Główny pokój
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Główny pokój
Pomieszczenie pełniące rolę salonu, jadalni, ale też pracowni. Meble są stare i zużyte, kanapa i jakiś fotel pod oknem. Do tego stolik zawalony rupieciami. Dużo półek z książkami, między nimi ustawione małe statywy na fiolki, w których są trzymane wspomnienia. W najdalszym i najciemniejszym rogu pomieszczenia stoi myślodsiewnia. Są tu drzwi, które prowadzą do sypialni. Z korytarza, do którego się wchodzi od razu po wejściu do domu, można przejść również do malutkiej kuchni i łazienki. W pokoju jest też kominek, który może pełnić rolę środka transportu. Z tego pomieszczenia można wyjść również na balkon.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Buty szurały po nierównych, drewnianych schodach prowadzących na samo poddasze. W górę i w górę pnąc się jeszcze przez kolejne magicznie dodane poziomy, nie dodając mieszkańcom kamienicy przywileju skrócenia sobie tej drogi. Lecz nie zniechęciło to jak zawsze nieco zgarbionego, wysokiego kapitana, który nie zatrzymywał się przez całą drogę z jednego końca dzielnicy portowej, by przyjść właśnie tutaj. Nie był tu już długie miesiące, a mimo to znalazł drogę nawet z opuszczoną głową. Dym papierosa towarzyszył mu w milczeniu, a ci, którzy widzieli go przed sobą, schodzili z drogi wielkoludowi, któremu sięgali do łokcia. Anglicy... Zniewieściałe szczury, które nie potrafiły odnaleźć się w trudach nadchodzących nocy. Zupełnie jakby nie podejrzewali, że każdy z nich zajmie jakąś rolę. Chociaż w jednym zgadzał się z Cadmonem - należało zająć strony, a Calhoun postanowił czerpać zyski na każdym froncie. Z jednej strony mógł nienawidzić mugoli, z drugiej z chęcią zapłaciłby każdemu narwańcowi o tej psiej krwi, byle tylko zobaczyć jak się wzajemnie wyżynają ze szlachcicami i ich poplecznikami. Piękno. Czystej, chaotyczne piękno, którego wizja byłaby słodsza od nagiego, rozgrzanego ciała drżącej kobiety. A mimo tego, że katastrofalne myśli błąkały się w umyśle mężczyzny, nie drgnął mu żaden z mięśni mimicznych. Spokojnie szedł przed siebie. Być może jedynie delikatnie uniesiony kącik ust podpowiedziałby komuś, że nie panowała tam pustka. Czy nie po to też tutaj przyszedł? By spełnić kolejną z części planów, które miał na wyciągnięcie dłoni? Nie był w stanie zrobić wszystkiego sam i wcale nie chciał, skoro miał znajomości pozwalające mu na swobodne działania na wielu polach, pozostając anonimowym. Póki co. Póki co. Stopnie skrzypiały pod jego ciężarem, gdy stawiał kolejny krok, by znaleźć drzwi oznaczone krzywym, ledwo widocznym numerem dwunastym. Te same odrapane odrzwia, które widywał wiele razy wcześniej i zapewne nie miały być ostatnim w najbliższym czasie. I dobrze. Nie zamierzał udawać, że wcale mu się nie podobało słuchanie o kolejnych odkrytych sekretach, mających złączyć się w jego umyśle w jedną całość. Nieporządek miał stać się porządkiem, który prowadził jedynie do zguby. Cudowny przepis ku chaosowi.
Nie pukał. Wszedł do środka bez pytania i odszukał spojrzeniem tę samą kanapę co zawsze. Kobieta zamieszkująca to miejsce chyba lubiła zmiany, skoro mebel stał zupełnie w innym miejscu niż zwykle. Nie skierował się jednak wpierw w jej stronę, tylko przeszedł przez główne pomieszczenie dochodząc do zamkniętych drzwi, przeszukując spojrzeniem całe mieszkanie. W końcu gdzie się podziewała właścicielka? Znudziło ją szpiegowanie i zaczęła się sprzedawać? Niemożliwe. Wyglądała jak wysuszona pomarańcza. Dochodził do niego też inny rodzaj zapachu. Nie było czuć żadnej stęchlizny i szarego mydła, które tak pasowało do starej wiedźmy, która zawsze witała go z przekornym uśmieszkiem. Ludzie się jej bali. On nie, dlatego być może wiedziała, że nie może sobie z nim pogrywać, a mimo to wystawiała go na próby i zawodziła. Koniec końców musiała się pogodzić z porażką, dlatego też targowali się jak równy z równym, by działać wspólnie. Za odpowiednią cenę oczywiście. No, to gdzie była ta stara pruchwa? Mało kiedy wychodziła sama, żeby się dowiedzieć - posługiwała się swoimi ptaszkami, które tworzyły wspaniałą, idealną wręcz siatkę szpiegowską. Ile ich miała, nie interesowało go to. Przychodził po końcowy, uformowany już towar. Teraz też chciał tego samego. Zanim wywołał czarownicę, wzywając jej imienia, Calhoun spojrzał jeszcze na podłogę i dostrzegł między ciężkimi butami odbijający się wyraźnie ciemny włos. Długi, czarny, znajomo lśniący. Ukucnął zaraz przed drzwiami, by podnieść go i przyjrzeć się znalezisku. Przypominało mu to tylko jedną osobę, której wspomnienie zawsze wywołało na jego ustach ten rodzaj złowieszczego pół uśmiechu naznaczonego jednak dozą łajdactwa.
Ile to minęło odkąd to ona została właścicielką tego mieszkania? Parę miesięcy? Pół roku? Chyba nie więcej. Odkąd została ponownie została sama i musiała radzić sobie z postawionymi przed nią wyzwaniami? Mogła to wszystko rzucić w cholerę, sprzedać myślodsiewnię, wyrzucać z kwitkiem każdego kto przychodził, ale z czym by wtedy została? Z niczym. Znów wyszłaby na ulicę i kupczyła ciałem. Może teraz nie zawsze było inaczej, czasami sytuacja zmuszała ją do tego by znowu unieść kiecę, ale przynajmniej wynagrodzenie było wyższe. Na tyle wyższe, że nadal mogła tu mieszkać, nie śmierdziało tu już starym, szarym mydłem, a czymś bardziej kuszącym, co ponoć mężczyznom się podobało. Cóż, nie jej oceniać. Rain nigdy się na tym nie znała. Jedyne co wiedziała, to że na jej ciele można zawiesić oko i akurat o tym przekonana już była odkąd tylko zaczęło widać jej piersi. Kto by pomyślał, że ulicznica, Pani Kapitan statku nazywanego dokami zajdzie tak daleko. Przecież nikt nie wpadłyby na to, że będzie ona w stanie robić w swoim życiu coś więcej, niż zarabiać na przyjemności innych mężczyzn, tak jak to robiła jej własna matka. I jeszcze parę lat temu ze wszystkimi by się zgodziła, że nie jest w stanie zajść wyżej. Ale wskazanie drogi, ciężka nauka i okazało się, że w ciele tej kobiety nie znajdują się tylko umiejętności do zaspokajania potrzeb płci przeciwnej, ale również ogromny talent do potężnej magii, która miała sprawić, że w końcu to ona miała tu rozkładać karty. Może nie teraz, do tego potrzeba czasu. Ale w przyszłości na pewno.
Było późno i Rain nie spodziewała się gości. Z balkonu obserwowała ludzi przechadzających się ulicami portu i tylko przypadek sprawił, że dzisiejszego dnia niezapowiedziany gość nie pocałował klamki. Mogło jej tu nie być, mogła właśnie zabawiać kogoś w pobliskiej spelunie zaopatrzona w nielegalne środki, które miały go otumanić i sprawić, aby… mniej przeszkadzał w jej pracy. Jak się okazało, anomalie uniemożliwiły dzisiejsze spotkanie, dlatego też gdy mężczyzna wszedł do pomieszczenia, to w środku paliło się światło. Na balkonie kobieta z początku nie dostrzegła faktu, że ktoś wszedł bez pukania. Gdyby nie kroki i skrzypnięcie podłogi zapewne mogli by ją okraść, a ona pogrążona gdzieś we własnych myślach nawet by tego nie zauważyła. Efekt uboczny zbyt częstego korzystania z myślodsiewni, człowiek po pewnym czasie przy nadmiarze myśli przestaje nad nimi panować. Zatraca się. Gubi kontakt z rzeczywistością. Niebezpieczne zjawisko. Obróciła się i dostrzegła kucającego mężczyznę, którego z początku nie poznała. Wystarczyła jednak chwila, moment w którym się wyprostował, w którym dostrzegła jego skupioną twarz na jej… włosie? Aby zdała sobie sprawę z tego, kto ją odwiedził. I na jej twarzy jeden z kącików ust uniósł się ku górze. Nie widziała go tyle czasu, a potrafiła rozpoznać zawsze i wszędzie. Przynajmniej z tej fizycznej strony. W końcu widziała jak dorastał, jak dojrzewał, jak się zmieniał, była przy tym i czuła to. Znała go.
Pozwoliła mu przypatrzeć się włosowi dokładnie, sama oparła się o framugę drzwi. W ciągu dnia było gorąco, mieszkanie było więc niesamowicie nagrzane, wpuszczała więc świeże powietrze wymieszane z zapachem wody, alkoholu i dymu papierosowego do środka. Zimne wieczorne powietrze miało w teorii obniżyć temperaturę, ale Huxley miała wrażenie, że w pomieszczeniu jest wręcz cieplej niż było jeszcze przed chwilą.
- Ojciec cię nie nauczył, że nie wchodzi się do obcego domu bez zaproszenia? - zapytała cicho, zwracając w końcu na siebie jego uwagę.
Patrzyła na niego odważnie gdy on w końcu zwrócił na nią swoje spojrzenie. Nie spodziewała się zdziwienia, po jego reakcji mogłaby przysiąc, że po tym jednym kosmyku włosów rozpoznał ją od razu. Tak jak kiedyś nie uniżyła się przed nim, wręcz przeciwnie, zwracała się do niego jak równy z równym, pozwalając sobie na stare gierki z przeszłości. Wspomnienia ojca, nawiązania do dawnych rozmów i czynów. Czy on również, tak jak i ona, pamiętał to wszystko dokładnie? Nie tylko wspomnienia obcych ludzi znajdowały się w statywach i ona swoje w nich przechowywała. I wracała do nich, gdy potrzebowała oderwania od rzeczywistości, a Zielona Wróżka jakoś nie specjalnie działała.
Było późno i Rain nie spodziewała się gości. Z balkonu obserwowała ludzi przechadzających się ulicami portu i tylko przypadek sprawił, że dzisiejszego dnia niezapowiedziany gość nie pocałował klamki. Mogło jej tu nie być, mogła właśnie zabawiać kogoś w pobliskiej spelunie zaopatrzona w nielegalne środki, które miały go otumanić i sprawić, aby… mniej przeszkadzał w jej pracy. Jak się okazało, anomalie uniemożliwiły dzisiejsze spotkanie, dlatego też gdy mężczyzna wszedł do pomieszczenia, to w środku paliło się światło. Na balkonie kobieta z początku nie dostrzegła faktu, że ktoś wszedł bez pukania. Gdyby nie kroki i skrzypnięcie podłogi zapewne mogli by ją okraść, a ona pogrążona gdzieś we własnych myślach nawet by tego nie zauważyła. Efekt uboczny zbyt częstego korzystania z myślodsiewni, człowiek po pewnym czasie przy nadmiarze myśli przestaje nad nimi panować. Zatraca się. Gubi kontakt z rzeczywistością. Niebezpieczne zjawisko. Obróciła się i dostrzegła kucającego mężczyznę, którego z początku nie poznała. Wystarczyła jednak chwila, moment w którym się wyprostował, w którym dostrzegła jego skupioną twarz na jej… włosie? Aby zdała sobie sprawę z tego, kto ją odwiedził. I na jej twarzy jeden z kącików ust uniósł się ku górze. Nie widziała go tyle czasu, a potrafiła rozpoznać zawsze i wszędzie. Przynajmniej z tej fizycznej strony. W końcu widziała jak dorastał, jak dojrzewał, jak się zmieniał, była przy tym i czuła to. Znała go.
Pozwoliła mu przypatrzeć się włosowi dokładnie, sama oparła się o framugę drzwi. W ciągu dnia było gorąco, mieszkanie było więc niesamowicie nagrzane, wpuszczała więc świeże powietrze wymieszane z zapachem wody, alkoholu i dymu papierosowego do środka. Zimne wieczorne powietrze miało w teorii obniżyć temperaturę, ale Huxley miała wrażenie, że w pomieszczeniu jest wręcz cieplej niż było jeszcze przed chwilą.
- Ojciec cię nie nauczył, że nie wchodzi się do obcego domu bez zaproszenia? - zapytała cicho, zwracając w końcu na siebie jego uwagę.
Patrzyła na niego odważnie gdy on w końcu zwrócił na nią swoje spojrzenie. Nie spodziewała się zdziwienia, po jego reakcji mogłaby przysiąc, że po tym jednym kosmyku włosów rozpoznał ją od razu. Tak jak kiedyś nie uniżyła się przed nim, wręcz przeciwnie, zwracała się do niego jak równy z równym, pozwalając sobie na stare gierki z przeszłości. Wspomnienia ojca, nawiązania do dawnych rozmów i czynów. Czy on również, tak jak i ona, pamiętał to wszystko dokładnie? Nie tylko wspomnienia obcych ludzi znajdowały się w statywach i ona swoje w nich przechowywała. I wracała do nich, gdy potrzebowała oderwania od rzeczywistości, a Zielona Wróżka jakoś nie specjalnie działała.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Trzeba było zaprzedać duszę swoim celom, by je osiągnąć. Bez tego było się nikim, a bezkształtność, pozbawione czegokolwiek postacie mogły snuć się niczym duchy po świecie, szukając nieznanego. Ciągle im czegoś brakowało, lecz nie mieli pojęcia czego. Ile to już razy spotykał się z duchami, które pozostały na świecie, by coś zmienić, by coś naprawić, by odpokutować. Za co? Dlaczego? Kiedy się uwolnią? Nie znały odpowiedzi na te pytania. I jakże żałośnie wtedy jęczały, sprawiając jedynie, że w duszy Goyle'a tańcowały iskierki ognia zadowolenia z ich głupoty i bólu. Wieczni potępieńcy w niewidzialnych łańcuchach nie wiedzieli po co istnieli ani jak naprawić, by przestali być tym, czym byli. Żałośni głupcy zawieszeni między jawą a rzeczywistością. Sami pozbawili się możliwości przyzwoitej śmierci za życia, dlatego też musieli za to pokutować przez wieczność. Pozbawieni celu i znaczenia. Zapominani i odrzuceni. Calhoun nie bał się sięgać po to, co chciał; po to, co mu się należało. Tylko czując, że żyje pełną piersią, mógł powiedzieć, że żył w ogóle. Dlatego też przekraczanie postawionych przez innych granic tak nakręcało go do dalszego działania. Do tego by pokazać im, że nic nie było mu straszne, a granie w kości z bogami było tak naprawdę dziecięcą igraszką, z którą każdy mógł się zmierzyć, lecz byli zbyt wielkimi tchórzami, by rzucić się w otchłań szaleństwa. Nic go nie ograniczało - zwyczaje, przyjęte konwenanse, nie dbał o nic i o nikogo. Nie można było z nim w żaden sposób dyskutować czy próbować się wyrzucić jego decyzji z głowy. Nie potrzebował żadnej logiki do działań. Po prostu to robił, często nie interesując się tym, co zrobi, gdy już to dostanie. Był jak wściekły pies, który ganiał za latającymi na miotłach czarodziejami i czarownicami - gdyby jednego z nich złapał, nie wiedziałby, co z nim zrobić. Lecz szczekał i szarpał się dalej. Uwielbiał to. Tę niepewność i strzał adrenaliny w żyłach, gdy zaciskał ręce na śliskich wantach podczas sztormu, a jego głos ledwo przedostawał się przez rozbrzmiewające grzmoty. Uczucie chłostającej go wody na twarzy budziła jedynie kolejnego potwora, którego trzymał na uwięzi; który wyłaniał się właśnie wtedy. Gdy Thor i Aegir wspólnie rzucali mu wyzwanie, starając się po raz kolejny zatopić jego, jego statek i załogę. I za każdym razem wielcy bogowie przegrywali z wielką frustracją nie dając sobie rady. Droga ku brzegom angielskim również nie byłą prosta i okupiona zniszczeniami w drewnie i ludziach. Czy jednak było nie warto? Nie. Nigdy by tego nie powiedział, bo nie czuł się winny czy z tego powodu oszukany. Nie ustępował tylko parł do przodu, znając cenę, którą miał zapłacić nim to wszystko się skończy. I czekał na nią z uśmiechem.
