Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzgórze
Strona 2 z 40 • 1, 2, 3 ... 21 ... 40
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzgórze
Znajdujące się tuż przy brzegu morza wzgórze stanowi doskonały punkt widokowy. Nieporośnięte drzewami, wystawione na działanie mocnego, nadmorskiego wiatru, pozwala na obejrzenie terenu Festiwalu Miłości z góry. Przez pierwsze trzy dni sierpnia na szczycie wzniesienia stoi Wiklinowy Mag: kilkunastometrowy drewniany posąg czarodzieja. Zostaje on magicznie ożywiony oraz podpalony trzeciego dnia Festiwalu, przyciągając śmiałków chcących zademonstrować swoją odwagę. Gdy opadają popioły, wzgórze staje się miejscem spacerów zakochanych - gwarantuje ono intymną atmosferę, ciszę oraz niezapomniane widoki.
Nie był gotowy jeszcze na rozstanie się z czarowną, promienną atmosferą Festiwalu Lata. Część jej uroku mógł stanowić czysty sentyment do minionych dni, do poprzednich uroczystości, które nie tak dawno spędzali całą rodziną, korzystając swobodnie z każdej atrakcji, zostawiając fragmenty swojej obecności w każdym kącie. Gdy był młodszy, musiał zobaczyć wszystko, wszędzie musiał też zabrać swoje siostry, aż na koniec, kiedy gwiazdy wychodziły we swojego ukrycia, potrafił odnaleźć drogę do reszty Ollivanderów i razem wracali do dworku, we wspomnieniach przeżywając przygody raz jeszcze; to było tak daleko w czasie, a jednak, gdyby zamknął na moment oczy mógłby p r a w i e poczuć, że nic się nie zmieniło. A jednak, mimo przechadzania się wśród tłumów, które łowiły w swoje ramiona każdą chętną dusze, mimo towarzystwa Floreana, innych Zakonników, kuzynów, wyraźna pustka widniała w miejscu przeznaczonym dla czyjejś obecności. Spalenie wiklinowej kukły nie mogło jej zapełnić, mogło za to na jakiś czas odciągnąć jego myśli. Miewał pewien problem z zagnieżdżaniem się w rzeczywistości, w konkretnych momentach, dryfując zamiast tego na polach i manowcach, które prowadziły jedynie do zguby. Może mógłby tłumaczyć się pasującymi wymówkami, istniało wiele kwestii, które jego uwaga chciałaby czy nawet powinna naprawić, ale niezbyt łaskawym posunięciem byłoby sprowadzanie własnych trosk na teren obchodów święta radości. Przybywając na wzgórze, niespecjalnie zastanawiał się czy rzeczywiście pasuje do konkurencji, która wplata w poczynania sprawdzanie czyjejś odwagi, bądź męskości. O ile wielokrotnie rozważał na końcu języka smak śmiałości, starał się oddzielić ją od lekkomyślności oraz heroizmu, to drugiej kwestii nie poświęcił nawet minuty; od kiedy tylko sięgał pamięcią, musiał siebie definiować w całkiem nowych kategoriach, porównywalnych do niewielu rówieśników. Jasnowidzenie, klątwa Ondyny, szlacheckie pochodzenie, wszystko składało się na niecodzienny obraz chłopca, który walczył o każdy oddech. Bycie dzielnym nie było wyborem, lecz koniecznością. Może przez swoje zmagania potrafił docenić wartość życia, traktując je z należytym szacunkiem.
Wiklinowy mag budził również pewien podziw; usytuowany na wzgórzu mógł mieć baczenie na rozciągające się wokół tereny, sprawiał wrażenie milczącego strażnika dobrego ducha festiwalu. Aby przypadkiem go nie urazić, Constantine postarał się przybrać delikatny uśmiech, który drgał nieznacznie, gdy muskały go nerwowe podmuchy wiatru. W tym momencie posąg był tak wysoki w jego oczach, tak potężny, a jednak i on miał upaść, spotkać się z destrukcją. Młody badacz nie był pewien czy pojmował odrodzenie się poprzez zniszczenie – może nie przeżył wystarczająco, by to zrozumieć. Nie musiał długo rozwodzić się nad swoimi myślami, gdyż okazało się, iż przybyli w porę i powoli schodziło się coraz więcej śmiałków, a sporo ich twarzy dobrze znał. Aż musiał odchrząknąć z pewną niezręcznością, gdy jego przyjaciel napomknął o wzmocnionej płodności. Po początkowym zdziwieniu, rozejrzał się czy nikt nie wsłuchuje się w ich słowa. — Naprawdę? Czyżby to była zapowiedź jakichś zmian w twoim życiu, drogi Floreanie? — rozpoczął od poważnego tonu, który przeszedł w niemal konspiracyjny szept. Uniesienie warg w dodatkowym rozbawieniu wskazywało na to, że się tylko droczy. Porzuciwszy temat przesłanek opowiadanych podekscytowanymi głosami i przypisywanych zwycięzcy – może kiedyś przekonają się czy to prawda – przenieśli się ku urokom natury. Nie miał nic do dodania; widoki przemawiały same za siebie, a Weymouth mogłoby bezsprzecznie stanowić tło dla baśń i legend. Nawet on, wychowany w bliskości z przyrodą, pozostawał urzeczony kontrastem wylesionego wzgórza z bezwzględnymi, ciemnogranatowymi morskimi falami. Gdyby miał tutaj mieszkać, to tego jednego by mu brakowało – chaotycznych rzędów drzew, których szum potrafił wygładzić jego każdy nastrój. Już miał podzielić się tym z Floreanem, lecz wtedy właśnie scenę urozmaiciły dwie sylwetki, z którymi cały dzień jakoś się mijał. Wcześniej pojawił się też na oko starszy od niego mężczyzna, skinął mu głową, zastanawiając się czy przypadkiem go nie kojarzy, ale to Titus i Bertie stanowili tu główną atrakcję. No tak, jakże mógłby przypuszczać, że ominą podobną okazję. — Cóż za uprzejmość, ja wam, panowie, kibicuję z całego serca — stwierdził, zaplatając przed sobą ręce i ostatnim wysiłkiem powstrzymując się od szczerego śmiechu. Tak naprawdę traktował to raczej jako okazję do urozmaicenia czasu, może też jako małe wyzwanie, niż coś, co rzeczywiście chciałby wygrać. Och, z tego powodu, który wymienił Bott – żaden z trójki jego znajomych nie dałby mu żyć po zdobyciu owego tytułu – przed sobą miał obraz ich przepytujących każdą panienkę, z którą wszedłby w kontakt, na pewno zawstydzaliby go z wielką radością, wiedząc jak nieobyty był w podobnych kwestiach. Nie miał zamiaru sprawiać im tej satysfakcji. — Zadowolę się mianem wujka, nie chciałbym nadszarpać naszych relacji zabierając wam sprzed nosa zwycięstwo. — Wzruszył ramionami, wodząc spojrzeniem po ich twarzach, a w końcu wędrując dalej i zerkając z łagodną ciekawością na przeciwników. Rzadko kiedy natrafiał na kogoś wyższego od siebie, jednakże tu zdecydowanie prezentował się marnie w zestawieniu z ciemnowłosym mężczyzną. Skinął mu na przywitanie, dość niepewnie, dopiero teraz rozważając na ile w takim starciu pomogłaby mu magia. Poświęcił też chwilę na odmachanie jakiejś krzykliwej postaci o niedźwiedziej posturze – zdania rozwiane na wietrze nie dotarły do niego z należytym sensem, może akcent stanowił też pewien problem, ale jego gesty odebrał jako zagrzewanie do walki. Miło było także ujrzeć tylu członków Zakonu; rozpogodziło to jego nastrój, niemal mógł poczuć jakby stali tu razem, a nie mieli mierzyć się przeciwko sobie. Pojawienie się jego brata nie umknęło jego uwadze. Nie spodziewał się jego obecności, lecz jej nie skomentował, gdyż zabawa już się zaczynała. Początek nadszedł z impetem, rozświetlając pole wokół martwej-żywej kukły.
— Fortescue — powinien powiedzieć, gdzie się podział twój duch współzawodnictwa, aczkolwiek podobne słowa w ogóle nie przyszły mu do głowy w obecnej sytuacji. Zamiast tego, dopasowując do niego cichszy ton, dodał: — Czytasz mi w myślach. — Płomienie przyciągały wzrok, przesłaniając zarówno niebo jak i malowniczą okolicę. O tak, cóż za zabawa. Nie mógł jednak wycofać się przy widowni złożonej z kilku najbliższych w jego życiu osób; cokolwiek się nie wydarzy, będzie co wspominać. Najpierw należało działać. Ustawiony obok Floreana, zaraz ruszył do przodu, po czym szybko się zreflektował i postanowił zaryzykować, może w czarach okaże się sprawniejszy niż w ewentualnej próbuje prześcignięcia przeciwników, którzy zdawali się być w lepszej formie. — Ascendio — wypowiedział bez wahania, wyciągając różdżkę i celując nią przed siebie, równolegle do podłoża, prosząc przy okazji w myślach, by pociągnęła go do przodu bez większych komplikacji.
| kratka do przodu, a następnie zaklęcie!
Wiklinowy mag budził również pewien podziw; usytuowany na wzgórzu mógł mieć baczenie na rozciągające się wokół tereny, sprawiał wrażenie milczącego strażnika dobrego ducha festiwalu. Aby przypadkiem go nie urazić, Constantine postarał się przybrać delikatny uśmiech, który drgał nieznacznie, gdy muskały go nerwowe podmuchy wiatru. W tym momencie posąg był tak wysoki w jego oczach, tak potężny, a jednak i on miał upaść, spotkać się z destrukcją. Młody badacz nie był pewien czy pojmował odrodzenie się poprzez zniszczenie – może nie przeżył wystarczająco, by to zrozumieć. Nie musiał długo rozwodzić się nad swoimi myślami, gdyż okazało się, iż przybyli w porę i powoli schodziło się coraz więcej śmiałków, a sporo ich twarzy dobrze znał. Aż musiał odchrząknąć z pewną niezręcznością, gdy jego przyjaciel napomknął o wzmocnionej płodności. Po początkowym zdziwieniu, rozejrzał się czy nikt nie wsłuchuje się w ich słowa. — Naprawdę? Czyżby to była zapowiedź jakichś zmian w twoim życiu, drogi Floreanie? — rozpoczął od poważnego tonu, który przeszedł w niemal konspiracyjny szept. Uniesienie warg w dodatkowym rozbawieniu wskazywało na to, że się tylko droczy. Porzuciwszy temat przesłanek opowiadanych podekscytowanymi głosami i przypisywanych zwycięzcy – może kiedyś przekonają się czy to prawda – przenieśli się ku urokom natury. Nie miał nic do dodania; widoki przemawiały same za siebie, a Weymouth mogłoby bezsprzecznie stanowić tło dla baśń i legend. Nawet on, wychowany w bliskości z przyrodą, pozostawał urzeczony kontrastem wylesionego wzgórza z bezwzględnymi, ciemnogranatowymi morskimi falami. Gdyby miał tutaj mieszkać, to tego jednego by mu brakowało – chaotycznych rzędów drzew, których szum potrafił wygładzić jego każdy nastrój. Już miał podzielić się tym z Floreanem, lecz wtedy właśnie scenę urozmaiciły dwie sylwetki, z którymi cały dzień jakoś się mijał. Wcześniej pojawił się też na oko starszy od niego mężczyzna, skinął mu głową, zastanawiając się czy przypadkiem go nie kojarzy, ale to Titus i Bertie stanowili tu główną atrakcję. No tak, jakże mógłby przypuszczać, że ominą podobną okazję. — Cóż za uprzejmość, ja wam, panowie, kibicuję z całego serca — stwierdził, zaplatając przed sobą ręce i ostatnim wysiłkiem powstrzymując się od szczerego śmiechu. Tak naprawdę traktował to raczej jako okazję do urozmaicenia czasu, może też jako małe wyzwanie, niż coś, co rzeczywiście chciałby wygrać. Och, z tego powodu, który wymienił Bott – żaden z trójki jego znajomych nie dałby mu żyć po zdobyciu owego tytułu – przed sobą miał obraz ich przepytujących każdą panienkę, z którą wszedłby w kontakt, na pewno zawstydzaliby go z wielką radością, wiedząc jak nieobyty był w podobnych kwestiach. Nie miał zamiaru sprawiać im tej satysfakcji. — Zadowolę się mianem wujka, nie chciałbym nadszarpać naszych relacji zabierając wam sprzed nosa zwycięstwo. — Wzruszył ramionami, wodząc spojrzeniem po ich twarzach, a w końcu wędrując dalej i zerkając z łagodną ciekawością na przeciwników. Rzadko kiedy natrafiał na kogoś wyższego od siebie, jednakże tu zdecydowanie prezentował się marnie w zestawieniu z ciemnowłosym mężczyzną. Skinął mu na przywitanie, dość niepewnie, dopiero teraz rozważając na ile w takim starciu pomogłaby mu magia. Poświęcił też chwilę na odmachanie jakiejś krzykliwej postaci o niedźwiedziej posturze – zdania rozwiane na wietrze nie dotarły do niego z należytym sensem, może akcent stanowił też pewien problem, ale jego gesty odebrał jako zagrzewanie do walki. Miło było także ujrzeć tylu członków Zakonu; rozpogodziło to jego nastrój, niemal mógł poczuć jakby stali tu razem, a nie mieli mierzyć się przeciwko sobie. Pojawienie się jego brata nie umknęło jego uwadze. Nie spodziewał się jego obecności, lecz jej nie skomentował, gdyż zabawa już się zaczynała. Początek nadszedł z impetem, rozświetlając pole wokół martwej-żywej kukły.
— Fortescue — powinien powiedzieć, gdzie się podział twój duch współzawodnictwa, aczkolwiek podobne słowa w ogóle nie przyszły mu do głowy w obecnej sytuacji. Zamiast tego, dopasowując do niego cichszy ton, dodał: — Czytasz mi w myślach. — Płomienie przyciągały wzrok, przesłaniając zarówno niebo jak i malowniczą okolicę. O tak, cóż za zabawa. Nie mógł jednak wycofać się przy widowni złożonej z kilku najbliższych w jego życiu osób; cokolwiek się nie wydarzy, będzie co wspominać. Najpierw należało działać. Ustawiony obok Floreana, zaraz ruszył do przodu, po czym szybko się zreflektował i postanowił zaryzykować, może w czarach okaże się sprawniejszy niż w ewentualnej próbuje prześcignięcia przeciwników, którzy zdawali się być w lepszej formie. — Ascendio — wypowiedział bez wahania, wyciągając różdżkę i celując nią przed siebie, równolegle do podłoża, prosząc przy okazji w myślach, by pociągnęła go do przodu bez większych komplikacji.
| kratka do przodu, a następnie zaklęcie!
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Constantine Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jak się okazuje, między Zakonnikami znajduje się wielu nieoficjalnych samobójców. Bo i jak inaczej nazwać osoby, które ruszają w bój z wiklinowym, potężnym, ognistym magiem? W dodatku - przynajmniej w wypadku Bertiego - z uśmiechem na ustach. To dopiero wypaczenie.
Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, przepełniona oczekiwaniem i pewną dozą adrenaliny.
Bott spojrzał w kierunku zaczepiającego ich faceta i lekko uniósł brwi, w tej chwili jednak odezwał się Fox. Sam Bertie postanowił odpuścić wdawanie się w dyskusję, przywitał się zamiast tego z kolejnym Zakonnikiem.
W tym momencie jednak dotarły do niego głosy rozsądku, czy raczej rozmowa Floreana z Constantinem, gdy ci ruszyli do linii startu. Ruszył razem z nimi. On także słyszał historie o Magu, o osobach które w wyniku tej potyczki zostały trwale okaleczone lub nawet straciły życie. Choć taka perspektywa wydawała mu się odległa i... cóż, to Festiwal Lata. Gdyby ta konkurencja była aż tak mordercza, w końcu by z niej zrezygnowano, ostatecznie Prewettowie to nie psychopaci, prawda?
Nie oznacza to, że jest w pełni bezpiecznie, oczywiście. Mag jest olbrzymi i potężny, a inni zawodnicy niewątpliwie bardzo zawzięci, jednak cóż - musiał wierzyć, że dadzą sobie radę. Nawet jeśli nie zwyciężą, sama potyczka była już czymś.
- Nieśmieszne wam żarty chodzą po głowach.
Odezwał się zaczepnie. No dobra, do niego też dotarła adrenalina, myśl o tym że ta zabawa może być faktycznie niebezpieczna, że już nie raz się taką okazała. Wsadził jednak zdrowy rozsądek gdzie jego miejsce, czyli obok instynktu samozachowawczego i złapał różdżkę, stając obok Constantine'a, po lewej stronie. Nie było z resztą więcej czasu na rozmowy, bo i w końcu konkurencja się rozpoczęła. Czuł napięcie, jednak nie byłby w stanie zrezygnować, nawet nie było mowy.
Kiedy tylko potyczka się zaczęła, ile sił w nogach ruszył do przodu. Nie zamierzał jednak także zwlekać z atakiem, poruszył swoją różdżką w kierunku wielkiej bestii z wikliny. Zaklęcia związane z żywiołem wody wydawały mu się w tej chwili oczywiste - oby tylko się udało.
- Relashio!
Wyinkantował.
Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, przepełniona oczekiwaniem i pewną dozą adrenaliny.
Bott spojrzał w kierunku zaczepiającego ich faceta i lekko uniósł brwi, w tej chwili jednak odezwał się Fox. Sam Bertie postanowił odpuścić wdawanie się w dyskusję, przywitał się zamiast tego z kolejnym Zakonnikiem.
W tym momencie jednak dotarły do niego głosy rozsądku, czy raczej rozmowa Floreana z Constantinem, gdy ci ruszyli do linii startu. Ruszył razem z nimi. On także słyszał historie o Magu, o osobach które w wyniku tej potyczki zostały trwale okaleczone lub nawet straciły życie. Choć taka perspektywa wydawała mu się odległa i... cóż, to Festiwal Lata. Gdyby ta konkurencja była aż tak mordercza, w końcu by z niej zrezygnowano, ostatecznie Prewettowie to nie psychopaci, prawda?
Nie oznacza to, że jest w pełni bezpiecznie, oczywiście. Mag jest olbrzymi i potężny, a inni zawodnicy niewątpliwie bardzo zawzięci, jednak cóż - musiał wierzyć, że dadzą sobie radę. Nawet jeśli nie zwyciężą, sama potyczka była już czymś.
- Nieśmieszne wam żarty chodzą po głowach.
Odezwał się zaczepnie. No dobra, do niego też dotarła adrenalina, myśl o tym że ta zabawa może być faktycznie niebezpieczna, że już nie raz się taką okazała. Wsadził jednak zdrowy rozsądek gdzie jego miejsce, czyli obok instynktu samozachowawczego i złapał różdżkę, stając obok Constantine'a, po lewej stronie. Nie było z resztą więcej czasu na rozmowy, bo i w końcu konkurencja się rozpoczęła. Czuł napięcie, jednak nie byłby w stanie zrezygnować, nawet nie było mowy.
Kiedy tylko potyczka się zaczęła, ile sił w nogach ruszył do przodu. Nie zamierzał jednak także zwlekać z atakiem, poruszył swoją różdżką w kierunku wielkiej bestii z wikliny. Zaklęcia związane z żywiołem wody wydawały mu się w tej chwili oczywiste - oby tylko się udało.
- Relashio!
Wyinkantował.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Wiadro? - w sensie, że niby jedno? Udał zaskoczonego, a potem urażonego - Czyżbyś stracił we mnie wiarę, Fox? - Bądźmy poważni. Jeśli wyjdą stąd i jedyne czego będą potrzebowali to wiadro wody to chyba ktoś tu zamierzał się trochę lenić. Oboje musieli zdawać sobie z tego sprawę, że tak nie będzie. Jakby na przypieczętowanie tego uśmiechnął się do towarzysza sięgając po ten zuchwały wydźwięk tego grymasu. Wszyscy chcąc mierzyć się z Magiem musieli być zuchwali.
Sam Auror zignorował werbalną manifestację cwaniactwa jednego z uczestników, a właściwie wymianę słownych sztychów pomiędzy nim, a Foxem do której również podszedł z typowym dla siebie marazmem. Podobne konfrontacje nigdy go nie bawiły ani tym bardziej nie satysfakcjonowały chociaż z drugiej strony nie dało się przyklasnąć obojgu kreatywności. Powitał Brendana.
Ustawił się na linii startu na środku nieznacznie po lewej. Gdy konkurencja się rozpoczęła przesunął się do góry, w przód. Nie wyrwał z kopyta - to uniemożliwiło mu celowanie. Bo przecież już w tym momencie celował w jedną z kończyn Maga:
- Lamino Glacio!
Sam Auror zignorował werbalną manifestację cwaniactwa jednego z uczestników, a właściwie wymianę słownych sztychów pomiędzy nim, a Foxem do której również podszedł z typowym dla siebie marazmem. Podobne konfrontacje nigdy go nie bawiły ani tym bardziej nie satysfakcjonowały chociaż z drugiej strony nie dało się przyklasnąć obojgu kreatywności. Powitał Brendana.
Ustawił się na linii startu na środku nieznacznie po lewej. Gdy konkurencja się rozpoczęła przesunął się do góry, w przód. Nie wyrwał z kopyta - to uniemożliwiło mu celowanie. Bo przecież już w tym momencie celował w jedną z kończyn Maga:
- Lamino Glacio!
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Nie spodziewał się, iż nie zastanie żadnej znajomej twarzy, choć może właściwie powinien? Sam nie wiedział jakim cudem się tu znalazł, co popchnęło go do wzięcia udziału w durnej zabawie nieprzynoszącej nic poza prymitywną rozrywką. Alkohol? Chęć oderwania się od manuskryptów? Możliwych było wiele różnych przyczyn, jednakże nie był to odpowiedni czas na szukanie takowych, bowiem lada chwila miał nastąpić start, a on razem z zebranymi miał ruszyć po głowę wiklinowego maga. Znał zasady, w końcu to była tradycja.
Rozejrzawszy się ponownie po zawodnikach skupił na moment swój wzrok na wyjątkowo głośnym, przypominającym rozochoconego trolla podczas godów, mężczyźnie i unosząc nieznacznie jedną brew uzmysłowił sobie, iż widział już go kiedyś na nokturnowskich uliczkach. Był istnym dowodem na to, że pomówienia ludzi odnośnie pewnej ułomności mieszkańców owych brudnych uliczek niezbyt odbiegały od prawdy.
Następnie podążył spojrzeniem w kierunku publiki – głównie jej żeńskiej części – szukając kogoś znajomego z kim mógłby udać się na coś mocniejszego tuż po zakończeniu rozgrywki. Jeśli oczywiście wyjdzie z niej cało; właściwie to nie rozpatrywał innej możliwości. Mimo wszystko stanięcie w płomieniach wydawało się zdecydowanie lepszą opcją, niżeli porządne lanie od konkurentów zważywszy na fakt, iż sam preferował poniżanie zaklęciem, jak pięścią.
Ustawiając się na linii startu z prawej strony postanowił przejść od razu do ataku nie zważając na metody zachowawcze. Schowawszy się za skalą mógłby uniknąć ognistej kuli, ale naraziłby się na ataki innych zawodników, którzy zapewne zażarcie będą walczyć o owe miejsce. Póki było ich tylu mógł liczyć na szczęście, choć zdecydowanie te w ostatnich dniach nie było wobec niego łaskawe. Wykonując ruch do przodu uniósł różdżkę zaciskając ją mocniej w dłoni. Z tak dalekiej odległości poprawne wykonanie zaklęcia było zdecydowanie nie lada wyzwaniem, nie wspominając już o cholernych anomaliach, więc skupiwszy się skierował rękę na prawe ramię Wiklinowego Maga. Musiało się udać, choć była to dopiero rozgrzewka. -Caeruleusio.- wypowiedział spokojnym tonem.
Rozejrzawszy się ponownie po zawodnikach skupił na moment swój wzrok na wyjątkowo głośnym, przypominającym rozochoconego trolla podczas godów, mężczyźnie i unosząc nieznacznie jedną brew uzmysłowił sobie, iż widział już go kiedyś na nokturnowskich uliczkach. Był istnym dowodem na to, że pomówienia ludzi odnośnie pewnej ułomności mieszkańców owych brudnych uliczek niezbyt odbiegały od prawdy.
Następnie podążył spojrzeniem w kierunku publiki – głównie jej żeńskiej części – szukając kogoś znajomego z kim mógłby udać się na coś mocniejszego tuż po zakończeniu rozgrywki. Jeśli oczywiście wyjdzie z niej cało; właściwie to nie rozpatrywał innej możliwości. Mimo wszystko stanięcie w płomieniach wydawało się zdecydowanie lepszą opcją, niżeli porządne lanie od konkurentów zważywszy na fakt, iż sam preferował poniżanie zaklęciem, jak pięścią.
Ustawiając się na linii startu z prawej strony postanowił przejść od razu do ataku nie zważając na metody zachowawcze. Schowawszy się za skalą mógłby uniknąć ognistej kuli, ale naraziłby się na ataki innych zawodników, którzy zapewne zażarcie będą walczyć o owe miejsce. Póki było ich tylu mógł liczyć na szczęście, choć zdecydowanie te w ostatnich dniach nie było wobec niego łaskawe. Wykonując ruch do przodu uniósł różdżkę zaciskając ją mocniej w dłoni. Z tak dalekiej odległości poprawne wykonanie zaklęcia było zdecydowanie nie lada wyzwaniem, nie wspominając już o cholernych anomaliach, więc skupiwszy się skierował rękę na prawe ramię Wiklinowego Maga. Musiało się udać, choć była to dopiero rozgrzewka. -Caeruleusio.- wypowiedział spokojnym tonem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
To będzie jednak trudniejsze niż się spodziewałem. Wiecie, myślę sobie, że wezmę rozpęd, powalę tego całego maga, oderwę mu głowę i gra gitara. A tu psikus, bo to wcale nie wygląda tak pięknie jak sobie założyłem. Posąg jest nawet większy ode mnie i można w niego rzucać zaklęciami. Kurwa, tak jakbym umiał w zaklęcia. Stoję sobie z miną srającego kota kiedy przychodzi Siergiej. Od razu klepię go po plecach, pewnie trochę mocno, ale to twardy chłop jest i niejedno już ze mną przeżył. Cieszę się bardzo, że widzę jakąś znajomą mordę. Ci wszyscy tutaj zebrani to gadają jak jakieś wydupczone paniczyki, to straszne marnotrawstwo czasu na tych konusów. Przecież dostaną zadyszki nim gdziekolwiek dobiegną. A skoro jest tu Dolohov, to na pewno będzie dobra zabawa.
- No siema, już się bałem, że nie przyjdziesz - mówię tubalnym głosem. - A wiesz, jak to ja, włóczyłem się to tu, to tam - dodaję trochę denegmatycznie, bo jednak nie wiem czy te kurduple to nie są jakieś jebane konfidenty, wolę więc się nie przyznawać do rozbojów i innych tego typu atrakcji. Brachol na pewno wie co mam na myśli. Niejedno przeżyliśmy i z niejednego pieca chleb jedliśmy. O, zjadłbym sobie taki świeżutki bochenek. Albo dwa. Albo piętnaście.
- He, he, dobre - śmieję się z przytyku Siergieja, bo naprawdę zajebisty jest. Rzeczywiście te chłoptasie to bardziej jak panienki są. - Żebym ja cię nie opluł cioto - wygrażam się jakiemuś nieznajomemu, co nam tu fika. Jeszcze chwila i pierdoliłbym tą całą konkurencję, a zamiast tego spuścił łomot pyskaczowi, ale każą nam się akurat ustawiać na linii startu. Raczę go więc ostrzegawczym, super groźnym spojrzeniem i zmierzam na prawą stronę, ale bliżej środka tego całego rządku pizdusiów. - Mam nadzieję, że masz alkohol - rzucam jeszcze do Dolohova nim rozlega się dźwięk zwiastujący rozpoczęcie rywalizacji. Dobrze byłoby się potem uchlać w trzy dupy. Czy tam dwie, nigdy nie byłem dobry z przysłowiów. Na start wyrywam się gromko do przodu, bo nie jestem kozakiem jeśli chodzi o zaklęcia, wolę się więc zbliżyć do tej kukły i mieć więcej szansy na trafienie go śmiercionośnym urokiem.
Staję na drugiej kratce z prawej i przesuwam się dwie kratki w górę!
- No siema, już się bałem, że nie przyjdziesz - mówię tubalnym głosem. - A wiesz, jak to ja, włóczyłem się to tu, to tam - dodaję trochę denegmatycznie, bo jednak nie wiem czy te kurduple to nie są jakieś jebane konfidenty, wolę więc się nie przyznawać do rozbojów i innych tego typu atrakcji. Brachol na pewno wie co mam na myśli. Niejedno przeżyliśmy i z niejednego pieca chleb jedliśmy. O, zjadłbym sobie taki świeżutki bochenek. Albo dwa. Albo piętnaście.
- He, he, dobre - śmieję się z przytyku Siergieja, bo naprawdę zajebisty jest. Rzeczywiście te chłoptasie to bardziej jak panienki są. - Żebym ja cię nie opluł cioto - wygrażam się jakiemuś nieznajomemu, co nam tu fika. Jeszcze chwila i pierdoliłbym tą całą konkurencję, a zamiast tego spuścił łomot pyskaczowi, ale każą nam się akurat ustawiać na linii startu. Raczę go więc ostrzegawczym, super groźnym spojrzeniem i zmierzam na prawą stronę, ale bliżej środka tego całego rządku pizdusiów. - Mam nadzieję, że masz alkohol - rzucam jeszcze do Dolohova nim rozlega się dźwięk zwiastujący rozpoczęcie rywalizacji. Dobrze byłoby się potem uchlać w trzy dupy. Czy tam dwie, nigdy nie byłem dobry z przysłowiów. Na start wyrywam się gromko do przodu, bo nie jestem kozakiem jeśli chodzi o zaklęcia, wolę się więc zbliżyć do tej kukły i mieć więcej szansy na trafienie go śmiercionośnym urokiem.
Staję na drugiej kratce z prawej i przesuwam się dwie kratki w górę!
no one cares
Oli Ogden
Zawód : zbir
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
- Kup mi whiskey.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
- Będziesz pił whiskey? Jest 10 rano.
- W takim razie kup whiskey i płatki.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym
Nieaktywni
- Szto, że niby mnie by miala ominąć taka zabawa? Co, to nie, Ogden! - oburzył się Dolohov; zachwiał się lekko, gdy Oli go klepnął po plecach; ten półolbrzym to jednak miał krzepę jak stu innych chłopa. - To mi wszystko przy kieliszku pysznej wódeczki opowiesz, szto? - mrugnął do niego porozumiewawczo; po czym wrzasnął na chłoptasiów.
Byliby się tak zaśmiewali z Ogdenem jeszcze więcej (dobrze, że choć Duży Brat go tutaj rozumiał), gdyby się nie przypalętał kolejny fircyk i śmiał odezwać. Dolohov od razu się zerwał, rękaw podwinął i pięść zacisnął, co by wojowo wrzasnąć zaraz za Olim: - Co, kurwa, jakiś problem, psidwakosynu? Jak dorośli rozmawiają, to takie patałachy milczą.
Gdyby tylko nie sygnał do rozpoczęcia zabawy, najpewniej ruszyliby z Ogdenem w stronę tego fircyka, aby go dobrych manier nauczyć i pysk obić, jednakże musieli ruszyć do przodu. Gestem dwóch palców dał mu jednak znak, że go obserwuje i jeśli tylko nadarzy się podczas walki z Wiklinowym Magiem okazja - spuści mu łomot.
Dolohov poszedł na prawo i do przodu, niech na początek inni go trochę osłabią, a wtedy on zajmie się resztą.
/druga kratka od prawej i dwie do przodu
Byliby się tak zaśmiewali z Ogdenem jeszcze więcej (dobrze, że choć Duży Brat go tutaj rozumiał), gdyby się nie przypalętał kolejny fircyk i śmiał odezwać. Dolohov od razu się zerwał, rękaw podwinął i pięść zacisnął, co by wojowo wrzasnąć zaraz za Olim: - Co, kurwa, jakiś problem, psidwakosynu? Jak dorośli rozmawiają, to takie patałachy milczą.
Gdyby tylko nie sygnał do rozpoczęcia zabawy, najpewniej ruszyliby z Ogdenem w stronę tego fircyka, aby go dobrych manier nauczyć i pysk obić, jednakże musieli ruszyć do przodu. Gestem dwóch palców dał mu jednak znak, że go obserwuje i jeśli tylko nadarzy się podczas walki z Wiklinowym Magiem okazja - spuści mu łomot.
Dolohov poszedł na prawo i do przodu, niech na początek inni go trochę osłabią, a wtedy on zajmie się resztą.
/druga kratka od prawej i dwie do przodu
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Na linii startu stawał jeszcze względnie obojętny, nieprzekonany do swego udziału w widowisku - póki co uczestnicy wyglądali jakby zgrupowali się w dwa obozy, zupełnie jakby lewa i prawa strona miały znaczenie. Ulysses wybrał miejsce niewiele oddalone od tego niewidzialnego podziału męskości, czyli środka, po stronie swej niewiodącej ręki - celem uniknięcia bliskiego towarzystwa olbrzyma. Nie żeby był uprzedzony. Podejrzewał jedynie, że uniknięcie pięści jegomościa może zakończyć zabawę bardzo szybko, dobrze byłoby też wyjść z wydarzenia w jednym kawałku, najlepiej zachowując przytomność. Tak czy siak nie dzieliła ich duża odległość, lecz kiedy Wiklinowy Mag ożył, wszelkie taktyczne rozmyślenia musiały iść w odstawkę. Została tylko jedna myśl, brzęcząca jak mucha - nie oglądać się na brata i nie tracić nerwów przez jego obecność. Zerknął na chłopaka krótko, kiedy jeszcze była ku temu okazja. Jego wybór, jego problem - stwierdził, lecz wizja czyhającej Ondyny pozostawała męcząca. O siebie, w tym wypadku, nie martwił się przesadnie; czasem sprawdzał swoje granice i wymiatał codzienną rutynę. Tylko skąd, u licha, Constantine wziął pomysł na hasanie wśród brutalności? Zaciśnięta nerwowo szczęka musiała Ollivanderowi wystarczyć, chwycił pewnie różdżkę i ruszył do przodu, gdy nadszedł na to czas. Huk widowni wtapiał się w inne dźwięki tła, zagłuszane rykami wielkiego przeciwnika, nogi prowadziły same - do przodu, nie patrząc na innych. Na atak przyjdzie jeszcze czas, póki co znajdowali się zdecydowanie za daleko, by ze wszelką pewnością celować w Maga.
| kratka druga od lewej, biegnę dwie kratki do przodu
| kratka druga od lewej, biegnę dwie kratki do przodu
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No tak. Mogłem się tego spodziewać. Długowłosy miał adwokata – dokładnie takiego, na jakiego było go stać, patrząc po jego niezbyt bystrym wyrazie twarzy. No dobrze, dobrze. Byłem ponadto. Wszechobecny szacunek, nawet dla inteligentnych inaczej. Na całe szczęście ta dwójka miała dziś niezbitą szansę na udowodnienie swojej męskości całemu światu. Pewnie liczyli, że wzdrygnę się na te ich słowne wypociny, od których aż im żyłki na czołach pulsowały, a skronie pokryły się kroplami potu. Ale się przeliczyli. Matematyka (numerologia?) musiała nie być ich mocną stroną.
Nic straconego, chłopaki. W mojej rodzinie też nie było żadnego Agryppy, wszyscy dwója z matmy za liczenie członków rodziny*, a jednak grzali ciepłe foteliki pośród śmietanki towarzyskiej.
Za was też trzymam kciuki. Naprawdę. Miłość. Przyjaźń. Wsparcie. Zrozumienie.
Teraz prawie ja sam się nierówno oplułem. Taki byłem zabawny.
- Pardon, gentelmani, ale wasza erudycja przerasta moje możliwości. Nie mówię po trollańsku. – Zasalutowałem im z tym samym uśmiechem, bo pogróżkami słownymi tych wysokich lotów to się mogli co najwyżej podetrzeć.
Materializyjący się nagle przede mną Ulysses po pierwsze mnie ucieszył – nie widziałem jego poważnej buźki od kilku miesięcy, po drugie – zdziwił. Ollivander nie był typem, który rwał się to tak czczych rozrywek, nieco plebejskich. Był raczej jedną z tych osób, którą podejrzewałbym o to jako ostatnią. Mina jednak szybko mi zrzedła, gdy na którki moment wgłębiłem się w jego spojrzenie. Zimne. Stanowcze. I zniecierpliwione, jakby poszukujące odpowiedzi – w czym łudząco przypominało mi to, które znałem z lustrzanego odbicia.
- Znajdę. - Odparłem równie krótko, odprowadzając przyjaciela wzrokiem. Ale zaraz, skoro był tu Ollivander, brakowało tylko jednej osoby. Gdzie podziewał się Wright? Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że pozwoliłby odpuścić sobie taką okazję do popisów... Rozejrzałem się wokół, probując wypatrzeć jego wielką łepetynę przeciskającą się przez tłumy gapiów, jednak organizatorzy powoli sygnalizowali przygotowywanie do startu, a Jamiego nadal nie było.
Podejrzane.
Przy okazji jednak mój wzrok wyłapał Brendana – stał zupełnie na uboczu, skinąłem mu więc dziarsko w geście powitania, po czym odwróciłem się w kierunku Antthony'ego.
- Tak mówisz? - Łypnąłem na Skamandera jednym okiem, drugie nieznacznie mrużąc**. - Zawsze służę pomocą, jeśli trzeba będzie zepchnąć cię z klifu... - Nigdy nie rozważałem lokalizacji bitwy w tych kategoriach, jednak dobór miejsca wydał mi się teraz całakiem sensowny. W razie, gdyby ktoś stanął w ogniu, można było dalej udowadniać swoje męstwo, rzucając się z urwiska.
Wraz z sygnałem, ruszyłem przed siebie, idąc po śladach Skamandera, którego szybko wyprzedziłem. Wiklinowy mag znajdował się daleko – zbyt daleko, by ryzykować chybienie zaklęcia. W powietrzu unosił się cudowny duch męskiej rywalizacji, który wdychany przez płuca wiązał się z krwią, powoli rozlewając się po organizmie i zalewając go przyjemną falą ciepła.
Zdecydowanie za rzadko robiłem ostatnio rzeczy dla czystej rozrywki.
Druga kratka od lewej, dwa pola do przodu.
OFFTOP:
*taka matematyka
** wizualizacja po lewej stronie monitora, tylko jednak trochę mniejszy biczfejs
Nic straconego, chłopaki. W mojej rodzinie też nie było żadnego Agryppy, wszyscy dwója z matmy za liczenie członków rodziny*, a jednak grzali ciepłe foteliki pośród śmietanki towarzyskiej.
Za was też trzymam kciuki. Naprawdę. Miłość. Przyjaźń. Wsparcie. Zrozumienie.
Teraz prawie ja sam się nierówno oplułem. Taki byłem zabawny.
- Pardon, gentelmani, ale wasza erudycja przerasta moje możliwości. Nie mówię po trollańsku. – Zasalutowałem im z tym samym uśmiechem, bo pogróżkami słownymi tych wysokich lotów to się mogli co najwyżej podetrzeć.
Materializyjący się nagle przede mną Ulysses po pierwsze mnie ucieszył – nie widziałem jego poważnej buźki od kilku miesięcy, po drugie – zdziwił. Ollivander nie był typem, który rwał się to tak czczych rozrywek, nieco plebejskich. Był raczej jedną z tych osób, którą podejrzewałbym o to jako ostatnią. Mina jednak szybko mi zrzedła, gdy na którki moment wgłębiłem się w jego spojrzenie. Zimne. Stanowcze. I zniecierpliwione, jakby poszukujące odpowiedzi – w czym łudząco przypominało mi to, które znałem z lustrzanego odbicia.
- Znajdę. - Odparłem równie krótko, odprowadzając przyjaciela wzrokiem. Ale zaraz, skoro był tu Ollivander, brakowało tylko jednej osoby. Gdzie podziewał się Wright? Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że pozwoliłby odpuścić sobie taką okazję do popisów... Rozejrzałem się wokół, probując wypatrzeć jego wielką łepetynę przeciskającą się przez tłumy gapiów, jednak organizatorzy powoli sygnalizowali przygotowywanie do startu, a Jamiego nadal nie było.
Podejrzane.
Przy okazji jednak mój wzrok wyłapał Brendana – stał zupełnie na uboczu, skinąłem mu więc dziarsko w geście powitania, po czym odwróciłem się w kierunku Antthony'ego.
- Tak mówisz? - Łypnąłem na Skamandera jednym okiem, drugie nieznacznie mrużąc**. - Zawsze służę pomocą, jeśli trzeba będzie zepchnąć cię z klifu... - Nigdy nie rozważałem lokalizacji bitwy w tych kategoriach, jednak dobór miejsca wydał mi się teraz całakiem sensowny. W razie, gdyby ktoś stanął w ogniu, można było dalej udowadniać swoje męstwo, rzucając się z urwiska.
Wraz z sygnałem, ruszyłem przed siebie, idąc po śladach Skamandera, którego szybko wyprzedziłem. Wiklinowy mag znajdował się daleko – zbyt daleko, by ryzykować chybienie zaklęcia. W powietrzu unosił się cudowny duch męskiej rywalizacji, który wdychany przez płuca wiązał się z krwią, powoli rozlewając się po organizmie i zalewając go przyjemną falą ciepła.
Zdecydowanie za rzadko robiłem ostatnio rzeczy dla czystej rozrywki.
Druga kratka od lewej, dwa pola do przodu.
OFFTOP:
*taka matematyka
** wizualizacja po lewej stronie monitora, tylko jednak trochę mniejszy biczfejs
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ze ściągniętą brwią, może nieco ostentacyjnie, przyglądał się krzykaczowi - nie podobał mu się. Był Weasleyem, od wieków blisko powiązanym z Prewettami - jeśli na festiwalu miał się pojawić nieprzyjemny incydent pod postacią niekulturalnego, pijanego rosjanina, mogli liczyć na jego wsparcie - i wiedział, a raczej widział, że w razie czego Fox pomoże mu stąd usunąć ten dziwny element. Świętowali uroczystość poświęconą miłości - i nie potrzebowali tutaj rozsianej nienawiści. Mag sam w sobie wydawał się wystarczająco niebezpieczny, inicjowanie bójek wydawało się kompletnie niepotrzebne - a jeśli mieli w sobie za dużo energii, mogli rzucić się w ogień i walczyć z Wiklinowym Magiem na gołe pięści - zapewne zrobiliby wówczas przysługę wszystkim czarodziejom, z którymi rywalizowali. Brendan jednak nie zareagował, nie miał zwyczaju wdawać się w pyskówki i zgadzał się z sentencją, w myśl której milczenie było złotem. Ostrzegawcze spojrzenie miało być znakiem, że zareagować jest gotów.
Ale wówczas - rozległ się znacznie bardziej przekonujący pomruk Wiklinowego Maga. Na twarz Brendana wpełzł spokojny uśmiech - kiedy stał naprzeciw ogromnego i bez wątpienia wymagającego przeciwnika. Lubił wyzwania niemal tak mocno, jak nie lubił stawać w szranki ze słabszymi od siebie.
Stojąc po prawej stronie linii startu, ruszył w przód - ku przeciwnikowi, tym samym unosząc różdżkę i wypowiadając inkantację zaklęcia wycelowanej w prawe ramię kukły:
- Incendio - banalnie prostej, ale znajdując się tak daleko - nie był w stanie celować umiejętniej.
stoję po prawej, idę w górę
Ale wówczas - rozległ się znacznie bardziej przekonujący pomruk Wiklinowego Maga. Na twarz Brendana wpełzł spokojny uśmiech - kiedy stał naprzeciw ogromnego i bez wątpienia wymagającego przeciwnika. Lubił wyzwania niemal tak mocno, jak nie lubił stawać w szranki ze słabszymi od siebie.
Stojąc po prawej stronie linii startu, ruszył w przód - ku przeciwnikowi, tym samym unosząc różdżkę i wypowiadając inkantację zaklęcia wycelowanej w prawe ramię kukły:
- Incendio - banalnie prostej, ale znajdując się tak daleko - nie był w stanie celować umiejętniej.
stoję po prawej, idę w górę
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 2 z 40 • 1, 2, 3 ... 21 ... 40
Wzgórze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset