Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Polana przy ruinach
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Polana przy ruinach
Z polany przy dawnym zamku rozciąga się widok na całe jezioro, oczywiście pod warunkiem, że wyjątkowo nie zasłania go mgła. Ta jednak zdecydowanie rzadziej (choć to nie oznacza, że w ogóle!) pojawia się przed czarodziejami. Sławny wśród mugoli potwór z Loch Ness, który ją powoduje częściej bowiem ujawnia się przed osobami potrafiącymi czarować. Z polany często można obserwować jak przemierza dumnie jezioro. Oprócz tego miejsce idealnie nadaje się do gry w magiczne polo albo zwykłego pikniku i obserwowania gwiazd albo szkockich wzgórz powleczonych fioletowym wrzosem.
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k15' : 9
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'k15' : 9
Och, doprawdy, jakże była zdegustowana.
Panna Pomfrey nie potrafiła ukryć ani pełnego dezaprobaty spojrzenia, ani ściągniętych w wąską kreskę w grymasie niezadowolenia ust. Jak można było się tak zachowywać podczas przyjęcia weselnego? To niedopuszczalne, nawet, kiedy jest się jedynie zaczarowanym do zabawy pionem. Zaczęła zastanawiać się, czy specjalnie go tak zaczarowano, czy może pion zwyczajnie wymknął się spod kontroli. Oczywiście stawiała na opcję drugą, nie podejrzewała przecież ani pani Bartius, ani jej szanownego małżonka Harewarda Bartiusa o podobne niesmaczne żarty. Anomalii magii wciąż nie ujarzmiono, były obecne nawet tutaj, teraz, podczas tak wspaniałego dnia jeszcze przed tańcami uleczyła krwotok z nosa starszego czarodzieja, który bardzo chciał się popisać czarami przed młodymi dziewczętami. Tak, tak, to z pewnością wina zaburzeń magii. Co absolutnie nie usprawiedliwiało skandalicznego zachowania piona.
Panna Pomfrey była wyjątkowo wyczulone na brak manier, ją samą wszak ciocia Euphemia poddała nader surowemu wychowaniu, pilnowała się więc zawsze i wszędzie, by zachowywać się jak Merlin przekazał.
-Och, jak Ci nie wstyd! - fuknęła na zaczarowaną figurę, wyraźnie podpitą.
Właściwie jak zaczarowany pion mógł się upić - za sprawą czarów miał nawet układ pokarmowy? Nie zastanawiała się nad tym dłużej, to bez sensu.
Próbowała uskoczyć przed butelką, lecz nie zdążyła pociągnąć za sobą gąski, która nagle straciła nieco wcześniejszej energii. Szkło uderzyło ją w skrzydło, a Balbina zagęgała z wyraźną boleścią. Poppy zrobiło się jej ze wszech miar żal, że ucierpiała przez nią samą - zaczęła myśleć o tej zabawie jako nieco barbarzyńskiej. Czy ich gąski miały doznać tu poważnej krzywdy? To nieludzie.
-Proszę natychmiast przestać! - zażądała surowym tonem, takim, którego używała w stosunku do bardzo niesfornych pacjentów, którzy ani myśleli położyć się do łóżka i odpocząć. Wtedy panna Pomfrey potrafiła być naprawdę bardzo stanowcza.
Na nieszczęście pion ani myślał słuchać! Znów rzucił w Poppy i Balbinkę butelką, pielęgniarka próbowała więc uniknąć tego cuchnącego alkoholem pocisku - chciała uskoczyć w bok i pociągnąć za sobą gęś.
Panna Pomfrey nie potrafiła ukryć ani pełnego dezaprobaty spojrzenia, ani ściągniętych w wąską kreskę w grymasie niezadowolenia ust. Jak można było się tak zachowywać podczas przyjęcia weselnego? To niedopuszczalne, nawet, kiedy jest się jedynie zaczarowanym do zabawy pionem. Zaczęła zastanawiać się, czy specjalnie go tak zaczarowano, czy może pion zwyczajnie wymknął się spod kontroli. Oczywiście stawiała na opcję drugą, nie podejrzewała przecież ani pani Bartius, ani jej szanownego małżonka Harewarda Bartiusa o podobne niesmaczne żarty. Anomalii magii wciąż nie ujarzmiono, były obecne nawet tutaj, teraz, podczas tak wspaniałego dnia jeszcze przed tańcami uleczyła krwotok z nosa starszego czarodzieja, który bardzo chciał się popisać czarami przed młodymi dziewczętami. Tak, tak, to z pewnością wina zaburzeń magii. Co absolutnie nie usprawiedliwiało skandalicznego zachowania piona.
Panna Pomfrey była wyjątkowo wyczulone na brak manier, ją samą wszak ciocia Euphemia poddała nader surowemu wychowaniu, pilnowała się więc zawsze i wszędzie, by zachowywać się jak Merlin przekazał.
-Och, jak Ci nie wstyd! - fuknęła na zaczarowaną figurę, wyraźnie podpitą.
Właściwie jak zaczarowany pion mógł się upić - za sprawą czarów miał nawet układ pokarmowy? Nie zastanawiała się nad tym dłużej, to bez sensu.
Próbowała uskoczyć przed butelką, lecz nie zdążyła pociągnąć za sobą gąski, która nagle straciła nieco wcześniejszej energii. Szkło uderzyło ją w skrzydło, a Balbina zagęgała z wyraźną boleścią. Poppy zrobiło się jej ze wszech miar żal, że ucierpiała przez nią samą - zaczęła myśleć o tej zabawie jako nieco barbarzyńskiej. Czy ich gąski miały doznać tu poważnej krzywdy? To nieludzie.
-Proszę natychmiast przestać! - zażądała surowym tonem, takim, którego używała w stosunku do bardzo niesfornych pacjentów, którzy ani myśleli położyć się do łóżka i odpocząć. Wtedy panna Pomfrey potrafiła być naprawdę bardzo stanowcza.
Na nieszczęście pion ani myślał słuchać! Znów rzucił w Poppy i Balbinkę butelką, pielęgniarka próbowała więc uniknąć tego cuchnącego alkoholem pocisku - chciała uskoczyć w bok i pociągnąć za sobą gęś.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Nie można powiedzieć, by Aldrich był niekulturalny. Stronił od potyczek, nawet słowne utarczki wolał jak najszybciej mieć za sobą. Nie słynął z biegłości w pleceniu wiązanek przekleństw, w końcu nawet gdyby kiedyś wszedł mu w krew ten zły nawyk, od niemal trzech lat musiał pilnować się w domu, by, choćby się świat walił, nie skwitować niczego komentarzem bardziej kwiecistym niż „motyla noga!”. Taki smutny ojcowski los, kiedy dziecko dorośnie do wieku bezkrytycznego powtarzania wszystkiego, co tylko usłyszy.
Kiedy jednak z najwyższej komnaty szachowej wieży spojrzała na niego mysz w koronie, było to odrobinę za wiele. Kątem oka zerknął na Charlie, której szybko udało się przejść obok drugiej wieży na szachownicy. Dlaczego jej akurat przypadła standardowa księżniczka…? Niejako skrzywdzony, pożałował, że nigdy nie nauczył się gaelickich dialektów, by teraz zaczerpnąć z wielopokoleniowego skarbca przekleństw, jakie zgromadziły. W końcu to też w pewnym sensie dziedzictwo kulturowe Szkotów. Zostało mu tylko zaśmiać się bezsilnie. Z pozostałością śmiechu na ustach poklepał pocieszająco ścianę wieży.
- Po flankach? Tak być nie może. – nie wiedząc do końca, gdzie spojrzeć w tym niezręcznym momencie płaczliwych zwierzeń, zadarł głowę z powrotem ku górze. – Spróbuję jeszcze raz.
A tak był dumny ze swej przemyślności! No bo jaka księżniczka nie boi się myszy…? Okazało się, że łatwo odpowiedzieć na to pytanie i postawić go raz jeszcze przed próbą przekonania jej „wysokości” argumentem gastronomicznym.
Sporran, skórzana torba będąca tradycyjnym dodatkiem do odświętnego kiltu, okazała się podczas weselnej uczty całkiem przydatna. Aldrich, jak się teraz okazało, na szczęście, wrzucił do niej mały rogalik z marmoladą, którym ktoś go poczęstował, gdy miał już usta pełne innych smakołyków; miał teraz czym skusić myszkę do wyjścia z wieży. Nie widząc innego sposobu, zaczął nieporadnie wspinać się na wieżę, by sięgnąć ręką z pokruszonym ciastem do okna.
- Wasza wysokość…? – mysz myszą, ale jak już słowo się rzekło, nawet księżniczka-gryzoń chyba nadal oczekuje jakiegoś ceremoniału? Aldrich obserwował czujnie jak myszka obwąchuje kawałki rogalika na jego ręce. Musiał przyznać, że nawet gdyby zuchwale zignorowała jego starania, to jej maleńka królewska korona jest szalenie ujmującym drobiazgiem. Fanny, spokojnie obserwująca jego wygłupy, gęgała tylko co jakiś czas, jakby chciała zapewnić go, że nadal czeka i wierzy, że w końcu dotrą na drugi koniec szachownicy.
Kiedy jednak z najwyższej komnaty szachowej wieży spojrzała na niego mysz w koronie, było to odrobinę za wiele. Kątem oka zerknął na Charlie, której szybko udało się przejść obok drugiej wieży na szachownicy. Dlaczego jej akurat przypadła standardowa księżniczka…? Niejako skrzywdzony, pożałował, że nigdy nie nauczył się gaelickich dialektów, by teraz zaczerpnąć z wielopokoleniowego skarbca przekleństw, jakie zgromadziły. W końcu to też w pewnym sensie dziedzictwo kulturowe Szkotów. Zostało mu tylko zaśmiać się bezsilnie. Z pozostałością śmiechu na ustach poklepał pocieszająco ścianę wieży.
- Po flankach? Tak być nie może. – nie wiedząc do końca, gdzie spojrzeć w tym niezręcznym momencie płaczliwych zwierzeń, zadarł głowę z powrotem ku górze. – Spróbuję jeszcze raz.
A tak był dumny ze swej przemyślności! No bo jaka księżniczka nie boi się myszy…? Okazało się, że łatwo odpowiedzieć na to pytanie i postawić go raz jeszcze przed próbą przekonania jej „wysokości” argumentem gastronomicznym.
Sporran, skórzana torba będąca tradycyjnym dodatkiem do odświętnego kiltu, okazała się podczas weselnej uczty całkiem przydatna. Aldrich, jak się teraz okazało, na szczęście, wrzucił do niej mały rogalik z marmoladą, którym ktoś go poczęstował, gdy miał już usta pełne innych smakołyków; miał teraz czym skusić myszkę do wyjścia z wieży. Nie widząc innego sposobu, zaczął nieporadnie wspinać się na wieżę, by sięgnąć ręką z pokruszonym ciastem do okna.
- Wasza wysokość…? – mysz myszą, ale jak już słowo się rzekło, nawet księżniczka-gryzoń chyba nadal oczekuje jakiegoś ceremoniału? Aldrich obserwował czujnie jak myszka obwąchuje kawałki rogalika na jego ręce. Musiał przyznać, że nawet gdyby zuchwale zignorowała jego starania, to jej maleńka królewska korona jest szalenie ujmującym drobiazgiem. Fanny, spokojnie obserwująca jego wygłupy, gęgała tylko co jakiś czas, jakby chciała zapewnić go, że nadal czeka i wierzy, że w końcu dotrą na drugi koniec szachownicy.
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aldrich McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Joseph:
Cios był wyjątkowo celny i mocny – pion zachybotał się na okrągłej podstawie, po czym padł na szachownicę, turlając się po niej i mamrocząc coś pod nosem o zemście.
Przed Josephem pojawiła się ostatnia figura, którą należało przechytrzyć – był nim laufer. Wyglądał jak służbistę w całej swojej okazałości i chyba nie zamierzał dać się położyć siłą!
Florence:
Królowa spojrzała na ciebie z podwyższenia z wysoko uniesionymi brwiami, które sięgnęły prawie samej jej korony. Zamlaskała z dezaprobatą, zaraz znów odwracając się od swojego męża. Zerknęła kontrolnie na Florence, jakby tracąc zły humor. Chyba ze skrywanym zainteresowaniem wyczekiwała kolejnych prób zaimponowania jej.
– Króla zrymowałabym nieco inaczej – podsunęła jej niby to z obojętnością, ale jednak można było usłyszeć w jej głosie ton dobrych intencji.
Charlene:
Zwinny unik, jaki wykonała Charlene, na tyle zmylił piona, że ten zakołysał się niebezpiecznie i upadł na zielona kratę, odpadając z rozgrywki. Gęś dziewczyny zagęgała zadowolona i popędziła za swoją właścicielką. A przed Charlene wyrósł jak spod ziemi koń. Zaparskał prawdziwie wojowniczo i potrząsnął grzywą.
Poppy:
Pion jeszcze raz rzucił butelką, potem drugą, mając sobie za nic jej nakłaniania i ostrzeżenia. Był najwyraźniej tak pijany, że albo niczego nie słyszał, albo słyszeć nie chciał. Na szczęście panna Pomfrey zwinnie mu umknęła, zostawiając go w tyle i już nie musząc się nim przejmować. Gąska lojalnie pomknęła za nią, aż obie stanęły przed szlochającą i marudzącą głośno wieżą. Z jej okna machała chusteczką niewielka łapka. Czyja? A to się miało okazać!
Aldrich:
Sposób na mysią księżniczkę był naprawdę pomysłowo, zwłaszcza, że gryzoń biegał w te i we w te w poszukiwaniu czegoś – wieża nie wiedziała tylko czego. Kiedy Aldrich zaczął wspinać się po jej ścianie, stękała głośno i aukała, gdy tylko nastąpił na kruchy gzyms albo ubytek w strukturze.
Mysia księżniczka z zainteresowaniem wyjrzała ze swojej wieży i natychmiast podskoczyła do dłoni, sunąć po niej cieniutkimi wąsikami. Spojrzała na Szkota, po czym skubnęła fragment i wycofała się, niezbyt zachęcona wyjściem z wieży. A figura załkała głośno i żałośnie. Warto było spróbować jeszcze raz!
| Czas na odpis wynosi 48h.
Od razu spieszę z tłumaczeniem – zmiana figur, które wylosowaliście (u Poppy i Charlene) to nie pomyłka! Zrobiłam to specjalnie, żeby urozmaicić wam rozgrywkę i dać szansę na zdobycie punktów w ilości większej niż 1 na głowę!
To ostatnia kolejka dla Aldricha, w której może spróbować swoich sił w starciu z wieżą.
Cios był wyjątkowo celny i mocny – pion zachybotał się na okrągłej podstawie, po czym padł na szachownicę, turlając się po niej i mamrocząc coś pod nosem o zemście.
Przed Josephem pojawiła się ostatnia figura, którą należało przechytrzyć – był nim laufer. Wyglądał jak służbistę w całej swojej okazałości i chyba nie zamierzał dać się położyć siłą!
Florence:
Królowa spojrzała na ciebie z podwyższenia z wysoko uniesionymi brwiami, które sięgnęły prawie samej jej korony. Zamlaskała z dezaprobatą, zaraz znów odwracając się od swojego męża. Zerknęła kontrolnie na Florence, jakby tracąc zły humor. Chyba ze skrywanym zainteresowaniem wyczekiwała kolejnych prób zaimponowania jej.
– Króla zrymowałabym nieco inaczej – podsunęła jej niby to z obojętnością, ale jednak można było usłyszeć w jej głosie ton dobrych intencji.
Charlene:
Zwinny unik, jaki wykonała Charlene, na tyle zmylił piona, że ten zakołysał się niebezpiecznie i upadł na zielona kratę, odpadając z rozgrywki. Gęś dziewczyny zagęgała zadowolona i popędziła za swoją właścicielką. A przed Charlene wyrósł jak spod ziemi koń. Zaparskał prawdziwie wojowniczo i potrząsnął grzywą.
Poppy:
Pion jeszcze raz rzucił butelką, potem drugą, mając sobie za nic jej nakłaniania i ostrzeżenia. Był najwyraźniej tak pijany, że albo niczego nie słyszał, albo słyszeć nie chciał. Na szczęście panna Pomfrey zwinnie mu umknęła, zostawiając go w tyle i już nie musząc się nim przejmować. Gąska lojalnie pomknęła za nią, aż obie stanęły przed szlochającą i marudzącą głośno wieżą. Z jej okna machała chusteczką niewielka łapka. Czyja? A to się miało okazać!
Aldrich:
Sposób na mysią księżniczkę był naprawdę pomysłowo, zwłaszcza, że gryzoń biegał w te i we w te w poszukiwaniu czegoś – wieża nie wiedziała tylko czego. Kiedy Aldrich zaczął wspinać się po jej ścianie, stękała głośno i aukała, gdy tylko nastąpił na kruchy gzyms albo ubytek w strukturze.
Mysia księżniczka z zainteresowaniem wyjrzała ze swojej wieży i natychmiast podskoczyła do dłoni, sunąć po niej cieniutkimi wąsikami. Spojrzała na Szkota, po czym skubnęła fragment i wycofała się, niezbyt zachęcona wyjściem z wieży. A figura załkała głośno i żałośnie. Warto było spróbować jeszcze raz!
| Czas na odpis wynosi 48h.
Od razu spieszę z tłumaczeniem – zmiana figur, które wylosowaliście (u Poppy i Charlene) to nie pomyłka! Zrobiłam to specjalnie, żeby urozmaicić wam rozgrywkę i dać szansę na zdobycie punktów w ilości większej niż 1 na głowę!
To ostatnia kolejka dla Aldricha, w której może spróbować swoich sił w starciu z wieżą.
- Zdarzenia:
Florence (15)- Spoiler:
- Królowa wydaje się wyraźnie poirytowana, spogląda na ciebie niechętnie i mruczy jedynie "kolejny pijak" biorąc cię najwyraźniej za kompana jej męża, z którym upijałeś się w sztok. Żeby przekonać królową do przepuszczenia swojej gęsi na kolejne pole, musisz zdobyć jej serce wzruszającym dwuwersem zaczynającym się od "Na górze marchewki". Żeby sprawdzić czy trafisz w gusta królowej, rzucasz kością k100, ST wynosi 40, dodaje się do rzutu biegłość tworzenia literatury. Jeśli w fontannie wszystkich smaków wylosowałeś czekoladę z marchewkową nutą, ST spada do 10.
- Spoiler:
- Musiałeś być bardzo pijany skoro stanęła przed tobą wieża głośno marudząca ci, że wszyscy są pijani i obsikują jej fundamenty. W dodatku ktoś na górze zamknął księżniczkę, która nie chce zejść. Musisz ją jakoś namówić do opuszczenia wysokiej komnaty. Przyda ci się retoryka, ST wynosi 40.
- Spoiler:
- Tym razem drogę zagrodził ci koń. Zaparskał coś niewyraźnie i z niechęcią popatrzył na gęś. Jeżeli uda ci się go jakoś dosiąść, przeniesie cię na kolejne pole. Musisz go jednak ujeździć, a nie jest to łatwe, bo koń jako figura szachowa ma samą głowę, tak czy inaczej, musisz jej jakoś dosiąść. Pomoże ci biegłość opieki nad magicznymi stworzeniami, ST wynosi 40.
- Spoiler:
- Musiałeś być bardzo pijany skoro stanęła przed tobą wieża głośno marudząca ci, że wszyscy są pijani i obsikują jej fundamenty. W dodatku ktoś na górze zamknął księżniczkę, która nie chce zejść. Musisz ją jakoś namówić do opuszczenia wysokiej komnaty. Przyda ci się retoryka, ST wynosi 40.
- Spoiler:
- Laufer zagrodził wam drogę i znudzonym głosem oświadczył, że król i królowa tradycyjnie się pokłócili i nie życzą sobie, by ktokolwiek pałętał się im po szachownicy, a już na pewno nie gęsi. Dostrzegasz jednak, że laufer z utęsknieniem spogląda na stół z alkoholem. Jeśli go upijesz, aktywnie mu przy tym towarzysząc, pewnie uda ci się przejść obok niezauważonym. ST wynosi 40, dodaje się biegłość jasny umysł.
Postać | Punktacja |
Poppy | 1 |
Aldrich | 0 |
Florence | 0 |
Joseph | 10 |
Charlene | 6 |
I show not your face but your heart's desire
Na szczęście zauważyła lecącą w jej stronę butelkę wystarczająco szybko, by zareagować. Mogła pochwalić się całkiem dobrym refleksem, więc sprawnie odskoczyła w bok, a butelka potoczyła się po trawie, nie dosięgając ani jej, ani gąski. Pion wydawał się tak tym zaskoczony, że nagle zachwiał się i upadł na szachownicę, niczym przewrócona figurka na szachownicy normalnych rozmiarów. Tyle że tutaj wszystko było odpowiednio większe, tak, że sama mogła się poczuć jak jedna z figur, choć w tradycyjnych szachach rzecz jasna nie było takiej figurki, jak dziewczyna z gęsią na smyczy.
Minęła piona, który odpadł z gry i już nie mógł stanowić dla niej przeszkody, ale ledwie przeszła kilka kroków, tuż przed nią wyrósł jak spod ziemi najdziwniejszy koń, jakiego widziała. Choć miał samą głowę, była ona ożywiona; rżała, parskała i potrząsała gniewnie grzywą. Ten szachowy koń łypał z niechęcią na gęś, która kroczyła u jej boku i zagradzał im drogę, więc musiała szybko wymyślić, jak go przechytrzyć, by móc ruszyć dalej.
Na gorąco podjęła decyzję o tym, by spróbować tego dziwnego rumaka... dosiąść. Choć nie potrafiła jeździć konno, to w dzieciństwie widywała konie i będąc mała parę razy miała okazję przejechać się w towarzystwie z ojcem, otoczona jego silnymi ramionami chroniącymi ją przed upadkiem, a jej wiedza o opiece nad stworzeniami sprawiała, że wiedziała, na jakiej zasadzie działają konie. Przynajmniej te normalne, nie składające się tylko z głowy osadzonej na cokole szachowej figury. Ale chyba miała już pewien pomysł, więc zabrała się do jego realizacji.
Przykucnęła na moment i delikatnie chwyciła gąskę pod pachę jednej ręki, po czym szybko się podniosła i zbliżyła się ostrożnie do figury. Na szczęście ten koń nie miał nóg, którymi mógłby ją kopnąć, kiedy próbowała się na niego wgramolić, trzymając się jedną ręką, bo drugą musiała ściskać Lindę, przepraszając ją za chwilową niedogodność i niemożność samodzielnego kroczenia po ziemi. Teraz musiała utrzymać się na figurze, trzymając się jedną ręką końskiej grzywy, a z drugiej nie wypuszczając swojej gąski, której pomarańczowe nóżki przebierały w powietrzu, a z dzioba wydobywało się zdziwione gęganie. Miała nadzieję, że koń nie zrzuci jej, tylko przewiezie na swoim nieistniejącym „grzbiecie” dalej, by mogła pokonać ten fragment szachownicy.
Minęła piona, który odpadł z gry i już nie mógł stanowić dla niej przeszkody, ale ledwie przeszła kilka kroków, tuż przed nią wyrósł jak spod ziemi najdziwniejszy koń, jakiego widziała. Choć miał samą głowę, była ona ożywiona; rżała, parskała i potrząsała gniewnie grzywą. Ten szachowy koń łypał z niechęcią na gęś, która kroczyła u jej boku i zagradzał im drogę, więc musiała szybko wymyślić, jak go przechytrzyć, by móc ruszyć dalej.
Na gorąco podjęła decyzję o tym, by spróbować tego dziwnego rumaka... dosiąść. Choć nie potrafiła jeździć konno, to w dzieciństwie widywała konie i będąc mała parę razy miała okazję przejechać się w towarzystwie z ojcem, otoczona jego silnymi ramionami chroniącymi ją przed upadkiem, a jej wiedza o opiece nad stworzeniami sprawiała, że wiedziała, na jakiej zasadzie działają konie. Przynajmniej te normalne, nie składające się tylko z głowy osadzonej na cokole szachowej figury. Ale chyba miała już pewien pomysł, więc zabrała się do jego realizacji.
Przykucnęła na moment i delikatnie chwyciła gąskę pod pachę jednej ręki, po czym szybko się podniosła i zbliżyła się ostrożnie do figury. Na szczęście ten koń nie miał nóg, którymi mógłby ją kopnąć, kiedy próbowała się na niego wgramolić, trzymając się jedną ręką, bo drugą musiała ściskać Lindę, przepraszając ją za chwilową niedogodność i niemożność samodzielnego kroczenia po ziemi. Teraz musiała utrzymać się na figurze, trzymając się jedną ręką końskiej grzywy, a z drugiej nie wypuszczając swojej gąski, której pomarańczowe nóżki przebierały w powietrzu, a z dzioba wydobywało się zdziwione gęganie. Miała nadzieję, że koń nie zrzuci jej, tylko przewiezie na swoim nieistniejącym „grzbiecie” dalej, by mogła pokonać ten fragment szachownicy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k15' : 6
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k15' : 6
Pion najwyraźniej miał za nic jej słowa, nie pomogły ani prośby, ani pełne dezaprobaty spojrzenia. Oburzenie panny Pomfrey było tak wielkie, że w końcu zabrakło jej słów, zdecydowanie większe od tego, kiedy to Sally wyjawiła przyjaciółce, iż jej brat posiada nieślubne dziecko. To właściwie było nic przy tak skandalicznym zachowaniu podczas wesela. Na całe szczęście Poppy zwinnie uniknęła pocisku z pustych butelek, a Balbinka, gęgając radoście, podążyła za nią, odnajdując w sobie znów chęć do zabawy zaczęła energicznie machać skrzydłami, jakby chciała wzbić się do lotu. Nigdzie nie mogła się jednak jeszcze wybrać, bo to przecież nie był koniec zabawy. Panna Pomfrey miała nadzieję, że teraz pójdzie im już nieco lepiej, lecz najwyraźniej po raz kolejny alkohol miał stanąć jej i Balbince na przeszkodzie... Doprawdy, oburzające.
Stanęła przed nią wieża, a uzdrowicielka przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Nie musiała jednak się tym dłużej zamartwiać, bo figura zaczęła mówić tyle, że wystarczyło za nie obie. Płaczliwe narzekanie jęło męczyć uszy panny Pomfrey, a Balbinka znużona przechyliła łeb na długiej szyi. Mówienie o obsikiwaniu także wydało się Poppy jakieś... niewłaściwie, a jeśli ktoś naprawdę się do tego posunął... Och, na Merlina, co tu się działo? Ściągnęła usta w wąską kreskę i zmarszczyła brwi, bo aż nie wiedziała co powiedzieć.
A powiedzieć coś musiała, bo na szczycie owej wieży zamknięto księżniczkę, która ani myślała zejść, bądź choćby pokazać się przez wąskie okienko.
- Moja droga, wyjdź do nas - zaczęła mówić Poppy, tonem łagodnym i ciepłym, choć nadal czuła się zniesmaczona zachowaniem figur szachowych - Wszystko będzie w porządku, jestem pewna, że zabawa przypadnie Ci do gustu. Nie masz może ochoty na tańce? Nie daj się prosić, księżniczko - mówiła dalej, mając nadzieję, że łagodny ton przekona królewnę. Postanowiła też użyć przynęty - Jeśli wyjdziesz, może pogłaskasz Balbinkę, co? Ma bardzo miękkie i przyjemne pióra, prawda, Balbinko?
Gęś zagęgała radośnie w odpowiedzi, jakby Poppy przytakiwała - a pielęgniarka uniosła zdziwiona brwi, zastanawiając się co to za gęś, że zdaje się rozumieć co mówi.
Stanęła przed nią wieża, a uzdrowicielka przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Nie musiała jednak się tym dłużej zamartwiać, bo figura zaczęła mówić tyle, że wystarczyło za nie obie. Płaczliwe narzekanie jęło męczyć uszy panny Pomfrey, a Balbinka znużona przechyliła łeb na długiej szyi. Mówienie o obsikiwaniu także wydało się Poppy jakieś... niewłaściwie, a jeśli ktoś naprawdę się do tego posunął... Och, na Merlina, co tu się działo? Ściągnęła usta w wąską kreskę i zmarszczyła brwi, bo aż nie wiedziała co powiedzieć.
A powiedzieć coś musiała, bo na szczycie owej wieży zamknięto księżniczkę, która ani myślała zejść, bądź choćby pokazać się przez wąskie okienko.
- Moja droga, wyjdź do nas - zaczęła mówić Poppy, tonem łagodnym i ciepłym, choć nadal czuła się zniesmaczona zachowaniem figur szachowych - Wszystko będzie w porządku, jestem pewna, że zabawa przypadnie Ci do gustu. Nie masz może ochoty na tańce? Nie daj się prosić, księżniczko - mówiła dalej, mając nadzieję, że łagodny ton przekona królewnę. Postanowiła też użyć przynęty - Jeśli wyjdziesz, może pogłaskasz Balbinkę, co? Ma bardzo miękkie i przyjemne pióra, prawda, Balbinko?
Gęś zagęgała radośnie w odpowiedzi, jakby Poppy przytakiwała - a pielęgniarka uniosła zdziwiona brwi, zastanawiając się co to za gęś, że zdaje się rozumieć co mówi.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k15' : 1
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'k15' : 1
- No i co? Było sobie zaczynać, panie Pionie? - Joe uśmiechnął się tryumfalnie, kiedy przewrócona ciosem figura szachowa potoczyła się gdzieś daleko. Szczęśliwie dla niej nie wyglądało na to, żeby mężczyzna musiał cios poprawiać - tyle chyba wystarczyło, żeby doprowadzić piona do pionu. Może dzięki temu się nauczy, że nie należy atakować mieczem nieuzbrojonego, bo to przynosi więcej wstydu i hańby niż czegokolwiek innego. Kto jak kto, ale młody Wright zawsze stał na straży rycerskiej postawy (no, może z wyjątkiem tych chwil, kiedy płatał dziewczętom głupie figle w szkole).
Kometa 210 jeszcze przez chwilę obserwowała mamroczącego złowróżbnie piona, ale nie wyglądała już na zaniepokojoną. Żeby ją już zupełnie udobruchać i uspokoić, Joe pogładził delikatnie jej głowę i szyję.
- Już po wszystkim - zapewnił jak na rycerza (niekoniecznie w złotej zbroi) przystało na co gąska spróbowała go przekornie dziabnąć w dłoń. Bestyjka.
Ruszyli ponownie przed siebie, ale szybko drogę zagrodziła im kolejna figura szachowa.
- Proszę natychmiast opuścić szachownicę - oświadczył laufer jednocześnie stanowczym i znudzonym głosem. - Para królewska się posprzeczała i nie życzy sobie, by ktokolwiek się tutaj pałętał, a już na pewno nie gęsi - to powiedziawszy wskazał najbliższe zejście z szachownicy.
- Spokojnie, spokojnie, ja tędy tylko przechodzę, nie zamierzam Ich Królewskim Mościom przeszkadzać - zapewnił grzecznie Joe. - Poza tym to wcale nie jest zwykła gęś - dodał wskazując na ptaka, który ewidentnie gęsią był, na domiar złego na smyczce, którą trzymał właśnie Joe. - To Jej Książęca Wysokość Kometa 210 - przedstawiając swą gęś, skłonił się przed nią jak przed prawdziwą księżniczką. - Zły czarnoksiężnik rzucił na nią urok i przybrała taką postać... na szczęście jutro już powinna odzyskać swoje właściwe kształty - dodał, opowiadając bajkę na poczekaniu. Laufer nie odezwał się słowem, ale nie wyglądał na przekonanego. Dziwne, przecież to taka piękna historia... No nic, Joe już miał zejść grzecznie z szachownicy, kiedy dostrzegł tęskne spojrzenie, jakie figura szachowa posłała w stronę stołu z alkoholem.
Ha, może jeszcze nie wszystko stracone?
- Jej Książęca Wysokość specjalnie przybyła na dzisiejszą uroczystość. Jej włości, nad którymi sprawuje pieczę, słyną z wyśmienitych trunków. Przywieźliśmy je ze sobą w darze dla Króla i Królowej, ale... może lepiej, żeby ktoś ich skosztował przed Królewskimi Mościami na wypadek, gdyby coś było z nimi nie tak? Tylko kto by się podjął takiego zadania...? - westchnął ciężko przetaczając smutnym spojrzeniem wokół jakby szukając w kimś ratunku.
Znudzona Kometa 210 zagęgała, po czym zaczęła skubać źdźbła z najbliższej kępki trawy.
- Na rozkaz, Wasza Książęca Wysokość! - Joe spojrzał na gąskę w pierwszej chwili zaskoczony, jakby właśnie do niego przemówiła, a zaraz potem ukłonił się przed nią głęboko. Chwilę później porzucił wstążkę i ptaka na szachownicy i pognał po dwie butelczyny, by zaraz pojawić się z nimi przy Komecie i Laufrze.
- Jej Książęca Wysokość zażyczyła sobie, żeby został pan dziś Królewskim testerem przywiezionego przez nas trunku... mam nadzieję, że nie da się pan prosić, to ku chwale Ich Królewskich Mości... - przekonywał Joe już podając Laufrowi alkohol. - Jestem przekonany, że jest pan najwyśmienitszym koneserem... to widać na pierwszy rzut oka! Tylko proszę spróbować - słodził dalej, podpuszczając figurę szachową jak na profesjonalistę w tej dziedzinie przystało. No bo... Z JOEYEM SIĘ NIE NAPIJE? I to na wyraźne życzenie KSIĘŻNICZKI? I specjalnie ku czci KRÓLEWSKIEJ PARY? No nie może być!
Joe w każdym razie stać ze swoją butelczyną o suchym pysku nie zamierzał, weselne trunki były naprawdę wyśmienite. Miał nadzieję, że Laufer też się o tym przekona, a podchmielony już gładko przepuści ich dalej po szachownicy.
Kometa 210 jeszcze przez chwilę obserwowała mamroczącego złowróżbnie piona, ale nie wyglądała już na zaniepokojoną. Żeby ją już zupełnie udobruchać i uspokoić, Joe pogładził delikatnie jej głowę i szyję.
- Już po wszystkim - zapewnił jak na rycerza (niekoniecznie w złotej zbroi) przystało na co gąska spróbowała go przekornie dziabnąć w dłoń. Bestyjka.
Ruszyli ponownie przed siebie, ale szybko drogę zagrodziła im kolejna figura szachowa.
- Proszę natychmiast opuścić szachownicę - oświadczył laufer jednocześnie stanowczym i znudzonym głosem. - Para królewska się posprzeczała i nie życzy sobie, by ktokolwiek się tutaj pałętał, a już na pewno nie gęsi - to powiedziawszy wskazał najbliższe zejście z szachownicy.
- Spokojnie, spokojnie, ja tędy tylko przechodzę, nie zamierzam Ich Królewskim Mościom przeszkadzać - zapewnił grzecznie Joe. - Poza tym to wcale nie jest zwykła gęś - dodał wskazując na ptaka, który ewidentnie gęsią był, na domiar złego na smyczce, którą trzymał właśnie Joe. - To Jej Książęca Wysokość Kometa 210 - przedstawiając swą gęś, skłonił się przed nią jak przed prawdziwą księżniczką. - Zły czarnoksiężnik rzucił na nią urok i przybrała taką postać... na szczęście jutro już powinna odzyskać swoje właściwe kształty - dodał, opowiadając bajkę na poczekaniu. Laufer nie odezwał się słowem, ale nie wyglądał na przekonanego. Dziwne, przecież to taka piękna historia... No nic, Joe już miał zejść grzecznie z szachownicy, kiedy dostrzegł tęskne spojrzenie, jakie figura szachowa posłała w stronę stołu z alkoholem.
Ha, może jeszcze nie wszystko stracone?
- Jej Książęca Wysokość specjalnie przybyła na dzisiejszą uroczystość. Jej włości, nad którymi sprawuje pieczę, słyną z wyśmienitych trunków. Przywieźliśmy je ze sobą w darze dla Króla i Królowej, ale... może lepiej, żeby ktoś ich skosztował przed Królewskimi Mościami na wypadek, gdyby coś było z nimi nie tak? Tylko kto by się podjął takiego zadania...? - westchnął ciężko przetaczając smutnym spojrzeniem wokół jakby szukając w kimś ratunku.
Znudzona Kometa 210 zagęgała, po czym zaczęła skubać źdźbła z najbliższej kępki trawy.
- Na rozkaz, Wasza Książęca Wysokość! - Joe spojrzał na gąskę w pierwszej chwili zaskoczony, jakby właśnie do niego przemówiła, a zaraz potem ukłonił się przed nią głęboko. Chwilę później porzucił wstążkę i ptaka na szachownicy i pognał po dwie butelczyny, by zaraz pojawić się z nimi przy Komecie i Laufrze.
- Jej Książęca Wysokość zażyczyła sobie, żeby został pan dziś Królewskim testerem przywiezionego przez nas trunku... mam nadzieję, że nie da się pan prosić, to ku chwale Ich Królewskich Mości... - przekonywał Joe już podając Laufrowi alkohol. - Jestem przekonany, że jest pan najwyśmienitszym koneserem... to widać na pierwszy rzut oka! Tylko proszę spróbować - słodził dalej, podpuszczając figurę szachową jak na profesjonalistę w tej dziedzinie przystało. No bo... Z JOEYEM SIĘ NIE NAPIJE? I to na wyraźne życzenie KSIĘŻNICZKI? I specjalnie ku czci KRÓLEWSKIEJ PARY? No nie może być!
Joe w każdym razie stać ze swoją butelczyną o suchym pysku nie zamierzał, weselne trunki były naprawdę wyśmienite. Miał nadzieję, że Laufer też się o tym przekona, a podchmielony już gładko przepuści ich dalej po szachownicy.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Mysie wąsiki łaskotały dłoń Aldricha w sposób, który byłby dziwnie przyjemny i zabawny w sposób, w jaki zabawne bywają wizyty w sklepie zoologicznym, którym towarzyszy ekscytacja pytania „a może jednak mojemu domowi potrzebne jest (kolejne) zwierzątko?”. Byłby, gdyby nie fakt, że uzdrowiciel czuł się w oknie wieży bardzo niepewnie – nigdy nie był akrobatą, a narzekania i jęki (wyjątkowo marudnej i najwyraźniej obdarzonej zamiłowaniem do dramatyzmu) wieży przepełniały go na dodatek poczuciem, że do wszystkiego zabiera się jakoś na opak. Rzucał niemal na każdym kroku nieporadne przeprosiny, obiecywał, że już-już, zaraz, męki figury się skończą. W końcu wierzył, że tym razem mu się uda. Kiedy mysz zajęła się skubaniem szczęśliwie zaoszczędzonej przez niego z uczty przekąski, spróbował chwycić ją w zamkniętą dłoń i wraz z nią zejść z powrotem na ziemię, by (w końcu!) ruszyć dalej w grze. Nie pamiętał, by kiedyś przedtem utknął tak żałośnie w jakiejkolwiek partii szachów. Zachwiał się, gdy jej mysia wysokość mu zwiała i mając do wyboru wspinać się do wnętrza przez okno i zejście na ziemię, wybrał to drugie, choćby po to, by chwilę odpocząć. Reszcie szło całkiem nieźle, jak zauważył przysiadając pod wieżą. Fanny krążyła wokół niego, bijąc skrzydłami i gęgając nagląco.
- Wiem, wiem. – mruknął Aldrich, niepocieszony i kompletnie wyprany z pomysłów, jak tym razem podejść mysią księżniczkę. Wyciągnął rękę w kierunku gęsi, która pozwoliła się pogłaskać. – Ale sama widzisz, jak beznadziejnie mi idzie. Nie nadaję się do księżniczek. – było to przypuszczenie wymagające weryfikacji na innych przypadkach, ale ponieważ Aldrich nie obracał się w królewskich towarzystwach, trudno powiedzieć, kiedy mogłoby to nastąpić.
- A może ty byś spróbowała? – w spojrzeniu, jakie skierował do towarzyszącej mu gęsi łasiła się beznadziejna prośba. Z tego, co o gęsiach wiedział, pamiętał, że nie stronią od jedzenia ślimaków i małych gryzoni, jeśli mają do tego okazję. Może więc tak rezolutna przedstawicielka swego gatunku jak Fanny umiałaby złapać myszkę nie czyniąc przy tym krzywdy ani księżniczce, ani histeryzującej wieży?
- Wiem, wiem. – mruknął Aldrich, niepocieszony i kompletnie wyprany z pomysłów, jak tym razem podejść mysią księżniczkę. Wyciągnął rękę w kierunku gęsi, która pozwoliła się pogłaskać. – Ale sama widzisz, jak beznadziejnie mi idzie. Nie nadaję się do księżniczek. – było to przypuszczenie wymagające weryfikacji na innych przypadkach, ale ponieważ Aldrich nie obracał się w królewskich towarzystwach, trudno powiedzieć, kiedy mogłoby to nastąpić.
- A może ty byś spróbowała? – w spojrzeniu, jakie skierował do towarzyszącej mu gęsi łasiła się beznadziejna prośba. Z tego, co o gęsiach wiedział, pamiętał, że nie stronią od jedzenia ślimaków i małych gryzoni, jeśli mają do tego okazję. Może więc tak rezolutna przedstawicielka swego gatunku jak Fanny umiałaby złapać myszkę nie czyniąc przy tym krzywdy ani księżniczce, ani histeryzującej wieży?
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aldrich McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
A tak się cieszyła na tę zabawę! Ba, to ona zaciągnęła tutaj Josepha. Wcześniej Wright nawet nie pomyślał o tym, by wziąć w niej udział. Florence czuła zrezygnowanie. No i trochę też wstyd. Jednak była gryfonką, dla uczniów tego domu zawsze liczyło się jednak dążenie do zwycięstwa... a fakt, że została tak daleko w tyle bynajmniej nie poprawiał jej humoru!
Spojrzała na królową, mając nadzieję, że jej rymowanka jednak coś zdziała. Ledwie jednak skończyła recytować swój wymyślony wierszyk, od razu wiedziała, że to się nie uda. Florence czytywała poezję, zdarzało jej się spędzać leniwe wieczory z książką w ręce, jednak nigdy nawet nie próbowała tworzyć sama! Ani wierszy ani też prozy!
Kontrolnie zerknęła na Josepha, który radził sobie zdecydowanie lepiej. Wyglądał niemal jak w swoim żywiole. Potem przeniosła wzrok na gęś, która najwyraźniej zaczynała się powoli niecierpliwić. Dziewczyna tylko westchnęła, trzeba się było postarać, żeby i ten ptasi przyjaciel jej nie opuścił.
- Pozwól zatem, że spróbuję jeszcze raz, o królowo. - nabrała powietrza, próbując ponownie wymyśleć coś, co jednocześnie kończyłoby się w sposób rymowany i na dodatek miało trochę sensu:
- Na górze marchewki
Zawstydzone rzodkiewki
Pęczki kwiatów róży
Coby jej się królowej czas nie dłużył.
Zakończyła dość koślawo. Zdecydowanie nie czuła się w poezji. Niby znała podstawowe reguły tworzenia rymów, ale ciężko było coś sklecić przy tak krótkich zdaniach. Ech, oby tylko królowej ten wierszyk spodobał się bardziej.
Spojrzała na królową, mając nadzieję, że jej rymowanka jednak coś zdziała. Ledwie jednak skończyła recytować swój wymyślony wierszyk, od razu wiedziała, że to się nie uda. Florence czytywała poezję, zdarzało jej się spędzać leniwe wieczory z książką w ręce, jednak nigdy nawet nie próbowała tworzyć sama! Ani wierszy ani też prozy!
Kontrolnie zerknęła na Josepha, który radził sobie zdecydowanie lepiej. Wyglądał niemal jak w swoim żywiole. Potem przeniosła wzrok na gęś, która najwyraźniej zaczynała się powoli niecierpliwić. Dziewczyna tylko westchnęła, trzeba się było postarać, żeby i ten ptasi przyjaciel jej nie opuścił.
- Pozwól zatem, że spróbuję jeszcze raz, o królowo. - nabrała powietrza, próbując ponownie wymyśleć coś, co jednocześnie kończyłoby się w sposób rymowany i na dodatek miało trochę sensu:
- Na górze marchewki
Zawstydzone rzodkiewki
Pęczki kwiatów róży
Coby jej się królowej czas nie dłużył.
Zakończyła dość koślawo. Zdecydowanie nie czuła się w poezji. Niby znała podstawowe reguły tworzenia rymów, ale ciężko było coś sklecić przy tak krótkich zdaniach. Ech, oby tylko królowej ten wierszyk spodobał się bardziej.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Polana przy ruinach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness