Główny pokój
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główny pokój
Pomieszczenie pełniące rolę salonu, jadalni, ale też pracowni. Meble są stare i zużyte, kanapa i jakiś fotel pod oknem. Do tego stolik zawalony rupieciami. Dużo półek z książkami, między nimi ustawione małe statywy na fiolki, w których są trzymane wspomnienia. W najdalszym i najciemniejszym rogu pomieszczenia stoi myślodsiewnia. Są tu drzwi, które prowadzą do sypialni. Z korytarza, do którego się wchodzi od razu po wejściu do domu, można przejść również do malutkiej kuchni i łazienki. W pokoju jest też kominek, który może pełnić rolę środka transportu. Z tego pomieszczenia można wyjść również na balkon.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jeśli dzięki tym pieniądzom, dzięki temu zadaniu miała stanąć mocniej na nogach i złapać rytm, który miał ją zanieść do upragnionego celu, to Calhoun miał ją w tym jak najbardziej wspierać. Nie w sposób, który dla innych ludzi byłby oczywisty i otwarty. Wolał obserwować jej poczynania z dystansu, na przełomie większej ilości czasu. Tak jak i teraz, gdy po dwóch latach zastał nie prostytutkę, a kobietę, która stawiała nie pierwsze kroki na arenie związane z kupczeniem informacjami. Podobało mu się to, co zastał, chociaż pokładał w niej znacznie większe nadzieje, zupełnie jakby sam był związany z jej sukcesami, chociaż wcale tak nie było. Pojawiał się jedynie raz na jakiś czas w jej życiu, by później znów zniknąć bez żadnych wieści, a ona radziła sobie w międzyczasie samotnie. Może i go potrzebowała, a może był jedynie katalizatorem, który miał popchnąć ją ku drodze, której nie widziała, a mogłaby sama dotrzeć. Bądź co bądź miał pewną rolę do odegrania w tym wszystkim i miał obserwować z boku przebieg składających się w jedno zdarzeń. Wiedział, że nie lubiła słuchać rozkazów, jednak nie miała wyjścia. Zresztą póki co pozostawał spokojny, chociaż czy nie przestraszyłaby się, wiedząc o tym, co w przeciągu tych miesięcy nieobecności wydarzyło się w jego życiu? Czy wciąż z taką nonszalancją widziałaby go w swoim mieszkaniu, a może w ogóle by jej to nie obchodziło? Oboje mieli swoje sekrety, o których nie mówiło się głośno i wcale nie chcieli ich znać. Calhoun nie wchodził w strefę jej pracy do tej chwili, lecz nie pragnął by wyjawiła mu informacje o swoich klientach. Chciał ją zatrudnić. Ona również nie zadawała zbędnych pytań, nie drażniąc go. A przynajmniej nie w ten sposób. Widział na jej twarzy to spojrzenie, delikatne dołeczki w policzkach, które oznaczały, że specjalnie ociągała się z tym całym ściąganiem ubrań. Przypominało to bardziej rytuał, a on nie zamierzał jej w tym pomagać. Musiało ją zaboleć to, co powiedział później, że wcale nie robiła tego dla niego, a przez pryzmat jedynie jego oceny. Zdecydowanie nie miało się jej to spodobać i zdawał sobie z tego sprawę. Ich życie nie polegało jedynie na przyjemnościach i zadowalaniu samych siebie - wiedziała o tym lepiej niż wszyscy. Nie chciał, żeby ten przyjemny, satysfakcjonujący błysk w oczach zgasł wraz z wyjawieniem prawdy, po co tak naprawdę miała pozbawić się ubrań, jednak postanowił nie zwracać na to uwagi. Jego myśli krzątały się wśród planu, który skrupulatnie tworzył i wprowadzał w życie. Rain miała być jego tajną bronią, którą trudno byłoby z kimkolwiek powiązać. Musieli być jednak ostrożni, bo jeden niewłaściwy ruch i wszystko mogło runąć, odbijając się boleśnie właśnie na niej. Rykoszety mało kiedy bywały bezbolesne. A Goyle bardzo, ale to bardzo nie lubił, gdy jego części planu zostały w jakikolwiek sposób pokrzywdzone.
- Ocipiałaś? Nie zamierzam cię bić - odparł, chociaż pewne zakamuflowane warknięcie dało się słyszeć zza zaciśniętych na papierosie ust. - Kosmetyki ci nie starczą? - dodał, odkładając szklankę na stolik tylko po to, by zsunąć z ramion płaszcz i odrzucić go na znajdującą się niedaleko sofę. Wiedział, że daleko było jej do niewiniątka, ale właśnie kogoś takiego teraz potrzebował. Nie odpowiedział na jej dalsze słowa, chociaż nie oderwał spojrzenia z jej pełnego kształtów ciała. Kiedykolwiek cię zawiodłam? Oczywiście, że nigdy się na niej nie zawiódł. I właśnie dlatego podkreślał jak bardzo ważne było to zadanie i nie mógłby pogodzić się z porażką. Nie mógłby jej tego wybaczyć, nawet jej lub wręcz szczególnie. Bo jeśli nie zawodziła, tutaj też pokładał spore zaufanie w fakcie, że zdoła wykonać zadanie. Tak wiele od niej zależało. Nie poruszył się, gdy usiadła koło niego. Zerknął na nią w chwili, w której zrezygnowała z siedzenia na jednym poziomie i zsunęła się na ziemię, przysiadając przy jego nogach. Czuł jej dłoń, która wędrowała po jego udzie niemal leniwie, a gdy odezwała się ponownie, hardy ton ustąpił łagodnemu i tak bardzo niepodobnemu do jej ostrej osobowości. Dobrze. Tak było bardzo dobrze. Nachylił się, by patrzeć na nią z góry, lecz ich twarze znajdowały się blisko siebie tak że czuł jej oddech zakrapiany dopiero co wypitym alkoholem. - Masz go uwieść. Zdobyć jego zaufanie i dotrzeć do każdej myśli. Muszę wiedzieć co planuje. I wiem, że to o co proszę nie jest proste. Będzie długotrwałe i ryzykowne, dlatego zrozumiem, jeśli się wycofasz. Jednak jeśli się tego podejmiesz, będzie wdzięczny. Nie będziesz musiała się martwić. Zawsze będę cię obserwował z cienia - odparł półszeptem, przejeżdżając chłodnym palcem wskazującym po obrysie kobiecej żuchwy. Bo zawsze dbał o swoich bez względu na to czy znajdowali się na jego statku, czy poza nim. A więc panno Huxley? Jesteś gotowa postąpić ten krok?
- Ocipiałaś? Nie zamierzam cię bić - odparł, chociaż pewne zakamuflowane warknięcie dało się słyszeć zza zaciśniętych na papierosie ust. - Kosmetyki ci nie starczą? - dodał, odkładając szklankę na stolik tylko po to, by zsunąć z ramion płaszcz i odrzucić go na znajdującą się niedaleko sofę. Wiedział, że daleko było jej do niewiniątka, ale właśnie kogoś takiego teraz potrzebował. Nie odpowiedział na jej dalsze słowa, chociaż nie oderwał spojrzenia z jej pełnego kształtów ciała. Kiedykolwiek cię zawiodłam? Oczywiście, że nigdy się na niej nie zawiódł. I właśnie dlatego podkreślał jak bardzo ważne było to zadanie i nie mógłby pogodzić się z porażką. Nie mógłby jej tego wybaczyć, nawet jej lub wręcz szczególnie. Bo jeśli nie zawodziła, tutaj też pokładał spore zaufanie w fakcie, że zdoła wykonać zadanie. Tak wiele od niej zależało. Nie poruszył się, gdy usiadła koło niego. Zerknął na nią w chwili, w której zrezygnowała z siedzenia na jednym poziomie i zsunęła się na ziemię, przysiadając przy jego nogach. Czuł jej dłoń, która wędrowała po jego udzie niemal leniwie, a gdy odezwała się ponownie, hardy ton ustąpił łagodnemu i tak bardzo niepodobnemu do jej ostrej osobowości. Dobrze. Tak było bardzo dobrze. Nachylił się, by patrzeć na nią z góry, lecz ich twarze znajdowały się blisko siebie tak że czuł jej oddech zakrapiany dopiero co wypitym alkoholem. - Masz go uwieść. Zdobyć jego zaufanie i dotrzeć do każdej myśli. Muszę wiedzieć co planuje. I wiem, że to o co proszę nie jest proste. Będzie długotrwałe i ryzykowne, dlatego zrozumiem, jeśli się wycofasz. Jednak jeśli się tego podejmiesz, będzie wdzięczny. Nie będziesz musiała się martwić. Zawsze będę cię obserwował z cienia - odparł półszeptem, przejeżdżając chłodnym palcem wskazującym po obrysie kobiecej żuchwy. Bo zawsze dbał o swoich bez względu na to czy znajdowali się na jego statku, czy poza nim. A więc panno Huxley? Jesteś gotowa postąpić ten krok?
Im mniej wiesz tym lepiej śpisz i w tym wypadku można było wykorzystać to stwierdzenie w przypadku tej dwójki w stu procentach. Były rzeczy o których lepiej, aby ani ona o nim, ani on o niej nie wiedzieli. To co działo się za wielkim morzem i to co działo się w zaułkach ciemnych ulic zostawało tam gdzie zostało popełnione i lepiej, aby nie wypłynęło na wierzch. Oboje tego nie chcieli chociaż oboje też zdawali sobie sprawę z faktu, że prawdopodobnie nie zrobiło by to na nich większego wrażenia. Goyle być może skrzywił się na wieść o tym kto i jak obracał pannę Huxley, a Rain z pierwszym momencie wystraszyła zbrodni, których dokonał Calhoun, świadoma jednak, że u to, w Londyńskich dokach, działy się podobne rzeczy zaraz zepchnęła by to w głąb swojego umysłu i nie przylepiałaby do swojego towarzysza nowej łatki. Nie po to wracał do Anglii, aby to co działo się w odległych krainach zmieniało mu tu reputacje. Kto miał wiedzieć ten wiedział i na tym należało pozostać. Skoro informacje te do Rain nie dotarły najwyraźniej nie miała należeć do tego grona.
O tym, że życie nie składało się jedynie z przyjemności i zadowolenia samego siebie Huxley wiedziała aż zbyt dobrze. Wiele lat zadowalała innych sama nie czując przy tym żadnej większej rozkoszy, a wręcz przeciwnie, obrzydzenie nie tyle do klientów a samej siebie. Że pozwoliła sobie na to, aby zająć się tym, czego nienawidziła od małego. Sama siebie tym katowała, ale dzielnie zaciskała zęby wierząc, że uda jej się jakoś odbić od dna, że pewnego dnia coś się zmieni i wystarczy tylko poczynić odpowiednie kroki. Nie leżała i nie pachniała czekając aż to się stanie, gdyby sama nie zrobiła pierwszego ruchu to babsztyl by jej nie zauważył. Nie nauczyłaby się legilimencji. Nie byłaby tu i teraz. Można powiedzieć, że jej życie wskoczyło na wyższy poziom. Może nie stała na górze łańcucha pokarmowego, może to nie ona rozkładała karty, to jednak miała zdecydowanie więcej niż to z czym na lądzie zostawiał ją ostatni raz Calhoun. Nie można było temu zaprzeczyć. Znosiła nieprzyjemności, i wtedy i teraz, gdy po raz kolejny została uprzedmiotowiona. Można było jednak powiedzieć, że przywykła do tego i potrafiła myśleć o sobie jak o przedmiocie wtedy gdy tego wymagano. Mniej bolało.
Uniosła kącik ust do góry na jego warknięcie. Tego się nie spodziewała. Powiedziałaby nawet raczej, że do osiągnięcia swojego celu raczej nie patrzyłby na środki jakie musi użyć by go dosięgnąć. Przez chwilę była nawet skłonna uwierzyć w to, że siniaki miały być prawdziwe. Zaśmiała się cicho.
- Magiczne kosmetyki są drogie - zauważyła, lekko wzruszając ramionami, ale tak i ona tak i on dobrze wiedzieli, że Rain niespecjalnie miała ochotę na to, aby nabawić się ich w bardziej naturalny sposób.
Żadna kobieta nie lubiła gdy mężczyzna unosił na nią rękę. I nie ważne czy był to klient, mąż, przyjaciel, i czy miało ich to doprowadzić do sukcesu w jakimś większym przedsięwzięciu. Później coś pokombinuje, dostała trochę pieniędzy to może kupi coś takiego, co nie zejdzie z jej skóry przy pierwszym dotknięciu. A musiała się liczyć z faktem, że owy Callaghan może chcieć je dotknąć. Dziwiło ją trochę, że Goyle miał jakieś porachunki z mężczyzną, który tak dobrze ponoć traktował kobiety i opiekował się słabymi i zbolałymi. To była jednak jego sprawa, a Rain niedługo miała przekonać się kim tak naprawdę jest ten mężczyzna, co mu siedzi w głowie i w jaki sposób do niego dotrzeć. Spodziewała się, że nie będzie łatwo, a kolejne słowa mężczyzny tylko ją w tym utwierdziły. W końcu prosty i jasno sformułowany cel, tak jak Rain lubiła. Bez zbędnych ulepszaczy, marnowania czasu. Naprawdę nie można było tak od razu? Uniosła brew ku górze drapiąc paznokciami jego skórę przez materiał spodni i nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie mam w zwyczaju się wycofywać - szepnęła. - Będziesz mnie pilnował? Sprawdzał czy dobrze wykonuje swoją robotę? Wkroczysz gdy będzie groziła mi krzywda? Nie poradzę sobie sama…
Jęknęła cichutko. Schyliła przed nim lekko głowę robiąc niewinną minę. Nie była tą samą Rain, która jeszcze przed chwilą warczała na niego rozdrażniona. Gdyby była kotką pewnie wiłaby się teraz pod jego nogami i mruczała licząc na odrobinę pieszczot. Chciało jej się śmiać z własnego zachowania, roli którą w tym momencie przyjęła i z trudem powstrzymywała pojawiający się na twarzy uśmiech rozbawienia zdradzający fakt jak dobrze się bawiła. Chwyciła go za łydkę i pociągnęła mocno przysuwając się bliżej jego kolan. Miała ochotę zagrać z nim w grę, odebrać swoją władzę, którą teraz on dzierżył w obydwu dłoniach. Jej połowa powinna już wrócić do właścicielki. Oddaj mi moją połowę korony.
O tym, że życie nie składało się jedynie z przyjemności i zadowolenia samego siebie Huxley wiedziała aż zbyt dobrze. Wiele lat zadowalała innych sama nie czując przy tym żadnej większej rozkoszy, a wręcz przeciwnie, obrzydzenie nie tyle do klientów a samej siebie. Że pozwoliła sobie na to, aby zająć się tym, czego nienawidziła od małego. Sama siebie tym katowała, ale dzielnie zaciskała zęby wierząc, że uda jej się jakoś odbić od dna, że pewnego dnia coś się zmieni i wystarczy tylko poczynić odpowiednie kroki. Nie leżała i nie pachniała czekając aż to się stanie, gdyby sama nie zrobiła pierwszego ruchu to babsztyl by jej nie zauważył. Nie nauczyłaby się legilimencji. Nie byłaby tu i teraz. Można powiedzieć, że jej życie wskoczyło na wyższy poziom. Może nie stała na górze łańcucha pokarmowego, może to nie ona rozkładała karty, to jednak miała zdecydowanie więcej niż to z czym na lądzie zostawiał ją ostatni raz Calhoun. Nie można było temu zaprzeczyć. Znosiła nieprzyjemności, i wtedy i teraz, gdy po raz kolejny została uprzedmiotowiona. Można było jednak powiedzieć, że przywykła do tego i potrafiła myśleć o sobie jak o przedmiocie wtedy gdy tego wymagano. Mniej bolało.
Uniosła kącik ust do góry na jego warknięcie. Tego się nie spodziewała. Powiedziałaby nawet raczej, że do osiągnięcia swojego celu raczej nie patrzyłby na środki jakie musi użyć by go dosięgnąć. Przez chwilę była nawet skłonna uwierzyć w to, że siniaki miały być prawdziwe. Zaśmiała się cicho.
- Magiczne kosmetyki są drogie - zauważyła, lekko wzruszając ramionami, ale tak i ona tak i on dobrze wiedzieli, że Rain niespecjalnie miała ochotę na to, aby nabawić się ich w bardziej naturalny sposób.
Żadna kobieta nie lubiła gdy mężczyzna unosił na nią rękę. I nie ważne czy był to klient, mąż, przyjaciel, i czy miało ich to doprowadzić do sukcesu w jakimś większym przedsięwzięciu. Później coś pokombinuje, dostała trochę pieniędzy to może kupi coś takiego, co nie zejdzie z jej skóry przy pierwszym dotknięciu. A musiała się liczyć z faktem, że owy Callaghan może chcieć je dotknąć. Dziwiło ją trochę, że Goyle miał jakieś porachunki z mężczyzną, który tak dobrze ponoć traktował kobiety i opiekował się słabymi i zbolałymi. To była jednak jego sprawa, a Rain niedługo miała przekonać się kim tak naprawdę jest ten mężczyzna, co mu siedzi w głowie i w jaki sposób do niego dotrzeć. Spodziewała się, że nie będzie łatwo, a kolejne słowa mężczyzny tylko ją w tym utwierdziły. W końcu prosty i jasno sformułowany cel, tak jak Rain lubiła. Bez zbędnych ulepszaczy, marnowania czasu. Naprawdę nie można było tak od razu? Uniosła brew ku górze drapiąc paznokciami jego skórę przez materiał spodni i nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie mam w zwyczaju się wycofywać - szepnęła. - Będziesz mnie pilnował? Sprawdzał czy dobrze wykonuje swoją robotę? Wkroczysz gdy będzie groziła mi krzywda? Nie poradzę sobie sama…
Jęknęła cichutko. Schyliła przed nim lekko głowę robiąc niewinną minę. Nie była tą samą Rain, która jeszcze przed chwilą warczała na niego rozdrażniona. Gdyby była kotką pewnie wiłaby się teraz pod jego nogami i mruczała licząc na odrobinę pieszczot. Chciało jej się śmiać z własnego zachowania, roli którą w tym momencie przyjęła i z trudem powstrzymywała pojawiający się na twarzy uśmiech rozbawienia zdradzający fakt jak dobrze się bawiła. Chwyciła go za łydkę i pociągnęła mocno przysuwając się bliżej jego kolan. Miała ochotę zagrać z nim w grę, odebrać swoją władzę, którą teraz on dzierżył w obydwu dłoniach. Jej połowa powinna już wrócić do właścicielki. Oddaj mi moją połowę korony.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie lubił, gdy ktoś tykał jego rzeczy. A w pewnym sensie rościł sobie niespisane nigdy prawo do Huxley, zdając sobie sprawę, że nigdy nie chciał mieć jedynie dla siebie. Po prostu stanowiła jeden z filarów wiążących do z tym miejscem - pozbawionym jakiegokolwiek ducha porywczości angielskim wybrzeżem. Londynem, który był jak kurwa, która musiała się rozkładać przed każdym, kto tego zażądał. Z jednej strony nienawidził tego miejsca, z drugiej czasami potrafiło go zaskoczyć, będąc idealnym przykładem celu doskonałego. W końcu tak łatwo było manipulować odpowiednimi osobami, podatnymi, nie umiejącymi przetwarzać niektórych informacji. Wystarczyło, że spojrzeli na najmłodszego Goyle'a i już dopowiadali sobie historie, słysząc pewien niewymuszony twardy akcent, przebijający się przez płynne zgłoski charakterystyczne dla Anglików. Z bandą podobnych jemu dzikusów z północy stanowili nową falę odświeżenia dla magicznej części porty londyńskiego. W kasynie ustępowano im drogi, w barach trzymano się z daleka, widząc wytatuowane runy. Zupełnie jakby przywieźli wraz z sobą prastare przekleństwa. O, słodka naiwności. Jednak bez wyraźnego przyzwolenia nie mogli sobie pozwolić na strawienie, podpalenie tego miejsca. Więc czekali, zdając sobie sprawę, że niedługo znajdą się w posiadaniu kolejnego wspaniałego towaru, który mieli dostarczyć do Danii. Towaru tak rzadkiego, że nikt nie chciał go przewieźć pomimo skandalicznie obrzydliwej ceny za przemyt. Kto jednak chciał teraz zadzierać z Ministerstwem Magii, które pilnowało wpływających i wypływających statków niczym dziewica swojej cnoty? Nie można było odmówić sporej części kapitanów odwagi, lecz nie o nią w tym przypadku chodziło. Szaleństwo było kluczem i chęć ryzyka, które mogło zabrać wszystkich na dno przy najmniejszym z potknięć. Burkliwi Normanowie wydawali się być idealni do takiego rodzaju zleceń i nie trzeba było przebywać z nimi zbyt długo, by o tym wiedzieć. Huxley jeszcze nie poznała żadnego z nich i Calhoun nie zamierzał jej w żaden sposób z nimi zapoznawać. Oni robili swoje, a ona swoje. Niepołączeni w żaden sposób jak tylko przez jego osobę. Ani mniej, ani więcej.
- Czego będziesz potrzebować? - mruknął, wydmuchując długo wstrzymywany dym ziela, gdy wspomniała o pieniądzach. Mogła się domyślać, że dla niego cena nie grała żadnej roli. Nie zamierzał jednak zaraz przekazywać jej niezliczonej ich ilości, by zadowolić chęć posiadania. Była sprytna. Wiedziała jak przetrwać w tym gównie za garść miedziaków, ze srebrem mogła podbić cały Londyn z bandą kurew. Jednak w jednym miała rację - im mniej wiedziała, tym lepiej. Goyle nie zamierzał zwierzać jej się z tego, że Callaghan był jedynie kroplą w morzu, które przygotował specjalnie dla swojego ojca. Krok po kroku, człowiek po człowieku, Cadmon miał wyczuwać nadchodzący koniec, jednak nie mógł być pewien kiedy on nastąpi. Póki co zapewne spał wygodnie w swoim łożu pod atłasami przywiezionymi przez dwa wierne psy, które nazwał Caelanem i Cadanem.
Nie podawał jej wszystkiego na tacy. Nie przywykł do tego, by wykładać wszystkie karty, które się miało zaraz na początku rozgrywki. Wiedziała o tym, a jednak zamierzała jeszcze trochę go przez to pomęczyć. Jej dotyk na udzie stał się bardziej napastliwy, lecz o wiele bardziej do nich pasujący. Do relacji, którą stworzyli wiele lat temu i jeszcze nie przerwali. Byli równocześnie współpracownikami, kochankami, katami i zmieniali swoje role jak po idealnej sinusoidzie. I żadne z nich nie pytało drugiego, dlaczego tak się właśnie zachowuje. Należeli do pewnego gatunku ludzi, których to nie obchodziło. Podobnie zresztą jak to, co miało się wydarzyć dalej. Każdy inny człowiek po skończonych interesach wyszedłby i wrócił dopiero z końcową zapłatą. Goyle wiedział, że musiał mieć Huxley pod kontrolą. Gdy ostatni raz się widzieli, nie był kapitanem, a autorytet trzymania władzy nie był mu jeszcze tak idealnie znajomy. Minęło sporo czasu, a zmiany które miały wpływ na całą resztę odcisnęły na nim swoje piętno. Dlatego nie zamierzał odpuszczać ani rezygnować z tego co posiadał poprzez zaufanie.
- Poradzisz. Byleś tylko go nie zabiła. Bardzo cię o to proszę - mruknął, prostując się i nie robiąc sobie nic z jej wstępu do gry. Zamiast tego sięgnął po papierosa, by zaciągnąć się nim dość mocno i odłożyć na stolik obok. Zaraz jednak jego dłoń znów była zajęta tym razem przez szklankę z alkoholem, który cudownie rozpalał gardło swoim ziołowym posmakiem. Dym ze spalonego tytoniu utworzył nieregularną smużkę, unoszącą się aż pod sam sufit mieszkania na najwyższym piętrze. Cal zawsze miał pewien sentyment do tego miejsca. Być może przez położenie, a może chodziło o przesiąknięty dokami wystrój - tak bardzo przypominający mu spędzone tu lata. W trakcie swych rozmyślań obserwował Huxley, pijąc kolejny łyk trunku i nie zamierzając ułatwiać jej tego zadania. Skoro chciała swojej korony, proszę, niech ją weźmie.
- Czego będziesz potrzebować? - mruknął, wydmuchując długo wstrzymywany dym ziela, gdy wspomniała o pieniądzach. Mogła się domyślać, że dla niego cena nie grała żadnej roli. Nie zamierzał jednak zaraz przekazywać jej niezliczonej ich ilości, by zadowolić chęć posiadania. Była sprytna. Wiedziała jak przetrwać w tym gównie za garść miedziaków, ze srebrem mogła podbić cały Londyn z bandą kurew. Jednak w jednym miała rację - im mniej wiedziała, tym lepiej. Goyle nie zamierzał zwierzać jej się z tego, że Callaghan był jedynie kroplą w morzu, które przygotował specjalnie dla swojego ojca. Krok po kroku, człowiek po człowieku, Cadmon miał wyczuwać nadchodzący koniec, jednak nie mógł być pewien kiedy on nastąpi. Póki co zapewne spał wygodnie w swoim łożu pod atłasami przywiezionymi przez dwa wierne psy, które nazwał Caelanem i Cadanem.
Nie podawał jej wszystkiego na tacy. Nie przywykł do tego, by wykładać wszystkie karty, które się miało zaraz na początku rozgrywki. Wiedziała o tym, a jednak zamierzała jeszcze trochę go przez to pomęczyć. Jej dotyk na udzie stał się bardziej napastliwy, lecz o wiele bardziej do nich pasujący. Do relacji, którą stworzyli wiele lat temu i jeszcze nie przerwali. Byli równocześnie współpracownikami, kochankami, katami i zmieniali swoje role jak po idealnej sinusoidzie. I żadne z nich nie pytało drugiego, dlaczego tak się właśnie zachowuje. Należeli do pewnego gatunku ludzi, których to nie obchodziło. Podobnie zresztą jak to, co miało się wydarzyć dalej. Każdy inny człowiek po skończonych interesach wyszedłby i wrócił dopiero z końcową zapłatą. Goyle wiedział, że musiał mieć Huxley pod kontrolą. Gdy ostatni raz się widzieli, nie był kapitanem, a autorytet trzymania władzy nie był mu jeszcze tak idealnie znajomy. Minęło sporo czasu, a zmiany które miały wpływ na całą resztę odcisnęły na nim swoje piętno. Dlatego nie zamierzał odpuszczać ani rezygnować z tego co posiadał poprzez zaufanie.
- Poradzisz. Byleś tylko go nie zabiła. Bardzo cię o to proszę - mruknął, prostując się i nie robiąc sobie nic z jej wstępu do gry. Zamiast tego sięgnął po papierosa, by zaciągnąć się nim dość mocno i odłożyć na stolik obok. Zaraz jednak jego dłoń znów była zajęta tym razem przez szklankę z alkoholem, który cudownie rozpalał gardło swoim ziołowym posmakiem. Dym ze spalonego tytoniu utworzył nieregularną smużkę, unoszącą się aż pod sam sufit mieszkania na najwyższym piętrze. Cal zawsze miał pewien sentyment do tego miejsca. Być może przez położenie, a może chodziło o przesiąknięty dokami wystrój - tak bardzo przypominający mu spędzone tu lata. W trakcie swych rozmyślań obserwował Huxley, pijąc kolejny łyk trunku i nie zamierzając ułatwiać jej tego zadania. Skoro chciała swojej korony, proszę, niech ją weźmie.
Rain nie należała do siebie, nie miała sama nad sobą pełnej władzy. Nie należała też w pełni do żadnego z mężczyzn, chociaż jeden taki rościł sobie do niej pewne prawa nawet się zbytnio tym nie kryjąc. Za to w pełni należała do Londynu, do Magicznego Portu, do doków w których się wychowywała. Jak duch przywiązana była do jednego miejsca i nawet jeśli czasem chciała, to nie było takiej opcji, aby się stąd wyrwała. Nauczona życia na ulicy, radzenia sobie z ponurą rzeczywistością, która daleka była od przepychu Ministerstwa, bogatych salonów szlachty, pełnych stołów zamożnych czarodziejów zamieszkujących okoliczne dzielnice. Należała do miejsca, które albo tworzyło z ludzi silnych i niezależnych, mocno stąpających po ziemi albo dusiło ich w zarodku, zanim jeszcze w pełni zdążyli zasmakować życia. Nie było nic pomiędzy. Jeśli Rain, będąc jeszcze małym szczylem, myślała o tym aby przerwać musiała dostosować się do zasad gry tutaj panujących. Nauczyć się chodzić odpowiednimi ścieżkami, wiedzieć przed kim zmykać, kogo można łatwo oskubać, gdzie znaleźć najlepszych kupców u których można łatwo i bez pytań sprzedać skradzione przedmioty. Który z domów należy do Goyle’ów, którego z nich unikać, a z którym się zabawiać. Do której knajpy nie wchodzić, bo nie miała opcji aby wyjść z niej sama i nienaruszona. Którą dziwkę należało pytać szukając matki, gdy kolejny klient dobijał się do drzwi ich mieszkania. Życie nie było sielanką, nie było przyjemnością, to wszystko kształtowało silnego człowieka jakbym była Rain i wiele można było o niej powiedzieć, dobrego i złego, ale zaparcia, siły, upartości i żądzy władzy i dreszczyku emocji nie można było jej odmówić. Chociaż port zmienił się przez ostatnie dziesięć lat, tak niektóre zasady były nienaruszone, a one dawały pewnego rodzaju stabilność, której Rain tak bardzo pragnęła, bo chyba nikt nie lubił gdy grunt walił się pod nogami. Już raz to poczuła, zmusiło ją to do wejścia na ścieżkę, która już zawsze miała się za nią ciągnąć i nie chciała przechodzić tego po raz kolejny.
Do portu przypływali różni czarodzieje, mniej i bardziej sławni. Huxley zawsze starała się orientować z kim będzie teraz miała do czynienia. Zawsze lubiła przesiadywać gdzie nowi przybysze, słuchać opowieści o dalekich morzach, którymi raczyli wszystkich w pubach spoglądając na nich z góry, znad kufla z piwem. Ile można było się nauczyć, dowiedzieć i zaobserwować. Nie raz nie dwa sami marynarze wygadywali się, pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu i przyjemnych pieszczot kobiety, co za skarby przewożą i Rain nawet zbytnio nie musiała się starać, aby te informacje uzyskać. Przekazywała komu trzeba, swoją działkę otrzymywała i tak wyglądały jej pierwsze kroki w tym biznesie. Kto by pomyślał, że będzie w stanie nauczyć się nowych sztuczek, które mogą pomóc jej w tym i ułatwić życie.
Prychnęła pod nosem i spojrzała na niego z pewnego rodzaju pobłażliwością. Miała mu tu wymieniać pudry, szminki, cienie o odpowiednich kolorach, które dla niego równie dobrze mogły stanowić abstrakcję? Jakiego rodzaju sukni będzie potrzebować, może jeszcze rozmiar buta? Zaśmiała się znowu, wzięła w rękę sakiewkę i podrzuciła nią dwa razy tak, aby pieniądze w środku wydały z siebie odpowiedni odgłos.
- Starczy mi to, co jest w środku - odpowiedziała mu łagodnie. - Tak się tylko droczę.
Sakiewka znowu wylądowała na komodzie, a sama kobieta puściła w stronę mężczyzny oczko. Dobrze było jednak wiedzieć, że był w stanie dość sporo zapłacić jeśli od tego miało zależeć to jak potoczy się jej spotkanie z tamtym mężczyzną. Goyle nigdy nie szczędził grosza, nie miał ku temu żadnych powodów. W końcu nie cierpiał biedy. Dobrze, że się to nie zmieniło. Rain nie wiedziała czy ciągnął od ojca, w co jednak mocno wątpiła, czy tak dobrze wiodło mu się jako kapitanowi statku, ale w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia. Ważne, że ta sakiewka, którą przed chwilą trzymała w ręce, nie była jedyną, jaką od niego otrzyma.
Huxley nie zdawała sobie sprawy z faktu jak bardzo Goyle polubił mieć władzę i że swoim zachowaniem sama mu się podkładała. W jej mniemaniu nie miał mieć jej na oku, nie potrzebował jej kontrolować i sprawdzać. Ale jak widać mężczyzna chciał mieć na wszystko oko, trzymać rękę na pulsie i odpowiednio ingerować. Ani, że nie będzie chciał z taką łatwością jak kiedyś oddać Rain jej kawałka władzy.
- Zabierasz mi zabawę - mruknęła niezadowolona.
Nie miała zamiaru nikogo zabijać, to było oczywiste. Chociaż zawsze jakiś wypadek przy pracy może się wydarzyć. Zbyt duża ilość narkotyku we krwi, przypadkowe nadzianie się na nóż, anomalia sprawiła, że z różdżki wyleciało nieodpowiednie zaklęcie. Przypadków było mnóstwo. Jednak po usłyszanych słowach Rain nie chciałaby być w swojej skórze gdyby do czegoś takiego doszło. Oj nie.
Nie reagował tak jak chciała. Zamiast wejście do gry nie zrobił kroku ani w przód ani w tył. Powinien teraz posłusznie zagrać tak jak ona tego chciała gdy przysuwała się do niego, gdy ciałem opierała się o jego nogę. A on jedynie zaciągał się papierosem, popijał alkohol i nawet nie raczył zapytać jej, czy nie życzy sobie jeszcze trochę. Zacisnęła usta i wbiła paznokcie w materiał spodni okalający jego łydkę. Ścisnęła ją mocno, aby pozbyć się trochę z siebie gniewu, że nie gra tak jak ona teraz ustaliła. Powinien być już przy niej z wyciągniętym jęzorem. Uniosła się w końcu na tyle, by wyciągając rękę być w stanie sięgnąć po szklankę, którą trzymał. Chciała, by ją jej dał, teraz ona chciała poczuć ten przyjemny smak w swoich ustach. Nie mógł wypić za dużo, przecież zawsze nawet alkoholem dzielili się po równo.
- Daj - warknęła.
Już nie była tą potulną panienką, która z chęcią wiłaby się pod jego nogami. Nie chciał sam oddać jej władzy, przyjść na jej wołanie, to zaraz sama sprowadzi go do parteru. Póki co jeszcze działała po dobroci, ale za chwilę mogła przestać być miłą.
Do portu przypływali różni czarodzieje, mniej i bardziej sławni. Huxley zawsze starała się orientować z kim będzie teraz miała do czynienia. Zawsze lubiła przesiadywać gdzie nowi przybysze, słuchać opowieści o dalekich morzach, którymi raczyli wszystkich w pubach spoglądając na nich z góry, znad kufla z piwem. Ile można było się nauczyć, dowiedzieć i zaobserwować. Nie raz nie dwa sami marynarze wygadywali się, pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu i przyjemnych pieszczot kobiety, co za skarby przewożą i Rain nawet zbytnio nie musiała się starać, aby te informacje uzyskać. Przekazywała komu trzeba, swoją działkę otrzymywała i tak wyglądały jej pierwsze kroki w tym biznesie. Kto by pomyślał, że będzie w stanie nauczyć się nowych sztuczek, które mogą pomóc jej w tym i ułatwić życie.
Prychnęła pod nosem i spojrzała na niego z pewnego rodzaju pobłażliwością. Miała mu tu wymieniać pudry, szminki, cienie o odpowiednich kolorach, które dla niego równie dobrze mogły stanowić abstrakcję? Jakiego rodzaju sukni będzie potrzebować, może jeszcze rozmiar buta? Zaśmiała się znowu, wzięła w rękę sakiewkę i podrzuciła nią dwa razy tak, aby pieniądze w środku wydały z siebie odpowiedni odgłos.
- Starczy mi to, co jest w środku - odpowiedziała mu łagodnie. - Tak się tylko droczę.
Sakiewka znowu wylądowała na komodzie, a sama kobieta puściła w stronę mężczyzny oczko. Dobrze było jednak wiedzieć, że był w stanie dość sporo zapłacić jeśli od tego miało zależeć to jak potoczy się jej spotkanie z tamtym mężczyzną. Goyle nigdy nie szczędził grosza, nie miał ku temu żadnych powodów. W końcu nie cierpiał biedy. Dobrze, że się to nie zmieniło. Rain nie wiedziała czy ciągnął od ojca, w co jednak mocno wątpiła, czy tak dobrze wiodło mu się jako kapitanowi statku, ale w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia. Ważne, że ta sakiewka, którą przed chwilą trzymała w ręce, nie była jedyną, jaką od niego otrzyma.
Huxley nie zdawała sobie sprawy z faktu jak bardzo Goyle polubił mieć władzę i że swoim zachowaniem sama mu się podkładała. W jej mniemaniu nie miał mieć jej na oku, nie potrzebował jej kontrolować i sprawdzać. Ale jak widać mężczyzna chciał mieć na wszystko oko, trzymać rękę na pulsie i odpowiednio ingerować. Ani, że nie będzie chciał z taką łatwością jak kiedyś oddać Rain jej kawałka władzy.
- Zabierasz mi zabawę - mruknęła niezadowolona.
Nie miała zamiaru nikogo zabijać, to było oczywiste. Chociaż zawsze jakiś wypadek przy pracy może się wydarzyć. Zbyt duża ilość narkotyku we krwi, przypadkowe nadzianie się na nóż, anomalia sprawiła, że z różdżki wyleciało nieodpowiednie zaklęcie. Przypadków było mnóstwo. Jednak po usłyszanych słowach Rain nie chciałaby być w swojej skórze gdyby do czegoś takiego doszło. Oj nie.
Nie reagował tak jak chciała. Zamiast wejście do gry nie zrobił kroku ani w przód ani w tył. Powinien teraz posłusznie zagrać tak jak ona tego chciała gdy przysuwała się do niego, gdy ciałem opierała się o jego nogę. A on jedynie zaciągał się papierosem, popijał alkohol i nawet nie raczył zapytać jej, czy nie życzy sobie jeszcze trochę. Zacisnęła usta i wbiła paznokcie w materiał spodni okalający jego łydkę. Ścisnęła ją mocno, aby pozbyć się trochę z siebie gniewu, że nie gra tak jak ona teraz ustaliła. Powinien być już przy niej z wyciągniętym jęzorem. Uniosła się w końcu na tyle, by wyciągając rękę być w stanie sięgnąć po szklankę, którą trzymał. Chciała, by ją jej dał, teraz ona chciała poczuć ten przyjemny smak w swoich ustach. Nie mógł wypić za dużo, przecież zawsze nawet alkoholem dzielili się po równo.
- Daj - warknęła.
Już nie była tą potulną panienką, która z chęcią wiłaby się pod jego nogami. Nie chciał sam oddać jej władzy, przyjść na jej wołanie, to zaraz sama sprowadzi go do parteru. Póki co jeszcze działała po dobroci, ale za chwilę mogła przestać być miłą.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Cal nie dbał o to, co myśleli inni na jakimkolwiek polu, na którym się znajdował. Nie obchodziło go nawet to, co sądziła Rain - o jego żądaniach, o tym, czym się zajmował, o nim samym. Egoistyczne działania miały zaprowadzić go jedynie tam gdzie sam tego pragnął, nie zważając na otaczających go ludzi czy sytuacje. Nic nie mogło stanąć mu na drodze, bo nikt nie posiadał nic, czym mógłby mu grozić. Czy wściekłość, czy sprzyjanie jego zachciankom sprawiało mu tyle samo satysfakcji. Nieposłuszeństwo i posługa były dla niego odbiciem tego samego; nie chciał rozróżniać z żadnego z nich, gdy w ten sam sposób mu odpowiadały nadając jego osobie nowego spojrzenie. Widząc jak kobieta potrafiła być zarówno tą walczącą walkirią, by w chwilę później zmienić się w niewinną Sif, nie mógł prosić o nic więcej. Niestałość w zachowaniu, niestałość w pragnieniach, niestałość w odbieraniu jego postaci - z tego czerpał siłę i tego wyczekiwał. Uwielbiał dezintegrację, zanurzając się w powolnej bądź szybkiej destrukcji od najmniejszych podstaw po całe filary. Nie obchodziło go to, że sam mógł dostać odłamkiem przy wyburzaniu, niszczeniu - wkładając rękę do ognia, można było jedynie spodziewać się bólu, a on go nie czuł. Pragnął dostrzec na dłoni płomienie, igrające z jego skórą i doznać tego mrowienia. Za każdym razem mocniej, bardziej gwałtowniej, zaskakująco. Dawał się pochłonąć temu, czemu służył i temu co szło wraz z nim ramię w ramię. Przekraczał wszelkie normy, tworząc nowe zasady, których nikt wcześniej nie potrafił pojąć lub nawet nie pomyślał, by wyjść poza sztywne ramy. Nie był współczesnym Goylem - miękkim, żałosnym pieskiem salonowym, który w kółko szczekał jak to nienawidzi mugoli i nieczystej krwi. A oni mogli być bardzo przydatni. Calhoun nie raz i nie dwa wykorzystywał ich dla własnego widzimisię, obserwując jak ścierali się z czarodziejami i dobrze się przy tym bawił. Powinien był za nich wypić - za tę pustą, szarą masę, którą z taką łatwością można było zmanipulować. Nie zamierzał działać w imieniu swojej rodziny, a swoim własnym, dlatego też jego zapalczywość miała zgoła inne odbicie niż wymarzyliby to sobie Cadmon i reszta tej spółki. Postępował jak chciał, jednak w tym planie nie było miejsca na samowolkę. Wszystko należało wykonać w odpowiedni sposób, z odpowiednimi ludźmi lub się odpadało. Tyczyło się to również Huxley, która zgadzając się na to zadanie, na bycie nieświadomą częścią większego interesu stała się również podległą zasadom dotyczącym przetrwania na statku. Twierdziła, że była silna i wytrwała? Dobrze, niech więc tego dowiedzie, udowodni swoją wartość. Kiedyś się nie liczyło. Nie w tym przypadku, bo mógł nad nią czuwać, ale nie zamierzał jej wyręczać w żadnym wypadku. Pilnowanie to jedno, naprawienie burdelu, który się zostawiło to drugie. Ludzie zmieniali się jak zachodnie wiatry raz po raz przeskakując, zmieniając popleczników i faworytów. Należało umieć z nimi postępować, a Calhoun już dawno temu zakopał sentymenty; zdrada ukochanej osoby nie wpłynęła również na niego dobrze, niszcząc ostatni bastion dawnego Goyle'a - naiwnego i wierzącego w coś więcej, powstrzymującego się przed ostatecznym skokiem w ciemność. Jeśli potrafił oddać Caley mężowi na czas trwania swojego planu, co mógł zrobić z byłą kochanką? Na niektóre pytania lepiej było nie znać odpowiedzi i chociaż między nimi potrafiło czaić się rozprężenie, nic nie miało być takie jak poprzednio.
Nie obchodziła go lista zakupów. Chodziło o coś znacznie ważniejszego, do czego mogła nie przywiązywać żadnej wartości. Potrzebowała tego zaplecza i to nie była wcale zabawa, za którą brała to całe przedstawienie. Gdyby przyszedł się z nią droczyć, szukałby jej w zupełnie innym miejscu niż to. Teraz zależało mu na tym, żeby dobić targu i postawić sprawę jasno. Szukać przyjemności miał gdzie indziej, a przynajmniej do czasu, aż się to wszystko skończy. Potrzebował sprawnego człowieka, który miał lawirować między jego celami - nie pocieszenia. Dlatego też nie odpowiedział na jej słowa o droczeniu się ani nie zareagował w żaden poważniejszy sposób. Widząc ją przed sobą, widział doskonale to samo odbicie kobiety, którą zostawił na angielskim brzegu wbrew jej życzeniom. Kiedy miało się na niej odbić to, co się z nim działo w międzyczasie? Nawet bolesne doznania nie potrafiły być tak niszczycielskie jak opadnięcie z własnych poziomów pewności siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że chciała, żeby poszedł z nią dalej - w takt zabawy, którą rozpoczęła. Czuł jak przywierała do jego nogi całym ciałem, zamierzając mu dać do zrozumienia, że gdyby chciał, mógłby ją mieć dla siebie. Gniew, rozczarowanie i frustrację wbiła razem z paznokciami w jego ciało, powodując nieprzyjemne promieniowanie bólu, jednak nadchodząca ulga miała w sobie coś znaczenie bardziej błogiego. Doprowadzanie jej do takiego stanu było jedynie częścią gry, ale tej, której zasady on dyktował, pozostając biernym na jej zagrywki. Gdy wyciągnęła dłoń w kierunku szklanki, prychnął i upił kolejny łyk, by przekazać szklankę stolikowi - nie jej. Dopiero wtedy położył obie stopy na podłodze, oparł łokcie o swoje kolana i nachylił się ku niej. Jednak nie było to przyjemne doznanie, bo na jego twarzy nie było widać tego półuśmiechu dzikiego flirtu, który czaił się pomiędzy nimi. Jego oczy również nie skrywały chęci na postawienie kroku dalej. Wręcz przeciwnie. Teraz to on złapał ją za brodę, by spotęgować jej skupienie na swojej osobie.
- Nie wydawaj mi rozkazów - powiedział, chociaż jak poprzednie warknięcie dochodziło z głębokich poziomów gardła, tak to nie było w żadnym wypadku tak przyjemne jak wtedy. Jego głos się zmienił, jego postawa, jego spojrzenie. Dopiero po jakimś czasie ją puścił i wstał, strącając lekko jej ciało ze swoich nóg. Wyswobodził się z uścisku i chociaż nie był to żaden brutalny gest, dla Huxley mógł być tylko i wyłącznie uwłaczający. Sprzedała swój czas i swoje umiejętności, a teraz mogła dostrzec przedsmak tego, dla kogo pracowała. - Spotykamy się tylko w najważniejszych momentach. Do tego czasu kto wie... Może zostaniesz jego żoną - Calhoun zakpił, lecz jego głos nie miał w sobie nic więcej nad obojętność. Zarzucił na plecy płaszcz, który do tej pory leżał na kanapie przerzucony niedbale przez jej oparcie i poprawił jednym ruchem włosy, które opadły mu lekko na czoło. Kolejny ruch na szachownicy wielkomiejskiego Londynu został postawiony. Co teraz miało się dziać dalej? - Za fatygę - dodał jeszcze, wyciągając z kieszeni drobną monetę i kładąc ją na łokciu sofy. Gdy miała się jej przyjrzeć, mogła dostrzec, że była identyczna jak ta, którą podarował jej wiele lat temu, gdy wciąż byli dzieciakami, pieprzącymi się w porcie.
Nie obchodziła go lista zakupów. Chodziło o coś znacznie ważniejszego, do czego mogła nie przywiązywać żadnej wartości. Potrzebowała tego zaplecza i to nie była wcale zabawa, za którą brała to całe przedstawienie. Gdyby przyszedł się z nią droczyć, szukałby jej w zupełnie innym miejscu niż to. Teraz zależało mu na tym, żeby dobić targu i postawić sprawę jasno. Szukać przyjemności miał gdzie indziej, a przynajmniej do czasu, aż się to wszystko skończy. Potrzebował sprawnego człowieka, który miał lawirować między jego celami - nie pocieszenia. Dlatego też nie odpowiedział na jej słowa o droczeniu się ani nie zareagował w żaden poważniejszy sposób. Widząc ją przed sobą, widział doskonale to samo odbicie kobiety, którą zostawił na angielskim brzegu wbrew jej życzeniom. Kiedy miało się na niej odbić to, co się z nim działo w międzyczasie? Nawet bolesne doznania nie potrafiły być tak niszczycielskie jak opadnięcie z własnych poziomów pewności siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że chciała, żeby poszedł z nią dalej - w takt zabawy, którą rozpoczęła. Czuł jak przywierała do jego nogi całym ciałem, zamierzając mu dać do zrozumienia, że gdyby chciał, mógłby ją mieć dla siebie. Gniew, rozczarowanie i frustrację wbiła razem z paznokciami w jego ciało, powodując nieprzyjemne promieniowanie bólu, jednak nadchodząca ulga miała w sobie coś znaczenie bardziej błogiego. Doprowadzanie jej do takiego stanu było jedynie częścią gry, ale tej, której zasady on dyktował, pozostając biernym na jej zagrywki. Gdy wyciągnęła dłoń w kierunku szklanki, prychnął i upił kolejny łyk, by przekazać szklankę stolikowi - nie jej. Dopiero wtedy położył obie stopy na podłodze, oparł łokcie o swoje kolana i nachylił się ku niej. Jednak nie było to przyjemne doznanie, bo na jego twarzy nie było widać tego półuśmiechu dzikiego flirtu, który czaił się pomiędzy nimi. Jego oczy również nie skrywały chęci na postawienie kroku dalej. Wręcz przeciwnie. Teraz to on złapał ją za brodę, by spotęgować jej skupienie na swojej osobie.
- Nie wydawaj mi rozkazów - powiedział, chociaż jak poprzednie warknięcie dochodziło z głębokich poziomów gardła, tak to nie było w żadnym wypadku tak przyjemne jak wtedy. Jego głos się zmienił, jego postawa, jego spojrzenie. Dopiero po jakimś czasie ją puścił i wstał, strącając lekko jej ciało ze swoich nóg. Wyswobodził się z uścisku i chociaż nie był to żaden brutalny gest, dla Huxley mógł być tylko i wyłącznie uwłaczający. Sprzedała swój czas i swoje umiejętności, a teraz mogła dostrzec przedsmak tego, dla kogo pracowała. - Spotykamy się tylko w najważniejszych momentach. Do tego czasu kto wie... Może zostaniesz jego żoną - Calhoun zakpił, lecz jego głos nie miał w sobie nic więcej nad obojętność. Zarzucił na plecy płaszcz, który do tej pory leżał na kanapie przerzucony niedbale przez jej oparcie i poprawił jednym ruchem włosy, które opadły mu lekko na czoło. Kolejny ruch na szachownicy wielkomiejskiego Londynu został postawiony. Co teraz miało się dziać dalej? - Za fatygę - dodał jeszcze, wyciągając z kieszeni drobną monetę i kładąc ją na łokciu sofy. Gdy miała się jej przyjrzeć, mogła dostrzec, że była identyczna jak ta, którą podarował jej wiele lat temu, gdy wciąż byli dzieciakami, pieprzącymi się w porcie.
Nie wiedziała, że staje się częścią większej całości. Nie wiedziała, że godząc się na pomoc mu musiała się podporządkować. Nie lubiła tego gdy nie mogła sama decydować, gdy ktoś wymuszał na niej pewnego rodzaju zachowanie. Kim był, by żądać od niej pełnego podporządkowania? Nikt nie miał do tego prawa, nawet Calhoun chociaż mógł uważać, że jest zgoła inaczej. Może to dobrze? Gdyby wiedziała wszystko mogła albo puścić to mimo uszu i lgnąć w tę relację dalej tak jak robiła to teraz, albo wręcz przeciwnie. Wystraszyć się tego czym, nie kim, ale właśnie czym się stał. Bo normalny człowiek nie mógł być tak brutalny, tak pozbawiony skrupułów. Czuła, że coś jest nie tak, że nie bawi się z nią jak kiedyś, nie droczy, nie reaguje jak lata temu. Dorośli, to fakt, ale nie spodziewała się u niego zmiany aż tak. Rain lubiła wracać do tamtych czasów, zachowywać się czasami jak dzieciak, pogrywać i czekać na jego reakcje, a te były inne niż ostatnio. Już domyślała się, że coś się zmieniło, ale nie była pewna czy chce wiedzieć co. A już na pewno nie teraz.
Gdy ona sobie żartowała i próbowała rozluźnić atmosferę, zamknąć już etap rozmawiania o interesach i przejść do czegoś milszego, tak on zbytnio się do tego nie kwapił. Momentami nie wiedziała za bardzo na czym stoi i czuła się niepewnie, chociaż jeszcze przed chwilą była przy nim całkowicie zrelaksowana. Dwa lata temu była w stanie przewidzieć to w jaki sposób się zachowa, ale teraz nie była pewna jego reakcji. Sama zachowywała się dość przewidywalnie, tak jak kiedyś i znając jego reakcję sprzed lat była bardzo zaskoczona, gdy zachowywał się zupełnie inaczej. Coś wylewało się jej spomiędzy palców.
Dawała mu wyraźne znaki czego chce i nie było opcji aby ich nie odczytał. Były przecież naprawdę jasne. Prawie naga siedziała i jego nóg, ocierała się, przybliżała do niego i próbowała wpłynąć na niego, na jego męskość tak aby i on pragnął spędzić z nią miłą chwilę. Przecież zawsze oboje to lubili i często właśnie tak kończyły się ich spotkania. Ale Goyle nie reagował, nie patrzył na nią z pożądaniem, a z chłodem, jakby nadal oceniał jej ciało. Która kobieta by się nie zdenerwowała? Która nie chciałaby zmusić go do tego siłą, mocniejszymi impulsami? Z drugiej strony miała swój, powiedzmy że, honor, o ile honor może posiadać dziwka. Nie miała zamiaru go prosić, błagać o atencje. Chociaż ściskało ją ze złości w żołądku, że nie jest nią zainteresowany, to przełknie to z wysoko uniesioną głową. Zawsze dawała radę, ale dzisiaj po tym całym ocenianiu, po tym jak dowiedziała się, że nie rozbierała się tu defacto dla niego, było zdecydowanie trudniej, a gula w gardle była jakby większa. Jej wyciągnięta ręka zawisła w powietrzu, a wzrok podążył za szklanką, która wylądowała na stoliku. Nie kontrolowała tego, ale jej usta rozchyliły się lekko ze zdziwienia. Trwała tak bez ruchu kompletnie skonsternowana dopóki nie uchwycił jej podbródka i siłą zmusił, aby na niego spojrzała. Głos miał groźny, nieprzyjemny, aż ciarki przeszły Rain po plecach. Poczuła chłód, którego dotychczas nigdy nie doznała z jego strony. Patrzyła mu uważnie w oczy chłonąc jego słowa. Ich relacja zmieniła się. Właśnie w tej chwili. Władca mórz i władczyni lądu. Kapitan Aegirssona oraz Pani Kapitan Londyńskich portów. Kiedyś ramię w ramię. Dwa kapitańskie stołki obok siebie. Pół na pół, nigdy ni mniej ni więcej po żadnej stronie. Nagle Calhoun znalazł się wyżej, a Rain u jego nóg i sama nie zauważyła momentu, w którym to się wydarzyło. Naprawdę się zdziwiła. Jakby po raz kolejny dzisiaj dostała solidnie w twarz. I może powinna. Wolała by ją uderzył i aby zapomnieli o całej tej dziwnej sytuacji, niż by traktował ją z takim chłodem i ignorancją. Nie on. Zsunął ją z siebie i Rain początkowo nie ruszyła się, dopiero słysząc jego kolejne słowa odwróciła w jego stronę. Patrzyła jak się ubiera, a dłonie zacisnęła w pięści ze złości. Czuła się jak szmata, która była mu potrzebna przez chwilę i którą bez emocji odrzucił na bok, gdy póki co nie była już przydatna.
- Chyba śnisz. Nie mam zamiaru za nikogo wychodzić - warknęła ze złością.
Drażniły ją jego kpiące uwagi. Chociaż nie wiedziała czy bardziej nie drażniła ją jego obojętność, do której nie była przyzwyczajona z jego strony. Inni mogli traktować ją jak chcieli, nie robiła sobie nic gdy wyzywali ją od kurew, porównywali do matki lub próbowali obrazić i upokorzyć. Miała na nich swoje sposoby, ale Calhoun… to była inna sytuacja. Coś dla niej całkowicie obcego. Miała poznać zasady jakimi pogrywał, bo póki były dla niej obce mogła poruszać się jak ślepiec bez laski w nieznanym pomieszczeniu. Całkowicie po omacku.
Zerknęła na monetę i zaraz chłód, który ją ogarnął znikną całkowicie. Poczuła okropną falę gorąca, która w nią uderzyła. Nie wiedziała sama dlaczego tak zareagowała. Może dlatego, że owa moneta kojarzyła jej się z czymś przyjemnym. Czymś do czego bardzo często lubiła wracać myślami? Czymś co pielęgnowała i nie pozwoliła sobie nikomu odebrać? Było to cios zdecydowanie poniżej pasa. Ostatnim razem gdy taką dostała, dokładnie taką samą ukłoniła mu się nisko. Teraz natomiast wstała i szybkim krokiem podeszła do niego. Złość aż z niej kipiała.
- Ty draniu - wysyczała.
Uniosła prawą rękę do góry wymierzając nią uderzenie prosto w jego lewy policzek. Jak mógł ją tak potraktować w momencie gdy obiecała mu pomóc? W momencie gdy dawała mu znać, że jeśli tylko zechce może spędzić dzisiaj bardzo przyjemną noc. Jeszcze przed chwilą pytał, czy Rain pozwoli mu zostać na noc, a teraz kompletnie ją od siebie odtrącił? Nie miała zamiaru dać mu pogrywać tak ze sobą, nawet jeśli jej ruchy miały nie przynieść żadnego skutku i były bardziej próbą utrzymania się na powierzchni, to nie da sobą pomiatać. Nie jemu.
Gdy ona sobie żartowała i próbowała rozluźnić atmosferę, zamknąć już etap rozmawiania o interesach i przejść do czegoś milszego, tak on zbytnio się do tego nie kwapił. Momentami nie wiedziała za bardzo na czym stoi i czuła się niepewnie, chociaż jeszcze przed chwilą była przy nim całkowicie zrelaksowana. Dwa lata temu była w stanie przewidzieć to w jaki sposób się zachowa, ale teraz nie była pewna jego reakcji. Sama zachowywała się dość przewidywalnie, tak jak kiedyś i znając jego reakcję sprzed lat była bardzo zaskoczona, gdy zachowywał się zupełnie inaczej. Coś wylewało się jej spomiędzy palców.
Dawała mu wyraźne znaki czego chce i nie było opcji aby ich nie odczytał. Były przecież naprawdę jasne. Prawie naga siedziała i jego nóg, ocierała się, przybliżała do niego i próbowała wpłynąć na niego, na jego męskość tak aby i on pragnął spędzić z nią miłą chwilę. Przecież zawsze oboje to lubili i często właśnie tak kończyły się ich spotkania. Ale Goyle nie reagował, nie patrzył na nią z pożądaniem, a z chłodem, jakby nadal oceniał jej ciało. Która kobieta by się nie zdenerwowała? Która nie chciałaby zmusić go do tego siłą, mocniejszymi impulsami? Z drugiej strony miała swój, powiedzmy że, honor, o ile honor może posiadać dziwka. Nie miała zamiaru go prosić, błagać o atencje. Chociaż ściskało ją ze złości w żołądku, że nie jest nią zainteresowany, to przełknie to z wysoko uniesioną głową. Zawsze dawała radę, ale dzisiaj po tym całym ocenianiu, po tym jak dowiedziała się, że nie rozbierała się tu defacto dla niego, było zdecydowanie trudniej, a gula w gardle była jakby większa. Jej wyciągnięta ręka zawisła w powietrzu, a wzrok podążył za szklanką, która wylądowała na stoliku. Nie kontrolowała tego, ale jej usta rozchyliły się lekko ze zdziwienia. Trwała tak bez ruchu kompletnie skonsternowana dopóki nie uchwycił jej podbródka i siłą zmusił, aby na niego spojrzała. Głos miał groźny, nieprzyjemny, aż ciarki przeszły Rain po plecach. Poczuła chłód, którego dotychczas nigdy nie doznała z jego strony. Patrzyła mu uważnie w oczy chłonąc jego słowa. Ich relacja zmieniła się. Właśnie w tej chwili. Władca mórz i władczyni lądu. Kapitan Aegirssona oraz Pani Kapitan Londyńskich portów. Kiedyś ramię w ramię. Dwa kapitańskie stołki obok siebie. Pół na pół, nigdy ni mniej ni więcej po żadnej stronie. Nagle Calhoun znalazł się wyżej, a Rain u jego nóg i sama nie zauważyła momentu, w którym to się wydarzyło. Naprawdę się zdziwiła. Jakby po raz kolejny dzisiaj dostała solidnie w twarz. I może powinna. Wolała by ją uderzył i aby zapomnieli o całej tej dziwnej sytuacji, niż by traktował ją z takim chłodem i ignorancją. Nie on. Zsunął ją z siebie i Rain początkowo nie ruszyła się, dopiero słysząc jego kolejne słowa odwróciła w jego stronę. Patrzyła jak się ubiera, a dłonie zacisnęła w pięści ze złości. Czuła się jak szmata, która była mu potrzebna przez chwilę i którą bez emocji odrzucił na bok, gdy póki co nie była już przydatna.
- Chyba śnisz. Nie mam zamiaru za nikogo wychodzić - warknęła ze złością.
Drażniły ją jego kpiące uwagi. Chociaż nie wiedziała czy bardziej nie drażniła ją jego obojętność, do której nie była przyzwyczajona z jego strony. Inni mogli traktować ją jak chcieli, nie robiła sobie nic gdy wyzywali ją od kurew, porównywali do matki lub próbowali obrazić i upokorzyć. Miała na nich swoje sposoby, ale Calhoun… to była inna sytuacja. Coś dla niej całkowicie obcego. Miała poznać zasady jakimi pogrywał, bo póki były dla niej obce mogła poruszać się jak ślepiec bez laski w nieznanym pomieszczeniu. Całkowicie po omacku.
Zerknęła na monetę i zaraz chłód, który ją ogarnął znikną całkowicie. Poczuła okropną falę gorąca, która w nią uderzyła. Nie wiedziała sama dlaczego tak zareagowała. Może dlatego, że owa moneta kojarzyła jej się z czymś przyjemnym. Czymś do czego bardzo często lubiła wracać myślami? Czymś co pielęgnowała i nie pozwoliła sobie nikomu odebrać? Było to cios zdecydowanie poniżej pasa. Ostatnim razem gdy taką dostała, dokładnie taką samą ukłoniła mu się nisko. Teraz natomiast wstała i szybkim krokiem podeszła do niego. Złość aż z niej kipiała.
- Ty draniu - wysyczała.
Uniosła prawą rękę do góry wymierzając nią uderzenie prosto w jego lewy policzek. Jak mógł ją tak potraktować w momencie gdy obiecała mu pomóc? W momencie gdy dawała mu znać, że jeśli tylko zechce może spędzić dzisiaj bardzo przyjemną noc. Jeszcze przed chwilą pytał, czy Rain pozwoli mu zostać na noc, a teraz kompletnie ją od siebie odtrącił? Nie miała zamiaru dać mu pogrywać tak ze sobą, nawet jeśli jej ruchy miały nie przynieść żadnego skutku i były bardziej próbą utrzymania się na powierzchni, to nie da sobą pomiatać. Nie jemu.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Samo zlecenie, które jej nadał, a ona bez wahania przyjęła, musiało jej dać do myślenia, że właśnie należało to do czegoś więcej. Być może do obalenia kogoś, być może do upokorzenia, zniewolenia, zamordowania. Musiała wyczuwać pewne napięcie, a także powtarzające się w kółko słowa o tym jak bardzo było to dla niego istotne. Bo było. Calhoun potrzebował tego pierwszego elementu, żeby pójść dalej. Bez Callaghana nie miał niczego. Musiał zdetronizować odpowiedzialnego za tak wiele nielegalnych wymian człowieka, żeby przedostać się na następny poziom, gdzie robiło się jedynie jeszcze bardziej niebezpiecznie, neistabilnie, a przy tym dało się wyczuć strach wśród ofair, którymi miano się zajmować. Przerażone, zaszczute zwierzę wciąż potrafiło gryźć i się bronić z o wiele większą determinacją, lecz było przewidywalne przez to. Widać było nerwowe, niekiedy już obsesyjne zachowania związane z własnym bezpieczeństwem. Ale krok po kroku należało piąć się w górę i potrzebował do tego Rain, chociaż mógł pójść do innych dziewczyn i zaplacić im znacznie mniej. Potrafiłyby stanąć na wysokości zadania czy może Calhoun właściwie wolał, żeby to była właśnie ona? Wizja jej u boku kogoś innego była dla niego jak uwierający kamień w bucie i zdecydowanie nie miało mu się podobać to, co mogło nastąpić później. Jednak tu nie chodziło o nią. Miała pomóc mu w dostaniu się do jego celu, o którym marzył znacznie dłużej i którego osiągnięcie planował skrupulatnie, chociaż równocześnie można by to wziąć za plan chaotyczny i pozbawiony jakiekogolwiek sensu istnienia. Nie miał czasu na babskie sentymenty w tym momencie, dlatego musiała liczyć się z porażką. Nie potrafiła jednak jej zaakceptować, a przynajmniej nie gdy nadeszła z jego strony. Kiedyś zapewne już miałby ją w swoich objęciach, a ubrania wcale nie byłyby zrzucone dla oceny jej sylwetki. Nie dałby jej sobie się wodzić za nos, gdy powoli odrzucała kolejne materiały. Jednak teraz Cal chciał od niej czegoś więcej niż jedynie spełnienia. Musiała się skupić nie na tym, żeby dobrać mu się do spodni, a na tym by spełnić jego oczekiwania, które przed nią postawił. Zresztą nie chciał mieć jej w tej chwili. Nie, żeby nie wspominał przyjemnych chwil, które wspólnie spędzili, lecz miał coś jeszcze do zrobienia i nie miał czasu, by poświęcać Huxley całego wieczora i całej nocy. Być może gdyby rozegrała to w inny sposób ugiąłby się i nawet zostawił jej otwarte okno na tę możliwość swoją wcześniejszą postawą, wcześniejszymi słowami. Musiała wyczuć, że straciła w pewnym momencie grunt pod nogami - co do tego nie było wątpliwości, w końcu posiadała zmysł przetrwania i wyczuwała to na odległość. Dlaczego nie wyczuwała więc niebezpieczeństwa, które było zakamuflowane pod znajomym ciałem? Aż tak bardzo zbijał ją z tropu, że dała się omamić i podejść jak zwykła nastolatka? Lubiła wracać do ich wspólnych wspomnień, ale teraz Goyle nie przyszedł jako kolejny napalony dzieciak - chciał z nią dobić targu i właśnie to zrobił. Nie chodziło mu tej nocy o nic więcej ani nic mniej. Utraciła na dziś całą swoją pozycję i nie miała jej odzyskać. W pokoju niemal można było usłyszeć jak jej ego spadło o kilka poziomów i rozbiło się z trzaskiem o twardą, drewnianą podłogę. Cal miał jeszcze mieć kilka podobnych spotkać po swoim powrocie i nie zamierzał się rozklejać z tego powodu. Gdyby miał chociaż odrobinę empatii, zwariowałby. Cień ironicznego uśmiechu przemknął przez jego twarz, gdy złapał się na tym o czym właśnie myślał. Rain musiała boleśnie się przekonać o tym, że w tej grze nie byli już jak równy z równym - w chwili, w której przyjęła w dłoń sakiewkę stała się jego podwładną, była zależna od jego woli i lepiej żeby nie straciła tej resztki pewnego rodzaju zaufania, którym ją darzył. Czy poczucie zagubienia i dezorientacji miało jej towarzyszyć jeszcze jakiś czas? Być może. Być może miała przywyknąć do nowego oblicza ich znajomości, a może wręcz przeciwnie. Wcześniejsze słowa o tym, że będzie ją obserwował również było znamienne. Wystarczyło powiadomić jednego z ludzi z portu, by za kilka monet chodził niczym cień za czarnowłosą panną. Musiała zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę w tym momencie - żałowała podjętej decyzji i tego jak wszystko się potoczyło? Chciała, żeby został i nie był jej obojętny, mogąc wprawnie działać nie tylko przy jego ciele, ale również odruchach, dzięki własnemu doświadczeniu na jego myślami. Nie zamierzał jej na to przyzwolić, dlatego wstał i zająć się powolnym wychodzeniem. Znał ją jednak na tyle, by wiedzieć, że nie powiedziała ostatniego słowa. Lepiej dla niej, gdyby milczała, lecz jej charakter przemówił nim zdążyła przemyśleć swoje postępowanie. Podniosła się szybko i wymierzyła mu policzek, który wkrótce miał się stać również znamienny w innej relacji Calhouna. Jeszcze o tym nie wiedział, a wzrok wbity w Huxley, zacięty wyraz twarzy, sztywna żuchwa mówiły same za siebie, że nie zamierzał jej na to pozwalać. Złapał ją dość mocno za ramiona, nie przejmując się faktem, że mogło ją to boleć. W starciu z nim wydawała się być drobna, a praktycznie całe nagie ciało nadawało tej scenie pewnego odarcia z jakiejkolwiek godności. Z daleka być może smutnego czy zapierającego dech w piersiach. Cal trzymał wciąż kobietę i przyciągnął ją do siebie bardzo blisko - wydawać by się mogło zresztą, że nawet lekko ją podniósł, gdy palce Rain ledwo stykały się z ziemią. Kilka włosów z grzywki opadło mu na czoło wraz z jej uderzeniem i mogła poczuć na swoich policzkach delikatne łaskotanie.
- Nie pogrywaj sobie ze mną, Huxley - wycedził Goyle, zaciskając palce jeszcze mocniej na miękkiej skórze kobiety. Miejsca niewątpliwie miały jeszcze przez kilka godzin pozostać zaczerwienione, ale nie obchodziło go to w żadnym wypadku. Jeśli miał ją przywołać do porządku, zamierzał to zrobić bez sentymentów, którym najwyraźniej dała się ponieść. - Nie myśl, że przez pryzmat tego co było, pozwolę ci sobie szczekać. Zrozumiałaś? - dodał, nie zmieniając tonu i nie pozwalając jej na oddech. Miała go słuchać i obojętnie co sobie o nim myślała - czy był skurwielem, gnojem czy bydlakiem. Gdyby chciał bawić się z nią w podchody, gierka trwałaby w najlepsze, ale on już nie chciał gier. Chciał efektów. Chciał zobaczenia końcowego celu. Chciał nagrody.
- Nie pogrywaj sobie ze mną, Huxley - wycedził Goyle, zaciskając palce jeszcze mocniej na miękkiej skórze kobiety. Miejsca niewątpliwie miały jeszcze przez kilka godzin pozostać zaczerwienione, ale nie obchodziło go to w żadnym wypadku. Jeśli miał ją przywołać do porządku, zamierzał to zrobić bez sentymentów, którym najwyraźniej dała się ponieść. - Nie myśl, że przez pryzmat tego co było, pozwolę ci sobie szczekać. Zrozumiałaś? - dodał, nie zmieniając tonu i nie pozwalając jej na oddech. Miała go słuchać i obojętnie co sobie o nim myślała - czy był skurwielem, gnojem czy bydlakiem. Gdyby chciał bawić się z nią w podchody, gierka trwałaby w najlepsze, ale on już nie chciał gier. Chciał efektów. Chciał zobaczenia końcowego celu. Chciał nagrody.
Przegrała. Przegrała w momencie gdy Calhoun wszedł do jej mieszkania. Przegrała w momencie gdy wzięła od niego pieniądze. Przegrała gdy usiadła u jego stóp. Jego charakter zawsze był silny, to co teraz się z nim działo wręcz zwalało z nóg. Był zupełnie innym mężczyzną niż dwa lata temu. Może emocje związane ze spotkaniem przyćmiły Rain to, co stało się z jej kompanem? Wspomnienia zacierały teraźniejszość i nie pozwalały dostrzec faktyczny stan rzeczy? Przegrała tę walkę. Myślała, że będzie to zwykłe zlecenie jakich wiele, nie raz już przecież śledziła mężczyzn, uwodziła i zaciągała do łóżka, obserwowała ich z ukrycia. Myślała, że gdy omówią szczegóły skupią się na czymś przyjemniejszym, na co Rain czekała od dwóch lat. Czekała, bo Goyle był pewnego rodzaju stabilnością w jej życiu, tym co na krótkie momenty pozwalało jej zapomnieć o otaczającym ją świecie, skupić na grze którą tak dobrze znała, na zasadach, które wspólnie ustalili i których wspólnie przestrzegali. Dzisiaj jednak, po raz pierwszy, poszło nie tak jak zawsze i była głupia, że od razu tego nie dostrzegła. Może po prostu nie chciała dostrzec? Może bała się jego zmiany, którą czuć było od razu, a ona jej do siebie nie dopuszczała? Może gdyby zauważyła to od razu, od razu zaakceptowała i poddała się nowemu, silniejszemu Calhoun’owi, to nie stałaby teraz przed nim mierząc go w policzek? Już wiedziała, że nie stoją na równi. Że wzrost jaki ich dzielił był teraz również odzwierciedleniem poziomów na jakich stali. Kiedy się tak zmienił? Co się stało, że do tego doszło? Dlaczego ona, mimo tego że przecież pracowała, a nie leniła się, nie ruszyła się z miejsca? Została z tyłu za nim, była w tym samym momencie, w którym on zostawił ją na brzegu Londyńskiego portu gdy odpływał dwa lata temu. I to chyba bolało ją najbardziej. Fakt, że tak się jej oddalił. Nie mogła już nawet udawać, że stoi z nim na równi, że idą ramię w ramię, bo przepaść była tak ogromna, że nikt by się na to nie nabrał. Ani on, ani ona i nie ważne jak bardzo by sobie to wmawiała. Tego wieczora straciła bardzo dużo. Straciła grunt pod nogami, straciła pewność, że nadal może uważać się za równą Goyle’owi, straciła ego, które rozpadło się na miliony kawałeczków. Dzisiejszy wieczór był dla niej bardzo brutalny, nie szczędził jej. Mogła mieć jednak nadzieję, że i tym razem co jej nie zabije to ją wzmocni, a szok jaki doznała sprawi, że coś się w niej zmieni i zacznie nadrabiać odległość, jaka wytworzyła się pomiędzy nią a nim.
Dopóki jednak nie nadrobi nie mogła z nim walczyć w taki sposób jak dotychczas. Nie mogła od niego żądać swojej połowy korony, bo była na to zbyt słaba, aby ją udźwignąć. Może jednak dobrze się stało? Słabeusz nie powinien dzierżyć tak ważnej insygnium władzy. To tylko kwestia czasu niż władza do niej wróci. Calhoun nie odebrał jej na zawsze, gdy tylko znowu się z nim zrówna korona do niej wróci. Przecież on także uwielbiał ich grę, zasady na chwilę przestały funkcjonować, ale gdy tylko to się zmieni odpowiednie karty ponownie zostaną rzucone na stół. Póki co jednak musiała zaakceptować nowy stan rzeczy, poznać nowe reguły gry, przyjąć jego wyższość nad swoją osobę i grać tak jak on jej zagra. Miało to być dla niej bardzo upokarzające i uwłaczające, miało boleć, być niewygodne i miała go nie raz i nie dwa porządnie przez to przekląć, ale jeśli nie chciała stracić jego zaufania i jeśli chciała kiedyś odebrać swoją władzę, to musiała się postarać.
Uderzenie w twarz było ostatnim słowem jakie wypowiedziała, ostatnim wybuchem przed długim uśpieniem. Pierw zrobiła i potem pomyślała, porywczy charakter i duma wygrały i miała tego po chwili mocno pożałować. Syknęła z bólu gdy mężczyzna chwycił ją za ramiona i niemalże podniósł. Musiał włożyć bardzo dużo siły w to, aby ją utrzymać, mocno ściskając jej ramiona i ograniczając ruch. Palcami u stóp ledwie dotykała podłogi. Czuła jego oddech, czuła jego zapach, czuła jego włosy, które delikatnie łaskotały ją po policzku. I słyszała głos, groźny głos poparty mocnym uściskiem ramion, którego nie mogła zignorować. Przegrała tę walkę, ale wojna nadal się toczyła. Póki co musiała wywiesić białą flagę, poddać się i zaakceptować nowe dowódctwo. I zrobiła to, chociaż aż skręcało ją od środka, gdy otwierała usta.
- Zrozumiałam - szepnęła.
W jej głosie nie było już złości, a pewnego rodzaju rezygnacja i pogodzenie się z aktualnym stanem rzeczy. Nastały teraz nowe czasy, nowy pan pojawił się na jej włościach. Żądał posłuszeństwa, oddania i wykonywania poleceń. Pierwsze co musiała zrobić to zaakceptować nowy porządek - zrobiła już to. Dalej dać z siebie wszystko podczas pracy nad Callaghan’em. Calhoun’owi bardzo na tym zależało, a ona już powiedziała mu, że nigdy się nie wycofuje, więc nie mogła teraz tego zrobić. Jeśli chciała jeszcze kiedyś wrócić do gry to musiała pokazać mu, i sobie przede wszystkim też, bo póki co jej wiara w samą siebie legła w gruzach, że da radę i naprawdę można na niej polegać.
Jeszcze przed chwilą jej spięte ciało walczyło z uściskiem mężczyzny, tak po wypowiedzianych słowach odpuściła. Rozluźniła się i dała się trzymać nie protestując i nie marudząc na ból jaki jej tym sprawiał. Jakieś pozostałości jej honoru zabraniały jej prosić go o litość i aby ją puścił. Nie miała zamiaru mówić mu, że ją to boli i korzyć się jeszcze bardziej niż to było konieczne. Wygrał. Zabrał jej władzę.
A teraz się pieprz!
| zt x2
Dopóki jednak nie nadrobi nie mogła z nim walczyć w taki sposób jak dotychczas. Nie mogła od niego żądać swojej połowy korony, bo była na to zbyt słaba, aby ją udźwignąć. Może jednak dobrze się stało? Słabeusz nie powinien dzierżyć tak ważnej insygnium władzy. To tylko kwestia czasu niż władza do niej wróci. Calhoun nie odebrał jej na zawsze, gdy tylko znowu się z nim zrówna korona do niej wróci. Przecież on także uwielbiał ich grę, zasady na chwilę przestały funkcjonować, ale gdy tylko to się zmieni odpowiednie karty ponownie zostaną rzucone na stół. Póki co jednak musiała zaakceptować nowy stan rzeczy, poznać nowe reguły gry, przyjąć jego wyższość nad swoją osobę i grać tak jak on jej zagra. Miało to być dla niej bardzo upokarzające i uwłaczające, miało boleć, być niewygodne i miała go nie raz i nie dwa porządnie przez to przekląć, ale jeśli nie chciała stracić jego zaufania i jeśli chciała kiedyś odebrać swoją władzę, to musiała się postarać.
Uderzenie w twarz było ostatnim słowem jakie wypowiedziała, ostatnim wybuchem przed długim uśpieniem. Pierw zrobiła i potem pomyślała, porywczy charakter i duma wygrały i miała tego po chwili mocno pożałować. Syknęła z bólu gdy mężczyzna chwycił ją za ramiona i niemalże podniósł. Musiał włożyć bardzo dużo siły w to, aby ją utrzymać, mocno ściskając jej ramiona i ograniczając ruch. Palcami u stóp ledwie dotykała podłogi. Czuła jego oddech, czuła jego zapach, czuła jego włosy, które delikatnie łaskotały ją po policzku. I słyszała głos, groźny głos poparty mocnym uściskiem ramion, którego nie mogła zignorować. Przegrała tę walkę, ale wojna nadal się toczyła. Póki co musiała wywiesić białą flagę, poddać się i zaakceptować nowe dowódctwo. I zrobiła to, chociaż aż skręcało ją od środka, gdy otwierała usta.
- Zrozumiałam - szepnęła.
W jej głosie nie było już złości, a pewnego rodzaju rezygnacja i pogodzenie się z aktualnym stanem rzeczy. Nastały teraz nowe czasy, nowy pan pojawił się na jej włościach. Żądał posłuszeństwa, oddania i wykonywania poleceń. Pierwsze co musiała zrobić to zaakceptować nowy porządek - zrobiła już to. Dalej dać z siebie wszystko podczas pracy nad Callaghan’em. Calhoun’owi bardzo na tym zależało, a ona już powiedziała mu, że nigdy się nie wycofuje, więc nie mogła teraz tego zrobić. Jeśli chciała jeszcze kiedyś wrócić do gry to musiała pokazać mu, i sobie przede wszystkim też, bo póki co jej wiara w samą siebie legła w gruzach, że da radę i naprawdę można na niej polegać.
Jeszcze przed chwilą jej spięte ciało walczyło z uściskiem mężczyzny, tak po wypowiedzianych słowach odpuściła. Rozluźniła się i dała się trzymać nie protestując i nie marudząc na ból jaki jej tym sprawiał. Jakieś pozostałości jej honoru zabraniały jej prosić go o litość i aby ją puścił. Nie miała zamiaru mówić mu, że ją to boli i korzyć się jeszcze bardziej niż to było konieczne. Wygrał. Zabrał jej władzę.
A teraz się pieprz!
| zt x2
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odkąd tylko jej sakiewka stała się lżejsza o dwa sykle, Caley nie miała dużo czasu na podjęcie decyzji, a każda chwila zwłoki mogła kosztować ją utratę przewagi. Nie była głupia i domyślała się, że jeśli Rain Huxley jest tym, za kogo ją brała, szybko dotrą do niej wieści o planowanej wizycie pani Spencer-Moon. Zbyt wiele spraw spadło nagle na jej barki, nie mogła więc podążyć bezpośrednio za swoją informacją, dlatego na Welland Street 5 pojawiła się dwa dni po tym, jak wypytała jednego z portowych informatorów o lokatorkę spod numeru dwunastego. Nie ufała im za grosz, dlatego to nie im chciała zawierzyć losy sprawy, jakiej sama nie mogła przecież poprowadzić.
Uzbrojona w różdżkę i pełną sakiewkę oraz szczelnie otulona czarną peleryną pojawiła się w dzielnicy portowej wczesnym wieczorem, ostentacyjnie ignorując dom rodzinny, obok którego przechodziła. Starała się nie rzucać w oczy i ta sztuka chyba jej się udała; najpierw kroczyła w tłumie ludzi wracających z pracy, a później unikała głównych uliczek i miejsc, jakie mogły tętnić życiem o tej porze. Nie wystroiła się, specjalnie unikając afiszowania się kolczykami czy inną biżuterią, za którą mogłaby zostać w mig zaatakowana i ograbiona. Piegi i sińce pod oczami zamaskowała skutecznymi kosmetykami, a długie rękawy ciemnoniebieskiej sukni zakrywały siniaki na przegubach jej dłoni oraz tym bardziej te na ramionach. Jej postawa i prezencja mówiły, że była gotowa na to spotkanie, lecz to umysł był przecież odpowiedzialny za wszystko, co stanie się po przekroczeniu progu mieszkania Rain; w tej chwili emocje trzymała jeszcze na wodzy, lecz istniało zbyt dużo słabości, jakie mogłaby przed swoją rywalką odsłonić.
Za tarczą pewności siebie skrywały się już zalążki paranoi – Calhoun nie kontaktował się z nią od końca maja i choć wiedziała doskonale, dlaczego tak było, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że za dużo rzeczy odbywa się bez jej udziału. Bezczynne siedzenie w czterech ścianach lub właściwie ich unikanie sprawiało, że czuła się bezsilna, a to wcale nie pomagało jej w budowaniu własnego planu w sposób racjonalny i przemyślany. Już od dawna chciała odwiedzić Rain Huxley i dowiedzieć się, jakie dokładnie relacje łączą tę kobietę z jej bratem, lecz to właśnie rozłąka z Calem sprawiła, że Caley zdecydowała się na ten krok teraz. Wydawało jej się, że jest przygotowana i wie, co może na nią czekać. Była w końcu Goylem idącym na spotkanie zwykłej, portowej dziwki. Co mogło pójść nie tak?
Wędrując ciasną klatką schodową, wcale nie powtarzała sobie w myślach pokrzepiających słów, bowiem nie bała się tej, z którą za chwilę przyjdzie jej się zmierzyć. Była ciekawa, zaintrygowana, owszem, lecz strach nie był jednym z towarzyszących jej tego wieczora uczuć.
Drewniane deski skrzypiały pod jej butami, a gdy w końcu dotarła pod odpowiedni numer, poświęciła chwilę na wzięcie głębokiego oddechu. Przez ten ułamek sekundy zdołała zauważyć, że drzwi do mieszkania były lekko uchylone; czy Rain jest tak nieostrożna? A może ma gościa? Z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę, starając się nie myśleć, kim może być ów ewentualny gość, Caley pchnęła lekko klamkę, a framuga zaskrzypiała złowieszczo, oznajmiając jej nadejście.
Różdżka spoczywała w kieszeni, gdy blondynka postąpiła krok do przodu i minęła próg mieszkania, zatrzymując się na korytarzu. Rozejrzała się bezwstydnie, nie próbując nawet ukryć negatywnego wrażenia, jakie wywarły na niej stare i zużyte przedmioty witające ją już od wejścia. Nasłuchiwała uważnie, starając się nie przeoczyć momentu, w którym pojawi się pani domu lub w jej stronę śmignie nieprzyjazne zaklęcie. To, że Calhoun komuś ufał nie oznaczało wcale, że ona także powinna.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeśli mała Caley Spencer-Moon z domu Goyle myślała, że uda jej się Rain zaskoczyć, to bardzo się myliła. W dzielnicy portowej nie było tak, że jeśli komuś zapłacisz, to ta osoba będzie trzymać język za zębami. Jeszcze tego samego dnia owy człowiek przyszedł do Huxley i wyciągając rękę po kolejne dwie monety sprzedał jej informację, że ktoś o nią wypytuje. Odrobina doświadczenia, przewidywalności i łatwo było się domyśleć, że najwcześniej dwa dni później do jej domu przybędzie kolejny Goyle z wizytą. Tym razem specjalnie do niej, a nie starej wiedźmy, której od dawna nie można było już tutaj zastać. Rain mogła niemal poczuć ciekawość jaka musiała targać małą Caley, nigdy przecież oficjalnie się nie poznały, chociaż to ta mała tłuściutka blondynka przyłapała ją i Calhoun’a wiele lat temu na buszowaniu po zapasach starego Goyle’a. Nie raz i nie dwa Rain widziała ją na ulicy, czy gdy obserwowała jej dom gdy z niego wychodziła lub wchodziła do środka. Pamiętała ją więc zgoła inaczej niż pamiętała ją pani Spencer-Moon. Nie wiedziała co o niej wie, czego od niej chce i jaki ma cel tej wizyty, ale spodziewała się, że dzisiejszy wieczór będzie ciekawy. Specjalnie na tę okazję ubrała się w coś bardziej wyzywającego, gorset mocno ściskał jej talię uwypuklając pełne piersi, spódnica opinała się na pośladkach, a górne guziki dopasowanej koszuli nie chciały się dopiąć i dekolt ukazywał to, co normalnie powinno zostać ukryte. Caley mogła by zapytać się po co ten strój, nie jest przecież mężczyzną, którego można by uwieść, jednak Huxley spodziewała się, że jednym z tematów będzie jej starszy brat Calhoun i to z jego powodu się tak ubrała. Ot tak, by ukuć młodą kobietę. Zwykła siostra nie przychodziłaby do dziwki brata, a jednak przyszła. Rain mocno to zastanawiało.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi i nawet nie drgnęła. Stała przy oknie ze szklanką z alkoholem. Druga stała na stoliku, a obok otworzona butelka. Rain czekała na nią i nawet tego nie ukrywała. Przywitała ją miłym uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem. Przypatrzyła się jej blond włosom, rysom twarzy, tak podobnym do tych posiadanych przez jej starszego brata. Jej oczy badały okolice z odrazą, na co w uśmiechu czarnowłosej pojawił się mały zgrzyt. Nie były to wielkie salony ani nie stały w nim bogato zdobione sofy, więc jeśli tego się spodziewała, to i w tej kwestii mocno się pomyliła. Caley zdawała się stracić parę... albo paręnaście kilogramów. Cóż, nie była już tym tłuścioszkiem sprzed wielu lat.
- Wejdź i napij się - zaprosiła ją do środka, machnęła różdżką i drzwi za kobietą zamknęły się z cichym skrzypnięciem.
Zastanawiała się od czego zacząć. A może pozwolić pani Spencer-Moon rozpocząć rozmowę? W końcu to ona ją szukała, w końcu to ona czegoś od niej chciała. Coś zmusiło ją do przyjścia pod Welland Street. Ciekawość? Kto wie? Może coś jeszcze? Rain nie dowie się dopóki kobieta sama jej o tym nie powie. Póki co tkwiła w miejscu i nawet się nie ruszyła. No, nie licząc schowania różdżkę za pas spódnicy, nie miała zamiaru, póki co, w żaden sposób atakować siostry swojego pracodawcy. Nie chciałaby być w swojej skórze gdyby Calhoun dowiedział się, że stała jej się krzywda z jej ręki. I bardzo dobrze o tym wiedziała. Stała przy oknie, niemal na środku pokoju i czekała na reakcję kobiety, na to aż wyjawi cel swojej wizyty. Nie poganiała jej, nie zmuszała do tego by powiedziała wszystko od razu. Był wieczór, miały przed sobą całą noc i jeśli trzeba będzie, to tę noc dla Caley poświęci. Mogłaby być gdzieś indziej, pracować nad sprawą dla jej brata, ale gości się przecież nie wyprasza. Tym bardziej, gdy ci z tak wielką determinacją próbują się z tobą spotkać.
Rain miała wszystko gotowe na dzisiejszą noc, mogła czekać. Alkohol był, różdżka w pogotowiu, dobrze wiedziała gdzie były jej wspomnienia i myślodsiewnia również stała odsłonięta i przygotowana do ewentualnego użytku. Wszystko co cenniejsze, o ile można było to tak nazwać, zostało pochowane, aby nie zostało zniszczone. Cenniejsze fiolki, szkło, materiały. Jakby przeczuwała, że dzisiejszej nocy może się tu dużo wydarzyć. A tak naprawdę wszystko nie zależało od Huxley, a od pani Spencer-Moon i to chyba Rain najbardziej ekscytowało.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi i nawet nie drgnęła. Stała przy oknie ze szklanką z alkoholem. Druga stała na stoliku, a obok otworzona butelka. Rain czekała na nią i nawet tego nie ukrywała. Przywitała ją miłym uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem. Przypatrzyła się jej blond włosom, rysom twarzy, tak podobnym do tych posiadanych przez jej starszego brata. Jej oczy badały okolice z odrazą, na co w uśmiechu czarnowłosej pojawił się mały zgrzyt. Nie były to wielkie salony ani nie stały w nim bogato zdobione sofy, więc jeśli tego się spodziewała, to i w tej kwestii mocno się pomyliła. Caley zdawała się stracić parę... albo paręnaście kilogramów. Cóż, nie była już tym tłuścioszkiem sprzed wielu lat.
- Wejdź i napij się - zaprosiła ją do środka, machnęła różdżką i drzwi za kobietą zamknęły się z cichym skrzypnięciem.
Zastanawiała się od czego zacząć. A może pozwolić pani Spencer-Moon rozpocząć rozmowę? W końcu to ona ją szukała, w końcu to ona czegoś od niej chciała. Coś zmusiło ją do przyjścia pod Welland Street. Ciekawość? Kto wie? Może coś jeszcze? Rain nie dowie się dopóki kobieta sama jej o tym nie powie. Póki co tkwiła w miejscu i nawet się nie ruszyła. No, nie licząc schowania różdżkę za pas spódnicy, nie miała zamiaru, póki co, w żaden sposób atakować siostry swojego pracodawcy. Nie chciałaby być w swojej skórze gdyby Calhoun dowiedział się, że stała jej się krzywda z jej ręki. I bardzo dobrze o tym wiedziała. Stała przy oknie, niemal na środku pokoju i czekała na reakcję kobiety, na to aż wyjawi cel swojej wizyty. Nie poganiała jej, nie zmuszała do tego by powiedziała wszystko od razu. Był wieczór, miały przed sobą całą noc i jeśli trzeba będzie, to tę noc dla Caley poświęci. Mogłaby być gdzieś indziej, pracować nad sprawą dla jej brata, ale gości się przecież nie wyprasza. Tym bardziej, gdy ci z tak wielką determinacją próbują się z tobą spotkać.
Rain miała wszystko gotowe na dzisiejszą noc, mogła czekać. Alkohol był, różdżka w pogotowiu, dobrze wiedziała gdzie były jej wspomnienia i myślodsiewnia również stała odsłonięta i przygotowana do ewentualnego użytku. Wszystko co cenniejsze, o ile można było to tak nazwać, zostało pochowane, aby nie zostało zniszczone. Cenniejsze fiolki, szkło, materiały. Jakby przeczuwała, że dzisiejszej nocy może się tu dużo wydarzyć. A tak naprawdę wszystko nie zależało od Huxley, a od pani Spencer-Moon i to chyba Rain najbardziej ekscytowało.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jeszcze przez moment Caley naprawdę miała wrażenie, że otwarte drzwi wejściowe są wynikiem nieuwagi właścicielki mieszkania albo po prostu jeden z gości wparował tu tak szybko, że zapomniał je za sobą zamknąć. Jednak z sypialni nie dochodziły żadne odgłosy, mogące świadczyć o tym, że pod numerem dwunastym znajdowało się teraz więcej osób, podobnie jak w głównym pomieszczeniu nie rozbrzmiewały dźwięki rozmowy. Postępując kilka kroków Spencer-Moon mogła się upewnić, że ona i Rain były tu same.
A więc to by było na tyle, jeśli chodziło o jakąkolwiek przewagę blondynki i element zaskoczenia, jaki mogło nieść ze sobą jej pojawienie się w mieszkaniu Huxley. Ciemnowłosa musiała wiedzieć, że ktoś się zbliża i najprawdopodobniej wiedziała także kto. Caley na moment zacisnęła zęby, jednak już po chwili złapała za nieco bardziej pozytywną myśl, niż gorycz pierwszej porażki – jeśli Rain wiedziała, kto nadchodzi, nie była w dzielnicy portowej byle kim. Spencer-Moon nigdy nie podejrzewałaby stałych bywalców doków o dyskrecję w zamian za tylko kilka sykli. Jeśli jednak informacja przemieszczała się w tych rejonach aż tak szybko, musiało to coś znaczyć.
Wkraczając do głównego pokoju nie mogła nie uśmiechnąć się lekko, widząc panią domu, stojącą pod oknem i trzymającą w dłoni szklankę z alkoholem. Bezwstydnie przyjrzała się jej pełnej sylwetce i choć fizycznie były od siebie tak różne, jak tylko można, było coś znajomego w tej postawie, jaką prezentowała teraz Huxley. Czyż Caley nie igrała jakiś czas temu z Calem w ten sam sposób? Ukazując mu się pod oknem, pod najlepszym kątem, by był w stanie podziwiać jej wdzięki? Sprytne i skuteczne. Choć więc uśmieszek na ustach był ironiczny, doceniła swoją przeciwniczkę o wiele bardziej, gdy dostrzegła to drobne podobieństwo między nimi.
Bez zastanowienia weszła głębiej do pomieszczenia, porzucając już na dobre rozglądanie się po nim; teraz jedynym celem była jej rozmówczyni i nie interesowały jej już zużyte kanapy czy podniszczone rogi stolika, na którym stała wypełniona druga szklanka i otwarta butelka. Blondynka sięgnęła po alkohol i nie uważała wcale, że był to naiwny gest. Nie obawiała się Rain z jednego, prostego powodu – gdyby pod jej dachem coś stało się siostrze Calhouna, ten poruszyłby niebo i ziemię by ukarać odpowiedzialne za to osoby. A ciemnowłosa na pewno znała już jego gniew i nie chciała go na siebie sprowadzać.
Alkohol był mocny i – jak to trunki – wcale nie miał smakować, a jedynie podburzyć niektóre zmysły, otępiając lekko inne. Caley upiła jeden, duży łyk i odstawiła szklankę na chwilę, by dłońmi sięgnąć do zapięcia peleryny, którą rozpięła, zdjęła i ułożyła na kanapie. Po chwili usiadła obok, odruchowo wygładzając sukienkę na kolanach.
Wróciła spojrzeniem do Rain i milczała jeszcze przez chwilę; nie miała pojęcia, że ma do czynienia z drugą legilimentką, a mimo to coś podpowiadało jej, że czarownica była w stanie całkiem dobrze osądzić ją i ocenić. Nie do końca, to jasne, lecz jej spojrzenie było rozumne, choć w żaden sposób nie współczujące.
- Skąd ten trunek? – zapytała, choć właściwie miała to gdzieś, a rozmową na błahy temat usiłowała jedynie wybadać teren – Dość mocny, jak na okazję babskich pogaduszek – uśmiechnęła się, ponownie sięgając po szklankę i tym razem dopijając wszystko do końca.
Niemalże samczy pokaz siły póki co bawił ją, a mimo wszystko zatrzymała wzrok dłużej na wdziękach panny Huxley.
- Trudno rozpiąć taki gorset? – udawanie zainteresowanej przychodziło jej bez trudu, lekko przechyliła nawet głowę na bok, jakby naprawdę oceniała misterne wiązanie części ubioru – Spodobałby się mojemu mężowi.
To Cedrica przywołała jako pierwszego, choć pomiędzy nimi krążył niewypowiedziany jeszcze temat zupełnie innego mężczyzny. Atmosfera powoli robiła się napięta.
A więc to by było na tyle, jeśli chodziło o jakąkolwiek przewagę blondynki i element zaskoczenia, jaki mogło nieść ze sobą jej pojawienie się w mieszkaniu Huxley. Ciemnowłosa musiała wiedzieć, że ktoś się zbliża i najprawdopodobniej wiedziała także kto. Caley na moment zacisnęła zęby, jednak już po chwili złapała za nieco bardziej pozytywną myśl, niż gorycz pierwszej porażki – jeśli Rain wiedziała, kto nadchodzi, nie była w dzielnicy portowej byle kim. Spencer-Moon nigdy nie podejrzewałaby stałych bywalców doków o dyskrecję w zamian za tylko kilka sykli. Jeśli jednak informacja przemieszczała się w tych rejonach aż tak szybko, musiało to coś znaczyć.
Wkraczając do głównego pokoju nie mogła nie uśmiechnąć się lekko, widząc panią domu, stojącą pod oknem i trzymającą w dłoni szklankę z alkoholem. Bezwstydnie przyjrzała się jej pełnej sylwetce i choć fizycznie były od siebie tak różne, jak tylko można, było coś znajomego w tej postawie, jaką prezentowała teraz Huxley. Czyż Caley nie igrała jakiś czas temu z Calem w ten sam sposób? Ukazując mu się pod oknem, pod najlepszym kątem, by był w stanie podziwiać jej wdzięki? Sprytne i skuteczne. Choć więc uśmieszek na ustach był ironiczny, doceniła swoją przeciwniczkę o wiele bardziej, gdy dostrzegła to drobne podobieństwo między nimi.
Bez zastanowienia weszła głębiej do pomieszczenia, porzucając już na dobre rozglądanie się po nim; teraz jedynym celem była jej rozmówczyni i nie interesowały jej już zużyte kanapy czy podniszczone rogi stolika, na którym stała wypełniona druga szklanka i otwarta butelka. Blondynka sięgnęła po alkohol i nie uważała wcale, że był to naiwny gest. Nie obawiała się Rain z jednego, prostego powodu – gdyby pod jej dachem coś stało się siostrze Calhouna, ten poruszyłby niebo i ziemię by ukarać odpowiedzialne za to osoby. A ciemnowłosa na pewno znała już jego gniew i nie chciała go na siebie sprowadzać.
Alkohol był mocny i – jak to trunki – wcale nie miał smakować, a jedynie podburzyć niektóre zmysły, otępiając lekko inne. Caley upiła jeden, duży łyk i odstawiła szklankę na chwilę, by dłońmi sięgnąć do zapięcia peleryny, którą rozpięła, zdjęła i ułożyła na kanapie. Po chwili usiadła obok, odruchowo wygładzając sukienkę na kolanach.
Wróciła spojrzeniem do Rain i milczała jeszcze przez chwilę; nie miała pojęcia, że ma do czynienia z drugą legilimentką, a mimo to coś podpowiadało jej, że czarownica była w stanie całkiem dobrze osądzić ją i ocenić. Nie do końca, to jasne, lecz jej spojrzenie było rozumne, choć w żaden sposób nie współczujące.
- Skąd ten trunek? – zapytała, choć właściwie miała to gdzieś, a rozmową na błahy temat usiłowała jedynie wybadać teren – Dość mocny, jak na okazję babskich pogaduszek – uśmiechnęła się, ponownie sięgając po szklankę i tym razem dopijając wszystko do końca.
Niemalże samczy pokaz siły póki co bawił ją, a mimo wszystko zatrzymała wzrok dłużej na wdziękach panny Huxley.
- Trudno rozpiąć taki gorset? – udawanie zainteresowanej przychodziło jej bez trudu, lekko przechyliła nawet głowę na bok, jakby naprawdę oceniała misterne wiązanie części ubioru – Spodobałby się mojemu mężowi.
To Cedrica przywołała jako pierwszego, choć pomiędzy nimi krążył niewypowiedziany jeszcze temat zupełnie innego mężczyzny. Atmosfera powoli robiła się napięta.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skoro naprawdę liczyła na to, że te drzwi zostały zostawione otwarte przez przypadek, i wchodzą nadal miała taką nadzieję, to okazała się być dość naiwną osóbką. Uchylone drzwi nigdy nie oznaczają niczego dobrego, zawsze stanowią zaproszenie do wejścia do środka. Mają zadziałać jak płachta na byka, połechtać odpowiednio ciekawość i nie pozwolić przejść obok obojętnie. I zawsze, po drugiej stronie, znajdował się niebezpieczny przeciwnik, z którym należało się zmierzyć. Dla Caley takim przeciwnikiem była Rain i nie powinno się panny Huxley lekceważyć. Czarnowłosa czuła satysfakcję z tego, że już na samym początku była o krok przed kobietą, że przewidziała jej ruch, że doskonale wiedziała którego dnia u niej zawita. Kobieca intuicja jak widać nie zawodziła. I faktycznie, Rain miała swoich ludzi, znajomych którzy byli jej coś winni, którzy uznawali jej wyższość nad sobą, nawet jeśli była od nich młodsza. Silny charakter sprawiał, że potrafiła wywierać na nich presję i wymuszać pewnego rodzaju zachowania. Jej silny charakter umywał się od silnego charakteru starszego brata małej Caley, ale Rain nie narzekała. W dodatku lubiła być w centrum uwagi, skupiać na sobie wzrok i nie ważne czy był to wzrok mężczyzn czy kobiet, dlatego też bezwstydne spojrzenie blondynki sprawiało, że czuła się dużo pewniej. Jakby już samo znajdowanie się na j e j terenie nie sprawiało, że miała zdecydowaną przewagę i nie musiała się obawiać. Gdy Caley uśmiechała się ironicznie, uśmiech Rain nadal był bardzo miły i uprzejmy i nie zdradzał myśli, które krążyły jej po głowie. A myśli było wiele, rozważała sytuację, w której obie się znalazły i zastanawiała się jak potoczy się ich rozmowa. Ah, tyle myśli, aż miała wrażenie, jakby jej umysł napełniał się niczym balon. Taki balon, który im bardziej będzie się napełniał, tym bardziej będzie zbliżał się ku pęknięciu. Upiła łyk ze szklanki chcąc załagodzić ból i obserwowała Caley, która również zdecydowała się upić łyk ze swojej szklanki. A na jej pytanie Rain uniosła jedynie jeden kącik ust wyżej.
- Ze statku twojego brata - odpowiedziała jej szczerze.
Starała się ukryć swoje zadowolenie, udawać, że ta cała sytuacja nie robi na niej wrażenia. Ale błysk w oku mógł zdradzać co innego. Przyglądała się twarzy kobiety, czekała na minimalny ruch szczęki, na zaciśnięcie mięśni, zwężenie źrenic i ust. Napięcia, które miało ogarnąć jej ciało. Przecież jeszcze wczoraj widziała się z Calhoun’em, powiedziała mu, że mała Caley ją szuka. Jak to wszystko się pięknie złożyło. Jakby mężczyzna czuł, że z tą butelką alkoholu wpasowuje się idealnie w zaistniałą sytuację.
- Gorset? - zapytała lekko unosząc brwi. - Ma tasiemki z przodu, więc łatwo można samej się związać i rozwiązać. Chociaż mężczyźni wolą te wiązane z tyłu. Nie są dla nich problemem. Nawet w ciemnej uliczce rozwiązanie ich nie stanowi żadnego problemu.
Chociaż faktycznie pani Spencer-Moon najpierw wspomniała o swoim mężu, to Rain czuła, że jest to jedynie mała gra, wstęp i Calhoun czai się gdzieś pomiędzy nimi, chociaż jego imię absolutnie jeszcze nie padło. Czuła napinającą się atmosferę, jakby tasiemki od gorsetu zacisnęły się mocniej pozbawiając ją możliwości głębszego oddechu. A to nie tasiemki się zaciskały, to powietrze jakby zgęstniało. Znów pomiędzy kobietami zapadła cisza, wpatrywały się w siebie i niemo walczyły o pozycję, pokazywały swoją siłę i żadna nie chciała odpuścić. Nie tylko to, w jaki sposób chwaliły się wdziękami sprawiało, że są do siebie podobne, ale również fakt posiadania silnego charakteru i chęci wygrania pierwszej potyczki. Bo jej wygranie zwiększało prawdopodobieństwo wygrania walki, a wygranie walki - wygrania całej wojny. Chociaż póki co Rain na żadną wojnę się jeszcze nie wybierała. Wszakże nie miała pojęcia, a mogła jedynie się domyślać, z czym Caley do niej przyszła i jaki miała w tym cel. Kobiecie coś ciężko było przejść do sedna sprawy, może jednak należało jej jakoś dopomóc? Rain także dopiła zawartość alkoholu ze swojej szklanki do końca, ale nie ruszyła po więcej. Jak sama Caley zauważyła - był dość mocny i jeśli chciała mieć dzisiaj szansę, to nie mogła odpaść w przedbiegach. Tyle ile wypiła było idealnie, aby dodać sobie odwagi, wyczulić odpowiednie zmysły, poprawić nastrój.
- Szukałaś mnie - stwierdziła.
Tym samym przyznając się do tego, że dowiedziała się, że blondynka o nią wypytywała. Z drugiej strony nie było to przecież tajemnicą, Spencer-Moon nie była głupia i na pewno się już wszystkiego domyśliła.
A więc? Po co tu przyszłaś?
- Ze statku twojego brata - odpowiedziała jej szczerze.
Starała się ukryć swoje zadowolenie, udawać, że ta cała sytuacja nie robi na niej wrażenia. Ale błysk w oku mógł zdradzać co innego. Przyglądała się twarzy kobiety, czekała na minimalny ruch szczęki, na zaciśnięcie mięśni, zwężenie źrenic i ust. Napięcia, które miało ogarnąć jej ciało. Przecież jeszcze wczoraj widziała się z Calhoun’em, powiedziała mu, że mała Caley ją szuka. Jak to wszystko się pięknie złożyło. Jakby mężczyzna czuł, że z tą butelką alkoholu wpasowuje się idealnie w zaistniałą sytuację.
- Gorset? - zapytała lekko unosząc brwi. - Ma tasiemki z przodu, więc łatwo można samej się związać i rozwiązać. Chociaż mężczyźni wolą te wiązane z tyłu. Nie są dla nich problemem. Nawet w ciemnej uliczce rozwiązanie ich nie stanowi żadnego problemu.
Chociaż faktycznie pani Spencer-Moon najpierw wspomniała o swoim mężu, to Rain czuła, że jest to jedynie mała gra, wstęp i Calhoun czai się gdzieś pomiędzy nimi, chociaż jego imię absolutnie jeszcze nie padło. Czuła napinającą się atmosferę, jakby tasiemki od gorsetu zacisnęły się mocniej pozbawiając ją możliwości głębszego oddechu. A to nie tasiemki się zaciskały, to powietrze jakby zgęstniało. Znów pomiędzy kobietami zapadła cisza, wpatrywały się w siebie i niemo walczyły o pozycję, pokazywały swoją siłę i żadna nie chciała odpuścić. Nie tylko to, w jaki sposób chwaliły się wdziękami sprawiało, że są do siebie podobne, ale również fakt posiadania silnego charakteru i chęci wygrania pierwszej potyczki. Bo jej wygranie zwiększało prawdopodobieństwo wygrania walki, a wygranie walki - wygrania całej wojny. Chociaż póki co Rain na żadną wojnę się jeszcze nie wybierała. Wszakże nie miała pojęcia, a mogła jedynie się domyślać, z czym Caley do niej przyszła i jaki miała w tym cel. Kobiecie coś ciężko było przejść do sedna sprawy, może jednak należało jej jakoś dopomóc? Rain także dopiła zawartość alkoholu ze swojej szklanki do końca, ale nie ruszyła po więcej. Jak sama Caley zauważyła - był dość mocny i jeśli chciała mieć dzisiaj szansę, to nie mogła odpaść w przedbiegach. Tyle ile wypiła było idealnie, aby dodać sobie odwagi, wyczulić odpowiednie zmysły, poprawić nastrój.
- Szukałaś mnie - stwierdziła.
Tym samym przyznając się do tego, że dowiedziała się, że blondynka o nią wypytywała. Z drugiej strony nie było to przecież tajemnicą, Spencer-Moon nie była głupia i na pewno się już wszystkiego domyśliła.
A więc? Po co tu przyszłaś?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie przyszła tutaj z zamiarem wypowiedzenia Rain wojny, chociaż gałązki pokoju także ze sobą nie zabrała. Pierwsze spotkanie miało być tylko i wyłącznie orientacyjne, zapoznawcze; musiała upewnić się, że Huxley potrafi zdobywać informacje o wiele istotniejsze, niż tylko te dotyczące wizyt w cudzych domach, a przede wszystkim chciała przekonać się, cóż takiego w ciemnowłosej widział jej brat, skoro najwyraźniej odnowił z nią kontakt po zacumowaniu w porcie. Musiała na własne oczy zobaczyć i doświadczyć cóż takiego kryło się w czarownicy, że miała dla Calhouna swoją wartość. Nie mogło chodzić tylko i wyłącznie o jej pełne kształty, wąską talię czy prowokujące spojrzenie, bowiem te rzeczy mężczyźni odnajdywali praktycznie na każdym rogu doków. Huxley była tajemnicą do odkrycia, a nie kolejnym potencjalnym wrogiem, lecz napięcie w pokoju przez chwilę zaczęło wskazywać niekoniecznie przyjazny obrót spraw.
Ze statku twojego brata.
Drgnęła tylko przez moment, odnosząc zwycięstwo nad grymasem, który chciał wpełznąć na jej twarz, gdy tylko Rain odpowiedziała na jej pytanie. Oczywiście, że miała to od niego, stąd znajomy smak trunku. A nawet gdyby kupiła alkohol lub dostała go od kogoś zupełnie innego, czyż nie chciałaby jej sprawdzić, prowokując w ten sposób? Żadna z nich nie popełniła błędu niedocenienia przeciwniczki i Caley była niezmiernie zadowolona, że mogła mierzyć się z kimś pokroju Huxley. Czarnowłosa stanowiła prawdziwe wyzwanie, lecz kimże byłaby Spencer-Moon, gdyby się wycofała.
- Rzeczywiście, znajomy posmak – odpowiedziała więc, nie zdejmując z twarzy lekko ironicznego uśmieszku. Nie kpiła ze swojej rozmówczyni, a była po prostu rozbawiona sytuacją. I w tej chwili tylko taka reakcja pomagała jej utrzymywać maskę na twarzy, w innym wypadku już dawno zdradziłaby się ze swoimi uczuciami.
Jeśli nawet się ze sobą widzieli, cóż z tego? Ona sama spotykała się z Calem dość intensywnie wraz z końcem miesiąca, a później podjęli świadomą decyzję o chwilowym zaniechaniu spotkań twarzą w twarz. Dla dobra sprawy i samej Caley, której mąż nie został wielkim fanem kapitana Goyla. Zdawała sobie sprawę, że brat odnawiał wszelkiego rodzaju kontakty i obiecała sobie, że nie da się z tego powodu zwariować. I choćby Rain próbowała wytrącić ją z równowagi wspomnieniem o podarunku, potrzebowałaby czegoś więcej, by dopiąć swego.
Cedric był tylko zasłoną dymną, ale wyjaśnienia odnośnie gorsetu, prawdziwe czy też nie, naprowadziły blondynkę na trop, który wyczuła już wcześniej. Błysk w oku jej rozmówczyni miał nie potrwać długo, choć ich swoista gra wstępna czyniła wszystko o wiele bardziej znośnym.
Nie zapełniła swojej szklanki ponownie, zamiast tego obróciła ją w dłoniach kilka razy w nonszalanckim geście i odstawiła na stolik. Ponownie zerknęła na Rain, ze spokojem przyjmując jej następne słowa. Wiedziała, oczywiście, że już o wszystkim wiedziała. To ułatwia sprawę.
- Nic się przed tobą nie ukryje, prawda? – coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie pomyliła się co do czarownicy stojącej przy oknie, jej ton przeplatany ironią nie miał na celu jej urazić.
Poruszyła się na kanapie, szukając najwygodniejszej dla siebie pozycji, po czym założyła nogę na nogę i oparła się wygodnie, a zaintrygowanym wzrokiem wspięła się od nosków butów aż po sam czubek ciemnej głowy. Czarne włosy, czarne stroje. Czarna dusza?
- Byłam ciebie ciekawa, dalej jestem – przyznała, decydując się na szczerość. Była pewna, że najmniejszy nawet fałsz zostałby przez panią domu bezwzględnie wyłapany – Dajesz sobie rozwiązywać gorset w ciemnych uliczkach, rozumiem aluzję. Ale musi być w tobie coś jeszcze, bo Calhoun za samą gościnność między nogami… - by cię nie cenił? – nie zdecydowałby się na taki sentyment.
Kim jesteś, Rain Huxley?
Ze statku twojego brata.
Drgnęła tylko przez moment, odnosząc zwycięstwo nad grymasem, który chciał wpełznąć na jej twarz, gdy tylko Rain odpowiedziała na jej pytanie. Oczywiście, że miała to od niego, stąd znajomy smak trunku. A nawet gdyby kupiła alkohol lub dostała go od kogoś zupełnie innego, czyż nie chciałaby jej sprawdzić, prowokując w ten sposób? Żadna z nich nie popełniła błędu niedocenienia przeciwniczki i Caley była niezmiernie zadowolona, że mogła mierzyć się z kimś pokroju Huxley. Czarnowłosa stanowiła prawdziwe wyzwanie, lecz kimże byłaby Spencer-Moon, gdyby się wycofała.
- Rzeczywiście, znajomy posmak – odpowiedziała więc, nie zdejmując z twarzy lekko ironicznego uśmieszku. Nie kpiła ze swojej rozmówczyni, a była po prostu rozbawiona sytuacją. I w tej chwili tylko taka reakcja pomagała jej utrzymywać maskę na twarzy, w innym wypadku już dawno zdradziłaby się ze swoimi uczuciami.
Jeśli nawet się ze sobą widzieli, cóż z tego? Ona sama spotykała się z Calem dość intensywnie wraz z końcem miesiąca, a później podjęli świadomą decyzję o chwilowym zaniechaniu spotkań twarzą w twarz. Dla dobra sprawy i samej Caley, której mąż nie został wielkim fanem kapitana Goyla. Zdawała sobie sprawę, że brat odnawiał wszelkiego rodzaju kontakty i obiecała sobie, że nie da się z tego powodu zwariować. I choćby Rain próbowała wytrącić ją z równowagi wspomnieniem o podarunku, potrzebowałaby czegoś więcej, by dopiąć swego.
Cedric był tylko zasłoną dymną, ale wyjaśnienia odnośnie gorsetu, prawdziwe czy też nie, naprowadziły blondynkę na trop, który wyczuła już wcześniej. Błysk w oku jej rozmówczyni miał nie potrwać długo, choć ich swoista gra wstępna czyniła wszystko o wiele bardziej znośnym.
Nie zapełniła swojej szklanki ponownie, zamiast tego obróciła ją w dłoniach kilka razy w nonszalanckim geście i odstawiła na stolik. Ponownie zerknęła na Rain, ze spokojem przyjmując jej następne słowa. Wiedziała, oczywiście, że już o wszystkim wiedziała. To ułatwia sprawę.
- Nic się przed tobą nie ukryje, prawda? – coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie pomyliła się co do czarownicy stojącej przy oknie, jej ton przeplatany ironią nie miał na celu jej urazić.
Poruszyła się na kanapie, szukając najwygodniejszej dla siebie pozycji, po czym założyła nogę na nogę i oparła się wygodnie, a zaintrygowanym wzrokiem wspięła się od nosków butów aż po sam czubek ciemnej głowy. Czarne włosy, czarne stroje. Czarna dusza?
- Byłam ciebie ciekawa, dalej jestem – przyznała, decydując się na szczerość. Była pewna, że najmniejszy nawet fałsz zostałby przez panią domu bezwzględnie wyłapany – Dajesz sobie rozwiązywać gorset w ciemnych uliczkach, rozumiem aluzję. Ale musi być w tobie coś jeszcze, bo Calhoun za samą gościnność między nogami… - by cię nie cenił? – nie zdecydowałby się na taki sentyment.
Kim jesteś, Rain Huxley?
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mogła udawać, że jej słowa ją nie ruszyły. Mogła udawać, że fakt iż Rain posiada alkohol ze statku jej brata nie ma dla niej żadnego znaczenia. Ale tak samo jak Calhoun reagował na wieść o siostrze, tak ona reagowała na wieść o swoim bracie i to tylko upewniło ją w przekonaniu, że jest tu na rzeczy coś więcej niż można dostrzec na pierwszy rzut oka. Ale nie próbowała dowiedzieć się tego na siłę, nie dopytywała, nie miała zamiaru naciskać, ponieważ prawda prędzej czy później sama wyjdzie na jaw. Czy to przez reakcję Goyle’a czy też jego siostry. Wystarczyło cierpliwie poczekać. Kiedy kobieta się w nią wpatrywała, tak samo Rain nie spuszczała swojego wzroku i musiała przyznać, że i ją równie mocno bawiła ta sytuacja. Kpiący uśmieszek na twarzy Caley drażnił ją nieco, ale nie na tyle by miało ją to ponieść, za to ona nadal uśmiechała się ciepło, jak do małego, pulchnego dziecka, jakim kiedyś była blondynka. Rain zawsze uważała, że zbyt dużo dawali jej jeść. Może należało zamknąć spiżarnię w nocy na klucz? To dziewczę nie chodziło by samo po posiadłości i nie nakrywała prawie dorosłych już czarodziejów na niezbyt legalnym zachowaniu. Ale, z dwojga złego nocne podjadanie było gorsze, ot co.
- Prawda? - potwierdziła.
Grały obie. To zabawne, czy Rain naprawdę musiała pogrywać w jakąś niezrozumiałą grę z każdym Goyle’m? Czy nie potrafili rozmawiać normalnie, wyłożyć od razu wszystkie karty na stół i nie bawić się w różnego rodzaju podchody? Nie. Nie mogli. Bo nie byłoby wtedy zabawy. A obie bawiły się dobrze, taką przynajmniej nadzieję miała Rain, bo ona miała się świetnie. Chociaż przez maskę którą przywdziała blond-włosa kobieta trudno było tak naprawdę dostrzec co w jej głowie siedzi i co czuje. I jedynie delikatne ruchy twarzy, nad którymi nawet najdoskonalsi kłamcy nie potrafili zapanować, zdradzały jej stał. A była na pewno trochę poddenerwowana, próbowała udawać, że nic ją nie obchodzi fakt, że się Huxley wraz z jej bratem spotkali.
Czy naprawdę Caley myślała, że jej słowa jakoś wpłyną na Rain. Huxley była pewna swojej pozycji, uszczypliwe pytania czy komentarze kobiety nie miały na nią znacząco wpłynąć. Niby jej nie umniejszała, pytała tak, jakby wręcz ją podziwiała, jakby Rain była niesamowitą zagadką, ale prawdziwy sens słów Spencer-Moon aż z niej wypływał. Obie wiedziały na co patrzeć, obie wiedziały jak słuchać by wyczuć najmniejszą zmianę w tonie głosu. Miały intuicję, były bardzo spostrzegawcze i obie potrafiły kłamać. Mierzyły się która z nich jest lepsza.
- Niewiele - przytaknęła, bo nie było sensu, aby udawać, że było inaczej.
Jeśli próbowała ją urazić swoim pytaniem, to musiała się ku temu bardziej postarać. Rai nie czuła się urażona w momencie gdy była porównywana do swojej matki ani gdy wyzywano ją od najgorszych kurew. Ironiczne pytanie tym bardziej nie miało jej w żaden sposób dotknąć, szybko więc wyrzuciła je ze swojej pamięci robiąc miejsce na nowe informacje. Tak jak przypuszczała Caley była jej ciekawa. Wiadomość ta sprawiła, że teraz to Rain uśmiechnęła się ironicznie unosząc ponownie jedną z brwi ku górze. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Zaśmiała się na wspomnienie o gościnności między nogami, jak to ładnie pani Spencer-Moon ujęła, Huxley będzie musiała to zapamiętać i w momencie lepszego nastroju jej brata mu o tym wspomnieć. Ciekawe czy rozbawi go to równie mocno co ją?
- Jesteś mnie ciekawa? - Zapytała szeptem nachylając się lekko i pozwalając, aby odsłonięte piersi jeszcze bardziej zaświeciły w blasku świec. - Mogę ci pokazać kim jestem. Kim jestem dla twojego brata. To żadna tajemnica, zapewniam cię.
Błysk w oku. Huxley prychnęła cicho i wyprostowała się. Ruszyła spod okna i przeszła na drugi koniec pokoju. Jeśli do tego momentu Caley nie dostrzegła, to teraz jeśli podążyła wzrokiem za panną Huxley musiała nim trafić na myślodsiewnie. Rain przystanęła przy niej, oparła się o miskę jedną ręką, a drugą wyciągnęła różdżkę, którą zamieszała w magicznej cieczy, ale ta nie pozostawiła mokrego śladu na magicznym przedmiocie.
- Wiesz co to jest? - zapytała odwracając głowę w stronę kobiety.
Domyślała się, że wie, ale grzeczność nakazywała jej zapytać. Dzisiejszego wieczoru prawdopodobnie będzie jeszcze dużo mówić więc z własnej wygody zdecydowała się wykorzystać myślodsiewnie do tego, aby przedstawić się pani Spencer-Moon. Nie pytała jej o zdanie, jeśli trzeba będzie to ją do tego zmusi, lepiej więc by sama wyraziła chęć skorzystania z tego przywileju jakim jest myślodsiewnia. Nie każdy takową posiadał. Po za tym, jeśli Caley była na tyle ciekawa Rain by pojawić się w jej domu, to ciekawość i tym razem z nią wygra zmuszając do tego, aby tu podeszła.
- Prawda? - potwierdziła.
Grały obie. To zabawne, czy Rain naprawdę musiała pogrywać w jakąś niezrozumiałą grę z każdym Goyle’m? Czy nie potrafili rozmawiać normalnie, wyłożyć od razu wszystkie karty na stół i nie bawić się w różnego rodzaju podchody? Nie. Nie mogli. Bo nie byłoby wtedy zabawy. A obie bawiły się dobrze, taką przynajmniej nadzieję miała Rain, bo ona miała się świetnie. Chociaż przez maskę którą przywdziała blond-włosa kobieta trudno było tak naprawdę dostrzec co w jej głowie siedzi i co czuje. I jedynie delikatne ruchy twarzy, nad którymi nawet najdoskonalsi kłamcy nie potrafili zapanować, zdradzały jej stał. A była na pewno trochę poddenerwowana, próbowała udawać, że nic ją nie obchodzi fakt, że się Huxley wraz z jej bratem spotkali.
Czy naprawdę Caley myślała, że jej słowa jakoś wpłyną na Rain. Huxley była pewna swojej pozycji, uszczypliwe pytania czy komentarze kobiety nie miały na nią znacząco wpłynąć. Niby jej nie umniejszała, pytała tak, jakby wręcz ją podziwiała, jakby Rain była niesamowitą zagadką, ale prawdziwy sens słów Spencer-Moon aż z niej wypływał. Obie wiedziały na co patrzeć, obie wiedziały jak słuchać by wyczuć najmniejszą zmianę w tonie głosu. Miały intuicję, były bardzo spostrzegawcze i obie potrafiły kłamać. Mierzyły się która z nich jest lepsza.
- Niewiele - przytaknęła, bo nie było sensu, aby udawać, że było inaczej.
Jeśli próbowała ją urazić swoim pytaniem, to musiała się ku temu bardziej postarać. Rai nie czuła się urażona w momencie gdy była porównywana do swojej matki ani gdy wyzywano ją od najgorszych kurew. Ironiczne pytanie tym bardziej nie miało jej w żaden sposób dotknąć, szybko więc wyrzuciła je ze swojej pamięci robiąc miejsce na nowe informacje. Tak jak przypuszczała Caley była jej ciekawa. Wiadomość ta sprawiła, że teraz to Rain uśmiechnęła się ironicznie unosząc ponownie jedną z brwi ku górze. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Zaśmiała się na wspomnienie o gościnności między nogami, jak to ładnie pani Spencer-Moon ujęła, Huxley będzie musiała to zapamiętać i w momencie lepszego nastroju jej brata mu o tym wspomnieć. Ciekawe czy rozbawi go to równie mocno co ją?
- Jesteś mnie ciekawa? - Zapytała szeptem nachylając się lekko i pozwalając, aby odsłonięte piersi jeszcze bardziej zaświeciły w blasku świec. - Mogę ci pokazać kim jestem. Kim jestem dla twojego brata. To żadna tajemnica, zapewniam cię.
Błysk w oku. Huxley prychnęła cicho i wyprostowała się. Ruszyła spod okna i przeszła na drugi koniec pokoju. Jeśli do tego momentu Caley nie dostrzegła, to teraz jeśli podążyła wzrokiem za panną Huxley musiała nim trafić na myślodsiewnie. Rain przystanęła przy niej, oparła się o miskę jedną ręką, a drugą wyciągnęła różdżkę, którą zamieszała w magicznej cieczy, ale ta nie pozostawiła mokrego śladu na magicznym przedmiocie.
- Wiesz co to jest? - zapytała odwracając głowę w stronę kobiety.
Domyślała się, że wie, ale grzeczność nakazywała jej zapytać. Dzisiejszego wieczoru prawdopodobnie będzie jeszcze dużo mówić więc z własnej wygody zdecydowała się wykorzystać myślodsiewnie do tego, aby przedstawić się pani Spencer-Moon. Nie pytała jej o zdanie, jeśli trzeba będzie to ją do tego zmusi, lepiej więc by sama wyraziła chęć skorzystania z tego przywileju jakim jest myślodsiewnia. Nie każdy takową posiadał. Po za tym, jeśli Caley była na tyle ciekawa Rain by pojawić się w jej domu, to ciekawość i tym razem z nią wygra zmuszając do tego, aby tu podeszła.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Lata temu, jakby jeszcze w zupełnie innym życiu, gdy byli z Calhounem nierozłączni, wiele osób mogło obserwować ich razem i stwierdzać potem, że są do siebie podobni, nie tylko pod względem fizycznym. Bliźniacze grymasy, zbliżony tok myślenia, tożsame reakcje na pewne słowa lub wydarzenia. Gdyby Caley mogła już teraz wedrzeć się w umysł Rain i dowiedzieć się, że kobieta przyrównała ją do brata, zapewne byłaby jej za to wdzięczna; oznaczałoby to, że dwa lata rozłąki zmieniły wiele, lecz nie wszystko.
A jak te lata nieobecności wpłynęły na relację kapitana i Huxley? Zdawać by się mogło, że czas łagodniej się z nimi obszedł, a skoro wciąż się widywali to żaden drastyczny rozłam nie nastąpił. Czy po zacumowaniu do portu Cal skierował pierwsze kroki do brunetki? Niezależnie od tego, co zamierzał wtedy z nią robić, na pewno nie potraktował jej tak, jakby nie istniała, tym samym wznosząc ją ponad własną siostrę. I to właśnie o to, a nie cielesne uciechy, Caley była zazdrosna najbardziej. Bolało ją to wszystko, jednak mogła być zła tylko i wyłącznie na siebie. To ona popełniła w przeszłości błąd, to ona go od siebie odtrąciła, a teraz, chcąc błagać o pomoc, musiała błagać na kolanach. Nie miała wglądu w sytuację Calhouna i Rain, lecz nie podejrzewała, by i Huxley czuła się wytrącona z równowagi przez jego powrót. A jeśli tak było, to obie kobiety miały ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż sądziły.
Temat trunku odszedł w zapomnienie, gdyż blondynka ostentacyjnie ignorowała stojącą na stoliku butelkę oraz obie puste szklanki. Wypiły tyle, ile potrzebowały, by dodać sobie pewności siebie lub przytępić niektóre zmysły czy instynkty. Siostra żeglarzy miała mocną głowę, lecz również gwałtowny temperament, dlatego trudno było powiedzieć, czy zdobyczny alkohol zadziała na jej korzyść, czy też nie.
Caley nie czuła się okłamywana w kwestii łatwości zdobycia przez Rain informacji. Jeśli jednak ciemnowłosa rzeczywiście wyprowadzała ją w pole, robiła to jak profesjonalistka. Mimo wszystko Spencer-Moon wolała sądzić, że odkryła się właśnie przed nią jedna z kart, po którą tutaj przyszła. Nawet siedząc na zużytej kanapie i wysłuchując okropności o bracie, mogła odnosić swój mały sukces. Nie oznaczało to wcale wygrania potyczki, ani tym bardziej bitwy, lecz oceniając Huxley jako dobrze poinformowaną i z rozbudowaną siecią kontaktów, czarownica mogła twierdzić, że czysto teoretycznie mogłaby tu uzyskać pomoc w sprawie swojego męża i jego tajemnic. Pierwsza żona Cedrica umarła po ataku Serpentyny – taka była oficjalna wersja, lecz Caley nie wierzyła w nią już za grosz. Wiedziała za to, że stojąca przed nią kobieta byłaby w stanie odkryć prawdę, gdyby tylko chciała. Co zmotywowałoby ją bardziej? Pieniądze, przysługa za przysługę, a może strach? Jak postępował z nią Calhoun, a jak miała postąpić ona, Caley?
- Wiem, że z nim sypiasz. Skąd myśl, że chciałabym to zobaczyć? – zsunęła brwi, udając lekko zaskoczoną tym pytaniem, a jednocześnie mlecznobiałe piersi rozmówczyni mimowolnie zwróciły jej uwagę; przez jedno uderzenie serca zwizualizowała sobie to, czego sama nie mogła dać Calowi, a co zapewne bez trudu dostawał od Rain. Złowroga myśl sprawiła, że podniosła się z kanapy szybciej, niż planowała.
Podążyła szlakiem wytyczonym przez panią domu i wreszcie zwróciła uwagę na myślodsiewnię. A więc magia umysłu nie była obca pannie Huxley? Spencer-Moon nie mogła nie uśmiechnąć się ponownie. Wybrał ją, bo jest podobna do mnie.
- Wiem, co to jest – potwierdziła, nie czując się wcale urażona tym pytaniem. Być może czarnowłosa nie wiedziała o niej wszystkiego, a Caley wcale nie zamierzała jej tego ułatwiać. Granie głupiej nie raz przyniosło jej korzyści, na razie więc nie zdradzała się z własną wiedzą na temat legilimencji i nauk jej pokrewnych – I masz rację, to nie żadna tajemnica co ze sobą robicie. Pokaż mi dlaczego.
Stanęła ramię w ramię z Rain, uważnie jej się przyglądając. Były niemal tego samego wzrostu, co było jedynie kolejnym podobieństwem odkrytym tego wieczoru.
Była gotowa wkroczyć w jej wspomnienia, naiwnie wierząc, że zamaskowała swoją zazdrość na tyle, by ustrzec się od wyjątkowo naturalistycznych obrazów. Różdżkę miała w pogotowiu, lecz nie podejrzewała Huxley o wywinięcie jakiejś sztuczki w tym momencie. Obie za dobrze się bawiły, by to psuć.
A jak te lata nieobecności wpłynęły na relację kapitana i Huxley? Zdawać by się mogło, że czas łagodniej się z nimi obszedł, a skoro wciąż się widywali to żaden drastyczny rozłam nie nastąpił. Czy po zacumowaniu do portu Cal skierował pierwsze kroki do brunetki? Niezależnie od tego, co zamierzał wtedy z nią robić, na pewno nie potraktował jej tak, jakby nie istniała, tym samym wznosząc ją ponad własną siostrę. I to właśnie o to, a nie cielesne uciechy, Caley była zazdrosna najbardziej. Bolało ją to wszystko, jednak mogła być zła tylko i wyłącznie na siebie. To ona popełniła w przeszłości błąd, to ona go od siebie odtrąciła, a teraz, chcąc błagać o pomoc, musiała błagać na kolanach. Nie miała wglądu w sytuację Calhouna i Rain, lecz nie podejrzewała, by i Huxley czuła się wytrącona z równowagi przez jego powrót. A jeśli tak było, to obie kobiety miały ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż sądziły.
Temat trunku odszedł w zapomnienie, gdyż blondynka ostentacyjnie ignorowała stojącą na stoliku butelkę oraz obie puste szklanki. Wypiły tyle, ile potrzebowały, by dodać sobie pewności siebie lub przytępić niektóre zmysły czy instynkty. Siostra żeglarzy miała mocną głowę, lecz również gwałtowny temperament, dlatego trudno było powiedzieć, czy zdobyczny alkohol zadziała na jej korzyść, czy też nie.
Caley nie czuła się okłamywana w kwestii łatwości zdobycia przez Rain informacji. Jeśli jednak ciemnowłosa rzeczywiście wyprowadzała ją w pole, robiła to jak profesjonalistka. Mimo wszystko Spencer-Moon wolała sądzić, że odkryła się właśnie przed nią jedna z kart, po którą tutaj przyszła. Nawet siedząc na zużytej kanapie i wysłuchując okropności o bracie, mogła odnosić swój mały sukces. Nie oznaczało to wcale wygrania potyczki, ani tym bardziej bitwy, lecz oceniając Huxley jako dobrze poinformowaną i z rozbudowaną siecią kontaktów, czarownica mogła twierdzić, że czysto teoretycznie mogłaby tu uzyskać pomoc w sprawie swojego męża i jego tajemnic. Pierwsza żona Cedrica umarła po ataku Serpentyny – taka była oficjalna wersja, lecz Caley nie wierzyła w nią już za grosz. Wiedziała za to, że stojąca przed nią kobieta byłaby w stanie odkryć prawdę, gdyby tylko chciała. Co zmotywowałoby ją bardziej? Pieniądze, przysługa za przysługę, a może strach? Jak postępował z nią Calhoun, a jak miała postąpić ona, Caley?
- Wiem, że z nim sypiasz. Skąd myśl, że chciałabym to zobaczyć? – zsunęła brwi, udając lekko zaskoczoną tym pytaniem, a jednocześnie mlecznobiałe piersi rozmówczyni mimowolnie zwróciły jej uwagę; przez jedno uderzenie serca zwizualizowała sobie to, czego sama nie mogła dać Calowi, a co zapewne bez trudu dostawał od Rain. Złowroga myśl sprawiła, że podniosła się z kanapy szybciej, niż planowała.
Podążyła szlakiem wytyczonym przez panią domu i wreszcie zwróciła uwagę na myślodsiewnię. A więc magia umysłu nie była obca pannie Huxley? Spencer-Moon nie mogła nie uśmiechnąć się ponownie. Wybrał ją, bo jest podobna do mnie.
- Wiem, co to jest – potwierdziła, nie czując się wcale urażona tym pytaniem. Być może czarnowłosa nie wiedziała o niej wszystkiego, a Caley wcale nie zamierzała jej tego ułatwiać. Granie głupiej nie raz przyniosło jej korzyści, na razie więc nie zdradzała się z własną wiedzą na temat legilimencji i nauk jej pokrewnych – I masz rację, to nie żadna tajemnica co ze sobą robicie. Pokaż mi dlaczego.
Stanęła ramię w ramię z Rain, uważnie jej się przyglądając. Były niemal tego samego wzrostu, co było jedynie kolejnym podobieństwem odkrytym tego wieczoru.
Była gotowa wkroczyć w jej wspomnienia, naiwnie wierząc, że zamaskowała swoją zazdrość na tyle, by ustrzec się od wyjątkowo naturalistycznych obrazów. Różdżkę miała w pogotowiu, lecz nie podejrzewała Huxley o wywinięcie jakiejś sztuczki w tym momencie. Obie za dobrze się bawiły, by to psuć.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główny pokój
Szybka odpowiedź