Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Oaza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oaza
Niedługo po przegnaniu z Azkabanu czarnoksięskiej mocy, na wyspie zaczęło budzić się życie. Drzewa wypuściły szybko, w kilka tygodni przypominając kilkunastoletnie olbrzymy, które rzucały cień na falujące w nadmorskiej wietrze wysokie trawy. Ogromna ilość białej magii wezbranej w tym miejscu zdawała się odżywiać rośliny, wspomagając ich rozrost. Właśnie między nimi wzniesiono pierwsze obozowisko gotowe na przyjęcie uchodźców pochodzących z niemagicznych rodzin, zmuszonych ukrywać się przed nienawistną władzą. Obozowisko nazwane zostało Oazą, przez wielu nazywanych Oazą Harolda lub Oazą Feniksa. Jeden z namiotów zajął zresztą sam Longbottom. Biała magia jest tu nie tylko wyczuwalna, ale i widoczna: jej moc krąży raz za czas pod postacią unoszących się w powietrzu bezpiecznych ciepłych ogników. Wydaje się, że naga ziemia na wyspie jest gorąca - dlatego nisko nad nią, poniżej kolan, na wilgotniejszych terenach wyspy unosi się gęsta mgła. Mówią, że za ten stan rzeczy odpowiadają ostatnie zdarzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Umknął inferiusom, ale nie okazało się to rozpoczęciem logicznych działań; szansą na to, by pomóc ciągle przebywającym nieco dalej Zakonnikom i małej dziewczynce. Ledwie pewniej stanął na grząskim gruncie, a cała sceneria ponownie się zmieniła, tym razem gwałtowniej, straszniej: właściwie nie za bardzo zdążył spostrzec każdy detal koszmarnego rozpadu, dziejącego się dookoła, bowiem znów spadła na niego ciemność. Absolutna, lepka, mocno trzymająca go w swych objęciach.
Wręcz - za mocno? Gdy się ocknął, od razu zorientował się w wymuszonym bezruchu, w chłodnych obręczach stali, przytrzymujących go w niekomfortowej, niewygodnej pozycji. - Wila mać - wychrypiał odruchowo, próbując się poruszyć, bezskutecznie. Różdżka ciągle pozostawała w dłoni, ale nie mógł wykonać nadgarstkiem odpowiedniego ruchu. Kątem oka widział sąsiednie osoby, ale to nie one przyciągnęły jego uwagę, a głos. - Kim jesteś? - spytał od razu; bywał w dziwniejszych, gorszych sytuacjach, dlatego mimo wszystko nie tracił zimnej krwi. - I gdzie się właściwie znajdujemy? - pomieszczenie w ogóle nie przypominało Azkabanu, o jakim czytał; było po prostu nienormalne. Głos obok pytał o Emmę, sam nie ponawiał więc zawołania. - Dobra, kończ pan te zagadki. Jak się trzeba poświęcić za wszystkich, to ja to zrobię - powiedział od razu: nie mieli czasu na takie zabawy, a Jaimie nie przywykł do dogłębnego interpretowania filozoficznych dwuznaczności. Zrozumiał wierszyk na swój sposób, właściwie nawet nie bojąc się konsekwencji. Wszystko byłoby lepsze od uwięzienia w bezruchu, bez możliwości jakiegokolwiek działania i ruszenia dalej. Jednocześnie - rozglądał się dookoła, nasłuchiwał, badał swe więzy, chcąc dostrzec coś, co mogłoby nakierować go na sens tej sytuacji lub drogę ucieczki.
| spostrzegawczość
Wręcz - za mocno? Gdy się ocknął, od razu zorientował się w wymuszonym bezruchu, w chłodnych obręczach stali, przytrzymujących go w niekomfortowej, niewygodnej pozycji. - Wila mać - wychrypiał odruchowo, próbując się poruszyć, bezskutecznie. Różdżka ciągle pozostawała w dłoni, ale nie mógł wykonać nadgarstkiem odpowiedniego ruchu. Kątem oka widział sąsiednie osoby, ale to nie one przyciągnęły jego uwagę, a głos. - Kim jesteś? - spytał od razu; bywał w dziwniejszych, gorszych sytuacjach, dlatego mimo wszystko nie tracił zimnej krwi. - I gdzie się właściwie znajdujemy? - pomieszczenie w ogóle nie przypominało Azkabanu, o jakim czytał; było po prostu nienormalne. Głos obok pytał o Emmę, sam nie ponawiał więc zawołania. - Dobra, kończ pan te zagadki. Jak się trzeba poświęcić za wszystkich, to ja to zrobię - powiedział od razu: nie mieli czasu na takie zabawy, a Jaimie nie przywykł do dogłębnego interpretowania filozoficznych dwuznaczności. Zrozumiał wierszyk na swój sposób, właściwie nawet nie bojąc się konsekwencji. Wszystko byłoby lepsze od uwięzienia w bezruchu, bez możliwości jakiegokolwiek działania i ruszenia dalej. Jednocześnie - rozglądał się dookoła, nasłuchiwał, badał swe więzy, chcąc dostrzec coś, co mogłoby nakierować go na sens tej sytuacji lub drogę ucieczki.
| spostrzegawczość
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Kiedy otworzyłem oczy, pamiętałem, że ostatnim, co widziałem, był srebrny lis tworzący wokół mnie ochronną barierę. Nie mogłem jednak się już ruszać, nie czułem podłoża pod stopami, a moje ciało było spętane. Przypomniało mi to oc spędzoną w Kumbrii - pełną niweyjaśnionych dziur w pamięci, nielogicznych zdarzeń - jakby anomalie w ostatnim czasie zywkały osobowość.
Co było kolejnym powodem do tego, że należyło je zakończyć. Raz na zawsze. Widziałem, że obok mnie są Ben i Alex. Pozostałych słyszałem - a więc byliśmy tutaj wszyscy. Poza Emmą. Rozglądalem się po dziwnym pomieszczeniu, nasłuchiwałem; nie rozpoznałem męskiego głosu. Jego żądania były jasne - i jako pierwszy zgłosił się Ben. Poszedłem w jego ślady. Obaj złożyliśmy przysięgę.
- Weź mnie. Ale oddaj dziewczynkę. - Odezwałem się.
spostrzegawczość
Co było kolejnym powodem do tego, że należyło je zakończyć. Raz na zawsze. Widziałem, że obok mnie są Ben i Alex. Pozostałych słyszałem - a więc byliśmy tutaj wszyscy. Poza Emmą. Rozglądalem się po dziwnym pomieszczeniu, nasłuchiwałem; nie rozpoznałem męskiego głosu. Jego żądania były jasne - i jako pierwszy zgłosił się Ben. Poszedłem w jego ślady. Obaj złożyliśmy przysięgę.
- Weź mnie. Ale oddaj dziewczynkę. - Odezwałem się.
spostrzegawczość
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Różdżka pociągnęła ją w stronę krzeseł i przez chwile myślała, że stali się Panami sytuacji. W końcu dotarcie do nich było trudne i wymagało od nich dużego poświęcenia przede wszystkim czasu, który był przecież tak cenny. Kiedy tylko dotarła na miejsce wielkie potwory własnym ciężarem zgniotły krzesła, które przecież miały być ich szansą na zakończenie tego koszmaru. Tak się jednak nie stało bo świat po raz kolejny zawirował, a ona w tym samym momencie, w którym ogarnęła ją ciemność straciła przytomność.
Do świadomości przywołały ją krople wody skapujące jej na czoło. W pierwszym odruchu chciała się poruszyć, ale czując skrępowanie wytężyła mocniej wzrok. Nie poznawała miejsca, w którym się znajdowali, a w dodatku nigdzie nie widziała Emmy. To nie był dobry znak.
Zanim do uszu blondynki dobiegł głos mężczyzny jej wzrok skupił się na wyrytych na cegłach runach. Wszystkie były odwrócone i wszystkie niosły ze sobą klątwę. Lucinda nie wiedziała z jakim rodzajem klątwy spotyka się teraz i wiedziała, że może być to rozwiązanie, którego będzie potrzebować, ale jednak nim cokolwiek powiedziała rozległ się głos mężczyzny. Szlachcianka skupiła się na tym co mówił i ogarnęło ją dziwna myśl, że coś w tym wszystkim bardzo się ze sobą kłóci. Skąd mieli pamiętać zasady tej chorej gry? Czy znali mężczyznę, który z nimi rozmawiał? Dla Lucindy rymowanka choć całkowicie szalona była jasna. Kiedy ktoś się poświęci by zostać ukaranym za resztę ktoś inny musi znaleźć sposób na to by od tej kary go uwolnić. - Wszyscy za jednego - wyszeptała zgodnie ze swoimi odczuciami. Wszyscy odpowiadali tu za siebie nawzajem czy tego chcieli czy nie, ale przede wszystkim odpowiadali za Emmę, której obiecali ochronę, a teraz ją zgubili. Wszyscy za tą jedną i najmniejszą część ich drużyny.
Blondynka przeniosła spojrzenie jeszcze raz na ścianę, na której znajdowały się runy. Chciała poznać naturę tej klątwy, może to wszystko działo się tylko w ich głowach? Może wystarczyło się pozbyć klątwy, której odwrócone znaczenia widziała? W końcu wszystkie te runy niosły ze sobą negatywne emocje, zamiar zranienia innej osoby czy nawet pecha.
+ rzucam na spostrzegawczość, II poziom
Do świadomości przywołały ją krople wody skapujące jej na czoło. W pierwszym odruchu chciała się poruszyć, ale czując skrępowanie wytężyła mocniej wzrok. Nie poznawała miejsca, w którym się znajdowali, a w dodatku nigdzie nie widziała Emmy. To nie był dobry znak.
Zanim do uszu blondynki dobiegł głos mężczyzny jej wzrok skupił się na wyrytych na cegłach runach. Wszystkie były odwrócone i wszystkie niosły ze sobą klątwę. Lucinda nie wiedziała z jakim rodzajem klątwy spotyka się teraz i wiedziała, że może być to rozwiązanie, którego będzie potrzebować, ale jednak nim cokolwiek powiedziała rozległ się głos mężczyzny. Szlachcianka skupiła się na tym co mówił i ogarnęło ją dziwna myśl, że coś w tym wszystkim bardzo się ze sobą kłóci. Skąd mieli pamiętać zasady tej chorej gry? Czy znali mężczyznę, który z nimi rozmawiał? Dla Lucindy rymowanka choć całkowicie szalona była jasna. Kiedy ktoś się poświęci by zostać ukaranym za resztę ktoś inny musi znaleźć sposób na to by od tej kary go uwolnić. - Wszyscy za jednego - wyszeptała zgodnie ze swoimi odczuciami. Wszyscy odpowiadali tu za siebie nawzajem czy tego chcieli czy nie, ale przede wszystkim odpowiadali za Emmę, której obiecali ochronę, a teraz ją zgubili. Wszyscy za tą jedną i najmniejszą część ich drużyny.
Blondynka przeniosła spojrzenie jeszcze raz na ścianę, na której znajdowały się runy. Chciała poznać naturę tej klątwy, może to wszystko działo się tylko w ich głowach? Może wystarczyło się pozbyć klątwy, której odwrócone znaczenia widziała? W końcu wszystkie te runy niosły ze sobą negatywne emocje, zamiar zranienia innej osoby czy nawet pecha.
+ rzucam na spostrzegawczość, II poziom
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Zniknął z trzaskiem, pojawiając się kilka kroków dalej, przed sobą mając młócące powietrze inferiusy. Odruchowo spojrzał w kierunku Emmy, a to co zobaczył zaczęło napawać go obawą. Emma nie zachowywała się jak normalne dziecko. Nagła zmiana w jej zachowaniu wprawiała młodego uzdrowiciela w zdumienie - nie potrafił jednak dociec, dlaczego tak właściwie znalezienie czarodziejskiego pędzla sprawiło, że dziewczynka wbrew wszelkim okolicznościom przestała się lękać inferiusów i wielkich potworów. Może... może w takim razie było coś więcej niż to, co tylko widzieli? Nie zdążył jednak zrobić wiele ponad to: cały świat zaczął się rozpadać, znów wywracając wszystko do góry nogami i w mrocznej otchłani pozbawiając ich przytomności.
Natomiast przebudzenie nie należało do przyjemnych. Poczuł, jak jego tętno znacznie przyspiesza, kiedy uświadomił sobie w jakim znajdują się położeniu. Okowy utrzymujące jego ciało w jednej pozycji zaczęły w młodzieńcu wywoływać poczucie irytacji podszyte dziwnym przeczuciem, które nie do końca umiał sklasyfikować. Próbował się wiercić, wybadać dłońmi oparcia krzesła, lecz nie był w stanie wykonać żadnego konkretnego ruchu. Poruszał wiec tym, czym był w stanie: oczami. Na wprost szara ściana i runy, zaś obok siebie ujrzał Jackie i Foxa. Nie zdołał jednak nic powiedzieć, ponieważ jego uwagę całkowicie pochłonął głos. Alexander łowił uchem słowa, z wolna przesuwając palcami lewej dłoni po lekko ruchomej wypukłości na lewym podłokietniku. Zmarszczył brwi, starając się zrozumieć sens tych słów. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - chyba było to wystarczająco jasne. Rineheart szepnęła coś do niego, lecz Farley zignorował jej słowa. Lucinda odezwała się, więc była obok i zapewne widziała tyle, co i oni mieli w zasięgu wzroku. Zresztą, czy w tej pozycji Lynn była w Igor w stanie cokolwiek z runami zrobić? Musieli się wyswobodzić.
- Dopisuję się do listy z nimi dwoma - powiedział po Fredericku i Benjaminie, patrząc przed siebie. Na chłodno analizował sytuację i jedyne, czego był pewien to to, że mógłby wyzionąć ducha, byleby tylko niewidoczny mężczyzna oddał im dziewczynkę. - Co robią te przyciski? - wyrzucił z siebie pytanie, spod ściągniętych brwi przesuwając uważnym spojrzeniem po ścianach przed nimi. Emma, gdzie jest Emma? Czuł rosnące napięcie: czyżby zawiedli, tracąc dziewczynkę gdzieś wśród anomalii?
| spostrzegawczość, I
Natomiast przebudzenie nie należało do przyjemnych. Poczuł, jak jego tętno znacznie przyspiesza, kiedy uświadomił sobie w jakim znajdują się położeniu. Okowy utrzymujące jego ciało w jednej pozycji zaczęły w młodzieńcu wywoływać poczucie irytacji podszyte dziwnym przeczuciem, które nie do końca umiał sklasyfikować. Próbował się wiercić, wybadać dłońmi oparcia krzesła, lecz nie był w stanie wykonać żadnego konkretnego ruchu. Poruszał wiec tym, czym był w stanie: oczami. Na wprost szara ściana i runy, zaś obok siebie ujrzał Jackie i Foxa. Nie zdołał jednak nic powiedzieć, ponieważ jego uwagę całkowicie pochłonął głos. Alexander łowił uchem słowa, z wolna przesuwając palcami lewej dłoni po lekko ruchomej wypukłości na lewym podłokietniku. Zmarszczył brwi, starając się zrozumieć sens tych słów. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - chyba było to wystarczająco jasne. Rineheart szepnęła coś do niego, lecz Farley zignorował jej słowa. Lucinda odezwała się, więc była obok i zapewne widziała tyle, co i oni mieli w zasięgu wzroku. Zresztą, czy w tej pozycji Lynn była w Igor w stanie cokolwiek z runami zrobić? Musieli się wyswobodzić.
- Dopisuję się do listy z nimi dwoma - powiedział po Fredericku i Benjaminie, patrząc przed siebie. Na chłodno analizował sytuację i jedyne, czego był pewien to to, że mógłby wyzionąć ducha, byleby tylko niewidoczny mężczyzna oddał im dziewczynkę. - Co robią te przyciski? - wyrzucił z siebie pytanie, spod ściągniętych brwi przesuwając uważnym spojrzeniem po ścianach przed nimi. Emma, gdzie jest Emma? Czuł rosnące napięcie: czyżby zawiedli, tracąc dziewczynkę gdzieś wśród anomalii?
| spostrzegawczość, I
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Zasady wymienione przez mężczyznę zdawały się proste, a jednak prawie wszyscy postanowiliście je zignorować. Ledwie z ust tych, którzy się odezwali wydobyło się ostatnie słowo, poczuli przenikliwy chłód rozchodzący od metalowych obręczy przy ich głowach. Jackie i Lucinda również to poczuły, choć z ich ust wydobył się ledwie szept. Tej drugiej możliwy do usłyszenia jedynie przez adresata. A jednak ktoś - albo coś - wiedziało, że jej usta wydobyły dźwięki, które były zakazane w tej grze. Chłód stawał się coraz wyraźniejszy z każdą chwilą mniej przyjemny, a później pociągnął was za sobą.
Susanne spała we własnej pościeli, ciepłej i pachnącej. Ale coś nie dawało jej spokoju, coś, co wyciągnęło ją z łóżka. Szmer, cichy, ledwie słyszalny kazał jej się podnieść, opuścić ciepłe legowisko. Nogi niosły ją same, jakby lepiej wiedziały dokąd zmierza. Serce zaciskało się mocno, a złe przeczucie i strach z każdą chwilą nasilały się. Ich apogeum odnalazło chwilę po uchyleniu drewnianych drzwi. Czarna peleryna wisiała nad pustym już łóżkiem. Zwróciła się w jej kierunku z ledwie słyszalnym szmerem, by zaraz ruszyć prosto w jej kierunku.
Jackie była w lesie, noc była chłodna. Uderzał w nią szybko zacinający deszcz, a niebo co jakiś czas rozświetlały błyskawice poprzedzane złowrogimi grzmotami i wyciem. Szła w jakimś celu, przedzierając się między drzewami, ale nie była w stanie zogniskować dokładnie w jakim. Wiedziała, że musi dalej iść. Krok za krokiem, pewnie, do przodu. W końcu po chwili marszu, wspinania się na skalistą, porośniętą coraz to niższą roślinnością ścieżka znalazła się na skalnej półce. Żółte, szalone ślepia wpatrywały się w nią uważnie, podnosząc powoli pysk znad ciała, którego właściciela nie była w stanie rozpoznać. Z pysku stworzenia które szczerzyło nieprzyjemnie kły spływała krew. Jeden nieostrożny głos poniósł dźwięk łamanej gałęzi po otoczeniu. Wilkołak ruszył na nią.
Benjamin najpierw poczuł ciepło. Jego wzrok potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do ciepłych oranżowych barw. Niedaleko znajdowało się ognisko, wysokie i nienaturalnie duże, gdzieś w oddali niósł się mrożący krew w żyłach śmiech. Ruszył na przód, a może bardziej nogi prowadziły go same, wraz z dudniącym ponuro sercem. Im bliżej był, tym mocniej był pewny, że patrzył na zwłoki, ludzi. Dopiero podchodząc bliżej, był w stanie dostrzec ich zatrzymane w czasie twarze. Otwarte, niewidzące oczy - rodziny i przyjaciół - wpatrywały się w niego. Tych najbliższych jego sercu. Ze zwłok usypano górę, na jego wierzchu leżała Hannah, wszystko zajmowało się ogniem. Swąd palonej skóry docierał do nozdrzy i przynosił łzawienie oczu.
Frederic wracał do domu po skończonej zmianie, trasą tą samą co zawsze. Znał mijane budynki, wiedział kiedy skręcić. Jednak coś w powietrzu zdawało się inne. Może to nie powietrze, a przeczucie dawało o sobie znaki. Gdy skręcił, wtedy go zobaczył. Mroczny znak widniejący nad jego mieszkaniem. Ruszył biegiem, choć musiał mieć świadomość, że już jest za późno. Drzwi otworzyły się z hukiem w środku nie było napastników. Jedynie bezwładnie, pokracznie rozłożone na podłodze ciało Oskara, wpatrującego się z zamarłym przerażeniem i bólem w sufit. Cierpiał, świadczyła o tym nie tylko jego mina, ale i rany na ciele. Wokół jego sylwetki rozlewała się krew.
Lucinda zapuszczała się w jedną z nadmorskich grot, po wcześniejszych przygotowaniach wiedziała, że gdzieś w niej znajdować musi się cenny magiczny artefakt. Była sama, przemierzając podziemne kamienne korytarze słyszała własne kroki. W końcu znalazła się w dużej, podziemnej morskiej grocie. Ale nie znajdowała się w niej sama. Zrozumiała to, gdy zajaśniało światło a czerwone ślepia w których lśniła się śmierć spojrzały na nią. Wampir wystawił kły i syknął wściekle z zawrotną szybkością rzucając się do jej gardła.
Alexander wiedział od pierwszej sekundy, na kogo się patrzy. Otoczenie też zdawało się znajome, ale nie zwracał na nie uwagi - kamienne budynki i brukowana ulica. Zaciskał dłoń na swojej różdżce. Czuł zimny pot, który spływał mu po plecach. Stojący naprzeciwko niego czarnoksiężnik podniósł czarną różdżkę, poczuł niewyobrażalny trudny do opisania ból psychiczny, upadł, widoczność rozmazała się. Zielony promień pomknął w jego kierunku.
Bertie jako jedyny pozostał cicho, nie wydobywając z siebie nawet dźwięku. Jego wzrok prześlizgnął się po metalowych zapięciach na nadgarstkach. Potężnych, dokładnie przytrzymujących dłonie w wyznaczonym miejscu, pozwalających jedynie na manewr w górę lub dół i niewiele na boki. Nie można było w ten sposób nic wyczarować. Po zewnętrznych stronach dostrzegł metalowe śruby, wiedział jednak, że do wyrwania się z nich potrzeba nadludzkiej siły.
Wszystkie wizje zniknęły, przynosząc przyśpieszone tempo i tłukące się w piersi serce. Znów znaleźliście się w pomieszczeniu na krzesłach. Byliście wycieńczeni wizjami, które wlały w was przerażenie. Dłoń Susanne osunęła się na przycisk, ale naciskając go poczuła opór - był zablokowany. Ben, Alex, Lucinda i Fred zauważyli jedynie że nie są w stanie dostrzec sufitu, lub jest on bardzo, bardzo wysoko.
- Złamaliście zasady, robaczki. - odezwał się mężczyzna w jego głosie słychać było ledwie powstrzymywaną irytację. - Następna kara będzie gorsza. - ostrzegł. Słowa nadal zdawały się napływać ze wszystkich stron. - Jeszcze raz. - zażądał a jego głos brzmiał tak, jakby rzadko ktoś odmawiał mu czegoś. Nie odpowiedział na żadne z waszych pytań, ignorując je.
Gdyby coś się nie zgadzało na mapie, krzyczcie i tykajcie
Działające zaklęcia:
Magicus Extremus (od Freda) +23 3/3
Na odpis czekam do: 11.05.do godziny 20:00
od tego momentu obowiązuje was kość Anomalie - Azkaban
Bardzo mocno, gorąco i najpiękniej na świecie proszę o to, żeby postarać się o nie odpisywanie w ostatnim momencie.
Susanne spała we własnej pościeli, ciepłej i pachnącej. Ale coś nie dawało jej spokoju, coś, co wyciągnęło ją z łóżka. Szmer, cichy, ledwie słyszalny kazał jej się podnieść, opuścić ciepłe legowisko. Nogi niosły ją same, jakby lepiej wiedziały dokąd zmierza. Serce zaciskało się mocno, a złe przeczucie i strach z każdą chwilą nasilały się. Ich apogeum odnalazło chwilę po uchyleniu drewnianych drzwi. Czarna peleryna wisiała nad pustym już łóżkiem. Zwróciła się w jej kierunku z ledwie słyszalnym szmerem, by zaraz ruszyć prosto w jej kierunku.
Jackie była w lesie, noc była chłodna. Uderzał w nią szybko zacinający deszcz, a niebo co jakiś czas rozświetlały błyskawice poprzedzane złowrogimi grzmotami i wyciem. Szła w jakimś celu, przedzierając się między drzewami, ale nie była w stanie zogniskować dokładnie w jakim. Wiedziała, że musi dalej iść. Krok za krokiem, pewnie, do przodu. W końcu po chwili marszu, wspinania się na skalistą, porośniętą coraz to niższą roślinnością ścieżka znalazła się na skalnej półce. Żółte, szalone ślepia wpatrywały się w nią uważnie, podnosząc powoli pysk znad ciała, którego właściciela nie była w stanie rozpoznać. Z pysku stworzenia które szczerzyło nieprzyjemnie kły spływała krew. Jeden nieostrożny głos poniósł dźwięk łamanej gałęzi po otoczeniu. Wilkołak ruszył na nią.
Benjamin najpierw poczuł ciepło. Jego wzrok potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do ciepłych oranżowych barw. Niedaleko znajdowało się ognisko, wysokie i nienaturalnie duże, gdzieś w oddali niósł się mrożący krew w żyłach śmiech. Ruszył na przód, a może bardziej nogi prowadziły go same, wraz z dudniącym ponuro sercem. Im bliżej był, tym mocniej był pewny, że patrzył na zwłoki, ludzi. Dopiero podchodząc bliżej, był w stanie dostrzec ich zatrzymane w czasie twarze. Otwarte, niewidzące oczy - rodziny i przyjaciół - wpatrywały się w niego. Tych najbliższych jego sercu. Ze zwłok usypano górę, na jego wierzchu leżała Hannah, wszystko zajmowało się ogniem. Swąd palonej skóry docierał do nozdrzy i przynosił łzawienie oczu.
Frederic wracał do domu po skończonej zmianie, trasą tą samą co zawsze. Znał mijane budynki, wiedział kiedy skręcić. Jednak coś w powietrzu zdawało się inne. Może to nie powietrze, a przeczucie dawało o sobie znaki. Gdy skręcił, wtedy go zobaczył. Mroczny znak widniejący nad jego mieszkaniem. Ruszył biegiem, choć musiał mieć świadomość, że już jest za późno. Drzwi otworzyły się z hukiem w środku nie było napastników. Jedynie bezwładnie, pokracznie rozłożone na podłodze ciało Oskara, wpatrującego się z zamarłym przerażeniem i bólem w sufit. Cierpiał, świadczyła o tym nie tylko jego mina, ale i rany na ciele. Wokół jego sylwetki rozlewała się krew.
Lucinda zapuszczała się w jedną z nadmorskich grot, po wcześniejszych przygotowaniach wiedziała, że gdzieś w niej znajdować musi się cenny magiczny artefakt. Była sama, przemierzając podziemne kamienne korytarze słyszała własne kroki. W końcu znalazła się w dużej, podziemnej morskiej grocie. Ale nie znajdowała się w niej sama. Zrozumiała to, gdy zajaśniało światło a czerwone ślepia w których lśniła się śmierć spojrzały na nią. Wampir wystawił kły i syknął wściekle z zawrotną szybkością rzucając się do jej gardła.
Alexander wiedział od pierwszej sekundy, na kogo się patrzy. Otoczenie też zdawało się znajome, ale nie zwracał na nie uwagi - kamienne budynki i brukowana ulica. Zaciskał dłoń na swojej różdżce. Czuł zimny pot, który spływał mu po plecach. Stojący naprzeciwko niego czarnoksiężnik podniósł czarną różdżkę, poczuł niewyobrażalny trudny do opisania ból psychiczny, upadł, widoczność rozmazała się. Zielony promień pomknął w jego kierunku.
Bertie jako jedyny pozostał cicho, nie wydobywając z siebie nawet dźwięku. Jego wzrok prześlizgnął się po metalowych zapięciach na nadgarstkach. Potężnych, dokładnie przytrzymujących dłonie w wyznaczonym miejscu, pozwalających jedynie na manewr w górę lub dół i niewiele na boki. Nie można było w ten sposób nic wyczarować. Po zewnętrznych stronach dostrzegł metalowe śruby, wiedział jednak, że do wyrwania się z nich potrzeba nadludzkiej siły.
Wszystkie wizje zniknęły, przynosząc przyśpieszone tempo i tłukące się w piersi serce. Znów znaleźliście się w pomieszczeniu na krzesłach. Byliście wycieńczeni wizjami, które wlały w was przerażenie. Dłoń Susanne osunęła się na przycisk, ale naciskając go poczuła opór - był zablokowany. Ben, Alex, Lucinda i Fred zauważyli jedynie że nie są w stanie dostrzec sufitu, lub jest on bardzo, bardzo wysoko.
- Złamaliście zasady, robaczki. - odezwał się mężczyzna w jego głosie słychać było ledwie powstrzymywaną irytację. - Następna kara będzie gorsza. - ostrzegł. Słowa nadal zdawały się napływać ze wszystkich stron. - Jeszcze raz. - zażądał a jego głos brzmiał tak, jakby rzadko ktoś odmawiał mu czegoś. Nie odpowiedział na żadne z waszych pytań, ignorując je.
- Mapa:
Gdyby coś się nie zgadzało na mapie, krzyczcie i tykajcie
Działające zaklęcia:
Magicus Extremus (od Freda) +23 3/3
Na odpis czekam do: 11.05.do godziny 20:00
od tego momentu obowiązuje was kość Anomalie - Azkaban
- Żywotność:
- Benjamin 325/370 -5 [15(elektryczne), 30(psychiczne)]
Frederick 225/270 [15(elektryczne) 30(psychiczne)]
Alexander 190/220 -5 [30(psychiczne)]
Bertie 165/220, -10 [15(elektryczne), 40(cięta/szarpane)]
Lucinda 181/181 → 242/272 -5 [30(psychiczne)]
Jackie 211/211 → 287/317-5 [30(psychiczne)]
Susanne 200/230 [30(psychiczne)]
- Ekwipunek:
Ben: usterko dwukierunkowe (z Samuelem), - Mieszanka antydepresyjna (1 porcje, stat. 20
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 20, moc +5)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcje, stat. 20)
- Kameleon, (stat. 12, 1 porcje)
- Eliksir kociego kroku, (stat. 12, 1 porcje)
- Eliksir oczyszczający z toksyn (stat. 12, 1 porcje)
- przedmioty z bonusami, maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 5), maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21), Eliksir garota (1 porcje, stat. 21), propeller żądlibąkowy x2; oprócz tego paczka papierosów, piersiówka Bez Dna
Frederick: Różdżka, pierścień Zakonu Feniksa, bransoletka z włosem syreny (+3 do zwinności), fluoryt (+1 do OPCM)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 0)
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- czyścioszek (1 porcja, stat. 29)
- eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 15)
- Wężowe usta (1 porcje, stat. 29)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Alexander: różdżka, pierścień Zakonu Feniksa, czerwony kryształ, fluoryt, bransoleta z włosów syreny, tabliczka czekolady, butelka wody.
Torba z eliksirami:
- antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 0)
- eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 23, moc = 104)
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 5)
- marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 23)
- wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 5)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 23)
- złoty eliksir (3 porcje, stat. 23, moc = 108)
- eliksir niezłomności (3 porcje, stat. 23, moc = 106)
- eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117)
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5)
- eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 7)
- eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- eliksir wzmacniający krew (1 porcja, stat. 7)
Bertie: brosza z alabastrowym jednorożcem, propeller żądlibąkowy, czosnkowy amulet, wabik na wilkołaki, różdżka mugolskie bzdety: scyzoryk, zapalniczka, latarka,
eliksir niezłomności (stat. 0),
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat. 30)
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat. 30, moc +10)
eliksir ożywiający stat. 15
Lucinda: eliksir znieczulający od Asbjorna (1), eliksir wzmacniający krew. eliksir kociego kroku (1), eliksir niezłomności (1), antidotum podstawowe (1), różdżkę.
Jackie: różdżkę, 4 tabliczki czekolady,amulet z jeleniego poroża (przekazany Emmie), maść z wodnej gwiazdy (stat. 15, 2 porcje), eliksir kociego kroku (stat. 15, 3 porcje), eliksir Garota (2 porcje, stat. 29), eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 0)
Susanne: miotła dobrej jakości(Frederica - w torbie) różdżka, fluoryt, koral zmiennokształtny, magiczna torba i w niej: miotła (zwykła) oraz miotła Foxa, zawinięty i zabezpieczony nóż (bez bonusów, nie ze sklepiku MG), lina, woda w szklanej butelce, siedem pustych fiolek, woreczek z ciasteczkami, tabliczka czekolady, notatnik, pióro oraz eliksiry:
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5)
- Pasta na odmrożenia (1 porcja, stat. 5)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 5)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir niezłomności (2 porcje, stat. 5)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 5)
- Złoty eliksir (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir Garota (1 porcja)
- Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 35, moc +5)
- Antidotum podstawowe (stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir kociego kroku x1 (stat. 20, 117 oczek)
- Eliksir niezłomności x1 (stat. 23, moc = 106)
- Eliksir kociego wzroku x1 (stat. 23, moc = 104)
- Eliksir byka (2 porcje, stat. 30, moc +10)
- Eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 30)
- Eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir volubilis (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 15)
- Eliksir ochrony (2 porcje, stat. 30)
- Tabela żywotności Lucindy:
Żywotność
Wartość żywotności postaci: 272żywotność zabronione kara wartość 81-90% brak -5 220 - 244 71-80% brak -10 193 - 219 61-70% brak -15 165 - 192 51-60% potężne ciosy w walce wręcz -20 138 - 164 41-50% silne ciosy w walce wręcz -30 111 - 137 31-40% kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz -40 84 - 110 21-30% uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 -50 57 - 83 ≤ 20% teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz -60 ≤ 56 10 PŻ Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). -70 1 - 10 0 Utrata przytomności
- Żywotność Jackie:
Żywotność
Wartość żywotności postaci: 317żywotność zabronione kara wartość 81-90% brak -5 256 - 285 71-80% brak -10 225 - 255 61-70% brak -15 193 - 224 51-60% potężne ciosy w walce wręcz -20 161 - 192 41-50% silne ciosy w walce wręcz -30 129 - 160 31-40% kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz -40 98 - 128 21-30% uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 -50 66 - 97 ≤ 20% teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz -60 ≤ 65 10 PŻ Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). -70 1 - 10 0 Utrata przytomności
Bardzo mocno, gorąco i najpiękniej na świecie proszę o to, żeby postarać się o nie odpisywanie w ostatnim momencie.
Miejsce, do którego trafili, było poza zasięgiem ich mocy – mogli rzucać zaklęcie, które pomagałyby im przenieść się z miejsca na miejsce, w jakiś sposób powstrzymać napływające bodźce, ale to wciąż było za mało. Z każdą chwilą robiło się coraz bardziej niebezpieczniej, a co najgorsze – nie było z nimi Emmy. Miała nadzieję, że Alex przekaże Lucindzie cenną, według niej, wskazówkę, ale kiedy usłyszała zamiast tego jego głos proponujący siebie jako kolejnego pretendenta do złożenia ofiary. Nie miała mu za złe, rozumiała pobudki… ale wkrótce wszyscy mieli pożałować podjęcia jakiegokolwiek głosu.
Gdy poczuła pierwszy uścisk zimna, mięśnie spięły się na jej ciele niemal jednocześnie z powiekami. Odpływała, znajome uczucie ciała chwytającego się desperacko ostatnich drgań świadomości próbowało zakotwiczyć ją w jednym miejscu, ale to na nic.
Stopy dotknęły ziemi, z uporem prowadziły ją przed siebie, w deszcz, w szalejącą burzę. Wzgórze. To na pewno było wzgórze. To szkockie? Tak, to ono. Była na nim razem z innymi Aurorami. Po skórze przebiegł dreszcz, gdy między kroplami przedarł się znajomy ryk. Ryk wywołujący najgorsze ze wspomnień, rozbudzający czarny strach, podrywający serce do biegu. Zmęczenie zaczynało szarpać mięśniami, gdy w końcu stanęła na szczycie wzgórza. I zobaczyła go. Skuloną sylwetką, pysk cały we krwi, pazurami zdolny do rozerwanie człowieka na strzępy, gwarantując mu śmierć długą i w prawdziwych męczarniach. Bała się ich – wilkołaków, wynaturzeń, potworów. We śnie nie kontrolowała niczego, ale kiedy poderwał się na nią, powodując, że ogarnęła ją panika, zaczęła uciekać.
I obudziła się. Na skroniach pojawił się zimny wykwit potu, oddech stał się głębszy, skóra blada. Wciąż nie mogła się ruszyć, a naprzeciwko na ścianach wciąż rysowały się runiczne znaki. Teraz wszyscy próbowali temu zaradzić, a może to nie na tym miało polegać. Może tym razem to Gwardziści mieli uratować całą sytuację – lub jeden z nich. Ufała im i dlatego milczała.
Gdy poczuła pierwszy uścisk zimna, mięśnie spięły się na jej ciele niemal jednocześnie z powiekami. Odpływała, znajome uczucie ciała chwytającego się desperacko ostatnich drgań świadomości próbowało zakotwiczyć ją w jednym miejscu, ale to na nic.
Stopy dotknęły ziemi, z uporem prowadziły ją przed siebie, w deszcz, w szalejącą burzę. Wzgórze. To na pewno było wzgórze. To szkockie? Tak, to ono. Była na nim razem z innymi Aurorami. Po skórze przebiegł dreszcz, gdy między kroplami przedarł się znajomy ryk. Ryk wywołujący najgorsze ze wspomnień, rozbudzający czarny strach, podrywający serce do biegu. Zmęczenie zaczynało szarpać mięśniami, gdy w końcu stanęła na szczycie wzgórza. I zobaczyła go. Skuloną sylwetką, pysk cały we krwi, pazurami zdolny do rozerwanie człowieka na strzępy, gwarantując mu śmierć długą i w prawdziwych męczarniach. Bała się ich – wilkołaków, wynaturzeń, potworów. We śnie nie kontrolowała niczego, ale kiedy poderwał się na nią, powodując, że ogarnęła ją panika, zaczęła uciekać.
I obudziła się. Na skroniach pojawił się zimny wykwit potu, oddech stał się głębszy, skóra blada. Wciąż nie mogła się ruszyć, a naprzeciwko na ścianach wciąż rysowały się runiczne znaki. Teraz wszyscy próbowali temu zaradzić, a może to nie na tym miało polegać. Może tym razem to Gwardziści mieli uratować całą sytuację – lub jeden z nich. Ufała im i dlatego milczała.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaczynał się irytować - nienawidził obezwładnienia fizycznego, był silny a wytrenowane latami gry w Quidditcha mięśnie domagały się wolności, ruchu, działania. Najchętniej złapałby ten głos w swoje ręce i rozkwasił mu nos, nie bacząc na to, czy należał do damy czy do jakiegoś fircyka. Zamierzał ponownie zakląć lub wyrazić swe niezadowolenie w inny sposób, ale zanim zdołał to zrobić, jego świadomość przeniosła się w inne miejsce. Znalazł się poza własnym ciałem, w realnej wizji; w skwarze, pod upalnym słońcem, z potworną wonią gnijących już powoli zwłok. Widział cień rzucany przez stertę bezwładnych ciał, widział też charakterystyczne, jasnobrązowe włosy, długie kończyny i ulubioną, bawełnianą sukienkę Hannah, której poły delikatnie szarpał wiatr. Umarła, zginęla, została stracona - przez niego? Przez jego błędy? Ból, który poczuł w duszy, niemalże wyrwał z jego ust jęk, lecz spierzchnięte wargi powstrzymały dźwięk.
Znów znalazł się w tej przeklętej sali, w sytuacji, jakiej nie rozumiał, spętany w tej samej pozycji, osłabiony przez potworny koszmar. Mógł zrobić tylko jedno - nacisnąć wystający przycisk, mając nadzieję, że reszta przyjmie jego wcześniejsze słowa. Rozumiał chęć poświęcenia się Foxa i Alexandra, ale lepiej, by pozostali oni przy reszcie, mogąc działać dalej, chroniąc Emmę i pozostałych. Podjął taką decyzję, ofiarując siebie, jako jeden za wszystkich.
Znów znalazł się w tej przeklętej sali, w sytuacji, jakiej nie rozumiał, spętany w tej samej pozycji, osłabiony przez potworny koszmar. Mógł zrobić tylko jedno - nacisnąć wystający przycisk, mając nadzieję, że reszta przyjmie jego wcześniejsze słowa. Rozumiał chęć poświęcenia się Foxa i Alexandra, ale lepiej, by pozostali oni przy reszcie, mogąc działać dalej, chroniąc Emmę i pozostałych. Podjął taką decyzję, ofiarując siebie, jako jeden za wszystkich.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie rozumiała, ale może wcale nie musiała - wszystko, wraz z zasadami, było niespójne. Może zawiniła próba wyswobodzenia rąk, może coś zupełnie innego. Przejście do kolejnej krainy, naznaczonej sennym koszmarem, w ów śnie nie wydało się w żaden sposób dziwne, jakby istniało tylko te miejsce, znajoma pościel i świadomość, kogo może znaleźć za ścianami, równie realny pozostawał niepokój. Trzymała w dłoni różdżkę, mimo wszystko spodziewając się najgorszego, lecz widok śmierciotuli nad pustym łóżkiem - spełnienie najgorszych wizji - sprawił, że ciało znieruchomiało, oddech zamarł, a lawina myśli spłynęła wraz z czystym przerażeniem po każdym milimetrze jej istnienia. Nie zdołała wydobyć z siebie żadnego dźwięku, a ostatnim, co zapamiętała sprzed przebudzenia, była próba uniesienia różdżki - przykuta do krzesła oddychała szybko, biała jak kreda, do bólu zaciskając palce na cyprysowym drewnie i drżąc, prawdopodobnie z zimna. Chcąc upewnić się, że Bertie wciąż siedzi obok - w końcu przed momentem przeklęta śmierciotula, jak gdyby nigdy nic, znalazła się w Ruderze - zerknęła na niego. Kątem szeroko otwartego oka, gdyż tylko tak była w stanie. Niestety, ich położenie wcale nie sprowadzało ulgi. Niezdolni do czegokolwiek poza słuchaniem oprawcy, nie mieli zbyt wielu opcji. Powiodła znów wzrokiem po runach, próbując ponownie przeanalizować wierszyk, ale doszła do tych samych wniosków. Jeśli się zjednoczą, mogą uratować kogoś (Emmę? kogoś z nich?) od kary. Wszyscy za jednego - powtórzyła w myślach, czując narastającą irytację. Czy w ten sposób mieli podjąć decyzję? Nie robiąc nic?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Nie rozumiał co się działo. Kiedy biegli przez tę dziwną maź, mieli konkretny cel. Mieli różdżki w dłoniach, mieli przynajmniej nadzieję że wiedzą w jakim kierunku pędzą. Teraz okazało się, że wpadli w pułapkę, sądząc po krzykach nikt nie widział Emmy która przecież była najważniejszą częścią ich grupy. Nie mogli się poruszyć ani o milimetr, to coś do czego byli przyczepieni było solidne i nie było szans by ktokolwiek z nich tak po prostu się wyszarpał, tym bardziej nie zwracając przy tym uwagi ich strażnika.
Strażnika, który chciał ich decyzji ale zabraniał im mówić. Bertie nie wiedząc co przytrafiło się pozostałym, zerkał w miarę swoich nędznych w tej chwili możliwości na boki. Nie miał pojęcia co ten ktoś właśnie robi, ale zrozumiał już, że jakiekolwiek słowa go od tego nie odciągną. Wpadli w sytuację z której nie ma wyjścia prócz podążania za instrukcjami. Czy mają do czynienia z legilimentą, lub czy to coś w jakiś sposób odczytuje ich myśli?
Czy w wersji wszyscy za jedną, tą jedną jest Emma? Gdyby tak było, to chyba sytuacja w której Bott zgadzał się na poświęcenie całej grupy. Czy jeśli wszyscy zdecydują w ten sposób, obrażenia będą mniejsze niż na jednej osobie która podda się karze? Możliwe, że nie, a Bott nie był przekonany co do osłabiania całej ich grupy.
Jeśli to oni mają wskazać kto przyjmie na siebie cios, powinna to być najsilniejsza osoba. W pierwszej chwili pomyślał o Lucindzie lub Jackie, skoro obie były wzmocnione zaklęciem, co jednak kiedy to zostanie zdjęte? Sue odpadała w przedbiegach, była najbardziej delikatna w towarzystwie. Z resztą czy on na prawdę byłby w stanie wskazać kogokolwiek? Samo rozważanie o tym go przerażało, choć najzwyczajniej w świecie starał się racjonalizować tę sytuację najmocniej jak się dało, chciał żeby jak najmniej z nich ucierpiało, żeby byli w stanie kontynuować misję. I wrócić.
Żadna decyzja nie zdawała się być najlepsza. Bertie milczał wpatrując się przed siebie i w myślach powtarzał rymowankę w formie jaką dał radę zapamiętać.
A co jeśli wszyscy się zgłoszą? W tym znaczeniu jeden za wszystkich, wszyscy za jednego nabierało nowego znaczenia. Jeśli oznaczałoby to realną szansę uchronienia innych, Bertie był w stanie się zgłosić.
Im więcej razy Bertie powtarzał tę rymowankę w głowie, tym więcej sensu nabierała ta myśl, o wiele bardziej oczywista i jakby bardziej logiczna niż te które najpierw do niego przyszły.
Może jeden za siebie przeciw wszystkim powinien dawało furtkę dla osoby która zdecydowałaby się poświęcić wszystkich innych. Chyba. Wszyscy przeciw jednemu to coś o czym sam Bertie myślał jako o rozwiązaniu lepszym niż okaleczenie dużej części grupy.
może jednak wszyscy za jednego i ktoś kogoś od kary uratuje?
Nie wiedział. Miał wrażenie, że każde rozwiązanie może okazać się złe, jednak gra była warta świeczki. Skoro mają podjąć decyzję, niech będzie. Idąc tu wiedzieli że nie będzie lekko.
Jeden przeciw wszystkim, czy wszyscy za jednego?
Zamknął na moment oczy i odetchnął. Mają się nie odzywać. A jednak ten ktoś niewątpliwie pozna ich ostateczną decyzję.
Wszyscy za jednego.
Zdecydował więc, czekając na to co będzie. Czy ten ktoś faktycznie odczyta ich intencje? Jak mają przekazać decyzję skoro nie mogą mówić?
Strażnika, który chciał ich decyzji ale zabraniał im mówić. Bertie nie wiedząc co przytrafiło się pozostałym, zerkał w miarę swoich nędznych w tej chwili możliwości na boki. Nie miał pojęcia co ten ktoś właśnie robi, ale zrozumiał już, że jakiekolwiek słowa go od tego nie odciągną. Wpadli w sytuację z której nie ma wyjścia prócz podążania za instrukcjami. Czy mają do czynienia z legilimentą, lub czy to coś w jakiś sposób odczytuje ich myśli?
Czy w wersji wszyscy za jedną, tą jedną jest Emma? Gdyby tak było, to chyba sytuacja w której Bott zgadzał się na poświęcenie całej grupy. Czy jeśli wszyscy zdecydują w ten sposób, obrażenia będą mniejsze niż na jednej osobie która podda się karze? Możliwe, że nie, a Bott nie był przekonany co do osłabiania całej ich grupy.
Jeśli to oni mają wskazać kto przyjmie na siebie cios, powinna to być najsilniejsza osoba. W pierwszej chwili pomyślał o Lucindzie lub Jackie, skoro obie były wzmocnione zaklęciem, co jednak kiedy to zostanie zdjęte? Sue odpadała w przedbiegach, była najbardziej delikatna w towarzystwie. Z resztą czy on na prawdę byłby w stanie wskazać kogokolwiek? Samo rozważanie o tym go przerażało, choć najzwyczajniej w świecie starał się racjonalizować tę sytuację najmocniej jak się dało, chciał żeby jak najmniej z nich ucierpiało, żeby byli w stanie kontynuować misję. I wrócić.
Żadna decyzja nie zdawała się być najlepsza. Bertie milczał wpatrując się przed siebie i w myślach powtarzał rymowankę w formie jaką dał radę zapamiętać.
A co jeśli wszyscy się zgłoszą? W tym znaczeniu jeden za wszystkich, wszyscy za jednego nabierało nowego znaczenia. Jeśli oznaczałoby to realną szansę uchronienia innych, Bertie był w stanie się zgłosić.
Im więcej razy Bertie powtarzał tę rymowankę w głowie, tym więcej sensu nabierała ta myśl, o wiele bardziej oczywista i jakby bardziej logiczna niż te które najpierw do niego przyszły.
Może jeden za siebie przeciw wszystkim powinien dawało furtkę dla osoby która zdecydowałaby się poświęcić wszystkich innych. Chyba. Wszyscy przeciw jednemu to coś o czym sam Bertie myślał jako o rozwiązaniu lepszym niż okaleczenie dużej części grupy.
może jednak wszyscy za jednego i ktoś kogoś od kary uratuje?
Nie wiedział. Miał wrażenie, że każde rozwiązanie może okazać się złe, jednak gra była warta świeczki. Skoro mają podjąć decyzję, niech będzie. Idąc tu wiedzieli że nie będzie lekko.
Jeden przeciw wszystkim, czy wszyscy za jednego?
Zamknął na moment oczy i odetchnął. Mają się nie odzywać. A jednak ten ktoś niewątpliwie pozna ich ostateczną decyzję.
Wszyscy za jednego.
Zdecydował więc, czekając na to co będzie. Czy ten ktoś faktycznie odczyta ich intencje? Jak mają przekazać decyzję skoro nie mogą mówić?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeżeli myślała, że jej słowa zostaną zignorowane przez tajemniczego mężczyznę to bardzo się myliła. Widocznie mieli do czynienia z kimś kto nie był amatorem. Zaczęła się zastanawiać nad tym o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Mieli zaprowadzić dziewczynkę do źródła anomalii i zapewnić jej bezpieczeństwo podczas tego przejścia. Jak na razie znajdowali się w sytuacji, która nie napawała pozytywnym myśleniem. Wizja, która ją nawiedziła była niesamowicie realna. Przez chwile miała wrażenie, że naprawdę świat kolejny raz zawirował sprawiając iż znalazła się w grocie z atakującym ją wampirem w prezencie. Kiedy jednak oprawca do niej dopadł, a ona nawet nie była w stanie pomyśleć o odpowiedniej reakcji wizja dobiegła końca i Lucinda znowu dostrzegła te same ściany. Przez myśl jej przeszło, że przecież nie mieli na to wszystko żadnego wpływu. Wszystko zmieniało się bez względu na to co aktualnie robili lub jakie decyzje podjęli. Bez sensu wydawało się być łamanie przedstawionych przez mężczyznę zasad. Może kiedy się na coś zdecydują i pójdą za jego głosem uda im się do czegoś dojść? Bo w tym momencie nic nie świadczyło o tym, że mają jakieś inne wyjścia. Nawet nie widziała nic co mogłoby się im finalnie przydać. Tylko runy dawały jej jakąś podporę, ale przecież i tak teraz nic z nimi zrobić nie mogła.
Nie chcąc tracić już czasu na kłócenie się z nieznajomym postanowiła podjąć decyzje tym razem we własnych myślach. Im więcej czasu spędzili na przepychaniu się z mężczyzną tym dłużej Emmie mogła dziać się krzywda. A przecież nie mogli na to pozwolić. Wszyscy za jednego. Za Emmę, za resztę, za siebie nawzajem.
Nie chcąc tracić już czasu na kłócenie się z nieznajomym postanowiła podjąć decyzje tym razem we własnych myślach. Im więcej czasu spędzili na przepychaniu się z mężczyzną tym dłużej Emmie mogła dziać się krzywda. A przecież nie mogli na to pozwolić. Wszyscy za jednego. Za Emmę, za resztę, za siebie nawzajem.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czułem się jakbym został potraktowany petryfikusem - a jednocześnie zachowywał świadomość. Moje ciało było obezwładnione, ale umysł pozostawał ostry jak brzytwa.
I doświadczył równe ostrego wstrząsu, gdy wiązki elektryczne nieprzyjemnie wstrząsnęły siecią moich neuronów. A później pojawił się mroczny znak. Wisiał nad moim domem - byłem przecież w Azkabanie, a jednak obraz wydawał się rzeczywisty. Pobiegłem, wkładając w to wszystkie siły, spodziewałem się najgorszego. Koszmaru, który nawiedzał mnie nocami, odwodząc od snu. Martwe, zmasakrowane ciało Oscara leżało w salonie, a otwarte oczy zionęły pustką.
Serce szybciej zaczęło pompować krew do tętnic.
Nie rozumiałem niczego. Wpadliśmy w pułapkę - ale tym razem głosowi odpowiedziało z naszej strony milczenie. Kimkolwiek był, pokazał, że siłą nie byliśmy w stanie walczyć. Przywołana wizja - choć nieprawdziwa - ranila mocniej niż wstrząs. Jeśli Ben chciał się poświęcić - był to jego wybór. Słuszny. Ale byłem pewien, że każdy z Zakonników chciał poświęcić się za niego. Wszyscy za jesnego. I za Emmę. Podobnie jak Emma i pozostałe dzieci miały poświęcić się za wszystkich - dosłownie. Tylko kamień wskrzeszenia mógł zachować je przy życiu.
A ja dla cofnięcia skutków anomalii byłem gotowy oddać własne.
I doświadczył równe ostrego wstrząsu, gdy wiązki elektryczne nieprzyjemnie wstrząsnęły siecią moich neuronów. A później pojawił się mroczny znak. Wisiał nad moim domem - byłem przecież w Azkabanie, a jednak obraz wydawał się rzeczywisty. Pobiegłem, wkładając w to wszystkie siły, spodziewałem się najgorszego. Koszmaru, który nawiedzał mnie nocami, odwodząc od snu. Martwe, zmasakrowane ciało Oscara leżało w salonie, a otwarte oczy zionęły pustką.
Serce szybciej zaczęło pompować krew do tętnic.
Nie rozumiałem niczego. Wpadliśmy w pułapkę - ale tym razem głosowi odpowiedziało z naszej strony milczenie. Kimkolwiek był, pokazał, że siłą nie byliśmy w stanie walczyć. Przywołana wizja - choć nieprawdziwa - ranila mocniej niż wstrząs. Jeśli Ben chciał się poświęcić - był to jego wybór. Słuszny. Ale byłem pewien, że każdy z Zakonników chciał poświęcić się za niego. Wszyscy za jesnego. I za Emmę. Podobnie jak Emma i pozostałe dzieci miały poświęcić się za wszystkich - dosłownie. Tylko kamień wskrzeszenia mógł zachować je przy życiu.
A ja dla cofnięcia skutków anomalii byłem gotowy oddać własne.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Oaza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda