Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody królewskie
AutorWiadomość
Ogrody królewskie [odnośnik]10.03.12 23:15
First topic message reminder :

Ogrody królewskie

Przepiękne ogrody, dzień w dzień skrupulatnie pielęgnowane przez królewskich ogrodników. Łączą dzielnicę arystokracji z terenami biblioteki; otoczone ślicznym, dokładnie przystrzyżonym żywopłotem. Kręta, usypana ciemnym piachem ścieżka wije się pomiędzy krzakami dojrzałych kwiatów roztaczających w okół siebie tak słodką, miodową woń, tak cudnie lśniących w szmaragdowych trawnikach, zdobionych tysiącem kropel rosy niczym majestatycznym sznurem pereł. Ogromne, prastare drzewa splatają swe giętkie gałęzie ponad spacerniakiem, kryjąc malowniczą ścieżkę w delikatnym cieniu. Świeża zielona trawa piętrzy się gdzieniegdzie większymi kępkami. Pośrodku radośnie szemrze woda przelewana w wymurowanej fontannie. Chadzają tu na spacery londyńscy dostojnicy, prawdziwe elity pośród elit, piękne damy w eleganckich, drogich kreacjach, plotkując między sobą o swych przyjaciółkach, często przy wtórze ptasich treli chadzają młode pary, by następnego dnia czytywać o tym wydarzeniu na łamach najświeższych gazet. Idealne miejsce na odpoczynek, idealne na leniwe, ciepłe popołudnie dla wszystkich tych, którzy na lenistwo mogą sobie w tych trudnych czasach pozwolić.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody królewskie - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ogrody królewskie [odnośnik]12.05.17 18:07
Taktyczny spacer po ogrodowym labiryncie w scenerii jak z bajki - tej z jedynym, słusznym, dobrym zakończeniem? - gdzie kolorowe błyski należały do przyjaznych ogników lub lśniły wspólną zielenią ich wyzywających tęczówek (dostrzegł ten mikroskopijny szczegół, dopiero stojąc blisko, bliżej niż zezwalały na to skomplikowane reguły szlacheckiej etykiety, lecz dalej, niż bezdyskusyjnie uznano by ten dystans za niemoralną napaść), potężnie wstrząsnął Magnusem, zadowalając niewysłowiony kaprys znużonego arystokraty. Pretensję, mogącą skończyć się wzburzonym opuszczeniem bankietu, czynem wielce nieuprzejmym - choć w głębokim poważaniu miał oceny ludzi, których nie szanował - acz zatrzymanym jednym zgrabnym ruchem przez pannę Blythe. Konkretnie: przez przygniecenie obcasikiem jej buta.
-Milczenie bywa czasami znacznie bardziej wymowne - potwierdził, skłaniając lekko głowę - ach, cóż to za przesadna kurtuazja - pozostaje więc tylko oczekiwanie na pioruny - dodał swobodnie, z enigmatycznym uśmiechem, pozostawiającym Yvette duże pole do wyobraźni. Cóż konkretnego mógł mieć na myśli, niech zgaduje, niech się zastanawia; grząski temat niedopowiedzeń stawał się cudowną mnogością interpretacji, przy czym ta zła, finalnie nie musiała okazać się niewłaściwą. Na baletowej scenie Yvette pokazała mu ogień, zatem i rozdzierające nocne niebo (czy tylko?) błyski nie powinny sprawić jej trudności. Rowle czuł się ignorantem w dziedzinie sztuki, lecz doceniał niezwykłość i pasję, która bijąc od artysty zarażała wszystkich wokół i nie miały z tym nic wspólnego długie nogi panny Blythe, czy burza złocistych włosów, okalających harmonijną twarz naturalnymi falami. Kobiety były piękne, gdyby zechciał, mógłby przebierać w tym morzu w nieskończoność, zrywając co piękniejsze kwiaty dla siebie i pozostawiając je potem do uschnięcia; Magnusa interesował się zaś tylko unikatami, preferując doznania angażujące go nie tylko powierzchownie. Nie gardził estetyzmem, stawiał go po prostu nieco niżej w hierarchii swoich priorytetów, oddzielonych od męskich potrzeb stalową barierą, niemożliwą do przekroczenia, kiedy rozumował racjonalnie. Wino nie wytrącało Magnusa z tej budowanej latami doświadczenia i zdroworozsądkowego patrzenia na świat na wskroś, równowagi, podobnie jak nie uczyniłby tego żaden inny otumaniający środek. Tylko sam, na własne, wyraźne życzenie mógł rzucić się w ramiona beztroski, ocierającej się o obłęd. Mówiąc o niewiastach skłaniał się do tego konkretnego określenia, bowiem nikt, jak one burzyły krew, mieszały w głowach i doprowadzały serce do zdradzieckiego łomotu, grożącego połamaniem żeber w klatce piersiowej, otulającej skonfundowany mięsień. Słabość silniejszej płci została zaklęta w obcych ciałach, w charakterystycznym, słodkim, choć nieco cierpkim zapachu, w delikatności podszytej ostrością. Magnus w szczególności upodobał sobie ten bunt, niekonwencjonalność, ostrożne badanie wyznaczonych przez sytuację (urodzenie?) krawędzi dobrego smaku. Tresura nie bawiła go tak bardzo, jak walka - został w nim duch awanturnika z młodości - i choć z Yvette wyłącznie markowali pchnięcia, Magnus odczuwał doskonałą satysfakcję z tych umizgów i ucieczek. Wyobrażał sobie za wiele, lecz niewinna gra nieco go rozochociła, więc pomimo dęcia coraz chłodniejszego wiatru, nonszalanckim gestem odpiął złotą klamrę spinającą jego szatę. Stanął na kamiennym obramowaniu fontanny, kilkoma chwiejnymi krokami obchodząc ją dokoła, łapiąc równowagę i uśmiechając się nieco kpiąco, jakby drwił właśnie z wszystkich, siedzących przy wielkich stołach ze sztywno ściśniętymi kolanami i śnieżnobiałą serwetą pod szyją.
-Przypomina to polowanie - podzielił się z nią swoją wiedzą, balansując ciałem nad ciemną taflą wody - ale wymaga więcej cierpliwości. Opanowania - rzekł, bez nadmiernej emfazy; nie zachwycał się, a stwierdzał fakty, raczej banalne, niż odkrywcze - w ten sposób mogę zatrzymać czas - wyznał cicho, jakby dzielił się z Yvette największym sekretem. Kruche, barwione skrzydła, życie przebite srebrnymi szpilkami, ulotne piękno, które wcale nie musiało przeminąć. Odlecieć.
-Nie jestem badaczem, jedynie koneserem uroku - zaprzeczył, platonicznie, giętko, strojąc skrzypce konwersacji do odpowiednich tonów, nie uderzających o ciekawość ludzi, tego, co kryli w środku. Dosłownie i metaforycznie, chociaż wyjątkowo w tej kwestii nie miał w sobie zbyt wiele subtelności. Bestialstwo i ulubione piękno rozkładały się w tym samym punkcie.
-Jak sądzisz, czy ona jest samotna? - zagadnął, wskazując na kamienną postać wili, wypluwającej z siebie strumienie wody, tworzącej łuki w misie fontanny i ochlapujące go kropelkami wody, skrzącej się na aksamitnej szacie - niemy świadek romantyzmu - ciągnął, odrobinę rozbawiony, lecz i zafrapowany marmurową sylwetką, która musiała wiedzieć i widzieć więcej, od niejednego salonowego lwa - należy i jej okazać dżentelmeński gest - stwierdził, zsuwając z ramion szatę i okrywając materiałem chłodne ramiona posągu.
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody królewskie - Page 5 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]14.05.17 17:31
Uzupełniła idealne rysy twarzy o uśmiech naznaczony pewnością, który w swej sile mógł przypominać grzmoty długo wyczekiwanej burzy, przed którą ludzie udręczani byli duchotą. Zbawienny wiatr zrywał się nagle do wskazania realnego dowodu na swe możliwości i niszczycielską siłę, tak jak ona pragnęła zmieść paskudną konkurentkę, mającą czelność wyrwać z jej własnych rąk osiągnięcia całego życia. Była zdeterminowania w pragnieniu zemsty, pielęgnowała ją w sobie niczym najpiękniejszą różę, lecz pod kloszem i aksamitnym przykryciem, pod peleryną niewidką, utkaną z nici własnych wyobrażeń. Nie wątpiła, że jej moment nadejdzie. Im bardziej zbliżała się ku ciemnym prawdom, tym odważniej postrzegała wszelkie ewentualności, nie szczędząc wyobraźni środków, w których nie zamierzała przebierać.
- W donośnych oklaskach grzmotów wymalują zjawiskowy spektakl, najlepsze momenty zaklinając w przepięknych rozbłyskach - skinęła głową, z podobnie enigmatycznym błyskiem w oku, zaakcentowanych lekkim uniesieniem brwi oraz wyprostowaniem pleców, by z nieznaczną dumą unieść brodę. Nie było w tym arogancji ani zapatrzenia w siebie, jedynie przekonanie o uskutecznianiu planów. - Dopiero wtedy milczenie pryśnie, wydając na świat ziarno prawdy - poruszanie się w metaforach wydawało jej się nie tyle romantyczne, co szalenie atrakcyjne. Zielonooki lord powoli zyskiwał w jej oczach, kunsztownie układając obraz warty zapamiętania, a niewiele takich trafiało się w dzisiejszych czasach. Potrzeba piękna wciąż wzrastała w niej stopniowo, gdy snuli między sobą słowa i oplatali drobne czynności wstęgami symboliki, starając się jednak nie oplątać nimi własnych ciał, by nie spotkały się przypadkiem poza granicami moralności. Nie zamierzała spuszczać z kokieterii, wręcz przeciwnie, dostrzegała w niewinnej zabawie coraz więcej korzyści emocjonalnych. Nie potrzebowała komplementów, ale czegoś specyficznego, zaskoczenia, i dostawała to, czego pragnęła. Chciała wzburzyć lekko jego krew i wiedziała, że gdyby tylko zapragnęła, mogła wstrząsnąć nią bardziej, wpijając się w umysł i obdarzając czarem zgodnym z własnymi genami. Ta myśl, myśl o przewadze nad mężczyzną, zawsze wplatała w jej spojrzenie nieco ekscytacji i niezdrowej ochoty do powolnego sprawdzania, jak daleko może sięgnąć. Hamowała się, lecz dzwonek dźwięczał alarmująco przy ciepłym głosie, domagając się zabawy, igrania z ogniem, sprowadzania na złą drogę. Natura rozpływała się po całym ciele, znaczonym drobną gęsią skórką w zetknięciu z wieczornym chłodem. Nie zwracała na niego większej uwagi, jedynie poprawiła zwiewny szal, przez który smukłe ramiona prześwitywały z łatwością, rysując się w idealnym kształcie, łącząc z łabędzią szyją i zacieniając przy obojczykach. Dłoń wsparła się z gracją o powierzchnię kamiennego okręgu, a pobliski ognik zaznaczył lekko wystającą kostkę, akcentując też wiele szczegółów całej postaci, gdy wpatrywała się w Magnusa, tkwiąc nieruchomo przy sprezentowanej fiolce. Światło przemykało przez jej twarz, gdy delikatnie prowadziła głowę za własnym spojrzeniem, w końcu dopełniając również miękkie usta, wyciągnięte w uśmiechu. Kiwnęła krótko, ze zrozumieniem przyjmując owe nuty.
- A więc kolekcjonuje lord piękności - odpowiedziała, nie przerywając zabawy w dwuznaczności. Schwyciła wciąż chłodną fiolkę, przyjrzała się jej krótko, by znów unieść spojrzenie na mężczyznę. Krótko przemyślała decyzję, lecz fontanna nie wydawała się wysoka, dlatego z niewzruszoną, choć nieco rozbawioną miną, uniosła materiał sukni, przez moment pozwalając swemu jedynemu widzowi podziwiać połowę łydki i zgrabną stopę, uwięzioną w ciemnym pantofelku, gdy stawiała go z cichym stukotem na kamieniu, niezadowolona z zadzierania głowy, z górowania rozmówcy. Bez problemu utrzymała równowagę, a ogniki uciekły nieco na boki, stłaczając się nad okręgiem. Tym razem łagodny uśmiech towarzyszył krótkiemu, równie subtelnemu śmiechowi.
- Hojność i troska z pewnością trafiają w jej gusta - uznała, obserwując nienaturalny kontrast materiału, nasiąkającego szybko wodą, oraz bezwzględnego kamienia, wytrwałego w swym chłodzie. - Ma wokół siebie wiele motyli. W towarzystwie błękitnych iskier powinna czuć się lepiej, o ile byłyby na tyle rezolutne, by osuszyć jej szaty. Oczarowała lorda? - zapytała swobodnie, przechylając głowę i przygryzając na sekundę wargę, uprzednio przelotnie muskając ją końcówką języka. - Czy poświęcenie sięgałoby przebrnięcia przez najgłębsze wody? - dzielące ich własne sylwetki - Gdyby nie nasze towarzystwo, spowiłaby ją ciemność, lecz nie wygląda, jakby drżała przed ciemnością.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Ogrody królewskie - Page 5 LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]15.05.17 17:04
Niebezpodstawnie oskarżał sam siebie o sentymentalizm: historia była tak jego pasją, jak i słabością, lecz w ostatecznym rozrachunku powroty do przeszłości nie przynosiły ogromnych strat. Doskonała pamięć wynagradzała zaś naprawdę wiele, więc niedogodności ostatecznie redukowały się do malutkich, często nieistotnych konfliktów. W przeważające większości - wewnętrznych, lecz Magnus nawet polubił te zmagania, hartujące charakter w ostrym ogniu podejmowanych decyzji. Paradoksalnie, był najcięższym, najtrudniejszym przeciwnikiem; skrzyżowanie różdżek równoważyłoby się walką z cieniem, a oręż argumentów tępił się na ostrzu uzasadnień. Sparowane szermiercze pchnięcie, zgrabna finta i odbity kontratak; lawirowanie wokół dawnych zagadnień odświeżało poglądy, dowodziło aspektów niegdyś przeoczonych, a także zapewniało doskonałą zabawę. Po raz kolejny odsłaniana galeria wspomnień, blask, dla odmiany nie rzucany przez sztuczne światło, zerwana okurzona, pachnąca stęchlizną czerwona kurtyna, drobne szczegóły, tworzące drobne punkty obrazu, pieczołowicie przechowywanego przez Magnusa w kuluarach pamięci. Kapryśny umysł nie pozwoliłby na wycięcie, na wymazanie z niego cudownej baletnicy, której występy przywoływał machinalnie, wpatrzony w tak pustą (bez niej?) scenę brytyjskiej opery. Towarzyszyło temu nieco nostalgii, odrobina ciekawości oraz melancholijna zaduma, gdzież trafiła złotowłosa ozdoba kulturalnych wieczorów i dlaczego odebrała mu możliwość kolekcjonowania swoich uśmiechów. Rowle nie uwieczniał ich na fotografiach, lecz zatrzymywał momenty (zwłaszcza te, pełne wieńczącego skupienia) ze skrupulatną dokładnością zapalonego zbieracza. Wariującego z podekscytowania na widok zupełnie nowego gatunku, z tak bliskiej perspektywy, że prócz ust układających się w konkretny, szczególny grymas, liczył detale przeznaczone tylko dla niego. Lewy kącik podniosła wyżej niż prawy, przez króciutką chwilę odsłoniła lśniące bielą zęby, które momentalnie zacisnęły się nieznacznie na dolnej wardze. Prężąca się sylwetka, dumnie uniesiona głowa (mogłaby pozować do rzeźby bogini) dopełniało wizerunku wręcz nieznośnie pewnej siebie osóbki, mającej pomysł, nie czekającej biernie na ostateczne rozwiązanie sprawy. Zderzenie ze skromnością Yvette nie odstręczyło Magnusa, intrygując go dużo bardziej, niż uczyniłyby to jej momentalnie odsłonięte wdzięki; podobne wartościowanie odwlekało finalną przyjemność na później, lecz mimo wszystko, skutecznie zmieniało ją w intensywniejszą.
-Wydaje się, że będzie to zjawisko warte obejrzenia - rzekł niezwykle poważnie, kontrolując mięśnie twarzy w zachowaniu kamiennej maski. Bez uśmiechu, bez krzty ciepła w szybko ciemniejących oczach: chłód, pewnego rodzaju wyrachowanie, lśniące oczekiwaniem na zapowiedzianą eufemistycznie zemstę - nie sądzę, bym mógł wówczas oderwać wzrok od nieba - podzielił się z Yvette swą gotowością na jej powrót. Heglowski sylogizm na temat kokieterii, teza, antyteza oraz synteza, jasno dowodząca, że tylko bawili się niewinnie, a ich intencje pozostawały szczere, wbrew wszystkiemu, nieukryte pod warstwą skrzących się komplementów. Rowle, w pogniecionej szacie, poluzowanym kołnierzu koszuli, bez muchy i z nieco splątanymi włosami, opadającymi na ramiona na nie zwyczajnie nie zasługiwał, podskórnie marząc o zdjęciu cisnących, niewygodnych butów i ciśnięciu ich gdzieś w zarośla, łamiąc konwenanse, etykietę, a tym samym zbliżając się nieco do panny Blythe. Wiązały ich podobne reguły, oboje mogli mniej i musieli więcej: urodzenie wyrównywało się z przywilejami (bądź ograniczeniami) płci, wrzucając ich w niemalże identyczne ramy bankietowych powinności.
-Ta przedmiotowość tyczy się wyłącznie motyli - uściślił - na co byłaby mu nieruchoma kobieta? - prędko orientując się w sytuacji i wyciągając dłoń ku Yvette, by nieco ułatwić jej stabilne stanięcie na śliskiej krawędzi marmurowej fontanny. Wzrok zogniskował się w kontraście bieli do otaczającej ich ciemności, skrawek niemoralnie odsłoniętej łydki (Magnus poczuł się równie obnażony, jakby poznała już jego upodobania), na szczęście prędko ponownie okrytej materiałem zwiewnej sukni. Rowle przeszedł kilka kroków, leniwym spacerem po okręgu, w dwuznacznym geście adoracji kamiennego posągu, zanim znowu się zatrzymał, oddalony ledwie o kilka cali od drżącej panny Blythe, rezolutnie prowadzącej konwersację z wymagającym nieznajomym. Szło im lepiej, niźli sprawiłby się w tańcu, postąpił więc sprytnie umykając z sali i przodując w rozmowie.
-Nieszczególnie - przyznał, wyjmując z kieszeni w kamizelce papierośnicę i odpalając papierosa jednym z migoczących niebieskich ogników. W kontakcie z tytoniem zamrugał i zgasnął, a Rowle nonszalancko zaciągnął się, wydmuchując kłąb dymu i przekazując papierosa Yvette. Cienkiego, o zapachu jaśminu - ostatnia pamiątka? - których sam nigdy nie palił, lecz miał często przy sobie. Na wszelki wypadek - nie ma mi nic do powiedzenia - wzruszył ramionami, kręcąc przecząco głową na pytanie o poświęcenie i zeskakując na ziemię. Chwycił ją lekko za rękę, lecz zamiast popchnąć do wody (na przestrogę?) przysunął ją do siebie, delikatnie odstawiając na ścieżkę w pewnym uścisku.
-Przypuszczam, że to nasze nieostatnie spotkanie - powiedział, uśmiechając się zwycięsko - będę oczekiwać burzy - pożegnał się enigmatycznie, lekko skłoniwszy głowę, po czym zniknął z cichym trzaskiem, pozostawiając po sobie tylko zapach wody kolońskiej, jaśminowych papierosów i nasiąkniętą wodą szatę na kamiennej rzeźbie wili.

zt :pwease:
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody królewskie - Page 5 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]19.05.17 0:42
Obserwowała ze stoickim spokojem wystudiowane niewzruszenie, niezmąconą powagę - znała je, stanowiły nieodłączny wizerunek osób wywodzących się ze szlachetnych rodów. Nie potrafiła grać w ich gry z podobnym opanowaniem, dlatego nawet nie próbowała, pozwalając emocjom swobodnie przepływać przez własne - dlatego subtelny uśmiech podsumował kwestię, gdy w niemym skinięciu kiwnęła głową. Pozornie był to znak wdzięczności, lecz jeśli miał ochotę zajrzeć w zielone oczy wystarczająco głęboko, dostrzec mógł więcej pewności i przekonania - nie wątpiła, że przy jej powrocie scena miała zadrżeć, a sala rozbrzmiewać burzą oklasków. Mogła wyobrazić sobie znajome twarze, wyczekujące w rzędach siedzeń, gotowe na wznowienie występów prawdziwie hipnotyzujących. Czy piękno martwych motyli fascynowało go w podobnym stopniu, jak te niewybredne formy rozmowy? Potrafiłby dostrzec podobną ilość barw w filigranowej postaci? Kiwnęła głową, akceptując sprostowanie z drobną ulgą, choć wcale nie musiała wierzyć w słowa człowieka poznanego przed paroma chwilami. Mężczyznom bardzo trudno było wierzyć w cokolwiek.
- Może i przy motylach warto pochylić się na dłużej, gdy nie sięgają jeszcze sfer przedmiotowości - odparła łagodnie, w krótkim zamyśleniu, minimalnie bardziej kierując słowa do siebie. Otrząsnęła się z chwilowego rozproszenia, zerkając krótko na fiolkę, trzymaną ciągle w dłoni. Niebieski płomień uspokoił się, ale szarpał, uderzając o ścianki szklanej pułapki, migocząc między szczupłymi palcami. Miała ochotę podręczyć go jeszcze trochę, sięgnąć jeszcze ostrzej zarysowanej granicy i wydobyć wszelkie ukryte pokłady energii, zmusić do obrony, kontrataku, bawić się w przewidywanie sytuacji, rozdania punktów i drobne zwycięstwa. Nie musiały do niczego prowadzić. Chciała tylko nieco poigrać z ogniem.
Nie ruszała się z miejsca, pozostając wciąż w tym samym punkcie kamiennego okręgu, jakby stanowiła osobny ozdobny posąg, ożywiony spojrzeniem, przesuwającym się uważnie za tymczasowym gościem. Oboje czuli się pewnie na terenie ozdobnych ogrodów, zmąconych ludzkim nieporządkiem, czuli się pewnie w swoim towarzystwie, z łatwością dobierając słowa do przenośni. Rozmowa pozostawiała satysfakcję, lecz drobną - budziła ciekawość, wymagała więcej. Yvette nieczęsto zdarzało się ulegać podobnemu zaintrygowaniu, zwykle zadowalała się oplataniem wokół palca osób względnie interesujących, ale pewne zabawy nudziły się zaskakująco szybko. Ta układała się w zupełnie innym zakątku, wydeptując w pamięci wygodne miejsce. Uniosła głowę, gdy Magnus ponownie pojawił się bliżej, wracając po własnych śladach, lekko znaczących się na wilgotnej powierzchni fontanny - ogniki wyłapywały ich wątłe zarysy, lecz były poza zasięgiem wzroku półwili, skupionym na opanowanej twarzy. Skrzyżowali spojrzenia, zanim zgrabnym ruchem odebrała papierosa, zwlekając też moment z zaciągnięciem się, wyczekując dalszych słów lorda Rowle. Dopiero wtedy przyłożyła palce do miękkich ust, zerkając krótko, z ukosa, na posąg. Przez moment miała wrażenie, że kącik ust kobiety drgnął w uśmiechu, lecz przypisała to blaskowi ognia, wypuszczając spokojnie dym. Bez protestów pozwoliła mężczyźnie na dotyk, dłonią delikatnie podpierając się o ramię, gdy sprowadzał ją na ziemię - wylądowała na niej lekko, odruchowo ustawiając stopy w figurze tańca klasycznego, jakby echo wspomnienia wypełniło na krótko serce. W duetach tak właśnie to wyglądało. Urwała sentyment, kolejny raz zaciągając się lawendą, lecz palce przeciągnęła krótko po koszuli, muskając przelotnie szyję i poprawiając niedbale kołnierzyk, nim opuściła je, układając na materiale sukni. Nie zdążyła odpowiedzieć. Westchnęła krótko, z czymś na kształt zrezygnowania pomieszanego z niedowierzaniem, a wzrok zatrzymał się na posągu - teraz wila lekko przekrzywiała głowę, wyraźnie się uśmiechając.
- Oczarowałaś lorda - usłyszała, zanim posąg wrócił do swej statycznej formy, niewzruszony świdrującym spojrzeniem i nutą wyczekiwania. Zamrugała, szukając odpowiedzi i rozmyślając chwilę nad ostatnimi słowami, wibrującymi wciąż w powietrzu - zarówno rzeźbionej wili, jak i Magnusa. Dopaliła wolno papierosa i prychnęła.
- Wariujesz, Yv - westchnąwszy pod nosem, przywołała do siebie mokrą szatę, osuszając ją krótko zaklęciem, zanim przerzuciła przez ramię. Powód do kolejnego spotkania? Zerknęła na majaczące w oddali światła, gdzieś na ścieżkach rozbłyskiwały kolejno płomienie, lecz nie sądziła, by ojciec jej szukał, nie zajmowała nim zresztą myśli. Teleportowała się, pozostawiając wilę z gasnącymi iskrami, by mogła dalej śledzić historie przypadkowych dusz.

|zt!


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Ogrody królewskie - Page 5 LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]19.10.18 17:59
4 lipca

Jednym z fundamentów sztuki dyplomacji było posiadanie wiedzy na tyle wszechstronnej, aby swobodnie konwersować z każdą osobą i uzyskać jej poważanie – bardzo często kluczowe dla zdobycia jej poparcia dla konkretnej sprawy. Zasadę tę wpoił Amadeusowi już jego ojciec, cierpliwie powtarzając młodemu wówczas dziedzicowi, że w zawodzie dyplomaty, obcującego przecież z najróżniejszymi ludźmi, odrzucanie wiedzy stanowiło karygodny błąd i mogło zdyskredytować nawet najwyżej postawionego czarodzieja. Mimo że  Amadeus ogółem zgadzał się z ojcem – zresztą czy miał prawo się mu sprzeciwić? - skrycie skłaniał się bardziej ku poglądowi, że umiejętna retoryka przy odrobinie szczęścia mogła zastąpić merytoryczne braki i to ją należało w pierwszej kolejności rozwijać. Takie przekonanie dojrzewało w nim zarówno przez młodzieńcze lata, jak i dorosłość, tak więc lord Crouch – choć znany z Hogwartu jako prymus – wolał mimo wszystko poświęcać czas na szlifowanie umiejętności retoryki w rozmaitych dyskusjach niż na pochłanianie ksiąg traktujących o tych dziedzinach nauki, które niekoniecznie budziły w nim zainteresowanie. Jego ojciec nazwałby owe podejście ryzykownym, lecz lata sukcesów, jakie odnosił Amadeus, skutecznie sprawiły, że z jakiegoś powodu sędziwy Aurelius Crouch nabrał wody w usta.
Dziś jednak Amadeusa czekało nie lada wyzwanie, które miało sprawdzić, czy jego strategia znajdowała pokrycie z rzeczywistością. Do Londynu miał bowiem przybyć wysłannik holenderskiego Ministerstwa Magii, aby spotkać się ze specjalnym zespołem utworzonym przez brytyjską Międzynarodową Komisję Handlu Magicznego i zawrzeć umowę pomiędzy obydwoma krajami, dotyczącą importu roślinnych ingrediencji z Holandii. Już od dłuższego czasu w departamencie Amadeusa dyskutowano o tej wizycie, za każdym razem wspominając, że przy powodzeniu spotkania umowa mogła się okazać bardzo korzystna dla Wielkiej Brytanii, jako że poprzednie porozumienie wymuszało na Wyspach niemałe sumy za nieduże ładunki ingrediencji. Lord Crouch, z racji swojego statusu specjalisty w kwestiach prawa, oczywiście przyjrzał się szablonowi umowy, zauważając jej oczywiste zalety, lecz pochłonięty innymi obowiązkami, wkrótce przestał być na bieżąco z tematem spotkania. Wierzył zresztą, że sprawa pozostawała w dobrych rękach.
Wszystko zmieniło się jednak wczorajszego popołudnia, kiedy to Amadeus dowiedział się, że już następnego dnia do Londynu miał przybyć długo zapowiadany Holender i to właśnie lordowi Crouchowi powierzono zadanie, aby powitać go w imieniu Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Co więcej, sir Bram van Rijn, bo tak nazywał się Holender, nalegał, aby spotkanie powitalne odbyło się na świeżym powietrzu w otoczeniu zieleni, dlatego dość jednogłośnie zdecydowano, że Amadeus uraczy van Rijna rozmową w Ogrodach Królewskich – będących dumą Londynu i miejscem przeznaczonym dla elit. Następnie holenderski urzędnik miał udać się na obrady w sprawie umowy.
Dla Amadeusa to dość nagłe polecenie było pewnym zaskoczeniem, lecz jego przełożeni uznali, że niewielu dorównywało lordowi Crouchowi elokwencją, powagą oraz doświadczeniem w podobnych zadaniach, dlatego to właśnie jemu przypadł zaszczyt powitania Holendra. Mimo to Amadeus miał pewne wątpliwości, które potwierdziły się częściowo, gdy zasięgnął języka wśród znajomych z departamentu, dowiadując się kilku rzeczy na temat van Rijna. Wyglądało na to, że był to człowiek całym sercem oddany pracy na rzecz magicznego środowiska naturalnego, a jego kompetencje w kwestiach uprawy i handlu ingrediencjami były bardzo wysokie. Poza tym słynął jednak z humorzastości oraz dał się już poznać jako nieugięty negocjator, dlatego Amadeus przeczuwał, że wbrew pozorom czekało go trudne zadanie i nie miało ono polegać jedynie na powitaniu zagranicznego gościa.
Noc poprzedzającą dzień wizyty spędził w dużej mierze na rozmyślaniu, witając świt niekoniecznie wypoczęty, lecz gotowy do działania. O umówionej godzinie przybył do Ogrodów Królewskich, prezentując się należycie i elegancko w równie skrojonych szatach oraz z rodowym pierścieniem na palcu prawej dłoni, błyskającym złociście w świetle słońca. Dziś miał reprezentować nie tylko swój departament, ale i własny ród, którego tradycją była dyplomacja.
Gość pojawił się niedługo później, wkraczając do Ogrodów Królewskich w otoczeniu czarodziejskiej eskorty, która zatrzymała się jednak w stosownej odległości, dając obydwu mężczyznom przestrzeń i czas do rozmowy.
- Sir van Rijn – odezwał się Amadeus, wychodząc Holendrowi naprzeciw i kłaniając się z szacunkiem. Mówił po francusku, jako że van Rijn władał tym językiem o wiele lepiej niż angielskim. - Jest to dla mnie ogromny zaszczyt, by w imieniu Międzynarodowego Departamentu Współpracy Czarodziejów powitać pana w Londynie. Zarówno ja, jak i moi przełożeni jesteśmy wielce uradowani możliwością współpracy z krajem tak znamienitym jak Holandia, którą od wieków uznajemy za naszego strategicznego partnera handlowego. Ufam, że pana podróż przebiegła pomyślnie? – zakończył swój wywód sztandarowym pytaniem, w międzyczasie badając wzrokiem całą postać Holendra.
Był to niski człowieczek, dość niepozorny, choć jego małe i ruchliwe oczy wyglądały na inteligentne i czujne. Amadeus od razu spostrzegł również liczne blizny zdobiące jego szczupłe dłonie, z których wydedukował, że mężczyzna nie był entuzjastą świata roślin tylko z nazwy.
- Owszem, przebiegła zadowalająco – uciął van Rijn. W jego głosie brzmiał silny akcent.
Zanim Amadeus zdołał to zaproponować, Holender ruszył wzdłuż ścieżki, splatając dłonie za plecami i przypatrując się kwiatowym klombom rosnącym po obydwu stronach. Lord Crouch bez zastanowienia ruszył za nim, odnosząc przy tym wrażenie, że van Rijn przypominał wręcz egzaminatora krążącego pomiędzy zdającymi test uczniami. Co kilka chwil pochylał się, by obejrzeć i powąchać jakiś kwiat, którego nazwy Amadeus nawet nie znał, a w pewnej chwili wydało mu się, że Holender mruknął coś do siebie pod nosem.
Brak rozmowy nie był jednak najlepszym rozwiązaniem, dlatego Amadeus szybko przerwał ciszę.
- Żywię nadzieję, że przypadną panu do gustu Ogrody Królewskie – odezwał się, ogarniając wzrokiem barwną, pyszniącą się w słońcu przestrzeń. - Jak wiadomo, w naszym kraju pogoda bywa kapryśna, co niezaprzeczalnie wpływa na roślinność Wysp Brytyjskich, lecz ogrody otoczone są opieką najbardziej wykwalifikowanych ogrodników w Wielkiej Brytanii, aby mogły cieszyć oko każdego przechodnia.
- Rośliny nie powinny tylko cieszyć oka. Nadrzędnym zadaniem roślin jest uczyć obowiązku i szacunku wobec flory i fauny. Kto dba jedynie o wrażenia wzrokowe, nie potrafi dostrzec bogactwa wnętrza – odparł dość ostro van Rijn, zerkając z ukosa na Amadeusa.
A więc będzie łapał mnie za słówka.
- Z całą pewnością. Nie da się temu zaprzeczyć – odrzekł Crouch, kiwając z powagą głową. - Lecz rośliny, a w tym przypadku kwiaty, posiadają również głęboką symbolikę, a ludzie utożsamiają ich wizerunek z historią i tradycją danego kraju. Jeśli nie dbamy o to, jak się prezentują, znieważamy własne dziedzictwo.
Holender uniósł lekko brew i zwolnił krok, wpatrując się w Amadeusa. Lord Crouch nie potrafił powiedzieć, czy mężczyzna wyglądał na zaciekawionego, czy na podirytowanego.
- Czy lord mógłby rozwinąć tę myśl?
- Oczywiście. Dajmy na to jemiołę – kontynuował Amadeus. Jeśli miał być szczery, jego wiedza o roślinach była wprost opłakana, lecz asem w rękawie lorda Croucha była heraldyka, chętnie wykorzystująca motywy roślinne. - Jest to krzew widniejący w herbie szlachetnego rodu Crouchów, z którego się wywodzę, a więc ma on dla mnie oraz mej rodziny ogromne znaczenie. Widząc gałązkę jemioły leżącą na ziemi, bez wahania ją podniosę i każę służbie umieścić w wazonie, aby, jak wspomniałem, cieszyła oko, przypominając o rodowej tradycji. Gdybym zostawił ją w błocie i brudzie, byłoby to niemalże tak, jakbym sam się nim obtoczył.
Zamilkł na moment, z pewną satysfakcją obserwując zmieniające się oblicze Holendra.
- Sir, gdyby zobaczył pan zmarniałego, zaniedbanego tulipana, będącego przecież chlubą Holandii, jak świadczyłoby to o pana kraju? – zapytał. Bynajmniej nie brzmiał protekcjonalnie; w jego głosie nie było również ani śladu kpiny. Rozmawiał z van Rijnem spokojnie, odpowiednio modulując głos, aby holenderski urzędnik nie poczuł się potraktowany z góry.
- Nie najlepiej – odrzekł wreszcie mężczyzna, kiwając powoli głową. Jego twarz złagodniała i wyglądał na głęboko zamyślonego. - Lordzie Crouch, nieczęsto zastanawiam się nad podobnymi kwestiami, z doświadczenia stawiając na piedestale nieco inne wartości, lecz słysząc słowa lorda, muszę przyznać, że jestem zaintrygowany tym podejściem. W istocie jest w nim prawda.
W tym momencie Amadeus poczuł, że zdobył sympatię Brama van Rijna.
Oczywiście. Nie mogło być przecież inaczej.
Przez następne dwadzieścia minut mężczyźni spacerowali po Ogrodach Królewskich, dyskutując na najróżniejsze tematy, po czym – gdy czarodziejska eskorta pojawiła się w polu widzenia – Amadeus pożegnał van Rijna, którego humor widocznie uległ poprawie. Holender podziękował lordowi Crouchowi za rozmowę i wyraził nadzieję, że ten przybędzie w najbliższym czasie do Holandii, po czym zniknął, udając się na obrady.
Natomiast dwa dni później, gdy gość opuścił już Wielką Brytanię, Amadeus dowiedział się, że umowę zawarto bez istotniejszych poprawek, a w czasie obrad Bam van Rijn był podobno w doskonałym nastroju i bardzo chwalił brytyjską gościnę.

zt
Amadeus Crouch
Amadeus Crouch
Zawód : znawca prawa, dyplomata, poliglota po godzinach
Wiek : 40
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony

I had a taste for you, once

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6411-amadeus-crouch https://www.morsmordre.net/t6576-romulus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6577-skrytka-bankowa-nr-1610#167556 https://www.morsmordre.net/t6575-amadeus-crouch#167554
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]24.07.19 21:16
isabella & jayden29 stycznia
Biegające po klawiszach zwinne, kobiece palce wydobywały najpiękniejsze z dźwięków istniejących na ziemi. Poruszały najdrobniejszymi strunami ludzkiej podświadomości, sprawiając, że czuło się jednakowo mokre od łez policzki, niespokojne dreszcze przerażenia, wstrząsy grozy oraz ból od ciągłego uśmiechu. Muzyka była matematyką pełną niemych słów i uczuć, których nic innego nie mogło wywołać. Człowiek wrażliwszy bądź nie w końcu ulegał naturze kontemplacji i zatracał się w bezkresie najczystszych emocji. Czasem błądził, gdy muzyka tego właśnie chciała — potrafiła być zarówno prawdziwa, jak i kłamliwa, złudna, nęcąco wyprowadzająca na manowce, by po chwili zmienić bieg i umknąć w nieznanym kierunku. Niespodziewanie. Jako mały chłopiec Jayden nie raz łapał się na tym, że zaciskał mocno palce na brzegu krzesła, na którym siadał, podczas słuchania maminej gry. Ojciec opowiadał mu baśnie, a ona wygrywała mu swoje historie, tworząc kolejne, niekończące się światy i bohaterów, których przygody nieraz zapierały dech w piersiach. Od małego widział muzykę rodzicielki w obrazach. Wspomnieniach i marzeniach sennych, które nawiedzały go, gdy tylko Josephine uderzała w klawisze z większym lub mniejszym natężeniem. Każda nuta miała swoją barwę, a wygrywane wspólnie tworzyły kolorystyczną kakofonię widm, która rozbłyskiwała pod powiekami czarodzieja. Tej nocy nie było inaczej, gdy oparty na tyle wygodnego krzesła, pochłaniał kolejne brzmienia wychodzące spod rąk wybitnej artystki. Jako jeden z wielu pojawił się w ogrodach królewskich specjalnie przygotowanych na ten występ i otoczonych specjalnymi zaklęciami ochronnymi przed niesympatyczną pogodą. Schowani w niewidzialnej bańce czarodzieje oraz czarownice nie odczuwali zimna ni zmęczenia, mogąc całkowicie poświęcić uwagę fortepianowi i siedzącej przy nim kobiecie — duecie trwający u szczytu murowanych schodów. Część ogrodów była oporządzona na letnią nutę, dlatego tym przyjemniej było spędzać wieczór właśnie tam. Jay jednak nie podziwiał ani widoku okolicy, ani rodzicielki. Znów pozwalał na to, by pod zamkniętymi oczami odbywał się cały spektakl. Prawa kostka mężczyzny oparta była o lewe kolano i mogłoby się wydawać, że profesor spał, lecz nic bardziej mylnego. Jak daleko było mu od tego oderwanego stanu. Ukryty w ciemnościach nocy wraz z innymi słuchaczami Vane pozwalał, by melodia przez niego przepływała. W całkowitej ciszy kontemplował wszystko to, co chciała mu przekazać w muzyce mama, a także to, czego sam ostatnio doznawał, powtarzając w nieskończoność te same myśli. Wałkował i męczył słowa, gesty, przeżywał na nowo, nie dając sobie z nimi spokoju. Widział twarz jego miłości kontrastującą w stanie największego odurzenia, jak również i bólu, złości, żalu, smutku. Cierpienia, którego on sam był powodem. Nie chciał tego, nie mógł pragnąć niczego innego jak zapomnienia, wymazania, powrotu do prapoczątku. To wszystko odnajdywał w matczynych nutach, które nie ustawały, jakby odczytując synowskie problemy i wychodząc im naprzeciw. Było tam wszystko — od śmierci, przez radość i uniesienie, do nienawiści i końca. Historia opowiadana przez Josephine Vane trwała, jednak jej syn już nie szedł jej śladem. Posiadał własną baśń, której zakończenie nie należało do szczęśliwych i nigdy nie miało.
Gdy ostatnia nuta wybrzmiała w delikatnym tonie kończącym dostojną melodię, porywającą słuchaczy ku zapomnianym mgielnym wzgórzom pięknej celtyckiej baśni, Jayden zorientował się, że palce prawej dłoni zaciskał na granicy krzesła jak wtedy, gdy miał zaledwie pięć lat i wsłuchiwał się w fortepianową grę. Otrząsnął się jednak szybko, po czym wstał jako pierwszy, rozpoczynając falę oklasków. Zaraz za nim dość sprawnie ruszyli również inni niczym wzburzona fala i chociaż tłum przysłonił jego samotną sylwetkę, Josephine wyłapała spojrzenie syna, posyłając mu szczerze szczęśliwy uśmiech. A astronom widział, że to, co robiła, robiła z miłości do muzyki, z miłości do ojca. Z miłości do niego.
- Żałuję, że tata nie mógł się pojawić - powiedział zaraz po gratulacjach, gdy w końcu zeszła ze sceny, a on mógł się z nią spotkać. Pocałował przy okazji matczyny policzek i przygarnął ją do siebie ramieniem na dłuższą chwilę, chcąc jej niemo przekazać chociażby część własnych przeżyć.
- Bywa niemal na każdym, dlatego nie możemy mieć mu za złe nieobecności - odparła łagodnie kobieta. I chociaż za dwa lata miała kończyć pięćdziesiąt lat, wciąż tryskała młodzieńczą radością, kryjącą się za spokojnym temperamentem. W jej gęstych włosach nie tkwił ani jeden siwy włos, a na twarzy pojawiały się dopiero pierwsze zmarszczki. Jayden nigdy nie miał wątpliwości co do tego, że jego matka była najpiękniejszą kobietą na świecie, a natura tylko potwierdzała ten stan rzeczy. Dość szybko dostrzegł na tej nieskazitelnej twarzy niezdecydowanie, gdy ktoś poprosił ją o rozmowę, a ona nie chciała zostawiać syna samego.
- Idź - odparł jej, wyręczając czarownicę w podjęciu decyzji. - Zdaje się, że widziałem po drodze znajomego. Z chęcią znów go odszukam, a ty ciesz się tym, na co zapracowałaś - powiedział, uśmiechając się przy tym zachęcająco. Josephine pożegnała się ułożeniem drobnej dłoni na szorstkim policzku dziecka i odwzajemniła ciepły uśmiech. Para oczu identycznych z tymi Jaya tryskała radością, wdzięcznością, lecz równocześnie głęboko ukrytą troską. Nie musieli rozmawiać, że coś było nie tak. Jednak astronom unikał tematu, a królewskie ogrody tuż po występie nie były miejscem na takie dyskusje. Gdy pani Vane odwróciła się od syna i ruszyła w tłum wielbicieli, z ust Jaydena od razu zniknął uśmiechnięty grymas, zastępując go neutralnością i smutkiem. Skłamał, nie chcąc, by mama zmuszona była spędzić resztę nocy w jego towarzystwie. Nie chciał, żeby się obwiniała, dlatego wymyślił dość sprawnie historię o mijanym znajomym, która okazała się czystą mrzonką. Zamierzał spędzić godziny w samotności, przechadzając się po ogrodach z jednym, drugim i kolejnym kieliszkiem szampana. Z dala od towarzystwa i ludzi. Z dala od wszystkiego, co znów mogłoby poruszyć jego delikatną pamięć.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]26.07.19 19:11
Przymykała oczy, jakby dzięki temu potrafiła poczuć bardziej. Wyłączyć złudne uroki spojrzeń i pozostać wyłącznie przy delikatnych dźwiękach odbijających się głębokim echem gdzieś na dnie duszy. Uwalniane spod palców artystki nuty gasiły płomień, z którym zmagała się od kilku już kart kalendarza. Promieniowały, przeradzając się w spokojne fale mogące zrównoważyć zbyt gorące błyski. Ciemne obrazy przeistaczały się w potrzebne bariery, nie chciała niczego poza pieszczotą delikatnego wiatru, poza iluzją lata i muzyką mogącą odsłonić jej własne szaleństwo lub też złagodzić je. Przyjemne nuty zakradały się pomiędzy drogi wyznaczane przez labirynt złotych loków – do uszu, do serca, do niej. Ściskała w przejęciu materiał sukni, ale zaraz znów rozluźniała palce jakby w obawie, że gest ten wejdzie jej w nawyk i stanie się uciążliwy. Splotła więc ze sobą dłonie, ale i to nie pomogło jej utrzymać ich w bezruchu. Kciukiem ledwie muskała błyszczącą na palcu różę.
Żadne oczy nie zwracały się ku niej, żaden oddech zdawał się nie zagłuszać pięknej melodii. Powodem nie było jednak przejęcie publiczności, lecz ich nostalgiczna nieobecność. Wyobrażała sobie, że pośród ogrodów są jedynie one dwie. Kobiety pragnące przedstawić światu historię i ten instrument – narzędzie wyciągające z duszy znaki, za pomocą których te ilustracje mogły być przekazane. Obydwie próbowały wybrzmieć, rozpuścić swój ślad w gęstniejącym powietrzu. Ten jeden raz Isabella milczała, pozwalając mówić jej. Nieznajomej o darze budzenia emocji, mogącej dotykiem wzniecić pożar, przemienić zimową pustkę w kolorowe łąki pełne dziecięcych wspomnień. Wyobrażała sobie, że wstaje i zbliża się do niej, a wraz z kolejnymi krokami elementy krajobrazu zostają połknięte przez tajemnicze ciemności. Tylko wąskie pasmo gęstej trawy dzieliło ją od fortepianu, ale strach przed dotykiem, przed doświadczeniem czystego drgania nut pod palcami nie pozwalał na tę bliskość. Tak jak chłód zimy pozostał poza tym magicznym parasolem, tak Bella musiała zachować dystans, chociaż jej dłonie chciały wznosić się ku zagadkowej sylwetce. Te brzmienia nigdy nie układały się w przypadki, to rozplanowana i zarazem najczystsza wariacja. By ją zrozumieć, trzeba się jej oddać. Oślepić oczy, zneutralizować oddechy i przestać czuć, jak ciało ociera się o wszelką przeszkodę z pewną namiastką czułości. Dominujący zmysł słuchu mógł stłumić pozostałe.
Muzyka nie gasła, czasami tylko gwałtownie zsuwała się z wysokości dźwięku aż do nieprzeniknionej ciszy. Później znów zaskakiwała, bo pieszczone opuszkami palców klawisze ulegały, wzniecając znów czarującą mgłę dźwięku. Nigdy nie rozumiała duszy tak samotnej melodii. Pojmowała ją jako ozdobę, energię wpędzającą w gest i mimikę postacie tańczące na wielkiej teatralnej wysepce. Drżące instrumenty zdawały się gładzić szorstkość głosów, nierówności postaci – wznosiły je. Doświadczenie maski różniło się od muzyka powołującego do życia kolejne obrazy. Potrafiła to docenić, nasiąknąć w pełni. Fortepian nie dostarczał jednak wrażeń mogących dorównać przeżyciu tak roziskrzonemu jak teatr. Melodia działała wprost odwrotnie. Przez krótką chwilę nie istniało nic, żadna mglista impresja przeszłości ani też niepokój o to, co dopiero miało nastąpić. Tylko brzmienie.
Z tej dźwięcznej pułapki wyciągnęły ją dość brutalnie dopiero te klaszczące dłonie. Zareagowała z pewnym opóźnieniem. Może nawet towarzysząca jej dwórka pozwoliła sobie upomnieć rozmarzoną damę. Powstała, dołączając do oklasków. Stojące w rzędach sylwetki zaczęły powoli się rozpływać, niektórzy zapragnęli zbliżyć się do tej, która oczarowała ich szare, umęczone umysły. Bella nie była jedną z nich. Jeszcze długo stała nieopodal swego miejsca. Echo niedawno zaznanej pieszczoty nie minęło od razu. Pomyślała, że otoczenie to zatrzymało się w czasie, magia oszukała przyrodę, stwarzając przyjemne pozory czerwcowego popołudnia. Od dawna już nie widziała piękna wiosennych kwiatów, nie czuła pod stopami miękkości soczystych, zielonych trwa. Ruszyła dopiero, gdy widownia opustoszała.
Śniące dotąd powieki znów patrzyły, obrazy nabierały ostrości i pieściły umysł barwami iluzji. Blade policzki zaróżowiły się jednak znów, a w piersi poczuła rytmiczne łomotanie. Czar prysł. Widok znajomej postaci sprawił, że przestała tak leniwie krążyć w otoczeniu fortepianu. Odważnie pokonała ścieżkę, aż wreszcie znalazła się na tyle blisko, by sylwetka podobna do profesora mogła ją dostrzec. Mężczyzna był postacią miłą jej, chociaż każdy rok zbliżał ją ku niepamięci, blakły szkolne albumy i coraz ostrzej ocierała się o dorosłość. Nie miała jednak pewności, bo wydał jej się dziś postacią zagadkowo odległą.
– Profesorze Vane! – Tak pogodnie przeciskał się przez ciszę jej głos. Słyszał ją? – Czy to moc muzyki skusiła pana do opuszczenia zamku? – zapytała, omijając spodziewane, patetyczne formułki. To przecież był on. Teraz już wiedziała o tym dobrze. Pozwoliła sobie założyć, że i jej twarz nie będzie dla niego całkiem obca.
Kapryśna pamięć odkopywała obrazy wspólnych lekcji.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Ogrody królewskie - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]26.07.19 22:23
Czemu kłamał? Czemu nie mówił prawdy, mając przed sobą kobietę, która tak szalenie o niego dbała i dopieszczała? Wspierała w każdym momencie jego życia i życzyła mu jak najlepiej? Może właśnie dlatego... Może właśnie dlatego, że tak bardzo jej na nim zależało. Może dlatego, że nigdy go takim nie widziała i Jayden nie chciał, żeby miała ku temu okazję. Ani ona, ani ojciec. Chciał, żeby skupili się na sobie, żeby nie musieli patrzeć na niego w takim stanie i nie zamartwiali się zbytecznie rozterkami jedynego dziecka. Zawsze się martwili, chociaż nie zawsze to okazywali; profesor nie należał jednak do osób problematycznych. Odkąd pamiętał, cieszył się każdą drobnostką, zanurzając się w prozaicznym szczęściu. Było to takie proste... Wtedy. Kiedyś. Gdy istniała w nim pewna cząstka, która nie znała bólu, cierpienia, utraty, powolnego wypalania się. Wystarczyła mu rodzina, przyjaciele, astronomia i obecność uczniów — bo co mogło być ważniejsze od tego? Nie znał jeszcze rozpaczy ani żałoby, które miały tak często go nawiedzać w ostatnich miesiącach, bombardując nie tylko umysł, lecz również i ciało czarodzieja. Popadł w bezsenność, aż wreszcie straszliwe wspomnienia przeżarły się aż do najgłębszej partii, zsyłając na niego widmo deprimere. Stał się jedynie ciałem pamiętanym przez wielu, lecz nowego ducha nie znał praktycznie nikt. Nie okazywał tego, jednak ci, którzy go znali, mogli dostrzegać, że coś było nie tak. Że poruszał się w ten sam sposób, mówił, pachniał tak, jak kiedyś. Lecz to spojrzenie tak bardzo różniło się od tego, które pamiętali.
Odetchnął, zdając sobie sprawę, że przystanął przy kamiennej balustradzie, a wewnętrzne procesy sprowadziły na niego niespodziewane ciepło. Marynarka znalazła się zaraz obok profesora ułożona na ozdobnym murze, podobnie zresztą przeszkadzająca mucha ulotniła się spod męskiej brody. Tak bardzo nie wiedział, co tu do cholery robił... Z jednej strony czuł się zobowiązany wobec mamy, ale przecież to nie było miejsce, w którym chciał być najbardziej na świecie. Wystarczyłoby się teleportować i... Nie. Nie mógł. Nie mógł sobie tego robić i oczekiwać, że miał cokolwiek zmienić. Stało się i nie miało wrócić. Palce astronoma znalazły znaną sobie drogę i po chwili wplątały się w gęste włosy, przeczesując je płynnym ruchem, żeby przegonić natrętne myśli. Nienawidził tego uczucia rozszczepienia jaźni, które było równie męczące, co udawanie, że wszystko było w porządku. Teraz też czuł się wykończony miesiącem walki z samym sobą. Nawet nie wiedział, kiedy jego dłonie opadły szeroko na kamienie, a on nachylił się odrobinę, żeby złapać oddech i po prostu poddać się chociażby odrobinie otrzeźwienia. Chłód balustrady działał, lecz nie wystarczająco.
Nie usłyszał od razu, ginąc w przestrzeni własnych rozmyślań i dając porwać się nieobecności ducha tu, na Ziemi. Gnał w przestworzach zimnego i cichego kosmosu, poddając się jego nurtom. Wyprostował się dopiero w momencie, w którym wyczuł obecność drugiej osoby. Zabrał dłonie z muru, wyczuwając dopiero pulsujące od ciśnienia naczynia krwionośne. Ile tak tkwił? Czy było to w ogóle znaczące? Merlinie... Kim on się stawał? Jego nieobecny wzrok w końcu spoczął na drugiej osobie — młodej, uśmiechniętej, patrzącej na niego z wyraźnym błyskiem rozpoznania w zielonych oczach. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że i on ją znał. Bella. Nazywała się Bella. Gdy wypowiedział jej imię, do jego głosu zakradła się nuta ciepła — uczniowie znali ją bardzo dobrze. Chociaż Jayden zaczynał swoją pracę w Hogwarcie w wieku zaledwie dwudziestu czterech lat, będąc niewiele starszym od ostatniego rocznika w szkole, nigdy nie wyzbył się opiekuńczości i ojcowskiej wręcz troski. Patrząc teraz na dawną Ślizgonkę, Vane zdał sobie sprawę z druzgoczącej prawdy — miała szczęście. Ironiczne szczęście, że uczyła się za czasów Grindelwalda, gdy nie szalały anomalie i nie musiała mierzyć się z szarpaniem niewiadomą mocą, która mogła uderzyć w każdej chwili, wyrwać ją z łóżka, poturbować, skrzywdzić. A on nie byłby w stanie jej uratować ani pomóc... Kiedyś winę ponosił jeden człowiek, zagrożenie wychodziło ze znanej strony. Teraz wszystko było inne.
Czy to moc muzyki skusiła pana do opuszczenia zamku?
- Czyli jest nas dwoje? - odpowiedział pytaniem na pytanie, pozwalając by uśmiech w końcu pojawił się na jego ustach. Nie wiedział, co tak naprawdę sprowadziło młodą lady Selwyn ku ogrodom królewskim, lecz przywykł do tego, że dorastając, napotykał wielu arystokratów. Jako syn czystokrwistej pary o wybitnych zdolnościach oraz znajomościach przesiąknięty był zachowaniami wyższych sfer. Nigdy ich jednak nie naśladował, nie zazdrościł. Obserwował zaciekawiony innym światem, tak jak i teraz, zastanawiając się, czy było to kolejne zrządzenie losu, czy może wiadomość? - Chyba pierwszy raz widzimy się poza Hogwartem. Aż ciężko przywyknąć do waszych twarzy bez szat z tarczami domów - zauważył pewną oczywistość, której był niejednokrotnie świadkiem. Dla nich zapewne nie było to żadne zaskoczenie — wszak nauczycieli nie obowiązywały żadne mundury do pracy i dawni uczniowie pamiętali go po prostu jako astronoma w garniturze. Teraz nie było inaczej. To ona prezentowała się zupełnie inaczej. Była młodą kobietą. Kolejną już, której egzystencję w wysokich szczeblach mógł podziwiać. Zabawne, że spotykał tylko uczennice, a dawni uczniowie rozpływali się jakby w eterze. Teraz Bella, a wcześniej Nephthys, Marine, Alix. Imię ostatniej wywołało w astronomie dziwne uczucie niepewności, jednak szybko minęło, gdy odgonił je od siebie. - Miło widzieć znajomą twarz - dodał ciszej, ale Isabella mogła usłyszeć nutę wdzięczności, która rozległa się w jego głosie. Nie mogła wiedzieć, czym była spowodowana, jednak Jayden widział w jej osobie chociażby chwilowe zapomnienie o aktualnych problemach. Miał nadzieję, że zamierzała mu wybaczyć ten okrutny fortel, jednak nie miał siły na dalszą egzystencję w udawaniu. Tutaj mógł po prostu oddać się innemu rodzajowi wspomnień. Wspomnień, które nie raniły, a dawały poczucie, że nie wszystko, co kiedyś robił, było zmarnowane i że w przeszłości mógł szukać dobra.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]28.07.19 1:09
Czy to ta salonowa pogłoska niesiona szeptem między noworocznymi dreszczami czy to podejrzane piękne litery mieniące się w ciekawskich oczach młodej czytelniczki – nie wiedziała, co doprowadziło ją dzisiaj do tych ogrodów. Przygasłe po chwilowym, poświątecznym marazmie serca szlachcianek łykały najmniejszą wieść o artystycznych wydarzeniach, jakby był to ten jedyny i najwłaściwszy pokarm dla ich duszy. Mijały emocje związane z zimowym balem, a podejrzane przez wąskie przesmyki w zasłonach wirujące płatki śniegu wciąż zniechęcały do przechadzek. Śpiąca i tak naga, szarobiała natura kuliła wybredne towarzystwo między ciepłymi i bezpiecznymi ścianami ulubionego dworu. Tam Bella umierała odgrodzona od zwyczajowych śnieżnych rozrywek. Nadgorliwie wręcz chuchano na kruche, dziewczęce ciało, którego odważna energia nie doceniała kaprysów klimatu. Echo wielu deszczowych miesięcy i mrozy wysysające ostatnie resztki ciepła dostarczały jej wiosennej duszy zbyt licznych rozczarowań. Do cieplarni przemknęła raz. Nocną porą ślizgała się po oblodzonych, sennych ścieżkach zaopatrzona w nikłe światło różdżki. Nie mogła znieść rozłąki z ukochanymi roślinami, które tłumnie wychylały się ze swoich rzędów, jakby naprawdę potrafiły tęsknić za czułą pieśnią lady Selwyn. Niektóre zdychały, gubiąc pion i nie mogąc odnaleźć najmniejszej nawet namiastki szczerego ciepła. Bladły drogie jej listki, gniły w ziemi skutej bezlitośnie lodem. Wszystko, co próbowało szukać schronienia pomiędzy chłodnymi piaskami, zamarzało. Zdawało się, że tej męki nie dostrzegał nikt poza nią. Nie ufała zapewnieniom służby, koniecznie musiała sprawdzić sama. Sama też później walczyła z uciążliwą gorączką, która rozlała się w niej po tamtej eskapadzie. Zbyt długo już trwała niepogoda. Chociaż anomalie zdawały się być jedynie przykrym wspomnieniem, to jednak zaraz po nich między angielskimi krainami zagościła zima okrutna, najpodlejsza, jaką widzieć mogły młode pokolenia. Wraz z nią wpływały pomiędzy zarumienione policzki grymasy, wyrazy mdłego zniechęcenia, mające być niemym komentarzem dla nudnych czasów. Niektóre jej koleżanki nie przestawały narzekać. Isabella niewiele się od nich różniła. Chronione niczym rzadkie, delikatne kwiaty więdły, odkrywając, że znały już na pamięć każdy skrawek domu, a lista potencjalnych wizyt i zaproszonych gości powoli się kończyła. Dlatego na ratunek miała przyjść sztuka.
To ona w swojej rozmaitości potrafiła być piękniejsza i bardziej zaskakująca od powtarzających się wciąż twarzy. To dla niej podróżowały między galeriami, operami i muzeami, nigdy nie wiedząc, co ujrzą tego dnia. Z niej Isabella uczyniła swą własną, osobistą kryjówkę i zarazem ratunek. Tak jak teraz, gdy pomiędzy kolejnymi dźwiękami wyłapywała odpowiedzi na pytania, których przecież nie próbowała nawet zadawać. Pożałowała, że jest tutaj jedynie z oddaną Balbiną, dwórką niezaangażowaną w przydługawe, abstrakcyjne muzyczne interpretacje. Pozostała samotna ze swą refleksją, ale niemniej oczarowana i chętna do poszukiwań. Zamknięta w przyjemnym, ciepłym kloszu przeżywała kalejdoskop emocji mknących zbyt szybko. Wdychała iluzję, która zdawała się jej tym mocniej przypominać, jak wiele surowych tygodni pozostało do pierwszych słonecznych poranków. Nie do końca wiedziała, czy bardziej czuła ulgę czy może piekący zawód, że to jedynie magia kolorowała zimowy kawałek ogrodu tak, aby dało się odtworzyć największą nostalgię przybyłych melomanów. Ten efekt stworzony dla pięknego koncertu, dla chwały znakomitych dłoni pianistki zdawał się istnieć w dziwnym paradoksie. Był dla, ale jakby właśnie przez, pod wpływem uwalnianych nut mogących podjąć odważną walkę z naturą i duszami odurzonej widowni.
Upojenie nie mijało nawet, gdy stała przed profesorskim obliczem. Teraz nie jako uczennica, ale prawdziwa dama płonąca w zgodzie z jej największym przeznaczeniem, z czystą, szlachetną istotą jej istnienia. Tak odważnie mówiono im, odkąd tylko zdolne były samodzielnie wybrać sukienkę. Nie potrafiły czarować, ale otulały bystrymi spojrzeniami elity, stawały się nie tymi, które jedynie słuchały opowieści, ale i miały ją tworzyć. Ta myśl mimowolnie odesłała Bellę do wydarzeń ostatnich tygodni. Gdy zaczynała się faktycznie spełniać jej rola, przestawała ją zuchwale negować, zaczynała wierzyć. Zdarzyło się wiele, ale o tym nie mógł mieć pojęcia mężczyzna przed nią, to nauczycielskie oko, do którego przybyła, choć wielu wolałoby uciec. Nie dręczyło jej jednak żadne kąśliwe wspomnienie. Pozostawiła jednak ukochany Hogwart kilka lat temu, wróżąc mu chaos i rozrastająca się niesprawiedliwość, podziały, w które nie wierzyła, a ku którym dziś wznosić miała swą dumę i serce.
Jego wcale niezbyt zaskakującą odpowiedź przyjęła z uśmiechem. Pozostali tu, chyba już prawie sami i jedyni, którzy nie mogli lub nie chcieli opuścić troskliwej kopuły. – Nie boi się pan, że gdy stąd wyjdziemy, wszystko uderzy ze stokrotną siłą, że ten majowy wiatr mógłby wpędzić nas w zagubienie? – wypuściła refleksję, nad którą nie mogła zapanować. – Nie chciałabym, aby wraz z tym roztrzaskało się wspomnienie tej muzycznej historii. To piękny koncert – mówiła dalej, gubiąc jego oczy, ale odnajdując obraz jasnego, czystego nieba. Idąc tu, nie śmiała wyobrażać sobie właśnie takich widoków, choć jej fantazja potrafiła być bardzo płomienna. Dopiero przedłużające się zanurzenie między błękitami uzmysłowiło jej, że poddała się namiętnej refleksji, porzucając miłe ukłony profesora. – Mnie miło ujrzeć badacza nieba, szczególnie w miejscu, zdawałoby się, gwiazdom odległym – zauważyła, nie chcąc pytać wprost, jak to się stało, że przyszło mu znaleźć się akurat tutaj, akurat u stóp tego fortepianu. – Te tarcze, te barwy są w nas, nigdy nie blakną, profesorze – przyznała. Zastanawiała się, co się zmieniło w cieniu zamkowych korytarzy. Czy Ślizgoni wciąż mieli w sobie tyle jadu? Czy profesor dalej był tym samym profesorem? Mnożące się z każdą sekundą pytania powinna uspokoić, bo zbyt napastliwie próbowały przedostać się między jej usta. Nie chciała atakować nauczyciela, chociaż jego obecność prowokowała myśli.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Ogrody królewskie - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]28.07.19 14:08
Świat widział w Josephine Vane artystkę, której zgrabne dłonie przenosiły góry, wzburzały rzeki, przełamywały mury, zmuszały do skruchy najbardziej zatwardziałych, lecz on przede wszystkim widział ją jako swoją matkę. Kobietę, która byłaby gotowa zarzucić swoje największe marzenia dla swoich najbliższych, a w szczególności jedynego syna będącego ziszczeniem najskrytszych pragnień rodziców. Gdyby tylko dowiedziała się, co tak naprawdę stało za jego odsunięciem się w cień, nie wystąpiłaby tego wieczoru. Jayden nie mógł na to pozwolić i trzymał wszystko w sobie, nie uzewnętrzniając obaw. Teraz to ci najbliżsi, którzy z nim pozostali liczyli się najbardziej; o nich musiał zadbać — świat w końcu nie zamierzał odpuszczać. Może i anomalie rozpierzchły się, teleportacja wróciła, ale na jak długo? I co za kolejne niebezpieczeństwo miało czaić się za rogiem? Nie. To nie był czas na odpoczynek i Vane doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Część zagrożeń ukryła się w cieniu, więc mógł skupić się na większych wysiłkach, żeby stać się lepszym, silniejszym, wytrwalszym. By stać się kimś, kto przynajmniej mógł podjąć się kroków, by ocalić pozostawionych samym sobie. Gdyby pamiętał, wiedziałby, że właśnie to stanęło na drodze ku pełnej akceptacji idei zmieniającego się Zakonu Feniksa — zapomnienie o szarych obywatelach; tych, którzy nie stali po żadnej ze stron, nie zdając sobie sprawy z całkowitej jedności chaosu, który ich otaczał. Profesor nie popierał brutalności, nie wspierał terroryzmu w imię większego dobra. Nie zgadzał się na dzielenie ludzi na dobrych i złych, a tym bardziej do zmuszania kogokolwiek do objęcia konkretnego stanowiska. Nie zamierzał poświęcać garstki ani nawet jednego czarodzieja dla dobra całej ludzkiej rasy. Nie pamiętał swojego odejścia i nigdy nie miał go sobie przypomnieć, gdy wprawnym ruchem został pozbawiony ów wspomnień, jednak zaskakujące było to, że nie zmienił swojego podejścia. Pozostał im wierny, pomimo wycięcia wielu lat działalności pod banderą sprzymierzonych Zakonników. Chciał po prostu bronić słabszych, ale dla niektórych to było za mało lub wręcz ocierało się o zdradę moralnych przekonań. Nie zamierzał się uginać i chociaż nie miał wspomnień, miał swoje wartości, według których żył i zamierzał iść naprzód. Nie lubił też brutali, nieważne skąd pochodzili ani gdzie się znajdowali, dlatego zezwolił na to, żeby zapomnieć. Nie naprawiło to jednak żadnych problemów i tym razem, chociaż chciałby jednocześnie przestać już cierpieć, tak samo nie zamierzał oddawać się bezładowi i ciemności we własnych wspomnieniach.
Postać młodej szlachcianki wyłoniła się z półcieni tej przeszłości, aż wreszcie ujawniła się cała i Jayden był w stanie rozpoznać jej twarz. Przez czas jego nauczania przewijało się między stanowiskami Wieży Astronomicznej wiele dzieci, wielu młodych czarodziejów. Jedni mocniej zapisywali się na kartach historii, inni jedynie lekko przez nie sunęli, nie osnuwając się niczym szczególnym. Vane jednak wierzył w to, że każdy z jego uczniów posiadał wyjątkowy dar, który musieli w sobie jedynie znaleźć. Obudzić i szlifować. Wiedząc o tym, jak bardzo Bella kochała swoje rośliny, uśmiechnąłby się blado i wręcz zachęcił do bezpośredniego doglądania flory. W końcu tak bardzo przypominałaby mu w tym postać, za którą najbardziej tęsknił, ale musiał zacisnąć dłonie i pójść naprzód. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek padnie ofiarą kolejnej tęsknoty i żałoby, ale najwidoczniej życie nie zamierzało mu odpuszczać.
- I naprawdę chcesz poznać zdanie przypadkowego człowieka? - spytał, posyłając nikły uśmiech szlachciance. Nie oczekiwał wcale odpowiedzi, chociaż w jego głosie nie było nuty rozdrażnienia, drwin czy złośliwości. Był po prostu zaskoczony. Czemu pytała go o opinię, skoro nie był istotny w jej życiu? Nie był żadnym autorytetem, a na pewno teraz nie był idealnym kompanem dla kogoś w jej wieku — była młoda, powinna przebywać z rówieśnikami, którzy mogliby wywołać uśmiech na jej twarzy, a on... Jayden czuł się stary, dociśnięty brutalnie do gleby, zupełnie jakby grawitacja ziemi się zmieniła; każdy krok był wyzwaniem, a on czuł się już wykończony staraniem się. Żył, oddychał, poruszał się, jednak kiedyś to wszystko miało znaczenie, ale w tym momencie już nie. Gdyby nie Hogwart, gdyby nie jego uczniowie, nie miałby dla kogo wstawać każdego dnia. Bella wybrała sobie najgorsze towarzystwo z możliwych. Nie chciałabym, aby wraz z tym roztrzaskało się wspomnienie tej muzycznej historii. - Wystarczy, że zamkniesz oczy i się wyciszysz, a usłyszysz własną muzykę - odpowiedział, wpatrując się przez chwilę w jej profil oświetlony oddalonymi nieco płomykami. Czy nie to zawsze słyszał od mamy, gdy pytał, jak usłyszeć to, co ona? Jak zrobić to, by dotknąć tworzonej przez nią muzyki? Zawsze chciała, by nauczył się grać, ale nigdy nie obudził w sobie tego talentu, przekładając całą uwagę na astronomię. - Powinnaś jej to powiedzieć. Fortepianistce - zauważył i dopiero wtedy zrobił to samo co dziewczyna — zadarł spojrzenie w górę, próbując dostrzec znane sobie na pamięć konstelacje. Dłonie wsunął w kieszenie spodni od garnituru i milczał jakiś czas, aż nie nazwała go badaczem. Pozwolił sobie na to, by kącik ust uniósł mu się delikatnie. - Z każdego miejsca mamy tak samo daleko do gwiazd. Po prostu ludzie przestali patrzeć w niebo i zapomnieli jak wysoko się znajduje - odpowiedział, przesuwając spojrzeniem po osnutym chmurami nocnym niebie. Pogoda wciąż nie sprzyjała astronomom ani zwykłym miłośnikom jaśniejących ciał niebieskich, przez co i w Hogwarcie zajęcia musiały być odwoływane lub zamieniane. To nie wróżyło niczego dobrego. Jay jednak miał wciąż nadzieję, że wszystko się poprawi. Koniec końców. - Chce mnie panienka o coś zapytać, panno Selwyn? - spytał, nie odrywając spojrzenia od przenikającego między chmurami księżyca. Był nauczycielem zbyt długo, by nie wyczuć w drugim człowieku chęci wydobycia swoich myśli na głos. Szczególnie jeśli chodziło o jego uczniów — aktualnych i dawnych.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]29.07.19 15:46
Ten świat uwielbiał piękno. Umorusane w błocie, lękliwe i wiecznie poszukujące dusze łapały się kawałków niefizycznego czaru. Jednym z nich miało być doświadczenie muzyki. Płynącej dla nich, odsłaniającej właśnie przed nimi krajobraz przejmujący wyobraźnię, mogący odsunąć zasmuconą myśl od duszy wypatrującej z takim trudem resztek słońca. Isabella odważyła się nazwać melodię lekarstwem. Mocniejszym od jej zaklęć i wywarów, sprytnie przeciskających się przez przesmyki słabej aury. To inny sposób niwelowania objawów, to prowokowanie wrażeń rozkwitających wewnątrz serc i promieniujących do oddalonych cielesnych kątów. Rytm i siła nuty wydawały się prowokować określone emocje, umiejętnie pociągać za konkretne przeżycia, a jednak, choć próbowała zgasić nachalność niektórych kwestii, wracały w odsłonach nowych, wilgotnych od brzmień prezentowanych przez artystkę. Tak próbowała porządkować niepojęty chaos piętrzący się w głowie, chwiejny, chociaż zakamuflowany niewinnymi, lekko kłującymi iskierkami. Odciągała migającą porę decydowania, przebierała z coraz większym trudem między fałszem i prawdą własnych przyrzeczeń. Kłamstwa płynęły z prądem, lekko tak i bez wysiłku, ale dopiero świadomość zbyt długich, niekończących się szlaków zdawała się ranić, wypaczać. Energia rozlewała się, nim uwierzyła w faktyczny cel intrygi. Działanie wbrew szkodziło jeszcze mocniej, zderzało się ze sprzeciwem, wobec którego pozostawała bezsilna. Uwierzyć twarzom opiekującym się nią i zarazem odważyć się na oczekiwany akt rozsądku? Czy wypuścić głos serca na bezgraniczne pastwiska? Gdzieś musiała być opcja pośrednia, ale dziś jeszcze nie umiała jej wydobyć.
Historia nie chciała czekać, nie pozwalała jej na zbyt długie trwanie w niebycie. Jeśli gra w nieprawdziwe pragnienia nie weżre się w jej duszę, to upadnie tak słaba i nijaka, a przecież była Selwynem, tańczyła pośród ognisk, precyzyjnie dobierała maski – oszukiwania i oszukać się nie dawała. Jednocześnie też drwiła sama z siebie zawiedziona bezczelnym zasiedzeniem się na rozdrożu. Łydki oplątywały bujne trawy, oczy obserwowały monotonnie wschody i zachody. Jak długo można było udawać, że niczym jest moc tych trosk? Zapatrzenie się w tajemnicze gwiazdy nie przynosiło odpowiedzi, ale może brakowało jej wiedzy, by zrozumieć dumnie pęczniejącą na szczycie wieży ideę. Ideę Morgany, która miała stać się jej własną. Nie, Isabella nie umierała. Potrzebowała tylko mokrego, opiekuńczego źródła, które pozwoliłoby jej rozkwitnąć. Bezpieczne Beaulieu nim nie było, wciąż nieco lękliwie, ale z aktorską dumą, otrzepywało się z błota.
– To w przypadkach lubią się chować najcenniejsze wskazówki.  – Nie bała się odpowiadać. Nigdy nie lękała się zanurzyć w tym towarzyskim basenie, nawet jeśli woda wydawała się zimna a dno tak nieprzeniknione, mogące podrażnić nieosłonięte stopy. Ceniła go. Podarował jej skrawki wiedzy, które, choć doceniane dopiero po czasie, wspierały ją w ulubionych czynnościach. Nie znała tajemnic jego duszy, nie sięgała po nie w oczywistym sposobie, chociaż jej pytania i jego odpowiedzi całkiem… przypadkowo mogły coś zdradzić. Uciekanie od kontaktów niepotrzebnych i – jak się mimowolnie wydaje – niespecjalnie dziś atrakcyjnych dla niej jako damy uważała za błąd. W ową niepotrzebność nie wierzyła, bo lubiła ona gubić ten negujący przedrostek i odmieniać swoje znaczenie. Profesorskiej postaci słuchała, jakby był księgą, do której nie zaglądała od wieków, a która mogła rozpalić na nowo niektóre dawno zgaszone ogniska. Pamięć o jego mądrości nie umarła, a wiedza w ostatnim czasie okazywała się najbardziej przez Bellę pożądanym kołem ratunkowym, wymówką i zarazem łakomą okazją dla wielu. – Własną muzykę, własną melodię pragnień i własną historię… – niemal zanuciła w pewnej kontynuacji jego słów. Nie była spokojną, cichutką pannicą bojącą się spojrzeć w męskie lub po prostu bardziej władcze oczy. Nie umiała też wyciszać się z taką łatwością. Ta sztuka nagle wydała się wielce skomplikowana, a jednak koncert wspierał te dość niepewne próby. Nim ich głowy zwróciły się ku niebiosom, zdążyła jeszcze w wyraźnym potwierdzeniu przytaknąć. Obiecała pomówić z kobietą. Planowała to, ale to jego pierwszego odnalazła.
Niekiedy lawirowała słówkami, poszukując określeń niekonwencjonalnych, mogących zdradzić jej emocje i przyciągnąć uwagę rozmówcy, chociaż równie często spotykała się z podejrzliwością i niezrozumieniem. Pielęgnowała sztukę konwersacji, ale przesiąkała ona swoistą teatralnością, wyłamywała się z pożądanych schematów i nie zaspokajała dworskiej maniery. Pewne rzeczy wyolbrzymiała, przekłamując nieco surowe fakty i dawno spisane oczywistości. Zdawało się, że sama wymyślała rangi.
Choć w stwierdzeniu profesora nie powinna dopatrywać się nostalgii, to jednak zaniepokoiły ją spływające po tych słowach myśli. Wciąż mówił o niebie czy może uciekł, wybierając drogi podobne do tych, które obierała ona sama? Tkwili jednak na ziemi, a tu wszystko było inne. – Czy myśli pan, profesorze, że któregoś dnia zdołamy ich dotknąć? Odsłonić pełnię tajemnicy i przy tym współistnieć w zgodzie? – zaczęła pytać, dalej tonąc między jasnościami bram kosmosu. Pomyślała, że jeśli faktycznie tak się stanie, to człowiek utraci cel, bo zdoła swą mocą pozyskać najbardziej dalekie i rozległe sekrety świata. Zwolni, przestanie gonić i zaśnie znudzony swoim gniazdem, naturą niepotrafiącą go już zaskoczyć. – Potrafi pan oswoić gwiazdę? – spytała po dłuższej chwili, chociaż wiedziała, że znał je na tyle dobrze, by móc przybliżyć jej pewne fakty, o których nie miała pojęcia. Dla niej to wciąż morze błysków i promyków, z którym dopiero od niedawna ośmieliła się oswoić bardziej.
Pytanie jej nadeszło jako odpowiedź na jego własne. Tak uciekli od muzyki, chociaż w powietrzu wciąż pachniało fortepianem. Chciała pytać. Pytać o gwiazdy i o ich wspólne miejsca. On przy nich trwał, a ona je opuściła. Pasja niekiedy potrafiły rozrywać ją głodem niecierpliwości. Chociaż nie obserwowały ich z portretów żadne ciekawskie oczy, chociaż nie byli już w Hogwarcie, to Isabella wciąż czuła się jak uczennica. Vane pozostawał nauczycielem, inspirującą kopalnią, ale i człowiekiem. O to człowieczeństwo nie ośmieliłaby się nigdy zapytać.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Ogrody królewskie - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]30.07.19 19:38
Piękno było ułudą. Nieważne jak bardzo pożądaną i cenioną, nieważne jak bardzo wynoszoną na piedestał i czczoną. Nieważne ilu ludzi miało w kółko powtarzać tę samą manipulację — nie zmniejszało to jej nieprawdziwości. Kłamstwo, które prędko obiegło świat, jakoby doskonałość była jedynym cennym surowcem w trwającej rzeczywistości, znajdowało z każdym dniem coraz większą liczbę popleczników, wsysając się w ich serca i zatruwając nawet najczystsze z nich. To było przerażające, jeśli wiedziało się, że każde pokolenie ulepszało swój dom w imię własnych ideałów, za które następne generacje musiały nieraz wiele płacić. Patrząc dokoła jednak, z łatwością można było dostrzec dążenie do wyimaginowanego ideału człowieka. Wszyscy prześcigali się w próbach osiągnięcia swojego celu, chociaż był poza ich zasięgiem i nie patrzyli na to, co zostawało za nimi; co tracili w konkursie na perfekcję. Kto miał lepszą pracę, kto miał cudowne ciało, kto posiadał wielkie pokłady złota w skrytce, kto mógł pochwalić się znajomościami na najwyższym stopniu. Ludzie startowali każdego dnia od nowa, ciągnąc ku czemuś, co w ogóle nie miało wartości, bo źle definiowali swoje filary już od samego początku. Bo piękno nie kryło się w bezbłędności, w nieposiadaniu żadnych skaz. Piękno było mnogością błędów, źle podjętych decyzji, rys na powierzchni lustra. A Jayden uwielbiał imperfekcję - to, co zostało odrzucone przez współczesny świat i zamknięte w puszcze nieudolności. Przygarniał niechciane cechy niczym adoptowane sieroty, dostrzegając w nich jedynie dobroć, chcąc wyciągnąć z nich ukryty potencjał. Perfekcja była nudna, nieatrakcyjna, ograniczająca, a patrząc głębiej, doskonałość była niczym innym, jak ilością rzeczywistości. Więc tylko to, co nie posiadało ograniczeń mogło nosić miano doskonałego. A każda uroda się kiedyś przemijała, każde pieniądze kiedyś się wyczerpywały, każde wspomnienie w końcu się zamazywało. Znikały jedno po drugim, aż nie zostawało kompletnie nic. Czy ludzie nie czuli się zmęczeni? Tą bezsensowną gonitwą bez końca? Chyba nigdy nie miał się tego dowiedzieć, szczególnie że ściganie czegoś niedostępnego było wpisane w ludzką naturę i nigdy nie miało się skończyć.
Uśmiechnął się krótko, gdy pociągnęła wątek przypadkowości. A więc chyba musiał już odpowiedzieć na jej zadane wcześniej pytanie. Nie bał się zagubienia? - Boję się wielu rzeczy, jednak istnieją sprawy ważniejsze od strachu - odparł dość płynnie, pokładając ufność w młodzieńczym umyśle, który w lot wyszukałby podobnych elementów życia. Nie mijał się z prawdą, bo mimo że nie musiał jej mówić wszystkiego, nie oznaczało to, że kłamał, byle tylko ją zadowolić. Kto jak kto, ale Jayden wiele razy już spotykał się z sytuacją, w której ludzie nie byli zadowoleni z jego słów. Prelekcja na letnim festiwalu u Prewettów również to potwierdziła, jednak... Nie interesowało go to. Czy będąc zależnym od opinii innych, znajdowałby się w tym miejscu? Tutaj? Jako jeden z młodszych profesorów od lat — tak młoda kadra osnuwała Hogwart, chociaż teraz... Teraz zostało ich już tak niewielu. Samo wspomnienie o śmierci Herewarda, usunięciu się w cień Eileen, goryczy między nim a Pomoną, bolało. Rozpadali się, chociaż powinni pozostać silni. Dla swoich uczniów, dla siebie nawzajem, ale wcale tak nie było, pomimo zmiany dyrektora, pomimo usunięcia anomalii... Dlaczego, gdy tak wiele rzeczy szło ku lepszemu, oni sami nie potrafili tego wykorzystać? Czy to była kara za grzechy? Ukazanie, że wiara nie wystarczyła, by dbać o to, na czym zależało im najbardziej?
Czy myśli pan, profesorze, że któregoś dnia zdołamy ich dotknąć?
Kolejne pytanie i kolejna chwila ciszy, w której Jay na powrót musiał wrócić myślami do aktualnie trwającej chwili. Więc próbował. Próbował się dopatrzyć na nieboskłonie nikłe światła oddalonych od nich kul. Wyobrażał sobie zawsze w takich momentach, że dostrzega twarze gwiazd – były blade, łagodnie uśmiechnięte, jakby ich właściciele zbyt wiele czasu spędzali ponad światem, obserwując krzątaninę, radość i ból ludzi w dole. Czasem wykrzywiali się w smutku, będąc w stanie jedynie wspomóc swoim blaskiem i niemą obecnością. - Powstaliśmy z materii tworzącej wszechświat. Patrząc na to pierwotnie, przybyliśmy z gwiazd - odpowiedział w końcu, po czym przeniósł spojrzenie na stojącą obok lady Selwyn. - Czemu miałbym chcieć spętać coś tak czystego? - odpowiedział po raz kolejny pytaniem na pytanie. W jego głosie nie było zaskoczenia bardziej ciekawość. Dlaczego o to pytała? Dlaczego pytała o to kogoś, kto ukochał sobie wolność? - Uwielbiam je właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie ich poskromić. Ich dzikość może przerażać, ale nie mnie. - Gwiazdy były ostatnią rzeczą, której powinien był się bać. Wiedział, że cokolwiek by się wydarzyło, zranienie nie nadeszłoby z ich strony. Bo tylko one teraz mu pozostały.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]01.08.19 15:13
Istnieją sprawy ważniejsze od strachu.
A echo jego słów odbijało się w tej dziewczęcej duszy jeszcze długo i długo. Mocniej w każdej najmniejszej sekundzie. Wypalało ją powolutku, zostawiając ślady na niewinnych, błogo fruwających po duszy smugach myśli. Nie widziała już między tymi wyrazami odpowiedzi na pytanie, które sama ośmieliła się zadać. Wyszła głębiej, zwróciła niewidzialne spojrzenie oczu w stronę, której nie mógł się spodziewać. A może właśnie świadomie uderzył w jeden z najczulszych punktów? Może swoista przypadkowość tego spotkania nigdy przypadkowa nie była. Zdecydowanie daleko pomknęła w swej fantazji, ale nie wstydziła się tych rozważań. Pozostawały dla niego bardzo niesłyszalne, niewidzialności zaś pewna nigdy być nie mogła. Gotowość do zmierzenia się z lękami oznaczała dorosłość. Porzucenie najbardziej finezyjnego marzenia w żaden sposób nie mieściło jej się w głowie. Inne pragnienia i inna misja, którą dla niej wybrano, zanim się jeszcze urodziła. Powstała dla idei wyższych niż jej wyidealizowane, tak naiwne obrazki. Układali ją po świecie, ale co jeśli chciała się układać sama. Niepojęte, a jednak tak szczere i zupełnie proste uczucie realizacji w zgodzie z rozkwitającymi powoli w głębi duszy wizjami.
I tak jeszcze raz, tym razem silniej, wybuchało w niej tamto zdanie. Turlało się w tej niedużej odległości między profesorem a Isabellą. Istnieją. Jeśli tylko jakimś cudem wyrzeknie się tych spraw, jeśli ugnie się pod ich ciężarem, to przegra,  a przecież była Selwynem, odważnym i śmiało igrającym z życiem. Dorzucała do ognia ogień. Patrzyła z dumą, jak pędzi niewidzialna machina rzeczywistości, jak intryga zbiera swój niecny plon. Dopóki istniała, mogła być częścią gry. Momentalnie przywołała obraz potężnej szlachetnej sylwetki, która wzniecała w niej jeszcze niedawno iskrę bardzo niepoprawnych myśli o potędze i o sile płynącej z dziedzictwa, płynące z postaci, którą przecież pragnęła się stać. Obronić ją przed tym mogły ślady lekkości umysłu i ciało kruche, pozornie niezdolne do wykrzesania z siebie mocy, do wykonania mocnego, ciężkiego kroku ku tej nieoczywistej destrukcji. Świat nigdy się nie zatrzyma, nie poczeka, aż ona poczuje się gotowa. To musiało być już. Wygodna słodycz, powabne oblicza, falujące między wiatrami koronki – budowały powłokę, z której tak chętnie korzystała. Moc mogła być pięknem? Destrukcja potrafiła przyjmować wizerunki bardzo zwodnicze. Tego właśnie nauczyła się, dorastając między rozpalonymi salamandrami. Obierane dotąd kierunki wcale nie zbliżały jej do śnionych dyskretnie, lirycznych scen. Błądziła, a każde najmniejsze rozedrganie osłabiało bardziej, niż mogłaby się tego spodziewać.
Nie odnalazła już żadnej myśli mogącej uformować się w odpowiedź godną jego słów. Dlatego pozwoliła sobie, może trochę niegrzecznie, rozpłynąć się jej między tymi letnimi iluzjami. Skinęła jednak głową, nie rezygnując z żadnego uśmiechu, chociaż ta nostalgia nie potrafiła się pod nim ukryć.
Może uczyniłaby z gwiazd zaufane powierniczki, gdyby pomyślała o nich podobnie jak profesor. Chociaż tak miłe okazywało się spoglądanie między srebrzyste błyski wypływające z niezmierzonych głębin mroku, to nie umiała dopatrzyć się w nich żadnej wskazówki. Być może przez to, że wciąż tak niewiele wiedziała o nich, że próbowała nieśmiało dość zwracać do nich prośbę o moc. Kiedyś wyobrażała sobie, że może jedna z nich była jej opiekunką, może to dzięki niej jej życie dotąd wydawało się tak lekkie i szczęśliwe. Jednała obce dusze, oswajała wrogie światy i sięgała dłonią do ostrych zębisk, a one nigdy jej nie raniły. Dlaczego?
– Więc może nasza magia wypływa z ich błysków – pozwoliła sobie wypowiedzieć głośno strzępki drobnej fantazji. Wciąż patrzyła na niebo, ale widok ten nie potrafił otworzyć przed nią prawdziwego okna kosmosu. Ukochała sobie wolność, a jednak czuła się właśnie jak ta spętana gwiazda. Czy  sama nie robiła czegoś podobnego, kiedy próbowała odsłonić tajemnicę ich mocy? Czy nie zamykała ich w blaszanej klatce? Bez światła, bez najdrobniejszego wspomnienia o niekończących się czarnych oceanach... – Chciałabym pozostawić je wolne i szczęśliwe… – zaczęła, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, czy jej uczucia względem gwiazd miały jakikolwiek sens dla niego, dla świata, dla gwiazd. Bo dla niej z pewnością nie były jedynie liryczną nutą. – A jednocześnie zbliżyć się do ich ciepła i siły.  Czy potrafi mi pan pomóc, profesorze? – spytała, patrząc na niego ze śladem tego dzikiego natchnienia. Choć nie była jej obca sztuka dialogu, to jednak nie lubiła mdłych konkretów. Piękno potrafiło być słowem. – Dlaczego nie pana? – zapytała trochę zaintrygowana. Pytanie to mogło być zbyt osobiste, ale nie spodziewała się odpowiedzi innej od pewnej mistycznej zagadki. Musiał być odważny, aby nie czuć lęku przed tak niewyjaśnioną potęgą. Albo niezmącenie mądry – w to była skłonna uwierzyć najbardziej. Jeśli ktokolwiek mógł jej pomóc, to był to właśnie on. Nie więził gwiazd, a jednak wydawało się, że potrafi je zrozumieć. Kochał?
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Ogrody królewskie - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]01.08.19 18:10
Nie mówił jej nic, co byłoby kłamstwem. Co w jego oczach za takie by uchodziło. Nie chciał jej zadowalać w żaden sposób obłudnością słów, bo czy nie miała tego na co dzień? Nie musiała znosić fałszywych uśmiechów czy grzecznościowych zwrotów? Jay nie zamierzał być kolejnym elementem gry, którą musiała prowadzić, pozwalając na to, żeby odetchnęła w jego towarzystwie. Jeśli oczywiście tego chciała. Nie był idealnym kompanem, jednak przynajmniej nie wyprowadzał jej na manowce, nie manipulował i nie starał się niczego ugrać, bo i co takiego miałby od niej uzyskać? Myślami zaprowadzony daleko do swojego azylu zbudowanego w przeszłych dniach nie był w stanie za bardzo rozpracowywać przyszłości. Kiedyś żył tylko tu i teraz; aktualnie znajdował schronienie właśnie w tym, co już się wydarzyło, nie sądząc, żeby cokolwiek dobrego miało go jeszcze spotkać. Nadchodzące dni były mu obojętne i tylko w niebie znajdował chociażby odrobinę pocieszenia, bo sklepienie było obrazem przeszłości. Idealnym, pełnym życia wspomnieniem dawnych czasów. Sam nie wiedział, kiedy jego myśli pobiegły ku nieistniejącym konstelacjom układającym się w linie znanych sobie doskonale pieprzyków, przypominających mu o chwilach intymności i spełnienia, które już zawsze miały przynosić uczucie kochania, jak i smutku. Zdawało mu się, że tam w górze jaśniały iskry oczu wpatrujących się w niego mgliście, by po chwili odwrócić spojrzenie, uciekając przed nim na zawsze. Dlaczego czuł się tak zagubiony? Niekompletny i nieumiejący nagle sobie poradzić z życiem, chociaż niegdyś szedł z losem ramię w ramię bez odłamka strachu? Diametralnie różnił się tym od młodej arystokratki, która jakimś cudem wciąż tkwiła obok niego i nie odchodziła. To on decydował o sobie samym i nie zamierzał pozwalać na interwencję z zewnątrz, wiedząc, że w ten sposób zaprzedałby swoją duszę komuś innemu. To on musiał też radzić sobie z konsekwencjami podjętych samodzielnie decyzji. Dlaczego więc chciał żałować czegoś, co nie należało do rzeczy, które chciał wymazać z pamięci? Trzymał się wspomnienia niczym uparte dziecko, masochistycznie wracając do niego myślami i przeżywając je na nowo. Ale czy równocześnie nie było to coś, co krzywdziło go, ale trzymało na powierzchni? Niczym wyciągnięty nóż, który może być ostatnią szansą na ratunek.
- Wiek większości meteorytów szacowany jest na cztery i pół miliarda lat - zaczął cicho, gdy padły słowa o czasach sprzed magii. - Jest to wiek powstania naszego Układu Słonecznego. Jakiś czas temu miałem w dłoniach odłamek jeszcze starszy. Zbudował on wszechświat. Nie podlegał zmianom przez całe biliardy lat. Istniał przed magią. Przed Ziemią - zakończył, nie konkretyzując swojej niejednoznacznej wypowiedzi odnośnie powstania magii dokoła nich. Mógł poruszyć wyobraźnię młodej czarownicy, by zainspirować ją do szukania własnych odpowiedzi i na to właśnie liczył, lecz nie mógł jej dać nic więcej ponadto.
Czy potrafi mi pan pomóc, profesorze?
Jayden zdał sobie sprawę, że Bella patrzyła w jego kierunku, a on przez dłuższy moment oddawał to spojrzenie w milczeniu, nie wiedząc, co tak naprawdę odpowiedzieć. Nie pytała z grzeczności. Nie kryła się w tych słowach również żadna retoryczna myśl. Po prostu pytała go o pozwolenie w formie prośby, a on mógł się zgodzić lub też odmówić. I wiedział, że im dłużej się wahał, tym gorzej, bo nie chciał w żaden sposób urazić młodej czarownicy. Absolutnie nie to było jego intencją. Zagryzł na moment dolną wargę i wsunął palce we włosy, starając się jakoś poukładać sobie wszelkie wątpliwości. Czy byłby odpowiednim przewodnikiem w tym zagubionym świecie, skoro sam nie umiał wskazać sobie samemu dobrej drogi? Mówiąc jednak o gwiazdach czy mógłby źle jej doradzić? Przecież wiedział, że one nie potrafiły kłamać i krzywdzić w przeciwieństwie do ludzi. - Jeśli chcesz - odpowiedział w końcu, wysuwając dłoń z przydługawych włosów i skinął prawie niedostrzegalnie głową. Skoro tego sobie życzyła, mógł jej pomóc dostać się nieco bliżej gwiazd i ich tajemnic. Może dzięki temu byłaby szczęśliwsza. - Są wolne. I chociaż utkwione w jednym miejscu, są latarniami morskimi. Bilionami latarni morskich zawieszonymi na krawędzi nieba. Mogą jedynie świecić z oddali w naszą stronę, starając się wskazać drogę. - Jego własna szczęśliwa gwiazda oddaliła się od niego i nie mógł po nią sięgnąć, chociaż świeciła z daleka, boleśnie przypominając o swoim istnieniu.
Dlaczego nie pana?
Dlaczego nie mnie?, powtórzył w myślach, nie sądząc, że dziewczyna miała podłapać ów słowa. Dlaczego nie bał się ognistej mocy? Czystej energii? Potęgi, która mogła tworzyć, ale również i niszczyć? Czystej prawdzie, która nie oszukiwała ani nie manipulowała? Historii wpływającej ku ludzkości i oświecającej nawet najczarniejsze z nocy? Jayden przez chwilę milczał i wzniósł oczy ku niebu, by dostrzec jedną z gwiazd i przenieść uwagę na powrót na dawną uczennicę. Na jego zmęczonej twarzy odrysowało się po raz pierwszy tego wieczoru coś, co wyłagodziło, przyniosło mu ukojenie. Dlaczego więc go nie przerażały? - Bo są domem - odpowiedział po prostu lekko i spokojnie, posyłając ciepły uśmiech młodej czarownicy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody królewskie [odnośnik]02.08.19 15:25
To te małe odłamki. One były jej wszystkim. Odłamkami żywej emocji, odłamkami nadziei – je rozkruszyć mogła w dłoni, a później porzucić między rysowanymi przez ptasi lot torami wiatru, który zaprowadziłby je do właściwej nicości. Odłamkami cielesnych zakątków, bo to one tak niespodziewanie stawały się oknem. Z niego wyglądała, aby móc podejrzeć kolejną tajemnicę świata. Przez dotyk tak łatwo przenikało ciepło, szorstkość i wilgoć bezkształtnej aury wciśniętej głęboko w tamtą powłokę. Tej oswojonej i mieszkającej w niej od dawna, ale też tej drugiej, pachnącej wciąż nieznajomo i odkrywanej dość nieśmiało. Trudno było ukrywać swoje patrzenie. Błysk oczy wzbudzał zachwyt, ale jednocześnie miał okazać się tak pusty i beznamiętny. To pewna niemożliwość, z którą musieli się pogodzić. Bella nie istniała w gorzkim nieczuciu. Chciała się wyrażać w pełnej mocy i wymarzonej sile. Jednocześnie sama w zbyt ostro zakręcającym biegu skazywała się na zagubienie. Wtedy mogły zbliżyć się do niej gwiazdy. Zawsze obecne i mieniące się energią tysięcy lat. Znały mistyczne karty przyszłości i milczały, kiedy próbowała rozczytać znaczenie przeszłości. Nie na odwrót, właśnie tak. W którymś momencie rozważań pojęła bowiem, że odpowiedzi szukać należy w wykutym wieki temu przeznaczeniu, w tych porysowanych kamykach, w tych zespolonych z ziemią murach oraz na obrazach, w które wpatrywała się zdecydowanie zbyt długo. Szczególnie żar jednych oczu przyciągał ją przed płótna zdobiące ściany Beaulieu. Szczególnie dla tych oczu trwać miała ponad wszystko. Ponad wołanie swojego serca, które wydawało się być przecież właściwie i jedyne słuszne. A jednak wytargane w ogniu oblicze mówiło coś innego. Rozbierało ją z niewyrazistej delikatności. Dawało moc i pchało ku drogom zbudowanym ze snów tak mrocznych, że sama Morgana wyłaby ze strachu. O tym wszystkim wiedzieć mogły tylko gwiazdy.
Może jednak nie byli sobie aż tak obcy. Może to te intymne spojrzenia ku niebu jednały ze sobą dwie dusze z odległych światów. Wspomnienie o odłamku tego niepojętego świata, skrytego między ciepłem palców człowieka stojącego przed nią, faktycznie rozjuszyło wyobraźnię Isabelli. Bardziej może od poszukiwania istoty samej magii.
– Będzie istniał długo po nas. Zapamięta nasze sny i naszą śmierć – dopełniła jego odpowiedź. Pomyślała, że musiało to być dla niego wyjątkowe doznanie. Chyba że nie był to pierwszy tak stary ślad kosmicznej przestrzeni w jego dłoniach. Jej usta rozchyliły się, zupełnie jakby chciała coś jeszcze dopowiedzieć. Wyrazić troskę. Tak żywą obawę o to, że ktoś mógłby próbować zgnieść swą mocą tamten niezwykły odłamek. Podziurawić niebiańską powłokę, w której trwali bezpiecznie. Nie wyraziła jednak tego strachu. Profesor nie pozwoliłby na to, prawda?
Podglądała te wyraźne ślady zamyślenia. Z namiastką przejęcia oczekiwała odpowiedzi, która mogłaby równie dobrze nigdy nie nadejść. Przecież nie musiał. Rozmowa ich była zupełnie wolna. W każdej chwili mógł odejść, pozostawiając ją nie samotną, ale wtuloną w ramiona własnych myśli, opatrzoną pieszczotliwym błyskiem gwiazdy – o ile właśnie na to mogła liczyć. Gdzieś za sobą czuła dyskretny cień Balbiny, która czuła się zapewne znudzona i zniecierpliwiona. Isa nigdy nie rozmawiała z nią tak. Wyjątkowość tego dialogu wynikała nie tylko z tak tajemniczego tematu, jakim były gwiazdy, ale i przez spotkanie dwóch dusz dziwnie uwikłanych w ich świat. Chociaż Bella dopiero uczyła się pływać i ostrożnie moczyła pierwszą nogę, a wszystkie jej założenia były teoriami prawdopodobnie zbyt fantazyjnymi. Dla pewnych rzeczy dopiero miały nadejść odpowiednie chwile.
– Pomogły panu kiedyś wydostać się z labiryntu? – spytała, będąc ciekawą, czy doświadczył ich wskazówek osobiście. Czy czerpał z nich, gdy mu na to pozwoliły. – Skąd pan wie, która z nich? Czy to jedynie znajomość mapy nieba? Czy każda z nich iskrzy się inaczej? Wyśpiewuje w smugach światła pojedyncze melodie?  – dopytała znów, ponownie wznosząc głowę. – Z ziemi wydają się takie nieśmiałe i zarazem obojętne wobec szarości naszego świata. – Westchnęła, zdradzając poruszenie. Znów wypowiadała pytanie za pytaniem, ale tym razem z jakąś niemal dziecięcą wiarą. Animizowała kosmiczne zjawiska, podarowywała im ducha, czyniła je zdolnymi do czucia. Dopiero po tych wszystkich zaintrygowanych poczuła strach. Że zbyt daleko zabrnęła wiedziona kuszącymi wizjami. Opuściła głowę i na moment podejrzała, co takiego wydarzyło się wokół nich, ale nikt, żaden człowiek i żadna gwiazda nie prosili o uwagę. Przyjęła to z podejrzaną ulgą. Wahania zdołał rozmyć uśmiech profesorski. Szczere, krótkie zdanie znaczyło więcej, niż wszystkie długie linie niedawno rzucanych faktów i wyobrażeń. – Proszę go nie opuszczać, profesorze Vane – powiedziała ciepło, również z uśmiechem chyba nazbyt pełnym. Coś jeszcze dodatkowego próbowało przebić się przez jej spojrzenie.
Proszę mnie w nim ugościć, profesorze Vane.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Ogrody królewskie - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn

Strona 5 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Ogrody królewskie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach