Wydarzenia


Ekipa forum
Rezerwat testrali
AutorWiadomość
Rezerwat testrali [odnośnik]11.05.18 22:35
First topic message reminder :

Rezerwat testrali

Niezbyt rozległe tereny leśne przechodzące we wrzosowiska, które zostały objęte ochroną ze względu na licznie przebywające w tym miejscu stada testrali. Nie każdy czarodziej może je zobaczyć, co dopiero mugol; zdecydowano się jednak na zachowanie wszelkich środków ostrożności i przypilnowanie, by nikt niepowołany nie zaplątał się w tamte lasy. Testrale w dużej mierze same potrafią o siebie zadbać, czasem konieczna jest jednak kontrola ich stanu i zachowań oraz upewnienie się, że nie oddalają się poza granice rezerwatu. Fauna i flora niewiele różni się od typowej dla kornwalijskich terenów. W gęstwinie można natrafić na niewielką chatę, chronioną przed wzrokiem niemagicznych zaklęciami, gdzie mogą zatrzymać się czarodzieje odpowiedzialni za utrzymanie tego miejsca w porządku.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rezerwat testrali - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rezerwat testrali [odnośnik]17.05.24 20:05
Odepchnęłam się stopami od ziemi, a miotła zrobiła za mnie resztę, więc nim minęło kilka sekund leciałam już nad kornwalijskimi polami. Za każdym razem ten widok mnie zachwycał i nie miało znaczenia, czy patrzyłam na nie, gdy były pokryte zielonymi trawami i złotymi łanami zbóż, czy pozostawały otulone jesiennymi szarościami i rudościami błota. Była to po prostu ogromna połać wolności, której nie dało się dostrzec z ziemi, a która uwidoczniała się dopiero kilkadziesiąt stóp nad nią. Pęd wiatru rozwiewał moją pelerynę, więc z dołu musiałam wyglądać jak wielki i bardzo pstrokaty latawiec, bo oczywiście najlepsze stroje do latania robiono dla zawodników Quidditcha (jakby nikt normalny poza nimi nie latał na miotle i nie potrzebował spodni, w których nie odmrozi sobie tyłka), a oni zawsze nosili w sztych kolorowe wdzianka, żeby pozostawać jak najlepszym celem dla tłuczków.
Pomyślałby kto, że powinno być właśnie odwrotnie, ale chyba myślenie nie jest mocną stroną ludzi odpowiedzialnych za rozgrywki. Albo chodziło o kontrakty ze sponsorami? W końcu ciężko umieścić wielki napis „Wytwórca najdłuższych różdżek na świecie – 50% zniżki dla pań!”, na czarnym jak kir stroju, który zniknąłby gdzieś w chmurach. Ubrania wymiotujące tęczowym misz-maszem za to doskonale przyciągały wzrok. I panie łase na zniżkę.
Mając więc w alternatywie zieloną suknię balową, wolałam założyć spodnie i bluzę, w których latałam w Zjednoczonych. Zapewniały nie tylko wygodę ruchów, ale też ochronę przed wiatrem i chłodem. Niestety miały swoje lata, a ja nie byłam za dobra w cerowaniu (gdybym nie leciała w powietrzu, to byłby moment, w którym udałabym, że wymiotuję i jednocześnie dostaję apopleksji na samą myśl o trzymaniu w ręce igły i nici), więc większość materiału trzymała się na mugolskiej taśmie, bo nawet zaklęcia nie dawały już rady.
W każdym razie robiłam za taki kolorowy latawiec patrolujący tereny Kornwalii dwa albo trzy razy w tygodniu, gdy tylko pozwalał mi na to czas między drobniejszymi zleceniami od podziemnego ministerstwa. Bycie lotniczką miało pod tym względem swoje plusy (latałam, dużo latałam), ale i minusy (musiałam latać tam, gdzie mnie wysyłali a nie tam gdzie chciałam), lecz nie narzekałam. A przynajmniej nie robiłam tego głośno i nie w towarzystwie swoich przełożonych. Gdy już naszło mnie na narzekanie, a zwykle było to po jakieś wyjątkowo nudnej misji pod tytułem „przewieź ten zupełnie niepotrzebny kawałek drewna do domu jakiegoś pryka mieszkającego na końcu świata, który jest paskudnym lubieżnikiem, ale za to włada jakąś arcyważną magią”, to wolałam uzewnętrznić się wśród najbardziej wdzięcznych stworzeń na świecie, które moje narzekania miały koło ogona i to całkowicie dosłownie.
Testrale zamieszkiwały część naszych terenów i kiedyś zastanawiam się, dlaczego moja rodzina nie wyciągnęła po nich łap i nie zaczęła ich hodować, jak to robili Baldwinowie. Potem jednak zrozumiałam, skąd tak różne podejście. My po prostu rozumieliśmy, że stworzeń latających nie powinno się hodować, bo w ich żyłach płynęła nie tylko krew, ale i wolność, którą dawało latanie. Same powinny o sobie decydować, a nie pozostawać na usługach ludzi.
Tak więc dzisiaj był dla mnie dzień narzekania i po półgodzinnym locie dotarłam na miejsce. Delikatnie skierowałam miotłę ku ziemi i chwilę później wylądowałam na polanie, z której wiodła ścieżka do miejsca, w jakim zbierało się najwięcej tych magicznych zwierząt. Noga lekko mnie szarpała, co oznaczało zmianę pogody, ale chwilowo się tym nie przejmowałam. Od deszczu nikt nie zginął poza brudem na twarzy obmywanym w czasie meczu, więc się tym drobnym szczegółem nie przejmowałam. Przejęłam się za to postacią stojącą tyłem kilkanaście metrów ode mnie i wyglądającą zza drzewa. W samej postaci nie było nic podejrzanego, podejrzane mogły być za to okoliczności, bo nagłe spotkanie w środku lasu, w dodatku bardzo przepastnego, gęstego, w którym istniało wiele ciekawszych miejsc raczej nie należało do wydarzeń rozgrywających się codziennie.
Oczywiście stanie z tyłu i gapienie się na nieznaną postać może i było atrakcyjne dla jakiegoś świra (czasami bywałam) z niecnymi zamiarami (nie miałam), latającego po lesie (latałam tylko w powietrzu, latanie między gałęziami jest niebezpieczne i łamie standardy BLEH – Bezpieczeństwa Lotniczej Ergonomii i Higieny) w długim płaszczu (miałam, niestety dodatkowo koszmarnie kolorowy), pod którym krył jedynie swoje rodowe klejnoty (miałam, ale w posiadłości Macmillanów) i pokazywał je nieznajomym, ale dla mnie nie było w tym nic atrakcyjnego, dlatego musiałam coś zrobić. I zrobiłam to, co wydawało mi się najsłuszniejsze w tej bądź co bądź niezręcznej sytuacji, bo przecież mało kto lubi być zachodzony od tyłu.
W ciemnym lesie.
Będąc samemu.
- No heeeeeej – zawołałam, pukając nieznajomą w ramię, bo gdy podeszłam bliżej, rozpoznałam w sylwetce kobiecą postać. Nie było to najrozsądniejsze rozwiązanie, mogła się okazać jakimś potworem, który zaraz wyciągnie zupełnie niemagiczną siekierę i mnie porąbie na milion kawałeczków, ale bez ryzyka nie ma zabawy. Przezornie trzymałam w ręce swoją miotłę, którą w razie czego mogłabym za siebie schować, żeby żadnej witce nie stała się krzywda, bo przecież nie użyć do obrony. W lesie panował lekki półmrok spowodowany coraz gęstszymi chmurami, więc ciężko mi było się jej dobrze przyjrzeć. - Zgubiłaś się, moja panno? - zapytałam, wyglądając ponad jej ramieniem, co nie było trudne, bo przecież kucała, a sama nie należałam do wybitnie niskich. Gdzieś między drzewami zamajaczył cień testrala. - Aaa, czyli o to chodzi. - Kiwnęłam głową, konwersując z nią jak z osobą spotkaną na środku Pokątnej a nie w lesie. - Ładne, co nie? Widzisz je? Ach, pewnie że widzisz, w końcu na jednego patrzysz – pacnęłam się w czoło, a głuche plaśnięcie zapewniło wszystkich dookoła, że było to pacnięcie efektywne. - Wiesz, że mimo swojej paskudnej aparycji są dość łagodne i delikatne? Dziwne, nie? Z takim łbem – wskazałam brodą na testrala, który oddalał się powoli, ale nawet stąd było widać jego smoczy pysk – mogą uchodzić za prawdziwe bestie. A to tylko takie małe bestyjki, bo choć mają miękką skórę, mimo że wyglądają jak latające kościotrupy, to użreć też potrafią. Albo przywalić kopytem – dodałam po chwili zastanowienia, bo rzeczywiście była to dość oczywista forma obrony i ataku ze strony wszystkich kopytnych. To, że przy okazji było się kopytnym latającym raczej nie robiło różnicy. - A kim ty właściwie jesteś i co robisz w moim lesie? - zapytałam na samym końcu, przechodząc do meritum sprawy, od którego chyba powinnam zacząć, ale że podobno ludzi rozpoznaje się po tym, jak kończą a nie zaczynają, nie zaprzątałam sobie tym głowy. Tak samo jak naginaniem prawdy co do statusu posiadaczki lasu, ale doprawdy, to był już naprawdę szczegół.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]18.05.24 3:24
Świat magii skrywał w sobie wiele tajemnic. Pięć lat w Hogwarcie to było za mało, żeby dowiedzieć się wszystkiego o magicznym świecie, ale chętnie dowiadywała się nowych rzeczy. A magiczne stworzenia były czymś, co wyjątkowo ją zainteresowało już od pierwszej lekcji na trzecim roku. Wybranie tego przedmiotu było strzałem w dziesiątkę. Szkoda tylko, że jako mugolaczka w tak parszywych czasach, nie za bardzo mogła związać swą zawodową drogę z jakimś rezerwatem, dlatego jej zainteresowanie zwierzętami pozostawało ciekawym hobby. I choć do mistrzowskiego poziomu wiedzy było jej daleko, to coś tam wiedziała. Zdawała sobie sprawę, że w kontakcie z jakimkolwiek dzikim zwierzęciem, nieważne czy było magiczne czy nie, należało zachować ostrożność, dlatego nie płoszyła ani nie niepokoiła testrala, obserwując go z bezpiecznego dystansu. Z jednej strony cieszyła się z tego widoku, ale z drugiej, kiedy uświadomiła sobie, dlaczego go widziała, to już nie było tak miło. Chyba jednak wolałaby ich nie widzieć.
Nie spodziewała się jednak, że i ją ktoś obserwował. Tak zagapiła się na leniwie przechadzające się wśród drzew magiczne stworzenie, że straciła czujność i nie zauważyła, że ktoś zbliża się do niej od tyłu. Nagle jednak usłyszała tuż za plecami głos i poczuła puknięcie w ramię.
- Aaaaaaaaaaa! – pisnęła, padając do przodu, przez co wylądowała na drzewie i zaryła czołem o szorstką korę. Serce waliło jej w piersi jakby miało zaraz wyskoczyć, a w myślach przelatywały różne scenariusze. Miała się czego bać w dzisiejszych czasach, przecież była szlamą bez papierów. I choć teoretycznie ziemie Półwyspu Kornwalijskiego miały być względnie bezpieczne dla takich jak ona, to… kto wie? Choć z drugiej strony, szmalcownik lub inny zwyrol nie wyskakiwałby jej zza pleców krzycząc „heeeej”, ani nie szturchałby jej w ramię, a pewnie od razu ogłuszyłby ją jakimś zaklęciem, wykorzystując element zaskoczenia.
Odwróciła się pospiesznie, chudymi plecami opierając się o drzewo, na moment zapomniała o testralu, który znajdował się parędziesiąt metrów dalej. Duże oczy bliżej nieokreślonego koloru wpatrywały się teraz tylko w kobiecą sylwetkę. Dość wysoką, szczupłą i naprawdę ładną, odzianą w coś, co przypominało nieco już sfatygowany strój do quidditcha. Czarownica, bez dwóch zdań, mugolki nie nosiły się w taki sposób. Nie wpisywała się w jej wyobrażenie złych ludzi polujących na szlamy takie jak ona, ale kiedy wkraczała w nowy dla siebie magiczny świat, zawsze uczulano ją na to, że pozory potrafią mylić.
- T-tak, chyba tak – odpowiedziała w końcu po kilku długich sekundach, kiedy już jej oddech trochę się uspokoił. Choć w sumie, może nie do końca się zgubiła. Po prostu zrobiła sobie przerwę w locie, kiedy uświadomiła sobie, że jednak nie chce lecieć do pierwotnego celu swej małej wyprawy. – Właściwie to… Leciałam i postanowiłam… schować się pod drzewami przed deszczem. – Obok niej leżała przecież miotła, poza tym, mogła uchodzić za bardziej magiczną, skoro latała na miotle, prawda? Pamiętała że w Hogwarcie niektórzy czystokrwiści nie dowierzali, że mugolaczka może dobrze latać.
Nie wiedziała, kim była nieznajoma. Ale na pewno wydawała się bardzo wygadana, czym wprawiła Maisie w sporą konsternację. Bo ostatnią rzeczą, jakiej mogła się spodziewać w lesie, położonym zapewnie kilka dobrych kilometrów od najbliższego miasteczka lub wioski, było spotkanie kogokolwiek. A już tym bardziej, nie spodziewała się, że taka przypadkowa osoba szturchnie ją w ramię i zacznie tak po prostu do niej mówić, zasypując ją gradem słów. Wciąż siedząc na kępie mchu mrugała szybko, zastanawiając się nad całą sytuacją. Dziwne, naprawdę dziwne. Ale czarodzieje często mieli swoje dziwactwa.
- W-widzę – przyznała na pytanie o testrala. – Ale… od czasu ostatniego pobytu w Hogwarcie, nie widziałam żadnego, choć słyszałam, że w Kornwalii żyje ich trochę. – Mieszkała jednak bliżej wybrzeża, a jako że przez ponad pół życia wychowywała się jak mugolka, to rzadko oddalała się daleko od miejsca zamieszkania. Dopiero wkroczenie w świat magii i opanowanie umiejętności latania mogło poszerzyć jej możliwości eksplorowania świata wokół niej, ale jakoś nigdy nie trafiła do tych lasów. Po rzuceniu Hogwartu była w końcu dość zajęta pomaganiem babci w gospodarstwie, szyciem i gotowaniem, i choć latała regularnie, to jakoś nigdy nie zawędrowała akurat tutaj. – Wyglądają złowieszczo, ale są… fascynujące. Zresztą, dla mnie wszystkie zwierzęta są fascynujące.
Maisie potrafiła docenić zarówno te magiczne, jak i niemagiczne. Każde miało w sobie coś ciekawego. Gdyby tylko mogła, to miałaby całe stado rozmaitych zwierzaków, ale niestety póki co musiała zadowolić się tylko sową.
- M-maisie – przedstawiła się, choć głos jej lekko zadrżał. Czy powinna się przedstawiać komuś, kogo nie znała i nie była pewna zamiarów? Wciąż była zdumiona całą sytuacją, ale pierwszy szok już mijał. Nieznajoma nadal jej nie atakowała, no chyba że po prostu próbowała uśpić jej czujność swoim słowotokiem i pytaniami, którymi ją zasypywała. – Twoim? – zdziwiła się. Zaraz znowu zaczęła jej się przyglądać… I zdała sobie sprawę, że przecież już ją kiedyś widziała. Kiedyś, w innych czasach, kiedy podczas letnich wakacji ktoś z magicznych Moore’ów zabrał ją na mecz quiddicha. – Hej, ja cię pamiętam…! Grałaś w Zjednoczonych z Puddlemere, prawda? – To było parę lat temu, a z tego co było jej wiadomo, drużynę Zjednoczonych rozwiązano. Trudne czasy nie oszczędzały także sportu. Ale tamten dzień, kiedy mogła obejrzeć mecz, był dla niej bardzo szczęśliwy i wspominała ciepło siedzenie na trybunach i podziwianie wspaniale latających zawodników, którzy poruszali się znacznie lepiej niż ona i jej koledzy w szkolnej drużynie Hufflepuffu. A później, po meczu, z wypiekami na twarzy dołączyła do grona swych towarzyszy którzy poszli do zawodników po autografy, i wtedy mogła ujrzeć ich z bliska. Sama pewnie nie miałaby tyle śmiałości, ale zachęcona przez innych skusiła się. Choć minęło trochę czasu, przypomniała sobie ładne oblicze stojącej przed nią kobiety, choć jej strój niewątpliwie był pomocny w przywołaniu właściwego skojarzenia. Ale wątpiła, by była zawodniczka pamiętała ją, na pewno po każdym meczu mnóstwo młodzieży i nie tylko podchodziło do zawodników po autografy, i nikt nie spamiętałby każdego. Tym bardziej, że Maisie wyglądała na tyle nijako, że raczej nie zapadała w pamięć.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]19.05.24 21:42
Testrale miały w sobie coś, co przyciągało wzrok i angażowało ludzkie zmysły, skupiając je na sobie z pewną niezdrową fascynacją. Dla jednych był to ich nietuzinkowy wygląd, który powinien odstraszać, lecz ta wrodzona brzydota sprawiała, że nie można było się na nie napatrzeć. Mnie natomiast fascynowała rzecz oczywista, czyli ich umiejętność latania. Miałam kilkukrotnie okazję podziwiać testrale w locie, a raz nawet z czystej głupoty rzuciłam im wyzwanie, aby się ścigać. Mówiąc wprost, krzyknęłam do jednego z nich, bo przecież rozmawianie z latającym koniem to rzecz absolutnie normalna, czy się ścigamy, a ponieważ nie odpowiedział, kontynuując swój szlachetny lot w kierunku bliżej nieokreślonym, uznałam to za zgodę i wycisnęłam ze swojej miotły co tylko się dało. Oczywiście przegrałam, ale nie uznaję tego za porażkę, bo w końcu wyścig był nierówny. One miały skrzydła.
Skrzydła!
W każdym razie gdy patrzyłam na te latające stworzenia teraz, gdy powoli przechadzały się po ziemi, przypomniałam sobie tamten dzień i poczucie bycia tylko maleńkim trybem w wielkiej machinie latania. Człowiek na swojej miotle może i dokonywał cudów, leciał na oceanami i okrążał ziemię, ale nie zrobił przecież nic, czego już wcześniej nie zrobiły inni lotnicy – magiczne stworzenia czy nawet zwykłe, niemagiczne zwierzęta. Skąd więc w ludziach taka wielka buta i pewność siebie?
- A można zapytać, dokąd to leciałaś, panienko? - spojrzałam na nią z ciekawością, ale i, rychło w czas, Macmillan!, z nutą podejrzliwości, bo mimo wszystko natykanie się na obcych przybyszów w środku lasu powinno budzić pewne podejrzenia i konieczność uzyskania wyjaśnień. Nawet jeśli uzyskanie odpowiedzi nie było moim obowiązkiem związanym z wykonywaną pracą, to powinno być takim w związku z faktem, że znajdowałyśmy się na ziemiach mojej rodziny. Zadałam pytanie neutralnym tonem, ale z wyraźnym naciskiem na „można” sugerującym, że chodzi bardziej o „mów natychmiast”. - Raczej nie miewamy tutaj ostatnio wielu gości – dodałam, rozglądając się dookoła od niechcenia, jakby między drzewami kryło się stado innych młodych dziewcząt przylatujących na miotłach na wycieczkę krajoznawczą. - Kiedyś przybywało tu więcej osób, żeby je zobaczyć – wskazałam na znikające za krzakami testrale. Szczerze mówiąc, obecny stan rzeczy bardziej mi odpowiadał. Nie lubiłam tłoku, zresztą rezerwat powinien być miejscem, gdzie żyjące dziko magiczne stworzenia miały spokój i ciszę, a nie rój obserwatorów. To chyba jeden z niewielu pozytywnych aspektów wojny.
- Wszystkie zwierzęta są fascynujące... - powtórzyłam za nią powątpiewająco, a w moich myślach od razu pojawiły się obrazy czarnego kocura należącego do jednego z moich braci, którego głównym życiowym celem było wygrzewanie się na słońcu i czekanie, aż służba w postaci człowieka przyniesie mu coś do żarcia. To znaczy celem kota, chociaż z drugiej strony nie dałabym wyrwać z miotły ani jednej witki, żeby się założyć, że podobny cel nie przyświecał i bratu. Z mężczyznami nigdy nie wiadomo, co im chodzi po głowie. W każdym razie w tym pchlarzu nie było nic a nic fascynującego, stąd mój nagły sceptycyzm. Postanowiłam jednak nie drążyć tematu. - Moim lesie. Te tereny należą do Macmillanów, panno Maisie– powiedziałam za to, postanawiając chwilowo nie dopytywać o jej nazwisko. Wyglądała na zbyt skonfundowaną, aby stanowić dla mnie w tej chwili jakiekolwiek zagrożenie, ale to nie oznaczało, że nie byłam w ogóle czujna. - A tak się składa, że jestem jedną z nich. - Oparłam miotłę o drzewo i ściągnęłam prawą rękawicę. Gruby materiał chronił przed odciskami i otarciami w czasie dłuższych lotów, ale mimo to skóra moich dłoni nie była tak delikatna i wymuskana jak innych szlachcianek. Wyczuwalna szorstkość wyraźnie świadczyła, że wśród moich ulubionych zajęć na pewno nie ma haftu. Wyciągnęłam rękę w kierunku dziewczyny. - Nora Macmillan. - Przedstawiłam się, wypatrując w twarzy dziewczyny tego naturalnego oszołomienia, które zwykło towarzyszyło osobom, jakie mnie rozpoznały. Sława bywała przyjemna, ale miała też ciemne strony. Na szczęście w tym przypadku chyba nie miałam do czynienia z szaloną fanką. - Ale to już chyba wiesz, skoro byłaś na moim meczu.
Schyliłam się i podniosłam z ziemi miotłę dziewczyny. Ostentacyjnie otrzepałam witki z ziemi i liści, ale gdy skończyłam, wciąż trzymałam ją w rękach, nie kwapiąc się do tego, aby oddać ją właścicielce. Nie musiałam nic mówić, już ta lekka sugestia, że nigdzie bez miotły nie odleci, póki to ja nie uznam tego za możliwe, powinna jej wystarczyć, by nie próbować żadnych sztuczek. Co prawda absolutnie nic nie wskazywało na jej złe zamiary, wręcz przeciwnie, odczytywałam jej zachowanie jako nie tylko nieśmiałe, ale i podszyte czymś w rodzaju dziwnego strachu. Może to we mnie widziała niebezpieczeństwo?
- Więc, panno Maisie – podjęłam po kilku sekundach milczenia, wypowiadając po raz kolejny jej imię w towarzystwie grzecznościowego zwrotu należącego się raczej dobrze urodzonym, a sądząc po jej nazwisku, które nie znajdowało się w kanonach rodów szlacheckich i czystokrwistych rodzin, ona do takich nie należała. Mimo to tytułowanie jej w ten sposób sprawiało mi pewną przyjemność. Łamałam konwenanse, a to zawsze lubiłam robić. - Proponuję przejść nieco dalej. Za tamtą polaną jest szałas, będziemy mogły porozmawiać – wskazałam jej kierunek i lekko naparłam dłonią na jej plecy, niemo nakazując, aby ruszyła.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]20.05.24 2:10
W Hogwarcie poświęcała sporo wolnego czasu na czytanie o magicznych stworzeniach, a i w miarę możliwości angażowała się w opiekę nad nimi także poza lekcjami. Trzeba było przyznać, że testrale, mimo złowieszczego wyglądu oraz świadomości tego, że widziało się je tylko wtedy, kiedy się było świadkiem czyjejś śmierci, miały w sobie coś intrygującego. No i latały, co także ją fascynowało, skoro sama latać uwielbiała, ale niestety skrzydeł nie posiadała. Jeszcze, bo marzyła o zostaniu w przyszłości animagiem, więc kto wie, może pewnego dnia będzie mieć skrzydła. Musiała tylko wytrwale rozwijać swoje umiejętności transmutacji i zacząć na poważnie zajmować się tematem animagii nie tylko teoretycznie, ale też praktycznie. Póki co najczęściej pomagała sobie transmutacją przy pracach krawieckich oraz innych czynnościach dnia codziennego.
Zaskoczona znienacka przestraszyła się, no bo kto by się nie przestraszył zwłaszcza mając coś do ukrycia. A która szlama nie miała? Gdyby ktoś sprawdził jej różdżkę i odkrył, że jest niezarejestrowana, to przecież miałaby nieźle przekichane. Zawsze więc musiała mieć się na baczności, nawet na pozornie bezpiecznych ziemiach Półwyspu Kornwalijskiego nie mogła całkowicie tracić czujności.
- Ja tylko… Chciałam odwiedzić swoje dawne… rodzinne strony – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Bo przecież jeszcze trzy tygodnie temu była mieszkanką Kornwalii. I miała zupełnie czyste zamiary, ale uświadomiła sobie, że jej rozmówczyni także pozostawała nieufna, mimo że to ona ją zaskoczyła. Maisie co prawda wyglądała całkowicie zwyczajnie i niewinnie, ale pozory w świecie magii były mylące, i nawet ktoś niepozorny mógł okazać się bardzo niebezpieczny. Kiedy już stało się jasne, że miała do czynienia z jedną z Macmillanów, to jej ostrożność i podejrzliwość w stosunku do kogoś pojawiającego się na ziemiach jej rodziny była całkowicie zrozumiała. Nikt by nie chciał, żeby po jego terenach wałęsał się ktoś mogący nieść jakiekolwiek zagrożenie. I sama Maisie odrobinę się uspokoiła, bo z tego co było jej wiadomo, Macmillanowie nie poparli rządów czystokrwistych i byli po stronie równości, nie zwalczali mugolaków i mugoli na swoich ziemiach, dzięki czemu osoby takie jak Maisie i jej rodzina mogły tu żyć nawet po tym, jak Ministerstwo Magii w Londynie zaczęło otwarcie prześladować mugoli i mugolaków. To, że jej dom zniszczyła kometa, to już zupełnie inna sprawa, niezwiązana z konfliktem niszczącym ich kraj i dzielącym jego mieszkańców.
- Tak… poznałam cię. Pamiętam tamten mecz… Naprawdę dobrze latałaś – przyznała, choć zaraz się zastanowiła, czy na pewno powinna się tak zwracać? Jeszcze w Hogwarcie uzmysłowiono jej, że osoby z tak zwanych szlachetnych rodów zazwyczaj wymagały używania odpowiedniej tytulatury. Czy popełniała wielką niestosowność, nie używając odpowiednich zwrotów? Była tylko prostą, do bólu plebejską mugolaczką ze wsi, szlachecki świat i jego zawiłe obyczaje były jej całkowicie obce. – Maisie Moore – dopowiedziała, kiedy już się sobie przedstawiły, choć czuła pewne opory wymawiając swoje nazwisko. Choć wśród Moore’ów byli czarodzieje, to zdawała sobie sprawę, że to nazwisko raczej nie kojarzyło się jako czystokrwiste, a wręcz przeciwnie. Przy obcych, których poglądów nie była pewna, raczej unikała przedstawiania się nazwiskiem, ale instynktownie wyczuwała, że w tej sytuacji powinna je podać. Na ogół wolała nie obnosić się ze swoim wątpliwym w dzisiejszych czasach statusem krwi, bo wiedziała, że może mieć z jego powodu nieprzyjemności. A nazwanie szlamą byłoby zdecydowanie najmniejszym problemem. Ale może Nora znała kogoś z jej rodziny i wiedziała, że pomimo przepaści pochodzenia, Moore’owie i Macmillanowie wyznawali podobne wartości i byli po tej samej stronie? Jej kuzyn William był kiedyś zawodnikiem quidditcha, możliwe że kiedyś mieli okazję grać przeciwko sobie.
Patrzyła, jak Nora podnosi z ziemi jej miotłę, jedną z niewielu rzeczy, które udało jej się uratować po pożarze, który strawił jej rodzinny dom. Nie była to żadna droga miotła, a najbardziej podstawowy model, kupiony za pierwsze pieniądze zarobione na szyciu. Na nic lepszego nie było jej stać, nigdy jej się nie przelewało. Mogła tylko pomarzyć o miotłach, na jakich latali profesjonalni zawodnicy quidditcha. Macmillan nie kwapiła się jednak, żeby miotłę oddać, więc Maisie zrozumiała jej intencje. Nie odleci, dopóki Nora jej nie pozwoli.
Podniosła się z ziemi, otrzepując materiał spódnicy z pojedynczych igieł i fragmentów liści, które się do niej przykleiły. Nawet jak stała, to Nora wydawała się dużo wyższa od niej, co tylko wzmacniało jej autorytet. Usłuchała jej bez szemrania, ruszając we wskazanym kierunku, tym samym pokazując swoje pokojowe i ugodowe zamiary. Zawsze była miłą, pokojowo nastawioną do świata i ludzi osóbką. Typową Puchonką z serduszkiem na dłoni. Choć w tym momencie jej serduszko wciąż szybko biło w wątłej piersi, bo chociaż wydawało jej się, że ktoś z rodu Macmillan nie powinien chcieć jej skrzywdzić, skoro tak odważnie wystąpili przeciwko większości rodów które pozostawały wrogie mugolom, to mimo wszystko jakiś cień obaw pozostał.
- Ja naprawdę nie mam złych zamiarów – zapewniła cicho. – Jeszcze niedawno mieszkałam w Kornwalii. Do… do Nocy Tysiąca Gwiazd – urwała; wspominanie tamtego dnia wciąż było dla niej trudne. – A dzisiaj… Chciałam… zobaczyć swój dawny dom, ale… zabrakło mi odwagi i wylądowałam w tym lesie. Zobaczyłam testrala, więc schowałam się za drzewem, żeby go nie spłoszyć.
Resztę historii już znała, bo pojawiła się tu niedługo po niej.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]21.05.24 20:24
Miałyśmy do przejścia naprawdę niewiele, najwyżej dwieście stóp, bo nawet stąd widziałam majaczące między drzewami drewniane ściany szałasu. Właściwie nazywanie tego miejsca szałasem było sporym niedopowiedzeniem. Faktycznie kiedyś pełnił taką rolę, prowizorycznego schronienia dla tych, którzy zasiedzieli się w lesie podczas obserwowania testrali. Z biegiem lat jednak prymitywny daszek z gałęzi i liści ewoluował w nieco bardziej komfortową formę i dzisiaj był niewielkim drewnianym domkiem zbudowanym w najprostszy sposób z nieociosanych bali. W środku znalazła się nawet prowizoryczna ława i dwa pniaki, które udawały krzesła. Mugole nazywali takie domki survivalowymi i była to stosunkowa nowość w niemagicznym świecie, która powoli zyskiwała na popularności. Oczywiście nie byłam fanką mugolskich nowinek technologicznych, żeby znać się na takich rzeczach, ale akurat o tym czytałam ze względu na fakt, że w budowie podobnych schronień specjalizowali się ich lotnicy na wypadek zestrzelenia na wrogim terytorium. A jeśli coś działało u mugoli, czemu nie miałoby zadziałać u nas? Wystarczy, że pozbawi się nad różdżki i stajemy się całkowicie bezbronni. Warto znać kilka sztuczek.
- Rodzinne strony? - zapytałam zachęcająco, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Szukałam skojarzeń nazwiska z jakimś wydarzeniem lub miejscem w Kornwalii, ale wielka czarna luka mojej pamięci nie za bardzo chciała teraz współpracować. Któryś z moich braci na pewno od razu wiedziałby, o kim mowa. - Dalej masz tu swoją rodzinę? Znajomych? Do nich leciałaś? - kontynuowałam, przedzierając się przez niskie, ale za to kłujące krzaki. Jeden z nich zaczepił o moją nogawkę spodni, więc musiałam mocniej szarpnąć nogą, aby uwolnić materiał. Rozległo się nieprzyjemne trzeszczenie i doskonale znany mi odgłos prucia. Nie zliczę, ile razy słyszałam go w swoim życiu, gdy zahaczyłam o coś w czasie lotu albo – najczęściej – gdy wsiadałam na miotłę. Wydawać by się mogło, że gracze Quidditcha nie powinni sobie przydeptywać własnych peleryn, ale najwyraźniej byłam niezdarnym wyjątkiem.
- Cholera jasna – syknęłam pod nosem, poświęcając równe trzy sekundy na obejrzenie uszkodzeń. Niewielkie rozprucie nie wyglądało straszliwie, ale było kwestią czasu, gdy zacznie się powiększać. Domowa służba znów będzie przeszczęśliwa, gdy zaniosę im spodnie do zacerowania. Naprawdę je lubiłam, bo mimo swojej pstrokatości były bardzo wygodne. Potrząsnęłam nogą, aby materiał się ułożył i pokonałam ostatni dystans dzielący nas od szałasu, który zgodnie z moimi przewidywaniami był pusty. Weszłam do środka, opierając nasze miotły o jedną ze ścian, po czym usiadłam na jednym z wyciosanych pniaków, wskazując dziewczynie drugi.
- Nie sądzę, byś miała złe zamiary. Nie próbowałaś sięgnąć po różdżkę, ani razu nawet na nią nie spojrzałaś – powiedziałam, opierając się wygodniej o ścianę. W kręgosłupie coś mi strzyknęło jak zawsze, gdy wyprostowałam plecy po dłuższym locie. Ulgą było choć częściowe przeniesienie tego ciężaru na stabilne oparcie. Jakże brakowało mi naszego drużynowego magimedyka, który znał te wszystkie wspaniałe zaklęcia masujące i doprowadzał nas po każdym meczu do stanu używalności. - Jednak jeśli chcesz kontynuować takie samotne wyprawy, musisz być ostrożniejsza, panienko Moore. - I może nieco mniej naiwna, pomyślałam, mierząc ją przeciągłym spojrzeniem i dopiero teraz przyglądając się jej z naprawdę bliska. Dzieciak. Nie zdziwiłabym się, gdyby dopiero co skończyła szkołę. W jej wieku pokonywałam ogromne dystanse na miotle, ale rzadko kiedy robiłam to sama. Nigdy nie musiałam zachęcać moich braci, aby któryś z nich mi towarzyszył, zawsze chętnie robili za moją obstawę (bardziej dlatego, że lubili latać, nie z czystej troski o mnie, bo umiałam sobie poradzić w powietrzu), a wtedy czasy były przecież o wiele spokojniejsze. - Noc Tysiąca Gwiazd zmieniła ludzi. Ci którzy wcześniej byli przyjaciółmi, niekoniecznie nimi pozostali - Wzruszyłam ramionami, czując każdą kosteczkę w kręgosłupie. Myślałby kto, że latanie na miotle powinno powodować dyskomfort innych części ciała, ale nie, najbardziej się obrywało kręgosłupowi. - Mogę polecieć z tobą dla bezpieczeństwa – zaproponowałam, wyciągając przed siebie nogi, aby usiąść wygodniej. W tej samej chwili nadszarpnięty materiał nogawki zaprotestował i znów odezwał się odgłosem prucia, a ja poczułam na łydce chłód powietrza sugerujący spore rozdarcie. Nawet nie miałam siły patrzeć w dół, westchnęłam za to bardzo wymownie.
- Lubiłam te spodnie – powiedziałam zirytowana na samą siebie i swoją nieuwagę, bo wystarczyło tylko patrzeć pod nogi. - Jedną z zalet latania w drużynie Quidditcha był dostęp do dobrej jakości ubrań nadających się do latania. Te współczesne szmaty – burknęłam ostatnie słowo i skrzywiłam się w geście absolutnej pogardy – idealnie pasują do paradowania w nich po ziemi, ale kilkanaście stóp wyżej nadają się tylko do bycia chorągiewką, szybko przemakają przy złej pogodzie, a gdy wieje wiatr w ogóle nie chronią przed zimnem. - Nigdy, naprawdę nigdy nie ułożyłam tak długiego zdania dotyczącego normalnych ubrań. Suknie dla mnie po prostu istniały i nosiłam je, gdy była taka konieczność, ale najlepiej czułam się w stroju do latania. Za to gdy opowiadałam o Quidditchu, znaczenie zaczynała mnie każda najmniejsza nitka w moim ubiorze. Niektórzy czarodziejscy projektanci kompletnie nie rozumieli, że w powietrzu nie liczą się błyszczące srebrem guziki i tiulowe podbicie, ale wygoda i nieskrępowane ruchy. Byłoby też miło, gdyby szaty chociaż trochę tłumiły ból po ewentualnym uderzeniu tłuczka. O to ostatnie gotowa byłam sama zapłacić małą fortunę.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]22.05.24 2:00
Szła spokojnie we wskazanym kierunku, dostrzegając drewniany domek, zapewne służący jako schronienie przed warunkami atmosferycznymi chętnym na obserwacje testrali. Widziała kiedyś podobne konstrukcje stworzone w zwykłych lasach przez mugoli.
- Niestety nie. Już nie – przyznała ze smutkiem. Zawahała się na moment, przygryzając wargę. – Jestem sierotą. Pozostały mi tylko piękne wspomnienia po rodzinnym domu. Chciałam go zobaczyć. To znaczy, myślałam, że chcę. To, co z niego zostało. Kometa… jeden fragment uderzył w mój rodzinny dom. Ja przeżyłam, ale moja babcia… nie miała tyle szczęścia.
Jej jasne oczy zaszkliły się na to wspomnienie, ale dyskretnie je otarła. Rodzice nie żyli od dawna, babcię zabrała kometa. Zostało jej kuzynostwo, ale Billy z rodziną mieszkali w Irlandii, zaś Ted w Menażerii Woolmanów jak i ona. Tak więc w Kornwalii już bliskiej rodziny nie miała, co nie znaczyło, że nie darzyła tego miejsca sentymentem. Tu się urodziła i spędziła osiemnaście lat życia, z przerwą na zaliczenie pięciu klas Hogwartu. Wciąż miała poczucie, że Kornwalia jest jej domem, zniszczenie budynku, w którym dorastała, nie mogło tego zmienić.
Usłyszała odgłos prucia, zwiastujący, że Nora zawadziła jakimś elementem garderoby o wystającą gałąź. Sama też nie raz sobie coś potargała. W końcu zawsze wiodła raczej aktywny żywot, ale na szczęście już dawno temu nauczyła się sama reperować sobie ubrania.
Wewnątrz chatki usiadła na jednym z pniaków, przygładzając na kolanach materiał sukienki. To, że miała do czynienia z kimś z rodziny Macmillanów, wzbudziło w niej na tyle zaufania, że nie pomyślała wcześniej o sięganiu po różdżkę. Poza tym, atakowanie kogokolwiek z Macmillanów byłoby bardzo głupie i mogłoby jej znacząco utrudnić przebywanie na ziemiach tego hrabstwa, a wystarczało jej, że już była wyrzutkiem na większości obszarów kraju. Była mądra na tyle, by mieć jakikolwiek instynkt samozachowawczy. Zresztą, nawet gdyby spróbowała, niewiele by jej to dało, w magii ofensywnej zawsze była beznadziejna. Lepiej radziła sobie transmutacją, z obrony znała jako takie podstawy. Nie ufała swoim magicznym umiejętnościom na tyle, by móc być pewna, że wyszłaby zwycięsko z ewentualnego starcia z kimkolwiek, dlatego miała nadzieję, że to rzeczywiście jest Nora Macmillan, była zawodniczka quidditcha, a nie przebieraniec pod wielosokowym. Chociaż przebieraniec miałby już mnóstwo okazji, żeby strzelić jej zaklęciem w plecy, obezwładnić i zrobić coś okropnego. Mógłby to zrobić kiedy stała za drzewem patrząc na testrala, byłoby to dziecinnie proste i nie wymagałoby żadnej maskarady.
- Staram się być ostrożna. Nie zapuszczam się do… hrabstw poza Półwyspem Kornwalijskim. Wiem, że byłoby to ryzykowne i niebezpieczne, dlatego trzymam się… ziem promugolskich rodów.
Maisie była wdzięczna tym kilku rodom, które chroniły ziemie Półwyspu i zapewniały schronienie wyrzutkom społecznym takim jak ona. Gdyby nie oni, jej życie byłoby dużo trudniejsze. A może nawet już dawno by nie żyła, dzieląc losy mugoli z Londynu. Dobrze, że nie każdy czarodziej czystej krwi był zły. Nie każdy uważał mugolaków i mugoli za podludzi. Ale nawet tutaj starała się uważać, rzadko latała sama gdzieś daleko.
- Wy, Macmillanowie, nie macie stałego dostępu do dobrej jakości materiałów i ubrań? – zdziwiła się, bo z tego co było jej wiadomo, szlachetne rody były obrzydliwie wręcz bogate. Pamiętała młode damy z Hogwartu, za to, co miały na sobie, Maisie pewnie mogłaby się przez dobry miesiąc wyżywić. Może nawet nie tylko ona. Będąc ubogą wieśniaczką, wyobrażała sobie, że panowie tych ziem opływali w luksusy, nosili wspaniałe stroje i latali na miotłach, na które Maisie musiałaby zarabiać chyba z dziesięć lat jak nie lepiej. – Myślę, że potrafiłabym zreperować te spodnie. Trochę szyję, nie jestem jakąś mistrzynią, ale wytrwale się uczę. A cerowanie dziur to nie problem, często łatam ubrania sobie lub komuś. – Osoby takie jak Nora, z zasobnymi sakiewkami, zapewne jednak miały dostęp do prawdziwych mistrzów w swej sztuce. A Maisie, choć radziła sobie coraz lepiej, była jeszcze bardzo młoda i wciąż się uczyła. By zarobić na czynsz w Menażerii Woolmanów, regularnie reperowała ciuchy ich oraz innych mieszkańców, ale w miarę możliwości, chętnie szyła też ubrania od podstaw, jeśli miała z czego oczywiście, bo materiały też nie rosły na drzewach.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]27.05.24 11:36
Nie wiedziałam, jak skomentować wyznanie o byciu sierotą, bo nie tego się spodziewałam jako odpowiedzi na moje pytanie, więc postanowiłam rozsądnie milczeć. To jedna z tych nielicznych cech mojego charakteru, które nie wychodziły na wierzch zbyt często, bo zdecydowanie byłam typem osoby, która najpierw mówi, a potem zastanawia się nad konsekwencjami. Tym razem jednak udało mi się w porę ugryźć w język, może trochę też z obawy, że temat mógłby się przerodzić w terapeutyczną rozmowę zakończoną ckliwym wylewaniem łez. Wydawało mi się nawet, że panna Moore właśnie ukradkiem otarła jedną z nich, ale znów rozsądnie tego nie skomentowałam. Emocje nie były moją mocną stroną, zwłaszcza emocje innych osób.
- Kornwalia wciąż opłakuje swoich zmarłych – powiedziałam zamiast tego ogólnikowo, mając jednocześnie świadomość, że w porównaniu z innymi rejonami kraju los mojej małej ojczyzny nie był aż tak tragiczny. Oczywiście nie mogłam odmówić prywatnych dramatów ludziom takich jak Maisie, dla których noc meteorytów była osobistą tragedią, ale mój szlachecki pragmatyzm nie pozwalał mi nadmiernie zagłębiać się w te indywidualne przypadki. Moorowie tak jak inne rodziny doświadczające straty miały po prostu pecha, że ich żałoba przypadała na czas wojny. W innych okolicznościach z pewnością spotkaliby się z większą wrażliwością, na którą zasługiwali.
- Tak, szczęście w nieszczęściu, że Półwysep Kornwalijski wciąż zachowuje dawny status quo. - Polityka, polityka, ach, jakże nienawidziłam polityki! Tak długo udawało się nam trzymać od niej z daleka i skupiać na rzeczach naprawdę ważnych, a teraz wszystko sprowadzało się do politycznych układów. Nawet przypadkowe spotkanie w lesie, w rezerwacie testrali nie mogło być dzisiaj od niej wolne. Jeszcze kilka miesięcy wojny i sztucznego zawieszenia broni, a zamiast poznawać swoje imiona, zaczniemy na dzień dobry podawać polityczną przynależność. - Mimo wszystko uważaj, tu też można się natknąć na miłośników zmian. - Oto jak w prosty sposób dać do zrozumienia, że domyślałam się, kim była dziewczyna. To znaczy nie konkretnie – nadal nie miałam pojęcia, kim są Moorowie, kim była jej babcia – ale przynajmniej byłam już świadoma jej statusu społecznego. Przy korzystnych wiatrach mogła być półkrwi, ale coś mi mówiło, że w przypadku panny Maisie wiatry korzystne wcale, ale to wcale nie były.
Oderwałam się szybko od polityczno-społecznych rozważań, bo jeśli było coś, z czym całkowicie zgadzałam się z mężczyznami, to że są to tematy, które kobietom powinny wydawać się nudne. Z drugiej strony za nudne uważałam wszystko, co nie wiązało się z lataniem, więc chyba nie byłam reprezentatywną grupą badanych.
- Oczywiście, że mamy swoich krawców, ale oni się znają na koronkach i tiulach, podszewkach i tych całych – urwałam, mrużąc oczy i zastanawiając się nad słowem, które właśnie wyleciało mi z głowy – tych całych emmm... - zamachałam rękami, próbując zobrazować to, co miałam na myśli, ale trud był próżny. Westchnęłam i przewróciłam oczami. - W każdym razie ich mottem przewodnim jest uprzykrzanie mi życia, bo przecież nie będę latać na miotle w sukni balowej. To byłoby zapewne gorszące. - Oooooch, że też wcześniej o tym nie pomyślałam! - Więc jestem zdana na stroje do Quidditcha, a skoro Zjednoczeni już nie latają... - wzruszyłam ramionami dając do zrozumienia, że zapas zawodniczych strojów jest na wyczerpaniu. Bardzo możliwe, że gdybym naprawdę się postarała, dotarłabym do projektanta ubrań, który zajmował się naszymi strojami. Ale trwała wojna i raczej nie była to rzecz na liście moich priorytetów. Jednak skoro nadarzała się okazja, dlaczego by tego nie zmienić.
- A potrafiłabyś je uszyć od zera? - zapytałam z nadzieją w głosie, którą trudno było mi ukryć. Błysk podekscytowania w oczach pewnie rozświetlił też pół pomieszczenia. - W takim samym kroju jak te? - wskazałam na swoje spodnie, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak typowy męski ubiór, w rzeczywistości jednak były o wiele luźniejsze i nie przylegały tak ściśle do ciała. Dodatkowo użyty w nich materiał wyróżniał się odpornością na deszcz, nie przemakał i chronił przed wiatrem. Nie miałam zielonego pojęcia, co to za tkanina, ważne że spełniała moje wymogi, ale jeśli panna Moore faktycznie znała się na rzeczy, a nie tylko przechwalała, na pewno rozgryzie tę zagadkę.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]28.05.24 14:07
Chcąc nie chcąc musiała akceptować swoje sieroctwo, takie były fakty i nie dało się tego zmienić. Musiała więc po prostu z tym żyć. Tak było i nie ma co zakłamywać rzeczywistości, tym bardziej że w kłamstwach była kiepska. Ale nie należała do osób, które użalają się nad sobą. Rzadko płakała przy kimś, zwykle robiąc to, kiedy nikt nie widział. Dlatego łzy zbierające się w kącikach oczu szybko otarła. Choć była taka młoda, dorastanie w biedzie oraz wczesne osierocenie musiały zahartować jej charakter. Nie była delikatną szklarnianą różą, a raczej prostym mleczem, niewymagającym i zdolnym wzrastać nawet w trudnych warunkach. Ale Nora Macmillan także nie wyglądała na delikatną różę. Nie przypominała wiotkich, wydelikaconych szlachcianek jakie pamiętała z Hogwartu, które robiły wielki dramat ze złamanego paznokcia czy z plamki na szacie. Wydawała się twarda i zdecydowana, swoją postawą budziła respekt. W końcu była zawodniczką quidditcha, więc nie mogła być słaba, quidditch nie był delikatnym sportem nawet w szkole, a co dopiero w profesjonalnych rozgrywkach. Na boisku nie było miejsca dla trzęsących się mimoz.
- Kometa zabrała zbyt wielu. Niepokoiła mnie od początku, ale nigdy nie myślałam, że… - Że tak to się skończy. Że doprowadzi do takiego dramatu. Zdawała sobie sprawę, że nie tylko ona kogoś straciła. Mnóstwo ludzi straciło tamtego dnia bliskich, dlatego nie wspomniała o tym fakcie, żeby wzbudzić litość, bo przecież prawdopodobnie każdy mieszkaniec Kornwalii kogoś stracił albo znał kogoś, kto stracił. Niekoniecznie przez samą kometę, ale i przez wcześniejsze zawirowania w świecie magii. No cóż, żyli w bardzo parszywych czasach i takich sierotek jak Maisie z pewnością było wiele. Nie była nikim wyjątkowym, jej cierpienie nie było lepsze ani gorsze od cierpienia innych. Ale skoro Nora zapytała ją o to, co tu robi i gdzie się udawała, zdecydowała się powiedzieć prawdę. Rozumiała to, że panowie tych ziem wolą wiedzieć, kto i w jakim celu im się tu pałęta. A ona do niedawna też tu mieszkała, i właściwie pierwszy raz była w Kornwalii nie jako mieszkaniec, a jako przybysz. I trochę jej z tym dziwnie było.
- I oby tak zostało... Naprawdę dobrze mi się tu żyło, Kornwalia zawsze była bliska memu sercu i pragnę, by pozostała piękna i bezpieczna już zawsze... – rzekła z nadzieją w głosie odnośnie Półwyspu Kornwalijskiego. Ale również wolałaby żyć w czasach, kiedy polityka nie wkradała się w każdą sferę życia. Czemu ludzie nie mogli żyć obok siebie w zgodzie? Czemu niektórzy tak bardzo pragnęli pozbyć się ze świata takich jak ona? Przecież nic złego nie zrobiła! Nie miała wpływu na to, że urodziła się w rodzinie mugoli. Ale w obawie przed prześladowaniami musiała być ostrożna i nie zapuszczać się na ziemie wrogie mugolom i mugolakom. – Wiem. Dlatego na ogół unikam zapuszczania się samotnie w miejsca których nie znam, nawet tutaj. Żyjemy w zbyt niepewnych i nieprzyjaznych czasach.
Czasem się martwiła o to, co będzie, jeśli zwolennicy czystości krwi pewnego dnia dotrą i tutaj, zagarną ostatnie tolerancyjne ziemie. Gdzie wtedy się miała podziać? Naprawdę nie chciała umierać. Uważała też, że nikt nie powinien ginąć przez swoje pochodzenie, przecież na świecie było dość miejsca dla wszystkich. Dlaczego niektórzy tak bardzo pragnęli rozlewu krwi i pozbycia się szlam i mugoli? Mogła nie lubić polityki, nie interesować się nią, ale niestety, ta dopadała ją w zbyt wielu aspektach życia i nie dało się od niej uciec. Nie, kiedy było się szlamą w kraju, gdzie takich jak ona zabijano. Dlatego też musiało ją interesować to, z którą stroną sympatyzowali ludzie, których spotykała na swojej drodze i bezpieczniej czuła się przy tych, którzy byli promugolscy. A Macmillanowie mieli opinię promugolskich, w końcu nie wypędzili szlam ze swoich ziem i nie poparli konserwatywnej większości. Dlatego zdecydowała się trochę zaufać Norze i uwierzyć, że raczej jej nie skrzywdzi, bo gdyby Macmillanowie naprawdę chcieli pozbyć się mugolaków, to mogli to zrobić już dawno temu i bardziej demonstracyjnie, aby przypodobać się antymugolskim rodom. A i sama Nora mogła przecież zrobić jej coś już na samym początku, kiedy ją wypatrzyła i kiedy stała tyłem do niej, zagapiona na testrala.
Ale i tak z ulgą powitała to, że rozmowa zeszła na ubrania i szycie, bo był to z pewnością temat znacznie przyjemniejszy niż polityka czy przykre wydarzenia w magicznym świecie. Maisie czuła się pewniej na znajomym sobie gruncie, więc od razu się trochę rozluźniła.
- Ja nigdy nawet nie miałam na sobie takich materiałów… - powiedziała, wyobrażając sobie te wszystkie szlacheckie suknie z jedwabi, aksamitów i innych drogich tkanin, zdobione wymyślnymi koronkami i misternymi haftami. Pochodziła z biednej rodziny, więc pozostawało jej ubierać się w tanie materiały, zwłaszcza kiedy była dzieckiem. Wtedy bardzo często nosiła wyświechtane rzeczy po kimś, a kiedy nauczyła się szyć, wreszcie mogła sobie sama uszyć coś nowego, ale dalej nie mogła sobie pozwolić na drogie tkaniny, więc trzymała się tych przystępnych na jej ubogą kieszeń. – Ale, choć stroje wysoko urodzonych dam mają swój urok, to z pewnością nie są zbyt praktyczne do latania na miotle. Nawet nie wyobrażam sobie latania w czymś takim… Stroje do quidditcha są zdecydowanie dużo lepsze. Pamiętam, że sama miałam podobny kiedy latałam w szkolnej drużynie.
Maisie, choć zawsze lubiła aktywności na powietrzu, nie była aż taką chłopczycą, żeby nie chcieć założyć na siebie czegoś ładnego i dziewczęcego. Potrafiła sobie wyobrazić siebie przed lustrem, przymierzającą wspaniałe stroje choćby z czystej ciekawości, jak to jest mieć na sobie takie materiały i jak by w nich wyglądała. Ale na co dzień była praktyczna, i także jej ubrania były praktyczne, choć na ogół chodziła w sukienkach czy spódnicach. Była młodą, zaledwie osiemnastoletnią dziewczyną, więc chciała czuć się ładnie i kobieco pomimo tego, że była biedna. Umiejętności szycia stwarzały jej możliwość, by nawet z tańszego materiału uszyć sobie coś ładnego. Wyczuwała też, że Nora niespecjalnie lubiła strojne suknie, które zapewne musiała nosić z racji swojej pozycji, a które nie nadawały się do niczego innego niż wyglądanie. Zdecydowanie nie wydawała się być osobą, która ma światu do zaoferowania jedynie wygląd, i która spędza całe dnie na mięciutkich poduchach, choć musiała przyznać, że była naprawdę ładna i nawet w wyświechtanym starym stroju do quidditcha prezentowała się dobrze.
- Myślę, że bym umiała, gdybym sobie dokładnie popatrzyła, jak są zrobione i miała odpowiedni do tego materiał. I oczywiście, musiałabym najpierw zdjąć z ciebie miarę lub po prostu wymierzyć sobie dobrze te spodnie… - Bo w końcu tak na oko trudno było coś uszyć. Zawsze najpierw należało dokonać niezbędnych pomiarów, a także obejrzeć sobie element garderoby, na którego podobieństwo miała uszyć nowy. Ale spodnie do latania nie wydawały się wybitnie trudne, kilka razy już szyła spodnie dla męskich krewnych. O wiele większy problem miałaby ze szlachecką suknią, bo takiej nigdy nie szyła, więc pewnie zanim jakaś by jej wyszła, to musiałaby poświęcić wiele godzin i wiele materiału zmarnować, bo nie miała poziomu umiejętności profesjonalnych krawców, którzy szyli dla wielkich rodów. – Jeśli zechcesz, mogę któregoś dnia przybyć w odpowiednie dla ciebie miejsce, i dokonać niezbędnych czynności. O ile nikomu z twojej rodziny nie przeszkadzałaby obecność… kogoś takiego jak ja.
W końcu była szlamą i biedotą, nawet promugolski ród niekoniecznie mógł chcieć, żeby pałętała im się po dworze lub jego przyległościach, nie wiedziała, jak daleko sięgała ich tolerancja. Mogli akceptować istnienie mugolaków w Kornwalii, ale czy u siebie bezpośrednio też? Ale przecież nie będzie jej prosić o ściąganie portek w lesie, żeby mogła je sobie pomierzyć, nie wypadało jej też zapraszać szlachetnej damy do swojego skromnego miejsca zamieszkania, tym bardziej, że to ona, Maisie, stała niżej w hierarchii społecznej, i to ona miała chodzić na wyrobki i wykonywać jakąś pracę dla kogoś. Wśród mugoli także istniała hierarchia społeczna. A Maisie stała nisko zarówno w tej czarodziejskiej, jak i mugolskiej, bo była zwykłą wieśniaczką, nikim więcej. W świecie niemagicznym też nie byłaby mile widziana w żadnej bogatej rezydencji. Dlatego to Norze pozostawiała wybór miejsca, jeśli oczywiście będzie chciała rzeczywiście skorzystać z umiejętności Maisie. Panna Moore z pewnością chętnie się tego podejmie. Musiała szyć nie tylko po to, żeby się rozwijać, ale przede wszystkim po to, by mieć za co przeżyć. Dla bogaczy takich jak Macmillanowie praca mogła być hobby i rozrywką, bo przodkowie pozostawili im w skarbcach spore ilości złota, ale Maisie nie miała niczego, więc już po porzuceniu nauki musiała zacząć zarabiać, czy to szyjąc, czy pomagając babci w robieniu wyrobów z mleka, mięsa lub owoców. A że nie miała jeszcze wyrobionej renomy i o jej umiejętnościach wiedzieli głównie nieliczni krewni i znajomi, to każda możliwość do zdobycia kolejnego zlecenia była cenna. A gdyby się dobrze wykazała przed kimś z Macmillanów, to kto wie, może kiedyś jeszcze mogłaby im coś uszyć? Dlatego nie zamierzała Norze odmawiać i z wielką chęcią uszyje jej te spodnie.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]02.06.24 11:53
W pełni podzielałam marzenie o spokojnej i pięknej Kornwalii, o bezpiecznym miejscu, do którego wojna i inne nieszczęścia nie miały dostępu. Azylu, w którym każdy mógł być sobą niezależnie od pochodzenia. Podzielałam je o wiele mocniej również z osobistych względów, ale o tym nie mogłam powiedzieć Maisie. Byłam też absolutnie pewna, że nie tylko my dwie marzymy o takim miejscu, przecież cała moja rodzina i część innych szlacheckich rodów robili wszystko, aby zachować Kornwalię z dala od wojennego zamieszania. Nie miałam jednak klapek na oczach, a z góry o wiele lepiej widziałam zniszczenia, jakie ogarnęły moją najbliższą ojczyznę. Skoro nawet tutaj dotarły wojenne tragedie, nie chciałam sobie wyobrażać reszty kraju. Ta namiastka, z którą miałam do czynienia podczas wykonywania niektórych misji na rzecz podziemnego ministerstwa w zupełności mi wystarczyła.
Lubiłam myśleć o sobie, że jestem odporna na cudze nieszczęścia i nie ruszają mnie czyjeś dramaty. Bycie wrażliwym nigdy nie stało na szczycie moich umiejętności społecznych, być może dlatego, że nie miałam w przeszłości na kim tej wrażliwości ćwiczyć. Separowanie się od ludzi, unikanie znajomości i skupianie tylko na lataniu nie sprzyjało zawiązywaniu towarzyskich więzów i wykształcaniu w sobie wrażliwości na ludzkie emocje. Wojna wiele jednak zmieniła i nawet mi było ciężko zachować spokój i zimną krew, gdy widziałam dookoła tyle zła.
- Kornwalia sobie poradzi bez ludzi, cokolwiek się stanie – powiedziałam w lekkim zamyśleniu, walcząc z nadchodzącym gwałtownie melancholijnym nastrojem. - To my nie poradzimy sobie bez Kornwalii. - Prostota tej myśli była równie piękna co brutalna. Natura zawsze przetrwa, zawsze się odbuduje, ale człowiek? Ludzie robią wszystko, aby zniszczyć wszystko wokół na czele z samymi sobą, ta wojna była tego doskonałym przykładem. Potrząsnęłam głową. To nie był czas na takie rozważania. Zwłaszcza gdy trafiła mi się niespotykana okazja, aby chociaż spróbować rozwiązać jedną z tych irytujących spraw, jaką był brak odpowiedniego stroju. I miałam to bardzo, bardzo gdzieś, że na świecie są ludzie z prawdziwymi problemami jak głód czy brak dachu nad głową. W tym momencie moim życiowym problemem, prawdziwym problemem, był brak dostępu do porządnego ubrania.
- Nie nazwałabym uroczym duszenia się w tych wszystkich warstwach jedwabiu – burknęłam pod nosem. Momenty, gdy matka wciskała mnie w sztywne suknie i kazała dygać na zawołanie postrzegałam jako prawdziwą torturę. Oczywiście się buntowałam, dopóki na ojca działało moje pełne cierpienia spojrzenie, ale odkąd skończyłam siedemnaście lat, nawet i on zaczął być odporny na mój błagalny wzrok, a suknie na stałe zagościły w mojej szafie. Darzyłyśmy się wrogą neutralnością, gdy one powstrzymywały się od uduszenia mnie gorsetami na balach, a ja starałam się trzymać świece z ogniem z dala od otwartej szafy.
- Każę zatem wysłać ci jeden z kompletów, abyś mogła zobaczyć, o co dokładnie mi chodzi i jak ma wyglądać całość – powiedziałam, pocierając dłonią o spodnie. Materiał swoją szorstkością przypominał, jak wiele przeszedł. - Miałabym też kilka poprawek do uwzględnienia, ale tym możemy się zająć podczas zdejmowania miary. Co powiesz na przyszły tydzień? – zapytałam, ale wcale nie czekałam na potwierdzającą odpowiedź. Było to bardziej stwierdzenie faktu, jakbyśmy już dobiły umowy, tym bardziej że kolejne słowa dziewczyny mocno mną wzburzyły.
Zmrużyłam oczy.
- Posłuchaj, nie znam cię – zaczęłam tonem, który nie zwiastował niczego dobrego dla osób nieosłuchanych z moim sposobem mówienia, czyli dosłownego walenia wszystkiego prosto z mostu, bez sztucznego słodzenia i owijania w bawełnę. Niejednokrotnie napytałam sobie przez to biedy, ale mało kiedy żałowałam wypowiedzianych słów. - Nie mam pojęcia, kim jesteś, poza twoim imieniem i nazwiskiem, które mogą być fałszywe. Zresztą tak jak w drugą stronę – zauważyłam, bo Maisie również nie miała najmniejszego dowodu na to, że jestem osobą, za którą się podaję. - Ale mimo że jesteśmy sobie formalnie nieznane, nie możesz mówić takich rzeczy. Nie możesz sama siebie umniejszać – wycelowałam w nią palec i zrobiłam groźną minę. To znaczy na tyle groźną, na ile mogła tak wyglądać w obecnych okolicznościach. - „Kogoś takiego jak ja”? - przedrzeźniłam ją, robiąc jednocześnie w powietrzu znak cudzysłowu. - To znaczy kogo? Człowieka gorszej kategorii? Dziewczynę niegodną pojawiania się w szlacheckich domach? - Wypuściłam powietrze przez nos wyraźnie zirytowana. Pewnie gdyby mnie przyrównać do jakiegoś zwierzęcia, nie byłoby we mnie nic z dumnego smoka, za to całe mnóstwo rzeczy bliskich rozwścieczonemu bykowi. Nawet nozdrza drżały mi podobnie. - Każdy z tych szlacheckich wydmuszkowych rodów ma w swoim krwiobiegu nieczystą krew, a mimo to chodzą z podniesioną głową. - Niesiona nagłym impulsem przysunęłam się bliżej, złapałam ją za podbródek i uniosłam lekko w górę. - Więc ty też nie powinnaś jej opuszczać.
Nie od razu dotarło do mnie to, co zrobiłam i powiedziałam, więc minęła chwila, zanim wróciłam na swoje miejsce, odchrząkując cicho pod nosem. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się wejść w taki mentorsko-pouczający ton, w dodatku w stosunku do osoby, która była mi zupełnie obca. Najwyraźniej ta dziewczyna wzbudziła we mnie zupełnie nieznane opiekuńcze uczucia. Być może to jej widoczne w każdym ruchu zagubienie i niepewność, spłoszone spojrzenie i dziwna ufność, która jej kazała za mną iść. A może miękłam na starość. Jak człowiek długo nie lata, zaczyna wariować i chyba właśnie miałam tego dowód.
- Toczymy wojnę z ludźmi, którzy mówią te same okropne rzeczy. „Tacy jak ty”, „tacy jak my”. Tworzą podziały i segregacje. Nie wkładaj im broni do rąk, jasne? - rzuciłam już znacznie łagodniej, ale i tak nie umiałam stłumić całkowicie emocji. Znów wypowiedziałam na głos to, co siedziało mi w głowie, bez żadnego przemyślenia. Matka pewnie załamałaby nade mną ręce, mimo że tym razem moje słowa nikogo nie uraziły, ani nie wprowadziły zamętu przy proszonej kolacji. Jest jednak pewna różnica między dodawaniem młodej dziewczynie pewności siebie, a mówienie zgrzybiałemu, podstarzałemu arystokracie, że śmierdzi i poproszenie go, aby nie chuchał mi w twarz podczas mówienia. - Skoro już wszystko sobie wyjaśniłyśmy i jesteśmy dogadane, nie widzę powodu, aby cię dłużej wstrzymywać. Niebo wygląda nieco lepiej, podróż, dokądkolwiek się udajesz, powinna być bezpieczna. - Wyjrzałam na zewnątrz, gdzie spomiędzy drzew przebijały tylko pozostałości deszczowych chmur. - Chyba że chcesz wstąpić do naszego domu i napić się herbaty. Obiecuję, że nie spłoniesz, stąpając po marmurowej posadzce szlacheckiego domostwa – wiele mnie kosztowało, aby nie przewrócić oczami przy ostatnich słowach. „Kogoś takiego jak ja”. Kilkaset kilometrów na wschód te słowa mogły oznaczać śmierć.
Nora Macmillan
Nora Macmillan
Zawód : ex Ścigająca Zjednoczonych z Puddlemere, lotnik podziemnego MM
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 8 +4
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 23
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12342-nora-macmillan https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12364-nora-macmillan
Re: Rezerwat testrali [odnośnik]03.06.24 15:10
Pokiwała głową. Wiedziała, że natura sobie poradzi, że odbuduje się po Nocy Tysiąca Gwiazd tak jak odbudowała się po anomaliach, ale oni sobie nie poradzą bez bezpiecznej przystani. Żeby normalnie żyć, a nie ukrywać się jak szczury, potrzebowali normalnej przestrzeni, dlatego Maisie pragnęła, by Półwysep Kornwalijski zachował swój obecny status miejsca, gdzie mógł żyć każdy, a nie tylko wybrańcy z odpowiednią czystością krwi. Macmillanowie pewnie by sobie poradzili, mieli czystą krew, ale życie Maisie i jej podobnych nie przedstawiało dla konserwatywnych żadnej wartości.
Maisie zawsze była dobrą, miłą osóbką, ucieleśnieniem stereotypu Puchonki. Zawsze miła, wrażliwa i przyjazna, i może zbyt naiwna jak na dzisiejsze czasy. Zbyt mocno pragnąca spotykać na swej drodze wyłącznie dobrych ludzi.
- Pewnie kiedy trzeba w nich chodzić na co dzień, to nie są tak urocze jak wtedy, kiedy się je podziwia na kimś innym – przyznała. Bo pewnie tak na co dzień nie umiałaby w takich strojach chodzić, ale chętnie by sobie różne rzeczy poprzymierzała przed lustrem, tak z czystej ciekawości jak to jest mieć na sobie taki materiał. I czy w takim stroju dalej wyglądałaby jak przebrana wieśniaczka, czy może jej plebejski wygląd nagle nabrałby zupełnie innego wyrazu, gdyby tylko zamiast skromnej sukienczyny włożyła bogato zdobioną jedwabną suknię?
- Dobrze, chętnie je obejrzę. Twoja sowa pewnie łatwo mnie znajdzie. I jak najbardziej, pasuje mi przyszły tydzień – zgodziła się. Nie pracowała dla żadnej konkretnej instytucji narzucającej jej jakieś ramy, więc sama dysponowała swoim czasem. A póki co nie miała tak wielu zleceń, żeby go nie mieć, więc była dość elastyczna w terminach i była gotowa się dostosować.
Odkąd trafiła do Hogwartu miała pewne kompleksy na tle pochodzenia, bo to tam zderzyła się po raz pierwszy z uprzedzeniami i przekonała się, że magiczny świat wcale nie jest tak miły i kolorowy jak wydawało się podczas pierwszych zakupów na Pokątnej. Magiczny świat był podzielony i pełen uprzedzeń, zhierarchizowany i nietolerancyjny. Oczywiście nie wszyscy tacy byli, bo spotkała na swojej drodze też wielu cudownych ludzi, którym nie przeszkadzało jej mugolskie pochodzenie, ale nie brakowało i takich, którzy nią gardzili, wyzywali od szlam i patrzyli na nią jak na śmiecia, który przylgnął do podeszwy ich błyszczących butów. Ale nie gardzili oni wyłącznie szlamami, czarodzieje półkrwi także często byli postrzegani przez niektórych w kategoriach pospólstwa, ale od biedy ich tolerowano.
Początkowo trochę się wystraszyła jej słów. Nie znała Nory, to była ich pierwsza rozmowa jeśli nie liczyć tej dawnej krótkiej wymiany uprzejmości po meczu, kiedy ze znajomymi podeszła do zawodników po autograf. Ale Nora wydawała się osobą silną, zdecydowaną, mającą swoje zdanie i ugruntowane poczucie wartości. Taką, która potrafi walnąć prawdą prosto między oczy, nie bawiąc się w subtelności i nie owijając w bawełnę. Maisie mogła jej tylko tego pozazdrościć, bo pewność siebie była czymś, czego jej brakowało. A po kilku latach słuchania o tym, że jest brudną szlamą, w końcu uwierzyła, że może coś w tym jest, i nie czuła się w pełni przynależna do żadnego świata. Zbyt mugolska na pełnoprawną czarownicę, zbyt magiczna na mugolkę. Zawsze gdzieś pośrodku, zawsze na rozdrożu. Tak pewnie czuła się większość mugolaków, którzy po magicznej edukacji przestali pasować do świata mugoli, ale nadal nie pasowali w pełni do świata magii, przynajmniej zdaniem sporej części czystokrwistych. Takie mieli czasy.
- Dla wielu tym właśnie byłam w Hogwarcie, osobą gorszą kategorii, niegodną tego, by uczyć się magii. – A dla niektórych i niegodną tego, by żyć. Ale w świecie mugoli pewnie byłoby podobnie, też byłaby na dnie społecznej hierarchii, bo pochodziła z prostej i biednej wiejskiej rodziny. Żadna panienka z bogatego domu nie chciałaby się z nią zadawać, mogłaby przy dobrych wiatrach co najwyżej pracować jako jej służąca, ale nigdy nie byłaby kimś równym. Podziały nie były więc wyłącznie domeną świata magii. – Chciałabym mieć w sobie tyle pewności siebie i poczucia wartości. Zbyt długo dawano mi odczuć, że odstaję, a szlachetne damy patrzyły na mnie jak na zdechłą ropuchę bo nosiłam szaty z drugiej ręki i nie wiedziałam wielu oczywistych rzeczy. Wiem, że Macmillanowie nie są tacy jak oni, stanęliście w obronie mieszkańców tych ziem bez względu na to, kim byli, ale… cóż, może masz rację, nie powinnam poświęcać tak wiele myśli temu, jak niektórzy się zachowywali, bo może to w nich i ich uprzedzeniach leżał problem.
Kiedy Nora uniosła jej podbródek, ich spojrzenia na moment się spotkały, a Maisie starała się dzielnie je wytrzymać. Może kiedyś przyjdzie czas, kiedy będzie mogła myśleć o swoim pochodzeniu bez kompleksów? Kiedyś ktoś jej powiedział, że ze swoich defektów można uczynić tarczę, oswoić się z nimi, zaakceptować je, a wtedy już nikt nie będzie mógł jej zranić, używając na przykład określenia „szlama”. Uczyła się tego, unikała zakłamywania rzeczywistości, ale wciąż było pole do poprawy. Nigdy też nie była w żadnym szlacheckim dworze, więc nie wiedziała jak to jest, ani jak się powinna w takim miejscu zachowywać. Ale nie wiedziałaby tego również, gdyby była choćby półkrwi.
- Nie znoszę tych podziałów. Chciałabym żyć w bardziej tolerancyjnym świecie. Takim, gdzie liczy się przede wszystkim to, jacy jesteśmy – przyznała. Ale czy tego doczeka? Naturą ludzką było dzielenie na „my” i „oni”. Ludzkość nie potrafiła trwać bez konfliktów, i takie miłe, pokojowe jednostki jak Maisie były raczej wyjątkiem. Dlatego nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle doczekają czasów, kiedy czystość krwi przestanie mieć znaczenie. Ale mugole też dzielili ludzi na lepszych i gorszych, tylko po prostu obierali inne kryteria. Więc gdyby była mugolką, też padłaby ofiarą dzielenia.
Ale choć Nora może nie była mistrzynią subtelności, to Maisie na swój sposób doceniała jej słowa i jej stanowczość. I chciała z czasem stać się choć odrobinę bardziej jak ona, mieć w sobie więcej pewności siebie. Odrzucić na bok niższość i iść przez życie z podniesioną głową. Wysoko urodzonym pewnie przychodziło to łatwiej, bo od urodzenia stali na szczycie społecznej hierarchii i nie musieli czuć się gorsi od nikogo. Maisie pewnie wiele mogłaby się od Nory nauczyć, i to nie tylko w kwestii latania na miotle.
- Nie chciałabym sprawić kłopotu twojej rodzinie nagłym i niezapowiedzianym pojawieniem się. Ale kiedy będziesz miała czas i ochotę na dogadanie przymiarek odnośnie nowych szat do latania, wyślij mi list, a przybędę – uśmiechnęła się lekko; nie bała się, że to ona spłonie, tylko że raczej to Macmillanowie będą sceptycznie nastawieni do obecności w swoim domu ubogiej wieśniaczki o mugolskim pochodzeniu, w dodatku nie mającej zielonego pojęcia o dworskiej etykiecie, o czym świadczyło już choćby to, że zwracała się do Nory w tak zwyczajny sposób, nie wiedząc nawet, jakie formułki powinna stosować, i na jej miejscu wielu pewnie by się już obraziło o brak tytulatury. A Maisie nie znała się na rodach na tyle, by wiedzieć, że akurat Macmillanowie nie przykładają do niej tak wielkiej wagi jak inni. Nie miał jej kto wpoić pewnych zasad, skoro wyrosła w rodzinie mugoli. I nie musiała się głośno przyznawać do tego, że była szlamą, każdy kto miał choć trochę oleju w głowie, potrafiłby to wywnioskować sam po jej ignorancji w wielu sprawach. O Macmillanach wiedziała tyle, że są panami Kornwalii, że nie wypędzili szlam i mugoli ze swoich ziem, i że interesują się quidditchem, na tym kończył się jej stan wiedzy.
Wstała, spoglądając na Norę. Rozumiała, że ta nie widzi w niej już zagrożenia dla swoich ziem i że pewnie będzie mogła bez przeszkód odlecieć. Minęła jej co prawda ochota na zobaczenie resztek starego domu, ale wciąż mogła polatać nad okolicą, wybrać się na wybrzeże, albo zawrócić do Plymouth. No chyba że Nora bardzo by naciskała na to, by leciała z nią, to pewnie Maisie by się zgodziła, choć miałaby poczucie, że nie jest dziś dość ładnie ubrana, by prezentować się Macmillanom.

| zt. x 2
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Rezerwat testrali
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach