Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire
Charnwood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Charnoowd to urokliwe miejsce w którym można skryć się pod koroną wiekowych drzew, jak i uraczyć wzrok pięknymi widokami rozciągającymi się ze wzgórza. To miejsce w którym można odpocząć od cywilizacji. Krąży jednak legenda, by pod żadnym pozorem nie wchodzić w las podczas mglistych nocy, mawia się że głos nawołujący pomocy to magiczne stworzenie potrafiące imitować ludzkie słowa, zwabia w ten sposób niczego nieświadomych ludzi, by ci nigdy więcej nie opuścili już lasu błąkając się w nim po kres swych dni.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Charnwood
Charnoowd to urokliwe miejsce w którym można skryć się pod koroną wiekowych drzew, jak i uraczyć wzrok pięknymi widokami rozciągającymi się ze wzgórza. To miejsce w którym można odpocząć od cywilizacji. Krąży jednak legenda, by pod żadnym pozorem nie wchodzić w las podczas mglistych nocy, mawia się że głos nawołujący pomocy to magiczne stworzenie potrafiące imitować ludzkie słowa, zwabia w ten sposób niczego nieświadomych ludzi, by ci nigdy więcej nie opuścili już lasu błąkając się w nim po kres swych dni.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.11.18 12:07, w całości zmieniany 1 raz
Prawie upuściła mugolskie ustrojstwo z wrażenia - płomień n a p r a w d ę pojawił się na końcu tego dziwnego urządzenia, a do tego zatrzymał się przy metalowym elemencie, kiedy przytrzymała palec na kółeczku. Bertie mówił coś o gazie, ale dla niej były to mugolskie czary - czyli jednak korzystali trochę z magii, ale w ogóle się do tego nie przyznawali, musieli się niesamowicie dobrze kryć z owymi praktykami. Nie ufała im od teraz, ale podpaliła kawałek dziwnego czegoś, podsunięty przez dowódcę obozu i wrzuciła go do ognia, trzymając się na dystans od ogniska. Sprzeczne emocje wciąż targały Sue, gdy ogień pojawiał się w zasięgu wzroku i nie było nic, co mogłaby na to poradzić - poza przełamywaniem strachu, wyniesionego ze wspomnień. Gdyby w tych płomieniach mogła znaleźć utraconą rodzinę, weszłaby w nie bez chwili wahania.
Odpowiedź przyjaciela nie wprawiła jej w zadowolenie - może ciut przesadzała, ale przy ostatnich okolicznościach ostrożności nigdy za wiele. Zmartwienie pozostało w jasnych oczach i choć trochę się ze sobą kłóciła, postanowiła podjąć dalej dyskusję. Znaki to nie było to samo. Nie miała wystarczających umiejętności, by za pomocą wykreślonych run postawić barierę, pod którą byliby bezpieczni. Pokręciła więc głową.
- Żebyś się nie zdziwił, teraz ci szałapuci plączą się wszędzie, więc czemu nie po mugolskich lasach? Znaki nie pomogą, znam się na nich tylko trochę - burknęła. Rzuciłaby zaklęcia choćby na namioty, ale były za blisko i Bott na pewno przyłapałby ją na tym procederze. Zresztą, lepiej byłoby czarować w grupie, silniejsze to i bardziej pewne. A anomalie i tak by do nich przyszły. Na przykład z mugolami, włóczącymi się po lesie. Albo, co gorsza, z czarnoksi... Nawet nie chciała tych wizji przed oczyma swojej wyobraźni. To byłaby najstraszniejsza ze strasznych historii, które mogłyby być opowiedziane tej nocy.
Scyzoryk obejrzała dokładnie, wysuwając kolejne sprzęty z jego wnętrza. Połowy z tych pizdryków nie znała, ale dla każdego na pewno dałoby się znaleźć zastosowanie, gdyby pokombinować. Przygotowywała sobie powoli jedzenie, wydobyte z pakunku, którego zawartość była już chyba jasna. Mniej więcej.
- To czemu nie ma w tym ryzoscyku rozpalniczki? - zapytała zaciekawiona. Skoro już wsadzali wszystko w jedno, to mogli wcisnąć tu również ogień.
Póki co darowała sobie historie, siadając na jednym z miejsc i czekając, co opowie reszta.
Odpowiedź przyjaciela nie wprawiła jej w zadowolenie - może ciut przesadzała, ale przy ostatnich okolicznościach ostrożności nigdy za wiele. Zmartwienie pozostało w jasnych oczach i choć trochę się ze sobą kłóciła, postanowiła podjąć dalej dyskusję. Znaki to nie było to samo. Nie miała wystarczających umiejętności, by za pomocą wykreślonych run postawić barierę, pod którą byliby bezpieczni. Pokręciła więc głową.
- Żebyś się nie zdziwił, teraz ci szałapuci plączą się wszędzie, więc czemu nie po mugolskich lasach? Znaki nie pomogą, znam się na nich tylko trochę - burknęła. Rzuciłaby zaklęcia choćby na namioty, ale były za blisko i Bott na pewno przyłapałby ją na tym procederze. Zresztą, lepiej byłoby czarować w grupie, silniejsze to i bardziej pewne. A anomalie i tak by do nich przyszły. Na przykład z mugolami, włóczącymi się po lesie. Albo, co gorsza, z czarnoksi... Nawet nie chciała tych wizji przed oczyma swojej wyobraźni. To byłaby najstraszniejsza ze strasznych historii, które mogłyby być opowiedziane tej nocy.
Scyzoryk obejrzała dokładnie, wysuwając kolejne sprzęty z jego wnętrza. Połowy z tych pizdryków nie znała, ale dla każdego na pewno dałoby się znaleźć zastosowanie, gdyby pokombinować. Przygotowywała sobie powoli jedzenie, wydobyte z pakunku, którego zawartość była już chyba jasna. Mniej więcej.
- To czemu nie ma w tym ryzoscyku rozpalniczki? - zapytała zaciekawiona. Skoro już wsadzali wszystko w jedno, to mogli wcisnąć tu również ogień.
Póki co darowała sobie historie, siadając na jednym z miejsc i czekając, co opowie reszta.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Ogień zatlił się ciepłym światłem. Zanim schowałem zapalniczkę pozwoliłem sobie za jej pomocą odpalić papierosa.
- Mam ich całą masę więc każdy w razie potrzeby może liczyć ode mnie na odrobinę ciepła - zapewniłem zaraz po słowach Bertiego. Miałem przy sobie te wszystkie świąteczne i dziwne swetry którymi obdarowywała mnie ciotka, a w których pokazanie się na Nokturnie oznaczało utratę godności i twarzy. Wszystkie były nie noszone, raz tylko mierzone przy ciotce i ku jej szczęściu. No, raz jednak wystarczy - Można ją potem zachować na stałe - tą odrobinę ciepła, czyli w sensie że sweter. Kto wie, może pozbędę się ich trochę?
Oddałem się potem przygotowaniom do ogniska bo tak szczerze to zaczynałem już umierać z głodu. Nie śpieszyłem się jednak pozwalając sobie uważniej lustrować miny kobiet i arystokracji na wieść o tym, że cała natura dookoła jest w tym momencie jednym wielkim, niewydzielonym w żaden sposób wychodkiem.
- Ale weź im powiedz, że jak coś to mamy srajtaśmę bo zaraz się popłaczą - szturcham kuzyna łokciem i widać, że usta zaciskam w wąską wygiętą w bardzo szeroki uśmiech kreskę bo się powstrzymywałem tak mocno przed wybuchnięciem śmiechem na głos.
Oczywiście też jak ognisko to podzieliłem się swoim piwem, które tu tak przytargałem, a które to czekało właśnie na odpowiednią okazję. Dzieląc wszystkich popatrzyłem z żartobliwą naganą na Rowan, która jedno mi już zdążyła wypożyczyć z torby, a do drugiej kradzieży zabrała się mniej zgrabnie ale za to z klasą okraszyła ją uśmiechem. Zrobiła na mnie wrażenie, nie ma co. Swoją kiełbaskę ciągle trzymałem nadogoniem. Lubiłem gdy zyskiwała tą twardą i dość grubą zwęgloną przypaloną skórkę. Zawiał wiatr, odgłosu lasu się nasiliły, a Bertie podjudził.
- Zastanawialiście się kiedyś nad tym co nieraz trzeszczy w lasach nocą tak dziwnie głośno...? - podjąłem wątek - Czasami to po prostu jakaś sucha gałąź ugina się przez wiatr i czas, czasem to zwierze zaplącze się w coś ukrytego w leśnej ściółce, czasem...czasem jednak nie brzmi to właśnie za donośnie, za czysto przywodząc na myśl dźwięk łamanych kości...? - zawiesiłem pytanie w powietrzu pozwalać na to by cień płomieni tańczył mi po twarzy, która przybrała ostrzejszych, groźniejszych rysów wraz z biegiem historii nasilałem to wrażenie - Nie wiem gdzie, lecz był taki las w którym mieszkało coś co pozornie wygląda jak człowiek, wiecie - sylwetka, głowa, pozornie ręce... Gdy stoi z daleka wygląda jak stojący w oddali człowiek lub też drzewo bo jest tak wąskie, wychudzone. Kiedy jednak zaczyna się poruszać wygina się w mostek brzuchem do góry, grzbietem do dołu, głowa zwisała zaś w dół trzymana jakby na sznurku, a pięć par dłoni wyrastających nie tylko z barków lecz również z tułowia zmieniają się w kończyny na których żwawo się porusza. Wiem to wszystko bo mam znajomego którego kuzynka przeżyła spotkanie z tym czymś. Wyszła do lasu nocą, a właściwie jedynie nieznacznie oddaliła się od obozowiska na którym tak jak my dziś się bawiła. I spotkała to. Jedną ręką została zakneblowana, pozostałe ręce przytrzymywały ją nieludzko mocno do gruntu, kiedy ostatnia wolna para z trzaskiem odłamała jej kończynę nieco ponad łokciem. Dziewczyna miała szczęście - miała przy sobie latarkę. Zaświeciła nią w twarz pokrace, która spłoszona uciekła. Nikt nie wie po co temu stworzeniu ludzkie kończyny, lecz nie chodzi o jedzenie. Ta kuzynka mówi, że to nie miało twarzy - ani oczu, ani ust, a jedynie bezkształtną, jedną wielką czarną plamę...Nie musi to jednak do tyczyć tego lasu, tak tylko słyszałem. Taka bardziej ciekawostka
|zastraszanie II
- Mam ich całą masę więc każdy w razie potrzeby może liczyć ode mnie na odrobinę ciepła - zapewniłem zaraz po słowach Bertiego. Miałem przy sobie te wszystkie świąteczne i dziwne swetry którymi obdarowywała mnie ciotka, a w których pokazanie się na Nokturnie oznaczało utratę godności i twarzy. Wszystkie były nie noszone, raz tylko mierzone przy ciotce i ku jej szczęściu. No, raz jednak wystarczy - Można ją potem zachować na stałe - tą odrobinę ciepła, czyli w sensie że sweter. Kto wie, może pozbędę się ich trochę?
Oddałem się potem przygotowaniom do ogniska bo tak szczerze to zaczynałem już umierać z głodu. Nie śpieszyłem się jednak pozwalając sobie uważniej lustrować miny kobiet i arystokracji na wieść o tym, że cała natura dookoła jest w tym momencie jednym wielkim, niewydzielonym w żaden sposób wychodkiem.
