Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ruiny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ruiny
Azkaban za sprawą nagromadzonej białej magii obrócił się w ruinę. Wielki wybuch odsłonił najniższe warstwy przerażającego więzienia, otwierając dostęp do niekiedy przedziwnych prastarych ruin. Wiadomym jest, że Azkaban wzniósł jeden z wielkich rodów, nie jest jednak jasne, na czym właściwie, ani też w jaki sposób. Kamienie układają się w niezwykłe wzory i są pokryte mało zrozumiałymi, symbolicznymi żłobieniami sprawiającymi wrażenie pierwotnych. Niektórzy spekulują, że są tworami dementorów, którzy z wyspy uczynili wcześniej swoje królestwo. Od wilgotnej ziemi wznosi się para, wypuszczona w powietrze ciepłem nagromadzonej silnej białej magii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Wypatrzenie run okazało się być prostsze niż Cadan początkowo zakładał. Obsypane zostały nimi ściany, sufit oraz podłogi, tworząc groteskową mozaikę. Jeśli jego naiwność była rzeczywistością, oznaczało to, że mieli do czynienia z wieloma duszami. Każda z nich została oznaczona, wyryta śladem przeszłości na nierównych nawierzchniach Azkabanu. Wzbudziło to w mężczyźnie zarówno pewną dozę fascynacji jak i przerażenia mocą sprawczą kogoś, kto tego dokonał. Nie wiedział jeszcze nic o żadnym chłopcu oraz w ogóle o tym, czego dowiedział się Ramsey, lecz już pozostawał pod wrażeniem. Nie połączył jednak śmiechu dziecka z prawdziwym winowajcą, nigdy nie przypuszczałby, że chłopiec mógł posiadać taką moc. Lub jego widmo.
Zastanawiałby się nad tym dłużej gdyby nie informacja o zniszczeniu run. Było mu ich szkoda, jednakże jeśli dzięki temu mieli wreszcie opuścić to przeklęte miejsce, gotów był poświęcić te niecodzienne symbole.
- Defodio - spróbował rzucić zaklęcie żłobiące na kilka run znajdujących się na ścianie, nie tam gdzie Selwyn zaczął zmazywać krew. Jednocześnie Goyle odczuwał obawę o ten sposób, tych znaków było zdecydowanie zbyt wiele. Tak mogli przyczynić się do zapadnięcia ścian, czyli w rezultacie sufitu mogącego spaść im na głowę. Przede wszystkim musieli jednak poznać czy takie działanie miało jakikolwiek sens, być może musieli zniszczyć te runy w inny sposób. Możliwe, że działały jak klątwa, lecz wtedy oznaczałoby to ich zgubę, bowiem raczej żaden z nich nie znał się na zdejmowaniu uroków.
Zastanawiałby się nad tym dłużej gdyby nie informacja o zniszczeniu run. Było mu ich szkoda, jednakże jeśli dzięki temu mieli wreszcie opuścić to przeklęte miejsce, gotów był poświęcić te niecodzienne symbole.
- Defodio - spróbował rzucić zaklęcie żłobiące na kilka run znajdujących się na ścianie, nie tam gdzie Selwyn zaczął zmazywać krew. Jednocześnie Goyle odczuwał obawę o ten sposób, tych znaków było zdecydowanie zbyt wiele. Tak mogli przyczynić się do zapadnięcia ścian, czyli w rezultacie sufitu mogącego spaść im na głowę. Przede wszystkim musieli jednak poznać czy takie działanie miało jakikolwiek sens, być może musieli zniszczyć te runy w inny sposób. Możliwe, że działały jak klątwa, lecz wtedy oznaczałoby to ich zgubę, bowiem raczej żaden z nich nie znał się na zdejmowaniu uroków.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cadan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Azkaban' :
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Azkaban' :
Wiadro było ciężkie, ale nie na tyle, żeby Ramsey nie zdołał go podnieść. Było zimne w dotyku, ale możliwe do utrzymania.
- Jego ciało jest z nim, głuptasie. Gdzie miałoby być? - Zjawa znowu pomknęła gnana wiatrem zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Krzyk Mulcibera odbił się natomiast echem od ścian niezwykle donośnie, docierając do uszu jego towarzyszy bardzo wyraźnie.
- Jakie niebezpieczeństwo? - Zjawa wróciła i tym razem wyglądała na prawdziwie zmartwioną. - Jest tu niebezpiecznie? Powinnam ostrzec chłopca. To tylko chłopiec.
Porwana kolejnym podmuchem wiatru zniknęła Ramseyowi z oczu.
Echo słów Mulcibera dotarło do reszty niezwykle wyraźnie i tylko zastanawiać się mogliście, kto (lub co) jeszcze mógł je usłyszeć. Alexander wykonał polecenie czyszcząc niewielki fragment ściany z krwi. Oczywiście nie udało mu się usunąć wyżłobionych znaków i nie do końca powiodło się zmycie całej kredy i farby, ale krew odeszła z kamienia. Wyczyszczony skrawek ściany był jednak niewielki w porównaniu z tym, ile jeszcze powierzchni zajmowały runy. Zaklęcie żłobiące Cadana także nie przyniosło zamierzonego efektu. Tym razem zawiniła jednak anomalia, zamieniając czar w jasną kulę światła, która eksplodowała napełniając trójkę czarodziejów dodatkową energią i siłą. Otępienie towarzyszące im wszystkim nieco zmalało.
Drzwi nie stanowiły dla Tristana problemu. Otworzyły się po naciśnięciu klamki, z lekkim skrzypieniem zawiasów. Prowadziły do komnaty, która kiedyś niewątpliwie mogła być wyjątkowo przestronną celą dla olbrzyma, bądź pomieszczeniem do trzymania w nim innych, dużych istot. Obecnie znajdował się w nim jedynie blondwłosy chłopiec kucający na środku i grzebiący w czymś, co przypominało ludzkie zwłoki, ale Rosier ze swojej obecnej pozycji nie mógł być tego pewien. W komnacie znajdowało się ich więcej, pozbawione nóg, rąk, głów, wnętrzności, leżały w różnych miejscach na posadzce, odrzucone niczym zepsute lalki. Na ścianach komnaty widniało jeszcze więcej run. Oprócz nich były też jednak obrazki malowane krwią - domek ze słoneczkiem i szczęśliwą rodziną, uśmiechnięty smok, kwiatki, chłopiec na miotle. O ściany oparte leżały też niewielkie lalki zrobione z różnych, dziwnych przedmiotów, wśród których Tristan dostrzegł między innymi rękę glorii czy inne, czarnomagiczne artefakty związane ze sobą ścięgnami i włosami. W powietrzu unosił się smród rozkładających się zwłok. Blondyn klęczący na środku miał na sobie długą, szarą koszulę, zniszczoną już i brudną, głównie od krwi, która jednak uniemożliwiała dojrzenie kolejnych elementów fizjonomii dziecka.
| Na odpis macie 24h
ST ujarzmienia anomalii: 705
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Jego ciało jest z nim, głuptasie. Gdzie miałoby być? - Zjawa znowu pomknęła gnana wiatrem zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Krzyk Mulcibera odbił się natomiast echem od ścian niezwykle donośnie, docierając do uszu jego towarzyszy bardzo wyraźnie.
- Jakie niebezpieczeństwo? - Zjawa wróciła i tym razem wyglądała na prawdziwie zmartwioną. - Jest tu niebezpiecznie? Powinnam ostrzec chłopca. To tylko chłopiec.
Porwana kolejnym podmuchem wiatru zniknęła Ramseyowi z oczu.
Echo słów Mulcibera dotarło do reszty niezwykle wyraźnie i tylko zastanawiać się mogliście, kto (lub co) jeszcze mógł je usłyszeć. Alexander wykonał polecenie czyszcząc niewielki fragment ściany z krwi. Oczywiście nie udało mu się usunąć wyżłobionych znaków i nie do końca powiodło się zmycie całej kredy i farby, ale krew odeszła z kamienia. Wyczyszczony skrawek ściany był jednak niewielki w porównaniu z tym, ile jeszcze powierzchni zajmowały runy. Zaklęcie żłobiące Cadana także nie przyniosło zamierzonego efektu. Tym razem zawiniła jednak anomalia, zamieniając czar w jasną kulę światła, która eksplodowała napełniając trójkę czarodziejów dodatkową energią i siłą. Otępienie towarzyszące im wszystkim nieco zmalało.
Drzwi nie stanowiły dla Tristana problemu. Otworzyły się po naciśnięciu klamki, z lekkim skrzypieniem zawiasów. Prowadziły do komnaty, która kiedyś niewątpliwie mogła być wyjątkowo przestronną celą dla olbrzyma, bądź pomieszczeniem do trzymania w nim innych, dużych istot. Obecnie znajdował się w nim jedynie blondwłosy chłopiec kucający na środku i grzebiący w czymś, co przypominało ludzkie zwłoki, ale Rosier ze swojej obecnej pozycji nie mógł być tego pewien. W komnacie znajdowało się ich więcej, pozbawione nóg, rąk, głów, wnętrzności, leżały w różnych miejscach na posadzce, odrzucone niczym zepsute lalki. Na ścianach komnaty widniało jeszcze więcej run. Oprócz nich były też jednak obrazki malowane krwią - domek ze słoneczkiem i szczęśliwą rodziną, uśmiechnięty smok, kwiatki, chłopiec na miotle. O ściany oparte leżały też niewielkie lalki zrobione z różnych, dziwnych przedmiotów, wśród których Tristan dostrzegł między innymi rękę glorii czy inne, czarnomagiczne artefakty związane ze sobą ścięgnami i włosami. W powietrzu unosił się smród rozkładających się zwłok. Blondyn klęczący na środku miał na sobie długą, szarą koszulę, zniszczoną już i brudną, głównie od krwi, która jednak uniemożliwiała dojrzenie kolejnych elementów fizjonomii dziecka.
| Na odpis macie 24h
- Mapa Bagmana:
- Pula zdrowia:
- Tristan: 196/220 kara: -5
(obity bark, nerki, uda: -19; odmrożony prawy bark -5)
Ramsey: 141/211 kara: -15
(oparzenia -5; zatrucie cm -20; wzmocnienie +10; cm -15; obite żebra, pośladki, lewa łopatka: -25; odmrożone prawe ramię: -5; psychiczne: -10)
Alex: 196/215 kara: 0
(oparzenia -10; osłabienie -4; zatrucie cm -10; odmrożony lewy bark: -5)
Cadan: 215/215 kara: 0
(amputowany nos)
- Pula poczytalności:
- Tristan: 70/110
Ramsey: 56/105
Cadan: 82/105 (czekolada +10)
Alex: 66/110
ST ujarzmienia anomalii: 705
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Nieprzyjemnie zimna rączka ślizgała mu się w palcach, lecz zaciskał je wystarczająco mocno, by nie wypuścić ciężkiego wiadra z rąk. Taszcząc jej z prawej strony, trzymając stabilnie, szedł w kierunku ognia. Gdy rzeźba się znów odezwała, zerknął na nią.
— Nie — odparł momentalnie, nie zwalniając kroku. — Jest bezpiecznie. Tak długo jak w pobliżu nie ma dementorów. Nie lubię dementorów — wyjaśnił jej, skręcając korytarzem. Gdy na horyzoncie pojawił się ogień, schował różdżkę do kieszeni i przełożył wiadro do drugiej ręki. — Nie odchodź— zabronił zdecydowanym tonem; nie z przywiązania, bynajmniej. Cokolwiek zamierzała zrobić, wolał, by nie podejmowała śmiałych kroków bez jego wiedzy. Jeśli Tristanowi i Cadanowi udało się dotrzeć do chłopca, a on nie przeczuwał niczego, mieli wciąz przewagę. — Musisz mi towarzyszyć — musisz zostać tu ze mną.
Zatrzymawszy się przed ogniem chwycił wiadro w obie dłonie i i rozlał je, u podstawy, po podłodze, by zgasić go niemalże u źródła.Wylał w ten sposób całą zawartość, starając się objąć jak największą powierzchnię. Zamierzał sprawdzić, czy to zadziała, chciał przyjrzeć się temu ogniu z bliska, tej anomalii, jej sposobowi działania.
— Nie — odparł momentalnie, nie zwalniając kroku. — Jest bezpiecznie. Tak długo jak w pobliżu nie ma dementorów. Nie lubię dementorów — wyjaśnił jej, skręcając korytarzem. Gdy na horyzoncie pojawił się ogień, schował różdżkę do kieszeni i przełożył wiadro do drugiej ręki. — Nie odchodź— zabronił zdecydowanym tonem; nie z przywiązania, bynajmniej. Cokolwiek zamierzała zrobić, wolał, by nie podejmowała śmiałych kroków bez jego wiedzy. Jeśli Tristanowi i Cadanowi udało się dotrzeć do chłopca, a on nie przeczuwał niczego, mieli wciąz przewagę. — Musisz mi towarzyszyć — musisz zostać tu ze mną.
Zatrzymawszy się przed ogniem chwycił wiadro w obie dłonie i i rozlał je, u podstawy, po podłodze, by zgasić go niemalże u źródła.Wylał w ten sposób całą zawartość, starając się objąć jak największą powierzchnię. Zamierzał sprawdzić, czy to zadziała, chciał przyjrzeć się temu ogniu z bliska, tej anomalii, jej sposobowi działania.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Pokręcił ze zniechęceniem głową, znaki rozproszone przez Selwyna wydawały się nie mieć wielkiego znaczenia w rozwiązaniu tej zagadki; pochwycił spojrzenie uzdrowiela, wydając rozkaz:
- Wzmocnij mnie - Nie czuł się bardzo osłabiony, ale Mulciber nie znajdował się - jeszcze - w zasięgu jego różdżki; Selwyn nie powinien stać jak słup soli, mógł zrobić coś pożytecznego.
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać po pomieszczeniu - w pierwszej chwili jednak znacznie mniej zaczęło go interesować co właściwie trzymane było w środku, niż to, gdzie się to w tym momencie znajdowało. Czy to mogło być chłopcem? Wydawało się, że nie, że chłopiec był wspomnianą przez Bagmana duszą: trzymaną tutaj więzami, które musieli zerwać. Być może był nimi ogień, być może ten ogień pochodził z pożaru, w którym zginęli jego rodzice: obrazek na ścianie był znaczący, choć uśmiech na pysku smoka mógł dawać mylne wrażenie pogodnego stosunku dziecka do bestii. Nie znał się na dzieciach - z niewieloma miał w życiu do czynienia, dlatego znacząco obejrzał się na Goyle'a; był ojcem, mógł go podejść - o ile z tym w ogóle dało się rozmawiać. Zawahał się na progu, odrzucając twarz na zewnątrz; smród był nie do wytrzymania - zbierało mu się na wymioty. Nabrał w usta powietrza, nim powolnym, nie tyle ostrożnym, co mało agresywnym krokiem, takim, jakim podchodziło się do agresywnych zwierząt, wszedł do środka.
- Cześć - powitał chłopca, spoglądając na niego - i dzieło jego rąk. Ciekaw był ran na jego ciele, szukał charakterystycznych poparzeń. Powoli - w odległości od niego - przykucnął, chcąc zrównać się z nim wzrostem. Zachowywał ostrożność, nie zamierzał tego dnia przeobrazić się w lalkę makabrycznego dziecka - te wszystkie spreparowane artefakty pochodziły ze zwłok, które chłopiec musiał skądś brać. - Bawisz się - bardziej stwierdził, niż zapytał. - W co? - Coś cię tu trzyma, prawda? Rodzice, którzy spłonęli? - Możemy dołączyć? - Nie, nie jako dziwaczne preparaty. - Piękny smok. - zauważył, kątem oka wracając do malunku na ścianie. - Poznałem ich w życiu kilka. Kim jest ten na ścianie? - Smok był uśmiechnięty - chłopiec nie był na niego zły. Prawdopodobnie. Być może wizualizował sobie swoje życie bez tragedii, jaka na niego spadła. - Ładnie malujesz, to twój dom?
Miał na sobie zwykłą, szarą koszulę: należała do niego, czy do więźnia? Spojrzał przez jego ramię, na stos co bardziej makabrycznych preparatów - dziwność, o której wspominał Bagman początkowo wydawała się mglistą podpowiedzią, ale teraz wydawało mu się, że zrozumiał jego słowa całkiem dobrze.
- Wzmocnij mnie - Nie czuł się bardzo osłabiony, ale Mulciber nie znajdował się - jeszcze - w zasięgu jego różdżki; Selwyn nie powinien stać jak słup soli, mógł zrobić coś pożytecznego.
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać po pomieszczeniu - w pierwszej chwili jednak znacznie mniej zaczęło go interesować co właściwie trzymane było w środku, niż to, gdzie się to w tym momencie znajdowało. Czy to mogło być chłopcem? Wydawało się, że nie, że chłopiec był wspomnianą przez Bagmana duszą: trzymaną tutaj więzami, które musieli zerwać. Być może był nimi ogień, być może ten ogień pochodził z pożaru, w którym zginęli jego rodzice: obrazek na ścianie był znaczący, choć uśmiech na pysku smoka mógł dawać mylne wrażenie pogodnego stosunku dziecka do bestii. Nie znał się na dzieciach - z niewieloma miał w życiu do czynienia, dlatego znacząco obejrzał się na Goyle'a; był ojcem, mógł go podejść - o ile z tym w ogóle dało się rozmawiać. Zawahał się na progu, odrzucając twarz na zewnątrz; smród był nie do wytrzymania - zbierało mu się na wymioty. Nabrał w usta powietrza, nim powolnym, nie tyle ostrożnym, co mało agresywnym krokiem, takim, jakim podchodziło się do agresywnych zwierząt, wszedł do środka.
- Cześć - powitał chłopca, spoglądając na niego - i dzieło jego rąk. Ciekaw był ran na jego ciele, szukał charakterystycznych poparzeń. Powoli - w odległości od niego - przykucnął, chcąc zrównać się z nim wzrostem. Zachowywał ostrożność, nie zamierzał tego dnia przeobrazić się w lalkę makabrycznego dziecka - te wszystkie spreparowane artefakty pochodziły ze zwłok, które chłopiec musiał skądś brać. - Bawisz się - bardziej stwierdził, niż zapytał. - W co? - Coś cię tu trzyma, prawda? Rodzice, którzy spłonęli? - Możemy dołączyć? - Nie, nie jako dziwaczne preparaty. - Piękny smok. - zauważył, kątem oka wracając do malunku na ścianie. - Poznałem ich w życiu kilka. Kim jest ten na ścianie? - Smok był uśmiechnięty - chłopiec nie był na niego zły. Prawdopodobnie. Być może wizualizował sobie swoje życie bez tragedii, jaka na niego spadła. - Ładnie malujesz, to twój dom?
Miał na sobie zwykłą, szarą koszulę: należała do niego, czy do więźnia? Spojrzał przez jego ramię, na stos co bardziej makabrycznych preparatów - dziwność, o której wspominał Bagman początkowo wydawała się mglistą podpowiedzią, ale teraz wydawało mu się, że zrozumiał jego słowa całkiem dobrze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zjawa powróciła przygnana wiatrem do Ramseya tuż przed tym jak Mulciber wylał wodę na ogień.
- Dementorzy są niebezpieczni? Chłopiec ich lubi, mówi, że dają mu lalki. Nie chciałbyś zostać lalką chłopca? Moglibyśmy zostać razem już na zawsze?
Jej ostatnie słowa wybrzmiały dokładnie w momencie, w którym lodowato zimna woda skażona azkabanową anomalią spotkała się z ogniem. Ten chwilowo buchnął większym płomieniem, osmalając sufit, a następnie zamarzł. Lód pokrywał cały pożar, dosłownie zamrażając ogień. Stało się to wszystko w mgnieniu oka, by w kolejnej sekundzie, całość wybuchła omiatając Mulcibera zimnym wiatrem pełnym drobinek lodu. W miejscu, gdzie przed chwilą spokojnie trwał pożar, walczyły ze sobą dwa, nieustępliwe żywioły. Na środku, między płomieniami pojawiło się tornado, w którym wyraźnie przelatywały sople lodu. Wirujący lej wciągał w siebie płomienie, które gasły momentalnie. Próbowały uniknąć niszczącej siły wiatru, ale nieskutecznie, ten zataczał coraz szersze kręgi systematycznie gasząc ogień, przyjemne ciepło zastępując szczypiącym zimnem. Płomienie próbujące oddalić się od nieuniknionej zagłady, zbliżały się do Ramseya coraz bardziej. Mulciber słyszał ryki, w których bezbłędnie, jako były kat, rozpoznać mógł zawodzenie umierających stworzeń. Wiejący wiatr wciągał jednak także i jego. Wir jakby zasysał powietrze, wraz ze wszystkim, co znajdowało się w korytarzu. Oparcie się mu było trudne i wymagało od mężczyzny całej siły, jaką mógł z siebie wykrzesać.
Cadan, który został przed wejściem, widział dokładnie jak ogień zamarza, a następnie wybucha, by zrobić miejsce dla lodowego tornada, które także i Goyle'a zaczęło przyciągać ku sobie.
Tylko Tristan wraz z Alexandrem znajdujący się w pomieszczeniu zdołali uniknąć negatywnych skutków wylania wody na ogień. Selwyn zgodnie z poleceniem spróbował uleczyć Rosiera, ale gdy tylko wypowiedział inkantację, na sekundę rozbłysło światło, po którym rozległ się trzask charakterystyczny dla teleportacji. Zaklęcie zniknęło. Nie zniknął za to chłopiec, który obejrzał się na mężczyzn. Teraz, widząc jego twarz, Tristan mógł zauważyć, że jego usta były sine, a oczy zaszły bielmem. Jego prawy policzek wyglądał jakby rozkładał się od jakiegoś czasu, pod okiem prześwitywała kość policzkowa. Zachowane jednak rysy twarzy pozwalały dostrzec dawny wygląd chłopca, około siedmioletni, o dużych, błękitnych oczach i nieco pulchnej buzi i rumianej cerze, która obecnie była raczej zielonkawa i naciągnięta na kości. Pod ewidentnymi śladami rozkładu, widać było stare, niezagojone rany. Nie spowodował ich jednak smoczy ogień, tyle Tristan potrafił powiedzieć.
- Lepię sobie ciało - głos chłopca brzmiał nieco chrapliwie. Gdy mówił, ruszał tylko częścią twarzy nienaznaczoną rozkładem. - Możesz mi pomóc, powiem ci jak, bo prawie skończyłem swoje nowe ciało. Te wszystkie stare zaczynają się rozkładać, nawet, gdy w nich jestem - przez chrapliwość głosu przebiło się niezadowolenie i typowo dziecięca pretensja. Podchodząc bliżej, Tristan zauważył, że ciało, nad którym pochylał się chłopiec jest pozszywane w niezbyt ładny sposób nićmi stworzonymi z ludzkich włosów. Obie nogi pochodziły z różnych trucheł, co widać było wyraźnie po odróżniającym je kolorze skóry. Jedna ręka zamieniona była na rękę glorii, przy drugiej, do przedramienia, zamiast dłoni przytwierdzone było pięć sztyletów związanych ze sobą tak, by imitować, niezbyt udolnie, palce. Głowa zaś w ogóle nie należała do człowieka. Czaszka niezbyt wielkiego smoka z osadzonymi w pustych oczodołach szlachetnymi kamieniami tkwiła u szczytu truchła, do którego chłopiec doszywał właśnie metalową wstawkę na wysokości prawej piersi. W środku klatki piersiowej, odsłonięte i obudowane wokół metalem, znajdowało się czarne, zasuszone serce bazyliszka. Na całym ciele oprócz okręgu wokół serca znajdowały się runiczne znaki.
- Ten na ścianie to smok z korytarza. Czasem zdarzało mu się śpiewać smutne piosenki. To smoki, które zginęły i pojawiły się tu jako ogień. Ale niedługo ja też będę smokiem i nie będę wcale wtedy płakał. Tutaj w ogóle nie muszę płakać, tutaj jest świetnie. To jest teraz mój dom - uśmiech także wychodził chłopcu tylko połową twarzy. Podążył wzrokiem w stronę rysunku. - Nie, to mój stary dom, prawie go nie pamiętam. Zabrał mnie z niego i nigdy więcej tam już nie wróciłem.
Chłopiec zakończył przytwierdzanie metalowej płytki i spojrzał na Tristana i Alexandra.
- Pomożecie mi? Sam nie dam rady się przenieść - w jego głosie brzmiało zniecierpliwienie i ukrywana ekscytacja.
| Na odpis macie czas do czwartku, do 23:00
Ramsey, Cadan ST utrzymania się się na nogach i oparcia wirowi wynosi 60. Do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności.
ST ujarzmienia anomalii: 705
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
- Dementorzy są niebezpieczni? Chłopiec ich lubi, mówi, że dają mu lalki. Nie chciałbyś zostać lalką chłopca? Moglibyśmy zostać razem już na zawsze?
Jej ostatnie słowa wybrzmiały dokładnie w momencie, w którym lodowato zimna woda skażona azkabanową anomalią spotkała się z ogniem. Ten chwilowo buchnął większym płomieniem, osmalając sufit, a następnie zamarzł. Lód pokrywał cały pożar, dosłownie zamrażając ogień. Stało się to wszystko w mgnieniu oka, by w kolejnej sekundzie, całość wybuchła omiatając Mulcibera zimnym wiatrem pełnym drobinek lodu. W miejscu, gdzie przed chwilą spokojnie trwał pożar, walczyły ze sobą dwa, nieustępliwe żywioły. Na środku, między płomieniami pojawiło się tornado, w którym wyraźnie przelatywały sople lodu. Wirujący lej wciągał w siebie płomienie, które gasły momentalnie. Próbowały uniknąć niszczącej siły wiatru, ale nieskutecznie, ten zataczał coraz szersze kręgi systematycznie gasząc ogień, przyjemne ciepło zastępując szczypiącym zimnem. Płomienie próbujące oddalić się od nieuniknionej zagłady, zbliżały się do Ramseya coraz bardziej. Mulciber słyszał ryki, w których bezbłędnie, jako były kat, rozpoznać mógł zawodzenie umierających stworzeń. Wiejący wiatr wciągał jednak także i jego. Wir jakby zasysał powietrze, wraz ze wszystkim, co znajdowało się w korytarzu. Oparcie się mu było trudne i wymagało od mężczyzny całej siły, jaką mógł z siebie wykrzesać.
Cadan, który został przed wejściem, widział dokładnie jak ogień zamarza, a następnie wybucha, by zrobić miejsce dla lodowego tornada, które także i Goyle'a zaczęło przyciągać ku sobie.
Tylko Tristan wraz z Alexandrem znajdujący się w pomieszczeniu zdołali uniknąć negatywnych skutków wylania wody na ogień. Selwyn zgodnie z poleceniem spróbował uleczyć Rosiera, ale gdy tylko wypowiedział inkantację, na sekundę rozbłysło światło, po którym rozległ się trzask charakterystyczny dla teleportacji. Zaklęcie zniknęło. Nie zniknął za to chłopiec, który obejrzał się na mężczyzn. Teraz, widząc jego twarz, Tristan mógł zauważyć, że jego usta były sine, a oczy zaszły bielmem. Jego prawy policzek wyglądał jakby rozkładał się od jakiegoś czasu, pod okiem prześwitywała kość policzkowa. Zachowane jednak rysy twarzy pozwalały dostrzec dawny wygląd chłopca, około siedmioletni, o dużych, błękitnych oczach i nieco pulchnej buzi i rumianej cerze, która obecnie była raczej zielonkawa i naciągnięta na kości. Pod ewidentnymi śladami rozkładu, widać było stare, niezagojone rany. Nie spowodował ich jednak smoczy ogień, tyle Tristan potrafił powiedzieć.
- Lepię sobie ciało - głos chłopca brzmiał nieco chrapliwie. Gdy mówił, ruszał tylko częścią twarzy nienaznaczoną rozkładem. - Możesz mi pomóc, powiem ci jak, bo prawie skończyłem swoje nowe ciało. Te wszystkie stare zaczynają się rozkładać, nawet, gdy w nich jestem - przez chrapliwość głosu przebiło się niezadowolenie i typowo dziecięca pretensja. Podchodząc bliżej, Tristan zauważył, że ciało, nad którym pochylał się chłopiec jest pozszywane w niezbyt ładny sposób nićmi stworzonymi z ludzkich włosów. Obie nogi pochodziły z różnych trucheł, co widać było wyraźnie po odróżniającym je kolorze skóry. Jedna ręka zamieniona była na rękę glorii, przy drugiej, do przedramienia, zamiast dłoni przytwierdzone było pięć sztyletów związanych ze sobą tak, by imitować, niezbyt udolnie, palce. Głowa zaś w ogóle nie należała do człowieka. Czaszka niezbyt wielkiego smoka z osadzonymi w pustych oczodołach szlachetnymi kamieniami tkwiła u szczytu truchła, do którego chłopiec doszywał właśnie metalową wstawkę na wysokości prawej piersi. W środku klatki piersiowej, odsłonięte i obudowane wokół metalem, znajdowało się czarne, zasuszone serce bazyliszka. Na całym ciele oprócz okręgu wokół serca znajdowały się runiczne znaki.
- Ten na ścianie to smok z korytarza. Czasem zdarzało mu się śpiewać smutne piosenki. To smoki, które zginęły i pojawiły się tu jako ogień. Ale niedługo ja też będę smokiem i nie będę wcale wtedy płakał. Tutaj w ogóle nie muszę płakać, tutaj jest świetnie. To jest teraz mój dom - uśmiech także wychodził chłopcu tylko połową twarzy. Podążył wzrokiem w stronę rysunku. - Nie, to mój stary dom, prawie go nie pamiętam. Zabrał mnie z niego i nigdy więcej tam już nie wróciłem.
Chłopiec zakończył przytwierdzanie metalowej płytki i spojrzał na Tristana i Alexandra.
- Pomożecie mi? Sam nie dam rady się przenieść - w jego głosie brzmiało zniecierpliwienie i ukrywana ekscytacja.
| Na odpis macie czas do czwartku, do 23:00
Ramsey, Cadan ST utrzymania się się na nogach i oparcia wirowi wynosi 60. Do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności.
- Mapa Bagmana:
- Pula zdrowia:
- Tristan: 196/220 kara: -5
(obity bark, nerki, uda: -19; odmrożony prawy bark -5)
Ramsey: 141/211 kara: -15
(oparzenia -5; zatrucie cm -20; wzmocnienie +10; cm -15; obite żebra, pośladki, lewa łopatka: -25; odmrożone prawe ramię: -5; psychiczne: -10)
Alex: 196/215 kara: 0
(oparzenia -10; osłabienie -4; zatrucie cm -10; odmrożony lewy bark: -5)
Cadan: 215/215 kara: 0
(amputowany nos)
- Pula poczytalności:
- Tristan: 69/110
Ramsey: 54/105
Cadan: 81/105 (czekolada +10)
Alex: 65/110
ST ujarzmienia anomalii: 705
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Podniósłszy wzrok na rzeźbę powstrzymał grymas, jaki miał mu wykrzywić twarz na złożoną przez nią propozycję. Te okoliczności, to miejsce, wprawiały go w dziwną nerwowość, słabł z każdą chwilą, aura Azkabanu przywoływała do jego głowy najdawniejsze wspomnienia i dawno pogrzebane emocje. Czuł się tak, jakby coś go rozdzierało, rozwarstwiało. Uporządkowane myśli w głowie, proste kalkulacje zostały zmącone strachem i obawami, jakich już od wielu, wielu lat nie czuł. Zaczynał reagować w sposób, który był do niego niepodobny i zdawał sobie sprawę, że on sam sobie wymyka się spod kontroli. Chciał opuścić Azkaban, lecz o wiele bardziej chciał, potrzebował, musiał doprowadzić sprawę do końca. Czarny Pan powierzył im to zadanie, a oni nie zamierzali go zawieźć.
— Nie — zdołał tylko wyszeptać chłodnym tonem, bo po chwili przed nim buchnęły płomienie. Upuścił wiadro, które trzymał w ręce i instynktownie cofnął się o krok, patrząc jak sięgają sufitu, a później marzną skute lodem. Płomienie marzną, wydawało się to absurdalne, lecz w tym ogarnięty przez anomalie miejscu nie było typowych zasad logiki, które znał. Nie powinno go to dziwić, a jednak na krótką chwilę został oszołomiony zjawiskiem. Powstałe wewnątrz walki dwóch żywiołów tornado zbliżało się do niego, a on czuł jak je przyciąga, jak próbuje go wchłonąć. Zaparł się nogami — był szczupły i niezbyt silny, momentalnie zdał sobie sprawę z braków. Nic nie mógł zrobić poza próbą przeciwstawienia się żywiołom tym, co miał. Nie zamierzał się poddawać, ani odpuszczać. Próbował się wycofać, twardo stojąc na nogach, walcząc z siłą, która chciała go pożreć.
— Nie — zdołał tylko wyszeptać chłodnym tonem, bo po chwili przed nim buchnęły płomienie. Upuścił wiadro, które trzymał w ręce i instynktownie cofnął się o krok, patrząc jak sięgają sufitu, a później marzną skute lodem. Płomienie marzną, wydawało się to absurdalne, lecz w tym ogarnięty przez anomalie miejscu nie było typowych zasad logiki, które znał. Nie powinno go to dziwić, a jednak na krótką chwilę został oszołomiony zjawiskiem. Powstałe wewnątrz walki dwóch żywiołów tornado zbliżało się do niego, a on czuł jak je przyciąga, jak próbuje go wchłonąć. Zaparł się nogami — był szczupły i niezbyt silny, momentalnie zdał sobie sprawę z braków. Nic nie mógł zrobić poza próbą przeciwstawienia się żywiołom tym, co miał. Nie zamierzał się poddawać, ani odpuszczać. Próbował się wycofać, twardo stojąc na nogach, walcząc z siłą, która chciała go pożreć.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 03.05.18 12:54, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Drgnął, słysząc hałas z korytarza, Goyle w jednej chwili zniknął z zasięgu jego wzroku - ale nie zamierzał marnować czasu. Był pewien, że sobie poradzą - Mulciber był silny. Być może znaleźli to, co trzymało duszę chłopca; być może zrobili coś zgoła odmiennego, niezależnie od tego - nie mogli marnować czasu.
Ciała gniły - potrzebował nowego, a więc czy to ciało zatrzymywało chłopca w Azkabanie? A czy mieli inny trop?
- Bardzo ładne - pochwalił bez przekonania, przyglądając się dziwacznemu monstrum: bez wątpienia było to najdziwniejsze, co dotąd widział w życiu. - Czaszkę pewnie znalazłeś w korytarzu. Kiedy byłem w twoim wieku, też chciałem być smokiem - pociągnął temat, tym razem jednak oczekując odpowiedzi - anomalia przyciągała martwe szczątki, przyciągała ku sobie wszystko. - To serce - też? Wiesz, że należało do bazyliszka? - Nie potrafił czytać run, a jeśli wierzyć wcześniejszej sugestii Goyle'a, nawet, gdyby potrafił, na niewiele by się to zdało - chłopiec je tworzył. I zaklinał ciało - w sposób, nad którym Tristan nie chciał się nawet zastanawiać; co się stanie, kiedy chłopiec przyjmie ciało o pysku smoka i sercu bazyliszka? Na początek zabije ich wszystkich, dalsza część scenariusza nieszczególnie go interesowała. - Słyszałem, jak śpiewał - mówił dalej - śpiewał o tym, że smoki boją się dementorów. Ty się ich nie boisz? - Obrócił głowę w kierunku malowidła - na krótko. - Kto cię stamtąd zabrał? - Być może to właśnie to pytanie było kluczowe: kluczowe dla znalezienia więzów, które rzekomo musieli przeciąć. - Mamy przenieść ciało na korytarz, tak? Smoki trochę ważą, spróbujmy zrobić to przy pomocy magii. - Tylko jeden żywioł mógł natychmiast pochłonąć uschnięte, stare ciało. Czaszka zapewne pozostanie, ale usunięcie ludzkich fragmentów być może zniszczy tę formę skutecznie. Chłopiec czuł się tutaj bezpiecznie i nie płakał, potrzebował też formy na swoją duszę - musieli mu to wszystko odebrać. - Wzmocnij mnie, Selwyn - powtórzył z westchnieniem - anomalie przekształcały zaklęcia, przed momentem przekształciły zaklęcie uzdrowiciela. Uniósłszy rózdżkę, przywołał w myslach więc niewerbalną inkantację ignitio, kierując promień zaklęcia na ciało - z nadzieją, że gest pozostanie dla dziecka niezrozumiały.
Ciała gniły - potrzebował nowego, a więc czy to ciało zatrzymywało chłopca w Azkabanie? A czy mieli inny trop?
- Bardzo ładne - pochwalił bez przekonania, przyglądając się dziwacznemu monstrum: bez wątpienia było to najdziwniejsze, co dotąd widział w życiu. - Czaszkę pewnie znalazłeś w korytarzu. Kiedy byłem w twoim wieku, też chciałem być smokiem - pociągnął temat, tym razem jednak oczekując odpowiedzi - anomalia przyciągała martwe szczątki, przyciągała ku sobie wszystko. - To serce - też? Wiesz, że należało do bazyliszka? - Nie potrafił czytać run, a jeśli wierzyć wcześniejszej sugestii Goyle'a, nawet, gdyby potrafił, na niewiele by się to zdało - chłopiec je tworzył. I zaklinał ciało - w sposób, nad którym Tristan nie chciał się nawet zastanawiać; co się stanie, kiedy chłopiec przyjmie ciało o pysku smoka i sercu bazyliszka? Na początek zabije ich wszystkich, dalsza część scenariusza nieszczególnie go interesowała. - Słyszałem, jak śpiewał - mówił dalej - śpiewał o tym, że smoki boją się dementorów. Ty się ich nie boisz? - Obrócił głowę w kierunku malowidła - na krótko. - Kto cię stamtąd zabrał? - Być może to właśnie to pytanie było kluczowe: kluczowe dla znalezienia więzów, które rzekomo musieli przeciąć. - Mamy przenieść ciało na korytarz, tak? Smoki trochę ważą, spróbujmy zrobić to przy pomocy magii. - Tylko jeden żywioł mógł natychmiast pochłonąć uschnięte, stare ciało. Czaszka zapewne pozostanie, ale usunięcie ludzkich fragmentów być może zniszczy tę formę skutecznie. Chłopiec czuł się tutaj bezpiecznie i nie płakał, potrzebował też formy na swoją duszę - musieli mu to wszystko odebrać. - Wzmocnij mnie, Selwyn - powtórzył z westchnieniem - anomalie przekształcały zaklęcia, przed momentem przekształciły zaklęcie uzdrowiciela. Uniósłszy rózdżkę, przywołał w myslach więc niewerbalną inkantację ignitio, kierując promień zaklęcia na ciało - z nadzieją, że gest pozostanie dla dziecka niezrozumiały.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'Azkaban' :
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'Azkaban' :
Ramseyowi udało się utrzymać na nogach i oprzeć wiejącemu wiatrowi. Mniej szczęścia miał Cadan, którego wiatr porwał w sam środek zawiei poważnie obijając lodem i powodując liczne odmrożenia. Wir lodu kręcił się jeszcze przez chwilę pochłaniając resztki ognia, ale wreszcie zaczął się uspokajać i zmniejszać do momentu, w którym opadł cały lód i w miejscu kotłowała się już tylko czysta czarna magia, którą bez problemu rozpoznał Mulciber. Trwało to tylko chwilę, bo zaraz magia pękła jak bańka mydlana i cały Azkaban zatrząsł się w posadach. Rozległ się trzask piorunu i bardzo głośny szum fal uderzających o brzeg. Powietrze przesycone czarną magią zdawało się drżeć i było ciężkie, niemalże namacalne. Anomalia zdawała się być bardziej niestabilna niż jeszcze chwilę wcześniej. W miejscu, gdzie zniknął wir, leżał ledwo przytomny Goyle, z którego czarna magia wyssała resztki sił, a szalona karuzela zaserwowana przez wir zdolny mrozić ogień, obdarzyła go licznymi ranami. Jego uszy sczerniały pod wpływem mrozu, niemalże całkowicie odmrożone, latające sople uderzając go w brzuch połamały mu żebra, które na szczęście nie przebiły płuc, a jeden nawet wbił się w udo przelatując przez nie na wylot i odsłaniając białą kość.
Chłopiec spojrzał na Tristana spode łba.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie będę smokiem - zauważył. - Z sercem bazyliszka. Wiesz, że odpowiednio zaklęte jest odporne na magię? Pewnie nie, a myślisz, że jesteś taki mądry.
Blondyn zajął się znowu czymś przy zwłokach, wyglądało to jak ostatnie poprawki, wygładzał krzywe ściegi, przyglądał się runom. Wrócił wzrokiem do Rosiera, gdy ten machał różdżką.
- Żadnych czarów! Jeszcze coś popsujesz - nakrzyczał na Tristana jakby strofował nieposłuszne dziecko. - Tutaj jest dobrze, dementorzy tu nie przyjdą, mogliby przeszkodzić. Teraz smok nie będzie ich już trzymał po drugiej stronie korytarza. A oni są ciekawscy i wszędzie muszą wściubiać te swoje kaptury. Dlatego tutaj jest dobrze. Pokażę ci, które będziesz musiał nałożyć na ciało. Ja nie będę mógł, bo będę w formie ducha. To nic skomplikowanego, nawet ty sobie z tym poradzisz.
Chłopiec znowu się obrócił, tym razem szukając czegoś, co ostatecznie okazało się być niewielkim pędzelkiem, którym wskazał fragment ściany.
- Tam są opisane potrzebne runy, namalujecie je kolejno na lewo od serca, nad sercem i na prawo w kolejności - wejścia, związania, narodzenia - są podpisane. Przygotuję się, a ty zapoznaj się z runami. Mam nadzieję, że chociaż trochę się na nich znasz, wolałbym nie powierzać mojej duszy w ręce partacza.
Selwynowi tym razem udało się skutecznie wyleczyć Tristana. Rosier mógł poczuć, jak ból promieniujący z siniaków zniknął.
| Na odpis macie czas do piątku, do 23:00
ST ujarzmienia anomalii: 505
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Chłopiec spojrzał na Tristana spode łba.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie będę smokiem - zauważył. - Z sercem bazyliszka. Wiesz, że odpowiednio zaklęte jest odporne na magię? Pewnie nie, a myślisz, że jesteś taki mądry.
Blondyn zajął się znowu czymś przy zwłokach, wyglądało to jak ostatnie poprawki, wygładzał krzywe ściegi, przyglądał się runom. Wrócił wzrokiem do Rosiera, gdy ten machał różdżką.
- Żadnych czarów! Jeszcze coś popsujesz - nakrzyczał na Tristana jakby strofował nieposłuszne dziecko. - Tutaj jest dobrze, dementorzy tu nie przyjdą, mogliby przeszkodzić. Teraz smok nie będzie ich już trzymał po drugiej stronie korytarza. A oni są ciekawscy i wszędzie muszą wściubiać te swoje kaptury. Dlatego tutaj jest dobrze. Pokażę ci, które będziesz musiał nałożyć na ciało. Ja nie będę mógł, bo będę w formie ducha. To nic skomplikowanego, nawet ty sobie z tym poradzisz.
Chłopiec znowu się obrócił, tym razem szukając czegoś, co ostatecznie okazało się być niewielkim pędzelkiem, którym wskazał fragment ściany.
- Tam są opisane potrzebne runy, namalujecie je kolejno na lewo od serca, nad sercem i na prawo w kolejności - wejścia, związania, narodzenia - są podpisane. Przygotuję się, a ty zapoznaj się z runami. Mam nadzieję, że chociaż trochę się na nich znasz, wolałbym nie powierzać mojej duszy w ręce partacza.
Selwynowi tym razem udało się skutecznie wyleczyć Tristana. Rosier mógł poczuć, jak ból promieniujący z siniaków zniknął.
| Na odpis macie czas do piątku, do 23:00
- Mapa Bagmana:
- Pula zdrowia:
- Tristan: 215/220 kara: 0
(odmrożony prawy bark -5)
Ramsey: 141/211 kara: -15
(oparzenia -5; zatrucie cm -20; wzmocnienie +10; cm -15; obite żebra, pośladki, lewa łopatka: -25; odmrożone prawe ramię: -5; psychiczne: -10)
Alex: 196/215 kara: 0
(oparzenia -10; osłabienie -4; zatrucie cm -10; odmrożony lewy bark: -5)
Cadan: 100/215 kara: -30
(amputowany nos; odmrożone uszy: -30; połamane żebra: -45; rozcięte lewe udo: -40)
- Pula poczytalności:
- Tristan: 68/110
Ramsey: 52/105
Cadan: 80/105 (czekolada +10)
Alex: 64/110
ST ujarzmienia anomalii: 505
Zasady zaklęć w Azkabanie i naliczania punktów poczytalności znajdują się w pierwszym poście.
Huk, trzask, uderzenie pioruna - udało im się, woda niesiona przez Mulcibera musiała pokonać ogień; magia anomali wydawała się wyczuwalnie słabsze; wciąż jednak zbyt potężna, by ośmielili się do niej podejść.
- Fakt, to stawia cię w pozycji znacznie lepszej od mojej - podjął temat, starając się poświęcać chłopcu uwagę - choć nie mógł na niego nawet spojrzeć. - Nigdy o tym nie słyszałem, ale to niezwykle interesujące - przyznał, w duchu rad, że jego zaklęcie zostało powstrzymane anomalią: przez ognisko znacznie trudniej byłoby dosięgnąć najważniejszego organu dziwacznej maszyny. Sztylet - przecież mieli sztylet, który wystarczyło wbić prosto w to piękne serce bazyliszka. - Selwyn - uzdrowiciel zaleczył jego rany; huk z zewnątrz ustał. - Wyjdź na korytarz i sprawdź, czy żyją. Zajmij się nimi, tym, który jest w gorszym stanie. - O ile któryś z nich jest, o ile któryś z nich wciąż żyje. - Mój przyjaciel będzie tym zainteresowany, to niezwykle mądry człowiek. Mądrzejszy ode mnie - wyjaśnił cierpliwie chłopcu, odwracając się - szacunkowo - w kierunku przejścia. - MULCIBER?! - Dyskrecja nie była potrzebna, znajdowali się u celu - nawet jeśli zaalarmują całe to cholerne więzienie, niebawem mieli się stąd wydostać. - MULCIBER, COŚ CI POKAŻĘ! WIDZIAŁEŚ KIEDYŚ SERCE BAZYLISZKA CAŁKOWICIE ODPORNE NA MAGIĘ? - I wiesz, że masz przy sobie sztylet od Bagmana? - BAWIĘ SIĘ Z CHŁOPCEM, KTÓRY ZARAZ DZIĘKI TEMU SERCU ZAMIENI SIĘ W SMOKA. NIE MOŻE CIĘ OMINĄĆ TAKI PIĘKNY WIDOK! - Pośpiesz się, Mulciber, zanim on to zrobi. - Czasem bywam lekkomyślny - przyznał dziecku rację, opuszczając różdżkę. Magia tu nic nie zdziała. Wspomnienie o tym, że ten teren był wobec dementorów zamknięty, wydawał się całkiem dobrym rozwiązaniem. O ile prawdziwym - ten chłopiec był dziwny, miał dziwne moce, ale wciąż był tylko chłopcem. - Możesz na nas liczyć. Dopilnuję, żeby wszystko poszło zgodnie z planem - obiecał, przejmując pędzelek, który poczuł w dłoni. Chłopiec będzie w ciele ducha - a więc straci swoje ciało, musieli zakłócić jego rytuał. Odciąć duszę od ciała - tylko tyle; zniszczyć duszę. - Runa wejścia pozwoli ci wejść do ciała - podjął, bardziej zgadując niż stwierdzając, nie znał się na tym - podążał jedynie za nazwami - runa związania scali je z duszą - to wtedy będzie cię można zabić? - Ale dopiero runa narodzenia cię przebudzi? Wybacz, te pytania pewnie wydają ci się głupie, ale nigdy nie widziałem niczego podobnego. - Zwykłych run tak właściwie też nigdy nie widział, spędzając lekcje starożytnych run na szkolnych błoniach, ale to nie było ważne - wiedzę o tym, że runy są wyjątkowe, uznał za przejaw kompetencji. Szukał sposobu na zniszczenie duszy - ostateczne. - Chciałbym zrozumieć rytuał. - wyjaśnił. - GOYLE, TEŻ MUSISZ TO ZOBACZYĆ! - Jeśli chłopiec potwierdzi jego przypuszczenia, być może do przemalowania run powinni przyłożyć się nieco bardziej, tylko on potrafił to zrobić. - Wspominałeś o dementorach - wrócił do urwanej myśli - to ogień sprawiał, że nie opuszczali lewego korytarza? - Przeniósł spojrzenie na malowidło wskazane przez chłopca, wpatrując się we wskazane przez niego znaki - szacując swoje szanse na bezmyślne przekalkowanie ich.
- Fakt, to stawia cię w pozycji znacznie lepszej od mojej - podjął temat, starając się poświęcać chłopcu uwagę - choć nie mógł na niego nawet spojrzeć. - Nigdy o tym nie słyszałem, ale to niezwykle interesujące - przyznał, w duchu rad, że jego zaklęcie zostało powstrzymane anomalią: przez ognisko znacznie trudniej byłoby dosięgnąć najważniejszego organu dziwacznej maszyny. Sztylet - przecież mieli sztylet, który wystarczyło wbić prosto w to piękne serce bazyliszka. - Selwyn - uzdrowiciel zaleczył jego rany; huk z zewnątrz ustał. - Wyjdź na korytarz i sprawdź, czy żyją. Zajmij się nimi, tym, który jest w gorszym stanie. - O ile któryś z nich jest, o ile któryś z nich wciąż żyje. - Mój przyjaciel będzie tym zainteresowany, to niezwykle mądry człowiek. Mądrzejszy ode mnie - wyjaśnił cierpliwie chłopcu, odwracając się - szacunkowo - w kierunku przejścia. - MULCIBER?! - Dyskrecja nie była potrzebna, znajdowali się u celu - nawet jeśli zaalarmują całe to cholerne więzienie, niebawem mieli się stąd wydostać. - MULCIBER, COŚ CI POKAŻĘ! WIDZIAŁEŚ KIEDYŚ SERCE BAZYLISZKA CAŁKOWICIE ODPORNE NA MAGIĘ? - I wiesz, że masz przy sobie sztylet od Bagmana? - BAWIĘ SIĘ Z CHŁOPCEM, KTÓRY ZARAZ DZIĘKI TEMU SERCU ZAMIENI SIĘ W SMOKA. NIE MOŻE CIĘ OMINĄĆ TAKI PIĘKNY WIDOK! - Pośpiesz się, Mulciber, zanim on to zrobi. - Czasem bywam lekkomyślny - przyznał dziecku rację, opuszczając różdżkę. Magia tu nic nie zdziała. Wspomnienie o tym, że ten teren był wobec dementorów zamknięty, wydawał się całkiem dobrym rozwiązaniem. O ile prawdziwym - ten chłopiec był dziwny, miał dziwne moce, ale wciąż był tylko chłopcem. - Możesz na nas liczyć. Dopilnuję, żeby wszystko poszło zgodnie z planem - obiecał, przejmując pędzelek, który poczuł w dłoni. Chłopiec będzie w ciele ducha - a więc straci swoje ciało, musieli zakłócić jego rytuał. Odciąć duszę od ciała - tylko tyle; zniszczyć duszę. - Runa wejścia pozwoli ci wejść do ciała - podjął, bardziej zgadując niż stwierdzając, nie znał się na tym - podążał jedynie za nazwami - runa związania scali je z duszą - to wtedy będzie cię można zabić? - Ale dopiero runa narodzenia cię przebudzi? Wybacz, te pytania pewnie wydają ci się głupie, ale nigdy nie widziałem niczego podobnego. - Zwykłych run tak właściwie też nigdy nie widział, spędzając lekcje starożytnych run na szkolnych błoniach, ale to nie było ważne - wiedzę o tym, że runy są wyjątkowe, uznał za przejaw kompetencji. Szukał sposobu na zniszczenie duszy - ostateczne. - Chciałbym zrozumieć rytuał. - wyjaśnił. - GOYLE, TEŻ MUSISZ TO ZOBACZYĆ! - Jeśli chłopiec potwierdzi jego przypuszczenia, być może do przemalowania run powinni przyłożyć się nieco bardziej, tylko on potrafił to zrobić. - Wspominałeś o dementorach - wrócił do urwanej myśli - to ogień sprawiał, że nie opuszczali lewego korytarza? - Przeniósł spojrzenie na malowidło wskazane przez chłopca, wpatrując się we wskazane przez niego znaki - szacując swoje szanse na bezmyślne przekalkowanie ich.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 04.05.18 12:00, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pomimo ogromu siły, która wciągała go do środka, oparł się jej. Zmrużył oczy, częściowo przysłonił twarz uniesioną ręką, by cokolwiek co miało się zdarzyć, nie uszkodziło mu oczu, które jeszcze z pewnością okażą się potrzebne. Jego peleryna, ciężka, gruba, trzepotała; trzymał ją jednak jedną ręką, nie pozwalając za bardzo zbliżyć do wiru. Po drugiej stronie ujrzał Cadana. Wydawał się rozproszony, rozkojarzony. Lekkomyślny, wir wciągał i jego, aż w końcu wessał go do środka. Mulciber cofnął się jeszcze o krok. Opadło wszystko. Lód uderzył o kamień, ogień wreszcie zniknął, a w powietrzu unosiła się czarna magia, gęsta i ciężka, niepokojąco silna. Nie przyglądał się temu zbyt długo, wszystko w końcu wybuchło, więzienie zatrzęsło się. Pochylił głowę i na chwilę zamknął oczy, przystawiając ugięte ramię do twarzy. Czuł, że wokół zachwiała się magiczna równowaga. Magia była jeszcze bardziej niestabilna niż wcześniej — nie mieli czasu, ani chwili do stracenia. Mogło się wydarzyć wszystko.
Podszedł do Cadana, który leżał przed nim. Wyglądał źle, bardzo źle, ale Ramsey nie znał się na uzdrawianiu, a nawet gdyby tak było może i tak nie marnowałby na to czasu. Magia wokół była kapryśna i wyjątkowo niebezpieczna, musieli zdążyć wykonać swoje zadanie — a jeszcze pozostawało im znalezienie Bagmana. Czuł jakby byli na początku swojej drogi tutaj.
— Zajmiemy się tobą później — powiedział do Cadana, przykładając mu palce do tętnicy. Bycie częstym gościem lecznicy na Nokturnie nauczyło go rozpoznawać żywych od martwych, choć wyjątkowo rzadko sprawdzał. Nie pozostawiał za sobą konających. Do jego uszu dobiegł głos Tristana — był wciąż żywy, to dobrze — wzniósł głowę w tamtą stronę. Uważnie słuchając tego, co wykrzykiwał. Serce bazyliszka? Bawił się z chłopcem, nie, przebywał z chłopcem, z zagubioną duszą, która mogła, choć nie musiała być niebezpieczna. Kucając przy Cadanie upewnił się, że przy kostce, w wysokim, skórzanym bucie wciąż tkwi sztylet. Był. Wyciągnął go ostrożnie, i pozostawiając Goyle'a za sobą, ruszył w kierunku celi na rogu. Podchodząc do wejścia, obejrzał się jeszcze za siebie, by zobaczyć, czy gdzieś w pobliżu nie czai się płaskorzeźba, która mogła chłopca ostrzec przed niebezpieczeństwem, przed nimi. Wszedł do środka powoli. Na smród panujący w pomieszczeniu zmarszczył brwi, wstrzymał na chwilę oddech, powoli go wypuścił i nie zaciągając się zanadto, powrócił do płytkiej wentylacji. Sztylet trzymał za plecami, w lewej dłoni. Blondwłose dziecko, nawet w swej przerażającej formie nie odstraszało, nie obrzydzało go bardziej niż każde inne dziecko. Poza Lysandrą, była normalna. Patrzył na nie w skupieniu, obserwował, co robi. Nie miał podejścia do dzieci, negocjacje pozostawił więc wciąż Tristanowi.
— Niewiarygodne — mruknął ze sztucznym podziwem, czyniąc krok w stronę dziecka i Tristana. — I zrobiłeś to wszystko sam?— To małe, bezbronne dziecko rozczłonkowało zwłoki i zespoliło w jedno, nowe, znakomite ciało.
Podszedł do Cadana, który leżał przed nim. Wyglądał źle, bardzo źle, ale Ramsey nie znał się na uzdrawianiu, a nawet gdyby tak było może i tak nie marnowałby na to czasu. Magia wokół była kapryśna i wyjątkowo niebezpieczna, musieli zdążyć wykonać swoje zadanie — a jeszcze pozostawało im znalezienie Bagmana. Czuł jakby byli na początku swojej drogi tutaj.
— Zajmiemy się tobą później — powiedział do Cadana, przykładając mu palce do tętnicy. Bycie częstym gościem lecznicy na Nokturnie nauczyło go rozpoznawać żywych od martwych, choć wyjątkowo rzadko sprawdzał. Nie pozostawiał za sobą konających. Do jego uszu dobiegł głos Tristana — był wciąż żywy, to dobrze — wzniósł głowę w tamtą stronę. Uważnie słuchając tego, co wykrzykiwał. Serce bazyliszka? Bawił się z chłopcem, nie, przebywał z chłopcem, z zagubioną duszą, która mogła, choć nie musiała być niebezpieczna. Kucając przy Cadanie upewnił się, że przy kostce, w wysokim, skórzanym bucie wciąż tkwi sztylet. Był. Wyciągnął go ostrożnie, i pozostawiając Goyle'a za sobą, ruszył w kierunku celi na rogu. Podchodząc do wejścia, obejrzał się jeszcze za siebie, by zobaczyć, czy gdzieś w pobliżu nie czai się płaskorzeźba, która mogła chłopca ostrzec przed niebezpieczeństwem, przed nimi. Wszedł do środka powoli. Na smród panujący w pomieszczeniu zmarszczył brwi, wstrzymał na chwilę oddech, powoli go wypuścił i nie zaciągając się zanadto, powrócił do płytkiej wentylacji. Sztylet trzymał za plecami, w lewej dłoni. Blondwłose dziecko, nawet w swej przerażającej formie nie odstraszało, nie obrzydzało go bardziej niż każde inne dziecko. Poza Lysandrą, była normalna. Patrzył na nie w skupieniu, obserwował, co robi. Nie miał podejścia do dzieci, negocjacje pozostawił więc wciąż Tristanowi.
— Niewiarygodne — mruknął ze sztucznym podziwem, czyniąc krok w stronę dziecka i Tristana. — I zrobiłeś to wszystko sam?— To małe, bezbronne dziecko rozczłonkowało zwłoki i zespoliło w jedno, nowe, znakomite ciało.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Znów wszystko działo się zbyt szybko. W jednej chwili usiłował odnaleźć runy, później je unicestwić, żeby na końcu ponieść klęskę. Światło z końca różdżki rozbłysło jasnym światłem, lecz anomalia okazała się być potężniejsza niż umiejętności Cadana. Szybko zamieniła właściwości rzucanego uroku w coś, co eksplodowało. Szczęściem w nieszczęściu była to pozytywna energia dająca odrobinę odpoczynku zmęczonemu przygnębieniem umysłowi. Goyle nie wiedział jak inni, lecz on poczuł się naprawdę świetnie, przynajmniej przez krótkie kilka minut.
W mig wszystko zaczęło się pieprzyć i blondyn nawet nie wiedział kiedy stracił Rosiera z oczu, a wraz z nim możliwości przejścia do celi, w której i on się znajdował. Zdążył tylko zamknąć książkę, nim znienacka nadciągnął potężny wir rzucający nim niczym szmacianą lalką. Starał się jedynie utrzymać w dłoni różdżkę i to wszystko, nie zdołał skoncentrować się na tomie od Bagmana. Raczej i tak w głównej mierze zajęty był próbą przeżycia.
Owszem, przeżył, ale naprawdę w marnym stanie. Już jak wylądował na ziemi, dalej kręciło mu się w głowie. Bolało go wszystko i nie potrafił wskazać części ciała cierpiącej najmocniej. Oddychał z trudem, jednakże starał się uspokoić. Spojrzał zagubiony na kucającego przy nim Mulcibera i zastanawiał się czy śmierć przypadkiem nie czaiła się tuż za rogiem. Oddychał ciężko, jednakże dochodzący go głos z oddali, wyraźnie wzywający go do stawienia się, sprawił, że Cadan podjął heroiczną próbę dźwignięcia się na równe nogi. Co wcale nie było ani trochę proste. Ani przyjemne. Ból żeber niemal rozrywał mu wnętrzności, jednakże nie mógł leżeć na korytarzu oraz czekać na cud, bowiem ten nie nadszedłby nigdy. Wola przetrwania nakazywała mu zabranie różdżki, zaś księgę, jeśli gdziekolwiek była blisko niego, prawdopodobnie bardziej kopał niż niósł. Bał się, że nie zdołałby jej udźwignąć, była ciężka oraz wielka. Tak czy inaczej starał się dotrzeć do miejsca, w którym przebywali już Śmierciożercy.
W mig wszystko zaczęło się pieprzyć i blondyn nawet nie wiedział kiedy stracił Rosiera z oczu, a wraz z nim możliwości przejścia do celi, w której i on się znajdował. Zdążył tylko zamknąć książkę, nim znienacka nadciągnął potężny wir rzucający nim niczym szmacianą lalką. Starał się jedynie utrzymać w dłoni różdżkę i to wszystko, nie zdołał skoncentrować się na tomie od Bagmana. Raczej i tak w głównej mierze zajęty był próbą przeżycia.
Owszem, przeżył, ale naprawdę w marnym stanie. Już jak wylądował na ziemi, dalej kręciło mu się w głowie. Bolało go wszystko i nie potrafił wskazać części ciała cierpiącej najmocniej. Oddychał z trudem, jednakże starał się uspokoić. Spojrzał zagubiony na kucającego przy nim Mulcibera i zastanawiał się czy śmierć przypadkiem nie czaiła się tuż za rogiem. Oddychał ciężko, jednakże dochodzący go głos z oddali, wyraźnie wzywający go do stawienia się, sprawił, że Cadan podjął heroiczną próbę dźwignięcia się na równe nogi. Co wcale nie było ani trochę proste. Ani przyjemne. Ból żeber niemal rozrywał mu wnętrzności, jednakże nie mógł leżeć na korytarzu oraz czekać na cud, bowiem ten nie nadszedłby nigdy. Wola przetrwania nakazywała mu zabranie różdżki, zaś księgę, jeśli gdziekolwiek była blisko niego, prawdopodobnie bardziej kopał niż niósł. Bał się, że nie zdołałby jej udźwignąć, była ciężka oraz wielka. Tak czy inaczej starał się dotrzeć do miejsca, w którym przebywali już Śmierciożercy.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ruiny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda