Ogrody królewskie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody królewskie
Przepiękne ogrody, dzień w dzień skrupulatnie pielęgnowane przez królewskich ogrodników. Łączą dzielnicę arystokracji z terenami biblioteki; otoczone ślicznym, dokładnie przystrzyżonym żywopłotem. Kręta, usypana ciemnym piachem ścieżka wije się pomiędzy krzakami dojrzałych kwiatów roztaczających w okół siebie tak słodką, miodową woń, tak cudnie lśniących w szmaragdowych trawnikach, zdobionych tysiącem kropel rosy niczym majestatycznym sznurem pereł. Ogromne, prastare drzewa splatają swe giętkie gałęzie ponad spacerniakiem, kryjąc malowniczą ścieżkę w delikatnym cieniu. Świeża zielona trawa piętrzy się gdzieniegdzie większymi kępkami. Pośrodku radośnie szemrze woda przelewana w wymurowanej fontannie. Chadzają tu na spacery londyńscy dostojnicy, prawdziwe elity pośród elit, piękne damy w eleganckich, drogich kreacjach, plotkując między sobą o swych przyjaciółkach, często przy wtórze ptasich treli chadzają młode pary, by następnego dnia czytywać o tym wydarzeniu na łamach najświeższych gazet. Idealne miejsce na odpoczynek, idealne na leniwe, ciepłe popołudnie dla wszystkich tych, którzy na lenistwo mogą sobie w tych trudnych czasach pozwolić.
Dziewczyna wcale nie zauważyła kiedy ktoś do niej podszedł. Spodziewała się, że przez to kim była (a może wciąż jest?) mogło dojść do tego, że ją wystawi do wiatru. To nie byłoby miłe, ale trzeba było przeanalizować wszystkie opcje. Drgnęła więc kiedy usłyszała głos spokojny, opanowany, ale nie słodki. Musiała przyznać, że zapomniała jak to jest słyszeć go. Odwróciła się i popatrzyła na kobietę. Hm, nie takiego wyglądu się spodziewała. Musiała przyznać, że dziewczyna wyglądała olśniewająco. Nie jak na Elizabeth, ale jak na kobietę. Ale w końcu czego się spodziewała? Pryszczatej małolaty? A może dziewczynki z dwoma kucykami? Nie bądź głupia! skarciła się sama w myślach. Odgarnęła włosy, które niesfornie upadły jej na oczy. Wydęła na chwilę usta, ale po czym posłała jej uśmiech. Starała się by wyglądał na szczery, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu że wygląda fałszywie. Postanowiła być sobą, to jej najlepiej wychodziło przecież. Bycie uprzejmym też jakoś jej nie bardzo wychodziło.
- Cóż, nie sądziłam, że te spotkanie odbędzie się tak szybko. Nawet nie sądziłam, że dasz radę stawić mi czoła.- powiedziała na przywitanie. Nie sądziła, że te spotkanie będzie dla niej samej takie trudne. Ciężko jej było popatrzeć w oczy i udawać, że spotykają się jak gdyby nic. Jakby były starymi najlepszymi przyjaciółkami, które się spotykają po latach by nadrobić stracony czas. Kiedy zadała pytanie przebiegł ją dreszcz. Czy naprawdę chciała udawać, że wszystko jest okej i zacząć rozmawiać o rodzinie, o zdrowiu, karierze. Jednak ku swojemu zdziwieniu pokiwała głową.
- W jak najlepszym, chociaż większość osób mi z pewnością życzy jak najgorzej to mi się powodzi dobrze. To miło z twojej strony. - dodała i zerknęła na dokumenty - miło, że pytasz i miło, że przyniosłaś papiery. Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne. A u ciebie w porządku?- ostatnie zdanie dodała jakby od niechcenia. Jeśli już grać to po całości!
- Cóż, nie sądziłam, że te spotkanie odbędzie się tak szybko. Nawet nie sądziłam, że dasz radę stawić mi czoła.- powiedziała na przywitanie. Nie sądziła, że te spotkanie będzie dla niej samej takie trudne. Ciężko jej było popatrzeć w oczy i udawać, że spotykają się jak gdyby nic. Jakby były starymi najlepszymi przyjaciółkami, które się spotykają po latach by nadrobić stracony czas. Kiedy zadała pytanie przebiegł ją dreszcz. Czy naprawdę chciała udawać, że wszystko jest okej i zacząć rozmawiać o rodzinie, o zdrowiu, karierze. Jednak ku swojemu zdziwieniu pokiwała głową.
- W jak najlepszym, chociaż większość osób mi z pewnością życzy jak najgorzej to mi się powodzi dobrze. To miło z twojej strony. - dodała i zerknęła na dokumenty - miło, że pytasz i miło, że przyniosłaś papiery. Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne. A u ciebie w porządku?- ostatnie zdanie dodała jakby od niechcenia. Jeśli już grać to po całości!
Gość
Gość
Ciężko było jej uwierzyć, że minęło tyle lat. Czas upływał, a ona miała przykład jego przemijania właśnie przed sobą. Lucretia Black nie była już małą dziewczynką, ale kobietą. Nie wiedziała jaką, na szczęście nie miała przyjemności poznać bliżej dorosłej Panny Black, więc mogła tylko wypunktować zmiany zewnętrzne. Zawsze ona była urodziwą osobą, której niczego nie brakowało, a chłopcy wodzili wzrokiem, gdy szła korytarzem. Miała zupełnie inny typ urody niż Elizabeth, bardziej przystępny. Z charakteru również się różniły, od początku skazane były na wrogość. Od pierwszych dni w szkole nie potrafiły znaleźć wspólnego języka, nie żeby za bardzo się starały. W ciągu kilku sekund człowiek wyrabia sobie pogląd na temat drugiej osoby; podstawą jest określenie zagrożenia, potem następuje cała reszta. Dlatego gdy pierwszy raz poznała jej dzisiejszą rozmówczynie wiedziała, że nie stanowi ona zagrożenia, ale zarazem przyjacielem też nie będzie, nawet sojusznikiem. Nie odwzajemniła jej uśmiechu nadal mając na twarzy neutralny wyraz. Nie były koleżankami, nie tęskniły za sobą, a to spotkanie to tylko interesy. Nawet nie samej Elizabeth, ale Lucretii. Jednak jej słowa sprawiły, że nie mogła dłużej utrzymać powagi i ledwo powstrzymała parsknięcie.
- Zawsze miałaś o sobie wysokie mniemania, nie podparte żadnymi dowodami. – stwierdziła uśmiechając się litościwie do osoby, która po tylu latach nadal parała się nastoletnimi gierkami. Poczuła się nawet trochę ponownie jak dziecko, które uważa, że ta zołza z jej dormitorium to najgorsze co ją może spotkać. Jaka głupia potrafiła wtedy być, a może po prostu niewinna? Ostatnie dwa lata szkoły to zapewne utrata tej cnoty. – Mam nadzieję, że jestem godna, by stawić Ci czoła. – w jej głosie nawet nie było ironii, co było jeszcze bardziej dobitne. Nie wiedziała czy kobieta chce się z nią pojedynkować na różdżki albo bić- w szkole znana była z temperamentu i szybkiego wpadania w złość, ale Elizabeth nie zamierzała do niczego podobnego dopuścić.
- Na pewno nie większość, tylko część. Zazdrośnicy są wszędzie, więc nie powinno Cię to dziwić. – zauważa kontynuując kulturalną rozmowę dwóch arystokratek; powinny być stawiane za przykład odpowiedniego zachowania. – Czym się zajmujesz? Wiem, że powiodło Cię do Ministerstwa. – Jej ojciec byłby z niej dumny, praca guwernantek nie poszła na marne! Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią dla niej, choć wiedziała, że wyidealizuje obraz swojego życia. – U mnie jest w porządku. Od pewnego czasu żyje o wiele spokojniej, choć chyba to chwilowa cisza. – przyznała i ma tu na myśli wszystkie działania ministerstwa. Jako auror wiedziała, że nadchodzą niespokojne czasy, które na pewno będą trwać zbyt długo. Złe rzeczy zawsze trwają zbyt długo.
- Zawsze miałaś o sobie wysokie mniemania, nie podparte żadnymi dowodami. – stwierdziła uśmiechając się litościwie do osoby, która po tylu latach nadal parała się nastoletnimi gierkami. Poczuła się nawet trochę ponownie jak dziecko, które uważa, że ta zołza z jej dormitorium to najgorsze co ją może spotkać. Jaka głupia potrafiła wtedy być, a może po prostu niewinna? Ostatnie dwa lata szkoły to zapewne utrata tej cnoty. – Mam nadzieję, że jestem godna, by stawić Ci czoła. – w jej głosie nawet nie było ironii, co było jeszcze bardziej dobitne. Nie wiedziała czy kobieta chce się z nią pojedynkować na różdżki albo bić- w szkole znana była z temperamentu i szybkiego wpadania w złość, ale Elizabeth nie zamierzała do niczego podobnego dopuścić.
- Na pewno nie większość, tylko część. Zazdrośnicy są wszędzie, więc nie powinno Cię to dziwić. – zauważa kontynuując kulturalną rozmowę dwóch arystokratek; powinny być stawiane za przykład odpowiedniego zachowania. – Czym się zajmujesz? Wiem, że powiodło Cię do Ministerstwa. – Jej ojciec byłby z niej dumny, praca guwernantek nie poszła na marne! Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią dla niej, choć wiedziała, że wyidealizuje obraz swojego życia. – U mnie jest w porządku. Od pewnego czasu żyje o wiele spokojniej, choć chyba to chwilowa cisza. – przyznała i ma tu na myśli wszystkie działania ministerstwa. Jako auror wiedziała, że nadchodzą niespokojne czasy, które na pewno będą trwać zbyt długo. Złe rzeczy zawsze trwają zbyt długo.
Powaga na twarzy jej rozmówczyni przerażała ją i to bardzo. Czuła się nie komfortowo w takiej sytuacji, ale nie przestała się uśmiechać. To przykra sprawa kiedy ktoś na wstępie robi złe wrażenia. Ona zawsze chciała wypaść jak najlepiej, tak samo bardzo chciała dobrze wyglądać. Warto było jej zdaniem się starać. Zależało jej na tym jak na mało czym. No cóż, widocznie Elizabeth zamierzała mieć ją za wroga do końca życia. Ale czy ona mogła coś zrobić? Jak na nią to naprawdę się starała, ale jakby się nie starała to od niej nie zależy czy ktoś ją polubi, wybaczy, czy da po pysku. Chociaż to ostatnia starała się ograniczyć. Może kiedyś by się tego obawiała, ale teraz obie kobiety wyrosły i wątpiła by w miejscu publicznym doszło do rękoczynów czy nawet wyciągnięcia różdżki. Nie była dumna z tego jaka była kiedyś, ale była młoda i nie docierało do niej kim była. Ale teraz już za późno na to. Kiedy ta się uśmiechnęła do niej litościwie poczuła się.. gorsza. Nie zamierzała się przed nią płaszczyć! Elizabeth wcale nie była od niej lepsza! Zmarszczyła brwi i wysunęła jedną nogę do przodu by ustawić się w wygodnej dla niej pozycji, no i dobrze znanej dla bliskich.
- Godna? No daj spokój kochana, nie jesteśmy na terenie szkolnym i nie musisz uważać mnie za największego wroga, chociaż znam cię na tyle, że przyjaciółką mnie nie nazwiesz. Nawet chyba nie byłoby to możliwe, ale znudziło mnie ciągła wymiana ostrych zdań czy mrużenie oczów kiedy zobaczę cię w pobliżu. Chcesz tego? Proszę bardzo. - wzruszyła ramionami i popatrzyła na nią wyzywająco. Czego się spodziewała? Na pewno nic miłego. Nie spodziewała się już wcześniej nic miłego po tym spotkaniu.
- Tak, praca w ministerstwie to nie to o czym marzyłam od małego, ale w odpowiednim czasie się opamiętałam by teraz być w departamencie międzynarodowej współpracy czarodziejów. Praca zaczęła mi się podobać po pewnym czasie. Wystarczyło zrezygnować z marzeń.- wzruszyła ramionami.
- Chwilowa cisza? Masz jakieś plany, Elizabeth?- zapytała szczerze ciekawa.
- Godna? No daj spokój kochana, nie jesteśmy na terenie szkolnym i nie musisz uważać mnie za największego wroga, chociaż znam cię na tyle, że przyjaciółką mnie nie nazwiesz. Nawet chyba nie byłoby to możliwe, ale znudziło mnie ciągła wymiana ostrych zdań czy mrużenie oczów kiedy zobaczę cię w pobliżu. Chcesz tego? Proszę bardzo. - wzruszyła ramionami i popatrzyła na nią wyzywająco. Czego się spodziewała? Na pewno nic miłego. Nie spodziewała się już wcześniej nic miłego po tym spotkaniu.
- Tak, praca w ministerstwie to nie to o czym marzyłam od małego, ale w odpowiednim czasie się opamiętałam by teraz być w departamencie międzynarodowej współpracy czarodziejów. Praca zaczęła mi się podobać po pewnym czasie. Wystarczyło zrezygnować z marzeń.- wzruszyła ramionami.
- Chwilowa cisza? Masz jakieś plany, Elizabeth?- zapytała szczerze ciekawa.
Gość
Gość
Nigdy nie brała udziały w żadnej bójce w szkole i sama możliwość tego czynu do teraz wydaję się jej absurdalna. Zawsze wolała potyczki słowne, które zawsze ją ekscytowały i sprawiały przyjemność. W Slytherinie były one na porządku dziennym, w końcu każdy coś kombinował. Z tego obrazu wyróżniała się Lucretia, która od początku była zbyt bezpośrednia, niecierpliwa i emocjonalna przez co używała nierzadko pięści. To jak bardzo nie pasowało to do archetypu Ślizgona często wywoływało różne komentarze, ale Black potrafiła o siebie zadbać. Aż dziw, że osoba, która nigdy nie rządziła słowem postanowiła pokierować swoją karierą w kierunku Ministerstwa, ale można siedem lat życia wśród węży czegoś ją nauczyło. Miała ona od początku zapewnioną pozycje przez nazwisko, ale swoim zachowaniem zadziwiała wszystkich. Bliżej jej było gwałtownego Gryfona niż sprytnego Ślizgona, ale Tiara nigdy się nie myli. Teraz jednak miała kolejny dowód, że z niektórych rzeczy nigdy się nie wyrasta.
- Nie jesteś moim największym wrogiem, bardzo szybko spadłaś z tego piedestału.- oznajmiła jej nadal spokojnym tonem, choć była lekko rozbawiona. Po tylu latach nadal preferowała ona atak, co mogło być jej sukcesem jak i drogą ku porażce. – Jeśli Cię to znudziło to nie musisz tego odwzajemniać, to tylko twój wybór, bo ja nie mam wpływu na twoje „mrużenie oczu”. Tak naprawdę to zdążyłam zapomnieć jak to jest z tobą rozmawiać. – przyznała zgodnie z prawdą, gdyż w porównaniu do niektórych osób Lucretia była znośna. Nie, nie lubiła jej, bo była zbyt denerwująca i nadmiernie emocjonalna, ale przynajmniej potrafiła ją rozbawić.
- Nigdy nie popierałam rezygnacji z marzeń, to zbyt proste. Jednak jeśli przyniosło Ci to korzyści to dobrze dla ciebie. Zapewne musisz wiele podróżować związku z pracą. – stwierdziła kontynuując temat jej zawodu. To zadziwiające jak skończyły: jedna jako pracownica MM, druga jako auror. Sama Elizabeth myślała przez długi czas o pracy w MM, głównie żeby iść drogą swojego ojca, lecz wybrała inaczej. – Jako aurorowi nigdy nie jest mi dane dłuższy spokój, jest to wpisane w ten zawód. Osobistych planów nie mam żadnych, na razie cieszę się tym co jest. A ty coś planujesz? – Nie wiedziała czy zaraz nie usłyszy o kolejnych zaręczynach, które ogłaszane są co chwilę, tym razem jednak nie przejmie się nimi zbytnio.
- Nie jesteś moim największym wrogiem, bardzo szybko spadłaś z tego piedestału.- oznajmiła jej nadal spokojnym tonem, choć była lekko rozbawiona. Po tylu latach nadal preferowała ona atak, co mogło być jej sukcesem jak i drogą ku porażce. – Jeśli Cię to znudziło to nie musisz tego odwzajemniać, to tylko twój wybór, bo ja nie mam wpływu na twoje „mrużenie oczu”. Tak naprawdę to zdążyłam zapomnieć jak to jest z tobą rozmawiać. – przyznała zgodnie z prawdą, gdyż w porównaniu do niektórych osób Lucretia była znośna. Nie, nie lubiła jej, bo była zbyt denerwująca i nadmiernie emocjonalna, ale przynajmniej potrafiła ją rozbawić.
- Nigdy nie popierałam rezygnacji z marzeń, to zbyt proste. Jednak jeśli przyniosło Ci to korzyści to dobrze dla ciebie. Zapewne musisz wiele podróżować związku z pracą. – stwierdziła kontynuując temat jej zawodu. To zadziwiające jak skończyły: jedna jako pracownica MM, druga jako auror. Sama Elizabeth myślała przez długi czas o pracy w MM, głównie żeby iść drogą swojego ojca, lecz wybrała inaczej. – Jako aurorowi nigdy nie jest mi dane dłuższy spokój, jest to wpisane w ten zawód. Osobistych planów nie mam żadnych, na razie cieszę się tym co jest. A ty coś planujesz? – Nie wiedziała czy zaraz nie usłyszy o kolejnych zaręczynach, które ogłaszane są co chwilę, tym razem jednak nie przejmie się nimi zbytnio.
To prawda. Elizabeth była dobra w potyczkach słownych, ale w latach szkolnych tyle się ich nasłuchała, że z pewnością mogła stwierdzić, że to były dość delikatne wymiany zdań. Jej na tym nie zależało, ale widać było gołym okiem, że dziewczynie sprawiało to wielką frajdę. Dlaczego miałaby psuć taką zabawę komuś? No tak, pamiętała jak jej to działało na nerwy. Nie umiała trzymać nerwów na wodzy i rzucała się na nią, albo na innych uczniów. Niestety nie patrzyła czy to była uczta, lekcja czy może jakiś bal. Ją to mało obchodziło, ale nauczyła się w końcu panować. Zrobiła to dla rodziny i dla siebie. Chciała mieć w końcu czysto w papierach, a nie jakieś takie brudy. Że niby panna Black nie umie się zachować? O nie! Nie możecie jej tego zarzucić. Jeżeli ktoś ma wyrobione zdanie o niej to już inny problem. Nie zarzucajmy jej też, że wszystko co zdobyła to jedynie dzięki swojemu nazwisku. Przecież gdyby nic nie umiała, była leniwa i tak dalej to by jej nie przyjęli. Ministerstwo nie trzyma obiboków ani ludzi którzy zupełnie się nie znają na tym co robią!
- Wróg? Nigdy mi na tym nie zależało. Nie prosiłam się, ale nie prosiłam się by być kimś więcej dla ciebie. Rozmów też za wiele nie było. Tego nawet nie można było nazwać rozmową. Jak już mówiłam, jesteśmy dorośli. Teraz możemy sobie porozmawiać- parsknęła i pogładziła się ręką po policzku, który był nagrzany od promieni słonecznych. Nie zrozumie nigdy niektóry ludzi. Nie żeby jej na tym jakoś szczególnie zależało. Zbyt wiele różnic było między nimi!
- Owszem, wiele podróży mi się zdarza, ale to nie jest taż, że to robię dla przyjemności.- westchnęła. Gdyby tylko mogła to by została w jednym miejscu. Nigdy nie wie czego się spodziewać po innych, jednak i tak to jej sprawia przyjemność.
Czy coś planuje? Nie była pewna czy mogła mówić o swoich podejrzeniach, ale trudno. Wiedziała, że nie chce słyszeć o jej rozterkach miłosnych, sprawach osobistych. Ale sama jest sobie winna przecież!
- Nie jestem w stu procentach pewna, ale czuję, że niebawem poznam swojego narzeczonego. Kiedyś słyszałam jak rodzice już coś kombinują. W sumie to już chyba na mnie czas. Nie ma co zwlekać tyle przecież.
- Wróg? Nigdy mi na tym nie zależało. Nie prosiłam się, ale nie prosiłam się by być kimś więcej dla ciebie. Rozmów też za wiele nie było. Tego nawet nie można było nazwać rozmową. Jak już mówiłam, jesteśmy dorośli. Teraz możemy sobie porozmawiać- parsknęła i pogładziła się ręką po policzku, który był nagrzany od promieni słonecznych. Nie zrozumie nigdy niektóry ludzi. Nie żeby jej na tym jakoś szczególnie zależało. Zbyt wiele różnic było między nimi!
- Owszem, wiele podróży mi się zdarza, ale to nie jest taż, że to robię dla przyjemności.- westchnęła. Gdyby tylko mogła to by została w jednym miejscu. Nigdy nie wie czego się spodziewać po innych, jednak i tak to jej sprawia przyjemność.
Czy coś planuje? Nie była pewna czy mogła mówić o swoich podejrzeniach, ale trudno. Wiedziała, że nie chce słyszeć o jej rozterkach miłosnych, sprawach osobistych. Ale sama jest sobie winna przecież!
- Nie jestem w stu procentach pewna, ale czuję, że niebawem poznam swojego narzeczonego. Kiedyś słyszałam jak rodzice już coś kombinują. W sumie to już chyba na mnie czas. Nie ma co zwlekać tyle przecież.
Gość
Gość
Można bardzo łatwo zaszufladkować człowieka nie pozwalając mu uciec od pewnych schematów. Po osobie, z którą żyło się siedem lat spodziewa się pewnych stałych zachowań i uświadomienie sobie, że ta osoba musiała się jakoś zmienić wraz z mijającym czasem może być skomplikowane. Ludzie piszą człowieka jak go widzą, nie lubią zgłębiać się dlaczego tak zrobił. Można to ująć na podstawie sceny – widać mężczyznę, który nagle wybucha gniewem i nagle rzuca telefonem o ziemie. Można pomyśleć, że to narwany i agresywny choleryk, który nie umie nad sobą panować. Ale widać tylko zachowanie. Posiadając wiedzę, że właśnie został obrażony przez telefon, a chwile wcześniej stracił szanse na duży kontrakt zaczyna się rozumieć jego zachowanie i uznawać je za wyraz załamanie zestresowanego człowieka, który ma słaby dzień. Jednak mało który człowiek chce znać konteksty zachowania, woli tylko odnotować powierzchowne spostrzeżenia.
- Nigdy nie było nam dane byśmy się nawet polubiły, bo zbyt mocno się różnimy. Może więc i dobrze, że częstotliwość naszych rozmów była niska. Nie widzę też przyczyny, by miało się to zmienić w przyszłości. – stwierdziła, gdyż nie widziała żadnego sensu w kolejnych takich spotkaniach. Może trochę ją bawiły, ale nie przynosiły żadnego pożytku i tylko marnowała swój czas. Wiedziała, że ich relacja na pewno się nie poprawi a może się tylko pogorszyć.
- Ale jedno nie wyklucza drugiego. Chciałabym mieć takie możliwości podróżowania, to byłoby wyzwalające. – zaakcentowała ostanie słowo i nawet lekko się uśmiechnęła. W Anglii wszędzie byli jej znajomi, prasa i brak wolności. Poza granicami ojczyzny można było robić co się chciało, choć jako przedstawiciel Ministerstwa na pewno miałeś więcej ograniczeń. Następne jej słowa nie wywołały u niej zaskoczenia. Zdziwiona była brakiem obrączki czy pierścionka zaręczynowego, ale na pewno nie zamiarem jej rodziny. Jak widać niektórzy wzięli sobie do serca „powrót do tradycji” i powinna się cieszyć, że nie wszyscy są tacy konserwatywni.
- A spodziewasz się kto to może być? – zapytała zainteresowana, gdyż może ta druga strona będzie dla niej bardziej znacząca.
- Nigdy nie było nam dane byśmy się nawet polubiły, bo zbyt mocno się różnimy. Może więc i dobrze, że częstotliwość naszych rozmów była niska. Nie widzę też przyczyny, by miało się to zmienić w przyszłości. – stwierdziła, gdyż nie widziała żadnego sensu w kolejnych takich spotkaniach. Może trochę ją bawiły, ale nie przynosiły żadnego pożytku i tylko marnowała swój czas. Wiedziała, że ich relacja na pewno się nie poprawi a może się tylko pogorszyć.
- Ale jedno nie wyklucza drugiego. Chciałabym mieć takie możliwości podróżowania, to byłoby wyzwalające. – zaakcentowała ostanie słowo i nawet lekko się uśmiechnęła. W Anglii wszędzie byli jej znajomi, prasa i brak wolności. Poza granicami ojczyzny można było robić co się chciało, choć jako przedstawiciel Ministerstwa na pewno miałeś więcej ograniczeń. Następne jej słowa nie wywołały u niej zaskoczenia. Zdziwiona była brakiem obrączki czy pierścionka zaręczynowego, ale na pewno nie zamiarem jej rodziny. Jak widać niektórzy wzięli sobie do serca „powrót do tradycji” i powinna się cieszyć, że nie wszyscy są tacy konserwatywni.
- A spodziewasz się kto to może być? – zapytała zainteresowana, gdyż może ta druga strona będzie dla niej bardziej znacząca.
Nasz arystokrata rzadko kiedy miewał odrobinę wolnego, ale odkąd obiecał zwolnić trochę w pracy i więcej czasu poświęcać zarówno córce jak i bliskim, to mógł sobie pozwolić chociaż na krótki wypad do Ogrodów Królewskich. Nie myślał nawet o tym czy spotka tutaj kogoś bliskiego czy też nie, ale miał ochotę odrobinę odpocząć od codzienności życia. Ostatnio bowiem wiele się w nim wydarzyło. Najpierw był festyn, potem mecz Qudditcha jakże emocjonujący i szalony. Była tam też pewna wila, która wyjątkowo przykuła jego uwagę. Zresztą nie tylko jego z pewnością, ale nie zmienia to faktu, że od tamtej pory nie mógł przestać o niej myśleć. Udał się tutaj w celu odpoczynku i wyswobodzenia odrobinę umysłu z sideł oczarowania wilą, ale niezbyt sprawnie mu to wychodziło. Przechadzał się po ogrodach podziwiając przepiękne krzaki i wypięlęgnowane drzewa. W końcu usiadł na jednej z pomalowanych na biało ławek i otworzył książkę na stronie gdzie ostatni raz skończył czytać. Powoli przesuwał wzrokiem po stronnicach, by później przerzucać kolejne strony książki. Czytał powoli by w pełni zrozumieć jakże trudną literaturę angielską. Nie myślał nawet o tym czy teraz przypadkiem ktoś go nie obserwuje. Chwilowo stracił nawet rachubę czasu nie mając pojęcia jak długo już tutaj siedzi i czyta. Nagle jakby wszystko ucichło i nawet ludzie przestali przechodzić obok jego ławki.
Gość
Gość
Niebywale schlebia mi to, że udało mi się przykuć Twoją uwagę, Neleusie, zwłaszcza, iż ten mecz jest pewnego rodzaju skazą na mym honorze. Nie zrozum mnie źle, wiem, że kilka akcji było naprawdę widowiskowych, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę warunki pogodowe, które sprawiły, że w pewnym momencie zaczęłam przypominać bardziej zmokłą kurę, aniżeli damę, to jednak wciąż nie potrafię sobie wybaczyć tego, iż nawet w starciu z amatorami pozwoliłam sobie na utratę kilku bramek. Co prawda, nawet trener Harpii nie oczekuje od nas stuprocentowej skuteczności, w końcu gdyby tak było, gra pozbawiona byłaby jakiegokolwiek dreszczyku emocji i równie dobrze mogłaby się skupić jedynie na szukających, starających się wypatrzeć znicza gdzieś ponad boiskiem, jednak perfekcjonizm, którego o dziwo wcale nie wyssałam z mlekiem matki sprawia, że każdy utracony punkt przeżywam na swój sposób. Może właśnie dlatego, gdy zdaję sobie sprawę, że złość piękności szkodzi, postanawiam skorzystać z rady Alfreda i korzystając z ostatków ładnej pogody, przejść się po Ogrodach Królewskich.
Nie, nie usiłuję nawet wtopić się w tłum, co mógłby sugerować mój bardziej, niż skromny strój - bulwersujące czarne cygaretki i golf nie odsłaniający nawet kawałka dekoltu. Mój znak rozpoznawczy, który mężczyzn zachwyca o wiele bardziej, niż wystawna suknia. A co Ty powiesz na ten temat, mój drogi, prawie szwagrze? Czy jasne włosy, kaskadami jasnych fal opadające na ramiona i muśnięte czerwoną szminką wargi wystarczą, by odwrócić Twą uwagę od mojego nietypowego wyczucia stylu?
- Co czytasz, Neleusie? - zatrzymuję się tuż przed Twoją ławkę i obdarzam Cię uroczym uśmiechem, zastanawiając się, jak szybko poderwiesz się do góry. W końcu szlachcicowi nie wypada siedzieć, gdy dama stoi, nieprawdaż?
Nie, nie usiłuję nawet wtopić się w tłum, co mógłby sugerować mój bardziej, niż skromny strój - bulwersujące czarne cygaretki i golf nie odsłaniający nawet kawałka dekoltu. Mój znak rozpoznawczy, który mężczyzn zachwyca o wiele bardziej, niż wystawna suknia. A co Ty powiesz na ten temat, mój drogi, prawie szwagrze? Czy jasne włosy, kaskadami jasnych fal opadające na ramiona i muśnięte czerwoną szminką wargi wystarczą, by odwrócić Twą uwagę od mojego nietypowego wyczucia stylu?
- Co czytasz, Neleusie? - zatrzymuję się tuż przed Twoją ławkę i obdarzam Cię uroczym uśmiechem, zastanawiając się, jak szybko poderwiesz się do góry. W końcu szlachcicowi nie wypada siedzieć, gdy dama stoi, nieprawdaż?
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gniew to jedno. Niektóre osoby powinny się uczyć by panować nad nim. Ona w szkole nie panowała nad nim, nie była nawet świadoma tego co robi. Większość osób mówiła nawet, że nie pasowała tam ani trochę, ale ona wiedziała swoje. Z czasem się opamiętała, ale to już było za późno. Ludzie rzadko się zmieniają i musiała przyznać, że jest nadal w niej jakaś cząstka starej siebie. Nie mogła jej się pozbyć chociaż nie wiedziała jak bardzo by chciała. Taka już była. Wolała być jednakże sobą. Mogła jej nienawidzić, nie rozmawiać z nią czy knuć, ale ona to chciała przyjąć na klatę. Wiedziała, że nie powinna nawet tak myśleć, zwłaszcza ona. Powinna tu świecić przykładem! Ojciec byłby na nią wściekły. Może nic by nie powiedział, ale w tym właśnie rzecz. Ta cisza między nimi sprawiała, że czuła się jeszcze gorzej niżby mówił. I te jeszcze spojrzenie, które mówiło "zawodzisz mnie, nie po raz pierwszy". Chciała tego uniknąć. Nikt nie wie jak bardzo.
- Nie było nam dane byśmy się polubiły? A próbowałaś? Nie sugeruję, że powinnyśmy spróbować. Tylko dziwnie się czuję kiedy wszyscy mnie oceniają z góry. Po zachowaniu moim od razu mnie skreślają, ale powiedz czy próbowałaś mnie polubić? Czy próbowałaś ze mną porozmawiać? No własnie, częstotliwość rozmów sprawiła, że oceniłaś mnie. Jednak masz racje, nic nie sprawi, że się polubimy. Przyzwyczaiłam się do tej wrogości i jest ona naprawdę fajna - powiedziała i się zaśmiała leciutko aż cała zadrżała. Nie wyobrażała już sobie innej relacji między nimi. Po co oszukiwać samych siebie?!
- zjeść jabłko i mieć jabłko- szepnęła sama do siebie. Była pewna, że Elizabeth jej nie usłyszy.
- widzę, że ta rozmowa będzie dłuższa niż myślałam. Może jednak będziemy ją kontynuować w herbaciarni? - nie czekając na odpowiedź ruszyła dość wolnym jak dla siebie krokiem.
/zt x2 herbaciarnia
- Nie było nam dane byśmy się polubiły? A próbowałaś? Nie sugeruję, że powinnyśmy spróbować. Tylko dziwnie się czuję kiedy wszyscy mnie oceniają z góry. Po zachowaniu moim od razu mnie skreślają, ale powiedz czy próbowałaś mnie polubić? Czy próbowałaś ze mną porozmawiać? No własnie, częstotliwość rozmów sprawiła, że oceniłaś mnie. Jednak masz racje, nic nie sprawi, że się polubimy. Przyzwyczaiłam się do tej wrogości i jest ona naprawdę fajna - powiedziała i się zaśmiała leciutko aż cała zadrżała. Nie wyobrażała już sobie innej relacji między nimi. Po co oszukiwać samych siebie?!
- zjeść jabłko i mieć jabłko- szepnęła sama do siebie. Była pewna, że Elizabeth jej nie usłyszy.
- widzę, że ta rozmowa będzie dłuższa niż myślałam. Może jednak będziemy ją kontynuować w herbaciarni? - nie czekając na odpowiedź ruszyła dość wolnym jak dla siebie krokiem.
/zt x2 herbaciarnia
Gość
Gość
Nel już przewracał kolejną stronę, by przejść do kolejnego rozdziału. Nagle usłyszał nad sobą jakiś głos. Dość mu znajomy głos. Właśnie ta tonacja sprawiła, że uniósł głowę wyżej by przyjrzeć sie z czyich ust wypłynęły te słowa. Zaraz potem nastąpiło gwałtowne poderwanie się w górę praktycznie strącając książkę z kolan, która upadła grzebietem do góry na płytę chodnikową.
-Panienka Mckinnon, czyżby mnie Panienka śledziła? - zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy. Był co prawda na meczu, gdy grała, ale nie sądził, że od tamtego czasu zobaczy ją tak szybko. Wręcz przeciwnie. Miał zamiar najpierw napisać do niej list z zaproszeniem do jakiejś wyjątkowo eleganckiej restauracji.
-Czytałem cierpienia młodego Wertera. Na pewno Panienka zna tą historię- powiedział po czym przywitał się z dziewczyną gestem godnym szlachcica i zaproponował by usiadła obok niego.
-Wspaniałe te królewskie ogrody prawda?- zapytał się nistąd ni zowąd, zupełnie tak jakby mówił, że ładną mamy dzisiaj pogodę.
-Panienka Mckinnon, czyżby mnie Panienka śledziła? - zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy. Był co prawda na meczu, gdy grała, ale nie sądził, że od tamtego czasu zobaczy ją tak szybko. Wręcz przeciwnie. Miał zamiar najpierw napisać do niej list z zaproszeniem do jakiejś wyjątkowo eleganckiej restauracji.
-Czytałem cierpienia młodego Wertera. Na pewno Panienka zna tą historię- powiedział po czym przywitał się z dziewczyną gestem godnym szlachcica i zaproponował by usiadła obok niego.
-Wspaniałe te królewskie ogrody prawda?- zapytał się nistąd ni zowąd, zupełnie tak jakby mówił, że ładną mamy dzisiaj pogodę.
Gość
Gość
Spokojnie, wcale nie chcę doprowadzić Cię do zawału serca. Wbrew temu, co mówi się o wilach, moje pojęcie na temat magii leczniczej jest stosunkowo niskie i wolałabym nie musieć dowiadywać się w praktyce, jak daleko sięgają moje zdolności. Zamiast tego przykładam dłoń do ust, by skryć chichot i od razu schylam się, by sięgnąć po książkę. Podnoszę ją z chodnika i z przekomarzającym uśmiechem oddaję Ci do rąk własnych.
- Skądże, panie Travers... czy może powinnam pozostać przy wcześniejszych tytułach? - śmieję się i uroczo zbywam wszystkie Twoje podejrzenia machnięciem ręki. - Trzeba zaopatrzyć się w witaminę D i poodychać trochę świeżym powietrzem, a Ogrody Królewskie uwielbiam od dzieciństwa - wyjaśniam Ci powoli, dokładając wszelkich starań, żeby nie pominąć żadnego szczegółu. O nic się nie martw, oczywiście, że dostrzegłam wszystkie spojrzenia, jakie rzucałeś w moim kierunku podczas ostatniego meczu, wydaje mi się też, że nie zostawiłam Cię bez stosownej nagrody. Powiedz mi, Neleusie. Jak odebrałeś ten uśmiech, przeznaczony tylko dla Ciebie?
- Znam, chociaż nie przepadam. Chociaż doceniam warsztat literacki autora, historia wydaje mi się jednak zbyt... ckliwa - odpowiadam i z chęcią przyjmuję Twoje zaproszenie. Siadam obok Ciebie na ławeczce, od razu upewniając się, że nie przeoczysz żadnego z moich atutów wili.
- Tak, cudowne. Choć wolę je na wiosnę - rozglądam się dookoła. Naprawdę, Neleusie? Mając mnie u swojego boku, wolisz podziwiać piękno ogrodów?
- Skądże, panie Travers... czy może powinnam pozostać przy wcześniejszych tytułach? - śmieję się i uroczo zbywam wszystkie Twoje podejrzenia machnięciem ręki. - Trzeba zaopatrzyć się w witaminę D i poodychać trochę świeżym powietrzem, a Ogrody Królewskie uwielbiam od dzieciństwa - wyjaśniam Ci powoli, dokładając wszelkich starań, żeby nie pominąć żadnego szczegółu. O nic się nie martw, oczywiście, że dostrzegłam wszystkie spojrzenia, jakie rzucałeś w moim kierunku podczas ostatniego meczu, wydaje mi się też, że nie zostawiłam Cię bez stosownej nagrody. Powiedz mi, Neleusie. Jak odebrałeś ten uśmiech, przeznaczony tylko dla Ciebie?
- Znam, chociaż nie przepadam. Chociaż doceniam warsztat literacki autora, historia wydaje mi się jednak zbyt... ckliwa - odpowiadam i z chęcią przyjmuję Twoje zaproszenie. Siadam obok Ciebie na ławeczce, od razu upewniając się, że nie przeoczysz żadnego z moich atutów wili.
- Tak, cudowne. Choć wolę je na wiosnę - rozglądam się dookoła. Naprawdę, Neleusie? Mając mnie u swojego boku, wolisz podziwiać piękno ogrodów?
Helena McKinnon
Zawód : Obrońca harpii i felietonistka
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
But you'll come back each time you leave
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 15 grudnia
Krzyczące bielą płatki śniegu wirowały na wietrze, gdy Harriett pojawiła się w Ogrodach Królewskich. Zawsze lubiła zimę, która nieodłącznie kojarzyła się ze szczęśliwą atmosferą zbliżających się wielkimi krokami świąt, gdy wielobarwne światełka ozdabiały każde możliwe drzewko czy elewację budynku, wszędzie pachniało świeżo pieczonymi piernikami, mijający się na ulicy obcy ludzie uśmiechali się do siebie przyjaźnie, dając się porwać lekkości bytu, a wszystko w zasięgu wzroku pokrywał miękki puch, optycznie czyszczący wszystko skuteczniej niż Magiczny Likwidator Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Scower. Czy więc i teraz otoczona najprawdziwszą magią świąt Lovegood niesiona była jak na skrzydłach, by szerzyć miłość, pokój i dobro? N i e s t e t y nie.
Tym razem niemalże szpitalna biel za oknem kłuła ją w oczy, gdy przed wyjściem z domu musiała stanąć przed kolejnym niezwykle ciężkim wyborem pomiędzy ubiorem czarnym a, dla odmiany, czarnym, a mijane na londyńskich chodnikach roześmiane pary taszczące wielkie paczki opakowane w ozdobne papiery boleśnie przypominały jej o tym, jak dokuczliwa będzie jej samotność na przestrzeni kolejnych najbliższych tygodni, bardziej niż zazwyczaj, gdy dawała się bez reszty pochłonąć mniejszym i większym obowiązkom, które już niedługo udadzą się na przepisowy urlop. Ale Harriett nie zamierzała topić się w marazmie, wprost przeciwnie - wysoce zmotywowana do tego, by uporządkować przynajmniej jedną kwestię, na którą mogła mieć jakiś wpływ, szybkim krokiem przemierzała park, by znaleźć się w umówionym punkcie jeszcze nim wybiło południe i odetchnąć bezgłośnie, upewniwszy się, że na miejsce przybyła jako pierwsza. Chociaż niegdyś kpiła sobie ze sztywno wyznaczonych ram czasowych, tak od paru lat wręcz nienawidziła się spóźniać. Jakby to była jedyna zmiana, jaka dotyczyła jej osoby. Odruchowo poprawiła poły futra, by okryć się nim szczelniej, mimo że nie czuła chłodu, gdy czekając na sławetnego Percivala i lustrując otoczenie z nieco zaciętym wyrazem twarzy, który był wynikiem tylko i wyłącznie padających prosto w jej oczy płatków śniegu, a nie bojowego nastawienia, zastanawiała się czy mężczyzna rozpozna ją pośród przechodniów.
Krzyczące bielą płatki śniegu wirowały na wietrze, gdy Harriett pojawiła się w Ogrodach Królewskich. Zawsze lubiła zimę, która nieodłącznie kojarzyła się ze szczęśliwą atmosferą zbliżających się wielkimi krokami świąt, gdy wielobarwne światełka ozdabiały każde możliwe drzewko czy elewację budynku, wszędzie pachniało świeżo pieczonymi piernikami, mijający się na ulicy obcy ludzie uśmiechali się do siebie przyjaźnie, dając się porwać lekkości bytu, a wszystko w zasięgu wzroku pokrywał miękki puch, optycznie czyszczący wszystko skuteczniej niż Magiczny Likwidator Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Scower. Czy więc i teraz otoczona najprawdziwszą magią świąt Lovegood niesiona była jak na skrzydłach, by szerzyć miłość, pokój i dobro? N i e s t e t y nie.
Tym razem niemalże szpitalna biel za oknem kłuła ją w oczy, gdy przed wyjściem z domu musiała stanąć przed kolejnym niezwykle ciężkim wyborem pomiędzy ubiorem czarnym a, dla odmiany, czarnym, a mijane na londyńskich chodnikach roześmiane pary taszczące wielkie paczki opakowane w ozdobne papiery boleśnie przypominały jej o tym, jak dokuczliwa będzie jej samotność na przestrzeni kolejnych najbliższych tygodni, bardziej niż zazwyczaj, gdy dawała się bez reszty pochłonąć mniejszym i większym obowiązkom, które już niedługo udadzą się na przepisowy urlop. Ale Harriett nie zamierzała topić się w marazmie, wprost przeciwnie - wysoce zmotywowana do tego, by uporządkować przynajmniej jedną kwestię, na którą mogła mieć jakiś wpływ, szybkim krokiem przemierzała park, by znaleźć się w umówionym punkcie jeszcze nim wybiło południe i odetchnąć bezgłośnie, upewniwszy się, że na miejsce przybyła jako pierwsza. Chociaż niegdyś kpiła sobie ze sztywno wyznaczonych ram czasowych, tak od paru lat wręcz nienawidziła się spóźniać. Jakby to była jedyna zmiana, jaka dotyczyła jej osoby. Odruchowo poprawiła poły futra, by okryć się nim szczelniej, mimo że nie czuła chłodu, gdy czekając na sławetnego Percivala i lustrując otoczenie z nieco zaciętym wyrazem twarzy, który był wynikiem tylko i wyłącznie padających prosto w jej oczy płatków śniegu, a nie bojowego nastawienia, zastanawiała się czy mężczyzna rozpozna ją pośród przechodniów.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Śnieg skrzypiał mu pod butami, kiedy przechodził ogrodową alejką, próbując wśród pojedynczych przechodniów wypatrzeć Harriett. Zadanie, wbrew pozorom, nie należało do najprostszych; jej twarz majaczyła w zakamarkach jego pamięci wyjątkowo mgliście, uwieczniona na drukowanych w poczytnych pisemkach fotografiach, na które kilka lat temu trafiał irytująco często. Nie był pewien, czy nie zmieniła się przypadkiem przez ten czas nie do poznania, ani czy upływające miesiące nie poprzestawiały w jego głowie szczegółów, bo koniec końców – samo skojarzenie imienia i nazwiska z odpowiednią osobą zajęło mu dłuższą chwilę. Liczył jednak na to, że niewiele podobnych do niej kobiet umówiło się na spotkanie dokładnie tego dnia i dokładnie o tej samej porze, i tej myśli się trzymał, przesuwając wzrokiem po kolejnych twarzach, w większości albo niezdrowo roześmianych, albo stężałych w pośpiechu. Świąteczną atmosferę dało się wyczuć w powietrzu; doskonale rozpoznawał już tę mieszankę podekscytowania, skrywanej frustracji i wywindowanych starań, ale sam nie dał się wciągnąć w wir przygotowań, informując rodzinę, że był zajęty pracą i pojawi się w rezydencji na samo Boże Narodzenie.
Gdyby mógł, wymyśliłby wymówkę również i na to.
Minął zakręt, z każdym krokiem i każdym płatkiem śniegu zatrzymującym się na jego ciemnym płaszczu, coraz mniej pewien sensu tego spotkania. Właściwie w pierwszej chwili miał zamiar odmówić; list, chociaż napisany w uprzejmym i wydawałoby się, szczerym tonie, już na pierwszy rzut oka zwiastował komplikacje. A tych potrzebował w równym stopniu, co nagłego ataku groszopryszczki, przy tym to drugie mogłoby okazać się pożyteczne, bo przynajmniej miałby wymówkę na odizolowanie się od reszty czarodziejskiego światka na co najmniej kilka tygodni. Podejrzewał jednak, że osoba, która zadała sobie tyle trudu, żeby napisać do nieznajomego, nie odpuściłaby tak łatwo; postanowił więc w miarę sprawnie dowiedzieć się o co chodzi i, najprościej mówiąc, mieć niezręczną rozmowę z głowy.
Zwolnił kroku, gdy jasne włosy stojącej w alejce kobiety zwróciły jego uwagę. Kobieta stała odwrócona do niego profilem, ale wyglądała, jakby na kogoś czekała i wydawało mu się – tak, był prawie pewien – że rozpoznawał w jej szlachetnych rysach piękność ze zdjęć, do których pozowała wspólnie z Benem. Poprawił nieco nerwowo rękawy płaszcza, wyprostował się odruchowo i zatrzymał w pół kroku od Harriett, która z pewnością zdążyła już go usłyszeć; poruszanie się po świeżym śniegu nie należało raczej do bezszelestnych. – Pani Lovegood? Zdaje się, że to na mnie pani czeka – odezwał się, a upewniwszy się, że mówi do właściwej osoby, wyciągnął rękę, żeby ucałować kobiecą dłoń. – Percival Nott, miło mi poznać… A raczej dopasować charakter pisma do twarzy – dodał, kiwając lekko głową i… czekając, choć tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, czego się spodziewał.
Gdyby mógł, wymyśliłby wymówkę również i na to.
Minął zakręt, z każdym krokiem i każdym płatkiem śniegu zatrzymującym się na jego ciemnym płaszczu, coraz mniej pewien sensu tego spotkania. Właściwie w pierwszej chwili miał zamiar odmówić; list, chociaż napisany w uprzejmym i wydawałoby się, szczerym tonie, już na pierwszy rzut oka zwiastował komplikacje. A tych potrzebował w równym stopniu, co nagłego ataku groszopryszczki, przy tym to drugie mogłoby okazać się pożyteczne, bo przynajmniej miałby wymówkę na odizolowanie się od reszty czarodziejskiego światka na co najmniej kilka tygodni. Podejrzewał jednak, że osoba, która zadała sobie tyle trudu, żeby napisać do nieznajomego, nie odpuściłaby tak łatwo; postanowił więc w miarę sprawnie dowiedzieć się o co chodzi i, najprościej mówiąc, mieć niezręczną rozmowę z głowy.
Zwolnił kroku, gdy jasne włosy stojącej w alejce kobiety zwróciły jego uwagę. Kobieta stała odwrócona do niego profilem, ale wyglądała, jakby na kogoś czekała i wydawało mu się – tak, był prawie pewien – że rozpoznawał w jej szlachetnych rysach piękność ze zdjęć, do których pozowała wspólnie z Benem. Poprawił nieco nerwowo rękawy płaszcza, wyprostował się odruchowo i zatrzymał w pół kroku od Harriett, która z pewnością zdążyła już go usłyszeć; poruszanie się po świeżym śniegu nie należało raczej do bezszelestnych. – Pani Lovegood? Zdaje się, że to na mnie pani czeka – odezwał się, a upewniwszy się, że mówi do właściwej osoby, wyciągnął rękę, żeby ucałować kobiecą dłoń. – Percival Nott, miło mi poznać… A raczej dopasować charakter pisma do twarzy – dodał, kiwając lekko głową i… czekając, choć tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, czego się spodziewał.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Dopiero przesuwając spojrzeniem po coraz to kolejnych przechodniach, zdała sobie sprawę z tego, że w ferworze obmyślania wszystkich możliwych scenariuszy i układania gotowych gładkich formułek, które pozwoliłyby jej jak najzgrabniej osiągnąć zamierzony skutek, nawet nie zastanowiła się nad tym, jaki obraz tworzyło w jej głowie imię i nazwisko człowieka, którego spodziewała się spotkać. Wszak opis jego wyglądu nigdy wcześniej jej nie interesował, do niedawna jeszcze nie była nawet świadoma tego, jak ważną rolę odgrywa lub ma odegrać Percival w życiu Inary, a - co za tym idzie - nie kłopotała się wypytywaniem o jego aparycję. Teraz narastające uczucie ścisku w żołądku dobitnie informowało ją o tym, że może jednak należało się pochylić nad tą kwestią zawczasu.
Jakaś część Harriett poniekąd liczyła na to, że spotkanie nie dojdzie do skutku. Tak byłoby łatwiej; dostałaby dobry powód do tego, by pałać do wciąż nieznanego jej Percivala jawną niechęcią, której przecież nie czuła oraz do napisania kolejnego listu, zawierającego pokrótce wszystkie jej uwagi, których nie było dane jej zaprezentować osobiście, utrzymanego już w tonie niemalże pedagogicznym i pozwalającego jej na bezkontaktowe załatwienie sprawy, wmówienie sobie, że zrobiła co w swojej mocy i wybielenie się - chociaż wiedziała doskonale, że atrament zostawia po sobie trwalsze ślady niż słowa rzucone na wietrze. Przestąpiła z nogi na nogę, niemalże pewna, że przyglądający jej się z uprzejmym zainteresowaniem zbliżający się brunet jest właśnie tym, który nienagannie wykaligrafował swoją odpowiedź, lecz po chwili twarz półwili ściągnęło zmieszanie, gdy u boku mężczyzny szybko pojawiła się kobieta w szykownym kapeluszu, by niemalże władczym gestem wsunąć rękę pod jego ramię i poprowadzić go w stronę bocznej alejki. Faktycznie, to nie mógł być on. Na pierwszy rzut oka zbliżał się do czterdziestki. Na drugi nie zasługiwał.
Zacisnęła usta w wąską linię, dopiero po chwili rejestrując trzeszczenie śniegu nieopodal miejsca, w którym tkwiła. Odwróciła się w stronę nadchodzącej osoby, tym razem nie mając już wątpliwości, że jest tą właściwą - elegancki płaszcz i wypolerowane buty z pewnością spełniały standardy odzienia odpowiedniego ludziom opatrującym swoje nazwiska tytułami lordowskimi, przystojne rysy twarzy sugerowały wygranie puli genów na loterii, a bystre spojrzenie ciemnozielonych oczu idealnie współgrało z pełnym galanterii tonem odpowiedzi na jej zaproszenie, bardziej właściwie przypominające wezwanie. Z lekkim zaskoczeniem jednak zauważyła, że szlachcic jest niższy niż sobie wyobrażała z jakiś niewiadomych powodów. Stojąc przed nim w butach na obcasie, byli sobie praktycznie równi. Nie przywykła do tego. Uśmiechnęła się krótko, dając tym samym znać, że niewygodne poszukiwania szczęśliwie dobiegły do końca, a Percival odnalazł prowodyrkę dzisiejszego zamieszania, po czym uniosła swoją dłoń w ramach przywitania, lecz niestety na jej licu zabrakło pensjonarskiego rumieńca, gdy chłodne usta mężczyzny musnęły jej dłoń.
- Harriett Lovegood, cieszę się, że zgodził się pan ze mną spotkać, sir - ale czy miło poznać? Podobno nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca - było dopiero południe. - Ma pan zapewne całą masę bardziej pasjonujących zajęć, dlatego postaram się streścić. Przejdźmy się - zaproponowała już po odhaczeniu na liście przepisowych uprzejmości, by anemicznym spacerkiem rozluźnić nieco atmosferę i zapewnić wystawionym na mroźną pogodę mięśniom trochę ciepła pochodzącego z ruchu, a nie tylko z wewnętrznie gotujących się emocji, które zapewne miały zostać wywołane jej kolejnymi słowami. Słowami, które wyleciały jej z głowy, gdy spoglądała na niczego niespodziewającego się Percivala i czuła coś na kształt żalu, że dopiero co się poznali, a ona już musi palić nawet ten niewybudowany do końca most. - Bardzo mi przykro, że tak to musi wyglądać, ale obawiam się, że niezręczności nie da się uniknąć, a pewne rzeczy muszą zostać powiedziane - przerwała w końcu ciszę, wciąż brodząc w bagienku enigmatyczności. - Z miejsca zaznaczę, że nie oczekuję od pana żadnych zapewnień, wzniosłych deklaracji ani zaprzeczeń, nie musi pan właściwie reagować w jakikolwiek sposób na moje rewelacje, jeśli te okażą się być panu niemiłe, a spodziewam się, że tak właśnie będzie, po prostu proszę, żeby wysłuchał mnie pan do końca i w wolnym czasie zastanowił się czy moje słowa jednak mogą znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Po tym wszystkim każde pójdzie w swoją stronę i obiecuję już więcej pana nie nękać ani nie wspominać ponownie poruszonych dzisiaj kwestii - oświadczyła w końcu, rozpoczynając swoją tyradę z pewnym ociąganiem, lecz stopniowo nadając wypowiedzi coraz szybszego tempa, jakby obawiała się, że Nott już na wstępie odwróci się do niej plecami i zostawi ją samą z milionem niedopowiedzeń oraz pytaniem czy nauczył się tego zachowania od Benjamina, czy może to Wright wpoił mu tę metodę rozwiązywania konfliktów.
Jakaś część Harriett poniekąd liczyła na to, że spotkanie nie dojdzie do skutku. Tak byłoby łatwiej; dostałaby dobry powód do tego, by pałać do wciąż nieznanego jej Percivala jawną niechęcią, której przecież nie czuła oraz do napisania kolejnego listu, zawierającego pokrótce wszystkie jej uwagi, których nie było dane jej zaprezentować osobiście, utrzymanego już w tonie niemalże pedagogicznym i pozwalającego jej na bezkontaktowe załatwienie sprawy, wmówienie sobie, że zrobiła co w swojej mocy i wybielenie się - chociaż wiedziała doskonale, że atrament zostawia po sobie trwalsze ślady niż słowa rzucone na wietrze. Przestąpiła z nogi na nogę, niemalże pewna, że przyglądający jej się z uprzejmym zainteresowaniem zbliżający się brunet jest właśnie tym, który nienagannie wykaligrafował swoją odpowiedź, lecz po chwili twarz półwili ściągnęło zmieszanie, gdy u boku mężczyzny szybko pojawiła się kobieta w szykownym kapeluszu, by niemalże władczym gestem wsunąć rękę pod jego ramię i poprowadzić go w stronę bocznej alejki. Faktycznie, to nie mógł być on. Na pierwszy rzut oka zbliżał się do czterdziestki. Na drugi nie zasługiwał.
Zacisnęła usta w wąską linię, dopiero po chwili rejestrując trzeszczenie śniegu nieopodal miejsca, w którym tkwiła. Odwróciła się w stronę nadchodzącej osoby, tym razem nie mając już wątpliwości, że jest tą właściwą - elegancki płaszcz i wypolerowane buty z pewnością spełniały standardy odzienia odpowiedniego ludziom opatrującym swoje nazwiska tytułami lordowskimi, przystojne rysy twarzy sugerowały wygranie puli genów na loterii, a bystre spojrzenie ciemnozielonych oczu idealnie współgrało z pełnym galanterii tonem odpowiedzi na jej zaproszenie, bardziej właściwie przypominające wezwanie. Z lekkim zaskoczeniem jednak zauważyła, że szlachcic jest niższy niż sobie wyobrażała z jakiś niewiadomych powodów. Stojąc przed nim w butach na obcasie, byli sobie praktycznie równi. Nie przywykła do tego. Uśmiechnęła się krótko, dając tym samym znać, że niewygodne poszukiwania szczęśliwie dobiegły do końca, a Percival odnalazł prowodyrkę dzisiejszego zamieszania, po czym uniosła swoją dłoń w ramach przywitania, lecz niestety na jej licu zabrakło pensjonarskiego rumieńca, gdy chłodne usta mężczyzny musnęły jej dłoń.
- Harriett Lovegood, cieszę się, że zgodził się pan ze mną spotkać, sir - ale czy miło poznać? Podobno nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca - było dopiero południe. - Ma pan zapewne całą masę bardziej pasjonujących zajęć, dlatego postaram się streścić. Przejdźmy się - zaproponowała już po odhaczeniu na liście przepisowych uprzejmości, by anemicznym spacerkiem rozluźnić nieco atmosferę i zapewnić wystawionym na mroźną pogodę mięśniom trochę ciepła pochodzącego z ruchu, a nie tylko z wewnętrznie gotujących się emocji, które zapewne miały zostać wywołane jej kolejnymi słowami. Słowami, które wyleciały jej z głowy, gdy spoglądała na niczego niespodziewającego się Percivala i czuła coś na kształt żalu, że dopiero co się poznali, a ona już musi palić nawet ten niewybudowany do końca most. - Bardzo mi przykro, że tak to musi wyglądać, ale obawiam się, że niezręczności nie da się uniknąć, a pewne rzeczy muszą zostać powiedziane - przerwała w końcu ciszę, wciąż brodząc w bagienku enigmatyczności. - Z miejsca zaznaczę, że nie oczekuję od pana żadnych zapewnień, wzniosłych deklaracji ani zaprzeczeń, nie musi pan właściwie reagować w jakikolwiek sposób na moje rewelacje, jeśli te okażą się być panu niemiłe, a spodziewam się, że tak właśnie będzie, po prostu proszę, żeby wysłuchał mnie pan do końca i w wolnym czasie zastanowił się czy moje słowa jednak mogą znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Po tym wszystkim każde pójdzie w swoją stronę i obiecuję już więcej pana nie nękać ani nie wspominać ponownie poruszonych dzisiaj kwestii - oświadczyła w końcu, rozpoczynając swoją tyradę z pewnym ociąganiem, lecz stopniowo nadając wypowiedzi coraz szybszego tempa, jakby obawiała się, że Nott już na wstępie odwróci się do niej plecami i zostawi ją samą z milionem niedopowiedzeń oraz pytaniem czy nauczył się tego zachowania od Benjamina, czy może to Wright wpoił mu tę metodę rozwiązywania konfliktów.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mroźne, świeże powietrze przyjemnie otrzeźwiało jego umysł, rozmywając wspomnienie dusznego pokoju w ministerstwie, który mimo zaczarowanych, wychodzących na błękitną iluzję nieba okien, niezmienne pozostawiał klaustrofobiczne uczucie tkwienia w pułapce. Dzisiaj czuł się dobrze; obecność Harriett, z jakiegoś niewyjaśnionego (i być może irracjonalnego) powodu, nie budziła w nim podejrzliwości, a początkowa niezręczność zdawała się ulatniać, w miarę jak stawiali kolejne kroki na zadbanej, ośnieżonej ścieżce. Kompletna dezorientacja, wywołana otrzymanym kilka dni wcześniej listem, należała już do przeszłości, aktualnie zastąpiona przez uprzejmą ciekawość, rosnącą w miarę upływu czasu. Czy powinien był czuć się zagrożony? Najprawdopodobniej; poruszał się po terenie zupełnie nieznanym, prowadzony na oślep przez obcą mu kobietę, która kiedyś – mało brakowało – prawie została panią Wright. Ten czynnik zdecydowanie powinien był nadać całej sytuacji odmiennego, nieznośnego wymiaru, z tym że… Percival kompletnie go ignorował, uparcie nie łącząc stąpającej obok blondynki z potężną sylwetką Benjamina. Ich spotkanie, czegokolwiek by nie dotyczyło, zajmowało w jego umyśle całkowicie odrębną szufladkę i pomysł, że mogłoby w jakiś sposób wiązać się z tą drugą, zamkniętą na cztery spusty i ukrytą przed światem, wydawał się zbyt absurdalny, żeby w ogóle go rozważać. Dołożenie do równania Inary tylko zwiększyłoby wybuchowość mieszanki, wywołując w mózgu Notta krytyczne zwarcie, więc wbrew zdrowemu rozsądkowi postanowił naiwnie trzymać się wiary w nieskalane intencje Harriett, nie zwracając uwagi na kolejne ostrzeżenia upchnięte między jej słowami, których chyba nie starała się nawet jakoś specjalnie ukrywać.
– Z tego co pamiętam, nie pozostawiła mi pani wyboru – zauważył lekko, ale bez wyrzutu w głosie, dostosowując własne kroki do jej tempa i uśmiechając się prawie przyjaźnie. Nigdzie mu się nie spieszyło; przed samą przerwą świąteczną zazwyczaj nie organizowano już żadnych wypraw, a te, które wracały do kraju, zdążyły już zrobić to w poprzednim tygodniu. Obecnie miał więc jeszcze mniej do roboty niż zwykle, co właściwie było jednym z dodatkowych powodów, dla których bez wahania zgodził się na zaproponowane (starał się unikać stwierdzenia wymuszone) przez kobietę spotkanie.
Nie przerywał jej, gdy mówiła, od czasu do czasu zerkając jedynie w jej kierunku i na moment zawieszając spojrzenie na jasnym profilu. Była piękna w jakiś magnetyczny, niecodzienny sposób, który przywodził mu na myśl jasnowłose postacie, wyglądające ze stronnic niektórych ksiąg traktujących o magicznych stworzeniach i przez chwilę zastanawiał się, czy w jej żyłach nie płynęła przypadkiem krew wil. Szybko jednak zmusił własne myśli do powrotu na odpowiednie tory, spoglądając na nieokreślony punkt u wylotu alejki i próbując – bezskutecznie – zgadnąć, dokąd podążała jej wypowiedź. Wplecione w nią wyrazy typu przykro i niemiłe zaalarmowały go jako pierwsze, starał się jednak powstrzymać kiełkujące uprzedzenia i ciche ostrzeżenia podsuwane przez jego własny instynkt samozachowawczy. Teraz nie miał już zresztą zbyt wielu możliwych opcji; zgrabna ewakuacja i wywinięcie się od dalszej rozmowy nie wchodziły w grę, pozostawało mu więc jedynie wysłuchać wszystkiego, co Harriett miała do powiedzenia, a co mimo początkowych zapewnień zdawała się odciągać w czasie. – To brzmi uczciwie – przytaknął, zachęcając ją, by kontynuowała i poniekąd ciesząc się, że cokolwiek leżało jej na sercu, nie miała zamiaru owijać tego w bawełnę. Prawdę, przyjemną bądź nie, był w stanie zaakceptować; nic jednak nie irytowało go bardziej niż pozostawianie sedna sprawy w sferze domysłów, ukrytego pod zgrabnie splecionymi warstwami typowo szlacheckiej (choć charakterystycznej bardziej dla kobiet niż mężczyzn) uprzejmości i poprawności politycznej. Mimo że obracał się w tym świecie od dziecka i zazwyczaj był w stanie krążyć po wybudowanym na aluzjach labiryncie bez większych potknięć, sto razy bardziej wolał szczerość i prostotę. Idąca obok kobieta zapewne nie zdawała sobie sprawy, że właśnie znacznie urosła w percivalowych oczach, nawet jeśli jej wciąż niewypowiedziane rewelacje budziły w nim kiełkujący niepokój. Najchętniej porzuciłby również i te resztki grzeczności, które powstrzymywały go przed zaproponowaniem jej przejścia na ty, ale postanowił zaczekać, aż Harriett wyrzuci z siebie to wszystko, co tak bardzo chciała mu powiedzieć, i co skłoniło ją do napisania nietypowego listu.
Wsunął jedną dłoń do kieszeni płaszcza, w ostatniej chwili rezygnując z wyciągnięcia paczki papierosów i zadowalając się obracaniem tekturowego opakowania między palcami. Jaki był następny punkt programu, pani Lovegood?
– Z tego co pamiętam, nie pozostawiła mi pani wyboru – zauważył lekko, ale bez wyrzutu w głosie, dostosowując własne kroki do jej tempa i uśmiechając się prawie przyjaźnie. Nigdzie mu się nie spieszyło; przed samą przerwą świąteczną zazwyczaj nie organizowano już żadnych wypraw, a te, które wracały do kraju, zdążyły już zrobić to w poprzednim tygodniu. Obecnie miał więc jeszcze mniej do roboty niż zwykle, co właściwie było jednym z dodatkowych powodów, dla których bez wahania zgodził się na zaproponowane (starał się unikać stwierdzenia wymuszone) przez kobietę spotkanie.
Nie przerywał jej, gdy mówiła, od czasu do czasu zerkając jedynie w jej kierunku i na moment zawieszając spojrzenie na jasnym profilu. Była piękna w jakiś magnetyczny, niecodzienny sposób, który przywodził mu na myśl jasnowłose postacie, wyglądające ze stronnic niektórych ksiąg traktujących o magicznych stworzeniach i przez chwilę zastanawiał się, czy w jej żyłach nie płynęła przypadkiem krew wil. Szybko jednak zmusił własne myśli do powrotu na odpowiednie tory, spoglądając na nieokreślony punkt u wylotu alejki i próbując – bezskutecznie – zgadnąć, dokąd podążała jej wypowiedź. Wplecione w nią wyrazy typu przykro i niemiłe zaalarmowały go jako pierwsze, starał się jednak powstrzymać kiełkujące uprzedzenia i ciche ostrzeżenia podsuwane przez jego własny instynkt samozachowawczy. Teraz nie miał już zresztą zbyt wielu możliwych opcji; zgrabna ewakuacja i wywinięcie się od dalszej rozmowy nie wchodziły w grę, pozostawało mu więc jedynie wysłuchać wszystkiego, co Harriett miała do powiedzenia, a co mimo początkowych zapewnień zdawała się odciągać w czasie. – To brzmi uczciwie – przytaknął, zachęcając ją, by kontynuowała i poniekąd ciesząc się, że cokolwiek leżało jej na sercu, nie miała zamiaru owijać tego w bawełnę. Prawdę, przyjemną bądź nie, był w stanie zaakceptować; nic jednak nie irytowało go bardziej niż pozostawianie sedna sprawy w sferze domysłów, ukrytego pod zgrabnie splecionymi warstwami typowo szlacheckiej (choć charakterystycznej bardziej dla kobiet niż mężczyzn) uprzejmości i poprawności politycznej. Mimo że obracał się w tym świecie od dziecka i zazwyczaj był w stanie krążyć po wybudowanym na aluzjach labiryncie bez większych potknięć, sto razy bardziej wolał szczerość i prostotę. Idąca obok kobieta zapewne nie zdawała sobie sprawy, że właśnie znacznie urosła w percivalowych oczach, nawet jeśli jej wciąż niewypowiedziane rewelacje budziły w nim kiełkujący niepokój. Najchętniej porzuciłby również i te resztki grzeczności, które powstrzymywały go przed zaproponowaniem jej przejścia na ty, ale postanowił zaczekać, aż Harriett wyrzuci z siebie to wszystko, co tak bardzo chciała mu powiedzieć, i co skłoniło ją do napisania nietypowego listu.
Wsunął jedną dłoń do kieszeni płaszcza, w ostatniej chwili rezygnując z wyciągnięcia paczki papierosów i zadowalając się obracaniem tekturowego opakowania między palcami. Jaki był następny punkt programu, pani Lovegood?
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Ogrody królewskie
Szybka odpowiedź