Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Polana przy ruinach
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Polana przy ruinach
Z polany przy dawnym zamku rozciąga się widok na całe jezioro, oczywiście pod warunkiem, że wyjątkowo nie zasłania go mgła. Ta jednak zdecydowanie rzadziej (choć to nie oznacza, że w ogóle!) pojawia się przed czarodziejami. Sławny wśród mugoli potwór z Loch Ness, który ją powoduje częściej bowiem ujawnia się przed osobami potrafiącymi czarować. Z polany często można obserwować jak przemierza dumnie jezioro. Oprócz tego miejsce idealnie nadaje się do gry w magiczne polo albo zwykłego pikniku i obserwowania gwiazd albo szkockich wzgórz powleczonych fioletowym wrzosem.
Unikała pustych przestrzeni. Unikała też ciszy. A tu miała to wszystko. Otaczała ją zieleń przecięta granatem jeziora i błękitem nieba. Było tak jasno, przyjemnie. Wiatr hulał między liśćmi, grając na nich kojące pieśni. I tę jedną melodię przerwało pluśnięcie jakiejś ryby w jeziorze. Zabrzmiało dziwnie znajomo. A gdyby ten sam dźwięk był kamykiem kopniętym przez czubek czyjegoś buta, toczącym się głucho po ciemnej, zimnej, kamiennej posadzce?
Obróciła się i wzięła głęboki wdech, rozglądając się na boki, pelerynę naciągając z powrotem na ramiona, ganiąc się w myślach, że już dawno powinna poprawić sploty nici, stąd materiał zsuwał się z pleców. Odwrót na pięcie wcale nie poprawił sytuacji - w dalekiej odległości od jeziora rozciągał się tylko dywan kolejnych barw mieszających się ze sobą w wiosenno-letnim tańcu. Kolejne puste przestrzenie, w których głowa szalała od nadmiaru metrów kwadratowych niczego. Skrzywiła się. Nie, proszę, nie wchodź tam. Nie wchodź tylko do tej ciemnej studni. Ale ona nie słuchała. I te zielone pola na wzgórzach zaczęły przypominać nierówności Azkabanu. Ten ogromny plac z wyjściami i korytarzami, którymi uciekała w każdym ze swoich snów. Przymrużyła powieki z bólem, mimowolnie szukając ścieżki, którą mogłaby uciec. Biec tak daleko, jak tylko mogłaby biec, aż nie opadłaby z sił.
Świst miotły wytrącił ją z rozmyślań. Całe szczęście. Merlinie, całe szczęście. Myśli nie pofrunęły w stronę przewidywanego niebezpieczeństwa, tu, w Szkocji, było go mniej, nie czaił się wszędzie, a tylko tam, gdzie właściwie każdy mógł przewidzieć - ciemne speluny, zapuszczone porty, najdalsze dzielnice większych miast, opuszczone miasteczka. Tutaj mieszkańcy mieli się dobrze. Loch Ness było miejscem zadbanym i dbanym.
Pomachała Billy’emu z rozkoszą, lekko podskakując z ekscytacji na samą myśl o tym, że znów go zobaczy. Że po takim czasie przypomni sobie wszystkie szczegóły, o jakich mogła zapomnieć. Minęło sporo czasu, ale pragnęła, żeby ją zrozumiał. Śledziła wzrokiem jego lot, dopóki nie opadł bezpiecznie na ziemię - truchtem dotarła do niego i podskoczyła, z piskiem otaczając jego szyję ramionami. Poczuła ulgę. Bo to nie Azkaban tu jest, to tylko Szkocja ze swoimi kaprysami pogodowymi, z legendarnym Loch Ness, z piękną świeżością lasów i łąk. Tutaj było dobrze. I byli razem.
- Ty schudłeś! - rzuciła oskarżycielsko, zaraz jednak śmiejąc się wesoło i tuląc go jeszcze raz, lżej, z większą dozą miłości niż przymusem zrzucenia z siebie zbyt dużego napięcia. - Dobrze, że nie pukałeś, bo ja go tak naprawdę nie znam - przyciszyła głos. - No wiesz, wymieniliśmy się listami tylko... więc właściwie to nie wiem, czy ten pan to jest gościnny czy nie... - wzruszyła ramionami, by zaraz okręcić się dłońmi wokół ramienia brata. - Billy! - na twarzy znów pojawił się uśmiech, szczery, ciągnący wyraźne piegi aż pod same kąciki oczu. - Ale masz świetne gogle! Sam sobie kupiłeś czy dostałeś od kogoś w prezencie? - wyciągnęła ku nim dłoń, chcąc dotknąć, pod światłem sprawdzić, jak wyglądało szkło. Przymrużyła powieki. Odbijały w ciemnym szkiełku płynące po niebie, poszarpane chmury. - Ładne. Naprawdę ładne.
Z bliska jej policzki wyglądały na delikatnie zapadnięte, a w ramionach zdawała się chudsza niż była. I faktycznie schudła, ale nikomu o tym nie mówiła, nie chcąc martwić ani siebie, ani tym bardziej bliskich. Ze zwinnością lisicy omijała szerokim łukiem wszystkie problemy, jakie tylko stawały na jej drodze. Tu nie spojrzę, tam nie zwrócę uwagi, gdzieś indziej udam, że mnie tam nie było. Tak było lżej. Tak można było skupić się na innych sprawach, ważniejszych.
Rżenie konia było długie i zdawało się nerwowe, noszące w sobie jakąś frustrację. Znała ten dźwięk. Kelpie tak pokazywała światu, że jest jej źle - w tych warunkach, bo boks był ciasny; w tym braku siana, bo wtedy było ciężko z galeonami; z ranami, kiedy tych nie dało się już leczyć. Lydia długo patrzyła się w stronę stajni, z której dobiegło do nich rżenie, aż w końcu spojrzała na Billy’ego.
- Ja... wcale nie wiem, czy ten koń jest warty całego wysiłku, jaki najprawdopodobniej przyjdzie mi z siebie wysupłać, ale... ale chcę spróbować - mówiła to z jakimś przekonaniem, z determinacją, jakiej dawno u siebie nie słyszała. Co ciekawe jednak - z podobną butą zgadzała się na Zakon Feniksa, z podobną pewnością w głosie obwieszczała, że ma zamiar uratować Just z Azkabanu i nikt jej nie powstrzyma. - Bo nie chcę, żeby coś przyszło mi łatwo.
To dodała już ciszej. Ze wstydu. Ale Billy to Billy, jej ukochany Billy, któremu czuła, że może zawierzyć wszystko. Zwłaszcza własne życie.
Obróciła się i wzięła głęboki wdech, rozglądając się na boki, pelerynę naciągając z powrotem na ramiona, ganiąc się w myślach, że już dawno powinna poprawić sploty nici, stąd materiał zsuwał się z pleców. Odwrót na pięcie wcale nie poprawił sytuacji - w dalekiej odległości od jeziora rozciągał się tylko dywan kolejnych barw mieszających się ze sobą w wiosenno-letnim tańcu. Kolejne puste przestrzenie, w których głowa szalała od nadmiaru metrów kwadratowych niczego. Skrzywiła się. Nie, proszę, nie wchodź tam. Nie wchodź tylko do tej ciemnej studni. Ale ona nie słuchała. I te zielone pola na wzgórzach zaczęły przypominać nierówności Azkabanu. Ten ogromny plac z wyjściami i korytarzami, którymi uciekała w każdym ze swoich snów. Przymrużyła powieki z bólem, mimowolnie szukając ścieżki, którą mogłaby uciec. Biec tak daleko, jak tylko mogłaby biec, aż nie opadłaby z sił.
Świst miotły wytrącił ją z rozmyślań. Całe szczęście. Merlinie, całe szczęście. Myśli nie pofrunęły w stronę przewidywanego niebezpieczeństwa, tu, w Szkocji, było go mniej, nie czaił się wszędzie, a tylko tam, gdzie właściwie każdy mógł przewidzieć - ciemne speluny, zapuszczone porty, najdalsze dzielnice większych miast, opuszczone miasteczka. Tutaj mieszkańcy mieli się dobrze. Loch Ness było miejscem zadbanym i dbanym.
Pomachała Billy’emu z rozkoszą, lekko podskakując z ekscytacji na samą myśl o tym, że znów go zobaczy. Że po takim czasie przypomni sobie wszystkie szczegóły, o jakich mogła zapomnieć. Minęło sporo czasu, ale pragnęła, żeby ją zrozumiał. Śledziła wzrokiem jego lot, dopóki nie opadł bezpiecznie na ziemię - truchtem dotarła do niego i podskoczyła, z piskiem otaczając jego szyję ramionami. Poczuła ulgę. Bo to nie Azkaban tu jest, to tylko Szkocja ze swoimi kaprysami pogodowymi, z legendarnym Loch Ness, z piękną świeżością lasów i łąk. Tutaj było dobrze. I byli razem.
- Ty schudłeś! - rzuciła oskarżycielsko, zaraz jednak śmiejąc się wesoło i tuląc go jeszcze raz, lżej, z większą dozą miłości niż przymusem zrzucenia z siebie zbyt dużego napięcia. - Dobrze, że nie pukałeś, bo ja go tak naprawdę nie znam - przyciszyła głos. - No wiesz, wymieniliśmy się listami tylko... więc właściwie to nie wiem, czy ten pan to jest gościnny czy nie... - wzruszyła ramionami, by zaraz okręcić się dłońmi wokół ramienia brata. - Billy! - na twarzy znów pojawił się uśmiech, szczery, ciągnący wyraźne piegi aż pod same kąciki oczu. - Ale masz świetne gogle! Sam sobie kupiłeś czy dostałeś od kogoś w prezencie? - wyciągnęła ku nim dłoń, chcąc dotknąć, pod światłem sprawdzić, jak wyglądało szkło. Przymrużyła powieki. Odbijały w ciemnym szkiełku płynące po niebie, poszarpane chmury. - Ładne. Naprawdę ładne.
Z bliska jej policzki wyglądały na delikatnie zapadnięte, a w ramionach zdawała się chudsza niż była. I faktycznie schudła, ale nikomu o tym nie mówiła, nie chcąc martwić ani siebie, ani tym bardziej bliskich. Ze zwinnością lisicy omijała szerokim łukiem wszystkie problemy, jakie tylko stawały na jej drodze. Tu nie spojrzę, tam nie zwrócę uwagi, gdzieś indziej udam, że mnie tam nie było. Tak było lżej. Tak można było skupić się na innych sprawach, ważniejszych.
Rżenie konia było długie i zdawało się nerwowe, noszące w sobie jakąś frustrację. Znała ten dźwięk. Kelpie tak pokazywała światu, że jest jej źle - w tych warunkach, bo boks był ciasny; w tym braku siana, bo wtedy było ciężko z galeonami; z ranami, kiedy tych nie dało się już leczyć. Lydia długo patrzyła się w stronę stajni, z której dobiegło do nich rżenie, aż w końcu spojrzała na Billy’ego.
- Ja... wcale nie wiem, czy ten koń jest warty całego wysiłku, jaki najprawdopodobniej przyjdzie mi z siebie wysupłać, ale... ale chcę spróbować - mówiła to z jakimś przekonaniem, z determinacją, jakiej dawno u siebie nie słyszała. Co ciekawe jednak - z podobną butą zgadzała się na Zakon Feniksa, z podobną pewnością w głosie obwieszczała, że ma zamiar uratować Just z Azkabanu i nikt jej nie powstrzyma. - Bo nie chcę, żeby coś przyszło mi łatwo.
To dodała już ciszej. Ze wstydu. Ale Billy to Billy, jej ukochany Billy, któremu czuła, że może zawierzyć wszystko. Zwłaszcza własne życie.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Polana przy ruinach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness