Ogrody królewskie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody królewskie
Przepiękne ogrody, dzień w dzień skrupulatnie pielęgnowane przez królewskich ogrodników. Łączą dzielnicę arystokracji z terenami biblioteki; otoczone ślicznym, dokładnie przystrzyżonym żywopłotem. Kręta, usypana ciemnym piachem ścieżka wije się pomiędzy krzakami dojrzałych kwiatów roztaczających w okół siebie tak słodką, miodową woń, tak cudnie lśniących w szmaragdowych trawnikach, zdobionych tysiącem kropel rosy niczym majestatycznym sznurem pereł. Ogromne, prastare drzewa splatają swe giętkie gałęzie ponad spacerniakiem, kryjąc malowniczą ścieżkę w delikatnym cieniu. Świeża zielona trawa piętrzy się gdzieniegdzie większymi kępkami. Pośrodku radośnie szemrze woda przelewana w wymurowanej fontannie. Chadzają tu na spacery londyńscy dostojnicy, prawdziwe elity pośród elit, piękne damy w eleganckich, drogich kreacjach, plotkując między sobą o swych przyjaciółkach, często przy wtórze ptasich treli chadzają młode pary, by następnego dnia czytywać o tym wydarzeniu na łamach najświeższych gazet. Idealne miejsce na odpoczynek, idealne na leniwe, ciepłe popołudnie dla wszystkich tych, którzy na lenistwo mogą sobie w tych trudnych czasach pozwolić.
Zbyt wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania, a to oznaczało, że nie mogli powiedzieć, że znają się chociaż trochę. Ona zdawała się być wyjęta jak z bajki, a on? Wpasowywał się w rolę księcia, o którym marzą kobiety. Problem w tym, że lady wcale nie czuła się dobrze w świecie, w którym przyszło jej żyć. Zbyt wiele scenariuszy kłębiło się w podświadomości dziewczęcia, a każdy kolejny dzień szykował dla niej coś, co raczej nie należało do przyjemnych rozwiązań, choć nie mówiła o tym głośno. Była skryta, wręcz zamknięta w sobie, a przez to... Nikt nie wiedział, co tak naprawdę schowała pod maską usmiechu, kurtuazji i błyszczących oczu, które błyszcząc niczym obsydiany pozostawały wciąż zagadką - nawet dla niej.
- To Anglia sprawiła, że musisz patrzeć na tę melancholię - i to miało tak oczywiste drugie dno. Pragnienie za ucieczkę, która dałaby spokój i pozwoliłaby nie myśleć przez moment o życiu tutaj. Marzyła w końcu, żeby znaleźć się na powrót w Norwegii i zapomnieć o wszystkim, co ją spotkało w Londynie. Wiedziała, że tęsknota spowije jej serce, ale wolała przestać cierpieć niż żyć ze świadomością, kim się tak naprawdę stała. Chowała w sobie zbyt wiele żalu, na który nie miała już wpływu, ale czy to było ważne? Należała do płci słabszej. Lady Ollivander, która wykreowana przez ludzi nie posiadała własnej tożsamości. - Dojrzałeś, Tristanie. Zmężniałeś i pokażałeś, że ten uroczy młodzieniec oprócz tego, że łamał niewieście serce, stał się mężczyzną, o którego zapewne zabiegały panny - powiedziała z subtelnym uśmiechem i skinęła delikatnie głową, gdy wspominał o ogierze. Ona sama przebywała wielokrotnie z końmi, bo czuły lepiej niż ludzie. Zbyt często w ostatnich dniach doświadczyła bólu, który zadawali jej ci, którym winna ufać, toteż preferowała towarzystwo istot o zupełnie innym usposobieniu. Szła ramię w ramię z Rosierem, ale wcale nie czuła się równa. Może to dlatego, że zaakceptowała panujące zasady i wierzyła, że kobieta - nigdy - nie stanie się równa mężczyźnie? To nie miało jednak znaczenia. Ani teraz ani kiedykolwiek wcześniej.
Spojrzała na lorda z niemym zaskoczeniem, które malowało się na dziewczęcej twarzy, ale nie zaprotestowała. Wiedziała kim jest człowiek, za którego powinna wyjść, ale wcale nie musiała. Wystarczyło znaleźć sposób, by przed nim uciec. Raz na zawsze. Tristanowi zaufała jednak z ów wyznaniem nie dlatego, że chciała jego wsparcia, pomocy czy czegoś, co dałoby ewentualną szansę ucieczki od przykrego obowiązku. Musiała zrozumiec - kim ten konkretny człowiek był, a to oznaczało, że wiele rzeczy mogło ulec jeszcze zmianie, choć sama w to nie wierzyła.
Potrzebny jest tylko sposób.
Ramsey knuł przeciwko niej od dawna. Musiał mieć więc plan, o którym nie miała pojęcia, gdyż starała się wierzyć, że dotrzyma słowa. Była jednak w błędzie, a wydarzenia, które będą miały miejsce za kilka dni sprawią, że Katya straci wszystko. Nawet swoją godność. - Jest w szpitalu - stwierdziła spokojnie, a następnie zatrzymała się w pół kroku. - Powiedz mi... Czy istnieje realna możliwość, by zerwać te zaręczyny?
- To Anglia sprawiła, że musisz patrzeć na tę melancholię - i to miało tak oczywiste drugie dno. Pragnienie za ucieczkę, która dałaby spokój i pozwoliłaby nie myśleć przez moment o życiu tutaj. Marzyła w końcu, żeby znaleźć się na powrót w Norwegii i zapomnieć o wszystkim, co ją spotkało w Londynie. Wiedziała, że tęsknota spowije jej serce, ale wolała przestać cierpieć niż żyć ze świadomością, kim się tak naprawdę stała. Chowała w sobie zbyt wiele żalu, na który nie miała już wpływu, ale czy to było ważne? Należała do płci słabszej. Lady Ollivander, która wykreowana przez ludzi nie posiadała własnej tożsamości. - Dojrzałeś, Tristanie. Zmężniałeś i pokażałeś, że ten uroczy młodzieniec oprócz tego, że łamał niewieście serce, stał się mężczyzną, o którego zapewne zabiegały panny - powiedziała z subtelnym uśmiechem i skinęła delikatnie głową, gdy wspominał o ogierze. Ona sama przebywała wielokrotnie z końmi, bo czuły lepiej niż ludzie. Zbyt często w ostatnich dniach doświadczyła bólu, który zadawali jej ci, którym winna ufać, toteż preferowała towarzystwo istot o zupełnie innym usposobieniu. Szła ramię w ramię z Rosierem, ale wcale nie czuła się równa. Może to dlatego, że zaakceptowała panujące zasady i wierzyła, że kobieta - nigdy - nie stanie się równa mężczyźnie? To nie miało jednak znaczenia. Ani teraz ani kiedykolwiek wcześniej.
Spojrzała na lorda z niemym zaskoczeniem, które malowało się na dziewczęcej twarzy, ale nie zaprotestowała. Wiedziała kim jest człowiek, za którego powinna wyjść, ale wcale nie musiała. Wystarczyło znaleźć sposób, by przed nim uciec. Raz na zawsze. Tristanowi zaufała jednak z ów wyznaniem nie dlatego, że chciała jego wsparcia, pomocy czy czegoś, co dałoby ewentualną szansę ucieczki od przykrego obowiązku. Musiała zrozumiec - kim ten konkretny człowiek był, a to oznaczało, że wiele rzeczy mogło ulec jeszcze zmianie, choć sama w to nie wierzyła.
Potrzebny jest tylko sposób.
Ramsey knuł przeciwko niej od dawna. Musiał mieć więc plan, o którym nie miała pojęcia, gdyż starała się wierzyć, że dotrzyma słowa. Była jednak w błędzie, a wydarzenia, które będą miały miejsce za kilka dni sprawią, że Katya straci wszystko. Nawet swoją godność. - Jest w szpitalu - stwierdziła spokojnie, a następnie zatrzymała się w pół kroku. - Powiedz mi... Czy istnieje realna możliwość, by zerwać te zaręczyny?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Anglia w wielu wzbudzała melancholię - mglista, szara, ponura, pełna deszczu i smutku, Tristan kochał ją taką: brzydką i odpychającą. Była sentymentalną kochanką, której można było poświęcić wiele wierszy, taką, która rozumiała poezję - taką, którą się ceniło. Nastroje Katyi pasowały do tej atmosfery, była młodą arystokratką rzuconą w świat dorosłych - większość z nich w tym momencie życia była zagubiona. Trochę zbuntowana, trochę posłuszna, trochę nieszczęśliwa. Gdyby miał w sobie empatię, zapewne poczułby względem niej przykrość, coś na kształt współczucia lub troskę, ale Tristan nie był empatyczny. Lubił towarzystwo kobiet za ich powierzchowność, Katya nie dała mu się poznać dość dobrze, by stała się od tej reguły wyjątkiem - w każdym razie jeszcze nie. Dla pięknych kobiet gotów był zrobić wiele, walcząc o piękno, ale istniały wartości, które stały ponadto; jedną z nich - a pierwszą ze wszystkich - niewątpliwie była rodzina. Ramsey nie był jej członkiem, jak się później okazało nie łączyły ich więzy krwi. Nie był bękartem, był kimś o wiele słabszego statusu. Ale czy to zmieniało cokolwiek?
- Jak to możliwe? - zapytał w końcu, mając na myśli rzecz jasna samego Ramseya. Jak to możliwe, że lady Ollivander została oddana akurat jemu? Nie słyszał wszak o żadnym skandalu, który przykułby Katyę do konieczności popełnienia mezaliansu - ale być może nie słuchał wystarczająco mocno, nierzadko dało się ją spotkać samą z mężczyznami. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze, zabawnie było wyobrazić sobie Mulcibera w roli statecznego męża.
Skinął głową na komplement, z lekkim znudzeniem, Tristan był świadomy. A przy tym arogancki i bynajmniej nie skromny, wiedział, że kobiety się nim interesowały - a on to zainteresowanie skutecznie odwzajemniał, czy to jako chłopiec, którego pogrzebał już dawno temu, czy to jako mężczyzna, którym był dzisiaj - silniejszą płcią, niewątpliwie silniejszą od Katyi. On również nie czuł między nimi równości, wyznawał stare, tradycyjne wartości, które w sposób oczywisty ukazywały kobietę jako tę zależną.
Uchwycił zaskoczenie na jej twarzy, lecz nijak nie zareagował. Nie był pewien, co było jego powodem - czy naprawdę oczekiwała od niego zdrady człowieka, z którym się wychował? A może, naprawdę nie była pewna co do tego, kim był Mulciber? Tristan nie miał w sobie nawet krzty empatii, los obcych był mu równie obojętny, co los śniegu topniejącego wiosną - Katya nie uczyniła zaś dotąd nic, co mogłoby ten fakt odwrócić. Być może stanie się zabawką Mulcibera, której ten pozbędzie się, kiedy mu się znudzi - lub kiedy pobawi się z nią wystarczająco długo. A być może nie.
- Rany goją się na nim szybciej niż na kocie - zapewnił ją tonem, jak gdyby chciał ją uspokoić, choć doskonale wiedział, że w rzeczywistości te słowa mogą u niej wywołać jedynie większą nerwowość. Wiedział, że Ramsey nie zostanie w szpitalu na zawsze. - Nawet się nie obejrzysz, kiedy znów będzie wolny - dodał, dopiero teraz się zatrzymując i spoglądając wprost w oczy aurorki. Nieprzenikliwie, chmurnie i ponuro, jak to w Anglii miało zwyczaj bywać. - Kim jestem, by odpowiedzieć na to pytanie? Zwróć mu pierścionek, lady. - Jeśli będziesz miała szczęście, nie zaciągną cię do niego siłą.
- Jak to możliwe? - zapytał w końcu, mając na myśli rzecz jasna samego Ramseya. Jak to możliwe, że lady Ollivander została oddana akurat jemu? Nie słyszał wszak o żadnym skandalu, który przykułby Katyę do konieczności popełnienia mezaliansu - ale być może nie słuchał wystarczająco mocno, nierzadko dało się ją spotkać samą z mężczyznami. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze, zabawnie było wyobrazić sobie Mulcibera w roli statecznego męża.
Skinął głową na komplement, z lekkim znudzeniem, Tristan był świadomy. A przy tym arogancki i bynajmniej nie skromny, wiedział, że kobiety się nim interesowały - a on to zainteresowanie skutecznie odwzajemniał, czy to jako chłopiec, którego pogrzebał już dawno temu, czy to jako mężczyzna, którym był dzisiaj - silniejszą płcią, niewątpliwie silniejszą od Katyi. On również nie czuł między nimi równości, wyznawał stare, tradycyjne wartości, które w sposób oczywisty ukazywały kobietę jako tę zależną.
Uchwycił zaskoczenie na jej twarzy, lecz nijak nie zareagował. Nie był pewien, co było jego powodem - czy naprawdę oczekiwała od niego zdrady człowieka, z którym się wychował? A może, naprawdę nie była pewna co do tego, kim był Mulciber? Tristan nie miał w sobie nawet krzty empatii, los obcych był mu równie obojętny, co los śniegu topniejącego wiosną - Katya nie uczyniła zaś dotąd nic, co mogłoby ten fakt odwrócić. Być może stanie się zabawką Mulcibera, której ten pozbędzie się, kiedy mu się znudzi - lub kiedy pobawi się z nią wystarczająco długo. A być może nie.
- Rany goją się na nim szybciej niż na kocie - zapewnił ją tonem, jak gdyby chciał ją uspokoić, choć doskonale wiedział, że w rzeczywistości te słowa mogą u niej wywołać jedynie większą nerwowość. Wiedział, że Ramsey nie zostanie w szpitalu na zawsze. - Nawet się nie obejrzysz, kiedy znów będzie wolny - dodał, dopiero teraz się zatrzymując i spoglądając wprost w oczy aurorki. Nieprzenikliwie, chmurnie i ponuro, jak to w Anglii miało zwyczaj bywać. - Kim jestem, by odpowiedzieć na to pytanie? Zwróć mu pierścionek, lady. - Jeśli będziesz miała szczęście, nie zaciągną cię do niego siłą.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zatem czy to nie było coś, co ich z pewnością różniło? Katya odczuwała swoistego rodzaju żal wobec tego miejsca i nie wiedziała, skąd on wynikał. Nie chodziło przecież o życie, które ułożyli jej rodzice, ani tym bardziej przyjaciół. Miała tutaj wszystko, czego pragnie każdy człowiek. Dlaczego więc była nieszczęśliwa? Melancholia rozdzierała jej serce w pół, a łzy zalewały czarne oczy niemal nieustannie.
Coś się zmieniło i coś w niej pękło.
Coś, czego nie umiała zidentyfikować.
Tristan jednak w jakiś pokrętny sposób z pewnością doskonale rozumiał stan młodej dziewczyny. Zawsze goniła za wolnością i chciała przełamywać utarte schematy, ale im częściej to robiła, tym więcej bólu ją spotykało. Musiała być grzeczna i siedzieć cicho, by nikt nie odważył się po raz kolejny jej skrzywdzić. Zrozumiała też, że uległość bywa cnotą, za którą dostaje się nagrody, ale prawda jest taka, że zbyt wybuchowy charakter, a także temperament, który w niej drzemał, uniemożliwiał wszystko. Nie potrafiła trzymać emocji na wodzy, a oddanie wobec mężczyzny godziło w jej dumę. Nie marzyła o wielkiej, szczęśliwej miłości, bo nie była głupia i naiwna. W czasach, w których przyszło im żyć, daleko było do ideałów epoki romantycznej, a Katya? Ona tylko chciała spokoju i zapomnienia. Niczego bardziej nie pragnęła jak możliwości bycia wśród tych, którzy ją kochają, a zarazem stania się kimś istotniejszym niż maskotką, którą bierze się, gdy dzień nie był zbyt kolorowy.
- Kilka lat temu, po śmierci Madison, przestałam cieszyć się codziennością. Nie wychodziłam z pokoju, nie jadłam i nie dopuszczałam do siebie nikogo - przyznała otwarcie, wszak to właśnie odejście siostry sprawiło, że lady Ollivander zniknęła z salonów i nie pojawiała się na wszelkich spendach przez blisko siedem kolejnych lat. - Później wyjechałam do Norwegii i robiłam wszystko, co nie odpowiadało mojemu tacie. Kiedy zatem wróciłam w rodzinne strony, już byłam narzeczoną Ramseya, jakby to miało być karą za nieposłuszeństwo, rozumiesz, lordzie Rosier? - i nie kryła, że w tym zdaniu jest także drugie dno. Mógłby to wyczytać z jej przenikliwego spojrzenia, bo przecież tygodniami każdy rozmawiał o tym, że Katya ma zostać żoną rosierowskiego bękarta, ale on nie miał tytułów lorda. Nawet nazwisko Rosiera mu nie przystoiło, a jedynie dostał szansę na bycie rosyjskim wspomnieniem.
- Powinnam ci zaufać? - zagaiła z rozbawieniem, gdyż nigdy nie ufała mężczyznom. Nie chciała też zdrady wobec Mulcibera, bo ceniła lojalność bardziej niż cokolwiek innego, ale w Londynie mało osób znało tę wartość, jakby własna wygodna była najlepszym z dóbr. Niemniej jednak, musiała poznać prawdę. Nie dążyła do niej po trupach, ale obawiała się szczerości wobec kogokolwiek. Tristan nie był jedyną osobą, przed którą nie umiała się w pełni otworzyć. - Doskonale wiesz, że gdyby to było takie proste, to z pewnością nie zadawałabym tego pytania, lordzie - odpowiedziała spokojnie, a następnie uśmiechnęła się blado. - Chciałabym tylko zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy mu na tym, bym go znienawidziła. Czemu chce pogardy, której nie umiem mu zaoferować. Znasz go i wiesz lepiej - kim jest, a ja potrzebuję to pojąć, przyswoić, zaakceptować. Myślisz, lordzie, że cokolwiek może się zmienić, skoro to my jesteśmy kowalami własnego losu? - nie brzmiała w sposób arogancki, wyniosły. Jej głos był subtelny, wręcz delikatny, a szept wynikał z tego, że chłód powoli zaczynał być drażniący. Uniosła mimowolnie wzrok na wysokie drzewa, a następnie profil Tristana. - Ileż w nim jest prawdy, a ile maski, którą wykreował wśród nas - szlachciców? - rzuciła jeszcze z rozbawieniem, wszak jej stosunek do błękitnej krwi był dość... Ambiwalentny.
Coś się zmieniło i coś w niej pękło.
Coś, czego nie umiała zidentyfikować.
Tristan jednak w jakiś pokrętny sposób z pewnością doskonale rozumiał stan młodej dziewczyny. Zawsze goniła za wolnością i chciała przełamywać utarte schematy, ale im częściej to robiła, tym więcej bólu ją spotykało. Musiała być grzeczna i siedzieć cicho, by nikt nie odważył się po raz kolejny jej skrzywdzić. Zrozumiała też, że uległość bywa cnotą, za którą dostaje się nagrody, ale prawda jest taka, że zbyt wybuchowy charakter, a także temperament, który w niej drzemał, uniemożliwiał wszystko. Nie potrafiła trzymać emocji na wodzy, a oddanie wobec mężczyzny godziło w jej dumę. Nie marzyła o wielkiej, szczęśliwej miłości, bo nie była głupia i naiwna. W czasach, w których przyszło im żyć, daleko było do ideałów epoki romantycznej, a Katya? Ona tylko chciała spokoju i zapomnienia. Niczego bardziej nie pragnęła jak możliwości bycia wśród tych, którzy ją kochają, a zarazem stania się kimś istotniejszym niż maskotką, którą bierze się, gdy dzień nie był zbyt kolorowy.
- Kilka lat temu, po śmierci Madison, przestałam cieszyć się codziennością. Nie wychodziłam z pokoju, nie jadłam i nie dopuszczałam do siebie nikogo - przyznała otwarcie, wszak to właśnie odejście siostry sprawiło, że lady Ollivander zniknęła z salonów i nie pojawiała się na wszelkich spendach przez blisko siedem kolejnych lat. - Później wyjechałam do Norwegii i robiłam wszystko, co nie odpowiadało mojemu tacie. Kiedy zatem wróciłam w rodzinne strony, już byłam narzeczoną Ramseya, jakby to miało być karą za nieposłuszeństwo, rozumiesz, lordzie Rosier? - i nie kryła, że w tym zdaniu jest także drugie dno. Mógłby to wyczytać z jej przenikliwego spojrzenia, bo przecież tygodniami każdy rozmawiał o tym, że Katya ma zostać żoną rosierowskiego bękarta, ale on nie miał tytułów lorda. Nawet nazwisko Rosiera mu nie przystoiło, a jedynie dostał szansę na bycie rosyjskim wspomnieniem.
- Powinnam ci zaufać? - zagaiła z rozbawieniem, gdyż nigdy nie ufała mężczyznom. Nie chciała też zdrady wobec Mulcibera, bo ceniła lojalność bardziej niż cokolwiek innego, ale w Londynie mało osób znało tę wartość, jakby własna wygodna była najlepszym z dóbr. Niemniej jednak, musiała poznać prawdę. Nie dążyła do niej po trupach, ale obawiała się szczerości wobec kogokolwiek. Tristan nie był jedyną osobą, przed którą nie umiała się w pełni otworzyć. - Doskonale wiesz, że gdyby to było takie proste, to z pewnością nie zadawałabym tego pytania, lordzie - odpowiedziała spokojnie, a następnie uśmiechnęła się blado. - Chciałabym tylko zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy mu na tym, bym go znienawidziła. Czemu chce pogardy, której nie umiem mu zaoferować. Znasz go i wiesz lepiej - kim jest, a ja potrzebuję to pojąć, przyswoić, zaakceptować. Myślisz, lordzie, że cokolwiek może się zmienić, skoro to my jesteśmy kowalami własnego losu? - nie brzmiała w sposób arogancki, wyniosły. Jej głos był subtelny, wręcz delikatny, a szept wynikał z tego, że chłód powoli zaczynał być drażniący. Uniosła mimowolnie wzrok na wysokie drzewa, a następnie profil Tristana. - Ileż w nim jest prawdy, a ile maski, którą wykreował wśród nas - szlachciców? - rzuciła jeszcze z rozbawieniem, wszak jej stosunek do błękitnej krwi był dość... Ambiwalentny.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Różnili się prawdopodobnie pod każdym względem. Wychowany w szlacheckim świecie Tristan ponad wszystko stawiał rodowe wartości i kwestię własnej krwi, na wszystko inne pozostawał obojętny. Nie obchodził go los innych ludzi, drażnili go aurorzy, których z pewnością drażnić powinien on, był egoistycznie samolubny, był też pozbawiony jakichkolwiek głębszych uczuć względem innych ludzi; traktował ich jak dym, śnieg, który zaraz stopnieje, jako coś, czym nie należało się przejmować. Czasem - jako przeszkodę, a przeszkody zwykł eliminować. Nie miał w sobie ani kropli empatii, nigdy nie wyciągnął do nikogo pomocnej dłoni bezinteresownie. Nie szukał też szczęścia, nie miał go - zostało wydarte z jego piersi lata temu, pozostawiając po sobie czerniejącą bliznę. Wciąż otwartą i bolesną, wystarczająco, by nie zaprzątał sobie głowy kłopotami innych ludzi bardziej, niż wymagała tego kurtuazja. Płacze arystokratek za wolnością go nie ruszały, rozumiał je, oczywiście, na swój pokrętny sposób może nawet im współczuł, ale świat był brutalny, a oni byli częścią tego świata. Na polityczne małżeństwo statystycznie cierpiało więcej niż połowa znanych mu dziewcząt, przypadek Katyi, prawda, był osobliwy, ale nie inny. Szczęśliwa miłość nie istniała, a urodzeni pod herbem mieli względem tego herbu obowiązki, których nie powinni lekceważyć. Pragnienia właściwie nie miały znaczenia, nikt nie zaprzątał sobie głowy pragnieniami kobiet - ani tym, kogo chciały poślubić, ani tym, co chciały robić w życiu, ani tym co pragnęły przeżywać. Podobne marzenia należało włożyć między naiwne mrzonki, świat tak nie funkcjonował - tak funkcjonowały bajki, których być może zbyt wiele odczytano jej przed snem. Zderzenie z rzeczywistością zawsze było brutalne. Wyznanie, w którym przedstawiła swój stan po utracie siostry nie zrobił na nim wrażenia. Tristan wciąż nie dopuszczał do siebie nikogo po tym, jak stracił własną siostrę - co w tym i w każdym innym momencie interesowało go bardziej. Myślał o Marie nieustannie.
- Ależ lady - wtrącił w słowo, ostrożnie je ważąc, nie był pewien co próbowała mu przekazać. - Cóż panna taka jak ty mogłaby uczynić wbrew woli ojca? - Sprzeniewierzyć się rodowi, lady Ollivander? Wola herbu była naszą wolą, jesteśmy arystokratami. Ludźmi pozbawionymi wolności i własnych wyborów. A posłuszeństwo wobec ojca było jedynym posłuszeństwem, jakiego od nas oczekiwano. Ramsey jako kara brzmiał brutalnie, ale być może adekwatnie, Katya musiała utracić w Norwegii dziewictwo lub uczynić rzecz równie gorszącą, skoro jej ojciec zamiast snuć polityczne intrygi przy pomocy jej ciała wolał oddać ją mężczyźnie niższemu od niej stanem.
- Naturalnie - przyznał swobodnie, kiedy zapytała go o zaufanie, żaden zdrowo myślący człowiek by mu nie zaufał. Był bezlitosny, gwałtowny i był mordercą, zamordował nie tak dawno bliską sercu kuzynkę za błąd, który popełniła. Gdyby był ojcem Katyi, być może nie byłby tak litościwy jak on. Ale jeśli Katya nie zdawała sobie sprawy z tego, że Tristan nie był milszym człowiekiem od Ramseya i jeśli rzeczywiście miała go za bezinteresownego samarytanina, on nie zamierzał jej uświadamiać, że było inaczej. Lojalność Tristana rzeczywiście mogłaby być legendarna - ale to była lojalność wobec jego krwi, a Katya, jak przed chwilą przyznała, nie miała w sobie pokory nawet wobec zasad, które rządziły błękitnokrwistym światem.
- Nie jestem twoim ojcem, lady. Być może przekonasz go do zmiany decyzji. Lub poprosisz kogoś, by to zrobił. - Ale nie mnie, lady, twój ojciec wzbudza we mnie szacunek. Nigdy nie przepadał za szlamem. - Pomyśl jednak, jaka czeka cię przyszłość, jeśli to zrobisz? Jeśli zostaniesz starą panną, staniesz się pośmiewiskiem. Fakt, że byłaś narzeczoną Mulcibera, bękarta z Dover, przekreśla cię jako przyszłą damę, bo nikt nie uwierzy, że chciano wydać cię za niego bez powodu. Czy wyjście za niego nie byłoby... najrozsądniejsze? - Wydawało mu się irracjonalne, że właśnie udziela porad sercowych kobiecie, której nie widział ponad dekadę, ale brnął w ten absurd dalej. - Skąd pomysł, że tego właśnie pragnie? Cóż miałby tym osiągnąć? Być może to twoje uprzedzenie, daj mu szansę pokazać się od lepszej strony. To człowiek pochmurny i zamknięty w sobie, wiele w życiu przeszedł. Wszyscy nosimy maski, lady. Ja, ty i on również. Zdejmij swoją, a być może ujrzysz wówczas jego. - Westchnął, jego usta wygięły się w lekko pobłażliwym uśmiechu. - Nie jesteśmy kowalami swojego losu, Katyo. Nie zawrócisz palcem nurtu rzeki, możesz z nim jedynie popłynąć.
- Ależ lady - wtrącił w słowo, ostrożnie je ważąc, nie był pewien co próbowała mu przekazać. - Cóż panna taka jak ty mogłaby uczynić wbrew woli ojca? - Sprzeniewierzyć się rodowi, lady Ollivander? Wola herbu była naszą wolą, jesteśmy arystokratami. Ludźmi pozbawionymi wolności i własnych wyborów. A posłuszeństwo wobec ojca było jedynym posłuszeństwem, jakiego od nas oczekiwano. Ramsey jako kara brzmiał brutalnie, ale być może adekwatnie, Katya musiała utracić w Norwegii dziewictwo lub uczynić rzecz równie gorszącą, skoro jej ojciec zamiast snuć polityczne intrygi przy pomocy jej ciała wolał oddać ją mężczyźnie niższemu od niej stanem.
- Naturalnie - przyznał swobodnie, kiedy zapytała go o zaufanie, żaden zdrowo myślący człowiek by mu nie zaufał. Był bezlitosny, gwałtowny i był mordercą, zamordował nie tak dawno bliską sercu kuzynkę za błąd, który popełniła. Gdyby był ojcem Katyi, być może nie byłby tak litościwy jak on. Ale jeśli Katya nie zdawała sobie sprawy z tego, że Tristan nie był milszym człowiekiem od Ramseya i jeśli rzeczywiście miała go za bezinteresownego samarytanina, on nie zamierzał jej uświadamiać, że było inaczej. Lojalność Tristana rzeczywiście mogłaby być legendarna - ale to była lojalność wobec jego krwi, a Katya, jak przed chwilą przyznała, nie miała w sobie pokory nawet wobec zasad, które rządziły błękitnokrwistym światem.
- Nie jestem twoim ojcem, lady. Być może przekonasz go do zmiany decyzji. Lub poprosisz kogoś, by to zrobił. - Ale nie mnie, lady, twój ojciec wzbudza we mnie szacunek. Nigdy nie przepadał za szlamem. - Pomyśl jednak, jaka czeka cię przyszłość, jeśli to zrobisz? Jeśli zostaniesz starą panną, staniesz się pośmiewiskiem. Fakt, że byłaś narzeczoną Mulcibera, bękarta z Dover, przekreśla cię jako przyszłą damę, bo nikt nie uwierzy, że chciano wydać cię za niego bez powodu. Czy wyjście za niego nie byłoby... najrozsądniejsze? - Wydawało mu się irracjonalne, że właśnie udziela porad sercowych kobiecie, której nie widział ponad dekadę, ale brnął w ten absurd dalej. - Skąd pomysł, że tego właśnie pragnie? Cóż miałby tym osiągnąć? Być może to twoje uprzedzenie, daj mu szansę pokazać się od lepszej strony. To człowiek pochmurny i zamknięty w sobie, wiele w życiu przeszedł. Wszyscy nosimy maski, lady. Ja, ty i on również. Zdejmij swoją, a być może ujrzysz wówczas jego. - Westchnął, jego usta wygięły się w lekko pobłażliwym uśmiechu. - Nie jesteśmy kowalami swojego losu, Katyo. Nie zawrócisz palcem nurtu rzeki, możesz z nim jedynie popłynąć.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie wiedziała co tak naprawdę powinna zrobić, ale nie dlatego, że coś było nie tak. Najzwyczajniej w świecie nie chciała w tym momencie poruszać dalej tematu, który w pewnym stopniu był niewygodny. Nie należała do kobiet, które dadzą się poniewierać, ale swoją lojalności potrafiły się odwdzieczyć za wszystko. Nikt jednak nie brał pod uwagę, że i Katya skrywa pewnego asa w rękawie, ale na niego musiała przyjść odpowiednia pora. Nie było to dzisiejsze popołudnie, ani też jakikolwiek inny dzień poprzedzający smutny wieczór. Chciała dojść do siebie i zapomnieć, ale rozstania pozwalają na to i wtedy umiera wszystko. W taki o to sposób zapomniała w końcu o Norwegii, za którą wciąż tęskniła, ale nie tak bardzo jak za swoim dawnym życiem. Pielęgnowała tę pamięć, bo było warto, dlatego kiedy Tristan mówił do niej, ona potulnie słuchała i zaciskała smukłe palce na jego ramieniu. Momentalnie przypomniała sobie też spacery z Percivalem bądź Caesarem, ale to były dawne czasy, które przeminęły. Każdy z nich dorósł i obrał inną ścieżkę, a lady Ollivander podążała tą, która dla niej była najwygodniejsza i tak miało już pozostać do samego końca jej życia.
Uniosła mimowolnie tęczówki na twarz mężczyzny i przygryzła lekką dolną wargę. Szukała jakiegoś ukrytego sensu w jego wypowiedzi, jakby to mogło pozwolić na zrozumienie pewnych spraw. Wszystko jednak było zbyt skomplikowane, a Katya nie miała chęci obecnie do tego, by rozważać swoje troski, bo nie należały do grupy istotnych. Dlatego skinęła jedynie rozmówcy głową - dla potwierdzenia jego słów.
- Zapewne masz rację, mój drogi - powiedziała ze spokojem, a następnie ruszyła nieco żwawszym krokiem, gdyż chłód był bardzo nieprzyjemny, a ona nie zamierzała do reszty się zaziębić. - Nie kwestionuję tego, że byłoby to najrozsądniejsze, Tristanie, ale doskonale wiem - dlaczego sądzicie, że chcą mnie za niego wydać. Brak najcenniejszego towaru, który kobieta ma do zaoferowania mężczyźnie, czyż nie? - spytała nieco bezczelnie, może nazbyt. Butność jednak wynikała z hartu ducha i walki o swoje miejsce w cholernej Anglii, której tak nienawidziła. A może to po prostu świadomość, że nie byłaby w stanie odnaleźć się tutaj w pełni? - To prawda, Tristanie. Wszyscy nosimy maski i przez to stajemy się zakłamani i uwierz mi, że nie chciałam, by ktokolwiek myślał o mnie w ten sposób. Opinia szlachty nie wzbudza we mnie irytacji czy złości, bo to świadomość własnego życia i tajemnic, które skrywam pozwoliła mi na zaakceptowanie go jako mojego przyszłego męża, choć nie ukrywam... - zawiesiła głos i uśmiechnęła sardonicznie. - Pan Mulciber podbił moje serce zawziętością i solidnymi argumentami, ale by stopić lodowy krysztal trzeba czegoś więcej, aniżeli filozoficznych fraz i nieoczekiwanych zwrotów akcji - w tym brutalności, za którą powinien zapłacić. - Idziemy dalej? Coraz bardziej mi zimno i czuję, że policzki się zarumieniły od nadmiernego chłodu - zachichotała jeszcze jak to miała w zwyczaju, a wszelkie wypowiedziane myśli pozostawały jedynie wyrwanymi z kontekstu sentecjami.
Uniosła mimowolnie tęczówki na twarz mężczyzny i przygryzła lekką dolną wargę. Szukała jakiegoś ukrytego sensu w jego wypowiedzi, jakby to mogło pozwolić na zrozumienie pewnych spraw. Wszystko jednak było zbyt skomplikowane, a Katya nie miała chęci obecnie do tego, by rozważać swoje troski, bo nie należały do grupy istotnych. Dlatego skinęła jedynie rozmówcy głową - dla potwierdzenia jego słów.
- Zapewne masz rację, mój drogi - powiedziała ze spokojem, a następnie ruszyła nieco żwawszym krokiem, gdyż chłód był bardzo nieprzyjemny, a ona nie zamierzała do reszty się zaziębić. - Nie kwestionuję tego, że byłoby to najrozsądniejsze, Tristanie, ale doskonale wiem - dlaczego sądzicie, że chcą mnie za niego wydać. Brak najcenniejszego towaru, który kobieta ma do zaoferowania mężczyźnie, czyż nie? - spytała nieco bezczelnie, może nazbyt. Butność jednak wynikała z hartu ducha i walki o swoje miejsce w cholernej Anglii, której tak nienawidziła. A może to po prostu świadomość, że nie byłaby w stanie odnaleźć się tutaj w pełni? - To prawda, Tristanie. Wszyscy nosimy maski i przez to stajemy się zakłamani i uwierz mi, że nie chciałam, by ktokolwiek myślał o mnie w ten sposób. Opinia szlachty nie wzbudza we mnie irytacji czy złości, bo to świadomość własnego życia i tajemnic, które skrywam pozwoliła mi na zaakceptowanie go jako mojego przyszłego męża, choć nie ukrywam... - zawiesiła głos i uśmiechnęła sardonicznie. - Pan Mulciber podbił moje serce zawziętością i solidnymi argumentami, ale by stopić lodowy krysztal trzeba czegoś więcej, aniżeli filozoficznych fraz i nieoczekiwanych zwrotów akcji - w tym brutalności, za którą powinien zapłacić. - Idziemy dalej? Coraz bardziej mi zimno i czuję, że policzki się zarumieniły od nadmiernego chłodu - zachichotała jeszcze jak to miała w zwyczaju, a wszelkie wypowiedziane myśli pozostawały jedynie wyrwanymi z kontekstu sentecjami.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 26.10.16 19:06, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
- Lady – Tristan nie odpowiedział. Skinął jedynie głową, unikając kontaktu wzrokowego na tak odważne wyznanie, naturalnie, spodziewał się tego. Nie spodziewał się jednak, że lady Ollivander – na Merlina, czy nazywanie jej lady nie wydawało się w tym momencie okrutnym żartem – tak bezczelnie i odważnie sama podejmie ten temat, wprost mówiąc o swoim dziewictwie. W innych okolicznościach uznałby to za zaproszenie, w innych, ale nie w tych – po pierwsze, Katya była narzeczoną Ramseya, którego szanował. Po drugie, tajemnicza osnowa wokół ich spotkania wciąż była dla niego niezrozumiała. Ściągnęła go tutaj, narzucając termin, tylko po to, by poradzić się, gdzie odnaleźć słabe punkty Mulcibera? Była naiwna, jeśli sądziła, że Tristan pójdzie w tę stronę. Kiedyś wierzył, że on i Ramsey zrodzili się z jednej krwi, a to wystarczało, by był lojalny wobec niego, nie wobec tych, którzy mu złorzeczyli. Z lekko uniesioną brwią, wciąż zaskoczony bezpośredniością odstającą od chłodnej i dystansowanej maniery brytyjskiej arystokracji Tristan spojrzał przed siebie, ostrożnie nasłuchując jej dalszych słów. Trudno mu było rozróżnić, co pozbawiło go szacunku do tej dziewczyny – fakt, że pogłoski okazały się prawdziwe, czy fakt, że nie wstydziła się o nich mówić, nie szukając przy tym tłumaczeń. Tristan był hipoktrytą, choć tonął w kadzi hedonizmu, nie widział w niej kobiet, które uznałby za godne rozmówczynie.
Katya zaś mówiła dalej – o tajemnicach, które w sobie skrywała, a których on nie znał, zastanawiając się nad samolubnością tej dziewczyny. Ściągnęła go tutaj, by mówić o sobie, chcąc, by zdradził przyjaciela dla niej, koncentrując się przez cały czas na sobie samej. Może – jednak miała więcej wspólnego z arystokratkami, niż dotychczas mu się wydawało. Jedyne jednak słowo, jakim byłby w stanie ją określić w tym momencie, to pusta. Tristana wszak nie obchodziło, na ile Mulciber zaskarbił sobie ją sympatię, przypuszczał, że samego Mulcibera wcale nie obchodziło to bardziej niż jego – dlatego też tym mniej zrozumiałe wydały mu się jej słowa. Nie rozumiał, co próbowała osiągnąć, najpierw pytając go o drogę ucieczki – potem zapewniając, że przyszły małżonek skradł jej serce. Ale nie wnikał, jedynie skinął głową ugodowo, na znak, że przyjmuje, rozumie, a subtelny uśmiech miał pokazać, że dodatkowo cieszy się jej szczęściem. Tristan miał grubą maskę – mało kto wiedział, co tak naprawdę za nią siedziało. Lady Ollivander, najwyraźniej, nawet się nie domyślała.
- Powinniśmy wracać, zanim mróz stanie się nazbyt dotkliwy – zgodził się z nią ostrożnie, odprowadzając do ogrodowych bram.
Jednak nie miała do powiedzenia nic interesującego na temat jego siostry.
/zt
Katya zaś mówiła dalej – o tajemnicach, które w sobie skrywała, a których on nie znał, zastanawiając się nad samolubnością tej dziewczyny. Ściągnęła go tutaj, by mówić o sobie, chcąc, by zdradził przyjaciela dla niej, koncentrując się przez cały czas na sobie samej. Może – jednak miała więcej wspólnego z arystokratkami, niż dotychczas mu się wydawało. Jedyne jednak słowo, jakim byłby w stanie ją określić w tym momencie, to pusta. Tristana wszak nie obchodziło, na ile Mulciber zaskarbił sobie ją sympatię, przypuszczał, że samego Mulcibera wcale nie obchodziło to bardziej niż jego – dlatego też tym mniej zrozumiałe wydały mu się jej słowa. Nie rozumiał, co próbowała osiągnąć, najpierw pytając go o drogę ucieczki – potem zapewniając, że przyszły małżonek skradł jej serce. Ale nie wnikał, jedynie skinął głową ugodowo, na znak, że przyjmuje, rozumie, a subtelny uśmiech miał pokazać, że dodatkowo cieszy się jej szczęściem. Tristan miał grubą maskę – mało kto wiedział, co tak naprawdę za nią siedziało. Lady Ollivander, najwyraźniej, nawet się nie domyślała.
- Powinniśmy wracać, zanim mróz stanie się nazbyt dotkliwy – zgodził się z nią ostrożnie, odprowadzając do ogrodowych bram.
Jednak nie miała do powiedzenia nic interesującego na temat jego siostry.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
[size=8|2 kwietnia, późny wieczór[/size]
Jedna licha wzmianka. Przetrząsnął tony książek, setki woluminów, ciężkie tomy w grubych, okutych metalem okładkach. Zdmuchiwał z ich pokryw grubą warstwę kurzu, oczyszczał z pajęczyn, wywabiał plamy ze starych, pożółkłych stronic. Używał trudnych zaklęć, by móc odczytać ręcznie zapisane karty, gdzie rozmazał się atrament lub słowo pozostawało nieczytelne czy wytarte. W końcu, po wielu godzinach wertowania archiwalnych zapisów, przerzucania nieużywanych już przez nikogo ksiąg, natknął się na coś, co rzucało nikły promień światła na tę dotychczas zupełnie niejasną sprawę. Skorowidz najbogatszych rodzin w Wielkiej Brytanii. Równie interesujące, jak książka telefoniczna, tak samo zajmująca jak spis ludności. Jednakowoż w wypadku Avery'ego... wielce przydatna. Nie spodziewał się efektów, bez entuzjazmu przerzucając kolejne ciężkie strony wypełnione nazwiskami do samego dołu ciasnym, wąskim pismem. Ot, formalność do odbębnienia, dodatkowo raczej nieprzyjemna, gdyż w tym wyjątkowym egzemplarzu godności nie występowały w kolejności alfabetycznej. Samael więc skrupulatnie śledził wzrokiem listę nazwisk, nieomal drżąc przy każdym, rozpoczynającym się na tę jedną, konkretną literę. Jak na razie panna Harrngton pozostawała tylko duchem.
Duchem o konkretnej przeszłości. Avery z lekkim niedowierzaniem zerknął na tę lapidarną notkę, wzmiankę, wrzuconą do tego dzieła niemalże mimochodem, po czym już z szerokim uśmiechem zatrzasnął księgę i opuścił bibliotekę. Z pozoru z niczym, chociaż informacja jaką zyskał, zdawała mu się cenna. Dająca mu trop, wskazówkę, gdzie powinien udać się dalej, gdzie szukać, na czym się skupiać, jakie szczegóły zauważać. Teleportacja w spokojne okolice Ogrodów Królewskich zajęła mu chwilę; z racji dość późnej godziny był jednym z niewielu spacerowiczów. Chłód oraz brak wieczornych gwiazd odstraszał potencjalnych śmiałków przed romantycznymi przechadzkami w świetle księżyca, a jemu stwarzał idealną okazję, aby się rozejrzeć. Samotnie kroczył więc wśród wydeptanych ścieżek, uważnie spoglądając na każdą mijaną przez siebie kamienicę. Może gdzieś znajdowało się wygrawerowane nazwisko właścicieli? Darczyńców? Byłych lokatorów? Harringtonowie nie mogli wciąż się liczyć, w przeciwnym razie by o nich słyszał. Znał. Namierzył z łatwością, a nie błądził po omacku, z towarzyszeniem wyłącznie dziwnego spojrzenia stróża.
Jedna licha wzmianka. Przetrząsnął tony książek, setki woluminów, ciężkie tomy w grubych, okutych metalem okładkach. Zdmuchiwał z ich pokryw grubą warstwę kurzu, oczyszczał z pajęczyn, wywabiał plamy ze starych, pożółkłych stronic. Używał trudnych zaklęć, by móc odczytać ręcznie zapisane karty, gdzie rozmazał się atrament lub słowo pozostawało nieczytelne czy wytarte. W końcu, po wielu godzinach wertowania archiwalnych zapisów, przerzucania nieużywanych już przez nikogo ksiąg, natknął się na coś, co rzucało nikły promień światła na tę dotychczas zupełnie niejasną sprawę. Skorowidz najbogatszych rodzin w Wielkiej Brytanii. Równie interesujące, jak książka telefoniczna, tak samo zajmująca jak spis ludności. Jednakowoż w wypadku Avery'ego... wielce przydatna. Nie spodziewał się efektów, bez entuzjazmu przerzucając kolejne ciężkie strony wypełnione nazwiskami do samego dołu ciasnym, wąskim pismem. Ot, formalność do odbębnienia, dodatkowo raczej nieprzyjemna, gdyż w tym wyjątkowym egzemplarzu godności nie występowały w kolejności alfabetycznej. Samael więc skrupulatnie śledził wzrokiem listę nazwisk, nieomal drżąc przy każdym, rozpoczynającym się na tę jedną, konkretną literę. Jak na razie panna Harrngton pozostawała tylko duchem.
Duchem o konkretnej przeszłości. Avery z lekkim niedowierzaniem zerknął na tę lapidarną notkę, wzmiankę, wrzuconą do tego dzieła niemalże mimochodem, po czym już z szerokim uśmiechem zatrzasnął księgę i opuścił bibliotekę. Z pozoru z niczym, chociaż informacja jaką zyskał, zdawała mu się cenna. Dająca mu trop, wskazówkę, gdzie powinien udać się dalej, gdzie szukać, na czym się skupiać, jakie szczegóły zauważać. Teleportacja w spokojne okolice Ogrodów Królewskich zajęła mu chwilę; z racji dość późnej godziny był jednym z niewielu spacerowiczów. Chłód oraz brak wieczornych gwiazd odstraszał potencjalnych śmiałków przed romantycznymi przechadzkami w świetle księżyca, a jemu stwarzał idealną okazję, aby się rozejrzeć. Samotnie kroczył więc wśród wydeptanych ścieżek, uważnie spoglądając na każdą mijaną przez siebie kamienicę. Może gdzieś znajdowało się wygrawerowane nazwisko właścicieli? Darczyńców? Byłych lokatorów? Harringtonowie nie mogli wciąż się liczyć, w przeciwnym razie by o nich słyszał. Znał. Namierzył z łatwością, a nie błądził po omacku, z towarzyszeniem wyłącznie dziwnego spojrzenia stróża.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Światła wyswobadzały się z sali miękkimi smugami, znacząc równo przycięte żywopłoty plamkami odbitymi od kryształowych żyrandoli. Dźwięk kroków stawianych na ogrodowej ścieżce niknął w cichym szeleście drzew oraz gwarze czarodziejów pozostających w środku i przez chwilę myślała, że jej wymknięcie pozostanie niezauważone - rozejrzała się kontrolnie, poszukując ławki w ustronnym miejscu w zasięgu wzroku, ale właśnie wtedy po obydwu stronach dróżki zamigotały niewyraźne płomienie. Ktoś musiał zatroszczyć się o oświetlenie drogi na wypadek podobnych eskapad. Nieelegancko przewróciła oczami, otulając się szczelniej wątłym szalem, dopasowanym do ciemnozielonej sukni, która poza bliskim towarzystwem subtelnych świateł, wydobywających z materiału przebłyski koloru, przypominała bardziej czerń. Biżuteria z kolei wyeksponowana była nienagannie - zarówno śliczna kolia z białego złota, skromna choć o wzorach wykonanych z niewątpliwą finezją, wysadzana szmaragdami, jak i połyskujące we włosach spinki oraz bransoletka do kompletu, okalająca nadgarstek. Ojciec kilkukrotnie sprawdził też, czy na dłoniach Yvette nie znalazły się żadne pierścienie - na dzisiejszym bankiecie miało pojawić się kilku szlachciców, dlatego za nic nie pozwoliłby córce odpuścić takiej okazji, a niektóre ozdoby mogły sugerować coś zgoła błędnego.
Znała swoją rolę, rolę chodzącego manekina obwieszonego najlepszymi dziełami Delroya Blythe. Miała zwracać uwagę na biżuterię i mącić w głowach subtelnie, wspominać o rodzinnym interesie i zachęcać do współpracy, zasadzać myśl w głowach bogatych, aby później nie potrafili odpędzić z wyobraźni wizerunku pięknej kobiety. Delikatnymi gestami, pozornie mimowolnymi, muskała więc kolię i troszczyła się o odpowiednie wyeksponowanie kamieni bransoletki, podsuwając je szlachetnym damom niemalże pod nos. Wbrew temu, co myślał ojciec, to one były głównym zapalnikiem - działała również wśród nich, rozsiewając ziarenka pożądania, choć robiła to niechętnie, głęboko skrywając zazdrość dla ich pozycji i szczęścia. Wiele razy zastanawiała się, dlaczego jej matka nie została sprzedana szlacheckiemu rodowi, skoro już musiała być przehandlowana, jak biżuteria, którą miała na sobie. W kontaktach z kobietami o nazwiskach oznaczających najwyższy z możliwych statusów odczuwała satysfakcję, mały triumf, bowiem nie mogły równać się z nią urodą i ilością spojrzeń, jakie posyłali jej mężczyźni - ich mężowie.
Uległa jednak znużeniu, gdy potencjalni klienci ojca zbyt gładko przyjmowali jego oferty ukryte w jej półsłówkach. Lawirując przez salę zabawiała rozmową kolejnych gości, starając się niepostrzeżenie przejść do oszklonych drzwi, za którymi miała być mniej dostrzegalna - geny skutecznie utrudniały podobne manewry, uniemożliwiając skrycie się w pomieszczeniu, gdzie wszystkie zakątki sprawiały wrażenie wyciągniętych na ostrzał spojrzeń obecnych. Na szczęście ogród okazał się łaskawszy i wreszcie przystanęła przy fontannie, dopiero po chwili zauważając w cieniu sylwetkę - tak jak jej własna oświetloną tylko wątłymi, niebieskawymi płomieniami. Zapalały się tylko tam, gdzie byli goście, zamiast lśnić we wszystkich częściach ogrodu - teraz tkwiły nad kamiennym okręgiem fontanny.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
W pewnym momencie poczuł, że to go przerasta. Przyznanie się do własnej słabości kosztowało Magnusa ogromną cenę, lecz kiedy nauczył się dostrzegać swe błędy, wyciągał z nich wartościowe wnioski. Na przyszłość, której rysujący się pod powieką Rowle'a ostry i nadzwyczaj wyraźny kontur, przyjemnie osładzał gorycz małej - i raczej osobistej - porażki. Czmychał jednak w popłochu z przepysznie urządzonej sali balowej, gdzie panny obwieszone biżuterią świeciły jaśniej, aniżeli kryształowe żyrandole wiszące u wysoko sklepionego sufitu, a kwartet smyczkowy niemal zagłuszały uderzenia obcasików o lśniącą, marmurową podłogę. Zabawa, której nie istniała pełniejsza definicja od tej urzekającej rodzajowej scenki: suto zastawione stoły, orkiestra, wirujące balowe suknie i dżentelmeni, chylący uprzejmie głowy przed swymi partnerkami. Powtarzalność, nuda, rutyna - nieodzowny aspekt życia arystokraty i jedna z nielicznych niedogodności, trapiących Magnusa. Salony powoli przekształcały się w wybieg, idealne dla Parkinsonów lub rasowych piesków, jego przyprawiając zaś o długotrwałą i bolesną migrenę. Stanowiącą doskonałą wymówkę, lecz nawet jemu nie wypadało odrzucać kolejnych zaproszeń w perfumowanych (sic!) kopertach bez chociażby uprzedniego ich przeczytania. Tego wieczora bawił się co prawda lepiej niż zazwyczaj, samemu sobie będąc najlepszym kompanem, ale zdążył się znużyć jeszcze przed wybiciem północy. Tańczące pary oraz kieliszek wina - przeciętnej jakości, nie rozbudzało kubków smakowych i nie burzyło zmysłów - przestały przyciągać jego uwagę, ledwie gdy rozbrzmiał trzeci utwór; poza nim zaś nikt nie sprawiał wrażenia zawiedzionego bankietem, obleczonym niestety w bardzo płytką warstwę dodatkowych atrakcji. Według Magnusa zaczynały się one i kończyły na wykwintnych potrawach i mocniejszych alkoholi: podobna degustacja nie mogła jednak trwać wiecznie, więc przy pierwszej okazji, czyli burzy oklasków wieńczących urwany utwór oraz taneczne popisy szlachetnych gości, Magnus umknął z dusznego pomieszczenia wprost do ogrodów otaczających dwór. To nie było wszak tchórzostwo, ani broń Merlinie - zlekceważenie gospodarzy - ból głowy się wzmógł, skronie pulsowały i już tylko świeże powietrze mogło ukoić ten dyskomfort. Spacerowym tempem oddalał się od zamku, lecz nie widząc już za sobą kształtów ciemnych postaci (wyłącznie par, najwyraźniej rozochoconych i głodnych), puścił się biegiem na przestrzał przez nisko rosnące żywopłoty, rozświetlając magicznymi lampionami ścieżki, które pokonywał. Wizytowa peleryna łopotała za nim, elegancki kapelusz gdzieś się zgubił, porwany wiatrem, a Magnus zatrzymał się przy kamiennej fontannie, zdawałoby się, już bezpieczny i nienarażony na natrętne, oceniające spojrzenia oraz prowadzenie konwersacji bez żadnej puenty, pozbawionej konkluzji, właściwej ludziom niezbyt mądrym i ograniczonym do beztroskiego, nic nieznaczącego życia. Nie był tu jednak sam; rozdygotane płomienie ujawniły obecność panienki, pochylającej się nad kamienną fasadą fontanny z drugiej strony, dzięki czemu prawdopodobnie nie mogła go dostrzec. Chciał już się oddalić, niechętny prawieniu komplementów i zręcznemu unikaniu zawoalowanych próśb o towarzystwo w tańcu, lecz niebieska iskra oświetliła urzekająco piękne oblicze dziewczęcia... przywołujące w Magnusie jakby wyblakłe wspomnienie.
-Mam nieodparte wrażenie, że panienka nie jest mi obca - rzekł, wychodząc zza smukłej figury wili, wieńczącej marmurową fontannę - czy pomoże mi pani rozwiać te wątpliwości? - spytał, z lekkim ukłonem, stając w końcu bezpośrednio przed nią i wpatrując się w jej twarz swym intensywnym, ciepłym spojrzeniem - Magnus Rowle, jeśli pani pozwoli - dodał, ujmując jej drobną dłoń i składając na niej krótki pocałunek. Nieco przedłużony: dziewczę było ze wszech miar urocze, a mężczyzna był diabelnie pewny, że miał już z nią do czynienia i nie zostawiła po sobie złych wspomnień.
-Mam nieodparte wrażenie, że panienka nie jest mi obca - rzekł, wychodząc zza smukłej figury wili, wieńczącej marmurową fontannę - czy pomoże mi pani rozwiać te wątpliwości? - spytał, z lekkim ukłonem, stając w końcu bezpośrednio przed nią i wpatrując się w jej twarz swym intensywnym, ciepłym spojrzeniem - Magnus Rowle, jeśli pani pozwoli - dodał, ujmując jej drobną dłoń i składając na niej krótki pocałunek. Nieco przedłużony: dziewczę było ze wszech miar urocze, a mężczyzna był diabelnie pewny, że miał już z nią do czynienia i nie zostawiła po sobie złych wspomnień.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W oczach Yvette bankiet nie wyróżniał się niczym specjalnym, a rola powierzona jej przez ojca stopniowo traciła na wartości - o wiele lepiej bawiła się kilka lat wstecz, kiedy dopiero zachłystywała się bogactwem sal oraz person, przybywających na spotkania. Z biegiem czasu, choć wciąż doceniała towarzystwo majętnych, wysoko postawionych, a ponad wszystko szlachetnych, wyjścia uplasowały się w kategorii monotonnych, miała coraz większe problemy z odróżnieniem od siebie kolejnych przyjęć, nawet jeśli nie było ich wcale tak wiele. Rozmazywały się, nieciekawe i niewnoszące do życia całkowicie nic, może poza paroma znajomościami, lecz tych najwięcej wpadło podczas artystycznej kariery - na swoje obecne zainteresowania oraz pracę miała wystarczająco wielu klientów, by nie szczycić się alchemią na salonach. Z doświadczenia wiedziała, że kobiety zdecydowanie lepiej prezentują się w rolach baletnic niż specjalistek w dziedzinie eliksirów, dlatego nie wychylała się z nową, jeszcze świeżą pracą, cicho i skromnie tworząc mikstury w domowej pracowni, z dala od zainteresowanych spojrzeń.
Raz na jakiś czas, rozbudzając skrajne i sprzeczne uczucia, nieznajomi obsypywali Yvette komplementami, wyciągając na światło dzienne wspomnienia pod postacią najlepszych występów krótkiej, ale intensywnej kariery, za którą tęsknotę mogła porównać jedynie do tej, jaka dopadała ją razem z myślami o matce. Czuła się doceniona i wyróżniona, jednocześnie walcząc ze złością i rozgoryczeniem, ogromnym poczuciem niesprawiedliwości paskudnego świata - opanowała je, przywołując na twarz delikatny uśmiech, ze starannością wypełniając serce i spojrzenie ciepłymi myślami, te chłodne zostawiając w oddali. Nie potrafiła ich wymazać, czaiły się zawsze w tle, pojedynczymi podmuchami mrożąc i przypominając o słabości. Trudno stwierdzić, czy uczyła się na błędach - nie była bowiem najlepszą obserwatorką i często zbyt polegała na własnych genach, zbyt łatwo ulegała chwiejnym emocjom, dawała się im porwać i prowadzić, ale wcale nie pragnęła wielkich zmian. Widziała w tym energię podobną do tańca, ekspresję i autentyczność, urok. Jego zalążek wplątał się w czujne spojrzenie, śledzące nieznajomego. Chciała być sama, stanowiło to niejako kaprys, ale drobna iskra, może niebieskiego płomyka, przebłyskująca w kontrastowo ciepłych tęczówkach, stopiła subtelnie zachciankę, jakby z dala od tłumu łatwiej było przyjąć czyjeś towarzystwo. Przechyliła nieznacznie głowę, wraz z subtelnym uniesieniem ramienia oraz kącika ust. Nie była pewna, czy wymagał od niej przyznania się do wcześniejszych sukcesów na scenie, czy rzeczywiście pamiętał jedynie jej twarz i nie potrafił przyporządkować jej do osoby, lecz którakolwiek opcja kierowała rozpoznaniem, sprzyjała jej. Bezpośrednie konfrontowanie z przeszłością nieraz sprawiało, że czuła się słabo i choć nie sądziła, że w tym momencie pobladłaby z nerwów, szlachcic zaoszczędził ich sporo, dając jej opcję subtelnego rozwiania mgły wokół własnej postaci. Z lekkością i przyjemnością pozwoliła uchwycić dłoń, unosząc ją lekko.
- Panna Yvette Blythe - odpowiedziała krótko, machinalnie podkreślając panieństwo - odruch zakorzeniony przez ojca. - Bardzo mi miło, lordzie Rowle - dygnęła zwiewnie, ziemia nosiła ją bardzo lekko, a ogniki igrały wesoło w oczach, komponując się z zielenią tęczówek, forsując je na błękitną stronę. - Swego czasu byłam dosyć rozpoznawalna, lecz pozwolę lordowi zaimponować doskonałą pamięcią, zanim wspomogę bezpośrednim rozwiązaniem zagadki - nie była jeszcze pewna, czy bardziej oswaja siebie, czy mężczyznę, lecz jego łagodność pozwalała jej sądzić, że szybko opanuje przykrą część myśli, odprawiając klątwę na rzecz towarzystwa - te było jej zdecydowanie milsze.
Raz na jakiś czas, rozbudzając skrajne i sprzeczne uczucia, nieznajomi obsypywali Yvette komplementami, wyciągając na światło dzienne wspomnienia pod postacią najlepszych występów krótkiej, ale intensywnej kariery, za którą tęsknotę mogła porównać jedynie do tej, jaka dopadała ją razem z myślami o matce. Czuła się doceniona i wyróżniona, jednocześnie walcząc ze złością i rozgoryczeniem, ogromnym poczuciem niesprawiedliwości paskudnego świata - opanowała je, przywołując na twarz delikatny uśmiech, ze starannością wypełniając serce i spojrzenie ciepłymi myślami, te chłodne zostawiając w oddali. Nie potrafiła ich wymazać, czaiły się zawsze w tle, pojedynczymi podmuchami mrożąc i przypominając o słabości. Trudno stwierdzić, czy uczyła się na błędach - nie była bowiem najlepszą obserwatorką i często zbyt polegała na własnych genach, zbyt łatwo ulegała chwiejnym emocjom, dawała się im porwać i prowadzić, ale wcale nie pragnęła wielkich zmian. Widziała w tym energię podobną do tańca, ekspresję i autentyczność, urok. Jego zalążek wplątał się w czujne spojrzenie, śledzące nieznajomego. Chciała być sama, stanowiło to niejako kaprys, ale drobna iskra, może niebieskiego płomyka, przebłyskująca w kontrastowo ciepłych tęczówkach, stopiła subtelnie zachciankę, jakby z dala od tłumu łatwiej było przyjąć czyjeś towarzystwo. Przechyliła nieznacznie głowę, wraz z subtelnym uniesieniem ramienia oraz kącika ust. Nie była pewna, czy wymagał od niej przyznania się do wcześniejszych sukcesów na scenie, czy rzeczywiście pamiętał jedynie jej twarz i nie potrafił przyporządkować jej do osoby, lecz którakolwiek opcja kierowała rozpoznaniem, sprzyjała jej. Bezpośrednie konfrontowanie z przeszłością nieraz sprawiało, że czuła się słabo i choć nie sądziła, że w tym momencie pobladłaby z nerwów, szlachcic zaoszczędził ich sporo, dając jej opcję subtelnego rozwiania mgły wokół własnej postaci. Z lekkością i przyjemnością pozwoliła uchwycić dłoń, unosząc ją lekko.
- Panna Yvette Blythe - odpowiedziała krótko, machinalnie podkreślając panieństwo - odruch zakorzeniony przez ojca. - Bardzo mi miło, lordzie Rowle - dygnęła zwiewnie, ziemia nosiła ją bardzo lekko, a ogniki igrały wesoło w oczach, komponując się z zielenią tęczówek, forsując je na błękitną stronę. - Swego czasu byłam dosyć rozpoznawalna, lecz pozwolę lordowi zaimponować doskonałą pamięcią, zanim wspomogę bezpośrednim rozwiązaniem zagadki - nie była jeszcze pewna, czy bardziej oswaja siebie, czy mężczyznę, lecz jego łagodność pozwalała jej sądzić, że szybko opanuje przykrą część myśli, odprawiając klątwę na rzecz towarzystwa - te było jej zdecydowanie milsze.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Melancholijne nuty walca w tej części ogrodu były praktycznie niesłyszalne, skryte w szeleście liści, szmerze wody dobiegającym z kamiennej fontanny oraz urywanym śmiechom, płynnie przekształcającym się w odgłosy zawłaszczanego ciała. Od platonicznego uścisku, gdzie milczenie pogłębiało intymność aż do cichych jęków z zagryzionych ust, pękających pod naciskiem ostrych zębów w drapieżnym pocałunku. Magnus doceniał te odgłosy przyrody, urozmaicające nocny spacer niebanalnymi wrażeniami wykradzionych, nierzeczywistych chwil. W poruszanych wiatrem gałęziach niskich krzewów falowała młodość, frywolność, szaleństwo - krótkie, nadal dystyngowane, jedyne niemoralne, jakie tajemnicą poliszynela krążyło wśród nobliwych gości. Magnus nie łudził się, że jego zniknięcie z sali balowej pozostało niezauważone: każdy bawiący się na wystawnym bankiecie pozostawał pod baczną obserwacją, zwłaszcza najmłodsi, wymijający go później alejkami - dziewczęta o zawstydzonym, zarumienionym obliczu i młodzieńcy, pałający dumą i naciągniętym samozachwytem. Magnusowi nie przeszkadzał jednak brak towarzystwa - wybrał samotność, pierzchając przed chętnymi do tańca kobietami, nieświadomymi, że swymi niezgrabnymi krokami zapewne podeptałby im stopy - swym własnym wręcz się delektował, spokojnie paląc magicznego papierosa wydobytego ze srebrnego puzderka, jakie na powrót ukrył za pazuchą szaty. Wieczór był chłodny, wokół płonął ten dziwny, inspirujący ogień, tytoniowy dym gryzł w płuca i... Rowle wreszcie czuł się w pełni usatysfakcjonowany, odkąd pojawił się w urządzonej z przepychem rezydencji. Nieprzymuszany do niczego, względnie wolny, swobodny w wybieraniu wąskich, ogrodowych ścieżek. Oraz partnerek, czekających na ich końcu, niby mitologiczne sfinksy z nęcącym uśmiechem pragnące opowiedzieć mu swoją zagadkę. Potem zaś skazać na szybką śmierć lub... wręcz przeciwnie, ofiarować niewątpliwą przyjemność płynącą z wygranej, niewinnie łechcząc męskie ego, łatwo poddające się subtelnym, kobiecym manipulacjom. Rowle był jak najdalszy od skapitulowania: jasnowłosa niewiasta wzbudziła w nim jednak zainteresowanie, intensyfikując się w roli dzisiejszej atrakcji, piękniejszej od reszty i - co przesądziło o tym wariackim kroku naprzód - izolującej się w ciemnym zakątku ogrodu na własne życzenie. Może zaczęła się dusić, może uciekła przed nachalnym adoratorem (jedno spojrzenie mętnych, zielonych oczu na śliczną twarzyczkę starczyło, by orzec, że miała ich wielu), może skrywała mroczny sekret i w chwili wyjrzenia pełnego miesiąca przechodziła straszliwą transformację? Magnus lubił wiedzieć: po części stanowiło to zawodowe natręctwo, po części chorobliwie interesował się wszystkim, z czymkolwiek by się nie zetknął, do czasu zawyrokowania o wartości. Młoda dama intrygowała, była zagadką (na jak długo?), lecz regularne rysy twarzy wybijały w myśli Rowle'a pewien znajomy rytm, kojarzący się z kurzem na teatralnych siedzeniach i czerwonymi kurtynami.
Kaprys rozmowy przydał mu klin, mocniej wwiercający się w niedoskonałą pamięć - a przecież szczycił się perfekcyjną koncentracją i zdolnością zapisywania obrazów przeszłości w niezmienionej skali - rozmazaną jeszcze oraz wciąż drgającą w delikatnych spazmach wizją urokliwej panny o słodkim głosie. I znanym nazwisku, które momentalnie oświeciło Magnusa, naprowadzając go na słuszny tor rozumowania, skręcający ku ulubionej baletnicy, której występy oglądał z zadziwiającą namiętnością, nie tłumacząc się wychodzeniem na spektakle zachciankami córeczek.
-Panienki godność wielokrotnie pobrzmiewała na salonach - rzekł, jeszcze nie przyznając się do swego udziału w balecie, kiedy to nader często pojawiał się w gmachu teatru bądź opery, by nacieszyć się jednoosobowym widowiskiem -i ja również jej nie przeoczyłem - dodał, marszcząc lekko brwi, jakby wciąż się zastanawiał, szukał odpowiedzi na niezwerbalizowane pytanie. Intrygowało go, jak dziewczę zniesie przedłużającą się niepewność, czy poczuje się zawiedziona, że jej sława nie sięga jednak tak daleko - muszę przyznać, że bezpośrednio czyni panienka równie duże wrażenie, jak na scenie - szepnął, nachylając się do Yvette konspiracyjnie, po czym wyprostował się i zaoferował dziewczęciu ramię, nie wymuszając przy tym na niej żadnej decyzji. Na jego palcu błyszczała złota obrączka - symbol zniewolenia? - lecz noc była już ciemna, a młode niewiasty nie powinny spacerować po zmroku bez opieki. Nawet, jeśli tę pieczę roztaczał nad nimi prawie-nieznajomy mężczyzna.
Kaprys rozmowy przydał mu klin, mocniej wwiercający się w niedoskonałą pamięć - a przecież szczycił się perfekcyjną koncentracją i zdolnością zapisywania obrazów przeszłości w niezmienionej skali - rozmazaną jeszcze oraz wciąż drgającą w delikatnych spazmach wizją urokliwej panny o słodkim głosie. I znanym nazwisku, które momentalnie oświeciło Magnusa, naprowadzając go na słuszny tor rozumowania, skręcający ku ulubionej baletnicy, której występy oglądał z zadziwiającą namiętnością, nie tłumacząc się wychodzeniem na spektakle zachciankami córeczek.
-Panienki godność wielokrotnie pobrzmiewała na salonach - rzekł, jeszcze nie przyznając się do swego udziału w balecie, kiedy to nader często pojawiał się w gmachu teatru bądź opery, by nacieszyć się jednoosobowym widowiskiem -i ja również jej nie przeoczyłem - dodał, marszcząc lekko brwi, jakby wciąż się zastanawiał, szukał odpowiedzi na niezwerbalizowane pytanie. Intrygowało go, jak dziewczę zniesie przedłużającą się niepewność, czy poczuje się zawiedziona, że jej sława nie sięga jednak tak daleko - muszę przyznać, że bezpośrednio czyni panienka równie duże wrażenie, jak na scenie - szepnął, nachylając się do Yvette konspiracyjnie, po czym wyprostował się i zaoferował dziewczęciu ramię, nie wymuszając przy tym na niej żadnej decyzji. Na jego palcu błyszczała złota obrączka - symbol zniewolenia? - lecz noc była już ciemna, a młode niewiasty nie powinny spacerować po zmroku bez opieki. Nawet, jeśli tę pieczę roztaczał nad nimi prawie-nieznajomy mężczyzna.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tego wieczoru filtrowała bodźce, w zaciszu ogrodów wyglądając spokoju, odpoczynku od ciążącego obowiązku, leżącego z dala od jej własnej satysfakcji i nienaznaczonego wymiernymi korzyściami. Sądziła, że doprowadziła dziś do wystarczająco wielu małych cudów, zasiewając w pamięciach obrazy precyzyjnie wykonanej biżuterii - żadne wyrzuty sumienia nie gościły w umyśle. Konsekwentnie skupiała uwagę na tym, co słyszeć chciała, pomijając dźwięki niepożądane - harmoniczne szelesty liści przejmowały batutę nad szumem wody rzadko, lecz na tyle zgrabnie, by inne odgłosy natury rozmyły się, jako mniej priorytetowe. Cudzą przyjemność skomentowałaby zapewne pogardliwym prychnięciem, szukając dla siebie innej niszy. Niespieszne kroki wtórujące cieniowi - rozedrganemu przez niesforne płomienie - wtuliły się w resztę symfonii, oddzielając od linii nut te płynące z walca. Próbowała rozgraniczyć bliskie sobie miejsca - salę i ogrody, spostrzec je w innym charakterze. Spojrzeniem lekkim, miękkim i ciepłym, może zbyt mało czujnym - sytuacja była wszak otulona subtelnymi barwami romantycznego pejzażu. Wbrew pozorom, jakie mogła sprawiać, nie odnajdywała się w podobnych dziełach chwili zbyt dobrze, lecz potrafiła dostrzec ich piękno i niewinność, której obecnie miała ochotę się poddać. Wydawało się też, że okoliczności sprzyjały, wytyczając drogę ku dojrzałemu lordowi. Uwrażliwiona na sztukę doceniała wrażliwość reszty świata, licząc na to, że widzom z jej przedstawień w pamięć zapada nie tylko śliczna twarz, ale precyzyjne wykonanie. Trwała cierpliwie, z niebywale spokojnym błyskiem tęczówek, oczekując odpowiedzi, kolejne słowa przyjmując drobnymi ruchami, zaś odchyliła głowę w reakcji na niewinnie konspiracyjny szept, pozwalając ciepłemu oddechowi owiać długą szyję, łaskotaną pojedynczymi kosmykami jasnych włosów - w niebieskawym świetle gładka skóra wydawała się mlecznobiała, kontrastując idealnie z ciemną suknią, odsłaniającą nieśmiało ramiona.
- Przyjemnie to słyszeć - skinęła, lustrując mężczyznę spojrzeniem, jakby rozważała niemą propozycję przez moment lub dwa zanim uniosła dłoń, stykając ją z materiałem na jego ramieniu. Przekornie musnęła je, rozprostowując gładkim ruchem pierwszą fałdę, drugą traktując delikatnie mocniejszym akcentem. Nie cofnęła palców, lecz sięgnęła wzrokiem tęczówek, przypatrując się im z zaciekawieniem i oznaką krótkiej refleksji, stwierdziwszy, że owa mętna zieleń tworzy z ciepłą barwą głosu duet zgrany. Analizowała go niespiesznie, inaczej niż zwykle nie poddając się pozorom; intuicja prześlizgnęła się pod skórą, sugerując, że warto doszukać się w tym człowieku najciekawszych sprzeczności. Zamiast objąć ramię i zasugerować gotowość do spaceru, zrobiła krok w kierunku fontanny, prowadząc lorda Rowle za sobą. Drugą dłonią sięgnęła do ognika, próbując zanurzyć w nim palce, ale umknął, jakby próbowała zetknąć ze sobą dwa przeciwne bieguny magnesu, spłoszony szczupłymi palcami. Pozwoliła im tkwić w miejscu. - Nie wygląda, jakby parzył, a mimo wszystko ucieka - stwierdziła z subtelnym rozbawieniem, wymalowanym bardziej w kącikach oczu, za chwilę spoglądając na towarzysza. - Sądzi lord, że pozwoli zagonić się w ślepą uliczkę? Gdyby próbować go zgasić, zalśni jaśniej w obronie? - zapytała, uginając delikatnie palce. Nie przejmowała się dwuznacznością swoich słów, niespecjalnie obawiając się niebezpieczeństwa ze strony Magnusa w tym miejscu, nawet jeśli nie mieli okazji poznać się wcześniej. Była ostrożna, ale czasem pokusa balansowania na granicy okazywała się silniejsza. Mogli zamknąć ognik, jak ptaszka w klatce, stawiając go w potrzasku dłoni i przekonać się, skoro jej kapryśna ciekawość pragnęła właśnie tak nieistotnej odpowiedzi.
- Przyjemnie to słyszeć - skinęła, lustrując mężczyznę spojrzeniem, jakby rozważała niemą propozycję przez moment lub dwa zanim uniosła dłoń, stykając ją z materiałem na jego ramieniu. Przekornie musnęła je, rozprostowując gładkim ruchem pierwszą fałdę, drugą traktując delikatnie mocniejszym akcentem. Nie cofnęła palców, lecz sięgnęła wzrokiem tęczówek, przypatrując się im z zaciekawieniem i oznaką krótkiej refleksji, stwierdziwszy, że owa mętna zieleń tworzy z ciepłą barwą głosu duet zgrany. Analizowała go niespiesznie, inaczej niż zwykle nie poddając się pozorom; intuicja prześlizgnęła się pod skórą, sugerując, że warto doszukać się w tym człowieku najciekawszych sprzeczności. Zamiast objąć ramię i zasugerować gotowość do spaceru, zrobiła krok w kierunku fontanny, prowadząc lorda Rowle za sobą. Drugą dłonią sięgnęła do ognika, próbując zanurzyć w nim palce, ale umknął, jakby próbowała zetknąć ze sobą dwa przeciwne bieguny magnesu, spłoszony szczupłymi palcami. Pozwoliła im tkwić w miejscu. - Nie wygląda, jakby parzył, a mimo wszystko ucieka - stwierdziła z subtelnym rozbawieniem, wymalowanym bardziej w kącikach oczu, za chwilę spoglądając na towarzysza. - Sądzi lord, że pozwoli zagonić się w ślepą uliczkę? Gdyby próbować go zgasić, zalśni jaśniej w obronie? - zapytała, uginając delikatnie palce. Nie przejmowała się dwuznacznością swoich słów, niespecjalnie obawiając się niebezpieczeństwa ze strony Magnusa w tym miejscu, nawet jeśli nie mieli okazji poznać się wcześniej. Była ostrożna, ale czasem pokusa balansowania na granicy okazywała się silniejsza. Mogli zamknąć ognik, jak ptaszka w klatce, stawiając go w potrzasku dłoni i przekonać się, skoro jej kapryśna ciekawość pragnęła właśnie tak nieistotnej odpowiedzi.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Drobne przyjemności całkowicie zaspokajały Magnusa, trafiając dokładnie w punkt jego artystycznych gust, subtelnie kontrastując przy tym z ciężarem wystawnego bankietu. Skupienie w nawet przestronnej sali balowej dziesiątek nazwisk było niemożliwe przy zachowaniu czystego powietrza: ego jednego z tych arystokratów wystarczyłoby w zupełności do wypełnienia eleganckiego pomieszczenia po sam sufit. Rowle potrzebował za to przestrzeni, wystarczająco dużo swobody, by popuścić cugle manier i móc samemu rozkoszować się wybujałej miłości własnej, rozpierającej go mocno, acz rozsądnie. Nie miał oporów przed podzieleniem się tą milczącą afirmacją (przypuszczał, że dziewczę nie wie, że stała się elementem prywatnego spektaklu dla pompowanej pewności siebie) z przypadkową panienką. Uciekającą od duchoty i pretensjonalnego blasku salonów, skrzących się błyskiem fałszywych szlachetnych kamieni. Ciemny ogród: rozmyta impresja, migających cieni, tańczących na słabo oświetlonych ścieżkach, drgających na twardej ścianie zbitego żywopłotu, tworzącego (emocjonalny? czy aż tak daleko sięgnął w swych porównaniach?) labirynt zagubionych duszyczek. Pośród nich znajdowała się przynajmniej jedna zdecydowana, wyzwolona, oddającą się niewinnemu, niezobowiązującemu flirtowi z gwałtowną ekspresją uczuć. W przewadze nudy oraz zblazowania: doświadczenie nie skrzyło się mu na skroni siwizną, lecz widział wiele i wyłącznie najsilniejsze bodźce mogły skumulować uwagę Magnusa na dłuższy czas, niezbędny wszak do dobrej zabawy. Dążącej w kierunku doskonałości uporczywie, choć nieznośnie powoli; Rowle zaś chętnie poddał się nieśpiesznej wymianie zawoalowanych czułości skrytych w miękkich komplementach. Cichy szept osiadający dreszczem na białej skórze rozgrzewał wieczorny chłód, cnotliwie nie przecinając Rubikonu przyzwoitości złotowłosej panienki, ani krępujących go moralnych więzów wierności. On nie musiał się krygować - jego decyzja i zgoda na konsekwencje - lecz w zupełności wystarczało mu przecieranie granic i żonglerka frywolną kokieteryjnością.
-Nie sądziłem, by taka sława mogła ucichnąć - odpowiedział, na jej kulturalną podziękę, wracając wspomnieniami na wielką scenę największej londyńskiej opery. Przepych, bogactwo, wynajmowane loże i balkony, wysyłane kosze kwiatów dla najzdolniejszej z młodych solistek, która od razu skusiła go delikatną gracją - mimo oczywistych niedogodności - ostrożnie informował, że śledził jej karierę, przypominającą żywot prawdziwej gwiazdy. Wybuch, lśniąca iskra na czystym firmamencie, upadek czystego piękna - nie da się panienki zapomnieć - rzekł, usta drgnęły mu lekko w krótkim uśmiechu, nieco przekornym, nieco szczerym. Była w tym kpina - niewymierzona w Yvette, a w amatorów krótkich sukien oraz odsłoniętych nóg, do których Magnus jednak nie należał. Poprzestawał na gestach drobnych, błahych, pozornie nic nie znaczących, uśmiechając się już szerzej, kiedy Blythe wygładziła materiał marynarki, nieco zmiętej od siedzenia nieruchomo w jednej pozycji przez kilka godzin. Godziła w niego idealnie, tworząc wyrwę w jego ciemnym klimacie; głęboki fiolet szaty odcinał się od zwiewności jej sukni, kolory włosów przyciągały się przeciwnymi biegunami i nawet oczy, o tej samej barwnej podstawie, były kompletnie różne. Jej: jasne, wręcz przejrzyste, wielkie, wiecznie zaszklone filuterią, okolone koronką złocistych rzęs, jego: znacznie ciemniejsze, przypominające toń zarośniętego, nęcąco błyszczącego jeziora. Któremu to błyskowi Yvette się opierała, forsując inną drogę wspólnej wędrówki, na jaką Magnus bez oporu przystawał. Wykręcił dłoń, samemu chwytając białe ramię - ostrożnie, lecz stanowczo, akceptując wybór, ale nadając mu swoje błogosławione przyzwolenie.
-Tak zachowują się motyle - powiedział, przypatrując się igraszkom ze zwodniczym ognikiem z uprzejmym zainteresowaniem - trzepoczą rozpaczliwie skrzydłami, ale później nieruchomieją, dając nacieszyć się swoimi barwami. Wtedy jeszcze nie przeczuwają... - urwał, nie chcąc doprowadzić bajki do złego zakończenia, równie dwuznacznego, jak opowieść o iskierce. Dwie trzepotały obok niego, jedna migotliwie błękitna, znikająca przy porywach chłodniejszego wiatru i druga, lodowato zielona, stateczna, wyczekująca.
Gwałtowny ruch, niby szermierczy wypad, a mieniące się mgiełka została zamknięta w dużej, mocnej dłoni Magnusa; nie parzyła, lecz wywoływała gwałtowne łaskotki, wręcz domagając się wypuszczenia na wolność. Zgrabnie dobył różdżki, wyczarowując niewielką, kryształową fiolkę, do której wpuścił figlujący ognik, błyskający wściekle granatowymi iskrami - czy panienka jest zadowolona z tej odpowiedzi? - spytał, podając Yvette naczynie z iskrą, rozświetlającą ogrodową ścieżkę.
-Nie sądziłem, by taka sława mogła ucichnąć - odpowiedział, na jej kulturalną podziękę, wracając wspomnieniami na wielką scenę największej londyńskiej opery. Przepych, bogactwo, wynajmowane loże i balkony, wysyłane kosze kwiatów dla najzdolniejszej z młodych solistek, która od razu skusiła go delikatną gracją - mimo oczywistych niedogodności - ostrożnie informował, że śledził jej karierę, przypominającą żywot prawdziwej gwiazdy. Wybuch, lśniąca iskra na czystym firmamencie, upadek czystego piękna - nie da się panienki zapomnieć - rzekł, usta drgnęły mu lekko w krótkim uśmiechu, nieco przekornym, nieco szczerym. Była w tym kpina - niewymierzona w Yvette, a w amatorów krótkich sukien oraz odsłoniętych nóg, do których Magnus jednak nie należał. Poprzestawał na gestach drobnych, błahych, pozornie nic nie znaczących, uśmiechając się już szerzej, kiedy Blythe wygładziła materiał marynarki, nieco zmiętej od siedzenia nieruchomo w jednej pozycji przez kilka godzin. Godziła w niego idealnie, tworząc wyrwę w jego ciemnym klimacie; głęboki fiolet szaty odcinał się od zwiewności jej sukni, kolory włosów przyciągały się przeciwnymi biegunami i nawet oczy, o tej samej barwnej podstawie, były kompletnie różne. Jej: jasne, wręcz przejrzyste, wielkie, wiecznie zaszklone filuterią, okolone koronką złocistych rzęs, jego: znacznie ciemniejsze, przypominające toń zarośniętego, nęcąco błyszczącego jeziora. Któremu to błyskowi Yvette się opierała, forsując inną drogę wspólnej wędrówki, na jaką Magnus bez oporu przystawał. Wykręcił dłoń, samemu chwytając białe ramię - ostrożnie, lecz stanowczo, akceptując wybór, ale nadając mu swoje błogosławione przyzwolenie.
-Tak zachowują się motyle - powiedział, przypatrując się igraszkom ze zwodniczym ognikiem z uprzejmym zainteresowaniem - trzepoczą rozpaczliwie skrzydłami, ale później nieruchomieją, dając nacieszyć się swoimi barwami. Wtedy jeszcze nie przeczuwają... - urwał, nie chcąc doprowadzić bajki do złego zakończenia, równie dwuznacznego, jak opowieść o iskierce. Dwie trzepotały obok niego, jedna migotliwie błękitna, znikająca przy porywach chłodniejszego wiatru i druga, lodowato zielona, stateczna, wyczekująca.
Gwałtowny ruch, niby szermierczy wypad, a mieniące się mgiełka została zamknięta w dużej, mocnej dłoni Magnusa; nie parzyła, lecz wywoływała gwałtowne łaskotki, wręcz domagając się wypuszczenia na wolność. Zgrabnie dobył różdżki, wyczarowując niewielką, kryształową fiolkę, do której wpuścił figlujący ognik, błyskający wściekle granatowymi iskrami - czy panienka jest zadowolona z tej odpowiedzi? - spytał, podając Yvette naczynie z iskrą, rozświetlającą ogrodową ścieżkę.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odwzajemniony uśmiech kolejny raz przywołał wrażenie cierpliwości - zaczęła się zastanawiać, czy jego obecność działa na umysł aż tak kojąco, że wykazuje się niezmierzonymi pokładami tej cechy, niekoniecznie oswojonej impulsywną naturą. Może wyniosła kilka lekcji z życia, ucząc się spokoju i opanowania?
- Cisza przed burzą - zażartowała - a może nie? - sugerując, że nie pożegnała się jeszcze ze sceną. Nawet mimo oczywistych niedogodności.
Cienie oraz pojawiające się znikąd płomienie - rodzące się subtelnymi eksplozjami światła, jakby ogień kontrolował własny potencjał, nie dając mu rozbujać się zbyt szaleńczo - drżące niepokojąco, każde swoim rytmem, podkreślającym wciąż ten drugi. Liście falowały, przyjmując bladoniebieskie przeskoki, w kontraście ukazując inny obraz ogrodów. Tajemnice wkradały się pod drobne - niegdyś wyćwiczone wyczerpującymi ćwiczeniami - stopy, oplatając niewysokie obcasy zgrabnych pantofelków i sprytnie wspinając się po nich do bladej skóry, by ostatecznie, gdy już przemknęły do jaźni, zalać ją ciężką falą potrzeby piękna. Obcując z nim dzień w dzień, przywykła do oczywistej jego obecności nawet w drobnych elementach - strojach, charakteryzacjach, scenografii, jak i synchronicznej pracy baletnic. Zmuszona do porzucenia otoczenia, z założenia karmiącego estetyką podaną w sposób prawdziwie wykwintny, utraciła część bodźców, od czasu do czasu walcząc z ukłuciami prawdziwej pustki. Gust ulegał subtelnym modyfikacjom całe życie, wyrabiając się na różnych płaszczyznach, pojmując piękno coraz bardziej indywidualnie, teraz przechodził przez najprawdziwsze zmiany, uwrażliwiany na dzieła nietypowe. Poszukiwał intryg i dreszczy, lgnął do nieznanego, ale dopiero tak drobne wydarzenie zwróciło uwagę Yvette na te anomalie - pochwycenie rozmigotanego punktu, okrycie go szklaną powłoką. Wydawał się przecież tak wolny, płoszył się nawet jej delikatnymi palcami, oplecionymi elektryzującym urokiem matki; zdecydowany chwyt na potwierdzenie słów o motylach nie zdołał zmącić jej spokoju, mimo ledwo zauważalnego drgnięcia. Była pod wrażeniem, lecz nie refleksu silnej dłoni, a momentalnego uświadomienia w zmianach - zmianach gustu oraz życia. Nierozerwalnie wiązały się ze sobą, pojone powoli zakazanym wywarem, mającym przywołać świat do porządku przy odrobinie dobrej (cóż za sprzeczność) woli oraz paru przewinień. Wątpliwości, tak jej się przynajmniej zdawało, zaginęły w przestrzeni wcześniej, nie potrafiła nawet określić, kiedy dokładnie przegrały walkę z fascynacją i zapałem. Teraz zaś czuła się jak na zakazanej schadzce, mimo że była dziełem czystego przypadku. W swoim sumieniu nie trzymała miejsc dla lordowskich małżonek, a nie wątpiła nawet chwilę, że takową posiadał. Przymrużyła powieki, pozwalając zieleni zalśnić czujnością, ale odezwała się dopiero, gdy palce otuliły pojmaną iskrę. Fiolka była chłodna. Obserwowała, jak plamki prześlizgują się po prostych zdobieniach naczynka, znacząc chwilowymi rozbłyskami materiały strojów oraz kamienną obręcz fontanny.
- Niektóre odpowiedzi rodzą większą ciekawość - odparła neutralnie, nie dając jednoznacznego potwierdzenia, choć rozbawienie zaznaczyło się w wyrazie twarzy. - Zdobywa lord motyle by podziwiać ich nieruchome piękno, czy tworzy im lepszy świat w hodowli? - nie podejrzewała, że naprawdę mógł pochwalić się kolekcją skrzydlatych piękności; w obydwu przypadkach należało je złapać i tylko to krążyło w jej myślach, otwierając drogę do różnych zakończeń historii. Nie chciała jednak pozostawać w roli obserwatora, gdy znacznie ciekawsze wydawało się rozwijanie opowiastki, sprowadzanie na skraj końca, lecz jeszcze nie w ostateczność. - Może - mruknęła, mrużąc oczy jeszcze odrobinę, zanim postawiła swój drobny podarunek na kamieniu, przysiadając obok i krótkim ruchem wyswobadzając różdżkę ze szlufek wszytych w torebkę. - studiuje lord ich naturę? - spojrzeniem wyłapała zielone tęczówki, stopniowo ochładzając szkło. Początkowy brak efektu nie zraził jej, płomień wręcz uspokoił się, powracając do spokojnego błękitu - cisza przed burzą - lecz w końcu strzelił purpurą, migocząc w barwnych torturach na różne sposoby, niespokojnym światłem błądząc po niewzruszonej, może nawet nieco rozczulonej, twarzy półwili. Dała mu odetchnąć, opuściwszy różdżkę na podołek.
Lubuje się lord w szaleństwie, czy hołduje zdrowym pobudkom, oszczędzając go niewinnym?
- Cisza przed burzą - zażartowała - a może nie? - sugerując, że nie pożegnała się jeszcze ze sceną. Nawet mimo oczywistych niedogodności.
Cienie oraz pojawiające się znikąd płomienie - rodzące się subtelnymi eksplozjami światła, jakby ogień kontrolował własny potencjał, nie dając mu rozbujać się zbyt szaleńczo - drżące niepokojąco, każde swoim rytmem, podkreślającym wciąż ten drugi. Liście falowały, przyjmując bladoniebieskie przeskoki, w kontraście ukazując inny obraz ogrodów. Tajemnice wkradały się pod drobne - niegdyś wyćwiczone wyczerpującymi ćwiczeniami - stopy, oplatając niewysokie obcasy zgrabnych pantofelków i sprytnie wspinając się po nich do bladej skóry, by ostatecznie, gdy już przemknęły do jaźni, zalać ją ciężką falą potrzeby piękna. Obcując z nim dzień w dzień, przywykła do oczywistej jego obecności nawet w drobnych elementach - strojach, charakteryzacjach, scenografii, jak i synchronicznej pracy baletnic. Zmuszona do porzucenia otoczenia, z założenia karmiącego estetyką podaną w sposób prawdziwie wykwintny, utraciła część bodźców, od czasu do czasu walcząc z ukłuciami prawdziwej pustki. Gust ulegał subtelnym modyfikacjom całe życie, wyrabiając się na różnych płaszczyznach, pojmując piękno coraz bardziej indywidualnie, teraz przechodził przez najprawdziwsze zmiany, uwrażliwiany na dzieła nietypowe. Poszukiwał intryg i dreszczy, lgnął do nieznanego, ale dopiero tak drobne wydarzenie zwróciło uwagę Yvette na te anomalie - pochwycenie rozmigotanego punktu, okrycie go szklaną powłoką. Wydawał się przecież tak wolny, płoszył się nawet jej delikatnymi palcami, oplecionymi elektryzującym urokiem matki; zdecydowany chwyt na potwierdzenie słów o motylach nie zdołał zmącić jej spokoju, mimo ledwo zauważalnego drgnięcia. Była pod wrażeniem, lecz nie refleksu silnej dłoni, a momentalnego uświadomienia w zmianach - zmianach gustu oraz życia. Nierozerwalnie wiązały się ze sobą, pojone powoli zakazanym wywarem, mającym przywołać świat do porządku przy odrobinie dobrej (cóż za sprzeczność) woli oraz paru przewinień. Wątpliwości, tak jej się przynajmniej zdawało, zaginęły w przestrzeni wcześniej, nie potrafiła nawet określić, kiedy dokładnie przegrały walkę z fascynacją i zapałem. Teraz zaś czuła się jak na zakazanej schadzce, mimo że była dziełem czystego przypadku. W swoim sumieniu nie trzymała miejsc dla lordowskich małżonek, a nie wątpiła nawet chwilę, że takową posiadał. Przymrużyła powieki, pozwalając zieleni zalśnić czujnością, ale odezwała się dopiero, gdy palce otuliły pojmaną iskrę. Fiolka była chłodna. Obserwowała, jak plamki prześlizgują się po prostych zdobieniach naczynka, znacząc chwilowymi rozbłyskami materiały strojów oraz kamienną obręcz fontanny.
- Niektóre odpowiedzi rodzą większą ciekawość - odparła neutralnie, nie dając jednoznacznego potwierdzenia, choć rozbawienie zaznaczyło się w wyrazie twarzy. - Zdobywa lord motyle by podziwiać ich nieruchome piękno, czy tworzy im lepszy świat w hodowli? - nie podejrzewała, że naprawdę mógł pochwalić się kolekcją skrzydlatych piękności; w obydwu przypadkach należało je złapać i tylko to krążyło w jej myślach, otwierając drogę do różnych zakończeń historii. Nie chciała jednak pozostawać w roli obserwatora, gdy znacznie ciekawsze wydawało się rozwijanie opowiastki, sprowadzanie na skraj końca, lecz jeszcze nie w ostateczność. - Może - mruknęła, mrużąc oczy jeszcze odrobinę, zanim postawiła swój drobny podarunek na kamieniu, przysiadając obok i krótkim ruchem wyswobadzając różdżkę ze szlufek wszytych w torebkę. - studiuje lord ich naturę? - spojrzeniem wyłapała zielone tęczówki, stopniowo ochładzając szkło. Początkowy brak efektu nie zraził jej, płomień wręcz uspokoił się, powracając do spokojnego błękitu - cisza przed burzą - lecz w końcu strzelił purpurą, migocząc w barwnych torturach na różne sposoby, niespokojnym światłem błądząc po niewzruszonej, może nawet nieco rozczulonej, twarzy półwili. Dała mu odetchnąć, opuściwszy różdżkę na podołek.
Lubuje się lord w szaleństwie, czy hołduje zdrowym pobudkom, oszczędzając go niewinnym?
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Ogrody królewskie
Szybka odpowiedź