Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Rezerwat testrali
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rezerwat testrali
Niezbyt rozległe tereny leśne przechodzące we wrzosowiska, które zostały objęte ochroną ze względu na licznie przebywające w tym miejscu stada testrali. Nie każdy czarodziej może je zobaczyć, co dopiero mugol; zdecydowano się jednak na zachowanie wszelkich środków ostrożności i przypilnowanie, by nikt niepowołany nie zaplątał się w tamte lasy. Testrale w dużej mierze same potrafią o siebie zadbać, czasem konieczna jest jednak kontrola ich stanu i zachowań oraz upewnienie się, że nie oddalają się poza granice rezerwatu. Fauna i flora niewiele różni się od typowej dla kornwalijskich terenów. W gęstwinie można natrafić na niewielką chatę, chronioną przed wzrokiem niemagicznych zaklęciami, gdzie mogą zatrzymać się czarodzieje odpowiedzialni za utrzymanie tego miejsca w porządku.
Juno z ciekawością przyglądała się obcej dziewczynie. Mimowolnie próbowała przypasować ją do którejś z klas społecznych jednak nie było to tak proste jak mogło się wydawać. Postawa ciała teoretycznie wskazywała na arystokratkę jednak coś w sposobie bycie się nie zgadzało. Bardzo możliwe, że po prostu Juno miała zbyt mało doświadczenia w kontaktach ze „zdradzieckimi” rodami, by móc z łatwością rozpoznać przedstawicielkę jednego z nich. Na szczęście obecne położenie dwóch młodych kobiet nie wymagało podobnych klasyfikacji. Możliwe nawet, że Juno uda się zagłuszyć irytujący głos w głowie zmuszający do rozwiązania tej zagadki. Na słowa o drugiej szansie na twarzy młodego rudzielca pojawił się uśmiech świadczący o rozbawieniu. Tak, teoretycznie to prawda. Każdy zasługuje na drugą szansę tyle, że świat rzadko nią obdarza. - Zgadza się-- przyznała kiwając potakująco głową. - Tyle że z tego, co zawsze sądziłam natura nie zna tego prawa a już tym bardziej dzikie zwierzęta. - zażartowała przenosząc wzrok na zadraśniętą rękę. - Dziękuję w takim razie za troskę- odpowiedziała przenoszą wzrok z dłoń powrotem na dziewczynę. - Na szczęście jakoś to przetrwałam, a co do ewentualnych siniaków to do wesela przecież się zagoją. - W przypadku arystokratek można było to stwierdzenie rozumieć na kilka sposobów ale tym przecież również nie warto było sobie teraz zawracać głowy. Na hasło „panienkę” Juno wyraźnie skrzywiła się z niesmakiem. Czyli jednak nawet wśród leśnych ostępów nie jest wstanie wyzbyć się pewnych cech i nawyków skrupulatnie wpajanych przez guwernantkę czy przez matkę. - Jestem Juno - przedstawiła się czym prędzej mając nadzieję, że tym samym uniknie dalszego brnięcia w nudną etykietę. - Powiedzmy, że ostatnimi czas bardziej byłam przyczajona do nagrzanych słońcem piasków niż do stosów gnijących liści. - wzruszyła lekko ramionami uznając to za mało istotną informację. Trochę żałowała, że wracając na rodzinne wyspy zdarzyła już stracić opaleniznę. Może dzięki tak niepasujące do damy cechy wyglądu mogłaby, choć na chwilę wymknąć się z narzuconych jej ram społecznych. Słuchała dalej, a głos w głowie zmuszający do dopasowania odpowiedniego nazwiska do charakterystycznej twarzy jedynie się nasilał. Z drugiej strony stojąc przed nią dziewczyna równie dobrze mogła być przedstawicielką jednej z wysoko postawionych rodzin nienależących do arystokracji. - Nie zastanawiasz się czasem czy gdy staje się rodzicem i osiągasz określony wiek czas wymazuje z twoich wspomnień wszystkie pragnienia i marzenia młodości? - spytała ze śmiechem pijąc oczywiście do wspomnianych ograniczeń. Przecież poprzednie pokolenie również żyło w trudnych czasach i przetrwało. Czemu młodym miałoby się nie udać? Gdy przeszły na temat obserwacji zwierząt Juno całym sercem przyznawała rację swojej rozmówczyni. Juno miała w sobie duszę podróżnika i odkrywcy. Doskonale wiedziała, że to, co naturalne było najpiękniejsze dla tego nie ustawała w próbach dotarcie do tego co prawdziwe i szczere zarówno we florze, jak i faunie. - Może więc zgodzisz się na moje towarzystwo? - spytała dość nieśmiało. - Widać bowiem, że wiesz o czym mówisz i może przy tobie uda mi się, choć rzucić okiem na te piękne stworzenia.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence spoglądała w stronę dziewczyny, wydawała się być jej nieco młodsza od niej. Nie dało się ukryć, że należała do wyższej klasy społecznej, futro ją zdradzało. Nie miała zamiaru jednak pytać, właściwie po co? Nie liczyło się dla niej to, z jakiego rodu pochodziła. Ona nigdy nie oceniała, bez względu na to, czy ktoś pochodził ze szlachty, czy z pospólstwa. Liczyły się dla niej inne wartości. Wiedziała, że każdy człowiek, bez względu na pochodzenie może mieć dużo do zaoferowania. Miała świadomość, że ona również jak na arystokratkę całkiem mocno lawirowała między światami. Nie do końca pasowała do każdego z nich. Miała problem, by do końca odnaleźć się wśród arystokracji, mimo, że całe życie była wychowywana według zasad, które obowiązywały rodziny czystokrwiste. Miała wiele szczęścia, że jej rodzina była jedną z tych bardziej tolerancyjnych, ogromne.
- Z dzikimi zwierzętami może być różnie, jednak wyznaję zasadę, że jak nie dziś to jutro, w końcu nie będą pamiętały tego, co było wczoraj, przynajmniej większość. No, chyba, że coś sobie zrobi z Ciebie posiłek, wtedy nieco gorzej.. - uśmiechnęła się pokazując niemal wszystkie zęby. - Masz rację, takie obrażenia to drobnostka, warto jednak w przyszłości nieco bardziej uważać, bo mogło się to gorzej skończyć. - Ech, nawet w przypadkowych sytuacjach pojawiały się terminy związane z weselem. Bardzo nie przepadała za tym tematem, gdyż ostatnio spędzał jej sen z powiek. Dostała ultimatum, ostatni rok wolności, jak sama sobie nie znajdzie godnego męża, to Anthony odda ją w ręce jakiegoś bogatego oblecha, który pewnie będzie rodziną któregoś z jego przyjaciół. Zupełnie jej to nie odpowiadało, zamyśliła się na moment.
- Prue, miło mi Cię poznać, w całkiem przyjemnych okolicznościach przyrody. - nie zamierzała ujawniać swojego nazwiska, nie uważała żeby było to potrzebne w sytuacji, jak ta, wręcz mogło ją jedynie popsuć. - Brakuje mi ogromnie nagrzanych piasków i turkusowych mórz. Na swoje nieszczęście ostatnio przebywam jedynie wśród gnijących liści, także trochę zazdroszczę. - Ogromnie brakowało jej wypraw, na równiku można było spotkać tak bardzo zróżnicowane organizmy, całe masy gatunków, nie to, co tutaj. Oby jak najszybciej udało się jej wyruszyć w podróż, bo jeszcze zapomni, jaki ocean może być piękny.
- Nie wydaje mi się, żeby można było zapomnieć o wszystkich swoich pragnieniach. Taki rodzic zapewne jest bardzo nieszczęśliwy, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, myślę, że dzieci przez to cierpią. - Ale co ona tam właściwie mogła wiedzieć? Nie miała dzieci, nie potrafiła sobie wyobrazić siebie jako matki, w życiu liczyły się dla niej zupełnie inne rzeczy. Przeważało ją to, że zapewne już niedługo zostanie zmuszona do zamążpójścia i rodzenia dzieci, to będzie jak zakończenie dotychczasowego życia, a nie była gotowa poświęcać się dla innych. Chciała zrobić karierę naukową, a nie zajmować się takimi przyziemnymi sprawami.
- Testrale nie są zwierzętami, na których się jakoś specjalnie znam, jednak chętnie podzielę się tym, co o nich wiem. Oczywiście, że bardzo chętnie wybiorę się na spacer z Tobą, dużo przyjemniejsze są takie wędrówki w towarzystwie. - brakowało jej kontaktu z ludźmi, także nie widziała sensu w tym, aby odmówić Juno.
- Z dzikimi zwierzętami może być różnie, jednak wyznaję zasadę, że jak nie dziś to jutro, w końcu nie będą pamiętały tego, co było wczoraj, przynajmniej większość. No, chyba, że coś sobie zrobi z Ciebie posiłek, wtedy nieco gorzej.. - uśmiechnęła się pokazując niemal wszystkie zęby. - Masz rację, takie obrażenia to drobnostka, warto jednak w przyszłości nieco bardziej uważać, bo mogło się to gorzej skończyć. - Ech, nawet w przypadkowych sytuacjach pojawiały się terminy związane z weselem. Bardzo nie przepadała za tym tematem, gdyż ostatnio spędzał jej sen z powiek. Dostała ultimatum, ostatni rok wolności, jak sama sobie nie znajdzie godnego męża, to Anthony odda ją w ręce jakiegoś bogatego oblecha, który pewnie będzie rodziną któregoś z jego przyjaciół. Zupełnie jej to nie odpowiadało, zamyśliła się na moment.
- Prue, miło mi Cię poznać, w całkiem przyjemnych okolicznościach przyrody. - nie zamierzała ujawniać swojego nazwiska, nie uważała żeby było to potrzebne w sytuacji, jak ta, wręcz mogło ją jedynie popsuć. - Brakuje mi ogromnie nagrzanych piasków i turkusowych mórz. Na swoje nieszczęście ostatnio przebywam jedynie wśród gnijących liści, także trochę zazdroszczę. - Ogromnie brakowało jej wypraw, na równiku można było spotkać tak bardzo zróżnicowane organizmy, całe masy gatunków, nie to, co tutaj. Oby jak najszybciej udało się jej wyruszyć w podróż, bo jeszcze zapomni, jaki ocean może być piękny.
- Nie wydaje mi się, żeby można było zapomnieć o wszystkich swoich pragnieniach. Taki rodzic zapewne jest bardzo nieszczęśliwy, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, myślę, że dzieci przez to cierpią. - Ale co ona tam właściwie mogła wiedzieć? Nie miała dzieci, nie potrafiła sobie wyobrazić siebie jako matki, w życiu liczyły się dla niej zupełnie inne rzeczy. Przeważało ją to, że zapewne już niedługo zostanie zmuszona do zamążpójścia i rodzenia dzieci, to będzie jak zakończenie dotychczasowego życia, a nie była gotowa poświęcać się dla innych. Chciała zrobić karierę naukową, a nie zajmować się takimi przyziemnymi sprawami.
- Testrale nie są zwierzętami, na których się jakoś specjalnie znam, jednak chętnie podzielę się tym, co o nich wiem. Oczywiście, że bardzo chętnie wybiorę się na spacer z Tobą, dużo przyjemniejsze są takie wędrówki w towarzystwie. - brakowało jej kontaktu z ludźmi, także nie widziała sensu w tym, aby odmówić Juno.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wesoły śmiech Juno rozniósł się między drzewami.- Masz zupełną rację, chociaż przyznam szczerze, że śmierć w paszczy jakiego potężnego dzikiego stworzenia to bardzo zacny koniec.- Chyba tylko młodzi ludzie mogli myśleć w tak samolubny sposób. Wydanie ostatniego tchnienia, gdy twoją skórę pokrywa tysiące małych i większych zmarszczek a wokół ciebie gromadzą się krewni zalewający się fałszywymi łzami, wydaje się czymś nie na miejscu, czymś obrzydliwym. Juno dla przykładu planowała utonąć przed czterdziestym rokiem życia albo podczas sztormu, albo sama wskoczy do oceanu mając serdecznie dość wszystkiego. Rodzina i tak już doprowadzała biedną arystokratkę do obłędu, niewiele więc już trzeba było. „Gorzej skończyć” nie wydawało się aż tak złą perspektywą. Może gdyby ucięto jej nogę albo rękę świat zostawiłby kalekę w spokoju a ona mogłaby się w końcu oddać wszystkim swoim pasjom. Jak to mówiąc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. - Mnie również- odpowiedziała w ostatniej chwili powstrzymując się od typowego w takich sytuacji dygnięcia. Wygląda na to, że niektórych nawyków wyjątkowo trudno się pozbyć. Błękitne oczy rozświetliły się w zachwycie słysząc o podobnych tęsknotach Prue. Czyżby faktycznie byłoby to możliwe, że miała przed sobą kobietę, która miała podobne pasje co ona. Może istniała szansa nawet na to by kiedyś mogłyby wymienić się doświadczeniami a Juno nie musiałaby walczyć z szowinistycznym podejściem innych zdobywców dalekich krajów. - Jesteś podróżnikiem?- spytała z lekką nadzieją w głosie. Dlaczego cała ta wojna musiała wszystko niszczyć? Po co komu to wszystko? Z ust Juno wydobyło się ciche westchnięcie. Chociaż może powinna czuć pociechę z faktu, że nie tylko ona była obecnie zamknięta to i tak czuła rosnącą w niej irytacje.
Usłyszawszy odpowiedź na własną zmiankę o ograniczającym rodzicielstwie przyznała swojej rozmówczyni rację lekkim kiwnięciem głowy. Słowa Prue wydawały się idealny odzwierciedleniem losów arystokratycznych rodzin. Przynajmniej tych bardziej konserwatywnych.
Juno uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy dziewczyna zgodziła się na jej towarzystwie. Może dzięki temu nie utknie w jakieś skalnej grodzie czy też nie zjedzie z jakiegoś urwiska łamiąc sobie obie nogi. Cóż, przecież wszystko było możliwe. - Będę wdzięczna. Mam nadzieję, że podzielisz się ze mną również opowieściami o twoich ostatnich wyprawach. - przyznała z wyraźną szczerością i ruszyła śladem dziewczyny.
Usłyszawszy odpowiedź na własną zmiankę o ograniczającym rodzicielstwie przyznała swojej rozmówczyni rację lekkim kiwnięciem głowy. Słowa Prue wydawały się idealny odzwierciedleniem losów arystokratycznych rodzin. Przynajmniej tych bardziej konserwatywnych.
Juno uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy dziewczyna zgodziła się na jej towarzystwie. Może dzięki temu nie utknie w jakieś skalnej grodzie czy też nie zjedzie z jakiegoś urwiska łamiąc sobie obie nogi. Cóż, przecież wszystko było możliwe. - Będę wdzięczna. Mam nadzieję, że podzielisz się ze mną również opowieściami o twoich ostatnich wyprawach. - przyznała z wyraźną szczerością i ruszyła śladem dziewczyny.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Właściwie, to masz rację. Całkiem ciekawe rozwiązanie, na zakończenie swojego żywota.- może ktoś by nawet o tym opowiadał! Mogłaby zostać sławna. Nie liczyło się w jaki sposób, ważne aby imię przetrwało w historii. Przynajmniej tak się jej wydawało, sama na pewno nie chciała zostać anonimową, chciała, żeby o niej opowiadano, nieważny był powód, byleby ktoś o niej pamiętał. Może nie było to rozsądne podejście. Jednak młodość rządziła się swoimi prawami, może jej się to z czasem zmieni? Aktualnie miała ochotę jedynie odkrywać świat, poświęcić się naukowej karierze, żyć szybko i jak najintensywniej się dało. Zobaczyć jak najwięcej. Ważne było tylko tu i teraz i to, co mogła z tego wycisnąć.
Uśmiech malował się na ustach panny Macmillan. Może zauważyła w dziewczynie kompankę do rozmów? Nie mogła jeszcze zbytnio jej oceniać, w końcu zamieniły ledwie klika słów. Nie wydawała się być jednak sztywna, jakby miała kija w tyłku, jak większość kobiet, które spotykała. Cieszyło ją to, bo nie spodziewała się, że spotka jakiegoś towarzysza do rozmowy podczas tego spaceru. - Nie do koca podróżnikiem, jestem oceanografem, badam morskie stworzenia i rośliny. Chociaż aktualnie, jestem na urlopie, o ile można tak powiedzieć. Przez wojnę nie mogę sobie pozwolić na dalekie wyprawy- westchnęła ciężko. Widać było, że brakowało jej tej adrenaliny, na samą myśl o swoim starym życiu robiła się smutna. Zastanawiała się, kiedy wreszcie będzie mogła kontynuować swoją pracę. Kiedy znowu będzie mogła opuszczać swoje rodzinne tereny, ostatnio robiła to głównie w tajemnicy, gdyby Anthony dowiedział się, że Prue szlaja się po całej Wielkiej Brytanii.. zapewne zamknąłby ją w piwnicy. Dlatego też była bardzo ostrożna podczas swoich wędrówek, nie chciała, żeby i tego jej zabroniono. Póki wracała cała i zdrowa, nikt się specjalnie nie interesował tym, gdzie podziewała się całymi dniami.
- Tak właściwie, to je widzisz? Byłaś przy czyjejś śmierci?- zapytała może zbyt bezpośrednio, jedna sytuacja zachęcała do tego. - Są przepiękne, nie sądzisz?- rzekła jeszcze do dziewczyny. - Nie ma zbytnio o czym opowiadać, ostatnio raczej włóczę się po okolicznych miejscowościach. A Ty czym zajmujesz się w życiu?- miło było tak pogawędzić o niczym, jakby tej wojny nie było i wszystko wróciło do normalności.
Uśmiech malował się na ustach panny Macmillan. Może zauważyła w dziewczynie kompankę do rozmów? Nie mogła jeszcze zbytnio jej oceniać, w końcu zamieniły ledwie klika słów. Nie wydawała się być jednak sztywna, jakby miała kija w tyłku, jak większość kobiet, które spotykała. Cieszyło ją to, bo nie spodziewała się, że spotka jakiegoś towarzysza do rozmowy podczas tego spaceru. - Nie do koca podróżnikiem, jestem oceanografem, badam morskie stworzenia i rośliny. Chociaż aktualnie, jestem na urlopie, o ile można tak powiedzieć. Przez wojnę nie mogę sobie pozwolić na dalekie wyprawy- westchnęła ciężko. Widać było, że brakowało jej tej adrenaliny, na samą myśl o swoim starym życiu robiła się smutna. Zastanawiała się, kiedy wreszcie będzie mogła kontynuować swoją pracę. Kiedy znowu będzie mogła opuszczać swoje rodzinne tereny, ostatnio robiła to głównie w tajemnicy, gdyby Anthony dowiedział się, że Prue szlaja się po całej Wielkiej Brytanii.. zapewne zamknąłby ją w piwnicy. Dlatego też była bardzo ostrożna podczas swoich wędrówek, nie chciała, żeby i tego jej zabroniono. Póki wracała cała i zdrowa, nikt się specjalnie nie interesował tym, gdzie podziewała się całymi dniami.
- Tak właściwie, to je widzisz? Byłaś przy czyjejś śmierci?- zapytała może zbyt bezpośrednio, jedna sytuacja zachęcała do tego. - Są przepiękne, nie sądzisz?- rzekła jeszcze do dziewczyny. - Nie ma zbytnio o czym opowiadać, ostatnio raczej włóczę się po okolicznych miejscowościach. A Ty czym zajmujesz się w życiu?- miło było tak pogawędzić o niczym, jakby tej wojny nie było i wszystko wróciło do normalności.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Błękitne oczy Juno zapłonęły z radości. Kobieta oceanograf, kobieta, która na domiar wszystkiego była zbliżona do niej wiekiem. Taka znajomość mogłaby zniwelować całą masę przeszkód i problemów, jakie Travers spotkała do tej pory na swej naukowej drodze. Wszyscy członkowie jej rodziny od małego mieli do czynienia z morskimi zwierzętami co jednak nie oznaczało, że można było ich nazwać oceanografami. Tak naprawdę liczyły się tylko hipokampy i może ewentualnie kolorowe ryby, które można było wrzucić do akwarium, reszta zwierząt popadła w całkowite zapomnienie. W końcu zmusiła się do opanowania rosnących emocji i kiwnęła głową ze zrozumieniem. - Jedyna nadzieja, że jakiś ciekawy obiekt pojawi się w naszych rodzinnych wodach. Tyle że mimo wszystko- machnęła ręką co miało oznaczać wojnę i wszystko, co z nią związane - jest na nich zaskakująco tłoczno.- Teoretycznie mogła sobie pozwolić na ekspercki ton. Kto inny jak nie przedstawiciel rodu Traversów będzie wiedział co właściwie dzieje się obecnie na wodach wokół wysp. Handel kwitł w najlepsze, może niekoniecznie ten oficjalny, ale zawsze.
