej zakpiła. Nie dając powalającej urody, poskąpiła również wzrostu. Choć była wzrostu wróżki - jak miała w zwyczaju mawiać stara niania - to świat nie przewidziany był dla wróżek. Musiała dość szybko nauczyć się sobie radzić w sprawach, które dla innych były oczywistością. Spryt oraz kombinatorstwo, którego być może nie wyrobiłaby w sobie gdyby nie fakt niskiego wzrostu. W okresie młodzieńczym przynosił jej tylko wstyd, gdy słyszała od chłopców, którzy się jej podobali, że czują się jakby szli z młodszą siostrą. Książki, nauka, odkrywanie tego co nieznane stało się jej ucieczką, kiedy zrozumiała, że jak dodać do tych braków jeszcze charakter rodu Burke, stawała się personą mało atrakcyjną w oczach innych. Zaś po zerwanych zaręczynach z Carrowem oraz nagłym ślubie Mathieu z Corinne, była świadoma tego jakie plotki o niej krążyły. Należało zagryźć zęby, a tym bardziej teraz, kiedy wojna oraz katastrofa dała się im wszystkim we znaki. Starała się znaleźć choć cień powodów do uśmiechu, aby nie być wiecznie ponurą. Wbrew powszechnej opinii ród Burke cenił sobie dobrą zabawę i potrafili się uśmiechać - tylko nie rozdawali swoich uśmiechów na prawo i lewo.
-Dobrze to słyszeć. - Odpowiedziała z wyraźną ulga i ciepłem w głosie, kiedy upewniła się, że kuzynka nie potrzebuje teraz odpoczynku i gorącej kąpieli po takiej podróży. Na pewno takową otrzyma jak tylo wrócą do zamku.
Odpoczynek, właśnie odpoczywała spacerując po ogrodach wraz z kuzynką. Pokręciła jedynie głową odsuwając się nieznacznie, trochę speszona dotykiem na jaki pozwoliła sobie Hypatia, która chyba zaczęła pewne gesty przejmować od swojej ciotki, a matki Primrose. Uśmiechnęła się kącikiem ust słysząc zdrobnienie. -Nic mi nie jest. Wręcz się teraz oczekuje, że będziemy zmęczeni od pracy na rzecz mieszkańców naszych hrabstw, a nie siedzimy skryci za wysokimi murami naszych posiadłości. - Odparła oglądając się na mury Durham, zamczyska na wzgórzu, wiecznie otulonego mgłą. Chyba, że akurat panował upał i mgła nie miała kiedy powstać. Następnie wróciła spojrzeniem na kuzynkę. -Nie jest mi to niemiłe. - Zapewniła dziewczynę, a następnie wskazała jej alejkę, w którą miała zamiar skręcić. -Ogród różany jest w pełnym rozkwicie. - Powiedziała, bowiem było to miejsce, które upodobała sobie lady doyenne Elvira Burke. Często tam przesiadywała z książką w dłoni, teraz jednak wybyła do swojej siostry, aby ją wesprzeć. Słała jednak często listy pytając o stan zdrowia rodziny i Durham. Zapowiedziała, że niedługo wróci do domu. Ojciec jej potrzebował, tego była pewna patrząc na jego wiecznie zmarszczone czoło, kiedy pochylał się nad kolejnymi raportami i doniesieniami. -Planowaliśmy pod koniec września piknik w Durham, ale w tym roku jednak musi zarzucić ten pomysł. - Nie sądziła, że kiedyś zacznie jej brakować tych wydarzeń socjalnych jak pikniki. Festiwal lata pokazał jak bardzo całe społeczeństwo złaknione jest pokoju, a jednak nic nie wskazywało na to, że nastąpi ono szybko. Szykowała się na kolejne działania, na następujące po sobie łatanie dziur i problemów jakie się pojawią.
-Dobrze to słyszeć. - Odpowiedziała z wyraźną ulga i ciepłem w głosie, kiedy upewniła się, że kuzynka nie potrzebuje teraz odpoczynku i gorącej kąpieli po takiej podróży. Na pewno takową otrzyma jak tylo wrócą do zamku.
Odpoczynek, właśnie odpoczywała spacerując po ogrodach wraz z kuzynką. Pokręciła jedynie głową odsuwając się nieznacznie, trochę speszona dotykiem na jaki pozwoliła sobie Hypatia, która chyba zaczęła pewne gesty przejmować od swojej ciotki, a matki Primrose. Uśmiechnęła się kącikiem ust słysząc zdrobnienie. -Nic mi nie jest. Wręcz się teraz oczekuje, że będziemy zmęczeni od pracy na rzecz mieszkańców naszych hrabstw, a nie siedzimy skryci za wysokimi murami naszych posiadłości. - Odparła oglądając się na mury Durham, zamczyska na wzgórzu, wiecznie otulonego mgłą. Chyba, że akurat panował upał i mgła nie miała kiedy powstać. Następnie wróciła spojrzeniem na kuzynkę. -Nie jest mi to niemiłe. - Zapewniła dziewczynę, a następnie wskazała jej alejkę, w którą miała zamiar skręcić. -Ogród różany jest w pełnym rozkwicie. - Powiedziała, bowiem było to miejsce, które upodobała sobie lady doyenne Elvira Burke. Często tam przesiadywała z książką w dłoni, teraz jednak wybyła do swojej siostry, aby ją wesprzeć. Słała jednak często listy pytając o stan zdrowia rodziny i Durham. Zapowiedziała, że niedługo wróci do domu. Ojciec jej potrzebował, tego była pewna patrząc na jego wiecznie zmarszczone czoło, kiedy pochylał się nad kolejnymi raportami i doniesieniami. -Planowaliśmy pod koniec września piknik w Durham, ale w tym roku jednak musi zarzucić ten pomysł. - Nie sądziła, że kiedyś zacznie jej brakować tych wydarzeń socjalnych jak pikniki. Festiwal lata pokazał jak bardzo całe społeczeństwo złaknione jest pokoju, a jednak nic nie wskazywało na to, że nastąpi ono szybko. Szykowała się na kolejne działania, na następujące po sobie łatanie dziur i problemów jakie się pojawią.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Natura kpiła sobie ze wszystkich — odejmując Primrose wzrostu, przecinała również linię życia Hypatii, tak blisko od jego rozpoczęcia, jakby była to okrutna pomyłka. Serpentyna będąc podkreśleniem nieskazitelnego rodowodu, była również okrutnym przypomnieniem, że nawet ci z największą siłą do życia, kiedyś — raczej prędzej, niż później — wypuszczą je z rąk. Może to właśnie pchało ją do kosztowania go najprędzej i najmocniej, jak tylko mogła, ta przerażająca myśl, że jeżeli nie uda się jej teraz — nie uda się już nigdy. Czy osiemnastolatka powinna myśleć o śmierci? Raczej nie. Sama Hypatia zresztą próbowała unikać myśli o naturalnej kolei rzeczy zawsze, gdy tylko było to możliwe. Ale teraz, gdy śmierć spozierała z każdej, wydawało się strony, trudniej było znaleźć w sobie odpowiednie samozaparcie.
A może wcale tak nie było? Wszak ciepły ton Primrose od razu przywołał na wargi młodszej damy uśmiech, niemalże taki sam, jak ten, którym obdarowywała ją jeszcze kilka lat temu, gdy (bardziej niż teraz) dawała się ponieść swym dziecięcym emocjom. Przez lata, niemalże na oczach Primrose, pozornie wyzbywała się dziecinnej porywczości, zmieniając ją na spontaniczność właściwą młodej kobiecie.
— Dotykasz, niestety, problemu i kwestii, w której chciałabym się ciebie poradzić — uśmiech powoli rozmywał się pod wpływem tego dziwnego stanu. Rzadko kiedy czuła się prawdziwie nieswojo, najczęściej przykrywała to warstwą naturalnej dla Crouchów charyzmy. Dzisiaj jednak, w bezpieczeństwie towarzystwa Primrose, pozwoliła sobie na chwilowe zsunięcie maski. Właściwie próbowała racjonalizować sobie, że ukazywanie emocji było w jej sytuacji nawet wskazane — ale nauczona arystokratycznego, zimnego chowu z trudem pozwalała sobie na pewne odkrycie. Nim jednak poruszyła tę sprawę dalej, w milczeniu przeszła do alejki, którą wskazała jej kuzynka. — Róże zawsze kojarzą mi się z moją lady matką — wyznała, odrobinę nieobecnie, gdy pierwsze kwiaty pojawiły się w zasięgu jej wzroku. Jeszcze kilka lat temu używała sformułowania moją mamą, teraz jednak, im więcej lat mijało, im więcej z poplątanych losów lady Charlotte Crouch rozumiała, tym bardziej oddalona wydawała się jej persona, o ciasnych, jaśniejszych od jej własnych lokach i oczach tej samej barwy, co te należące do Hypatii. — Jak czują się twoi szanowni rodzice? — spytała, pozornie tylko grzecznościowo, bo naprawdę przejmowała się losem swoich krewnych, w szczególności matki Primrose, lady doyenne, która przez spory etap jej życia zastępowała małej lady Crouch matkę. Jeżeli istniało coś, co mogłoby przynajmniej minimalnie poprawić nastroje pary nestorskiej Burke, byłoby dlań przyjemnością móc to wykonać. Wzniosła nieco brwi na wspomnienie o pikniku pod koniec września. Niegdyś uznałaby ten termin za tak daleki w czasie, że równie dobrze mógł on wypadać w następnym millenium. Dziś jednak, ze świadomością tego, jaki ogrom pracy czekał na nią w Surrey, czuła się tak, jakby data wspomniana przez Primrose wypadała za ledwie pięć minut.
— Pod odpowiednią protekcją transmutacyjną podobne pikniki mogą z powodzeniem zostać zorganizowane w późniejszej dacie, inną kwestią jest to, jak zostaną odebrane — wypowiadała słowa cicho, delikatnie, rozważnie wybierając każde z nich. Przypominało to spacer po pękniętej lodowej tafli, ze świadomością, że jeden nieodpowiedni ruch dzielił ją od katastrofy. Oczywiście takiej, która miejsce miała tylko w jej głowie, przynajmniej na ten moment. — Primmy... Ostatnie dni spędziłam na czytaniu wszystkich próśb i raportów, które trafiły do Pallas Manor. Przygotowałam z Bartym mapy najbardziej dotkniętych terenów, ale przyznam szczerze, że nie spodziewałam się nigdy, że za mojego życia wydarzy się katastrofa na tak dużą skalę — westchnęła ciężko, palce niemalże samoistnie wzniosły się ku jednemu z kwiatów, dotykając opuszkami delikatnych płatków. — Ufam ci, więc będę mówić zupełnie szczerze. Nie wiem, w co włożyć ręce, to wszystko wydaje się takie... Przytłaczające. Jakby świat uwziął się konkretnie na Surrey i jego mieszkańcach. I... Obawiam się, że więcej niż prawdopodobne jest to, że sama sobie nie poradzę — dopiero po tych słowach zielone spojrzenie młodej damy spoczęło na sylwetce starszej kuzynki. Tej, której ufała jak nikomu innemu na całym świecie, może za wyjątkiem sióstr i brata właśnie. Ale nawet przed nią przyznanie się do własnej niemocy było... Upokarzające. — Mój ród dumny jest ze swej przeszłości, żyje honorami przodków, ale... Teraz jak na dłoni widoczne jest to, że nie damy rady czerpać z niej więcej, niż sami włożymy w przyszłość — może gdyby istniał ktoś przysłuchujący się tej rozmowie z boku, uznałby, że były to słowa zbyt poważne, zbyt patetyczne dla młodej damy, w wielu kręgach uznawanej jeszcze za dziecko. Sięgnęła po dłoń Primrose, zamykając ją w sklepieniu własnych — Chcę być zmianą, Primmy. Konieczną i nieuniknioną, a jednocześnie oddaną tradycji — nie dla niej były wymysły nowoczesności, a w szczególności te głoszone przez rebeliantów. Zauważała jednakże potrzebę działania, którego odmawiali w szczególności jej męscy krewni. Rozumiała, czemu to robili. Duma o wiele chętniej kierowała mężczyznami i choć Hypatia wiedziała, że sama jest podatna na rozrost tejże skazy, była na tyle młoda, że wciąż była pod opieką szeregu matron i guwernantek, które wpajały jej — z trudem — trudną sztukę pokory. — Pomyślałam, że rozsądnie jest szukać twojej rady. W końcu twoje działania zostały docenione na tak dużą skalę. Oczywiście, jeżeli... Będziesz skłonna podzielić się nim ze mną.
A może wcale tak nie było? Wszak ciepły ton Primrose od razu przywołał na wargi młodszej damy uśmiech, niemalże taki sam, jak ten, którym obdarowywała ją jeszcze kilka lat temu, gdy (bardziej niż teraz) dawała się ponieść swym dziecięcym emocjom. Przez lata, niemalże na oczach Primrose, pozornie wyzbywała się dziecinnej porywczości, zmieniając ją na spontaniczność właściwą młodej kobiecie.
— Dotykasz, niestety, problemu i kwestii, w której chciałabym się ciebie poradzić — uśmiech powoli rozmywał się pod wpływem tego dziwnego stanu. Rzadko kiedy czuła się prawdziwie nieswojo, najczęściej przykrywała to warstwą naturalnej dla Crouchów charyzmy. Dzisiaj jednak, w bezpieczeństwie towarzystwa Primrose, pozwoliła sobie na chwilowe zsunięcie maski. Właściwie próbowała racjonalizować sobie, że ukazywanie emocji było w jej sytuacji nawet wskazane — ale nauczona arystokratycznego, zimnego chowu z trudem pozwalała sobie na pewne odkrycie. Nim jednak poruszyła tę sprawę dalej, w milczeniu przeszła do alejki, którą wskazała jej kuzynka. — Róże zawsze kojarzą mi się z moją lady matką — wyznała, odrobinę nieobecnie, gdy pierwsze kwiaty pojawiły się w zasięgu jej wzroku. Jeszcze kilka lat temu używała sformułowania moją mamą, teraz jednak, im więcej lat mijało, im więcej z poplątanych losów lady Charlotte Crouch rozumiała, tym bardziej oddalona wydawała się jej persona, o ciasnych, jaśniejszych od jej własnych lokach i oczach tej samej barwy, co te należące do Hypatii. — Jak czują się twoi szanowni rodzice? — spytała, pozornie tylko grzecznościowo, bo naprawdę przejmowała się losem swoich krewnych, w szczególności matki Primrose, lady doyenne, która przez spory etap jej życia zastępowała małej lady Crouch matkę. Jeżeli istniało coś, co mogłoby przynajmniej minimalnie poprawić nastroje pary nestorskiej Burke, byłoby dlań przyjemnością móc to wykonać. Wzniosła nieco brwi na wspomnienie o pikniku pod koniec września. Niegdyś uznałaby ten termin za tak daleki w czasie, że równie dobrze mógł on wypadać w następnym millenium. Dziś jednak, ze świadomością tego, jaki ogrom pracy czekał na nią w Surrey, czuła się tak, jakby data wspomniana przez Primrose wypadała za ledwie pięć minut.
— Pod odpowiednią protekcją transmutacyjną podobne pikniki mogą z powodzeniem zostać zorganizowane w późniejszej dacie, inną kwestią jest to, jak zostaną odebrane — wypowiadała słowa cicho, delikatnie, rozważnie wybierając każde z nich. Przypominało to spacer po pękniętej lodowej tafli, ze świadomością, że jeden nieodpowiedni ruch dzielił ją od katastrofy. Oczywiście takiej, która miejsce miała tylko w jej głowie, przynajmniej na ten moment. — Primmy... Ostatnie dni spędziłam na czytaniu wszystkich próśb i raportów, które trafiły do Pallas Manor. Przygotowałam z Bartym mapy najbardziej dotkniętych terenów, ale przyznam szczerze, że nie spodziewałam się nigdy, że za mojego życia wydarzy się katastrofa na tak dużą skalę — westchnęła ciężko, palce niemalże samoistnie wzniosły się ku jednemu z kwiatów, dotykając opuszkami delikatnych płatków. — Ufam ci, więc będę mówić zupełnie szczerze. Nie wiem, w co włożyć ręce, to wszystko wydaje się takie... Przytłaczające. Jakby świat uwziął się konkretnie na Surrey i jego mieszkańcach. I... Obawiam się, że więcej niż prawdopodobne jest to, że sama sobie nie poradzę — dopiero po tych słowach zielone spojrzenie młodej damy spoczęło na sylwetce starszej kuzynki. Tej, której ufała jak nikomu innemu na całym świecie, może za wyjątkiem sióstr i brata właśnie. Ale nawet przed nią przyznanie się do własnej niemocy było... Upokarzające. — Mój ród dumny jest ze swej przeszłości, żyje honorami przodków, ale... Teraz jak na dłoni widoczne jest to, że nie damy rady czerpać z niej więcej, niż sami włożymy w przyszłość — może gdyby istniał ktoś przysłuchujący się tej rozmowie z boku, uznałby, że były to słowa zbyt poważne, zbyt patetyczne dla młodej damy, w wielu kręgach uznawanej jeszcze za dziecko. Sięgnęła po dłoń Primrose, zamykając ją w sklepieniu własnych — Chcę być zmianą, Primmy. Konieczną i nieuniknioną, a jednocześnie oddaną tradycji — nie dla niej były wymysły nowoczesności, a w szczególności te głoszone przez rebeliantów. Zauważała jednakże potrzebę działania, którego odmawiali w szczególności jej męscy krewni. Rozumiała, czemu to robili. Duma o wiele chętniej kierowała mężczyznami i choć Hypatia wiedziała, że sama jest podatna na rozrost tejże skazy, była na tyle młoda, że wciąż była pod opieką szeregu matron i guwernantek, które wpajały jej — z trudem — trudną sztukę pokory. — Pomyślałam, że rozsądnie jest szukać twojej rady. W końcu twoje działania zostały docenione na tak dużą skalę. Oczywiście, jeżeli... Będziesz skłonna podzielić się nim ze mną.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Choroba kuzynki nie była jej obca, zmagała się z nią również przyjaciółka Primrose i o życie tych dotkniętych Serpentyną drżała najbardziej. Silna, czysta krew - musieli płacić za nią ogromną cenę. Edgar, cierpiący na Transmutacyjne zaniki organowe musiał zrezygnować z roli nestora rodu, aby skupić się na swoim podupadającym zdrowiu. Jedna z jego córek, również cierpiała na tę przypadłość. Widziała jak choroba odbiera im energię, jak zadaje ból kiedy dany organ zmienia się w coś zupełnie innego. Natura zakpiła z nich wszystkich, każąc sobie srogo płacić za czystość krwi.
Miała jedynie nadzieję, że choroba nie daje się zbytnio kuzynce we znaki, gotowa była bowiem poruszyć niebo i ziemię aby jej ulżyć.
-Jak mogę ci pomóc? - Zapytała swobodnie, ostatnio często zadawała to pytanie. Nawet nie zauważyła kiedy to do niej przychodzili z pytaniami, z rzeczami, które chcieli omówić, przedyskutować na głos. Było dla niej czymś całkowicie naturalnym pochylanie się nad sprawami innych. Nie potrafiła przejść obojętnie czy też zignorować wołania o pomoc. Nawet tego najbardziej cichego, a może właśnie głównie tego.
Wszystkich ich uczono nakładać maski, mieli w ich zanadrzu wiele, a w ciągu życia dowiadywali się jakie i kiedy nakładać w ciągłym teatrze życia. Przychodziły jednak dni, kiedy musieli je odwiesić, na chwilę stać się sobą i zmierzyć z własnymi emocjami. Te zaś kotłowały się podobnie jak u Hypatii. Tym bardziej teraz, kiedy ich świat i rzeczywistość jaką znali stanęła na krawędzi grożąc całkowitym upadkiem. Nie było dnia kiedy musieli stawiać kroki już w zmienionym otoczeniu. Mogli się przystosować, a mogli przepaść wraz z pyłem, który był rozwiewany przez silne wiatry. -Bardzo je lubiła… - Powiedziała cicho. Róże i ich kolce kojarzyły się jej teraz z rodziną Rosier. Choć zadra w sercu zdawała się już być zaleczona, tak czasami patrząc na te piękne kwiaty czuła pewien przypływ smutku. Odgoniła szybko od siebie to uczucie i skupiła się na kuzynce, która stała obok i chciała z nią spędzić czas. -Wszyscy mają się dobrze. Choć każdemy brakuje teraz czasu. - Zapewniła Hypatię okraszając swoje słowa ciepłym uśmiechem. -Piknik zawsze można zorganizować celem zbierania funduszy na wsparcie punktów pomocowych, na odbudowę ochronki. Tylko, że teraz każdy z rodów martwi się o swoje ziemie. Niezależnie jak wielkie mogą mieć chęci wspierania sąsiadów, to muszą skupić się na sobie. Czego potępiać nie mam zamiaru. - Choć tym razem Piknik chciała zorganizować celem oderwania się od problemów życia; złapanie oddechu, równowagi. Nie miała na myśli wielkiego i wystawnego wydarzenia, a ot zwykłe spotkanie, które pozwoli na chwilę spokoju. Jednak im dłużej pochylała się nad sprawami Durham tym bardziej uświadamiała sobie, że nikt nie znajdzie teraz czasu dla siebie. Nie mogli odczynić tego co się stało, chęci odbudowy świata z góry były skazane na niepowodzenie. To co mogli zrobić, to stworzyć nowy na gruzach.
Gładziła opuszkami palców płatki kwiatów słuchając słów Hypatii. Nie przerywała jej, pozwalając, aby wyraziła wszystkie swoje myśli, lęki, obawy i pytania. Mierzyła się z tymi samymi problemami, co inni, każdy zadawał sobie pytanie - od czego zacząć. Listy do Durham napływały codziennie. Wraz z ojcem i kuzynami przekopywali się przez tonę listów i próśb starając się je segregować i układać priorytetami. Pomysłów było wiele, ale większość nie była do zrealizowania. Musieli mierzyć siły na zamiary.
-Kiedy byliśmy świeżo po katastrofie sądziłam, że będziemy w stanie odbudować to co zostało zniszczone. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia i wróciła szarozielonym spojrzeniem na kuzynkę. -Z czasem pojęłam, że musimy stworzyć nowe na gruzach starego. Nie da się wszystkiego odbudować tak jak było kiedyś. - Ruszyła ponownie w głąb ogrodu zaplatając dłonie na plecach. -Jakie są największe straty w Surrey? - Zapytała Hypatii uważnie się jej przyglądając. Wspomniała, że sortowali napływające prośby więc musiała wiedzieć jakie szkody zostały poniesione i kto płaci najwyższą cenę.
Miała jedynie nadzieję, że choroba nie daje się zbytnio kuzynce we znaki, gotowa była bowiem poruszyć niebo i ziemię aby jej ulżyć.
-Jak mogę ci pomóc? - Zapytała swobodnie, ostatnio często zadawała to pytanie. Nawet nie zauważyła kiedy to do niej przychodzili z pytaniami, z rzeczami, które chcieli omówić, przedyskutować na głos. Było dla niej czymś całkowicie naturalnym pochylanie się nad sprawami innych. Nie potrafiła przejść obojętnie czy też zignorować wołania o pomoc. Nawet tego najbardziej cichego, a może właśnie głównie tego.
Wszystkich ich uczono nakładać maski, mieli w ich zanadrzu wiele, a w ciągu życia dowiadywali się jakie i kiedy nakładać w ciągłym teatrze życia. Przychodziły jednak dni, kiedy musieli je odwiesić, na chwilę stać się sobą i zmierzyć z własnymi emocjami. Te zaś kotłowały się podobnie jak u Hypatii. Tym bardziej teraz, kiedy ich świat i rzeczywistość jaką znali stanęła na krawędzi grożąc całkowitym upadkiem. Nie było dnia kiedy musieli stawiać kroki już w zmienionym otoczeniu. Mogli się przystosować, a mogli przepaść wraz z pyłem, który był rozwiewany przez silne wiatry. -Bardzo je lubiła… - Powiedziała cicho. Róże i ich kolce kojarzyły się jej teraz z rodziną Rosier. Choć zadra w sercu zdawała się już być zaleczona, tak czasami patrząc na te piękne kwiaty czuła pewien przypływ smutku. Odgoniła szybko od siebie to uczucie i skupiła się na kuzynce, która stała obok i chciała z nią spędzić czas. -Wszyscy mają się dobrze. Choć każdemy brakuje teraz czasu. - Zapewniła Hypatię okraszając swoje słowa ciepłym uśmiechem. -Piknik zawsze można zorganizować celem zbierania funduszy na wsparcie punktów pomocowych, na odbudowę ochronki. Tylko, że teraz każdy z rodów martwi się o swoje ziemie. Niezależnie jak wielkie mogą mieć chęci wspierania sąsiadów, to muszą skupić się na sobie. Czego potępiać nie mam zamiaru. - Choć tym razem Piknik chciała zorganizować celem oderwania się od problemów życia; złapanie oddechu, równowagi. Nie miała na myśli wielkiego i wystawnego wydarzenia, a ot zwykłe spotkanie, które pozwoli na chwilę spokoju. Jednak im dłużej pochylała się nad sprawami Durham tym bardziej uświadamiała sobie, że nikt nie znajdzie teraz czasu dla siebie. Nie mogli odczynić tego co się stało, chęci odbudowy świata z góry były skazane na niepowodzenie. To co mogli zrobić, to stworzyć nowy na gruzach.
Gładziła opuszkami palców płatki kwiatów słuchając słów Hypatii. Nie przerywała jej, pozwalając, aby wyraziła wszystkie swoje myśli, lęki, obawy i pytania. Mierzyła się z tymi samymi problemami, co inni, każdy zadawał sobie pytanie - od czego zacząć. Listy do Durham napływały codziennie. Wraz z ojcem i kuzynami przekopywali się przez tonę listów i próśb starając się je segregować i układać priorytetami. Pomysłów było wiele, ale większość nie była do zrealizowania. Musieli mierzyć siły na zamiary.
-Kiedy byliśmy świeżo po katastrofie sądziłam, że będziemy w stanie odbudować to co zostało zniszczone. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia i wróciła szarozielonym spojrzeniem na kuzynkę. -Z czasem pojęłam, że musimy stworzyć nowe na gruzach starego. Nie da się wszystkiego odbudować tak jak było kiedyś. - Ruszyła ponownie w głąb ogrodu zaplatając dłonie na plecach. -Jakie są największe straty w Surrey? - Zapytała Hypatii uważnie się jej przyglądając. Wspomniała, że sortowali napływające prośby więc musiała wiedzieć jakie szkody zostały poniesione i kto płaci najwyższą cenę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Może niektórzy uznaliby chorobę Hypatii za zbyt wysoką cenę względem dalszego trwania czystości krwi. Może sama uznałaby ją za takową, gdyby jej siostry i matka były nią dotknięte. Na całe szczęście wszystkie trzy były okazami zdrowia, po matce odziedziczyła wyłącznie dar jasnowidzenia. Za niego mogła płacić cenę w chorobie, w dniach, w których nie mogła bez asysty podnieść się wyżej na łóżku, w nocach spędzonych na gorączkowych majakach, w tysiącach ubrudzonych krwią materiałów. Ale cena była uczciwa, a sama Hypatia, namaszczona cierpieniem — wyjątkowa. Przynajmniej w mniemaniu swoim i swojej rodziny.
Początkowo nie odpowiadała na pytanie Primrose, choć sama zaczęła temat poszukiwania jej rady i pomocy. Potrzebowała zebrać myśli, róże, ich widok i zapach, zawsze wpływał na jej nastrój, nie pozwalając dłużej oddawać się ciepłu dumy, którą chętnie się opatulała, czy też pewnej charyzmy, która co prawda była częścią jej osobowości, lecz służyła też jako zbroja i tarcza. Wszyscy z nich nosili maski, a ten, kto nie dostosowywał się do zasad gry wyznaczonych przez arystokratyczne środowisko, ten prędko ściągał na siebie najpierw niezadowolone spojrzenia, później wyraźną niezgodę, aby na koniec zostać z tegoż środowiska wykluczonym. Hypatia za wszelką cenę nie chciała być odbierana jako niegodna tego, kim była. Grała więc w tym teatrze, tak jak grali wszyscy, choć przy Primrose łatwiej było ukazać to, co skrywało się głęboko, pod kolejnymi warstwami perfekcyjnie dobranego przebrania.
— Słowa nie wyrażą tego, jak się cieszę, że poza brakiem czasu nic im nie doskwiera — choć użyte zdanie w innych warunkach mogło brzmieć na wyuczoną formułkę, czułość i ulga, które wybrzmiewały w głosie Hypatii skutecznie odwodziły od myśli, jakoby były to słowa rzucane na wiatr, tylko dla pokazu. Naprawdę cieszyła się, że lordowska para pozostawała w dobrym zdrowiu. Z ciekawością słuchała także dalszych słów Primrose o pikniku, kiwając ze zrozumieniem głową. Miała bowiem rację, każdy z rodów martwił się o swoje ziemie, w tak trudnych czasach zawsze priorytetem było dobro ich mieszkańców. Czyż nie ta sama myśl — spleciona z tęsknotą za kuzynką — nie sprowadziła tutaj również lady Crouch? — Obawiam się, że nawet seria pikników nie pozwoli na uzbieranie kwoty potrzebnej do zapewnienia wszystkim sierotom opieki w ochronkach czy sierocińcach. W jedną noc bogaci zrównali się z biednymi, niezliczona ilość czarodziejów boryka się z podniesionym przez ciebie problemem, choć na mniejszą skalę. Jak mają pomagać sąsiadom, gdy sami nie mogą pomóc sobie? — wtrąciła, spoglądając nieobecnie na kwitnący, różany krzew. Tragedia w Surrey nie zakończyła się wraz z upadkiem ostatniego meteorytu, ugaszeniem ostatniego pożaru. Toczyła się dalej, przestępczość drastycznie wzrosła, nikt chyba nie mógł czuć się bezpiecznie, nawet żebrak. Wszystko miało swoją cenę, tylko czasem nie było komu płacić. Ideałem byłoby utworzyć nowe na gruzach starego, tylko jak? W umyśle osiemnastolatki nie było na to sposobu. Chyba nikt przed nimi nie mierzył się z katastrofą na taką skalę.
— Tylko czy to w ogóle możliwe? Budowanie na zgliszczach i gruzach. Ja... Przepraszam, Primmy, ale zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Zniszczone zostało tak wiele, tyle żyć uciętych nagle, w najgorszym chyba rodzaju śmierci. Są tacy, co obracają to na naszą niekorzyść, mówią, że to nasza wina. Nasza, rozumiesz to, Primmy? — nie Hypatii, nie Crouchów, a arystokracji w ogóle. Szerzej, całego aparatu władzy. Słyszała plotki o krzykaczach mówiących, że obiecali chronić tradycję i życie czarodziejów, a przez swą pychę, ściągnęli na wszystkich niebezpieczeństwo. I bała się tego, reakcji tłumu, tego samego, któremu dalej chciała pomagać, choć nie wiedziała, jak. — Najdotkliwiej ucierpiało Guildford, stolica Surrey — głos damy drżał, nie zauważyła nawet, kiedy z nosa pociekła drobna stróżka krwi. — Ćwierćkilometrowy krater, z którego wycieka lawa z jednej strony, z drugiej — Podtopienia, bo po tąpnięciu gruntu okazało się, że w okolicy znajdują się gejzery, które postanowiły się uaktywnić, a wszystko to okraszone jeszcze stratami ludzkimi — przymknęła na moment oczy, próbując unormować oddech, kropla krwi wreszcie zsunęła się na wargi, zakańczając krótką próbę uspokojenia. W tej samej chwili Hypatia otworzyła szerzej oczy, drżącą dłonią sięgając do jednej z fałd spódnicy, aby wyciągnąć z niej śnieżnobiałą chustkę. — Wybacz mi, Primmy — szepnęła, nie powinna doprowadzać się do takiego stanu — a jednak o dziwo ten dobitnie pokazywał, jak ważne było dla niej to, o czym mówiła. — Na domiar złego, seria pożarów, burmistrz podejrzewa, że to rebelia. Wyobrażasz to sobie? Noszą na sztandarach hasła o wolności, a niczym się nie różnią od podrzędnych bandytów — syknęła, przykładając chustkę do nosa.
Początkowo nie odpowiadała na pytanie Primrose, choć sama zaczęła temat poszukiwania jej rady i pomocy. Potrzebowała zebrać myśli, róże, ich widok i zapach, zawsze wpływał na jej nastrój, nie pozwalając dłużej oddawać się ciepłu dumy, którą chętnie się opatulała, czy też pewnej charyzmy, która co prawda była częścią jej osobowości, lecz służyła też jako zbroja i tarcza. Wszyscy z nich nosili maski, a ten, kto nie dostosowywał się do zasad gry wyznaczonych przez arystokratyczne środowisko, ten prędko ściągał na siebie najpierw niezadowolone spojrzenia, później wyraźną niezgodę, aby na koniec zostać z tegoż środowiska wykluczonym. Hypatia za wszelką cenę nie chciała być odbierana jako niegodna tego, kim była. Grała więc w tym teatrze, tak jak grali wszyscy, choć przy Primrose łatwiej było ukazać to, co skrywało się głęboko, pod kolejnymi warstwami perfekcyjnie dobranego przebrania.
— Słowa nie wyrażą tego, jak się cieszę, że poza brakiem czasu nic im nie doskwiera — choć użyte zdanie w innych warunkach mogło brzmieć na wyuczoną formułkę, czułość i ulga, które wybrzmiewały w głosie Hypatii skutecznie odwodziły od myśli, jakoby były to słowa rzucane na wiatr, tylko dla pokazu. Naprawdę cieszyła się, że lordowska para pozostawała w dobrym zdrowiu. Z ciekawością słuchała także dalszych słów Primrose o pikniku, kiwając ze zrozumieniem głową. Miała bowiem rację, każdy z rodów martwił się o swoje ziemie, w tak trudnych czasach zawsze priorytetem było dobro ich mieszkańców. Czyż nie ta sama myśl — spleciona z tęsknotą za kuzynką — nie sprowadziła tutaj również lady Crouch? — Obawiam się, że nawet seria pikników nie pozwoli na uzbieranie kwoty potrzebnej do zapewnienia wszystkim sierotom opieki w ochronkach czy sierocińcach. W jedną noc bogaci zrównali się z biednymi, niezliczona ilość czarodziejów boryka się z podniesionym przez ciebie problemem, choć na mniejszą skalę. Jak mają pomagać sąsiadom, gdy sami nie mogą pomóc sobie? — wtrąciła, spoglądając nieobecnie na kwitnący, różany krzew. Tragedia w Surrey nie zakończyła się wraz z upadkiem ostatniego meteorytu, ugaszeniem ostatniego pożaru. Toczyła się dalej, przestępczość drastycznie wzrosła, nikt chyba nie mógł czuć się bezpiecznie, nawet żebrak. Wszystko miało swoją cenę, tylko czasem nie było komu płacić. Ideałem byłoby utworzyć nowe na gruzach starego, tylko jak? W umyśle osiemnastolatki nie było na to sposobu. Chyba nikt przed nimi nie mierzył się z katastrofą na taką skalę.
— Tylko czy to w ogóle możliwe? Budowanie na zgliszczach i gruzach. Ja... Przepraszam, Primmy, ale zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Zniszczone zostało tak wiele, tyle żyć uciętych nagle, w najgorszym chyba rodzaju śmierci. Są tacy, co obracają to na naszą niekorzyść, mówią, że to nasza wina. Nasza, rozumiesz to, Primmy? — nie Hypatii, nie Crouchów, a arystokracji w ogóle. Szerzej, całego aparatu władzy. Słyszała plotki o krzykaczach mówiących, że obiecali chronić tradycję i życie czarodziejów, a przez swą pychę, ściągnęli na wszystkich niebezpieczeństwo. I bała się tego, reakcji tłumu, tego samego, któremu dalej chciała pomagać, choć nie wiedziała, jak. — Najdotkliwiej ucierpiało Guildford, stolica Surrey — głos damy drżał, nie zauważyła nawet, kiedy z nosa pociekła drobna stróżka krwi. — Ćwierćkilometrowy krater, z którego wycieka lawa z jednej strony, z drugiej — Podtopienia, bo po tąpnięciu gruntu okazało się, że w okolicy znajdują się gejzery, które postanowiły się uaktywnić, a wszystko to okraszone jeszcze stratami ludzkimi — przymknęła na moment oczy, próbując unormować oddech, kropla krwi wreszcie zsunęła się na wargi, zakańczając krótką próbę uspokojenia. W tej samej chwili Hypatia otworzyła szerzej oczy, drżącą dłonią sięgając do jednej z fałd spódnicy, aby wyciągnąć z niej śnieżnobiałą chustkę. — Wybacz mi, Primmy — szepnęła, nie powinna doprowadzać się do takiego stanu — a jednak o dziwo ten dobitnie pokazywał, jak ważne było dla niej to, o czym mówiła. — Na domiar złego, seria pożarów, burmistrz podejrzewa, że to rebelia. Wyobrażasz to sobie? Noszą na sztandarach hasła o wolności, a niczym się nie różnią od podrzędnych bandytów — syknęła, przykładając chustkę do nosa.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Primrose buntowała się przeciwko pewnym zasadom jakie wyznaczała arystokracja, nie zgadzając się na skostniałe zasady, niepasujące do zmieniającej się rzeczywistości. Odmawiała podporządkowania się wytycznym, które opierały się wyłącznie na tezach stworzonych z przekonań innych, którzy uważali siebie za znawców tematu, nie mając o nim pojęcia.
Od zawsze drażniło ją to, że było jej odmawiane wiele i to nie ze względu na umiejętności i wiedzę jakich jej brakowało, ale ze względu na płeć. Rodzina Burke wychowywała dzieci w równości. Dziewczynki oraz chłopcy mieli dostęp do takiej samej wiedzy, to samo tyczyło się Hogwartu, a jednak po zakończeniu edukacji zdawało się, że społeczeństwo będzie oczekiwać iż magia będzie jej wyłącznie potrzebna do poprawiania swojego wyglądu i pielęgnacji grządek.
Dać skrzydła, a potem je obciąć. Tak widziała obecny stan rzeczy. Nie chciała oddać swoich skrzydeł. Dlatego też wspierała każdą kobietę, która również pragnęła działać, pragnęła czegoś więcej od swojego życia. Im więcej takich głosów, tym lepiej. Starała się do tego wykorzystać fakt iż otrzymała order. Być może miał on na celu zamknięcie jej ust, ale osiągnęli odwrotny efekt od zamierzonego.
Słowa Hypatii niosły w sobie wiele racji. Każdy musiał teraz zatroszczyć się o siebie, dopiero kiedy własne potrzeby zostaną zaopiekowane, wtedy budzi się w ludziach filantropia. Nie we wszystkich, oczywiście. Nie mogła im mieć tego za złe - rozumiała doskonale, że ważniejsze były własne dzieci od tych obcych.
-Dlatego z naszej pozycji musimy zrobić co w naszej mocy, aby ułatwić im stanąć na nogi. - Nie było to proste zadanie. Co innego pomóc jednej ochronce, a co innego parunastoma. Istniała spora różnica pomiędzy odbudowaniem paru domów, a całej wsi. -Dlatego tak ważne jest wspieranie działań samego Ministerstwa Magii. Łącznie sił, nie zaś działanie wyłącznie na własną rękę. - Uśmiechnęła się nieznacznie słysząc powątpiewanie w głosie kuzynki. Rozumiała jej obawy, gdyż jej też towarzyszyły każdego dnia. Zasiadając do śniadania już rozmyślała o tym jak zbudować nowe na tragedii i nieszczęściu. Z pomocą przychodziła historia. -Rozumiem twoje obawy i wątpliwości, naprawdę. - Zapewniła dziewczynę samej sięgając ku płatkom róż, które musnęła delikatnie opuszkami palców. - Budowanie na gruzach wymaga nie tylko siły fizycznej, ale i ogromnej siły ducha. Każda stracona dusza, każde przerwane życie to ogromny cios dla naszej społeczności. - Uśmiechnęła się smutno czując ciężar odpowiedzialności jakie niosły słowa Hypatii. -Wiem, że obarczanie nas winą jest bolesne i niesprawiedliwe, zwłaszcza kiedy czuliśmy, że robimy wszystko, co w naszej mocy, by chronić innych. Niemniej jednak, musimy stawić czoła tej krytyce. - Tak bardzo ciążącej, kiedy doskonale wiedzieli ile czasu oraz energii kosztuje każdego z nich praca w odbudowę. Jednak to był zawsze ten sam schemat. Szukano winnych, szukano odpowiedzi na pytanie - czyja jest to wina. Odpowiedź, że nikt nie był winny, że pewne rzeczy zwyczajnie się dzieją, było jedną z najtrudniejszych prawd do przyjęcia przez udręczone umysły. -Krytyka, choć często trudna do przełknięcia, może być także impulsem do refleksji i zmian. Może właśnie teraz, kiedy wszystko wydaje się być w ruinie, mamy szansę zbudować coś lepszego, bardziej sprawiedliwego i odpornego na przyszłe zagrożenia. Kluczowe będzie, abyśmy jako arystokracja i przedstawiciele władzy pokazali, że jesteśmy gotowi uczyć się na błędach i zmieniać na lepsze. Musimy wyciągnąć rękę do tych, którzy nas krytykują, i zamiast reagować defensywnie, spróbować zrozumieć ich perspektywę. - Ta świadomość przyszła do niej z czasem. Wcześniej chciała robić wszystko sama, ale później pojęła, że bez ludzi, bez znajomości ich perspektywy nic nie osiągnie. Ruszyła między nich, otwarta na krytykę, na oskarżenia. Kiedy jednak zobaczyli, że nie ma zamiaru budować muru między nimi otworzyli się na nich. Burmistrzowie miast okazali się ich orędownikami do mieszkańców. Nie wyobrażała sobie, że nie miałaby z nimi współpracować. Słyszała obawy Hypatii, ponownie, historia nie raz pokazała, że wściekły tłum był gotów obalać całe dynastie. Musieli brać to pod uwagę. -Reakcja tłumu jest nieprzewidywalna, ale możemy próbować zminimalizować jej negatywne skutki poprzez otwartą komunikację i transparentność. Pomoc, którą oferujemy, powinna być szczera i autentyczna. Musimy pokazać, że troszczymy się o dobro wszystkich, nie tylko o nasze własne interesy. Praca u podstaw, odbudowa zaufania i pokazanie, że potrafimy współdziałać mimo różnic, to nasza droga naprzód. - Dostrzegła strużkę krwi jaka pociekła po wardze Hypatii. Szukała już chusteczki, ale kuzynka była na to przygotowana. Pokręciła jedynie głową, aby się nie kłopotała przeprosinami, ponieważ nie zrobiła nic złego. Zamiast tego wskazała kierunek dalszego spaceru, a punktem była nieduża chuśtawka ukryta między drzewami zdolna pomieści je obydwie. Poczekała, aż dziewczyna zajmie miejsce obok niej. Skryte pośród zieleni ogrodu mogły swobodnie rozmawiać dalej. -Najważniejsze w tej chwili jest ludzkie życie i zapewnienie miejsca schronienia. Współpraca z punktem Ministerstwa, które na pewno mieści się w Surrey. To pokaże, że arystokracja i władza połączyła siły, że jesteśmy dla ludzi. Teraz jedynie jedność ponad podziałami sprawi, że ludzie będą nadal nam ufać. Nie wszyscy, nie żyjemy w utopii, ale na tyle dużo, aby uciszyć krzykaczy. - Poprawiła niesforny kosmyk, który opadł na jej twarz. -Działania rebeliantów mogą okazać się dla nas zbawienne. Jeżeli będą niszczyć to co pozostało, będą działać na szkodę ludziom ci się od nich odwrócą. Ludzie nie chcą już walczy - są zmęczeni, schorowani i pragną spokoju. My pokazujemy, że możemy im go dać, kiedy rebelianci go niszczą. - Od niechcenia bawiła się pierścieniem rodowym na palcu, zieleń kamienia mieniła się w promieniach słonecznych. -Często ci co krzyczą o wolności, najszybciej ją odbierają.
Od zawsze drażniło ją to, że było jej odmawiane wiele i to nie ze względu na umiejętności i wiedzę jakich jej brakowało, ale ze względu na płeć. Rodzina Burke wychowywała dzieci w równości. Dziewczynki oraz chłopcy mieli dostęp do takiej samej wiedzy, to samo tyczyło się Hogwartu, a jednak po zakończeniu edukacji zdawało się, że społeczeństwo będzie oczekiwać iż magia będzie jej wyłącznie potrzebna do poprawiania swojego wyglądu i pielęgnacji grządek.
Dać skrzydła, a potem je obciąć. Tak widziała obecny stan rzeczy. Nie chciała oddać swoich skrzydeł. Dlatego też wspierała każdą kobietę, która również pragnęła działać, pragnęła czegoś więcej od swojego życia. Im więcej takich głosów, tym lepiej. Starała się do tego wykorzystać fakt iż otrzymała order. Być może miał on na celu zamknięcie jej ust, ale osiągnęli odwrotny efekt od zamierzonego.
Słowa Hypatii niosły w sobie wiele racji. Każdy musiał teraz zatroszczyć się o siebie, dopiero kiedy własne potrzeby zostaną zaopiekowane, wtedy budzi się w ludziach filantropia. Nie we wszystkich, oczywiście. Nie mogła im mieć tego za złe - rozumiała doskonale, że ważniejsze były własne dzieci od tych obcych.
-Dlatego z naszej pozycji musimy zrobić co w naszej mocy, aby ułatwić im stanąć na nogi. - Nie było to proste zadanie. Co innego pomóc jednej ochronce, a co innego parunastoma. Istniała spora różnica pomiędzy odbudowaniem paru domów, a całej wsi. -Dlatego tak ważne jest wspieranie działań samego Ministerstwa Magii. Łącznie sił, nie zaś działanie wyłącznie na własną rękę. - Uśmiechnęła się nieznacznie słysząc powątpiewanie w głosie kuzynki. Rozumiała jej obawy, gdyż jej też towarzyszyły każdego dnia. Zasiadając do śniadania już rozmyślała o tym jak zbudować nowe na tragedii i nieszczęściu. Z pomocą przychodziła historia. -Rozumiem twoje obawy i wątpliwości, naprawdę. - Zapewniła dziewczynę samej sięgając ku płatkom róż, które musnęła delikatnie opuszkami palców. - Budowanie na gruzach wymaga nie tylko siły fizycznej, ale i ogromnej siły ducha. Każda stracona dusza, każde przerwane życie to ogromny cios dla naszej społeczności. - Uśmiechnęła się smutno czując ciężar odpowiedzialności jakie niosły słowa Hypatii. -Wiem, że obarczanie nas winą jest bolesne i niesprawiedliwe, zwłaszcza kiedy czuliśmy, że robimy wszystko, co w naszej mocy, by chronić innych. Niemniej jednak, musimy stawić czoła tej krytyce. - Tak bardzo ciążącej, kiedy doskonale wiedzieli ile czasu oraz energii kosztuje każdego z nich praca w odbudowę. Jednak to był zawsze ten sam schemat. Szukano winnych, szukano odpowiedzi na pytanie - czyja jest to wina. Odpowiedź, że nikt nie był winny, że pewne rzeczy zwyczajnie się dzieją, było jedną z najtrudniejszych prawd do przyjęcia przez udręczone umysły. -Krytyka, choć często trudna do przełknięcia, może być także impulsem do refleksji i zmian. Może właśnie teraz, kiedy wszystko wydaje się być w ruinie, mamy szansę zbudować coś lepszego, bardziej sprawiedliwego i odpornego na przyszłe zagrożenia. Kluczowe będzie, abyśmy jako arystokracja i przedstawiciele władzy pokazali, że jesteśmy gotowi uczyć się na błędach i zmieniać na lepsze. Musimy wyciągnąć rękę do tych, którzy nas krytykują, i zamiast reagować defensywnie, spróbować zrozumieć ich perspektywę. - Ta świadomość przyszła do niej z czasem. Wcześniej chciała robić wszystko sama, ale później pojęła, że bez ludzi, bez znajomości ich perspektywy nic nie osiągnie. Ruszyła między nich, otwarta na krytykę, na oskarżenia. Kiedy jednak zobaczyli, że nie ma zamiaru budować muru między nimi otworzyli się na nich. Burmistrzowie miast okazali się ich orędownikami do mieszkańców. Nie wyobrażała sobie, że nie miałaby z nimi współpracować. Słyszała obawy Hypatii, ponownie, historia nie raz pokazała, że wściekły tłum był gotów obalać całe dynastie. Musieli brać to pod uwagę. -Reakcja tłumu jest nieprzewidywalna, ale możemy próbować zminimalizować jej negatywne skutki poprzez otwartą komunikację i transparentność. Pomoc, którą oferujemy, powinna być szczera i autentyczna. Musimy pokazać, że troszczymy się o dobro wszystkich, nie tylko o nasze własne interesy. Praca u podstaw, odbudowa zaufania i pokazanie, że potrafimy współdziałać mimo różnic, to nasza droga naprzód. - Dostrzegła strużkę krwi jaka pociekła po wardze Hypatii. Szukała już chusteczki, ale kuzynka była na to przygotowana. Pokręciła jedynie głową, aby się nie kłopotała przeprosinami, ponieważ nie zrobiła nic złego. Zamiast tego wskazała kierunek dalszego spaceru, a punktem była nieduża chuśtawka ukryta między drzewami zdolna pomieści je obydwie. Poczekała, aż dziewczyna zajmie miejsce obok niej. Skryte pośród zieleni ogrodu mogły swobodnie rozmawiać dalej. -Najważniejsze w tej chwili jest ludzkie życie i zapewnienie miejsca schronienia. Współpraca z punktem Ministerstwa, które na pewno mieści się w Surrey. To pokaże, że arystokracja i władza połączyła siły, że jesteśmy dla ludzi. Teraz jedynie jedność ponad podziałami sprawi, że ludzie będą nadal nam ufać. Nie wszyscy, nie żyjemy w utopii, ale na tyle dużo, aby uciszyć krzykaczy. - Poprawiła niesforny kosmyk, który opadł na jej twarz. -Działania rebeliantów mogą okazać się dla nas zbawienne. Jeżeli będą niszczyć to co pozostało, będą działać na szkodę ludziom ci się od nich odwrócą. Ludzie nie chcą już walczy - są zmęczeni, schorowani i pragną spokoju. My pokazujemy, że możemy im go dać, kiedy rebelianci go niszczą. - Od niechcenia bawiła się pierścieniem rodowym na palcu, zieleń kamienia mieniła się w promieniach słonecznych. -Często ci co krzyczą o wolności, najszybciej ją odbierają.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Hypatia nie podzielała aż tak daleko idącej krytyki status quo, jak robiła to Primrose. Nie uważała bowiem, aby rozsądnym było równać kobiety do mężczyzn. Nie byli tacy sami, w pewnych aspektach jedna płeć przewyższała drugą, taki był po prostu świat, w którym przyszło im wszystkim żyć. Oczywiście, pewna sztywność ram nie pozwalała na przenikanie się elementów męskich i kobiecych, które to z pewnością znalazłyby uznanie u tych, którzy nie potrafili odnaleźć się w pełni ani w roli kobiecej, ani męskiej. Sama Hypatia, może przez wzgląd na wychowanie, może po prostu z samoświadomości, czuła się dobrze ze swoją kobiecością. Nie byłaby w stanie, pomijając chorobę, stanąć do otwartej walki w trwającym konflikcie, a tego wymagało się od mężczyzn. Równe prawa musiały bowiem iść w parze z równymi obowiązkami, a tych nie mogła dźwignąć. Primrose była inna — silniejsza od swej kuzynki, otoczona mężczyznami oddanymi sprawie Rycerzy Walpurgii, to tylko naturalne, że sama poszła w ich ślady, pomimo krytyki, która musiała na nią spaść. Nie dziwiła się zatem jej postawie i rozumiała jej źródło. Kochać, jak kochało się rodzinę i wspierać nawzajem, na szczęście można było nawet gdy nie podzielało się we stu procentach tego samego zdania.
— Barty zasugerował, żebym swoje podsumowanie najpoważniejszych uszkodzeń w Surrey przesłała do Ministerstwa — zwierzyła się z rozmowy z bratem, nie ukrywając wątpliwości w swym głosie. Jej wiara w siłę Ministerstwa nie była szczególnie mocna, nie, gdy rany na duszy i plamy na honorze Crouchów jeszcze nie umknęły w zapomnienie. Do tego dochodziła jeszcze kwestia nieobecności samego Ministra przebywającego za granicą oraz niewielkie, prawdziwie polityczne doświadczenie młodej damy. — Mówisz o łączeniu sił... — podjęła po chwili, ostrożnie, jakby od tegoż wątku zależało o wiele więcej, niż tylko dalszy tok ciągnącej się między nimi rozmowy. Spojrzenie Hypatii nabrało intensywności, szukało wzroku starszej kuzynki; oczy lady Crouch wyrażały zazwyczaj znacznie więcej, niż pozwalała sobie na przekazanie słowami. Teraz zdradzały głębię jej obaw, niepewności i zaniepokojenia. — Czy masz na myśli wyłącznie Ministerstwo, czy może Rycerzy Walpurgii? — spytała wreszcie wprost, czując, jak serce przyspiesza swój bieg, bijąc coraz mocniej w klatce piersiowej. Przez chwilę było jej zupełnie gorąco — co prawda sierpień jeszcze się nie zakończył, przedziwnie apokaliptyczne lato trwało, ale rzadko kiedy czuła rozchodzące się po ciele ciepło, podobne do języków ognia przesuwających się powoli po skórze, centymetr za centymetrem. W tym samym czasie jej twarz pobladła konkretnie, w antycypacji odpowiedzi kuzynki. Podejście Hypatii do tejże organizacji było bowiem dość skomplikowane. Z jednej strony wiedziała, że było to zgromadzenie czarodziei wybitnych, zdolnych do poświęceń na rzecz kraju i czystości krwi. Potrafiła się utożsamiać z ich ideami, nawet bardzo prosto, wszak wielu z nich przyświecał podobny co Crouchom — a przez to jej samej — patriotyzm. Z drugiej strony, idealny skądinąd obrazek został przecięty pierwszego kwietnia, nadaniem Londynu pani Mericourt. Decyzja ta zdaniem Hypatii była nie tyle niezasadna, wszak bądź co bądź kobieta ta zrobiła dla kraju wiele, czego dowodem były przyznane odznaczenia, ale zwyczajnie niepoprawna. Jak ktoś mógł rozporządzać nieswoimi, zajętymi od wieków ziemiami? W gniewnej ocenie Hypatii Minister Malfoy po prostu nie miał takiego prawa. Jedna nietrafiona decyzja przesądziła więc o ostrożności względem całej organizacji. Nie chciała być postrzegana jako czarna owca swej rodziny, z drugiej strony nie mogła pozwolić na to, aby chwilową słabość wykorzystali Blackowie. Widziała i czuła potrzebę działania, ale nie mogła się z niej zwierzyć nikomu — za wyjątkiem Primrose.
— Jak ich przekonać? Tak naprawdę, aby uwierzyli. Nie sądzę, żeby w tym momencie gotowi byli słuchać kwiecistych przemów, a nawet jeżeli, żeby wzięli to za wyraz szczerości, a nie występ — słuchająca do tej pory w milczeniu młoda dama wreszcie zabrała głos, ostrożnie i cicho, bowiem sama zanurzona była w ich rozmowie, w głowie wizualizując sobie kilka możliwych scenariuszy. Żaden nie przypadł jej do gustu, wszystkie wydawały się w pewien sposób przerażające, a szanse powodzenia w każdym z nich uznała za nikłe. — Punkt Ministerstwa w istocie działa już w Surrey, nawet całkiem prężnie, jednak... Och, Primrose, zbyt optymistycznie wyobrażasz sobie to, z czym musimy się mierzyć — westchnęła, ruszając zaraz za nią. Powoli odsunęła chusteczkę od nosa, przez chwilę wpatrując się w krwawy ślad. — Surrey będzie trzeba stworzyć od podstaw. Od fundamentów. Nie można zaproponować ludziom schronienia, bo tego po prostu nie ma. Ostało się niewiele domów, a jeżeli jakiś stoi, to często jest albo przepełniony, albo w stanie nienadającym się do bezpiecznego zamieszkania. Ludzie mówią, że w kilku miejscach czuć nietypową energię, podejrzewam, że magiczną — westchnęła, zasiadając powoli na huśtawce, szczególnie ostrożnie postępując ze swoją suknią. — Mogłabyś wybrać się ze mną w jedno z tych miejsc? — zapytała wreszcie, na jej ustach pierwszy raz od dłuższej chwili pojawił się drobny, zapraszający uśmiech. — Myślę, że dobrze byłoby to sprawdzić. I pokazać ludziom, że... Działamy razem. Co ty na to?
— Barty zasugerował, żebym swoje podsumowanie najpoważniejszych uszkodzeń w Surrey przesłała do Ministerstwa — zwierzyła się z rozmowy z bratem, nie ukrywając wątpliwości w swym głosie. Jej wiara w siłę Ministerstwa nie była szczególnie mocna, nie, gdy rany na duszy i plamy na honorze Crouchów jeszcze nie umknęły w zapomnienie. Do tego dochodziła jeszcze kwestia nieobecności samego Ministra przebywającego za granicą oraz niewielkie, prawdziwie polityczne doświadczenie młodej damy. — Mówisz o łączeniu sił... — podjęła po chwili, ostrożnie, jakby od tegoż wątku zależało o wiele więcej, niż tylko dalszy tok ciągnącej się między nimi rozmowy. Spojrzenie Hypatii nabrało intensywności, szukało wzroku starszej kuzynki; oczy lady Crouch wyrażały zazwyczaj znacznie więcej, niż pozwalała sobie na przekazanie słowami. Teraz zdradzały głębię jej obaw, niepewności i zaniepokojenia. — Czy masz na myśli wyłącznie Ministerstwo, czy może Rycerzy Walpurgii? — spytała wreszcie wprost, czując, jak serce przyspiesza swój bieg, bijąc coraz mocniej w klatce piersiowej. Przez chwilę było jej zupełnie gorąco — co prawda sierpień jeszcze się nie zakończył, przedziwnie apokaliptyczne lato trwało, ale rzadko kiedy czuła rozchodzące się po ciele ciepło, podobne do języków ognia przesuwających się powoli po skórze, centymetr za centymetrem. W tym samym czasie jej twarz pobladła konkretnie, w antycypacji odpowiedzi kuzynki. Podejście Hypatii do tejże organizacji było bowiem dość skomplikowane. Z jednej strony wiedziała, że było to zgromadzenie czarodziei wybitnych, zdolnych do poświęceń na rzecz kraju i czystości krwi. Potrafiła się utożsamiać z ich ideami, nawet bardzo prosto, wszak wielu z nich przyświecał podobny co Crouchom — a przez to jej samej — patriotyzm. Z drugiej strony, idealny skądinąd obrazek został przecięty pierwszego kwietnia, nadaniem Londynu pani Mericourt. Decyzja ta zdaniem Hypatii była nie tyle niezasadna, wszak bądź co bądź kobieta ta zrobiła dla kraju wiele, czego dowodem były przyznane odznaczenia, ale zwyczajnie niepoprawna. Jak ktoś mógł rozporządzać nieswoimi, zajętymi od wieków ziemiami? W gniewnej ocenie Hypatii Minister Malfoy po prostu nie miał takiego prawa. Jedna nietrafiona decyzja przesądziła więc o ostrożności względem całej organizacji. Nie chciała być postrzegana jako czarna owca swej rodziny, z drugiej strony nie mogła pozwolić na to, aby chwilową słabość wykorzystali Blackowie. Widziała i czuła potrzebę działania, ale nie mogła się z niej zwierzyć nikomu — za wyjątkiem Primrose.
— Jak ich przekonać? Tak naprawdę, aby uwierzyli. Nie sądzę, żeby w tym momencie gotowi byli słuchać kwiecistych przemów, a nawet jeżeli, żeby wzięli to za wyraz szczerości, a nie występ — słuchająca do tej pory w milczeniu młoda dama wreszcie zabrała głos, ostrożnie i cicho, bowiem sama zanurzona była w ich rozmowie, w głowie wizualizując sobie kilka możliwych scenariuszy. Żaden nie przypadł jej do gustu, wszystkie wydawały się w pewien sposób przerażające, a szanse powodzenia w każdym z nich uznała za nikłe. — Punkt Ministerstwa w istocie działa już w Surrey, nawet całkiem prężnie, jednak... Och, Primrose, zbyt optymistycznie wyobrażasz sobie to, z czym musimy się mierzyć — westchnęła, ruszając zaraz za nią. Powoli odsunęła chusteczkę od nosa, przez chwilę wpatrując się w krwawy ślad. — Surrey będzie trzeba stworzyć od podstaw. Od fundamentów. Nie można zaproponować ludziom schronienia, bo tego po prostu nie ma. Ostało się niewiele domów, a jeżeli jakiś stoi, to często jest albo przepełniony, albo w stanie nienadającym się do bezpiecznego zamieszkania. Ludzie mówią, że w kilku miejscach czuć nietypową energię, podejrzewam, że magiczną — westchnęła, zasiadając powoli na huśtawce, szczególnie ostrożnie postępując ze swoją suknią. — Mogłabyś wybrać się ze mną w jedno z tych miejsc? — zapytała wreszcie, na jej ustach pierwszy raz od dłuższej chwili pojawił się drobny, zapraszający uśmiech. — Myślę, że dobrze byłoby to sprawdzić. I pokazać ludziom, że... Działamy razem. Co ty na to?
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Nie rozumiała obaw wynikających z tego, że czarownice oczekiwały sprawiedliwości w traktowaniu. Wszyscy dookoła mylili równość ze sprawiedliwością. W świetle prawa powinni być równi – niezależnie od płci, w świetle zasad obywatelskich – oczekiwała sprawiedliwości. Umożliwienia czaronicowm decydowania o samych sobie, nie odberania im sprawczości i sprowadzania do roli wyłącznie matki i żony. Gdyby nie czarownice, gdyby nie kobiety ten magiczny świat nie ruszyłby do przodu. Zapominali o tym jak wiele czarownice wniosły do społeczności magicznej, jak wiele odkryć dokonały. Wykorzystali ich słabość, budując na niej swoją potęgę i siłę. Jednocześnie była niezmiernie ciekawa, jak wielu tych mężczyzn w domu, ma odwagę powiedzieć swoim żonom, siostrom czy matkom, że nie mają prawa głosu, że są tylko dodatkiem i nie powinny swojej pięknej głowy zaprzątać ważnymi tematami. Kołki pewnie ciosane były od razu, jak tylko rzeczone słowa opuściły ich usta.
-Jak najbardziej. – Zgodziła się z sugestią kuzyna. –Takie podsumowania pomogą im w szacowaniu szkód oraz planowaniu wydatków pomocowych. Koniecznie to zrób. – Zachęciła czarownicę pomimo tego, że ta nosiła urazę w sercu. Rozumiała tę zadrę – spór o Londyn zawsze był obecny, szarpany i wyrywany sobie wzajemnie stał się kością niezgody, która została podarowana komuś innemu. Komuś bez nazwiska, ale z zasługami. W tej dyskusji była rozdarta. Z jednej strony rozumiała oburzenie Crouchów, z drugiej rozumiała działanie Ministerstwa. Jednak niezależnie od tego jaka decyzja zapadła – żadna nie była wyjściem idealnym. –Wszystkich. – Odpowiedziała z powagą głosie dokładnie akcentując wypowiadane słowo. –W tym momencie nie możemy pozwolić sobie na podziały i kłótnie. Druga strona od razu to wykorzysta przeciwko nam. – Nie zgadzała się z wieloma postulatami. Sama zresztą udała się do Ramseya Mulcibera kiedy napisał artykuł o roli i pozycji kobiety. Nadal nie rozumiejąc dlaczego tą metodę uznał jako najlepsza za propaganda, bo ta nie trafiła zupełnie do aktywnych kobiet, wręcz wzbudziła furię i złość. W tej chwili znajdowali się w krytycznym punkcie, musiała na bok odstawić swoje niezadowolenie skupiając się na działaniu, które miało podnieść ich z upadku. Słuchała z uwagą tego co działo się w Surrey. Hustawka leniwie je bujała, przyjemny wiatr owiewał jasne twarze, a szelest sukien zlewał się z szumem liści w koronach drzew. –Nikt nie oczekuje od was, że w przeciągu paru tygodni przywrócicie wszystko do stanu sprzed katastrofy. – Zerknęła na Hypatię z ukosa. –To praca na lata, nie na miesiące. Warto zastanowić się co możecie zrobić. Sprawdzenie stanu budynków, rozbiórki, a materiał przeznaczyć na odbudowę. Wspomóc przesiedlenia ludzi na bezpieczniejsze tereny. Wsparcie rodzin, które zdecydują się przyjąć potrzebujących pod swój dach. Przeznaczenie części ziem pod nowe pola uprawne. – To były działania, które sami podejmowali w Durham. –I złożenie tych raportów do Ministerstwa, aby mieli pełen ogląd na sytuację. – Kwestia nietypowej energii magicznej nie była jej obca. Mierzyła się z podobnym zagadnieniem ostatnio w Durham, zlecając dalsze badania nad jej istotą. –Możesz na mnie liczyć. – Zaoferowała od razu swoje wsparcie. –Czy możesz powiedzieć mi o nich coś więcej?
-Jak najbardziej. – Zgodziła się z sugestią kuzyna. –Takie podsumowania pomogą im w szacowaniu szkód oraz planowaniu wydatków pomocowych. Koniecznie to zrób. – Zachęciła czarownicę pomimo tego, że ta nosiła urazę w sercu. Rozumiała tę zadrę – spór o Londyn zawsze był obecny, szarpany i wyrywany sobie wzajemnie stał się kością niezgody, która została podarowana komuś innemu. Komuś bez nazwiska, ale z zasługami. W tej dyskusji była rozdarta. Z jednej strony rozumiała oburzenie Crouchów, z drugiej rozumiała działanie Ministerstwa. Jednak niezależnie od tego jaka decyzja zapadła – żadna nie była wyjściem idealnym. –Wszystkich. – Odpowiedziała z powagą głosie dokładnie akcentując wypowiadane słowo. –W tym momencie nie możemy pozwolić sobie na podziały i kłótnie. Druga strona od razu to wykorzysta przeciwko nam. – Nie zgadzała się z wieloma postulatami. Sama zresztą udała się do Ramseya Mulcibera kiedy napisał artykuł o roli i pozycji kobiety. Nadal nie rozumiejąc dlaczego tą metodę uznał jako najlepsza za propaganda, bo ta nie trafiła zupełnie do aktywnych kobiet, wręcz wzbudziła furię i złość. W tej chwili znajdowali się w krytycznym punkcie, musiała na bok odstawić swoje niezadowolenie skupiając się na działaniu, które miało podnieść ich z upadku. Słuchała z uwagą tego co działo się w Surrey. Hustawka leniwie je bujała, przyjemny wiatr owiewał jasne twarze, a szelest sukien zlewał się z szumem liści w koronach drzew. –Nikt nie oczekuje od was, że w przeciągu paru tygodni przywrócicie wszystko do stanu sprzed katastrofy. – Zerknęła na Hypatię z ukosa. –To praca na lata, nie na miesiące. Warto zastanowić się co możecie zrobić. Sprawdzenie stanu budynków, rozbiórki, a materiał przeznaczyć na odbudowę. Wspomóc przesiedlenia ludzi na bezpieczniejsze tereny. Wsparcie rodzin, które zdecydują się przyjąć potrzebujących pod swój dach. Przeznaczenie części ziem pod nowe pola uprawne. – To były działania, które sami podejmowali w Durham. –I złożenie tych raportów do Ministerstwa, aby mieli pełen ogląd na sytuację. – Kwestia nietypowej energii magicznej nie była jej obca. Mierzyła się z podobnym zagadnieniem ostatnio w Durham, zlecając dalsze badania nad jej istotą. –Możesz na mnie liczyć. – Zaoferowała od razu swoje wsparcie. –Czy możesz powiedzieć mi o nich coś więcej?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Ogrody
Szybka odpowiedź