Ogrody królewskie
AutorWiadomość
Ogrody królewskie
Przepiękne ogrody, dzień w dzień skrupulatnie pielęgnowane przez królewskich ogrodników. Łączą dzielnicę arystokracji z terenami biblioteki; otoczone ślicznym, dokładnie przystrzyżonym żywopłotem. Kręta, usypana ciemnym piachem ścieżka wije się pomiędzy krzakami dojrzałych kwiatów roztaczających w okół siebie tak słodką, miodową woń, tak cudnie lśniących w szmaragdowych trawnikach, zdobionych tysiącem kropel rosy niczym majestatycznym sznurem pereł. Ogromne, prastare drzewa splatają swe giętkie gałęzie ponad spacerniakiem, kryjąc malowniczą ścieżkę w delikatnym cieniu. Świeża zielona trawa piętrzy się gdzieniegdzie większymi kępkami. Pośrodku radośnie szemrze woda przelewana w wymurowanej fontannie. Chadzają tu na spacery londyńscy dostojnicy, prawdziwe elity pośród elit, piękne damy w eleganckich, drogich kreacjach, plotkując między sobą o swych przyjaciółkach, często przy wtórze ptasich treli chadzają młode pary, by następnego dnia czytywać o tym wydarzeniu na łamach najświeższych gazet. Idealne miejsce na odpoczynek, idealne na leniwe, ciepłe popołudnie dla wszystkich tych, którzy na lenistwo mogą sobie w tych trudnych czasach pozwolić.
/przed stypą
Judith z radością przystała na propozycję spaceru po londyńskich ogrodach królewskich. Dawno nie opuszczała hodowli, poświęcając cały czas wolny tylko i wyłącznie swym ukochanym aetonanom, lecz - co musiała przyznać, mniej lub bardziej chętnie - czasem warto było wyjść do ludzi, a przy tym sprawdzić, czy Londyn jeszcze stoi. Choć przez jej porozszczepieniową traumę nie mogli swobodnie teleportować się wprost pod ogrody, Samael cierpliwie znosił wszelkie obawy i lęki Judith, bez cienia sprzeciwu godząc się na podróż mniej wygodnymi środkami komunikacji, takimi jak chociażby sieć Fiuu, na ulicę Pokątną oraz pokonanie pozostałej drogi na piechotę.
Młódka nie wiedziała, jak dziękować Merlinowi za taki skarb, jakim z pewnością był jej narzeczony - wszak któż zrozumiałby ją lepiej od niedawnego terapeuty? Nikt nie znał jej całej, lecz jego dopuściła najbliżej, jemu - w akcie rozpaczy - opowiedziała wiele wstydliwych sekretów, zaś on, w odpowiedzi, obdarzył ją ogromem wyrozumiałości i zrozumienia, których nie mogła się spodziewać. Może gdyby nie była tak samotna, albo tak zrozpaczona, prędzej przejrzałaby jego sadystyczną grę pozorów, lecz tak...
Początek lipca był prawdziwie upalny, słońce ich nie oszczędzało, jednak, na szczęście, chwilami wiał również delikatny, niosący ulgę wiatr, który przywracał nadzieję na nieco chłodniejsze, typowo angielskie pogody. Judith, widząc to brutalnie bezchmurne niebo, przed wyjściem z domu wzięła ze sobą swój ulubiony kapelusz, spod którego teraz uciekały ciemnobrązowe fale jej włosów, a którego rondo chroniło wrażliwe oczy przed kolejnymi atakami upartego słońca. Długo milczała, nim zadecydowała przerwać zalegającą między nimi ciszę; bezwiednie wygięła usta w niewielkim uśmiechu, jak gdyby coś sobie przypomniała i ścisnęła mocniej ramię idącego tuż obok mężczyzny, szukając nieco zamyślonym, lecz radosnym wzrokiem jego hipnotyzującego wejrzenia.
- Samaelu, myślisz, że uda ci się znaleźć czas, by wybrać się na ten najbliższy mecz Harpii? - zapytała z wyraźnie wyczuwalną nadzieją; musiała być tego dnia w naprawdę dobrym humorze. - Wiem, ile masz teraz na głowie, ale... - urwała, zdając sobie sprawę z tego, że zwyczajnie zaczyna naciskać. Lecz jak tu nie naciskać, kiedy gra jej ulubiona drużyna! Jej drużyna.
Judith z radością przystała na propozycję spaceru po londyńskich ogrodach królewskich. Dawno nie opuszczała hodowli, poświęcając cały czas wolny tylko i wyłącznie swym ukochanym aetonanom, lecz - co musiała przyznać, mniej lub bardziej chętnie - czasem warto było wyjść do ludzi, a przy tym sprawdzić, czy Londyn jeszcze stoi. Choć przez jej porozszczepieniową traumę nie mogli swobodnie teleportować się wprost pod ogrody, Samael cierpliwie znosił wszelkie obawy i lęki Judith, bez cienia sprzeciwu godząc się na podróż mniej wygodnymi środkami komunikacji, takimi jak chociażby sieć Fiuu, na ulicę Pokątną oraz pokonanie pozostałej drogi na piechotę.
Młódka nie wiedziała, jak dziękować Merlinowi za taki skarb, jakim z pewnością był jej narzeczony - wszak któż zrozumiałby ją lepiej od niedawnego terapeuty? Nikt nie znał jej całej, lecz jego dopuściła najbliżej, jemu - w akcie rozpaczy - opowiedziała wiele wstydliwych sekretów, zaś on, w odpowiedzi, obdarzył ją ogromem wyrozumiałości i zrozumienia, których nie mogła się spodziewać. Może gdyby nie była tak samotna, albo tak zrozpaczona, prędzej przejrzałaby jego sadystyczną grę pozorów, lecz tak...
Początek lipca był prawdziwie upalny, słońce ich nie oszczędzało, jednak, na szczęście, chwilami wiał również delikatny, niosący ulgę wiatr, który przywracał nadzieję na nieco chłodniejsze, typowo angielskie pogody. Judith, widząc to brutalnie bezchmurne niebo, przed wyjściem z domu wzięła ze sobą swój ulubiony kapelusz, spod którego teraz uciekały ciemnobrązowe fale jej włosów, a którego rondo chroniło wrażliwe oczy przed kolejnymi atakami upartego słońca. Długo milczała, nim zadecydowała przerwać zalegającą między nimi ciszę; bezwiednie wygięła usta w niewielkim uśmiechu, jak gdyby coś sobie przypomniała i ścisnęła mocniej ramię idącego tuż obok mężczyzny, szukając nieco zamyślonym, lecz radosnym wzrokiem jego hipnotyzującego wejrzenia.
- Samaelu, myślisz, że uda ci się znaleźć czas, by wybrać się na ten najbliższy mecz Harpii? - zapytała z wyraźnie wyczuwalną nadzieją; musiała być tego dnia w naprawdę dobrym humorze. - Wiem, ile masz teraz na głowie, ale... - urwała, zdając sobie sprawę z tego, że zwyczajnie zaczyna naciskać. Lecz jak tu nie naciskać, kiedy gra jej ulubiona drużyna! Jej drużyna.
Gość
Gość
/ po rozgrywce z Alexandrem
Avery był doskonale obyty w sztuce uwodzenia (powinni ją wykładać miast nauki prawidłowej postawy) i wiedział, jak należy postępować z kobietami. Nie bez powodu postanowił żenić się z Judith, a na pewno nie skłonił go do tego poryw szalonego serca, jaką to słodką opowieścią mamił swych bliskich oraz narzeczoną. Głupiutkie dziewczę święcie wierzyło zresztą w każde jego słowo. Samael zdawał sobie sprawę, jak chytrym posunięciem okazało się roztoczenie przed nią obrazu opiekuńczego i troskliwego mężczyzny. Nie wątpił, iż w oczach Judith uosabiał ideał. Był nawet kimś znacznie więcej: dobrodziejem, autorytetem, a nade wszystko jej wybrankiem. Czułym, okazującym względy i nie zważającym na swoistego rodzaju mezalians, co stanowiło chyba wystarczający dowód miłości. Doskonale sprawdzał się w tej roli, obsypując panienkę Skamander komplementami oraz kwiatami, uchodząc za wzorowego narzeczonego oraz amanta. Nie był przy tym całkiem obojętny na jej dziewczęcy urok (rozczulała go swoim dzieccinym postrzeganiem świata) i niemal ubolewał nad faktem, iż to właśnie z jego ręki ta krucha istotka przekona się, iż życie w najmniejszym stopniu nie przypomina bajki.
Pierścień jego matki błyszczący na palcu Judith potwierdzał, iż należała do Avery'ego, jednak on wolał poczekać, aż formalnie staną się małżeństwem. Sakramentalna przysięga nie miała dla niego wprawdzie żadnej wartości, lecz dla dziewczęcia oznaczała rozpoczęcie zupełnie nowego etapu w swym życiu. Samael był wyrozumiały i zapewniał Judith wszelkie wygody, wiedząc iż w ich niedługo odbierze jej te przywileje z pełną premedytacją. Musiał nauczyć ją obywać się bez wygód, choć na razie rozpieszczał swą narzeczoną, ofiarując jej nie tylko drogie podarki, ale również swą atencję, ckliwe spojrzenia oraz ciepłe uśmiechy, jakie w ich wspólnym pożyciu staną się zapomnianym reliktem przeszłości.
Proponując Judith spacer w ogrodach królewskich, znowu wślizgnął się w skórę niepoprawnego romantyka. Posiadał dużo szczęścia w postaci solidnego kapitału zaufania u ojca dziewczęcia (nie spotkał dotąd człowieka równie łasego na złoto oraz zaszczyty), więc mogli cieszyć się sobą bez przyzwoitek czuwających nad poprawnością ich relacji. Avery nie zniósłby podobnej kontroli, zwłaszcza że poprzysiągł nie tknąć Judith do czasu ślubu. Chciał jej czystej i nieskalanej, choć niewątpliwie by mu uległa, gdyby wyraził takie życzenie. Zadowalał się jednakże grzecznościowym pocałunkiem w dłoń oraz delikatnym dotykiem, jakim oplatała jego ramię, posłusznie za nim podążając. Nie musnął nawet ustami rumianego policzka Judith - czyż to nie był wystarczający dowód potwierdzający szlachetność jego intencji?
Spacerowali razem w ciszy, która stanowiła ukojenie dla duszy Samaela, źle znoszącego kobiety bez sensu trajkoczące o rzeczach zupełnie błahych. W milczeniu kontemplował cudowne widoki (choć jego przydomowy ogród robił równie imponujące wrażenie), rad z niezwykle udanej schadzki. Spędzanie czasu z Judith traktował w kategoriach inwestycji, z jakiej mógł osiągnąć olbrzymie wprost korzyści. Nie przejmował się zupełnie, iż następnego dnia może pojawić się na okładce Czarownicy, gdzie opis ich spotkania zostanie mocno podkoloryzowany, a on sam określony mianem "podstarzałego lubieżnika". Preferowałby nawet tłumaczenie się z niedorzeczności takiej sytuacji, niż wysłuchiwania tyrady z ust Judith. Gdy tylko dziewczę otworzyło usta, straciła w jego oczach niemal wszystkie cnoty. Stanowczo wolał ją niemą i po prostu ładnie wyglądającą; nie mógł jednak przedstawić jej jeszcze swych poglądów na ten temat. Nie okazał więc najmniejszej konsternacji i uśmiechnął się łagodnie, spoglądając w jej pałające nadzieją oczy.
- Poruszyłbym cały świat, aby tam z tobą pójść, najsłodsza - odparł, nie wspominając iż quidditch uważa za rozrywkę dla hołoty, a tłumy na stadionach powodują u niego mdłości - nie musisz się tym martwić, cheri d'amour. Nad przygotowaniem wesela czuwają odpowiedni ludzie oraz moja matka, do nas należy tylko ostateczny głos - rzekł uspokajająco, chcąc rozwiać wątpliwości Judith. Nie porzucałby przecież swych obowiązków na rzecz marnej, ligowej rozgrywki, aczkolwiek obawa dziewczęcia przed odrywaniem go od spraw większej wargi, spodobała się Avery'emu. Nie wątpił, iż Judith będzie wspaniałą żoną.[/i]
Avery był doskonale obyty w sztuce uwodzenia (powinni ją wykładać miast nauki prawidłowej postawy) i wiedział, jak należy postępować z kobietami. Nie bez powodu postanowił żenić się z Judith, a na pewno nie skłonił go do tego poryw szalonego serca, jaką to słodką opowieścią mamił swych bliskich oraz narzeczoną. Głupiutkie dziewczę święcie wierzyło zresztą w każde jego słowo. Samael zdawał sobie sprawę, jak chytrym posunięciem okazało się roztoczenie przed nią obrazu opiekuńczego i troskliwego mężczyzny. Nie wątpił, iż w oczach Judith uosabiał ideał. Był nawet kimś znacznie więcej: dobrodziejem, autorytetem, a nade wszystko jej wybrankiem. Czułym, okazującym względy i nie zważającym na swoistego rodzaju mezalians, co stanowiło chyba wystarczający dowód miłości. Doskonale sprawdzał się w tej roli, obsypując panienkę Skamander komplementami oraz kwiatami, uchodząc za wzorowego narzeczonego oraz amanta. Nie był przy tym całkiem obojętny na jej dziewczęcy urok (rozczulała go swoim dzieccinym postrzeganiem świata) i niemal ubolewał nad faktem, iż to właśnie z jego ręki ta krucha istotka przekona się, iż życie w najmniejszym stopniu nie przypomina bajki.
Pierścień jego matki błyszczący na palcu Judith potwierdzał, iż należała do Avery'ego, jednak on wolał poczekać, aż formalnie staną się małżeństwem. Sakramentalna przysięga nie miała dla niego wprawdzie żadnej wartości, lecz dla dziewczęcia oznaczała rozpoczęcie zupełnie nowego etapu w swym życiu. Samael był wyrozumiały i zapewniał Judith wszelkie wygody, wiedząc iż w ich niedługo odbierze jej te przywileje z pełną premedytacją. Musiał nauczyć ją obywać się bez wygód, choć na razie rozpieszczał swą narzeczoną, ofiarując jej nie tylko drogie podarki, ale również swą atencję, ckliwe spojrzenia oraz ciepłe uśmiechy, jakie w ich wspólnym pożyciu staną się zapomnianym reliktem przeszłości.
Proponując Judith spacer w ogrodach królewskich, znowu wślizgnął się w skórę niepoprawnego romantyka. Posiadał dużo szczęścia w postaci solidnego kapitału zaufania u ojca dziewczęcia (nie spotkał dotąd człowieka równie łasego na złoto oraz zaszczyty), więc mogli cieszyć się sobą bez przyzwoitek czuwających nad poprawnością ich relacji. Avery nie zniósłby podobnej kontroli, zwłaszcza że poprzysiągł nie tknąć Judith do czasu ślubu. Chciał jej czystej i nieskalanej, choć niewątpliwie by mu uległa, gdyby wyraził takie życzenie. Zadowalał się jednakże grzecznościowym pocałunkiem w dłoń oraz delikatnym dotykiem, jakim oplatała jego ramię, posłusznie za nim podążając. Nie musnął nawet ustami rumianego policzka Judith - czyż to nie był wystarczający dowód potwierdzający szlachetność jego intencji?
Spacerowali razem w ciszy, która stanowiła ukojenie dla duszy Samaela, źle znoszącego kobiety bez sensu trajkoczące o rzeczach zupełnie błahych. W milczeniu kontemplował cudowne widoki (choć jego przydomowy ogród robił równie imponujące wrażenie), rad z niezwykle udanej schadzki. Spędzanie czasu z Judith traktował w kategoriach inwestycji, z jakiej mógł osiągnąć olbrzymie wprost korzyści. Nie przejmował się zupełnie, iż następnego dnia może pojawić się na okładce Czarownicy, gdzie opis ich spotkania zostanie mocno podkoloryzowany, a on sam określony mianem "podstarzałego lubieżnika". Preferowałby nawet tłumaczenie się z niedorzeczności takiej sytuacji, niż wysłuchiwania tyrady z ust Judith. Gdy tylko dziewczę otworzyło usta, straciła w jego oczach niemal wszystkie cnoty. Stanowczo wolał ją niemą i po prostu ładnie wyglądającą; nie mógł jednak przedstawić jej jeszcze swych poglądów na ten temat. Nie okazał więc najmniejszej konsternacji i uśmiechnął się łagodnie, spoglądając w jej pałające nadzieją oczy.
- Poruszyłbym cały świat, aby tam z tobą pójść, najsłodsza - odparł, nie wspominając iż quidditch uważa za rozrywkę dla hołoty, a tłumy na stadionach powodują u niego mdłości - nie musisz się tym martwić, cheri d'amour. Nad przygotowaniem wesela czuwają odpowiedni ludzie oraz moja matka, do nas należy tylko ostateczny głos - rzekł uspokajająco, chcąc rozwiać wątpliwości Judith. Nie porzucałby przecież swych obowiązków na rzecz marnej, ligowej rozgrywki, aczkolwiek obawa dziewczęcia przed odrywaniem go od spraw większej wargi, spodobała się Avery'emu. Nie wątpił, iż Judith będzie wspaniałą żoną.[/i]
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się doń wdzięcznie, gdy posłyszała jego uspakajające zapewnienia; widok Harpii wygrywających kolejne mecze sprawiał jej masochistyczną przyjemność. Ile oddałaby za to, by być jedną z nich, by móc walczyć razem z nimi o zwycięstwo...! Wypadek przekreślił jednak jej szanse na zawodowstwo, a przynajmniej tak mówił Samael, dlatego ograniczyła się do śledzenia ich rozgrywek z zapartym tchem, gorliwego polowania na wejściówki i kolekcjonowania wszelkich wycinków z gazet, które tylko, choćby w najmniejszym stopniu, dotykały spraw Harpii.
Coś jednak przygasiło radość, którą jeszcze przed chwilą promieniowała, lecz nie dała tego po sobie poznać; odwróciła wzrok, niby to uciekając nim przed słońcem, by narzeczony nie mógł dostrzec czającej się w jej oczach obawy. Wesele... Judith nie mogła doczekać się ślubu, choć wielu mówiło jej, że podejmuje tę decyzję pochopnie, że jest zbyt młoda - wiedziała przecież, że Samael jest jej protektorem, zaopiekuje się nią, da szczęście. Jednak samo wesele, ogromne wesele, na którym zgromadzi się tylu arystokratów, tylu lepszych, bo czystszych... Judith po prostu się ich bała. Bała się tego, jak będą na nią patrzeć, na ile jawnie będą okazywać jej niechęć - wiedziała jednak, że musi się poświęcić, by móc zostać małżonką Avery'ego. Musi być silna.
- Dziękuję, byłby to naprawdę wspaniały prezent urodzinowy - odparła po chwili, czule ściskając jego ramię. O ile większość drogich podarków od Samaela wyraźnie ją zawstydzała, o tyle biletami na mecze Qudditcha nijak nie umiała pogardzić. - Jutro mam kolejne spotkanie z guwernantką - dodała z mniejszym optymizmem, wyraźnie marszcząc brwi. Wiedziała, że tak trzeba, że musi sobie przyswoić zasady etykiety, jeśli chce w ogóle pomarzyć o tej uroczystości, lecz nadal nie czuła się z tym dobrze. Nadal nie rozumiała tego, jakim cudem czuła się przy Samaelu tak normalnie, lecz odpowiedź mogła być dziecinnie prosta; poznał ją od najgorszej strony i zaakceptował, nie mogła zrobić na nim mniej odpowiedniego wrażenia. Choć nadal wolała nie wspominać mu o swych niezbyt legalnych ciągotach czy nieśmiałych próbach powrotu do Qudditcha.
- Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż ostatnim razem. - Znów wzniosła wzrok ku jego licu, wzdychając głębiej woń otaczających ich kwiatów. - Powiedz mi, jak spisują się Twoi stażyści, masz teraz dużo pracy w szpitalu? - Chciała zmienić temat, posłuchać nieco o Mungu i szczytnej uzdrowicielskiej misji Samaela.
Coś jednak przygasiło radość, którą jeszcze przed chwilą promieniowała, lecz nie dała tego po sobie poznać; odwróciła wzrok, niby to uciekając nim przed słońcem, by narzeczony nie mógł dostrzec czającej się w jej oczach obawy. Wesele... Judith nie mogła doczekać się ślubu, choć wielu mówiło jej, że podejmuje tę decyzję pochopnie, że jest zbyt młoda - wiedziała przecież, że Samael jest jej protektorem, zaopiekuje się nią, da szczęście. Jednak samo wesele, ogromne wesele, na którym zgromadzi się tylu arystokratów, tylu lepszych, bo czystszych... Judith po prostu się ich bała. Bała się tego, jak będą na nią patrzeć, na ile jawnie będą okazywać jej niechęć - wiedziała jednak, że musi się poświęcić, by móc zostać małżonką Avery'ego. Musi być silna.
- Dziękuję, byłby to naprawdę wspaniały prezent urodzinowy - odparła po chwili, czule ściskając jego ramię. O ile większość drogich podarków od Samaela wyraźnie ją zawstydzała, o tyle biletami na mecze Qudditcha nijak nie umiała pogardzić. - Jutro mam kolejne spotkanie z guwernantką - dodała z mniejszym optymizmem, wyraźnie marszcząc brwi. Wiedziała, że tak trzeba, że musi sobie przyswoić zasady etykiety, jeśli chce w ogóle pomarzyć o tej uroczystości, lecz nadal nie czuła się z tym dobrze. Nadal nie rozumiała tego, jakim cudem czuła się przy Samaelu tak normalnie, lecz odpowiedź mogła być dziecinnie prosta; poznał ją od najgorszej strony i zaakceptował, nie mogła zrobić na nim mniej odpowiedniego wrażenia. Choć nadal wolała nie wspominać mu o swych niezbyt legalnych ciągotach czy nieśmiałych próbach powrotu do Qudditcha.
- Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż ostatnim razem. - Znów wzniosła wzrok ku jego licu, wzdychając głębiej woń otaczających ich kwiatów. - Powiedz mi, jak spisują się Twoi stażyści, masz teraz dużo pracy w szpitalu? - Chciała zmienić temat, posłuchać nieco o Mungu i szczytnej uzdrowicielskiej misji Samaela.
Gość
Gość
Z delikatnym uśmiechem wyglądała tak ładnie, młodo i niewinnie, iż zaczynał żywic poważne obawy, czy w środowisku arystokratów nie oskarżają go już o pedofilskie zakusy. Owszem, zdarzały się aranżowane małżeństwa, w których różnica wieku była niemal dwa razy większa, lecz tyczyło się to wyłącznie związków zawieranych w obrębie rodów szlacheckich. Wiedział, iż jeśli przypisałby Judith rolę utrzymanki, zgorszenie społeczeństwa nie dawałoby mu się we znaki tak mocno, a miałby ją przecież na co dzień do własnej dyspozycji. Stanowiło to kuszące rozwiązanie, ale Avery wszakże nie czuł pożądania do lolitek, a panna Skamander musiała zostać przyjęta do jego rodziny wraz z zaszczytami, honorami oraz szacunkiem, należącym się jego żonie. Doskonale znał jej obawy przed nieprzychylnym wzrokiem i tajoną pogardą weselnych gości. Nie chciał jej jednak okłamywać (nie w tej kwestii), ponieważ opinie na temat podobnych małżeństw były oczywiste. Samael wszakże poprzysiągł sobie solennie, iż nie pozwoli by ktokolwiek (poza nim samym, naturalnie) w jakiś sposób skrzywdził Judith. Nie zawahałby się przed wyrzuceniem z uroczystości osób naigrywających się z jego narzeczonej, bez względu na konsekwencje. Avery choć niewątpliwie przywiązany do tradycji, dużą część arystokracji traktował z taką samą wyższością, jak mugolaków. Nazwisko bez krzty rozumu nie wywierało na nim wrażenia i niepomiernie żałował, iż musi zaprosić na swój ślub kogoś takiego jak Caesar i jeszcze udawać, że cieszy się z jego przybycia.
Czuły gest Judith przywrócił go do rzeczywistości, choć jej słowa stanowczo przeszkadzały w syceniu się tym niewinnym, acz pełnym miłości dotykiem. Były zbędn i Avery zamierzał ją nauczyć, w jaki sposób poruszać się wyłącznie po fizycznych ścieżkach komunikacji.
- Moja droga, twoje urodziny uczcimy w inny sposób - zaśmiał się i lekko pokręcił głową nad naiwnością swej wybranki. Lubił obsypywać ją prezentami, wydawać krocie na wspaniałe suknie i obserwować, jak stroi się w nie dla jego przyjemności. Nie rozumiał zupełnie jej zakłopotania; Skamanderowie posiadali spory majątek (podejrzewał, iż właśnie dlatego miała tak wielu pretendentów do swej ręki), czyżby ojciec dziewczyny był zwykłym dusigroszem i szczędził podarków swej córce?
- Pal licho etykietę - wyszeptał cicho, przystając przed kwiatowym klombem. Ujął dłonie Judith i złożył na każdej delikatny pocałunek - o rękę poprosiłem kobietę, która ujęła mnie swoją dobrocią i wrażliwością, a nie lodową pannicę o nienaturalnym zachowaniu - zauważył, patrząc prosto w oczy Judith - pobierzmy się choćby dziś - zaproponował, gładząc pieszczotliwie jej policzek. Czekał już sześć długich miesięcy, a ponadto nie wydawało mu się, żeby etykieta kiedyś okazała się jej przydatna. W jego domu będą obowiązywały nieco inne zasady i lepiej, aby te przyswoiła błyskawicznie.
- W szpitalu zawsze jest dużo pracy - powiedział powoli, uśmiechając się krzywo. Dyżury oznaczały mniej czasu poświęconego rodzinie, mniej czasu dla Jude...
- Przyjąłem ostatnio chłopaka od Selwynów. Wydaje się bystry, ale nie ma w sobie ni knuta pokory - odparł neutralnym tonem, ukrywając rozdrażnienie. Jeśli już musiała się odzywać, wolał rozmawiać o nich, a nie o Alexandrze, który świetnie działał mu na nerwy.
Czuły gest Judith przywrócił go do rzeczywistości, choć jej słowa stanowczo przeszkadzały w syceniu się tym niewinnym, acz pełnym miłości dotykiem. Były zbędn i Avery zamierzał ją nauczyć, w jaki sposób poruszać się wyłącznie po fizycznych ścieżkach komunikacji.
- Moja droga, twoje urodziny uczcimy w inny sposób - zaśmiał się i lekko pokręcił głową nad naiwnością swej wybranki. Lubił obsypywać ją prezentami, wydawać krocie na wspaniałe suknie i obserwować, jak stroi się w nie dla jego przyjemności. Nie rozumiał zupełnie jej zakłopotania; Skamanderowie posiadali spory majątek (podejrzewał, iż właśnie dlatego miała tak wielu pretendentów do swej ręki), czyżby ojciec dziewczyny był zwykłym dusigroszem i szczędził podarków swej córce?
- Pal licho etykietę - wyszeptał cicho, przystając przed kwiatowym klombem. Ujął dłonie Judith i złożył na każdej delikatny pocałunek - o rękę poprosiłem kobietę, która ujęła mnie swoją dobrocią i wrażliwością, a nie lodową pannicę o nienaturalnym zachowaniu - zauważył, patrząc prosto w oczy Judith - pobierzmy się choćby dziś - zaproponował, gładząc pieszczotliwie jej policzek. Czekał już sześć długich miesięcy, a ponadto nie wydawało mu się, żeby etykieta kiedyś okazała się jej przydatna. W jego domu będą obowiązywały nieco inne zasady i lepiej, aby te przyswoiła błyskawicznie.
- W szpitalu zawsze jest dużo pracy - powiedział powoli, uśmiechając się krzywo. Dyżury oznaczały mniej czasu poświęconego rodzinie, mniej czasu dla Jude...
- Przyjąłem ostatnio chłopaka od Selwynów. Wydaje się bystry, ale nie ma w sobie ni knuta pokory - odparł neutralnym tonem, ukrywając rozdrażnienie. Jeśli już musiała się odzywać, wolał rozmawiać o nich, a nie o Alexandrze, który świetnie działał mu na nerwy.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmarszczyła lekko brwi, gdy Samael zaśmiał się w reakcji na jej - szczere przecież - wyznanie dotyczące urodzin. Nie była przyzwyczajona do jakiegokolwiek celebrowania, toteż otrzymanie biletu na upragniony mecz Quidditcha jawiło się jej jako wspaniały, zbyt dobry dlań prezent. Zazwyczaj siedemnasty lipca spędzała tak, jak wszystkie inne dni roku: przy koniach. Czasem brat lub matka robili jej jakiś drobny podarek, najczęściej pamiętał o niej jednak wuj Newt, dzieląc się z nią wspominkami z kolejnych dalekich podróży, opowiadając o potężnych Abraksanach czy piekielnie szybkich Granianach. Lecz to by było na tyle. Nikt z jej najbliższych nie zaprzątał tym sobie głowy dłużej niż pięć minut, dlatego i ona w końcu przestała.
- Inny sposób? - powtórzyła za nim ostrożnie, nim zdążyła ugryźć się w język. Poczuła się jak głupiutka, niedoświadczona uczennica, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz. Dekadę starszy, doskonale wykształcony, do tego obyty w towarzystwie Samael stał się dlań autorytetem, na którego uwagę i szacunek chciała zasłużyć, nie lubiła więc, kiedy okazywało się, że jest śmieszna, że bawi go głupimi pytaniami czy niewiedzą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że, gdyby nie jej wypadek, nigdy nie poznałaby czarodzieja jego pokroju, tak odmiennego, pochodzącego z całkiem innego środowiska, różniącego się każdym możliwym detalem, dlatego tak przejmowała się każdą taką wpadką - dlatego też chciała nauczyć się tej przeklętej etykiety, by zbliżyć się do swego urojonego ideału chociaż o krok.
Posłusznie, lecz nie bez zaskoczenia przystanęła tuż przy narzeczonym, z początku nie rozumiejąc, co się dzieje. Kiedy chwycił ją za obie dłonie i kolejno ucałował, kiedy zaczął przemawiać do niej tak pięknie, serce Judi zaczęło bić szybciej, a oddech przyśpieszył. Avery był prawdziwym, dojrzałym już mężczyzną, na dodatek mężczyzną, który doceniał jej dobre serce i w kilku krótkich słowach potrafił doprowadzić ją do takiego stanu - wzruszenia, przejęcia i rozedrgania. Nie potrafiła doszukiwać się kłamstwa ani w jego ciepłych oczach, ani w upragnionych słowach. Drgnęła, gdy jeszcze pogładził ją po licu i przymknęła z rozkoszy oczy, słysząc propozycję szybkiego, szaleńczego ślubu. W odpowiedzi impulsywnie pochyliła się w kierunku jego ust i złożyła na nich delikatny, lecz spragniony pocałunek. Mimo to szybko opamiętała się i, zarumieniona, odsunęła na przyzwoitą odległość, ze wstydem spuszczając wzrok.
- Przepraszam - wyszeptała cicho, wyraźnie zmieszana i niepewna. Nie rozumiała dlaczego, lecz tylko Samael działał na nią w taki sposób, tylko przy nim przejmowała się tak bardzo. Przecież nie chciała narobić mu kłopotów, a przecież co mógłby napisać Prorok o dziedzicu Averych, który spoufala się z młódkami na środku ogrodów królewskich...? Z pewnością nic dobrego.
- Też ubolewam nad tym, że jeszcze nie możemy się pobrać - dodała po chwili, płochliwie spoglądając ku jego twarzy. Niestety rodzina Avery'ego nie pochwaliłaby takiej spontaniczności i nierozwagi; nie tego wymagało się od członka wielowiekowego czarodziejskiego rodu.
Pokiwała krótko głową, gdy odniósł się do tematu szpitala. Może i nie powinni w czasie wolnym rozmawiać o jego pracy, lecz Judi chciała wiedzieć, czy daje mu się ona we znaki, czy nie przemęcza się i nie bierze na siebie zbyt wiele.
- Pokory można się nauczyć, najważniejsze jednak, że jest bystry - odpowiedziała ostrożnie, nieco lakonicznie, nie wiedząc, czy powinna drążyć dalej.
- Inny sposób? - powtórzyła za nim ostrożnie, nim zdążyła ugryźć się w język. Poczuła się jak głupiutka, niedoświadczona uczennica, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz. Dekadę starszy, doskonale wykształcony, do tego obyty w towarzystwie Samael stał się dlań autorytetem, na którego uwagę i szacunek chciała zasłużyć, nie lubiła więc, kiedy okazywało się, że jest śmieszna, że bawi go głupimi pytaniami czy niewiedzą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że, gdyby nie jej wypadek, nigdy nie poznałaby czarodzieja jego pokroju, tak odmiennego, pochodzącego z całkiem innego środowiska, różniącego się każdym możliwym detalem, dlatego tak przejmowała się każdą taką wpadką - dlatego też chciała nauczyć się tej przeklętej etykiety, by zbliżyć się do swego urojonego ideału chociaż o krok.
Posłusznie, lecz nie bez zaskoczenia przystanęła tuż przy narzeczonym, z początku nie rozumiejąc, co się dzieje. Kiedy chwycił ją za obie dłonie i kolejno ucałował, kiedy zaczął przemawiać do niej tak pięknie, serce Judi zaczęło bić szybciej, a oddech przyśpieszył. Avery był prawdziwym, dojrzałym już mężczyzną, na dodatek mężczyzną, który doceniał jej dobre serce i w kilku krótkich słowach potrafił doprowadzić ją do takiego stanu - wzruszenia, przejęcia i rozedrgania. Nie potrafiła doszukiwać się kłamstwa ani w jego ciepłych oczach, ani w upragnionych słowach. Drgnęła, gdy jeszcze pogładził ją po licu i przymknęła z rozkoszy oczy, słysząc propozycję szybkiego, szaleńczego ślubu. W odpowiedzi impulsywnie pochyliła się w kierunku jego ust i złożyła na nich delikatny, lecz spragniony pocałunek. Mimo to szybko opamiętała się i, zarumieniona, odsunęła na przyzwoitą odległość, ze wstydem spuszczając wzrok.
- Przepraszam - wyszeptała cicho, wyraźnie zmieszana i niepewna. Nie rozumiała dlaczego, lecz tylko Samael działał na nią w taki sposób, tylko przy nim przejmowała się tak bardzo. Przecież nie chciała narobić mu kłopotów, a przecież co mógłby napisać Prorok o dziedzicu Averych, który spoufala się z młódkami na środku ogrodów królewskich...? Z pewnością nic dobrego.
- Też ubolewam nad tym, że jeszcze nie możemy się pobrać - dodała po chwili, płochliwie spoglądając ku jego twarzy. Niestety rodzina Avery'ego nie pochwaliłaby takiej spontaniczności i nierozwagi; nie tego wymagało się od członka wielowiekowego czarodziejskiego rodu.
Pokiwała krótko głową, gdy odniósł się do tematu szpitala. Może i nie powinni w czasie wolnym rozmawiać o jego pracy, lecz Judi chciała wiedzieć, czy daje mu się ona we znaki, czy nie przemęcza się i nie bierze na siebie zbyt wiele.
- Pokory można się nauczyć, najważniejsze jednak, że jest bystry - odpowiedziała ostrożnie, nieco lakonicznie, nie wiedząc, czy powinna drążyć dalej.
Gość
Gość
Upośledzenie Judith, a zatem po prostu jej płeć, posiadała na nią stanowczo zbyt duży wpływ. Winien wybaczyć jej głupotę i naiwność, wszak te cechy nieodmiennie i niezmiennie przypisywano kobietom. Avery mimo wszystko znosił to źle, powstrzymując świerzbiącą rękę przed udzieleniem swej narzeczonej nauki, jaką zapamiętałaby na całe swoje życie. Na lekcje wychowania przyjdzie jednak czas po ślubie, więc teraz z zapałem inscenizował spektakl dla najbardziej wymagających widzów. W tym przedstawieniu, Piękna miała pozostać Piękną, ale Książę dopiero w trakcie tego płomiennego romansu przybierał postać Bestii. Odwrócona (r)ewolucja; zmiany nastąpią błyskawicznie. Samael nie zamierzał nosić maski dłużej, niż było to absolutnie koniecznie. Krępowała jego ruchy, pozbawiała swobody, czyniła go wręcz niewolnikiem formy, a Avery nie cierpiał żadnej kontroli. Poza tą, którą sam sobie wyznaczył.
- We dwoje - wyjaśnił, uśmiechając się doń czule i zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów, który wymknął się jej spod kapelusza. Udał, że nie dostrzegł zmieszania dziewczęcia, choć doskonale zdawał sobie sprawę, jak na nią działa. Wiedział, że nieco onieśmiela Judith, że wprawia ją w zakłopotanie i tak, odrobinę to wykorzystywał. Lubił, kiedy czuła się zdezorientowana, mógł wówczas miłosiernie nie zwracać uwagi na jej drobne potknięcia, nietakty oraz głupiutkie pytania. Znajdowała się dokładnie na swoim miejscu; nie rozumiała ani jego postępków ani pobudek, lecz na razie nie budziło w nim to srogiego gniewu, tylko politowanie. Którego nie dawał po sobie poznać, gdyż zbyt zależało mu na całkowitym usidlenia Judith w najlepszej więziennej fortecy - we wnętrzu jej własnego, znękanego umysłu.
Miał już plany na świętowanie urodzin swej narzeczonej w doborowym, dwuosobowym gronie. Towarzystwo innych było zbyteczne i znakomicie pokrzyżowałoby jego plany. Avery zamierzał tego dnia uczynić dziewczynę naprawdę szczęśliwą, dając jej przedsmak tego, co czeka (ekhm) na nią po ślubie. Nie musiał nawet posyłać po jedwabie i atłasy, ani poszukiwać diamentu bez żadnej skazy. Judith była cudownie skromna i Samael przypuszczał, iż równą wdzięczność okazałaby mu za bukiet polnych kwiatów, co za naszyjnik z różowych pereł. Sprawienie jej radości stanowiło dziecięcą igraszkę, wywoływało zaś ogromne poruszenie, a te mężczyzna obserwował z nieskrywaną przyjemnością. Avery wielokrotnie zastanawiał się też, jak przyjmie diametralne zmiany w ich relacji tuż po ślubie - czy będzie obwiniać siebie i próbować usprawiedliwić jego zachowanie? Nieistotne; Samael i tak wiedział, że wyląduje u jego stóp, a on umiejętnie zacznie jej dozować kopnięcia oraz czułości. System kar i nagród nigdy nie zawodził, a potrafił być naprawdę hojny, szczodrze sypiąc zwłaszcza razami.
Stawał się jednak zbyt miękki, może dlatego, iż Judith w swej niewinności i nieco dziecięcych kształtach przypominała mu jego córkę, którą przecież kochał nad własne życie - pozwolił obdarzyć się pieszczotą, dość niespodziewaną, a na pewno wielce niestosowną. Pocałunek należał do tych nieśmiałych, skradniętych pod wpływem porywu serca... i nie pobudzających Avery'ego w żaden sposób. Miał ochotę wgryźć się w te pąsowe usteczka, lecz musiał zadowolić się zaledwie muśnięciem warg, zbyt krótkim i zbyt delikatnym.
Kiedy dziewczę się cofnęło, zarumienione z emocji, widocznie obawiając się jego reakcji, Samael uśmiechnął się spokojnie, pobłażliwie i ujął ją za rękę.
- Spójrz w lewo - szepnął, przesuwając się nieznacznie, a kiedy Judith odwróciła głowę, nachylił się i pocałował ją z uczuciem, będąc bezpiecznie skrytym za szerokim rondem jej kapelusza. Odjąwszy wargi od jej pełnych usteczek, jakby nigdy nic chwycił ją pod ramię i poprowadził ku jednej z bocznych alejek. W duchu śmiał się do rozpuku, wiedząc iż zapewne jest pierwszym mężczyzną, do jakiego Judith zbliżyła się w taki sposób. Pierwszy pocałunek podobnie jak pierwszy akt miłości winna wspominać dobrze - i wracać do nich myślami zawsze, kiedy ogarną ją choćby wątpliwości, co do słuszności decyzji poślubienia Avery'ego.
- Wystarczy jedno słowo - zaprzeczył gorąco, odwzajemniając spojrzenie swej narzeczonej. Wzrok Samaela był twardy, a on zdawał sobie sprawę, iż teoretycznie mógłby sobie pozwolić na taką niesubordynację. Wziąłby ślub bez zastanowienia, nie obawiając się wykluczenia z towarzystwa. Nie potrzebował względów arystokracji, był niemalże samowystarczalny, a żona u boku wynagrodziłaby mu ewentualne nieprzyjemności.
Kiwnął głową, mocniej ściskając jej ramię, jakby lękał się, iż zapragnie mu się wyrwać.
- Słuszna uwaga, najdroższa - rzekł, choć wewnątrz wołał o pomstę do nieba - mimo wszystko, opieka nad stażystami wymaga sporo zaangażowania. Przez ich szkolenie część dokumentacji muszę uzupełniać wieczorami w domu - westchnął, podkreślając ile ma pracy (w zawoalowany sposób przekazując Judith, iż powinna być mu za to spotkanie niezmiernie wdzięczna).
- We dwoje - wyjaśnił, uśmiechając się doń czule i zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów, który wymknął się jej spod kapelusza. Udał, że nie dostrzegł zmieszania dziewczęcia, choć doskonale zdawał sobie sprawę, jak na nią działa. Wiedział, że nieco onieśmiela Judith, że wprawia ją w zakłopotanie i tak, odrobinę to wykorzystywał. Lubił, kiedy czuła się zdezorientowana, mógł wówczas miłosiernie nie zwracać uwagi na jej drobne potknięcia, nietakty oraz głupiutkie pytania. Znajdowała się dokładnie na swoim miejscu; nie rozumiała ani jego postępków ani pobudek, lecz na razie nie budziło w nim to srogiego gniewu, tylko politowanie. Którego nie dawał po sobie poznać, gdyż zbyt zależało mu na całkowitym usidlenia Judith w najlepszej więziennej fortecy - we wnętrzu jej własnego, znękanego umysłu.
Miał już plany na świętowanie urodzin swej narzeczonej w doborowym, dwuosobowym gronie. Towarzystwo innych było zbyteczne i znakomicie pokrzyżowałoby jego plany. Avery zamierzał tego dnia uczynić dziewczynę naprawdę szczęśliwą, dając jej przedsmak tego, co czeka (ekhm) na nią po ślubie. Nie musiał nawet posyłać po jedwabie i atłasy, ani poszukiwać diamentu bez żadnej skazy. Judith była cudownie skromna i Samael przypuszczał, iż równą wdzięczność okazałaby mu za bukiet polnych kwiatów, co za naszyjnik z różowych pereł. Sprawienie jej radości stanowiło dziecięcą igraszkę, wywoływało zaś ogromne poruszenie, a te mężczyzna obserwował z nieskrywaną przyjemnością. Avery wielokrotnie zastanawiał się też, jak przyjmie diametralne zmiany w ich relacji tuż po ślubie - czy będzie obwiniać siebie i próbować usprawiedliwić jego zachowanie? Nieistotne; Samael i tak wiedział, że wyląduje u jego stóp, a on umiejętnie zacznie jej dozować kopnięcia oraz czułości. System kar i nagród nigdy nie zawodził, a potrafił być naprawdę hojny, szczodrze sypiąc zwłaszcza razami.
Stawał się jednak zbyt miękki, może dlatego, iż Judith w swej niewinności i nieco dziecięcych kształtach przypominała mu jego córkę, którą przecież kochał nad własne życie - pozwolił obdarzyć się pieszczotą, dość niespodziewaną, a na pewno wielce niestosowną. Pocałunek należał do tych nieśmiałych, skradniętych pod wpływem porywu serca... i nie pobudzających Avery'ego w żaden sposób. Miał ochotę wgryźć się w te pąsowe usteczka, lecz musiał zadowolić się zaledwie muśnięciem warg, zbyt krótkim i zbyt delikatnym.
Kiedy dziewczę się cofnęło, zarumienione z emocji, widocznie obawiając się jego reakcji, Samael uśmiechnął się spokojnie, pobłażliwie i ujął ją za rękę.
- Spójrz w lewo - szepnął, przesuwając się nieznacznie, a kiedy Judith odwróciła głowę, nachylił się i pocałował ją z uczuciem, będąc bezpiecznie skrytym za szerokim rondem jej kapelusza. Odjąwszy wargi od jej pełnych usteczek, jakby nigdy nic chwycił ją pod ramię i poprowadził ku jednej z bocznych alejek. W duchu śmiał się do rozpuku, wiedząc iż zapewne jest pierwszym mężczyzną, do jakiego Judith zbliżyła się w taki sposób. Pierwszy pocałunek podobnie jak pierwszy akt miłości winna wspominać dobrze - i wracać do nich myślami zawsze, kiedy ogarną ją choćby wątpliwości, co do słuszności decyzji poślubienia Avery'ego.
- Wystarczy jedno słowo - zaprzeczył gorąco, odwzajemniając spojrzenie swej narzeczonej. Wzrok Samaela był twardy, a on zdawał sobie sprawę, iż teoretycznie mógłby sobie pozwolić na taką niesubordynację. Wziąłby ślub bez zastanowienia, nie obawiając się wykluczenia z towarzystwa. Nie potrzebował względów arystokracji, był niemalże samowystarczalny, a żona u boku wynagrodziłaby mu ewentualne nieprzyjemności.
Kiwnął głową, mocniej ściskając jej ramię, jakby lękał się, iż zapragnie mu się wyrwać.
- Słuszna uwaga, najdroższa - rzekł, choć wewnątrz wołał o pomstę do nieba - mimo wszystko, opieka nad stażystami wymaga sporo zaangażowania. Przez ich szkolenie część dokumentacji muszę uzupełniać wieczorami w domu - westchnął, podkreślając ile ma pracy (w zawoalowany sposób przekazując Judith, iż powinna być mu za to spotkanie niezmiernie wdzięczna).
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W odpowiedzi wygięła usta w niewielkim uśmiechu, nie chcąc nachalnie wypytywać Samaela o szczegóły ich przyszłej schadzki; wystarczało jej, że narzeczony znajdzie dla niej chwilę czasu, by uznać dzień urodzin za szczęśliwy.
Pan psychiatra wprawnie manipulował Judith, by, pod pozorem leczenia jej z depresji, skutecznie podkopać samoocenę dziewczyny i uzależnić ją od swej wspaniałej osoby. Brutalnie wykorzystywał wszelkie kompleksy i zaniedbania, których dopuścił się ojciec, by wydobyć z niej to, co najdelikatniejsze, najbardziej ckliwe i bezbronne. Nie musiał grzebać jej w głowie, by potrafić przewidzieć reakcje; czytał z niej jak z otwartej księgi.
A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka, w ogromnym uproszczeniu, przy optymistycznym założeniu, że panna Skamander wyspowiadała mu się ze wszystkich swoich grzeszków, mniejszych i większych, i poznał ją całą. Lecz, jak każdy, miała ona tajemnice, których nie poznał nikt, miała też te, których nie znał jej narzeczony, na którym chciała przecież zrobić jak najlepsze wrażenie, czasem nawet kosztem prawdy.
Przymknęła powieki, kiedy złożył na jej ustach uczuciowy, odważniejszy od poprzedniego pocałunek; nie spodziewała się go, ani trochę, lecz nie pozostała bierna, oddając mężczyźnie pieszczotę. Nie musiał przecież wiedzieć, że nie był pierwszym, który zbliżył się do niej w ten sposób; najważniejsze, że pozostała czysta.
Posłusznie podążyła za nim dalej, kiedy już odsunął się na przyzwoitszą odległość, złapał ją pod ramię i poprowadził ku jakiejś z bocznych alejek. Motylki szalejące w jej brzuchu nakazały złożyć usta w mimowolnym uśmiechu, który szybko zbladł, gdy tylko Samael twardo i stanowczo zaprzeczył wcześniejszym słowom. Oczywiście, że mogli się pobrać, choćby dziś, za chwilę - mogli też uciec i zamieszkać w drugim końcu Anglii, lecz dlaczego miałaby się godzić na takie poświęcenia z jego strony?
- Musimy to zrobić porządnie, Sam - odpowiedziała na tyle stanowczo, na ile była w stanie, spoglądając na niego z determinacją. - Wesele arystokraty musi wyglądać odpowiednio, a ja muszę pobierać lekcje etykiety, by umieć dotrzymać gościom kroku i nie zrobić Ci wstydu. A przynajmniej mieć na to jakiekolwiek szanse. - Próbowała uśmiechnąć się lekko, dla rozluźnienia. - Poczekajmy jeszcze trochę, by nie wzbudzać większych kontrowersji.
Choć wolałaby zostać jego małżonką jak najszybciej, wiedziała, że to jedyna słuszna decyzja. Różnica krwi była już wystarczającym powodem, by środowisko szlachty mogło spoglądać na niego z dezaprobatą.
Wolną ręką poprawiła zsuwający się z głowy kapelusz i westchnęła cicho, żałując, że nie ma przy sobie paczki papierosów; inna sprawa, że odkąd spotykała się z Samaelem, nie tknęła ich ani razu. Obiecała sobie, że tego nie zrobi, dla niego.
- Mogę się tylko domyślać, lecz pomyśl, że mogli okazać się gorsi, a skoro zajmujesz się nimi, nie przydzielą Ci już innych. - Zmarszczyła przelotnie brwi, kiedy o czymś, czy raczej o kimś sobie przypomniała. Nie znała zbyt wielu arystokratów, lecz wspomniane przez niego nazwisko kojarzyła lepiej. - Jak nazywa się ten Selwyn, którego przyjąłeś?
Pan psychiatra wprawnie manipulował Judith, by, pod pozorem leczenia jej z depresji, skutecznie podkopać samoocenę dziewczyny i uzależnić ją od swej wspaniałej osoby. Brutalnie wykorzystywał wszelkie kompleksy i zaniedbania, których dopuścił się ojciec, by wydobyć z niej to, co najdelikatniejsze, najbardziej ckliwe i bezbronne. Nie musiał grzebać jej w głowie, by potrafić przewidzieć reakcje; czytał z niej jak z otwartej księgi.
A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka, w ogromnym uproszczeniu, przy optymistycznym założeniu, że panna Skamander wyspowiadała mu się ze wszystkich swoich grzeszków, mniejszych i większych, i poznał ją całą. Lecz, jak każdy, miała ona tajemnice, których nie poznał nikt, miała też te, których nie znał jej narzeczony, na którym chciała przecież zrobić jak najlepsze wrażenie, czasem nawet kosztem prawdy.
Przymknęła powieki, kiedy złożył na jej ustach uczuciowy, odważniejszy od poprzedniego pocałunek; nie spodziewała się go, ani trochę, lecz nie pozostała bierna, oddając mężczyźnie pieszczotę. Nie musiał przecież wiedzieć, że nie był pierwszym, który zbliżył się do niej w ten sposób; najważniejsze, że pozostała czysta.
Posłusznie podążyła za nim dalej, kiedy już odsunął się na przyzwoitszą odległość, złapał ją pod ramię i poprowadził ku jakiejś z bocznych alejek. Motylki szalejące w jej brzuchu nakazały złożyć usta w mimowolnym uśmiechu, który szybko zbladł, gdy tylko Samael twardo i stanowczo zaprzeczył wcześniejszym słowom. Oczywiście, że mogli się pobrać, choćby dziś, za chwilę - mogli też uciec i zamieszkać w drugim końcu Anglii, lecz dlaczego miałaby się godzić na takie poświęcenia z jego strony?
- Musimy to zrobić porządnie, Sam - odpowiedziała na tyle stanowczo, na ile była w stanie, spoglądając na niego z determinacją. - Wesele arystokraty musi wyglądać odpowiednio, a ja muszę pobierać lekcje etykiety, by umieć dotrzymać gościom kroku i nie zrobić Ci wstydu. A przynajmniej mieć na to jakiekolwiek szanse. - Próbowała uśmiechnąć się lekko, dla rozluźnienia. - Poczekajmy jeszcze trochę, by nie wzbudzać większych kontrowersji.
Choć wolałaby zostać jego małżonką jak najszybciej, wiedziała, że to jedyna słuszna decyzja. Różnica krwi była już wystarczającym powodem, by środowisko szlachty mogło spoglądać na niego z dezaprobatą.
Wolną ręką poprawiła zsuwający się z głowy kapelusz i westchnęła cicho, żałując, że nie ma przy sobie paczki papierosów; inna sprawa, że odkąd spotykała się z Samaelem, nie tknęła ich ani razu. Obiecała sobie, że tego nie zrobi, dla niego.
- Mogę się tylko domyślać, lecz pomyśl, że mogli okazać się gorsi, a skoro zajmujesz się nimi, nie przydzielą Ci już innych. - Zmarszczyła przelotnie brwi, kiedy o czymś, czy raczej o kimś sobie przypomniała. Nie znała zbyt wielu arystokratów, lecz wspomniane przez niego nazwisko kojarzyła lepiej. - Jak nazywa się ten Selwyn, którego przyjąłeś?
Gość
Gość
Sztuka polegała na subtelności; tak w artyźmie, jak i w prawdziwym życiu. Nikt nie zachwycałby się topornymi rzeźbami czy obrazami malowanymi nieudolnymi pociągnięciami pędzla. Identyczne, choć niepisane zasady obowiązywały w świecie Avery'ego: kłamstwa winne być lekkie, wypowiedziane bez zmrużenia oka, a blizny pozostawione na płótnie (ludzkim ciele oraz psychice) finezyjne. Samael uważał się za estetę, lubował się w pięknie i nie chciał krzywdzić Judith w sposób, jaki dotknąłby również i jego. Egocentryzm mężczyzny w tym momencie stanowił dla niej ratunek. Owszem, zamierzał oznakować ją jak bydło, lecz wiedział, iż oszczędzi tę śliczną twarzyczkę. Spojrzenie dziewczątka budziło w nim - wyrzuty sumienia to zdecydowanie za mocne słowa - lecz coś na kształt smutku przed takim zakończeniem. Nie była z nim jednak nierozerwalnie połączona więzami krwi, więc nie mógł jej pokochać, ani uchronić przed samym sobą. Allie została ofiarowana łaska, ale odrzuciła ją, tym samym popełniając grzech równy Pierworodnemu. Judith nie miała otrzymać szansy; jej los przesądził pierścień połyskujący na palcu. Avery postanowił zamknąć ją w klatce i ograniczyć jej własną płcią. Zajęcia odpowiednie dla kobiet miały wkrótce stać się jej przekleństwem oraz uciążliwym obowiązkiem. Żadnej satysfakcji; Samael już niedługo przejmie rolę jej Pana i Właściciela, roszcząc sobie prawa do wszystkiego. Zagarnie ją całą dla siebie bez przebłysku żalu nad - praktycznym ubezwłasnowolnieniem swej przyszłej małżonki. Spodziewał się z jej strony zdezorientowania i nieśmiałego sprzeciwu, wyobrażał sobie, jak szaleje we wnętrzu swego ciasnego umysłu, usiłując zrozumieć, co się stało z jej ukochanym wybrankiem. Zastanawiał się, czy Judith uda się dociec do prawdy - czy może sam okrutnie pozbawi jej złudzeń o udobruchaniu gniewnego męża. Podejrzewał, że dziewczątko będzie próbować ucieczki, nawet jeśli nie rzeczywistej, to zatopi się we wspomnieniach sielskiego narzeczeństwa, majacząc o równie beztroskiej teraźniejszości. Powinna ulec mu dobrowolnie lub szybko zajść w ciążę, jeśli marzyła o zatrzymaniu jakichkolwiek względów - Samael mógłby wówczas wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące. Kreując ich przyszłe, wspólne życie nie dopuszczał myśli o ingerencji Judith w jego decyzje, a taka ewentualność wydawała mu się wprost śmieszna. Zakładał zatem dość optymistyczny scenariusz, w którym nie traktował co prawda jej jak księżniczki, ale nie był również jej katem, a opiekunem oraz surowym mężem, oczekującym od dziewczyny tylko posłuszeństwa i rozkładania nóg. Stosunkowo niewiele w zamian za mieszkanie w pałacu, służbę na skinienie ręki, piękne stroje i drogocenne klejnoty. Nie zastępowało to naturalnie okazywania miłości (choć w wydaniu Avery'ego raczej nie chciałaby jej zaznać), ale przecież mogła nosić łachmany i spędzać noce nie wraz z nim (niewątpliwy przejaw słabości ze strony Samaela) a na wilgotnej podłodze w lochach pod rezydencją.
Tam powinien ją zamknąć za ubliżenie mu, w momencie kiedy podjęła jego grę. Inicjatywa zawsze winna wychodzić od niego, a Judith miała jedynie ślepo, najlepiej bezrozumnie podążać za nim. Zachłanność dziewczątka nieco wytrąciła go z równowagi, lecz nie bardziej niż stanowczy ton jej głosu. Judith coraz bardziej go zaskakiwała i Avery nie wiedział, czy jej postępki bardziej go bawią, czy jedynie drażnią. Głupia, sądziła że może go pouczać? W mężczyźnie nie obudziło się rozrzewienie, choć panna Skamander wyraźnie pokazała mu, iż czuje do niego coś więcej niż przywiązanie?Próba zadbania o reputację Samaela była może i godna podziwu, lecz kompletnie niepotrzebna - mężczyzna jednak ponownie uśmiechnął się łagodnie, ujmując w dłonie drobną twarzyczkę Judith.
- Dlaczego miałbym się ciebie wstydzić? - spytał cicho, z czułością wpatrując się w jej niewinne oczy. Oblicze Avery'ego przepełnione było miłością i czymś na kształt...udręki z powodu oczekiwania?
- Czy Twoim zdaniem, to też wzbudzi kontrowersje? - uniósł lekko brew, po czym niespodziewanie porwał ją w ramiona, jakby był nastolatkiem z niższych sfer, przeżywającym szczenięce zakochanie, a nie prawie trzydziestoletnim doktorem Averym, arystokratą i dziedzicem rodu. Nie zależało mu na kontaktach z ludźmi trzęsącymi się nad każdą plotką i pogłoską - wiedział, iż poważni partnerzy patrzą na niego przez pryzmat wyłącznie zawodowy, ignorując skandale (były takie?) towarzyskie z jego udziałem.
- Oczywiście, masz rację, moja droga - przyznał z roztargnieniem, niezbyt uważnie słuchając tego, co mówiła Judith, gdyż zapewne były to rzeczy zupełnie nieistotne. Ożywił się jednak na wspomnienie Selwyna; zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem, starając się odgadnąć powiązanie i czując się - uwaga - irracjonalnie zazdrosnym.
- Alexander. Został już przyobiecany mej siostrze - odparł, starannie ukrywając rozdrażnienie. Nie pytał o nic z obawy, iż popadnie w szał i rozniesie Judith jeszcze nim staną się małżeństwem. Miast tego, skradł jej kolejny pocałunek, gładząc pieszczotliwie wierzch jej dłoni, którą zamknął we wnętrzu własnej, plując na reguły ustalone przez czarodziejów sztywnych od kilku wieków.
Tam powinien ją zamknąć za ubliżenie mu, w momencie kiedy podjęła jego grę. Inicjatywa zawsze winna wychodzić od niego, a Judith miała jedynie ślepo, najlepiej bezrozumnie podążać za nim. Zachłanność dziewczątka nieco wytrąciła go z równowagi, lecz nie bardziej niż stanowczy ton jej głosu. Judith coraz bardziej go zaskakiwała i Avery nie wiedział, czy jej postępki bardziej go bawią, czy jedynie drażnią. Głupia, sądziła że może go pouczać? W mężczyźnie nie obudziło się rozrzewienie, choć panna Skamander wyraźnie pokazała mu, iż czuje do niego coś więcej niż przywiązanie?Próba zadbania o reputację Samaela była może i godna podziwu, lecz kompletnie niepotrzebna - mężczyzna jednak ponownie uśmiechnął się łagodnie, ujmując w dłonie drobną twarzyczkę Judith.
- Dlaczego miałbym się ciebie wstydzić? - spytał cicho, z czułością wpatrując się w jej niewinne oczy. Oblicze Avery'ego przepełnione było miłością i czymś na kształt...udręki z powodu oczekiwania?
- Czy Twoim zdaniem, to też wzbudzi kontrowersje? - uniósł lekko brew, po czym niespodziewanie porwał ją w ramiona, jakby był nastolatkiem z niższych sfer, przeżywającym szczenięce zakochanie, a nie prawie trzydziestoletnim doktorem Averym, arystokratą i dziedzicem rodu. Nie zależało mu na kontaktach z ludźmi trzęsącymi się nad każdą plotką i pogłoską - wiedział, iż poważni partnerzy patrzą na niego przez pryzmat wyłącznie zawodowy, ignorując skandale (były takie?) towarzyskie z jego udziałem.
- Oczywiście, masz rację, moja droga - przyznał z roztargnieniem, niezbyt uważnie słuchając tego, co mówiła Judith, gdyż zapewne były to rzeczy zupełnie nieistotne. Ożywił się jednak na wspomnienie Selwyna; zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem, starając się odgadnąć powiązanie i czując się - uwaga - irracjonalnie zazdrosnym.
- Alexander. Został już przyobiecany mej siostrze - odparł, starannie ukrywając rozdrażnienie. Nie pytał o nic z obawy, iż popadnie w szał i rozniesie Judith jeszcze nim staną się małżeństwem. Miast tego, skradł jej kolejny pocałunek, gładząc pieszczotliwie wierzch jej dłoni, którą zamknął we wnętrzu własnej, plując na reguły ustalone przez czarodziejów sztywnych od kilku wieków.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy tak wpatrywał się jej w oczy, ujmował lico w swe dłonie, nie potrafiła drążyć tematu. Dlaczego miałby się jej wstydzić? Przecież znał odpowiedź na to pytanie. Podczas gdy on od dziecka przebywał w towarzystwie innych arystokratów, sam był jednym z nich, ona nie miała z nimi większej styczności - zaś ta, którą miała, nie dawała jej wielkich nadziei. Wszak jeśli wszyscy będą traktować ją tak, jak ta nieszczęsna Constance...
Westchnęła cicho, próbując zdobyć się choćby na niewielki uśmiech; gdyby nie patrzył na nią w ten sposób, nie dawał takiego wsparcia, nigdy nie zdecydowałaby się na tak szaleńczy krok, jakim bez wątpienia był ślub z przedstawicielem szlachetnie urodzonych. Dobrowolne stawianie się w blasku reflektorów, nauka etykiety, noszenie tych strojnych sukien, bogatej biżuterii... Czy ona oszalała?
Pisnęła cicho, kiedy niespodziewanie porwał ją w ramiona, niczym nastolatka, którą - w gruncie rzeczy - nadal była. Zaśmiała się radośnie, jedną ręką próbując utrzymać na głowie kapelusz, drugą wspierając na barku mężczyzny. Na krótką chwilę zapomniała o wszystkich frasunkach, o problemach z hodowlą, o stresie związanym ze ślubem czy powracającymi koszmarami z wypadku. Chociaż na chwilę.
- Obawiam się, że tak, panie Avery - odpowiedziała wciąż rozbawiona, kiedy już odstawił ją na ziemię. - W pana wieku nie wypada już zachowywać się jak ktoś, kto nie ma głazu zamiast serca - dodała, wolną ręką poprawiając podwijającą się sukienkę. Choć nie czuła się w niej zbyt komfortowo, założyła ją specjalnie dla niego; chciała, by zapomniał o tej zaniedbanej, nie wychodzącej z pokoju Judith, którą do niedawna była.
Drgnęła, kiedy wypowiedział to imię, Alexander. Alexander Selwyn, stażysta! Przecież znała go z Munga; niestety, po wypisaniu jej ze szpitala kontakt się urwał, lecz dobre wspomnienia pozostały. Uśmiechnęła się szerzej, kiedy dotarło do niej, że skoro został przyobiecany siostrze Samaela, to... To zostaną rodziną? Selwyn, choć był pełnoprawnym arystokratą, nigdy nie dał jej do zrozumienia, by miała być od niego w jakikolwiek sposób gorsza. Wprost przeciwnie - sam z siebie przychodził zapytać, jak się czuje albo czy niczego jej nie brakuje.
- Naprawdę? To wspaniale - odpowiedziała radośnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy z kłębiących się w mężczyźnie uczuć; nie dostrzegała również tej nienaturalnej badawczości, z jaką na nią spoglądał. - Poznałam go w Mungu, kiedy jeszcze leżałam tam na stałe. Może i nie ma w sobie pokory, trudno mi oceniać, lecz na pewno potrafi rozmawiać z pacjentami, a to przecież bardzo istotne. Z czasem się do niego przekonasz.
Oddała kolejny pocałunek, próbując zapanować nad galopującymi dziko myślami, nad przemożną chęcią, by być z nim blisko, jeszcze bliżej. Przecież nie mogli sobie jeszcze na to pozwolić, nie teraz.
Abstrahując już od opinii samego Samaela, ona również powinna dbać o swoją reputację - wszak była młódką na wydaniu, dlatego ogładziła jego dłoń, czule, by następnie niechętnie wyswobodzić się z jego uścisku i złapać go pod ramię, zachowując przy tym przyzwoitą, nie nastręczającą powodów do plotek odległość.
Jeszcze trochę.
Westchnęła cicho, próbując zdobyć się choćby na niewielki uśmiech; gdyby nie patrzył na nią w ten sposób, nie dawał takiego wsparcia, nigdy nie zdecydowałaby się na tak szaleńczy krok, jakim bez wątpienia był ślub z przedstawicielem szlachetnie urodzonych. Dobrowolne stawianie się w blasku reflektorów, nauka etykiety, noszenie tych strojnych sukien, bogatej biżuterii... Czy ona oszalała?
Pisnęła cicho, kiedy niespodziewanie porwał ją w ramiona, niczym nastolatka, którą - w gruncie rzeczy - nadal była. Zaśmiała się radośnie, jedną ręką próbując utrzymać na głowie kapelusz, drugą wspierając na barku mężczyzny. Na krótką chwilę zapomniała o wszystkich frasunkach, o problemach z hodowlą, o stresie związanym ze ślubem czy powracającymi koszmarami z wypadku. Chociaż na chwilę.
- Obawiam się, że tak, panie Avery - odpowiedziała wciąż rozbawiona, kiedy już odstawił ją na ziemię. - W pana wieku nie wypada już zachowywać się jak ktoś, kto nie ma głazu zamiast serca - dodała, wolną ręką poprawiając podwijającą się sukienkę. Choć nie czuła się w niej zbyt komfortowo, założyła ją specjalnie dla niego; chciała, by zapomniał o tej zaniedbanej, nie wychodzącej z pokoju Judith, którą do niedawna była.
Drgnęła, kiedy wypowiedział to imię, Alexander. Alexander Selwyn, stażysta! Przecież znała go z Munga; niestety, po wypisaniu jej ze szpitala kontakt się urwał, lecz dobre wspomnienia pozostały. Uśmiechnęła się szerzej, kiedy dotarło do niej, że skoro został przyobiecany siostrze Samaela, to... To zostaną rodziną? Selwyn, choć był pełnoprawnym arystokratą, nigdy nie dał jej do zrozumienia, by miała być od niego w jakikolwiek sposób gorsza. Wprost przeciwnie - sam z siebie przychodził zapytać, jak się czuje albo czy niczego jej nie brakuje.
- Naprawdę? To wspaniale - odpowiedziała radośnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy z kłębiących się w mężczyźnie uczuć; nie dostrzegała również tej nienaturalnej badawczości, z jaką na nią spoglądał. - Poznałam go w Mungu, kiedy jeszcze leżałam tam na stałe. Może i nie ma w sobie pokory, trudno mi oceniać, lecz na pewno potrafi rozmawiać z pacjentami, a to przecież bardzo istotne. Z czasem się do niego przekonasz.
Oddała kolejny pocałunek, próbując zapanować nad galopującymi dziko myślami, nad przemożną chęcią, by być z nim blisko, jeszcze bliżej. Przecież nie mogli sobie jeszcze na to pozwolić, nie teraz.
Abstrahując już od opinii samego Samaela, ona również powinna dbać o swoją reputację - wszak była młódką na wydaniu, dlatego ogładziła jego dłoń, czule, by następnie niechętnie wyswobodzić się z jego uścisku i złapać go pod ramię, zachowując przy tym przyzwoitą, nie nastręczającą powodów do plotek odległość.
Jeszcze trochę.
Gość
Gość
Obawy i lęki Judith były praktycznie materialne dla Avery’ego, biegłego w sztuce odczytywania ludzkich pragnień oraz słabości. Legilimencja wyłącznie ułatwiała mu penetrację żądz trawiących umysły, bowiem całkowicie wiarygodnym źródłem pozostawała zwyczajna obserwacja i na jej podstawie wysnuwanie trafnych wniosków. Oczywiście, dedukcja tą metodą pozostawała zawodna dla wielu, którzy próbowali się nią posługiwać, aczkolwiek Samael doszedł w niej do prawdziwej perfekcji. Niemal wzruszało go to poświęcenie ze strony dziewczątka, nieświadomie pchającego się wprost do paszczy lwa. Biedactwo, cały czas myślała o nim, a jej najpoważniejsze zmartwienie stanowiła perspektywa kompromitacji w towarzystwie arystokratów. Doprawdy, paradne, choć może powinien jednak zrozumieć jej lęki? Szlachcice istotnie przypominali sępy, hieny i byli jedynie zgraję zwykłych padlinożerców żerujących na innych. Avery wszakże uważał to za naturalny porządek rzeczy, ponieważ ktoś musiał stać na czele i rządzić twardą ręką – a mugolaki po prostu się do tego nie nadawały. Judith wiedziała o podziale społecznym i Samael na szczęście nie potrzebował tłumaczyć jej zawiłych koneksji między arystokratami a resztą czarodziejów. Zmuszeni sytuacją, koegzystowali ze sobą, lecz było to rozwiązanie tymczasowe, choć trwające od bez mała kilkunastu wieków. Westchnięcie Judie nie mogło zirytować go bardziej – czego jeszcze od niego oczekiwała? Kolejnych deklaracji płomiennej miłości, zapewnień o akceptacji, następnych czułych, uspokajających słówek zdradliwie szeptanych do ucha? Avery’ego powoli męczyła ta farsa, ciągnąca się już od sześciu miesięcy i wystawiająca jego cierpliwość na próbę.
- Przyćmisz je wszystkie – rzekł miękko, spoglądając na jej oblicze, kiedy uśmiechem nieudolnie skrywała swą troskę. Nachyliwszy się, zerwał krwistoczerwony kwiat i szarmancko podał go dziewczęciu. Nieustannie karmił ją łgarstwami, a przychodziło mu to z taką łatwością, jakby umiejętność mijania się z prawdą wyssał razem z mlekiem matki. Nie oszukiwał Judie wszakże w kwestii niezwykle ważnej – rzeczywiście nie wymagał od niej znajomości savoir-vivre'u oraz nie wymuszał nauki składania ceremonialnych ukłonów. Samael cenił umiejętności inne, praktyczniejsze w życiu codziennym. Nie zamierzał przecież zdzierać (jej?) gardła, jeśli nie dość szybko pojmie, że powinna padać przed nim na kolana. Jednak nawet to nie zdoła go przebłagać, jeśli w dalszym ciągu będzie musiał znosić niezwykle drażniący śmiech dziewczęcia. Z ponurą satysfakcją pomyślał, iż w przyszłości nie stworzy jej ku temu wielu okazji. Teraz jednak z ledwością zdzierżył ten niewymownie denerwujący odgłos, powstrzymując chęć wyrwania jej języka. Jeszcze się przecież przyda.
- To pani sprawka, panienko Skamander – zripostował, nieznacznie odbiegając wzrokiem od jej twarzy, zapatrzony w fałdę sukienki, która lekko odsłoniła zgrabne nogi Judie. Która nie była jego matką, siostrą, ani córką, więc mógł traktować ją jedynie jak przedmiot (ewentualnego) pożądania. Niewiele różniła się od prostytutek Lestrange’a, ale miała należeć tylko do niego, więc chciał okazać odrobinę zaangażowania
Zachował stonowany wyraz twarzy, starając się nie okazać żadnych uczuć. Które wręcz kipiały; ledwo utrzymywał furię w ryzach, powstrzymując się przed rozpętaniem piekła. Z powodu kilku niebacznych słów nieroztropnej młódki, próbującej wciskać mu swoje własne poglądy, jakich przecież nie miała prawa posiadać, ani tym bardziej narzucać ich swemu przyszłemu mężowi.
- Allison nie jest zachwycona – odparł wymijająco – ale też nie zostało dane jej szczęście podobne Twemu, gdyż małżeństwo zostało narzucone przez naszego ojca – dodał, gwoli wyjaśnienia, nie komentując dalszych, pochwalnych słów na temat Selwyna. On już odegrał swoją rolę, był przydatny, lecz po tej transakcji, Avery nie będzie mieć skrupułów przed wdeptaniem go w ziemię. Najlepiej na oczach Judith. Która nagle odsunęła się od niego, bez wyraźnego przyzwolenia – zdziwienie Samaela sięgnęło zenitu, jednak pozwolił chwycić się pod ramię. Spacerowali, jakby te pośpieszne pieszczoty nigdy nie miały miejsca, a mężczyzna zaczynał żałować, iż nie może po prostu wciągnąć dziewczątka w krzaki i załatwić sprawę ożenku tu i teraz.
- Przyćmisz je wszystkie – rzekł miękko, spoglądając na jej oblicze, kiedy uśmiechem nieudolnie skrywała swą troskę. Nachyliwszy się, zerwał krwistoczerwony kwiat i szarmancko podał go dziewczęciu. Nieustannie karmił ją łgarstwami, a przychodziło mu to z taką łatwością, jakby umiejętność mijania się z prawdą wyssał razem z mlekiem matki. Nie oszukiwał Judie wszakże w kwestii niezwykle ważnej – rzeczywiście nie wymagał od niej znajomości savoir-vivre'u oraz nie wymuszał nauki składania ceremonialnych ukłonów. Samael cenił umiejętności inne, praktyczniejsze w życiu codziennym. Nie zamierzał przecież zdzierać (jej?) gardła, jeśli nie dość szybko pojmie, że powinna padać przed nim na kolana. Jednak nawet to nie zdoła go przebłagać, jeśli w dalszym ciągu będzie musiał znosić niezwykle drażniący śmiech dziewczęcia. Z ponurą satysfakcją pomyślał, iż w przyszłości nie stworzy jej ku temu wielu okazji. Teraz jednak z ledwością zdzierżył ten niewymownie denerwujący odgłos, powstrzymując chęć wyrwania jej języka. Jeszcze się przecież przyda.
- To pani sprawka, panienko Skamander – zripostował, nieznacznie odbiegając wzrokiem od jej twarzy, zapatrzony w fałdę sukienki, która lekko odsłoniła zgrabne nogi Judie. Która nie była jego matką, siostrą, ani córką, więc mógł traktować ją jedynie jak przedmiot (ewentualnego) pożądania. Niewiele różniła się od prostytutek Lestrange’a, ale miała należeć tylko do niego, więc chciał okazać odrobinę zaangażowania
Zachował stonowany wyraz twarzy, starając się nie okazać żadnych uczuć. Które wręcz kipiały; ledwo utrzymywał furię w ryzach, powstrzymując się przed rozpętaniem piekła. Z powodu kilku niebacznych słów nieroztropnej młódki, próbującej wciskać mu swoje własne poglądy, jakich przecież nie miała prawa posiadać, ani tym bardziej narzucać ich swemu przyszłemu mężowi.
- Allison nie jest zachwycona – odparł wymijająco – ale też nie zostało dane jej szczęście podobne Twemu, gdyż małżeństwo zostało narzucone przez naszego ojca – dodał, gwoli wyjaśnienia, nie komentując dalszych, pochwalnych słów na temat Selwyna. On już odegrał swoją rolę, był przydatny, lecz po tej transakcji, Avery nie będzie mieć skrupułów przed wdeptaniem go w ziemię. Najlepiej na oczach Judith. Która nagle odsunęła się od niego, bez wyraźnego przyzwolenia – zdziwienie Samaela sięgnęło zenitu, jednak pozwolił chwycić się pod ramię. Spacerowali, jakby te pośpieszne pieszczoty nigdy nie miały miejsca, a mężczyzna zaczynał żałować, iż nie może po prostu wciągnąć dziewczątka w krzaki i załatwić sprawę ożenku tu i teraz.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spłonęła rumieńcem, gdy Samael obdarował ją zerwanym w ogrodach królewskich kwiatem; dla niej, taki piękny? Narzeczony zachowywał się, jak gdyby czytał jej w myślach - wprost idealnie, niczym wyjęty z bajki książę. Jakaż musiała być naiwna, by wierzyć, choć przez chwilę, w tę prześmiewczą grę pozorów, jakaż spragniona bliskości i wsparcia...
Clarissa ciągle suszyła jej głowę o to, dlaczego, choć nie musi, planuje wyjść za arystokratę, podobnie Samuel. Nikt nie rozumiał, co nią kieruje, nikt nie potrafił również zaczarować jej mocniej, niż uczynił to Avery. Lecz trzeba było przyznać, że po każdym spotkaniu z najbliższymi pojawiały się wątpliwości - niewielkie, drobne, przypominające raczej wyrzuty sumienia. Czemu nie broniła go zacieklej? Dlaczego nie rozumieli, że zawdzięczała mu tak wiele? A może jednak to oni mieli rację, może nie odnajdzie się, może przebudzi się z krzykiem...?
Wyraźnie posmutniała, gdy Samael wspomniał o aranżowanym małżeństwie Allison. Choć jej ojciec chciał ingerować w jej sprawy sercowe, tak naprawdę daleko mu było do tych arystokratycznych tyranów, którzy nie rozumieli, czym jest prawdziwa miłość, czym jest poryw serca - dlatego współczuła panience Avery, choć praktycznie nie miały ze sobą kontaktu. Judith czuła jednak, że Alexander może dać jej szczęście; przecież był inny niż cała ta zadufana w sobie szlachta...!
- Mam nadzieję, że niebawem się do niego przekona - odpowiedziała cicho, spoglądając gdzieś w bok; ciężar dnia codziennego znów spadł na jej barki, boleśnie przypominając o wszystkich lękach, z którymi przyszło jej się mierzyć, o wszystkich problemach i troskach. Jak to będzie zostać częścią ich rodziny? I czy Samuel nie zostawi jej z tym samej?
- Mówiłeś, że o której winieneś już wracać? - zapytała po chwili, przypominając sobie wcześniejsze słowa mężczyzny. Nie chciała się z nim żegnać, lecz nie chciała również nadużywać jego dobroci; wiedziała, że miał swoje obowiązki i nie miała zamiaru przeszkadzać w ich wypełnianiu. Zaś kiedy on zajmie się wypełnianiem kolejnych papierzysk z Munga, ona zajmie się swymi podopiecznymi... bądź wyruszy na nęcące coraz mocniej miasto. Jak teraz wyglądał Czarny Kot? Co powiedziałby jakiś stary znajomy na wizytę w nokturnowych progach?
Clarissa ciągle suszyła jej głowę o to, dlaczego, choć nie musi, planuje wyjść za arystokratę, podobnie Samuel. Nikt nie rozumiał, co nią kieruje, nikt nie potrafił również zaczarować jej mocniej, niż uczynił to Avery. Lecz trzeba było przyznać, że po każdym spotkaniu z najbliższymi pojawiały się wątpliwości - niewielkie, drobne, przypominające raczej wyrzuty sumienia. Czemu nie broniła go zacieklej? Dlaczego nie rozumieli, że zawdzięczała mu tak wiele? A może jednak to oni mieli rację, może nie odnajdzie się, może przebudzi się z krzykiem...?
Wyraźnie posmutniała, gdy Samael wspomniał o aranżowanym małżeństwie Allison. Choć jej ojciec chciał ingerować w jej sprawy sercowe, tak naprawdę daleko mu było do tych arystokratycznych tyranów, którzy nie rozumieli, czym jest prawdziwa miłość, czym jest poryw serca - dlatego współczuła panience Avery, choć praktycznie nie miały ze sobą kontaktu. Judith czuła jednak, że Alexander może dać jej szczęście; przecież był inny niż cała ta zadufana w sobie szlachta...!
- Mam nadzieję, że niebawem się do niego przekona - odpowiedziała cicho, spoglądając gdzieś w bok; ciężar dnia codziennego znów spadł na jej barki, boleśnie przypominając o wszystkich lękach, z którymi przyszło jej się mierzyć, o wszystkich problemach i troskach. Jak to będzie zostać częścią ich rodziny? I czy Samuel nie zostawi jej z tym samej?
- Mówiłeś, że o której winieneś już wracać? - zapytała po chwili, przypominając sobie wcześniejsze słowa mężczyzny. Nie chciała się z nim żegnać, lecz nie chciała również nadużywać jego dobroci; wiedziała, że miał swoje obowiązki i nie miała zamiaru przeszkadzać w ich wypełnianiu. Zaś kiedy on zajmie się wypełnianiem kolejnych papierzysk z Munga, ona zajmie się swymi podopiecznymi... bądź wyruszy na nęcące coraz mocniej miasto. Jak teraz wyglądał Czarny Kot? Co powiedziałby jakiś stary znajomy na wizytę w nokturnowych progach?
Gość
Gość
Dokładnie wiedział co robi, kiedy padł przed Judith na kolana (pierwszy i ostatni raz) i wsunął na jej palec zaręczynowy pierścień. Zawarł z nią umowę, umowę wiązaną, obligującą obie jej strony do wypełniania swoich obowiązków. On, jako mężczyzna musiał zapewnić swej przyszłej małżonce godziwy byt – Avery nie dostrzegał w tym dla siebie żadnych trudności, a tym bardziej wyrzeczeń. Jeszcze przed ślubem, z własnej i nieprzymuszonej woli obsypywał ją drogimi podarkami. Podobała mu się wdzięczność w jej oczach, ten niekłamany podziw oraz delikatne, dziewczęce zawstydzenie, pod postacią zarumienionych z radości policzków. Bynajmniej nie z powodu prezentów: Samael doskonale zdawał sobie sprawę, iż to on jest dla dziewczęcia najwspanialszą nagrodą i upominkiem od losu. Nie chciał, by szybko straciła o nim takie mniemanie, więc zachowywał się poprawnie, wręcz podręcznikowo. Każdą wizytę początkował bukietem kwiatów, a kończył pocałunkiem szarmanckim i znacznie stosowniejszym od ich dzisiejszych frywolnych pieszczot. Judith miała zaś odwdzięczyć mu się po ślubie; inaczej, tuż po ceremonii, Avery zamierzał odebrać swój dług i nie rozczulać się zbytnio nad swoją młodą żoną. Kobietą należącą już do arystokraty. Powinna zatem stać się taka, jak to od niej wymagał. Posłuszna, milcząca i chętna, nie stawiał większych wymagań i nie kazał podpisywać cyrografu własną krwią. Byłoby to bowiem marnotrawstwo, ta winna płynąć po kamiennej podłodze we dworze i barwić ściany pięknym, żywym kolorem królewskiej purpury. Oczywiście, tylko w wypadkach ekstremalnych. Samael daleki był od pragnienia katowania matki swego dziedzica, jednakże uzasadnione wypadki, wymagały takiejże kary. Mężczyzna miał gorącą (oraz płonną) nadzieję, iż Judith okaże się rozumna i pojmie niepisane zasady, rządzące odtąd ich wspólnym życiem. W którym z pewnością zabraknie miejsca na wspominki przez dziewczynę Selwyna czy jakiegokolwiek przedstawiciela płci męskiej. Avery chciał słyszeć z tych pełnych usteczek tylko jedno imię, przeplatane jękami rozkoszy i błaganiami o chwilę wytchnienia. Pieśni pochwalne mogły go wyciszyć, więc Judith powinna jak najszybciej nauczyć się magicznych zwrotów, by kumulująca się w Samaelu agresja nie wydostała się na zewnątrz.
-Przyzwyczai się – odparł krótko, choć nieco refleksyjnie, jakby szczerze żałował swojej siostry. I nie miał nic wspólnego z ukartowaniem tego związku i nakłonieniem ojca do złożenia zamaszystego podpisu na umowie przedmałżeńskiej. Zacisnął lekko palce, pieszczotliwie gładząc Judith po ramieniu, jakby chciał odgonić od niej troski. Związane z Allison? Chyba nie mogła bardziej mu się narazić, niż współczując jego siostrze, aczkolwiek Avery nadal panował nad poprawnością ich teraźniejszej relacji. Dopóki nie usłyszał z pozoru słodkich, wzruszających słówek, oczywiście podkreślających, że dziewczę próbuje o niego dbać. Rzewna historyjka zapewne miałaby zupełnie inny finał, lecz mężczyzna miast grymasu, wykrzywił usta w wyćwiczonym do perfekcji uśmiechu. Obejmującym także jego ciemnoniebieskie oczy, zachwycone narzeczoną.
-Praca może poczekać – rzekł lekko, wodząc po twarzy Judith roziskrzonym wzrokiem, próbując dopatrzeć się w jej gładkim licu jakichkolwiek oznak zdrady. Czyżby istniał ktoś jeszcze?
- Jesteś dla mnie stokroć ważniejsza od jakichkolwiek obowiązków – powiedział (nie)całkiem szczerze, dobitnym, pełnym pasji głosem, jak wytrawany mówca, chcący przekonać swego oponenta do przyznania mu racji –pomogę ci w stadninie- postanowił, otaczając ją silnym ramieniem i zdecydowanie kierując się ku wyjściu z ogrodów. Czyżby Judith próbowała wyrwać się ze szponów Avery’ego tuż przed ceremonią zaślubin? Nie zwiastowało to dziewczynie sielskiego życia rodzinnego. Szkoda, Samael przecież chciał dla jej jak najlepiej.
/zt
-Przyzwyczai się – odparł krótko, choć nieco refleksyjnie, jakby szczerze żałował swojej siostry. I nie miał nic wspólnego z ukartowaniem tego związku i nakłonieniem ojca do złożenia zamaszystego podpisu na umowie przedmałżeńskiej. Zacisnął lekko palce, pieszczotliwie gładząc Judith po ramieniu, jakby chciał odgonić od niej troski. Związane z Allison? Chyba nie mogła bardziej mu się narazić, niż współczując jego siostrze, aczkolwiek Avery nadal panował nad poprawnością ich teraźniejszej relacji. Dopóki nie usłyszał z pozoru słodkich, wzruszających słówek, oczywiście podkreślających, że dziewczę próbuje o niego dbać. Rzewna historyjka zapewne miałaby zupełnie inny finał, lecz mężczyzna miast grymasu, wykrzywił usta w wyćwiczonym do perfekcji uśmiechu. Obejmującym także jego ciemnoniebieskie oczy, zachwycone narzeczoną.
-Praca może poczekać – rzekł lekko, wodząc po twarzy Judith roziskrzonym wzrokiem, próbując dopatrzeć się w jej gładkim licu jakichkolwiek oznak zdrady. Czyżby istniał ktoś jeszcze?
- Jesteś dla mnie stokroć ważniejsza od jakichkolwiek obowiązków – powiedział (nie)całkiem szczerze, dobitnym, pełnym pasji głosem, jak wytrawany mówca, chcący przekonać swego oponenta do przyznania mu racji –pomogę ci w stadninie- postanowił, otaczając ją silnym ramieniem i zdecydowanie kierując się ku wyjściu z ogrodów. Czyżby Judith próbowała wyrwać się ze szponów Avery’ego tuż przed ceremonią zaślubin? Nie zwiastowało to dziewczynie sielskiego życia rodzinnego. Szkoda, Samael przecież chciał dla jej jak najlepiej.
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak to jest umówić się ze swoim największym wrogiem za czasów szkolnych? Hm.. Za chwilę się przekona na własnej skórze. Zwykle nie posunęłaby się do tego samobójczego czynu, ale musiała. Nie bała się spotkania, to ona za każdym razem wywoływała te całe zamieszania. Za każdym razem kiedy widziała tę dziewczynę to jej ciśnienie automatycznie się podnosiło. Działała jej na nerwy. Chociaż.. dawno jej nie widziała. Jednakże czy tacy ludzie się zmieniają? Nie, pewnie nie. Chociaż musiała przyznać że te całe kłótnie, sprzeczki ją już męczyły okropnie. Ona zmieniła się od czasów szkolnych, no przynajmniej wewnątrz. Jednak nie wyobrażała sobie że mogłaby się pogodzić z dziewczyną, którą tyle przeżyła. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Nie zamierzała się stresować dlatego że umówiła się na spotkanie z Elizabeth Fawley. Kiedy uspokoiła swój oddech i jej puls powrócił do normy rozejrzała się po ogrodzie. Nie miała pojęcia dlaczego akurat tutaj się spotkała z nią. W najbliższych dniach była bardzo zabiegana i nie miała czasu usiąść i podziwiać jakiś tam widoków, ale było lato i warto było czasami usiąść i pomyśleć nad losem. Kto wie, może już niedługo nie będzie jej dane mieć tyle swobody. Wiedziała, że rodzice już snują myśli za kogo by tu ją wydać za mąż. Ona od dawna wiedziała, że taki dzień nadejdzie pewnego razu. A teraz? Po tych wszystkich latach prawie nie mogła się doczekać. Chociaż wciąż miała obawy. Jednak te myśli postanowiła pozostawić na chwile samotności. Rozejrzała się dookoła wyglądając dziewczyny.
Gość
Gość
Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że akurat ta sowa zapuka do jej okna i że ta osoba będzie chciała się spotkać. Ukończyła szkołę siedem lat temu i ta dziewczyna, teraz kobieta, była jednym z nielicznych przyczyn, dla których się z tego powodu cieszyła. Spędziła całą szkołę w jednym dormitorium z dwiema dziewczynami, na które ledwo mogła spojrzeć a każda lekcja, posiłek okraszona była ich obecnością. Nigdy nie prowadziła z nikim otwartej wojny, nie mogła również powiedzieć, że nienawidzi tych osób, ale niechęć pozostała mimo upływu czasu. Wieczne utarczki słowne, rywalizacja i ulga po pożegnaniu zostały w jej pomięci. Dlatego też chęć spotkania tak mocno ją zdziwiły, kto w końcu zaprasza swego szkolnego wroga na uroczy spacer po ogrodach? Powód jednak spotkania był całkiem konkretny i dotyczył rozpoczętego przed śmiercią tłumaczenia, które teraz zapewne miała dokończyć Panna Black. To właśnie przez to spędziła kilka godzin wśród starych dokumentów pozostawioną przez jej matkę. Były tam przetłumaczone do połowy prace, notatki, słowniki i wszechobecny kurz. Zostało to wszystko schowane dwadzieścia trzy lata temu i nie miała pewności czy ktokolwiek od tego czasu to ruszał. Gdyby to jakieś były pamiątki lub osobisty zapis wspomnień to na pewno dużo szybciej by się zainteresowała. Tymczasem napotkała tylko zapiski translatorskie, która wartość mogły mieć tylko dla następnych pokoleń tłumaczy, ale na pewno nie dla Elizabeth. Gdy w końcu po paru godzinach szukania znalazła odpowiednie druki mogła opuścić dom rodzinny, by do głowy nie przyszło jej macosze zaproponowanie jej obiadu. Spotkanie miało się odbyć w Ogrodach Królewskich, które były neutralnym gruntem. Nie traktowała tego jednakże jak spotkania z arcywrogiem, bo w ciągu następnym ośmiu lat przyszło jej poznać jeszcze lepsze ziółka. Lucretia była dla niej obecnie tylko irytującą dziewczyną, koniecznie w mundurku szkolnym! Właśnie tak zapamiętała jej osobę i nie była pewna czy kiedykolwiek się to zmieni. W końcu udała się na miejsce nie chcąc się spóźnić. Z jednej strony była zaintrygowana możliwością zaobserwowania zmian jakie zaszły w ciągu paru lat, ale z drugiej odczuwała pewny niepokój, gdyż nie wiedziała czego się spodziewać. Zobaczyła kobietę prędzej niż ona i miała kilka sekund na przygotowanie się do tego jakże ciekawe spotkania.
- Lucretio, co za przyjemność ponownie Cię zobaczyć. – powiedziała na przywitanie, nie podając dłoni ani nie wykonując żadnych ruchów w jej kierunku. Trzymała w jednej ręce teczkę z dokumentami przyglądając się jej uważnie. Podobno pracowała w Ministerstwie, choć Fawley nie wiedziała, w którym dokładnie departamencie. – Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. – kontynuowała nadal tym uprzejmym tonem, który każdy arystokrata zna i nadużywa.
- Lucretio, co za przyjemność ponownie Cię zobaczyć. – powiedziała na przywitanie, nie podając dłoni ani nie wykonując żadnych ruchów w jej kierunku. Trzymała w jednej ręce teczkę z dokumentami przyglądając się jej uważnie. Podobno pracowała w Ministerstwie, choć Fawley nie wiedziała, w którym dokładnie departamencie. – Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. – kontynuowała nadal tym uprzejmym tonem, który każdy arystokrata zna i nadużywa.
Ogrody królewskie
Szybka odpowiedź