Tak jak i teraz gdy usłyszał znajomy kobiecy głos, dochodzący zza pleców. Obrócił się, wciąż nie wstając, by móc przyjrzeć się stojącej w wejściu na balkon postaci, którą lekko oprószało światło znajdujących się na zewnątrz ulicznych latarni. Nie odpowiedział jej od razu, podnosząc się. Nie ukrywał wcale faktu, że badał ją spojrzeniem dość uważnie, a grymas zadowolenia nie opuszczał jego twarzy. Bo kiedy to było, gdy widzieli się ostatnio? I na pewno w innych okolicznościach niż tych, które mieli przed sobą. A może podobnych lub wręcz identycznych, jednak Calhoun zapamiętał to jak chciał? Czy tak nie było ciekawiej - pamiętać jedno zdarzenie na wiele sposobów? Przyjemnie było też mieć do czynienia z Huxley niż ze starą wiedźmą, która gdyby nie prowadziła tego interesu, zapewne założyłaby burdel, który zżynał z klientów za każdy wsadzony palec w tyłek jej podopiecznych. Obrotna była z niej kobieta za młodu - być może jego ojciec coś by o tym wiedział?
- Pamiętam jedynie co robiliśmy pod jego dachem - odparł tylko na wcześniejsze słowa swojej gospodyni, gdy podszedł bliżej i wcale nie przystanął przed nią. Postąpił krok, by znaleźć się tuż za nią i również oprzeć ramieniem o framugę wyjścia na balkon. Przysunął twarz na chwilę do jej włosów, a z gardła wydobył się lekko schrypnięty śmiech zadowolenia. Wiele wspomnień przychodziło mu na myśl w tym momencie i równocześnie dał jej do zrozumienia, że nie zapomniał. Ciężko byłoby to zrobić. Huxley nie była w końcu kolejną portową dziwką, którą wyrzucało się z głowy po jednej nocy. Ich łączyły zarówno szczeniackie zabawy jak i późniejsza... Współpraca. - Podoba mi się, co zrobiłaś z tym miejscem - odparł po chwili, odsuwając się i wchodząc do wnętrza pomieszczenia. Opadł ciężko na sofę i oparł prawą kostkę na lewym kolanie. - Nie śmierdzi tu tym starym babsztylem. A skoro o niej mowa - co z nią zrobiłaś? Leży pod deskami? Poćwiartowałaś i nakarmiłaś koty? - spytał jak gdyby nigdy nic, odpalając w międzyczasie papierosa. Wypuścił dym i z obojętną miną, wziął w dłoń jakąś figurkę ze stolika obok i przyglądał jej się z mieszanymi uczuciami. Co za szkaradztwo. A jednak nie odłożył paskudnej zabawki tylko zaciągnął się ponownie tytoniem, by wypuścić gęste kłęby nosem i spojrzeć na stojącą przed nim kobietę.
Tak jak i teraz gdy usłyszał znajomy kobiecy głos, dochodzący zza pleców. Obrócił się, wciąż nie wstając, by móc przyjrzeć się stojącej w wejściu na balkon postaci, którą lekko oprószało światło znajdujących się na zewnątrz ulicznych latarni. Nie odpowiedział jej od razu, podnosząc się. Nie ukrywał wcale faktu, że badał ją spojrzeniem dość uważnie, a grymas zadowolenia nie opuszczał jego twarzy. Bo kiedy to było, gdy widzieli się ostatnio? I na pewno w innych okolicznościach niż tych, które mieli przed sobą. A może podobnych lub wręcz identycznych, jednak Calhoun zapamiętał to jak chciał? Czy tak nie było ciekawiej - pamiętać jedno zdarzenie na wiele sposobów? Przyjemnie było też mieć do czynienia z Huxley niż ze starą wiedźmą, która gdyby nie prowadziła tego interesu, zapewne założyłaby burdel, który zżynał z klientów za każdy wsadzony palec w tyłek jej podopiecznych. Obrotna była z niej kobieta za młodu - być może jego ojciec coś by o tym wiedział?
- Pamiętam jedynie co robiliśmy pod jego dachem - odparł tylko na wcześniejsze słowa swojej gospodyni, gdy podszedł bliżej i wcale nie przystanął przed nią. Postąpił krok, by znaleźć się tuż za nią i również oprzeć ramieniem o framugę wyjścia na balkon. Przysunął twarz na chwilę do jej włosów, a z gardła wydobył się lekko schrypnięty śmiech zadowolenia. Wiele wspomnień przychodziło mu na myśl w tym momencie i równocześnie dał jej do zrozumienia, że nie zapomniał. Ciężko byłoby to zrobić. Huxley nie była w końcu kolejną portową dziwką, którą wyrzucało się z głowy po jednej nocy. Ich łączyły zarówno szczeniackie zabawy jak i późniejsza... Współpraca. - Podoba mi się, co zrobiłaś z tym miejscem - odparł po chwili, odsuwając się i wchodząc do wnętrza pomieszczenia. Opadł ciężko na sofę i oparł prawą kostkę na lewym kolanie. - Nie śmierdzi tu tym starym babsztylem. A skoro o niej mowa - co z nią zrobiłaś? Leży pod deskami? Poćwiartowałaś i nakarmiłaś koty? - spytał jak gdyby nigdy nic, odpalając w międzyczasie papierosa. Wypuścił dym i z obojętną miną, wziął w dłoń jakąś figurkę ze stolika obok i przyglądał jej się z mieszanymi uczuciami. Co za szkaradztwo. A jednak nie odłożył paskudnej zabawki tylko zaciągnął się ponownie tytoniem, by wypuścić gęste kłęby nosem i spojrzeć na stojącą przed nim kobietę.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały. Z biegiem czasu cechy charakteru nie znikały, nie u takich ludzi jak Goyle. Gdyby ktoś powiedział jej, że Calhoun jest teraz dobrym, ułożonym czarodziejem z żoną i dwójką dzieci - wyśmiałabym go i zapytała, czy na pewno rozmawiają o tym samym Goyle’u. Bo z tego co na go znała, tak była przekonana, że nigdy nie zwiąże się z żadną kobietą, nie nadawał się do wychowywania dzieci, a usiedzieć w miejscu mógł tylko na własnym statku. I na pewno nie był ułożony. Nigdy nie przestrzegał zasad. Nigdy nie baczył na to co mówią o nim inni ani jak go postrzegają. Miał po dziurki w nosie standardy tego świata. Tak jak Rain. Ona również żyła swoim życiem, na pograniczu legalności. Po tylu latach na ulicy była odporna na różnego rodzaju obelgi, które rzucano w jej stronę. W większości były prawdziwe i wyzywanie jej od kurew nie robiło na nią wrażenia. Ani fakt, gdy ktoś próbował na jej życie wpłynąć. Nie bała się zbyt wielu rzeczy, miała gdzieś to, co może się stać, gdy złamie zasady panujące na ulicy. To ona tu uważała się za panią. Właścicielkę tego statku i chociaż wielu pretendowało do tego miana, to nie wielu posiadało taką wiedzę jaką ona miała. Albo, nie potrafili zdobyć jej w taki sposób jak ona. Miała przewagę, którą jednak dopiero uczyła się wykorzystywać. Nie wychylała się zbytnio, pozwoliła się póki co zepchnąć na dalszy plan. Zrobiła to z własnej woli, bo sama się na to zgodziła. Ale moment odbicia się i zajęcia fotela kapitana był bliski. Tak jak ona prowadziła swoje walki o życie na lądzie, tak Calhoun rozgrywał bitwy na morzu. Ponosił straty, dużo zyskiwał. Oboje mieli swoje okręty, każdy z nich sterował nimi jednak zgoła inaczej. I było to widać. Jednak gdy się spotykali nie było wysokiego i wyższego. Znali się na tyle dobrze, że wiedzieli, aby się nawzajem nie nie doceniać. Goyle potrafił urządzić, Huxley również mogła zostawić po sobie niemiły ślad.
Czuła na sobie jego spojrzenie. Wodził wzrokiem po jej ciele, jakby sprawdzał czy od ostatniego razu nic się nie zmieniło. Czy pod czarną kiecką nadal skrywają się te same biodra, uda, piersi. Czy czarne loki opadają na tą samą twarz z pewnym spojrzeniem. A patrzyła na niego twardo, pozwalając mu, aby ją obadał, sprawdził, czy to ta sama kobieta. Schlebiało jej to nawet, ale nie należała do tych, które oblały by się rumieńcem. Co najwyżej mogła parsknąć pod nosem mrucząc coś o typowym, jak dla niego, zachowaniu. Czy raczej jego braku.
Zacisnęła usta, które mimowolnie wykrzywiły się w uśmiech słysząc jego odpowiedź. I ona pamiętała. Gdy buszowali po zasobach piwnicy domostwa, w której znajdowały się rzeczy, za które jego ojciec mógłby z powodzeniem trafić do Tower. Gdy zamykali się w sypialni Cal’a. Gdy pod drzwiami do sypialni jego rodziców robili rzeczy, które nigdy by im się nie przyśniły, a odchodząc wyśmiewali ich niewiedzę i głupotę. To jak stary Goyle nie wiedział nic o tym, co działo się pod jego dachem. Stała prosto gdy się zbliżał, nie odwróciła się gdy przechodził obok niej i niemal nie drgnęła, czy jego twarz znalazła się przy jej włosach. Czyżby sprawdzał czy pachnie tak jak kiedyś? Czy próbuje wyczuć zapach innego mężczyzny? Chyba był zadowolony, bo zaśmiał się zachrypniętym głosem i odsunął się, całkowicie zmieniając temat. Chyba nie było w niej nic, co mogłoby spowodować u niego niezadowolenie.
- Nie śmierdzi, bo jej nie ma - stwierdziła oczywistą oczywistość, weszła do środka i przymknęła drzwi zostawiając jedynie szparę. - Jeśli chcesz, to możesz wyrwać deski i sprawdzić, aczkolwiek obawiam się, że nic tam nie znajdziesz.
Podeszła bliżej i gdy zaciągnął się po raz drugi nachyliła się tak, aby jej twarz znalazła się na wysokości jego. Jak gdyby nigdy nic sięgnęła po jego papierosa, czy też bardziej po jego rękę i odwróciła w swoją stronę, by potem wypuścić dym prosto w jego twarz. Jak zawsze lubiła się z nim droczyć, w ten czy w inny sposób, mniej lub bardziej dotkliwie. Co za różnica. Uciecha z tej niewinnej zabawy zawsze poprawiała jej nastrój.
- Zniknęła jakoś pół roku temu zostawiając wszystko, oprócz pieniędzy oczywiście, i tyle ją widziałam. Czyżbyś jej szukał? - zapytała.
Można się było spodziewać, że nie pojawił się tutaj dla Rain, a przyciągnęło go tu coś, czy raczej ktoś, zgoła inny. Stary babsztyl, jak teraz zwykła na nią mówić Huxley, był najwyraźniej znajomą Calhoun’a. Jaki ten świat jest mały. Uniosła się, bo dość już tego pokazywania piersi, i tak jak on przed chwilą, tak i ona opadła na sofę. Teraz już bez zbędnych sztuczek i dziwnych ruchów wyciągnęła z jego ręki papierosa zaciągając się, by następnie przełożyć go do tej dalszej, od Goyle’a, ręki. Jeśli mu na nim zależy, to niech sobie go weźmie… albo zapali drugiego.
Czuła na sobie jego spojrzenie. Wodził wzrokiem po jej ciele, jakby sprawdzał czy od ostatniego razu nic się nie zmieniło. Czy pod czarną kiecką nadal skrywają się te same biodra, uda, piersi. Czy czarne loki opadają na tą samą twarz z pewnym spojrzeniem. A patrzyła na niego twardo, pozwalając mu, aby ją obadał, sprawdził, czy to ta sama kobieta. Schlebiało jej to nawet, ale nie należała do tych, które oblały by się rumieńcem. Co najwyżej mogła parsknąć pod nosem mrucząc coś o typowym, jak dla niego, zachowaniu. Czy raczej jego braku.
Zacisnęła usta, które mimowolnie wykrzywiły się w uśmiech słysząc jego odpowiedź. I ona pamiętała. Gdy buszowali po zasobach piwnicy domostwa, w której znajdowały się rzeczy, za które jego ojciec mógłby z powodzeniem trafić do Tower. Gdy zamykali się w sypialni Cal’a. Gdy pod drzwiami do sypialni jego rodziców robili rzeczy, które nigdy by im się nie przyśniły, a odchodząc wyśmiewali ich niewiedzę i głupotę. To jak stary Goyle nie wiedział nic o tym, co działo się pod jego dachem. Stała prosto gdy się zbliżał, nie odwróciła się gdy przechodził obok niej i niemal nie drgnęła, czy jego twarz znalazła się przy jej włosach. Czyżby sprawdzał czy pachnie tak jak kiedyś? Czy próbuje wyczuć zapach innego mężczyzny? Chyba był zadowolony, bo zaśmiał się zachrypniętym głosem i odsunął się, całkowicie zmieniając temat. Chyba nie było w niej nic, co mogłoby spowodować u niego niezadowolenie.
- Nie śmierdzi, bo jej nie ma - stwierdziła oczywistą oczywistość, weszła do środka i przymknęła drzwi zostawiając jedynie szparę. - Jeśli chcesz, to możesz wyrwać deski i sprawdzić, aczkolwiek obawiam się, że nic tam nie znajdziesz.
Podeszła bliżej i gdy zaciągnął się po raz drugi nachyliła się tak, aby jej twarz znalazła się na wysokości jego. Jak gdyby nigdy nic sięgnęła po jego papierosa, czy też bardziej po jego rękę i odwróciła w swoją stronę, by potem wypuścić dym prosto w jego twarz. Jak zawsze lubiła się z nim droczyć, w ten czy w inny sposób, mniej lub bardziej dotkliwie. Co za różnica. Uciecha z tej niewinnej zabawy zawsze poprawiała jej nastrój.
- Zniknęła jakoś pół roku temu zostawiając wszystko, oprócz pieniędzy oczywiście, i tyle ją widziałam. Czyżbyś jej szukał? - zapytała.
Można się było spodziewać, że nie pojawił się tutaj dla Rain, a przyciągnęło go tu coś, czy raczej ktoś, zgoła inny. Stary babsztyl, jak teraz zwykła na nią mówić Huxley, był najwyraźniej znajomą Calhoun’a. Jaki ten świat jest mały. Uniosła się, bo dość już tego pokazywania piersi, i tak jak on przed chwilą, tak i ona opadła na sofę. Teraz już bez zbędnych sztuczek i dziwnych ruchów wyciągnęła z jego ręki papierosa zaciągając się, by następnie przełożyć go do tej dalszej, od Goyle’a, ręki. Jeśli mu na nim zależy, to niech sobie go weźmie… albo zapali drugiego.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Tak jak i on nie był zwykłym obywatelem, który koniec końców chciałby spokojnie żyć z daleka od morza, tak i Rain absolutnie nie miała w sobie nic ze spokojnej damulki marzącej o wyrwaniu się z zadupia i poślubieniu księcia z bajki. W samej wyobraźni brzmiało i wyglądało to komicznie. Co dopiero gdyby ktoś powiedział to na głos. Gdyby chciał mieć żonę i stadko dzieci, zaakceptowałby pewnie jakąś wymuskaną panienkę, którą wybrał mu ojciec i widział jedynie krzywy uśmiech na jego starej gębie. Ah, Cadmon. Jak on tęsknił za spojrzeniem tego pyska swojego ojca! Z chęcią uderzałby go raz po raz gołymi pięściami, aż nie zobaczył bieli czaszki i żółci mózgu. I dalej by nie przestawał. Miał swoje powody, żeby nienawidzić najstarszego z Goyle'ów, chociaż wcale nie szukał spokoju, spełnienia po odebraniu mu życia. Nie liczył na to. To nigdy nawet nie było opcją. Po dojściu do tego celu miał znaleźć sobie kolejny i tak krok po kroku. Czy zniknie z Anglii, by nigdy nie wrócić? Kto wie... Może tak mu się tu spodoba, że jeszcze trochę zabawi dla zabicia czasu? Zaśmiałby się, gdyby mógł. Zabicie czasu. To brzmiało zdecydowanie lepiej w jego umyśle, jednak nie odezwał się, wiedząc, że to, co skrywały jego myśli, miało tam pozostać jedynie dla niego. Nie dla żadnej starej kurwy, obszczymura zza rogu czy wielkiego paniątka. Zresztą czy ktokolwiek byłby w stanie zrozumieć chaos, który panował pod tą blond czupryną? Czy ktoś poskładałby to w jedną, surową całość i ocenił spojrzeniem obiektywnym bez uszczerbku na własnym zdrowiu psychicznym? Czy można było zrozumieć szaleńca, nie stając się jedynym z nich? A więc chodź i się przekonaj sam. Rain widziała początek tego, co się z nim działo. Towarzyszyła mu wiernie u boku, nie odstępując na krok i dotrzymując tempa. Ciężko byłoby nawet wprawnemu legilimencie wymazać obrazy wspólnych grzechów, które zdarzały im się w dokach, ale również w rodzinnym domu Goyle'ów. To było tak proste i przyjemne, że nawet po takim czasie wracał do tego z pewnym sentymentem, który posiadał na swój własny sposób. Przecież jedynie nie kradli i nie przeszukiwali cennych zdobyczy Cadmona, które były do niego przywożone z najdalszych zakątków świata. Artefakty były jednym, lecz to spędzanie wspólnych nocy było drugim. Przecież nic nie dawało lepszego dreszczyku emocji nad zakazanymi, splecionymi wspólnie ciałami. Ciekawe co by powiedział ojciec? Czasem Cal aż żałował, że nie mógł zobaczyć wtedy jego miny, a uśmiech sam wstępował na jego twarz. Tak. To były całkiem dobre czasy, dlatego też przyjemnie przebywało się w pomieszczeniu z połową tego sukcesu.
- Cóż za niefortunny wypadek - mruknął w ogóle niezmartwiony zaistniałą sytuacją. Może gdyby zastał kogoś zupełnie obcego, mógłby poczuć się zawiedziony. Lekko dotknięty lecz nie nieswój. Po prostu poszedłby szukać innego informatora. W tym mieście rządził ten kto dawał więcej. A dzięki ostatniemu ładunkowi, który przewiózł, mógł spokojnie być tym na samej górze. - A ty jesteś tutaj przez przypadek? - rzucił zza papierosowej mgły. Jeśli Rain zajmowała się tym przybytkiem oznaczało to ni mniej ni więcej, że była duża szansa na to, że przejęła interes po starej maciorze. Interes i kontakty? Klientów? Bez znaczenia. Potrzebował wiedzieć czy kontynuowała biznes, czy nie był tu potrzebny. W tej sprawie oczywiście. Nie poruszył się, gdy podeszła do niego i odebrała mu papierosa, specjalnie pochylając się i ukazując jak zawsze ściśnięty gorsetem dekolt. Oparł na chwilę czubek języka na górnych zębach i pozwolił, by ramiona drgnęły mu w zduszonym parsknięciu, gdy dmuchnęła mu dymem prosto w twarz. Pozwolił, by opadła obok i trwali tak ramię w ramię przez dobry moment. Calhoun obrócił twarz w stronę Huxley, by przyjrzeć się znajomej jeszcze jakiś czas. Dopiero wtedy wyciągnął rękę, by oprzeć ją na sofie za głową Rain i spokojnie odszukać palcami swojego papierosa. Nie zabierał go jej jednak. Wręcz przeciwnie. Pozwolił utrzymywać w zgrabnych, szczupłych palcach. Zamiast odebrania swojej własności, pochylił się w jej stronę i pokierował jej dłonią w stronę swoich ust, przez co zaciągnął się skręconym wcześniej w lufkę tytoniem, patrząc kobiecie prosto w oczy. Przeciągający się moment sprawiał mu wiele przyjemności, a czucie jej ciała tuż przy swoim było satysfakcjonujące. Gęsty żagielek wolno wydobył się spomiędzy jego warg, a gdy ustał, nie odsunął się. - Olej wszystkich i pracuj dla mnie - powiedział jedynie, by w końcu się wyprostować i poczuć na plecach tył kanapy. Nie puścił jednak dłoni Huxley, w której wciąż znajdował się papieros.
- Cóż za niefortunny wypadek - mruknął w ogóle niezmartwiony zaistniałą sytuacją. Może gdyby zastał kogoś zupełnie obcego, mógłby poczuć się zawiedziony. Lekko dotknięty lecz nie nieswój. Po prostu poszedłby szukać innego informatora. W tym mieście rządził ten kto dawał więcej. A dzięki ostatniemu ładunkowi, który przewiózł, mógł spokojnie być tym na samej górze. - A ty jesteś tutaj przez przypadek? - rzucił zza papierosowej mgły. Jeśli Rain zajmowała się tym przybytkiem oznaczało to ni mniej ni więcej, że była duża szansa na to, że przejęła interes po starej maciorze. Interes i kontakty? Klientów? Bez znaczenia. Potrzebował wiedzieć czy kontynuowała biznes, czy nie był tu potrzebny. W tej sprawie oczywiście. Nie poruszył się, gdy podeszła do niego i odebrała mu papierosa, specjalnie pochylając się i ukazując jak zawsze ściśnięty gorsetem dekolt. Oparł na chwilę czubek języka na górnych zębach i pozwolił, by ramiona drgnęły mu w zduszonym parsknięciu, gdy dmuchnęła mu dymem prosto w twarz. Pozwolił, by opadła obok i trwali tak ramię w ramię przez dobry moment. Calhoun obrócił twarz w stronę Huxley, by przyjrzeć się znajomej jeszcze jakiś czas. Dopiero wtedy wyciągnął rękę, by oprzeć ją na sofie za głową Rain i spokojnie odszukać palcami swojego papierosa. Nie zabierał go jej jednak. Wręcz przeciwnie. Pozwolił utrzymywać w zgrabnych, szczupłych palcach. Zamiast odebrania swojej własności, pochylił się w jej stronę i pokierował jej dłonią w stronę swoich ust, przez co zaciągnął się skręconym wcześniej w lufkę tytoniem, patrząc kobiecie prosto w oczy. Przeciągający się moment sprawiał mu wiele przyjemności, a czucie jej ciała tuż przy swoim było satysfakcjonujące. Gęsty żagielek wolno wydobył się spomiędzy jego warg, a gdy ustał, nie odsunął się. - Olej wszystkich i pracuj dla mnie - powiedział jedynie, by w końcu się wyprostować i poczuć na plecach tył kanapy. Nie puścił jednak dłoni Huxley, w której wciąż znajdował się papieros.
Nie tylko Goyle miał powody, aby nienawidzić swojego ojca. Nie tylko jego rodzina nie była taka jakby tego chciał. Jego ojciec kompletnie zatracił potęgę ich rodziny i Rain absolutnie nie dziwiła się, że ich relacje wyglądały tak a nie inaczej. Huxley miała okazję spotkać Cadmona nie raz i nie dwa i na własnej skórze przekonać się co z niego za człowiek. Pewnie spotkania te byłyby jeszcze mniej przyjemne, gdyby dowiedział się co za młodu ona wraz z jego syneczkiem wyprawiali pod jego własnym dachem. Ile zasad złamali, ile grzechów popełnili. Z ogromną satysfakcją obserwowała by wyraz jego twarzy, ale uważała, że na to jeszcze kiedyś przyjdzie czas, nie odpuści przecież takiego przedstawienia. Tak jak Calhoun miał na pieńku z własnym ojcem, tak Rai nie pamiętała kiedy po raz ostatni widziała swoją matkę. Stara Huxley może nadal gdzieś sprzedawała się za pieniądze, może już gryzła kwiatki od spodu, a może jej szczątki pływały gdzieś w wodach Tamizy. Kto wie? I kto chciałby w ogóle wiedzieć? Rain jednak nigdy nie mogła całkowicie odciąć się od tej kobiety, wspólny zawód, obelgi jakie słyszała gdy klient, który chwilę wcześniej wchodził w jej matkę, teraz zabawiał się z nią. Z biegiem czasu uodporniła się i przestało ją to ruszać. Na tyle, że gdy Goyle marzył tylko o tym, aby pozbyć się swojego ojca, to Rain była całkowicie obojętna na to czy jej matka tu jest, czy jej nie ma, bo jej śmierć i tak nie przyniosłaby żadnego ukojenia. Z takiego wyszła założenia, może błędnego, a może nie. Nigdy nie miała jednak zamiaru się tego dowiedzieć.
Rain nigdy nie chciała pozbywać się wspomnień, które dzieliła z Goyle’m. Były zbyt przyjemne, z perspektywy czasu takie cudownie beztroskie, że aż żal było się ich pozbywać. Wracała do nich często, pielęgnowała, trzymała na specjalną okazję, aby część z nich móc kiedyś wykorzystać. Może przeciwko samemu Calhoun’owi, może miały kiedyś im pomóc, może po prostu by razem z nim wrócić do tamtych lat i zatopić się w wspomnieniach? Chociaż wspólna rzeczywistość mogła być równie ciekawa i ekscytująca, a Rain drżała, jak zwykła nastolatka, na myśl, że mogą znowu wspólnie podbijać ulice. Czy to było jednak możliwe?
Nie odpowiedziała na jego pytanie, może oczekiwał, że da mu wyjaśnienia, ale byłby głupcem gdyby miał nadzieję, że kobieta zrobi to czego żądał. Często robiła, to fakt, ale jakby mocniej wysilił swoją pamięć, to dostrzegłby, że zazwyczaj działo się to w momencie, gdy ona również miała na tym skorzystać. W tym momencie nie wiedziała po co przyszedł. Może stary babsztyl miał długi, które przyszedł teraz wyrównać? Rain nie miała za co ją spłacić i musiałaby się nieźle nagimnastykować, dosłownie i w przenośni, aby się spłacić. Lepiej się nie podkładać, czyż nie?
Tkwiła obok niego jak kiedyś, dawała się kierować, pozwalała mu na wszystko co chciał zrobić. Gdy dotknął jej ręki, gdy się pochylił, aby teraz on mógł zaciągnąć się papierosem. Wspólna zabawa, jak za starych dobrych czasów sprawiła, że Rain czuła się przy mężczyźnie wręcz komfortowo. Jakby okres przez który się nie widzieli wcale nie był tak długi jak im się wydawało, jakby jeszcze wczoraj szlajali się wspólnie po ulicach zaglądając w ciekawsze zakątki doków, tak dobrze im przecież znane. Calhoun mógł się bardzo zmienić, mógł być szaleńcem zdecydowanie gorszym niż był w momencie gdy widzieli się po raz ostatni. Była przy nim gdy się zmieniał, była przy nim i jako jedna z pierwszych dostrzegła ten niebezpieczny błysk w jego oku. A jednak nie bała się i pogrywała z nim w grę, której zasady pisali na bierząco. Raz ona, a raz on. I bardzo im się to podobało, a wspólna wymiana papierosem była jedynie początkiem.
Nie spuściła z niego swojego wzroku, gryzący dym papierosowy już dawno przestał jej przeszkadzać. Chwila ta zdawała się trwać wieczność, niemo opowiadali sobie wszystkie swoje historie, wyczuwali emocje jakie buzowały w ich ciałach, takimi spojrzeniami i ciszą witali się po długim niewidzeniu się. Mruknięciem witała go ponownie w domu.
Próbowała udawać zdziwioną jego propozycją. Jej wzrok jednak od razu padł na myślodsiewnie, na fiolki ze wspomnieniami, które leżały na półkach. Jeśli stary babsztyl pracował dla Goyle’a, to mężczyzna znał te wszystkie rzeczy. Wiedział, że nie są tu dla ozdoby i nie było sensu robić z niego głupca. Uśmiechnęła się lekko cicho prychając.
- Warte rozważenia - odparła jedynie.
Z zaciekawieniem zerknęła na Calhoun’a by w tym samym momencie pochylić się w stronę swojej ręki, którą nadal trzymał i chyba nie miał zamiaru puścić. Dym papierosowy przyjemnie drażnił jej gardło. Pozycja, chociaż mało wygodna, nie sprawiła, że próbowała wyciągnąć rękę z jego uścisku, za to zmusiła ją do tego, aby lekko zwróciła się w jego stronę. Czasami lubiła dać mu trochę więcej władzy.
- Czego potrzebujesz? - spytała, póki co nie wspominając o cenie, którą na pewno będzie musiał zapłacić.
Może dla przyjaciela znajdzie się jakiś rabat, dogadają się.
Rain nigdy nie chciała pozbywać się wspomnień, które dzieliła z Goyle’m. Były zbyt przyjemne, z perspektywy czasu takie cudownie beztroskie, że aż żal było się ich pozbywać. Wracała do nich często, pielęgnowała, trzymała na specjalną okazję, aby część z nich móc kiedyś wykorzystać. Może przeciwko samemu Calhoun’owi, może miały kiedyś im pomóc, może po prostu by razem z nim wrócić do tamtych lat i zatopić się w wspomnieniach? Chociaż wspólna rzeczywistość mogła być równie ciekawa i ekscytująca, a Rain drżała, jak zwykła nastolatka, na myśl, że mogą znowu wspólnie podbijać ulice. Czy to było jednak możliwe?
Nie odpowiedziała na jego pytanie, może oczekiwał, że da mu wyjaśnienia, ale byłby głupcem gdyby miał nadzieję, że kobieta zrobi to czego żądał. Często robiła, to fakt, ale jakby mocniej wysilił swoją pamięć, to dostrzegłby, że zazwyczaj działo się to w momencie, gdy ona również miała na tym skorzystać. W tym momencie nie wiedziała po co przyszedł. Może stary babsztyl miał długi, które przyszedł teraz wyrównać? Rain nie miała za co ją spłacić i musiałaby się nieźle nagimnastykować, dosłownie i w przenośni, aby się spłacić. Lepiej się nie podkładać, czyż nie?
Tkwiła obok niego jak kiedyś, dawała się kierować, pozwalała mu na wszystko co chciał zrobić. Gdy dotknął jej ręki, gdy się pochylił, aby teraz on mógł zaciągnąć się papierosem. Wspólna zabawa, jak za starych dobrych czasów sprawiła, że Rain czuła się przy mężczyźnie wręcz komfortowo. Jakby okres przez który się nie widzieli wcale nie był tak długi jak im się wydawało, jakby jeszcze wczoraj szlajali się wspólnie po ulicach zaglądając w ciekawsze zakątki doków, tak dobrze im przecież znane. Calhoun mógł się bardzo zmienić, mógł być szaleńcem zdecydowanie gorszym niż był w momencie gdy widzieli się po raz ostatni. Była przy nim gdy się zmieniał, była przy nim i jako jedna z pierwszych dostrzegła ten niebezpieczny błysk w jego oku. A jednak nie bała się i pogrywała z nim w grę, której zasady pisali na bierząco. Raz ona, a raz on. I bardzo im się to podobało, a wspólna wymiana papierosem była jedynie początkiem.
Nie spuściła z niego swojego wzroku, gryzący dym papierosowy już dawno przestał jej przeszkadzać. Chwila ta zdawała się trwać wieczność, niemo opowiadali sobie wszystkie swoje historie, wyczuwali emocje jakie buzowały w ich ciałach, takimi spojrzeniami i ciszą witali się po długim niewidzeniu się. Mruknięciem witała go ponownie w domu.
Próbowała udawać zdziwioną jego propozycją. Jej wzrok jednak od razu padł na myślodsiewnie, na fiolki ze wspomnieniami, które leżały na półkach. Jeśli stary babsztyl pracował dla Goyle’a, to mężczyzna znał te wszystkie rzeczy. Wiedział, że nie są tu dla ozdoby i nie było sensu robić z niego głupca. Uśmiechnęła się lekko cicho prychając.
- Warte rozważenia - odparła jedynie.
Z zaciekawieniem zerknęła na Calhoun’a by w tym samym momencie pochylić się w stronę swojej ręki, którą nadal trzymał i chyba nie miał zamiaru puścić. Dym papierosowy przyjemnie drażnił jej gardło. Pozycja, chociaż mało wygodna, nie sprawiła, że próbowała wyciągnąć rękę z jego uścisku, za to zmusiła ją do tego, aby lekko zwróciła się w jego stronę. Czasami lubiła dać mu trochę więcej władzy.
- Czego potrzebujesz? - spytała, póki co nie wspominając o cenie, którą na pewno będzie musiał zapłacić.
Może dla przyjaciela znajdzie się jakiś rabat, dogadają się.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czy mógłby być tym, kim był, gdyby rodzina Goyle była właściwa? Co by było gdyby Cadmon był człowiekiem godnym swojego nazwiska? On? Ten sukinsyn? Calhoun z chęcią zobaczyłby go na statku i kazał pracować wspólnie z innymi marynarzami. Ciekawe ile wtedy by wytrzymał ze swoimi powykrzywianymi od czasu i picia dłońmi. Podkładanie ojcu normalnych zadań, które powinien spełniać każdy pragnący pracy i szacunku żeglarz skończyłoby się jedynie kolejnym upokorzeniem, chociaż nie pozbawiłoby to rozrywki najmłodszego z synów. Im więcej uderzeń rzeczywistości w stronę ojca tym miał się czuć zdecydowanie lepiej. W końcu to przez niego działo się tak wiele w życiu każdego z czwórki rodzeństwa, To przez niego bracia byli niczym służalne psy, które gotowe były na każde zawołanie swojego pana. Zniewoleni przez własną głupotę i naiwność. Wczorajsze krótkie spotkanie z Cadanem pozwoliło Calowi zajrzeć w umysł brata, który nienawidził tej części samego siebie poddanej ojcu. Łatwo było to dostrzec i starczyło parę słów, by wydobyć na powierzchnię prawdziwą twarz średniego z braci. Tego zazdrosnego i zdającego sobie sprawę z własnych błędów, głupoty, wiary w to, że Cadmon chciał dla niego jak najlepiej. Naiwniak. Poszedł w ślady Caelana ślepo w niego zapatrzony, nie polegając na własnym rozumie i instynktom, które krzyczały, by się ratował. A wołanie wolności i wody była jak pozbawione serca dudnienie dzwonu - wygłuszone i zapomniane. Cadmon zrobił z jego braci pizdeczki i samo to zasługiwało na coś znacznie poważniejszego niż bolesną karę. O reszcie wolał na razie nie myśleć - tak samo jak i Rain nie obchodziło to, co działo się z jej matką. Czy Cal kiedykolwiek ją spotkał? Nie przypominał sobie, chociaż stanięcie twarzą w twarz z rodzicem jego partnerki w zbrodniach mogłoby być interesujące. Czy rzucenie paru słów wprowadziłoby ją w stan zaskoczenia, wręcz zniesmaczenia lub poczucia się jak robak? Tak. Czasem żałował, że nie mógł się spotkać z niektórymi obywatelami czarodziejskiej braci.
Gdyby jej nie znał, może i czekałby na odpowiedź na ów pytanie. Robili jednak rzeczy znacznie gorsze od pieprzenia na rodzinnym stole Goyle'ów. Czy samo to nie dawało im poczucia pewnej więzi? Zresztą nigdy nie kazałby jej oddawać pieniędzy, gdyby dług dotyczył starej jędzy. Może i potrafiłby się dowiedzieć, gdzie aktualnie przebywała, ale stracił nią zainteresowanie w tym samym momencie, w którym dało mu przyjść obcować z o wiele przyjemniejszą dla oka i pamięci Huxley. Nigdy nie rzucał jej tanich komplementów, o które zapewne niektórzy faceci by się pokusili, by zdobyć jej względy. Klienci czy nieznający jej podłej natury przechodnie. Ale jemu się to podobało - gierki, które ze sobą okrutnie prowadzili i było im całkiem w smak wracać do zabaw, chociaż dawno już przekroczyli granice przyzwoitości. Cofanie się do tego wcale przecież nie było w żaden sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Jak ona czuła się komfortowo, tak Calhounowi wydawało się jakby widzieli się zaledwie parę dni wcześniej i nic się nie zmieniło w ich relacji. Dalej byli tymi samymi ludźmi, którzy wspólnie plądrowali okoliczne doki z uśmiechami na ustach. Zresztą czy on przypadkiem nie przechodził jakiś czas temu koło miejsca, w którym otumanieni Zieloną Wróżką odcisnęli swoje piętno na tamtejszym murze? A może powinni znów tam pójść dla uczczenia swojej znajomości? Dla innych mogli być tym, kim chcieli, żeby ich widzieli. Przed sobą jednak nie mogli skryć zachcianek i Cal wcale się z nimi nie ukrywał. Ona tak samo. Po jej pytaniu wyswobodził dłoń, by oddać jej całkowicie we władanie papierosa, a sam wstał, wbijając dłonie w kieszenie płaszcza i zaczął kręcić się spokojnie po pokoju. Wyglądał jakby interesowało go wnętrze, jednak znał tu każdy szczegół. Być może dlatego też zatrzymał się przy myślodsiewni, by wziąć w dłoń jakąś podpisaną buteleczkę. Zaraz też odstawił ją na miejsce i kontynuował wycieczkę.
- Pozwól, że opowiem ci historię o pewnym Szkocie imieniem Callaghan - zaczął, zerkając na chwilę przez ramię na wciąż siedzącą Huxley. - Nieuleczalny despota, hazardzista i kurwiarz zaczął pracować dla Ministerstwa Magii jako skuteczny kat. Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń była z niego niebywale zadowolona i przymykała oko na wszelkie występki, tuszując niektóre ze spraw, których był prowodyrem. Po jakimś czasie jednak zaczął handlować ingrediencjami na czarnym rynku i Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami musiał go wyrzucić na zbity pysk. Czy to powstrzymało go przed dalszymi przekrętami? Oczywiście, że nie. Siatka jego znajomości była już tak rozległa, że sięgała najwyższych szczebli. Stał się cennym współpracownikiem nie tylko dla alchemików, lecz również i zaopatrzeniowców, którzy przypływali do portu i chcieli porządnie, legalnie sprzedać swój towar. Chcę wiedzieć wszystko. Co robi, z kim się pieprzy, gdzie chodzi, co jest jego słabym punktem - zakończył, odwracając się już całkowicie i zatrzymując w miejscu. Wiedział, że Callaghan nie był człowiekiem, którego łatwo było podejść i niebezpieczeństwo było realne. Czy Huxley zamierzała się podjąć zadania, zależało już jedynie od niej samej. - Mógłbym to zlecić komuś z moich, ale... Za bardzo się wyróżniają i potrzebuję ich na miejscu. Zresztą kobieta bardziej się spisze - dodał niewzruszony. Jego załoga wszak składała się z samym jasnowłosych mieszkańców Europy Północnej. Nie mieli w sobie ani kropli angielskiej krwi. - Nie pozwolisz mi zostać, co? - rzucił nagle, opierając się o drzwi na przeciwległej ścianie i patrząc wprost na Rain. Na jego ustach zatańczył uśmiech, który doskonale znała. Wciąż ten sam i niezmącony czasem.
Gdyby jej nie znał, może i czekałby na odpowiedź na ów pytanie. Robili jednak rzeczy znacznie gorsze od pieprzenia na rodzinnym stole Goyle'ów. Czy samo to nie dawało im poczucia pewnej więzi? Zresztą nigdy nie kazałby jej oddawać pieniędzy, gdyby dług dotyczył starej jędzy. Może i potrafiłby się dowiedzieć, gdzie aktualnie przebywała, ale stracił nią zainteresowanie w tym samym momencie, w którym dało mu przyjść obcować z o wiele przyjemniejszą dla oka i pamięci Huxley. Nigdy nie rzucał jej tanich komplementów, o które zapewne niektórzy faceci by się pokusili, by zdobyć jej względy. Klienci czy nieznający jej podłej natury przechodnie. Ale jemu się to podobało - gierki, które ze sobą okrutnie prowadzili i było im całkiem w smak wracać do zabaw, chociaż dawno już przekroczyli granice przyzwoitości. Cofanie się do tego wcale przecież nie było w żaden sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Jak ona czuła się komfortowo, tak Calhounowi wydawało się jakby widzieli się zaledwie parę dni wcześniej i nic się nie zmieniło w ich relacji. Dalej byli tymi samymi ludźmi, którzy wspólnie plądrowali okoliczne doki z uśmiechami na ustach. Zresztą czy on przypadkiem nie przechodził jakiś czas temu koło miejsca, w którym otumanieni Zieloną Wróżką odcisnęli swoje piętno na tamtejszym murze? A może powinni znów tam pójść dla uczczenia swojej znajomości? Dla innych mogli być tym, kim chcieli, żeby ich widzieli. Przed sobą jednak nie mogli skryć zachcianek i Cal wcale się z nimi nie ukrywał. Ona tak samo. Po jej pytaniu wyswobodził dłoń, by oddać jej całkowicie we władanie papierosa, a sam wstał, wbijając dłonie w kieszenie płaszcza i zaczął kręcić się spokojnie po pokoju. Wyglądał jakby interesowało go wnętrze, jednak znał tu każdy szczegół. Być może dlatego też zatrzymał się przy myślodsiewni, by wziąć w dłoń jakąś podpisaną buteleczkę. Zaraz też odstawił ją na miejsce i kontynuował wycieczkę.
- Pozwól, że opowiem ci historię o pewnym Szkocie imieniem Callaghan - zaczął, zerkając na chwilę przez ramię na wciąż siedzącą Huxley. - Nieuleczalny despota, hazardzista i kurwiarz zaczął pracować dla Ministerstwa Magii jako skuteczny kat. Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń była z niego niebywale zadowolona i przymykała oko na wszelkie występki, tuszując niektóre ze spraw, których był prowodyrem. Po jakimś czasie jednak zaczął handlować ingrediencjami na czarnym rynku i Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami musiał go wyrzucić na zbity pysk. Czy to powstrzymało go przed dalszymi przekrętami? Oczywiście, że nie. Siatka jego znajomości była już tak rozległa, że sięgała najwyższych szczebli. Stał się cennym współpracownikiem nie tylko dla alchemików, lecz również i zaopatrzeniowców, którzy przypływali do portu i chcieli porządnie, legalnie sprzedać swój towar. Chcę wiedzieć wszystko. Co robi, z kim się pieprzy, gdzie chodzi, co jest jego słabym punktem - zakończył, odwracając się już całkowicie i zatrzymując w miejscu. Wiedział, że Callaghan nie był człowiekiem, którego łatwo było podejść i niebezpieczeństwo było realne. Czy Huxley zamierzała się podjąć zadania, zależało już jedynie od niej samej. - Mógłbym to zlecić komuś z moich, ale... Za bardzo się wyróżniają i potrzebuję ich na miejscu. Zresztą kobieta bardziej się spisze - dodał niewzruszony. Jego załoga wszak składała się z samym jasnowłosych mieszkańców Europy Północnej. Nie mieli w sobie ani kropli angielskiej krwi. - Nie pozwolisz mi zostać, co? - rzucił nagle, opierając się o drzwi na przeciwległej ścianie i patrząc wprost na Rain. Na jego ustach zatańczył uśmiech, który doskonale znała. Wciąż ten sam i niezmącony czasem.
Wiek nie był ważny. Każdy lubił się czasem zabawić i nie ważne czy miał lat siedemnaście, dwadzieścia osiem czy czterdzieści. Więc chyba nie było w tym nic dziwnego, że i ich dawne gierki pochłonęły, jakby sprawdzali, czy nadal umieją spędzać ze sobą czas tak jak kiedyś. Bawić się dobrze bez słów, a za pomocą samych gestów, które wykonywali. Bo inaczej nie można było tego nazwać, to były gesty, pojedyncze ruchy, które jednak miały w sobie tyle ukrytego znaczenia, że można było się zdziwić. A tylko oni zdawali sobie z tego sprawę, tylko oni potrafili odczytać te tajemnicze przekazy i czerpać z tego przyjemność. Nie potrzebowali słów by się porozumieć, aby przekazać sobie to co mieli sobie do przekazania. Łączyła ich specyficzna więź, która połączyła ich wraz z ich dorastaniem, z przygodami jakie wspólnie przechodzili, zdobyczami jakie zdobywali. Było to niezwykle trudne do wyjaśnienia, określenia czym był ten sznurek, który zawiązał się wokół kostki Goyle’a i Huxley i nie chciał puścić mimo czasu i odległości jaka ich dzieliła. Ściągał ich ku sobie gdy tylko realnie byli w swoim zasięgu. Działali na siebie jak magnes, plus i minus, które przyciągają się do siebie. Aczkolwiek w żadnym przypadku nie można było powiedzieć, że są jak yin i yang, jak ogień i woda. Byli podobni, chociaż na pewno różnili się poziomem szaleństwa. Byli podobni, nić porozumienia zawiązała się podczas ich pierwszego spotkania.
Gdyby Calhoun zabrał ją na swój statek, gdy pozwolił popłynąć razem ze sobą gdy ostatnim razem odbijał od brzegów Anglii nie zastanawiałaby się. Zabrałaby ze sobą jedynie starą francuską monetę, myślodsiewnię, różdżkę i była gotowa do drogi. Kobieta jednak na statku przynosiła pecha, w tej kwestii mocno przesądny Goyle nie godził się na ustępstwa. Nie chciał kobiety na statku, nawet jeśli ta miałaby podnosić morale całej jego załogi. Oczywiście, że prosiła, aby zabrał ją ze sobą. Była w stanie oddać mu ster nad własnym statkiem, zrezygnować z kapitańskiego stołka. Gdy odpływał miała tę chwilę załamania, gdy nie chciała zostawać tutaj znowu sama. Wiedział, że sobie poradzi, pozostawił na lądzie i nawet nie odwrócił się gdy odchodził. Ale Rain nie miała żalu, nie mogła od niego oczekiwać czegoś niemożliwego do spełnienia. Zdusiła w sobie to chwilowe pragnienie opuszczenia Londynu, zmienienia środowiska i wróciła na swoją łajbę z wysoko uniesioną głową nie dając po sobie znać, że chyba pierwszy raz przegrała bitwę sama ze sobą. Przecież jeszcze jako szczeniak wmówiła sobie, że pogodzona jest ze swoim losem. Że nigdy nie zostawi swojego statku, ż ona tu rządzi i wszystkim to udowodni. A jednak ten jeden jedyny raz zapragnęła rzucić to wszystko w cholerę i odpłynąć. Przegrała. Jednak co jej nie zabiło, to ją wzmocniło i dzięki temu była teraz tu. Miała mieszkanie, zarabiała i cieszyła się względnym bezpieczeństwem zdala od wariactw reszty świata. Wariactwa doków i dzielnicy portowej zdecydowanie jej wystarczyły.
Z początku nie wzięła opowiedzianej historii na poważnie, aczkolwiek w umyśle zapisała imię mężczyzny, którego miała odnaleźć. Callaghan było dość oryginalne, rzucało się w uszy i nawet jeśli było trudne do powtórzenia, to łatwe przez to do zapamiętania. Co robi, z kim się pieprzy, gdzie bywa. Standard. Rain uniosła lekko brew do góry, ale nie zapytała dlaczego właśnie o tego mężczyznę chodzi. Może jakieś dawne lub niedawne porachunki? Kto wie, nie jej się dopytywać. Wywróciła oczami na jego wyjaśnienia.
- A już zdecydowanie jeśli chodzi o to z kim się pieprzy, co? - zaśmiała się, posiadała bowiem duży dystans do tego czym się trudziła. - Skoro bywa w porcie i dokach, to prędzej czy później na mnie trafi. To kwestia czasu.
Nie musiała go w tym upewniać. To miało być jedno z trudniejszych zadań, zdawała sobie sprawę z tego, że Goyle nie zadawał się z byle kim, a jeśli ktoś miał z nim na pieńku, to był równie niebezpieczny co sam Calhoun. Albo i bardziej. To miało być jedno z jej trudniejszych zadań jak do tej pory i poczuła dziwny ścisk w żołądku spowodowany napięciem.
Wstała. Zgasiła papierosa w popielniczce i nie śpieszyła się z tym. A tym bardziej nie z odpowiedzią na kolejne pytanie. Nie zdziwiło ją ono, wręcz przeciwnie, czekała aż je zada, bo sądząc po jego uśmiechu czuli dokładnie to samo. Teraz to ona zbliżała się do niego, przystanęła przed nim i prawą ręką sięgnęła do jego brody. Chwyciła podbródek mocno, wbijając w jego skórę swoje paznokcie. Nigdy nie należała do zbyt delikatnych kobiet.
- Najpierw interesy, potem przyjemności. Cenę znasz? Nie pracuję za darmo, ale… chętnie się z tobą dogadam w tej kwestii. Nie mam twardych cen - uniosła kącik ust ku górze.
Gdyby Calhoun zabrał ją na swój statek, gdy pozwolił popłynąć razem ze sobą gdy ostatnim razem odbijał od brzegów Anglii nie zastanawiałaby się. Zabrałaby ze sobą jedynie starą francuską monetę, myślodsiewnię, różdżkę i była gotowa do drogi. Kobieta jednak na statku przynosiła pecha, w tej kwestii mocno przesądny Goyle nie godził się na ustępstwa. Nie chciał kobiety na statku, nawet jeśli ta miałaby podnosić morale całej jego załogi. Oczywiście, że prosiła, aby zabrał ją ze sobą. Była w stanie oddać mu ster nad własnym statkiem, zrezygnować z kapitańskiego stołka. Gdy odpływał miała tę chwilę załamania, gdy nie chciała zostawać tutaj znowu sama. Wiedział, że sobie poradzi, pozostawił na lądzie i nawet nie odwrócił się gdy odchodził. Ale Rain nie miała żalu, nie mogła od niego oczekiwać czegoś niemożliwego do spełnienia. Zdusiła w sobie to chwilowe pragnienie opuszczenia Londynu, zmienienia środowiska i wróciła na swoją łajbę z wysoko uniesioną głową nie dając po sobie znać, że chyba pierwszy raz przegrała bitwę sama ze sobą. Przecież jeszcze jako szczeniak wmówiła sobie, że pogodzona jest ze swoim losem. Że nigdy nie zostawi swojego statku, ż ona tu rządzi i wszystkim to udowodni. A jednak ten jeden jedyny raz zapragnęła rzucić to wszystko w cholerę i odpłynąć. Przegrała. Jednak co jej nie zabiło, to ją wzmocniło i dzięki temu była teraz tu. Miała mieszkanie, zarabiała i cieszyła się względnym bezpieczeństwem zdala od wariactw reszty świata. Wariactwa doków i dzielnicy portowej zdecydowanie jej wystarczyły.
Z początku nie wzięła opowiedzianej historii na poważnie, aczkolwiek w umyśle zapisała imię mężczyzny, którego miała odnaleźć. Callaghan było dość oryginalne, rzucało się w uszy i nawet jeśli było trudne do powtórzenia, to łatwe przez to do zapamiętania. Co robi, z kim się pieprzy, gdzie bywa. Standard. Rain uniosła lekko brew do góry, ale nie zapytała dlaczego właśnie o tego mężczyznę chodzi. Może jakieś dawne lub niedawne porachunki? Kto wie, nie jej się dopytywać. Wywróciła oczami na jego wyjaśnienia.
- A już zdecydowanie jeśli chodzi o to z kim się pieprzy, co? - zaśmiała się, posiadała bowiem duży dystans do tego czym się trudziła. - Skoro bywa w porcie i dokach, to prędzej czy później na mnie trafi. To kwestia czasu.
Nie musiała go w tym upewniać. To miało być jedno z trudniejszych zadań, zdawała sobie sprawę z tego, że Goyle nie zadawał się z byle kim, a jeśli ktoś miał z nim na pieńku, to był równie niebezpieczny co sam Calhoun. Albo i bardziej. To miało być jedno z jej trudniejszych zadań jak do tej pory i poczuła dziwny ścisk w żołądku spowodowany napięciem.
Wstała. Zgasiła papierosa w popielniczce i nie śpieszyła się z tym. A tym bardziej nie z odpowiedzią na kolejne pytanie. Nie zdziwiło ją ono, wręcz przeciwnie, czekała aż je zada, bo sądząc po jego uśmiechu czuli dokładnie to samo. Teraz to ona zbliżała się do niego, przystanęła przed nim i prawą ręką sięgnęła do jego brody. Chwyciła podbródek mocno, wbijając w jego skórę swoje paznokcie. Nigdy nie należała do zbyt delikatnych kobiet.
- Najpierw interesy, potem przyjemności. Cenę znasz? Nie pracuję za darmo, ale… chętnie się z tobą dogadam w tej kwestii. Nie mam twardych cen - uniosła kącik ust ku górze.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kobieta na pokładzie... Skąd się to wzięło, nie można było dojść do skutku, chociaż Calhoun spotkał jedną czy dwie kobiety, które działały w tej branży i całkiem nieźle sobie radziły, chociaż zatraciły tę delikatną cząstkę. Okrutne i zatwardziałe wzbudzały znacznie więcej szacunku niż niejeden mężczyzna, co sprawiało, że patrzyło się na nie jak równy z równym. Jednak jeśli ktokolwiek z marynarzy zdradziłby swoich ludzi dla jednej z nich... Ostatnio co pamiętał, gdy wypływali z Göteborga, na ulicach portu był wystawiony na widok publiczny jakiś głupiec bez kuśki, by oznajmić wszystkim jak kończy się zdrada załogi. Calhoun przeszedł wtedy obok, upił łyk wiecznie towarzyszącej mu Zielonej Wróżki i poszedł dalej. Pilnowanie interesów było naprawdę fascynujące w tej części Europy. Aż żałował, że podobne zwyczaje nie przeniosły się do Wielkiej Brytanii, jednak jeszcze był czas. Jego ludzie znali sposoby zadawania odpowiedniego cierpienia, a przy okazji jak najdłuższego życia potencjalnej ofiary. Czy nie było to coś wspaniałego? A co do marynarskich zabobonów... Przesądny... Niekoniecznie. Bardziej wolał słowo przewidujący. Dlaczego nigdy nie zabrał Rain ze sobą, chociaż mógłby? Z łatwością wsadzić na statek i pozwolić sobie towarzyszyć. Jednak to, co czekało na niego za horyzontem należało do niego. Nie chciał się tym z nikim dzielić, zresztą nie zrozumiałaby tego. Wzięcie Huxley oznaczałoby również oddanie jej załodze - na statku wszyscy byli sobie równi; i kapitan i majtek. Nikt nie dostawał więcej ani mniej. Nie poradziłaby sobie. Kto nie pracował, ten nie jadł. Prosta zasada, która obowiązywała dwadzieścia cztery godziny na dobę trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Było się albo częścią załogi, albo towaru. A cóż mogłaby robić pożytecznego Huxley na jego pokładzie? Owszem. Znaczyła coś na lądzie, lecz morze nie było dla wszystkich. Nie znała statków, lecz znała doki i wiedział, że spokojnie miała sobie poradzić bez niego. Z nim na końcu świata, mogła podbić tę dzielnicę portową i zasiadać na niej okrakiem jak pierdolona królowa. Jednak jeszcze po to nie sięgnęła? Dlaczego? Z jej zdolnościami mogłaby rządzić tym miejscem wedle własnej woli. Co ją więc powstrzymywało?
- Nie będę wnikać, co będziesz z nim robić - odparł bezwstydnie, śmiejąc się jakiś czas, chociaż nie miało to w sobie nic złośliwego, a jedynie drażniącego. Nie odmówiła, dlatego nie spodziewał się, że przyszedł tu na darmo. Może przez tę jej słabość do niego mógł oczekiwać od niej podjęcia się zadania. Czy gdyby wparował tu ktoś obcy z podobną propozycją, zgodziłaby się? - Nie wiem czy bywa w tej części portu. Podobno kręci się przy La Fantasmagorie. Może sobie pozwolić. Dlatego musisz się jeszcze bardziej postarać, żeby na ciebie spojrzał. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć - urwał, wyciągając papierośnicę. Bibułka, tytoń. Dość sprawnie skręcił kolejnego papierosa, lecz nie zdążył nawet go odpalić, gdy czarna lwica doków ruszyła w jego stronę oczywiście przyciągając całą uwagę na swoją osobę. Złapała go mocno za podbródek, zmuszając by się nachylił - różnica wzrostu wciąż była taka sama, a może nawet i większa. Delikatnie skrzywił się, czując jej paznokcie wbijające się w jego skórę, ale nie zaprotestował. - Grzeczniej - rzucił spokojnie, by dopiero po chwili odciągnął rękę Huxley od swojej twarzy i sięgnął do wewnętrznej strony płaszcza. Wyczuł palcami schowaną tam wcześniej sakiewkę i przekazał go kobiecie. - To dopiero początek - powiedział, po czym poklepał ją po głowie i przeszedł przez pokój, kierując w stronę jednej z szafek, którą wyglądała na tę szafkę. Czy to w niej miał kryć się alkohol? Chociażby odrobina? Usiadł przed nią na podłodze i mrucząc pod nosem skandynawską kołysankę, otworzył drzwiczki i zaczął szperać w zapasach gospodyni. Przynajmniej tej jednej rzeczy nie zmieniła, odkąd stara baba dała nogę. Cal mógłby przysiąc, że niektóre trunki stały tu, gdy był tu ostatnim razem. Świetnie. Im mocniejsze tym lepsze. - Tego powinnaś zdecydowanie się pozbyć - rzucił, nie odwracając się i unosząc w górę niebieskawą butelkę z napisem jakiegoś paskudnego dziadostwa, którego nie powinno się pić nawet z dobrą datą przydatności.
- Nie będę wnikać, co będziesz z nim robić - odparł bezwstydnie, śmiejąc się jakiś czas, chociaż nie miało to w sobie nic złośliwego, a jedynie drażniącego. Nie odmówiła, dlatego nie spodziewał się, że przyszedł tu na darmo. Może przez tę jej słabość do niego mógł oczekiwać od niej podjęcia się zadania. Czy gdyby wparował tu ktoś obcy z podobną propozycją, zgodziłaby się? - Nie wiem czy bywa w tej części portu. Podobno kręci się przy La Fantasmagorie. Może sobie pozwolić. Dlatego musisz się jeszcze bardziej postarać, żeby na ciebie spojrzał. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć - urwał, wyciągając papierośnicę. Bibułka, tytoń. Dość sprawnie skręcił kolejnego papierosa, lecz nie zdążył nawet go odpalić, gdy czarna lwica doków ruszyła w jego stronę oczywiście przyciągając całą uwagę na swoją osobę. Złapała go mocno za podbródek, zmuszając by się nachylił - różnica wzrostu wciąż była taka sama, a może nawet i większa. Delikatnie skrzywił się, czując jej paznokcie wbijające się w jego skórę, ale nie zaprotestował. - Grzeczniej - rzucił spokojnie, by dopiero po chwili odciągnął rękę Huxley od swojej twarzy i sięgnął do wewnętrznej strony płaszcza. Wyczuł palcami schowaną tam wcześniej sakiewkę i przekazał go kobiecie. - To dopiero początek - powiedział, po czym poklepał ją po głowie i przeszedł przez pokój, kierując w stronę jednej z szafek, którą wyglądała na tę szafkę. Czy to w niej miał kryć się alkohol? Chociażby odrobina? Usiadł przed nią na podłodze i mrucząc pod nosem skandynawską kołysankę, otworzył drzwiczki i zaczął szperać w zapasach gospodyni. Przynajmniej tej jednej rzeczy nie zmieniła, odkąd stara baba dała nogę. Cal mógłby przysiąc, że niektóre trunki stały tu, gdy był tu ostatnim razem. Świetnie. Im mocniejsze tym lepsze. - Tego powinnaś zdecydowanie się pozbyć - rzucił, nie odwracając się i unosząc w górę niebieskawą butelkę z napisem jakiegoś paskudnego dziadostwa, którego nie powinno się pić nawet z dobrą datą przydatności.
Przesądny. Przewidujący. Zwał jak zwał. Faktem było, że nie wziął jej ze sobą i nawet nie pozwolił się wykazać. Gdyby zawiodła mógł zostawić ją w pierwszym lepszym porcie, każdy port niemal taki sam. Co za różnica czy Angielski czy Hiszpański. Była kobietą, ale może dałaby radę pracować tak samo jak pozostali? Szorowała by pokład, siedziała na maszcie wypatrując innych statków, trzymała ster. Skoro potrafiła poradzić sobie na ulicy, dlaczego uważał, że nie poradziłaby sobie na morzu? Argument, że nie chciał się z nią dzielić tym co jego było bardziej przekonujące niż stwierdzenie, że jako kobieta byłaby zbyt słaba. Mogła to zaakceptować i odpuścić, może niekoniecznie zrozumieć, bo sama nigdy nie miała niczego takiego, nic ją nigdy nie wołało więc pewnie byłoby jej ciężko. Wolała jednak prawdę niż mrzonki, w które nie wierzyła. Calhoun mógł się mocno zdziwić, gdy stając na lądzie i pytając kto rządzi tą ulicą nie usłyszał nazwiska Huxley. Nie sięgnęła po władzę, jeszcze nie. Czekała na lepszy moment, na to aż sama poczuje się gotowa. A może była tutaj kimś tylko i wyłącznie w momencie gdy to Goyle był przy niej? Może jej dawna władza przepadła w momencie gdy dorosła, a dziecięce marzenia zderzyły się z dorosłością i faktycznym stanem rzeczy jaki miał miejsce? Gdyby podeszła do pierwszego lepszego prędzej dostałaby w twarz niż ten zrobił coś co ona mu kazała. Miała charyzmę, miała umiejętności, miała wiedzę, ale jakoś tak nie składało się to w całość. Czegoś brakowało. Zaciskała usta szukając, sama nie wiedząc czego.
Czy na pewno można było nazwać słabością to co czuli do siebie nawzajem gdy się spotykali? Słabość zazwyczaj ciągnęła w dół, a oni wzbijali się wtedy ku górze. Fakt faktem, że to między innymi przez znajomość nie pozwoliła sobie na to, aby mu odmówić. Przez fakt, że obdarzył ją zaufaniem zlecając to zadanie. Oraz, że miał pokaźne kieszenie, w których Rain z chęcią zatopiłaby swoje pazurki. Nie miała zamiaru jednak oskubywać go do ostatniego knuta, miała swój honor i swoje zasady. Przyjaciół nie wykorzystywała, nie aż tak. Wolała się dogadać, dobić targu tak aby obie strony były z transakcji zadowolone. Ostatnio brała mniejszą ilość zleceń, musiała bardziej uważać więc i mniej zarabiała. Chociażby dlatego też potrzebowała teraz Goyle’a. Mógł jej zapłacić więcej za jednym razem niż przez trzy miesiące zarobiłaby jako dziwka.
- La Fantasmagorie - powtórzyła za nim zamyślając się na chwilę. - Rozumiem, to tego typu człowiek. Zobaczymy co da się zrobić.
Nie obiecywała wyników. Nie mówiła, że przyjdzie za tydzień czy za dwa, ani że w ogóle uda jej się cokolwiek dowiedzieć. Gra była jednak warta zachodu, poświęcenia, pokombinowania. Była pewna, że uda jej się jakoś dotrzeć do tego mężczyzny, a nóż okaże się, że ma parę słabości, które uda jej się wykorzystać? Spróbujemy, to zobaczymy.
Chciała mu odpyskować, warknąć, że to ona będzie decydować o tym kiedy będzie grzeczniej. Ale wtedy Calhoun sięgnął po sakiewkę, którą wyciągnął. Rain od razu przypomniała się sytuacja sprzed paru dobrych lat i tak jak wtedy ukłoniła mu się nisko. W porównaniu jednak z ostatnim razem, w jej ruchach było więcej gracji, a nie szczeniackiego prostactwa.
- Pan płaci, pan żąda - powtórzyła swoje słowa sprzed lat unosząc jeden kącik ust do góry.
Schylała przed nim głowę, w momencie gdy jej płacił uznawała jego wyższość i robiło jej to cholerną przyjemność. Sama nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. Potulnie przyjęła poklepanie po głowie, a potem odprowadziła go wzrokiem gdy przechodził przez pokój, aż trafił do szafki z alkoholem.
- Skurczybyku - warknęła z rozbawieniem.
W sumie to rozbawiło ją to, że zna jej mieszkanie lepiej niż mogła się tego spodziewać. To też uświadomiło jej jak wiele z życia starej jęczy jest nadal w tym pomieszczeniu, mimo że zniknęła taki kawał czasu temu. Powinna coś z tym zrobić, bo było to co najmniej niebezpieczne. Co jeśli takich jak Goyle jest więcej? Podeszła do niego i wzięła butelkę, której miała się pozbyć. Nie powiedział jak, więc otworzyła ją, wyszła na balkon i jak gdyby nigdy nic wylała na ulicę nie sprawdzając nawet czy ktoś nie szedł akurat drogą. Jeśli szedł, to miał niemiłą niespodziankę.
- Szukasz czegoś konkretnego? - zapytała wracając do niego.
Stanęła mu za plecami i pochyliła się, dłońmi opierając o jego barki.
Czy na pewno można było nazwać słabością to co czuli do siebie nawzajem gdy się spotykali? Słabość zazwyczaj ciągnęła w dół, a oni wzbijali się wtedy ku górze. Fakt faktem, że to między innymi przez znajomość nie pozwoliła sobie na to, aby mu odmówić. Przez fakt, że obdarzył ją zaufaniem zlecając to zadanie. Oraz, że miał pokaźne kieszenie, w których Rain z chęcią zatopiłaby swoje pazurki. Nie miała zamiaru jednak oskubywać go do ostatniego knuta, miała swój honor i swoje zasady. Przyjaciół nie wykorzystywała, nie aż tak. Wolała się dogadać, dobić targu tak aby obie strony były z transakcji zadowolone. Ostatnio brała mniejszą ilość zleceń, musiała bardziej uważać więc i mniej zarabiała. Chociażby dlatego też potrzebowała teraz Goyle’a. Mógł jej zapłacić więcej za jednym razem niż przez trzy miesiące zarobiłaby jako dziwka.
- La Fantasmagorie - powtórzyła za nim zamyślając się na chwilę. - Rozumiem, to tego typu człowiek. Zobaczymy co da się zrobić.
Nie obiecywała wyników. Nie mówiła, że przyjdzie za tydzień czy za dwa, ani że w ogóle uda jej się cokolwiek dowiedzieć. Gra była jednak warta zachodu, poświęcenia, pokombinowania. Była pewna, że uda jej się jakoś dotrzeć do tego mężczyzny, a nóż okaże się, że ma parę słabości, które uda jej się wykorzystać? Spróbujemy, to zobaczymy.
Chciała mu odpyskować, warknąć, że to ona będzie decydować o tym kiedy będzie grzeczniej. Ale wtedy Calhoun sięgnął po sakiewkę, którą wyciągnął. Rain od razu przypomniała się sytuacja sprzed paru dobrych lat i tak jak wtedy ukłoniła mu się nisko. W porównaniu jednak z ostatnim razem, w jej ruchach było więcej gracji, a nie szczeniackiego prostactwa.
- Pan płaci, pan żąda - powtórzyła swoje słowa sprzed lat unosząc jeden kącik ust do góry.
Schylała przed nim głowę, w momencie gdy jej płacił uznawała jego wyższość i robiło jej to cholerną przyjemność. Sama nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. Potulnie przyjęła poklepanie po głowie, a potem odprowadziła go wzrokiem gdy przechodził przez pokój, aż trafił do szafki z alkoholem.
- Skurczybyku - warknęła z rozbawieniem.
W sumie to rozbawiło ją to, że zna jej mieszkanie lepiej niż mogła się tego spodziewać. To też uświadomiło jej jak wiele z życia starej jęczy jest nadal w tym pomieszczeniu, mimo że zniknęła taki kawał czasu temu. Powinna coś z tym zrobić, bo było to co najmniej niebezpieczne. Co jeśli takich jak Goyle jest więcej? Podeszła do niego i wzięła butelkę, której miała się pozbyć. Nie powiedział jak, więc otworzyła ją, wyszła na balkon i jak gdyby nigdy nic wylała na ulicę nie sprawdzając nawet czy ktoś nie szedł akurat drogą. Jeśli szedł, to miał niemiłą niespodziankę.
- Szukasz czegoś konkretnego? - zapytała wracając do niego.
Stanęła mu za plecami i pochyliła się, dłońmi opierając o jego barki.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie pozwolił się wykazać, bo wiedział, że lepiej było mieć ją na lądzie, na miejscu, gdy wróci niż w jakiejś dalekiej Hiszpanii. Na co mu ona, gdy zabawiała niskich, śniadych grubasów? Zresztą doki bez niej nie były tymi samymi dokami, co zawsze. Nie mogła ich opuścić, a on nie zamierzał jej w tym pomagać w żaden sposób. Jej plany dotyczące szorowania pokładu, siedzenia na bocianim gnieździe, trzymania steru były zapewne niezwykle epickie i proste w jej niedoświadczonej głowie. O tyle o ile dbanie o czystość jeszcze by przeszło, tak pozostałe rzeczy niestety już nie. Czy podałaby mu odpowiedź na odległość od znajdującego się na horyzoncie statku? Podała jego nazwę i zauważyła barwy? Czy widziałaby w którą stronę płynął i do jakich manewrów się przygotowywał? Czy zrozumiałaby jego polecenia, gdyby kazał obrócić ich o kilka stopni? Rozpoznałaby sterburtę, bakburtę? Czy odpowiedziałaby na te wszystkie pytania? Czy miałaby wystarczająco siły, by walczyć z nieujarzmionymi żaglami podczas sztormu? Czy nie poddawałaby jego rozkazów wątpliwościom i czasem nie igrała dla własnej przyjemności? Nie, nie mógł sobie pozwolić na podobne rzeczy na swoim statku. Nie chciał nawet, bo wiedział do czego by to prowadziło. Właśnie dlatego nie było kobiet na statku. Na jego statku. To nie magia czyniła na morzu człowieka wartościowym, a zdolności i siła. Wiedział, że i tutaj, w dokach, też to się liczyło, lecz na innym podłożu. Oboje ścierali się ze sobą już tak wiele razy, współgrali, nigdy nie współzawodniczyli, że tworzyli naprawdę zgrany duet, któremu nic nie było straszne. Czy i tym razem historia miała się powtórzyć, czy dzielące ich lata miały o sobie przypomnieć i ukazać, że szaleństwo przekroczyło w umyśle Goyle'a o wiele więcej granic niż kiedykolwiek?
Za to Calhoun mógł z łatwością powiedzieć, że była to pewna słabostka. Jednak nie w kontekście osłabiania siebie samego, wręcz przeciwnie. Mając taką znajomość i polegając na tym, co ich łączyło mógł czerpać garściami. Ona również skoro nie kazała mu się wynosić. Być może to, że zastał ją w mieszkaniu, a nie na ulicy o tej porze oznaczało, że potrzebowała kogoś takiego jak on. Potrzebowała pieniędzy, a on zamierzał jej je dać. Jednak wiedzieli, że bez informacji nie było zapłaty. Wystarczyło, by dał jej niewielką zaliczkę, a jeszcze więcej mogła dostać dopiero po zadaniu. Jeśli miała się wykazać, miał całą gamę podobnych szumowin do sprawdzenia, które z chęcią by jej podesłał. Słysząc jej głos, w pewien sposób czuł się jak za dawnych czasów, choć jeszcze nigdy nie dobijali takiego targu. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, a oni doskonale znali znaczenie tego wyrażenia. - Może i powinien siedzieć za kratkami w Tower i żreć szczurze gówno, ale nikt nie chciałby tracić takiego cennego sojusznika, prawda? - rzucił dodatkowo, gdy Huxley zaczęła rozpracowywać swój cel. Musiała wiedzieć, że nie będzie sam. Goyle pamiętał Callaghana. Pamiętał jego twarz. Jego zachowanie. Nie był typem, który teraz stanąłby w dokach bez obstawy, a skoro ktoś tak potężny obawiał się ciemnych uliczek, musiał mieć ochronę również w pozostałej części miasta. Tego jednak na pewno Rain sama się domyśliła i musiała rozpracować w ciągu następnych dni, tygodni. Miał czas, dlatego nie naciskał na żaden konkretny termin dając jej wolną rękę. Wiedział, że z chęcią by mu się odszczekała, ale gdy usłyszała szczęk pieniędzy, zmiękła. I robiła to z tym zadowolonym błyskiem w spojrzeniu, które niesamowicie mu się podobało. Nie dlatego, że uznawała jego wyższość. Nie dlatego, że mógł wykupić sobie jej czas - każdy mógł to robić. Ale dlatego że wiedział, że było to przeznaczone jedynie dla niego. Pan płaci, pan żąda. Pamiętał. Oczywiście, że pamiętał. I nie przestał nawet wtedy gdy zajął się szukaniem odpowiedniego alkoholu. Huxley odebrała od niego felerną butelkę i poszła się z nią odpowiednio rozprawić, a gdy wróciła, poczuł na ramionach ciężar jej dłoni, który sprawiał mu delikatną przyjemność. Zupełnie jakby wpisane było to w normę tej relacji. Czymkolwiek ona była. - Niezupełnie - odparł na jej pytanie, pochylając się, by praktycznie wsadzić głowę do szafki i wyciągnąć ostatnią, pokrytą grubą warstwą kurzu butelkę. Obrócił ją w dłoniach, obserwując nienaruszone, choć brudne szkło. Uśmiechnął się zupełnie jak wtedy gdy z podnieceniem szperał w rzeczach Cadmona i znajdował co lepsze skarby. A dzieci raczej nie powinny były się tym bawić. - Coś w sam raz dla nas - mruknął bardziej do siebie niż do Huxley, gdy dmuchnął, a kłęby kurzu uniosły się ciężko w powietrze. Ulotka ukazywała norweskie napisy, których gospodyni nie mogła odczytać w przeciwieństwie do niego. - Nie sądziłem, że jeszcze tu będzie - dodał, pamiętając jak do jednego zlecenia dorzucił coś, co przywiózł z pierwszego zadania w Norwegii. Dopiero wtedy powędrował prawą dłonią do nadgarstka Rain i wędrował nią wyżej, aż dotarł do łokcia. Wtedy jakby się rozmyślił i wstał, podrzucając alkohol z rodzinnych stron. - Zrzuć tę głupią kieckę - powiedział, odstawiając butelkę na stolik i powoli przenosząc spojrzenie na kobietę.
Za to Calhoun mógł z łatwością powiedzieć, że była to pewna słabostka. Jednak nie w kontekście osłabiania siebie samego, wręcz przeciwnie. Mając taką znajomość i polegając na tym, co ich łączyło mógł czerpać garściami. Ona również skoro nie kazała mu się wynosić. Być może to, że zastał ją w mieszkaniu, a nie na ulicy o tej porze oznaczało, że potrzebowała kogoś takiego jak on. Potrzebowała pieniędzy, a on zamierzał jej je dać. Jednak wiedzieli, że bez informacji nie było zapłaty. Wystarczyło, by dał jej niewielką zaliczkę, a jeszcze więcej mogła dostać dopiero po zadaniu. Jeśli miała się wykazać, miał całą gamę podobnych szumowin do sprawdzenia, które z chęcią by jej podesłał. Słysząc jej głos, w pewien sposób czuł się jak za dawnych czasów, choć jeszcze nigdy nie dobijali takiego targu. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, a oni doskonale znali znaczenie tego wyrażenia. - Może i powinien siedzieć za kratkami w Tower i żreć szczurze gówno, ale nikt nie chciałby tracić takiego cennego sojusznika, prawda? - rzucił dodatkowo, gdy Huxley zaczęła rozpracowywać swój cel. Musiała wiedzieć, że nie będzie sam. Goyle pamiętał Callaghana. Pamiętał jego twarz. Jego zachowanie. Nie był typem, który teraz stanąłby w dokach bez obstawy, a skoro ktoś tak potężny obawiał się ciemnych uliczek, musiał mieć ochronę również w pozostałej części miasta. Tego jednak na pewno Rain sama się domyśliła i musiała rozpracować w ciągu następnych dni, tygodni. Miał czas, dlatego nie naciskał na żaden konkretny termin dając jej wolną rękę. Wiedział, że z chęcią by mu się odszczekała, ale gdy usłyszała szczęk pieniędzy, zmiękła. I robiła to z tym zadowolonym błyskiem w spojrzeniu, które niesamowicie mu się podobało. Nie dlatego, że uznawała jego wyższość. Nie dlatego, że mógł wykupić sobie jej czas - każdy mógł to robić. Ale dlatego że wiedział, że było to przeznaczone jedynie dla niego. Pan płaci, pan żąda. Pamiętał. Oczywiście, że pamiętał. I nie przestał nawet wtedy gdy zajął się szukaniem odpowiedniego alkoholu. Huxley odebrała od niego felerną butelkę i poszła się z nią odpowiednio rozprawić, a gdy wróciła, poczuł na ramionach ciężar jej dłoni, który sprawiał mu delikatną przyjemność. Zupełnie jakby wpisane było to w normę tej relacji. Czymkolwiek ona była. - Niezupełnie - odparł na jej pytanie, pochylając się, by praktycznie wsadzić głowę do szafki i wyciągnąć ostatnią, pokrytą grubą warstwą kurzu butelkę. Obrócił ją w dłoniach, obserwując nienaruszone, choć brudne szkło. Uśmiechnął się zupełnie jak wtedy gdy z podnieceniem szperał w rzeczach Cadmona i znajdował co lepsze skarby. A dzieci raczej nie powinny były się tym bawić. - Coś w sam raz dla nas - mruknął bardziej do siebie niż do Huxley, gdy dmuchnął, a kłęby kurzu uniosły się ciężko w powietrze. Ulotka ukazywała norweskie napisy, których gospodyni nie mogła odczytać w przeciwieństwie do niego. - Nie sądziłem, że jeszcze tu będzie - dodał, pamiętając jak do jednego zlecenia dorzucił coś, co przywiózł z pierwszego zadania w Norwegii. Dopiero wtedy powędrował prawą dłonią do nadgarstka Rain i wędrował nią wyżej, aż dotarł do łokcia. Wtedy jakby się rozmyślił i wstał, podrzucając alkohol z rodzinnych stron. - Zrzuć tę głupią kieckę - powiedział, odstawiając butelkę na stolik i powoli przenosząc spojrzenie na kobietę.
Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie odpowiedziałaby na żadne z tych pytań, ale najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy, bo w przeciwieństwie do Calhoun’a jej nikt nie przyuczał do pływania na morzu. Nikt nie uczył jej słownictwa, określania odległości, rozpoznawania bander, manewrów. Gdy Goyle spędzał dzieciństwo na statku i uczył się tych wszystkich potrzebnych rzeczy, ona wpatrywała się w ulicznice. Zapamiętywała jak się ruszać by kusić, jak odwracać uwagę albo jak ją przyciągnąć. Jak wykorzystać swoje wdzięki, aby dostać jak najwięcej monet. Nadal potrafiła się zdziwić gdy myślała o tym z jak różnych światów pochodzili i jakim cudem udało im się połączyć. Znaleźli wspólne miejsce, połączenie, stworzyli swoją własną strefę, gdzie świat który ich otaczał był tylko i wyłącznie ich światem. Wymieszanym, składającym się trochę z życia Rain, a trochę z życia Cahloun’a, ale przez to zdecydowanie ciekawszym, barwniejszym i interesującym dla nich obojga. Uwielbiali ten świat, kochali w nim przebywać a miesiące czy nawet lata rozłąki pozostawiały dziwną pustkę. Byli jak róża jerychońska, bez siebie byli niczym wyschnięte na wiór gałązki, a gdy tylko się spotykali ożywali i zielenili się pięknie. Wtedy dopiero tak naprawdę byli sobą i ani Rain ani Calhoun nie mogli temu zaprzeczyć. Jak bardzo by się przed tym bronili to w głębi siebie wiedzieli, że jedno bez drugiego nie jest w pełni tego słowa człowiekiem.
Może dla Goyle’a była to słabostka, Rain tak tego nie widziała. Jednak musiała się z nim zgodzić, że go potrzebowała i to bardzo. A on nie chciał by wpakowała się w coś nieodpowiednio, dlatego ostrzegł ją, aby miała na uwadzę to i owo. Kiwnęła głową przyjmując to do wiadomości i więcej nie poruszyła tego tematu. Jeśli będzie potrzeba, to zjawi się u niego po więcej informacji lub jeśli sama jakieś uzyska, to na pewno nie będzie zwlekać, aby mu o tym powiedzieć. Skoro płacił, to miał prawo do tych informacji. A zaliczka jaką jej proponował była bardzo korzystna.
Oczywiście, że aż ją świerzbiło by odszczekać. Aż skręcało gdy sama sobie zabraniała tej przyjemności, ale robiła to dla Goyle’a. I tylko dla niego. Była w stanie poświęcić się, odebrać sobie satysfakcję, którą poczuła gdyby zaczęli się tak przekomarzać. Była w stanie to zrobić z ogromną przyjemnością bo wiedziała, że on zdaje sobie sprawę, że nigdy żaden inny nie dostąpił takiego zaszczytu. Czy czuł się z tym lepiej? Czy połechtało go tam gdzie powinno?
Czymkolwiek była ta relacja, no właśnie. To było bardzo dobre pytanie, które na pewno każde z nich zadawało sobie odkąd tylko się poznali i zdali sobie sprawę, że to coś więcej niż zwykłe szczeniackie wybryki. Pozwalali sobie na więcej w stosunku do siebie, znali swoje granice, które lubili z premedytacją nawzajem sobie przesuwać i czerpali z tego ogromną przyjemność. Drażnili się, warczeli na siebie z uśmiechem na twarzy i żadne z nich nie brało tego jako coś negatywnego. Wręcz przeciwnie. Oboje bawili się świetnie. Także teraz, kiedy to Rain, pozornie, była górą. Stała nad nim i mogła wręcz kontrolować każdy jego ruch patrząc mu na dłonie. To jednak płynnie przechodzili pomiędzy byciem na górze, a byciem na dole, przekazywali sobie władzę. Walczyli o nią jak równy z równym, a ten kto wygrał, dzielił się nią. Bo tak było przyjemniej. Oboje to lubili. Raz rządzić, a raz wykonywać polecenia. Chociaż to drugie zdecydowanie łatwiej przychodziło pannie Huxley niż Goyle’owi. Może z racji tego, że po prostu była kobietą?
Na polecenie roześmiała się tylko. Stanęła w lekkim rozkroku, ułożyła dłonie na biodrach i patrzyła na niego rozbawiona drażniąc go, udając, że nie ma zamiaru wykonać jego polecenia. Ale jak sama przed chwilą powiedziała pan płaci, pan żąda. Więc nie zdejmując z twarzy uśmiechu zaczęła rozpinać guziki, rozwiązywać wiązania i powolutku odpinać haftki. Jej ciało obejmowało zdecydowanie więcej materiału, niż Goyle mógłby się spodziewać. Wszystko powoli lądowało na podłodze. Każdy skrawek materiału który opadał powoli odsłaniał jej ciało, aż w końcu stanęła przed nim w samej bieliźnie. Nie było w tym nic krępującego, tylu mężczyzn ilu widziało ją w bieliźnie lub całkowicie nago nie zmieściłoby się w tym pomieszczeniu. W końcu przez kilka dobrych lat pracowała na tej ulicy. Patrzyła na Calhoun’a bezwstydnie czekając na jego dalsze polecenia. Mógł na nią patrzeć, podziwiać pełne ciało niepozbawione kobiecych krągłości, które dodawały jej tego czegoś. Mógł podejść, dotknąć, zrobić na co miał ochotę. W końcu to on płacił. Mógł podejść i pozbyć się z niej pozostałości ubrań? Może ma inne plan? Rain wolałaby, aby najpierw nalał jej tego alkoholu, którego tak usilnie szukał w ciemnych kątach szafy, którą z takim zapałem przeszukiwał. Chętnie go skosztuje.
Może dla Goyle’a była to słabostka, Rain tak tego nie widziała. Jednak musiała się z nim zgodzić, że go potrzebowała i to bardzo. A on nie chciał by wpakowała się w coś nieodpowiednio, dlatego ostrzegł ją, aby miała na uwadzę to i owo. Kiwnęła głową przyjmując to do wiadomości i więcej nie poruszyła tego tematu. Jeśli będzie potrzeba, to zjawi się u niego po więcej informacji lub jeśli sama jakieś uzyska, to na pewno nie będzie zwlekać, aby mu o tym powiedzieć. Skoro płacił, to miał prawo do tych informacji. A zaliczka jaką jej proponował była bardzo korzystna.
Oczywiście, że aż ją świerzbiło by odszczekać. Aż skręcało gdy sama sobie zabraniała tej przyjemności, ale robiła to dla Goyle’a. I tylko dla niego. Była w stanie poświęcić się, odebrać sobie satysfakcję, którą poczuła gdyby zaczęli się tak przekomarzać. Była w stanie to zrobić z ogromną przyjemnością bo wiedziała, że on zdaje sobie sprawę, że nigdy żaden inny nie dostąpił takiego zaszczytu. Czy czuł się z tym lepiej? Czy połechtało go tam gdzie powinno?
Czymkolwiek była ta relacja, no właśnie. To było bardzo dobre pytanie, które na pewno każde z nich zadawało sobie odkąd tylko się poznali i zdali sobie sprawę, że to coś więcej niż zwykłe szczeniackie wybryki. Pozwalali sobie na więcej w stosunku do siebie, znali swoje granice, które lubili z premedytacją nawzajem sobie przesuwać i czerpali z tego ogromną przyjemność. Drażnili się, warczeli na siebie z uśmiechem na twarzy i żadne z nich nie brało tego jako coś negatywnego. Wręcz przeciwnie. Oboje bawili się świetnie. Także teraz, kiedy to Rain, pozornie, była górą. Stała nad nim i mogła wręcz kontrolować każdy jego ruch patrząc mu na dłonie. To jednak płynnie przechodzili pomiędzy byciem na górze, a byciem na dole, przekazywali sobie władzę. Walczyli o nią jak równy z równym, a ten kto wygrał, dzielił się nią. Bo tak było przyjemniej. Oboje to lubili. Raz rządzić, a raz wykonywać polecenia. Chociaż to drugie zdecydowanie łatwiej przychodziło pannie Huxley niż Goyle’owi. Może z racji tego, że po prostu była kobietą?
Na polecenie roześmiała się tylko. Stanęła w lekkim rozkroku, ułożyła dłonie na biodrach i patrzyła na niego rozbawiona drażniąc go, udając, że nie ma zamiaru wykonać jego polecenia. Ale jak sama przed chwilą powiedziała pan płaci, pan żąda. Więc nie zdejmując z twarzy uśmiechu zaczęła rozpinać guziki, rozwiązywać wiązania i powolutku odpinać haftki. Jej ciało obejmowało zdecydowanie więcej materiału, niż Goyle mógłby się spodziewać. Wszystko powoli lądowało na podłodze. Każdy skrawek materiału który opadał powoli odsłaniał jej ciało, aż w końcu stanęła przed nim w samej bieliźnie. Nie było w tym nic krępującego, tylu mężczyzn ilu widziało ją w bieliźnie lub całkowicie nago nie zmieściłoby się w tym pomieszczeniu. W końcu przez kilka dobrych lat pracowała na tej ulicy. Patrzyła na Calhoun’a bezwstydnie czekając na jego dalsze polecenia. Mógł na nią patrzeć, podziwiać pełne ciało niepozbawione kobiecych krągłości, które dodawały jej tego czegoś. Mógł podejść, dotknąć, zrobić na co miał ochotę. W końcu to on płacił. Mógł podejść i pozbyć się z niej pozostałości ubrań? Może ma inne plan? Rain wolałaby, aby najpierw nalał jej tego alkoholu, którego tak usilnie szukał w ciemnych kątach szafy, którą z takim zapałem przeszukiwał. Chętnie go skosztuje.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kołysał nas zachodni wiatr,
Brzeg gdzieś za rufą został
I nagle ktoś jak papier zbladł.
Sztorm idzie, panie bosman.
Tak jak on znał się na żegludze, tak ona wiedziała, gdzie uderzyć w takt, by poruszyć męskimi słabościami. Znała każdą z nich i sortowała klientów czy potencjalnych łachmaniarzy, którzy mieli jej się przydać w późniejszej pracy. Poruszała się kiedyś z pewną butą, która miała w sobie wiele szczeniackiego uroku, lecz dopiero teraz dostrzegł, że wystarczyło, by przeniosła ciężar na jedną z nóg, by biodra przyjęły inny kształt, wybrzuszając to, co powinny. Podobało mu się wodzenie za nią spojrzeniem, chociaż doskonale wiedział, że robiła to specjalnie. W końcu czy nie wykorzystałaby okazji, by się z nim podrażnić jak za dawnych czasów? On zresztą też nie chciał marnować podobnych momentów, pozwalając by niego niegdysiejszego klimatu znów zawitało w znajome cztery ściany. Zresztą Huxley była kobietą, która nie tylko rozkładała nogi i pozwalała się rżnąć na wszelkie możliwe sposoby. Wiedziała jak to robić i kiedy, dlatego równie dobrze mogłaby się zatrudnić w najdroższym z burdeli, a pieniądze przelewałyby się jej przez palce. Zdawał sobie sprawę z tego jednak że nie taki był jej cel. Chciała czegoś znacznie więcej niż jedynie leżeć pod kolejnym dekadentem, który rzucił jej kilka miedziaków. Potrzebowała władzy takiej jak Calhoun posiadał na swoim statku. Czy przyjechał tutaj, by dać jej szansę? Nie, bo nie wiedział nawet że zajmowała to mieszkanie, lecz natknięcie się na nią było o wiele lepsze z tej perspektywy niż na starą jędzę. Mogli wzajemnie sobie pomóc, a równocześnie posunąć się o krok dalej. Goyle nie chciał widzieć Huxley w brudnych szmatach - wolałby widzieć ją na szczycie tego łańcucha pokarmowego, który tworzył się w syfie biedniejszej części dzielnicy portowej. Garść monet na początek miała nieco wzbogacić ten rodzaj życia. Był to jednak pierwszy krok na nowej drodze ku czemuś większemu i o wiele bardziej znaczącemu. Również to widziała czy nie wybiegała jeszcze tak daleko myślami jak on? Bo jeśli on czegoś chciał, po prostu po to sięgał i ona również mogła. Co tylko sobie wymarzyła.
Nie skomentował jej śmiechu, chociaż jego wbite w nią spojrzenie mówiło wyraźnie czego chciał. A chciał, żeby pozbyła się zbędnego materiału ze swojego ciała. Mogła mu odmówić, lecz domyślał się, że miało stać się inaczej. W końcu nie zależało jej na tym, żeby udawać przed nim cnotkę - lepiej niż nikt inny wiedział, że wcale tak nie było. Pociągnął łyk z otwartej butelki, patrząc na opadające raz po raz materiały, które jakby mnożyły się niż malały. Nie spodziewał się, że aż tyle tego Huxley na sobie nosiła. Nie oznaczało to jednak, że jej kształty straciły na swojej atrakcyjności. W tym wszystkim ubrania grały istotną rolę, to prawda. Mimo wszystko ważnym aspektem było jej ciało, a miała się czym pochwalić. Szczupła w odpowiednich miejscach, szeroka i miękka w pozostałych stanowiła idealny materiał dla poszukujących ukojenia ramion mężczyzny. Nic dziwnego, że dość łatwo jej ulegali. Calhoun zresztą pamiętał, co mogło mu to ciało zaoferować aż za dobrze.
- Będziesz potrzebowała czegoś lepszego - powiedział, nalewając trunku do jednej szklanki i podając ją Rain. Obszedł ją dokoła, patrząc na to co mógł dostrzec wyraźnie nawet z bielizną. Wodził spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem kilka razy, nie odzywając się. Cofnął się na dwa kroki, by obserwować jeszcze przez moment. Dopiero wtedy odwrócił się i usiadł na fotelu, znów opierając kostkę na kolanie. Ani na chwilę nie spuścił wzroku ze stojącej przed nim kobiety. W międzyczasie butelka przychyliła się w powietrzu, nalała kolejną porcję alkoholu do drugiej szklanki i przyfrunęła prosto w dłoń Goyle'a. - Uda ci się narobić kilku siniaków? - spytał, przekrzywiając na chwilę głowę. - Podobno ma słabość do bezbronnych kobiet - dodał, nie tłumacząc co znaczyło bezbronnych. Mogła wyczuć zaakcentowane odpowiednio słowo. Musiała się postarać, by Callaghan zwrócił na nią uwagę. Musiała kupić więc coś więcej nad tą jedną, jedyną sukienkę; ten gorset również musiał zniknąć, a włosy należało odświeżyć. I to porządnie. Cal odpalił papierosa, zaciągając się gęsty powietrzem w milczeniu, oceniając Rain dalej. Dobrze... Było dobrze, a teraz musieli przyciągnąć uwagę tego skurwiela. - To ważne - powiedział gardłowo, patrząc na nią spod lekko opuszczonej głowy. - Dla mnie.
Brzeg gdzieś za rufą został
I nagle ktoś jak papier zbladł.
Sztorm idzie, panie bosman.
Tak jak on znał się na żegludze, tak ona wiedziała, gdzie uderzyć w takt, by poruszyć męskimi słabościami. Znała każdą z nich i sortowała klientów czy potencjalnych łachmaniarzy, którzy mieli jej się przydać w późniejszej pracy. Poruszała się kiedyś z pewną butą, która miała w sobie wiele szczeniackiego uroku, lecz dopiero teraz dostrzegł, że wystarczyło, by przeniosła ciężar na jedną z nóg, by biodra przyjęły inny kształt, wybrzuszając to, co powinny. Podobało mu się wodzenie za nią spojrzeniem, chociaż doskonale wiedział, że robiła to specjalnie. W końcu czy nie wykorzystałaby okazji, by się z nim podrażnić jak za dawnych czasów? On zresztą też nie chciał marnować podobnych momentów, pozwalając by niego niegdysiejszego klimatu znów zawitało w znajome cztery ściany. Zresztą Huxley była kobietą, która nie tylko rozkładała nogi i pozwalała się rżnąć na wszelkie możliwe sposoby. Wiedziała jak to robić i kiedy, dlatego równie dobrze mogłaby się zatrudnić w najdroższym z burdeli, a pieniądze przelewałyby się jej przez palce. Zdawał sobie sprawę z tego jednak że nie taki był jej cel. Chciała czegoś znacznie więcej niż jedynie leżeć pod kolejnym dekadentem, który rzucił jej kilka miedziaków. Potrzebowała władzy takiej jak Calhoun posiadał na swoim statku. Czy przyjechał tutaj, by dać jej szansę? Nie, bo nie wiedział nawet że zajmowała to mieszkanie, lecz natknięcie się na nią było o wiele lepsze z tej perspektywy niż na starą jędzę. Mogli wzajemnie sobie pomóc, a równocześnie posunąć się o krok dalej. Goyle nie chciał widzieć Huxley w brudnych szmatach - wolałby widzieć ją na szczycie tego łańcucha pokarmowego, który tworzył się w syfie biedniejszej części dzielnicy portowej. Garść monet na początek miała nieco wzbogacić ten rodzaj życia. Był to jednak pierwszy krok na nowej drodze ku czemuś większemu i o wiele bardziej znaczącemu. Również to widziała czy nie wybiegała jeszcze tak daleko myślami jak on? Bo jeśli on czegoś chciał, po prostu po to sięgał i ona również mogła. Co tylko sobie wymarzyła.
Nie skomentował jej śmiechu, chociaż jego wbite w nią spojrzenie mówiło wyraźnie czego chciał. A chciał, żeby pozbyła się zbędnego materiału ze swojego ciała. Mogła mu odmówić, lecz domyślał się, że miało stać się inaczej. W końcu nie zależało jej na tym, żeby udawać przed nim cnotkę - lepiej niż nikt inny wiedział, że wcale tak nie było. Pociągnął łyk z otwartej butelki, patrząc na opadające raz po raz materiały, które jakby mnożyły się niż malały. Nie spodziewał się, że aż tyle tego Huxley na sobie nosiła. Nie oznaczało to jednak, że jej kształty straciły na swojej atrakcyjności. W tym wszystkim ubrania grały istotną rolę, to prawda. Mimo wszystko ważnym aspektem było jej ciało, a miała się czym pochwalić. Szczupła w odpowiednich miejscach, szeroka i miękka w pozostałych stanowiła idealny materiał dla poszukujących ukojenia ramion mężczyzny. Nic dziwnego, że dość łatwo jej ulegali. Calhoun zresztą pamiętał, co mogło mu to ciało zaoferować aż za dobrze.
- Będziesz potrzebowała czegoś lepszego - powiedział, nalewając trunku do jednej szklanki i podając ją Rain. Obszedł ją dokoła, patrząc na to co mógł dostrzec wyraźnie nawet z bielizną. Wodził spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem kilka razy, nie odzywając się. Cofnął się na dwa kroki, by obserwować jeszcze przez moment. Dopiero wtedy odwrócił się i usiadł na fotelu, znów opierając kostkę na kolanie. Ani na chwilę nie spuścił wzroku ze stojącej przed nim kobiety. W międzyczasie butelka przychyliła się w powietrzu, nalała kolejną porcję alkoholu do drugiej szklanki i przyfrunęła prosto w dłoń Goyle'a. - Uda ci się narobić kilku siniaków? - spytał, przekrzywiając na chwilę głowę. - Podobno ma słabość do bezbronnych kobiet - dodał, nie tłumacząc co znaczyło bezbronnych. Mogła wyczuć zaakcentowane odpowiednio słowo. Musiała się postarać, by Callaghan zwrócił na nią uwagę. Musiała kupić więc coś więcej nad tą jedną, jedyną sukienkę; ten gorset również musiał zniknąć, a włosy należało odświeżyć. I to porządnie. Cal odpalił papierosa, zaciągając się gęsty powietrzem w milczeniu, oceniając Rain dalej. Dobrze... Było dobrze, a teraz musieli przyciągnąć uwagę tego skurwiela. - To ważne - powiedział gardłowo, patrząc na nią spod lekko opuszczonej głowy. - Dla mnie.
Oczywiście, że chciała czegoś więcej niż bycia zwykła dziwką. Nie ważne czy na ulicy czy w drogim burdelu. Dziwka zawsze była dziwką i ładniejsze stroje tego nie zmienią. Przez lata obserwowała jak jej matka marniała z każdym dniem, jak przestała wykorzystywać swój magiczny potencjał, jak zniżała się do poziomu nic nie znaczącego szczura. I Rain weszła na tę drogę i czuła jak z biegiem czasu, z każdym kolejnym klientem, jej życie przecieka jej przez palce. Władza, którą ponoć miała mieć, ucieka. Zmarnowała tyle czasu, może już dawno byłaby tu królową? Może. Widziała swój cel i bardzo chciała po niego sięgnąć. Wyciągała w tamtym kierunku swoje ręce i krok po kroku, bardzo powoli, zbliżała się do celu. Może pojawienie się Calhoun’a było czymś więcej niż tylko przypadkiem? Może było im to pisane, aby właśnie teraz się zjawił i pomógł jej przyśpieszyć w drodze do władzy? Wiedziała, że go potrzebuje, ale chyba nie do końca zdawała sobie jednak sprawę z tego jak bardzo.
Czuła na sobie jego spojrzenie, wiedziała czego oczekuje, a jednak twardo nie przystąpiła od razu do wykonania jego polecenia. Nie chciała dać mu tej satysfakcji, że jest na każde jego kiwnięcie palca. Że będzie robić wszystko bez protestu i od razu. Co to, to nie. Nigdy taka nie była i jeśli Goyle oczekiwał, że się coś w tej kwestii zmieniło, to był w ogromnym będzie. Zazwyczaj miała coś do dodania od siebie i musiała czegoś bardzo chcieć by bez protestu przystąpić do działania tak jak on tego chciał. Rozbieranie się teraz, a w szczególności samej i bez jego udziału, nie było na górze jej priorytetów. Zrobiła to jednak, bo lubiła gdy na nią patrzył. Wzrok innych mężczyzn był jej obojętny, wzrok młodszego o rok mężczyzny wręcz przeciwnie. Specjalnie zsuwała materiał ze swojego ciała powoli, dozując ilość odsłaniającego się ciała, aby kazać mu czekać i podrażnić. Jego komentarz jej nie zadowolił, skrzywiła się lekko, ale nie powiedziała nic, bo najprawdopodobniej miał rację. To on znał tego całego Callaghan’a i to on wiedział co może mu się spodobać, nie było więc sensu, aby Rain w tej kwestii protestowała. Dla powodzenia sprawy musiała się poświęcić chociaż akurat zmiana kiecki była tu najmniejszym problemem.
Upijając alkohol ze szklanki stała z prostymi plecami i wysoko uniesioną głową i patrzyła przed siebie. Oceniał ją, a ona stała bez ruchu i nawet nie podążała za nim wzrokiem, aby mu nie przeszkadzać. Zastanawiała się tylko co to wszystko ma na celu. Gdyby chodziło o niego, to nie bawiłby się w takie podchody. Nie przypominałby sobie jej ciała w taki sposób i Rain dobrze o tym wiedziała. Odwróciła się do niego dopiero gdy usiadł i utkwiła w nim swoje zaciekawione spojrzenie. Już chciała pytać go o co mu chodzi, gdy z ust Goyle’a padło kolejne pytanie.
- Siniaki? - zapytała zdziwiona. - Nie znam zaklęcia, które powoduje siniaki. Chcesz uszkodzić moje piękne ciało?
Parsknęła śmiechem, ale Calhoun się nie roześmiał, a jedynie wspomniał o słabości do bezbronnych kobiet. Zacisnęła więc usta, które ułożyły się w długą i cienką linię. Nie była bezbronna, nigdy nie była i prawdę mówiąc nawet nie miała pojęcia jak takie kobiety się zachowują. Nadal czuła na sobie oceniający wzrok mężczyzny, sama miała w głowie mętlik. Chyba odzwyczaiła się od bardziej wymagających klientów.
- Powiedz wprost czego oczekujesz i nie rób podchodów - warknęła. Zbyt długo oddawała mu już władzę. - Rozumiem, że ważne. Czy kiedykolwiek cię zawiodłam?
Z tego co ona pamiętała - to nigdy. Potrafiła odciągnąć strażników, aby Goyle mógł uskuteczniać swoje kradzieże. W jego domu była cichutko jak myszka, bo wiedziała, że jeśli nie ściągną na siebie jego ojca, to w zasobach jego piwnic będą mogli buszować do rana. Jeśli miał na nią ochotę, to nie protestowała. Robili wspólnie tyle innych różnych rzeczy i nawet jeśli kiedyś powiedziała “nie”, to nigdy nie naruszyła jego zaufania. Dlaczego więc teraz ją upominał Ugodziło ją to, przez chwilę poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Przełknęła to jednak i starała się nie pokazać po sobie, że ją to ukuło. Podeszła bliżej, w drodze wypijając prawie całą zawartość alkoholu. Szklankę odstawiła na stolik tuż obok kanapy, na której siedział mężczyzna. Sama usiadła obok, ale nie zagrzała miejsca zbyt długo. Zsunęła się z niej i usiadła pod jego nogami i gładząc go po udzie spojrzała na niego z dołu.
- Jeśli chcesz bezbronnej panny, to ją dostaniesz. Jeśli wiesz co lubi a czego unikać, to musisz mi powiedzieć wszystko dokładnie. Raz zrobię coś nie tak i koniec. Nie zbliżę się do niego ponownie - powiedziała, ale już cieplejszym głosem.
Gdzieś wyleciała z niej jej siła i władczość. Schowała swoją waleczność, pyskatość, złośliwość. Czy tyle wystarczyło, aby upodobać się Callaghan’owi? Co jeszcze miała uczynić, aby zwrócił na nią uwagę?
Czuła na sobie jego spojrzenie, wiedziała czego oczekuje, a jednak twardo nie przystąpiła od razu do wykonania jego polecenia. Nie chciała dać mu tej satysfakcji, że jest na każde jego kiwnięcie palca. Że będzie robić wszystko bez protestu i od razu. Co to, to nie. Nigdy taka nie była i jeśli Goyle oczekiwał, że się coś w tej kwestii zmieniło, to był w ogromnym będzie. Zazwyczaj miała coś do dodania od siebie i musiała czegoś bardzo chcieć by bez protestu przystąpić do działania tak jak on tego chciał. Rozbieranie się teraz, a w szczególności samej i bez jego udziału, nie było na górze jej priorytetów. Zrobiła to jednak, bo lubiła gdy na nią patrzył. Wzrok innych mężczyzn był jej obojętny, wzrok młodszego o rok mężczyzny wręcz przeciwnie. Specjalnie zsuwała materiał ze swojego ciała powoli, dozując ilość odsłaniającego się ciała, aby kazać mu czekać i podrażnić. Jego komentarz jej nie zadowolił, skrzywiła się lekko, ale nie powiedziała nic, bo najprawdopodobniej miał rację. To on znał tego całego Callaghan’a i to on wiedział co może mu się spodobać, nie było więc sensu, aby Rain w tej kwestii protestowała. Dla powodzenia sprawy musiała się poświęcić chociaż akurat zmiana kiecki była tu najmniejszym problemem.
Upijając alkohol ze szklanki stała z prostymi plecami i wysoko uniesioną głową i patrzyła przed siebie. Oceniał ją, a ona stała bez ruchu i nawet nie podążała za nim wzrokiem, aby mu nie przeszkadzać. Zastanawiała się tylko co to wszystko ma na celu. Gdyby chodziło o niego, to nie bawiłby się w takie podchody. Nie przypominałby sobie jej ciała w taki sposób i Rain dobrze o tym wiedziała. Odwróciła się do niego dopiero gdy usiadł i utkwiła w nim swoje zaciekawione spojrzenie. Już chciała pytać go o co mu chodzi, gdy z ust Goyle’a padło kolejne pytanie.
- Siniaki? - zapytała zdziwiona. - Nie znam zaklęcia, które powoduje siniaki. Chcesz uszkodzić moje piękne ciało?
Parsknęła śmiechem, ale Calhoun się nie roześmiał, a jedynie wspomniał o słabości do bezbronnych kobiet. Zacisnęła więc usta, które ułożyły się w długą i cienką linię. Nie była bezbronna, nigdy nie była i prawdę mówiąc nawet nie miała pojęcia jak takie kobiety się zachowują. Nadal czuła na sobie oceniający wzrok mężczyzny, sama miała w głowie mętlik. Chyba odzwyczaiła się od bardziej wymagających klientów.
- Powiedz wprost czego oczekujesz i nie rób podchodów - warknęła. Zbyt długo oddawała mu już władzę. - Rozumiem, że ważne. Czy kiedykolwiek cię zawiodłam?
Z tego co ona pamiętała - to nigdy. Potrafiła odciągnąć strażników, aby Goyle mógł uskuteczniać swoje kradzieże. W jego domu była cichutko jak myszka, bo wiedziała, że jeśli nie ściągną na siebie jego ojca, to w zasobach jego piwnic będą mogli buszować do rana. Jeśli miał na nią ochotę, to nie protestowała. Robili wspólnie tyle innych różnych rzeczy i nawet jeśli kiedyś powiedziała “nie”, to nigdy nie naruszyła jego zaufania. Dlaczego więc teraz ją upominał Ugodziło ją to, przez chwilę poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Przełknęła to jednak i starała się nie pokazać po sobie, że ją to ukuło. Podeszła bliżej, w drodze wypijając prawie całą zawartość alkoholu. Szklankę odstawiła na stolik tuż obok kanapy, na której siedział mężczyzna. Sama usiadła obok, ale nie zagrzała miejsca zbyt długo. Zsunęła się z niej i usiadła pod jego nogami i gładząc go po udzie spojrzała na niego z dołu.
- Jeśli chcesz bezbronnej panny, to ją dostaniesz. Jeśli wiesz co lubi a czego unikać, to musisz mi powiedzieć wszystko dokładnie. Raz zrobię coś nie tak i koniec. Nie zbliżę się do niego ponownie - powiedziała, ale już cieplejszym głosem.
Gdzieś wyleciała z niej jej siła i władczość. Schowała swoją waleczność, pyskatość, złośliwość. Czy tyle wystarczyło, aby upodobać się Callaghan’owi? Co jeszcze miała uczynić, aby zwrócił na nią uwagę?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główny pokój
Szybka odpowiedź