Na wzmiankę o śmierci wzruszyła obojętnie ramionami. - Nie raz i nie dwa. Mam dużą rodzinę a czuwanie przy łożach obłożnie chorych stanowi swego rodzaju obowiązek. - Przyznała bez większych emocji. Nie zwróciła uwagi na to, że mogła jedynie utwierdzić swoją rozmówczynie w przekonaniu, z której klasy społecznej pochodzi. Skąd mogła wiedzieć, że w niektórych kręgach postępuje się inaczej. Czytała o kulturach, w których ciała umierających zostawiało się na pustyni by zjadły je sepy, albo o tym, że członkowie rodziny zjadają ciała zmarłego by wchłonąć jego mądrość. Nie sądziła jednak by coś takiego mogło mieć miejsce w Anglii. Jeśli chodzi o niektóre aspekty życie ludzkiego więcej wiedziała o ludach z dalekich lądów, niż jej krajanach. - Nie wiem, czy są piękne- przyznała całkiem szczerze. - Są inne, momentami nawet przerażające i właśnie przez to są ciekawe. - Kiwnęła głową dla podkreślenia swoich słów. Nie takich odpowiedzi oczekiwał smalltalk, ale wiedząc, że ma przy sobie kogoś o pokrewnych zainteresowania Juno poczuła się na tyle pewnie, że szybko porzuciła konwenanse. Travers zainteresował się kwestią owego włóczęgostwa. - Nikt cię pod tym względem nie próbuje kontrolować? - spytała z wyraźną ciekawością. Jeszcze chwila a naprawdę byłaby w stanie oddać wszystko za zamianę żyć z Prue. Na pytanie dotyczące tego, czym sama się zajmuję odpowiedziała cichym śmiechem. - Jestem geografem- czuła jak po plecach przechodzi ją dziwny dreszcz. Dziwnie było wypowiadać te słowa na głos. - Czyli znam się na wszystkim po trochę, ale tak naprawdę nie znam się na niczym.- Nie wstydziła się braku precyzji zawodu, którego sama wybrała.
Na wzmiankę o śmierci wzruszyła obojętnie ramionami. - Nie raz i nie dwa. Mam dużą rodzinę a czuwanie przy łożach obłożnie chorych stanowi swego rodzaju obowiązek. - Przyznała bez większych emocji. Nie zwróciła uwagi na to, że mogła jedynie utwierdzić swoją rozmówczynie w przekonaniu, z której klasy społecznej pochodzi. Skąd mogła wiedzieć, że w niektórych kręgach postępuje się inaczej. Czytała o kulturach, w których ciała umierających zostawiało się na pustyni by zjadły je sepy, albo o tym, że członkowie rodziny zjadają ciała zmarłego by wchłonąć jego mądrość. Nie sądziła jednak by coś takiego mogło mieć miejsce w Anglii. Jeśli chodzi o niektóre aspekty życie ludzkiego więcej wiedziała o ludach z dalekich lądów, niż jej krajanach. - Nie wiem, czy są piękne- przyznała całkiem szczerze. - Są inne, momentami nawet przerażające i właśnie przez to są ciekawe. - Kiwnęła głową dla podkreślenia swoich słów. Nie takich odpowiedzi oczekiwał smalltalk, ale wiedząc, że ma przy sobie kogoś o pokrewnych zainteresowania Juno poczuła się na tyle pewnie, że szybko porzuciła konwenanse. Travers zainteresował się kwestią owego włóczęgostwa. - Nikt cię pod tym względem nie próbuje kontrolować? - spytała z wyraźną ciekawością. Jeszcze chwila a naprawdę byłaby w stanie oddać wszystko za zamianę żyć z Prue. Na pytanie dotyczące tego, czym sama się zajmuję odpowiedziała cichym śmiechem. - Jestem geografem- czuła jak po plecach przechodzi ją dziwny dreszcz. Dziwnie było wypowiadać te słowa na głos. - Czyli znam się na wszystkim po trochę, ale tak naprawdę nie znam się na niczym.- Nie wstydziła się braku precyzji zawodu, którego sama wybrała.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zauważyła ten blask w oku Junony. Mało kto tak reagował, kiedy mówiła, czym się zajmuje. Czyżby ją również interesowały podobne rzeczy? To się zapewne dopiero okaże. Ten entuzjazm, który okazała spowodował, że Prue patrzyła na nią już raczej milej. Widać było, że mogą mieć coś wspólnego, tak się jej przynajmniej wydawało. Macmillan była wyjątkiem w swojej rodzinie, nikt wcześniej nie zajmował się podobną dziedziną. Najprawdopodobniej odziedziczyła to po rodzie matki, w końcu Greengrassowie zajmowali się smokami.. tyle, że Prudence wybrała trochę inną ścieżkę. Od dziecka kochała wodę i to, co się w niej znajdowało. Zostało jej to do dzisiaj.
- Jest jedno jezioro, w którym podobno żyją kelpie!- odparła z entuzjazmem, może własnie trafiła na pierwszą osobę, z którą mogła się tym podzielić. - Chciałabym jedną złapać, może w najbliższym czasie mi się uda. Już kiedyś próbowałam, jednak nie byłam zbyt silna, aby ją usidlić, mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.- oczy jej się zaświeciły, kiedy opowiadała o stworzeniu.
- W sumie racja, musimy czuwać nad tymi umierającymi, nie żeby to było jakieś porywające zajęcie..- sama nie ubiła tych sytuacji. Starała się ich unikać, jak ognia, w końcu miała do robienie dużo ciekawszych rzeczy. Szkoda marnować czas na umierających, kiedy wokół było tyle rzeczy do odkrycia.
- Ja uważam, że są. Mają w sobie coś takiego majestatycznego..- zamyśliła się na moment. Faktycznie testrale wyglądały, jak stworzenia zupełnie z innego świata, lecz jej zdaniem dodawało to im uroku. Westchnęła ciężko. - Próbują, stale się wymykam, nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu, jednak wcale nie tak łatwo mi się aktualnie wymykać.- jakby potwierdziła słowa Travers. Mogło jej to również odpowiedzieć nieco na temat z jakiego rodu pochodziła, może nie powiedziała tego wprost, jednak można się było tego domyślić. Najwyraźniej łączyło je więcej niż mogłoby się wydawać przy pierwszym rzucie oka. - Geografem!- odparła z entuzjazmem. Takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewała, brzmiało to naprawdę dobrze. - To wspaniale! Na pewno wiele widziałaś w swoim życiu.- widać było, że Prue naprawdę humor się poprawił. W końcu zupełnie nie spodziewała się, że spotka dzisiaj na swej drodze kogoś tak interesującego. - Nawet nie opowiadaj głupot, na pewno Twoja wiedza jest ogromna! Jak sobie radzisz z tym, jak wygląda teraz świat?- była ciekawa, jak inni to znoszą.
- Jest jedno jezioro, w którym podobno żyją kelpie!- odparła z entuzjazmem, może własnie trafiła na pierwszą osobę, z którą mogła się tym podzielić. - Chciałabym jedną złapać, może w najbliższym czasie mi się uda. Już kiedyś próbowałam, jednak nie byłam zbyt silna, aby ją usidlić, mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.- oczy jej się zaświeciły, kiedy opowiadała o stworzeniu.
- W sumie racja, musimy czuwać nad tymi umierającymi, nie żeby to było jakieś porywające zajęcie..- sama nie ubiła tych sytuacji. Starała się ich unikać, jak ognia, w końcu miała do robienie dużo ciekawszych rzeczy. Szkoda marnować czas na umierających, kiedy wokół było tyle rzeczy do odkrycia.
- Ja uważam, że są. Mają w sobie coś takiego majestatycznego..- zamyśliła się na moment. Faktycznie testrale wyglądały, jak stworzenia zupełnie z innego świata, lecz jej zdaniem dodawało to im uroku. Westchnęła ciężko. - Próbują, stale się wymykam, nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu, jednak wcale nie tak łatwo mi się aktualnie wymykać.- jakby potwierdziła słowa Travers. Mogło jej to również odpowiedzieć nieco na temat z jakiego rodu pochodziła, może nie powiedziała tego wprost, jednak można się było tego domyślić. Najwyraźniej łączyło je więcej niż mogłoby się wydawać przy pierwszym rzucie oka. - Geografem!- odparła z entuzjazmem. Takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewała, brzmiało to naprawdę dobrze. - To wspaniale! Na pewno wiele widziałaś w swoim życiu.- widać było, że Prue naprawdę humor się poprawił. W końcu zupełnie nie spodziewała się, że spotka dzisiaj na swej drodze kogoś tak interesującego. - Nawet nie opowiadaj głupot, na pewno Twoja wiedza jest ogromna! Jak sobie radzisz z tym, jak wygląda teraz świat?- była ciekawa, jak inni to znoszą.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Juno zamyśliła się na chwilę próbując przypomnieć sobie jaka była różnica pomiędzy kelpiami a hipokampami. Ciekawiło ją czy oba gatunki są na tyle podobne, że Juno mogłaby wykorzystać swoją dotychczasową wiedzę w kontaktach z tymi drugimi. Słowa Prue ciężko było postrzegać jako faktyczne zaproszenie do wspólnego "polowania" co nie zmienia faktu, że Juno tak właśnie je zrozumiała. Była tak podniecona wizją kontaktu z prawdziwie dzikim stworzeniem, że żadna inna opcja nie wchodziła w grę. - Chętnie ci pomogę! Jeszcze chętniej się czegoś od ciebie nauczę.- Juno wyglądała trochę jak dziecko, któremu obiecano wyjście lunaparku. - Znam się trochę na hipokampach, może to się do czegoś przyda.- Travers była tak nabuzowana od emocji, że nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że właśnie mogła powiedzieć odrobinę za dużo.
Słowa dziewczyny na temat konieczności opiekowania się tymi, którzy mieli odejść w niebyt, dały Juno drobną podpowiedź co do pochodzenia Prue. Bardzo możliwe było, że miała do czynienia z arystokratką. Właśnie dlatego uważnie przyjrzała się jej twarzy, nic to jednak nie dało. W takich chwilach trochę przeklinała rodową niechęć do mieszania się w sprawy szlachty i ich koligacje. Przychodzi co do czego i później człowiek błądzi w niepewności. Juno jednak nic nie powiedziała, kiwnęła jedynie głową w geście zgody.
- Czasem wydaje mi się, że widzę w nich podobieństwo do ludzi, którzy utracili wszelką nadzieję i marzenia. Jedyne co im wtedy pozostaje to właśnie ów majestat.- Juno uśmiechnęła się sama do siebie. Nie były to słowa skierowane bezpośrednio do Prue jednak nie było nic złego w tym, że je usłyszała. Juno już zdążyła się zorientować, iż blondynka wie, że ma do czynienia z arystokratką, a jasnym chyba było kogo Travers miała na myśli mówiąc o ludziach.
Jeśli natomiast Juno miała wątpliwości czy ma do czynienia z arystokratką właśnie przestała je mieć. Tyle że w tym miejscu zaczęły pojawiać się problemy. Travers dobrze wiedziała na czyich ziemiach się znajduje. Teoretycznie przypisanie tego konkretnego nazwiska do postaci Prue wydawało się najłatwiejszym rozwiązaniem. Z drugiej strony może nie tylko Juno miała takie durne pomysły, by zapuszczać się na drugi koniec kraju tylko po to, by obejrzeć stado niezwykłych zwierząt. Postanowiła trochę poczekać, zanim wpadnie w panikę.
Juno ucieszyła się słysząc entuzjazm swojej towarzyszki. Skłoniła lekko głowę dziękując tym samym za okazaną wiarę w jej doświadczenie oraz wiedzę. Prue miała rację co do tego, że Juno sporo już wiedziała. Jej własna podróż oraz te pod okiem braci czy ojca sprawiały, że pewnie stała na czele arystokratek, które doświadczyły w swoim życiu czegoś więcej niż wpatrywanie się w ściany tych czy innych zamków. Jednak ostatnie pytanie wybiło Juno z rytmu. Miała na ten temat naprawdę wiele do powiedzenia, ale czuła, że nie jest to ani dobry czas, ani miejsce. - Tak poza tym, że ponownie próbuje się mnie zamknąć pod kloszem?- W przypadku Juno nie była to złota klatka, w której trzyma się pięknie śpiewającego ptaka. Dziewczyna wyobrażała sobie nałożone na nią restrykcje jak klosz, pod którym trzyma się wyjątkowe okazy roślin. - I tym, że wstrzymano wszystkie badania, chyba że służą działaniom militarnym?-Spytała z wyraźnym uśmiechem na ustach. Dla własnego bezpieczeństwa i komfortu ich obu próbowała wszystko zamienić w żart.
Słowa dziewczyny na temat konieczności opiekowania się tymi, którzy mieli odejść w niebyt, dały Juno drobną podpowiedź co do pochodzenia Prue. Bardzo możliwe było, że miała do czynienia z arystokratką. Właśnie dlatego uważnie przyjrzała się jej twarzy, nic to jednak nie dało. W takich chwilach trochę przeklinała rodową niechęć do mieszania się w sprawy szlachty i ich koligacje. Przychodzi co do czego i później człowiek błądzi w niepewności. Juno jednak nic nie powiedziała, kiwnęła jedynie głową w geście zgody.
- Czasem wydaje mi się, że widzę w nich podobieństwo do ludzi, którzy utracili wszelką nadzieję i marzenia. Jedyne co im wtedy pozostaje to właśnie ów majestat.- Juno uśmiechnęła się sama do siebie. Nie były to słowa skierowane bezpośrednio do Prue jednak nie było nic złego w tym, że je usłyszała. Juno już zdążyła się zorientować, iż blondynka wie, że ma do czynienia z arystokratką, a jasnym chyba było kogo Travers miała na myśli mówiąc o ludziach.
Jeśli natomiast Juno miała wątpliwości czy ma do czynienia z arystokratką właśnie przestała je mieć. Tyle że w tym miejscu zaczęły pojawiać się problemy. Travers dobrze wiedziała na czyich ziemiach się znajduje. Teoretycznie przypisanie tego konkretnego nazwiska do postaci Prue wydawało się najłatwiejszym rozwiązaniem. Z drugiej strony może nie tylko Juno miała takie durne pomysły, by zapuszczać się na drugi koniec kraju tylko po to, by obejrzeć stado niezwykłych zwierząt. Postanowiła trochę poczekać, zanim wpadnie w panikę.
Juno ucieszyła się słysząc entuzjazm swojej towarzyszki. Skłoniła lekko głowę dziękując tym samym za okazaną wiarę w jej doświadczenie oraz wiedzę. Prue miała rację co do tego, że Juno sporo już wiedziała. Jej własna podróż oraz te pod okiem braci czy ojca sprawiały, że pewnie stała na czele arystokratek, które doświadczyły w swoim życiu czegoś więcej niż wpatrywanie się w ściany tych czy innych zamków. Jednak ostatnie pytanie wybiło Juno z rytmu. Miała na ten temat naprawdę wiele do powiedzenia, ale czuła, że nie jest to ani dobry czas, ani miejsce. - Tak poza tym, że ponownie próbuje się mnie zamknąć pod kloszem?- W przypadku Juno nie była to złota klatka, w której trzyma się pięknie śpiewającego ptaka. Dziewczyna wyobrażała sobie nałożone na nią restrykcje jak klosz, pod którym trzyma się wyjątkowe okazy roślin. - I tym, że wstrzymano wszystkie badania, chyba że służą działaniom militarnym?-Spytała z wyraźnym uśmiechem na ustach. Dla własnego bezpieczeństwa i komfortu ich obu próbowała wszystko zamienić w żart.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapewne usidlenie każdego stworzenia miało ze sobą coś wspólnego. Trzeba było się przygotować, zebrać informacje o danym gatunku, znaleźć sposób na to, aby nie zostać ich obiadem. Macmillan nie bała się nowych wyzwań, wręcz przeciwnie - zawsze chętnie imała się takich rzeczy. Lubiła ryzyko, adrenalinę, okropnie jej tego ostatnio brakowało.
- Jeśli nadarzy się okazja, bardzo chętnie Cię zaproszę. Musisz sobie zdawać sprawę, że zawsze jest ryzyko. Większość stworzeń jest nieprzewidywalna, chociażbyśmy się przygotowywały bardzo dokładnie, to kiedy będą postawione pod ścianą mogą zaskoczyć.- nie wiedziała, czy jej towarzyszka zdaje sobie z tego sprawę. Ona sama brała udział w wielu wyprawach badawczych, sporo już wiedziała i miała świadomość, czym się może to wszystko skończyć. Nie przeszkadzało jej to, bo właściwie nie miała nic do stracenia.
- Kelpie są nieco bardziej niebezpieczne od hipokampów, aczkolwiek każda pomoc jest przydatna. Chętnie bym poobserwowała również te drugie, może mogłabym się czegoś nowego nauczyć.- zdawała sobie sprawę, że ma do czynienia ze szlachcianką, te hipokampy naprowadziły ją jedynie z jakiego rodu pochodzi. Travers.. to chyba oni, przynajmniej tak się jej wydawało. Nie zamierzała oceniać, ani mówić, że wie, zbyt przyjemnie jej się gawędziło z tą dziewczyną.
Prue wyglądała, jak jedna z wielu, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Niełatwo było ją dopasować do rodziny, z której pochodziła. No może, gdyby pojawił się alkohol, to nie miałaby jak ukryć swojej mocnej głowy i każdy domyśliłby się, że jest Macmillanem.
- Masz rację, że jest w tym jakieś podobieństwo.- rzekła z uśmiechem. Zupełnie nie przeszkadzało jej to, że poglądy ich rodzin tak bardzo się różniły, Prue nie miała w zwyczaju skreślać kogoś tylko przez to jaka krew płynęła w jego żyłach. Z tą dziewczyną tutaj, jak widać miała wiele wspólnego. Zupełnie się tego nie spodziewała.
- Pod kloszem.. to też trafione. Chociaż ja jak do tej pory twierdziłam, że to klatka, złota klatka.. - zamyśliła się na moment. Jak widać, nie tylko ona miała taki problem, jako geografa ją też musiało to wszystko mocno dotykać. - Ograniczają naszą wolność przez tą wojnę, marnujemy najwspanialsze lata życia ukrywając się w domach, czas płynie, młodsze już nie będziemy, tak wiele bym dała, żeby wrócić do normalności.- ogromnie doskwierało jej to, że nie miała możliwości zajmowania się tym, co najbardziej kochała. Czyżby wreszcie znalazła kogoś, kto był w stanie w pełni ją zrozumieć? Będzie musiała nawiązać z nią kontakt po tym spotkaniu, dobrze wiedzieć, że gdzieś jest ktoś, kto jak ona tęskni za normalnością.
- Jeśli nadarzy się okazja, bardzo chętnie Cię zaproszę. Musisz sobie zdawać sprawę, że zawsze jest ryzyko. Większość stworzeń jest nieprzewidywalna, chociażbyśmy się przygotowywały bardzo dokładnie, to kiedy będą postawione pod ścianą mogą zaskoczyć.- nie wiedziała, czy jej towarzyszka zdaje sobie z tego sprawę. Ona sama brała udział w wielu wyprawach badawczych, sporo już wiedziała i miała świadomość, czym się może to wszystko skończyć. Nie przeszkadzało jej to, bo właściwie nie miała nic do stracenia.
- Kelpie są nieco bardziej niebezpieczne od hipokampów, aczkolwiek każda pomoc jest przydatna. Chętnie bym poobserwowała również te drugie, może mogłabym się czegoś nowego nauczyć.- zdawała sobie sprawę, że ma do czynienia ze szlachcianką, te hipokampy naprowadziły ją jedynie z jakiego rodu pochodzi. Travers.. to chyba oni, przynajmniej tak się jej wydawało. Nie zamierzała oceniać, ani mówić, że wie, zbyt przyjemnie jej się gawędziło z tą dziewczyną.
Prue wyglądała, jak jedna z wielu, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Niełatwo było ją dopasować do rodziny, z której pochodziła. No może, gdyby pojawił się alkohol, to nie miałaby jak ukryć swojej mocnej głowy i każdy domyśliłby się, że jest Macmillanem.
- Masz rację, że jest w tym jakieś podobieństwo.- rzekła z uśmiechem. Zupełnie nie przeszkadzało jej to, że poglądy ich rodzin tak bardzo się różniły, Prue nie miała w zwyczaju skreślać kogoś tylko przez to jaka krew płynęła w jego żyłach. Z tą dziewczyną tutaj, jak widać miała wiele wspólnego. Zupełnie się tego nie spodziewała.
- Pod kloszem.. to też trafione. Chociaż ja jak do tej pory twierdziłam, że to klatka, złota klatka.. - zamyśliła się na moment. Jak widać, nie tylko ona miała taki problem, jako geografa ją też musiało to wszystko mocno dotykać. - Ograniczają naszą wolność przez tą wojnę, marnujemy najwspanialsze lata życia ukrywając się w domach, czas płynie, młodsze już nie będziemy, tak wiele bym dała, żeby wrócić do normalności.- ogromnie doskwierało jej to, że nie miała możliwości zajmowania się tym, co najbardziej kochała. Czyżby wreszcie znalazła kogoś, kto był w stanie w pełni ją zrozumieć? Będzie musiała nawiązać z nią kontakt po tym spotkaniu, dobrze wiedzieć, że gdzieś jest ktoś, kto jak ona tęskni za normalnością.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Juno kiwnęła głową przytakując tym samym słowom swojej towarzyszki. Chociaż jeśli miała być całkowicie szczera to uważała, że kontakt z niektórymi szlachcicami jest znacznie niebezpieczniejszy dla zdrowia i życia niż próba schwytania kelpi. - Działanie pod presją rozwija i zmusza do szybkiego analizowania sytuacji. Poza tym obie jesteśmy dość silne i jak podejrzewam uparte i nieco zawzięte. - Przyjazny uśmiech pojawił się na twarzy Juno. Travers kiepsko radziła sobie w zawiłościach zasad odpowiedniego postępowania ale mimo wszystko potrafiła dość szybko czytać ludzi. Moment, w którym zachowywali się niezgodnie ze swoją naturą wzbudzał w niej największą konsternacje i wewnętrzne zagubienie. - Damy sobie radę. - Dodała pewnym i zdecydowanym głosem. Pozornie opanowana w duchu skakała niczym mała dziewczynka. Fakt, że takie spotkanie może nigdy nie mieć miejsca zepchnęła gdzieś w ciemny kont swojej świadomości. - Jeśli nadarzy się okazja chętnie pokaże ci nasze okazy. Natomiast do tego czasu chętnie zrobię dla ciebie notatki i kilka szkiców. Co prawda tworzenie map wychodzi mi lepiej, ale i takie rysunki są mi niestraszne. - Juno potrzebowała zajęcia i nawet tak prozaiczne zadania mogło oznaczać ulgę dla zmęczonego umysłu. Co do pierwszej części jej wypowiedzi Juno święcie wierzyła, że taka okazja się nadaje. Sojusze zmieniają się jak w kalejdoskopie, zwłaszcza gdy szala zwycięstwa przechyla się na konkretną stronę. Zresztą wystarczyła choćby jedna poważniejsza zdrada o którą w ich świecie nie było trudno, by zatrząść wszystkim w posadach. Jest jeszcze jeden szczegół warty wspomnienia. O ile Prue zorientowała się z którego rodu pochodzi rudowłosa czarownica to nic nie wskazywało na to, że jej to przeszkadza. Może ewentualną panikę będzie można nieco odłożyć w czasie.
- Złote klatki są przeznaczone dla pięknie śpiewających ptaków. Pod kloszem chowa się kwiaty, nawet te najbardziej niebezpieczne lub dzikie zwierzęta wyłowione z głębin. Myśl, że robię w rodzinie z morderczą sadzone albo za trochę szalone zwierzę czasem poprawia mi humor - Zachichotała pod nosem doskonale zdając sobie sprawę, jak specyficzny był to tok rozumowania. Chociaż z drugiej strony była to dość łagodna forma radzenia z ponurą rzeczywistością.
Poczuła ulgę słysząc słowa Prue. Wszystko wskazywało na to, że uda im się uniknąć strikte politycznych wątków. Wojna ze wszystkich sił próbowała zagłuszyć wzywający je zew oceanów i to tu tkwił największy problem. - Normalności już nie będzie. Pod pozorem ochrony przed ewentualną krzywdą czekają aż przejdą nam nasze naukowe zapędy i damy się zaprząc w ciąg klaczy rozpłodowych- mruknęła zdmuchując kosmyk rudych włosów z przed twarzy.
- Złote klatki są przeznaczone dla pięknie śpiewających ptaków. Pod kloszem chowa się kwiaty, nawet te najbardziej niebezpieczne lub dzikie zwierzęta wyłowione z głębin. Myśl, że robię w rodzinie z morderczą sadzone albo za trochę szalone zwierzę czasem poprawia mi humor - Zachichotała pod nosem doskonale zdając sobie sprawę, jak specyficzny był to tok rozumowania. Chociaż z drugiej strony była to dość łagodna forma radzenia z ponurą rzeczywistością.
Poczuła ulgę słysząc słowa Prue. Wszystko wskazywało na to, że uda im się uniknąć strikte politycznych wątków. Wojna ze wszystkich sił próbowała zagłuszyć wzywający je zew oceanów i to tu tkwił największy problem. - Normalności już nie będzie. Pod pozorem ochrony przed ewentualną krzywdą czekają aż przejdą nam nasze naukowe zapędy i damy się zaprząc w ciąg klaczy rozpłodowych- mruknęła zdmuchując kosmyk rudych włosów z przed twarzy.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobrze było spotkać zupełnie przypadkiem kogoś tak bliskiego sobie, kto równie mocno tęsknił za normalnością. Prue wiedziała, że jej towarzyszka ma zapewne podobne dylematy, co ona. Były bowiem w podobnym wieku, niewiele spotkała szlachcianek, które tak jak ona nie potrafiły usiedzieć w miejscu i radzić sobie z przyjętymi normami. Tym bardziej uważała, że dobrze się stało iż się spotkały. Być może uda im się nawiązać nić porozumienia, gdzieś między podziałami. W końcu konflikty kiedyś musiały się skończyć, wtedy będą mogły cieszyć się tą znajomością, nawiązaną gdzieś w trakcie całego zła, które działo się na świecie, zupełnie przypadkowo.
- Myślę, że tak. Wiele nas łączy, ogromnie mnie to cieszy, bo niewiele kobiet jest w stanie zrozumieć moje podejście. Biorą to za zachcianki.- nie każdy potrafił zrozumieć, że potrzebowała adrenaliny. Nie lubiła siedzieć w miejscu, najchętniej całe życie byłaby w drodze, odkrywała piękno tego świata. - Nie widzę innej możliwości moja droga.- posłała Juno przyjazny uśmiech. Naprawdę dobrze się stało, że wybrała się na ten spacer. Mogła zyskać wartościową towarzyszkę rozmów. Nie jest to dla Ciebie problemem? Bardzo chętnie przyjrzę się bliżej tym stworzeniom. Może kiedyś nawet będę mieć sposobność, aby je zobaczyć.- wiedziała, że aktualnie nie mogłaby sobie na to pozwolić. Macmillan byli uznawani za wroga szlachty, kiedy wybrali po której stronie konfliktu stoją. Jednak to wszystko musiało się kiedyś skończyć, oby wcześniej niż później, a winni poniosą konsekwencje.
- Tak, coś w tym jest. Najbardziej mnie bawi, że sugerują, że to dla mojego dobra, jakbym była dzieckiem, które nie jest w stanie sobie poradzić. Pozostaje nam czekać i marzyć o tym, gdzie się wybierzemy i co zobaczymy, gdy to wszystko się skończy.- miała już plany na przyszłe wędrówki, podróże, potrzebowała tylko, żeby sytuacja się uspokoiła.
- Nie zamierzam dać z siebie zrobić klaczy rozpłodowej. Unikam tego od lat, jakoś mi się udaje. Naciski są coraz większe, jednak nie dam się zniewolić. Nawet nie wiesz ile razy myślałam o ucieczce, coś jednak mnie trzyma przy rodzinie. Aktualnie próbuję zrozumieć co to właściwie jest i czy jest to warte tego wszystkiego.- Macmillan nie do końca wiedziała ile jeszcze uda jej się uciekać przed obowiązkami, Anthony postawił jej ultimatum, jednak nie sądziła, że uda jej się spełnić jego żądania. Uśmiechnęła się do towarzyszki, po czym odparła. - Na mnie już chyba czas, jeśli tylko masz chęć, wyślij sowę do Puddlemere, bardzo chętnie wymienię z Tobą swoje spostrzeżenia, miło mi Cię było poznać panno Travers. - odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia z lasu.
// zt x2
- Myślę, że tak. Wiele nas łączy, ogromnie mnie to cieszy, bo niewiele kobiet jest w stanie zrozumieć moje podejście. Biorą to za zachcianki.- nie każdy potrafił zrozumieć, że potrzebowała adrenaliny. Nie lubiła siedzieć w miejscu, najchętniej całe życie byłaby w drodze, odkrywała piękno tego świata. - Nie widzę innej możliwości moja droga.- posłała Juno przyjazny uśmiech. Naprawdę dobrze się stało, że wybrała się na ten spacer. Mogła zyskać wartościową towarzyszkę rozmów. Nie jest to dla Ciebie problemem? Bardzo chętnie przyjrzę się bliżej tym stworzeniom. Może kiedyś nawet będę mieć sposobność, aby je zobaczyć.- wiedziała, że aktualnie nie mogłaby sobie na to pozwolić. Macmillan byli uznawani za wroga szlachty, kiedy wybrali po której stronie konfliktu stoją. Jednak to wszystko musiało się kiedyś skończyć, oby wcześniej niż później, a winni poniosą konsekwencje.
- Tak, coś w tym jest. Najbardziej mnie bawi, że sugerują, że to dla mojego dobra, jakbym była dzieckiem, które nie jest w stanie sobie poradzić. Pozostaje nam czekać i marzyć o tym, gdzie się wybierzemy i co zobaczymy, gdy to wszystko się skończy.- miała już plany na przyszłe wędrówki, podróże, potrzebowała tylko, żeby sytuacja się uspokoiła.
- Nie zamierzam dać z siebie zrobić klaczy rozpłodowej. Unikam tego od lat, jakoś mi się udaje. Naciski są coraz większe, jednak nie dam się zniewolić. Nawet nie wiesz ile razy myślałam o ucieczce, coś jednak mnie trzyma przy rodzinie. Aktualnie próbuję zrozumieć co to właściwie jest i czy jest to warte tego wszystkiego.- Macmillan nie do końca wiedziała ile jeszcze uda jej się uciekać przed obowiązkami, Anthony postawił jej ultimatum, jednak nie sądziła, że uda jej się spełnić jego żądania. Uśmiechnęła się do towarzyszki, po czym odparła. - Na mnie już chyba czas, jeśli tylko masz chęć, wyślij sowę do Puddlemere, bardzo chętnie wymienię z Tobą swoje spostrzeżenia, miło mi Cię było poznać panno Travers. - odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia z lasu.
// zt x2
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|28.01.1958
Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam iść zygzakiem, znieczulona laudanum, przedzierając się przez głębokie zaspy, chwytać się ostrych gałęzi, by nie upaść.
Nie powinnam zostawiać za sobą krwawych śladów. Moja posoka i tego drugiego, którego zajebałam za garstkę złotych monet, zmieszała się i kapała na biały, iskrzący się w świetle księżyca puch. Jak wtedy, równo trzynaście lat temu. Pechowa, pierdolona trzynastka.
Wtedy też było tyle śniegu, że chodzenie stawało się prawdziwym wyzwaniem, a mróz odbierał dech, mrożąc gardło i płuca.
Jeden wystrzał. Nieznośny huk. I koniec, cisza. I Tyle krwi, a w tym wszystkim ja - zwykła baba z drewnianą łyżką w ręku, która nie mogła zrobić kompletnie nic, żeby go ocalić. Tylko się zemścić.
Może to i dobrze, że ich wszystkich chcą zapierdolić. Już dawno powinni to zrobić, pozbyć się z powierzchni ziemi tego mugolskiego ścierwa. Powinni też zajebać każdego, kto nawet przez chwile myśli, że warto im pomagać. Oni są zbyt głupi, zbyt dobrzy dla tego gównianego świata. Trzeba ich zabić w przejawie litości. Po co mają się męczyć, ginąć boleśnie i bez sensu?
Noga w ciężkim bucie zahacza o przysypany śniegiem korzeń i nie jestem w stanie złapać równowagi. Ziemia umyka spod nóg, a ja lecę do przodu - w lodowatą, miękką biel.
Chyba nie mam już siły wstać. Tu jest dobrze. Tu mogę zamarznąć. Patrzeć w ciemne niebo i reszki gwiazd, których nie zasłaniają gałęzie drzew.
Ciekawe, czy zjawi się po mnie, kiedy przyjdzie mi czas odchodzić? Czy uśmiechanie się jak wtedy, kiedy mówiłam mu o swoich planach, czy wypowie moje imię tym niskim lekko zachrypniętym głosem? Chwyci za dłoń, splatając nasze palce i zaprowadzi w miejsce, gdzie nie ma już nic. Żadnego bólu, żadnej samotności, żadnej nieskończonej palącej wściekłości, ani głodu, ani zimna.
-Rusłan… - wyrywa mi się przez zaciśnięte z bólu gardło, a oddech zmienia się w delikatną mgiełkę.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Może nigdy? Może już nie potrafię?
Jedyne, do czego zdolne jest moje ciało, to krzyk, skowyt, jakby cierpiała nie istota ludzka, tylko dzikie zwierzę. Echo niesie ten dźwięk gdzieś dalej, odbija się echem między ciemnymi sylwetkami drzew, ginąc w mroku.
Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam iść zygzakiem, znieczulona laudanum, przedzierając się przez głębokie zaspy, chwytać się ostrych gałęzi, by nie upaść.
Nie powinnam zostawiać za sobą krwawych śladów. Moja posoka i tego drugiego, którego zajebałam za garstkę złotych monet, zmieszała się i kapała na biały, iskrzący się w świetle księżyca puch. Jak wtedy, równo trzynaście lat temu. Pechowa, pierdolona trzynastka.
Wtedy też było tyle śniegu, że chodzenie stawało się prawdziwym wyzwaniem, a mróz odbierał dech, mrożąc gardło i płuca.
Jeden wystrzał. Nieznośny huk. I koniec, cisza. I Tyle krwi, a w tym wszystkim ja - zwykła baba z drewnianą łyżką w ręku, która nie mogła zrobić kompletnie nic, żeby go ocalić. Tylko się zemścić.
Może to i dobrze, że ich wszystkich chcą zapierdolić. Już dawno powinni to zrobić, pozbyć się z powierzchni ziemi tego mugolskiego ścierwa. Powinni też zajebać każdego, kto nawet przez chwile myśli, że warto im pomagać. Oni są zbyt głupi, zbyt dobrzy dla tego gównianego świata. Trzeba ich zabić w przejawie litości. Po co mają się męczyć, ginąć boleśnie i bez sensu?
Noga w ciężkim bucie zahacza o przysypany śniegiem korzeń i nie jestem w stanie złapać równowagi. Ziemia umyka spod nóg, a ja lecę do przodu - w lodowatą, miękką biel.
Chyba nie mam już siły wstać. Tu jest dobrze. Tu mogę zamarznąć. Patrzeć w ciemne niebo i reszki gwiazd, których nie zasłaniają gałęzie drzew.
Ciekawe, czy zjawi się po mnie, kiedy przyjdzie mi czas odchodzić? Czy uśmiechanie się jak wtedy, kiedy mówiłam mu o swoich planach, czy wypowie moje imię tym niskim lekko zachrypniętym głosem? Chwyci za dłoń, splatając nasze palce i zaprowadzi w miejsce, gdzie nie ma już nic. Żadnego bólu, żadnej samotności, żadnej nieskończonej palącej wściekłości, ani głodu, ani zimna.
-Rusłan… - wyrywa mi się przez zaciśnięte z bólu gardło, a oddech zmienia się w delikatną mgiełkę.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Może nigdy? Może już nie potrafię?
Jedyne, do czego zdolne jest moje ciało, to krzyk, skowyt, jakby cierpiała nie istota ludzka, tylko dzikie zwierzę. Echo niesie ten dźwięk gdzieś dalej, odbija się echem między ciemnymi sylwetkami drzew, ginąc w mroku.
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 09.04.22 9:13, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Od czasu rozpoczęcia się wojny rezerwat nie był strzeżony przed ludźmi tak jak dawniej. Każdy mógł tu wejść i ujrzeć te piękne zwierzęta na własne oczy. Niestety, wojna i właśnie ludzie zapewne zakłócali spokój tychże biednych stworzeń. On zresztą też chciał je zobaczyć. Nigdy wcześniej nie miał ku temu okazji. Nie dlatego, że nie mógł ich zobaczyć. Widział śmierć. Był przy mamie, trzymając ją za dłoń kiedy ta pomału odchodziła, kiedy wydała z siebie ostatnie tchnienie spoglądając na swe dzieci z żalem. Nie chciała odchodzić, wiedziała, że wciąż jej potrzebują, że on wciąż jej potrzebował. I tak było. Nawet teraz wciąż odczuwał jej brak. Szczególnie teraz. Miał wiele rzeczy do przemyślenia, kotłujących się w jego głowie myśli, rozterek. Miał braci i Lydzie, z którymi mógłby tematy te poruszyć, którzy na pewno by mu doradzili, ale to nie było nawet bliskie ciepłej obecności mamy, jej dłoni skrytej w jego włosach, zatroskanym spojrzeniu. Tęsknił. Dlatego właśnie pomyślał, że przyjście tu nieco to uczucie ukoi. Ujrzenie stworzeń związanych ze śmiercią, w pewien sposób z jego matką, skoro był w końcu w stanie je zobaczyć.
Nie dane mu było się jednak o tym przekonać, gdy usłyszał rozdzierający ciszę krzyk. Szybko odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził wyciągając różdżkę. Niczego jednak nie widział. Był za daleko. Nie myśląc za wiele rzucił się do biegu. Nie powinien. Przysięgał, że będzie unikał wszelkich kłopotów. Musiał. Gdyby go złapano, gdyby się dowiedzieli kim jest... Nic by nie powiedział. Milczałby jak grób, ale oni mieli swoje sposoby. Wiedzieli jak wyciągać informacje. Nie mógłby zrobić nic. Dowiedzieliby się wszystkiego, co wiedział i on. Jego rodzina byłaby w niebezpieczeństwie. A jednak nie mógł tak po prostu stać, bądź odwrócić się w przeciwną stronę. Nie mógł zostawić tu kogoś w potrzebie, nawet ze względu na rodzinę. Zobaczywszy sylwetkę w oddali schował się za drzewem rozglądając się w zdziwieniu stwierdzając, że była tu tylko jedna osoba. Podszedł bliżej. Powoli. Wskazując cały czas różdżką w nieznajomego coraz bardziej marszcząc brwi. Nie było to zwierzę, tak jak przez moment mu się zdawało, później stwierdził zaskoczony, że chyba był to skrzat, dopiero po sekundzie zdając sobie sprawę, że jednak był to człowiek, na dodatek kobieta. Leżała na ziemi, była zakrwawiona, płakała, a jej żałośliwy skowyt rozdzierał serce. - Jest pani ranna? - Zapytał w końcu nie wiedząc co powinien zrobić.
Nie dane mu było się jednak o tym przekonać, gdy usłyszał rozdzierający ciszę krzyk. Szybko odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził wyciągając różdżkę. Niczego jednak nie widział. Był za daleko. Nie myśląc za wiele rzucił się do biegu. Nie powinien. Przysięgał, że będzie unikał wszelkich kłopotów. Musiał. Gdyby go złapano, gdyby się dowiedzieli kim jest... Nic by nie powiedział. Milczałby jak grób, ale oni mieli swoje sposoby. Wiedzieli jak wyciągać informacje. Nie mógłby zrobić nic. Dowiedzieliby się wszystkiego, co wiedział i on. Jego rodzina byłaby w niebezpieczeństwie. A jednak nie mógł tak po prostu stać, bądź odwrócić się w przeciwną stronę. Nie mógł zostawić tu kogoś w potrzebie, nawet ze względu na rodzinę. Zobaczywszy sylwetkę w oddali schował się za drzewem rozglądając się w zdziwieniu stwierdzając, że była tu tylko jedna osoba. Podszedł bliżej. Powoli. Wskazując cały czas różdżką w nieznajomego coraz bardziej marszcząc brwi. Nie było to zwierzę, tak jak przez moment mu się zdawało, później stwierdził zaskoczony, że chyba był to skrzat, dopiero po sekundzie zdając sobie sprawę, że jednak był to człowiek, na dodatek kobieta. Leżała na ziemi, była zakrwawiona, płakała, a jej żałośliwy skowyt rozdzierał serce. - Jest pani ranna? - Zapytał w końcu nie wiedząc co powinien zrobić.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nad sobą widziałam już tylko plątaninę gałęzi drzew. Gdzieś tam ponad nimi majaczyły strzępki gwieździstego nieba. Księżyc… pewnie on też był gdzieś tam, ukryty za ciemnymi kształtami, przypominającymi żyły, wypełnionymi czarną mazią.
Ciało jest ciężkie, jakby ktoś wypełnił je ołowiem albo kamieniami. Może to dlatego jest tak zimno?
Czekam już, aż znikną gwiazdy, znikną gałęzie i śnieg. Jeszcze tylko chwila. Jeszcze parę oddechów.
Ale cos się nie zgadza, bo w polu widzenia pojawia się ludzka sylwetka, delikatnie oświetlona słabą księżycową łuną.
-Przyszedłeś mnie zabrać? - pytam cicho i wyciągam rękę, żeby dotknąć osoby przede mną. Nie udaję mi się. Może to więc tylko miraż? -Chciałabym już iść.
Mówię z trudem, walczę o każde słowo, bo zziębnięty język nie chce współpracować.
-Rusłan. Proszę, zabierz mnie stąd. Ja już nie mogę. Nie chcę.
Dłoń nadal próbuje dosięgnąć do sylwetki, ale łapie tylko lodowate zimowe powietrze. Może powinnam spróbować wstać? Ciało jest ciężkie, bo już jest martwe. Muszę tylko się go pozbyć. I to wszystko. Bułka z masłem.
Mocno zaciskam zęby, zapieram się dłońmi w śnieg… i siadam. Nie. O nie.
Nadal żyje. Nadal jestem tutaj. A przede mną stoi jakiś chłopak.
Kurwa. Ta chwila słabości nie powinna była nadejść.
Wzdycham ciężko i przeczesuje dłonią włosy, tylko bardziej rozmazując po twarzy krew, która mam na dłoniach, niczym barwy wojenne. Sama wyglądam jak kwintesencja porażki - brudna, obita, w podartej i zakrwawionej spódnicy, przypalonym na plecach płaszczu. Pewnie oddzielenie go od skóry będzie boleć jeszcze bardziej. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz.
-Kim jesteś i co tu robisz? - pytam, w sumie nawet nie wiem po co. Każdy tu kłamie na każdym kroku. Może osobnik przede mną, to ktoś specjalnie wynajęty, aby mnie śledził, żeby w końcu wykończyć? Bo kto normalny szwendałby się w jakiejś dziczy w środku nocy.
Mrużę oczy, żeby złapać ostrość.
Toż to jeszcze dzieciak…
-To nie jest dobre miejsce ani czas, żeby spacerować.
Bo jeszcze znajdziesz to zwłoki. Ale tego już nie mówię na głos. Nie musiał tego wiedzieć.
-Bo jeszcze coś cię zje.
I wtedy jak na zawołanie gdzieś w oddali z gałęzi drzewa spadł śnieg - wyraźnie strącony przez coś… albo kogoś.
Ciało jest ciężkie, jakby ktoś wypełnił je ołowiem albo kamieniami. Może to dlatego jest tak zimno?
Czekam już, aż znikną gwiazdy, znikną gałęzie i śnieg. Jeszcze tylko chwila. Jeszcze parę oddechów.
Ale cos się nie zgadza, bo w polu widzenia pojawia się ludzka sylwetka, delikatnie oświetlona słabą księżycową łuną.
-Przyszedłeś mnie zabrać? - pytam cicho i wyciągam rękę, żeby dotknąć osoby przede mną. Nie udaję mi się. Może to więc tylko miraż? -Chciałabym już iść.
Mówię z trudem, walczę o każde słowo, bo zziębnięty język nie chce współpracować.
-Rusłan. Proszę, zabierz mnie stąd. Ja już nie mogę. Nie chcę.
Dłoń nadal próbuje dosięgnąć do sylwetki, ale łapie tylko lodowate zimowe powietrze. Może powinnam spróbować wstać? Ciało jest ciężkie, bo już jest martwe. Muszę tylko się go pozbyć. I to wszystko. Bułka z masłem.
Mocno zaciskam zęby, zapieram się dłońmi w śnieg… i siadam. Nie. O nie.
Nadal żyje. Nadal jestem tutaj. A przede mną stoi jakiś chłopak.
Kurwa. Ta chwila słabości nie powinna była nadejść.
Wzdycham ciężko i przeczesuje dłonią włosy, tylko bardziej rozmazując po twarzy krew, która mam na dłoniach, niczym barwy wojenne. Sama wyglądam jak kwintesencja porażki - brudna, obita, w podartej i zakrwawionej spódnicy, przypalonym na plecach płaszczu. Pewnie oddzielenie go od skóry będzie boleć jeszcze bardziej. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz.
-Kim jesteś i co tu robisz? - pytam, w sumie nawet nie wiem po co. Każdy tu kłamie na każdym kroku. Może osobnik przede mną, to ktoś specjalnie wynajęty, aby mnie śledził, żeby w końcu wykończyć? Bo kto normalny szwendałby się w jakiejś dziczy w środku nocy.
Mrużę oczy, żeby złapać ostrość.
Toż to jeszcze dzieciak…
-To nie jest dobre miejsce ani czas, żeby spacerować.
Bo jeszcze znajdziesz to zwłoki. Ale tego już nie mówię na głos. Nie musiał tego wiedzieć.
-Bo jeszcze coś cię zje.
I wtedy jak na zawołanie gdzieś w oddali z gałęzi drzewa spadł śnieg - wyraźnie strącony przez coś… albo kogoś.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Czuł przyśpieszone bicie własnego serca, gdy znalazł się obok leżącej kobiety. Zabrać? Nie rozumiał co miała na myśli. Rusłanem też żadnym nie był. Chwilę mu zajęło, żeby uzmysłowić sobie, że kobieta majaczyła. Zobaczył jak ta wyciąga rękę w jego stronę. W pierwszym odruchu chciał ją pochwycić. Uścisnąć. Powiedzieć kobiecie, że wszystko będzie w porządku. Ostatnie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu jednak, że nie byłoby to zbyt mądre. Zacisnął szczękę widząc jak kobieta z trudem próbuję się podciągnąć i usiąść. Niepewnie opuścił dłoń, w której trzymał różdżkę nie chowając jej jednak. Bądź ostrożny Aidan. Ostrożny albo martwy. Z drugiej strony była chyba ranna, a przynajmniej zakrwawiona, sama, pewnie zziębnięta. Czy mogła zrobić mu krzywdę? Czy tego chciała? Czy tego spodziewała się po nim? Nie był pewny czy byłby w stanie ją komukolwiek wyrządzić. Taką prawdziwą krzywdę. Nawet w obronie własnej. Nawet teraz dłoń mu drżała. - Aidan. – Przedstawił się tak jakby jego imię miało być odpowiedzią na jej pytanie. – Ja… - Jestem nienormalny i szwendam się w jakiejś dziczy w środku nocy? Cóż, nie był to jeden z jego najbystrzejszych pomysłów. Billy urwałby mu łeb, gdyby się o tym dowiedział. Albo o zgrozo, co byłoby jeszcze gorsze – byłby nim szczerze rozczarowany. Po prostu chciał chwili… sam nie wiedział na co. Dla siebie. By pomyśleć. By móc w końcu spotkać testrala. Poobserwować z bliska. Znaleźć odpowiedzi na targające nim pytania. Naiwnie myślał, że znajdując się w pobliżu stworzenia będzie mu dane poczuć jej obecność. Tęsknił. Cały czas, ale ostatnio brakowało mu jej bardziej, niż zwykle. Mama zawsze wiedziała co robić, co powiedzieć, jak doradzić. - Nie chciałem pani niepokoić. Usłyszałem krzyk i przybiegłem. – Wytłumaczył nie chcąc kobiety niepokoić swoją obecnością. Nie chciał jej nic złego zrobić. Wręcz przeciwnie. Z chęcią by jej pomógł, gdyby tylko dała mu na to szanse. Jeśli tej pomocy faktycznie potrzebowała.
Słysząc głuchy hałas zaalarmowany wskazał różdżką w tamtym kierunku nie widząc tam niczego, ani nikogo jednak. Nieostrożnie z jego strony. Głupio. Wiewiórka byłaby w stanie go nawet podejść. Siedząca na ziemi kobieta mogłaby skorzystać z jego chwilowej nieuwagi. Dureń. Znów opuścił różdżkę kierując wzrok na swoją towarzyszkę, która chyba próbowała go nastraszyć. Ale miała w tym rację. Nie powinien był tu być. Nie w nocy z oświetlającym mu drogę księżycem, nie w towarzystwie zakrwawionej niezajmowań.- Kto pani to zrobił? – Dranie. Może szmalcownicy? Albo złodzieje? Kto inny robi takie rzeczy? I to jeszcze kobiecie? - Jest pani ranna? Nie znam się na magii leczniczej, ale może mógłbym pani pomóc gdzieś się dostać? Do uzdrowiciela może? - Zapytał ze szczerą troską w głosie. Chciał pomóc, ale nie mógł też pozwolić sobie narażać innych. - Chwila. - Wolną dłoń wsadził do kieszeni kurtki grzebiąc w niej przez chwilę. Ta była brudna. Ta pewnie Cilliana. AHA! - Proszę. - Wyciągnął w jej stronę dłoń z trzymaną w niej materiałową chusteczką, aby mogła otrzeć sobie nią chociaż zakrwawioną twarz. Lepiej by ta krew nie dostała jej się do oczu.- Może pani w ogóle wstać? - Siedzenie na śniegu nie było za dobrym pomysłem.
Słysząc głuchy hałas zaalarmowany wskazał różdżką w tamtym kierunku nie widząc tam niczego, ani nikogo jednak. Nieostrożnie z jego strony. Głupio. Wiewiórka byłaby w stanie go nawet podejść. Siedząca na ziemi kobieta mogłaby skorzystać z jego chwilowej nieuwagi. Dureń. Znów opuścił różdżkę kierując wzrok na swoją towarzyszkę, która chyba próbowała go nastraszyć. Ale miała w tym rację. Nie powinien był tu być. Nie w nocy z oświetlającym mu drogę księżycem, nie w towarzystwie zakrwawionej niezajmowań.- Kto pani to zrobił? – Dranie. Może szmalcownicy? Albo złodzieje? Kto inny robi takie rzeczy? I to jeszcze kobiecie? - Jest pani ranna? Nie znam się na magii leczniczej, ale może mógłbym pani pomóc gdzieś się dostać? Do uzdrowiciela może? - Zapytał ze szczerą troską w głosie. Chciał pomóc, ale nie mógł też pozwolić sobie narażać innych. - Chwila. - Wolną dłoń wsadził do kieszeni kurtki grzebiąc w niej przez chwilę. Ta była brudna. Ta pewnie Cilliana. AHA! - Proszę. - Wyciągnął w jej stronę dłoń z trzymaną w niej materiałową chusteczką, aby mogła otrzeć sobie nią chociaż zakrwawioną twarz. Lepiej by ta krew nie dostała jej się do oczu.- Może pani w ogóle wstać? - Siedzenie na śniegu nie było za dobrym pomysłem.
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 04.09?
Minęły trzy tygodnie od tamtego dnia. Czasem miała wrażenie, jakby tego czasu minęło znacznie mniej, ledwie kilka dni – a czasem dla odmiany czuła się, jakby od utraty babci oraz dotychczasowego, kornwalijskiego życia, upłynęły długie miesiące. Starała się odnaleźć na nowo w codzienności, oswoić nową rzeczywistość.
Nazywam się Maisie Hope Moore, mam osiemnaście lat. Jestem szlamą, sierotą, początkującą adeptką krawiectwa i mieszkam w Menażerii Woolmanów po tym, jak kometa zniszczyła mój rodzinny dom i odebrała mi ostatnią osobę z tej pierwszej, najbliższej rodziny, wypowiedziała do siebie w myślach rano, gdy po raz kolejny zbudziła się w przestrzeni swojego pokoiku w Menażerii. Wyglądał inaczej niż ten, w którym budziła się przez większość swojego życia, nie licząc tych pięciu lat w Hogwarcie. Ale teraz to tu był jej dom, czy tego chciała, czy nie.
Nie była w Kornwalii jeszcze ani razu od Nocy Tysiąca Gwiazd. Nie dlatego, że nie mogła się tam dostać, bo przecież wystarczyło wskoczyć na miotłę i polecieć. Nie było jej tam, bo zwyczajnie czuła strach, a także ból i tęsknotę, i to dlatego w sierpniu właściwie nie ruszała się poza Plymouth. Ale Kornwalia była obecna w jej myślach każdego dnia. Zastanawiała się, jak wyglądały spalone resztki jej domu, czy w ogóle tam cokolwiek zostało poza stertą popiołów.
Początkiem września próbowała zdobyć się na odwagę, żeby tam polecieć i zobaczyć. Skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością, przekonać się, ile zostało po jej starym życiu. Wspomnienie pożaru nawiedzało ją w snach, podobnie jak smugi przecinające niebo. Po tamtej nocy nic już nie było takie samo jak wcześniej.
Była już nad Kornwalią, kiedy nagle doszła do wniosku, że jednak nie da rady. Że nie była jeszcze gotowa. Za bardzo bała się tego, co mogła tam zastać, tego, że wśród popiołów i nadpalonych belek dostrzeże też osmalone kości babci. Panicznie bała się takiego widoku, nawet jeśli rozsądek podpowiadał, że z babci nic nie zostało. Mimo to na samo wyobrażenie poczuła jakby jakaś lodowata obręcz zacisnęła się wokół niej i mocniej ścisnęła dłońmi trzonek miotły. Serce waliło jej w piersi, na moment zamarła w powietrzu. Co robić? W dodatku pogoda się pogarszała, podmuchy wiatru przybrały na sile, a chmury zwiastowały, że lada moment zacznie padać.
Pod wpływem chwilowego impulsu postanowiła wylądować w lesie rozciągającym się poniżej niej. Spikowała w dół; gęste drzewa powinny zapewnić jej osłonę przed deszczem, a kojąca zieleń uspokoić nerwy. Wylądowała na miękkiej ściółce i rozejrzała się. Już miała odłożyć miotłę i przysiąść na miękkiej kępie mchu, kiedy nagle dostrzegła poruszenie jakieś parędziesiąt metrów dalej i wysmukły, ciemny kształt o dość kanciastych rysach. Stworzenie było odwrócone tyłem, nie patrzyło w jej stronę, ale domyślała się, co miała przed sobą i uświadomiła sobie, gdzie się zapuściła. No tak, w Kornwalii był rezerwat testrali. Nie była w nim, ale o nim słyszała, bo zawsze chętnie dowiadywała się wszelkich wiadomości o magicznych stworzeniach. Lepiej kojarzyła testrale z Hogwartu, gdzie ciągnęły szkolne powozy, choć pamiętała, że kiedy zapytała swoich towarzyszy podróży, co to za dziwne stwory (bo jako mugolaczka, w swoich początkach wszystkim się dziwiła i zadawała mnóstwo pytań, bo wszystko było dla niej zupełnie nowe), to spojrzeli na nią jak na wariatkę i powiedzieli, że przecież niczego tam nie ma. Dopiero później, na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami dowiedziała się, że wcale nie miała halucynacji, i że widziała testrale dlatego, że w dzieciństwie widziała śmierć swojej matki – nawet jeśli w tamtym momencie, mając sześć lat, jeszcze tego nie rozumiała ani tym bardziej nie wiedziała, że to zdarzenie umożliwi jej w przyszłości widzenie jakichś magicznych stworów.
A teraz… widok stworzenia przynajmniej odciągnął jej myśli od rozważań o pozostałościach rodzinnego domu. Przycupnęła za szerokim pniem drzewa, dyskretnie i ostrożnie obserwując oddalającego się testrala. Te przy szkolnych powozach nie wydawały się groźne mimo swego niepokojącego wyglądu, ale kto wie, jak może zachować się ten bądź co bądź dziki osobnik, dlatego wolała nie podchodzić bliżej i utrzymać bezpieczny dystans.
Minęły trzy tygodnie od tamtego dnia. Czasem miała wrażenie, jakby tego czasu minęło znacznie mniej, ledwie kilka dni – a czasem dla odmiany czuła się, jakby od utraty babci oraz dotychczasowego, kornwalijskiego życia, upłynęły długie miesiące. Starała się odnaleźć na nowo w codzienności, oswoić nową rzeczywistość.
Nazywam się Maisie Hope Moore, mam osiemnaście lat. Jestem szlamą, sierotą, początkującą adeptką krawiectwa i mieszkam w Menażerii Woolmanów po tym, jak kometa zniszczyła mój rodzinny dom i odebrała mi ostatnią osobę z tej pierwszej, najbliższej rodziny, wypowiedziała do siebie w myślach rano, gdy po raz kolejny zbudziła się w przestrzeni swojego pokoiku w Menażerii. Wyglądał inaczej niż ten, w którym budziła się przez większość swojego życia, nie licząc tych pięciu lat w Hogwarcie. Ale teraz to tu był jej dom, czy tego chciała, czy nie.
Nie była w Kornwalii jeszcze ani razu od Nocy Tysiąca Gwiazd. Nie dlatego, że nie mogła się tam dostać, bo przecież wystarczyło wskoczyć na miotłę i polecieć. Nie było jej tam, bo zwyczajnie czuła strach, a także ból i tęsknotę, i to dlatego w sierpniu właściwie nie ruszała się poza Plymouth. Ale Kornwalia była obecna w jej myślach każdego dnia. Zastanawiała się, jak wyglądały spalone resztki jej domu, czy w ogóle tam cokolwiek zostało poza stertą popiołów.
Początkiem września próbowała zdobyć się na odwagę, żeby tam polecieć i zobaczyć. Skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością, przekonać się, ile zostało po jej starym życiu. Wspomnienie pożaru nawiedzało ją w snach, podobnie jak smugi przecinające niebo. Po tamtej nocy nic już nie było takie samo jak wcześniej.
Była już nad Kornwalią, kiedy nagle doszła do wniosku, że jednak nie da rady. Że nie była jeszcze gotowa. Za bardzo bała się tego, co mogła tam zastać, tego, że wśród popiołów i nadpalonych belek dostrzeże też osmalone kości babci. Panicznie bała się takiego widoku, nawet jeśli rozsądek podpowiadał, że z babci nic nie zostało. Mimo to na samo wyobrażenie poczuła jakby jakaś lodowata obręcz zacisnęła się wokół niej i mocniej ścisnęła dłońmi trzonek miotły. Serce waliło jej w piersi, na moment zamarła w powietrzu. Co robić? W dodatku pogoda się pogarszała, podmuchy wiatru przybrały na sile, a chmury zwiastowały, że lada moment zacznie padać.
Pod wpływem chwilowego impulsu postanowiła wylądować w lesie rozciągającym się poniżej niej. Spikowała w dół; gęste drzewa powinny zapewnić jej osłonę przed deszczem, a kojąca zieleń uspokoić nerwy. Wylądowała na miękkiej ściółce i rozejrzała się. Już miała odłożyć miotłę i przysiąść na miękkiej kępie mchu, kiedy nagle dostrzegła poruszenie jakieś parędziesiąt metrów dalej i wysmukły, ciemny kształt o dość kanciastych rysach. Stworzenie było odwrócone tyłem, nie patrzyło w jej stronę, ale domyślała się, co miała przed sobą i uświadomiła sobie, gdzie się zapuściła. No tak, w Kornwalii był rezerwat testrali. Nie była w nim, ale o nim słyszała, bo zawsze chętnie dowiadywała się wszelkich wiadomości o magicznych stworzeniach. Lepiej kojarzyła testrale z Hogwartu, gdzie ciągnęły szkolne powozy, choć pamiętała, że kiedy zapytała swoich towarzyszy podróży, co to za dziwne stwory (bo jako mugolaczka, w swoich początkach wszystkim się dziwiła i zadawała mnóstwo pytań, bo wszystko było dla niej zupełnie nowe), to spojrzeli na nią jak na wariatkę i powiedzieli, że przecież niczego tam nie ma. Dopiero później, na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami dowiedziała się, że wcale nie miała halucynacji, i że widziała testrale dlatego, że w dzieciństwie widziała śmierć swojej matki – nawet jeśli w tamtym momencie, mając sześć lat, jeszcze tego nie rozumiała ani tym bardziej nie wiedziała, że to zdarzenie umożliwi jej w przyszłości widzenie jakichś magicznych stworów.
A teraz… widok stworzenia przynajmniej odciągnął jej myśli od rozważań o pozostałościach rodzinnego domu. Przycupnęła za szerokim pniem drzewa, dyskretnie i ostrożnie obserwując oddalającego się testrala. Te przy szkolnych powozach nie wydawały się groźne mimo swego niepokojącego wyglądu, ale kto wie, jak może zachować się ten bądź co bądź dziki osobnik, dlatego wolała nie podchodzić bliżej i utrzymać bezpieczny dystans.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Rezerwat testrali
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia