Lasy wokół zamku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lasy wokół zamku
Lasy zajmują szczególne miejsce w sercach pobliskich mieszkańców; dzięki ich bliskości czują się w pewien sposób chronieni, trudno by im było się odnaleźć bez świadomości, że ich drzewiaści przyjaciele pozostają na wyciągnięcie ręki. Choć przestrzenie są bardzo rozległe, nietrudno tu odnaleźć swoją drogę. Niejedna ścieżka przecina te okolice, prowadząc zagubionych podróżnych od polan, niewielkich strumieni aż pod sam Lancaster Castle. Wśród pni znajdują się zarówno wiekowe okazy jak i te nieco młodsze, gdzieniegdzie wskazówki z patyczków i chorągiewek wskazują na skarby zakopane przez latorośle Ollivanderów. Jeśli się wie, gdzie szukać, można tu odnaleźć najróżniejsze okazy flory jak i natknąć się na ciekawskie stworzenia. Las pozostaje oazą spokoju, miejscem, w którym można zebrać swoje myśli jak i wybrać się na konną przejażdżkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Lorraine Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sama Ria nie miała najmniejszego pojęcia dlaczego taniec był dla niej tak stresujący. Nie lubiła go odkąd sięgała pamięcią. Zawsze kojarzył się z nudą, grzecznymi krokami, sztywną ramą oraz błądzeniem po parkiecie bez celu. Nie było w nim swobody, ognia i żywiołowości - wszystko zostało utkane na jedną, wyjątkowo nieinteresującą modłę. Może taniec współczesny w rytm muzyki i niekoniecznie obarczony niezmiennymi zasadami lepiej przypadłby rudowłosej do gustu. Jednak kobieta zraziła się do tanecznych pląsów na wiele, wiele lat i było coraz ciężej przezwyciężyć uprzedzenia. Starała się, oczywiście, że tak - była Weasley’em, nie bała się i nic nie miało być strasznym, szczególnie coś tak niegroźnego jak poruszanie ciałem w wygrywany takt. Dodatkową przeszkodą okazał się fakt, że czarownica nigdy nie tańczyła z Tony’m; naiwnie sądziła, że da radę wypaść przy nim przynajmniej przeciętnie, ale poniosła klęskę. Filiżanki tłukły się jakby sama rzucała nimi o ścianę, co wywoływało w Harpii zawstydzenie. Im bardziej zależało jej na opinii partnera tym mniej umiejętności pokazywała. Uznała to za deprymujące.
- Wiem, po prostu… - rzuciła czerwona niczym dorodny burak, ale zaniechała dalszych tłumaczeń. Musiałaby wyznać Macmillanowi zbyt wiele, a na to nie była jeszcze gotowa. Na odrzucenie. Zwłaszcza w momencie ponoszenia porażki. - Oczywiście, że cieszę się ich szczęściem! - obruszyła się i aż zadarła głowę, przestając wlepiać uważny, nerwowy wzrok w ich buty. - Przepraszam cię, taniec wywołuje we mnie nieodkryte pokłady zdenerwowania. Dawno nie próbowałam choćby postawić tych kilku kroków w myśl odwiecznych zasad. Zdecydowanie lepiej poradziłam sobie z Max i tańcem współczesnym - wyznała, ale pod koniec na wciąż zaczerwienionej, skrywającej piegi twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Miło wspominała tamtą chwilę. Energiczne rytmy znajdowały się bliżej serca Gryfonki. - Zdążyłam już postanowić, że nauczę się obu rodzajów tańców! Jeszcze nie wiem od kogo, ale na pewno coś wymyślę - doprecyzowała pewna siebie oraz zdeterminowana do walki. Przecież nie mogła pozwolić na to, żeby strach o taką głupotę niszczył samopoczucie zarówno jej jak i innym. Rhiannon pokiwała głową samej sobie; utwierdziwszy się w przekonaniu co do postanowień zbiegło się mniej więcej z czasem, gdy towarzyszący jej mężczyzna pomógł Rii zejść z podestu - uśmiechnęła się czując drobny gest wsparcia na duchu.
Pewnie zacisnęła palce na dłoni należącej do Tony’ego - poniekąd chciała w ten sposób przekazać swoją wdzięczność za sporą dozę tolerancji oraz cierpliwości jaką posiadał względem niej, tanecznej panikary. - Nie przeszkadza mi przegrana - zaczęła podczas wędrówki do kolejnego zadania. - Świetnie bawię się w twoim towarzystwie. Nie chciałam cię zawieść, żebyś ty też bawił się dobrze w moim, to wszystko - wyrzekła w końcu to, co trapiło duszę rudzielca. Naprawdę tak było. To w końcu jedynie zabawa i dużo cenniejszym od zwycięstwa była ta beztroska wkradająca się w ich umysły i serca. Na chwilę mogli oderwać się od przykrej rzeczywistości całkowicie koncentrując się jej przyjemniejszych aspektach.
Na przykład na zdobywaniu kolejnego elementu układanki. Przed ich oczami pojawił się samotny puzzel leżący na podeście i otoczony ze wszystkich stron piaskiem. - To na pewno tylko tak wygląda… - stwierdziła Weasley na oznajmienie swego partnera i nie pomyliła się - noga szlachcica ugrzęzła głęboko w podłożu. Zakryła usta dłonią starając się ukryć czające się na twarzy rozbawienie spowodowane nagłą zmianą zdania. Jednocześnie myślała nad rozwiązaniem tej sytuacji, dlatego czarownica zaczęła od uważnej obserwacji terenu poszukując wskazówek mających zapewnić im zdobycie ostatniego elementu układanki. - To świetny pomysł! Z łyżwami co prawda byłoby łatwiej, ale tak też sobie poradzimy - zawyrokowała, wreszcie czując, że to dziedzina dla niej. Od razu się ożywiła oraz podekscytowała świadomością, że tym razem nie zrobi z siebie głupka. - Na pewno kilka osób dostała się tu za pomocą mioteł. Ollivanderowie też powinni jakieś mieć - przytaknęła. Więc mieli nawet plan awaryjny - musiało się udać. Rzeczywiście udało się, Rhiannon z zafascynowaniem obserwowała jak Tony zamieniał zdradzieckie piaski w piękny, iskrzący srebrem lód. Delikatny uśmiech zamienił się w szeroki. - Świetnie ci poszło - pochwaliła mężczyznę, po czym stanęła obiema nogami na śliskiej powierzchni. Tupnęła nogą. - Jest mocny i solidny, możemy poślizgać się razem - postanowiła uradowana. Przecież tego chciała, spędzać czas właśnie z nim, nie w pojedynkę. - Idź pierwszy - powiedziała, nieznacznie wypychając czarodzieja przed szereg. Ułożyła dłonie w jego pasie, postanawiając, że będzie jego napędem. - Na spokojnie, powoli. Najpierw jedna noga sunie, potem druga - poinstruowała go, sama także poruszając ich dwuwagonowym pociągiem. Systematycznie do celu, aż puzzel trafił w ich ręce. Wtedy też mogli odetchnąć, a Ria chwyciła Macmillana tym razem za ręce, usiłując ślizgać się tyłem do kierunku podróży. - Tak jest zdecydowanie trudniej - zaśmiała się wykonując pozornie nieskoordynowane ruchy na mocnej tafli lodu.
- Wiem, po prostu… - rzuciła czerwona niczym dorodny burak, ale zaniechała dalszych tłumaczeń. Musiałaby wyznać Macmillanowi zbyt wiele, a na to nie była jeszcze gotowa. Na odrzucenie. Zwłaszcza w momencie ponoszenia porażki. - Oczywiście, że cieszę się ich szczęściem! - obruszyła się i aż zadarła głowę, przestając wlepiać uważny, nerwowy wzrok w ich buty. - Przepraszam cię, taniec wywołuje we mnie nieodkryte pokłady zdenerwowania. Dawno nie próbowałam choćby postawić tych kilku kroków w myśl odwiecznych zasad. Zdecydowanie lepiej poradziłam sobie z Max i tańcem współczesnym - wyznała, ale pod koniec na wciąż zaczerwienionej, skrywającej piegi twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Miło wspominała tamtą chwilę. Energiczne rytmy znajdowały się bliżej serca Gryfonki. - Zdążyłam już postanowić, że nauczę się obu rodzajów tańców! Jeszcze nie wiem od kogo, ale na pewno coś wymyślę - doprecyzowała pewna siebie oraz zdeterminowana do walki. Przecież nie mogła pozwolić na to, żeby strach o taką głupotę niszczył samopoczucie zarówno jej jak i innym. Rhiannon pokiwała głową samej sobie; utwierdziwszy się w przekonaniu co do postanowień zbiegło się mniej więcej z czasem, gdy towarzyszący jej mężczyzna pomógł Rii zejść z podestu - uśmiechnęła się czując drobny gest wsparcia na duchu.
Pewnie zacisnęła palce na dłoni należącej do Tony’ego - poniekąd chciała w ten sposób przekazać swoją wdzięczność za sporą dozę tolerancji oraz cierpliwości jaką posiadał względem niej, tanecznej panikary. - Nie przeszkadza mi przegrana - zaczęła podczas wędrówki do kolejnego zadania. - Świetnie bawię się w twoim towarzystwie. Nie chciałam cię zawieść, żebyś ty też bawił się dobrze w moim, to wszystko - wyrzekła w końcu to, co trapiło duszę rudzielca. Naprawdę tak było. To w końcu jedynie zabawa i dużo cenniejszym od zwycięstwa była ta beztroska wkradająca się w ich umysły i serca. Na chwilę mogli oderwać się od przykrej rzeczywistości całkowicie koncentrując się jej przyjemniejszych aspektach.
Na przykład na zdobywaniu kolejnego elementu układanki. Przed ich oczami pojawił się samotny puzzel leżący na podeście i otoczony ze wszystkich stron piaskiem. - To na pewno tylko tak wygląda… - stwierdziła Weasley na oznajmienie swego partnera i nie pomyliła się - noga szlachcica ugrzęzła głęboko w podłożu. Zakryła usta dłonią starając się ukryć czające się na twarzy rozbawienie spowodowane nagłą zmianą zdania. Jednocześnie myślała nad rozwiązaniem tej sytuacji, dlatego czarownica zaczęła od uważnej obserwacji terenu poszukując wskazówek mających zapewnić im zdobycie ostatniego elementu układanki. - To świetny pomysł! Z łyżwami co prawda byłoby łatwiej, ale tak też sobie poradzimy - zawyrokowała, wreszcie czując, że to dziedzina dla niej. Od razu się ożywiła oraz podekscytowała świadomością, że tym razem nie zrobi z siebie głupka. - Na pewno kilka osób dostała się tu za pomocą mioteł. Ollivanderowie też powinni jakieś mieć - przytaknęła. Więc mieli nawet plan awaryjny - musiało się udać. Rzeczywiście udało się, Rhiannon z zafascynowaniem obserwowała jak Tony zamieniał zdradzieckie piaski w piękny, iskrzący srebrem lód. Delikatny uśmiech zamienił się w szeroki. - Świetnie ci poszło - pochwaliła mężczyznę, po czym stanęła obiema nogami na śliskiej powierzchni. Tupnęła nogą. - Jest mocny i solidny, możemy poślizgać się razem - postanowiła uradowana. Przecież tego chciała, spędzać czas właśnie z nim, nie w pojedynkę. - Idź pierwszy - powiedziała, nieznacznie wypychając czarodzieja przed szereg. Ułożyła dłonie w jego pasie, postanawiając, że będzie jego napędem. - Na spokojnie, powoli. Najpierw jedna noga sunie, potem druga - poinstruowała go, sama także poruszając ich dwuwagonowym pociągiem. Systematycznie do celu, aż puzzel trafił w ich ręce. Wtedy też mogli odetchnąć, a Ria chwyciła Macmillana tym razem za ręce, usiłując ślizgać się tyłem do kierunku podróży. - Tak jest zdecydowanie trudniej - zaśmiała się wykonując pozornie nieskoordynowane ruchy na mocnej tafli lodu.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Triumfalny uśmiech jeszcze na dobre nie zdążył rozkwitnąć na jej twarzy, kiedy wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli. Chyba nie bardzo spodobało się drzewom barbarzyństwo jakiego się dopuściła. Wzburzone, zaczęły szeleścić, co więcej była pewna, że gdyby ziemie te nie należały do Ollivanderów, być może próbowałyby bardziej dosadnych metod okazania swego niezadowolenia. Zakopanie żywcem pomiędzy korzeniami czy wyduszanie z ich płuc powietrza ciasnymi splotami wiotkich gałęzi, to zaledwie wstęp do atrakcji, które mogłyby im zaserwować.
I pomyśleć, że w szkole zawsze lekceważyła zielarstwo.
- Nie mam pojęcia!- odkrzyknęła do chłopca, dopiero teraz zauważając jak za jego plecami pojawia się wspaniała, ruda kita.
Przez chwilę wpatrywała się w niego z niezbyt inteligentną miną, ale wyglądało na to, że transformacja nie posunie się już dalej. Zaśmiała się, na końcu języka mając już jedną ze swych jakże dowcipnych uwag, gdy wtem do jej uszu dobiegł świst. Coś leciało w ich stronę i to szybko!
Przygotowana na ewentualny atak, odwróciła się błyskawicznie w ową stronę, ku swojej uldze i radości dostrzegając, że to miotła.
A chyba jeszcze nie cieszyła nigdy na widok żadnej, jak właśnie teraz. Oczy na nowo jej rozbłysły, gdyż dostrzegła w tym ich szansę. Teraz pozostawała jedynie kwestia uspokojenia drzew, inaczej latanie w ich pobliżu mogło się okazać całkiem niebezpieczne.
Heath chyba miał chociaż odrobinę instynktu samozachowawczego, gdyż pomyślawszy zapewne podobnie jak ona, postanowił najpierw ugłaskać rozgniewanych strażników puzzla. Odważnie zbliżył się do jednego z nich, mamrocząc coś, czego z takiej odległości nie miała szansy dosłyszeć. Zmrużyła jednak oczy podejrzliwie, widząc jakim spojrzeniem ją obdarza.
- Pamiętaj, że jesteśmy nadal drużyną!- krzyknęła, na wypadek gdyby przyszło mu do głowy niecnie poświęcenie jej, dla dobra ich zespołu.
Dobrze jednak, że czegoś próbował, ona także powinna to zrobić, właściwie to tym bardziej ona. Zacisnęła mocniej palce na wciąż trzymanej różdżce, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o zaklęciach, które można było stosować na rany u roślin.
- Przepraszam?- wykrzyknęła w górę, czując się trochę dziwnie. Zresztą zawsze byłą zdania, że same słowa bez zadośćuczynienia, to za mało, a teraz kiedy mieli już swoją miotłę, czuła się naprawdę źle z tym co zrobiła.
Trochę tak, jak gdyby wcale nie zasługiwali na pomoc. Może wystarczyło poprosić, skoro to coś w rodzaju lasu życzeń?
- Chciałabym cofnąć to co zrobiłam! Nie potrafię wyczarować gałęzi, ale jeżeli ją odzyskam, może zdołam ją naprawić, a przynajmniej zrobię co wszystko w mojej mocy, obiecuję!
Krzyknęła, odgarniając z twarzy włosy, którymi miotało na wszystkie strony. Heat tymczasem polatywał nad jej głową, plując jakimś kolorowym pyłkiem dla odmiany, co zapewne nieźle by ją rozbawiło, gdyby nie ich obecne zadanie. Tak czy siak, nie zapomni blondynowi dzisiejszego wieczora.
- A jeżeli to za mało, wrócę i posadzę tu małe drzewko- dodała po chwili zastanowienia.- A wtedy będzie was więcej i jeszcze skuteczniej będziecie mogły terroryzować każdego nieszczęśnika, który was tknie. Nieokrzesanego nieszczęśnika rzecz jasna.
Dodała pod nosem, wspominając o nieokrzesanym czarodzieju, na wypadek gdyby drzewa słyszały absolutnie wszystko co mówi i były skore do urazy.
Zadarła jasną głowę w górę, by sprawdzić jak i czy w ogóle, jej słowa odniosły skutek. Jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, zamierzała dotrzymać słowa, tak czy inaczej jednak musiała spróbować chociaż odrobinę dopomóc im magią.
Rzecz jasna nie śmiała już próbować żadnych numerów z samymi drzewami, celem jej zaklęcia stał się element układanki ukryty w samym środku kłębowiska lin, którymi nadal niespokojnie szarpało.
- Arresto momentum!
I pomyśleć, że w szkole zawsze lekceważyła zielarstwo.
- Nie mam pojęcia!- odkrzyknęła do chłopca, dopiero teraz zauważając jak za jego plecami pojawia się wspaniała, ruda kita.
Przez chwilę wpatrywała się w niego z niezbyt inteligentną miną, ale wyglądało na to, że transformacja nie posunie się już dalej. Zaśmiała się, na końcu języka mając już jedną ze swych jakże dowcipnych uwag, gdy wtem do jej uszu dobiegł świst. Coś leciało w ich stronę i to szybko!
Przygotowana na ewentualny atak, odwróciła się błyskawicznie w ową stronę, ku swojej uldze i radości dostrzegając, że to miotła.
A chyba jeszcze nie cieszyła nigdy na widok żadnej, jak właśnie teraz. Oczy na nowo jej rozbłysły, gdyż dostrzegła w tym ich szansę. Teraz pozostawała jedynie kwestia uspokojenia drzew, inaczej latanie w ich pobliżu mogło się okazać całkiem niebezpieczne.
Heath chyba miał chociaż odrobinę instynktu samozachowawczego, gdyż pomyślawszy zapewne podobnie jak ona, postanowił najpierw ugłaskać rozgniewanych strażników puzzla. Odważnie zbliżył się do jednego z nich, mamrocząc coś, czego z takiej odległości nie miała szansy dosłyszeć. Zmrużyła jednak oczy podejrzliwie, widząc jakim spojrzeniem ją obdarza.
- Pamiętaj, że jesteśmy nadal drużyną!- krzyknęła, na wypadek gdyby przyszło mu do głowy niecnie poświęcenie jej, dla dobra ich zespołu.
Dobrze jednak, że czegoś próbował, ona także powinna to zrobić, właściwie to tym bardziej ona. Zacisnęła mocniej palce na wciąż trzymanej różdżce, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o zaklęciach, które można było stosować na rany u roślin.
- Przepraszam?- wykrzyknęła w górę, czując się trochę dziwnie. Zresztą zawsze byłą zdania, że same słowa bez zadośćuczynienia, to za mało, a teraz kiedy mieli już swoją miotłę, czuła się naprawdę źle z tym co zrobiła.
Trochę tak, jak gdyby wcale nie zasługiwali na pomoc. Może wystarczyło poprosić, skoro to coś w rodzaju lasu życzeń?
- Chciałabym cofnąć to co zrobiłam! Nie potrafię wyczarować gałęzi, ale jeżeli ją odzyskam, może zdołam ją naprawić, a przynajmniej zrobię co wszystko w mojej mocy, obiecuję!
Krzyknęła, odgarniając z twarzy włosy, którymi miotało na wszystkie strony. Heat tymczasem polatywał nad jej głową, plując jakimś kolorowym pyłkiem dla odmiany, co zapewne nieźle by ją rozbawiło, gdyby nie ich obecne zadanie. Tak czy siak, nie zapomni blondynowi dzisiejszego wieczora.
- A jeżeli to za mało, wrócę i posadzę tu małe drzewko- dodała po chwili zastanowienia.- A wtedy będzie was więcej i jeszcze skuteczniej będziecie mogły terroryzować każdego nieszczęśnika, który was tknie. Nieokrzesanego nieszczęśnika rzecz jasna.
Dodała pod nosem, wspominając o nieokrzesanym czarodzieju, na wypadek gdyby drzewa słyszały absolutnie wszystko co mówi i były skore do urazy.
Zadarła jasną głowę w górę, by sprawdzić jak i czy w ogóle, jej słowa odniosły skutek. Jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, zamierzała dotrzymać słowa, tak czy inaczej jednak musiała spróbować chociaż odrobinę dopomóc im magią.
Rzecz jasna nie śmiała już próbować żadnych numerów z samymi drzewami, celem jej zaklęcia stał się element układanki ukryty w samym środku kłębowiska lin, którymi nadal niespokojnie szarpało.
- Arresto momentum!
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elora Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Po wykrzyczanych w przestrzeń przeprosinach Heatha i Elory, szum stopniowo zelżał - nie ustał całkowicie, drzewa wciąż kołysały się lekko, ale nie sprawiały już takich problemów - zaklęcie panny Wright nie było udane, mimo tego Macmillanowi udało się zdobyć puzzel i powrócić bezpiecznie na ziemię.
Z początku, po słowach Melanii, ciężko było dostrzec jakąkolwiek zmianę - jednak po chwili kobieta mogła zauważyć, jak rybka zmienia kształt, stając się bardziej okrągła niż płaska. Wełna powoli pokrywała ciało, rosnące coraz gwałtowniej - woda wylewała się poza brzegi misy, w której teraz, patrząc na was zdezorientowanym wzrokiem, siedział (a właściwie bardziej leżał) nieduży, przemoczony baranek. Zabeczał krótko, nie ruszając się z ciasnego naczynia.
Zaklęcie Lorraine także było nieudane, podobnie też do poprzedniej sytuacji, jej mąż uniósł się na moment (zdaje się, że stało się to jeszcze przy inkantacji, zanim zaklęcie do niego dotarło) wyżej, lecz po chwili stopy Archibalda znów zetknęły się z podłożem.
Rii oraz Anthony'emu udało się (mniej lub bardziej zgrabnie) dotrzeć do podestu i przechwycić ostatni element układanki.
Z początku, po słowach Melanii, ciężko było dostrzec jakąkolwiek zmianę - jednak po chwili kobieta mogła zauważyć, jak rybka zmienia kształt, stając się bardziej okrągła niż płaska. Wełna powoli pokrywała ciało, rosnące coraz gwałtowniej - woda wylewała się poza brzegi misy, w której teraz, patrząc na was zdezorientowanym wzrokiem, siedział (a właściwie bardziej leżał) nieduży, przemoczony baranek. Zabeczał krótko, nie ruszając się z ciasnego naczynia.
Zaklęcie Lorraine także było nieudane, podobnie też do poprzedniej sytuacji, jej mąż uniósł się na moment (zdaje się, że stało się to jeszcze przy inkantacji, zanim zaklęcie do niego dotarło) wyżej, lecz po chwili stopy Archibalda znów zetknęły się z podłożem.
Rii oraz Anthony'emu udało się (mniej lub bardziej zgrabnie) dotrzeć do podestu i przechwycić ostatni element układanki.
I show not your face but your heart's desire
|Skoro Ain Eingarp pozwoliło nam sięgnąć po puzzel, to ja piszę tylko dla siebie i Rii, co by to cieszyć się z super kości i ślizgawki
Nie chciał jej w żaden sposób ni obruszyć, ni obrazić. Po prostu nie potrafił zrozumieć jej stresu związanego z tańcem. Zdawał sobie jednak sprawę, choć trochę, z tego, że nie lubiła tej aktywności. On wręcz przeciwnie – uwielbiał wszystko, każdą aktywność, w której trzeba było choć trochę się poruszać. Nie lubił siedzenia w miejscu. Musiał coś robić, nawet jeżeli miało to być tańczenie. Choć, wiadomo, każdy miał swoje słabości, których nie lubił pokazywać. Tym bardziej był w stanie zrozumieć Rię, na której jej zależało, a która wyraźnie nie lubiła tańca i zresztą się do tego przyznała. Poczochrał jedynie jej włosy i uśmiechnął się, gdy się zaczerwieniła.
– Mogę tobie trochę pomóc. Przynajmniej przy podstawach. Sam długo nie tańczyłem… ale dlaczego by nie spróbować wrócić do dawnych zabaw – zaproponował, zapominając na chwilę o swoim onieśmieleniu przed nią. Zupełnie tak, jak gdyby nabrał odwagi. Nie obiecywał jednak profesjonalnej szkoły, a po prostu tańczenia dla samych siebie. Kiedyś. Jeżeli będą mieli czas, żeby się spotkać i porozmawiać. – I nie mów tak, dobrze się przy tobie bawię, chyba to sobie wyjaśnialiśmy – dodał, śmiejąc się przyjemnie. Anthony miał wrażenie, że cały jego żołądek mimowolnie wywraca się do góry nogami. Nie czuł jednak nieprzyjemności, wręcz przeciwnie. Zupełnie tak, jak gdyby jego przeszłość nie istniała, w tym i dawne wspomnienia o starej miłości.
Nie spodziewał się tego, że jego pomysł się powiedzie; że zamieni polanę z ruchomymi piaskami w ogromną ślizgawkę. Widok był przepiękny, zupełnie jak gdyby w środku lasu nastała zima. Cieszył się i uśmiechał, jak gdyby od wielu lat nie widział śniegu (a przecież tak nie było). Jedynym problemem było to, że przy rzucaniu zaklęcia najpierw poczuł wyjątkowo nieprzyjemny, gorzki smak. Następnie zaczął się krztusić i kaszleć. Przestraszył się. Na dłoni pojawiła się czarna maź. Taka sytuacja zdarzyła mu się dotychczas tylko raz, kiedy w barze poznał jednego czarodzieja i próbował go uratować przed człowiekiem szukającym problemów za rozbite piwo… czy inny alkohol; nie pamiętał już dobrze. Teraz znowu panikował, bo miał wrażenie, że nie może złapać oddechu, a maź była nieprzyjemnym elementem. Zupełnie tak, jak gdyby w gardle miał popielniczkę. Złapał za ramię Rię, jak gdyby próbował znaleźć w niej pomoc. Na całe szczęście, właśnie wtedy, kiedy złapał się za pannę Weasley, udało mu się odetchnąć. Natychmiast sięgnął po jedwabną chustę zdobioną oznakami rodu i wytarł usta, a potem i ręce, starając się pozbyć mazi. W gardle wciąż jednak miał nieprzyjemny smak.
– Nic mi nie jest – rzucił szybko, zanim rudowłosa czarownica zaczęłaby się martwić. Natychmiast chwycił ją złapał ją za dłoń i ostrożnie wkroczył za nią na lód… żeby potem zostać wypchnięty przez nią na przód. Bał się odrobinę, ale jednocześnie chciał spróbować czegoś nowego. Zaczerwienił się, gdy panna Weasley objęła go w pasie. Zgodnie z poleceniami najpierw poruszył jedną nogą, a potem drugą. Śmiał się przy tym w głos. Powoli, krok po kroku zbliżali się do puzzla, który na końcu trafił w ich ręce. – Mamy go! – zakrzyknął i cmoknął czarownicę prosto w policzek. W usta się nie ośmielił, w razie gdyby ktoś czaił się za drzewami. Część układanki wstawił w odpowiednie miejsce. – A teraz… gonisz – dodał, klepiąc ją w ramię, a za tym zaczął ślizgać się w akcie „ucieczki”. Skoro mieli już lód, to mogli chociaż chwilę się pobawić. Zachowywał się trochę jak dziecko, bo miał nadzieję, że może nikt ich nie obserwuje, a nawet jeżeli, najwyżej uznają ich za wariatów. Nie zrobił przy tym zbyt wielu kroków, bo poślizgnął się i wywrócił, a przy tym upadł na kolana. Zamiast jednak stękać, zaczął się głośno śmiać.
Nie chciał jej w żaden sposób ni obruszyć, ni obrazić. Po prostu nie potrafił zrozumieć jej stresu związanego z tańcem. Zdawał sobie jednak sprawę, choć trochę, z tego, że nie lubiła tej aktywności. On wręcz przeciwnie – uwielbiał wszystko, każdą aktywność, w której trzeba było choć trochę się poruszać. Nie lubił siedzenia w miejscu. Musiał coś robić, nawet jeżeli miało to być tańczenie. Choć, wiadomo, każdy miał swoje słabości, których nie lubił pokazywać. Tym bardziej był w stanie zrozumieć Rię, na której jej zależało, a która wyraźnie nie lubiła tańca i zresztą się do tego przyznała. Poczochrał jedynie jej włosy i uśmiechnął się, gdy się zaczerwieniła.
– Mogę tobie trochę pomóc. Przynajmniej przy podstawach. Sam długo nie tańczyłem… ale dlaczego by nie spróbować wrócić do dawnych zabaw – zaproponował, zapominając na chwilę o swoim onieśmieleniu przed nią. Zupełnie tak, jak gdyby nabrał odwagi. Nie obiecywał jednak profesjonalnej szkoły, a po prostu tańczenia dla samych siebie. Kiedyś. Jeżeli będą mieli czas, żeby się spotkać i porozmawiać. – I nie mów tak, dobrze się przy tobie bawię, chyba to sobie wyjaśnialiśmy – dodał, śmiejąc się przyjemnie. Anthony miał wrażenie, że cały jego żołądek mimowolnie wywraca się do góry nogami. Nie czuł jednak nieprzyjemności, wręcz przeciwnie. Zupełnie tak, jak gdyby jego przeszłość nie istniała, w tym i dawne wspomnienia o starej miłości.
Nie spodziewał się tego, że jego pomysł się powiedzie; że zamieni polanę z ruchomymi piaskami w ogromną ślizgawkę. Widok był przepiękny, zupełnie jak gdyby w środku lasu nastała zima. Cieszył się i uśmiechał, jak gdyby od wielu lat nie widział śniegu (a przecież tak nie było). Jedynym problemem było to, że przy rzucaniu zaklęcia najpierw poczuł wyjątkowo nieprzyjemny, gorzki smak. Następnie zaczął się krztusić i kaszleć. Przestraszył się. Na dłoni pojawiła się czarna maź. Taka sytuacja zdarzyła mu się dotychczas tylko raz, kiedy w barze poznał jednego czarodzieja i próbował go uratować przed człowiekiem szukającym problemów za rozbite piwo… czy inny alkohol; nie pamiętał już dobrze. Teraz znowu panikował, bo miał wrażenie, że nie może złapać oddechu, a maź była nieprzyjemnym elementem. Zupełnie tak, jak gdyby w gardle miał popielniczkę. Złapał za ramię Rię, jak gdyby próbował znaleźć w niej pomoc. Na całe szczęście, właśnie wtedy, kiedy złapał się za pannę Weasley, udało mu się odetchnąć. Natychmiast sięgnął po jedwabną chustę zdobioną oznakami rodu i wytarł usta, a potem i ręce, starając się pozbyć mazi. W gardle wciąż jednak miał nieprzyjemny smak.
– Nic mi nie jest – rzucił szybko, zanim rudowłosa czarownica zaczęłaby się martwić. Natychmiast chwycił ją złapał ją za dłoń i ostrożnie wkroczył za nią na lód… żeby potem zostać wypchnięty przez nią na przód. Bał się odrobinę, ale jednocześnie chciał spróbować czegoś nowego. Zaczerwienił się, gdy panna Weasley objęła go w pasie. Zgodnie z poleceniami najpierw poruszył jedną nogą, a potem drugą. Śmiał się przy tym w głos. Powoli, krok po kroku zbliżali się do puzzla, który na końcu trafił w ich ręce. – Mamy go! – zakrzyknął i cmoknął czarownicę prosto w policzek. W usta się nie ośmielił, w razie gdyby ktoś czaił się za drzewami. Część układanki wstawił w odpowiednie miejsce. – A teraz… gonisz – dodał, klepiąc ją w ramię, a za tym zaczął ślizgać się w akcie „ucieczki”. Skoro mieli już lód, to mogli chociaż chwilę się pobawić. Zachowywał się trochę jak dziecko, bo miał nadzieję, że może nikt ich nie obserwuje, a nawet jeżeli, najwyżej uznają ich za wariatów. Nie zrobił przy tym zbyt wielu kroków, bo poślizgnął się i wywrócił, a przy tym upadł na kolana. Zamiast jednak stękać, zaczął się głośno śmiać.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To co się po chwili stało, było ... co najmniej zastanawiające. Lucan ze ściągniętymi brwiami obserwował, jak jego zaklęcie wystrzeliło w kierunku puzzla - a następnie odbiło się od bariery ochronnej, usytuowanej na powierzchni wody. Odruchowo zabrał nogę, nie chcąc, by rybka, która nagle spadła z nieba, upadła na jego but. Dopiero po chwili mógł się na spokojnie przyjrzeć szyszkowemu stworzeniu.
- Och, zaklęcie było udane, temu nie zaprzeczysz - odpowiedział na jej zaczepkę, zerkając jeszcze raz na rzucające się na trawie zwierzę. Naturalnie, miał zamiar przywrócić je do jego pierwotnej formy. Nie chciał mieć na sumieniu życia jednego z tutejszych żyjątek! Dlatego też prędko uniósł różdżkę, rzucając finite. Dopiero potem spojrzał na to, co chciała mu pokazać żona i... zdumiał się jeszcze bardziej. Jeśli jego zaklęcie się odbiło, dlaczego w misie jednak pływała ryba? Ciężko było mu wyobrazić sobie, że puzzel mógł się zmienić tylko pod wpływem jego wyobrażenia, niepopartego magią. Chociaż... przecież właśnie to sugerowała tabliczka.
- Ty spróbuj - odpowiedział żonie, tym razem chowając już różdżkę do kieszeni. Najwidoczniej nie potrzebowali w ogóle korzystać z magii. Doskonale wiedział, że siła wyobraźni potrafiła być potężna i najwyraźniej właśnie to miało być rozwiązaniem dla tej zagadki. Przynajmniej taką właśnie miał nadzieję.
Zerknął jeszcze raz kontrolnie na żonę, a później skupił już swój wzrok w całości na rybce, która wciąż pływała w misie. Aż przykucnął, by lepiej widzieć zachodzące w niej zmiany - dość prędko jednak musiał się odsunąć, żeby nie zostać ochlapanym, bo powiększające się zwierzę prędko ledwo zaczęło mieścić się w naczyniu. Lucan widząc to, nie mógł się powstrzymać by nie wybuchnąć śmiechem. Podszedł do Melanii, by ją uściskać a potem nawet zaklaskał kilka rady.
- Chylę czoła, moja pani. To naprawdę urokliwy, zmokły baranek! - powiedział, wciąż szczerząc się w uśmiechu. Zbliżył się następnie do misy, chcąc wyciągnąć zwierzę i wziąć je na ręce. Oto i był ich puzzel! Teraz starczyło tylko znów pomyśleć o nim, jako o fragmencie układanki. Trochę szkoda, bo naprawdę było z niego urokliwe zwierzę!
- Och, zaklęcie było udane, temu nie zaprzeczysz - odpowiedział na jej zaczepkę, zerkając jeszcze raz na rzucające się na trawie zwierzę. Naturalnie, miał zamiar przywrócić je do jego pierwotnej formy. Nie chciał mieć na sumieniu życia jednego z tutejszych żyjątek! Dlatego też prędko uniósł różdżkę, rzucając finite. Dopiero potem spojrzał na to, co chciała mu pokazać żona i... zdumiał się jeszcze bardziej. Jeśli jego zaklęcie się odbiło, dlaczego w misie jednak pływała ryba? Ciężko było mu wyobrazić sobie, że puzzel mógł się zmienić tylko pod wpływem jego wyobrażenia, niepopartego magią. Chociaż... przecież właśnie to sugerowała tabliczka.
- Ty spróbuj - odpowiedział żonie, tym razem chowając już różdżkę do kieszeni. Najwidoczniej nie potrzebowali w ogóle korzystać z magii. Doskonale wiedział, że siła wyobraźni potrafiła być potężna i najwyraźniej właśnie to miało być rozwiązaniem dla tej zagadki. Przynajmniej taką właśnie miał nadzieję.
Zerknął jeszcze raz kontrolnie na żonę, a później skupił już swój wzrok w całości na rybce, która wciąż pływała w misie. Aż przykucnął, by lepiej widzieć zachodzące w niej zmiany - dość prędko jednak musiał się odsunąć, żeby nie zostać ochlapanym, bo powiększające się zwierzę prędko ledwo zaczęło mieścić się w naczyniu. Lucan widząc to, nie mógł się powstrzymać by nie wybuchnąć śmiechem. Podszedł do Melanii, by ją uściskać a potem nawet zaklaskał kilka rady.
- Chylę czoła, moja pani. To naprawdę urokliwy, zmokły baranek! - powiedział, wciąż szczerząc się w uśmiechu. Zbliżył się następnie do misy, chcąc wyciągnąć zwierzę i wziąć je na ręce. Oto i był ich puzzel! Teraz starczyło tylko znów pomyśleć o nim, jako o fragmencie układanki. Trochę szkoda, bo naprawdę było z niego urokliwe zwierzę!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Nie usiadła, gdy wujek jeszcze zdecydował się na wygodne odseparowanie od reszty zgromadzonych w lesie ludzi. Mieli chwilę, żeby Miriam poznała kolejne składowe świata, kolejne jego czary i mary. Lekcja, której dostąpiła, okazała się jednak słodko-gorzkim lekiem na rzeczywistość.
Splątała za sobą paluszki, kołysząc się lekko na palcach. Nie pamiętała o swojej chorobie w tej chwili, swobodnie oddychała przez okryty piegami nosek, rozglądając się dookoła. Szeptała do niej zieleń, ta jaskrawa i butelkowa, ta od mchów i ta od paproci.
- Ale… to trochę smutne. Takie błękitne. Ładne, ale smutne – powiedziała, co jej leżało na sercu. – A jak będziemy kochać taką iluzję? Skoro jest taka jak my, to się może stać, prawda? – kochała Frędzla, który zginął w czasie pierwszomajowej nocy, ale on nie był iluzją. – I jak potem to znika? Przecież to bardzo smutne – mimo że wiele rozumiała, nie wszystko potrafiła opisać właściwymi słowami, odnaleźć ich znaczenie i połączyć z innymi.
Rozmyślania prędko zostały przerywane przez bodźce zasypujące ją nagle. Wianki pojawiające się na głowie i niemal natychmiast wplatające się między jej włosy albo bukiet białych róż pojawiający się w jej dłoni były czymś nieoczekiwanym, zupełnie jak magiczne anomalie, których doświadczała od maja, ale w przeciwieństwie do nich nie odznaczały dni smutkiem i bólem. Druga kwietna korona przyozdobiła głowę Rory’ego, jak tylko Miriam zdjęła ją ostrożnie z głowy. Gdy siedział, z łatwością ułożyła ją na rdzawych lokach wujka, kwitując to wszystko uśmiechem, iluzje trzymając gdzieś z tyłu swojej główki.
– Wujek będzie księciem Lasu! – ogłosiła, żeby każde drzewo w okolicy ją usłyszało, bo przecież zyskali swojego nowego opiekuna!
Taniec zakończył się szczęśliwie – zarówno dla nich, jak i dla filiżanek, z których żadna nie ucierpiała. Niektórzy nie poradzili sobie tak dobrze, a szkoda! Każda z nich w końcu musiała trafić na stół i wypełnić się po brzegi bursztynowym, parującym jeszcze napojem – brzmiącym podobna barwą, jasną, kryształową. A skoro teraz została mianowana ich Strażniczką, musiała dopilnować, żeby te pobite i nadtłuczone zostały prędko naprawione. Pani Picks często mówiła „reparo” i malowana porcelana była pięknym wazonem, który trącił w czasie zabawy Winnie. Powinno podziałać!
Znów chwyciła wujka za dłoń, ufając, że skoro razem przebrnęli przez te wszystkie zagadki, razem uda im się dotrzeć do ostatniej.
– Jestem bardzo dobra w wyobraźni! – uniosła ku górze paluszek, jakby był małą szabelką dzielnego rycerza. – To proste, wujaszku!
Ale kiedy pokazała im się istna plątanina srebrnych nici zawieszona wśród gałęzi, zmieniła zdanie. Przytuliła się do wujka, uważnie rozglądając się na boki. Skoro na drzewach wisiała taka pajęczyna, to znaczy…
– Wujciu, a to gdzieś tutaj są takie duże pająki? – spytała niepewnie, ostatnie zgłoski intonując nieco wyżej. Spojrzała na wujka, bo chociaż jego pytanie wprowadziło nieco światła, wciąż czuła obawy. A jeśli skądś nagle wyskoczą? Czym będą walczyć? Patyki wystarczą? Spojrzała na swoją pelerynkę, ale jak na złość w kieszonce była tylko jedna truskawkowa landrynka, którą rano dostała od dziadka. Pozostało im więc mieć nadzieję, że włochate stwory dadzą im spokój. – Na pewno nam pomoże! Tylko zróbmy to szybko, żeby pająki nie przyszły. A jak przyjdą, to uciekniemy, prawda?
Uniosła wysoko brwi, kiedy usłyszała propozycję wskoczenia na barana – wielokrotnie to robiła, chociaż za każdym razem pomagał jej przy tym papa. Wyglądało na to, że teraz będzie musiała poradzić sobie sama. Wzięła głęboki wdech i zatrzymała powietrze na jedną, króciutką chwilę w małych płucach, by za chwilę wypuścić je z nich, jednocześnie zaplatając dłonie w koszyczek. Zanim jednak zdecydowała się pójść tym planem dalej, rozejrzała się dookoła siebie, szukając jakiegoś patyka, który mógłby im pomóc, gdyby jednak potrzebowali dodatkowego narzędzia. Znalazła odpowiedni, nie za duży i nie za mały, wśród mchu pod ich stopami. Dopiero wtedy mocno chwyciła wujka za ramiona, a potem niezręcznie za głowę, żeby w końcu usiąść mu na barkach, dyndając lakierkami na wysokości prawie jego piersi. Z tej perspektywy świat wydawał jakiś ogromny. A kiedy wujek wstał na równe nogi, jeszcze ogromniejszy!
Zaklęcia nie słyszała aż tak dokładnie, za bardzo skupiona na tym, żeby dosięgnąć puzzla – wyciągała przed siebie łapki, ale wciąż było za wysoko.
– Panie Dębie, bardzo pana prosimy! Jeśli pan nie da nam tego kawałka układanki zanim przyjdą pająki, to będziemy bardzo smutni! – zawołała do drzewa dramatycznie, niemal błagalnie. – Obiecuję, że podzielę się z panem moim cukierkiem, naprawdę!
I wtem zdarzył się cud! Gałęzie dębu, charakterystycznie trzaskając korą, która brzmiała odrobinę czernią pomieszaną z brązem. Uśmiechnęła się, prędko sięgając wolną dłonią do kieszonki płaszcza i wyjmując z niego małą landrynkę, którą położyła ostrożnie na jednej z najbliższych gałęzi. Puzzel wciąż był wysoko, ale Miriam wydawało się, że była w stanie go dosięgnąć, była w końcu zręczna. Wyciągnęła ramię do góry, trzymając się drugą dłonią (nie zauważyła, kiedy bukiet róż razem z sówką upadły na ziemię) za włosy wujcia, żeby nie upaść – patykiem próbując za wszelką cenę dotknąć fragmentu zagadki. Jeszcze odrobinę… jeszcze kawałeczek!
| na wszelki wypadek rzucam na zręczne ręce (I); anomalia
Splątała za sobą paluszki, kołysząc się lekko na palcach. Nie pamiętała o swojej chorobie w tej chwili, swobodnie oddychała przez okryty piegami nosek, rozglądając się dookoła. Szeptała do niej zieleń, ta jaskrawa i butelkowa, ta od mchów i ta od paproci.
- Ale… to trochę smutne. Takie błękitne. Ładne, ale smutne – powiedziała, co jej leżało na sercu. – A jak będziemy kochać taką iluzję? Skoro jest taka jak my, to się może stać, prawda? – kochała Frędzla, który zginął w czasie pierwszomajowej nocy, ale on nie był iluzją. – I jak potem to znika? Przecież to bardzo smutne – mimo że wiele rozumiała, nie wszystko potrafiła opisać właściwymi słowami, odnaleźć ich znaczenie i połączyć z innymi.
Rozmyślania prędko zostały przerywane przez bodźce zasypujące ją nagle. Wianki pojawiające się na głowie i niemal natychmiast wplatające się między jej włosy albo bukiet białych róż pojawiający się w jej dłoni były czymś nieoczekiwanym, zupełnie jak magiczne anomalie, których doświadczała od maja, ale w przeciwieństwie do nich nie odznaczały dni smutkiem i bólem. Druga kwietna korona przyozdobiła głowę Rory’ego, jak tylko Miriam zdjęła ją ostrożnie z głowy. Gdy siedział, z łatwością ułożyła ją na rdzawych lokach wujka, kwitując to wszystko uśmiechem, iluzje trzymając gdzieś z tyłu swojej główki.
– Wujek będzie księciem Lasu! – ogłosiła, żeby każde drzewo w okolicy ją usłyszało, bo przecież zyskali swojego nowego opiekuna!
Taniec zakończył się szczęśliwie – zarówno dla nich, jak i dla filiżanek, z których żadna nie ucierpiała. Niektórzy nie poradzili sobie tak dobrze, a szkoda! Każda z nich w końcu musiała trafić na stół i wypełnić się po brzegi bursztynowym, parującym jeszcze napojem – brzmiącym podobna barwą, jasną, kryształową. A skoro teraz została mianowana ich Strażniczką, musiała dopilnować, żeby te pobite i nadtłuczone zostały prędko naprawione. Pani Picks często mówiła „reparo” i malowana porcelana była pięknym wazonem, który trącił w czasie zabawy Winnie. Powinno podziałać!
Znów chwyciła wujka za dłoń, ufając, że skoro razem przebrnęli przez te wszystkie zagadki, razem uda im się dotrzeć do ostatniej.
– Jestem bardzo dobra w wyobraźni! – uniosła ku górze paluszek, jakby był małą szabelką dzielnego rycerza. – To proste, wujaszku!
Ale kiedy pokazała im się istna plątanina srebrnych nici zawieszona wśród gałęzi, zmieniła zdanie. Przytuliła się do wujka, uważnie rozglądając się na boki. Skoro na drzewach wisiała taka pajęczyna, to znaczy…
– Wujciu, a to gdzieś tutaj są takie duże pająki? – spytała niepewnie, ostatnie zgłoski intonując nieco wyżej. Spojrzała na wujka, bo chociaż jego pytanie wprowadziło nieco światła, wciąż czuła obawy. A jeśli skądś nagle wyskoczą? Czym będą walczyć? Patyki wystarczą? Spojrzała na swoją pelerynkę, ale jak na złość w kieszonce była tylko jedna truskawkowa landrynka, którą rano dostała od dziadka. Pozostało im więc mieć nadzieję, że włochate stwory dadzą im spokój. – Na pewno nam pomoże! Tylko zróbmy to szybko, żeby pająki nie przyszły. A jak przyjdą, to uciekniemy, prawda?
Uniosła wysoko brwi, kiedy usłyszała propozycję wskoczenia na barana – wielokrotnie to robiła, chociaż za każdym razem pomagał jej przy tym papa. Wyglądało na to, że teraz będzie musiała poradzić sobie sama. Wzięła głęboki wdech i zatrzymała powietrze na jedną, króciutką chwilę w małych płucach, by za chwilę wypuścić je z nich, jednocześnie zaplatając dłonie w koszyczek. Zanim jednak zdecydowała się pójść tym planem dalej, rozejrzała się dookoła siebie, szukając jakiegoś patyka, który mógłby im pomóc, gdyby jednak potrzebowali dodatkowego narzędzia. Znalazła odpowiedni, nie za duży i nie za mały, wśród mchu pod ich stopami. Dopiero wtedy mocno chwyciła wujka za ramiona, a potem niezręcznie za głowę, żeby w końcu usiąść mu na barkach, dyndając lakierkami na wysokości prawie jego piersi. Z tej perspektywy świat wydawał jakiś ogromny. A kiedy wujek wstał na równe nogi, jeszcze ogromniejszy!
Zaklęcia nie słyszała aż tak dokładnie, za bardzo skupiona na tym, żeby dosięgnąć puzzla – wyciągała przed siebie łapki, ale wciąż było za wysoko.
– Panie Dębie, bardzo pana prosimy! Jeśli pan nie da nam tego kawałka układanki zanim przyjdą pająki, to będziemy bardzo smutni! – zawołała do drzewa dramatycznie, niemal błagalnie. – Obiecuję, że podzielę się z panem moim cukierkiem, naprawdę!
I wtem zdarzył się cud! Gałęzie dębu, charakterystycznie trzaskając korą, która brzmiała odrobinę czernią pomieszaną z brązem. Uśmiechnęła się, prędko sięgając wolną dłonią do kieszonki płaszcza i wyjmując z niego małą landrynkę, którą położyła ostrożnie na jednej z najbliższych gałęzi. Puzzel wciąż był wysoko, ale Miriam wydawało się, że była w stanie go dosięgnąć, była w końcu zręczna. Wyciągnęła ramię do góry, trzymając się drugą dłonią (nie zauważyła, kiedy bukiet róż razem z sówką upadły na ziemię) za włosy wujcia, żeby nie upaść – patykiem próbując za wszelką cenę dotknąć fragmentu zagadki. Jeszcze odrobinę… jeszcze kawałeczek!
| na wszelki wypadek rzucam na zręczne ręce (I); anomalia
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k20' : 6, 1
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k20' : 6, 1
Baranek bez protestów dał się wziąć na ręce, spoglądając dalej na Lucana z tą samą dezorientacją. Nie zmienił się jednak ponownie w puzzla, dopóki nie wypowiedzieliście owego życzenia na głos lub nim nie oddaliliście się z nim od misy - ostatecznie poradziliście sobie i zyskaliście ostatni element układanki.
Miriam, próbująca sięgnąć zaplątanego puzzla, nie musiała się wysilać zbyt długo - jej prośby oraz determinacja sprawiły, że gałązka trzymana w dłoni wydłużyła się nieco i wytrąciła element układanki spomiędzy lin - wylądował u waszych stóp.
Otoczenie wokół Archibalda i Lorraine zaczęło zachodzić gęstą mgłą, skutecznie utrudniającą dalsze próby zdobycia puzzla - musieli ruszyć dalej.
Po ostatnim spacerze ozdobnymi tunelami, trafiliście ponownie na polanę, z której uprzednio wyruszyliście - na podeście czekał już Dante, witający wszystkich kolejno. Wokół niego pojawiło się sześć stolików, każdy z dwoma wygodnymi fotelami, porcelanową zastawą (w czajniczkach znajdowała się ciepła herbata) oraz przekąskami. Dodatkowo na każdym ustawiono ciemny atrament, mieniący się lekko złotymi drobinkami, oraz po dwa czarne, eleganckie pióra z nienachalnymi, roślinnymi zdobieniami, poprowadzonymi cienką, złotą linią.
- Dotarliście, brawo! - rozejrzał się po trzymanych tabliczkach, kiwając do siebie głową - wyniki były bardzo różne, ale niektórzy poradzili sobie perfekcyjnie. - Zajmijcie wygodne miejsca - poprosił i odczekał cierpliwie, aż każda para wybierze dla siebie zakątek, po czym sam usiadł w pojedynczym fotelu o bardzo długim oparciu, sięgającym wyżej niż jego osobliwy cylinder. Filiżanka z herbatą lewitowała obok lewego łokcia mężczyzny.
- Zagadki trochę się przed wami skryły, lecz to żaden problem - wystarczy pisemnie poprosić je hasłem ukaż mi i odsłonią wszystko, co zdołaliście odnaleźć po drodze. Nie musicie się spieszyć, macie dwie próby na odgadnięcie, co lub kto jest waszą odpowiedzią - zanotujcie ją na dole, na ramce tabliczki - sukces pozwoli wam zgadywać dalej - wyjaśnił spokojnie, dopiero wtedy pozwalając sobie na przechwycenie pełnej filiżanki.
Mechanicznie:
Zależnie od ilości zdobytych puzzli, maleje ST odgadnięcia wylosowanej zagadki:
1 puzzel - ST 75
2 puzzle - ST 55
3 puzzle - ST 35
4 puzzle - ST 15
Do rzutu dodaje się bonus przysługujący z biegłości dedykowanej zagadce (aby było sprawiedliwie - przy historii magii za I poziom +10, za brak -50, jak w przypadku reszty wykorzystanych w zadaniu biegłości). Każda z postaci ma jedną próbę odgadnięcia, rzuty nie sumują się.
Forma zagadki może być dowolna, możecie sami zdecydować, co pojawia się na puzzlach, mogą być to propozycje domyślne (literatura - fragment dzieła literackiego; muzyka - tabliczka wygrywa melodię, im więcej puzzli, tym dłużej trwa; rzeźba - tabliczka pokazuję rycinę rzeźby; malarstwo - obraz; historia magii - postać historyczna), a może coś innego, chociażby zapis nutowy zamiast melodii, rebus, wierszyk na temat. Macie dowolność, byle trzymać się wylosowanej kategorii.
Puzzle i kategorie:
Anthony* i Ria - 3/4 - muzyka (wiedza)
Rory i Miriam* - 4/4 - rzeźba (wiedza)
Lucan* i Melania - 4/4 - malarstwo (wiedza)
Lorraine i Archibald - 1/4 - literatura (wiedza)
Heath i Elora - 1/4 - literatura (wiedza)
Charlene* i Samuel - 4/4 - historia magii
* +5 do dowolnego rzutu za krytyczny sukces
| wybaczcie opóźnienie, moje możliwości nie pozwoliły na wtorek ani środę :< czas na odpis w tej turze mija w niedzielę, 3.02 o 21:00
Miriam, próbująca sięgnąć zaplątanego puzzla, nie musiała się wysilać zbyt długo - jej prośby oraz determinacja sprawiły, że gałązka trzymana w dłoni wydłużyła się nieco i wytrąciła element układanki spomiędzy lin - wylądował u waszych stóp.
Otoczenie wokół Archibalda i Lorraine zaczęło zachodzić gęstą mgłą, skutecznie utrudniającą dalsze próby zdobycia puzzla - musieli ruszyć dalej.
***
Po ostatnim spacerze ozdobnymi tunelami, trafiliście ponownie na polanę, z której uprzednio wyruszyliście - na podeście czekał już Dante, witający wszystkich kolejno. Wokół niego pojawiło się sześć stolików, każdy z dwoma wygodnymi fotelami, porcelanową zastawą (w czajniczkach znajdowała się ciepła herbata) oraz przekąskami. Dodatkowo na każdym ustawiono ciemny atrament, mieniący się lekko złotymi drobinkami, oraz po dwa czarne, eleganckie pióra z nienachalnymi, roślinnymi zdobieniami, poprowadzonymi cienką, złotą linią.
- Dotarliście, brawo! - rozejrzał się po trzymanych tabliczkach, kiwając do siebie głową - wyniki były bardzo różne, ale niektórzy poradzili sobie perfekcyjnie. - Zajmijcie wygodne miejsca - poprosił i odczekał cierpliwie, aż każda para wybierze dla siebie zakątek, po czym sam usiadł w pojedynczym fotelu o bardzo długim oparciu, sięgającym wyżej niż jego osobliwy cylinder. Filiżanka z herbatą lewitowała obok lewego łokcia mężczyzny.
- Zagadki trochę się przed wami skryły, lecz to żaden problem - wystarczy pisemnie poprosić je hasłem ukaż mi i odsłonią wszystko, co zdołaliście odnaleźć po drodze. Nie musicie się spieszyć, macie dwie próby na odgadnięcie, co lub kto jest waszą odpowiedzią - zanotujcie ją na dole, na ramce tabliczki - sukces pozwoli wam zgadywać dalej - wyjaśnił spokojnie, dopiero wtedy pozwalając sobie na przechwycenie pełnej filiżanki.
Zależnie od ilości zdobytych puzzli, maleje ST odgadnięcia wylosowanej zagadki:
1 puzzel - ST 75
2 puzzle - ST 55
3 puzzle - ST 35
4 puzzle - ST 15
Do rzutu dodaje się bonus przysługujący z biegłości dedykowanej zagadce (aby było sprawiedliwie - przy historii magii za I poziom +10, za brak -50, jak w przypadku reszty wykorzystanych w zadaniu biegłości). Każda z postaci ma jedną próbę odgadnięcia, rzuty nie sumują się.
Forma zagadki może być dowolna, możecie sami zdecydować, co pojawia się na puzzlach, mogą być to propozycje domyślne (literatura - fragment dzieła literackiego; muzyka - tabliczka wygrywa melodię, im więcej puzzli, tym dłużej trwa; rzeźba - tabliczka pokazuję rycinę rzeźby; malarstwo - obraz; historia magii - postać historyczna), a może coś innego, chociażby zapis nutowy zamiast melodii, rebus, wierszyk na temat. Macie dowolność, byle trzymać się wylosowanej kategorii.
Puzzle i kategorie:
Anthony* i Ria - 3/4 - muzyka (wiedza)
Rory i Miriam* - 4/4 - rzeźba (wiedza)
Lucan* i Melania - 4/4 - malarstwo (wiedza)
Lorraine i Archibald - 1/4 - literatura (wiedza)
Heath i Elora - 1/4 - literatura (wiedza)
Charlene* i Samuel - 4/4 - historia magii
* +5 do dowolnego rzutu za krytyczny sukces
| wybaczcie opóźnienie, moje możliwości nie pozwoliły na wtorek ani środę :< czas na odpis w tej turze mija w niedzielę, 3.02 o 21:00
I show not your face but your heart's desire
Nie był pewien, czy wkraczanie na ocean dywagacji odnoszących się do form i kształtów miłości to coś, co powinien robić - w gruncie rzeczy on sam o tej najdoskonalszej, najkształtniejszej miał jedynie wyobrażenie w postaci powidoków czyjejś prawdziwej bądź wyśnionej, skrytej za tuszem liter w książkach przemycanych do azylu hogwardzkiego dormitorium tak, by żaden ze współlokatorów nie odkrył czasem hańbiących męskość tytułów. Ale jedną myślą mógł się podzielić z Miri bez wahania.
- Trudno mi sobie wyobrazić, jak można byłoby się zakochać w iluzji... nie w takiej wyczarowanej, istniejącej zbyt krótko, by uczucie zdążyło wykiełkować - zbyt efemerycznej, nie mającej w sobie nic ze znamion tej iluzji, w której imadle bez pomocy magii zakleszczamy się czasem sami, gdy zakochujemy się w swoim wyobrażeniu drugiej osoby; wyobrażeniu diametralnie różniącym się od stanu faktycznego - ale gdyby taka sytuacja zaistniała... kiedy mówi się głośno o miłości, widzisz ją pewnie w czułej czerwieni, rozgrzewającej od środka, intensywnej tak, jak towarzyszące jej szczęście... taka miłość, silna i odwzajemniona, to ciepły dotyk dłoni na twojej ręce w najzimniejszą noc i uśmiech przepełniony szczęściem, którym chce się dzielić z bliską nam osobą. Taki, którym mama kołysze cię do snu na dobranoc. Ale miłość może mieć różne kolory... i masz absolutną rację, bywa też błękitna - nieodwzajemniona, żałobna, toksyczna; przed jego oczami zarysowywała się cała paleta kombinacji emocji, które można było ze sobą wymieszać w dowolnych proporcjach - tworząc ten jeden, jedyny odcień, unikatowy i niemożliwy do powielenia. - Czasem z miłości boli serce - nieświadomie zawędrował palcami na wysokość tętniącego pod cienką membraną skóry organu, zaciskając dłoń w pięść, w którą zaplątał się fragment szaty - a w oczach pojawiają się łzy - jest też taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada cicho na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. Oby Miri nigdy, przenigdy nie przyszło tego długotrwale doświadczać. Gdzieś pośród kłębowiska jego pragnień znajdowało się to szczególne, jedno z najważniejszych - chciał, by życie obeszło się z nią jak najłagodniej i napisało dla niej szczęśliwe zakończenie.
- Nie myśl o tym, że jego już nie ma... zniknął, to prawda, ale wcześniej zdążył zaistnieć również w naszych życiach - i sprawił nam wiele radości, tych niezwykłych obrazów nie sposób podziwiać w jednym miejscu. Kwiat paproci gaśnie równie szybko, przez to stając się tak niezwykłym... w świecie natury można znaleźć wiele analogii do tego, co właśnie zobaczyłaś. Chociażby kruchy żywot motyli... wiesz, jest taki gatunek, który żyje jedynie kilka dni - i przez te dni nie je ani nie pije, istnieje tylko dla miłości, by sprawić, aby jego dzieci przyszły na świat już wtedy, gdy go nie będzie. Tylko od ciebie zależy, czy więcej dostrzeżesz w tym smutku czy piękna - ale zdradzę ci, że nie warto się tym zamartwiać, zapamiętaj tego chłopca i każdy z jego malarskich skarbów - a podarujesz im wieczność; nie znikną - pozostaną w twoich wspomnieniach - z tej pozycji to Rory'emu przyszło odrobinę zadzierać głowę, by nieprzerwanie patrzeć jej w oczy, gdy starał się trochę rozchmurzyć rudzielca i naprostować tę malutką bruzdę przecinającą jej intensywnie zamyślone czoło.
- Nie jestem godzien tego miana, lecz przyjmę go z pokorą, starając się sprostać powierzonej mi odpowiedzialności - pod jednym warunkiem, będziesz moją królową, dobrze? Bez ciebie sobie nie poradzę... - odparł uroczyście, z godnością księcia Lasu, po czym poderwał się do pionu, by ruszyli ku przygodzie i kolejnej zagadce.
Jak na królową oraz księcia Lasu przystało, bez trudu przemierzyli na (nie)swoich włościach jedną z leśnych arterii. Z początku, całkowicie skonfundowany reakcją Miriam, przytulił ją do siebie mocno, dopiero po chwili orientując się, czego dziewczynka się obawiała.
- Żadnych pająków nie ma w pobliżu, obiecuję, ich pajęczyna skrzyłaby się srebrzyście, a to, co widzisz na drzewie, to tylko liny, przyjrzyj się uważnie. Ktoś bardzo nieumiejętnie przystroił nimi drzewa - być może, gdy skończymy rozwiązywać zagadkę, te liny same znikną - tak jak poprzednia iluzja? Lecz jeśli nie, jako władcy lasu mamy chyba obowiązek, żeby tutaj wrócić, gdy już zmierzymy się z wszystkimi zadaniami, uwolnimy je, nie możemy ich tak zostawić - być może drzewa usłyszały tę obietnicę, a może ich drewniane dusze i serca podbiła Miri, uroczo przejęta całą tą sytuacją. Niemniej jednak jego prośba nie pozostała bez echa - gałęzie wyciągnęły ku nim swoje dłonie, pochylając się tak nisko, jak to było możliwe.
Wtedy Miriam wkroczyła do akcji, dzielnie wspinając się na plecy Roratio i strącając ostatni element układanki. Żołd w postaci dziękczynnej landrynki został złożony na gałęzi, a Rory z trudem powstrzymał się przed wybuchnięciem gromkim śmiechem. - Dziękujemy za pomoc - wtrącił neutralnym tonem, jakby rozmawianie z drzewami było stałym elementem jego codzienności. Kiedy drewienko upadło tuż obok jego stóp, Rory przerwał działanie zaklęcia.
Ostrożnie chwycił Miri na wysokości bioder i dźwignął ją do góry, pod swoją głowę, a następnie powoli opuścił na trawę. - I znowu ci się udało, dzięki tobie mamy już komplet, to chyba oznacza, że czeka na nas ostatnie wyzwanie - jak zapamięta te chwile Miri? W odcieniach błękitu - bo wkrótce przecież przeminą? Czy może jednak w radosnej pomarańczy, bo zostaną z nimi (a przynajmniej bez wątpienia z nim) na dłużej?
- Widzisz, żadnych pająków, tak jak obiecałem - poczekał, aż Miri zabierze kolejny drewniany fragment, po czym chwycił ją ponownie za rękę, sygnalizując gotowość, by wyruszyli zmierzyć się z najtrudniejszym zadaniem. Na sam koniec przygotowano pewnie coś, z czym nie poradzą sobie aż tak łatwo.
Przeczucia go nie myliły. Przyszedł czas na herbatę uSzalonego Kapelusznika, którą umilić miało im intensywne wysilanie szarych komórek. - Chyba jednak udało nam się - wszystkim drużynom - nie zamordować aż tylu filiżanek, żebyśmy teraz nie mieli w czym wypić herbat... - mruknął na ucho Miri, nieco rozbawiony tym, że - mógłby przysiąc - te zarysowujące się przed nimi pochodzą z tej samej zastawy, co tamte z traumatycznego wspomnienia z polany. Do teraz nie wiedział, jakim cudem udało mu się nie roztrzaskać żadnej z nich.
Po przemowie Dante'ego i odsunięciu swojej Królowej fotela usiadł na tym należącym do niego, po czym rzucił bratu porozumiewawcze spojrzenie, zachęcając go, żeby zajął wraz z Lorrie miejsce tuż obok nich.
Pospiesznie, nieco niechlujnie, pragnąc już poznać to, co kryje przed ich oczami drewno, naskrobał na pergaminie ukaż mi. Cichy jęk zawodu wydobył się z jego ust, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że przyjdzie im odgadnąć nazwę rzeźby.
- To popiersie czarownicy, która żyła chyba na przestrzeni ostatniego stulecia, wnioskując po ubiorze... - liczył na szczęście, bo na wiedzę w tym przypadku nie mógł. Przysunął układankę bliżej Miriam, pedantycznie dosuwając ją do skraju stołu w ten sposób, by krawędzie idealnie na siebie naszły. Kimkolwiek nie była ta kobieta, bez wątpienia nikt nie nazwałby jej nieurodziwą. Przygryzł koniuszek eleganckiego pióra, starając się wpaść na to, kogo przypomina mu ta rycina. Trochę zrobiło mu się głupio, że bazował na wiedzy z Czekoladowych Żab, ale chyba kiedyś widział kartę z tą czarownicą... - Pollanna Thurston? Czy to może być ona? - nie oczekiwał odpowiedzi od Miri, sam nie był jej pewien, ale jeśli się nie mylił, to popiersie znajdowało się na którymś z pięter Munga, gdzie uhonorowano w ten sposób jedną z najwybitniejszych pielęgniarek.
Cóż, warto spróbować, nic innego nie przychodziło mu do głowy... popiersie Polly Thurston wykaligrafował starannie, pismem zupełnie nie przypominającym widniejącej na pergaminie niecierpliwej bazgraniny, popełnionej zaledwie chwilę temu.
brak biegłości, -50
- Trudno mi sobie wyobrazić, jak można byłoby się zakochać w iluzji... nie w takiej wyczarowanej, istniejącej zbyt krótko, by uczucie zdążyło wykiełkować - zbyt efemerycznej, nie mającej w sobie nic ze znamion tej iluzji, w której imadle bez pomocy magii zakleszczamy się czasem sami, gdy zakochujemy się w swoim wyobrażeniu drugiej osoby; wyobrażeniu diametralnie różniącym się od stanu faktycznego - ale gdyby taka sytuacja zaistniała... kiedy mówi się głośno o miłości, widzisz ją pewnie w czułej czerwieni, rozgrzewającej od środka, intensywnej tak, jak towarzyszące jej szczęście... taka miłość, silna i odwzajemniona, to ciepły dotyk dłoni na twojej ręce w najzimniejszą noc i uśmiech przepełniony szczęściem, którym chce się dzielić z bliską nam osobą. Taki, którym mama kołysze cię do snu na dobranoc. Ale miłość może mieć różne kolory... i masz absolutną rację, bywa też błękitna - nieodwzajemniona, żałobna, toksyczna; przed jego oczami zarysowywała się cała paleta kombinacji emocji, które można było ze sobą wymieszać w dowolnych proporcjach - tworząc ten jeden, jedyny odcień, unikatowy i niemożliwy do powielenia. - Czasem z miłości boli serce - nieświadomie zawędrował palcami na wysokość tętniącego pod cienką membraną skóry organu, zaciskając dłoń w pięść, w którą zaplątał się fragment szaty - a w oczach pojawiają się łzy - jest też taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada cicho na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy. Oby Miri nigdy, przenigdy nie przyszło tego długotrwale doświadczać. Gdzieś pośród kłębowiska jego pragnień znajdowało się to szczególne, jedno z najważniejszych - chciał, by życie obeszło się z nią jak najłagodniej i napisało dla niej szczęśliwe zakończenie.
- Nie myśl o tym, że jego już nie ma... zniknął, to prawda, ale wcześniej zdążył zaistnieć również w naszych życiach - i sprawił nam wiele radości, tych niezwykłych obrazów nie sposób podziwiać w jednym miejscu. Kwiat paproci gaśnie równie szybko, przez to stając się tak niezwykłym... w świecie natury można znaleźć wiele analogii do tego, co właśnie zobaczyłaś. Chociażby kruchy żywot motyli... wiesz, jest taki gatunek, który żyje jedynie kilka dni - i przez te dni nie je ani nie pije, istnieje tylko dla miłości, by sprawić, aby jego dzieci przyszły na świat już wtedy, gdy go nie będzie. Tylko od ciebie zależy, czy więcej dostrzeżesz w tym smutku czy piękna - ale zdradzę ci, że nie warto się tym zamartwiać, zapamiętaj tego chłopca i każdy z jego malarskich skarbów - a podarujesz im wieczność; nie znikną - pozostaną w twoich wspomnieniach - z tej pozycji to Rory'emu przyszło odrobinę zadzierać głowę, by nieprzerwanie patrzeć jej w oczy, gdy starał się trochę rozchmurzyć rudzielca i naprostować tę malutką bruzdę przecinającą jej intensywnie zamyślone czoło.
- Nie jestem godzien tego miana, lecz przyjmę go z pokorą, starając się sprostać powierzonej mi odpowiedzialności - pod jednym warunkiem, będziesz moją królową, dobrze? Bez ciebie sobie nie poradzę... - odparł uroczyście, z godnością księcia Lasu, po czym poderwał się do pionu, by ruszyli ku przygodzie i kolejnej zagadce.
Jak na królową oraz księcia Lasu przystało, bez trudu przemierzyli na (nie)swoich włościach jedną z leśnych arterii. Z początku, całkowicie skonfundowany reakcją Miriam, przytulił ją do siebie mocno, dopiero po chwili orientując się, czego dziewczynka się obawiała.
- Żadnych pająków nie ma w pobliżu, obiecuję, ich pajęczyna skrzyłaby się srebrzyście, a to, co widzisz na drzewie, to tylko liny, przyjrzyj się uważnie. Ktoś bardzo nieumiejętnie przystroił nimi drzewa - być może, gdy skończymy rozwiązywać zagadkę, te liny same znikną - tak jak poprzednia iluzja? Lecz jeśli nie, jako władcy lasu mamy chyba obowiązek, żeby tutaj wrócić, gdy już zmierzymy się z wszystkimi zadaniami, uwolnimy je, nie możemy ich tak zostawić - być może drzewa usłyszały tę obietnicę, a może ich drewniane dusze i serca podbiła Miri, uroczo przejęta całą tą sytuacją. Niemniej jednak jego prośba nie pozostała bez echa - gałęzie wyciągnęły ku nim swoje dłonie, pochylając się tak nisko, jak to było możliwe.
Wtedy Miriam wkroczyła do akcji, dzielnie wspinając się na plecy Roratio i strącając ostatni element układanki. Żołd w postaci dziękczynnej landrynki został złożony na gałęzi, a Rory z trudem powstrzymał się przed wybuchnięciem gromkim śmiechem. - Dziękujemy za pomoc - wtrącił neutralnym tonem, jakby rozmawianie z drzewami było stałym elementem jego codzienności. Kiedy drewienko upadło tuż obok jego stóp, Rory przerwał działanie zaklęcia.
Ostrożnie chwycił Miri na wysokości bioder i dźwignął ją do góry, pod swoją głowę, a następnie powoli opuścił na trawę. - I znowu ci się udało, dzięki tobie mamy już komplet, to chyba oznacza, że czeka na nas ostatnie wyzwanie - jak zapamięta te chwile Miri? W odcieniach błękitu - bo wkrótce przecież przeminą? Czy może jednak w radosnej pomarańczy, bo zostaną z nimi (a przynajmniej bez wątpienia z nim) na dłużej?
- Widzisz, żadnych pająków, tak jak obiecałem - poczekał, aż Miri zabierze kolejny drewniany fragment, po czym chwycił ją ponownie za rękę, sygnalizując gotowość, by wyruszyli zmierzyć się z najtrudniejszym zadaniem. Na sam koniec przygotowano pewnie coś, z czym nie poradzą sobie aż tak łatwo.
Przeczucia go nie myliły. Przyszedł czas na herbatę u
Po przemowie Dante'ego i odsunięciu swojej Królowej fotela usiadł na tym należącym do niego, po czym rzucił bratu porozumiewawcze spojrzenie, zachęcając go, żeby zajął wraz z Lorrie miejsce tuż obok nich.
Pospiesznie, nieco niechlujnie, pragnąc już poznać to, co kryje przed ich oczami drewno, naskrobał na pergaminie ukaż mi. Cichy jęk zawodu wydobył się z jego ust, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że przyjdzie im odgadnąć nazwę rzeźby.
- To popiersie czarownicy, która żyła chyba na przestrzeni ostatniego stulecia, wnioskując po ubiorze... - liczył na szczęście, bo na wiedzę w tym przypadku nie mógł. Przysunął układankę bliżej Miriam, pedantycznie dosuwając ją do skraju stołu w ten sposób, by krawędzie idealnie na siebie naszły. Kimkolwiek nie była ta kobieta, bez wątpienia nikt nie nazwałby jej nieurodziwą. Przygryzł koniuszek eleganckiego pióra, starając się wpaść na to, kogo przypomina mu ta rycina. Trochę zrobiło mu się głupio, że bazował na wiedzy z Czekoladowych Żab, ale chyba kiedyś widział kartę z tą czarownicą... - Pollanna Thurston? Czy to może być ona? - nie oczekiwał odpowiedzi od Miri, sam nie był jej pewien, ale jeśli się nie mylił, to popiersie znajdowało się na którymś z pięter Munga, gdzie uhonorowano w ten sposób jedną z najwybitniejszych pielęgniarek.
Cóż, warto spróbować, nic innego nie przychodziło mu do głowy... popiersie Polly Thurston wykaligrafował starannie, pismem zupełnie nie przypominającym widniejącej na pergaminie niecierpliwej bazgraniny, popełnionej zaledwie chwilę temu.
brak biegłości, -50
kołyszę się na nitce nieokreślonych pragnień, palce zaczepiam o rozszczepione na liściu słońce, chwytam umykający wszechświat
Rory Prewett
Zawód : botanik
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
and meet me there,
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rory Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Zażywanie ruchu oraz wszelkie aktywności sprawiały Rii wiele przyjemności, ale z tańcem było jej nie po drodze. Tak po prostu, choć kobieta nigdy nie próbowała tego zmienić. Większość Weasley’ów miało dwie lewe nogi do tych wszystkich walców oraz innych, równie sztywnych figur - sądziła więc, że niechęć do podobnych rozrywek musiała więcej niż naturalna. Jednak życie ostatnio układało się w ten zaskakujący sposób, że gdzie się nie znalazła, tam oczekiwano od niej pięknych, płynnych tanecznych ruchów. Powariowali czy jak? A może to wina Tony’ego? W końcu zawsze gdzieś tam był, kiedy ona akurat dostawała znienawidzone przez siebie zadanie do wykonania… aż spojrzała podejrzliwie na pląsającego z nią mężczyznę, ale chwilę później Rhiannon rozpogodziła się. Propozycja wspólnych treningów polepszyła rudowłosej humor, choć nastręczyła również wielu innych wątpliwości.
- Bardzo chciałabym z tobą potańczyć, ale… nie boisz się o własne stopy? Wiesz, miażdżę nogi niechcący, za to niezwykle skutecznie - odpowiedziała. Na piegowatej twarzy drgał uśmiech, ponieważ wbrew wszelkim hamulcom czarownicy bardzo spodobał się ten pomysł. Podskórnie chciała spędzać z Macmillanem jak najwięcej czasu, natomiast będąc tak blisko niego czuła się bezpiecznie. Gdyby nie wewnętrzna potrzeba pokazania mu się z jak najlepszej strony, prawdopodobnie byłaby również całkowicie spokojna o każdą z wymagających konkurencji. - Dobrze, już nigdy nie zainsynuuję czegoś równie krzywdzącego - obiecała, choć była to obietnica z przymrużeniem oka, wykonana teatralnymi gestami. W końcu nikt nie miał tak ogromnego talentu w wyolbrzymianiu danej sytuacji jak właśnie Ria. Biedny szlachcic mógł się o tym przekonać całkiem niedawno podczas rozmowy przy huśtawkach. Do tej pory Weasley miała sobie za złe tamten detektywistyczny występek i zrobienie z siebie niereformowalnego głupka.
Zaaferowana ślizgawką oraz postawionym przed nimi zadaniem rzeczywiście nie zdążyła zmartwić się niepokojącym stanem towarzysza. Na szczęście w tym nieszczęściu mężczyzna zdołał poradzić sobie i sam i rudzielec rzucił mu jedynie kontrolne spojrzenie; w celu upewnienia się, że wszystko wróciło do normy sprzed rzucenia zaklęcia. Anomalie skutecznie utrudniały życie zmuszając czarodziejów do coraz rzadszego użycia różdżek - co martwiło chyba wszystkich.
Będąc za plecami Tony’ego Rhiannon nie dostrzegła purpury na jego twarzy i to akurat dobrze, ponieważ zaniechałaby tak śmiałych instrukcji. Kobieta uznała to jednak za najlepszy sposób nauki efektywnego ślizgania, pozbawionego wielkiej ilości upadków i zapewniającego przynajmniej minimalną asekurację. Plan działał - w mgnieniu oka zdobyli brakujący element układanki, na co czarownica zaśmiała się z radością godną rozradowanego dziecka. Poślizgali się jeszcze chwilę nim szlachcic zaproponował gonitwę po lodzie. Rii nie trzeba było dwa razy powtarzać, pobiegła szybko za nim, ale nie przewidziała, że uciekinier zaliczy upadek. Przez to rudowłosa nie zdążyła wyhamować i w akcie desperacji chwyciła mężczyznę za ramiona - w celu uniknięcia bliskiego starcia z groźnym lodem. Chwilę po tym zdarzeniu z gardła Harpii wyrwał się donośny śmiech. - Chodź, musimy iść dalej - zachichotała pomagając Macmillanowi podnieść się i dotrzeć wreszcie do kolejnego miejsca. Tej samej polany, z której wyruszali w przygodę po drzewiastych labiryntach. Dostrzegła znajomego jegomościa z cylindrem i skorzystała z zaproszenia. Zajęła miejsce w fotelu przy jednym ze stolików. Zerknęła na swego partnera w dzisiejszych zbrodniach i zgodnie z poleceniem napisała ukaż mi chcąc podejrzeć wszystkie podpowiedzi jakie udało im się zebrać. Szkoda, że jednej brakowało - niestety przez nią. Weasley zaniechała smutku koncentrując się na ostatnim zadaniu. Na tabliczce pojawił się zapis nut, delikatnie wybrakowany przez brak jednego elementu. Pokazując zawartość zagadki Tony’emu kobieta zaczęła intensywnie myśleć, w końcu znała skądś ten utwór, na pewno. - To Rick Charlie i jego Zmiatacze - powiedziała pewnie. - Niestety nie pamiętam tytułu piosenki, wydaje mi się, że to… Don’t knock the Dugbog - wyrzekła w zamyśleniu i nakreśliła tę odpowiedź w ramce chcąc sprawdzić, czy miała rację. Jeśli nie, to na pewno siedzący obok czarodziej przypomni sobie właściwy utwór. O ile kojarzył rock’n’rolla.
- Bardzo chciałabym z tobą potańczyć, ale… nie boisz się o własne stopy? Wiesz, miażdżę nogi niechcący, za to niezwykle skutecznie - odpowiedziała. Na piegowatej twarzy drgał uśmiech, ponieważ wbrew wszelkim hamulcom czarownicy bardzo spodobał się ten pomysł. Podskórnie chciała spędzać z Macmillanem jak najwięcej czasu, natomiast będąc tak blisko niego czuła się bezpiecznie. Gdyby nie wewnętrzna potrzeba pokazania mu się z jak najlepszej strony, prawdopodobnie byłaby również całkowicie spokojna o każdą z wymagających konkurencji. - Dobrze, już nigdy nie zainsynuuję czegoś równie krzywdzącego - obiecała, choć była to obietnica z przymrużeniem oka, wykonana teatralnymi gestami. W końcu nikt nie miał tak ogromnego talentu w wyolbrzymianiu danej sytuacji jak właśnie Ria. Biedny szlachcic mógł się o tym przekonać całkiem niedawno podczas rozmowy przy huśtawkach. Do tej pory Weasley miała sobie za złe tamten detektywistyczny występek i zrobienie z siebie niereformowalnego głupka.
Zaaferowana ślizgawką oraz postawionym przed nimi zadaniem rzeczywiście nie zdążyła zmartwić się niepokojącym stanem towarzysza. Na szczęście w tym nieszczęściu mężczyzna zdołał poradzić sobie i sam i rudzielec rzucił mu jedynie kontrolne spojrzenie; w celu upewnienia się, że wszystko wróciło do normy sprzed rzucenia zaklęcia. Anomalie skutecznie utrudniały życie zmuszając czarodziejów do coraz rzadszego użycia różdżek - co martwiło chyba wszystkich.
Będąc za plecami Tony’ego Rhiannon nie dostrzegła purpury na jego twarzy i to akurat dobrze, ponieważ zaniechałaby tak śmiałych instrukcji. Kobieta uznała to jednak za najlepszy sposób nauki efektywnego ślizgania, pozbawionego wielkiej ilości upadków i zapewniającego przynajmniej minimalną asekurację. Plan działał - w mgnieniu oka zdobyli brakujący element układanki, na co czarownica zaśmiała się z radością godną rozradowanego dziecka. Poślizgali się jeszcze chwilę nim szlachcic zaproponował gonitwę po lodzie. Rii nie trzeba było dwa razy powtarzać, pobiegła szybko za nim, ale nie przewidziała, że uciekinier zaliczy upadek. Przez to rudowłosa nie zdążyła wyhamować i w akcie desperacji chwyciła mężczyznę za ramiona - w celu uniknięcia bliskiego starcia z groźnym lodem. Chwilę po tym zdarzeniu z gardła Harpii wyrwał się donośny śmiech. - Chodź, musimy iść dalej - zachichotała pomagając Macmillanowi podnieść się i dotrzeć wreszcie do kolejnego miejsca. Tej samej polany, z której wyruszali w przygodę po drzewiastych labiryntach. Dostrzegła znajomego jegomościa z cylindrem i skorzystała z zaproszenia. Zajęła miejsce w fotelu przy jednym ze stolików. Zerknęła na swego partnera w dzisiejszych zbrodniach i zgodnie z poleceniem napisała ukaż mi chcąc podejrzeć wszystkie podpowiedzi jakie udało im się zebrać. Szkoda, że jednej brakowało - niestety przez nią. Weasley zaniechała smutku koncentrując się na ostatnim zadaniu. Na tabliczce pojawił się zapis nut, delikatnie wybrakowany przez brak jednego elementu. Pokazując zawartość zagadki Tony’emu kobieta zaczęła intensywnie myśleć, w końcu znała skądś ten utwór, na pewno. - To Rick Charlie i jego Zmiatacze - powiedziała pewnie. - Niestety nie pamiętam tytułu piosenki, wydaje mi się, że to… Don’t knock the Dugbog - wyrzekła w zamyśleniu i nakreśliła tę odpowiedź w ramce chcąc sprawdzić, czy miała rację. Jeśli nie, to na pewno siedzący obok czarodziej przypomni sobie właściwy utwór. O ile kojarzył rock’n’rolla.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Lasy wokół zamku
Szybka odpowiedź