Lasy wokół zamku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lasy wokół zamku
Lasy zajmują szczególne miejsce w sercach pobliskich mieszkańców; dzięki ich bliskości czują się w pewien sposób chronieni, trudno by im było się odnaleźć bez świadomości, że ich drzewiaści przyjaciele pozostają na wyciągnięcie ręki. Choć przestrzenie są bardzo rozległe, nietrudno tu odnaleźć swoją drogę. Niejedna ścieżka przecina te okolice, prowadząc zagubionych podróżnych od polan, niewielkich strumieni aż pod sam Lancaster Castle. Wśród pni znajdują się zarówno wiekowe okazy jak i te nieco młodsze, gdzieniegdzie wskazówki z patyczków i chorągiewek wskazują na skarby zakopane przez latorośle Ollivanderów. Jeśli się wie, gdzie szukać, można tu odnaleźć najróżniejsze okazy flory jak i natknąć się na ciekawskie stworzenia. Las pozostaje oazą spokoju, miejscem, w którym można zebrać swoje myśli jak i wybrać się na konną przejażdżkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kwestię tańca mieli, więc dogadaną i oby kiedyś naprawdę im się udało wspólnie ją spełnić. On przynajmniej cieszyłby się z takiej okazji, a miał nadzieję, że i panna Weasley byłaby z tego powodu zadowolona. Nie obchodziło go to, czy deptałaby go po stopach. Na sam pomysł i myśl, uśmiechnął się szeroko. Jej strach trochę ją bawił. W końcu to on, w młodości, tak robił, pewnie jak każdy.
– Ja swoje kuzynki deptałem i kopałem, nienawidziłem tańczyć – zaśmiał się. Choć dopiero po chwili zrozumiał, że tak właściwie nie powinien tego mówić na głos. Nie było czym się chwalić, szczególnie młodzieńczym buntem. Nie kłamał jednak, tylko jak zawsze mówił szczerą prawdę. Jako dziecko starsze kuzynki uciekały od niego, gdy tylko nadarzyła się okazja, żeby potańczyć. Poprzez swoje słowa chciał mimo wszystko uspokoić wątpliwości Rii. Każdy musiał od czegoś zacząć, nawet ona. On natomiast nie przejmowałby się kilkoma siniakami na nodze. Wręcz przeciwnie, byłby wyjątkowo szczęśliwy, że mógł komuś w czymś pomóc. – Ale teraz całkiem lubię.
Gdy znaleźli się na tej polanie, a on nieszczęśliwie stał się ofiarą anomalii, natychmiast zakrył usta chusteczką. Nie chciał przestraszyć Rii, wystarczyło że on sam trochę spanikował. Gdy spojrzenie panny Weasley znalazło się na nim, tylko machnął dłonią po swoich uspokajających słowach, dając gest, że wszystko jest w porządku. Zachrząkał jednak kilka rady, czując wyjątkowo nieprzyjemny posmak w ustach. Potem już tylko się ślizgali, a szkoda, że trwało to dość krótko. Nie mogli przecież zamienić konkurencji w zabawę na lodzie. Głupio by było, gdyby Dante Ollivander zaczął ich szukać i znalazłby ich tutaj, bawiących się jak małe dzieci.
Gdy doszli swoim tunelem ponownie na polanę, wodzirej znowu się pokazał. Anthony nie był pewny czy to koniec zabawy, czy też nie. Zgodnie z jego poleceniem usiadł przy jednym z wolnych stolików. Jego polecenie zdawało się proste i oby takie było w rzeczywistości. W ciszy, z uwagą przyglądał się słowom wypisywanym przez Rię. W tym czasie jadł ciasteczko, a przy tym nalał herbaty dla siebie i dla rudowłosej czarownicy. Zdziwił się, gdy jego towarzyszka szybko odgadnęła utwór piosenki. Uśmiechnął się szeroko.
– Nieźle – odpowiedział. – Nie wiedziałem, że słuchasz Ricka Charliego. – W końcu, on też go słuchał, ale tak właściwie nigdy nie rozmawiali o swoich gustach muzycznych… przynajmniej do ślubu Ollivanderów.
– Ja swoje kuzynki deptałem i kopałem, nienawidziłem tańczyć – zaśmiał się. Choć dopiero po chwili zrozumiał, że tak właściwie nie powinien tego mówić na głos. Nie było czym się chwalić, szczególnie młodzieńczym buntem. Nie kłamał jednak, tylko jak zawsze mówił szczerą prawdę. Jako dziecko starsze kuzynki uciekały od niego, gdy tylko nadarzyła się okazja, żeby potańczyć. Poprzez swoje słowa chciał mimo wszystko uspokoić wątpliwości Rii. Każdy musiał od czegoś zacząć, nawet ona. On natomiast nie przejmowałby się kilkoma siniakami na nodze. Wręcz przeciwnie, byłby wyjątkowo szczęśliwy, że mógł komuś w czymś pomóc. – Ale teraz całkiem lubię.
Gdy znaleźli się na tej polanie, a on nieszczęśliwie stał się ofiarą anomalii, natychmiast zakrył usta chusteczką. Nie chciał przestraszyć Rii, wystarczyło że on sam trochę spanikował. Gdy spojrzenie panny Weasley znalazło się na nim, tylko machnął dłonią po swoich uspokajających słowach, dając gest, że wszystko jest w porządku. Zachrząkał jednak kilka rady, czując wyjątkowo nieprzyjemny posmak w ustach. Potem już tylko się ślizgali, a szkoda, że trwało to dość krótko. Nie mogli przecież zamienić konkurencji w zabawę na lodzie. Głupio by było, gdyby Dante Ollivander zaczął ich szukać i znalazłby ich tutaj, bawiących się jak małe dzieci.
Gdy doszli swoim tunelem ponownie na polanę, wodzirej znowu się pokazał. Anthony nie był pewny czy to koniec zabawy, czy też nie. Zgodnie z jego poleceniem usiadł przy jednym z wolnych stolików. Jego polecenie zdawało się proste i oby takie było w rzeczywistości. W ciszy, z uwagą przyglądał się słowom wypisywanym przez Rię. W tym czasie jadł ciasteczko, a przy tym nalał herbaty dla siebie i dla rudowłosej czarownicy. Zdziwił się, gdy jego towarzyszka szybko odgadnęła utwór piosenki. Uśmiechnął się szeroko.
– Nieźle – odpowiedział. – Nie wiedziałem, że słuchasz Ricka Charliego. – W końcu, on też go słuchał, ale tak właściwie nigdy nie rozmawiali o swoich gustach muzycznych… przynajmniej do ślubu Ollivanderów.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na widok puzzla w drobnych dłoniach Heatha zaklasnęła aż z zadowolenia. Udało im się zdobyć przynajmniej jednego, więc tak zupełnie hańbą to się nie okryją. Po osadzeniu ich małej zdobyczy w ramce, odwróciła się w stronę drzew.
- Dziękujemy za pomoc!- krzyknęła, w rozbawieniu patrząc na swojego towarzysza, a jednocześnie pozwalając swoim myślom odpłynąć w stronę gwiazdy dzisiejszego wieczoru- Julii. Ciekawa była jak owa zareaguje na jej chęć zasadzenia tu drzewka, z czym teoretycznie problemu być nie powinno, w rzeczywistości mieli tu jednak do czynienia z arystokratami. Oni, ich etykiety i konwenanse, którymi ją nikt na szczęście nie zamęczał.
Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że jej młodemu towarzyszowi nie będzie to odpuszczone. I chociaż dzisiaj być może nie popisał się tanecznymi zdolnościami, w przyszłości zapewne będzie to jedną z wielu wymaganych od niego umiejętności. Tytuł panicza przysługiwał mu już od urodzenia, zapewne upłynie jednak jeszcze trochę czasu nim stanie się nim w pełni.
- No dobrze, to teraz jak się domyślam, czas wysilić nasze jasne główki- z tymi słowami wskazała im ostatnie już zapewne przejście, które szczególnie długie nie było.
Na polanie pojawili się razem z innymi, co kazało jej przypuszczać, że poziom zagadek był wyrównany i każdemu przysługiwało dokładnie tyle samo czasu, tak aby na koniec móc ich wszystkich zebrać razem. Skierowali się do najbliższego stolika, przy którym zajęli miejsce i wysłuchawszy wyjątkowo krótkiej instrukcji, mogli przystąpić do statecznego etapu.
- Pozwoli panicz, że zajmę się pisaniem- rzekła z uśmiechem, sięgnąwszy do eleganckiego pióra, które zachęcało aż do uwieczniania swoich myśli na papierze.
Może gdyby rodzice zechcieli jej takie kiedyś sprezentować, z większym entuzjazmem podchodziłaby do zadawanych im esejów? Może dzięki temu któraś z jej, nie pokazywanych nikomu, prac nie zostałaby obrócona w popiół, zamiast tego ukończona, obrobiona i.. Pokręciła głową by odgonić natrętne myśli i skupić się na fragmencie, który zaczął wyławiać się na jej oczach.
Zaledwie jeden wers wiersza.
Przeczytała go pierwszy raz dla siebie, drugi nieco głośniej i wolniej dla Heatha, mając wrażenie, że kiedyś miała już gdzieś z nim styczność, musiała mieć. Problem tylko leżał w jej niechęci do podobnie poetyckich utworów.
Zapoznawała się wyłącznie z wymaganą klasyką a i to nieraz w niewyobrażalnych bólach.
Spróbowała zatem jeszcze raz, ciekawa z czym się jej skojarzy, może jej intuicja okaże się w końcu pomocna? Byłoby to tak samo zaskakujące jak i miłe.
I właściwie to nasunęły się jej na myśl dwa dzieła, musiała tylko teraz zdecydować, które z nich posłuży jej za odpowiedź. Miękkim koniuszkiem pióra przesunęła w zamyśleniu po policzku, wbijając niebieskie spojrzenie w siedzącego naprzeciw blondyna. Cóż, nie robiła sobie nadziei, że to on okaże się znawcą literatury, zresztą jego mina zdawała się mówić sama za siebie, za co absolutnie nie mogła go winić.
Wszystko wskazywało na to, że musi sobie sama poradzić. Jeszcze przez chwilę skubała nerwowo wargę, siedząc tak i w zawahaniu wpatrują bezmyślnie przed siebie, dochodząc w końcu do wniosku, że nic to jej nie da. Nie przypomni sobie już nic więcej, musi strzelać.
Zdradziła odpowiedź chłopcu i jeszcze nim skończyła mówić, jej dłoń kreśliła już pierwsze litery tak elegancko jak tylko potrafiła. Lekko pochylone, niektóre być może odrobinę niezgrabnie, ale na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak jak powinno.
Następnie z wyczekiwaniem i niepewnością wbiła spojrzenie w tabliczkę.
Literatura (wiedza) +10
- Dziękujemy za pomoc!- krzyknęła, w rozbawieniu patrząc na swojego towarzysza, a jednocześnie pozwalając swoim myślom odpłynąć w stronę gwiazdy dzisiejszego wieczoru- Julii. Ciekawa była jak owa zareaguje na jej chęć zasadzenia tu drzewka, z czym teoretycznie problemu być nie powinno, w rzeczywistości mieli tu jednak do czynienia z arystokratami. Oni, ich etykiety i konwenanse, którymi ją nikt na szczęście nie zamęczał.
Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że jej młodemu towarzyszowi nie będzie to odpuszczone. I chociaż dzisiaj być może nie popisał się tanecznymi zdolnościami, w przyszłości zapewne będzie to jedną z wielu wymaganych od niego umiejętności. Tytuł panicza przysługiwał mu już od urodzenia, zapewne upłynie jednak jeszcze trochę czasu nim stanie się nim w pełni.
- No dobrze, to teraz jak się domyślam, czas wysilić nasze jasne główki- z tymi słowami wskazała im ostatnie już zapewne przejście, które szczególnie długie nie było.
Na polanie pojawili się razem z innymi, co kazało jej przypuszczać, że poziom zagadek był wyrównany i każdemu przysługiwało dokładnie tyle samo czasu, tak aby na koniec móc ich wszystkich zebrać razem. Skierowali się do najbliższego stolika, przy którym zajęli miejsce i wysłuchawszy wyjątkowo krótkiej instrukcji, mogli przystąpić do statecznego etapu.
- Pozwoli panicz, że zajmę się pisaniem- rzekła z uśmiechem, sięgnąwszy do eleganckiego pióra, które zachęcało aż do uwieczniania swoich myśli na papierze.
Może gdyby rodzice zechcieli jej takie kiedyś sprezentować, z większym entuzjazmem podchodziłaby do zadawanych im esejów? Może dzięki temu któraś z jej, nie pokazywanych nikomu, prac nie zostałaby obrócona w popiół, zamiast tego ukończona, obrobiona i.. Pokręciła głową by odgonić natrętne myśli i skupić się na fragmencie, który zaczął wyławiać się na jej oczach.
Zaledwie jeden wers wiersza.
Przeczytała go pierwszy raz dla siebie, drugi nieco głośniej i wolniej dla Heatha, mając wrażenie, że kiedyś miała już gdzieś z nim styczność, musiała mieć. Problem tylko leżał w jej niechęci do podobnie poetyckich utworów.
Zapoznawała się wyłącznie z wymaganą klasyką a i to nieraz w niewyobrażalnych bólach.
Spróbowała zatem jeszcze raz, ciekawa z czym się jej skojarzy, może jej intuicja okaże się w końcu pomocna? Byłoby to tak samo zaskakujące jak i miłe.
I właściwie to nasunęły się jej na myśl dwa dzieła, musiała tylko teraz zdecydować, które z nich posłuży jej za odpowiedź. Miękkim koniuszkiem pióra przesunęła w zamyśleniu po policzku, wbijając niebieskie spojrzenie w siedzącego naprzeciw blondyna. Cóż, nie robiła sobie nadziei, że to on okaże się znawcą literatury, zresztą jego mina zdawała się mówić sama za siebie, za co absolutnie nie mogła go winić.
Wszystko wskazywało na to, że musi sobie sama poradzić. Jeszcze przez chwilę skubała nerwowo wargę, siedząc tak i w zawahaniu wpatrują bezmyślnie przed siebie, dochodząc w końcu do wniosku, że nic to jej nie da. Nie przypomni sobie już nic więcej, musi strzelać.
Zdradziła odpowiedź chłopcu i jeszcze nim skończyła mówić, jej dłoń kreśliła już pierwsze litery tak elegancko jak tylko potrafiła. Lekko pochylone, niektóre być może odrobinę niezgrabnie, ale na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak jak powinno.
Następnie z wyczekiwaniem i niepewnością wbiła spojrzenie w tabliczkę.
Literatura (wiedza) +10
Elora Wright
Zawód : Opiekunka testrali
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
„If ‚why’ was the first and last question, then ‚because i was curious to see what would happen’ was the first and last answer.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elora Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Heath z radosnym okrzykiem wylądował na ziemi w tryumfalnym geście trzymając wysoko w ręce kawałek układanki. Tę jakże wspaniałą chwilę popsuła mu seria potężnych kichnięć. Niby nic specjalnego, ale z jego nosa wydostawały się chmurki pastelowego pyłu. Dobrze, że nie kuli ognia tak jak na festiwalu lata.
Gdy mu trochę przeszło ruszyli dalej, kolejnym wiklinowym korytarzem. Chłopiec z rozpędu zabrał ze sobą miotłę. W końcu nie zostawi jej tak po prostu w lesie, prawda? Szkoda by było takiej ładnej miotły. -Patrz, trafilismy tam skąd przyszlismy- rzucił jakże odkrywczo Elorze.
Gdy gospodarz poprosił ich o zajęcie miejsc chłopiec ruszył za Elorą. Co jakiś czas jeszcze męczyło go kichanie i ten pastelowy pyłek. Na szczęście coraz rzadziej.
Miotłę, którą do tej pory miał w ręce odłożył ostrożnie na bok. Nie spodobał mu się zbytnio widok pióra na stoliku. To oznaczało, że następna część zgadywania nie będzie tak fajna jak poprzednia.
-Będziemy musieli coś pisać?- zagadnął do Elory. Zanim jednak czarownica zdażyła mu cokolwiek odpowiedzieć organizator całej zabawy pospieszył z wyjaśnieniem. Po wysłuchaniu instrukcji Heath tylko westchnął ciężko. Wziął pióro w swoją rękę i przyjrzał mu się z zaciekawieniem. Musiał przyznać, że sam przedmiot był piękny. Problem polegał na tym, że mały Macmillan jak na razie był w stanie co najwyżej zapisać swoje imię i nazwisko. Z czytaniem szło mu trochę lepiej, ale wciąż rewelacji nie było.
Z ulgą przyjął propozycję Elory, że to ona będzie zapisywać ich odpowiedzi. Wobec takiego układu odłozył narzędzie piśmiennicze na bok i postanowił skorzystać z przekąsek jakie były dostępne. Przez moment był zajęty kwestią, które z ciasteczek wybrać. Po krótkiej batalii w myślach zdecydował się zacząć od czekoladowego. Wpakował go sobie prawie całego do buzi i z takimi wypchanymi policzkami słuchał wersu, który pojawił im się jako podpowiedź do zagadki. Heath niestety nie był w stanie nic a nic pomóc czarownicy. Na literaturze nic się nie znał, ale chyba też nikt od niego tego nie wymagał. Gdy Elora napisała odpowiedź czekał w napięciu co się wydarzy.
-To chyba nie to...- stwierdził tylko. Może byłoby mu trochę smutno, że się nie udało, ale miał obok siebie słodycze, więc chyba nie było tak źle?
Rzucam tak tylko dla zasady
Gdy mu trochę przeszło ruszyli dalej, kolejnym wiklinowym korytarzem. Chłopiec z rozpędu zabrał ze sobą miotłę. W końcu nie zostawi jej tak po prostu w lesie, prawda? Szkoda by było takiej ładnej miotły. -Patrz, trafilismy tam skąd przyszlismy- rzucił jakże odkrywczo Elorze.
Gdy gospodarz poprosił ich o zajęcie miejsc chłopiec ruszył za Elorą. Co jakiś czas jeszcze męczyło go kichanie i ten pastelowy pyłek. Na szczęście coraz rzadziej.
Miotłę, którą do tej pory miał w ręce odłożył ostrożnie na bok. Nie spodobał mu się zbytnio widok pióra na stoliku. To oznaczało, że następna część zgadywania nie będzie tak fajna jak poprzednia.
-Będziemy musieli coś pisać?- zagadnął do Elory. Zanim jednak czarownica zdażyła mu cokolwiek odpowiedzieć organizator całej zabawy pospieszył z wyjaśnieniem. Po wysłuchaniu instrukcji Heath tylko westchnął ciężko. Wziął pióro w swoją rękę i przyjrzał mu się z zaciekawieniem. Musiał przyznać, że sam przedmiot był piękny. Problem polegał na tym, że mały Macmillan jak na razie był w stanie co najwyżej zapisać swoje imię i nazwisko. Z czytaniem szło mu trochę lepiej, ale wciąż rewelacji nie było.
Z ulgą przyjął propozycję Elory, że to ona będzie zapisywać ich odpowiedzi. Wobec takiego układu odłozył narzędzie piśmiennicze na bok i postanowił skorzystać z przekąsek jakie były dostępne. Przez moment był zajęty kwestią, które z ciasteczek wybrać. Po krótkiej batalii w myślach zdecydował się zacząć od czekoladowego. Wpakował go sobie prawie całego do buzi i z takimi wypchanymi policzkami słuchał wersu, który pojawił im się jako podpowiedź do zagadki. Heath niestety nie był w stanie nic a nic pomóc czarownicy. Na literaturze nic się nie znał, ale chyba też nikt od niego tego nie wymagał. Gdy Elora napisała odpowiedź czekał w napięciu co się wydarzy.
-To chyba nie to...- stwierdził tylko. Może byłoby mu trochę smutno, że się nie udało, ale miał obok siebie słodycze, więc chyba nie było tak źle?
Rzucam tak tylko dla zasady
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k20' : 4, 8
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k20' : 4, 8
W postaci kota Charlie bez większego problemu przebiegła po płaszczu leżącym na ruchomych piaskach. Kocie ciało było drobne, lekkie i niezwykle zwinne. Mięśnie łap poruszały się sprężyście, niosąc ją aż do podestu, na który skoczyła z iście kocią gracją. Pochyliła pyszczek i kocimi zębami złapała za puzzel, zaciskając je na elemencie układanki. Odwróciła się do Sama i spojrzała na niego uderzająco zielonymi oczami, po czym kilkoma susami wróciła na swoje poprzednie miejsce tą samą drogą, znów przebiegając po płaszczu aurora.
Wypluła puzzel, a później przemieniła się z powrotem w siebie. Jej ciało ponownie urosło, a z zielonych oczu zniknęły pionowe szparki, zastąpione przez ludzkie, okrągłe źrenice. Jedynie kolor pozostał identyczny jak ten koci. Mogli dopasować element układanki do reszty.
- Mamy wszystkie! – ucieszyła się, wkładając go na miejsce. – Chodźmy dalej, chyba już niedaleko.
Idąc dalej ścieżką trafili na polanę, z której początkowo ruszyli, i gdzie czekał już na nich osobliwy mężczyzna w cylindrze. Zapewne czekała ich teraz ostatnia zagadka. Stało tam sześć stolików, każdy z dwoma fotelami i porcelanową zastawą oraz przygotowanymi przyborami do pisania. Charlie usiadła przy jednym z nich, spoglądając kątem oka na Samuela, a potem odnalazła wzrokiem Anthony’ego i Rię, do których się uśmiechnęła, ale zaraz skupiła się na zadaniu które mieli wykonać. Rozłożyła pergamin, po czym chwyciła pióro i starannie zapisała na pergaminie „ukaż mi”, a potem spojrzała na tabliczkę z puzzlami. Na układance zaczął pojawiać się obraz niewątpliwie przedstawiający jakąś postać historyczną. Charlie poczęstowała się herbatą i ciasteczkami, w międzyczasie zastanawiając się, kim mogła być ta osoba – ciemnowłosa kobieta w granatowej szacie wyglądającej dość staromodnie. Na pierwszy rzut oka zdawała się wyglądać bardzo znajomo, nawet biorąc pod uwagę fakt, że historyczna wiedza Charlie była raczej podstawowa i zaraz po sumach przerwała naukę tego przedmiotu. Jej rysy jednak uderzająco przypominały popiersie stojące w pokoju wspólnym Krukonów, które przez siedem lat nauki mijała codziennie.
- Jak myślisz, czy to może być Rowena Ravenclaw? Wygląda bardzo podobnie jak ta w naszym szkolnym pokoju wspólnym – zastanowiła się. Była prawie na pewno przekonana, że to może być założycielka domu, do którego trafiało także wielu Ollivanderów, ale oczywiście mogła się nabrać na podobieństwo oraz oczywiste skojarzenie z rodem gospodarzy wesela i popełnić błąd, więc odezwała się do Sama, żeby się upewnić, czy dobrze myśli. Gorzej, gdyby się okazało, że to jakaś znana przed wiekami lady Ollivander podobna do założycielki Hogwartu, ale postaci z dziejów Ollivanderów raczej nie kojarzyła, więc miała nadzieję, że to najprostsze skojarzenie jest tym właściwym.
| historia magii I
Wypluła puzzel, a później przemieniła się z powrotem w siebie. Jej ciało ponownie urosło, a z zielonych oczu zniknęły pionowe szparki, zastąpione przez ludzkie, okrągłe źrenice. Jedynie kolor pozostał identyczny jak ten koci. Mogli dopasować element układanki do reszty.
- Mamy wszystkie! – ucieszyła się, wkładając go na miejsce. – Chodźmy dalej, chyba już niedaleko.
Idąc dalej ścieżką trafili na polanę, z której początkowo ruszyli, i gdzie czekał już na nich osobliwy mężczyzna w cylindrze. Zapewne czekała ich teraz ostatnia zagadka. Stało tam sześć stolików, każdy z dwoma fotelami i porcelanową zastawą oraz przygotowanymi przyborami do pisania. Charlie usiadła przy jednym z nich, spoglądając kątem oka na Samuela, a potem odnalazła wzrokiem Anthony’ego i Rię, do których się uśmiechnęła, ale zaraz skupiła się na zadaniu które mieli wykonać. Rozłożyła pergamin, po czym chwyciła pióro i starannie zapisała na pergaminie „ukaż mi”, a potem spojrzała na tabliczkę z puzzlami. Na układance zaczął pojawiać się obraz niewątpliwie przedstawiający jakąś postać historyczną. Charlie poczęstowała się herbatą i ciasteczkami, w międzyczasie zastanawiając się, kim mogła być ta osoba – ciemnowłosa kobieta w granatowej szacie wyglądającej dość staromodnie. Na pierwszy rzut oka zdawała się wyglądać bardzo znajomo, nawet biorąc pod uwagę fakt, że historyczna wiedza Charlie była raczej podstawowa i zaraz po sumach przerwała naukę tego przedmiotu. Jej rysy jednak uderzająco przypominały popiersie stojące w pokoju wspólnym Krukonów, które przez siedem lat nauki mijała codziennie.
- Jak myślisz, czy to może być Rowena Ravenclaw? Wygląda bardzo podobnie jak ta w naszym szkolnym pokoju wspólnym – zastanowiła się. Była prawie na pewno przekonana, że to może być założycielka domu, do którego trafiało także wielu Ollivanderów, ale oczywiście mogła się nabrać na podobieństwo oraz oczywiste skojarzenie z rodem gospodarzy wesela i popełnić błąd, więc odezwała się do Sama, żeby się upewnić, czy dobrze myśli. Gorzej, gdyby się okazało, że to jakaś znana przed wiekami lady Ollivander podobna do założycielki Hogwartu, ale postaci z dziejów Ollivanderów raczej nie kojarzyła, więc miała nadzieję, że to najprostsze skojarzenie jest tym właściwym.
| historia magii I
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Kiedy rybka w misie rzeczywiście przemieniła się w baranka – dosyć wystraszonego i zdezorientowanego baranka, należy zaznaczyć – pełne wargi Melanii same wygięły się w szerokim uśmiechu. Zaśmiała się z satysfakcji, radości, a jej śmiech połączył się ze śmiechem Lucana, równie chyba jak małżonka zaskoczonego i zadowolonego z nieoczekiwanego obrotu, jaki przybrała sytuacja. Klasnęła lekko w dłonie, po czym pozwoliła się wyściskać małżonkowi, kiedy podszedł, aby pogratulować jej wkładu we wspólny sukces.
– Dziękuję, mój drogi. Mam nadzieję, że to było dla ciebie wystarczająco kreatywne – odparła z rozbawieniem na słowa mężczyzny swego życia, nadal uśmiechając się szeroko. Liczyła, że nie czekają ich żadne kolejne nieprzyjemne niespodzianki związane z wyciąganiem czegokolwiek z misy, na szczęście jej modły zostały wysłuchane, gdyż Lucan bez problemu wyciągnął zdezorientowane zwierzątko z wody. Nie będąc pewną, czy życzenie zadziała teraz ponownie, Melania spojrzała na męża, chcąc się skonsultować. – Sądzisz, że poza misą również zmieni postać na nasze życzenie?
Mimowolnie spróbowała sobie wyobrazić, jak trzymany w szerokich ramionach Lucana baranek zamienia się ponownie w puzzel, ostatni potrzebny im do rozwiązania zagadki, ten sam, co na dnie misy – i nim doczekała się odpowiedzi, małżonek przytulał do nieco zmokłej piersi jedynie puzzla.
– Nie było więc pytania – skwitowała w dobrym humorze, odbierając mężczyźnie brakujący element, aby dołączyć go do reszty układanki, nim wyruszyli w dalszą drogę, a ona znów ujęła Lucana pod ramię. Doszła do wniosku, że zdecydowanie woli spacerować tunelami, gdzie nieszczęsne świetliki nie mogły jej dopaść. Kiedy wrócili na polanę, Melania rozejrzała się, ciekawa, co przygotowano dla nich teraz. Mimo wszystko nieco jej ulżyło na widok stolików i foteli, gdyż spędzenie całego dnia na obcasach, nawet niespecjalnie wysokich – po co się oszukiwać, skoro i tak zawsze będzie wyglądać nieco śmiesznie przy mężu – zaczynało robić się męczące. Razem z Lucanem wybrali jedno ze stanowisk i zajęli miejsca, aby wysłuchać reszty tego, co Dante Ollivander miał do powiedzenia.
– To nie powinno być takie trudne – stwierdziła, zerkając na małżonka, po czym, zgodnie z instrukcją prowadzącego całą zabawę, zapisała swoim zgrabnym, drobnym pismem ukaż mi. Na tabliczce ukazał się fragment obrazu, który wyglądał dziwnie znajomo. Melania ściągnęła brwi, przyglądając mu się w zastanowieniu konturom zacienionej polany i uciętemu w połowie ognisku, wokół którego najwyraźniej tańczyły jakieś sylwetki, najprawdopodobniej dziecięce. Czuła się, jakby miała na końcu języka słowo, którego brzmienia nie mogła sobie przypomnieć. – Ugh, przysięgłabym, że znam ten obraz – mruknęła, niezadowolona tym, że gdzieś w jej głowie bił dzwon, ale kompletnie nie miała pojęcia, w której wieży. Nalała sobie herbaty do filiżanki, licząc, że coś ciepłego pobudzi ją do myślenia. Przypominało jej to te wszystkie sytuacje, gdy wieczorami siedziała w Pokoju Wspólnym, usiłując... No tak!
Odstawiła nieco gwałtownie naczynie i spojrzała na Lucana, jak gdyby ją olśniło.
– Oczywiście! Wisi w Pokoju Wspólnym Puchonów! To znaczy, wisiał, nie wiem, czy nadal wisi. Och, jak on się nazywał...! – Nieświadomie zaczęła kruszyć w palcach jeden z herbatników pozostawionych dla gości, chcąc się skupić. – Ach, już wiem! Ostatni letni wieczór! Autor... – Ściągnęła znów brwi, nie dostrzegając, że z kruszonego w dłoni ciastka nic nie zostało. – Wydaje mi się, że autor nie jest znany, przypisuje się to dzieło kilku różnym malarzom, ale żaden się nie przyznał, gdyż obraz uchodzi za bardzo banalny.
Spojrzała na Lucana, choć nie oczekiwała pomocy. Z ich dwójki to ona znała się na sztuce.
| Malarstwo (wiedza) – poziom I
– Dziękuję, mój drogi. Mam nadzieję, że to było dla ciebie wystarczająco kreatywne – odparła z rozbawieniem na słowa mężczyzny swego życia, nadal uśmiechając się szeroko. Liczyła, że nie czekają ich żadne kolejne nieprzyjemne niespodzianki związane z wyciąganiem czegokolwiek z misy, na szczęście jej modły zostały wysłuchane, gdyż Lucan bez problemu wyciągnął zdezorientowane zwierzątko z wody. Nie będąc pewną, czy życzenie zadziała teraz ponownie, Melania spojrzała na męża, chcąc się skonsultować. – Sądzisz, że poza misą również zmieni postać na nasze życzenie?
Mimowolnie spróbowała sobie wyobrazić, jak trzymany w szerokich ramionach Lucana baranek zamienia się ponownie w puzzel, ostatni potrzebny im do rozwiązania zagadki, ten sam, co na dnie misy – i nim doczekała się odpowiedzi, małżonek przytulał do nieco zmokłej piersi jedynie puzzla.
– Nie było więc pytania – skwitowała w dobrym humorze, odbierając mężczyźnie brakujący element, aby dołączyć go do reszty układanki, nim wyruszyli w dalszą drogę, a ona znów ujęła Lucana pod ramię. Doszła do wniosku, że zdecydowanie woli spacerować tunelami, gdzie nieszczęsne świetliki nie mogły jej dopaść. Kiedy wrócili na polanę, Melania rozejrzała się, ciekawa, co przygotowano dla nich teraz. Mimo wszystko nieco jej ulżyło na widok stolików i foteli, gdyż spędzenie całego dnia na obcasach, nawet niespecjalnie wysokich – po co się oszukiwać, skoro i tak zawsze będzie wyglądać nieco śmiesznie przy mężu – zaczynało robić się męczące. Razem z Lucanem wybrali jedno ze stanowisk i zajęli miejsca, aby wysłuchać reszty tego, co Dante Ollivander miał do powiedzenia.
– To nie powinno być takie trudne – stwierdziła, zerkając na małżonka, po czym, zgodnie z instrukcją prowadzącego całą zabawę, zapisała swoim zgrabnym, drobnym pismem ukaż mi. Na tabliczce ukazał się fragment obrazu, który wyglądał dziwnie znajomo. Melania ściągnęła brwi, przyglądając mu się w zastanowieniu konturom zacienionej polany i uciętemu w połowie ognisku, wokół którego najwyraźniej tańczyły jakieś sylwetki, najprawdopodobniej dziecięce. Czuła się, jakby miała na końcu języka słowo, którego brzmienia nie mogła sobie przypomnieć. – Ugh, przysięgłabym, że znam ten obraz – mruknęła, niezadowolona tym, że gdzieś w jej głowie bił dzwon, ale kompletnie nie miała pojęcia, w której wieży. Nalała sobie herbaty do filiżanki, licząc, że coś ciepłego pobudzi ją do myślenia. Przypominało jej to te wszystkie sytuacje, gdy wieczorami siedziała w Pokoju Wspólnym, usiłując... No tak!
Odstawiła nieco gwałtownie naczynie i spojrzała na Lucana, jak gdyby ją olśniło.
– Oczywiście! Wisi w Pokoju Wspólnym Puchonów! To znaczy, wisiał, nie wiem, czy nadal wisi. Och, jak on się nazywał...! – Nieświadomie zaczęła kruszyć w palcach jeden z herbatników pozostawionych dla gości, chcąc się skupić. – Ach, już wiem! Ostatni letni wieczór! Autor... – Ściągnęła znów brwi, nie dostrzegając, że z kruszonego w dłoni ciastka nic nie zostało. – Wydaje mi się, że autor nie jest znany, przypisuje się to dzieło kilku różnym malarzom, ale żaden się nie przyznał, gdyż obraz uchodzi za bardzo banalny.
Spojrzała na Lucana, choć nie oczekiwała pomocy. Z ich dwójki to ona znała się na sztuce.
| Malarstwo (wiedza) – poziom I
Gość
Gość
The member 'Melania Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Magia nie była dziś po ich stronie. Już po drugiej zagadce Lorraine wiedziała, że przyjdzie im się spotkać z porażką. Pomimo swojej wielkiej chęci by zwyciężyć ślubny konkurs nie czuła rozczarowania. I tak przecież bawili się dobrze? Ich głowy na chwile odpoczęły od ciągłych zmartwień, zastanawiania się nad tym co przyniesie im nowy dzień, myślenia o przeszłości i o tym co mogli zrobić lepiej, a nie zrobili. Kiedy nosi się na barkach tak dużo i to przez tak długi czas nie jest się w stanie myśleć całkowicie racjonalnie. Lorraine już nie pamiętała dnia, w którym bez wyrzutów sumienia usiadła w swoim gabinecie wypełniając kolejne petycje dotyczące praw magicznych zwierząt i stworzeń. Zastanawiała się czasami czy w ogóle po tym wszystkim będzie w stanie walczyć o coś innego niż dobrą przyszłość. Dni takie jak ten pokazywały jej, że jeśli naprawdę się chce to można na chwilę odpuścić. Może nie ze spektakularnym efektem, ale można!
No bo tak szczerze się zastanawiając jak to możliwe, że niemalże każde z jej zaklęć minęło się oczekiwaniami? Tak samo było z magią Archiego. Ktoś nieszczególnie pomocny musiał nad nimi czuwać dzisiejszego dnia.
Kiedy nad bagnami zaczęła gromadzić się gęsta mgła Lorraine westchnęła z rezygnacją. - Nic już z tego nie będzie – zaczęła uśmiechając się delikatnie. - Grusia piecze za dużo ciastek dlatego nawet nie unieśliśmy się porządnie nad ziemię. Na pewno w tym tkwi problem. - dodała chcąc usprawiedliwić ich dzisiejszą niedyspozycję. A może po prostu ich magia zachowała się bardziej dorośle od nich wiedząc, że to uczestniczące w zabawie dzieci powinny wygrać konkurs, a nie staruchy szukające rozrywki?
Kiedy dotarli na polanę, a jej oczom ponownie ukazał się prześmieszny kapelusz Dantego blondynka uśmiechnęła się szeroko. Może to był już prawie koniec, ale ciągle mieli szansę obronić swój honor! Szlachcianka wybrała jeden z najbliżej stojących stolików i sięgnęła po ładnie wygrawerowane pióro. Słysząc instrukcję z ust Dantego pokiwała głową i skierowała różdżkę na jedyny puzzel jaki udało im się zdobyć. To na pewno nie będzie proste zadanie.
Ich podpowiedź nie była zbytnio pomocna ponieważ na początku Lorraine z niczym nie mogła skojarzyć elementu układanki. - Wiesz co to może być? - zapytała męża przewijając w głowie wszystkie znane jej książki i autorów. Jedynie widniejąca na puzzlu lilia była dla niej jakimś skojarzeniem. Może warto było spróbować? - Czy to nie Lilia w dolinie? Honoré de Balzac? - zapytała męża chociaż czuła, że ten nie do końca wie o czym ona mówi. No nic, trzeba było liczyć, że chociaż na sam finał szczęście się do nich odwróciło.
literatura I
No bo tak szczerze się zastanawiając jak to możliwe, że niemalże każde z jej zaklęć minęło się oczekiwaniami? Tak samo było z magią Archiego. Ktoś nieszczególnie pomocny musiał nad nimi czuwać dzisiejszego dnia.
Kiedy nad bagnami zaczęła gromadzić się gęsta mgła Lorraine westchnęła z rezygnacją. - Nic już z tego nie będzie – zaczęła uśmiechając się delikatnie. - Grusia piecze za dużo ciastek dlatego nawet nie unieśliśmy się porządnie nad ziemię. Na pewno w tym tkwi problem. - dodała chcąc usprawiedliwić ich dzisiejszą niedyspozycję. A może po prostu ich magia zachowała się bardziej dorośle od nich wiedząc, że to uczestniczące w zabawie dzieci powinny wygrać konkurs, a nie staruchy szukające rozrywki?
Kiedy dotarli na polanę, a jej oczom ponownie ukazał się prześmieszny kapelusz Dantego blondynka uśmiechnęła się szeroko. Może to był już prawie koniec, ale ciągle mieli szansę obronić swój honor! Szlachcianka wybrała jeden z najbliżej stojących stolików i sięgnęła po ładnie wygrawerowane pióro. Słysząc instrukcję z ust Dantego pokiwała głową i skierowała różdżkę na jedyny puzzel jaki udało im się zdobyć. To na pewno nie będzie proste zadanie.
Ich podpowiedź nie była zbytnio pomocna ponieważ na początku Lorraine z niczym nie mogła skojarzyć elementu układanki. - Wiesz co to może być? - zapytała męża przewijając w głowie wszystkie znane jej książki i autorów. Jedynie widniejąca na puzzlu lilia była dla niej jakimś skojarzeniem. Może warto było spróbować? - Czy to nie Lilia w dolinie? Honoré de Balzac? - zapytała męża chociaż czuła, że ten nie do końca wie o czym ona mówi. No nic, trzeba było liczyć, że chociaż na sam finał szczęście się do nich odwróciło.
literatura I
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Lorraine Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Cóż, najwidoczniej to nie był ich dzień. Co prawda mieli pecha na absolutnie każdym konkursie w jakim brali udział, ale Archibald wolał sobie o tym nie przypominać. Kiedyś musi nadejść dzień kiedy w jakimś wygrają, bo to przecież niemożliwe, żeby bez przerwy plasować się na końcu stawki. Miał nadzieję, że przynajmniej Rory'emu i Miriam idzie trochę lepiej - bratu jak bratu, ale córce to życzy pierwszego miejsca! - Tak, na pewno - zgodził się z Lorraine, kiedy żadna z prób rzucenia zaklęcia się nie powiodła. A może ktoś tutaj oszukiwał i rzucił na nich jakiś charłaczy urok? Wcale by go to nie zdziwiło, ludzie bywają niezwykle zawistni w obecnych czasach! Jego różdżka na tym konkursie była naprawdę bezużyteczna, a jakby tego było mało to trafiali na takie niepasujące kategorie - był nogą z literatury co zdążył już pokazać. Kiedy szedł to kolejnej zagadki nie był świadomy, że przyjdzie mu się z nią zmierzyć kolejny raz.
Znowu przywitał się z Dante chociaż widział go może niecałą godzinę temu - tak samo z pozostałymi zawodnikami o ile ich ujrzał. Stanął obok Lorraine przy jednym ze stoliczków i miał ochotę załamać ręce. - Znowu literatura? - Jęknął, bo może w jego żyłach płynęła szlachecka krew i w związku z tym otrzymał odpowiednie wychowanie, ale jakoś literatura nigdy nie była jego mocną stroną. Zazdrościł wszystkim, którzy w tym momencie mierzyli się z wiedzą o muzyce, to chyba była jedyna bliska mu dziedzina sztuki. - Nie wiem, Lorraine, nie mam pojęcia - powiedział ze smutkiem, przyglądając się puzzlowi. Puzzel nic mu nie mówił, tak samo jak tytuł książki wymieniony przed chwilą przez Lorraine. Czy znał jeszcze jakąś książkę o tym kwiatku? Pewnie tak, pewnie coś mu się obiło o uszy w ciągu tych trzydziestu lat życia, ale za nic w świecie nie potrafił sobie przypomnieć. Obracał puzzel w tą i z powrotem, łudząc się, że w którymś momencie coś mu to powie. - A może... Hmm, była taka bajka... Opowieść o czarodziejce z liliowego liścia? Pamiętasz kto to napisał? Mi się wydaje, że Antoine de Couture? - Odpowiedź z jego ust padła niepewnie, ale postanowił zapisać ją na tabliczce najładniej i najwyraźniej jak umiał.
-50
Znowu przywitał się z Dante chociaż widział go może niecałą godzinę temu - tak samo z pozostałymi zawodnikami o ile ich ujrzał. Stanął obok Lorraine przy jednym ze stoliczków i miał ochotę załamać ręce. - Znowu literatura? - Jęknął, bo może w jego żyłach płynęła szlachecka krew i w związku z tym otrzymał odpowiednie wychowanie, ale jakoś literatura nigdy nie była jego mocną stroną. Zazdrościł wszystkim, którzy w tym momencie mierzyli się z wiedzą o muzyce, to chyba była jedyna bliska mu dziedzina sztuki. - Nie wiem, Lorraine, nie mam pojęcia - powiedział ze smutkiem, przyglądając się puzzlowi. Puzzel nic mu nie mówił, tak samo jak tytuł książki wymieniony przed chwilą przez Lorraine. Czy znał jeszcze jakąś książkę o tym kwiatku? Pewnie tak, pewnie coś mu się obiło o uszy w ciągu tych trzydziestu lat życia, ale za nic w świecie nie potrafił sobie przypomnieć. Obracał puzzel w tą i z powrotem, łudząc się, że w którymś momencie coś mu to powie. - A może... Hmm, była taka bajka... Opowieść o czarodziejce z liliowego liścia? Pamiętasz kto to napisał? Mi się wydaje, że Antoine de Couture? - Odpowiedź z jego ust padła niepewnie, ale postanowił zapisać ją na tabliczce najładniej i najwyraźniej jak umiał.
-50
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
- Och, bez wątpienia! - kreatywne, a jakże! Musiał przyznać, że jego samego zagadka niezwykle zaskoczyła. Prędzej czy później doszedłby do rozwiązania również sam, był tego pewny. Nie mógł być jednak bardziej szczęśliwy, że Melania jako pierwsza wpadła na pomysł, aby potraktować podpowiedź z tabliczki dosłownie. On sam spodziewał się raczej, że należało bardziej skupić się na niecodziennym sposobie wydostania elementu układanki z misy - takim sposobie, na który normalnie nikt by nie wpadł! Był jednak kontent, że rozwiązanie okazało się na dobrą sprawę znacznie prostsze.
Baranek trochę pomoczył mu szatę, ale Lucan nie przejął się tym specjalnie. Może później nieco na to ponarzeka, ale chwilowo zdecydowanie bardziej przejmował się uzyskanym puzzlem. Kiedy tylko za sprawą Melanii zwierzak ponownie zamienił się w kawałek drewna, Lucan z satysfakcją oddał go żonie, pozwalając, aby ukończyła układankę na tabliczce. Dokonali tego wspólnymi siłami, on wykorzystał swoje atuty, ona również wykazała się imponującą wiedzą na tematy, które Lucanowi były całkowicie obce. W tym momencie zapomniał o rywalizacji, która rozpaliła go na samym początku zmagań, zdecydowanie bardziej skupiał się po prostu na satysfakcji, którą dała mu współpraca. Teraz pozostało już tylko dotrzeć na sam koniec, poznać dokładną treść ostatniej zagadki i odpowiedzieć na nią. Chociaż on osobiście nie miałby nic przeciwko, gdyby czekało na nich jeszcze kilka przeszkód. Nie marudził jednak i podążył na polankę, na której czekał na nich już Dante.
- Przekonajmy się, co dla nas przygotowali - odpowiedział, nalewając herbaty najpierw Melanii, a następnie sobie. Postawił jedną z filiżanek przed małżonką, zerkając jej jednocześnie przez ramię, kiedy skrobała konkretny zwrot na tabliczce. Kiedy w odpowiedzi na powierzchni puzzli ukazał się konkretny obraz, Lucan również zmarszczył lekko brwi. Od początku nastawiał się, że tę zagadkę będzie musiała rozwiązać raczej Melania, w końcu to ona zdecydowanie lepiej zgłębiła wiedzę związaną z malarstwem - ale nawet Lucanowi fragment malowidła wydał się znajomy. Zdecydowanie prościej byłoby mu go rozpoznać, gdyby zobaczył całość, ale cóż... o podpowiedzi raczej nie było co prosić - tym bardziej, że Melania już po chwili skojarzyła fakty.
- Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza? - zwrócił się do niej, posłając jej uśmiech.
Baranek trochę pomoczył mu szatę, ale Lucan nie przejął się tym specjalnie. Może później nieco na to ponarzeka, ale chwilowo zdecydowanie bardziej przejmował się uzyskanym puzzlem. Kiedy tylko za sprawą Melanii zwierzak ponownie zamienił się w kawałek drewna, Lucan z satysfakcją oddał go żonie, pozwalając, aby ukończyła układankę na tabliczce. Dokonali tego wspólnymi siłami, on wykorzystał swoje atuty, ona również wykazała się imponującą wiedzą na tematy, które Lucanowi były całkowicie obce. W tym momencie zapomniał o rywalizacji, która rozpaliła go na samym początku zmagań, zdecydowanie bardziej skupiał się po prostu na satysfakcji, którą dała mu współpraca. Teraz pozostało już tylko dotrzeć na sam koniec, poznać dokładną treść ostatniej zagadki i odpowiedzieć na nią. Chociaż on osobiście nie miałby nic przeciwko, gdyby czekało na nich jeszcze kilka przeszkód. Nie marudził jednak i podążył na polankę, na której czekał na nich już Dante.
- Przekonajmy się, co dla nas przygotowali - odpowiedział, nalewając herbaty najpierw Melanii, a następnie sobie. Postawił jedną z filiżanek przed małżonką, zerkając jej jednocześnie przez ramię, kiedy skrobała konkretny zwrot na tabliczce. Kiedy w odpowiedzi na powierzchni puzzli ukazał się konkretny obraz, Lucan również zmarszczył lekko brwi. Od początku nastawiał się, że tę zagadkę będzie musiała rozwiązać raczej Melania, w końcu to ona zdecydowanie lepiej zgłębiła wiedzę związaną z malarstwem - ale nawet Lucanowi fragment malowidła wydał się znajomy. Zdecydowanie prościej byłoby mu go rozpoznać, gdyby zobaczył całość, ale cóż... o podpowiedzi raczej nie było co prosić - tym bardziej, że Melania już po chwili skojarzyła fakty.
- Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza? - zwrócił się do niej, posłając jej uśmiech.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Emocjonalność dzieci była szalenie kruchym tworem, dlatego podejście było bardzo ważne. Miriam dopiero uczyła się jak okazywać uczucia, ale wydawało jej się, że akurat miłość w jej wydaniu była bardzo wyraźna - w końcu roboła wszystko z głębi serca. Słuchała uważnie wujka, zastanawiając się nad kolorami, które jej towarzyszyły. Nigdy nie widziała czerwonej miłości, nawet tak miło patrzący na siebie i skradający sobie pocałunki przed wyjściem rodzice nie brzmieli czerwienią, raczej pomarańczem, w który ktoś wpuścił odrobinę białej, najbielszej farby. Pani Picks gładząca po włosach śpiącego Winniego brzmiała słodkim kremem pomieszanym odrobinę z łagodnym różem. Czasami słyszała lawendę, innym razem faktycznie błękit w przeróżnych odcieniach. Nie kategoryzowała doznań, każde z nich było wyjątkowe. Historia o żywocie motyla tak samo kruchym jak to należące dk Miriam, rozbudziła w niej bardzo cichutki głos niepokoju i łagodnego smutku. Żył tak krótko, dokładnie tak jak chłopiec spotkany przy obrazie.
- Chłopiec motyl - nadała mu taki przydomek, gdy głos wujcia Rory'ego ucichł, pozwalając, by usłyszane mądrości zakorzeniły się w jej umyśle, nabrały kształtu nasion, które wykiełkują, kiedy po raz pierwszy spotka się z czerwienią niespotykanej miłości.
Na propozycję oczyszczenia gałęzi w drodze powrotnej odppwiedziała entuzjastycznym skinieniem głową. Ogromna odpowiedzialność spadła teraz na ich barki, ale Miri niosła ten ciężar z wysoko uniesioną głową.
- Zostawiłam tam landrynkę. Myśli wujek, że drzewa jedzą landrynki? - była pewna, że tak, skoro gałąź tak ochoczo się do nich zniżyła. - Bo skoro tam nie było rodziny pająków, to kto ją zje?
Ostatnia część tej magicznej podróży przybrała kolor fioletu, silniego i nasyconego barwą - jak płatki irysów w samym środku lata. Miriam udało się wdrapać na fotel, który odsunął jej wujaszek, i zamiast usiąść, ułożyła łydki na miękkim siedzeniu, prostując się. W ten sposób mogła wygodnie przypatrywać się układance. Spojrzała na wujka, kiedy pisał magiczną komendę. Sama umiała już pisać, ale nie tak pięknie jak doroślo, co oczywiście było czywiste!
- A mi się wydaje, że to pani Elladora Ketteridge! - popukała opuszką palca w puzzle. - Papa mi kiedyś o niej opowiadał i mówił, że ta pani znalazła roślinkę, dzięki której można oddychać pod wodą!
Była głodna, więc z największą ochotą chwyciła za dyniowy pasztecik leżący w półmisku.
| brak wiedzy o rzeźbiarstwie, -50; wykorzystuje +5 za krytyczny sukces ♡
- Chłopiec motyl - nadała mu taki przydomek, gdy głos wujcia Rory'ego ucichł, pozwalając, by usłyszane mądrości zakorzeniły się w jej umyśle, nabrały kształtu nasion, które wykiełkują, kiedy po raz pierwszy spotka się z czerwienią niespotykanej miłości.
Na propozycję oczyszczenia gałęzi w drodze powrotnej odppwiedziała entuzjastycznym skinieniem głową. Ogromna odpowiedzialność spadła teraz na ich barki, ale Miri niosła ten ciężar z wysoko uniesioną głową.
- Zostawiłam tam landrynkę. Myśli wujek, że drzewa jedzą landrynki? - była pewna, że tak, skoro gałąź tak ochoczo się do nich zniżyła. - Bo skoro tam nie było rodziny pająków, to kto ją zje?
Ostatnia część tej magicznej podróży przybrała kolor fioletu, silniego i nasyconego barwą - jak płatki irysów w samym środku lata. Miriam udało się wdrapać na fotel, który odsunął jej wujaszek, i zamiast usiąść, ułożyła łydki na miękkim siedzeniu, prostując się. W ten sposób mogła wygodnie przypatrywać się układance. Spojrzała na wujka, kiedy pisał magiczną komendę. Sama umiała już pisać, ale nie tak pięknie jak doroślo, co oczywiście było czywiste!
- A mi się wydaje, że to pani Elladora Ketteridge! - popukała opuszką palca w puzzle. - Papa mi kiedyś o niej opowiadał i mówił, że ta pani znalazła roślinkę, dzięki której można oddychać pod wodą!
Była głodna, więc z największą ochotą chwyciła za dyniowy pasztecik leżący w półmisku.
| brak wiedzy o rzeźbiarstwie, -50; wykorzystuje +5 za krytyczny sukces ♡
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Lasy wokół zamku
Szybka odpowiedź