Pub pod Roztańczonym Czartem
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub pod Roztańczonym Czartem
„Między niebem i piekłem. Pośród słynnych bezdroży.
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 1 raz
jednak pani nie lubi przecież rzeczy zbyt ostrych
a czyż zawsze można być gentlemanem par force?
czy dlatego, że my się, par exemple, nie kochamy
nie możemy całować swoich oczu i ust?
a czyż zawsze można być gentlemanem par force?
czy dlatego, że my się, par exemple, nie kochamy
nie możemy całować swoich oczu i ust?
Gdzieś w zakamarkach intymności, zza ciężkiej i zaczarowanej stosownie kotary, wybrzmiewały ostatnie dźwięki melodyjnej formy bliżej mu nieznanej pieśni; gdzieś w napięciu trzech, potem wreszcie czterech, pozornie sobie bliskich, istotnie jednak całkiem dalekich, sylwet młodzieńczości, rozgrzewała się właśnie słowiańska krew — swoiste dzieło ich swoistej obcości. W ponurości dzisiejszego, skąpanego w listopadowej chandrze, wieczora, oni wszyscy zdawali się spektakularnie błyszczeć, jakby na dowód osobistej siły, jakby w świadectwie dzierżonych w dłoniach, imponujących możliwości, z dala od krytycznych spojrzeń, z dala od sugestywnej oceny. Dumnie rozprawiali tu między sobą mową zamorskiej Północy, jakby ten podle miękki język angielski jawił się jakąś nienazwaną skandalicznością; w skromnych zasobach karty na pierwszym miejscu widniało zaś ciemne i paskudnie brytyjskie ale, choć pomiędzy słówkami następnymi dostrzegł wreszcie satysfakcjonujące znamiona uniwersalności. Cydry, wina i szampany, whisky, wódki i bourbony; nazwy finezyjne, a oni, jakby podobnie, fikuśnie dystyngowani, więc wybredność powiodła go dalej, głębiej jeszcze ku temu wrażeniu. Cichy, kontrolowany wystrzał drewnianego korka, już zaraz smukłe kieliszki, w pełni kipiące migdałową iskrą szampańskości, a na szczycie, przy zwarciu z krańcem gładzi szkła, to piorunujące przeświadczenie — że mogli, mogą i będą móc spijać tę pianę oraz każdą następną, łapczywie i bez opamiętania, w przyszłości tego ich nowego świata. Na podobę kierującej tym krajem arystokracji, w potencjalnym bogactwie i wyższości, które z chlubą zyskali przy narodzinach; a jednak inaczej, w swobodzie nieznanej zniewolonej tytułami i bon tonem arystokracji, dzięki której zwykle milczącej Rosjance nie towarzyszyła dziś przy stole upierdliwa przyzwoitka; dzięki której one obydwie ubrać mogły sukienki bliżej oblekające ciała, niż zezwalała na to etykieta; dzięki której siarczysta kurwa jego czy Kruma nie budziły do życia afery godnej spisania w miałkim artykule babskiego piśmidła. Vivre pleinement, można by wydusić po ichniejszemu, ale do niego wcale nie pasowała francuszczyzna, ani ten dobrze skrojony garnitur, ani pokorne dyganie i przebrzmiałe lady. Podziw mogło więc budzić, jak dobrze maskował się w tym, czym naprzemiennie gardził, co zarazem podziwiał; ambiwalencja ściskała myśli rozdarciem pomiędzy powinnością a buntem, podobnie jak czarny, satynowy krawat, uwiązany u góry ułożonego odpowiedniością kołnierzyka koszuli.
— Pokładam nadzieje, że przyjemność tego spotkania, w przeciwieństwie do poprzedniego, leżeć też będzie po twojej stronie — odparł równie formalnie, acz z zupełną lekkością tonu, jak gdyby inicjacją do oczekującej ich rozmowy okazać się miała nieskomplikowana gadka o szwarcu, mydle i powidle. Obydwoje wiedzieli jednak, że nie było im dane dziś na niej poprzestać; kilka niezobowiązujących godzin w towarzyszeniu pozostałym nieśmiałkom nie miało przecież zwieńczyć nudnawe dywagowanie o pogodzie, nawet jeśli potrafili najpewniej opisać ją kształtem najbarwniejszych opisów. Wkrótce zaś, po paru westchnieniach niepokoju i budzącym grozę, siostrzanym wejrzeniu, przybył i on, bosko spóźniony, bosko wystrojony, całkowicie też bosko nią zachwycony. Męskie dłonie zwarły się na moment w, jakże dlań niespotykanym, geście zgodnego powitania; ni to złośliwy, ni to zaczepny komentarz skwitował zaledwie dyskretnym uśmiechem i przytakującym skinieniem. W innych okolicznościach być może wytknąłby mu z zadowoleniem, że tamtejsze słońce nie grzało bynajmniej tak bardzo, a on sam, pomimo ewidentnego zbliżenia do zimowego przesilenia, w którym dzień wyraźnie oddzielał się od nocy, nadal niegotowy był szacować rachuby przesmykującego przez palce czasu, ale dzisiaj spotkali się przecież w innym celu. Miał budzić zachwyt, w oczach i przekonaniach tamtej, na nic więc zdałyby się jątrzące prowokacją uwagi.
— Wznieśmy toast. Za spotkanie... — zaczął sugestią i równie wymownym wzniesieniem dłoni, rzuciwszy okiem na każde z kolejna; od niego, po tamtą, aż wreszcie oczy zatrzymały się na niej, a usta wyrzekły pozostałość wybrakowanej treści. — I za sukcesy w tych rozgrywkach. — Resztka bąbelków osadziła się na języku, dno kieliszka zajaśniało pustką, brzdęk jego podstawy spotkał się z twardością drewnianego blatu stoliczka. A on nachylał się nieznacznie, w stronę okalających urodziwą twarz blond kosmyków. Blisko, być może nazbyt nawet wyzywająco. — Dużo o tobie myślałem — stwierdził niezupełnie daleki prawdy, bo okoliczności do namysłu miał wówczas wyjątkowo sprzyjające; zapach jej perfum mieszał się z tym jego, biel odzienia kontrastowała z czernią, ale pod skórą spoczywał ten sam welur zaokrąglonej kanapy, w powietrzu wisiał zaś ciężar tego samego celu. Kłamstwo okazałoby się więc tu równie dobrym nośnikiem ichniejszych potrzeb, a oni, oni mieli się bowiem karmić tylko tym, co uznali za wystarczająco sycące. — Doszedłem do wniosku, że jest na to tylko jedna rada — zapowiedział enigmatycznie, nęcąco, w stanowczym zwlekaniu nie dając jej kontynuacji. Jeszcze, bo w jego fantazji miała niecierpliwie o nią poprosić.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Baczne spojrzenie przesuwające się między znajomymi oczami siostrzanego oblicza mogło być prawie śmiertelne, gdyby tylko miała takie pragnienie. Ich wzroki skrzyżowały się, przenikając się nawzajem, ukazując temperament i ostrość języka, które zostały im w genach od przodków. Spojrzeniach nie było oszczerstw, lecz pojedyncze ostrzeżenie co do traktowania i zachowania się tego wieczoru. Podczas gdy ostatnie westchnienie ulotniło się z jego ust, spięte ramiona opadły, pozwalając mu wygodnie rozsiąść się pośród miękkiego aksamitu, który pokrywał oparcie za jego plecami. Jego ubiór, zwykle tak skromny i praktyczny, teraz był elegancki i starannie dobrany. W czarnej marynarce i białej koszuli czuł się jakby zbyt obcy w swojej własnej skórze, ale jednocześnie wiedział, że ta zmiana jest konieczna, że jest to gest szacunku wobec tych, których przyjmie w swoim domu. Wokół panowała cisza, tylko delikatne szmery dźwięków z oddali przypominało mu, że jest tu i teraz, w tym miejscu i czasie. Był to dla niego nietypowy moment. Wpatrywał się w zawartość naczynia z napojem, ale jego myśli były gdzieś daleko, w głębi własnego umysłu. Zastanawiał się nad sensem tego spotkania, nad swoimi intencjami i oczekiwaniami. Czuł się trochę jak na scenie teatru, gdzie każdy gest, każde spojrzenie mogło mieć znaczenie. Wewnętrznie próbował utrzymać spokój i pewność siebie, ale w jego wnętrzu tkwiła pewna niepewność, jak przebiegnie ta niecodzienna konfrontacja. Odczuwał podskórne napięcie, które starał się ukryć przed otoczeniem.
- Za naszą skromną grupę nieoczywistych imigrantów - podjął kwestię toastów, zachowując odrobinę oficjalnej mowy takich sposobności. - Pokażmy nadętej ludności, że winni się z nami liczyć, za braterstwo - zwieńczył subtelnym uśmiechem, odwlekając w niepamięć napitku. Porzucił również naczynie, wygodniej wspierając ramię o krawędź tuż za nim. Powiódł przelotnym spojrzeniem po siedzących naprzeciw bliskim mu osobom, zamkniętym pośród własnego zainteresowania. Pokaż, kto tutaj rządzi, siostrzyczko. - Obawiałaś się, że zwyczajnie ucieknę od tego spotkania?- rzucił nieoczekiwanie, kierując całość uwagi tylko na nią. Piękną, kuszącą w czerwieni słodkich warg, których smak pamiętał po dziś wieczór. - Tylko pozytywy mogę kierować w Twą stronę, śmiałe i nieoczywiste- uniósł z lekka brew, zainteresowany jej dzisiejszym zachowaniem. Co zamierzasz okazać?
Spoglądając na jej postać, wypełnioną pewnością siebie i elegancją, nie mógł oprzeć się uśmiechowi. Była jak kameleon, zdolna do zmiany swojego wyglądu w zależności od okoliczności. Mimo to, w jej obecności czuł się jak w domu, jakby wszystko inne zniknęło, a pozostał tylko on i ona, zamknięci w chwili. Przeczesał dłonią swoje włosy, zastanawiając się, jak długo jeszcze utrzymają swoją dzikość przed pojawieniem się kolejnej irytacji. Wsparł głowę na dłoni, czując jej obecność obok siebie. Jej zapach unosił się w powietrzu, hipnotyzując go i przyciągając coraz bliżej. Czerwień jej sukienki podkreślała zgrabne kształty, dodając jej tajemniczości i uroku. Była jak kwiat w pełnym rozkwicie, emanujący pięknem i siłą.
- Miałem cichą nadzieję, że zawitasz pośród moje włości - jednak nie otrzymałem żadnej wiadomości. Spoglądając na odcisk warg na szkle, jego myśli ugrzęzły w refleksjach nad poprzednimi dniami. Czy przekroczył granice, których nie powinien przekraczać? Był zawsze śmiały, gotowy na ryzyko i wyzwania, ale teraz musiał kontrolować swoje pragnienia i zachować ostrożność. Martwił się, czy nie przeszedł zbyt daleko, czy nie zranił kogoś, kogo nie powinien. - Nadal pamiętam tamtą słodycz Twych gestów - szepnął ku niej, prawie naginając granice przyzwoitości. Uśmiechnął się nieznacznie, wspomnienie umiliło mu niezręczność tamtejszych czynów. - Mam cichą nadzieję, że równie dobrze to wspominasz, hm? - przecież zawsze można było pewne kwestie powtórzyć. Podpuszczał ją słowem, spojrzeniem ciągnąc po niedawnej dotykanych częściach jej osoby. - Nie morduj spojrzeniem, zbyt pięknie wyglądasz, by niszczyć takie oblicze. - przecież jesteś, choć nie dostrzegałem tego lata temu.
- Za naszą skromną grupę nieoczywistych imigrantów - podjął kwestię toastów, zachowując odrobinę oficjalnej mowy takich sposobności. - Pokażmy nadętej ludności, że winni się z nami liczyć, za braterstwo - zwieńczył subtelnym uśmiechem, odwlekając w niepamięć napitku. Porzucił również naczynie, wygodniej wspierając ramię o krawędź tuż za nim. Powiódł przelotnym spojrzeniem po siedzących naprzeciw bliskim mu osobom, zamkniętym pośród własnego zainteresowania. Pokaż, kto tutaj rządzi, siostrzyczko. - Obawiałaś się, że zwyczajnie ucieknę od tego spotkania?- rzucił nieoczekiwanie, kierując całość uwagi tylko na nią. Piękną, kuszącą w czerwieni słodkich warg, których smak pamiętał po dziś wieczór. - Tylko pozytywy mogę kierować w Twą stronę, śmiałe i nieoczywiste- uniósł z lekka brew, zainteresowany jej dzisiejszym zachowaniem. Co zamierzasz okazać?
Spoglądając na jej postać, wypełnioną pewnością siebie i elegancją, nie mógł oprzeć się uśmiechowi. Była jak kameleon, zdolna do zmiany swojego wyglądu w zależności od okoliczności. Mimo to, w jej obecności czuł się jak w domu, jakby wszystko inne zniknęło, a pozostał tylko on i ona, zamknięci w chwili. Przeczesał dłonią swoje włosy, zastanawiając się, jak długo jeszcze utrzymają swoją dzikość przed pojawieniem się kolejnej irytacji. Wsparł głowę na dłoni, czując jej obecność obok siebie. Jej zapach unosił się w powietrzu, hipnotyzując go i przyciągając coraz bliżej. Czerwień jej sukienki podkreślała zgrabne kształty, dodając jej tajemniczości i uroku. Była jak kwiat w pełnym rozkwicie, emanujący pięknem i siłą.
- Miałem cichą nadzieję, że zawitasz pośród moje włości - jednak nie otrzymałem żadnej wiadomości. Spoglądając na odcisk warg na szkle, jego myśli ugrzęzły w refleksjach nad poprzednimi dniami. Czy przekroczył granice, których nie powinien przekraczać? Był zawsze śmiały, gotowy na ryzyko i wyzwania, ale teraz musiał kontrolować swoje pragnienia i zachować ostrożność. Martwił się, czy nie przeszedł zbyt daleko, czy nie zranił kogoś, kogo nie powinien. - Nadal pamiętam tamtą słodycz Twych gestów - szepnął ku niej, prawie naginając granice przyzwoitości. Uśmiechnął się nieznacznie, wspomnienie umiliło mu niezręczność tamtejszych czynów. - Mam cichą nadzieję, że równie dobrze to wspominasz, hm? - przecież zawsze można było pewne kwestie powtórzyć. Podpuszczał ją słowem, spojrzeniem ciągnąc po niedawnej dotykanych częściach jej osoby. - Nie morduj spojrzeniem, zbyt pięknie wyglądasz, by niszczyć takie oblicze. - przecież jesteś, choć nie dostrzegałem tego lata temu.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jesteśmy w Anglii, echo tych słów wcisnęło się namolnie w każdy kąt duszy. Chciane czy nie – należało zaakceptować je w pełni i przestać obracać się za siebie. Wyjść z ram. Właśnie po to tu byłam, właśnie dlatego dzisiejszy wizerunek różnił się od tego, co pozwalałam Brytyjczykom oglądać zazwyczaj. Podejrzany ukradkiem w szklanym odbiciu osobisty obraz uwierał, lecz z każdą godziną jakby mniej. W radach Vesny czaiła się słuszność i dobroć, wiedziałam to, dlatego mimo pokusy nie zamierzałam występować przeciwko sprzyjającym duchom. Choć poza dobrze oswojoną przestrzenią pewne podrywy temperamentu winny stępić się jeszcze w przebiegach, nie zamierzałam nigdy zapominać kim jestem i jaka jestem. W środku piętrzyły się jednak zachowane na dzisiejszy wieczór starania, mimo dość sceptycznej natury. Pogłębione spojrzenie między partiami nowego starało się odnaleźć wreszcie coś dla siebie. A jeżeli miałam odejść stąd, nie wyłapawszy niczego podobnego? Liczyłam się z tym. – Nie wiem nawet, czy tego chcę – wyjawiłam pod nosem, gdy objawiła wizję o tak nęcącej czerwieni. Wcale nie potrzebowałam, by dziesiątki par oczu szukało czegoś w mojej osobie. Wystarczyło mi tylko ich towarzystwo, swojej grupy, poza którą nie zamierzałam się wychylać. Odpychałam poniekąd soczyście wykładaną gwarancję, nie wątpiąc przy tym, że ona znacznie skuteczniej skupi na sobie uwagę. Taki układ wydawał się bardziej komfortowy.
– Ducha tutejszych realiów? – zareagowałam ze zdziwieniem. Nieźle, wyglądało na to, że obydwoje wcisnęliśmy się w niecodzienną dla naszych zwyczajów angielską elegancję. Że wyszliśmy z lasu. – Stawiał opór? – dopytałam jeszcze krótko, wyobrażając sobie, że nie było go wcale łatwo namówić do tego… cokolwiek to było. On i ja mierzyliśmy się z wagą bliskich sobie dylematów nie od dziś.
Gdy zaś wreszcie nadszedł, a fala toastów zaowocowała brzęczącym zderzeniem kieliszków, rozpoczęło się właściwie spotkanie. Przysłonięci, w wygodzie ustronnych kanap ścieraliśmy się w rozmówkach, rozsmakowując pierwsze krople wonnego trunku. Smakował inaczej od tego, co zwykłam pijać. Przywykłam jednak, że tu wszystko wydawało się inne. Nawet oni, choć pozornie przecież dobrze ich poznałam. Co takiego zamierzasz podbijać, Vesno? A może kogo? Powolnie przesunęłam wejrzenie w stronę Karkaroffa kręcącego się tuż przy skrytym za jasnym kosmykiem uchu. Nabrałam głębiej powietrza, wiedząc, że ta dwójka w podobnie lotnych rozmówkach czuła się jak ten jeleń pośrodku bezkresnego lasu. – Nie wszyscy są nadęci – wytknęłam Krumowi nieco chłodnawo, rejestrując widok męskiego ramienia rozkładającego się tuż za moimi plecami. Wcale jednak nie opierałam się o wyściełane czerwienią oparcie. Wciąż sztywno pilnowałam sylwetki. – Nie, Vesna by ci na to nie pozwoliła – odparłam bez zawahania, zapewne nie w słowach, których pragnąłby usłyszeć. Jemu także subtelne komplementy zdawały się przychodzić tak łatwo. Przygryzłam lekko usta, rozmyślając nad tym, co ku mnie właśnie wypowiedział. Pozytywy. – Obydwoje wyglądamy dziś inaczej – zauważyłam, śmiało go sobie oglądając w tej dostojnej kreacji. Zgubił ślady nieposkromionego leśnego wojownika. – Nigdy cię takiego nie widziałam – zauważyłam, nieświadomie niemal obracając się nieco bardziej w jego stronę. Dopiero po chwili cicha analiza pozwoliła rozeznać się w ułożeniu, kiedy to on znajdował się dość blisko, by pobudzić do życia sceny sprzed tygodni. Pamięć ciała.
– Chciałam… - wygłosiłam wbrew temu, co rozsądek zdawał się wypychać na pierwszy plan. Zaprzeczyć, uciąć, odepchnąć, bronić się. Nie, nie potrafiłam. Zbyt wiele miejsca zajął dla siebie w moich myślach, bym mogła teraz prawdziwie zaprzeczyć. Merlinie, wyglądał tak dobrze. Uśmiech jego przebijał się przez nastrojowe półmroki, jakby istniał zupełnie dla mnie. Czułam sunące po mnie wejrzenie, prześlizgujące się czerwonych zakamarkach sukienki, czułam, jak pętał mnie ciepłem zjawiającym się znikąd i skutecznie pozostawiającym subtelne ślady w ciele. – Jesteś. Można ożywić wspomnienie – wyraziłam cicho ku niemu, wcale nie odpowiadając na pytanie, a przynajmniej nie bezpośrednio. Kiedy to mówiłam pewna emocja wypłynęła z ust wraz ze słowami, pokrętnie pozwalając mu poznać, że odczułam jego nieobecność przy mnie, że chciałam wrócić, raz jeszcze poczuć się tak, jak wtedy między drzewami. Tym razem jednak znacznie ograbiona z wiążącej okrutnie niepewności. Ubrana w skórę damy faktycznie wyławiałam nieco więcej odwagi – na razie z myśli, lecz czy zaraz nie z gestów? - Obawiasz się tego spojrzenia? – spytałam, podpierając lekko brodę na dłoni, lecz nieco ustępując z surowej miny. Na jej miejsce wkradło się mimowolnie coś jeszcze innego. Pragnienie i tajemnica. Niewiele wiedziałam o prawdziwie kobiecych sztuczkach, ale podkreślona uroda bywała przecież… zwodnicza. – Że przepadniesz… – spytałam znów zdecydowanie ośmielona. – Krum? – dokończyłam szeptem, całkiem nieźle czując się jako pewien twórca tej dziwaczej na niego pułapki. A może to wszystko nie tak? Samotny palec posunął się powoli po blacie, krótko przed tym, gdy obsługa dostarczyła do stolika zamówione napoje. Ja czekałam jednak cierpliwie, aż złoży swoje zeznanie. Oczy w oczy, nieustępliwie.
– Ducha tutejszych realiów? – zareagowałam ze zdziwieniem. Nieźle, wyglądało na to, że obydwoje wcisnęliśmy się w niecodzienną dla naszych zwyczajów angielską elegancję. Że wyszliśmy z lasu. – Stawiał opór? – dopytałam jeszcze krótko, wyobrażając sobie, że nie było go wcale łatwo namówić do tego… cokolwiek to było. On i ja mierzyliśmy się z wagą bliskich sobie dylematów nie od dziś.
Gdy zaś wreszcie nadszedł, a fala toastów zaowocowała brzęczącym zderzeniem kieliszków, rozpoczęło się właściwie spotkanie. Przysłonięci, w wygodzie ustronnych kanap ścieraliśmy się w rozmówkach, rozsmakowując pierwsze krople wonnego trunku. Smakował inaczej od tego, co zwykłam pijać. Przywykłam jednak, że tu wszystko wydawało się inne. Nawet oni, choć pozornie przecież dobrze ich poznałam. Co takiego zamierzasz podbijać, Vesno? A może kogo? Powolnie przesunęłam wejrzenie w stronę Karkaroffa kręcącego się tuż przy skrytym za jasnym kosmykiem uchu. Nabrałam głębiej powietrza, wiedząc, że ta dwójka w podobnie lotnych rozmówkach czuła się jak ten jeleń pośrodku bezkresnego lasu. – Nie wszyscy są nadęci – wytknęłam Krumowi nieco chłodnawo, rejestrując widok męskiego ramienia rozkładającego się tuż za moimi plecami. Wcale jednak nie opierałam się o wyściełane czerwienią oparcie. Wciąż sztywno pilnowałam sylwetki. – Nie, Vesna by ci na to nie pozwoliła – odparłam bez zawahania, zapewne nie w słowach, których pragnąłby usłyszeć. Jemu także subtelne komplementy zdawały się przychodzić tak łatwo. Przygryzłam lekko usta, rozmyślając nad tym, co ku mnie właśnie wypowiedział. Pozytywy. – Obydwoje wyglądamy dziś inaczej – zauważyłam, śmiało go sobie oglądając w tej dostojnej kreacji. Zgubił ślady nieposkromionego leśnego wojownika. – Nigdy cię takiego nie widziałam – zauważyłam, nieświadomie niemal obracając się nieco bardziej w jego stronę. Dopiero po chwili cicha analiza pozwoliła rozeznać się w ułożeniu, kiedy to on znajdował się dość blisko, by pobudzić do życia sceny sprzed tygodni. Pamięć ciała.
– Chciałam… - wygłosiłam wbrew temu, co rozsądek zdawał się wypychać na pierwszy plan. Zaprzeczyć, uciąć, odepchnąć, bronić się. Nie, nie potrafiłam. Zbyt wiele miejsca zajął dla siebie w moich myślach, bym mogła teraz prawdziwie zaprzeczyć. Merlinie, wyglądał tak dobrze. Uśmiech jego przebijał się przez nastrojowe półmroki, jakby istniał zupełnie dla mnie. Czułam sunące po mnie wejrzenie, prześlizgujące się czerwonych zakamarkach sukienki, czułam, jak pętał mnie ciepłem zjawiającym się znikąd i skutecznie pozostawiającym subtelne ślady w ciele. – Jesteś. Można ożywić wspomnienie – wyraziłam cicho ku niemu, wcale nie odpowiadając na pytanie, a przynajmniej nie bezpośrednio. Kiedy to mówiłam pewna emocja wypłynęła z ust wraz ze słowami, pokrętnie pozwalając mu poznać, że odczułam jego nieobecność przy mnie, że chciałam wrócić, raz jeszcze poczuć się tak, jak wtedy między drzewami. Tym razem jednak znacznie ograbiona z wiążącej okrutnie niepewności. Ubrana w skórę damy faktycznie wyławiałam nieco więcej odwagi – na razie z myśli, lecz czy zaraz nie z gestów? - Obawiasz się tego spojrzenia? – spytałam, podpierając lekko brodę na dłoni, lecz nieco ustępując z surowej miny. Na jej miejsce wkradło się mimowolnie coś jeszcze innego. Pragnienie i tajemnica. Niewiele wiedziałam o prawdziwie kobiecych sztuczkach, ale podkreślona uroda bywała przecież… zwodnicza. – Że przepadniesz… – spytałam znów zdecydowanie ośmielona. – Krum? – dokończyłam szeptem, całkiem nieźle czując się jako pewien twórca tej dziwaczej na niego pułapki. A może to wszystko nie tak? Samotny palec posunął się powoli po blacie, krótko przed tym, gdy obsługa dostarczyła do stolika zamówione napoje. Ja czekałam jednak cierpliwie, aż złoży swoje zeznanie. Oczy w oczy, nieustępliwie.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zastanawiała się jawnie, co musiało zajść nie tak całkiem dawno między dwójką naprzeciw. Oczy jej ślizgały się po ich sylwetkach, próbując doszukać się subtelnych znaków, które mogłyby zdradzić naturę ich relacji. Nie dała radę wspomnieć w bezkresie myśli sytuacji, które jawiły o ich wspólnym zainteresowaniu drugą osobą. Jej brat, chociaż zawsze skryty, miewał wiele miłostek w szkolnych czasach. Każda z tych relacji miała swoją unikalną historię, ale zawsze istniały pewne wzory, pewne wzorce, które zdawały się podążać za nim jak cienie. Jedna miłostka jednak była ważniejsza od innych. Zazwyczaj dziewczęta pojawiały się i znikały z jego życia jak przelotne chmury, rzucane za plecy, bez większego znaczenia. Czyżby przeoczyła mankament subtelnej wyniosłości między nimi? Czy może był to właśnie ten skrawek duszy, którego nigdy wcześniej nie dostrzegła? Zawsze była blisko, zawsze czuła jego niepokoje, ale teraz zdała sobie sprawę, że była ślepa na ten szczególny niuans.
Jednak nie zamierzała swoiście nadzorować dwójki bliskich jej ludzi, nie dopuszczając myśli znudzenia. Obok niej, tuż za subtelnym wykręceniem ciała w przeciwnym kierunku, dostrzegła właśnie niego. Nie łączyło ich wiele przez lata pewnej znajomości, przelotne uśmiechy i wymiana pojedynczych zdań, tylko i tyle. Był jak cień w jej życiu, zawsze gdzieś na peryferiach, nigdy w centrum jej uwagi. Dziś może miało się to nareszcie zmienić, może. Mieli okazję wymienić więcej słów w zaciszu jej sypialni, gdy zaopiekowała się ranny, odnalezionym w ciemnościach uliczki. Tamta noc była jak odległe echo, które teraz powróciło z nagłą intensywnością. Dziś nie zamierzała postawić na nudę, wręcz przeciwnie; wymagała więcej korzyści i zabawy losem drugiego. Znowu przywdziała koronę władzy, delikatnie pociągając za niewidzialne sznurki, które wiązały ich losy. Spojrzenie wyniosłości i subtelnej aluzji przecinało przestrzeń między nimi. Był dla niej zagadką, tajemnicą do rozwikłania, a ona uwielbiała wyzwania. Chciała na własnych zasadach poczuć tę iskrę, która miała się palić coraz jaśniej.
- Doprawdy? - uniosła brew z narzuconym zdziwieniu, umaszczając podniebienie dość nielubianym smakiem alkoholu. Stroniła od niego, znajdując lepsze uciechy i zajęcia, niż mało ambitne zapicie emocji. -Mogę spekulować, że jedynie pozytywy przeszły przez Twoje bystre oblicze - zwróciła jego uwagę po chwili ciszy, gdy starała się wsłuchać w gadkę braciszka. Pewna swego, racząc się nikłą dawką powitalnego trunku. Przemagliła koniuszkiem języka wilgotne wargi, wzrok szarego spojrzenia przenosząc po jego twarzy. - Serce moje by rozpaczało, gdyby osąd byłby całkiem przewrotny.
Spojrzenie przeniknęło przez zasłonę jego chłodnej postawy, jaką dostrzegła w jego wizerunku lata temu. Niekiedy powodował u niej ciarki, z niewiadomych powodów, czy był zagrożeniem? Subtelnie wsparta karkiem o jego ramię, czuła, jak jego obecność staje się bardziej realna, bardziej namacalna. Jego wargi, wygięte w cień uśmiechu, stanowiły nieodłączny element jego osobowości, jak znak rozpoznawczy, który mówił więcej niż tysiąc słów. Jaki jesteś naprawdę? Chciała poznać prawdziwego Igora, ten, który krył się za maską niewzruszonego granitu. Być może pod tą twardą powierzchnią kryła się głębia emocji i uczuć, każdy przecież tak miał. Wejrzenie było prowokujące, zaciekawienia i pomysłu. Była gotowa na każdą odpowiedź, gotowa na każdą prawdę, jaką mógł jej ujawnić.
- Gdybyś kiedyś opieki medycznej - wspomniała cicho, odkładając prawie nienaruszoną lampkę na blat stolika. Nadal rzucała spojrzenie na dwójkę zagubionych owieczek, bliżej, więcej temperamentu wymagam. - wiesz, gdzie mnie odnaleźć. - skupiła spojrzenie tylko na niego, wygodniej lokując się tuż przy jego boku. Przekrzywieniem głowy dała niemy sygnał, jakby domagając się interwencji w kwestii ich wspólnych towarzyszy. Pokażmy im. - Takich pacjentów bym mogła przyjmować stale - podjęła ironicznie, dłoń kierując na poły jego marynarki. Tuż przy krawędzi zapięcia, skłaniając się ku wyzbyciu się nienamacalnych wzrokiem paproszków. Bliżej, czule, nie skąpiąc otwartego zaproszenia do dalszego aktu igraszek. - Szczęka wygląda... znacznie lepiej - nachyliła się, palcem wskazującym przemierzając jego kanty. Powolutku, uciskając brodę w lekkim przechwyceniu. - Twarz również, doskonale. - Podejmij grę, przepełnioną obłudą naszej rozpusty.
Jednak nie zamierzała swoiście nadzorować dwójki bliskich jej ludzi, nie dopuszczając myśli znudzenia. Obok niej, tuż za subtelnym wykręceniem ciała w przeciwnym kierunku, dostrzegła właśnie niego. Nie łączyło ich wiele przez lata pewnej znajomości, przelotne uśmiechy i wymiana pojedynczych zdań, tylko i tyle. Był jak cień w jej życiu, zawsze gdzieś na peryferiach, nigdy w centrum jej uwagi. Dziś może miało się to nareszcie zmienić, może. Mieli okazję wymienić więcej słów w zaciszu jej sypialni, gdy zaopiekowała się ranny, odnalezionym w ciemnościach uliczki. Tamta noc była jak odległe echo, które teraz powróciło z nagłą intensywnością. Dziś nie zamierzała postawić na nudę, wręcz przeciwnie; wymagała więcej korzyści i zabawy losem drugiego. Znowu przywdziała koronę władzy, delikatnie pociągając za niewidzialne sznurki, które wiązały ich losy. Spojrzenie wyniosłości i subtelnej aluzji przecinało przestrzeń między nimi. Był dla niej zagadką, tajemnicą do rozwikłania, a ona uwielbiała wyzwania. Chciała na własnych zasadach poczuć tę iskrę, która miała się palić coraz jaśniej.
- Doprawdy? - uniosła brew z narzuconym zdziwieniu, umaszczając podniebienie dość nielubianym smakiem alkoholu. Stroniła od niego, znajdując lepsze uciechy i zajęcia, niż mało ambitne zapicie emocji. -Mogę spekulować, że jedynie pozytywy przeszły przez Twoje bystre oblicze - zwróciła jego uwagę po chwili ciszy, gdy starała się wsłuchać w gadkę braciszka. Pewna swego, racząc się nikłą dawką powitalnego trunku. Przemagliła koniuszkiem języka wilgotne wargi, wzrok szarego spojrzenia przenosząc po jego twarzy. - Serce moje by rozpaczało, gdyby osąd byłby całkiem przewrotny.
Spojrzenie przeniknęło przez zasłonę jego chłodnej postawy, jaką dostrzegła w jego wizerunku lata temu. Niekiedy powodował u niej ciarki, z niewiadomych powodów, czy był zagrożeniem? Subtelnie wsparta karkiem o jego ramię, czuła, jak jego obecność staje się bardziej realna, bardziej namacalna. Jego wargi, wygięte w cień uśmiechu, stanowiły nieodłączny element jego osobowości, jak znak rozpoznawczy, który mówił więcej niż tysiąc słów. Jaki jesteś naprawdę? Chciała poznać prawdziwego Igora, ten, który krył się za maską niewzruszonego granitu. Być może pod tą twardą powierzchnią kryła się głębia emocji i uczuć, każdy przecież tak miał. Wejrzenie było prowokujące, zaciekawienia i pomysłu. Była gotowa na każdą odpowiedź, gotowa na każdą prawdę, jaką mógł jej ujawnić.
- Gdybyś kiedyś opieki medycznej - wspomniała cicho, odkładając prawie nienaruszoną lampkę na blat stolika. Nadal rzucała spojrzenie na dwójkę zagubionych owieczek, bliżej, więcej temperamentu wymagam. - wiesz, gdzie mnie odnaleźć. - skupiła spojrzenie tylko na niego, wygodniej lokując się tuż przy jego boku. Przekrzywieniem głowy dała niemy sygnał, jakby domagając się interwencji w kwestii ich wspólnych towarzyszy. Pokażmy im. - Takich pacjentów bym mogła przyjmować stale - podjęła ironicznie, dłoń kierując na poły jego marynarki. Tuż przy krawędzi zapięcia, skłaniając się ku wyzbyciu się nienamacalnych wzrokiem paproszków. Bliżej, czule, nie skąpiąc otwartego zaproszenia do dalszego aktu igraszek. - Szczęka wygląda... znacznie lepiej - nachyliła się, palcem wskazującym przemierzając jego kanty. Powolutku, uciskając brodę w lekkim przechwyceniu. - Twarz również, doskonale. - Podejmij grę, przepełnioną obłudą naszej rozpusty.
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przytłumione światełko z kandelabru rzucało parę ponurych cieni, zaglądający zza kotary kelner łypał momentami z bliżej nienazwaną niechęcią, wreszcie i poły białej, męskiej koszuli zdążyły zmiąć się nieznacznie, choć przecież żadne dziewczę nie wezbrało jej w apodyktyczne piąstki. Niewielkie mankamenty tego miejsca, jego interesującej specyfiki, a może też ich samych, zgromadzonych atypowo przy blacie zasłanym gładkim obrusem, nie wyjawiały jednak kolorów powszechnej wesołości; widział ją w tamtej i w nim, różowiących się na wzajemne wejrzenia w urokliwe tęczówki, chichoczących zza zasłony dyskrecji na zasłyszane w eterze komplementy o ładnej sukni czy przyjemnym materiale marynarki, ale podobna pałętała się też przy nich samych, Vesnę zaczepnie jakby trącając za krańce blond kosmyków, jego samego smagając ciepłym oddechem gdzieś na wysokości żuchwy. Szczęśliwie naprawionej, szczęśliwie wciąż ostrej i wyraziście drgającej przy zaciskanych w milczeniu zębach, bodaj o dzisiejszym poranku wygładzonej jeszcze stanowczym posunięciem brzytwy; już wkrótce w geście niepohamowanej prowokacji badać miała jej fakturę opuszkami opiekuńczych palców, zdaje się zresztą, że tak samo bacznie, jak przed niespełna miesiącami dwoma nastawiała nimi zdewastowane niefortunnie ułożenie. Nie mieli wówczas okazji zamienić ze sobą uwag więcej od leniwych półsłówek, wydukanych przezeń w walce z bólem i gorączką; sen kojąco porwał go potem na godzin co najmniej kilka, wnosząc ciału łagodne wrażenie regeneracji, toteż otworzywszy na powrót powieki, z determinacją godną zastałej sprawy dziękował jej raz, drugi, pewnie i piąty. A zaraz, zaraz już wybywał ze ścian bezpiecznego gniazdka, nie chcąc nadwyrężać zanadto kobiecej gościnności. Ciężar spoczywającej na ramionach przysługi wciąż wydawał się niewygodnie kąsać jego świadomość, ale w szczerym przekonaniu ufał jej zapewnieniom — że w razie potrzeby o pomoc zwróci się właśnie do niego, że w razie jakiejkolwiek niefortunności, o radę poprosi właśnie jego. Z nikłym uśmiechem przypatrywał się więc dzisiejszej zadrze jej głosu, nijak nieprzywodzącej na myśl statury młodej siostry dawnego przyjaciela; z nieskrywanym zainteresowaniem przypatrywał się więc dzisiejszej śmiałości gestów, nijak nieprzypominającej już empatycznej panny łatającej rany. Być może w podobnej mu tożsamości zdolna była przywdziewać maski i peleryny, tylko po to, ich kształtem zadowalać gapiące się uporczywie audytorium; być może też, w równie analogicznym do niego sposobie, w tej zmienności dostrzegała siłę i potencjał, niechlubnie wysysane z tętnic tych wszystkich, jakże rozczulających, naiwniaków. Trafił swój na swego?
— Spekulacje, podobnie do fantazji, pozostać mogą niewinną igraszką, albo przeciwnie — ziścić się w mocy wypowiedzianego życzenia — podjął w intencjonalnej zabawie dwuznacznością, balansując zapewne na granicy niezdrowego faux pas i cnotliwie nieszkodliwej gry słowem; a przy tym, przy tym był jakoś nienormalnie imponująco charyzmatyczny, ton jego był lekki i pociągający, jak ostatnie nuty wariacji w klasycznej sonacie. Co byłoby twoim życzeniem? — Pozwól więc, że zostawię je w sferze domysłów. Dopóki się o nie nie upomnisz — dodał wkrótce, po krótkim brzdęku smukłego szkła pozostawianego gdzieś nieopodal, po krótkim zerknięciu na pozostałą dwójkę, jak na razie zaskakująco sprawnie zajmującą się sobą. Kolejna cicha uwaga, rzucona w eter, z powrotem ściągnęła wzrok tam, gdzie zwykł osadzać się już od dłuższej chwili.
— A gdybym nie potrzebował? Dalej byłbym mile widziany? — I tak gdybanie ciągnęło się dalej, w rysach banalnego flirtu i zaczepnych uwag; tak spekulacja wybrzmiewała donośniejszym jeszcze dźwiękiem, rozkładając się po wizerunkach bezwstydnej kobiety i mężczyzny, dla rozrzedzenia krwi i pobudzenia temperamentów — czyich, tak właściwie? — gotowych na ten doraźny moment wyswobodzić się z krępujących więzów etykiety. Tutaj nikt nie miał oceniać ich ostentacji, tutaj mogli właściwie wszystko i nic, na całość i po łebkach. — A może... konieczny okazałby się do tego jakiś skromny szantaż? — ciągnął dalej, we wspólnocie z nieobyczajnym ruchem palców, którymi zakręcił się gdzieś u krańców jej jasnej sukienki, po to tylko, żeby wkrótce tę samą dłoń umiejscowić gdzieś na wysokości uda. W bladym raczej uścisku, ale wyzywającym na tyle, by pokazowo skarcić go mogła głosem zrozumiałego sprzeciwu.
Stchórzysz?
— Spekulacje, podobnie do fantazji, pozostać mogą niewinną igraszką, albo przeciwnie — ziścić się w mocy wypowiedzianego życzenia — podjął w intencjonalnej zabawie dwuznacznością, balansując zapewne na granicy niezdrowego faux pas i cnotliwie nieszkodliwej gry słowem; a przy tym, przy tym był jakoś nienormalnie imponująco charyzmatyczny, ton jego był lekki i pociągający, jak ostatnie nuty wariacji w klasycznej sonacie. Co byłoby twoim życzeniem? — Pozwól więc, że zostawię je w sferze domysłów. Dopóki się o nie nie upomnisz — dodał wkrótce, po krótkim brzdęku smukłego szkła pozostawianego gdzieś nieopodal, po krótkim zerknięciu na pozostałą dwójkę, jak na razie zaskakująco sprawnie zajmującą się sobą. Kolejna cicha uwaga, rzucona w eter, z powrotem ściągnęła wzrok tam, gdzie zwykł osadzać się już od dłuższej chwili.
— A gdybym nie potrzebował? Dalej byłbym mile widziany? — I tak gdybanie ciągnęło się dalej, w rysach banalnego flirtu i zaczepnych uwag; tak spekulacja wybrzmiewała donośniejszym jeszcze dźwiękiem, rozkładając się po wizerunkach bezwstydnej kobiety i mężczyzny, dla rozrzedzenia krwi i pobudzenia temperamentów — czyich, tak właściwie? — gotowych na ten doraźny moment wyswobodzić się z krępujących więzów etykiety. Tutaj nikt nie miał oceniać ich ostentacji, tutaj mogli właściwie wszystko i nic, na całość i po łebkach. — A może... konieczny okazałby się do tego jakiś skromny szantaż? — ciągnął dalej, we wspólnocie z nieobyczajnym ruchem palców, którymi zakręcił się gdzieś u krańców jej jasnej sukienki, po to tylko, żeby wkrótce tę samą dłoń umiejscowić gdzieś na wysokości uda. W bladym raczej uścisku, ale wyzywającym na tyle, by pokazowo skarcić go mogła głosem zrozumiałego sprzeciwu.
Stchórzysz?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sugestywne spojrzenie przesunął w stronę młodszej siostry, czując na plecach dreszcz niepokoju. Jej słowa potrafiły trafić w punkt, jak precyzyjny strzał z łuku, wrzucając go w niekomfortową sytuację. Czasami wydawało się, że celowo starała się sprawić mu kłopot, ignorując konsekwencje swoich działań. Odrzucił jednak chęć wyrażenia swoich spostrzeżeń, przypominając sobie, że dzisiaj chciał zbudować zupełnie nowy wizerunek. Decyzja o przemilczeniu swoich myśli była świadoma. Chciał uniknąć konfrontacji, która mogłaby zburzyć delikatną równowagę, którą próbował stworzyć. Oczywiście, nie był pewien, czy ta nowa postawa okaże się skuteczna, czy tylko maską ukrywającą wewnętrzne zamieszanie. Teraz, w obliczu nowej sytuacji, postanowił spróbować. Część drążących komentarzy innych przebiła się przez obronny mur, wbijając się prosto w jego świadomość i wzbudzając niepokój. Może mieli rację? Czy warto było zrezygnować z tego, co znał, aby lepiej wkomponować się w obce społeczeństwo? Rosyjska towarzyszka również starała się przystosować, choć porzucenie długo pielęgnowanych zwyczajów sprawiało jej trudność. Jednakże, gdy pozwolił na ścięcie swoich długich włosów, poczuł pewną pewność siebie. Był gotowy zmierzyć się z nowymi wyzwaniami tego dnia. Dla niej, by pozostać opoką.
- Wybacz, mój dotychczasowy wygląd wzbudzał inne odczucia - mruknął, zgodnie z pamiętliwością odbioru jego osoby przez innych. Zbędne ich gdybania, kreślące jego wygląd jako dzikusa z dalekich stron. Od razu skreślony, nieprzyjęty życzliwie w nieznanych rewirach. - Jedynie w okolicach zamieszkania, udało się zdobyć dobre zdanie, respekt i szczerość uśmiechu - mało kiedy ukazujący się na jego obliczu. Ponownie rzucił spojrzenie na swych najbliższych po drugiej stronie, dziwaczny zdawał się to widok. Siostra bawiąca się w najlepsze z osobą, która posiadała podobne usposobienie. Niebezpieczna mieszanka słowiańskich temperamentów, mieszańców. - Kochana, mam inne zdanie na temat tutejszej społeczności.
Wpatrywał się w nią z ciekawością, próbując odnaleźć w jej spojrzeniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jej oczy, błyszczące w świetle lamp, wydawały się skrywać mnóstwo tajemnic. Czy naprawdę pamiętała ten dzień w lesie tak samo intensywnie, jak on? Czy też może próbowała go usunąć z pamięci jak niechciany koszmar? Wiedział, że musi się odważyć, zapytać, ale obawa przed odrzuceniem i kolejną chłodną reakcją trzymała go w miejscu. Ochota na delikatny dotyk jej dłoni sprawiała, że jego palce drżały lekko z niepewności. Czy mogło być coś bardziej niewłaściwego niż próba bliskości w tym niepewnym momencie? Z drugiej strony, czuł, że musi przekroczyć tę granicę, choćby dla własnego spokoju ducha. Potrzebował odpowiedzi, potrzebował zrozumienia, a jedyną drogą do tego było otwarcie się i szczera rozmowa.
- Powłoka się zmieniła, wewnątrz jesteśmy nadal sobą - zniewalająca w dzisiejszym wydaniu, z cichą nadzieją, na więcej takich momentów. Niech utrwalą się mu w pamięci, przy idealnej sposobności powodowały uśmiech na jego kamiennym wyrazie. - Pozbawiony włosów byłem na pierwszym roku szkolnym, potem już zawsze dogodnie je związać do pracy w kuźni - nie miał zwyczaju się przejmować takim mankamentem. Wtedy chodziło o przetrwanie; wstać, związać je naprędce i wybyć na poranne ćwiczenia. Niezmienny schemat tamtejszych dni, który pozostał. - Możesz widywać częściej, jeśli nie będziesz się chować.
Mimo pokusy, która go kusiła do wywołania nieco zamieszania w ich relacji poprzez podpuszczanie i gry pozorów, powstrzymywał się. Był świadom, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek, chciał być dla niej oparciem i wsparciem. Chciał zdobyć jej zaufanie na nowo, pokazać, że może być dla niej kimś więcej niż tylko przelotną postacią w życiu. Zbliżył się do niej, ale nie na drodze manipulacji czy podstępu. Chciał dotrzeć do niej w sposób szczery i autentyczny, aby zrozumieć jej myśli, pragnienia i obawy. Był gotów chronić ją i służyć jej pomocą w każdy możliwy sposób, a jednocześnie pragnął, aby również ona poznała go takim, jakim naprawdę był.
- Wyczekiwałem - spoglądając z nadzieją w okno, wypatrując znajomej sylwetki. Nawet pojedynczych słów na pergaminie, by ukoić nerwy i zmartwienie. - Następnym razem nie wprowadzaj mnie w skraj niepewności - uśmiechnął się szerzej, wsłuchując jej słów. Wspomnienie. Czyli myślała o nim przez te dni, pamiętała. Pozostał na swym miejscu, spoglądając w całokształt jej pewności, cwana lisiczka. - Nie obawiam, wręcz hipnotyzuje mnie… - wyszeptał, dłonią sięgając w zaznajomione w praktyce trakty. Przez szyję niegdyś naznaczoną jego wargami, przez piękno lica, gdzie rumieniec grał pierwsze skrzypce. - Jeśli tak ma wyglądać skazańczy los przepaści - mknął wyżej, wtykając palce między kosmyki włosów. Kciukiem mknąc ku skrajnej linii czerwonych ust. - Upadnę stokroć, by zdobyć Twe względy. - zaprzątać myśli, byś pragnęła więcej.
- Wybacz, mój dotychczasowy wygląd wzbudzał inne odczucia - mruknął, zgodnie z pamiętliwością odbioru jego osoby przez innych. Zbędne ich gdybania, kreślące jego wygląd jako dzikusa z dalekich stron. Od razu skreślony, nieprzyjęty życzliwie w nieznanych rewirach. - Jedynie w okolicach zamieszkania, udało się zdobyć dobre zdanie, respekt i szczerość uśmiechu - mało kiedy ukazujący się na jego obliczu. Ponownie rzucił spojrzenie na swych najbliższych po drugiej stronie, dziwaczny zdawał się to widok. Siostra bawiąca się w najlepsze z osobą, która posiadała podobne usposobienie. Niebezpieczna mieszanka słowiańskich temperamentów, mieszańców. - Kochana, mam inne zdanie na temat tutejszej społeczności.
Wpatrywał się w nią z ciekawością, próbując odnaleźć w jej spojrzeniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jej oczy, błyszczące w świetle lamp, wydawały się skrywać mnóstwo tajemnic. Czy naprawdę pamiętała ten dzień w lesie tak samo intensywnie, jak on? Czy też może próbowała go usunąć z pamięci jak niechciany koszmar? Wiedział, że musi się odważyć, zapytać, ale obawa przed odrzuceniem i kolejną chłodną reakcją trzymała go w miejscu. Ochota na delikatny dotyk jej dłoni sprawiała, że jego palce drżały lekko z niepewności. Czy mogło być coś bardziej niewłaściwego niż próba bliskości w tym niepewnym momencie? Z drugiej strony, czuł, że musi przekroczyć tę granicę, choćby dla własnego spokoju ducha. Potrzebował odpowiedzi, potrzebował zrozumienia, a jedyną drogą do tego było otwarcie się i szczera rozmowa.
- Powłoka się zmieniła, wewnątrz jesteśmy nadal sobą - zniewalająca w dzisiejszym wydaniu, z cichą nadzieją, na więcej takich momentów. Niech utrwalą się mu w pamięci, przy idealnej sposobności powodowały uśmiech na jego kamiennym wyrazie. - Pozbawiony włosów byłem na pierwszym roku szkolnym, potem już zawsze dogodnie je związać do pracy w kuźni - nie miał zwyczaju się przejmować takim mankamentem. Wtedy chodziło o przetrwanie; wstać, związać je naprędce i wybyć na poranne ćwiczenia. Niezmienny schemat tamtejszych dni, który pozostał. - Możesz widywać częściej, jeśli nie będziesz się chować.
Mimo pokusy, która go kusiła do wywołania nieco zamieszania w ich relacji poprzez podpuszczanie i gry pozorów, powstrzymywał się. Był świadom, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek, chciał być dla niej oparciem i wsparciem. Chciał zdobyć jej zaufanie na nowo, pokazać, że może być dla niej kimś więcej niż tylko przelotną postacią w życiu. Zbliżył się do niej, ale nie na drodze manipulacji czy podstępu. Chciał dotrzeć do niej w sposób szczery i autentyczny, aby zrozumieć jej myśli, pragnienia i obawy. Był gotów chronić ją i służyć jej pomocą w każdy możliwy sposób, a jednocześnie pragnął, aby również ona poznała go takim, jakim naprawdę był.
- Wyczekiwałem - spoglądając z nadzieją w okno, wypatrując znajomej sylwetki. Nawet pojedynczych słów na pergaminie, by ukoić nerwy i zmartwienie. - Następnym razem nie wprowadzaj mnie w skraj niepewności - uśmiechnął się szerzej, wsłuchując jej słów. Wspomnienie. Czyli myślała o nim przez te dni, pamiętała. Pozostał na swym miejscu, spoglądając w całokształt jej pewności, cwana lisiczka. - Nie obawiam, wręcz hipnotyzuje mnie… - wyszeptał, dłonią sięgając w zaznajomione w praktyce trakty. Przez szyję niegdyś naznaczoną jego wargami, przez piękno lica, gdzie rumieniec grał pierwsze skrzypce. - Jeśli tak ma wyglądać skazańczy los przepaści - mknął wyżej, wtykając palce między kosmyki włosów. Kciukiem mknąc ku skrajnej linii czerwonych ust. - Upadnę stokroć, by zdobyć Twe względy. - zaprzątać myśli, byś pragnęła więcej.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Tutaj także możesz mieć to wszystko, Nikola. Zasłużyć się Anglii, odpowiednio – wypowiedziałam nieco odruchowo, gdy wyjawił między wierszami swój status nieznanego na tutejszej ziemi. Mierzyłam się z podobną sprawą, lecz noszone nazwisko zdawało się niezmiennie usuwać z drogi kłody. Tak usuwać, jak i je podrzucać, albowiem znana mi była także garść wymagań powiązanych z pielęgnowaniem powagi swej krwi i dopełnieniem niedźwiedziego dziedzictwa. Nigdy nie śmiałabym tego lekceważyć, choć w tym kraju zasady odmienne były nieco od tego, do czego przywykłam na Syberii. Wierzyłam jednak, że zmierzam we właściwym kierunku, nawet jeżeli czasami cofałam się o krok. Z własnych doświadczeń płynęły największe lekcje. Nieco bardziej tylko ścisnęłam zęby pod kurtyną czerwonych warg, kiedy nazwał mnie kochaną. Cóż, powinnam triumfować, że tym razem darował sobie maleństwo, czy może wylać mu na spodnie zwartość kieliszka? Prędko jednak uwięziłam pragnienia dzikiego temperamentu, przypominając sobie, co sobie obiecałam wtedy, w domostwie. Do samego końca pragnęłam własnych przyrzeczeń dopilnować. Nie otrzymał więc specjalnej reakcji, choć nieco uwierał tak przydomek jak i dalej płynąca za nim treść – nawet jeżeli poniekąd zgadzałam się w tym względzie. Nie uważałam jednak, by należało wszystkich umieszczać w tym niewdzięcznym poglądzie. – Tak ci dobrze, siostra wykonała dobrą robotę – pochwaliłam go czy może ją bardziej? Nawet jeżeli jeszcze przez chwilę czul się dziwacznie w nowym wizerunku, pomyślałam, że mógłby dowiedzieć się ode mnie, że wcale nie wyglądał źle. Olśniewał, zaskakująco przystojnie prezentując się w tak dostojnej oprawie – wydawał się dość inny od widoków trwale zapisanych w mojej pamięci. Przyciągał mnie, choć trudno było w cieniach własnych myśli się do tego przyznać. Przyciągał jednak nie mniej, niż tamta leśna odsłona. Może dlatego, że chodziło po prostu o niego. Wstrzymałam na moment powietrze i gdzieś pobłądziłam w rozważaniach, gubiąc nieco widok kuszących oczu. Czy znów się przysunął? Czy to ja drgnęłam krótko po tym, jak ciało spięło się pod subtelną tkaniną?
Wiedziałam, że błądzę w ramionach tej relacji, że chociaż czuję, co powinnam robić i mówić, to z jakiegoś powodu przychodzi mi to z trudem. Może dlatego usta chętnie spijały zbawienną moc trunku, poszukując tego jedynego rodzaju odwagi, którego wciąż nie złowiłam. Czy na pewno? Wyczekiwał. Ja też, przecież tyle razy chciałam coś zrobić, tyle razy budziłam się z jego obrazem przed oczami, ze wspomnieniem otulających dłoni i muskających ostrożnie ust. Był taki spokojny. – Następnym razem nie chcę takiej rozłąki z tobą – wyznałam niespodziewanie bliżej niego, obnażając poniekąd przed nim widmo własnej żarzącej się w głębi tęsknoty. Może to za wiele? Śledziłam go przy tym czujnie, by mieć pewność, że już rozpoznał podrzucony trop. Lubiłam, gdy się uśmiechał. Wiele czasu minęło, odkąd czynił to ostatni raz, dla mnie. Wydawał się wciąż niezniechęcony, kiedy ja wcale nie podarowywałam mu wiele. Nie obawiał się. – To dobrze. Więc będę spoglądać – odpowiedziałam w podszeptach, starając się przyjąć subtelny dotyk, gdy wreszcie złamał między nami tę granicę. Przy tym szerokie wejrzenie przedzierało się przez znajome i zarazem piekielnie tajemnicze odmęty. Przy tym szyja i głowa nieznacznie układały się w takt posuwających się po moim ciele męskich palców. – Los może być milszy, choć lubi być surowy – wymówiłam na granicy słyszalności, obejmując zastygłą przy moich ustach dłoń. Okryłam ją, chłonąc chętnie ciepło bijące od jego skóry. Powieki na moment opadły, pierś wzniosła się w głębszym oddechu. Tak było dobrze. Czerwony promień odcisnął się na tym kciuku, znacząc go swą intensywną barwą. Pocałunek. Za sobą w dół ściągnęłam jednak rękę Kruma. Nasze dłonie opadły wspólnie wprost na jego udo, gdzie lekko wcisnęłam palce, czując mięśnie. Nie chciałam go jednak puszczać. – Nie upadaj, lepiej wznoś się ze mną – zaproponowałam, głęboko w ciele podejmując batalię z promieniami przyjemności. Już rozpoznawałam, że przybywały do mnie, gdy był tak blisko. Wyzwanie jednak przyczaiło się w moim wejrzeniu, wiedziałam, że potrafił za mną nadążyć i że pojmował moją naturę. Podsunęłam się bliżej, nie zabierając skrytej pod stołem dłoni. Bliżej, by odczuł aksamit sukienki. Bliżej, by ucho dobrze usłyszało to, co zamierzałam mu przekazać, gdy zagrzana rosyjska krew budziła się, a instynkt zapragnął zagrabić dla siebie jak najwięcej i tym samym jasno przedstawić żądania. - Bezwzględnie bądź mój albo odejdź i nigdy nie wracaj – wyłączna dla niego dyspensa, zmieszana z naturą rozkazu i pożądania, które miałam w sobie głęboko skryte, nawet gdy cały świat próbował wmówić mi beznamiętność. Teraz już wiedział, że i ja chciałam tego samego, choć obce mi były poetyckie formuły i uwodzicielskie zaklęcia. Wolałam milczeć lub bezpośrednio przedstawiać sweżądania pragnienia. Poza spojrzeniem innych moja dłoń wciąż spoczywała na jego nodze i tylko przesunęła się nieznacznie, gdy ja oddaliłam się nieco, nim powietrze między nami jeszcze bardziej zgęstniało.
Wiedziałam, że błądzę w ramionach tej relacji, że chociaż czuję, co powinnam robić i mówić, to z jakiegoś powodu przychodzi mi to z trudem. Może dlatego usta chętnie spijały zbawienną moc trunku, poszukując tego jedynego rodzaju odwagi, którego wciąż nie złowiłam. Czy na pewno? Wyczekiwał. Ja też, przecież tyle razy chciałam coś zrobić, tyle razy budziłam się z jego obrazem przed oczami, ze wspomnieniem otulających dłoni i muskających ostrożnie ust. Był taki spokojny. – Następnym razem nie chcę takiej rozłąki z tobą – wyznałam niespodziewanie bliżej niego, obnażając poniekąd przed nim widmo własnej żarzącej się w głębi tęsknoty. Może to za wiele? Śledziłam go przy tym czujnie, by mieć pewność, że już rozpoznał podrzucony trop. Lubiłam, gdy się uśmiechał. Wiele czasu minęło, odkąd czynił to ostatni raz, dla mnie. Wydawał się wciąż niezniechęcony, kiedy ja wcale nie podarowywałam mu wiele. Nie obawiał się. – To dobrze. Więc będę spoglądać – odpowiedziałam w podszeptach, starając się przyjąć subtelny dotyk, gdy wreszcie złamał między nami tę granicę. Przy tym szerokie wejrzenie przedzierało się przez znajome i zarazem piekielnie tajemnicze odmęty. Przy tym szyja i głowa nieznacznie układały się w takt posuwających się po moim ciele męskich palców. – Los może być milszy, choć lubi być surowy – wymówiłam na granicy słyszalności, obejmując zastygłą przy moich ustach dłoń. Okryłam ją, chłonąc chętnie ciepło bijące od jego skóry. Powieki na moment opadły, pierś wzniosła się w głębszym oddechu. Tak było dobrze. Czerwony promień odcisnął się na tym kciuku, znacząc go swą intensywną barwą. Pocałunek. Za sobą w dół ściągnęłam jednak rękę Kruma. Nasze dłonie opadły wspólnie wprost na jego udo, gdzie lekko wcisnęłam palce, czując mięśnie. Nie chciałam go jednak puszczać. – Nie upadaj, lepiej wznoś się ze mną – zaproponowałam, głęboko w ciele podejmując batalię z promieniami przyjemności. Już rozpoznawałam, że przybywały do mnie, gdy był tak blisko. Wyzwanie jednak przyczaiło się w moim wejrzeniu, wiedziałam, że potrafił za mną nadążyć i że pojmował moją naturę. Podsunęłam się bliżej, nie zabierając skrytej pod stołem dłoni. Bliżej, by odczuł aksamit sukienki. Bliżej, by ucho dobrze usłyszało to, co zamierzałam mu przekazać, gdy zagrzana rosyjska krew budziła się, a instynkt zapragnął zagrabić dla siebie jak najwięcej i tym samym jasno przedstawić żądania. - Bezwzględnie bądź mój albo odejdź i nigdy nie wracaj – wyłączna dla niego dyspensa, zmieszana z naturą rozkazu i pożądania, które miałam w sobie głęboko skryte, nawet gdy cały świat próbował wmówić mi beznamiętność. Teraz już wiedział, że i ja chciałam tego samego, choć obce mi były poetyckie formuły i uwodzicielskie zaklęcia. Wolałam milczeć lub bezpośrednio przedstawiać swe
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W próbach zgłębiania jego duszy tkwiła szczera chęć, niczym odkrywca badający odległe, niezbadane obszary. Każdy gest, każde spojrzenie, każde słowo, było jak kolejny krok na skomplikowanej mapie, wiodącej do poznania jego istoty. Jej dusza była jak stary zegar, starannie skonstruowany mechanizm, którego tryby były tak precyzyjnie ułożone, że każde ruch było zaplanowane z niesamowitą dokładnością. Ale mimo jej starannych wysiłków, nie mogła odkryć wszystkich tajemnic ukrytych w jego wnętrzu. Jeszcze, bo nie miała dotąd możliwości, by poznać. Ostatnie ich spotkanie było jak krótki wgląd w mroczny labirynt niegodziwości losu. Kiedy jego postać leżała niespokojnie, opętana gorączką i koszmarnymi wizjami, jej serce wypełniło się bolejącym współczuciem. Czuła się bezradna w obliczu jego cierpienia, niczym płomień, który próbuje podpalić mroźną taflę lodu. Mimo tego, nawet w obliczu przeciwności, ona nie zamierzała się poddać. Użyła wszelkich sposobności i nabytych umiejętności, które sprawiły, że pokonali wspólnie przeszkodę. Bo tak jak ona i on posiadał w sobie coś nieuchwytnego, coś wyjątkowego, co sprawiało, że byli zdolni do przetrwania nawet najcięższych burz. To poczucie głębokiej więzi, której nie dało się zniszczyć, nawet w najtrudniejszych chwilach.
Jego głos brzmiał jak dźwięk kojący jak melodia wypełniająca przestrzeń między nimi. Słuchała go, zniewolona słowami, które zdawały się rozbrzmiewać w jej umyśle przez wieczność. Była pod wrażeniem pewności siebie, którą emanował, oraz jego wyrazistej osobowości, która zdawała się przykuwać uwagę każdego wokół. Pamiętała tamten czas, gdy musiała podjąć trudną decyzję o wyczekiwanej zgodzie, że poprosi. W trudności chwil o pomoc, czy wsparcie. To było wyzwanie, przełamać filary nienadużywania czyjejś dobroci. Jednak teraz, w obliczu jego obecności i pewności, czuła się jakby zakotwiczona w miejscu. Nie chciała być dla niego ciężarem, nie chciała obciążać go swoimi problemami ani wymagać jego uwagi na własnych potrzebach. Była gotowa zrezygnować z własnych pragnień, aby zapewnić mu zdrowie. Była gotowa odejść w milczeniu, pozostawiając go w świecie, który zdawał się dla niej nieosiągalny.
- Życzenie jest efektem wielkiej zasługi, nie stać mnie na takie dobrodziejstwa, szansę - szepnęła przekornie spoglądając w ruch jego warg. Prezentował się wytwornie w dzisiejszym wydaniu, gdyby nie znała jego personaliów, przypisałaby mu metkę Angielskiego mężczyzny. Surowego z wejrzenia, ściskającego przesadnie szczękę, chłodem spojrzenia otaczający bezbronnych. Przepadłeś pośród tych realiów, Igorze? - Mogę jedynie… - zastanowiła się, subtelnie wspierając policzek o jego ramię. - wkupić się w Twe łaski, dostojny panie. - nie przepadniesz, prawda? Śmiech brzmiał jak szept liści niesiony przez delikatny wiatr. Skryła usta za dłonią, w oczach migotała iskierka rozbawienia. Czy on naprawdę myślał, że będzie poddawać się jego władzy, skłaniając się ku tak bulwersujących reakcji? Czyż nie widział, że miała w sobie ognisty płomień niezależności i wolności, który płonął jaśniej niż gwiazdy na jej własnym niebie? Przekonasz się. - Nigdy nie błagam, Igorze.
Była gotowa stanąć przed nim jako równa, nie jako poddająca się marionetka w jego grze. Miała swoje własne pragnienia, swoje własne cele i nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek inny nimi kierował. Była jak laleczka, ale nie taka, która czeka na rozkazy, lecz taka, która sama kreuje swoją historię, wyznaczając własne ścieżki i decydując o swoim losie. Jej słowa były subtelne, ale wypełnione pewnością siebie. Niech to będzie wyzwanie, pomyślała, niech to będzie moment, w którym wykaże swoją niezależność i siłę. Niech on zrozumie, że jest równa mu w każdym aspekcie, że nie jest jedynie przedmiotem jego pożądania czy kontrolowaną lalką w jego rękach. Zatańcz według mojej rozgrywki.
- Moje drzwi stoją otworem - uniosła się bliżej, poznawczym dotykiem jadąc po gładkiej twarzy. Wsparła swe ciało o jego pierś, lekko napierając, chłonąć i czuć jego. - moje ramiona zabiorą boleści - pochyliła się ku rodzimej dla nich mowie, zahaczając o pętające jego szyję okowy zdobiące wyrafinowane odzienie. - głos ukoi rozszalałe z przejęcia serce. - powędrowała za śmiałym ruchem jego dłoni, formie w kupienia wejrzenia tylko na niego. Mruknęła dla podtrzymania swych słów, delikatnie sięgnęła pod materiał ozdoby, rozwiązując symboliczny węzeł. Gest pozornie niewinny, szyja męska była dla niej obiektem uwielbienia, nie tylko ze względu na jej estetykę, ale również jako symbol siły. - Jeśli zdołasz mnie przekonać, zatrzymam Cię na dłużej. - tak łatwo nie wypuszczę, jeśli będziesz tego pragnął. Jego dłoń nakryła swoją, mniejszą w geście akceptacji. Subtelnie gładząc, po całej powierzchni, zaznajamiając się z fakturą. Odrzuciła materiał na bok, łaknąc obtoczyć pozorną czułością tamtejsze rewiry.
Niczego się nie lękam, Igorze.
Jego głos brzmiał jak dźwięk kojący jak melodia wypełniająca przestrzeń między nimi. Słuchała go, zniewolona słowami, które zdawały się rozbrzmiewać w jej umyśle przez wieczność. Była pod wrażeniem pewności siebie, którą emanował, oraz jego wyrazistej osobowości, która zdawała się przykuwać uwagę każdego wokół. Pamiętała tamten czas, gdy musiała podjąć trudną decyzję o wyczekiwanej zgodzie, że poprosi. W trudności chwil o pomoc, czy wsparcie. To było wyzwanie, przełamać filary nienadużywania czyjejś dobroci. Jednak teraz, w obliczu jego obecności i pewności, czuła się jakby zakotwiczona w miejscu. Nie chciała być dla niego ciężarem, nie chciała obciążać go swoimi problemami ani wymagać jego uwagi na własnych potrzebach. Była gotowa zrezygnować z własnych pragnień, aby zapewnić mu zdrowie. Była gotowa odejść w milczeniu, pozostawiając go w świecie, który zdawał się dla niej nieosiągalny.
- Życzenie jest efektem wielkiej zasługi, nie stać mnie na takie dobrodziejstwa, szansę - szepnęła przekornie spoglądając w ruch jego warg. Prezentował się wytwornie w dzisiejszym wydaniu, gdyby nie znała jego personaliów, przypisałaby mu metkę Angielskiego mężczyzny. Surowego z wejrzenia, ściskającego przesadnie szczękę, chłodem spojrzenia otaczający bezbronnych. Przepadłeś pośród tych realiów, Igorze? - Mogę jedynie… - zastanowiła się, subtelnie wspierając policzek o jego ramię. - wkupić się w Twe łaski, dostojny panie. - nie przepadniesz, prawda? Śmiech brzmiał jak szept liści niesiony przez delikatny wiatr. Skryła usta za dłonią, w oczach migotała iskierka rozbawienia. Czy on naprawdę myślał, że będzie poddawać się jego władzy, skłaniając się ku tak bulwersujących reakcji? Czyż nie widział, że miała w sobie ognisty płomień niezależności i wolności, który płonął jaśniej niż gwiazdy na jej własnym niebie? Przekonasz się. - Nigdy nie błagam, Igorze.
Była gotowa stanąć przed nim jako równa, nie jako poddająca się marionetka w jego grze. Miała swoje własne pragnienia, swoje własne cele i nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek inny nimi kierował. Była jak laleczka, ale nie taka, która czeka na rozkazy, lecz taka, która sama kreuje swoją historię, wyznaczając własne ścieżki i decydując o swoim losie. Jej słowa były subtelne, ale wypełnione pewnością siebie. Niech to będzie wyzwanie, pomyślała, niech to będzie moment, w którym wykaże swoją niezależność i siłę. Niech on zrozumie, że jest równa mu w każdym aspekcie, że nie jest jedynie przedmiotem jego pożądania czy kontrolowaną lalką w jego rękach. Zatańcz według mojej rozgrywki.
- Moje drzwi stoją otworem - uniosła się bliżej, poznawczym dotykiem jadąc po gładkiej twarzy. Wsparła swe ciało o jego pierś, lekko napierając, chłonąć i czuć jego. - moje ramiona zabiorą boleści - pochyliła się ku rodzimej dla nich mowie, zahaczając o pętające jego szyję okowy zdobiące wyrafinowane odzienie. - głos ukoi rozszalałe z przejęcia serce. - powędrowała za śmiałym ruchem jego dłoni, formie w kupienia wejrzenia tylko na niego. Mruknęła dla podtrzymania swych słów, delikatnie sięgnęła pod materiał ozdoby, rozwiązując symboliczny węzeł. Gest pozornie niewinny, szyja męska była dla niej obiektem uwielbienia, nie tylko ze względu na jej estetykę, ale również jako symbol siły. - Jeśli zdołasz mnie przekonać, zatrzymam Cię na dłużej. - tak łatwo nie wypuszczę, jeśli będziesz tego pragnął. Jego dłoń nakryła swoją, mniejszą w geście akceptacji. Subtelnie gładząc, po całej powierzchni, zaznajamiając się z fakturą. Odrzuciła materiał na bok, łaknąc obtoczyć pozorną czułością tamtejsze rewiry.
Niczego się nie lękam, Igorze.
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Coś niesfornie intrygującego przebijało się przez skorupę jej rozweselonej postury, raz po raz wślizgując się do meandrów jego bezwstydnych myśli, raz po raz mącąc nimi w rozlazłej manierze niepohamowanego zainteresowania. Kim, de facto, była, jest i będzie; jakim rytmem — prawdy czy raczej kłamstwa — biło to ni chłodne, ni gorące, bułgarskie serce; wreszcie też, czego w istocie upatrywała w przebrzydłej Anglii, w tej ich mętnej herbacie, w drażniąco miękkim języku i bardziej jeszcze irytująco deszczowej naturze. Przyjechała tu za nim, w oddaniu starszemu bratu? Albo przybyła tu dla samej siebie, w niezobowiązującym poświęceniu dla imponującej cywilizacji, w odmętach której skrywały się potencjał i możliwości, nijak dla nich dostępne na starym lądzie? Mógł zaledwie blado przypuszczać, nie pozwalając sobie dziś na jedno bodaj, z całą pewnością odstraszające, świadectwo wyłuskania z foremnej sylwety czegoś więcej; miast tego lawirowali na pograniczu rywalizacji i flirtu, swym charakterem przypominające zupełnie błahe zabawy bardziej jeszcze błahym słowem. Ale do tego przecież właśnie ich stworzono — do cieszenia oczu i uszu, do nieskomplikowanych walk o uznanie i dominację, do pokornego przytakiwania w potrzebie poddaństwa, ale i do perwersyjnego sprzeciwu w chwilach sprzyjających buntowi. Zgrabnie przywdziewane maski czyniły z nich wytworne kukły godne angażu w pod londyńskim sklepieniem Palladium, więc imponującą pewnością siebie zasiewali ziarna miałkiej władczości to tu, to tam. Przyjmowały się z różną skutecznością, niekiedy przynosząc satysfakcjonujący dla rozchwianego ego plon, w razie innym już niszcząc jego podłoże u samego zalążka. Szeroki uśmiech skutecznie zbywał takie niepowodzenia, w stopniu wystarczającym wypierał niewygodę faktów, ale kiedyś i on wreszcie spełzał z twarzy, i on w końcu znikał w lawinie dewastującej szczerości, te same rysy zwykle atrakcyjnych oblicz wieńcząc wrażeniem niewiarygodnej brzydoty. Dało się ją dojrzeć pod treściwymi warstwami pozorowanej elegancji, wyrażanymi dziś bielą koszuli, misternym związaniem krawata, czarną gładzią spójnego garnituru; dało się ją dojrzeć sponad intensywności żywicznego zapachu i ułożonych starannością włosów, sponad wyuczonych na pamięć formuł kurtuazji, sponad nieautentycznych zgłosek kamuflującego akcentu. Nagi i bezbronny, rozebrany z wielu warstw przybranego dla bezpieczeństwa kostiumu, stawał się w końcu swoiście byle jaki — trącany chaosem i kompleksem, lawirujący pomiędzy obfitością przyjmowanych tożsamości, zarazem statecznie bierny w ocenie świata, reszty, siebie samego. I choć najpewniej to właśnie najbliższe było wyobrażeniom o jego prawdziwym ja, tak ona miała widzieć w nim Igora Lidera, Igora Lwa Salonowego, Igora Maskotkę. Tego wszakże odeń oczekiwała?
— Kto o tym przesądził? Ty? — skontestował w retorycznym zapytaniu, magicznym rytuałem pstryknięcia palcami uzupełniając smukłe kieliszki o niepoznaną jeszcze, beżową krystaliczność białego wina. Ona sama niechętnie mierzyła wzrokiem czar rozlanego już dawno szampana; nie cieszył ją posmak migdałowych nut, niech więc spróbuje owocowej egzotyki sauvignon blanc. — Niech decyzyjność przez chwilę należy do mnie — dodał wkrótce, zdawałoby się, że w tonie chłodnego, arbitralnego postanowienia, ale nie poprzestał tylko na nim: — A ja, tak się składa, oceniam to odmiennie. Stać cię na to jedno, dowolne życzenie, o które nie musisz wcale błagać. — Chyba że taka byłaby twoja wola, zamigotało już niemo gdzieś na końcu dyskretnego uniesienia kącika, zaraz po tym, gdy basowy szept przeszył jej szyję i kark, gdy zęby błysnęły perłą figlarności, a ramię jakoś naturalnie przyciągnęło ją w poczuciu bliskości, po to tylko, by zaraz nęcąco ją zerwać i porzucić, na ulotny zaledwie moment nachylenia się do stolika, by zaraz już plecy na powrót przywarły do oparcia kojącego siedziska. — Wystarczy jedno słowo, a postaram się je spełnić — zapewnił odważnie, dając sobie margines potencjalnego błędu; czy mógłby bowiem uczynić dla niej wszystko, co sformułowałaby wyrazem zasłużonej prośby? Nie dywagował o tym zbyt długo, bez aktu sprzeciwu dając się zwieść na to zgubne pokuszenie, bez choćby mrugnięcia zwątpienia dając jej słowom płynąć pięknem słowiańskiego brzmienia, zaś sprytowi rąk luzować uwiąz klasycznej ozdoby. Czy przyuważyła w ogóle, że w międzyczasie i jego palce powędrowały w kierunku bioder, tym już razem jednak pod zwiewnością sukienki, niechlubnie i niby od niechcenia zaczepiając najsampierw granicę pończoch, by potem napotkać fragmenty ostatniej z ostałych tu świętości? Aż w końcu ten wskazujący, pewnie też środkowy, nie szarpnęły stanowczością i jej, bieliźnianego sacrum kobiecej nietykalności, w jakże bezceremonialnym geście zmuszając do swobodnego opadnięcia na czubki damskich pantofelków. To się jeszcze nie stało, to trofeum miała wszakże dopiero pozwolić mu odebrać, jako ta równa w swobodzie i wyborach towarzyszka.
— Chodźmy do ciebie, może wówczas zdołam cię przekonać?
— Kto o tym przesądził? Ty? — skontestował w retorycznym zapytaniu, magicznym rytuałem pstryknięcia palcami uzupełniając smukłe kieliszki o niepoznaną jeszcze, beżową krystaliczność białego wina. Ona sama niechętnie mierzyła wzrokiem czar rozlanego już dawno szampana; nie cieszył ją posmak migdałowych nut, niech więc spróbuje owocowej egzotyki sauvignon blanc. — Niech decyzyjność przez chwilę należy do mnie — dodał wkrótce, zdawałoby się, że w tonie chłodnego, arbitralnego postanowienia, ale nie poprzestał tylko na nim: — A ja, tak się składa, oceniam to odmiennie. Stać cię na to jedno, dowolne życzenie, o które nie musisz wcale błagać. — Chyba że taka byłaby twoja wola, zamigotało już niemo gdzieś na końcu dyskretnego uniesienia kącika, zaraz po tym, gdy basowy szept przeszył jej szyję i kark, gdy zęby błysnęły perłą figlarności, a ramię jakoś naturalnie przyciągnęło ją w poczuciu bliskości, po to tylko, by zaraz nęcąco ją zerwać i porzucić, na ulotny zaledwie moment nachylenia się do stolika, by zaraz już plecy na powrót przywarły do oparcia kojącego siedziska. — Wystarczy jedno słowo, a postaram się je spełnić — zapewnił odważnie, dając sobie margines potencjalnego błędu; czy mógłby bowiem uczynić dla niej wszystko, co sformułowałaby wyrazem zasłużonej prośby? Nie dywagował o tym zbyt długo, bez aktu sprzeciwu dając się zwieść na to zgubne pokuszenie, bez choćby mrugnięcia zwątpienia dając jej słowom płynąć pięknem słowiańskiego brzmienia, zaś sprytowi rąk luzować uwiąz klasycznej ozdoby. Czy przyuważyła w ogóle, że w międzyczasie i jego palce powędrowały w kierunku bioder, tym już razem jednak pod zwiewnością sukienki, niechlubnie i niby od niechcenia zaczepiając najsampierw granicę pończoch, by potem napotkać fragmenty ostatniej z ostałych tu świętości? Aż w końcu ten wskazujący, pewnie też środkowy, nie szarpnęły stanowczością i jej, bieliźnianego sacrum kobiecej nietykalności, w jakże bezceremonialnym geście zmuszając do swobodnego opadnięcia na czubki damskich pantofelków. To się jeszcze nie stało, to trofeum miała wszakże dopiero pozwolić mu odebrać, jako ta równa w swobodzie i wyborach towarzyszka.
— Chodźmy do ciebie, może wówczas zdołam cię przekonać?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zesztywniał przez chwilę, zdając sobie sprawę, że temat poglądów i lojalności w końcu przetnie ich drogę. Zamierzał jak najdłużej utrzymać to w tajemnicy, chociaż wiedział, że prawda w końcu wyjdzie na jaw. Nic nie zamierzał oddać Anglii; nic nie był jej nigdy winien. Wspomnienia przeszłych lat napierały na jego umysł, nastręczając wyrzutów sumienia. Sprowadził swoją rodzinę w te realia wojny, pełne niepewności i strachu. Przypomniał sobie chwile, kiedy był młodszy, bardziej naiwny, kiedy wierzył, że świat może być miejscem pełnym nadziei i możliwości. Teraz, z każdą nową blizną, jego nadzieje malały, a serce stawało się coraz obojętne na brutalność rzeczywistości. Jednak jej obecność, opór i siła, przypominały mu o innym rodzaju walki – tej, którą warto toczyć nie mieczem, a sercem. Wiedział, że musi chronić tajemnice, które skrywał, nie tylko dla siebie, ale i dla niej. Wiedział też, że pewnego dnia prawda wyjdzie na jaw, a wtedy będzie musiał stawić czoła nie tylko swoim demonom, ale i jej osądom. Chciał zacisnąć dłonie w pięści, czując, jak napięcie przenika jego ciało. Myśli o niej – o jej delikatności, o sile, którą ukrywała pod pozorną kruchością – dawały mu jednak siłę, by iść dalej. Pragnął być dla niej ostoją, kimś, na kim mogłaby polegać. Wiedział, że aby to osiągnąć, musi stawić czoła swoim demonom i znaleźć sposób, by je pokonać.
- Dom zawsze pozostanie jeden - dom tam, gdzie serce Twe, prawda? - Zasługi pozostawiam bohaterom, walczącym dla własnej sprawy - miało tak pozostać na długo. Mógł chronić słabszych, używając nabytych umiejętności przez ostatnie lata. Nie daj się rozproszyć, skup wejrzenie tylko na jej obliczu. Tylko ona się teraz liczyła, nic więcej. Jej piękno, którego nigdy wcześniej nie dostrzegał w pełni, teraz jawiło się przed nim z całą intensywnością. Była jak najpiękniejszy sen, delikatna i nieuchwytna, a jednak namacalna, tuż obok niego. - Na wiele muszę zasłużyć, nawet nie masz pojęcia.
Serce biło mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Czuł, że utkwił w jej pamięci swoim niedawnym dotykiem, że pozostawił w niej ślad równie głęboki, jak ona pozostawiła w nim. To, co kiedyś było tylko marzeniem, teraz stawało się rzeczywistością. Jej spojrzenie było pełne tajemnic, które pragnął odkryć, a jednocześnie bał się, że nigdy nie zdoła ich poznać do końca. Obserwował jej twarz, każdy drobny ruch, każde drgnienie powiek, jakby bał się, że przegapi coś ważnego. Jej oczy, głębokie i pełne emocji, wydawały się mówić więcej, niż mogłyby to uczynić słowa. Były w nich odbicia przeszłości, obawy teraźniejszości i niepewność przyszłości. Odpowiedział skinieniem na swoiste brzmienie pochwały, bardziej należące się siostrze. On nigdy nie podjąłby decyzji tak szybko, wadząc oszczerstwom jak najdłużej. Poddał się, bo wiedział, że był w dobrych rękach.
- Jeśli takie będzie Twe pragnienie, pisz do mnie - poprosił cicho, zawsze będzie starał się ją znaleźć. Zawitać, choć na chwilę, by nie czuła się sama w tym nowym chaosie, który jej doprawił. - przybędę, jeśli zajdzie potrzeba. Nie możesz ciągle nadstawiać karku, zostaw to mnie - udźwignę każdą odpowiedzialność, by pozostawiono Ciebie w spokoju. Podniósł rękę, delikatnie dotykając jej policzka, jakby sprawdzał, czy to wszystko nie jest tylko snem. Jej skóra była miękka pod jego palcami, ciepła i żywa. Uśmiechnął się szerzej, czując, jak jego serce uspokaja się pod wpływem jej obecności. - Spoglądaj, może los będzie tym razem dobrym wydźwiękiem - miał takie marzenie, zero zła i niewiedzy. Oddech dla bliskich mu towarzyszy i ludzi, tak bardzo nieuchwytne. Jak oniemiały spoglądał w jej wtulenie, magiczny wręcz widok, niecodzienny. - Mam dla kogo wzlatywać ku niebu?
Spoglądał jak zahipnotyzowany na jej gesty, na otwartość jej działania. Nie wiedziała, jak bardzo zapierał się nogami, by nie zareagować. Jak wiele cierpliwości go kosztowało, by nie porwać jej w ramiona. Spoważniał, zabierając swoją dłoń od niej. Siedział tam, patrząc na nią, jakby próbował zrozumieć jej intencje, czy były prawdziwe, czy tylko pozornie. Jej śmiałe ruchy, jej gesty, wszystko to działało na niego jak magnes, przyciągając go silniej, niżby sobie życzył. Była blisko, zbyt blisko, kusząca go iluzją najgłębszych pragnień, których pragnął się wyrzec.
- Oczekuję tego również, kochanie - zainicjował powoli adekwatne słowo, tonując wewnętrzną burzę emocji, która targła nim od momentu, gdy się spotkali. Słowa te były bardziej pytaniem do siebie samego niż do niej. Czy naprawdę mogli to robić? Czy mogła go tak mamić? Czy on pozwoli na to, by ta iluzja stała się rzeczywistością? Powziął jej ciało w objęcia, lokując dłoń u dołu gorących pleców. Twarz przy twarzy, wyczuwając bicie rozszalałego serca. - Będę tylko i wyłącznie Twój, jeśli - szepnął do jej ucha, wejrzenie zatrzymując na czerwieni jej ust. Kuszących, za które oddałby wszystko, co tylko by zechciała. - Ty będziesz moja, zawalczę, jeśli będzie trzeba. - przyznał z powagą, wodząc dłonią we wnękę między łopatkami. Smukła i gorąca, pasująca idealnie do niego. - Oddaję się Tobie.
- Dom zawsze pozostanie jeden - dom tam, gdzie serce Twe, prawda? - Zasługi pozostawiam bohaterom, walczącym dla własnej sprawy - miało tak pozostać na długo. Mógł chronić słabszych, używając nabytych umiejętności przez ostatnie lata. Nie daj się rozproszyć, skup wejrzenie tylko na jej obliczu. Tylko ona się teraz liczyła, nic więcej. Jej piękno, którego nigdy wcześniej nie dostrzegał w pełni, teraz jawiło się przed nim z całą intensywnością. Była jak najpiękniejszy sen, delikatna i nieuchwytna, a jednak namacalna, tuż obok niego. - Na wiele muszę zasłużyć, nawet nie masz pojęcia.
Serce biło mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Czuł, że utkwił w jej pamięci swoim niedawnym dotykiem, że pozostawił w niej ślad równie głęboki, jak ona pozostawiła w nim. To, co kiedyś było tylko marzeniem, teraz stawało się rzeczywistością. Jej spojrzenie było pełne tajemnic, które pragnął odkryć, a jednocześnie bał się, że nigdy nie zdoła ich poznać do końca. Obserwował jej twarz, każdy drobny ruch, każde drgnienie powiek, jakby bał się, że przegapi coś ważnego. Jej oczy, głębokie i pełne emocji, wydawały się mówić więcej, niż mogłyby to uczynić słowa. Były w nich odbicia przeszłości, obawy teraźniejszości i niepewność przyszłości. Odpowiedział skinieniem na swoiste brzmienie pochwały, bardziej należące się siostrze. On nigdy nie podjąłby decyzji tak szybko, wadząc oszczerstwom jak najdłużej. Poddał się, bo wiedział, że był w dobrych rękach.
- Jeśli takie będzie Twe pragnienie, pisz do mnie - poprosił cicho, zawsze będzie starał się ją znaleźć. Zawitać, choć na chwilę, by nie czuła się sama w tym nowym chaosie, który jej doprawił. - przybędę, jeśli zajdzie potrzeba. Nie możesz ciągle nadstawiać karku, zostaw to mnie - udźwignę każdą odpowiedzialność, by pozostawiono Ciebie w spokoju. Podniósł rękę, delikatnie dotykając jej policzka, jakby sprawdzał, czy to wszystko nie jest tylko snem. Jej skóra była miękka pod jego palcami, ciepła i żywa. Uśmiechnął się szerzej, czując, jak jego serce uspokaja się pod wpływem jej obecności. - Spoglądaj, może los będzie tym razem dobrym wydźwiękiem - miał takie marzenie, zero zła i niewiedzy. Oddech dla bliskich mu towarzyszy i ludzi, tak bardzo nieuchwytne. Jak oniemiały spoglądał w jej wtulenie, magiczny wręcz widok, niecodzienny. - Mam dla kogo wzlatywać ku niebu?
Spoglądał jak zahipnotyzowany na jej gesty, na otwartość jej działania. Nie wiedziała, jak bardzo zapierał się nogami, by nie zareagować. Jak wiele cierpliwości go kosztowało, by nie porwać jej w ramiona. Spoważniał, zabierając swoją dłoń od niej. Siedział tam, patrząc na nią, jakby próbował zrozumieć jej intencje, czy były prawdziwe, czy tylko pozornie. Jej śmiałe ruchy, jej gesty, wszystko to działało na niego jak magnes, przyciągając go silniej, niżby sobie życzył. Była blisko, zbyt blisko, kusząca go iluzją najgłębszych pragnień, których pragnął się wyrzec.
- Oczekuję tego również, kochanie - zainicjował powoli adekwatne słowo, tonując wewnętrzną burzę emocji, która targła nim od momentu, gdy się spotkali. Słowa te były bardziej pytaniem do siebie samego niż do niej. Czy naprawdę mogli to robić? Czy mogła go tak mamić? Czy on pozwoli na to, by ta iluzja stała się rzeczywistością? Powziął jej ciało w objęcia, lokując dłoń u dołu gorących pleców. Twarz przy twarzy, wyczuwając bicie rozszalałego serca. - Będę tylko i wyłącznie Twój, jeśli - szepnął do jej ucha, wejrzenie zatrzymując na czerwieni jej ust. Kuszących, za które oddałby wszystko, co tylko by zechciała. - Ty będziesz moja, zawalczę, jeśli będzie trzeba. - przyznał z powagą, wodząc dłonią we wnękę między łopatkami. Smukła i gorąca, pasująca idealnie do niego. - Oddaję się Tobie.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Przyznawał się zatem. Otwarcie, bez zawahania. Przyznawał, że nasza wojna nie jest jego wojną. Zaszyty w głębokich odmętach zieleni, w nieskończonej głuszy i samotni daleki pozostawał sprawom angielskich potyczek. Istotnie, przybywał z daleka, jako obcy, o innej krwi i nieznanemu tutejszym głosom dziedzictwu, lecz czy to nakazywało schować się przed ideami. Te nie wydawały się bowiem ściśle sprężone z ziemiami brytyjskimi. Sięgały myślą daleko poza wyspy. W co wierzył? Jak widział toczący się konflikt? W sferach szkolnych rywalizacji nieistotne zdawały się być podobne kwestie, choć pewne sprawy wydawały się wybrzmiewać wspólnie z noszonym nazwiskiem. Czułam, że Nikola nie powinien wyrażać obojętności, nie powinien biernie wciskać się w leśne kąty. Przecież musiał w coś wierzyć. Niepokój na moment spętał niedźwiedzie spojrzenie. W żyłach jego krew płynęła najczystsza, czarodziejska i to dla jej dobra winien wznosić różdżkę. Tradycje magiczne były zagrożone i nie miało znaczenia, z jakiego kraju pochodzimy. Bitwa rozpętana w Anglii wydawała się być początkiem czegoś wielkiego. Poniekąd dlatego właśnie wybyłam z zaśnieżonych twierdzy, wychodząc naprzeciw krewnym, którzy od dawna pielęgnowali chwalebną idee. Nie czuł tego. Naprawdę? Nieczęsto zdarzało się, bym musiała powstrzymywać słowa, przygryzać język, by głośno nie wypomnieć. Zgadzałam się ze słowami Bułgara. Na wiele musiał zasłużyć.
– Nigdy nie proszę o pomoc – odpowiedziałam, zamiast spodziewanego i zapewne należnego mu podziękowania. Nieznośna jawiła się myśl, że oto mógłby wyręczyć mnie w trudach codzienności. Całe życie uczono mnie walki, samotnego mierzenia się z trudami. Samotnicze wędrówki, łowy, zaciskanie zębów i przemierzanie przeszkód w obliczu bólu i wszelkiej niewygody. Bym była gotowa, bym umiała zaryczeć i zagrozić światu. Nie tak silnie jak mój brat czy ojciec, ale znacznie dosadniej, niż wiele angielskich dam. Czy wiedział o tym? Nie nawykłam do takiej opieki, do poczucia posiadania strażnika. Tym pragnął się stać? Słowa wędrowały wraz z czułością, pozwalałam męskim palcom mijać moje szorstkie granice, pozwalałam oswajać się z dobrocią gestu i namiastką prowokowanej przez niego przyjemności. Pogoda ducha tańczyła na jego twarzy, gdy cienie migających świateł lokalu przemykały wokół postaci kowala. Wciąż miał w sobie tyle energii, tyle zaparcia i nieskończonych obietnic. Zastanawiałabym się, czy przy nim potrafiłabym zejść z tonu, czy potrafiłabym oddać mu moją własną walkę. Wkraczałam w świat, którego zasady nie były mi specjalnie objaśniane. Sama wychylałam się ku odpowiedziom, nie gryząc, kiedy przychodziło mi doświadczać nietypowości. On wydawał się wyjątkowy, słuchałam z uwagą, lecz nie bez obaw. – To ty powinieneś wiedzieć – wygłosiłam ze spokojem, będąc niemal pewną, że nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie. Od upadku wolałam jednak wznoszenie. Nastąpić miało po każdym potknięciu jako znak niezłomności i siły. Gdy zaś przedostawaliśmy się ku górze, do chmur przekraczaliśmy kolejne bariery. Nie tylko w labiryntach sportowych rywalizacji. Łamanie własnych granic było czymś, w czym trenowano mnie od dawna. Zaniedbano jednak jedną istotną strefę, przez którą tego wieczora czułam się momentami zbyt zabłąkana i nieprzystępna. Skrzętnie jednak próbowałam pracować nad sobą, by posmakować czegoś nowego.
Oczekuję tego również, kochanie. Oczy ponownie zanurzyły się w ciemnościach, pod suknią drgnęło coś niepokojąco i zarazem zbyt przejmująco. Opatulona jego ciepłem i poważnymi deklaracjami próbowałam porozstawiać po kątach spłoszone warstwy myśli. Kochanie, jak echo pieściło i drażniło odmęty duszy, a postępujące w jego słowach jakże odważne przyrzeczenia zdawały się nie gasnąć, lecz mocniej rozpalać wokół mnie. Wiązki gorącego oddechu tuż przy uchu przypiekały. Paliło każde miejsce, którego dotknął. A ja przecież byłam zimą. Oczekiwał ode mnie, spodziewał się równie wielkiego i wiecznego słowa. Dziś jednak nie umiałam mu tego dać, zbyt pospiesznie wystąpił, zbyt ciasne nagle wydały mi się te mocne ramiona. Oddech mierzył się z trudnością, lód zaczął się topić pod mocą głaszczącej moje ciało dłoni. Oddaję się tobie. Nie wiedziałam, co robić, nie umiałam zareagować, nie umiałam kontynuować zadeklarowanych samej sobie zamiarów. Wewnętrzną częścią nadgarstka przetarłam skroń, nie potrafiąc spojrzeć na niego. Nie teraz. Zamiast tego dłoń pomknęła po stole, wprost do kieliszka. Prędko spiłam zawartość, żałując, że nie mieliśmy na stole prawdziwej wódki. Nikola z łatwością odnajdował poważne słowa i bez skrępowania rozprawiał o pragnieniach, kiedy moja zdolność w tym względzie wydawała się mozolna, jakże ograniczona. Kiedy ja oswajałam się i przywiązywałam znacznie wolniej. Nie byłam taka jak ta dwójka, ukradkiem podejrzana na czułościach i wilgotnie wyszeptywanych czarach. Tym bardziej w gronie bułgarskich druhów odznaczała się moja inność, moja samotność. Chciał walczyć, lecz czy było o co? Pragnął mnie. Dlaczego więc nagle poczułam lęk? Znowu namolnie zdawał się zaciskać od środka na rozbijającym się wybitnie sercu. Jak się z tym rozprawić? – Nie mogę – wyszeptałam po przedłużającej się chwili oczekiwania. Wzniosła się dłoń spoczywająca dotąd jeszcze na jego nodze. Palce ścisnęły krawędź stołu. Co było nie tak? Za szybko, za szybko wszystko. – Potrzebuję powietrza. – Poderwałam się z czerwonej sofy, obawiając ujrzeć jego rozczarowane wejrzenie. Rozczarowane mną. Musiałam wyjść na zewnątrz, musiałam minąć go i wydostać z tego pubu. Nie dbałam o płaszcz, nie spojrzałam też wcale na Vesnę i Igora, którzy zanurzeni w swych objęciach wydawali się tkwić w innej rzeczywistości. Dopełniali się. Zaś ja znów uciekałam, nie potrafiąc nadążyć za Krumem. Nie potrafiąc spełnić głośno wypowiedzianego oczekiwania. Ciepło było przytłaczające, dlatego pchnęłam drzwi i przedostałam się w chłodną przestrzeń ulicy.
– Nigdy nie proszę o pomoc – odpowiedziałam, zamiast spodziewanego i zapewne należnego mu podziękowania. Nieznośna jawiła się myśl, że oto mógłby wyręczyć mnie w trudach codzienności. Całe życie uczono mnie walki, samotnego mierzenia się z trudami. Samotnicze wędrówki, łowy, zaciskanie zębów i przemierzanie przeszkód w obliczu bólu i wszelkiej niewygody. Bym była gotowa, bym umiała zaryczeć i zagrozić światu. Nie tak silnie jak mój brat czy ojciec, ale znacznie dosadniej, niż wiele angielskich dam. Czy wiedział o tym? Nie nawykłam do takiej opieki, do poczucia posiadania strażnika. Tym pragnął się stać? Słowa wędrowały wraz z czułością, pozwalałam męskim palcom mijać moje szorstkie granice, pozwalałam oswajać się z dobrocią gestu i namiastką prowokowanej przez niego przyjemności. Pogoda ducha tańczyła na jego twarzy, gdy cienie migających świateł lokalu przemykały wokół postaci kowala. Wciąż miał w sobie tyle energii, tyle zaparcia i nieskończonych obietnic. Zastanawiałabym się, czy przy nim potrafiłabym zejść z tonu, czy potrafiłabym oddać mu moją własną walkę. Wkraczałam w świat, którego zasady nie były mi specjalnie objaśniane. Sama wychylałam się ku odpowiedziom, nie gryząc, kiedy przychodziło mi doświadczać nietypowości. On wydawał się wyjątkowy, słuchałam z uwagą, lecz nie bez obaw. – To ty powinieneś wiedzieć – wygłosiłam ze spokojem, będąc niemal pewną, że nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie. Od upadku wolałam jednak wznoszenie. Nastąpić miało po każdym potknięciu jako znak niezłomności i siły. Gdy zaś przedostawaliśmy się ku górze, do chmur przekraczaliśmy kolejne bariery. Nie tylko w labiryntach sportowych rywalizacji. Łamanie własnych granic było czymś, w czym trenowano mnie od dawna. Zaniedbano jednak jedną istotną strefę, przez którą tego wieczora czułam się momentami zbyt zabłąkana i nieprzystępna. Skrzętnie jednak próbowałam pracować nad sobą, by posmakować czegoś nowego.
Oczekuję tego również, kochanie. Oczy ponownie zanurzyły się w ciemnościach, pod suknią drgnęło coś niepokojąco i zarazem zbyt przejmująco. Opatulona jego ciepłem i poważnymi deklaracjami próbowałam porozstawiać po kątach spłoszone warstwy myśli. Kochanie, jak echo pieściło i drażniło odmęty duszy, a postępujące w jego słowach jakże odważne przyrzeczenia zdawały się nie gasnąć, lecz mocniej rozpalać wokół mnie. Wiązki gorącego oddechu tuż przy uchu przypiekały. Paliło każde miejsce, którego dotknął. A ja przecież byłam zimą. Oczekiwał ode mnie, spodziewał się równie wielkiego i wiecznego słowa. Dziś jednak nie umiałam mu tego dać, zbyt pospiesznie wystąpił, zbyt ciasne nagle wydały mi się te mocne ramiona. Oddech mierzył się z trudnością, lód zaczął się topić pod mocą głaszczącej moje ciało dłoni. Oddaję się tobie. Nie wiedziałam, co robić, nie umiałam zareagować, nie umiałam kontynuować zadeklarowanych samej sobie zamiarów. Wewnętrzną częścią nadgarstka przetarłam skroń, nie potrafiąc spojrzeć na niego. Nie teraz. Zamiast tego dłoń pomknęła po stole, wprost do kieliszka. Prędko spiłam zawartość, żałując, że nie mieliśmy na stole prawdziwej wódki. Nikola z łatwością odnajdował poważne słowa i bez skrępowania rozprawiał o pragnieniach, kiedy moja zdolność w tym względzie wydawała się mozolna, jakże ograniczona. Kiedy ja oswajałam się i przywiązywałam znacznie wolniej. Nie byłam taka jak ta dwójka, ukradkiem podejrzana na czułościach i wilgotnie wyszeptywanych czarach. Tym bardziej w gronie bułgarskich druhów odznaczała się moja inność, moja samotność. Chciał walczyć, lecz czy było o co? Pragnął mnie. Dlaczego więc nagle poczułam lęk? Znowu namolnie zdawał się zaciskać od środka na rozbijającym się wybitnie sercu. Jak się z tym rozprawić? – Nie mogę – wyszeptałam po przedłużającej się chwili oczekiwania. Wzniosła się dłoń spoczywająca dotąd jeszcze na jego nodze. Palce ścisnęły krawędź stołu. Co było nie tak? Za szybko, za szybko wszystko. – Potrzebuję powietrza. – Poderwałam się z czerwonej sofy, obawiając ujrzeć jego rozczarowane wejrzenie. Rozczarowane mną. Musiałam wyjść na zewnątrz, musiałam minąć go i wydostać z tego pubu. Nie dbałam o płaszcz, nie spojrzałam też wcale na Vesnę i Igora, którzy zanurzeni w swych objęciach wydawali się tkwić w innej rzeczywistości. Dopełniali się. Zaś ja znów uciekałam, nie potrafiąc nadążyć za Krumem. Nie potrafiąc spełnić głośno wypowiedzianego oczekiwania. Ciepło było przytłaczające, dlatego pchnęłam drzwi i przedostałam się w chłodną przestrzeń ulicy.
Ostatnio zmieniony przez Varya Mulciber dnia 02.06.24 21:47, w całości zmieniany 1 raz
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kim naprawdę jesteś?
Zdradzisz mi to; czy będę musiała pokusić się o wykorzystanie szemranego interesu. Bądź dobrej woli, jaką wygospodarował dla niej. Rozważając słowa, czuła się jak podróżnik stojący na rozdrożu, skonfrontowany z wyborem ścieżki, która mogła zmienić zaistniałą sytuację. Zawiesiła spojrzenie na jego twarzy, poszukując odpowiedzi w mrocznych zakamarkach jego oczu, które migotały niczym gwiazdy na nocnym niebie. Gest udzielenia jej prawo wyboru był jak niewidzialna różdżka, która nadała jej moc nad losami ich spotkania. To, czy zdecyduje się wyjawić mu swoje tajemnice, miało potencjał odmienić wszystko. Wizje i obrazy rozgrywające się w jej umyśle były jak wirujące kształty w mglistej mgle, nieuchwytne, ale przyciągające jej uwagę niczym magnes. Czy miała odwagę podzielić się z nim tym, właściwie wykreowała na poczekaniu? Spojrzała na niego z ciekawością, próbując odczytać jego intencje z samej mowy ciała. Jego postawa, choć na pozór poważna, emanowała delikatnością i szacunkiem. Było w niej coś, co powstrzymywało ją przed pędem słów, dając jej czas na zastanowienie się nad konsekwencjami jej decyzji.
- Nikim ważnym nie jestem, by oczekiwać dobroci serca - wymknęło się jej, wyzwalając z chwilowego marazmu własnych myśli. Gest wzbudził w niej mieszane uczucia, ale przede wszystkim - dreszcz ekscytacji. Odczuła, jak pulsujące uczucie biegnie po jej skórze, przez odsłonięte ramiona, gotowa na to, co niesie ta nowa sytuacja. Jego zmienne wyraz twarzy był jak księżyca fazy, nie do końca przewidywalny, ale za to pełen tajemniczego uroku. - Jedno słowo? - zapytała wnikliwie po czasie, poznawczo błądząc dłonią po fragmencie odsłoniętej szyi. Wciąż mało, by nacieszyć swe oko. Więcej, potrzebowała więcej, by okazać subtelność własnych czynów. - Jesteś pewien, że będziesz gotów spełnić me skromne pragnienie? - czy była tego godna? Ostała się przy mowie przodków, nie siląc się na dbanie o kuszący szept z własnych warg. Pięła dłonią przed siebie, hacząc tuż o kołnierzyk gustownej koszuli. Była gotowa na grę, na to, by oddać mu kontrolę, choć na swój sposób. Uczucie perswazji, ta subtelna sugestia, nakazująca jej siedzieć cicho, wzbudziła w niej niezdrowe odruchy. Gotowa na coś nowego, na równi z równym prowadząc swoją grę, nieczystą i grzeszną.
Powiodła spojrzeniem ku jego dłoni, która zaczepnie sięgnęła do krańca jej sukienki. Gest władzy, który powoli odkrywał kawałek nogi, przeszył dreszczem ekscytacji. Elektryzujący dotyk jego palców naruszył strefę gustownej pończochy, budząc dozę wzniosłych emocji. Mruknęła cicho, jakby w odpowiedzi na jego śmiałość, i delikatnie zaczęła odpinać guziki jego koszuli. Jeden i drugi, guziki ustępowały pod jej palcami, odsłaniając fragmenty jego nagiej skóry. Z każdym kolejnym guzikiem, czuła jak napięcie między nimi rośnie. Pochylając się bliżej, owiewała jego szyję ciepłym oddechem, który zdawał się drażnić i jednocześnie uspokajać.
- Spełnij me życzenie - odpowiedziała, palcami znacząc odsłoniętą subtelnie pierś. Powróciła spojrzeniem, ciekawskim i badawczym przedzierając się przez jego bystre lico. - Tego wieczoru nie bądź wyniosłym paniczem z angielskich włości - pomknęła do jego podbródka, na nowo ujmując między swe palce. Delikatnie, przyciągająco w swe kruche objęcia. - Pokaż mi prawdziwego siebie, Igorze… Proszę - mogę nawet uprosić mocniej i pewniej. Choćby wśród odmętów znajomych czterech ścian sypialni, gdzie gościła go w trudach ran i boleści. - Bez manipulacji i śmiałego wodzenia, pokaż mi… - a wyjawiona prawda pozostanie tylko ze mną. Przepadnie w chłodzie przyszłej mogiły, gdy przyjdzie zapłacić jej za swą śmiałość.
Nim w śmiałym geście chciała osadzić czułość warg na jego obliczu, nagle się spięła. Cisza, która dotąd panowała między nimi, została przerwana nagłym poruszeniem. Jej uwaga została przyciągnięta przez ruch, który wydał się nieoczekiwany. Spojrzała na swych towarzyszy, którzy jeszcze niedawno byli skupieni na sobie. Jednak teraz Rosjanka, jak wiatr, wymsknęła się z ich bratnich ramion, znikając z pośpiechem. Przemknęła niczym zjawa, pozostawiając ich z mieszanką zaskoczenia i niedosytu. Poczucie niepewności przebiegło przez umysł, nie wiedząc, jaki błąd popełnił jej najbliższa osoba.
- Varya? - szepnęła cicho, zbyt cicho, by zwrócić uwagę starszej towarzyszki. Wyswobodziła ciało z potrzasku, zaraz oczekując odpowiedzi. - Co się stało? - zapytała bułgarską mową, próbując doprowadzić się do porządku. - Nikola… - nie odpowiedział, równie znikając z ich pola widzenia. Co miało miejsce?
Zdradzisz mi to; czy będę musiała pokusić się o wykorzystanie szemranego interesu. Bądź dobrej woli, jaką wygospodarował dla niej. Rozważając słowa, czuła się jak podróżnik stojący na rozdrożu, skonfrontowany z wyborem ścieżki, która mogła zmienić zaistniałą sytuację. Zawiesiła spojrzenie na jego twarzy, poszukując odpowiedzi w mrocznych zakamarkach jego oczu, które migotały niczym gwiazdy na nocnym niebie. Gest udzielenia jej prawo wyboru był jak niewidzialna różdżka, która nadała jej moc nad losami ich spotkania. To, czy zdecyduje się wyjawić mu swoje tajemnice, miało potencjał odmienić wszystko. Wizje i obrazy rozgrywające się w jej umyśle były jak wirujące kształty w mglistej mgle, nieuchwytne, ale przyciągające jej uwagę niczym magnes. Czy miała odwagę podzielić się z nim tym, właściwie wykreowała na poczekaniu? Spojrzała na niego z ciekawością, próbując odczytać jego intencje z samej mowy ciała. Jego postawa, choć na pozór poważna, emanowała delikatnością i szacunkiem. Było w niej coś, co powstrzymywało ją przed pędem słów, dając jej czas na zastanowienie się nad konsekwencjami jej decyzji.
- Nikim ważnym nie jestem, by oczekiwać dobroci serca - wymknęło się jej, wyzwalając z chwilowego marazmu własnych myśli. Gest wzbudził w niej mieszane uczucia, ale przede wszystkim - dreszcz ekscytacji. Odczuła, jak pulsujące uczucie biegnie po jej skórze, przez odsłonięte ramiona, gotowa na to, co niesie ta nowa sytuacja. Jego zmienne wyraz twarzy był jak księżyca fazy, nie do końca przewidywalny, ale za to pełen tajemniczego uroku. - Jedno słowo? - zapytała wnikliwie po czasie, poznawczo błądząc dłonią po fragmencie odsłoniętej szyi. Wciąż mało, by nacieszyć swe oko. Więcej, potrzebowała więcej, by okazać subtelność własnych czynów. - Jesteś pewien, że będziesz gotów spełnić me skromne pragnienie? - czy była tego godna? Ostała się przy mowie przodków, nie siląc się na dbanie o kuszący szept z własnych warg. Pięła dłonią przed siebie, hacząc tuż o kołnierzyk gustownej koszuli. Była gotowa na grę, na to, by oddać mu kontrolę, choć na swój sposób. Uczucie perswazji, ta subtelna sugestia, nakazująca jej siedzieć cicho, wzbudziła w niej niezdrowe odruchy. Gotowa na coś nowego, na równi z równym prowadząc swoją grę, nieczystą i grzeszną.
Powiodła spojrzeniem ku jego dłoni, która zaczepnie sięgnęła do krańca jej sukienki. Gest władzy, który powoli odkrywał kawałek nogi, przeszył dreszczem ekscytacji. Elektryzujący dotyk jego palców naruszył strefę gustownej pończochy, budząc dozę wzniosłych emocji. Mruknęła cicho, jakby w odpowiedzi na jego śmiałość, i delikatnie zaczęła odpinać guziki jego koszuli. Jeden i drugi, guziki ustępowały pod jej palcami, odsłaniając fragmenty jego nagiej skóry. Z każdym kolejnym guzikiem, czuła jak napięcie między nimi rośnie. Pochylając się bliżej, owiewała jego szyję ciepłym oddechem, który zdawał się drażnić i jednocześnie uspokajać.
- Spełnij me życzenie - odpowiedziała, palcami znacząc odsłoniętą subtelnie pierś. Powróciła spojrzeniem, ciekawskim i badawczym przedzierając się przez jego bystre lico. - Tego wieczoru nie bądź wyniosłym paniczem z angielskich włości - pomknęła do jego podbródka, na nowo ujmując między swe palce. Delikatnie, przyciągająco w swe kruche objęcia. - Pokaż mi prawdziwego siebie, Igorze… Proszę - mogę nawet uprosić mocniej i pewniej. Choćby wśród odmętów znajomych czterech ścian sypialni, gdzie gościła go w trudach ran i boleści. - Bez manipulacji i śmiałego wodzenia, pokaż mi… - a wyjawiona prawda pozostanie tylko ze mną. Przepadnie w chłodzie przyszłej mogiły, gdy przyjdzie zapłacić jej za swą śmiałość.
Nim w śmiałym geście chciała osadzić czułość warg na jego obliczu, nagle się spięła. Cisza, która dotąd panowała między nimi, została przerwana nagłym poruszeniem. Jej uwaga została przyciągnięta przez ruch, który wydał się nieoczekiwany. Spojrzała na swych towarzyszy, którzy jeszcze niedawno byli skupieni na sobie. Jednak teraz Rosjanka, jak wiatr, wymsknęła się z ich bratnich ramion, znikając z pośpiechem. Przemknęła niczym zjawa, pozostawiając ich z mieszanką zaskoczenia i niedosytu. Poczucie niepewności przebiegło przez umysł, nie wiedząc, jaki błąd popełnił jej najbliższa osoba.
- Varya? - szepnęła cicho, zbyt cicho, by zwrócić uwagę starszej towarzyszki. Wyswobodziła ciało z potrzasku, zaraz oczekując odpowiedzi. - Co się stało? - zapytała bułgarską mową, próbując doprowadzić się do porządku. - Nikola… - nie odpowiedział, równie znikając z ich pola widzenia. Co miało miejsce?
Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Miałkie wspomnienie dawnego dzieciństwa, jak ta niesforna, filmowa migawka; w jej kadrze oni we troje, cała bułgarska świta, beztrosko uśmiechnięci i szczerze niewinni, istniejący w dziwnym sprzężeniu, gdzieś jakby ponad podziałami, gdzieś jakby z dala od parszywości realiów, które infantylną naiwność zaczęły niechlubnie zżerać wraz z każdą kolejną zimą i poprzedzającą ją wiosną. Nadejście jednej z nich świętowali niegdyś wspólnie, zgodnie z narodowym obyczajem wędrując razem wśród prowincjonalnych dolin, wraz z nastaniem pierwszego dnia marca; ona, w matczynej asyście, plotła dla nich tradycyjne martenice, wypatrując w okolicy kwitnącego drzewa, albo szybującego po nieboskłonie ptaka; oni zaś, jak to niesforni chłopcy, w znaczniejszej odwadze ignorowali zapiski mitycznego obyczaju, najprędzej wyszukując usadowionych najwyżej gałęzi, w iście niemądrej rywalizacji wspinając się po jego koronie, byleby tylko jak sięgnąć gałgankiem dalej od tego drugiego. Od dołu wszystko to i tak jawiło się zaburzoną perspektywą, w nierozstrzygniętym więc sporze dziecięce stopy opadały wreszcie na zalążki wymemłanej po śnieżnej porze trawy, a oni trwali tak razem, w lekkomyślnym zadowoleniu. Wprost do czasu, aż drogi ich rodziców nie rozeszły się na dwie osobne wiązki, tym sposobem i ich, pokolenie własnych, dotąd związanych przyjaźnią, dzieci skazując na wyrok wieloletniego konfliktu. Tym samym teraz, po minionych miesiącach niezgody, w świetle odbytych wypraw ku poszukiwanej dojrzałości, każde z nich nijak przypominało siebie z kadrów nakręconych w roku czterdziestym trzecim; każde z nich jawiło się teraz kształtem innego zupełnie szkicu, nawet niewymieniona tu strona rosyjska, którą zwykł oglądać przy okazji wielkich, weselnych okoliczności, albo tych przygnębiających, okrytych kirem współczucia. Jego już wtedy nie dzierżył w osobowości zbyt wiele, odwiecznie rachując w postawie bystrego cwaniaka, później — pogrążonego w cynizmie aroganta, niekiedy przebrzydle wręcz ostentacyjnego, niekiedy żałośnie wręcz zaskarbiającego władzę zaledwie nad tymi, którzy demokratycznie pozwalali mu ją sprawować. Zaczątki dorosłości nie były wcale wybitniejsze, bo w zagubieniu uzyskaną wolnością mylnie ocenił własne aspiracje, z początku sprowadzając je do dna szklanego kufla, wysłużonej talii kart, prymitywnego obijania gęb; po czasie dopiero zdroworozsądkowo ujarzmił temperament, zaszywając się w dalekiej głuszy, po to tylko, by istnieć w zgodzie z pierwotnością natury i osobistymi wizjami przyszłości. Wówczas właśnie był najlepszą wersją siebie, najbliższym szczeremu Igorowi młodzieńcem, o sercu wcale nie tak podłym i wcale nie tak zdradzieckim; Anglia zepsuła go jednak na powrót, niefortunnie usidlając w zasobności intryg i (nie)opłacalnych układów, doszczętnie już ubierając go w połacie obłudnej interesowności. W jej świetle, podobnie do leciwego migania płomieni pobliskich świec, nie potrafił dostrzec chyba ogników proszących o więcej od teatralnej maski; w jej świetle wydawała mu się inspirująco piękna, elokwentnie inteligentna i nieludzko chyba empatyczna, a te trzy cechy nie zwykły spotykać się w kształtach jednej osobowości. Czy słusznie więc sądził, że i w jej postawie tkwi pierwiastek gorzkiego oszustwa?
— Może to nie dobroć serca, lecz mój samolubny kaprys? — dywagował formułą jawnego żartu, choć w stwierdzeniu tym istotnie mogła kryć się niepoznana przez nią część jego parszywych zagrywek; co ratowało ją od ich zwodniczości, to jej osobista umiejętność płynnego się nimi posługiwania. Rozumiała grę i świadomie w niej uczestniczyła; jej finał nadejść miał więc bez krzywdy dla któregokolwiek z nich. — Niech to będzie dla mnie wyzwaniem — kontynuował swobodnie, wyłapując te jej błahe, zaczepne gesty, to sięgające krawatu, to rozwiązujące go w niegrzecznym znudzeniu, to bawiące się sztywnością kołnierzyka; z uśmiechem przyjmował jej śmiałość, bo niegdyś jawiła się dlań wizją nieśmiałego raczej dziewczęcia, majaczącego gdzieś z boku wielkich tłumów, niezabierającego głosu w tonie dominującej przywódczyni. Teraz postępowała w zgodzie z innymi wzorcami, a chyba nic innego nie działało nań tak pobudzająco, jak kobieta o silnym, ognistym usposobieniu. Takie imponowały mu najprędzej, w takich właśnie upatrywał pokrzepiającego potencjału; takie sprawdzały się w dowcipie i konwersacji, takie potrafiły nosić się dystyngowaną elegancją, a zarazem stanowić przykłady bezwstydnego wyuzdania.
— Szanuję cię, Vesno, chyba znacznie bardziej, niż ci się wydaje — wyznał z jakimś niepohamowanym wrażeniem wiarygodności, bynajmniej nie zaprzestając zainicjowanej przed chwilą odwagi ruchów, nawet jeśli zdawała się w zupełności nie korespondować z wyrzucanymi dla niej deklaracjami, z ogólną obyczajnością i tym, że najpewniej nie powinni uwodzić się w długości tego wieczora. — Nie wiem, czy potrafię być inny — stwierdził w wyrazistym wahaniu, palcami zaczepionymi o pasek jej bielizny ciągnąc wzdłuż nóg, do chwili, aż ta nie opadła bezwładnie, przejęta w zupełności w jego władanie; kieszeń marynarki skryła, przejęte niemalże jako nęcące trofeum, swoiste dessous jej własności, w nieskrywanej jakby sugestii, że o ich odzyskanie musiała się teraz ubiegać. Prośbą, przymusem, szantażem?
— Ale dla ciebie mogę się postarać. Obiecaj tylko, że się nie rozczarujesz — dopowiedział niemalże od razu, gdy wargi w bliskim dystansie dogadywały warunki ichniejszej umowy, w nieoczekiwanym roztargnieniu oddalając się od siebie pod wpływem gwałtownych ruchów z naprzeciwka. Mrugnął parę razy, rozejrzał się za obydwojgiem, znikającym na horyzoncie ich widoku; porozumiewawcze spojrzenie spoczęło na niej, cierpki niesmak połowicznie nieudanego spotkania jakoś bezwładnie opadł na ramiona, gasząc chwilowo gorejący dotychczas entuzjazm.
— Zostawmy ich już, nic z tego nie będzie. Mogłabyś ich odurzyć amortencją, a i tak któreś prędzej czy później wyjdzie bez słowa, trzaśnie drzwiami, obrazi się, powie coś niestosownego — stwierdził z przekąsem i dłużącym westchnieniem, szczerze rozczarowany starannością całej tej oprawy — nawet ona nie przyniosła tu śladów potencjalnego pojednania. — Odprowadzę cię — zapowiedział jeszcze, na ramiona zarzucając jej płaszcz, na stoliku zostawiając zaś rachunek za spijanego w goryczy szampana.
Wszystkie bąbelki i tak zdały się już wyparować.
zt?
— Może to nie dobroć serca, lecz mój samolubny kaprys? — dywagował formułą jawnego żartu, choć w stwierdzeniu tym istotnie mogła kryć się niepoznana przez nią część jego parszywych zagrywek; co ratowało ją od ich zwodniczości, to jej osobista umiejętność płynnego się nimi posługiwania. Rozumiała grę i świadomie w niej uczestniczyła; jej finał nadejść miał więc bez krzywdy dla któregokolwiek z nich. — Niech to będzie dla mnie wyzwaniem — kontynuował swobodnie, wyłapując te jej błahe, zaczepne gesty, to sięgające krawatu, to rozwiązujące go w niegrzecznym znudzeniu, to bawiące się sztywnością kołnierzyka; z uśmiechem przyjmował jej śmiałość, bo niegdyś jawiła się dlań wizją nieśmiałego raczej dziewczęcia, majaczącego gdzieś z boku wielkich tłumów, niezabierającego głosu w tonie dominującej przywódczyni. Teraz postępowała w zgodzie z innymi wzorcami, a chyba nic innego nie działało nań tak pobudzająco, jak kobieta o silnym, ognistym usposobieniu. Takie imponowały mu najprędzej, w takich właśnie upatrywał pokrzepiającego potencjału; takie sprawdzały się w dowcipie i konwersacji, takie potrafiły nosić się dystyngowaną elegancją, a zarazem stanowić przykłady bezwstydnego wyuzdania.
— Szanuję cię, Vesno, chyba znacznie bardziej, niż ci się wydaje — wyznał z jakimś niepohamowanym wrażeniem wiarygodności, bynajmniej nie zaprzestając zainicjowanej przed chwilą odwagi ruchów, nawet jeśli zdawała się w zupełności nie korespondować z wyrzucanymi dla niej deklaracjami, z ogólną obyczajnością i tym, że najpewniej nie powinni uwodzić się w długości tego wieczora. — Nie wiem, czy potrafię być inny — stwierdził w wyrazistym wahaniu, palcami zaczepionymi o pasek jej bielizny ciągnąc wzdłuż nóg, do chwili, aż ta nie opadła bezwładnie, przejęta w zupełności w jego władanie; kieszeń marynarki skryła, przejęte niemalże jako nęcące trofeum, swoiste dessous jej własności, w nieskrywanej jakby sugestii, że o ich odzyskanie musiała się teraz ubiegać. Prośbą, przymusem, szantażem?
— Ale dla ciebie mogę się postarać. Obiecaj tylko, że się nie rozczarujesz — dopowiedział niemalże od razu, gdy wargi w bliskim dystansie dogadywały warunki ichniejszej umowy, w nieoczekiwanym roztargnieniu oddalając się od siebie pod wpływem gwałtownych ruchów z naprzeciwka. Mrugnął parę razy, rozejrzał się za obydwojgiem, znikającym na horyzoncie ich widoku; porozumiewawcze spojrzenie spoczęło na niej, cierpki niesmak połowicznie nieudanego spotkania jakoś bezwładnie opadł na ramiona, gasząc chwilowo gorejący dotychczas entuzjazm.
— Zostawmy ich już, nic z tego nie będzie. Mogłabyś ich odurzyć amortencją, a i tak któreś prędzej czy później wyjdzie bez słowa, trzaśnie drzwiami, obrazi się, powie coś niestosownego — stwierdził z przekąsem i dłużącym westchnieniem, szczerze rozczarowany starannością całej tej oprawy — nawet ona nie przyniosła tu śladów potencjalnego pojednania. — Odprowadzę cię — zapowiedział jeszcze, na ramiona zarzucając jej płaszcz, na stoliku zostawiając zaś rachunek za spijanego w goryczy szampana.
Wszystkie bąbelki i tak zdały się już wyparować.
zt?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdybyś czegoś nie zniszczył, byłoby święto, Krum. Niszczenie, psucie rzeczy materialnych i ważnych sytuacji w życiu, najzwyczajniej miał we krwi. Mateczka miała nawyk mówienia w swych pouczeniach, że negatywy przejął po ojcu. Beztroska i bezmyślność godna była Bułgarskiego dziedzica, czymś naturalnym, ukazująca się z pierwszym okazaniem magii w niegdyś małym ciele. Uczył się na błędach, acz jeszcze łatwiej dawał się ponieść emocjom. Nigdy nie dojrzejesz, prawda? Każde słowo matki było jak niewidzialne ogniwo, które wiązało go z przeszłością, z tymi dniami, kiedy jego magia po raz pierwszy objawiła się w niekontrolowany sposób. Wtedy wszystko było nowe, dzikie i przerażające. Nie mógł zrozumieć, dlaczego każdy jego ruch, każda próba kontroli kończyła się katastrofą. Wspomnienia przeszłości, zwłaszcza te związane z jego ojcem, były jak cierń w sercu. Ojciec, zawsze nieobecny, zawsze wymagający, nigdy nie okazywał mu ciepła ani zrozumienia. Jego krytyka była jak młot, który bezlitośnie tłukł w kruche ego młodego chłopca. Teraz, jako dorosły mężczyzna, starał się wyjść z cienia tego dziedzictwa, ale czuł, że za każdym razem, gdy mu się to prawie udawało, coś go ściągało z powrotem.
Jednak w głębi duszy czuł, że coś jest nie tak. Czuł niepokój, jakby coś zbliżało się do niego, coś, czego nie mógł zignorować. Może to była tylko jego wyobraźnia, a może przeczucie, które zawsze było z nim, ostrzegające przed nadchodzącymi trudnościami. Nie chciał się kłócić w tak przyjemny wieczór o stronniczość poglądów. Dziś chciał spróbować czegoś odmiennego, dowiedzieć się więcej o niej. Poznać odpowiedzi na tak wiele pytań, które sobie nadłożył przez dni, gdzie nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Żadnej próby kontaktu, a jednak subtelnie wnioskował, że nie było wiele negatywów po zajściu w lesie.
- Nie musisz - odpuścił tę kwestię, by więcej nie wprowadzać niewygody w mknącej w nieznane rozmowie. Nie zamierzał jej zmieniać, nadkładać kwestii, które były odmienne do jej osobowości. - Nie będę niczego narzucać i zmieniać, przeżyję - zawalczyć z własnymi przekonaniami i wyuczonym wzorcem. Im dalej w las, tym bywa gorzej. Spoglądał na nią teraz z mieszaniną fascynacji i lęku. Nie wiedział, dokąd to wszystko zmierza. Czy zdołałby jej sprostać, zrozumieć jej świat? A może to ona była kluczem do jego zrozumienia samego siebie? Jej ruchy były pełne gracji i pewności siebie, które zawsze go fascynowały. Była jak tajemnica, której nigdy nie udało mu się do końca rozwikłać. Każdy gest, każda nuta jej głosu były jak zaproszenie do odkrycia czegoś nowego, czegoś, co mogło odmienić jego życie. Powstrzymał trawiący go ogień wewnątrz, który uparcie dążył do zawładnięcia trzeźwym umysłem. - Lubię przypuszczać, domniemać możliwego zakończenia.
Ogień pozostaje śmiercionośny dla lodu, zatraca ku zapomnieniu.
Wyrzeknij się czynów, dlaczego tak ciężko to zrobić?
Nie wiedział, nawet kiedy, coś zaczynało być nie tak. Poczuł się zbyt pewnie, pozwolił pragnieniu dojść do władzy na ten jeden moment. Pociągnął jej zwodniczą grę zbyt poważnie, nie bacząc na konsekwencje. Myśl, że mógł ją na nowo stracić, przeszła przez niego jak zimny dreszcz. Skrzywił się, dostrzegając jej sylwetkę w czerwieni uciekającą od niego, niczym sparzoną gorącem jego temperamentu. Był sam pośród zapachu jej perfum i niedawnego ciepła na dłoni, które teraz zdawało się jedynie echem przeszłości. Każdy krok jej oddalających się stóp był jak uderzenie młota na kowadle, przypominając mu o jego błędach. Ściana, na której odbijały się cienie przeszłości, teraz wydawała się pusta i bezduszna. Wiedział, że przekroczył granicę, której nie powinien był przekraczać. Jego pewność siebie zamieniła się w gorzką świadomość, że ponownie zawiódł. Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić swoje rozkołatane serce, ale uczucie straty było zbyt silne.
- Varya! - nie pozwoli jej odejść, pośród kolejnych niedopowiedzeń i milczenia. Wybiegł bezmyślnie za nią, mijając obściskujących się towarzyszy, zbyt zajętych sobą, by cokolwiek móc przypuszczać. Powziął po drodze jej płaszcz, samemu nie bojąc się chłodu coraz to zimniejszych wieczór. Jeśli będzie trzeba, wytropię Cię w najdalszych zakątkach świata. Mijał ludzi naprędce, starając się nie wpaść na nikogo. Zachowywał ostatki dobrego wychowania, unikając potrącenia tutejszych bywalczyń. Wypadł na zewnątrz, zatrzaskując drzwi przybytku z hukiem, który zdawał się echem jego własnych myśli. Rozejrzał się bacznie, szukając znajomej piękności w tłumie. - Zaczekaj - zawołał za jej plecami, uważając, by materiał jej odzienia nie wypadł z drżących dłoni. - Proszę, pozwól mi wyjaśnić - pozwól zrozumieć, dlaczego uciekasz. - Nie można zawsze uciekać, wiedząc, że nie zamierzam Cię skrzywdzić - wyjaśniał, jakby od tego miało zależeć jego życie. Ujrzał ją w oddali, gdzie skierował kroki. Powoli, by nie wystraszyć zlęknionego drapieżnika, bo przecież nigdy nie była słabą kobietą.
Jednak w głębi duszy czuł, że coś jest nie tak. Czuł niepokój, jakby coś zbliżało się do niego, coś, czego nie mógł zignorować. Może to była tylko jego wyobraźnia, a może przeczucie, które zawsze było z nim, ostrzegające przed nadchodzącymi trudnościami. Nie chciał się kłócić w tak przyjemny wieczór o stronniczość poglądów. Dziś chciał spróbować czegoś odmiennego, dowiedzieć się więcej o niej. Poznać odpowiedzi na tak wiele pytań, które sobie nadłożył przez dni, gdzie nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Żadnej próby kontaktu, a jednak subtelnie wnioskował, że nie było wiele negatywów po zajściu w lesie.
- Nie musisz - odpuścił tę kwestię, by więcej nie wprowadzać niewygody w mknącej w nieznane rozmowie. Nie zamierzał jej zmieniać, nadkładać kwestii, które były odmienne do jej osobowości. - Nie będę niczego narzucać i zmieniać, przeżyję - zawalczyć z własnymi przekonaniami i wyuczonym wzorcem. Im dalej w las, tym bywa gorzej. Spoglądał na nią teraz z mieszaniną fascynacji i lęku. Nie wiedział, dokąd to wszystko zmierza. Czy zdołałby jej sprostać, zrozumieć jej świat? A może to ona była kluczem do jego zrozumienia samego siebie? Jej ruchy były pełne gracji i pewności siebie, które zawsze go fascynowały. Była jak tajemnica, której nigdy nie udało mu się do końca rozwikłać. Każdy gest, każda nuta jej głosu były jak zaproszenie do odkrycia czegoś nowego, czegoś, co mogło odmienić jego życie. Powstrzymał trawiący go ogień wewnątrz, który uparcie dążył do zawładnięcia trzeźwym umysłem. - Lubię przypuszczać, domniemać możliwego zakończenia.
Ogień pozostaje śmiercionośny dla lodu, zatraca ku zapomnieniu.
Wyrzeknij się czynów, dlaczego tak ciężko to zrobić?
Nie wiedział, nawet kiedy, coś zaczynało być nie tak. Poczuł się zbyt pewnie, pozwolił pragnieniu dojść do władzy na ten jeden moment. Pociągnął jej zwodniczą grę zbyt poważnie, nie bacząc na konsekwencje. Myśl, że mógł ją na nowo stracić, przeszła przez niego jak zimny dreszcz. Skrzywił się, dostrzegając jej sylwetkę w czerwieni uciekającą od niego, niczym sparzoną gorącem jego temperamentu. Był sam pośród zapachu jej perfum i niedawnego ciepła na dłoni, które teraz zdawało się jedynie echem przeszłości. Każdy krok jej oddalających się stóp był jak uderzenie młota na kowadle, przypominając mu o jego błędach. Ściana, na której odbijały się cienie przeszłości, teraz wydawała się pusta i bezduszna. Wiedział, że przekroczył granicę, której nie powinien był przekraczać. Jego pewność siebie zamieniła się w gorzką świadomość, że ponownie zawiódł. Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić swoje rozkołatane serce, ale uczucie straty było zbyt silne.
- Varya! - nie pozwoli jej odejść, pośród kolejnych niedopowiedzeń i milczenia. Wybiegł bezmyślnie za nią, mijając obściskujących się towarzyszy, zbyt zajętych sobą, by cokolwiek móc przypuszczać. Powziął po drodze jej płaszcz, samemu nie bojąc się chłodu coraz to zimniejszych wieczór. Jeśli będzie trzeba, wytropię Cię w najdalszych zakątkach świata. Mijał ludzi naprędce, starając się nie wpaść na nikogo. Zachowywał ostatki dobrego wychowania, unikając potrącenia tutejszych bywalczyń. Wypadł na zewnątrz, zatrzaskując drzwi przybytku z hukiem, który zdawał się echem jego własnych myśli. Rozejrzał się bacznie, szukając znajomej piękności w tłumie. - Zaczekaj - zawołał za jej plecami, uważając, by materiał jej odzienia nie wypadł z drżących dłoni. - Proszę, pozwól mi wyjaśnić - pozwól zrozumieć, dlaczego uciekasz. - Nie można zawsze uciekać, wiedząc, że nie zamierzam Cię skrzywdzić - wyjaśniał, jakby od tego miało zależeć jego życie. Ujrzał ją w oddali, gdzie skierował kroki. Powoli, by nie wystraszyć zlęknionego drapieżnika, bo przecież nigdy nie była słabą kobietą.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Chłód listopadowego wieczoru uderzył w, do niedawna jakże rozpalone, przysłonięte promienistym woalem pożądania skrawki skóry. Delikatny materiał zdawać się nie być wiecznym ratunkiem. Miesiące pobytu w tym kraju pozwoliły ciału nieco zapomnieć o wszelkich mroźnych próbach. Nie o tym jednak myślałam, nie to zdołało zaskarbić sobie tak wiele uwagi. Grube wrota czarciego lokalu wymownie oddzieliły mnie od towarzyskich uciech. Zgasły nadzieje. Pod ciemnym niebem ulice rozjaśniały pojedyncze migające co rusz latarnie. Ktoś popalał, głośno zaciągając się smakowitością tytoniu, jakaś wiedźma po drugiej stronie, pod starym sklepem z kapeluszami lamentowała pijańsko, wdzięcząc się do kogoś, kto nie istniał. Dewastowaliśmy swą obecnością senność otoczenia. Byłam cicha, oparłam się tylko o zewnętrzną ścianę kamienicy, z założonymi rękami, dość dygocząca – wcale nie z zimna. Myśli torpedowały głowę, chaotycznie lewitowały z kąta w kąt, dręcząc mnie nieznośnością, dręcząc narastającą skazą swego sumienia. Czułam, że ostro pogwałciłam pomyślność dzisiejszego wieczoru, że zniszczyłam wszystko to, o co starałam się od początku dnia. Wynurzający się z głębi natury krzyk wygonił mnie z przyjaznego ramienia Nikoli, nakazał pilny odwrót, daleko poza wdzięczną woń męskich perfum i iskrzący dotyk choćby palca. Poległam w starej grze tego świata, w krzyżowaniu damsko-męskich spojrzeń i wzajemnej próbie pozyskania uwagi.
Tamte słowa. Wciąż słyszałam te wszystkie wielkie słowa. Rozrastały się grzmiąco w wyobraźni, wydawały się nieskończone i potężne w swych komunikatach. Wołały o odwzajemnienie, głaskały mnie mocno, wręcz natarczywie, jakby próbowały wymusić oddanie, prześlizgnąć się ku czułości i równie umiłowanych gestach. Miałam je dla niego, subtelnie zmierzałam do naciągania swych granic, do próby bezpiecznego ulokowania przy nim swego istnienia. Przecież o tym opowiadał, to szeptał mi wprost do ucha, łaskocząc niemiłosierną przyjemnością. To nieskrępowanie obiecywał, nie uciekając wcale spojrzeniem. Dlaczego więc uciekłam? Dlaczego teraz przecierałam namolnie twarz, żałując, że nie miałam w zwyczaju koić żywota przy papierosie? Pod żebrami tłoczyła się głośno krew, łomot torpedował każdą myśl. Jeszcze chwila i posunęłabym się wzdłuż po murze aż do paskudnych chodników. Upadła. Własne ciało jednak zgarnęłam w ramiona, nie mogąc zapanować nad rozwydrzoną pod skórą energią. Złość, rozczarowanie, zagnębienie samej siebie i wreszcie strach. Strach przed tym co mówił, przed oczekiwaniem wyrastającym w tych niebieskich oczach. Naprawdę się starałam, naprawdę chciałam pójść do przodu, pozwolić mu być bliżej, bardziej, przyciągnąć go do siebie. Coś jednak pętało, jakże znamiennie, jakże upierdliwie. Wciągał mnie swą osobą do świata, po którym wcale nie potrafiłam się poruszać. Senne instynkty zamiast wznosić, prowokowały kolejne porażki. Wyciągałam przed siebie dłonie pamiętające czuły przecież dotyk Nikoli. Teraz świerzbiły, dopraszając się o uderzenie, o upust. Nie mogłam. Ogrom emocji pustoszył przestrzeń zwykle cichą i pozbawioną krzykliwych tonów. Powinnam wrócić do domu. Powinnam stąd odejść. A co z nim?
On nadszedł, nadszedł nim myśli, zdołały oddalić się jeszcze bardziej, nim zdołały tysiąc razy głośno wyjawić te same udręki, nim w moim własnym wejrzeniu zdołały wzniecić pierwsze objawy rozpaczy. – Nikola – przemówiłam cicho i tak ostrożnie. Nie musiał wyjaśniać, to ja , to ze mną było coś nie tak. Innym się udawało, ja… ja się zgubiłam. – Nie mógłbyś mnie skrzywdzić – powtórzyłam jakby za nim. Ważny komunikat wybrzmiał podwójnie. W jego i w moich ustach. Nie powinnam się obawiać, a jednak to wydawało się silniejsze. Trudne do przekroczenia. – Nie chciałam, by nasz wieczór taki był – kontynuowałam, badając, co takiego mogło zaczaić się teraz w jego spojrzeniu. Miał prawo się gniewać. Chciałam tylko, by wiedział, że mi też zależało. Wiedział? Jak mu to pokazać? Podeszłam bliżej, o krok, a potem całkiem. Otwarte ramiona skryłam przy jego ciele, owinęły się dłonie wokół pasa. Przytuliłam się i nie wiedziałam kompletnie, czego powinnam się spodziewać. Znów znajomy zapach, znajome ciepło i obecność, do której naprawdę zaczynałam się przyzwyczajać. Palce wczepiły się w materiał na plecach, usta bezgłośnie poprosiły, by się nie odsuwał. – Nie mogę dać ci tylu słów, ilu potrzebujesz – tylu obietnic, wyjawiłam cicho, wierząc, że nie odejdzie, że mnie nie porzuci, że zrozumie. Że chociaż nie potrafiłam rozprawiać o podobnym oddaniu, to jednak próbowałam skrzętnie w gestach przemycić rodzącą się bliskość. Potrzeba skrycia się w tych ramionach zdawała się być najlepszym dowodem. – Odwiedzę cię za jakiś czas – zasugerowałam powoli, nie będąc pewną, czy nie napotkam na sprzeciw. Głowę jednak wciąż trzymałam tuż pod jego brodą. Wybacz mi.
Tamte słowa. Wciąż słyszałam te wszystkie wielkie słowa. Rozrastały się grzmiąco w wyobraźni, wydawały się nieskończone i potężne w swych komunikatach. Wołały o odwzajemnienie, głaskały mnie mocno, wręcz natarczywie, jakby próbowały wymusić oddanie, prześlizgnąć się ku czułości i równie umiłowanych gestach. Miałam je dla niego, subtelnie zmierzałam do naciągania swych granic, do próby bezpiecznego ulokowania przy nim swego istnienia. Przecież o tym opowiadał, to szeptał mi wprost do ucha, łaskocząc niemiłosierną przyjemnością. To nieskrępowanie obiecywał, nie uciekając wcale spojrzeniem. Dlaczego więc uciekłam? Dlaczego teraz przecierałam namolnie twarz, żałując, że nie miałam w zwyczaju koić żywota przy papierosie? Pod żebrami tłoczyła się głośno krew, łomot torpedował każdą myśl. Jeszcze chwila i posunęłabym się wzdłuż po murze aż do paskudnych chodników. Upadła. Własne ciało jednak zgarnęłam w ramiona, nie mogąc zapanować nad rozwydrzoną pod skórą energią. Złość, rozczarowanie, zagnębienie samej siebie i wreszcie strach. Strach przed tym co mówił, przed oczekiwaniem wyrastającym w tych niebieskich oczach. Naprawdę się starałam, naprawdę chciałam pójść do przodu, pozwolić mu być bliżej, bardziej, przyciągnąć go do siebie. Coś jednak pętało, jakże znamiennie, jakże upierdliwie. Wciągał mnie swą osobą do świata, po którym wcale nie potrafiłam się poruszać. Senne instynkty zamiast wznosić, prowokowały kolejne porażki. Wyciągałam przed siebie dłonie pamiętające czuły przecież dotyk Nikoli. Teraz świerzbiły, dopraszając się o uderzenie, o upust. Nie mogłam. Ogrom emocji pustoszył przestrzeń zwykle cichą i pozbawioną krzykliwych tonów. Powinnam wrócić do domu. Powinnam stąd odejść. A co z nim?
On nadszedł, nadszedł nim myśli, zdołały oddalić się jeszcze bardziej, nim zdołały tysiąc razy głośno wyjawić te same udręki, nim w moim własnym wejrzeniu zdołały wzniecić pierwsze objawy rozpaczy. – Nikola – przemówiłam cicho i tak ostrożnie. Nie musiał wyjaśniać, to ja , to ze mną było coś nie tak. Innym się udawało, ja… ja się zgubiłam. – Nie mógłbyś mnie skrzywdzić – powtórzyłam jakby za nim. Ważny komunikat wybrzmiał podwójnie. W jego i w moich ustach. Nie powinnam się obawiać, a jednak to wydawało się silniejsze. Trudne do przekroczenia. – Nie chciałam, by nasz wieczór taki był – kontynuowałam, badając, co takiego mogło zaczaić się teraz w jego spojrzeniu. Miał prawo się gniewać. Chciałam tylko, by wiedział, że mi też zależało. Wiedział? Jak mu to pokazać? Podeszłam bliżej, o krok, a potem całkiem. Otwarte ramiona skryłam przy jego ciele, owinęły się dłonie wokół pasa. Przytuliłam się i nie wiedziałam kompletnie, czego powinnam się spodziewać. Znów znajomy zapach, znajome ciepło i obecność, do której naprawdę zaczynałam się przyzwyczajać. Palce wczepiły się w materiał na plecach, usta bezgłośnie poprosiły, by się nie odsuwał. – Nie mogę dać ci tylu słów, ilu potrzebujesz – tylu obietnic, wyjawiłam cicho, wierząc, że nie odejdzie, że mnie nie porzuci, że zrozumie. Że chociaż nie potrafiłam rozprawiać o podobnym oddaniu, to jednak próbowałam skrzętnie w gestach przemycić rodzącą się bliskość. Potrzeba skrycia się w tych ramionach zdawała się być najlepszym dowodem. – Odwiedzę cię za jakiś czas – zasugerowałam powoli, nie będąc pewną, czy nie napotkam na sprzeciw. Głowę jednak wciąż trzymałam tuż pod jego brodą. Wybacz mi.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Pub pod Roztańczonym Czartem
Szybka odpowiedź