- Ale weź im powiedz, że jak coś to mamy srajtaśmę bo zaraz się popłaczą - szturcham kuzyna łokciem i widać, że usta zaciskam w wąską wygiętą w bardzo szeroki uśmiech kreskę bo się powstrzymywałem tak mocno przed wybuchnięciem śmiechem na głos.
Oczywiście też jak ognisko to podzieliłem się swoim piwem, które tu tak przytargałem, a które to czekało właśnie na odpowiednią okazję. Dzieląc wszystkich popatrzyłem z żartobliwą naganą na Rowan, która jedno mi już zdążyła wypożyczyć z torby, a do drugiej kradzieży zabrała się mniej zgrabnie ale za to z klasą okraszyła ją uśmiechem. Zrobiła na mnie wrażenie, nie ma co. Swoją kiełbaskę ciągle trzymałem nadogoniem. Lubiłem gdy zyskiwała tą twardą i dość grubą zwęgloną przypaloną skórkę. Zawiał wiatr, odgłosu lasu się nasiliły, a Bertie podjudził.
- Zastanawialiście się kiedyś nad tym co nieraz trzeszczy w lasach nocą tak dziwnie głośno...? - podjąłem wątek - Czasami to po prostu jakaś sucha gałąź ugina się przez wiatr i czas, czasem to zwierze zaplącze się w coś ukrytego w leśnej ściółce, czasem...czasem jednak nie brzmi to właśnie za donośnie, za czysto przywodząc na myśl dźwięk łamanych kości...? - zawiesiłem pytanie w powietrzu pozwalać na to by cień płomieni tańczył mi po twarzy, która przybrała ostrzejszych, groźniejszych rysów wraz z biegiem historii nasilałem to wrażenie - Nie wiem gdzie, lecz był taki las w którym mieszkało coś co pozornie wygląda jak człowiek, wiecie - sylwetka, głowa, pozornie ręce... Gdy stoi z daleka wygląda jak stojący w oddali człowiek lub też drzewo bo jest tak wąskie, wychudzone. Kiedy jednak zaczyna się poruszać wygina się w mostek brzuchem do góry, grzbietem do dołu, głowa zwisała zaś w dół trzymana jakby na sznurku, a pięć par dłoni wyrastających nie tylko z barków lecz również z tułowia zmieniają się w kończyny na których żwawo się porusza. Wiem to wszystko bo mam znajomego którego kuzynka przeżyła spotkanie z tym czymś. Wyszła do lasu nocą, a właściwie jedynie nieznacznie oddaliła się od obozowiska na którym tak jak my dziś się bawiła. I spotkała to. Jedną ręką została zakneblowana, pozostałe ręce przytrzymywały ją nieludzko mocno do gruntu, kiedy ostatnia wolna para z trzaskiem odłamała jej kończynę nieco ponad łokciem. Dziewczyna miała szczęście - miała przy sobie latarkę. Zaświeciła nią w twarz pokrace, która spłoszona uciekła. Nikt nie wie po co temu stworzeniu ludzkie kończyny, lecz nie chodzi o jedzenie. Ta kuzynka mówi, że to nie miało twarzy - ani oczu, ani ust, a jedynie bezkształtną, jedną wielką czarną plamę...Nie musi to jednak do tyczyć tego lasu, tak tylko słyszałem. Taka bardziej ciekawostka
|zastraszanie II
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Właściwie to o mugolach to i owo wiedziałam - głównie dlatego, że nasza sąsiadka, pani Cecylia, dużo o nich mi opowiadała. A ja chętnie słuchałam i chętnie też prosiłam żeby mi coś wytłumaczyła, jak czegoś nie potrafiłam zrozumieć. A ona równie chętnie zawsze mi to wszystko tłumaczyła. Trochę mi się wydawało, że taka jakaś samotna mi się zdaje, bo nie raz, udawało mi się dostrzec w jej spojrzeniu radość, jak ją odwiedzałam i coś takiego do smutku podobnego, jak iść już musiałam. Pani Cecylia też mi gotować czasem pomagała, kilka przepisów to właśnie od niej samej dostałam. I zdradziła mi pewien sekret, choć nie wiedziałam, czemu jej się taki zabawny wydawał. Powiedziała mi: " Pamiętaj Neala, do serca mężczyzny droga przez żołądek wiedzie. A męskie żołądki nie są niczego tak głodne jak mięsa. Więc szczęśliwy mężczyzna, to te, który mięso na talerzu znaleźć może." Mrugnęła wtedy do mnie okiem, a ja obserwowałam ją z lekko rozdziawionymi oczami, ale pokiwałam głową i pamiętałam już od tego dnia, żeby Brendanowi to mięso robić i żeby szukać go nie musiał, bo nie chciałam by nieszczęśliwy przez jego brak chodził.
Zamrugałam kilka razy zdziwiona, gdy Rowan odezwała się w moim kierunku. Urocza? Zmarszczyłam nos lekko niezadowolona, bo przecież wolałam być pomocną, miłą, inteligentną, zdolną, szczerą, niż uroczą. Ale zaraz grymas uciekł z twarzy, gdy usta wygięły się znów. Nela dygnęła lekko, mocno nieumiejętnie w swoim własnym stylu łapiąc za boku dość znoszonej już sukienki. Na nogach miała botki za kostki, a nogi opinały trochę grubsze rajstopy.
- Dobrze, kuzyneczko Red - zgodziłam się, ruszając obok nich w stronę miejsca w którym mieliśmy się spotkać - Ale pozwolę się sobie nie zgodzić, na świecie jest wiele bardziej urokliwszych istnień. Słyszałaś kiedyś o memrotkach? Ponoć całe życie są nieme, a na koniec żywotu powtarzają wszystkie dźwięki, które usłyszały. Do tego jakie są przydatne i pomocne ich pióra są składnikiem Veritaserum! I mają piękny, błękitnawy kolor upierzenia. To dopiero urokliwe stworzenia. - podekscytowałam się podskakując lekko, i złączając dłonie w krótkim klaśnięciu. Zaraz jednak przeniosłam dłoń do kieszeni, by sprawdzić, czy różdżkę zabrałam. I jak okazało się, że tak to z ulgą odetchnęłam.
- Nadal głupoty gadasz, Titus, nic się nie nauczyłeś. - powiedziałam do niego marszcząc lekko nos, gdy ją od lady wyzwał. Ale byłam pewna, że zrobił to tak na przekór mnie, bo wiedział, że to mnie trochę rozdrażni. Jednak miałam zbyt dobry humor, wiec tylko wzięłam i oczami wywróciłam.
Zmartwiłam się trochę gdy usłyszałam że Mirki i Edwina nie będzie, ale znów nie na długo, bo może w lesie po mugolsku mógłby sobie rady nie dać. Rozbawiły mnie pytania kuzyna Archiego. A pytanie skierowane do mnie przez Rię, sprawiło, że pokręciłam głową.
- Ja wiedziałam Ria, że ten autobus to dłużej niż Rycerz jechać będzie, bo mi pani Cecylia o tym opowiadała kiedyś. Mówiła, że mugole nawet godzinami w takich powozach gdzieś jadą. Mocno niepraktyczne. - skomentowałam jeszcze na koniec i wzruszyłam lekko ramionami. Widocznie szybciej nie potrafili - nie ich wina, robili co mogli.
Kiedy wysiedliśmy wzięłam głęboki wdech i przymknęłam na kilka chwil oczy. Jednak zaraz otworzyłam je szeroko, spojrzeniem natrafiając na kobietę, która moją dłoń ściskała. Zaraz jednak też uśmiech na moich ustach się pojawił, bo szczera i miła i dobra mi się wydała.
- Dzień dobry, Susie. - powiedziałam więc radośnie uśmiechając się do niej. - Pomogę ci z czymś. - zadecydowałam, odbierając od niej coś, o widocznie nie miało już gdzie się zmieścić. - Cieszysz się na ten obóz? - zapytałam ją, by zanim odpowie dodać. - Ja czuję podekscytowanie. - stwierdziłam, ruszając za resztą. A potem zaczęła się zabawa z tym namiotem, bo takiego to jeszcze na oczy moje własne niebieskie nie widziałam. Pomagałam Rii, ale sama niewiele więcej od niej wiedziałam, niektóre rzeczy wchodziły w siebie, inne nie. Takie jakieś dziwnie fascynujące to było, jak zagadka do rozwiązania. Trochę mały, ale mi wcale to nie przeszkadzało. Razem z Brendanem mieliśmy niewielkie mieszkanie, chociaż większe od tego namiotu.
- O, siostrzyczko, ale ci się to udało, jak Flamelowi Kamień Filozoficzny. - pochwaliłam ją, zacierając ręce, słuchałam uważnie o tej zapalniczce, bo jej to nie znałam. Pani Cecylia jedynie mi zapałki kiedyś pokazała.
Usiadłam przy ognisku, nabijając na patyk kiełbaskę. Zawiesiłam spojrzenie na mężczyźnie - Matt Bott, tak się nazywał, który postanowił opowiedzieć historię. Zmarszczyłam jednak brwi bo coś mi nie pasowało. Nie przerywałam jednak jego opowieści chcąc zostawić na jej koniec. Zamyśliła się rozglądając po ciemnych drzewach, też po twarzach gromadzonych. Historia przyniosła jej lekkie wzdrygnięcie, ale bardziej jak coś nieprzyjemnie obślizgłego czy strasznego.
- Przepraszam, panie Bott, ale nie wydaje mi się, żeby łamane kości, brzmiały tak samo jak łamane gałęzie. - stwierdziła na zakończenie jego historii nie poddając pod wątpliwość istnienia strasznej kreatury, która zabierała kończyny. Może stworzyło ją działanie czarnej magii, albo anomalii, które właśnie - jak twierdził Brendan - z niej był stworzone.
- To co wam opowiem wszystkim, to powiedziała mi pani Cecylia. Pani Cecylia, to moja sąsiadka, wcześniej w Walii mieszkała, ale przeniosła się do Londynu, bo tutaj swojego męża poznała który już nie żyje, ona... ale chwila - wzięła wdech bo straciła wątek, to nie o pani Cecylii miała mówić. - to opowiadam. - zadecydowałam, więc. - Opowiadała mi kiedyś o dworze, który zyskał miano strasznego dworu, mało kto zapuszczał się w jego okolice zwłaszcza z powodu legendy która wokół niego krążyła. Dom stał na odludziu niedaleko lasu, a może bardziej był jego częścią. Pewna para podróżowała powozem, jednak mijając budynek konie które je wiozły zatrzymały się, a potem spłoszyły, nie chciały jechać dalej. Mężczyzna postanowił wejść do środka starego domu bowiem paliło się w nim światło - liczył na pomoc. Kobieta została, jednak długa nieobecność zmartwiła ją. Ruszyła więc sama do domu do którego poszedł i on. Zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Drzwi uchyliły się same. Wchodząc przez wielkie, obszerne drzwi, zawołała cicho. Jednak nie odpowiedziało jej nic, poza ciszą. W środku było pełno robactw, pająków, wszystkiego co zdawało się lubić noce i pełzać. - Neala sama wzdrygnęła się ramionami. - Co dziwniejsze, meble były zakryte prześcieradłami, jakby dwór od lat stał opustoszały. Pytanie pozostawało jedno, a może dwa: kto zapalił światło i gdzie był jej towarzysz? Ruszyła dalej powoli. BUM!- krzyknęła, klaszczą w dłonie. - Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem. To musiał być wiatr, zwyczajny przeciąg - tak sobie tłumaczyła. Nie wróciła się, idąc dalej. Dostrzegła na ścianie cienie, serce tłukło jej się niemiłosiernie w klatce piersiowej. Odwróciła się powoli i zmarła pod ściną znajdowało się kilka ciał, w tym mężczyzny, który podróżował wraz z nią. Na samej zaś ścianie udało jej się dostrzec napis. - przerwała na chwilę - Ty będziesz następna- głosił. Cofnęła się o krok, potem kolejny, zaczęła biec w kierunku wyjścia. Nie zdążyła dobiec do drzwi, powozu nigdy nie odnaleziono. Pani Cecylia mówi, że czasem, nocą, pośród wiatru i deszczu dało słyszeć się coś, co przypominało krzyk, czy zawodzenie, dobywające z stojącego w oddali strasznego dworu. Jednak - jak zapewnia - sprawdzono ten dom, od lat stoi pustym a i żadnych ciał nigdy w nim nie znaleziono. - Nela wzruszyła lekko ramionami. - Pani Cecylia mówi też, że sama nigdy nie postanowiła sprawdzić, jak prawdziwe są te opowieści. Trochę się jej nie dziwie, losu czasem lepiej nie kusić.
Zerknęła niepewnie na dłoń Matta, który podawał jej butelkę. Obejrzała ją dokładnie i podetknęła pod nos. Zmarszczyła brwi.
- Co to? - zapytała nie do końca pewna, zawieszając na nim niebieskie tęczówki.
Zamrugałam kilka razy zdziwiona, gdy Rowan odezwała się w moim kierunku. Urocza? Zmarszczyłam nos lekko niezadowolona, bo przecież wolałam być pomocną, miłą, inteligentną, zdolną, szczerą, niż uroczą. Ale zaraz grymas uciekł z twarzy, gdy usta wygięły się znów. Nela dygnęła lekko, mocno nieumiejętnie w swoim własnym stylu łapiąc za boku dość znoszonej już sukienki. Na nogach miała botki za kostki, a nogi opinały trochę grubsze rajstopy.
- Dobrze, kuzyneczko Red - zgodziłam się, ruszając obok nich w stronę miejsca w którym mieliśmy się spotkać - Ale pozwolę się sobie nie zgodzić, na świecie jest wiele bardziej urokliwszych istnień. Słyszałaś kiedyś o memrotkach? Ponoć całe życie są nieme, a na koniec żywotu powtarzają wszystkie dźwięki, które usłyszały. Do tego jakie są przydatne i pomocne ich pióra są składnikiem Veritaserum! I mają piękny, błękitnawy kolor upierzenia. To dopiero urokliwe stworzenia. - podekscytowałam się podskakując lekko, i złączając dłonie w krótkim klaśnięciu. Zaraz jednak przeniosłam dłoń do kieszeni, by sprawdzić, czy różdżkę zabrałam. I jak okazało się, że tak to z ulgą odetchnęłam.
- Nadal głupoty gadasz, Titus, nic się nie nauczyłeś. - powiedziałam do niego marszcząc lekko nos, gdy ją od lady wyzwał. Ale byłam pewna, że zrobił to tak na przekór mnie, bo wiedział, że to mnie trochę rozdrażni. Jednak miałam zbyt dobry humor, wiec tylko wzięłam i oczami wywróciłam.
Zmartwiłam się trochę gdy usłyszałam że Mirki i Edwina nie będzie, ale znów nie na długo, bo może w lesie po mugolsku mógłby sobie rady nie dać. Rozbawiły mnie pytania kuzyna Archiego. A pytanie skierowane do mnie przez Rię, sprawiło, że pokręciłam głową.
- Ja wiedziałam Ria, że ten autobus to dłużej niż Rycerz jechać będzie, bo mi pani Cecylia o tym opowiadała kiedyś. Mówiła, że mugole nawet godzinami w takich powozach gdzieś jadą. Mocno niepraktyczne. - skomentowałam jeszcze na koniec i wzruszyłam lekko ramionami. Widocznie szybciej nie potrafili - nie ich wina, robili co mogli.
Kiedy wysiedliśmy wzięłam głęboki wdech i przymknęłam na kilka chwil oczy. Jednak zaraz otworzyłam je szeroko, spojrzeniem natrafiając na kobietę, która moją dłoń ściskała. Zaraz jednak też uśmiech na moich ustach się pojawił, bo szczera i miła i dobra mi się wydała.
- Dzień dobry, Susie. - powiedziałam więc radośnie uśmiechając się do niej. - Pomogę ci z czymś. - zadecydowałam, odbierając od niej coś, o widocznie nie miało już gdzie się zmieścić. - Cieszysz się na ten obóz? - zapytałam ją, by zanim odpowie dodać. - Ja czuję podekscytowanie. - stwierdziłam, ruszając za resztą. A potem zaczęła się zabawa z tym namiotem, bo takiego to jeszcze na oczy moje własne niebieskie nie widziałam. Pomagałam Rii, ale sama niewiele więcej od niej wiedziałam, niektóre rzeczy wchodziły w siebie, inne nie. Takie jakieś dziwnie fascynujące to było, jak zagadka do rozwiązania. Trochę mały, ale mi wcale to nie przeszkadzało. Razem z Brendanem mieliśmy niewielkie mieszkanie, chociaż większe od tego namiotu.
- O, siostrzyczko, ale ci się to udało, jak Flamelowi Kamień Filozoficzny. - pochwaliłam ją, zacierając ręce, słuchałam uważnie o tej zapalniczce, bo jej to nie znałam. Pani Cecylia jedynie mi zapałki kiedyś pokazała.
Usiadłam przy ognisku, nabijając na patyk kiełbaskę. Zawiesiłam spojrzenie na mężczyźnie - Matt Bott, tak się nazywał, który postanowił opowiedzieć historię. Zmarszczyłam jednak brwi bo coś mi nie pasowało. Nie przerywałam jednak jego opowieści chcąc zostawić na jej koniec. Zamyśliła się rozglądając po ciemnych drzewach, też po twarzach gromadzonych. Historia przyniosła jej lekkie wzdrygnięcie, ale bardziej jak coś nieprzyjemnie obślizgłego czy strasznego.
- Przepraszam, panie Bott, ale nie wydaje mi się, żeby łamane kości, brzmiały tak samo jak łamane gałęzie. - stwierdziła na zakończenie jego historii nie poddając pod wątpliwość istnienia strasznej kreatury, która zabierała kończyny. Może stworzyło ją działanie czarnej magii, albo anomalii, które właśnie - jak twierdził Brendan - z niej był stworzone.
- To co wam opowiem wszystkim, to powiedziała mi pani Cecylia. Pani Cecylia, to moja sąsiadka, wcześniej w Walii mieszkała, ale przeniosła się do Londynu, bo tutaj swojego męża poznała który już nie żyje, ona... ale chwila - wzięła wdech bo straciła wątek, to nie o pani Cecylii miała mówić. - to opowiadam. - zadecydowałam, więc. - Opowiadała mi kiedyś o dworze, który zyskał miano strasznego dworu, mało kto zapuszczał się w jego okolice zwłaszcza z powodu legendy która wokół niego krążyła. Dom stał na odludziu niedaleko lasu, a może bardziej był jego częścią. Pewna para podróżowała powozem, jednak mijając budynek konie które je wiozły zatrzymały się, a potem spłoszyły, nie chciały jechać dalej. Mężczyzna postanowił wejść do środka starego domu bowiem paliło się w nim światło - liczył na pomoc. Kobieta została, jednak długa nieobecność zmartwiła ją. Ruszyła więc sama do domu do którego poszedł i on. Zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Drzwi uchyliły się same. Wchodząc przez wielkie, obszerne drzwi, zawołała cicho. Jednak nie odpowiedziało jej nic, poza ciszą. W środku było pełno robactw, pająków, wszystkiego co zdawało się lubić noce i pełzać. - Neala sama wzdrygnęła się ramionami. - Co dziwniejsze, meble były zakryte prześcieradłami, jakby dwór od lat stał opustoszały. Pytanie pozostawało jedno, a może dwa: kto zapalił światło i gdzie był jej towarzysz? Ruszyła dalej powoli. BUM!- krzyknęła, klaszczą w dłonie. - Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem. To musiał być wiatr, zwyczajny przeciąg - tak sobie tłumaczyła. Nie wróciła się, idąc dalej. Dostrzegła na ścianie cienie, serce tłukło jej się niemiłosiernie w klatce piersiowej. Odwróciła się powoli i zmarła pod ściną znajdowało się kilka ciał, w tym mężczyzny, który podróżował wraz z nią. Na samej zaś ścianie udało jej się dostrzec napis. - przerwała na chwilę - Ty będziesz następna- głosił. Cofnęła się o krok, potem kolejny, zaczęła biec w kierunku wyjścia. Nie zdążyła dobiec do drzwi, powozu nigdy nie odnaleziono. Pani Cecylia mówi, że czasem, nocą, pośród wiatru i deszczu dało słyszeć się coś, co przypominało krzyk, czy zawodzenie, dobywające z stojącego w oddali strasznego dworu. Jednak - jak zapewnia - sprawdzono ten dom, od lat stoi pustym a i żadnych ciał nigdy w nim nie znaleziono. - Nela wzruszyła lekko ramionami. - Pani Cecylia mówi też, że sama nigdy nie postanowiła sprawdzić, jak prawdziwe są te opowieści. Trochę się jej nie dziwie, losu czasem lepiej nie kusić.
Zerknęła niepewnie na dłoń Matta, który podawał jej butelkę. Obejrzała ją dokładnie i podetknęła pod nos. Zmarszczyła brwi.
- Co to? - zapytała nie do końca pewna, zawieszając na nim niebieskie tęczówki.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Ria pokręciła głową na pytanie Rowan - nie rzucała jej wyzwania, nie tym razem. Oczywiście, że rudowłosa uwielbiała wszelkiego rodzaju zakłady oraz sprawdzanie się w różnorakich konkurencjach, ale prawda była taka, że rodzinę ceniła nade wszystko. Nie zamierzała się zakładać, że Sproutówna upchnie ich wszystkich w mieszkaniu; Weasley wiedziała, że gdyby przyjaciółka zaparła się dostatecznie dobrze, osiągnęłaby swój cel. Unieszczęśliwiając przy tym nie tylko pozostały klan lisów, ale także siebie. Nie miałaby dla siebie wolnej przestrzeni a i oddychać w takich warunkach było na pewno niezwykle ciężko. Rhiannon wolała nie przekonywać się o tym osobiście, ponieważ już sama wizja wyglądała beznadziejnie, a co dopiero wcielenie jej w życie. Za to uśmiechnęła się do drugiego rudzielca szeroko oraz wdzięcznie. Znów klaskając, kiedy Neala poruszyła temat hodowli memortków.
- Tak, są wspaniałe, mama hoduje w wolierze naprawdę niesamowite okazy. Obie je zresztą widziałyście - odpowiedziała z ekscytacją błyskającą w oczach. Gdyby tylko piegi mogły tańczyć tak jak kąciki koralowych ust, na pewno zrobiłyby dokładnie to samo w tamtej chwili. - Ostatnio jeden niestety zakończył swój żywot, ale melodia, jaką wyćwierkał, była naprawdę poruszająca - dodała już z większą powagą, wręcz smutkiem subtelnie wymalowany na zarumienionej lekko twarzy. To była ciężka chwila zarówno dla mamy jak i całej ptasiej rodziny, acz udało im się przetrwać trudne chwile - i oto byli, pakując się na obóz z nieznanymi ludźmi, pędząc zdezelowanym, mugolskim i blaszanym rumakiem, później natomiast przedzierając się przez dzikie chaszcze. - Godzinami? - spytała Harpia z trwogą nieprzystającej dumnej gryfonce. Naprawdę współczuła mugolom warunków, w jakim przyszło im żyć. Dlatego powinni zostać otoczeni opieką, nie szykanami oraz prześladowaniami. Pokręciła rdzawą głową wprawiając spięte kosmyki w lekkie drżenie. – Muszą mieć anielską cierpliwość - skwitowała rewelacje zasłyszane od siostrzyczki. Uśmiechnęła się nawet przyjaźnie, sympatycznie i ciepło, czyli tak, jak powitałaby każdego niemagicznego w progu swego domostwa. To musieli być ludzie zaprawieni w boju, nie było innej możliwości. Aż żałowała, że tak rzadko dopytywała sąsiadów o ich niemagiczne życie - musiała to czym prędzej nadrobić.
Kiedy przyszła pora na okiełznanie zapalniczki, los obdarował Rię jednym ze świadków. Ta wiadomość wprawiła kobietę w zadowolenie oraz dumę z własnego osiągnięcia, choć prezentowało się raczej miernie na tle pozostałych uczestników obozu, którzy poradzili sobie z zadaniem podpalenia ogniska śpiewająco. - Dziękuję! - zawołała z wdzięcznością, przytulając nastolatkę za ramię. Potem jednak starsza z panien Weasley wzięła się za kolejną, okraszoną szczegółowymi wskazówkami próbę okiełznania zapalniczki, ale nic z tego nie wyszło. Westchnęła więc, odkładając przyrząd gdzieś na bok. Płomienie tańczyły już wśród mroków nocy, nie było powodu do dalszego wzniecania ognia.
Później nadszedł czas na rozmowy oraz pieczenie kiełbasek. Rhiannon podeszła do zadania metodycznie, wręcz śmiertelnie poważnie nie chcąc, żeby nawet jedzenie zaskoczyło rudowłosą czarownicę. Nie będzie spędzać obozu na głodniaka! Na szczęście mugolskie sposoby oporządzania pożywienia nie różniły się drastycznie od tych liźniętych magią, dlatego Harpia odetchnęła z ulgą, później pałaszując już pyszną strawę. Zainteresowała się nawet tym całym omawianym przez Bertie’go scyzorykiem, ale dla niej to już była wiedza tajemna. Te wszystkie dzyngsy były nie do zapamiętania - nie miała nawet pojęcia do czego służą. Patrzyła więc na nie bezradnie, choć każdą przegródkę otwierała. - O, o, właśnie? - podchwyciła pytanie Sue, było bardzo dobre. Mogli tam też zakląć ogień, skoro byli tacy pomysłowi. Z drugiej strony czy ktoś, kto jedzie z punktu A do punktu B kilka godzin może mieć o tym pojęcie? Nie wiedziała co myśleć o tych mugolach.
- Zamawiam jeden sweter - zawołała do Matta, kiedy ten tak ochoczo je rozdawał. Lubiła domowej roboty odzież; domyślała się, że przez nazwisko wyrażenie przez nią chęci otrzymania części garderoby zostanie źle odebrana, ale Ria miała to w nosie. Chciała o prostu poczuć przyjemną miękkość materiału na swoich ramionach oraz plecach.
Potem jednak nadszedł czas na straszne historie. Weasley wymachiwała podekscytowana tą całą latarką, ale uważnie słuchała słów starszego z Bottów. Drgnęła, kiedy zakończył swoją opowieść o cudacznym stworze, a w ciemnych oczach oświetlanych przez ogień błysnęła niepewność. Jednak to opowieść Neali wzbudziła w kobiecie większą trwogę - strach zaznaczył na piegowatym ciele gęsią skórkę. Aż podskoczyła na siedzeniu, kiedy siostra klasnęła donośnie. - Ja słyszałam inną historię - zaczęła przejęta, ale nie była wcale pewna, czy ktokolwiek zlęknie się tych słów. Rhiannon nie była dobrym mówcą, niestety. Przez co opowieść może nie brzmieć ani trochę strasznie. - O pewnej nierozważnej dziewczynce, która wybrała się w pełnię do lasu. Jednak nie spotkała tam wilkołaka, o nie. Szła sobie spokojnie leśną ściółką kiedy nagle zza pleców usłyszała czyjś szyderczy śmiech niosący się echem po głuchym zagajniku. Serce dziecka przyspieszyło dudniąc w klatce piersiowej, a źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Wtem nagle bach! Coś się przewróciło z łoskotem. Dziewczynka zerwała się do biegu. Biegła przed siebie co tchu, oprócz swojego świszczącego oddechu słysząc również ten okropny śmiech. Zdawało się, jakby był coraz bliżej. Amelia, bo tak miała na imię, przewróciła się w pewnym momencie. Kolana zapiekły, ale dużo gorsze było uczucie, że coś ją ciągnęło za kostki. Spanikowana i zapłakana dźwignęła się ruszając dalej. Aż wtedy wypadła na niewielką polanę oświetlaną przez tarczę złowieszczego księżyca. Przed nią zamajaczyła dziwna górka, ale nie można było jej obejść w żaden sposób. Dlatego zaczęła się wspinać, z początku sądząc, że to tylko ziemia. To nie była ziemia - to były stare, połamane lalki. Nagle wszystkie zaczęły się ruszać, obracać swoimi główkami, wpatrywać w przerażoną Amelię. Rozległ się przeraźliwy krzyk, zaraz po nim donośny śmiech każdej z zabawek. Dziewczynka zaczęła płakać, ale im mocniej płakała, tym lalki głośniej się śmiały. Kilka z nich próbowało pochwycić uciekinierkę, jednak nie udało im się to. Zamiast tego zdarły jej skórę z przedramion do krwi. Kiedy przerażone dziecko dotarło niemal do szczytu wzniesienia, wynurzyła się stamtąd wstrętna, obślizgła łapa! - opowiadała, na koniec niemal krzycząc. W tym samym czasie chwyciła mocno osobę siedzącą tuż obok niej, być może była to Rowan. - I wciągnęła ją do środka, do tych wszystkich ożywionych lalek - dodała na koniec już ciszej. - Mawiają, że to tam się udusiła. Albo to porcelanowe dziewczynki rozdarły jej ciało na strzępy - zakończyła grobowym tonem, mimo wszystko mając nadzieję, że opowieść przynajmniej zainteresowała zgromadzonych wokół ogniska czarodziejów, nawet jeśli Weasley nie mogła pochwalić się talentem krasomówstwa czy zastraszania. Uśmiechnęła się jeszcze do siostrzyczki, jakby chciała jej powiedzieć, że to tylko żart, żeby się przypadkiem nie bała. Bren mógłby ją za straszenie siostry nieźle okrzyczeć.
- Tak, są wspaniałe, mama hoduje w wolierze naprawdę niesamowite okazy. Obie je zresztą widziałyście - odpowiedziała z ekscytacją błyskającą w oczach. Gdyby tylko piegi mogły tańczyć tak jak kąciki koralowych ust, na pewno zrobiłyby dokładnie to samo w tamtej chwili. - Ostatnio jeden niestety zakończył swój żywot, ale melodia, jaką wyćwierkał, była naprawdę poruszająca - dodała już z większą powagą, wręcz smutkiem subtelnie wymalowany na zarumienionej lekko twarzy. To była ciężka chwila zarówno dla mamy jak i całej ptasiej rodziny, acz udało im się przetrwać trudne chwile - i oto byli, pakując się na obóz z nieznanymi ludźmi, pędząc zdezelowanym, mugolskim i blaszanym rumakiem, później natomiast przedzierając się przez dzikie chaszcze. - Godzinami? - spytała Harpia z trwogą nieprzystającej dumnej gryfonce. Naprawdę współczuła mugolom warunków, w jakim przyszło im żyć. Dlatego powinni zostać otoczeni opieką, nie szykanami oraz prześladowaniami. Pokręciła rdzawą głową wprawiając spięte kosmyki w lekkie drżenie. – Muszą mieć anielską cierpliwość - skwitowała rewelacje zasłyszane od siostrzyczki. Uśmiechnęła się nawet przyjaźnie, sympatycznie i ciepło, czyli tak, jak powitałaby każdego niemagicznego w progu swego domostwa. To musieli być ludzie zaprawieni w boju, nie było innej możliwości. Aż żałowała, że tak rzadko dopytywała sąsiadów o ich niemagiczne życie - musiała to czym prędzej nadrobić.
Kiedy przyszła pora na okiełznanie zapalniczki, los obdarował Rię jednym ze świadków. Ta wiadomość wprawiła kobietę w zadowolenie oraz dumę z własnego osiągnięcia, choć prezentowało się raczej miernie na tle pozostałych uczestników obozu, którzy poradzili sobie z zadaniem podpalenia ogniska śpiewająco. - Dziękuję! - zawołała z wdzięcznością, przytulając nastolatkę za ramię. Potem jednak starsza z panien Weasley wzięła się za kolejną, okraszoną szczegółowymi wskazówkami próbę okiełznania zapalniczki, ale nic z tego nie wyszło. Westchnęła więc, odkładając przyrząd gdzieś na bok. Płomienie tańczyły już wśród mroków nocy, nie było powodu do dalszego wzniecania ognia.
Później nadszedł czas na rozmowy oraz pieczenie kiełbasek. Rhiannon podeszła do zadania metodycznie, wręcz śmiertelnie poważnie nie chcąc, żeby nawet jedzenie zaskoczyło rudowłosą czarownicę. Nie będzie spędzać obozu na głodniaka! Na szczęście mugolskie sposoby oporządzania pożywienia nie różniły się drastycznie od tych liźniętych magią, dlatego Harpia odetchnęła z ulgą, później pałaszując już pyszną strawę. Zainteresowała się nawet tym całym omawianym przez Bertie’go scyzorykiem, ale dla niej to już była wiedza tajemna. Te wszystkie dzyngsy były nie do zapamiętania - nie miała nawet pojęcia do czego służą. Patrzyła więc na nie bezradnie, choć każdą przegródkę otwierała. - O, o, właśnie? - podchwyciła pytanie Sue, było bardzo dobre. Mogli tam też zakląć ogień, skoro byli tacy pomysłowi. Z drugiej strony czy ktoś, kto jedzie z punktu A do punktu B kilka godzin może mieć o tym pojęcie? Nie wiedziała co myśleć o tych mugolach.
- Zamawiam jeden sweter - zawołała do Matta, kiedy ten tak ochoczo je rozdawał. Lubiła domowej roboty odzież; domyślała się, że przez nazwisko wyrażenie przez nią chęci otrzymania części garderoby zostanie źle odebrana, ale Ria miała to w nosie. Chciała o prostu poczuć przyjemną miękkość materiału na swoich ramionach oraz plecach.
Potem jednak nadszedł czas na straszne historie. Weasley wymachiwała podekscytowana tą całą latarką, ale uważnie słuchała słów starszego z Bottów. Drgnęła, kiedy zakończył swoją opowieść o cudacznym stworze, a w ciemnych oczach oświetlanych przez ogień błysnęła niepewność. Jednak to opowieść Neali wzbudziła w kobiecie większą trwogę - strach zaznaczył na piegowatym ciele gęsią skórkę. Aż podskoczyła na siedzeniu, kiedy siostra klasnęła donośnie. - Ja słyszałam inną historię - zaczęła przejęta, ale nie była wcale pewna, czy ktokolwiek zlęknie się tych słów. Rhiannon nie była dobrym mówcą, niestety. Przez co opowieść może nie brzmieć ani trochę strasznie. - O pewnej nierozważnej dziewczynce, która wybrała się w pełnię do lasu. Jednak nie spotkała tam wilkołaka, o nie. Szła sobie spokojnie leśną ściółką kiedy nagle zza pleców usłyszała czyjś szyderczy śmiech niosący się echem po głuchym zagajniku. Serce dziecka przyspieszyło dudniąc w klatce piersiowej, a źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Wtem nagle bach! Coś się przewróciło z łoskotem. Dziewczynka zerwała się do biegu. Biegła przed siebie co tchu, oprócz swojego świszczącego oddechu słysząc również ten okropny śmiech. Zdawało się, jakby był coraz bliżej. Amelia, bo tak miała na imię, przewróciła się w pewnym momencie. Kolana zapiekły, ale dużo gorsze było uczucie, że coś ją ciągnęło za kostki. Spanikowana i zapłakana dźwignęła się ruszając dalej. Aż wtedy wypadła na niewielką polanę oświetlaną przez tarczę złowieszczego księżyca. Przed nią zamajaczyła dziwna górka, ale nie można było jej obejść w żaden sposób. Dlatego zaczęła się wspinać, z początku sądząc, że to tylko ziemia. To nie była ziemia - to były stare, połamane lalki. Nagle wszystkie zaczęły się ruszać, obracać swoimi główkami, wpatrywać w przerażoną Amelię. Rozległ się przeraźliwy krzyk, zaraz po nim donośny śmiech każdej z zabawek. Dziewczynka zaczęła płakać, ale im mocniej płakała, tym lalki głośniej się śmiały. Kilka z nich próbowało pochwycić uciekinierkę, jednak nie udało im się to. Zamiast tego zdarły jej skórę z przedramion do krwi. Kiedy przerażone dziecko dotarło niemal do szczytu wzniesienia, wynurzyła się stamtąd wstrętna, obślizgła łapa! - opowiadała, na koniec niemal krzycząc. W tym samym czasie chwyciła mocno osobę siedzącą tuż obok niej, być może była to Rowan. - I wciągnęła ją do środka, do tych wszystkich ożywionych lalek - dodała na koniec już ciszej. - Mawiają, że to tam się udusiła. Albo to porcelanowe dziewczynki rozdarły jej ciało na strzępy - zakończyła grobowym tonem, mimo wszystko mając nadzieję, że opowieść przynajmniej zainteresowała zgromadzonych wokół ogniska czarodziejów, nawet jeśli Weasley nie mogła pochwalić się talentem krasomówstwa czy zastraszania. Uśmiechnęła się jeszcze do siostrzyczki, jakby chciała jej powiedzieć, że to tylko żart, żeby się przypadkiem nie bała. Bren mógłby ją za straszenie siostry nieźle okrzyczeć.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Nie udało mu się podkraść Mattowi chmielowego napoju, więc jeno uniósł obie ręce w obronnym geście.
- To ja podziękuję jednak. - pokiwał głową, ale wyszczerzył się, w zamian siadając przy nierozpalonym ognisku, tuż obok Bertiego, odbierając od niego zapalniczkę - trochę przypominała wygaszacz, zresztą miał już z takimi do czynienia jak zainteresował się mugoslkimi wynalazkami tuż przed kupnem samochodu. To były podstawy podstaw! Postanowił jednak nikomu nie podpowiadać i poczekać aż inni poradzą sobie z tymi przedziwnymi przyrządami.
- Oooo! Ja poproszę sweter od cioci Bott! - zwrócił się do Matta, bo kochał te jej swetry - cieplutkie i milutkie. Sam miał jeden w szafie, bo jeszcze w Hogwarcie pani Bott wysłała mu taki na święta, to było chyba w trzeciej lub czwartej klasie, kiedy już mocno przyjaźnił się z Bertiem i byli prawie że nierozłączni. W sumie mógł wziąć go ze sobą, ale jakoś nie pomyślał...
Patrzył jeno po wszystkich, wspierając łokcie na kolanach, jak sobie radzą z ogniem i gdy konar wreszcie zapłonął, to aż klasnął w dłonie.
- Brawo, brawo! - zawołał radośnie, zbierając się na równe nogi, by iść po wałówkę i wszystko to o czym mówił młodszy Bott, a zaraz powrócił na poprzednie miejsce, wbijając w Bertiego spojrzenie. Obracał w dłoniach scyzoryk, marszcząc przy tym brwi - no to już było coś wielce dziwnego! Ale odłożył go, w zamian chwytając latarkę i klikając kilka razy. Skierował strumień światłą na Matta.
- A teraz przyznaj się, Matt, co robiłeś wczoraj o piętnastej. Jesteś na przesłuchaniu w sprawie wybuchającego klopa. - roześmiał się, przygaszając latarkę, bo to tylko taki krótki żart miał być, dla niego całkiem śmieszny.
Kiełbaski wesoło skwierczały nad ogniskiem, a wokół toczyły się rozmowy, ba! Titus nawet nie zauważył kiedy zrobiło się całkiem ciemno. Nabił swoją kiełbaskę na scyzoryk i polał ją obficie keczupem, zanim złapał w kromkę chleba i skosztował pierwszy kęs. Mmmm, niebo w gębie! Wbił spojrzenie w starszego Botta, kiedy ten zaczął opowiadać swoją historię, zaś gdy skończył, to młody Ollivander aż zapalił latarkę, świecąc nią naokoło.
- Słyszeliście to? - zapytał konspiracyjnym szeptem, bo teraz miał wrażenie, że wszędzie słyszy to dziwne COŚ, o czym mówił Matthew. Aż mu ciarki przeszły po plecach - No dzięki Matt, teraz to ja śpię z tobą w namiocie, masz przewalone. - rzucił, niby to żartem, ale serio się bał. Zdecydowanie nie chciałby natknąć się na owe monstrum... Później to Neala opowiedziała swoją historię i Titus aż się zalał browarem, kiedy tak nagle klasnęła w dłonie - owa opowieść również sprawiła, że po plecach przebiegły mu ciarki.
- Ale gdzie ten dwór się znajduje, Neala? - zapytał, szeroko otwierając oczy, bo ufał, że nie gdzieś w okolicy! Kolejną historię opowiadała druga Weasleyówna, więc to w nią wbił spojrzenie, marszcząc mocno brwi - owa opowieść wydała mu się najmniej przerażająca, ale zaiste ciekawa!
- To teraz ja! - zawołał, po czym podświetlił sobie twarz od dołu, żeby wyglądać straszniej - Słyszeliście kiedyś o czarnym powozie zaprzężonym w testrale? Niektórym wydaje się, że po prostu dryfuje w powietrzu, ale ci, którzy doświadczyli czyjejś śmierci dostrzegą przerażające konie... W każdym razie ten czarny powóz jeździł po okolicach, głównie niewielkich wsiach, gdzie nie było wielu mieszkańców, tuż po zmroku, kiedy ciemność całkowicie już spowiła świat, a zachmurzone niebo nie przepuszczało nawet odrobiny księżycowego czy gwiezdnego światła... Jeśli jakieś dziecko znalazło się wówczas poza domem, to przeklęty czarnoksiężnik porywał je do swojego powozu i wiózł do kryjówki, gdzie... - zamilkł na moment, rozglądając się po zgromadzonych - Gdzie pozbawiał biedaka palców i dłoni, sto i łydek, a później całych kończyn! Powoli, tak by ofiara za szybko nie umarła, by móc delektować się jej ciepłą krwią, a to czego sam nie spił sprzedawał szlachcicom chorym na traumę krwi, by i oni mogli się posilić! Więc strzeżcie się rumiane dziewczęta, bo możecie stać się ofiarą wampira z czarnego powozu, jak go nazywano w moich stronach!
- To ja podziękuję jednak. - pokiwał głową, ale wyszczerzył się, w zamian siadając przy nierozpalonym ognisku, tuż obok Bertiego, odbierając od niego zapalniczkę - trochę przypominała wygaszacz, zresztą miał już z takimi do czynienia jak zainteresował się mugoslkimi wynalazkami tuż przed kupnem samochodu. To były podstawy podstaw! Postanowił jednak nikomu nie podpowiadać i poczekać aż inni poradzą sobie z tymi przedziwnymi przyrządami.
- Oooo! Ja poproszę sweter od cioci Bott! - zwrócił się do Matta, bo kochał te jej swetry - cieplutkie i milutkie. Sam miał jeden w szafie, bo jeszcze w Hogwarcie pani Bott wysłała mu taki na święta, to było chyba w trzeciej lub czwartej klasie, kiedy już mocno przyjaźnił się z Bertiem i byli prawie że nierozłączni. W sumie mógł wziąć go ze sobą, ale jakoś nie pomyślał...
Patrzył jeno po wszystkich, wspierając łokcie na kolanach, jak sobie radzą z ogniem i gdy konar wreszcie zapłonął, to aż klasnął w dłonie.
- Brawo, brawo! - zawołał radośnie, zbierając się na równe nogi, by iść po wałówkę i wszystko to o czym mówił młodszy Bott, a zaraz powrócił na poprzednie miejsce, wbijając w Bertiego spojrzenie. Obracał w dłoniach scyzoryk, marszcząc przy tym brwi - no to już było coś wielce dziwnego! Ale odłożył go, w zamian chwytając latarkę i klikając kilka razy. Skierował strumień światłą na Matta.
- A teraz przyznaj się, Matt, co robiłeś wczoraj o piętnastej. Jesteś na przesłuchaniu w sprawie wybuchającego klopa. - roześmiał się, przygaszając latarkę, bo to tylko taki krótki żart miał być, dla niego całkiem śmieszny.
Kiełbaski wesoło skwierczały nad ogniskiem, a wokół toczyły się rozmowy, ba! Titus nawet nie zauważył kiedy zrobiło się całkiem ciemno. Nabił swoją kiełbaskę na scyzoryk i polał ją obficie keczupem, zanim złapał w kromkę chleba i skosztował pierwszy kęs. Mmmm, niebo w gębie! Wbił spojrzenie w starszego Botta, kiedy ten zaczął opowiadać swoją historię, zaś gdy skończył, to młody Ollivander aż zapalił latarkę, świecąc nią naokoło.
- Słyszeliście to? - zapytał konspiracyjnym szeptem, bo teraz miał wrażenie, że wszędzie słyszy to dziwne COŚ, o czym mówił Matthew. Aż mu ciarki przeszły po plecach - No dzięki Matt, teraz to ja śpię z tobą w namiocie, masz przewalone. - rzucił, niby to żartem, ale serio się bał. Zdecydowanie nie chciałby natknąć się na owe monstrum... Później to Neala opowiedziała swoją historię i Titus aż się zalał browarem, kiedy tak nagle klasnęła w dłonie - owa opowieść również sprawiła, że po plecach przebiegły mu ciarki.
- Ale gdzie ten dwór się znajduje, Neala? - zapytał, szeroko otwierając oczy, bo ufał, że nie gdzieś w okolicy! Kolejną historię opowiadała druga Weasleyówna, więc to w nią wbił spojrzenie, marszcząc mocno brwi - owa opowieść wydała mu się najmniej przerażająca, ale zaiste ciekawa!
- To teraz ja! - zawołał, po czym podświetlił sobie twarz od dołu, żeby wyglądać straszniej - Słyszeliście kiedyś o czarnym powozie zaprzężonym w testrale? Niektórym wydaje się, że po prostu dryfuje w powietrzu, ale ci, którzy doświadczyli czyjejś śmierci dostrzegą przerażające konie... W każdym razie ten czarny powóz jeździł po okolicach, głównie niewielkich wsiach, gdzie nie było wielu mieszkańców, tuż po zmroku, kiedy ciemność całkowicie już spowiła świat, a zachmurzone niebo nie przepuszczało nawet odrobiny księżycowego czy gwiezdnego światła... Jeśli jakieś dziecko znalazło się wówczas poza domem, to przeklęty czarnoksiężnik porywał je do swojego powozu i wiózł do kryjówki, gdzie... - zamilkł na moment, rozglądając się po zgromadzonych - Gdzie pozbawiał biedaka palców i dłoni, sto i łydek, a później całych kończyn! Powoli, tak by ofiara za szybko nie umarła, by móc delektować się jej ciepłą krwią, a to czego sam nie spił sprzedawał szlachcicom chorym na traumę krwi, by i oni mogli się posilić! Więc strzeżcie się rumiane dziewczęta, bo możecie stać się ofiarą wampira z czarnego powozu, jak go nazywano w moich stronach!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Niziutki rudzielec potrafił kochać całym swym jakże zepsutym serduszkiem, kochać zwłaszcza przyjaciół, bo tych należało przecież cenić, gdy posiadało się nad wyraz bogatą, acz nieco złośliwą osobowość. Więc doceniała, kochała, ale czasem naprawdę miała ochotę kopnąć co po niektórych, ot w kostkę nieszkodliwie, oszczędzając stopy przed potencjalnym obcasem szpilki. Taką osobą tego dnia była Ria, która potrafiła zabłądzić między dosłownością a żartobliwym droczeniem się i skierować w stronę dosyć dziwnych wyobrażeń, samoistnie wymuszającej na dłoni uderzenie w czoło. Weasley promowała tym samym samookaleczenie się, choć przecież tak dobrze każdemu życzyła — kłamczuszek wstrętny. Dobrze, że chociaż nie dzieliła się tym ze światem, bo Red była gotowa jęknąć z prawdziwą rozpaczą, słysząc te bzdury.
— Piękno końca istnienia — mruczy cicho Rowan, wzroku skierowanego przed siebie nie odwracając. Nie lubi memrotków, nie przepada za ich lamentem oraz tego, jak bardzo śmierć ma wpływ na ich istnienie. Ale może po prawdzie nie lubi po prostu śmierci, małe ptaszęta uważając za nieszkodliwe, nawet ładne potworki. Nie odzywa się jednak, bo są już na miejscu a ciągnięcie tego górnego fragmentu, chociaż przyjemne tak wygląda dziwnie, kiedy ma się do czynienia już z tak dużym przeskokiem czasowym.
Próba zdobycia drugiego piwa jak przewidywała, okazała się sromotną porażką okraszoną rozbawionym...znaczy, nagannym oraz surowym spojrzeniem starszego Botta, do którego uśmiechnęła się niewinnie, trzepocąc przy tym rzęsami. Cóż, najwyraźniej nieprzeznaczona jej jest ścieżka kryminalisty. Pieczenie kiełbasek oraz wysłuchiwanie opowieści wydawało się całkiem przyjemnym wieczorem, choć ciemne ślepia podejrzliwie wpatrywały się w kawałek mięsa, jakby ten zaraz miał zerwać się i uciec, gdy tylko odwróci wzrok. Tak się już zdarzało, skąd pewność, że mugole nie posiadali uciekających odpowiedników pożywienia? Historie krążyły pomiędzy nimi, wywołując to dreszcze, to uniesienie jednej brwi w rozbawieniu. Obozowicze mieli doprawdy makabryczną wyobraźnię. A teraz była najwyraźniej jej kolei, choć nie była w tym dobra.
— Na drugim roku stażu, zostałam wysłana na oddział magipsychiatrii — odzywa się w końcu, głos ma monotonny i raczej obojętny, a samo wspomnienie wymusza na niej lekkie skrzywienie się. To był sam w sobie straszny okres — Jedną z pacjentek, nad którą mieliśmy razem z innymi zwracać szczególną uwagę, była mała dziewczynka. Bardzo płaczliwa, lubiąca chować się po kątach, cierpiała na plagę koszmarów. Odmawiała jednak picia eliksirów, stąd została wysłana do św. Munga. Kiedy przychodził czas na sen, lubiła uciekać i trwało dobrych kilkadziesiąt minut, nim zdołaliśmy ją znaleźć kryjącą się pod biurkiem, czy łóżkiem w innej sali. Płakała wtedy, że ona nie może spać, że wtedy przychodzi potwór. Otwiera okno i z klekotem ostrych pazurów, zbliża się do jej łóżka tylko po to, by móc patrzeć, nachylony nad jej twarzą, oczekujący momentu przebudzenia się oraz krzyku zaległego w piersi dziecka — tutaj przerwała, upijając łyk piwa — Biedactwo, plaga koszmarów namieszała jej w głowie, po niespełna trzech dniach została wysłana do domu z poprawioną kuracją. Sprawa do zapomnienia zdawałoby się, przynajmniej gdyby w jej sali, najbliżej łóżka, które zajmowała nie było okna, wokół którego znaleziono ślady pazurów — zakończyła jakże dramatycznie, ściągając z ognia zaraz kiełbaskę i sprawdzając, czy się odpowiednio przypiekła. Nie, jeszcze nie. Na wypadek, gdyby nikt jej nie uwierzył, miała zamiar pokazać uczestnikom szeroki uśmiech. Nie była dobra w straszeniu ludzi, chyba że medycznymi procedurami. W tym była super.
— Piękno końca istnienia — mruczy cicho Rowan, wzroku skierowanego przed siebie nie odwracając. Nie lubi memrotków, nie przepada za ich lamentem oraz tego, jak bardzo śmierć ma wpływ na ich istnienie. Ale może po prawdzie nie lubi po prostu śmierci, małe ptaszęta uważając za nieszkodliwe, nawet ładne potworki. Nie odzywa się jednak, bo są już na miejscu a ciągnięcie tego górnego fragmentu, chociaż przyjemne tak wygląda dziwnie, kiedy ma się do czynienia już z tak dużym przeskokiem czasowym.
Próba zdobycia drugiego piwa jak przewidywała, okazała się sromotną porażką okraszoną rozbawionym...znaczy, nagannym oraz surowym spojrzeniem starszego Botta, do którego uśmiechnęła się niewinnie, trzepocąc przy tym rzęsami. Cóż, najwyraźniej nieprzeznaczona jej jest ścieżka kryminalisty. Pieczenie kiełbasek oraz wysłuchiwanie opowieści wydawało się całkiem przyjemnym wieczorem, choć ciemne ślepia podejrzliwie wpatrywały się w kawałek mięsa, jakby ten zaraz miał zerwać się i uciec, gdy tylko odwróci wzrok. Tak się już zdarzało, skąd pewność, że mugole nie posiadali uciekających odpowiedników pożywienia? Historie krążyły pomiędzy nimi, wywołując to dreszcze, to uniesienie jednej brwi w rozbawieniu. Obozowicze mieli doprawdy makabryczną wyobraźnię. A teraz była najwyraźniej jej kolei, choć nie była w tym dobra.
— Na drugim roku stażu, zostałam wysłana na oddział magipsychiatrii — odzywa się w końcu, głos ma monotonny i raczej obojętny, a samo wspomnienie wymusza na niej lekkie skrzywienie się. To był sam w sobie straszny okres — Jedną z pacjentek, nad którą mieliśmy razem z innymi zwracać szczególną uwagę, była mała dziewczynka. Bardzo płaczliwa, lubiąca chować się po kątach, cierpiała na plagę koszmarów. Odmawiała jednak picia eliksirów, stąd została wysłana do św. Munga. Kiedy przychodził czas na sen, lubiła uciekać i trwało dobrych kilkadziesiąt minut, nim zdołaliśmy ją znaleźć kryjącą się pod biurkiem, czy łóżkiem w innej sali. Płakała wtedy, że ona nie może spać, że wtedy przychodzi potwór. Otwiera okno i z klekotem ostrych pazurów, zbliża się do jej łóżka tylko po to, by móc patrzeć, nachylony nad jej twarzą, oczekujący momentu przebudzenia się oraz krzyku zaległego w piersi dziecka — tutaj przerwała, upijając łyk piwa — Biedactwo, plaga koszmarów namieszała jej w głowie, po niespełna trzech dniach została wysłana do domu z poprawioną kuracją. Sprawa do zapomnienia zdawałoby się, przynajmniej gdyby w jej sali, najbliżej łóżka, które zajmowała nie było okna, wokół którego znaleziono ślady pazurów — zakończyła jakże dramatycznie, ściągając z ognia zaraz kiełbaskę i sprawdzając, czy się odpowiednio przypiekła. Nie, jeszcze nie. Na wypadek, gdyby nikt jej nie uwierzył, miała zamiar pokazać uczestnikom szeroki uśmiech. Nie była dobra w straszeniu ludzi, chyba że medycznymi procedurami. W tym była super.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Wyniki rzutów!
1-30 - w sumie to bardziej zabawne niż straszne
Ria - 22
51-75 - wywołuje lekkie dreszcze
Neala - 60
Titus - 67
Rowan - 70
76-100 - a co, jeśli to prawda..?
Matt - 87
Przyglądał się Sue przez chwilę. Nie dziwił się, że jest znerwicowana. Dużo przeszła. I nadal przechodzi - jak wszyscy którzy biorą udział w walce, w naprawach, misjach. Można popaść w paranoję, a wręcz dojść do wniosku że żadna ostrożność nie jest przesadna. Nie chciał jednak nikogo straszyć.
- Porozglądam się po okolicy wieczorem, okej? - zaproponował po chwili, bo i nikomu to na pewno nie zaszkodzi, a może trochę uspokoi Sue. Nie spodziewał się, żeby ktokolwiek miał na nich napadać, byli zbitkiem przypadkowych osób, jednak trochę ostrożności nie zaszkodzi.
Zaraz jednak siedli ze wszystkimi i zaczął pokazywać kolejne magiczne przedmioty. Uśmiechnął się w kierunku Sue, a później także i Rii.
- Zapalniczka jest trochę bardziej skomplikowana, w scyzoryku chowa się raczej proste narzędzia. - odopowiedział jej jeszcze, kiedy w końcu siedli przy ognisku. - W sensie, to narzędzia podobne do tych jakie znacie tylko bez magicznych dodatków. Nie ruszają się same, nie mają swoich humorków i tak dalej. - dodał w gwoli wyjaśnienia, bo wiele rzeczy jakie znajdują się w scyzoryku jest znana także czarodziejom, tylko z innej strony. Magiczny młotek sam wbija gwoździe, mugole muszą trzymać za trzonek i samodzielnie uderzać.
Na Mattowe wspomnienie o papierze toaletowym wzruszył ramionami. Cóż no, mają, mają.
Chętnie przyjął puszkę piwa, a widząc że i Neala dostaje swoją, uniósł lekko brwi. Cóż jednak - nie ma kilku lat, ma swój mózg, jeśli chce pić, i tak pić będzie - każdy kto był nastolatkiem choć raz w swoim życiu, zna tę zasadę.
- Piwo. Mugolskie, bez dodatków, z alkoholem. - uprzedził jedynie, otwierając swoje piwo. Napił się. Nikt raczej się tu tymi ilościami nie upije, choć w sumie i takie ognisko chętnie by zrobił. Trzeba będzie pomyśleć, za Ruderą jest sporo miejsca żeby coś zorganizować, a pogoda ostatnio całkiem dopisuje.
Słysząc, że Ria i Titus zgłaszają się po swetry, uśmiechnął się tym szerzej czekając tylko, co Matt dla nich wyłowi. I tak oto Titus dostał błękitny sweter świąteczny z pięknie wydzierganymi płatkami śniegu oraz bałwanem, który miał nawet odstający, pomarańczowy nos wypchany pewnie jakimiś szmatkami w środku, w każdym razie wyglądał świetnie. Rii z kolei trafił się sweter żółty z wyszytą kolorową piniatą - niewątpliwie sweter urodzinowy! Ten z piniatą miał nawet małe kieszonki które kiedyś zostały przez Mamuśkę Bott uzupełnione o cukierki, te jednak pewnie Matt dawno już powyjadał, Bertie nie miał co do tego wątpliwości. Oboje z resztą w swetrach rozmiaru starszego Botta wyglądali cudownie.
Zaraz jednak zaczęli opowiadać i szło im całkiem dobrze. Bertie aż za dobrze znał z resztą niesamowity talent starszego Botta do straszenia ludzi. Na kimś to w końcu było trenowane, prawda? Sądząc z resztą po zachowaniu Titusa, dobrze dla przyjaciela że wtedy się jeszcze nie znali!
Dalej opowiadała Neala, wywołując w nim nawet dreszcze, całkiem to było ciekawe, całkiem straszne, dość realistyczne! Dalej jednak była Ria, Bertie jednak ciągle patrzył na tę piniatę na żółtym, tak bardzo za dużym sweterku.
- Przepraszam, nie umiem się bać czegoś co mówisz kiedy zdobi cię to dzieło sztuki. - uniósł lekko ręce, tłumacząc się bo przecież wypadało się potłumaczyć. - Mama w takich swetrach chowała cukierki. - dodał jeszcze, może Ria ma farta i czegoś Matt nie znalazł!
W sumie to Titus nawet mimo szalonego stroju potrafił zrobić całkiem fajny klimat, aż się Bertie zdziwił słuchając tej jego historii o powozie i wampirze. A po Rowan to się w sumie spodziewał, że da sobie radę, ona coś w sobie takiego miała, że można się spodziewać iż będzie wiedziała jak człowieka nastraszyć. I w sumie to prawie wszyscy coś opowiadali, tylko że Bertie doskonale wiedział, że żeby JEGO się wystraszyć to on się będzie musiał mocno wysilić. Jedna z tu obecnych osób sprawiła jednak że młody Bott znał całkiem sporo bardziej lub mniej strasznych opowieści.
- A słyszeliście, że po mugolskich lasach mimo wszystko krąży całkiem sporo magicznych potworów? Ich nie obchodzi czy tu jest magia czy magii nie ma. - wzruszył lekko ramionami. - Oczywiście można wierzyć, można nie wierzyć, to że ktoś nie wierzy im jednak w bytowaniu nie przeszkadza.
Zapewnił jeszcze.
- Jeden z nich jest jak bogin. Tylko że bogin jedynie się zmienia, wygląda jak to czego najbardziej boimy się zobaczyć. Drobiazg. - wzruszył ramionami. No dobra, wcale nie drobiazg, ale w porównaniu z tym! - Są jednak także stworzenia gorsze, jeszcze nie zbadane przez magiczną naukę, które snują się po lesie, bez formy, bez ciała, kryjąc się i poruszając w cieniach, by dostać się do namiotów, a ostatecznie do ludzkich umysłów. A jak już im się uda, to są w stanie człowieka w jego najgorszym koszmarze zamknąć już na zawsze. - dodał zaraz. - Oczywiście, podstawą by taki potwór mógł cię dopaść jest to, że musisz w niego wierzyć, a jako dorośli ludzie nie wierzymy w potwory, prawda?
Oh, jak jego dręczyła psychicznie ta opowieść, jak był mały!
|post wprowadzający kolejną część pojawi się za chwilę, na razie tylko straszę!
1-30 - w sumie to bardziej zabawne niż straszne
Ria - 22
51-75 - wywołuje lekkie dreszcze
Neala - 60
Titus - 67
Rowan - 70
76-100 - a co, jeśli to prawda..?
Matt - 87
Przyglądał się Sue przez chwilę. Nie dziwił się, że jest znerwicowana. Dużo przeszła. I nadal przechodzi - jak wszyscy którzy biorą udział w walce, w naprawach, misjach. Można popaść w paranoję, a wręcz dojść do wniosku że żadna ostrożność nie jest przesadna. Nie chciał jednak nikogo straszyć.
- Porozglądam się po okolicy wieczorem, okej? - zaproponował po chwili, bo i nikomu to na pewno nie zaszkodzi, a może trochę uspokoi Sue. Nie spodziewał się, żeby ktokolwiek miał na nich napadać, byli zbitkiem przypadkowych osób, jednak trochę ostrożności nie zaszkodzi.
Zaraz jednak siedli ze wszystkimi i zaczął pokazywać kolejne magiczne przedmioty. Uśmiechnął się w kierunku Sue, a później także i Rii.
- Zapalniczka jest trochę bardziej skomplikowana, w scyzoryku chowa się raczej proste narzędzia. - odopowiedział jej jeszcze, kiedy w końcu siedli przy ognisku. - W sensie, to narzędzia podobne do tych jakie znacie tylko bez magicznych dodatków. Nie ruszają się same, nie mają swoich humorków i tak dalej. - dodał w gwoli wyjaśnienia, bo wiele rzeczy jakie znajdują się w scyzoryku jest znana także czarodziejom, tylko z innej strony. Magiczny młotek sam wbija gwoździe, mugole muszą trzymać za trzonek i samodzielnie uderzać.
Na Mattowe wspomnienie o papierze toaletowym wzruszył ramionami. Cóż no, mają, mają.
Chętnie przyjął puszkę piwa, a widząc że i Neala dostaje swoją, uniósł lekko brwi. Cóż jednak - nie ma kilku lat, ma swój mózg, jeśli chce pić, i tak pić będzie - każdy kto był nastolatkiem choć raz w swoim życiu, zna tę zasadę.
- Piwo. Mugolskie, bez dodatków, z alkoholem. - uprzedził jedynie, otwierając swoje piwo. Napił się. Nikt raczej się tu tymi ilościami nie upije, choć w sumie i takie ognisko chętnie by zrobił. Trzeba będzie pomyśleć, za Ruderą jest sporo miejsca żeby coś zorganizować, a pogoda ostatnio całkiem dopisuje.
Słysząc, że Ria i Titus zgłaszają się po swetry, uśmiechnął się tym szerzej czekając tylko, co Matt dla nich wyłowi. I tak oto Titus dostał błękitny sweter świąteczny z pięknie wydzierganymi płatkami śniegu oraz bałwanem, który miał nawet odstający, pomarańczowy nos wypchany pewnie jakimiś szmatkami w środku, w każdym razie wyglądał świetnie. Rii z kolei trafił się sweter żółty z wyszytą kolorową piniatą - niewątpliwie sweter urodzinowy! Ten z piniatą miał nawet małe kieszonki które kiedyś zostały przez Mamuśkę Bott uzupełnione o cukierki, te jednak pewnie Matt dawno już powyjadał, Bertie nie miał co do tego wątpliwości. Oboje z resztą w swetrach rozmiaru starszego Botta wyglądali cudownie.
Zaraz jednak zaczęli opowiadać i szło im całkiem dobrze. Bertie aż za dobrze znał z resztą niesamowity talent starszego Botta do straszenia ludzi. Na kimś to w końcu było trenowane, prawda? Sądząc z resztą po zachowaniu Titusa, dobrze dla przyjaciela że wtedy się jeszcze nie znali!
Dalej opowiadała Neala, wywołując w nim nawet dreszcze, całkiem to było ciekawe, całkiem straszne, dość realistyczne! Dalej jednak była Ria, Bertie jednak ciągle patrzył na tę piniatę na żółtym, tak bardzo za dużym sweterku.
- Przepraszam, nie umiem się bać czegoś co mówisz kiedy zdobi cię to dzieło sztuki. - uniósł lekko ręce, tłumacząc się bo przecież wypadało się potłumaczyć. - Mama w takich swetrach chowała cukierki. - dodał jeszcze, może Ria ma farta i czegoś Matt nie znalazł!
W sumie to Titus nawet mimo szalonego stroju potrafił zrobić całkiem fajny klimat, aż się Bertie zdziwił słuchając tej jego historii o powozie i wampirze. A po Rowan to się w sumie spodziewał, że da sobie radę, ona coś w sobie takiego miała, że można się spodziewać iż będzie wiedziała jak człowieka nastraszyć. I w sumie to prawie wszyscy coś opowiadali, tylko że Bertie doskonale wiedział, że żeby JEGO się wystraszyć to on się będzie musiał mocno wysilić. Jedna z tu obecnych osób sprawiła jednak że młody Bott znał całkiem sporo bardziej lub mniej strasznych opowieści.
- A słyszeliście, że po mugolskich lasach mimo wszystko krąży całkiem sporo magicznych potworów? Ich nie obchodzi czy tu jest magia czy magii nie ma. - wzruszył lekko ramionami. - Oczywiście można wierzyć, można nie wierzyć, to że ktoś nie wierzy im jednak w bytowaniu nie przeszkadza.
Zapewnił jeszcze.
- Jeden z nich jest jak bogin. Tylko że bogin jedynie się zmienia, wygląda jak to czego najbardziej boimy się zobaczyć. Drobiazg. - wzruszył ramionami. No dobra, wcale nie drobiazg, ale w porównaniu z tym! - Są jednak także stworzenia gorsze, jeszcze nie zbadane przez magiczną naukę, które snują się po lesie, bez formy, bez ciała, kryjąc się i poruszając w cieniach, by dostać się do namiotów, a ostatecznie do ludzkich umysłów. A jak już im się uda, to są w stanie człowieka w jego najgorszym koszmarze zamknąć już na zawsze. - dodał zaraz. - Oczywiście, podstawą by taki potwór mógł cię dopaść jest to, że musisz w niego wierzyć, a jako dorośli ludzie nie wierzymy w potwory, prawda?
Oh, jak jego dręczyła psychicznie ta opowieść, jak był mały!
|post wprowadzający kolejną część pojawi się za chwilę, na razie tylko straszę!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
|49 - mało prawdopodobne ale fajny nastró
Sądząc po minach ludzi dookoła, Bertie chyba nie był zbyt straszny. Nie oczekiwał jednak niczego innego, kto by się go bał? Jego ta historia przerażała, a to jedna z późniejszych, chyba już nawet do szkoły chodził jak ją usłyszał! No nic jednak, mówi się trudno, kiełbaska z ketchupem i przypieczonym chlebkiem to wspaniałe pocieszenie.
Opowieści trwały, kiełbaski smażyły się nad ogniskiem, a później wraz z chlebem znikały, zapełniając żołądki obozowiczów. W końcu jednak robiło się późno i przyszła pora, by iść spać. Niektóre leśne bestie niewątpliwie miały jeszcze dreszcze po opowieściach, ognisko nawet trochę się przeciągnęło, bo jakoś tak mało kto chciał iść spać samotnie, w końcu jednak zaczęli się rozchodzić.
- No to kolorowych snów. Mam nadzieję, że wszyscy sobie poradzą i spotkamy się nad ranem w tym samym składzie! - odezwał się Bertie, kiedy ognisko już zostało ugaszone. W końcu wszedł do swojego namiotu i po prostu poszedł spać.
|Tak, teraz najtrudniejsze zadanie, musicie przetrwać noc! ST bezwypadkowego namiotowania wynosi 30.
|Kara za brak mugoloznastwa to 40, I poziom to brak kary i brak bonusu, II poziom to bonus 25, III poziom zwalniałby z rzucania, ale nikt III poziomu nie ma.
|Nadal jeśli ktoś chce, może rezygnować z bonusu, niech tylko zaznaczy to w swoim poście
|Nie wyrzucenie ST wiąże się z dodatkowym rzutem kostką k6 (możecie rzucać od razu k100 i k6, wtedy jeśli pyknie Wam ST za k100 po prostu można olać drugą kostkę).
Wyniki kostki k6!
1 - Obracasz się nie tak, potrącasz nie ten drążek, coś musiało źle się trzymać - Twój namiot się na Ciebie zawala. Musisz wydostać się z całego tego materiału (śpiwór niewątpliwie nie ułatwia sprawy) i wprosić się do czyjegoś namiotu. Możesz oczywiście też spać w nieistniejącym namiocie, jeśli potrafisz.
2 - Musisz iść do toalety, nie ma bata że nie. Zabierasz ze sobą latarkę, uciekasz między drzewa, tylko w drodze powrotnej przypadkiem latarkę gasisz, a włączenie jej na nowo w ciemności i przy trzymaniu w pamięci wszystkich ogniskowych opowieści już nie jest takie łatwe! Możesz wołać obozowiczów, możesz też walczyć z latarką (ST włączenia to 25, brak kar)
3 - W głowie masz te wszystkie ogniskowe opowieści i spać przez nie nie możesz, a w tej chwili słyszysz jak ktoś (lub coś!) obok Twojego namiotu nadepnął na gałązkę, łamiąc ją. Ten dźwięk w tej chwili bardzo źle Ci się kojarzy...
4 - Nie przemyślałeś do końca sprawy, chciałeś zapewnić sobie trochę więcej miejsca w namiocie, więc część swoich rzeczy wywaliłeś przed niego - bo czemu nie? Zawsze to trochę majdanu mniej. Niestety jednak jakieś zwierzę chętnie z tego skorzystało, kiedy nad ranem otworzysz namiot, rzeczy jakie miałeś w torbie będą lekko porozrzucane, a co gorsza odkryjesz, że Twoje śniadanie zaginęło!
5 - Wychodzisz z namiotu - czy do toalety, czy z myślą o sweterku, czy po prostu żeby jeszcze chwilę popatrzeć w gwiazdy, Twoja wola. Rzecz w tym, że idziesz trochę nieuważnie i włazisz w czyjeś linki, potykasz się o ładnie naprężoną linkę między śledziem, a namiotem, po czym na owy namiot wpadasz. Musisz pomóc swojej ofierze się wydostać i cóż - chyba zabrać ją do siebie będzie najrozsądniej. Ofiarę wybierasz osobiście!
6 - Źle przemyślałeś strój na noc - jest lato, jednak późną nocą robi się zimno, przypominasz sobie Mattowe sweterki które przecież przyniesione zostały dla Was - czeka Cię nocna eskapada po jeden, włam do Mattowego namiotu i ciche wyszperanie sweterka, który w końcu sam oferował. Polecamy zabranie latarki!
|Czas na odpis macie do 14.08.
Zapomniałam rzucić, ale tu jest moja kostka! klik
Sądząc po minach ludzi dookoła, Bertie chyba nie był zbyt straszny. Nie oczekiwał jednak niczego innego, kto by się go bał? Jego ta historia przerażała, a to jedna z późniejszych, chyba już nawet do szkoły chodził jak ją usłyszał! No nic jednak, mówi się trudno, kiełbaska z ketchupem i przypieczonym chlebkiem to wspaniałe pocieszenie.
Opowieści trwały, kiełbaski smażyły się nad ogniskiem, a później wraz z chlebem znikały, zapełniając żołądki obozowiczów. W końcu jednak robiło się późno i przyszła pora, by iść spać. Niektóre leśne bestie niewątpliwie miały jeszcze dreszcze po opowieściach, ognisko nawet trochę się przeciągnęło, bo jakoś tak mało kto chciał iść spać samotnie, w końcu jednak zaczęli się rozchodzić.
- No to kolorowych snów. Mam nadzieję, że wszyscy sobie poradzą i spotkamy się nad ranem w tym samym składzie! - odezwał się Bertie, kiedy ognisko już zostało ugaszone. W końcu wszedł do swojego namiotu i po prostu poszedł spać.
|Tak, teraz najtrudniejsze zadanie, musicie przetrwać noc! ST bezwypadkowego namiotowania wynosi 30.
|Kara za brak mugoloznastwa to 40, I poziom to brak kary i brak bonusu, II poziom to bonus 25, III poziom zwalniałby z rzucania, ale nikt III poziomu nie ma.
|Nadal jeśli ktoś chce, może rezygnować z bonusu, niech tylko zaznaczy to w swoim poście
|Nie wyrzucenie ST wiąże się z dodatkowym rzutem kostką k6 (możecie rzucać od razu k100 i k6, wtedy jeśli pyknie Wam ST za k100 po prostu można olać drugą kostkę).
Wyniki kostki k6!
1 - Obracasz się nie tak, potrącasz nie ten drążek, coś musiało źle się trzymać - Twój namiot się na Ciebie zawala. Musisz wydostać się z całego tego materiału (śpiwór niewątpliwie nie ułatwia sprawy) i wprosić się do czyjegoś namiotu. Możesz oczywiście też spać w nieistniejącym namiocie, jeśli potrafisz.
2 - Musisz iść do toalety, nie ma bata że nie. Zabierasz ze sobą latarkę, uciekasz między drzewa, tylko w drodze powrotnej przypadkiem latarkę gasisz, a włączenie jej na nowo w ciemności i przy trzymaniu w pamięci wszystkich ogniskowych opowieści już nie jest takie łatwe! Możesz wołać obozowiczów, możesz też walczyć z latarką (ST włączenia to 25, brak kar)
3 - W głowie masz te wszystkie ogniskowe opowieści i spać przez nie nie możesz, a w tej chwili słyszysz jak ktoś (lub coś!) obok Twojego namiotu nadepnął na gałązkę, łamiąc ją. Ten dźwięk w tej chwili bardzo źle Ci się kojarzy...
4 - Nie przemyślałeś do końca sprawy, chciałeś zapewnić sobie trochę więcej miejsca w namiocie, więc część swoich rzeczy wywaliłeś przed niego - bo czemu nie? Zawsze to trochę majdanu mniej. Niestety jednak jakieś zwierzę chętnie z tego skorzystało, kiedy nad ranem otworzysz namiot, rzeczy jakie miałeś w torbie będą lekko porozrzucane, a co gorsza odkryjesz, że Twoje śniadanie zaginęło!
5 - Wychodzisz z namiotu - czy do toalety, czy z myślą o sweterku, czy po prostu żeby jeszcze chwilę popatrzeć w gwiazdy, Twoja wola. Rzecz w tym, że idziesz trochę nieuważnie i włazisz w czyjeś linki, potykasz się o ładnie naprężoną linkę między śledziem, a namiotem, po czym na owy namiot wpadasz. Musisz pomóc swojej ofierze się wydostać i cóż - chyba zabrać ją do siebie będzie najrozsądniej. Ofiarę wybierasz osobiście!
6 - Źle przemyślałeś strój na noc - jest lato, jednak późną nocą robi się zimno, przypominasz sobie Mattowe sweterki które przecież przyniesione zostały dla Was - czeka Cię nocna eskapada po jeden, włam do Mattowego namiotu i ciche wyszperanie sweterka, który w końcu sam oferował. Polecamy zabranie latarki!
|Czas na odpis macie do 14.08.
Zapomniałam rzucić, ale tu jest moja kostka! klik
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podobał mu się ten sweter i świetnie się komponował z podomką, której skrawek spod niego wystawał. Ale nawet w takim stroju Titus potrafił być straszny, o dziwo! Widział po twarzach towarzyszy... Sam miał zresztą nietęgą minę, słuchając opowieści Rowan, na szczęście było dosyć ciemno, a on siedział koło Bertiego, więc w razie czego się za nim schowa. Patrzył na niego, gdy snuł swoją opowieść, szeroko otwierając przy tym oczy.
- Ściemniasz, Bert! - machnął rękami - Ale fajna historia. - poklepał go jeszcze po plecach i schwycił swoje piwo, dopijając je do dna. Przyjemnie było sobie tak siedzieć przy ognisku i rozmawiać z innymi, śmiać się i straszyć, jeść i pić, ogólnie klimat pierwsza klasa! Zdecydowanie będą musieli to jeszcze kiedyś powtórzyć, w takim samym składzie plus jeszcze kilka dodatkowych duszyczek, bo zawsze to weselej, a sam lord Ollivander bardzo chętnie zobaczyłby tu niektórych znajomych.
Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy - nie wiedział która była godzina, gdy oczy powoli zaczynały mu się zamykać. To był dzień pełen wrażeń i minął zdecydowanie zbyt szybko.
- Dobranoc wszystkim! - również się pożegnał i ruszył w kierunku swojego namiotu, wskakując do niego na szczupaka, nakrył się śpiworem, ułożył wygodnie na karimacie i przymknął ślepia oddając się sennym marom.
/nie korzystam z bonusów c:
- Ściemniasz, Bert! - machnął rękami - Ale fajna historia. - poklepał go jeszcze po plecach i schwycił swoje piwo, dopijając je do dna. Przyjemnie było sobie tak siedzieć przy ognisku i rozmawiać z innymi, śmiać się i straszyć, jeść i pić, ogólnie klimat pierwsza klasa! Zdecydowanie będą musieli to jeszcze kiedyś powtórzyć, w takim samym składzie plus jeszcze kilka dodatkowych duszyczek, bo zawsze to weselej, a sam lord Ollivander bardzo chętnie zobaczyłby tu niektórych znajomych.
Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy - nie wiedział która była godzina, gdy oczy powoli zaczynały mu się zamykać. To był dzień pełen wrażeń i minął zdecydowanie zbyt szybko.
- Dobranoc wszystkim! - również się pożegnał i ruszył w kierunku swojego namiotu, wskakując do niego na szczupaka, nakrył się śpiworem, ułożył wygodnie na karimacie i przymknął ślepia oddając się sennym marom.
/nie korzystam z bonusów c:
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Charnwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire